Smoleńsk, 15.09.2016

 

Choroba smoleńska ma przed sobą przyszłość

Choroba smoleńska ma przed sobą przyszłość

Katastrofa smoleńska to perła w koronie Jarosława Kaczyńskiego. Bez przeświadczenia, że brat Lech nie poległ, władza nie ma dla niego żadnego smaku, a przede wszystkim sensu. Jak stawiać pomniki „bohaterowi” Lechowi, gdy nie ma czarnego na białym, że Putin zamachnął się na brata za Gruzję, za jego niezłomność i z powodu przyszłości, w której miała się objawić genialność, jak dzisiaj objawia się w osobie Jarosława K.

W kampanii wyborczej politykom PiS łatwo przechodziły przez usta słowa o międzynarodowej komisji smoleńskiej, a także ewentualne dostarczenie przez sojuszników (głównie USA) z NATO podsłuchów z lotu Tupolewa. A teraz okazuje się, że Jankesi nie mają niczego zgodnego z teorią zamachu, komisji międzynarodowej nie można sklecić, bo fachowcy ze świata pukają się w czoło, wszak w Polsce są równi najlepszym, choćby Maciej Lasek.

Pozostaje zatem w kraju klecić teorię zamachu z tego, co jest. Z insynuacji, z logiki pisowskiej, która tak naprawdę jest badziewiem. Najsilniejszym argumentem miał być przekaz artystyczny, tzn. film „Smoleńsk” Antoniego Krauzego. Ale ten nie mógł się udać, bo ze skłamanej narracji wszystkimi szwami wyszły pakuły. A do tego na owo science-fiction widzowie nie chcą chodzić, więc wygania się młodzież szkolną, aby podnieść frekwencję i zarobek „tfurcuw”. Wagary jako „Smoleńsk” – to zdaje się jedyna w tym wypadku atrakcja wychowawcza.

Macierewicz „straszy” opinię publiczną, że ma mocne dowody na „winę Tuska”, na zamach. Właśnie doszło do tej prezentacji dowodów? I co? Nic. Nadmuchany balon pękł. Wyselekcjonowane zapisy z debat komisji rządowej Jerzego Millera mają świadczyć, że… Nie wiadomo, o czym mają świadczyć. Bo Miller mówi o jednolitym przekazie, który dla społeczeństwa ma być jasny, a to dlatego, że już wówczas zaczęły się teorie z helem, z maszynami produkującymi mgłę, z uratowanymi ofiarami z katastrofy smoleńskiej, ponoć takich były trzy osoby. Owe teorie zamachowe były snute właśnie przez Macierewicza. I obecnie widać, że aktualny minister obrony narodowej już w 2010 roku pracował na dziełem życia „Polegnięty Lech Kaczyński i wina Tuska”. Teoria Macierewicza nie ma żadnego poparcia fachowego, za to stoi za nią wiara smoleńska.

W związku z czym można zapytać, dlaczego tyle narodu dało się wrobić w ten pseudo-mistycyzm smoleński. Czyżby Goebbels miał rację, iż tysiące i tysiące razy powtarzane kłamstwo, staje się dla wielu prawdą. Staje się ona wiarą dla elektoratu PiS. Zero dowodów. Do postawienia pomników dla Lecha Kaczyńskiego nie potrzeba jego zmartwychwstania, ale przy tej pisowskiej chorobie, kto wie, czy nie zostanie ogłoszone, iż Mesjasz Lech K. jest oczekiwany i tymczasem stawia mu się przybytki kultu. Ta choroba jest rozwojowa, ma przed sobą przyszłość.

Waldemar Mystkowski

choroba

Koduj24.pl

Liga Mistrzów. Legia Warszawa – Borussia Dortmund. Oliver Kahn: Na boisko wyszła ekipa ogórków

bs, 15.09.2016

legia-warszawa

FOT. KUBA ATYS

Borussia Dortmund w środę rozbiła Legię Warszawa 6:0 w pierwszej kolejce Ligi Mistrzów. Zażenowania postawą mistrza Polski nie krył Oliver Kahn. Legendarny bramkarz na antenie niemieckiej telewizji nazwał drużynę Legii ekipą ogórków.

