Kaczyński, 13.03.2016

 

 

Przyszłość z PIS-em

Kilka możliwych scenariuszy wydaje się coraz bardziej wyraźna.

Naczelny Wódz sprawdzić musi czy radykalizując swoje posunięcia traci czy zyskuje poparcie opinii publicznej. Czy autorytarna propaganda zrobienia porządków, wzięcia za twarz, przysporzy mu zwolenników, czy wręcz przeciwnie. Jeśliby na przykład rosły słupki popularności w momencie, gdy p. Ziobro rozpocznie swoje polowanie na wrzody ludzkości (a to pewnie już lada moment, kadry przygotowane ruszą wkrótce w teren), wtedy można by rozpisać wybory i walczyć o większość konstytucyjną, pod hasłami rewolucyjnego wzmożenia. Ten wariant musi być przetestowany.

Inna ciekawostka. Obrona terytorialna. A co by było, gdyby tak wszystkich lokalnych narodowców, kiboli, młodzież chętną do bijatyki (w kraju spokojnie zebrać można te kilkadziesiąt tysięcy osiłków), umundurować, uzbroić, dać im dowódców, szkolenia, kazać maszerować po mieście przy byle okazji. Mielibyśmy OT w wersji Sturmabteilungen (SA) z lat 20. w Niemczech. Piękna wizja, i te czuwania kościelne, przy obrazach, przy kapliczkach, przy pomnikach, i procesje bożociałowe, niepodległościowe, maryjne, józefowe, smoleńskie. Wielka pusta, zaniedbana przestrzeń dla wirtuozów marketingu. Wiele jeszcze do zrobienia. Putina kocha 90 proc. Rosjan, a naszą podróbkę skrzyżowania Dmowskiego z Piłsudskim ilu rodaków rozumie, docenia, szanuje, nie mówiąc o należnym uwielbieniu dla geniusza narodu? Serce ściska.

Oglądałem ostatnio w ramach ćwiczeń z myślenia historycznego trzyczęściowy film BBC „Mroczna charyzma Hitlera”. Połączenie mistrza propagandy, geniusza marketingu politycznego, z karłowatością i przeciętnością osobowości, osadzoną na resentymencie, nienawiści do wszystkiego co się rusza. Ciekawy jest ten rys despoty, który mścić się musi na wszystkich za swoje nie-dopasowanie, niedoróbki, przykurcze.

przyszłość

naTemat.pl

„W Polsce szykuje się stan wojenny”. Magdalena Środa wieszczy „najgorsze”

Magdalena Środa, filozofka i feministka, twierdzi, że szykuje się nam powtórka ze stanu wojennego.
Magdalena Środa, filozofka i feministka, twierdzi, że szykuje się nam powtórka ze stanu wojennego. Fot. Adam Stępień / Agencja Gazeta

„Nie chcę być złym prorokiem, ale w Polsce szykuje się stan wojenny” – najnowszy wpis na Facebooku Magdaleny Środy, lewicowej publicystki i feministki, nie pozostawia na Jarosławie Kaczyńskim suchej nitki. Dalej twierdzi, że prezes PiS będzie „internował” i „nie pójdzie na żaden kompromis”.

Publicystka zabrała głos w kontekście kontrowersji wokół Trybunału Konstytucyjnego, w temacie którego odbywają się marsze protestacyjne KOD-u i liderów partii opozycyjnych. Środa, sama niegdyś związana z Ruchem Palikota, porównuje stosunek lidera Prawa i Sprawiedliwości do Polski, jako odzwierciedlenia stosunków łączących go z matką.

Jak już pisaliśmy w naTemat Magdalena Środa już wcześniej bardzo krytycznie odnosiła do partii rządzącej. Stwierdziła m.in, że prezydent Andrzej Dudajest jednoznacznie sterowanego przez Jarosława Kaczyńskiego.

 

naTemat.pl

„FAS” o „starciu” Tuska z Merkel w Brukseli ws. imigrantów

pap, luna, 13.03.2016

Donald Tusk i Angela Merkel

Donald Tusk i Angela Merkel (ALAIN JOCARD / AFP/EAST NEWS)

„Frankfurter Allgemeine Sonntagszeitung” (niedzielne wydanie dziennika „Frankfurter Allgemeine Zeitung”) pisze w niedzielę o starciu ws. polityki migracyjnej pomiędzy przewodniczącym Rady Europejskiej Donaldem Tuskiem a kanclerz Angelą Merkel.
 

Według gazety do „ostrego sporu” pomiędzy Tuskiem i Merkel doszło w poniedziałek w Brukseli. Autor materiału Thomas Gutschker pisze, że znawcy problematyki określają ten spór jako „clash” czy „zderzenie” będące następstwem faktu, iż uczestnicy sporu „maszerują w przeciwnych kierunkach”.

Gutschker nawiązuje do postu opublikowanego przez Tuska w środę na Twitterze, w którym szef Rady Europejskiej stwierdził, że „nieregularny napływ migrantów szlakiem bałkańskim dobiegł końca”. „To nie jest kwestia jednostronnych działań, lecz wspólnej decyzji UE” – napisał Tusk, chwaląc kraje bałkańskie za zamknięcie granicy.

W tym samym czasie Merkel w wywiadach prasowych i na wiecach wyborczych krytykowała decyzje Austrii i krajów bałkańskich o zamknięciu granic i domagała się całościowego europejskiego rozwiązania problemu imigrantów.

Autor tłumaczy, że Tusk opowiada się za „twardym stanowiskiem” w sprawie uchodźców i domaga się, by UE wysłała „sygnał odstraszający uchodźców”, nawet kosztem Grecji. Tymczasem Merkel stała się najważniejszym sojusznikiem Aten i odrzuca wszystkie jednostronne działania.

„FAS” zwraca uwagę, że w niedzielę wieczorem – w przeddzień szczytu UE – w Brukseli odbyło się spotkanie z udziałem Merkel, premiera Holandii Marka Ruttego i premiera Turcji Ahmeta Davutoglu. Podczas sześciogodzinnej dyskusji powstały zarysy porozumienia z Ankarą przewidujące m.in. przyjęcie przez Turcję wszystkich uchodźców, którzy nielegalnie przedostali się do Grecji. Tusk nie tylko nie został zaproszony na to spotkanie, ale nawet nie poinformowano go o nim – pisze „FAS”.

W dodatku Merkel chciała, by poniedziałkowy szczyt rozpoczął się od poinformowania uczestników o wynikach rozmów z Turcją, co oznaczałoby „blamaż Tuska przed całą salą”.

Konflikt między Merkel a Tuskiem jest „walką dwóch przewodników stada o ich polityczną przyszłość” – pisze Gutschker.

Niemiecki dziennikarz przypomina, że Tusk miał znakomite relacje z Merkel w czasie, gdy kierował rządem w Warszawie. To właśnie Merkel zaproponowała go w lecie 2014 roku na nowego szefa Rady Europejskiej. Gutschker zaznacza, że pod koniec tego roku upływa kadencja Tuska.

Czy polski polityk mógłby pozostać na stanowisku przez kolejne 2,5 roku wbrew woli Merkel? Zdaniem Gutschkera byłoby to „do pomyślenia” tylko wtedy, gdyby miał poparcie rządu w Warszawie. „Tusk wie o tym i dlatego dopasował do tego swoją politykę wobec uchodźców. Ale ta gra nie jest pozbawiona ryzyka. Wielu prawicowych narodowców w Warszawie nienawidzi go. A bez poparcia najważniejszego kraju przewodniczący Rady niewiele może zdziałać” – pisze dziennikarz „FAS”.

O konflikcie między Tuskiem a Merkel pisze też tygodnik „Der Spiegel”. „Dawniej relacje pomiędzy niemiecką kanclerz a Donaldem Tuskiem wyglądały następująco: Gdy Angela Merkel wkraczała do sali konferencyjnej budynku obrad UE, Polak pochylał się nisko i chwytał rękę Merkel. Następnie cmokał ją tak, że sama Merkel, przyzwyczajona do najróżniejszych gestów pokory, spoglądała zmieszana na pochyloną głowę Tuska” – czytamy w korespondencji z Brukseli.

„W zeszłą środę Merkel poznała nowego Tuska” – piszą autorzy. Polski polityk wysłał niemieckiej kanclerz pozdrowienia, ale „tym razem nie posłużył się ustami, lecz Twitterem”, dziękując krajom z zachodnich Bałkanów za zamknięcie granicy przed imigrantami. „To nie był zbyt szarmancki gest” – ocenia „Der Spiegel”, dodając, że Merkel od tygodni broni się przed zaryglowaniem szlaku bałkańskiego i przed porzuceniem Grecji.

