Kogo obraża „Czarna owca Europy”. Śledztwo w sprawie 61-latka, który śmiał się z PiS
Zbigniew Baca z banerami, które ustawił na działce przed swoim domem. Prokuratura uznała, że mogą znieważać funkcjonariusza publicznego i obrażać uczucia religijne, i wszczęła śledztwo (PRZEMYSLAW SKRZYDLO)
Dojeżdżamy na teren budowanego przez niego osiedla domów jednorodzinnych we wsi Naglady, 15 km na zachód od Olsztyna. W jednym z 12 budynków mieszka sam deweloper. To tu na działce wystawił podobizny liderów PiS.
Pytam go, jak to było z tą policją. – Policjanci wjechali na mój prywatny teren bez żadnego nakazu, o, tą drogą, cośmy nią przyjechali – mówi przedsiębiorca. – Mogę tędy jeździć ja i cztery inne osoby, wszędzie są znaki zakazu ze stosowną informacją. To były dwa nieoznakowane radiowozy, w każdym dwóch funkcjonariuszy w cywilu. Fugowałem, kiedy zaświecili mi odznakami przed nosem. Byli z olsztyńskiej komendy miejskiej. Z miejsca zaczęło się przesłuchanie, mieli gdzieś, że mi się dobra zaprawa na fugowanie zmarnuje – opowiada.
Rozmowa trwała godzinę. Poszło o cztery banery na kijkach, które Baca wbił na posesji przed swoim domem. Potem policjanci obejrzeli banery, mierzyli litery, opisywali zdjęcia, wszystko w gumowych rękawiczkach. Po kolejnej godzinie Baca usłyszał, że grożą mu dwa lata więzienia. Przez następne cztery dni łykał środki uspokajające.
Czarna owca i nieudacznik
Baner nr 1: duże zdjęcie Zbigniewa Ziobry za kratkami, nad nim napis „Nieudacznik”, poniżej tekst: „Za Blidę, Leppera i innych”.
Baner nr 2: duża fotografia Jarosława Kaczyńskiego, poniżej podpis: „Kaczyzm jak faszyzm niszczy Polskę”.
Baner nr 3: na górze złączone flagi Polski i Unii Europejskiej, pośrodku tekst: „Europo, przepraszamy za”, poniżej fotografie Jarosława Kaczyńskiego z fryzurą a la Kim Dżong Un, Andrzeja Dudy i Beaty Szydło okraszone podpisami, kolejno: „Bóg Ojciec”, „Syn Boży”, „Duch Święty”.
Baner nr 4: u góry tekst: „Czarna owca Europy”. Pośrodku baran z głową Jarosława Kaczyńskiego, niżej podpis: „Bee, Beee. Ja jestem baranem”.
Nikt tu nie zagląda, sarna może wyjść z lasu
– Po co one panu?
– Jeżdżę z nimi na wszystkie demonstracje Komitetu Obrony Demokracji w Warszawie. Ja, żona, czasem córki, niekiedy zabieram pracowników, jeśli mają ochotę. Pokazujemy, że nie podobają nam się rządy PiS. To, co wystawiłem przed domem, to oczywiście nie jest pełen zbiór, mam też inne. Przy jednym nawet Sławomir Sierakowski z Krytyki Politycznej sobie zdjęcie zrobił, tak mu się spodobał. Niektóre z tych grafik to gotowce znalezione w internecie, część ułożyłem sam, ale wszystkie ich elementy pochodzą z sieci.
– Przed domem też pan chciał nimi manifestować?
– No skąd. Dwa tygodnie wcześniej zabrałem je na marsz KOD-u do Warszawy, chciałem je pokazać moim podwykonawcom, pochwalić się nimi. Nie myślałem, żeby cokolwiek demonstrować, nie ma komu. W najbliżej położonych budynkach jeszcze nikt nie mieszka, wciąż są moją własnością. Osoby postronne tu nie zaglądają, jakaś sarna może wyjść z lasu. Powiem panu, że dziwi mnie to, że w stolicy widziało je mnóstwo osób, w tym służby mundurowe, i nikt się nie czepiał, a tu, na prowincji, jest z tego afera.
Zgłoszenie z biura poselskiego
Komenda miejska policji w Olsztynie najpierw nie chce o sprawie mówić. W końcu dostaję maila od podkomisarz Marioli Plichty: „Potwierdzam, że 23 lutego policjanci interweniowali w miejscowości Naglady. Zgłoszenie o przypuszczeniu popełnienia przestępstwa otrzymaliśmy z biura poselskiego. Po konsultacji z prokuratorem oględzinom poddane zostały, a następnie zabezpieczone cztery banery. Wszczęliśmy postępowanie w kierunku art. 226 kk – znieważenia funkcjonariusza publicznego, oraz art. 196 kk – obrazy uczuć religijnych innych osób, za co grozi kara 2 lat pozbawienia wolności. Sprawa została przekazana do Prokuratury Olsztyn-Północ”.
Prokurator Rejonowy Bartłomiej Gadecki: – Na razie dochodzenie zostało wszczęte. To, czy postawimy zarzuty, okaże się po analizie, oględzinach banerów i ich treści, bo równie dobrze sprawa może się skończyć umorzeniem. Zgłoszenie do policji wpłynęło z biura poselskiego PiS.
Baca: – Jeszcze powiem, co mnie zdziwiło. Po te moje dzieła nie przyjechali pierwsi lepsi funkcjonariusze. Dwóch z nich to komendanci. A jeden nawet był zainteresowany kupnem któregoś z tych moich domów.
Wyborca pisze do posłanki
Dzień przed przyjazdem policji do Bacy na skrzynkę mailową posłanki PiS Iwony Arent przychodzi wiadomość od człowieka podpisującego się „Wyborca”. „Proszę o kontakt ws. zdjęć umieszczonych we wsi Naglady w miejscu publicznym. Przepraszam, że nie piszę tu szczegółów, ale wolałbym osobiście porozmawiać w tej i paru innych sprawach dotyczących piętnowania nas przez ludzi wyznających tylko mowę nienawiści”. W mailu są jeszcze nr telefonu i dwa załączniki z fotografiami banerów.
– Prokurator się nią zajmuje – mówię.
– Czyli jednak coś jest na rzeczy. A pamięta pan, że za podobne sprawy skazywano już ludzi, także za prezydentury Komorowskiego? Dla wszystkich prawo musi być jednakowe.
– Autor był zaskoczony interwencją, bo podczas manifestacji KOD-u maszerował przez Warszawę z tymi obrazkami i nikt mu nie zwrócił uwagi.
– Ja bym zwróciła.
Kto sieje wiatr
– Słabe to jest – komentuje całą sytuację Mateusz Kijowski, lider KOD-u. – Słaba, wręcz skandaliczna jest ta interwencja, ale, niestety, słabe i niesmaczne jest także to, co się znajduje na tych banerach. Pamiętajmy jednak, że każdy ma swoją estetykę i wyraża emocje czy niezadowolenie tak, jak czuje. Te cztery grafiki pokazują, do jakiego stanu władza potrafi doprowadzić obywatela. Sam pan rozumie: kto sieje wiatr, ten zbiera burzę. Ja tu żadnego złamania prawa nie zobaczyłem, a ściganie z urzędu tego człowieka i wmontowywanie w to prokuratury uważam za absurdalne – podsumowuje.
Kijowski podkreśla również, że wolałby, aby tego rodzaju banerów podczas demonstracji komitetu było jak najmniej, zdarza mu się napominać ludzi z podobnymi transparentami, prosi, żeby je chować. – Ale ostatecznie to oni biorą odpowiedzialność za swoje hasła, a nie Komitet. KOD jako organizator odpowiada za bezpieczeństwo – wyjaśnia. Dodaje też: – Nie ma możliwości, żeby podczas demonstracji upilnować tysiące osób, tym bardziej że zdarzają się prowokacje. Na przykład w Katowicach, gdzie najpierw narodowcy na Facebooku naradzili się, że zrobią transparent „Kaczyński, Hitler, Stalin”, a potem przyszli i na tle naszej demonstracji robili sobie z nim zdjęcia. Z kolei w Łodzi zauważyliśmy grupkę młodych ludzi z odznakami Obozu Narodowo-Radykalnego stojącą ze starszym panem. Po chwili ten mężczyzna podszedł do naszej demonstracji, odwrócił się przodem do tych młodych chłopaków i zaczął na nich bluzgać, a oni to filmowali.
Stróże prawa ganiają po działkach
Adwokat i karnista z UW prof. Piotr Kruszyński. – Nie mając w ręku akt, mogę powiedzieć tyle, że jeżeli owe banery na tej posesji mógł zobaczyć nieograniczony krąg osób, czyli nie tylko rodzina i współpracownicy, to kwalifikacja prawna postawiona przez prokuratora jest słuszna. Jeśli zaś krąg był ograniczony do tej niewielkiej grupy, wówczas kwalifikacja jest błędna, bo działanie pana Bacy nie miało charakteru publicznego – ocenia prawnik.