Były bramkarz reprezentacji Niemiec i Bayernu Monachium jest obecnie ekspertem państwowej stacji ZDF. Oliver Kahn był wyraźnie zaskoczony słabą postawą Legii Warszawa w meczu z Borussią Dortmund. – Wchodzisz, super atmosfera, cały stadion ludzi, a potem wychodzi taka ekipa ogórków – tak skomentował środowy mecz Ligi Mistrzów na antenie niemieckiej telewizji.

Oli Kahn wczoraj w studiu niemieckiej TV o meczu na Legii: Wchodzisz super atmosfera, cały stadion ludzi a potem wychodzi taka ekipa ogórków

pawel-kapusta

Legia Warszawa przegrała z Borussią Dortmund 0:6 ustanawiając przy tym niechlubny rekord – stała się pierwszym zespołem w historii rozgrywek, który stracił trzy gole w pierwszych 17-minutach meczu.

Kibice śmieją się z Legii po katastrofie w Lidze Mistrzów. Prezydent Duda komentuje [MEMY]

oliver-kahn

sport.pl

CZWARTEK, 15 WRZEŚNIA 2016

Maciej Komorowski: Wiemy, jakie były przyczyny katastrofy, na spotkaniach ze speckomisją nie usłyszeliśmy nic nowego

19:45

Maciej Komorowski: Wiemy, jakie były przyczyny katastrofy, na spotkaniach ze speckomisją nie usłyszeliśmy nic nowego

Jak mówił Maciej Komorowski w „Faktach po faktach” TVN24:

„Dla mnie nic nowego się tam nie pojawiło. Cieszę się, że nic nowego się nie pojawiło, bo obawiałem się, że może się okazać, ze są jakieś nowe wątki, tropy w kierunku zamachu. Cieszę się, że nic nowego w tej sprawie się nie pojawiło. Obawiałem się z prozaicznego powodu – gdybym dowiedział się, że ktoś z premedytacją zabił mojego tatę, to byłoby straszne. Chciałbym uniknąć takiej sytuacji, wolę żyć w przeświadczeniu, że to tragiczny wypadek”

Wiemy, jakie były przyczyny [katastrofy] i mam wrażenie, że zarówno wczoraj, jak i dzisiaj o przyczynach katastrofy nic tam tak mocno nie było wspominane. Żadnych nowych elementów nie mieliśmy. Dla mnie przyczyny są jasne – dodał Komorowski.

19:33
lewandowski1

Lewandowski: W Europie słyszę wiele złośliwości pod adresem Polski

Jak mówił w programie Gość Wydarzeń w Polsat News eurodeputowany Janusz Lewandowski z PO:

„Ja słyszę wiele złośliwości pod adresem Polski. Jeżeli Polska znowu będzie spadała tak nisko, że obrazem dominującym z Polski będą wczorajsze zdjęcia ze stadionu Legii, to my później będziemy przez lata odrabiali tego typu szkody. Widać złośliwe poprawki idące przeciw Polsce, żeby nam zabrać trochę tych pieniędzy. Klimat się zmienił, nie ma koniunktury, nie ma życzliwości. Po wyprowadzeniu unijnej flagi z urzędów publicznych w Polsce możemy oczekiwać jakiegoś rewanżu, on nie będzie korzystny dla Polski”

17:224 godz. temu

Schetyna: Szydło powinna natychmiast zdymisjonować Macierewicza

Jak mówił Grzegorz Schetyna na briefingu w Kielcach:

„Premier Szydło powinna zdymisjonować natychmiast ministra Macierewicza i wtedy ze wszystkimi jego nominacjami personalnymi będzie dużo łatwiej wyjaśnić i zakończyć. Każda decyzja personalna jest w typie dyrektora Misiewicza, która kompromituje premier Szydło, ministra Macierewicza, rząd PiS-u i MON”

Przewodniczący PO był też pytany o dymisję ministra Jackiewicza:

„To jedna dymisja. Chciałbym zapytać premier Szydło, bo długo zajęło jej dochodzenie do tych decyzji, rano widziałem, że nie mogła się zdecydować i ciągle chciała coś konsultować. Chciałbym zapytać, co z tymi nominacjami personalnymi, które się odbyły w ostatnich miesiącach? Co ze stratami Spółek Skarbu Państwa?”