„Tusk – człowiek, który tylko dzięki jej [Merkel] pomocy awansował na przewodniczącego Radu Europejskiej, wbił jej nóż w plecy” – czytamy w „Spieglu”.

Zobacz także

fas

wyborcza.pl

 

Kaczyński myśli Leninem?

Maciej Łętowski*, 12.03.2016

Jarosław Kaczyński

Jarosław Kaczyński (Fot. Przemek Wierzchowski / Agencja Gazeta)

Na seminarium doktoranckim tylko Jarek twierdził, że Sowiety upadną za naszego życia. Profesor domagał się dowodu. Kaczyński dowodu nie miał. Wściekły z powodu intelektualnej bezsilności rzucił: – Bo ja tego chcę!
 

Maciej Łętowski był adiunktem na KUL i publicystą, a ostatnio wiceprezesem zarządu Presspubliki. Przygotowuje do druku dwa tomy „Zapisków dziennikarza”: „Ostatnia dekada PRL (lata 1982-1991)” oraz „Pierwsza dekada wolnej Polski (lata 1992-2001)”.

Fakt, mamy problem nie tyle z PiS, co z Jarosławem Kaczyńskim. Najważniejsze instytucje państwa realizują wolę człowieka, który poza mandatem poselskim nie pełni żadnej publicznej funkcji. W czasach, kiedy ambicją polityków jest obsadzenie znajomymi kilku spółek skarbu państwa czy też poniżenie osobistych wrogów w „Wiadomościach” TVP, aspiracje Kaczyńskiego budzą uznanie. Jemu marzy się przejście do historii w roli tego, kto zmienił ustrój polityczny.

Uderzając w Trybunał Konstytucyjny, Kaczyński zrobił krok w tym kierunku. Kości zostały rzucone. Teraz będzie albo triumfalne wkroczenie do Rzymu, albo klęska, śmieszność i niepamięć. Kaczyński klęsk się nie boi, wielokrotnie poznał ich gorycz. Boi się śmieszności. Ale jeszcze bardziej najsurowszego werdyktu Historii – niepamięci. Jedynie małej wzmianki w darmowej Wikipedii: „J. Kaczyński – polityk z przełomu XX i XXI wieku, nieudany jednoroczny premier Polski”.

PiS się okopał w sprawie Trybunału. „Cofnąć się nie można”

***

Stając w obliczu polityka, który bije się nie o urzędy, ale o wielkość, komentatorzy szukają klucza do jego postępowania. Od pewnego czasu czytam, że Kaczyński „myśli Ehrlichem”. „Znając wypowiedzi J. Kaczyńskiego, można się tylko uśmiechnąć, odkrywając ich oczywistą zbieżność z poglądami prof. Stanisława Ehrlicha” – napisał dr Krzysztof Mazur na portalu Jagielloński24 w eseju „J. Kaczyński – ostatni rewolucjonista III RP”. I dalej: „Geneza uderzenia w TK i porządek prawny III RP sięga lat 70., korzeni akademickich Kaczyńskiego. Kaczyński nazywa bowiem Ehrlicha jednym ze swych mistrzów, na równi z Piłsudskim”.

Polska w wielkiej formie. Z Krzysztofem Mazurem rozmawia Michał Olszewski

Znaleźliśmy zatem winnego. Intelektualną odpowiedzialność za uderzenie w fundament państwa prawa ponosi profesor, który miał pecha, że na jego seminarium doktoranckie, na privatissimo, jak je nazwał, uczęszczał student Kaczyński. Owszem, zdarza się, że nauczyciele kierują na manowce swych wychowanków. Ale częściej to wychowankowie zdradzają nauki mistrza. Zwłaszcza kiedy zajmują się nie teorią państwa, ale rządzeniem państwem.

Gdyby to zdumiewające „odkrycie” zostało ogłoszone jedynie w internecie, nie zabierałbym głosu. Ale swym odkryciem zamieszał w głowie wielu poważnym publicystom, którzy powtórzyli za nim, że Kaczyński „myśli Ehrlichem” (m.in. Jacek Żakowski w nr. 8 „Polityki” i Ewa Siedlecka w „Wyborczej” z 24.02.). Bardzo proszę moich kolegów po piórze, by zreflektowali się, póki pora. Bo dziś Ehrlich ponosi intelektualną odpowiedzialność „jedynie” za sparaliżowanie TK. Strach pomyśleć, za co będzie jeszcze ponosił odpowiedzialność, kiedy jego uczeń spełni kolejne zapowiedzi.

Owszem, najbardziej znanym dziś seminarzystą Ehrlicha jest Kaczyński. Ale w privatissimo na przełomie lat 60. i 70. brali udział i inni studenci. Późniejsi profesorowie Piotr Winczorek i Wojciech Sadurski, doktorzy Marek Ostrowski i Maciej Łętowski, magistrowie Sławomir Popowski i Bogusław Wołoszański.

Nasze kariery nie rozwinęły się tak spektakularnie jak kariera dr. Kaczyńskiego, ale żaden z nas nie podniósł ręki na Trybunał ani na żadną inną rzecz, która demokracji jest. Zatem korzeni polityki prezesa PiS proszę szukać nie w poglądach zasymilowanego polskiego Żyda z Przemyśla. Którego dziadek był właścicielem Domu Bankowego Jakub Ehrlich przy placu na Bramie i uczestnikiem pierwszego zjazdu syjonistów w Bazylei. Który był synem szanowanego adwokata, z prawem do występowania przed trybunałami w Wiedniu (polecam lekturę wspomnienia Ehrlicha „Żydowie polscy. Dylemat ortodoksji i asymilacji” („Tygodnik Powszechny” z 26.01. 1997 r.).

Gadomski: Ehrlich, który stopniowo odchodził od ortodoksyjnego komunizmu, uważał, że wola polityczna powinna być nadrzędna wobec prawa. Jarosław Kaczyński tę ideę podziela

***

Prawdą jest jednak i to, że ów Żyd z Przemyśla oraz doktor UJ nie tylko pracował do 1939 r. w Prokuratorii Generalnej, ale po ucieczce do Sowietów przed Holocaustem wrócił do kraju jako… zastępca dowódcy brygady do spraw politycznych LWP. I w 1954 r. opublikował fundamentalną pracę „Ustrój Związku Radzieckiego”. Można by zatem pójść fałszywym tropem i uznać, że Kaczyński oraz wymieniona wyżej nasza szóstka byliśmy „resortowymi” seminarzystami.

Tym bardziej że gdyby uwierzyć dr. Mazurowi, Ehrlich – o zgrozo! – sączył w głowy Kaczyńskiemu i pozostałym „resortowym” seminarzystom nie tylko doktrynę Marksa, Lenina i Stalina, ale także faszystowską teorię o prymacie siły nad prawem. Krakowski politolog pisze, że według Ehrlicha źródłem prawa jest wola polityczna, czyli wola PZPR, że „wola polityczna jest nadrzędna wobec prawa”. Zatem na naszym seminarium między pamiętnym Marcem a równie pamiętnym Grudniem polski Żyd z Przemyśla stworzył hybrydę doktryn Marksa i Schmitta, prezesa Związku Prawników Narodowosocjalistycznych? Ów ulubieniec Göringa rzeczywiście głosił prymat siły nad prawem, prawa stanowionego nad prawem Bożym. Czyżby Schmitt uwiódł Ehrlicha? A za jego pośrednictwem Kaczyńskiego?

„Ehrlich krytykował legalizm, czyli pogląd, że prawo jest źródłem legitymizacji władzy”, pisze Mazur. To fałszywa prezentacja poglądów profesora. Gazeta nie jest dobrym miejscem do akademickiej debaty. Zainteresowanych odeślę zatem do pierwszego wydania „Wstępu do nauki o państwie i prawie” z 1970 r. Tu wyjaśnię, że według Ehrlicha w każdej zorganizowanej grupie społecznej występuje ośrodek kierowniczy. W państwie – ośrodek decyzji politycznej. Są różne sposoby legitymizacji tego ośrodka. W państwie socjalistycznym legitymacją partii do sprawowania władzy była ideologia, czyli przekonanie o historycznej roli klasy robotniczej, której ta partia była reprezentantką. Ta część rozważań Ehrlicha o państwie miała charakter socjologiczny, a nie aksjologiczny.

Uważny czytelnik „Wstępu…” przekona się, że Ehrlich, jak każdy szanujący się marksista (austro-marksista, jak profesor zawsze się zastrzegał), był przekonany, że relacja między władzą a prawem ma charakter dialektyczny. Z jednej strony prawo jest wytworem stosunków społecznych, woli klasy panującej, ale z drugiej – już raz ustanowione wiąże i ogranicza ośrodek władzy politycznej. Ehrlich był marksistowskim socjologiem prawa, postrzegał prawo jako zmienny w czasie produkt społeczny. Kazał nam konfrontować konstytucję z praktyką konstytucyjną, zaadaptował na grunt siermiężnej nauki prawa PRL dorobek myśli amerykańskiej, czym budził wrogość w świecie zdominowanym przez marksistowskich dogmatyków prawa.

