Tonący brzydko się chwyta – oświadczenie Tomasza Piątka w sprawie personalnej napaści rzecznika MON
Rzecznik MON Bartłomiej Misiewicz, Tomasz Piątek (fot. SŁAWOMIR KAMIŃSKI, FRANCISZEK MAZUR)
Rzecznik Misiewicz po raz kolejny próbuje bronić ministra w sposób niemerytoryczny. W swych dotychczasowych odpowiedziach co rusz mijał się rzeczywistością. Np. wbrew aktom sądowym Misiewicz twierdził, że płatny współpracownik SB Robert Luśnia nie jest prezesem zarządu fundacji Głos, w której radzie zasiada minister (wtorkowa wypowiedź w TVP Info).
Do tych stwierdzeń rzecznik dorzucił – również w TVP Info – gołosłowne przypuszczenia i sugestie, według których miałbym np. uprawiać rosyjską propagandę. Ten zarzut zdumiewa: w moich tekstach wskazuję jawnych zwolenników Putina w otoczeniu jednego z najważniejszych ministrów.
Dzisiaj, w czwartek, rzecznik zaatakował mnie personalnie. W trzech kolejnych wpisach na Twitterze napisał tak (pisownia oryginalna):
„Tomasz Piątek piszący w GW nieprawdę nt. szefa @mon@Macierewicz_A od 1997 r. jest uzależniony od heroiny. To apropos kolejnych rewelacji GW”
„Mogę jeszcze dodać, że T. Piątek z GW napisał autobiograficzną książkę o swoim problemie z narkotykami i zażywaniu ich nawet w pracy…”
„Czy to oznacza, że w przypadku procesu o ochronę dóbr osobistych za nieprawdziwe info GW będzie się zasłaniać niepoczytalnością redaktora?”
Pan Misiewicz zajmował się zawodowo sprzedażą farmaceutyków, więc powinien mieć elementarną wiedzę na temat toksykologii i uzależnień. Tak się składa, że część osób uzależnionych podejmuje leczenie i utrzymuje abstynencję. To, że ktoś choruje na tę straszną, śmiertelną chorobę, nie znaczy, że jest od razu skreślony – albo nieodpowiedzialny. Jeśli o mnie chodzi, od ponad dwóch lat jestem czysty od alkoholu. A od innych narkotyków dłużej.
Nie piszę tego, żeby tłumaczyć się komukolwiek. Dzielę się z Czytelnikami moją radością. I wierzę, że nie dadzą się zwieść próbom odwracania uwagi. W całej sprawie nie chodzi o moją osobę. Ani o osobę pana Misiewicza, który pełni tu rolę mało chwalebną, ale przede wszystkim służebną.
Tu chodzi o ministra obrony narodowej i jego powiązania. O powiązania, których uparcie nie chce wyjaśnić.
Euro 2016. Skrajności fazy grupowej
11 razy był faulowany Grzegorz Krychowiak. Na razie najczęściej na turnieju. A sam łamał przepisy ledwie raz. Wojownik z klasą. Idealny kandydat na centralną postać drużyny, która potrzebuje bezkompromisowości w boju, a zarazem chce działać z rozwagą, by nie narażać się sędziemu.
46 razy byli faulowani piłkarze reprezentacji Polski. Najczęściej na turnieju. A sami łamali przepisy tylko 32 razy, w bielszych rękawiczkach działali jedynie Niemcy. Znów – znać tutaj drużynę myślącą, które potrzebuje bezkompromisowości w boju, a zarazem chce działać z rozwagą.
31 razy wybijał piłkę Kamil Glik. Najczęściej na turnieju. Wykidajło zdecydowany, odstraszający samą sylwetką. Nic dziwnego, że po Euro 2016 zostanie najdroższym polskim obrońcą w historii.
5 wyspiarskich reprezentacji awansowało do 1/8 finału. Nie tylko Anglia, Irlandia Płn. i Walia – ewidentnie stanowczy sprzeciw wobec Brexitu! – ale także Irlandia oraz Islandia. Gdyby nie klapa szwedzka, byłby wszechtriumf Północy.
30 strzałów oddał Cristiano Ronaldo. Tu nie wystarczy poinformować, że jest najbardziej napalony snajpersko na Euro, on stopy ze spustu nie ściąga nigdy, wicelider rankingu Gareth Bale uderzał marne 17 razy. Choć Portugalia uciułała wyłącznie trzy remisy, to jej supergwiazdor zasłania wszystkich bohaterów mistrzostw – i wtedy, gdy szyderczo mędrkuje „mentalności małego kraju” Islandczyków, i wtedy, gdy rzuca mikrofonami, i wtedy, wydaje samotną wojnę całej drużynie Węgier. I prowadzi ją z pasją, na tyle skutecznie, że daje najbardziej spektakularny solowy popis na turnieju.