 

17:13

Schetyna: Gabinet cieni to nie będzie przyszła Rada Ministrów

Jak mówił Grzegorz Schetyna na briefingu w Kielcach:

„Gabinet cieni to nie będzie przyszła Rada Ministrów. Wierzę w to, że po zwycięskich dla nas wyborach w 2019 roku… To będzie zespół ludzi, którzy będą pracować nad recenzją aktywności ministrów PiS-owskiego rządu, pokazywaniem ich błędów, ale także będą koordynować zespoły programowe, które funkcjonują dzisiaj w klubie parlamentarnym Platformy. To będzie wspólna praca. Czy znajdzie się tam premier Kopacz? Jeżeli będzie zainteresowana, oczywiście tak, wszyscy się tam pomieścimy”

300polityka.pl

Bo w ciałach jest prawda. Czy będą ekshumacje smoleńskie?

Ewa Kaleta, 15.09.2016

Fot. Wojciech Olkuśnik / Agencja Gazeta

Nie jestem pewien, czy to wyrachowanie, czy szaleństwo.

Prokuratura zapowiedziała przeprowadzenie ekshumacji ciał ofiar katastrofy w Smoleńsku. Podobno wezmą w niej udział specjaliści spoza kraju.

Dorośnij do dumy

Powązkowski Cmentarz Wojskowy, pomnik ofiar katastrofy lotniczej i kilkanaście mogił. Przy pomniku stoi kilka osób. Zapalają znicze. Starszej pani drży podbródek, gdy bezgłośnie wypowiada słowa modlitwy za ofiary zamachu w Smoleńsku. Młodsza, na oko 50-letnia, kobieta trzyma ją pod rękę. Nie jest spokrewniona z ofiarami katastrofy.

– Bywamy tu zawsze, dziesiątego. Rodziny? Ich tu nie widać. Zresztą ja przecież z twarzy nie rozpoznam, kto przy grobie stoi. Serce boli, bo oni by chcieli, żeby to była, ot, taka zwykła śmierć. Żeby to był wypadek zwykły. Nie chcą słyszeć o kłamstwie smoleńskim. Dla ludzi myślących jest jasne, że takie przypadki nie istnieją. Ten zamach to symboliczny gest zwycięstwa Rosji nad Polską. Po raz kolejny udało im się wybić polską inteligencję.

Czy ja rozumiem, że oni by chcieli mieć żałobę cichą i prywatną? No, rozumiem, w pewnym sensie. Łatwiej by było zapomnieć i żyć dalej. Ale oni są wybrani, są rodzinami poległych. To jest i zaszczyt, i obowiązek. Serce boli, kiedy oni tego nie chcą dźwignąć. Powinni się cieszyć, że tu jesteśmy, że o ich bliskich tu nikt nie zapomni. Walczymy, żeby prawda o Smoleńsku wyszła na jaw. Gdyby zginął ktoś z mojej rodziny, dążyłabym za wszelką cenę do ekshumacji, żeby sprawdzić, na czyj grób chodzę. Przy czyim grobie się modlę.

Mnie tu wolno być. Nawet muszę, to obowiązek każdego Polaka. Oni nie wsiedli do samolotu prywatnie, reprezentowali naród polski. Zginęli na warcie. To już nie jest tylko czyjś tata albo mąż. Trzeba dorosnąć do tego, że rodzic czy żona umarli nie jak zwykli ludzie, ale jak bohaterowie. I przestać prosić o spokój, ten pozorny, zakłamany spokój. Prawdziwego spokoju zaznają, jak wszyscy dowiedzą się, co naprawdę stało się w Smoleńsku. Nikt nie ma żałoby na własność.

Tomasz Arabski: Prawda o Smoleńsku krzyczy z taśm

Niedopałki w szczątkach

Stoimy przy rodzinnym grobowcu. Pani X, jedna z córek osoby, która zginęła pod Smoleńskiem, prosi, by nie ujawniać jej tożsamości ani miejsca pochówku ojca. – Wierzę, że tutaj spoczywa ciało mojego ojca. To nie jest tylko ciało, to jest znak czyjejś obecności. Wszystko, co pozostało, jest dla mnie ważne, bo spędziłam z tatą całe swoje życie. Chcę, aby mógł spoczywać w spokoju.