Można polemizować z wizją państwa i prawa Ehrlicha, jego ograniczeniem była marksistowska doktryna, z jej walką klas i kierowniczą rolą partii. Jednak – czytając „Grupy nacisku” z 1962 r., „Władzę i interesy” z 1967 r. czy „Oblicza pluralizmu” z 1980 r. – łatwo dostrzec, że Ehrlicha ten marksowski gorset coraz bardziej uwierał, że stawał się trybutem płaconym na rzecz ówczesnej politycznej poprawności, dzięki któremu mogły się te rewizjonistyczne prace ukazać. Większość prac Ehrlicha natrafiła na przeciwności. Decyzje o ich druku zapadały na najwyższych szczeblach partyjnych, często dopiero po przesileniach w aparacie władzy.

***

Oddajmy wreszcie głos profesorowi, który pisał oto tak: „Za sprawiedliwe należy uznać takie postępowanie, które jest jednocześnie zgodne z normami prawnymi i powszechnie przyjętymi normami moralnymi. (…) Praworządność polega na ścisłym stosowaniu prawa przez wszystkie organy państwowe. Prawo powinno być równe dla wszystkich i gwarantować podstawowe prawa człowieka. Naruszenie prawa i nielegalna działalność organów państwowych mogą być groźniejsze od sprzecznej z prawem działalności obywateli. (…) Zaniedbanie powołania w jakimś państwie instytucji gwarantujących praworządną działalność organów państwowych otworzyłoby drogę do ich samowoli. (…) Kontrola legalności aktów administracyjnych jest jedną z tych gwarancji, bez których trudno sobie wyobrazić funkcjonowanie praworządnego państwa”.

Trzeba pamiętać o kontekście, w jakim zdania te były pisane. W latach 60. płaciło się za nie karierą, niekiedy emigracją. Ehrlich za rewizjonizm i uleganie wpływom burżuazyjnej nauki (plus za niewłaściwe pochodzenie) zapłacił utratą katedry i „Państwa i Prawa”, naukowego periodyku, którego był twórcą.

Kaczyński jest dumny z tego, że jest wychowankiem Ehrlicha. Często posługuje się wprowadzonym przezeń do polskiej nauki pojęciem „ośrodka decyzji politycznej”. Ale nigdy sam nie zadeklarował, że istnieje zbieżność jego poglądów politycznych z nauczaniem profesora. Jest na tyle uczciwy, że sam sobie nie przypisuje „myślenia Ehrlichem”. Że nie usprawiedliwia swojej walki z III RP i z TK uczestnictwem w privatissimo.

***

– Będziemy badać przejawy pluralizmu w niepluralistycznym świecie – powiedział Ehrlich już na pierwszym spotkaniu z nami. Ponieważ Winczorek schował się w SD, napisał pracę o SD. Ponieważ ja miałem kontakty ze środowiskami katolickimi, napisałem pracę o ruchu i kole poselskim Znak. Natomiast Kaczyński zajął się Sekcją Szkół Wyższych ZNP.

Ehrlich zaproponował nam nie tylko współpracę naukową, ale też rozmowę prowadzoną z zachowaniem akademickich standardów. Okazją do jednej z pierwszych był strajk okupacyjny na UW. – Szanuję waszą decyzję, seminarium nie będzie, ale możemy porozmawiać – zaproponował. I rozmawialiśmy o rozgrywkach w aparacie władzy, której ofiarami padli studenci i Żydzi. Rozmowa z profesorem nie przeszkodziła nam wziąć udział w strajku. Uczestniczyli w nim Kaczyński oraz Marek Safjan, który z czasem został profesorem prawa, a w wolnej Polsce przewodniczącym TK. W 1968 r. spali obok siebie na podłodze Wydziału Prawa UW – ten, kto budował prestiż Trybunału, i ten, który ten prestiż rujnuje.

***

I jeszcze jeden dowód, że Kaczyński nie dał się intelektualnie „uwieść” Ehrlichowi. Podczas seminariów stawialiśmy pytanie: kiedy komunizm upadnie, kiedy zakończy się panowanie Sowietów nad Polską, czy stanie się to jeszcze za naszego życia? Dyskusja miała charakter akademicki, więc mogły być używane jedynie argumenty dające się zweryfikować. Na przełomie lat 60. i 70. nikt z nas nie znajdował, niestety, mocnych dowodów na rzecz tezy, że dożyjemy wolnej Polski. Z wyjątkiem Jarka, który twierdził, że Sowiety upadną za naszego życia.

Ehrlich domagał się dowodu. Kaczyński dowodu nie miał. Więc w pewnym momencie, wściekły z powodu swej intelektualnej bezsilności, rzucił: – Bo ja tego chcę!

Oto przykład woli politycznej w czystej postaci. I dowód, że Kaczyński nie jest jednak intelektualnym dziedzicem Ehrlicha. Mimo że, paradoksalnie, to on miał wówczas rację. Ale miał rację polityczną, a nie akademicką.

***

Według dr. Mazura w 1989 r. rozegrał się spór z teoretycznych rozważań Ehrlicha, co jest ważniejsze: wyrażona przez naród w wyborach chęć odrzucenia dawnego ustroju czy wierność dorobkowi prawnemu PRL? Wola polityczna czy legalizm? „Elity wybrały legalizm, Ehrlich przegrał”.

Czy rzeczywiście przegrał? Mam wrażenie, że żyliśmy w innym roku 1989. Fundamentem ustroju politycznego jest własność. W grudniu 1989 r. nowy ośrodek decyzji politycznej wykreślił z konstytucji artykuł 11, wedle którego fundamentem ustroju PRL są „uspołecznione środki produkcji”. W to miejsce nowy artykuł 7 stanowił, że RP chroni własność i ogranicza możliwość wywłaszczenia do nadzwyczajnych sytuacji i za „słusznym odszkodowaniem”. Elity wybrały legalizm? Wolne żarty.

Czy elity wybrały legalizm, kiedy monopol PZPR (art. 3 konstytucji) zastąpiły swobodą tworzenia partii politycznych (art. 4 grudniowej noweli)? Czy elity wybrały legalizm, kiedy także w grudniu 1989 r. Sejm uchwalił dziesięć ustaw składających się na plan Balcerowicza? Ustaw, które usuwały centralne sterowanie gospodarką i przywracały wolny rynek?

Mazur przypomina, że w połowie lat 80. rozpoczął się proces jurydyzacji systemu komunistycznego (powstanie TK, RPO, sądów administracyjnych). I zamiast się cieszyć, że komuniści zrobili coś dobrego, przekonuje, że te reformy spętały jedynie ręce rządom wolnej Polski.

Panie doktorze, ale zanim spętały ręce rządom PiS, to spętały ręce generałom. Dla ludzi żyjących w PRL ta jurydyzacja państwa oznaczała znaczącą poprawę położenia. Bo żyć w państwie niedemokratycznym, ale praworządnym jest dużo bezpieczniej niż w dyktaturze prawem nieograniczonej. Tu na świadka wzywam piekarza z Berlina…

***

Krzysztof Mazur, członek Narodowej Rady Rozwoju przy prezydencie, pisze, że za wojną o Trybunał Konstytucyjny kryje się zamysł uderzenia w symbol porządku prawnego III RP. Zgoda. Dla Kaczyńskiego TK jest Pałacem Zimowym, który trzeba zdobyć. Ale co dalej?

Amerykański reporter, a zarazem komunista John Reed miał to niezwykłe szczęście, by być 7 listopada 1917 r. w Piotrogrodzie. W „Dziesięciu dniach, które wstrząsnęły światem” pyta: „Lenin i robotnicy zdecydowali się na powstanie. Czy Rosja odpowie na okrzyk? Czy powstanie? A co świat na to?”.

No właśnie. Czy Polska odpowie na okrzyk Kaczyńskiego? Czy zagłosuje raz jeszcze na PiS? A co na to UE? Od odpowiedzi na te pytania zależy przyszłość projektu obalenia III republiki.

W „Alfabecie braci Kaczyńskich” Jarosław wspomina, że w swej działalności kierował się zasadami wyrażonymi w „Państwie i rewolucji”. Skoro tak, to może Kaczyński myśli Leninem?