31 lat i 169 dni miał średnio piłkarz podstawowego składu Włoch w meczu z Belgią. A 31 lat i 131 dni miał średnio włoski piłkarz, który wyszedł dzisiaj na Irlandię. To dwie najstarsze jedenastki w całej historii mistrzostw kontynentu. A jednak Italia jako pierwsza awansowała, a jednak jej ludzie pokonali w trzech grupowych meczach najdłuższy dystans.
8 z ostatnich 16 rzutów karnych zmarnowali Hiszpanie. Sergio Ramos znów wpisał się we wtorek w jedną z najbardziej niepojętych historii współczesnego futbolu – najwspanialsi poeci boiska (obrońcy tytułu chyba do nich należą, prawda?) kiepsko radzą sobie ostatnio z czynnością wybitnie prozaiczną, wymagającą umiejętności dostępnych nawet niskoligowcom. Pamiętamy z tego defektu nade wszystko Leo Messiego, Luisa Suareza i Neymara, ale minionej wiosny w arcyważnych momentach pudłowali również bezlitośni goleadorzy, jak Ronaldo, Thomas Mueller czy Antoine Griezmann. Poznałbym satysfakcjonujące uzasadnienie tego zjawiska, choćby wymagało konsultacji psychologicznej czy nawet psychiatrycznej.
1 celny strzał oddali razem wzięci Robert Lewandowski oraz Zlatan Ibrahimović (on trzasnął z wolnego), czyli obaj najwyżej cenieni środkowi napastnicy na Euro 2016. Aż strach pomyśleć, co będzie – biorąc pod uwagę przywołaną wyżej klątwę – gdy ten pierwszy podbiegnie w fazie pucharowej do rzutu karnego.
Dyskutuj z autorem na jego blogu „A jednak się kręci”
Dariusz Muszer – Alfredzik
Z cyklu: Notatki na blankietach
Alfred J. nie pamiętał tak dokładnie, za co kolegium orzekające do spraw wykroczeń przyłożyło mu sto dwadzieścia godzin pracy na rzecz miasta. Uważał, że postępowanie władz w stosunku do jego osoby było wyjątkowo nieeleganckie. A to dlatego, że wszak kto śpi, nie grzeszy, a on przecież spał jak najedzone niemowlę tej nocy, gdy wybijano szyby i tratowano ogródki działkowe. Rodzicom powiedział, że w całą aferę wrobili go koledzy i że przyznał się do niepopełnionych czynów tylko dla świętego spokoju. Czy rodzice uwierzyli, historia milczy. W każdym razie w połowie kwietnia Alfred J., uczeń szkoły średniej w B., zaczął popołudniami chodzić do przymusowej pracy. Spodobało mu się przerzucanie ziemi z kupki na kupkę i grabienie pograbionych wczoraj trawników, zwłaszcza, że takich odrabiających jak on było więcej, a w dobrej kompanii czas wartko i przyjemnie płynie. Często płynął do magicznej godziny dwudziestej drugiej, kiedy to wszystkie grzeczne dzieci już dawno powinny chrapać pod kołderkami. Państwo J. nieco byli zdziwieni późnymi powrotami syna i po cichu narzekali, że ich Alfredzik zesłany został na istną katorgę i że władze serca nie mają, żeby dzieciaka tak męczyć.
Któregoś dnia po wykonaniu dziennej normy Alfred J. poczuł przemożną chęć zrobienia rzeczy wielkiej. A że chłop był z niego młody i popędliwy, pożegnał się z towarzyszami szybko i bez ceregieli, mówiąc, że dzisiaj wyjątkowo nie może zostać dłużej, i ruszył przed siebie. Za rogiem strzelił sobie na odwagę dwie złote jedenastki i poczuł, że teraz to nawet góry może przenosić. Jednakże nie od przenoszenia gór rozpoczął czynienie rzeczy wielkich. Najpierw rzucił kamieniem w okno domu, w którym mieszkał nauczyciel od fikania koziołków. Nauczyciel ten często znęcał się nad Alfredem, każąc mu wykonywać bezsensowne przysiady albo biegać w kółko po boisku, jakby Alfred był gazelą, a nie człowiekiem. Poza tym pan od wuefu pewnego razu przylał naszemu bohaterowi (negatywnemu) dwa razy po buzi w kantorku z piłkami i materacami. Alfred nikomu nie poskarżył się, gdyż uważał, że z nauczycielami jeszcze nikt nie wygrał, ale poprzysiągł zemstę. Podobnie rzecz się miała z panią od polskiego, która nie mogła znieść, że uczeń J. znał lepiej od niej literaturę francuską. Cóż, czytanie „W poszukiwaniu straconego czasu” w oryginale może doprowadzić do wyobcowania w klasie, a i nauczycielom też nie zawsze się to podoba. Pani z bólem serca stawiała Alfredowi na okres naciągane trójki. Ciało pedagogiczne rozumiało dylemat moralny polonistki, tylko Alfredzik nie bardzo pojmował, dlaczego ma takie słabe oceny, skoro jest najlepszy w klasie. Ale on już w przedszkolu miał trudności ze zrozumieniem normalności tego świata.