Piotr Rogowski, radca prawny Agory SA, specjalista od ochrony dóbr osobistych i pomówień: – Zaangażowanie się prokuratury i policji w tę sprawę to karykatura państwa prawa. Swoboda wypowiedzi obejmuje wypowiedzi nawet prowokacyjne i przesadzone, oburzające czy szokujące. Swobodne funkcjonowanie i wyrażanie tego typu politycznej satyry i karykatury jest podstawowym sprawdzianem tego, czy żyjemy w demokratycznym, wolnym kraju. Jak widać, politycy PiS i podlegli im stróże prawa inaczej definiują już wolność słowa, a zamiast zajmować się sprawami istotnymi z punktu widzenia bezpieczeństwa obywateli, tracą czas na ganianie po leśnych działkach i sprawdzanie, co kto postawił sobie w ogródku.
– Był pan na środkach uspokajających, grozi panu odsiadka, tułanie się po sądach, boją się o pana żona i dzieci. Pewnie niejeden odpuściłby sobie drażnienie władzy. A może wprost przeciwnie, może pan jest z tych, którzy po takim potraktowaniu nie popuszczą? – pytam dewelopera, kiedy wracamy z Naglad jego autem.
– Proszę spojrzeć na tylne siedzenie, o tam, po lewej stronie, widzi pan? To nowe transparenty, za parę dni zabieram je do stolicy. No, to chyba domyśla się pan odpowiedzi? – uśmiecha się zadziornie.
Kogo obraża „Czarna owca Europy”. Śledztwo w sprawie 61-latka, który śmiał się z PiS
Zbigniew Baca z banerami, które ustawił na działce przed swoim domem. Prokuratura uznała, że mogą znieważać funkcjonariusza publicznego i obrażać uczucia religijne, i wszczęła śledztwo (PRZEMYSLAW SKRZYDLO)
Czy mężczyźni boją się waginy?
– Mity o waginie z zębami pojawiały się w różnych kręgach cywilizacyjnych jako pierwotny lęk przed pożarciem. Dziś dodatkowo myślenie o niej łączy się z obawą, że kobieta pragnąca przyjemności, nie będzie podlegała mężczyźnie – z Diane Ducret o „Zakazanym ciele”.
Newsweek: Newsweek: Co mężczyźni myślą o waginie?
Diane Ducret: Ograny płciowe kobiet budzą niepewność, bo są skryte, niewidoczne dla oka. Zrozumienie jak wyglądają i działają zajęło całe wieki. Pierwszy raz zbadano waginę w XI wieku, ale dopiero w XV odkryto, że istnieje związek między menstruacją o płodnością. Po drugie to także lęk psychologiczny przed tym, by do skrytych narządów wejść. Mity o waginie z zębami pojawiają się w różnych kręgach cywilizacyjnych: w pismach Sartre’a, wierzeniach Indiach jak i u plemion afrykańskich. To pierwotny lęk przed pożarciem. Dziś dodatkowo u części mężczyzn myślenie o niej łączy się z obawą, że kobieta jako wolna jednostka pragnąca przyjemności, nie będzie im podlegała.
„Ciało kobiety uzależnione jest od polityki”. Zobacz wideo Diane Ducret:
Nieświadomość kobiet była mężczyznom na rękę?
Wyzwolenie seksualne kobiet było przez wieki obsesją mężczyzn, zwłaszcza jeżeli chodzi o kwestie związane z wiernością. Chcieli kontrolować kobiecą przyjemność i zdolność reprodukcyjną.
Rozpowszechnienie antykoncepcji było wydarzeniem przełomowym?
Często mówimy o latach 60. czy rewolucji seksualnej jako przełomie, ale warto cofnąć się do takich wydarzeń jak odkrycie „punktu G” czy pierwszych prób naukowego opisu rozkoszy kobiet i ich konsekwencji – wyzbycia się poczucia winy związanego z czerpaniem satysfakcji z seksu. Mężczyźni od wieków bali się tej przemiany. Ze zgromadzonych przeze mnie dokumentów – datowanych od czasów Babilonii aż po całkiem współczesne – wynika, że seksualność kobiet była zawsze częścią systemu politycznego.
Czytaj także: Największa feministka XX wieku? Tabletka antykoncepcyjna
„Ciało kobiety to pole bitwy” jest ciągle aktualne?
Pisząc „Zakazane ciało” doszłam do wniosku, że kobiecą seksualność zawsze trzeba rozpatrywać w kontekście politycznym. Kiedy panuje pokój, kobieta traktowana jest jako partnerka, gdy przychodzi moment kryzysu – kładzie się nacisk na funkcje reprodukcyjne. Dziś, gdy do władzy dochodzi coraz bardziej konserwatywna czy skrajna prawica, mamy do czynienia z uwstecznianiem się praw kobiet. Dorastałam w wolnym kraju, wydawało mi się, że sposób, w jaki stracę dziewictwo, zajdę w ciążę, o ile się na to w ogóle zdecyduję, jest moim indywidualnym wyborem, przyjmowałam to za oczywiste. Teraz wiem, że te wybory tak naprawdę od zawsze zależą od ustroju państwa, jaki w danej chwili obowiązuje.
Na przykład?
Właśnie antykoncepcja. Przełomu nie byłoby, gdyby nie to, że ktoś chciał na tym zarobić. Na pigułkę był popyt – skończyła się wojna, mężczyźni wracali z wojny i mieli większe potrzeby. Badania nad działaniem tabletek prowadzono na kobietach w Ameryce Południowej. Kierowała nimi kobieta, lekarka i chociaż raport nie był pozytywny, bo wykryto przypadki nowotworów, tabletkę wprowadzono na rynek. Zignorowano zagrożenia, liczyły się zyski. Państwo przyklasnęło pomysłowi.
Czytaj także: Gdy Polki stały się męskie. Równouprawnienie w PRL
Podobnie jest z aborcją?
Tak. Aborcja w zależności od kontekstu politycznego, jest albo zakazywana, albo zalecana. Tak było w nazistowskich Niemczech. Aryjskim kobietom kazano rodzić ku chwale wielkiej Rzeszy, a te z kolei, które nie były Aryjkami poddawano sterylizacji lub zmuszano do usuwania ciąży. W Rumunii za dyktatury Nicolae Ceaușescu panował zakaz aborcji, a w miejscu pracy odbywały się regularne wizyty ginekologów. W Chinach, gdzie skutecznie stosowano politykę jednego dziecka, aborcja była wręcz obowiązkowa, a kobiety masowo przywożono na zabieg w metalowych klatkach dla zwierząt.
A współcześnie? Kto lub co odpowiada za uprzedmiotowienie kobiet dzisiaj? Rewolucja seksualna?
Wyzwolenie seksualne nie jest bezpośrednią przyczyną uprzedmiotawiania kobiet. To raczej efekt obsesji sprawowania kontroli, bo dopiero to, co jesteśmy w stanie kontrolować, możemy sprzedać. Patrząc na historię, można zobaczyć, że ciało jest przede wszystkim obiektem politycznym, a gdy już wywalczyło więcej wolności, zostało uprzedmiotowione i skomercjalizowane. Ale traktowanie ciała kobiety jako towaru wynika przede wszystkim z ekonomicznej i religijnej kontroli nad nim. Pełne wyzwolenie jeszcze nie nastąpiło. Cały czas jesteśmy między między dwoma biegunami – przyjemnością i fascynacją ciałem kobiety, a lękiem przed utratą tej kontroli.
Na to nakłada się wciąż pogłębiający się kryzys męskości.
Rzeczywiście mamy do czynienia z pewnym kryzysem, jeśli chodzi o role mężczyzn w społeczeństwie, ale nieprawdą jest, że kryzys ten spowodowany jest wyzwoleniem kobiet. Zdobycze rewolucji seksualnej – upowszechnienie antykoncepcji i aborcji – w pewnym sensie zdjęły odpowiedzialność z mężczyzn. Nie mówiłabym jednak o kryzysie męskości. Raczej o konieczności przedefiniowania ich roli, podobnie jak przez lata to robiła kobieta. To samo zadanie stoi przed mężczyzną i na pewno wymaga czasu.
Rozejm prezesa
Prezes Kaczyński proponuje opozycji rozejm do czasu wizyty papieskiej. Jest w tym tak samo wiarygodny jak prezydent Duda ogłaszający, że chce być prezydentem wszystkich Polaków i jak premier Szydło ogłaszająca, że Polska przyjmie w marcu 100 uchodźców.
Jednak liderzy opozycji powinni pójść na dyskusję o rozejmie, którą ma przygotować marszałek Kuchciński. Argument Kaczyńskiego, że ostatnio wiele złego stało się w Europie, jest słuszny, lecz czy to ma oznaczać, że PiS chce współpracy, a przynajmniej zawieszenia broni tylko w odniesieniu do polityki zagranicznej?
To ważny temat, ale niejedyny. Taka współpraca, czy nawet zawieszenie broni, nie może być oderwana od zażegnania kryzysu konstytucyjnego. Czy Kaczyński zmienił zdanie na temat publikacji orzeczenia TK, czy jest gotów je opublikować? Tylko wtedy spotkanie może być krokiem ku stabilizacji politycznej.