Lenin borykał się z podobnym problemem jak Kaczyński. Jak przejąć władzę, jeśli jest się w mniejszości. Mało kto pamięta, że nazwa bolszewicy wzięła się nie z faktu, że zwolennicy Lenina byli w większości, tylko z faktu, że chcieli więcej. Wypisz wymaluj jak Kaczyński po Okrągłym Stole. Lenin doradza Kaczyńskiemu, co następuje: „Stary rząd nawet w okresie kryzysu nie upadnie, jeśli go się nie strąci”. Lenin strącił rząd Kiereńskiego. Natomiast Kaczyński wykorzystał rozlazłość naszych „mienszewików”, którzy powinni okopać się w Pałacu Prezydenckim na drugą kadencję Komorowskiego… Powinni, ale okazali się zbyt leniwi.

***

Czytając Ehrlicha, dowiemy się, jak istotne są relacje między władzą a grupami interesów. Każda władza, także demokratyczna, musi liczyć się z rozmaitymi lobby, zwłaszcza najsilniejszymi. Kaczyński może zadrzeć z lobby górniczym, może zadrzeć z lobby bankowym, ale gdy pójdzie na wojnę ze wszystkimi grupami interesów naraz, to przegra z kretesem. Już sztab generalny Rzeszy unikał jak ognia wojny na dwa fronty. Kaczyński tych frontów otworzył tyle, że nawet mistrz symultany miałby solidny kłopot.

Poszedł na wojnę także z potęgami poza krajem, z Unią i jej sprawną biurokracją, z międzynarodowym kapitałem, z Mutti Merkel. Jaka piękna szykuje się katastrofa.

W 2007 r. musiał oddać władzę, gdyż był silny w retoryce, a zarazem słaby w pragmatyce rządzenia. Skoncentrował się na czystej polityce, a politykę gospodarczą, jako niegodną jego umysłu, oddał w ręce innych. Dziś gospodarkę także lekceważy. I efekt jest łatwy do przewidzenia, gdyż w naszych czasach europejski przywódca dwie trzecie czasu poświęca gospodarce i finansom. Na przyjemności, czyli inwigilowanie przeciwników i dziennikarzy, na roszady personalne pozostają mu jedynie nieliczne wolne chwile.

Mazur pisze, że „Kaczyński jest spóźniony o 15 lat”. Więcej, jest spóźniony o lat 150. Taką politykę, jaką chce uprawiać lider PiS, uprawiał ostatnio Bismarck. Ale nawet niemiecki kanclerz miał już tyle ograniczeń, że wyznaczył wiek emerytalny tak, by mało kto do niego dożył.

Na koniec zgodzę się z prognozą dr. Mazura, że „Kaczyński przecenia społeczne przyzwolenie dla całościowej zmiany porządku prawnego. Pozyskanie poparcia centrum wymaga czasu, którego Kaczyński nie ma, a zatem idzie na skróty, działa jak rewolucjonista, samotny i ostatni rewolucjonista III RP”.

Nie musiałby jednak doświadczyć tak smutnego finału, gdyby w swej praktyce politycznej rzeczywiście „myślał Ehrlichem”.

Wideo „Magazynu Świątecznego” to coś więcej – więcej wyjątkowych tematów, niezwykłych ludzi, najważniejszych wydarzeń, ciekawych komentarzy i smacznych wątków. Co weekend poznasz ciekawy przepis, zasłuchasz się w interpretacji wiersza i przyznasz, że jest cudem, dowiesz się, co w trawie piszczy – w polityce, kulturze, nauce.

W Magazynie Świątecznym:

Dajcie nam żyć. Rozmowa z Korą i Kamilem Sipowiczami
Bolało, długo bolało. Latami antybiotyki, bo ciągle badali, a nikt niczego nie połączył. A jak wykryli, to nie dali tabletki na ból, najtańszej, bo nie pomyśleli. Leżę ledwo żywa, a ciągle ktoś wchodzi, wychodzi, ksiądz, salowa, bez pukania. U nas nie ma szacunku dla życia, które jest jedno. Z Korą i Kamilem Sipowiczami rozmawia Agnieszka Kublik

Wszyscy, wrogowie Kaczyńskiego
Jego Polska nie jest krajem na mapie, państwem w Europie, miejscem życia zwykłych ludzi. Polska romantyczna jest ideą, nieziszczonym marzeniem, więc rzeczywiście Polacy nie są prezesowi do niczego potrzebni

Witold Waszczykowski: Mam być nudny jak paru przede mną?
– Pan nie jest dyplomatą – miał mu powiedzieć Władysław Bartoszewski. – Pan ma poglądy. Będzie pan ministrem – dodał

Polska w wielkiej formie. Redefinicja polskości według prawicowego think tanku
Podczas demonstracji KOD-u Agnieszka Holland powiedziała: „Chcemy, żeby było tak jak wcześniej”. Nie będzie tak jak wcześniej. Z Krzysztofem Mazurem rozmawia Michał Olszewski

Samotny wilk zginie. Wataha przetrwa
Nasza psychiczna maszyneria jest nastawiona bardzo egalitarnie. Ludzie skłonni do współpracy żyją dłużej, a nawet 19-miesięczne dzieci dziwią się, gdy eksperymentator nierówno rozdziela jakieś dobro między badanych. Z prof. Bogusławem Pawłowskim rozmawia Tomasz Ulanowski

IPN lustruje: bójcie się, wójcie
W IPN zlustrowali 50 tys. oświadczeń lustracyjnych. Zostało im ćwierć miliona. Mają posadę na ćwierć wieku

Krzysztof Kieślowski. Oni to my. 20. rocznica śmierci reżysera
Jego myśl na dziś? Mieć na uwadze, że i „my”, i „oni” musimy grać swoje role, ale kiedyś zdejmiemy nienawistne maski. Byleby nie przyrosły nam do twarzy

Emmanuel Carrere. Królestwo z tego świata
– Przekaz Ewangelii jest rewolucyjny i burzycielski. Idzie w poprzek wszystkich schematów społecznych. Aż trudno uwierzyć, że dziś chrześcijaństwo jest utożsamiane z największą konserwą – rozmowa z francuskim pisarzem Emmanuelem Carrere’em

Elon Musk: Przyszłość to ja
O Elonie Musku mówią: miliarder z misją, człowiek, który pośle ludzkość na Marsa. Ale też: bezduszny sukinsyn z ego wielkości Empire State Building, mitoman z obsesją kontroli i rekin biznesu, który udając troskę o planetę, przygotowuje grunt pod własne zyski

naSeminarium

gazeta.pl

Macierewicz ostro atakuje USA: Budowali swoje państwo dopiero w XVIII wieku i będą mówili nam, co to jest demokracja?!

PiS ostro atakuje USA.
PiS ostro atakuje USA. Fot. Sławomir Kamiński / Agencja Gazeta

– Ludzie, którzy budowali swoje państwo dopiero w XVIII wieku, będą mówili nam, co to jest demokracja? Narodowi, który miał struktury przedstawicielskie i demokratyczne już w XIII-XIV wieku i był źródłem niby demokracji dla całej Europy – tymi słowami minister obrony narodowej i wiceprezes Prawa i Sprawiedliwości Antoni Macierewicz skomentował w weekend sprzeciw USA wobec ostatnich antydemokratycznych działań rządu w Warszawie.

Równie dobrze słowa wygłoszone przez szefa Ministerstwa Obrony Narodowej słowa można byłoby opisać, jako zwykłą próbę obrażenia narodu amerykańskiego. O tym, że to właśnie do tej zrodzonej „dopiero” w XVIII wieku demokracji były skierowane słowa Antoniego Macierewicza nie ma raczej wątpliwości. Jak pisała w naTemat Anna Dryjańska, już kilka tygodni temu w Waszyngtonie głośno mówiło się, iż Biały Dom bardzo krytycznie patrzy na to, gdzie Polskę prowadzi rząd Prawa i Sprawiedliwości.

Potwierdził to też były ambasador Polski przy NATO Jerzy Maria Nowak. – Jeżeli sytuacja miałaby się dalej pogarszać, Amerykanie mogą zacząć zniechęcać swoje instytucje finansowe i firmy do dalszego inwestowania i oceniania szans na powodzenie inwestycji w Polsce – oceniał dyplomata.

Najpotężniejszą „sankcją” jaką Stany Zjednoczone mogą obłożyć Polskę jest jednak przede wszystkim doprowadzenie do wstrzymania działań na rzecz wzmocnienia wschodniej flanki NATO. Miało to przybrać formę utworzenia w Polsce stałych baz sojuszu lub przynajmniej zwiększenie rotacyjnej obecności oddziałów sojuszniczych nad Wisłą. Ogłoszenia oficjalnych decyzji w tej sprawie spodziewano się na szczycie NATO, który latem ma się odbyć w Warszawie. Coraz częściej spekuluje się jednak o możliwości odwołania go ze względu na niedemokratyczne działania polskiego rządu.