Tego dżdżystego wieczoru nadszedł czas odwetu za Prousta i za „Pieśń o Rolandzie”. Samochód polonistki stał tuż przy krawężniku. Później, w nocy, nadal stał, ale z czterema przebitymi kołami. Operacja zajęła Alfredowi całą godzinę lekcyjną. Gdyby miał przy sobie nóż zamiast śrubokręta, na pewno poszłoby mu szybciej. Literatura francuska mogła spać tej nocy spokojnie – została pomszczona. Nasz bohater (negatywny) był z siebie zadowolony, ale wcale nie miał zamiaru spocząć na laurach. Czekały go przecież czyny wielkie.
Ciemności sprzyjają kochankom i przestępcom. Alfred J. zakradł się na zaplecze sklepu samoobsługowego, gdzie znalazł kilka pustych kartonów. Wybrał ten najbardziej suchy i skrupulatnie podarł go na kawałki. Następnie pobiegł w kierunku wieżowca, w którym mieszkał dyrektor szkoły. Wdrapał się na czwarte piętro. Klatka schodowa była pusta jak haki u rzeźnika. Chwilę nasłuchiwał pod drzwiami. Na gumowej wycieraczce ułożył niezdarnie mały stos, który podpalił. Poczekał aż buchną płomienie, a następnie nacisnął dzwonek, pod którym widniało nazwisko dyrektora. Nie czekał, aż ktoś wyjdzie. Uciekł, o mało nie łamiąc sobie nóg. Zatrzymał się dopiero na drugiej przecznicy, a ręce wcale mu nie drżały.
Dlaczego nasz Alfredzik nie lubił dyrektora szkoły? Hm, głupia sprawa, ale młodzian ów uważał, że dyrektor traktuje uczniów jak chłopów pańszczyźnianych. A dlaczegóż to? Rok temu Alfred musiał przepracować cztery dni na budowie altanki dyrektorskiej, i nie dostał nawet oranżady. Pół roku temu zażądał, aby uczniowie pomalowali mu siatkę na działce, ławeczki i okna w altance oraz w domu. Nie dalej jak trzy miesiące temu dyrektor wysłał grupę uczniów, aby pomogła w przeprowadzce pewnej szlachetnie urodzonej osobie z komitetu. A w zeszłym tygodniu polecił Alfredowi, aby skoczył po gazetę i papierosy.
Ostatnim wielkim czynem brzydkiego chłopaka było splunięcie na chodnik, który prowadził do jego szkoły, i wypowiedzenie słowa, które tak samo się pisze, jak czyta. Potem splunął raz jeszcze, mruknął: „Na dziś wystarczy” – i dziarskim krokiem wrócił do domu. Koło północy zasnął w łóżeczku, a nad jego snem czuwał Bruce Lee, który wcale nie uśmiechał się z plakatu.
Za swoje wielkie czyny popełnione tej nocy nasz młodociany przestępca nie został ukarany, gdyż go nie złapano. W pewnym sensie jednak sprawiedliwości stało się zadość. Gdy bowiem dyrekcja szkoły dowiedziała się w końcu o tratowaniu ogródków i o tym, że kolegium ukarało ucznia Alfreda J. pracą na rzecz miasta, zawieszono go natychmiast w prawach uczniowskich, a następnie wydalono z liceum.
Alfred J. zdał w ubiegłym roku maturę w innym przybytku oświatowo-wychowawczym i obecnie jest studentem prawa na jednym z krajowych uniwersytetów.
.
Dariusz Muszer
.
O autorze:
Dariusz Muszer, ur. 1959 w Górzycy na Ziemi Lubuskiej. Prozaik, poeta, publicysta, eseista, dramaturg i tłumacz. Autor kilkunastu książek. Pisze po polsku i niemiecku. Mieszka w Hanowerze.
www.dariusz-muszer.de
Brexit? Prezydent Trump? Polska nie jest na to gotowa. Rostowski: Cała filozofia rządu jest taka, że „wszystko będzie dobrze”
– Politycznie obecny rząd nie jest przygotowany na wstrząsy – mówił w Poranku Radia TOK FM Jacek Rostowski, były wicepremier i minister finansów. – Cała filozofia rządu jest taka, że „wszystko będzie dobrze”. Polityka gospodarcza jedzie bez rezerw. A będą znaczące szoki – świat jest niebezpieczny. Brexit to jedna rzecz, ale o wiele gorszy dla światowej gospodarki byłby wybór Donalda Trumpa na prezydenta USA. Polska polityka gospodarcza zakłada, że wszystko będzie idealnie i każdy grosz jest wydawany na to, żeby wyborców kupić na następne wybory – powiedział Rostowski.