Polska jej rzeczywiście potrzebuje, lecz nie na warunkach jednej strony – PiS. Do obecnej sytuacji doprowadziła polityka nowej władzy: Kaczyńskiego, Dudy, Szydło. PiS wmawia coraz nachalniej – obejrzyjcie TVP – Polakom, że chce rozmów i kompromisu, ale to tylko propaganda szerzona dziś w mediach pisowskich na potęgę.
PiS zarzuca opozycji, że wcale nie chce kompromisu, bo karmi się konfliktem. To szczyt obłudy. Polityka Kaczyńskiego od lat karmi się konfliktem.
A jednak dobro Polski stoi wyżej niż codzienne utarczki z PiS. Od wyborów rządy PiS już zdążyły dodatkowo pogłębić podziały w społeczeństwie. Polityka nowej władzy już ma złe dla Polski skutki międzynarodowe.
Prawdopodobnie gałązka pokoju, z jaką nagle pojawił się na scenie prezes Kaczyński, ma mu pomóc uratować się przed zatonięciem pisowskiej łajby na tym wzburzonym morzu.
Propaganda PiS liczy, że temat „zawieszenia broni” przykryje w mediach, także zagranicznych, temat Trybunału i protestów w obronie demokracji liberalno-parlamentarnej.
Pis ma nadzieję, że wreszcie będzie jakiś dobry news z Polski pod rządami Kaczyńskiego.
Osobiście nie wierzę w ten okrągły stół Kaczyńskiego u marszałka Kuchcińskiego. Prezes po prostu gra na zwłokę, bo nowa władza się „zakiwała”. Dzięki spotkaniu opozycja będzie miała tę okazję pokazać Polakom. Warto skorzystać z okazji.
„Wiadomości” sprawdzają, czy opozycja posłuchała apelu Kaczyńskiego. „Desperacja tego towarzystwa…”
2. Reporter sprawdził, czy opozycja zastosowała się do apelu
3. Jego zdaniem opozycja nie chce dialogu z PiS
„Wiadomości” postanowiły rozliczyć opozycję z jej zachowania po apelu Jarosława Kaczyńskiego. Prezes PiS zaapelował bowiem o spokój „przynajmniej do końca wizyty papieża”. – Nie prowadźmy ostrych walk politycznych, nie wynośmy też sporów na zewnątrz – mówił.
Naturalnie z relacji „Wiadomości” wynika, że opozycja zignorowała gołąbka pokoju wysłanego przez Kaczyńskiego.
„PiS w dalszym ciągu ma nadzieję…”
Reporter Klaudiusz Pobudzin podał, że – mimo apelu – PO „wyemitowała spot o wyraźnie politycznym podtekście”, a Ryszard Petru „chce spotkania z prezesem Prawa i Sprawiedliwości”.
Jednocześnie zwrócił uwagę, że „PiS w dalszym ciągu ma nadzieję na zawieszenie politycznych sporów, tym bardziej w czasie świąt wielkanocnych”. – Ten czas może skłoni liderów opozycji do przemyślenia dotychczasowej strategii – skomentował senator PiS Jan Maria Jackowski.
„Dialog może być trudny”
– Niektóre wypowiedzi polityków opozycji wskazują, że dialog może być trudny – ubolewał reporter „Wiadomości”.
Pobudzin powtórzył, że apel Kaczyńskiego miał doprowadzić do uspokojenia nastrojów politycznych i ponownie zwrócił się w stronę opozycji, tym razem w osobie Stefana Niesiołowskiego, który „tuż po apelu” miał opublikować nagranie atakujące PiS.
„Desperacja tego towarzystwa”
Pobudzin odnotował również, że na warszawskich ulicach nie zabraknie Komitetu Obrony Demokracji. „Zapraszamy Warszawiacy. Żur KOD daje dziś na tacy! Bierzcie i jedzcie! Chleba się dokroi” – odczytano hasło, którym KOD zaprasza na protest trwający pod Kancelarią Prezesa Rady Ministrów. Ten oburzający „Wiadomości” slogan skomentował Marcin Wikło z tygodnika „wSieci”.
– To, że KOD nie odpuszcza nawet w takim momencie jak święta Wielkiej Nocy, to znaczy, że tam nie ma miejsca na porozumienie, nie ma miejsca na rozmowę i kompromis. To świadczy o pewnej desperacji tego towarzystwa, ale bardziej o politycznej zajadłości – stwierdził.
– Wszystko wskazuje na to, że o świętach bez polityki możemy zapomnieć – podsumował reporter.
Nie będzie „Marszu miliona” 10 kwietnia. „PiS nigdy nie zapraszało na taki marsz”
2. PiS zaprzecza, by kiedykolwiek planowano „Marsz Miliona”
3. Wcześniej na pochód zapraszała m.in. poseł Pawłowicz
10 kwietnia, w szóstą rocznicę katastrofy smoleńskiej, miał odbyć się „Marsz Miliona”. W Urzędzie m.st. Warszawy zarejestrowano przemarsz „kilkudziesięciu tysięcy osób” spod Katedry św. Jana pod siedzibę głowy państwa. Marsz miał być organizowany przez kluby Gazety Polskiej i PiS.
– Celem marszu będzie nie tylko uczczenie pamięci o katastrofie, ale również wyrażenie poparcia dla przemian, które zachodzą teraz w Polsce – mówił w rozmowie z nami szef klubów GP.
PiS wycofuje się jednak z planów pochodu. Poinformował o tym poseł Jarosław Krajewski, który na antenie TVN24 stwierdził, że „Prawo i Sprawiedliwość nigdy nie zapraszało na taki marsz”.
„Targowica, opozycja, zdrajcy”
Wydaje się, że innego zdania była poseł Pawłowicz, która tak reklamowała „Marsz Miliona”: „Dziś prosimy i wzywamy wszystkich patriotów, by wsparli swe demokratyczne władze, które tego wsparcia dziś bardzo potrzebują. By pokazali, że obecna polska Targowica, opozycja, zdrajcy, kolejny raz w naszej historii knujący przeciwko Polsce, jawnie, razem z naszymi zagranicznymi wrogami – nie ma szans”.
Mobilizacja nadal trwa?
Informacja o tym, że marsz się nie odbędzie, nie dotarła do wszystkich. W mediach społecznościowych nadal można znaleźć aktualne zachęty do uczestniczenia. „Zainteresowani wyjazdem na Marsz Miliona mogą kontaktować się z koordynatorami Klubu Gazety Polskiej” – czytamy.
Waszczykowski błysnął dyplomacją. „Po co to drążycie? Może byście dali Polsce spokój?”
2. Szef MSZ chce do nich zaapelować, by „dali Polsce spokój”
3. Waszczykowski: „Będę pytał: po co to drążycie?”
4 kwietnia do Polski przyjedzie sekretarz generalny Rady Europy Thorbjoern Jagland, a następnego dnia wiceszef Komisji Europejskiej Frans Timmermans. Mają oni rozmawiac z polskim rządem na temat opinii Komisji Weneckiej o kryzysie konstytucyjnym.
Co na to rząd? Szef MSZ Witold Waszczykowski, który wcześniej sam zapraszał Komisję Wenecką, ma już plan działania.
„Będę pytał…”
– Będę pytał: po co to drążycie, kiedy myśmy zgodnie z waszymi zaleceniami przyjęli Komisję Wenecką, jej opinię, przekazaliśmy do parlamentu, parlament powołuje komisję, prezes największej partii apeluje do opozycji? To może wy byście przeżyli też jakąś refleksję, wreszcie dali Polsce spokój, na jakiś czas, żebyśmy mogli tę kwestię procedować, a nie będziecie nas ciągle rozliczać, kiedy to nasza strona wychodzi ciągle z propozycjami – mówił w TVN24 BiS.
Waszczykowski dodał, że „z tamtej strony jest ciągle jakieś biczowanie nas, próba zastraszania, próba tworzenia jakichś instytucji, które będą nas rozliczały”.
Rząd „nielubiany przez dziennikarzy”
Minister odniósł się też do kwestii stosunków Polski ze Stanami Zjednoczonymi. Jego zdaniem nie można mówić o ochłodzeniu. Ten rząd jest przez jakąś ekipę, jakąś grupę dziennikarzy nielubiany, więc trzeba sączyć światu, że stosunki z Ameryką są popsute, stosunki z Niemcami są popsute – stwierdził.
Na dowód dobrych stosunków Waszczykowski poinformował m.in., że dwukrotnie spotykał się z sekretarzem stanu Johnem Kerrym. – Spotkaliśmy się z kilkoma innymi politykami na innych szczeblach, przyjąłem wiele delegacji. Są umówione spotkania, prezydent Andrzej Duda udaje się za chwilę do Waszyngtonu. Negocjujemy poważne zakupy uzbrojenia – wymieniał.
„Po co nam to?”
To nie pierwszy raz, kiedy minister Waszczykowski zapowiada, że odpyta zagranicznych polityków. Poprzednio robił to po karnawałowej paradzie w Duesseldorfie, w której udział biorą prześmiewcze figury polityków. W tym roku pojawiła się także figura Jarosława Kaczyńskiego, który – przebrany za dyktatora – trzymał pod butem figurę Polski.
Szef MSZ najpierw wystosował w tej sprawie list do swoich niemieckich odpowiedników, a następnie zapowiedział, że podczas spotkania z szefem MSZ Niemiec Frankiem Walterem Steinmeierem spyta: „Frank, po co nam to? Zatrzymajmy to!”.