– Polska jest u progu wielkiej zmiany, jaką jest przejście z uczestnictwa politycznego w NATO do pełnoprawnego członkostwa – zapowiadał jednak Antoni Macierewicz na 17. rocznicy wstąpienia Polski do sojuszu. Czy późniejszym wystąpieniem na temat „młodej” amerykańskiej demokracji próbował przekonać Amerykanów, by szybciej pomogli mu spełnić tę obietnicę…?

macierewicz

naTemat.pl

DEMONSTRACJE MAJĄ SENS!

Nawet uczestniczący w demonstracjach przeciw dyktaturze PIS-u, pytają mnie czy mają one sens – my demonstrujemy, a oni nas ignorują i nic się nie zmienia. Pytających przekonuję, że absolutnie mają, w czasie demonstracji. Ale tu korzystam z okazji, by przekonywać wątpiących, których nie spotykam.

1. Warto chodzić na demonstracje przeciw dyktaturze PIS-u, bo spotyka się fantastycznych ludzi. Dziś spotkałem i rozmawiałem z setkami cudownych osób, już po demonstracji spotkałem panią Barbarę Nowacką. Jest z kim porozmawiać, jest z kim się powygłupiać, jest z kim pogadać o Polsce.

2. Warto uczestniczyć w demonstracjach, bo za każdym razem człowiek przekonuje się jak fajni są Polacy, jak fajna może być Polska. Czy zgadzam się ze wszystkimi, którzy w demonstracjach uczestniczą? Na pewno nie. Czy oni się ze mną we wszystkim zgadzają? Na pewno nie. Ale uważamy, że Polska musi być państwem prawa i takiego państwa bronimy.

3. Warto chodzić na demonstracje, bo panuje w ich trakcie fantastyczna atmosfera. Nigdy wcześniej, w żadnym publicznym miejscu, czegoś takiego nie doświadczyłem. Zero agresji, cała masa pozytywnej energii. Choć to my demonstrujemy „przeciw”, dominują – pozytywny przekaz, nadzieja, humor.

4. Warto chodzić na demonstracje, bo dodają otuchy. Nagle okazuje się, że w zderzeniu z bezpardonowym państwem nie jesteśmy sami. Są nas dziesiątki tysięcy. Każdy może czerpać z tego energię i dawać energię innym.

5. Warto chodzić na demonstracje, bo za każdym razem, gdy jest nas wielu, dajemy nadzieję milionom, którzy z różnych względów w demonstracjach nie uczestniczą. Jeszcze nie wiedzą czy to dobry pomysł, może mają za daleko, ale kibicują „sprawie”. Uczestnicząc w demonstracjach dodajemy otuchy wielkiej rzeszy ludzi w całej Polsce.

6. Warto chodzić na demonstracje, bo PIS-owska władza dowiaduje się, że nie ma monopolu na demonstracje. Dowiaduje się, że Polacy mówią PIS-owi nie, że nie trzeba pieniędzy podatników, sponsorowanych przez PIS autokarów, by się zorganizować i demonstrować. Nie spodziewali się tego.

7. Warto chodzić na demonstracje, bo PIS-owska władzę doprowadzają one do szewskiej pasji. Najpierw z demonstracji KOD-u szydzili i kpili, dziś – wystarczy posłuchać panów Kaczyńskiego i Dudy, te demonstracje doprowadzają ich do wściekłości. Obrażają nas, przez co stają się jeszcze śmieszniejsi.

8. Warto chodzić na demonstrację, bo chronimy tym wizerunek Polski. Cały świat widzi, że Polacy, to nie tylko zwolennicy populistycznej, ksenofobicznej, nacjonalistycznej i antyeuropejskiej tzw. prawicy, ale że to naród europejski, otwarty, tolerancyjny, pragnący wolności i o wolność walczący.

9. Warto chodzić na demonstracje, bo zdjęcia idą w świat. Oglądają je komisarze Unii Europejskiej, eurodeputowani Parlamentu Europejskiego, ludzie pracujący w Radzie Europy, ważni urzędnicy amerykańskiej administracji. I są przekonani, że – po pierwsze – Polacy w swej większości nie popierają autokratycznego reżimu. Po drugie, że – jeśli oni krytykują i potępiają autokratyczne władze w Warszawie, robią to nie tylko w imię zasad, ale wspierają wielki
prodemokratyczny ruch w Polsce.

10. Warto chodzić na demonstracje, bo presja ma sens. PIS-owska władza już się gubi i goni w piętkę. Liczba idiotyzmów wypowiadanych przez polityków PIS, które w całym cywilizowanym świecie ich kompromitują, rośnie lawinowo. Liczba błędów popełnianych przez PIS rośnie lawinowo. Jasne, także my jesteśmy tych błędów ofiarą, ale przybliżamy moment, w którym powiemy tej władzy „do widzenia”.

11. Warto chodzić na demonstracje, bo krok po kroku, my obywatele Rzeczypospolitej, budujemy społeczeństwo obywatelskie. To ono jest fundamentem normalnego państwa. Wzmacniamy siebie, wzmacniamy demokrację.

12. Warto chodzić na demonstrację, bo PIS-owska władza o niczym nie marzy bardziej, niż o społeczeństwie poddanych, o zatomizowanych jednostkach, które można zniewolić. Jak długo jesteśmy razem, solidarni, tak długo władzy o niebo trudniej skrzywdzić każdego z nas i zdeptać prawa nasz wszystkich.

13. Warto chodzić na demonstracje, bo możemy się policzyć. Dziś dziesiątki tysięcy, wkrótce setki tysięcy Polaków. Najlepiej w jednym miejscu.

14. Warto chodzić na demonstracje, bo gotowość życia w normalnym państwie trzeba w sobie pielęgnować, bo gotowość sprzeciwiania się złej władzy też trzeba pielęgnować.

15. Warto chodzić na demonstracje, bo spacer jest lepszy niż bezruch. Zrzucamy kalorie, dla wielu to może być najważniejszy argument. *:) happy

Wiem, na pewno wielu nie przekonałem. Ale mam w takim razie propozycję konstruktywną. Chodźcie z nami. Zabierzcie swoich rodziców, krewnych, dzieci, zobaczycie o ile lepiej będziecie się czuć „po”. I nie marudźcie, że może jest nas za mało. Im więcej z Was przyjdzie, tym więcej nas będzie. Proste.

Głupio to powiedzieć, ale jestem trochę wdzięczny PIS-owskiej władzy. Nigdy wcześniej nie spotkałem tylu fantastycznych ludzi, nigdy wcześniej nie czułem się lepiej, nigdy wcześniej nie miałem poczucia, że wszyscy razem, robimy coś na prawdę ważnego. Była taka piosenka w roku 81-szy. Ballada. I padały w niej takie słowa – „by nie spytał syn Twój kiedyś, a Ty gdzieś był wtedy, tato?” Tato, mamo, babciu, dziadku, wnuczku, synu, córko, nie marudź, choć z nami.
Nie mam synów, więc syn mój nie spyta kiedyś, a gdzieś był wtedy tato. Mam córki. One też nie spytają. Bo są na demonstracjach ze mną. Jedna z nich w każdym razie, bo druga wtedy, gdy akurat jest w Polsce. Każda z tych demonstracji jest dla nich warta więcej niż 50 lekcji, za moich czasów było coś takiego – nauki o społeczeństwie.

Przydługi ten tekst, więc podsumowując – chodźcie z nami, tu jest Polska, fantastyczna, otwarta, uśmiechnięta, tolerancyjna, nasza Polska.

I jeszcze jedno. Chodźcie z nami, bo to jest nasza „druga Solidarność”. Ona, tak jak pierwsza, zwycięży. Nie ma co do tego absolutnie żadnych wątpliwości.

Kochani, chodźcie z nami, warto mieć swój udział w zwycięstwie.

demonstracje

naTemat.pl

przyjechali

Wszyscy, wrogowie Kaczyńskiego

Stanisław Skarżyński, 12.03.2016

Rys. Ireneusz Szuniewicz

Jego Polska nie jest krajem na mapie, państwem w Europie, miejscem życia zwykłych ludzi. Polska romantyczna jest ideą, nieziszczonym marzeniem, więc rzeczywiście Polacy nie są prezesowi do niczego potrzebni
 
Stanisław Skarżyński
Ur. w 1984 r., socjolog, dziennikarz, doktorant w Instytucie Stosowanych Nauk Społecznych UW, członek zespołu „Res Publiki Nowej”.
Daj mi rząd dusz! – Tak gardzę tą martwą budową,
Którą gmin światem zowie i przywykł ją chwalić,
Adam Mickiewicz, „Dziady” CZ. III
„Dziś ci, którzy z nami walczą, przybierają barwy ochronne. Próbują być biało-czerwoni. Przecież to ci sami, którzy mówili, że Polska to anachronizm. Którzy deptali wszystko, co w naszej kulturze jest święte. To oni się dzisiaj organizują, to oni tworzą KOD. Oni Polską gardzą”.Od dawna żadna wypowiedź Jarosława Kaczyńskiego nie wywołała takiego wstrząsu jak te słowa w Łomży.