Minister Kempa: Nawet dziecko wie, że Macierewicz jest ostatni do współpracy z SB-kami
Beata Kempa (fot. Łukasz Krajewski / Agencja Gazeta)
Monika Olejnik poprosiła Beatę Kempę o komentarz do dzisiejszej publikacji „Gazety Wyborczej” o Antonim Macierewiczu. „Wyborcza” ujawniła związki ministra obrony narodowej z milionerem Robertem Luśnią, płatnym TW SB w latach 80. Tomasz Piątek analizuje dziś dokumenty, z których wynika, że szef MON nie zerwał kontaktów z Luśnią.
– Nawet dziecko w szkole wie, że Antoni Macierewicz jest ostatnią osobą w naszym kraju, która by dobrowolnie współpracowała z tego typu osobami – odpowiedziała Beata Kempa. Nazwała sprawę „rozpętaniem burzy wokół sytuacji sprzed 10 lat”. – Minister odciął się od tego. Nikt nie uwierzy – przekonywała.
Monika Olejnik: Proszę spojrzeć na KRS
Monika Olejnik natychmiast sprostowała jej informacje. – Proszę odrzucić emocje, tylko spojrzeć na KRS. Minister Macierewicz jest członkiem władz fundacji, co roku wpisuje to do oświadczenia, a prezesem tej fundacji jest Robert Luśnia. Pisze to co roku – mówiła dziennikarka.
– Ja też nie ma wiedzy, ja też mogę z kimś gdzieś zasiadać. Wszystko się może zdarzyć. Pompowanie tej bzdurnej informacji jest pompowaniem dziury w całym – mówiła Beata Kempa. – Ja „Gazety Wyborczej” po prostu nie czytam. W ogóle przestaję się do niej odzywać. Na rewelacje tej gazety nie będę tracić czasu – podsumowała.
Szymański na Komisji ds. UE: Rząd nie odgrywa aktywnej roli w sporze o TK, Kopacz ripostuje: Jesteście mistrzami w przerzucaniu winy
Szymański na Komisji ds. UE: Rząd nie odgrywa aktywnej roli w sporze o TK, Kopacz ripostuje: Jesteście mistrzami w przerzucaniu winy
– Rada Ministrów nie odgrywa w tej sprawie żadnej aktywnej roli. Ponieważ problem, z jakim mamy do czynienia, czyli kryzys wokół TK, rozpoczął się w Sejmie – w Sejmie poprzedniej kadencji. Trudno oczekiwać od rządu, by wszystkie problemy, które narosły wokół TK, od czerwca 2015, były rozwiązywane jednostronnie przez Radę Ministrów – mówił dziś na sejmowej Komisji ds. UE Konrad Szymański.
Posiedzenie dotyczyło pytania, „czy rząd jest w stanie podjąć działania zmierzające do usunięcia zastrzeżeń przedstawionych przez Komisję Europejską w terminie wyznaczonym tj. do dnia 23 maja 2016 r., tym samym czy poprzez swoje działanie jest w stanie zapobiec przyjęciu przez wiceprzewodniczącego KE Fransa Timmermansa niekorzystnej dla Polski opinii dotyczącej praworządności”. Swoje uwagi na Komisji zgłaszali posłowie opozycji.
Była premier Ewa Kopacz chwaliła Konrada Szymańskiego za kompetencje, ale krytykowała za podejście do problemu w związku z TK. Mówiła o „kompromitowaniu Polski za granicą”, „arogancji” i „pysze kroczącej przed upadkiem”.
Pełna relacja z posiedzenia Komisji ds. UE pod tym linkiem.
Podsłuchy, blokada internetu, a nawet możliwość użycia wojska. Duda podpisał ustawę antyterrorystyczną
Pod przykrywką przygotowań do Światowych Dni Młodzieży i szczytu NATO rząd przepchnął przez parlament ustawę antyterrorystyczną. Ale część zmian nie zacznie działać przed tymi imprezami. Zostaną wprowadzone po nich. A ustawa daje rządzącym wiele uprawnień, które mogą zostać wykorzystane przeciw przeciwnikom władzy. Nie tylko władzy PiS, także każdej kolejnej.
Ustawa antyterrorystyczna powoli staje się faktem. Przeszła przez Sejm, Senat jak na „izbę refleksji” przystało, przyjął ją bez jakichkolwiek poprawek. Nie przeszły nawet zmiany redakcyjne proponowane przez sejmowych prawników. Wszystko po to, by ponownie nie musiał się nimi zajmować Sejm.