Szydło kocha dzieci, ale bardziej marketing? PR w IV RP
TYDZIEŃ KOŃCZ Y PIĄTEK (25.03.2016)
Pamiętam, jak Kaczyński tłumaczył, że Trybunał kosztem prostych ludzi broni elit, kombinatorów, deweloperów etc. Przenikliwe to było ze strony pana Jarosława, bo Trybunał swymi wyrokami zręcznie się maskował. Np. uchronił nasze oszczędności emerytalne przed hazardem globalnych spekulantów. Nakazał podnieść kwotę wolną od podatku, żeby biedniejszych Polaków całkiem uwolnić od obciążeń. Wreszcie – zezwolił zatrudnionym czasowo pracownikom, żeby walczyli o swoje prawa w związkach zawodowych.
Ale PiS, jak wiadomo, ma Trybunał gdzieś. I chce, żeby „czasowo zatrudnieni” mogli wstąpić do związku dopiero po pół roku ciągłości pracy. Całe życie robię na śmieciówce, więc wiem, co będzie się działo. Jeśli pracownikom zachce się związków, to co pięć miesięcy pracodawca zrobi im miesięczną „przerwę w pracy”. I ze związku nici. „Przecież można to skontrolować!”, powiedzą Państwo. Można. Jednak przez osiemnaście lat nie widziałem, by ktoś kontrolował śmieciówki. PiS wyszarpał sobie bezkarność – i pomógł silnym.
Teraz o tym swoim przekręcie powinien wydać folder. Na pięknym papierze, do rozdawania w londyńskim City. Może choć tam poprawiłby sobie wizerunek. Bo z tym jest źle. Według „Financial Timesu” rząd Beaty Szydło szuka na gwałt agencji PR. Szuka jej właśnie w Londynie i brytyjskie agencje się cieszą: Warszawa jest w trudnej sytuacji, nie może się targować, zlecenie będzie lukratywne. Rząd USA wydaje ok. 4,5 mld dolarów rocznie na takie usługi. A nasze PKB to prawie 1/30 amerykańskiego. Podzielmy więc tę kwotę przez 30 – i mamy 150 mln dolarów. Czyli 573 mln 600 tys. złotych. Niemal tyle, ile kosztowałoby rocznie „500 złotych” dla dodatkowego miliona dzieci.
Ale przepraszam za te demagogiczne wyliczenia. Dzieci były ważne w kampanii wyborczej, teraz istotny jest wizerunek państwa i partii. Nie kumam tylko, czemu nasza patriotyczna władza zwraca się do zagranicznych specjalistów. Przecież ma swoich polskich wybitnych specjalistów od marketingu i PR-u, chwilowo skierowanych do ubezpieczeń. Niech zostawią ubezpieczenia i zajmą się rządem! Nie czas żałować róż, gdy na gardle nóż, jak mawiała moja babcia.
Mawiała metaforycznie, zaznaczam. Żeby ktoś nie powiedział, iż wzywam do mordu. Bo proszę Państwa, po Polsce przetacza się płaczący walec. Miażdży wszystko – i płacze, że miażdżeni go obrażają. Np. oskarża profesora z Białegostoku o propagowanie ludobójstwa (uczony na wiecu KOD-u zacytował Mickiewicza: „Łeb urwać hydrze”). Lub łzawo apeluje do opozycji, żeby się uspokoiła, nie judziła… Dla porządku przypomnę: komuniści i złodzieje, gorszy sort, współpracownicy gestapo. Wiceminister Zieliński, który mówił o „zwyrodnialcach z KOD-u”. Niepokorny dziennikarz Gmyz, który pisał o członkini KOD-u, że jest „zesrana”. I niepokorna „Gazeta Warszawska”, która na pierwszej stronie opublikowała moje zdjęcie z wywalonym czerwonym jęzorem (płynnie przechodzącym w czerwone wymiociny, przechodzące znowu w logo „Wyborczej”: szacun dla grafika). Prawica spaliła kukłę Żyda, a teraz w Białymstoku – Angeli Merkel. Trolle zrobiły sobie nawet graficzną ikonkę, którą odpowiadają na nieprawicowe komentarze: kosz na śmieci wypełniony gnijącymi resztkami. Na koszu napisane jest „UTYLIZACJA LEWAKA”.
Tak działa walec. A równocześnie płacze, że słowo „koryto” jest ordynarne. Czasem. Bo gdy PiS mówić „koryto, koryto, świnie odrąbane od koryta”, wtedy dobrze. Gdy PiS zagarnąć sobie całe koryto, wtedy bardzo dobrze. Ale gdy pani z KOD-u raz powiedzieć „koryto”, wtedy koryto być be. Mistrzostwo świata osiągnęły „Wiadomości”, które w jednym filmiku połączyły „ordynarne koryto opozycji” z „zamachem” na prezydenta Dudę, z „przestępczymi powiązaniami” KOD-u, z alimentami Mateusza Kijowskiego i ze stosunkiem Jacka Żakowskiego do tych alimentów. Aczkolwiek ja bym jeszcze dodał np. reportaż o sąsiadce Żakowskiego, co rzuciła papierek na skwerek. I z obrazem coś bym zrobił, bo wciąż się trzęsie. Może kamerzysta się boi, że jego też wyrzucą. A może już go zastąpił nowy, co dotąd w ręku miał tylko smartfona (w piwnicy u mamy kręcił wideobloga Patriotyczny Patryk, Śmierć Wrogom Narodu).
Media, proszę Państwa. I tuba, i koryto. A nawet tzw. prosiętnik (ta część chlewika, w której prosiaczki dorastają do dorosłego świństwa). Młoda osoba, niejaka Sylwia Krasnodębska, pojawiła się wśród typów na szefa Trójki. Zareagowałem na tego newsa jak wszyscy: wpisałem „Sylwia Krasnodębska” w wyszukiwarkę. Oto cytaty z Sylwii, które mi wyskoczyły: „I ty możesz uczestniczyć w rekolekcjach z o. Johnem Bashoborą. Wszystko za sprawą filmu, który niebawem będzie dołączony do Gazety Polskiej”. „Ocalić już nie świat, lecz cały wszechświat. Ocenić kolor farby na włosach Schwarzeneggera. Bać się Scarlett Johansson i usłyszeć przeraźliwy dźwięk tornado”.
Czy usłyszymy w Trójce przeraźliwy dźwięk tornado? Są już pierwsze pomruki. W studiu tej rozgłośni Zbigniew Ziobro powiedział, że sędziowie Trybunału muszą się liczyć z konsekwencjami prawnymi. I że prezes Rzepliński to żaden prezes. „Opowiada teorie spiskowe. Sugeruje, że ktoś być może chce go zamordować (…) Przecież to jest kompromitacja tego człowieka” – mówił Ziobro. Znowu: prezes Trybunału boi się napaści – kompromitacja. Niepokorni wyją o „zamachu na Dudę” – OK. Ale moim zdaniem nie to jest tutaj najciekawsze. Ja bym spytał: od kiedy prokurator ma prawo osądzać sąd? I go zastraszać?
Pytań jest więcej. Ziobro twierdzi, że wybitni prawnicy poparli rząd w sporze z Trybunałem. TVN 24 sprawdził tych prawników. Okazało się, że jeden z nich zajmuje się prawem gospodarczym, nie konstytucyjnym. Drugi – kosmosem (naprawdę!). Trzeci został… skazany za plagiat. Czwarty oświadczył, że rząd w ogóle nie pytał go o zdanie. A piąta ekspertka – profesor Genowefa Grabowska – powiedziała, że nie napisała żadnej opinii dla rządu, nawet roboczej. TVN 24 spytał wiceministra sprawiedliwości Marcina Warchoła, czy ma opinię prof. Grabowskiej na piśmie. Warchoł powiedział przed kamerami, że ma…
Kłamstwa, obelgi, gwałt na prawie i sumieniu. Walec miażdżąco-łżąco-płaczący wjeżdża nawet w nasze życie prywatne. Fanatycy chcą zamykać kobiety w więzieniu za aborcję – wbrew rozsądkowi, nauce, może i Biblii (proszę przeczytać np. rozdział 21 Księgi Wyjścia). I nie wiadomo, czy będziemy mogli protestować. Bo PiS – który udaje lwa, ale jest szakalem – chce użyć świeżych brukselskich grobów, by specustawami zakazać zgromadzeń. A przy tym wzywa nas do pokoju i spokoju…
Jest Wielki Piątek. Ten dzień uczy z pokorą znosić zniewagi. I pojednać się z przeciwnikiem, który prosi o pojednanie. Jednak każe też upomnieć się o prawdę, o krzywdzonych bliźnich. Trzeba podać rękę PiS-owi, jeśli naprawdę ją do nas wyciąga. Ale trzeba go za nią złapać, gdy niszczy państwo, krzywdzi ludzi i gwałci konstytucję.
Odpowiedzmy sobie na pytanie: czy prawica ma jakiekolwiek prawo robić to, co robi? Czy wygrane wybory są tu jakimś argumentem moralnym lub prawnym? Czy wybory są ważniejsze niż konstytucja?