Monika Olejnik przypomniała, jak w marcu 1968 r. tłum skanduje: „Wiesław, Wiesław!”, a Gomułka „krzyczy o nielegalnych demonstracjach, o elementach chuligańskich, o inspiratorach, wichrzycielach, mącicielach. Wygraża palcem i patrzy, gdzie oni są”.

Paweł Wroński z „Gazety Wyborczej” napisał w komentarzu , że w przemówieniu Kaczyńskiego słyszy echo hasła „Żydzi na Madagaskar”. Rzeczywiście, jest w tych słowach Kaczyńskiego – „oni chcą być kimś innym” – sugestia państwowej ekspedycji, która na podobieństwo tej z 1937 roku poszukiwać będzie wyspy, na którą przesiedlić będzie można tych, których asymilacja do organizmu narodowego się nie powiodła. W międzywojniu byli to Żydzi, dziś to działacze KOD.

Jednak głos Kaczyńskiego coś różni i od bełkotu komunistycznego dyktatorka, i od nienawistnego wycia międzywojennych nacjonalistów. W tamtych głosach było jakieś zafałszowanie, wyczuwalny brudek politycznego cynizmu, który często słychać też w słowach polityków PiS – ale u Kaczyńskiego tego nie ma. Patriotyzm prezesa jest kryształowy, a jego słowa – potworne.

Jak to połączyć?

Polska z głowy Kaczyńskiego

Szaleństwo

„W polskim patriotyzmie istnieje ciemna strefa, granicząca z sacrum, obłędem i śmiercią samobójczą. W momencie zagrożenia bytu ojczyzny przez przemoc i zło objawiają się szaleni polscy patrioci” – takimi słowami Maria Janion otwiera książkę „Wobec zła”.

Niech to będzie świadectwo geniuszu profesor Janion – w 1989 roku drukiem wyszła ta jej analiza poezji romantycznej zawierająca studium „patrioty-szaleńca”. Dziś ciarki chodzą po plecach, gdy się to czyta. Bo jak to jest możliwe, żeby ktoś przed ćwierćwieczem opisał – zdanie po zdaniu – to, co wyprawia dziś Prawo i Sprawiedliwość?

Dzisiejsza histeria PiS to powrót tradycji wariackiego patriotyzmu. Jego ideowym ojcem, jak wskazuje profesor Janion, jest romantyczny pomnik Rejtana – ślepego na rzeczywistość, opętanego ideą ojczyzny posła, który leżąc w drzwiach w rozdartej koszuli, zaklinał: „Zabijcie mnie, zdepczcie, lecz nie zabijajcie ojczyzny!”. Rejtana docenił Mickiewicz, który pisał: „Ludzie rozsądni okrzyknęli głupcem i szalonym; naród nazwał go wielkim; potomność sąd narodu zatwierdziła”.

Miejsce w historii – to jest właśnie stawka, o którą gra dziś Jarosław Kaczyński, gdy wbrew jakiejkolwiek logice, w poprzek elementarnej racjonalności, bez chwili wytchnienia rozpala kolejne konflikty, otwiera nowe fronty i ciska klątwy na wszystkich i wszystko, co pojawi się w jego zasięgu.

Jego Polska nie jest krajem na mapie, państwem w Europie, miejscem życia zwykłych ludzi. Polska romantyczna jest ideą, nieziszczonym marzeniem, więc Kaczyńskiemu rzeczywiści Polacy są kompletnie do niczego niepotrzebni. To tłumaczy, jak 18 proc. głosów uprawnionych do udziału w wyborach przemieniło się nagle, w dzień po ogłoszeniu wyników, w „suwerena”, który powierzył PiS władzę absolutną, niepodważalną i nieograniczoną. „Nie pozwala się nam rządzić” – przekonuje od tego dnia Kaczyński. Zasady monolitycznej ojczyzny-idei nie pozwalają uznać rzeczywistości: pluralistycznej, niespójnej, w której istnieją takie rzeczy jak prawne i proceduralne ograniczenia władzy powołanej w wyniku wyborów.

Christian Davies. Jak spiskowcy zagarnęli Polskę

Wielka bitwa

Ba, jest wręcz przeciwnie. Im więcej podmiotów i nazwisk znajdzie się na liście wrogów, tym większa będzie bitwa, tym bardziej chwalebna będzie walka o ostateczne zwycięstwo. Wypowiedź Kaczyńskiego o Komitecie Obrony Demokracji służy nie tylko obrażeniu tych ludzi i wypchnięciu ich poza wspólnotę. Jest również listą tych, z którymi Kaczyński walczy – dowodem jego potęgi.

Kaczyński jednym tchem wyliczał, kim są ci, „którzy dziś się organizują, którzy tworzą KOD”, „chodzili do rosyjskiej ambasady ze skargami na Polaków; na Prawo i Sprawiedliwość”, „od Palikota”, „próbują wmówić Polakom, że są winni wszystkiemu złemu, co stało się w tej części Europy w ciągu ostatniego wieku”, „ograniczali lekcje historii”, „wyśmiewali wszystko, co głosiliśmy w sprawie jedności Polaków, w sprawie polskiego patriotyzmu”, „złamali wszystkie reguły przyzwoitości i polskiej kultury po Smoleńsku”, „lżyli tych, którzy zginęli”, „deptali wszystko, co w naszej kulturze święte”, „mówią, że chcą być Europejczykami, tak jakby byli jacyś Europejczycy, którzy nie mają narodowej przynależności”.

A to jest i tak skrócony katalog. Kaczyński i jego ludzie od kilku miesięcy pompują swojego wroga: obrażają listami Europę, jej instytucje i urzędników, oczerniają państwa, grupy etniczne i religijne, polskie i zagraniczne media. Wrogiem dziś może być każdy, choćby nie miało to sensu, a wszystko się łączy ze wszystkim: Europa jest wrogiem i Rosja jest wrogiem, Platforma Obywatelska, Nowoczesna i PSL to obcy agenci, źli są byli komuniści, dzisiejsze służby, uchodźcy, terroryści, rowerzyści i wegetarianie, rolnicy sprzedający ziemię i obcokrajowcy, którzy chcą ją kupić. Wrogiem są domagający się realizacji obietnic wyborczych górnicy, zagraniczni i rodzimi sklepikarze, przedsiębiorcy i apelujący o ograniczanie deficytu ekonomiści. Dziennikarze, internauci, muzułmanie. Prawnicy i przestępcy. Środowiska ludowe, lewicowe i liberalne, homoseksualiści, czytelnicy „Gazety Wyborczej”, „Polityki”, niewierzący, manifestanci Komitetu Obrony Demokracji, uczestnicy Okrągłego Stołu, hodowcy koni arabskich. Lech Wałęsa, Władimir Putin, Barack Obama, Donald Tusk, Angela Merkel i Mateusz Kijowski – połączeni tajną wrogością, wymienni jedno za drugie, zrzeszeni – i wszyscy przeciwko Polsce bronionej przez Jarosława Kaczyńskiego.

Konsekwentnie ten, kto z racjonalnego punktu widzenia powinien być uznany za nieprzyjaciela, w świecie PiS może być wzorem cnót. Przecież trzeba mieć niewiarygodny tupet i być kompletnie pozbawionym racjonalności, żeby po tym wszystkim, co PiS opowiadał o nomenklaturze poprzedniego ustroju, powołać Stanisława Piotrowicza, komunistycznego prokuratora, na przewodniczącego sejmowej komisji sprawiedliwości i praw człowieka w wolnej Polsce. Żeby z Viktora Orbána, jawnie romansującego z Putinem, rozwalającego węgierską demokrację autokraty, zrobić jeden wzór, a jako drugi wskazać Davida Camerona, który poparcie budował na wypominaniu Polakom na Wyspach zasiłków, a któremu konserwatyzm nie przeszkodził w legalizacji małżeństw homoseksualnych i adoptowania przez nie dzieci.

Jarosław Kaczyński nie prowadzi dziś racjonalnej polityki. Ale nie jest oszustem, jest błędnym rycerzem.

Z tego wynikają poważne konsekwencje.

Po pierwsze, poparcie jest dla niego tak naprawdę nieważne. Po drugie, Jarosław Kaczyński w rzeczywistości nie reprezentuje nikogo. Po trzecie wreszcie, logika szaleńczego patriotyzmu nieodmiennie prowadzi do klęski i przelania krwi.