Notariusz
Ustawa trafiła więc na biurko Andrzeja Dudy, a prezydent podpisał ją w środę po południu. I choć niektórzy naiwnie liczyli, że to on jest naszą jedyną nadzieją, postąpił tak, jak oczekiwał tego prezes. I to pomimo apelu Rzecznika Praw Obywatelskich, by przed podpisaniem odesłał ją do Trybunału.
Szczytem niezależności Andrzeja Dudy byłoby wysłanie jej do Trybunału Konstytucyjnego w ramach tzw. kontroli następczej, czyli już po podpisaniu. Prezydent tego nie zrobił. Ale nawet jeśli tak by się stało, Beata Szydło nie opublikowałaby wyroku. Trzeba się więc pogodzić z tym, że ustawa wejdzie w życie w najbliższą środę, czyli 7 dni po podpisaniu. Co więc w niej jest?
Blokada internetu
Przede wszystkim potężne zmiany dotyczące internetu. Sąd będzie mógł na 30 dni zablokować serwis internetowy, który uzna za zagrożenie dla bezpieczeństwa. Raz będzie mógł przedłużyć blokadę o trzy miesiące. W połączeniu z innymi ustawami (m.in. o policji) mamy większe ograniczenie wolności niż w przypadku umowy ACTA, która wyprowadziła na ulice tysiące ludzi.
Istnieje niebezpieczeństwo, że sędziowie będą szli na rękę służbom tak, jak idą w przypadku tymczasowych aresztów i bez głębszej analizy będą wydawać decyzje o blokadzie stron. Blokowanie Twittera przez reżimy dotknięte Arabską Wiosną w najgorszej sytuacji może się powtórzyć u nas.
Brak kontroli
To oczywiście najbardziej skrajny scenariusz, ale kiedy dyskutuje się o takich ustawach, należy rozważać właśnie je. Bo u rządzących, niezależnie z której opcji, prędzej czy później pojawi się pokusa, by użyć narzędzi pierwotnie przeznaczonych do walki z terroryzmem.
Tak jak USA PATRIOT Act, czyli ustawę antyterrorystyczną przyjętą przez USA po zamachach na WTC. Oczywiście Stany są narażone na ataki jak żaden inny kraj, ale władze zbudowały ogromny i niezwykle zaawansowany technicznie system inwigilacji.
Potężne ABW
Także w Polsce powstanie rozbudowany system wymiany informacji między służbami. Punktem, w którym wszystkie nitki będą się spotykać będzie ABW. Jej szef podlega premierowi, w imieniu którego działa koordynator ds. służb specjalnych. Dzisiaj to wiceprezes PiS Mariusz Kamiński.
Jeszcze bardziej ograniczono zakres wolności cudzoziemców. Ich będzie można śledzić bez jakiejkolwiek zgody sądu nawet trzy miesiące: podsłuchiwać, śledzić, pobrać DNA i odciski palców. Nie będzie żadnej kontroli nad tym, jakie informacje zbiera ABW i co z nimi robi. Nikt też nie będzie mógł zweryfikować, czy szef ABW miał podstawy do wpisania kogoś na listę osób prowadzących działalność terrorystyczną.
Zakaz zgromadzeń
Potężnym narzędziem w rękach władz będzie też możliwość wprowadzenia zakazu zgromadzeń po ogłoszeniu trzeciego lub czwartego stopnia zagrożenia terrorystycznego. W ustawie nie określono jakie przesłanki będą musiały być spełnione, by podnieść alert terrorystyczny.
Co więcej, jeśli zgromadzenie się odbędzie, władza będzie mogła nasłać na protestujących wojsko. Tak przewiduje projekt rozporządzenia, który już czeka na wejście w życie ustawy. Decyzję o wsparciu policji przez armię będzie podejmował minister spraw wewnętrznych i minister obrony narodowej. Dotychczas robił to prezydent na wniosek premiera, co chociaż w przypadku kohabitacji zapewniało przynajmniej szczątkową kontrolę poczynań rządu. Już jej nie będzie.
Zadanie dla następców
Poza tym sporo jest mniejszych zmian, które zwiększają władzę służb. Chociażby taka, że będą mogły też korzystać z prywatnych mieszkań czy samochodów, jeśli uznają, że pomoże im to w prowadzeniu działań. Nie ma jednak ani słowa o odszkodowaniach dla właścicieli.
Niebezpiecznie duże uprawnienia służb, a przede wszystkim brak jakiejkolwiek kontroli nad nimi to poważne zagrożenie dla naszej prywatności. Pretendenci do objęcia rządów po PiS powinni zadeklarować, że zaraz po wygranych wyborach zmienią najbardziej kontrowersyjne przepisy. Obawiam się jednak, że nie tylko z radością przejmą to narzędzie, ale jeszcze będą próbowali je poszerzyć przy najbliższej możliwej okazji.