Wybory mamy raz na cztery lata.
Konstytucję mamy jedną.
Mamo, jedziemy do domu opieki. Czyli jak zajmujemy się starymi rodzicami
Fot. GETTY IMAGES
Agnieszka: – Mama kończy 87 lat. Mieszka sama. Prawie już nie widzi, nie może sama wyjść. W zdrowszym oku ma widzenie tunelowe – jaskra. Porusza się po mieszkaniu po omacku, na pamięć, dobrze je zna.
Co drugi dzień przychodzą do niej dwie, a czasem nawet trzy Ukrainki. Robią zakupy, sprzątają, gotują. Mamę męczy, że to one gotują, uwielbiała gotować i przede wszystkim umie świetnie to robić. Mama za Ukrainki płaci sama. Wspierają ją w tym Stowarzyszenie Dzieci Holocaustu i Claims Conference, organizacja świadcząca pomoc ocalonym z Zagłady. Mama jako dziesięciolatka trafiła do getta, potem do końca wojny ukrywała się. Gdyby miała tylko emeryturę, byłoby bardzo źle. Mimo iż pracowała ciężko, była reporterką radiową. Radio było jej życiem, pracowała, aż choroba dosłownie nie przykuła jej do łóżka.
To się stało niecałe dwa lata temu. Mama złamała staw biodrowy. Złamanie było wynikiem chemii, mama od lat ma nowotwór. Chemia pustoszy kości. Przed złamaniem, w lepsze dni, mama była w stanie wyjść do najbliższego sklepu. Ambicja mamę trzymała, nie zgadzała się na żadną pomoc. Po złamaniu musiała odpuścić. Zaczęły regularnie przychodzić Ukrainki.
„Pomóż swoim rodzicom” – nowa akcja społeczna Fundacji Agory i Gazety Wyborczej
Mama ma partnera życiowego. Tego samego od 45 lat. Nigdy razem nie zamieszkali. Bronek mieszka w Olsztynie, mamę w Warszawie trzymała praca. Teraz mogliby razem zamieszkać. Ale już obydwojgu wydaje się, że to za duże przedsięwzięcie. Trzeba by sprzedać jedno mieszkanie – on ma ogromną bibliotekę, gdzie pomieści książki?
Zawsze było tak, że z Bronkiem spędzali razem wakacje, przez wiele lat pod namiotem. Za komuny dziennikarz radiowy miał sześć tygodni urlopu. Dopiero niedawno zrezygnowali z tego pomysłu na rzecz domku letniskowego. Gdy mama zwolniła w pracy, spędzali tak całe lato, rozstawali się na zimę. Przez resztę roku odwiedzali się. Po złamaniu biodra mama nie może już wybrać się w podróż, Bronek przyjeżdża do Warszawy.
Ja też mieszkam na Mazurach, ale daleko od Olsztyna, na wsi. Za każdym razem, gdy trzeba mamę dowieźć na chemię czy badania, czy wykłócić się o coś w szpitalu – wsiadam w auto i w trzy godziny jestem. Sama z siebie nie lubię przyjeżdżać do Warszawy. Po latach intensywnej pracy w różnych instytucjach kultury w dużych miastach wybrałam sobie na emeryturę domek w głuszy. To moja samotnia, tu tłumaczę książki.
Czy brałyśmy z mamą pod uwagę, że zamieszka u mnie? Nie było nigdy na ten temat rozmowy, ale mama wie, że ja bym nie chciała. Czy mama by chciała? Nie wiem. Mama, niezależnie od stanu zdrowia, jest samodzielna i uparta. Dla obu stron byłaby to męka. Wzięłabym mamę tylko w wypadku kompletnej niemożności rozwiązania tej sytuacji inaczej.
Nikt mnie nie irytuje tak jak matka. Dorośli rozliczają rodziców
Oddanie jej do domu opieki nie wchodzi w grę. Byłaby bardzo nieszczęśliwa. Po doświadczeniach szpitalnych straciłam zaufanie do jakiejkolwiek formy zorganizowanej opieki. Powiem wprost: mama po złamaniu biodra nie wyszłaby żywa ze szpitala, gdyby nie to, że godzinami wisiałam na telefonie z przyjaciółką geriatrą. Relacjonowałam przyjaciółce objawy, jakie ma mama, koczowałam na szpitalnym korytarzu i wymuszałam na lekarzach podstawowe działania. Do dziś nie mogę uwierzyć, że gdy mamie przyplątało się w szpitalu zapalenie płuc i dostała 39,5 st. gorączki, lekarz internista szedł do niej na ortopedię z innego piętra półtora dnia! To co by było, gdybym nie pilnowała?
Wiszenie na telefonie jest ważną częścią mojej relacji z mamą. Od lat dzwoni do mnie kilka, nawet kilkanaście razy dziennie. Niedawno jeszcze doprowadzało mnie to do szału. Pytałam, dlaczego daje sobie prawo, by dzwonić do mnie o dowolnej godzinie z byle głupotą. Kiedy byłam dzieckiem, jedynaczką, zostało mi jasno powiedziane, że rodzice mają ważniejsze sprawy, niż zajmować się mną. Mama wychodziła na noc do pracy, zostawałam w domu sama i strasznie się bałam. Raz, jakimś cudem, znalazłam numer do niej do redakcji i zadzwoniłam w nocy, powiedzieć, że się boję. Dostałam taką burę, że przeszkadzam, że na długo odechciało mi się dzwonienia. Ale teraz, jak mama jest w takim poważnym stanie, to już odpuściłam. Niech dzwoni.
Nie rozpatruję kwestii opieki nad mamą w kategorii powinności ani w kategorii osobistego rozwoju, że mnie to jakoś ubogaca. Chodzi o naszą relację. Nie oddam mamy, byle mieć ją z głowy. Choć czasami zdarzało mi się powiedzieć: „Nie myśl, że przeszłam na emeryturę, by się tobą zajmować”. Ale ja też czasem jej potrzebuję. Czasem się jej radzę. Z mamą jest o czym porozmawiać.
2.
Anna: – Pierwsza rzecz, jaką chciałabym powiedzieć bliskim osoby, u której lekarze zdiagnozowali alzheimera, to żeby nie bały się iść do opieki społecznej. Źle brzmi, zwłaszcza osoby nieźle sytuowane, jak my, miewają opory. Tymczasem załatwiłam w ten sposób mamie wykwalifikowane, oddane opiekunki. Płaciliśmy, ale i tak mniej niż na wolnym rynku. Wtedy mama mieszkała z moją siostrą. A raczej siostra z mamą, bo siostra nigdy nie wyprowadziła się z rodzinnego domu.
Po trzech latach zobaczyłam w telewizji, jak Hanna Gronkiewicz-Waltz przecina wstęgę w pierwszym w Warszawie profesjonalnym dziennym domu opieki dla osób z alzheimerem, na Mokotowie. Dla nas! – pomyślałam. Ale nie powiedziałam nic siostrze, bo z moją siostrą jest tak, że jak ja coś zaproponuję, ona na sto procent będzie na nie. Postanowiłam czekać, aż sama na to wpadnie. Wpadła.
Do ośrodka zawozi się rodzica o ósmej rano i zabiera o siedemnastej, rodzina zyskuje czas na pracę. Mama otrzymała tam kompleksową specjalistyczną terapię, co jest niezwykle istotne, bo opóźnia proces neurodegradacyjny. W czasie gdy u mamy zdiagnozowano chorobę, przeczytałam w „Polityce” artykuł o alzheimerze, lekarz tłumaczył tak: z alzheimerem jest jak z rdzewieniem karoserii. Auta zjeżdżają z taśmy fabrycznej tego samego dnia, ale rdzewieć każde będzie inaczej. Jedno od klamek, inne od szyb. Tak jest z pacjentami z chorobą neurodegradacyjną, u każdego postępuje inaczej. Nie można przewidzieć, co będzie za miesiąc, rok. Jeden chory najpierw przestanie rozpoznawać bliskich, drugi najpierw przestanie sam korzystać z toalety. Dlatego tak ważne są ćwiczenia.
Pomoc dla chorych na alzheimera i ich opiekunów
Przekonuję znajomych, żeby nie wstydzili się oddawać chorych rodziców na terapię. W naszym społeczeństwie wciąż pokutuje przekonanie, że jestem godzien szacunku tylko, jeśli się całkowicie poświęcę i sam zajmę rodzicem non stop.
Osoba na pewnym etapie alzheimera reaguje jak dziecko. Nie ma sensu tłumaczyć: „Mamo, jutro pojedziemy do ośrodka, który nazywa się tak i tak, zajmą się tobą specjaliści”. Mówi się: „Mamo, jedziemy na fajną wycieczkę”, łapie ciepło za rękę i wsiada do auta. Mama reagowała jak barometr na nasze nastroje, miny, ton głosu.
Wcześniej z mężem przeżyliśmy w ciągu jednego roku śmierć jego matki, która chorowała na raka; następnie mojego taty, też rak, i męża taty, który był bardzo zdrowy i nic nie zapowiadało jego odejścia. Przyjaciele pytali, jak przez coś takiego przejść. Nie da się racjonalnie ustawić opieki nad rodzicem.