Cisza nad Budapesztem

Legioniści

Kaczyńskiemu do prowadzenia polityki nie trzeba dziś rzeczywistego poparcia, wystarczy garstka powstańców gotowych poświęcić życie dla dobra ojczyzny. Hanna Gronkiewicz-Waltz w czwartek w Radiu ZET dziwiła się, dlaczego Beata Szydło i Zbigniew Ziobro tak ryzykują dla prezesa. – To są ludzie młodzi, którzy będą mieli jakieś życie publiczne po tym okresie. PiS prędzej czy później straci władzę. Nie bardzo sobie wyobrażam ich funkcjonowanie – mówiła prezydent Warszawy.

Odpowiedzi udzieliła przed ćwierćwieczem Maria Janion, która w swoim tekście przypomina, co „legioniści Piłsudskiego śpiewali romantycznie i szaleńczo”:

Na stos rzuciliśmy nasz życia los,
Na stos, na stos.
(…)
Krzyczeli, żeśmy stumanieni,
Nie wierząc nam, że chcieć – to móc!

Politycy PiS są pierwszymi zakładnikami Jarosława Kaczyńskiego, który dysponuje nimi tak, jakby byli jego własnością. Raz po raz możemy obserwować tę niezwykłą zależność. Kilka tygodni temu olbrzymią popularność zdobył film, na którym premier Beata Szydło zostaje przez prezesa przywołana gestem dłoni, niczym służąca. Nie sposób już zliczyć żarty z wierności formalnie niezależnego prezydenta Dudy, którego każdy podpis pod ustawą kwitowany jest salwą internetowych memów.

W sensie podmiotowości prezydent Duda, premier Szydło i zastępy ludzi „dobrej zmiany”, którzy rozlewają się po instytucjach polskiego państwa, to „Pierwsza Brygada”, ludzie, którzy złożyli swój życia los w dłoniach Jarosława Kaczyńskiego.

Gorzki smak aksamitnej dyktatury

Polska to ja

Rzeczywiści Polacy są w tej opowieści nieważni od momentu, w którym PiS powołał do istnienia „suwerena” maskującego ograniczoność zwycięstwa wyborczego Jarosława Kaczyńskiego.

Od tego momentu, gdyby zacząć usuwać z Polski tych, których Jarosław Kaczyński już wskazał jako wrogów, w kraju zostałaby garstka obojętnych, których całym prawem jest bierne trwanie i ponoszenie kosztów wypełniania przez prezesa jego historycznego przeznaczenia.

Jeśli ktoś natomiast nie chce tego robić albo ma inny pomysł na Polskę, to w logice wariackiego patriotyzmu niczym się już nie różni od wroga. Choćby był weteranem AK, „żołnierzem wyklętym”, górnikiem z Wujka, byłym więźniem Auschwitz, bohaterem Żegoty i więźniem UB w czasach stalinowskich – nie ma prawa do własnego zdania, pod rygorem usunięcia z listy Polaków (czego ostatnim przykładem był los profesor Staniszkis, która pozwoliła sobie na grzech samodzielnego myślenia).

„Ci, którzy z nami walczą, przyjmują biało-czerwone barwy ochronne. Próbują być biało-czerwoni. (…) Idą pod biało-czerwonymi sztandarami i to jest wielkie oszustwo! To jest wielkie oszustwo!” – grzmi w Łomży Kaczyński.

To pokazuje jego rozumienie identyfikacji politycznej. Nie mogą istnieć jednocześnie dwie polskie flagi, dwie różne interpretacje polskości. Jedna z nich musi być oszustwem. Tę redukcję można ciągnąć tak długo, aż jedynym źródłem prawdziwej, nieprzekłamanej polskości staje się Jarosław Kaczyński, który obdziela nią swoich przybocznych i maluczkich.

„Oni Polską gardzą. Oni chcą być kimś innym. Często mówią, że chcą być Europejczykami, tak jakby byli jacyś Europejczycy, którzy nie mają narodowej przynależności” – mówi Kaczyński. Jego słowa to informacja: Polakami są ci, którzy są ze mną. Oni – KOD – nie mogą wobec tego być Polakami. Nie mogą być Europejczykami. Mogą być Rosjanami, Żydami, Niemcami, a Rosjanin, Żyd lub Niemiec pod biało-czerwonym sztandarem jest przecież oszustem.

Zaczyna pachnieć prochem

Ostatnim z problemów wariackiego patriotyzmu jest wbudowany w niego strukturalnie tragizm – sednem romantycznego mitu jest nie zwycięstwo, ale tragiczna walka, która nieodmiennie kończy się klęską. Raz po raz, nieodmiennie – „Gloria victis!”; „Polska Winkelriedem narodów!”; „Na stos rzuciliśmy nasz życia los”; „jak kamienie przez Boga rzucane na szaniec”; „pozostał po nich (…) gniew, ich rozpacz i ślad ich wilczy” – odbija się to echo w polskiej kulturze.

Wynikająca z braku racjonalności niezdolność do kompromisu prowadzi do nieskończonej eskalacji konfliktu. Ile to już razy wydawało się, że nie ma nic dalej? Że nie da się pójść dalej? Powiedzieć czegoś jeszcze bardziej nienawistnego, jeszcze okrutniejszego i bardziej dzielącego? Nic z tego – zawsze jest kolejny krok, ponieważ romantyczny patriota musi walczyć aż do śmierci, która jest jedynym możliwym zakończeniem. Moralne zwycięstwo jest możliwe tylko za cenę rzeczywistej klęski – zakończenie walki jest zawsze kompromisem.

Rząd PiS upadnie – nie dlatego, że zostanie pokonany przez wrogów, ale dlatego, że jego własna logika jest obciążona koniecznością samobójstwa. Po stu dniach rządów Prawa i Sprawiedliwości Polska rozdarta jest paraliżującym instytucje publiczne sporem konstytucyjnym, skonfliktowana na wszystkich poziomach z sojusznikami – gospodarczymi i militarnymi – a jednocześnie nie zawiązała żadnych nowych sojuszy.

Prawdziwym problemem jest pytanie, czy Polsce znów uda się przetrwać bez rozlewu krwi. W tym kontekście nic dobrego nie zapowiadają słowa Andrzeja Dudy, który w swoim wystąpieniu w Otwocku zaproponował, by PiS i jego zwolennicy traktowali obronę władzy w kategoriach samoobrony.

Prezydent mówił: „Jesteśmy ludźmi inteligentnymi, dumnymi z naszej ojczyzny. Ludźmi, którzy rozumieją procesy historyczne i rozumieją, że nasze państwo jest wykorzystywane, że my jesteśmy traktowani jako ludzie drugiej kategorii. Tu, w Polsce, to my właśnie jesteśmy ludźmi pierwszej kategorii! To nasze interesy przede wszystkim muszą tu być realizowane. Mamy prawo sami decydować, co jest dla nas dobre, a co złe. Kto jest dla nas gościem, a kto jest dla nas wrogiem. I mamy prawo o tym głośno mówić”.

Jeśli te słowa zmienią się w czyny, to przyszłość zaczyna pachnieć krwią.

Wideo „Magazynu Świątecznego” to coś więcej – więcej wyjątkowych tematów, niezwykłych ludzi, najważniejszych wydarzeń, ciekawych komentarzy i smacznych wątków. Co weekend poznasz ciekawy przepis, zasłuchasz się w interpretacji wiersza i przyznasz, że jest cudem, dowiesz się, co w trawie piszczy – w polityce, kulturze, nauce.

W Magazynie Świątecznym:

Dajcie nam żyć. Rozmowa z Korą i Kamilem Sipowiczami
Bolało, długo bolało. Latami antybiotyki, bo ciągle badali, a nikt niczego nie połączył. A jak wykryli, to nie dali tabletki na ból, najtańszej, bo nie pomyśleli. Leżę ledwo żywa, a ciągle ktoś wchodzi, wychodzi, ksiądz, salowa, bez pukania. U nas nie ma szacunku dla życia, które jest jedno. Z Korą i Kamilem Sipowiczami rozmawia Agnieszka Kublik

Wszyscy, wrogowie Kaczyńskiego
Jego Polska nie jest krajem na mapie, państwem w Europie, miejscem życia zwykłych ludzi. Polska romantyczna jest ideą, nieziszczonym marzeniem, więc rzeczywiście Polacy nie są prezesowi do niczego potrzebni

Witold Waszczykowski: Mam być nudny jak paru przede mną?
– Pan nie jest dyplomatą – miał mu powiedzieć Władysław Bartoszewski. – Pan ma poglądy. Będzie pan ministrem – dodał

Polska w wielkiej formie. Redefinicja polskości według prawicowego think tanku
Podczas demonstracji KOD-u Agnieszka Holland powiedziała: „Chcemy, żeby było tak jak wcześniej”. Nie będzie tak jak wcześniej. Z Krzysztofem Mazurem rozmawia Michał Olszewski