Macierewicz i chwalcy Putina. Wciąż wychodzą na jaw nowe powiązania
We wtorek rzecznik MON Bartłomiej Misiewicz wystąpił w TVP Info, gdzie odniósł się do naszego tekstu o ministrze. I stanowczo potępił tych, co oskarżają żonę Macierewicza o bycie TW. Powiedział: „Kłamstwo, potwarz”. Ale w tekście „Wyborczej” nie ma słowa o żonie ministra.
Rzecznik mówi, że minister zerwał wszelkie kontakty z Luśnią, gdy współpraca tego ostatniego z SB została ujawniona (czyli w latach 2003-2005). Artykuł „Wyborczej” nie dotyczył jednak towarzyskich relacji między Macierewiczem a Luśnią. Minister wciąż zasiada w radzie fundacji Głos, której prezesem jest Luśnia. Sprawdziliśmy to w Krajowym Rejestrze Sądowym. Można się o tym przekonać także w internecie, np. na serwisie Moje Państwo, który oparty jest na KRS – tutaj.
Trudno tu cokolwiek tłumaczyć zapomnieniem czy roztargnieniem ministra.Macierewicz wie, że jest członkiem rady fundacji Głos, ponieważ regularnie zgłasza to przez ostatnie lata w swoich oświadczeniach majątkowych (aż do roku 2016). Podobnie jak Piotr Naimski, który też zasiada we władzach fundacji Głos – i który od lat współpracuje z Macierewiczem (kierował Urzędem Ochrony Państwa, gdy Macierewicz był ministrem spraw wewnętrznych). Każdy może zobaczyć ich oświadczenia majątkowe na stronie internetowej Sejmu. Formularze zostały wypełnione odręcznie, co widać tutaj itutaj. Nie można więc powiedzieć, że Macierewicz i Naimski latami przez nieuwagę przeklejali zdezaktualizowany tekst oświadczenia lub jego fragmenty.
Rzecznik twierdzi, że Robert Luśnia zrezygnował z funkcji prezesa zarządu fundacji Głos. Jednak w Krajowym Rejestrze Sądowym nie ma o tym żadnej wzmianki. W aktach sądowych Luśnia figuruje jako prezes zarządu. Można się o tym przekonać tutaj. A kto pofatyguje się do sądu, ten zobaczy, że ostatnie dokumenty znajdujące się w aktach fundacji to:
– „Pismo o Postępowaniu Rejestrowym”, w którym zarząd prostuje dane członków władz i po raz kolejny potwierdza, że prezesem jest Robert Luśnia;
– dołączony do pisma „Protokół Niezgodności”, w którym Luśnia znowu określony jest jako prezes zarządu;
– postanowienie sądu, które m.in. uznaje Luśnię za prezesa zarządu;
– prośba jednego z założycieli, Marcina Gugulskiego, o udostępnienie statutu fundacji;
– prośba o wydanie kopii akt rejestrowych fundacji podpisana: „Robert Luśnia – PREZES „.
Być może Luśnia w swoim wewnętrznym przekonaniu zrezygnował z funkcji prezesa. Ale dopóki nie powiadomił o tym sądu i dopóki nie zostało to wpisane do akt – prezesem pozostaje.
Luśnia w latach 1996-1998 był wiceprezesem Herbapolu Lublin. Samowolnie, bez zgody reszty członków zarządu tej spółki przekazywał jej pieniądze firmie Dziedzictwo Polskie, której współwłaścicielem jest Antoni Macierewicz. Firma wydawała też redagowane przez Macierewicza pismo „Głos”. W tej sprawie miało miejsce prokuratorskie śledztwo, które nie zanegowało nieprawidłowości – prokuratura uznała tylko, że nie wyczerpują one wszystkich znamion przestępstwa.
Według rzecznika kwoty przekazane przez Luśnię firmie Macierewicza były legalną i normalną opłatą za reklamy Herbapolu Lublin, które miały ukazać się w „Głosie”. W rocznikach „Głosu” z lat 1996-2002, które przejrzeliśmy w Bibliotece Narodowej, nie znaleźliśmy żadnych reklam Herbapolu Lublin ani spółek od niego zależnych. Nawet w formie insertów (luźnych, ruchomych wkładek reklamowych). Nie znaleźliśmy też żadnych artykułów sponsorowanych promujących produkty Herbapolu Lublin.
Rzecznik skomentował to tak: „Te reklamy zostały zamieszczone. To, że » Gazeta Wyborcza «wybiórczo, jak to mają w zwyczaju, przejrzeli materiały zgromadzone w Bibliotece Narodowej i nie znaleźli… Bardzo przepraszam, te reklamy są zamieszczone, trzeba przejrzeć każdy egzemplarz i dopiero wtedy można o tym pisać”.