Nie chodzę na żadne miesięcznice. Widziałam na Powązkach regularne wycieczki ludzi wędrujących do grobów ofiar katastrofy. Robi się z tego jakiś rytuał. Bliscy ofiar muszą się chować z żałobą. Nigdy nie zaznaliśmy ciszy i spokoju. Kiedy apelowano, żeby dać nam czas na przeżycie żałoby, nękały nas telefony. Dzwonili różni dziwni ludzie z informacją, że mają dowody, nagrania, filmy dowodzące, że pasażerowie samolotu po samej katastrofie jeszcze żyli, że byli dobijani.

Prokuratura Krajowa zaprosiła rodziny ofiar na zamknięte spotkanie. Trwało pięć godzin. Na miejscu było czterech prokuratorów, lekarz, psycholog, ksiądz, w razie gdyby ktoś potrzebował pomocy. Przez krótki czas obecny był Jarosław Kaczyński. – W ciałach waszych bliskich znaleziono niedopałki papierosów, rękawice, kawałki szmat – powiedział prokurator. I dodał po chwili: – Nie oddadzą nam Rosjanie wraku ani czarnych skrzynek. Jedynymi dowodami w sprawie są ciała waszych bliskich.

Pani X: – Powiedziano nam, że w szczątkach kryją się dowody, których nie znają ani bliscy, ani prokuratorzy. Z oficjalnego komunikatu podanego w trakcie tego spotkania wynikało, że będzie tomografia i pobrane będą próbki histopatologiczne. Prokuratorzy chcą się dowiedzieć, na co i w jakiej kolejności umierali pasażerowie samolotu. Mieliśmy wrażenie, że z ciał bliskich chcą ułożyć pasjansa. Ksiądz powiedział, że ciała ofiar to relikwie.

Politycy podgrzewają atmosferę, wskazując winnych wśród swoich przeciwników politycznych. Nikt nie wspomniał o tym, że w Moskwie do trumien ofiar siostry zakonne wsadzały obrazek Jezusa Miłosiernego i różaniec. To by nie pasowało do całości. Bo według prokuratorów tam, w Rosji, bezczeszczono zwłoki.

Wśród bliskich ofiar są tacy, którzy chcą ekshumacji za wszelką cenę. Czy to jest objaw niezakończonej żałoby? Niesprawiedliwością byłoby widzieć tu tylko element cynicznej gry politycznej. To oczywiste, że ciała niektórych nie przetrwały katastrofy nienaruszone. To zrozumiałe, że jeśli tylko fragment ciała się odnajdzie, to można oszaleć i chcieć szukać za wszelką cenę. Oni nie są graczami, są ofiarami wyrachowanych polityków.

Znajdź mi go. Rozmowa z Ewą Kopacz, która w Moskwie towarzyszyła rodzinom ofiar katastrofy smoleńskiej

Nie wyobrażam sobie

Alicja Zając, senator PiS w okręgu krośnieńskim, wdowa po senatorze Stanisławie Zającu:

– Kiedyś stałam przy grobie męża i podszedł do mnie mężczyzna, powiedział, że jeździ po Polsce i odwiedza groby osób, które zginęły w Smoleńsku. To było wzruszające, dla mnie to był znak łączności w żałobie po naszych bliskich.

Myślę o tym codziennie, bo zawsze ktoś zadzwoni, spotka się przyjaciół, znajomych Staszka. Dziś plewiłam w ogródku i pani zadzwoniła. I pyta o mojego męża. Niemal każdego dnia ktoś go wspomina. Ludzie pamiętają, że to był dobry, spokojny i życzliwy człowiek. Nie interesowała go kariera, obchodzili go ludzie i ich sprawy. Po jego śmierci otoczenie męża prosiło mnie, żebym kontynuowała to, co robił. Zgodziłam się.

Ciało mojego męża zostało zidentyfikowane po badaniach genetycznych, nie udało się go odnaleźć w czasie mojego czterodniowego pobytu w Moskwie. Dziś wiemy, że fragmenty ciał znajdowano w Smoleńsku wiele tygodni po katastrofie i odbywały się kolejne pochówki.