Samotny wilk zginie. Wataha przetrwa
Nasza psychiczna maszyneria jest nastawiona bardzo egalitarnie. Ludzie skłonni do współpracy żyją dłużej, a nawet 19-miesięczne dzieci dziwią się, gdy eksperymentator nierówno rozdziela jakieś dobro między badanych. Z prof. Bogusławem Pawłowskim rozmawia Tomasz Ulanowski

IPN lustruje: bójcie się, wójcie
W IPN zlustrowali 50 tys. oświadczeń lustracyjnych. Zostało im ćwierć miliona. Mają posadę na ćwierć wieku

Krzysztof Kieślowski. Oni to my. 20. rocznica śmierci reżysera
Jego myśl na dziś? Mieć na uwadze, że i „my”, i „oni” musimy grać swoje role, ale kiedyś zdejmiemy nienawistne maski. Byleby nie przyrosły nam do twarzy

Emmanuel Carrere. Królestwo z tego świata
– Przekaz Ewangelii jest rewolucyjny i burzycielski. Idzie w poprzek wszystkich schematów społecznych. Aż trudno uwierzyć, że dziś chrześcijaństwo jest utożsamiane z największą konserwą – rozmowa z francuskim pisarzem Emmanuelem Carrere’em

Elon Musk: Przyszłość to ja
O Elonie Musku mówią: miliarder z misją, człowiek, który pośle ludzkość na Marsa. Ale też: bezduszny sukinsyn z ego wielkości Empire State Building, mitoman z obsesją kontroli i rekin biznesu, który udając troskę o planetę, przygotowuje grunt pod własne zyski

kaczyńskiNieProwadzi

wyborcza.pl

Czy TVP jest „normalna”? Prezes TVP Jacek Kurski w kręgu podejrzeń prezesa Kaczyńskiego

Agnieszka Kublik, 12.03.2016

Jacek Kurski w siedzibie TVP

Jacek Kurski w siedzibie TVP (Fot. Sławomir Kamiński / Agencja Gazeta)

Bój o to, by TVP Info nie pokazywała na żywo sobotniego protestu KOD, świadczy o panice obozu władzy. Nie dość, że ludzie przeciwko polityce Jarosława Kaczyńskiego protestują, to jeszcze nie da się tego ukryć. To nie może prezesa nie frustrować.
 

Bo przecież gdy pod koniec roku przejmował media publiczne, był pewny, że „wreszcie ta narracja medialna, z którą my się nie zgadzamy, przestanie istnieć” (cytując słynne słowa rzeczniczki klubu PiS Beaty Mazurek).

Pomysł prezesa TVP Jacka Kurskiego (bo któż inny odważyłby się na tak śmiałe posunięcie?), by TVP Info, stacja, której istotą jest relacjonowanie na żywo najważniejszych wydarzeń, nie relacjonowała na żywo sobotniego protestu KOD w obronie Trybunału Konstytucyjnego, to czysty akt desperacji. Widać, że Kurski zachodzi w głowę, jak sprostać oczekiwaniom prezesa po całej serii wpadek (jak choćby spadek oglądalności „Wiadomości”, nieudany debiut Jana Pospieszalskiego w TVP 1, żarty z PiS na antenie TVP wygłaszane w programie na żywo).

Wygląda na to, że w oczach swojego środowiska nie daje rady. Jerzy Targalski, prominentny komentator „Gazety Polskiej”, publicznie oskarżył go o dogadywanie się z „Ubekistanem” i pozorowanie zmian.

Fakt, że prezes Kurski nie jest w stanie sprostać oczekiwaniom prezesa Kaczyńskiego, mówi sporo o umiejętnościach Kurskiego. Ale najwięcej o samych oczekiwaniach prezesa. Jakież one są? Ujawnił je pewnego dnia sam Kurski: „Prezes powiedział, żebym nie robił telewizji partyjnej, o którą będę posądzany, tylko normalną” – oświadczył na łamach „Gościa Niedzielnego”.

„Normalną” czyli jaką? To klucz do zrozumienia Kaczyńskiego. Zresztą nie tylko w sprawie mediów publicznych. Ale całościowo, by tak rzec.

Bo zdaniem Kaczyńskiego „normalne” jest to np., że prezydent ułaskawia skazanego nieprawomocnym wyrokiem Mariusza Kamińskiego.

„Normalne” jest, że prezydent każe sądowi w związku z tym proces zakończyć.

„Normalne” jest, że prezydent nie zaprzysięga wybranych zgodnie z prawem sędziów Trybunału Konstytucyjnego.

„Normalne” jest, że rząd odmawia wydrukowania wyroku Trybunału Konstytucyjnego.

„Normalne” jest, że 5 mln 711 687 oddanych na PiS w ostatnich wyborach parlamentarnych (czyli 18,6 proc. wszystkich uprawnionych) to „miażdżąca większość”, która daje Kaczyńskiemu wgląd w potrzeby Suwerena.

A „nienormalne” jest np. to, że „komuniści i złodzieje” protestują przeciwko łamaniu konstytucji.

„Nienormalne” jest, że „Polacy gorszego sortu” walczą na ulicy o prawo i sprawiedliwość.

„Nienormalne” jest, że „ludzie w futrach” i wegetarianie krytykują rząd PiS.

No cóż, Kurski takiej „normalnej” telewizji nie robi. Pokazuje marsze KOD, wpuszcza do studia opozycję, zaprasza komentatorów nieprzychylnych władzy… I choć to nadal już na pierwszy rzut oka telewizja mocno nieobiektywna, wciąż daleko jej do „normalności” według Kaczyńskiego.

Zobacz także

czyTVP

wyborcza.pl

 

Nawałnica nienawiści

Marek Beylin, 12.03.2016

Jarosław Kaczyński i posłanka Pawłowicz są najbardziej znani z jadowitych wypowiedzi

Jarosław Kaczyński i posłanka Pawłowicz są najbardziej znani z jadowitych wypowiedzi (Fot. Sławomir Kamiński / Agencja Gazeta)

Zdrajcy, gardzą Polską, bliżej im do gestapo niż do patriotów, mają genetyczną skazę – głosi prezes Kaczyński. Złodzieje i pasożyty. Już nie mogą doić ojczyzny, stąd ich złość – to prezydent Duda. Wyzbyci moralności i uczuć wyższych.
 

Tak dygnitarze PiS znieważają Polaków, którzy się sprzeciwiają ich autorytarnej polityce. Nie są to pojedyncze wypowiedzi, lecz codzienna nawałnica nienawiści mająca odczłowieczyć przeciwników władzy.

Odwet na tych nikczemnych wrogach – choćby odbieranie im praw, a nawet pozbawianie ich wolności – ma być uprawniony z powodu zła, które czynią. Ale w tej propagandzie nienawiści chodzi o coś więcej niż szykowanie gruntu pod represje. Przebija z niej zamysł, jak nie oddać władzy.

Pozbawianie przeciwników praw i człowieczeństwa to za mało. PiS wie, że poparcie dlań będzie słabło. I nie stawia na to, by je utrzymać na poziomie trzydziestu paru procent bądź potem odzyskiwać. Woli mieć za sobą zdyscyplinowane plemię, nawet jeśli poparcie spadnie grubo poniżej 30 proc. Władza sądzi, że i tak wygra wybory, bo sparaliżuje opozycję, również metodami policyjnymi, a i ona sama będzie skłócona i rozdrobniona.

Propaganda nienawiści służy więc również temu, by propisowską zbiorowość utrzymywać w bitewnej gorączce. Odgradzać ją od świata – siedliska wrogich sił; uczynić z niej drużynę ślepo oddaną wodzowi. Wierne plemię to jedyny „naród”, w jaki wierzą Kaczyński i jego partia.

Kto tej wierności uchybi, w tego uderza nienawiść. O czym przekonała się na przykład Jadwiga Staniszkis, do niedawna zafascynowana Kaczyńskim, gdy pozwoliła sobie na jego krytykę. Czego doświadczyła starsza pani, gdy pożaliła się na skromną emeryturę na facebookowym profilu posłanki Pawłowicz. Mogła lepiej pracować, to zazdrosny leń i troll – napisała posłanka o emerytce.

Mowa nienawiści to filar polityki PiS. Ale filar wątły, bo obok aparatu represji jedyny. Nie widziałem władzy tak nieudolnej – knocą wszystko, do czego się biorą. W dodatku rośnie opór społeczny oraz presja Europy i USA, by przywrócić w Polsce rządy prawa. A nie stać PiS na to, żeby wyprowadzić Polskę z Unii, zerwać z USA i stłumić wszelkie protesty. Dlatego propaganda nienawiści może się stać z groźnej broni jedynie obronną histerią bezradnej władzy. Zapowiedzi już widać.

Zobacz także

piSuderza

wyborcza.pl

 

zgubiłam