Jak ktoś się łudzi, że dzięki pieniądzom logicznie ustawi logistykę i zapewni rodzinie względny spokój, może się zdziwić. To jest lawirowanie od pożaru do pożaru. Rodzice okopują się w swojej samodzielności. My pozostajemy w bezradności wobec ich oporu. Chory rodzic próbuje zaczarować świat, w ten sposób łapie się życia. Jest przywiązany do codziennych rytuałów. Popołudniową herbatę zawsze robiła mi żona? To tak ma być, bo póki tak jest, to znaczy, że wszystko jest dobrze. Rodzice chcą pozostać tą instancją wyżej, nie chcą posłuchać.
W domu dziennej opieki na Mokotowie można zostać tak długo, jak długo chory sam korzysta z toalety i nie rozbija grupy. Nieuchronnie przychodzi ten dzień, że trzeba się pożegnać.
Gdy mama wróciła do domu, wystąpiłam do sądu o jej ubezwłasnowolnienie. Bałam się, że może zostać wykorzystana. Jakiś domokrążca sprzeda jej garnki za 5 tys. czy wetknie pożyczkę. Było dla mnie oczywiste, że skoro mama mieszka z siostrą, siostrę zgłosimy na prawną opiekunkę. Ale siostra wycięła mi numer. Przyszła do sądu i ogłosiła, że to mnie zgłasza na opiekuna, bo ona następnego dnia wyjeżdża na wiele miesięcy za granicę. Nie mogła mnie uprzedzić? Przekazała mi w sądzie matkę jak worek ziemniaków. Tuż przed długim weekendem, podczas którego okazało się, że wszystkie pielęgniarki albo wyjechały, albo są już dawno porezerwowane.
Opieka nad chorym na alzheimera. Pięć lat bez urlopu, bez chwili wytchnienia
Wtedy podjęłam najlepszą decyzję w życiu: zadzwoniłam do felicjanek, które prowadzą w Białołęce dom opieki dla chronicznie chorych kobiet. Od przyjaciół wiedziałam, że są godne zaufania. Podczas pierwszej rozmowy siostra dyrektorka powiedziała, że nie ma miejsc, ale dodała: „Proszę czekać na telefon. W każdym miesiącu mamy uroczystą mszę i kogoś brakuje”. Tak właśnie delikatnie.
Po dwóch dniach odebrałam telefon, że możemy przyjeżdżać.
Do felicjanek trzeba już było zawieźć mamę wynajętą karetką. Jej stan z dnia na dzień pogarszał się. Miała wylewy, nie było już kontaktu. Tam mama spędziła ostatni miesiąc. Byłam u niej codziennie. Zauważyłam, że w godzinach 10-11.30 jest w lepszej formie. Codziennie jak w zegarku. Czytałam jej wtedy książki i trzymałam za rękę. To było jedyne, co mi przyszło do głowy. Po obiedzie mama zasypiała.
Na szczęście wtedy, po powrocie z sądu, nie przyszło mi do głowy, żeby zawieźć mamę do szpitala. U felicjanek naoglądałam się, w jakim stanie odbierani są seniorzy po kilku tygodniach w szpitalu. Odleżyny, często przyplątuje się dodatkowa infekcja. Czasem nie ma wyjścia. Ale jeśli jest, lepiej tego uniknąć w sytuacji, gdzie i tak nie ma mowy o leczeniu, chodzi o opiekę.
U felicjanek wspaniałe było to, że są wyczulone na potrzeby chorej i szybko reagują. Jednego dnia przyjeżdżam – mama ma zmienioną dietę. Nie była już w stanie połykać, dostaje gęste zupy. Innego dnia – ma już sondę z pokarmem. Kolejnego – jest maska tlenowa, cewnik. Człowiek w domu sam nie ma o tym wszystkim zielonego pojęcia.
Alzheimer. Jaka powinna być nowoczesna opieka. Rozmowa z Katarzyną Łachut, psychiatrą
Z czasu gdy opiekowaliśmy się z mężem w domu teściową i moim ojcem, pamiętam ciągły strach. Czy ten nowy objaw to znak, że mamy pilnie wzywać karetkę? Czy to normalne? I ciągle wzywaliśmy pogotowie albo niepotrzebnie, albo za późno. Teściowa przez pewien czas nie oddawała moczu i jak w końcu wezwaliśmy karetkę, powiedziano nam, że przyjechali w ostatniej chwili. Za chwilę pękłby jej pęcherz! Wyobraża sobie pani narazić chorą na nowotwór osobę na taki dodatkowy ból! A my przecież nie wiedzieliśmy, kiedy zakłada się cewnik, nikt nas o tym nie uprzedził. Dlatego byłam taka szczęśliwa, że mama jest pod profesjonalną opieką.
Jesteśmy ateistami, ale felicjanki ani razu nie dały nam odczuć, że to problem. Nie było prób nawracania nas. Mąż na początku chodził za to po tym domu mocno zdziwiony. Szeptał do mnie: „Anka, one się uśmiechają! One chyba nawet ciebie lubią! One lubią pacjentów!”. Po doświadczeniach szpitalnych i opowieściach znajomych o innych domach opieki człowiek się tego nie spodziewa. Myślę, że to wcale nie jest łatwe lubić pacjentów. Zwłaszcza że tu każdy przyjeżdża umierać.
Jedyne, co nie pozwalało zapomnieć, że jest to miejsce katolickie, to msze transmitowane w niedzielę przez radiowęzeł, na cały regulator. Ale przecież większość pacjentek chce słuchać, a niedosłyszą. Więc jest to zrozumiałe. Przyjaciółka, która też miała mamę w tym domu, kłóciła się o te msze. Ja odpuściłam.
Tego dnia, gdy siostry uprzedziły, że z mamą jest bardzo źle, zostałam. Zaskoczyła mnie taka sytuacja: po kilku godzinach czuwania zeszłam piętro niżej zrobić sobie kawę, a gdy wróciłam po trzech minutach, przy mamie już była siostra. Umierającej nie zostawia się samej. Gdy mama odeszła, po pewnym czasie jedna z sióstr zapytała, czy chcę porozmawiać o śmierci.
Prywatne domy opieki. Co oferują i ile to kosztuje
W naszym społeczeństwie panuje hipokryzja: z jednej strony mówimy, że nie wolno oddawać starych rodziców, z drugiej – w domu często wolimy opiekować się rodzicem nie swoimi rękami, tylko rękami siostry lub brata. Mam przyjaciela, który zaproponował braciom, że weźmie mamę z alzheimerem do siebie, bo ma największy dom. Ale u mamy, byłej nauczycielki, choroba poszła w takim kierunku, że dzień i noc wyzywała największymi wulgaryzmami synową i wnuczkę. Nikt nie podejrzewał, że ta dystyngowana kobieta zna w ogóle takie wyrazy. Byli na skraju wytrzymałości. Gdy mój przyjaciel zaczął z braćmi temat, że może trzeba będzie jakoś inaczej zorganizować mamie opiekę, oburzyli się i odwrócili. A wie pani, co mojemu przyjacielowi powiedział spowiednik? „Matce to ty już wiele nie pomożesz, a stracisz rodzinę”.
Moja siostra założyła mi teraz sprawę w sądzie, że oddałam mamę do felicjanek i w ten sposób naraziłam jej zdrowie.
3.
Marta: – Do 93. roku życia mama mieszkała sama, w segmencie ze schodami. Była otyła, nie wychodziła już na zakupy, poruszała się po domu i ogrodzie. Dwa razy w tygodniu przychodziła pani, robiła zakupy i sprzątała. Trzy uliczki dalej mieszka moja starsza siostra, w tym czasie była już na emeryturze. Miały stały rytuał: siostra przychodziła do mamy koło jedenastej, piły herbatę, gotowały obiad, jadły. Ja przez lata codziennie wpadałam wieczorem, dużo pracuję. W każdą niedzielę u mamy był obiad, absolutnie obowiązkowy. Dwa razy w tygodniu mama grała w brydża, jak przestała wychodzić, znajomi wpadali do niej.
Mama nie była ani dnia sama. Mimo to nie było wszystko w porządku. Mimo że byłam tam dzień w dzień, mama wciąż uważała, że jestem za mało. Niby tego nie mówiła, ale dawała do zrozumienia. Było stałe napięcie. Chciałam się nią zajmować, ale dużo pracuję, nawet po 12 godzin. Mam dorosłą córkę i wnuki, z którymi lubię się pobawić. I padam na nos. A jeszcze chciałabym czasem spotkać się z przyjaciółkami, poczytać książkę. Od 20 lat jestem rozwiedziona i cenię ten mój świat, który sobie zbudowałam: przyjaźnie, ale też samotność.
Gdyby mama chociaż dała się sobą zaopiekować. Ale było tak: najpierw przynieś, wynieś, pozamiataj, a potem siadaj i słuchaj: „Jestem matką i mam obowiązek cię poinstruować”. Stała jakby na mostku kapitańskim, a ja czułam się ubezwłasnowolniona.