Ja dostałam w prokuraturze dokumenty dotyczące śmierci męża, przeglądałam je strona po stronie i nagle zobaczyłam zdjęcie jego szczątków. Krzyknęłam, odłożyłam teczkę i wróciłam do niej dopiero po jakimś czasie. Nikt mnie nie uprzedził, że będą tam zdjęcia. To było wstrząsające.

Moja rodzina mówi „nie” ekshumacji. Nie wyobrażam sobie, że miałabym w tym uczestniczyć, stać przy grobie i patrzeć, jak wyciągają trumnę.

Naznaczeni Smoleńskiem

Przecież przetrwaliśmy to

– Zawsze sobie myślę: mogło być gorzej – mówi Filip, syn Izabeli Tomaszewskiej, dyrektorki Zespołu Protokolarnego Prezydenta RP, bliskiej współpracowniczki Marii Kaczyńskiej, która pomagała jej przy organizacji konferencji, wywiadów i akcji społecznych. – Mama nie umarła na raka, nikt jej nie potrącił samochodem, poniosła śmierć relatywnie szybko i bezboleśnie. Znajduję w tym jakieś ukojenie, że nie cierpiała długo. Nie przywiązuję wagi do szczątków doczesnych, nie jest to dla mnie ważne, żeby bliska mi osoba była w jednym kawałku. Jezus mówił: „Umarłych zostawcie umarłym”.

Wiem, że trudno się pogodzić z taką katastrofą. Szukanie nadzwyczajnych tłumaczeń wydaje się do pewnego stopnia naturalne. Ale na dłuższą metę dochodzi do splątania polityki i osobistych emocji, co podgrzewa atmosferę w nieskończoność. Daje upust fantazjom na temat wrogów. Ekshumacja to polityczna hucpa. Nie wierzę w zamach. Tak się nie robi zamachów. Jarosław Kaczyński to gracz. Nie jestem pewien, czy to wyrachowanie, czy szaleństwo. Bo przecież kraj poradził sobie z tą sytuacją zaskakująco dobrze, wszystkie ważne instytucje działały tak, jak powinny. Przetrwaliśmy to jako kraj.

Pamiętam, jak siedzieliśmy z żoną i ojcem przed telewizorem, oglądając wiadomości. Dla mnie od razu było jasne, że wszyscy zginęli. Pierwsza trauma była zniewalająca, ale nie oddałem się nigdy rozpaczy. Tak mnie wychowała mama. Zawsze mawiała: „Najważniejsze jest zdrowie psychiczne”.

Tata bardzo za nią tęskni. Nie poradził sobie z jej śmiercią. Współczuję mu, że nie uwolnił się od tej sytuacji. Resentyment napędza podejrzliwość. Wiem, że tacie jest trudno, bo nie może znaleźć we mnie wsparcia co do przyczyn katastrofy lotniczej. Czasem się kłócimy. Tata ma żal, że nie chodzę na cmentarz. Nie mam takiej potrzeby, nigdy nie miałem, nawet przed śmiercią mamy.

Nie chciałem oglądać zwłok. Mój teść pojechał z tatą na identyfikację do Moskwy, rozpoznali mamę po dłoniach. Nie pamiętam jej dłoni, pamiętam doskonale twarz. W ostatnich miesiącach życia mama, mimo zapracowania, często u nas bywała, przyjeżdżała do mojego syna, który wówczas miał niespełna dwa lata. Była zakochana w nim. Najbardziej żałuję, że nie widzę już mamy jako babci moich dzieci. Chciałbym, żeby tata wszedł w rolę dziadka, tak jak kiedyś mama. We wnukach mógłby odnaleźć żyjącą część mamy.

Andrzej Tomaszewski, mąż Izabeli, nie zgodził się na rozmowę.

Jarosław Kaczyński dla wyborców PiS jest jak ktoś bliski [ROZMOWA]

Odmowy

Odmówiło mi także 25 innych osób. Część zgadzała się, ale potem wycofywała z rozmowy. Ktoś powiedział: „Lepiej o tym teraz nie rozmawiać”. Ktoś, że naciski na rodziny się wzmagają.