Tak się składa, że przejrzeliśmy każdy egzemplarz bardzo dokładnie, strona po stronie. Spędziliśmy w Bibliotece Narodowej kilka dni. A w piśmie tak ubogim w reklamy jak „Głos” trudno było cokolwiek przeoczyć. Podczas tego przeglądania natrafiliśmy na autoreklamę, w której pismo zachęcało ogłoszeniodawców, by reklamowali się w „Głosie”. Autoreklama zawierała redakcyjny cennik przestrzeni reklamowej. Co wynika z tego cennika?
Według prokuratury Luśnia na usługi „akwizycyjne i reklamowe” przekazał łącznie 52 tys. zł trzem firmom (wśród nich było Dziedzictwo Polskie, firma Macierewicza wydająca „Głos”). Gdyby choć jedna dziesiąta tej kwoty została naprawdę przeznaczona na reklamy w „Głosie”, to wg cennika w piśmie pojawiłoby się:
– 5 wielkich reklam Herbapolu o powierzchni 535,5 cm kw.;
– albo 25 dużych reklam o powierzchni 210 cm kw.;
– albo 125 ogłoszeń o powierzchni 40,9 cm kw.;
– albo 200 małych ogłoszeń o powierzchni 23 cm kw.
Gdzie są te wszystkie ogłoszenia? Czy rzecznik mógłby nam je wskazać?
Z odpowiedzi rzecznika jedna ma jakąś podstawę – jeśli nie w faktach, to w papierach. Ostatnie znajdujące się w rejestrze sądowym sprawozdania spółki Dziedzictwo Polskie – te z lat 2008 i 2009 – mówią o majątku podzielonym na 3400 udziałów. Wynikałoby z nich, że (wbrew temu, co pisaliśmy wcześniej) Antoni Macierewicz ma jednak 10 proc. udziałów w spółce, a nie 12,5. Ale jak jest naprawdę, nie wiadomo. Bo Dziedzictwo Polskie wbrew prawu od lat nie wysyła do sądu sprawozdań ze swojej działalności. Ostatnie dokładne sprawozdanie, w którym wymienieni są wspólnicy, pochodzi z 2008 r.
W tym sprawozdaniu jako główny udziałowiec figuruje zagraniczna firma Medinvest Corporation. W piątek rzecznik Macierewicza pisał o niej tak: „Medinvest Corporation był własnością, wybitnego i zasłużonego, zmarłego już działacza polonijnego Janusza Subczyńskiego, który był twórcą największej organizacji niepodległościowej w USA o nazwie Pomost”. Dodajmy, że publikacje Subczyńskiego (głównie na łamach „Głosu”) miały często charakter antysemicki i islamofobiczny. Subczyński był wielkim zwolennikiem rodziny Bushów, a media polonijne piszą – może na wyrost – o jego przyjaźni z Nancy Reagan.
Niestety, Janusz Subczyński nie żyje. A rzecznik nie mówi nam, do kogo dziś należy Medinvest Corporation. Pozostali wspólnicy Macierewicza według KRS to Małgorzata Romanowicz, Marek Prędki, Kazimiera Wojciechowska, John Skuza, Marcin Gugulski, Roman Harmata. Trzy lata temu media podawały, że John Skuza nie żyje. Czy wspólnikami Macierewicza są martwe dusze?
Przejdźmy do sprawy najbardziej intrygującej.
Rzecznik zaprzeczył słowom Konrada Rękasa, wiceprzewodniczącego prokremlowskiej partii Zmiana i bliskiego kolegi Luśni. Rękas na Facebooku napisał m.in., że w 2005 r. był pełnomocnikiem Antoniego Macierewicza w koalicji Ruch Patriotyczny.
Jednak powiązania Macierewicza z partią Zmiana dotyczą nie tylko Rękasa (aczkolwiek przy badaniu tej sprawy jego nazwisko ciągle powraca).
W grudniu zeszłego roku Macierewicz zaakceptował nominację Mariana Szołuchy na wiceprzewodniczącego rady nadzorczej Polskiej Grupy Zbrojeniowej – wielkiej, strategicznej spółki skarbu państwa. Po kilku dniach Szołucha musiał zrezygnować z tej funkcji, gdy wyszły na jaw jego związki z Mateuszem Piskorskim, przewodniczącym partii Zmiana (przypomnijmy: zatrzymanym przez ABW w związku z jego akcją przeciwko szczytowi NATO w Polsce).
Szołucha był członkiem zarządu Europejskiego Centrum Analiz Geopolitycznych, czyli think tanku Piskorskiego. Pisał też o Rosji i Białorusi dla portalu Geopolityka.org, gdzie za teksty o obszarze „poradzieckim” odpowiedzialny jest Rękas.