Moja siostra ma ducha samarytanki. Ale też miała mi za złe, że za mało się udzielam. Pomimo że to ja zawsze wszystko mamie finansowałam. Emerytura służyła mamie wyłącznie na jej drobne osobiste wydatki. Po jakimś czasie budzi się w człowieku sprzeciw i niewiele można z tym zrobić. Moja przyjaciółka powiedziała kiedyś: „Patrz, to niesprawiedliwe, oni opiekują się nami do 18. roku życia i już. A my nimi czasami po kilkadziesiąt lat, w terrorze emocjonalnym”. Coś w tym jest.
W wieku 93 lat mama dostała udaru. Nie wstała z łóżka. Za dziesięć dni miałam ważny wyjazd zagraniczny, musiałam na gwałt znaleźć fachową opiekę. Zadzwoniłam do prywatnej kliniki medycznej. Opiekunowie płatni za dobę. Strasznie drogo, ale profesjonalnie i bezpiecznie. Po moim powrocie trzeba było szukać czegoś innego. Wbrew pozorom to wcale niełatwe, jeśli czas nagli, a potrzebujemy kogoś godnego zaufania, kto zamieszka z chorą matką w jej domu.
Przypomniało mi się, że znajomym niedawno zmarł rodzic i zwolnili opiekunkę, którą bardzo chwalili. Zadzwoniłam, udało się, szuka pracy. Przed mamą musiałyśmy ukrywać, że to Ukrainka. Że i tak słyszała po akcencie? Pewnie tak, no widzi pani, taki cyrk. Ale musiałyśmy udawać, że nie, bo mama jeszcze z wojny miała przekonanie, że Ukraińcy to najgorsze plemię i do domu żadnego nie wpuści. Jeśli chodzi o pielęgnację, Ukrainka była na szóstkę. Umiała profesjonalnie mamę podnosić, myła, przez rok nie dopuściła do najmniejszej odleżyny. Potrafiła skuteczniej niż ja wykłócać się przez telefon z NFZ o przysługujące mamie wizyty lekarskie i badania. Ale mama i tak przywoływała mnie, jak tylko uważała, że Ukrainka nie słyszy, i wyrażała pretensje. Że co myśmy jej zrobiły, żeby ona musiała w takim towarzystwie, z kimś tak niegodnym jej intelektu. Ukraince płaciłam 3,4 tys. miesięcznie plus ZUS.
Ewentualne oddanie do domu opieki to było absolutne tabu. Mama kazała nam przyrzec, że nie oddamy jej ani do szpitala, ani do żadnego domu opieki. Zresztą 15 lat wcześniej z chorym ojcem objechałyśmy kilka takich domów i to, co zobaczyłyśmy, zraziło nas na zawsze. Ojciec odszedł w domu, na moich rękach.
Pamiętam ten wieczór, mama stanęła w drzwiach sypialni ojca, popatrzyła na niego i powiedziała: „To już długo nie potrwa”. I poszła do siebie spać. Rodzice byli dobrym małżeństwem, ale taka była mama, niewylewna. Ja zostałam z ojcem na noc.
Natomiast mamę do szpitala w końcu oddałyśmy. I to jest jedyne, co mam sobie do zarzucenia. Kiedy stan bardzo się pogorszył, kilka razy przyjeżdżało pogotowie i chcieli mamę zabierać. Za każdym razem upierałyśmy się, że nie. W końcu mama zupełnie przestała móc przełykać. Bałyśmy się, że umrze z głodu, kolejny raz wezwałyśmy pogotowie. Zaczęła się nasza siedmiotygodniowa epopeja szpitalna.
Kilka godzin siedziałyśmy w izbie przyjęć, zero informacji. Potem przez siedem tygodni wyczekiwałyśmy na korytarzach na jakiegokolwiek lekarza, każdy opędzał się od nas jak od much. Pacjent – obiekt, rodzina – natręci. Przecież rozumiałam, że szanse na wyzdrowienie są zerowe. Ale czy lekarz nie mógłby umówić się z nami na jakąkolwiek godzinę, raz dziennie, by odpowiedzieć na kilka pytań?
Do szpitala nadal codziennie przychodziła Ukrainka. Zwilżała mamie usta, masowała ją. O proste rzeczy nie mogłyśmy dopytać lekarza: Czy rurka do karmienia musi być na stałe w mamy ustach? Czy aparat do mierzenia ciśnienia musi być stale zaciśnięty na mamy nadgarstku? Przecież ręka spuchła jak baleron, to musi boleć. Z każdą taką duperelą latałyśmy po pokojach, byłyśmy przeganiane, by w końcu usłyszeć: „Tak, można”. Ale jak, kiedy? Nikt niczego nam nie tłumaczył. „Moje córki krowy” to najlipniejszy film, jaki widziałam w życiu! Tam umierająca matka leży w szpitalu w make-upie i cały personel się koło niej kręci. Specjalnie poszłam na to do kina, żeby się wzruszyć po naszych przejściach, a uśmiałam się.
Po odejściu mamy usłyszałam w miarę współczujący ton lekarki oznajmiającej zgon. To wszystko.
W sobotę „Wysokie Obcasy”
Domy niespokojnej starości. Reportaż o opiece nad starymi rodzicami na odległość
Fundacja Agory
Fundacja Agory w 2016 roku zbiera środki z 1%, by włączyć się w działania związane z dziennymi domami opieki dla osób starszych wymagających ciągłej opieki, w tym otępiałych (np. z chorobą Alzheimera). Fundacja będzie promować tworzenie takich domów przez gminy i organizacje. Fundacja skupi się też na tematach pomocy dla opiekujących się chorymi (wypadają z rynku pracy, czują się przemęczeni i wypaleni) – potrzebna im terapia i szkolenia. Fundacja prosi o wpłaty: KRS 0000210120
Wideo „Dużego Formatu”, czyli prawdziwi bohaterowie i prawdziwe historie, Polska i świat bez fikcji. Wejdź w intrygującą materię reportażu, poznaj niezwykłe opowieści ludzi – takich jak Ty i zupełnie innych.
W ”Dużym Formacie” czytaj:
Igor Jarek, górnik i poeta: Nadstawiam łba za 1800 ziko
Pytam, czy naprawdę fedruje? Naprawdę. W kopalni Staszic. Nie, żona nie fedruje. Żona jest po ASP
Wanda od Maryi z Anną od KOD-u. Co tydzień przekazują sobie znak pokoju
– Skopanie Trybunału Konstytucyjnego to odebranie godności Polakom. – Chyba pani Polakom, bo nie moim
Katolicy ekstremalni. 46 kilometrów z krzyżem
Znajomi jeszcze rano pisali do mnie maile, dzwonili: „Kinga, weź ze sobą mój krzyż, proszę”. Wzięłam, nie wolno odmawiać
Mamo, jedziemy do domu opieki. Czyli jak zajmujemy się starymi rodzicami
Kazała nam przyrzec, że nie oddamy jej ani do szpitala, ani do żadnego domu opieki
Nieskrępowany umysł. Czym jest kreatywność?
Zmęczony mózg wymyka się schematom, nie jest w stanie odpędzić myśli drugorzędnych, pobocznych, a to one mogą się okazać strzałem w dziesiątkę
Snapchat. Trzy miliony Polaków już snapuje
Mam znajomych, których widziałam dwa, trzy razy w życiu. Ale traktuję ich jak bliskich, bo obserwujemy się na Snapie
Sąd nad sąsiadami. Przepszczelenie
Jaki „subiektywny lęk”? Sąsiad próbuje sprzedać działkę. Przyjeżdża kupiec, widzi, co i jak, „to ja dziękuję”, ucieka. Nikt nie chce obok nich mieszkać!
Tęczowe wakacje
Wszystko jest bezpłatne. Trzy tysiące uczestników Tęczowego Zjazdu spontanicznie wymienia się usługami. Tak działa kuchnia, lecznica, warsztaty tańca i gry na bębnach oraz punkt masażu
Front czynny do 17.00
W namiocie na ziemi niczyjej całą dobę czuwają tylko funkcjonariusze ukraińskiego ministerstwa ds. sytuacji nadzwyczajnych. Prywatnie trzymają jednak kciuki za separatystów
http://www.tvn24.pl/wiadomosci-z-kraju,3/witold-waszczykowski-w-tvn24-bis,630370.html
Petru: Jeżeli jest szansa na znalezienie porozumienia z PiS dla dobra Polski, to jestem w stanie je zawrzeć z Kaczyńskim
Petru: Jeżeli jest szansa na znalezienie porozumienia z PiS dla dobra Polski, to jestem w stanie je zawrzeć z Kaczyńskim
Jak mówił Ryszard Petru w „Gościu Wydarzeń” Polsat News:
„Jestem w opozycji. Natomiast jeżeli jest szansa na znalezienie porozumienia z partią rządzącą, dla dobra Polski, to jestem w stanie zawierać porozumienia również z Jarosławem Kaczyńskim. Porozumienie w ramach prawa, a wtedy można szukać rozwiązań, które są dobre. W porozumieniu zawsze trzeba ustąpić”
– Jest szansa na dogadanie się z PiS, pod warunkiem, że oni będą chcieli rozmawiać – dodał lider Nowoczesnej.