– Odpowiem krótko: nie – mówi przez telefon Janusz Walentynowicz, syn Anny Walentynowicz. – Nie dlatego, że mam coś do pani osobiście, ale dlatego, że „Gazeta Wyborcza” nigdy nie napisze prawdy. Nawet gdybyśmy oboje chcieli być uczciwi, to „Wyborcza” nas wyroluje.

„Nie chcę mówić o prywatnych sprawach. Jako polityk nie powinnam mówić publicznie o takich rzeczach” – odpisuje na mojego maila Barbara Nowacka, córka Izabeli Jarugi-Nowackiej.

– Nie chcę o tym rozmawiać – odpowiada Jakub Płażyński, syn Macieja Płażyńskiego, polityka PO, wojewody gdańskiego, marszałka Sejmu.

Chciałbym to przeżyć po swojemu

Franciszek Borowski, syn Anny Marii Borowskiej, wiceprzewodniczącej Rodzin Katyńskich w Gorzowie Wielkopolskim, ojciec Bartosza Borowskiego, wnuk Franciszka Popławskiego zamordowanego w Katyniu:

– Mój dziadek zginął w Katyniu, moja mama i syn zginęli w Smoleńsku. Czasem to wygląda jak przeznaczenie, a czasem jak przypadek.

Bartosz pojechał zamiast mnie, to ja miałem jechać z mamą. Ale on należał do Gorzowskiej Rodziny Katyńskiej i bardzo chciał pojechać. Dostał wolne w pracy.

Mama jechała do Katynia po raz drugi. Przy jej 82 latach to był duży wysiłek, ale to nie miało znaczenia. Chciała oddać hołd swemu ojcu i wszystkim tam pomordowanym. Bardzo zależało jej, by ta zbrodnia nie uległa zapomnieniu, a wyjazd w 70. rocznicę był głośno komentowany w polskich mediach i myślę, że w zagranicznych także.

Na początku, tuż po katastrofie, mówili w telewizji, że przeżyły trzy osoby. Miałem nadzieję, że w tej trójce jest mój syn i moja mama.

Kiedy człowiek choruje i odchodzi powoli, można go potrzymać za rękę, zamienić kilka ostatnich słów. A kiedy dwoje bliskich ludzi odchodzi w jednej chwili, trudno to ogarnąć umysłem.

Na identyfikację do Moskwy poleciał drugi syn. Wiem, że to strasznie przeżył, do dziś ma złe sny. Żałowałem, że nie można zobaczyć ciał w trumnie. Jedna trumna była ciężka, a druga lekka. Nie wiadomo dlaczego. Ale nieważne, lepiej to zostawić.

My nie jesteśmy politykami, tylko zwykłymi ludźmi. Nie mieszamy się w politykę. Czasami chciałbym się wypowiedzieć, ale brakuje mi odwagi – teraz nasz kraj jest taki podzielony. Ale chciałbym, żeby się o tym mniej mówiło. Chciałbym się zakopać, schować, przeżyć po swojemu.

Ludzie nie kojarzą mnie z tą tragedią, więc słyszę czasem, co się mówi w Gorzowie o Smoleńsku. Ludzie mają już dość tego tematu, uważają, że za dużo się mówi o Smoleńsku. I ja też nie chcę już więcej o tym mówić.

Ciągle mi się wydaje, jakby ta katastrofa była wczoraj. Kiedy ktoś krzyczy imię Bartek – to mnie się zdaje, że woła mojego syna.

Smoleńsk – żałoba undergroundowa

Nekrofilia polityczna

– To ruch polityczny. A nawet nekrofilia polityczna – mówi Paweł Deresz, wdowiec po Jolancie Szymanek-Deresz, posłance SLD, szefowej kancelarii prezydenta Aleksandra Kwaśniewskiego. – Cyniczny ruch Jarosława Kaczyńskiego, nic więcej.

Paweł Deresz nie godzi się na ekshumację ciała swojej żony. Jak mówi, ma poparcie innych bliskich ofiar, które tak jak on nie wyrażają zgody. Nie chce jednak upublicznić ich nazwisk.