„Newsweek” i „wPolityce” podają, że ojcem koncepcji i organizatorem obrony terytorialnej – czyli tzw. armii leśnej Macierewicza – jest płk Krzysztof Gaj. Gaj pełni funkcję szefa Zarządu Organizacji i Uzupełnień Sztabu Generalnego Wojska Polskiego. Jakiś czas temu udzielił wywiadu TV Republika, w którym próbował dyskredytować armię ukraińską jako źle zaopatrzoną. A walczących z Putinem żołnierzy i bojowników – jako chciwych na pieniądze. Wywiad dostępny jest w sieci. Zaś na portalu Kresy.pl można znaleźć tekst o Ukrainie „Faszyzm u naszych bram”, podpisany przez Krzysztofa Gaja. Autor solidaryzuje się z Putinem. Przestrzega przed „faszystami” i „pożogą” z Ukrainy. Sugeruje, że robotnicy polskich zakładów zbrojeniowych powinni strajkować, aby tylko nie dopuścić do uzbrajania ukraińskiej armii.
Krzysztof Gaj związany jest z Uniwersytetem Przyrodniczo-Humanistycznym w Siedlcach, gdzie uzyskał doktorat. Tę publiczną uczelnię popiera specjalnie w tym celu utworzone Stowarzyszenie Przyjaciół UPH w Siedlcach. Jego prezesem jest Stanisław Cieniuch – członek rady Polsko-Rosyjskiej Izby Handlowo-Przemysłowej. Wiceprzewodniczącym tej samej rady jest Siergiej Katyrin, zarazem przedstawiciel Rosji w Szanghajskiej Organizacji Współpracy. Jest to euroazjatycki blok polityczno-gospodarczo-militarny mający być chińsko-rosyjską przeciwwagą dla Zachodu.
Na UPH wykłada m.in. Adam Wielomski, prezes Klubu Zachowawczo-Monarchistycznego, autor portalu Konserwatyzm.pl, gdzie członkiem redakcji jest Rękas. Wielomski na tym portalu wychwalał Putina, określając go słowem „katechon” (to teologiczne określenie oznacza niezłomnego obrońcę porządku, zaporę dla Szatana). A na łamach „Najwyższego Czasu” Wielomski ubolewał nad tym, że spora część polskiej prawicy nienawidzi Putina, chociaż jest on jej naturalnym sojusznikiem. Bo Putin pomógłby prawicy skasować wolne wybory w Polsce, wprowadzić autorytarne rządy i zamknąć demokratyczną opozycję w więzieniu (co Wielomski postuluje). Warto dodać, że według Wielomskiego rząd w Kijowie to „junta”. To ostatnie określenie mógł zapożyczyć od Rękasa, który również tak nazywa rząd Ukrainy. Na Facebooku Wielomski z zapałem chwali teksty Rękasa (nazwał go „katechonem portalu”).
Te wszystkie fakty i powiązania układają się w niepokojący obraz. Byłoby dobrze, gdyby w związku z nimi Antoni Macierewicz udzielił nam rzeczowych odpowiedzi.
Bez mijania się z rzeczywistością.
Paradowska: Ekshumacje ofiar smoleńskich to horror i wstyd. Zdumiewający skandal
– Wyjątkowym osiągnięciem PiS będzie ekshumacja wszystkich ofiar katastrofy smoleńskiej – mówiła w Poranku Radia TOK FM Janina Paradowska.
– Istnieje konieczność zbadania wszystkich ciał ofiar katastrofy smoleńskiej, które nie zostały spopielone – poinformowała w wtorek Prokuratura Krajowa po spotkaniu z rodzinami ofiar. Wskazała, że badania sekcyjne będą miały znaczenie dla określenia przyczyny śmierci ofiar, a także przyczyn katastrofy.
– To jedna z bardziej zdumiewających decyzji i jeden z najbardziej zdumiewających skandali. Pokaz kompletnej bezsilności i czepianie się wszystkiego, żeby jeszcze zamącić, żeby jeszcze przeciągnąć. Horror i wstyd – komentowała publicystka.
W początkach kwietnia – po sześciu latach – śledztwo ws. katastrofy smoleńskiej przejęła od zlikwidowanej prokuratury wojskowej Prokuratura Krajowa. Sprawa trafiła do zespołu ośmiu prokuratorów, na którego czele stanął zastępca prokuratora generalnego Marek Pasionek.
W połowie kwietnia wskazywał on, że nie da się określić, jak długo może jeszcze potrwać śledztwo ws. katastrofy. Dodał, że musi być powołany zespół biegłych z zakresu medycyny sądowej, którzy zapoznaliby się z dokumentacją medyczną, m.in. z Rosji. Pasionek przypominał, że w dokumentacji tej stwierdzono „liczne nieprawidłowości” wobec ok. 90 proc. ofiar katastrofy. Zapewniał wtedy, że nie są ani przygotowywane, ani planowane ekshumacje ofiar katastrofy smoleńskiej. Zaznaczył, że „decyzja w sprawie ewentualnych ekshumacji będzie musiała być rozważona na późniejszym etapie”.