Manipulacja w kilku krokach, czyli jak Prezes zostanie Słońcem Narodu
Dokąd prowadzi PiS i Polskę Jarosław Kaczyński? Chyba tylko on sam to wie (Fot. Jakub Orzechowski / Agencja Gazeta)
Dostaliśmy list od Czytelnika. Zatroskanego tym, co dzieje się w naszym kraju. Wyliczył w punktach sytuacje, w których łatwo się manipuluje. Społeczeństwem, instytucjami, Polską.
1. Uzyskać wpływy w Trybunale Konstytucyjnym lub w ostateczności prawnie go zablokować. Na nieszczęście bezbolesne wyjście z klinczu nie istnieje, a jest konieczne dla realizacji reszty, więc Prezes jest gotów na o wiele więcej niż do tej pory. Szuka tylko białych rękawiczek.
2. Uruchomić Kukiza z postulatami JOW-ów i pójść mu na rękę [1] w zakresie dającym szansę przepchania przez TK poprawności ustawy o zmianie ordynacji wyborczej. Np. 50 proc. składu Sejmu wyłanianego jak dotychczas (w konstytucyjnym systemie proporcjonalnym), a pozostałe 50 proc. w systemie JOW.
3. Nie dopuścić do zjednoczenia elektoratów pod sztandarem KOD-u, co i tak na razie nie grozi.
4. Natychmiast, jak będzie to możliwe, rozpisać przedterminowe wybory (każdy dzień na wagę złota), wystawiając w JOW-ach po jednym kandydacie, umiejętnie przy tym mnożąc kandydatów konkurencji.
5. Uzyskując w JOW-ach powyżej 40 proc., a w proporcjonalnych powyżej 30 proc., natychmiast zmienić konstytucję, wprowadzając lege artis prezydencjalizm (z ukłonem w stronę konstytucji kwietniowej z 1935 r.), a to, czy wyboru prezydenta (na siedmioletnią kadencję?) będzie dokonywać Zgromadzenie Narodowe, czy Zgromadzenie Elektorów, stanie się mniej ważne.
6. Zostać Prezydentem RP, odpowiadającym za losy państwa tylko „wobec Boga i historii”.
7. NIECH SŁOŃCE NARODU ŚWIECI NAM WIECZNIE. AMEN.
To już się dzieje. Wiele spośród elementów wspomagających już jest w ręku Prezesa. Cugle administracji, bacik Ziobry, marchewka Szydło i Dudy, butapren na oczy, uszy i mózg ciemnego ludu Jacka Kurskiego itd. Ale trzeba szybko działać, zanim nadejdzie opamiętanie, więc dynamika procesu gwałtownie się rozwinie.
Ciekawe, kto pierwszy spośród rzeszy próbujących definiować zdarzenia przerwie maniakalny upór przykładania miary racjonalności do czegoś, co z racjonalnością ma niewiele wspólnego.
„Nieoświecona wiedza” amerykańskich senatorów. Po spotkaniu prezydenta Dudy z senatorami
Dla prezydenta Dudy spotkanie z amerykańskimi senatorami potoczyło się według pozytywnego scenariusza: nie pytali o Trybunał (Fot. Adam Stępień / Agencja Gazeta)
W krakowskim spotkaniu prezydenta Andrzeja Dudy z amerykańskimi senatorami najbardziej zaskakujące okazało się nie to, o czym było, lecz to, o czym podobno nie było. Z informacji przekazanych opinii publicznej przez samego prezydenta i jego doradcę wynika bowiem, że kryzys konstytucyjny wokół TK nie był przedmiotem zainteresowania amerykańskich gości. Nawet więcej, okazało się, że podobno uważają go za coś absolutnie normalnego w demokracji, a problem z nominacją nowego sędziego Sądu Najwyższego miałby być tego najlepszym dowodem.
Pod restauracją, w której odbywało się spotkanie, grupa ludzi wykrzykiwała: „Konstytucja! Konstytucja!”, a nasi goście wykazali zdumiewająco chłodny dystans i nawet nie próbowali zapytać, o co chodzi. Przeciętnemu człowiekowi rzeczywiście trudno w to uwierzyć, chociaż z drugiej strony trudno też podważać wiarygodność informacji płynących z Kancelarii Prezydenta. Z bardzo prostego powodu – przekazywanie nieprawdy najzwyczajniej w świecie by się po prostu nie opłacało i mogłoby być łatwo zaprzeczone przez któregoś z senatorów. Chyba że, co w dyplomacji się zdarza, strony tak się umówiły. Wkraczamy więc w obszar specyficznego języka dyplomacji, w którym przekaz negatywny jest niekiedy znacznie bardziej wymowny niż przekaz pozytywny. Jak w znanej anegdocie: gdy dyplomata mówi „tak”, to znaczy „być może”; gdy mówi „być może”, to znaczy „nie”; natomiast gdy mówi „nie”, to nie jest to już dyplomacja.
Problemem jest więc nie to, czy spór wokół TK był przedmiotem rozmowy, lecz raczej to, dlaczego nim podobno nie był. Trudno bowiem uwierzyć, że amerykańscy politycy lekceważą polski kryzys konstytucyjny i że snują jakiekolwiek analogie z procesem nominacji nowego sędziego Sądu Najwyższego w swoim kraju. Wiara w to jest albo przejawem politycznej naiwności, albo pobożnym życzeniem polityków PiS. Przeczą temu bowiem zarówno wyrażane wcześniej stanowisko Departamentu Stanu i jego stosunek do opinii Komisji Weneckiej, jak i komentarze poważnej amerykańskiej prasy.
Cały czas pozostaje jednak pytanie o przyczyny tego przemilczenia, o ile rzeczywiście miało ono miejsce w sposób tak jednoznaczny. Argument, że przedmiotem rozmów były problemy bezpieczeństwa, jest śmieszny, bo zakłada, że napięta sytuacja polityczna w Polsce temu systemowi bezpieczeństwa nie zagraża i że nie dostrzegają tego ani Unia Europejska, ani Stany Zjednoczone. Pozostaje więc właściwie tylko jedno wytłumaczenie – oficjalnie problem TK nie pojawił się w rozmowach, bo amerykańscy senatorowie właściwie wszystko na ten temat już wiedzą, chociażby z ustaleń Komisji Weneckiej.
Tytuł tego tekstu jest parafrazą znanego stwierdzenia średniowiecznego filozofa Mikołaja z Kuzy o „oświeconej niewiedzy”. Chodziło mu o to, że w obliczu absolutu człowiek powinien zachować pewien dystans i nie próbować zgłębiać do końca jego tajemnicy. Z amerykańskimi senatorami jest dokładnie odwrotnie – nie oczekiwali od prezydenta dodatkowego „oświecenia”, bo dotychczasowe fakty są wystarczającą podstawą ich „wiedzy”.
Nie potrzebują, zwłaszcza w przeciwieństwie do większości sejmowej, dodatkowej opinii o opinii weneckich prawników, bo czytać potrafią. Tylko w przekazach polityków PiS jest to rzekomo „wiedza nieoświecona”. Może więc dobrze się stało dla polskiego prezydenta, że w krakowskim spotkaniu o TK, przynajmniej oficjalnie, nie rozmawiano? Przemilczenie pozwala bowiem amerykańskim władzom na zawieszenie odpowiedzi pomiędzy dyplomatycznym „tak” a niedyplomatycznym „nie”.
Wszystko zależy od tego, co faktycznie zrobią polskie władze, gdyż samo „oświecanie” oświeconych nie ma już głębszego sensu.
Tweety usunięte:
https://mojepanstwo.pl/media/usuniete
10 kwietnia nie będzie wielkiego marszu poparcia dla rządu! PiS się policzył i wyszło mniej niż zapowiadany milion?
Okazuje się, że zapowiadanego na 10 kwietnia marszu poparcia dla rządu nie odbędzie. Informacje o fiasku tej inicjatywy w piątkowych „Faktach po Faktach” na antenie TVN24 niespodziewanie ujawnił poseł Jarosław Krajewski z Prawa i Sprawiedliwości.
Poseł Krajewski powiedział, że będzie mu bardzo miło, jeśli Polacy będą obchodzić szóstą rocznicę katastrofy smoleńskiej razem z Prawem i Sprawiedliwością, ale zarazem zaprzeczył, by 10 kwietnia miał się odbyć tzw. „Marsz miliona”. Prowadząca program Anita Werner nie kryła zdumienia. – Co się stało? Dlaczego odwołujecie państwo marsz? – dopytywała.
– Prawo i Sprawiedliwość nigdy nie zapraszało na taki marsz – stwierdził poseł Jarosław Krajewski. – Ale przecież na marsz zapraszała nawet poseł Pawłowicz – przypomniała Werner. Poseł Krajewski dalej uparcie twierdził jednak, że PiS nie ma z zapowiadanym marszem nic wspólnego.
Przypomnijmy, że do udziału w manifestacji poparcia dla rządu wzywał jeszcze niedawno szef związanej z PiS „Gazety Polskiej”. Oto co kilka dni temu pisała na Facebooku poseł Pawłowicz:
Przygotowania do Marszu miliona były prowadzone m.in. za pośrednictwem Twittera pod tagiem #MarszMiliona.
Niektórzy kupili już nawet bilety do Warszawy.