Po co? Nie rozumiem

O możliwej ekshumacji szczątków arcybiskupa Mirona, prawosławnego ordynariusza Wojska Polskiego i generała brygady, który zginął w katastrofie smoleńskiej, nikt nie powiadomił władz prawosławnej diecezji białostocko-gdańskiej. Ks. dr Anatol Szymaniuk, rzecznik diecezji, dowiaduje się o tym ode mnie: – Nic nie wiem o żadnej ekshumacji. Proszę mi opowiedzieć, jakie argumenty przemawiają za ekshumacją, jestem ciekaw. Już teraz mogę powiedzieć, że jako diecezja mamy stanowisko negatywne. Ale nikt nas o zdanie nie pytał.

Arcybiskup Miron jest pochowany na terenie monasteru w Supraślu, w krypcie głównej cerkwi monasterskiej.

– Dwóch księży pojechało na rozpoznanie zwłok. Nie mieli wątpliwości, że zobaczyli w Moskwie ciało arcybiskupa. Ta sprawa jest dla nas zamknięta – dodaje ks. Szymaniuk. – Nie należy naruszać spokoju zmarłego. Gdyby były jakiekolwiek wątpliwości co do tego, czy w trumnie jest ciało arcybiskupa, wtedy można by ekshumację zrozumieć. Ale w tej sytuacji po co? Nie rozumiem.

Miesięcznica

Warszawa, Stare Miasto, bazylika św. Jana Chrzciciela. Kościół wypełniony po brzegi, nie wszyscy się zmieścili, część ludzi stoi przed wejściem. Do mszy ciągle dołączają nowi, młodzi mają na plecakach naszywki ze znakiem Polski Walczącej, plakietki z napisem „Żołnierze Wyklęci”. Jedna z dziewczyn ma na sobie koszulkę z obrazkiem Lecha i Jarosława Kaczyńskich z bajki „O dwóch takich, co ukradli Księżyc”, a na plecaku przypinkę z parą prezydencką.

Kazanie kończy się długimi oklaskami.

Irek, 60 lat: – Jestem wzruszony, bo to jest, proszę pani, prawda, wszystko, co mówi ksiądz, to prawda. Wreszcie można mówić prawdę w Polsce. Moja Polska powróciła – łzy napływają mu do oczu. – Wielka Polska! Najjaśniejsza Polska! Ekshumacja? Jarosław wie, co robi, jeśli trzeba odkopać, to widać trzeba.

Świat teorii spiskowych jest uporządkowany, hierarchiczny i sprawiedliwy. Idealny dla samotnego i niepewnego mieszkańca Zachodu

Marcin, 17 lat: – Oczywiście, niech ktoś w końcu zrobi ekshumację. Ktoś musi szczątki zbadać. W Rosji one były bezczeszczone. Trumien nie można było otwierać, boby wyszło na jaw, że Polacy byli dobijani przez Rosjan. Niektórym udało się przeżyć, wyszli z samolotu i zostali zastrzeleni. Są filmy, w których widać biegnących w las ludzi, krzyki, piski i rosyjskie komendy, żeby strzelać.

Zofia, 66 lat: – Co robić? Ekshumację? Tak, dla wszystkich zdrajców narodu. Czas, żeby naród pojął prawdę. A prawda jest w Bogu! Polegli w Smoleńsku zasłużyli na to, żeby prawda była znana. Oto Polska – pokazuje – pełne ulice katolików, Polaków.

Tomek, 42 lata: – Chyba każdy myślący człowiek wie, że samoloty nie spadają bez powodu. Antypolska propaganda trzymała naród w garści. Ale od kiedy wygrał PiS, jesteśmy wolnymi ludźmi. Dopiero teraz zaczęła się demokracja. Tego chce naród, wystarczy spojrzeć, ile tu jest ludzi. Te szczątki powinny być zbadane już ponad sześć lat temu, a może nawet wcześniej. Tyle lat w kłamstwie żyjemy!

– Jak to wcześniej? – pytam.

– W ciałach jest prawda, musimy się dowiedzieć prawdy! Dlaczego zginął nasz prezydent?! – zaczyna podnosić głos. – Kto zabił naszego prezydenta?! Trzeba zbadać ciało prezydenta i prezydentowej! Kto jest w ich trumnach. Może ich tam nie ma! Może ich przed pochowaniem podmienili, a ciała odesłali do Rosji?

Wideo „Dużego Formatu”, czyli prawdziwi bohaterowie i prawdziwe historie, Polska i świat bez fikcji. Wejdź w intrygującą materię reportażu, poznaj niezwykłe opowieści ludzi – takich jak Ty i zupełnie innych.

W ”Dużym Formacie” czytaj:

Adam Bielecki. Lodowy wojownik
Na wyprawach zimowych nie ma zapachów, nie ma kolorów, wszystko jest monochromatyczne, czarne i białe. Nie ma dźwięków, słychać tylko wiatr. Rozmowa z Adamem Bieleckim, zawodowym himalaistą

W KOR-ze byli sami fajni ludzie. Dlaczego teraz się nie lubią? Rozmowa z Zofią Romaszewską
Tak, tak, oczywiście, jesteśmy „faszyści”. I razem z Kaczyńskim doprowadzimy do autorytaryzmu

Przyjaciele z KOR-u. Dlaczego teraz się nie lubią? Rozmowa z Ludwiką i Henrykiem Wujcami
Kto te plujki zaczął? Kto wymyśla od „złodziei” i „komunistów”? Nas pan na tym nie przyłapie

Krzysztof Miller 1962-2016. Historie bez początku i końca
Nasze przebywanie na świecie ma charakter prosty. Zero-jedynkowy. Jak jesteśmy, to jest jeden. Jak nas nie ma, to jest zero

Bo w ciałach jest prawda. Czy będą ekshumacje smoleńskie?
Nie jestem pewien, czy to wyrachowanie, czy szaleństwo

Bezdomny ochroniarz na służbie za 3,50
Ochroniarz z Katowic nie dostał wypłaty, więc z fontanny wyciągnął 3 zł na jedzenie. I za to wyleciał

Weekendowiec, czyli Polska średnich miast
Pani ze Skierniewic musiała się często tłumaczyć na dworcu, dlaczego jeszcze nie wyjechała. „Powiedz, co ci w życiu nie wyszło”. Rozmowa z Filipem Springerem

ekshumacje

wyborcza.pl

„Eksperci” Macierewicza na tropie kłamstw. Pytamy inż. Edwarda Łojka, a ten: Totalna amatorszczyzna

jagor, 15.09.2016

Konferencja podkomisji MON ds. wyjaśnienia katastrofy smoleńskiej

Konferencja podkomisji MON ds. wyjaśnienia katastrofy smoleńskiej (Sławomir Kamiński)

– Z polskiej skrzynki wycięte zostały ok. 3 sekundy, z rosyjskiej ok. 5 sekund – ogłosił prof. Kazimierz Nowaczyk na konferencji podkomisji ds. katastrofy smoleńskiej. PiS mówi: To bulwersujące. A nam inżynier Edward Łojek wyjaśnia zagadkę rejestratora.

 

– Bulwersująca jest informacja o tym, że są różnice, jeśli chodzi o zapis z czarnych skrzynek i są różnice sekundowe w zapisie – mówił w Sejmie senator PiS Jan Maria Jackowski.

Senator był „zszokowany” informacją, która kilka godzin wcześniej przedstawił zastępca przewodniczącego podkomisji badającej przyczyny katastrofy smoleńskiej prof. Kazimierz Nowaczyk. Otóż Nowaczyk podał, że podkomisja odnalazła w materiałach źródłowych Komisji Badania Wypadków Lotniczych Lotnictwa Państwowego pełne zapisy polskiej czarnej skrzynki i rosyjskiej. – Z polskiej skrzynki wycięte zostały ok. 3 sekundy, z rosyjskiej ok. 5 sekund – ogłosił.

„To nieudolna próba uchwycenia się czegokolwiek”

O komentarz do tych rewelacji poprosiliśmy inżyniera Edwarda Łojka, członka Komisji Badania Wypadków Lotniczych Lotnictwa Państwowego. W jego opinii to nieudolna próba uchwycenia się czegokolwiek przez członków podkomisji MON.

– Pan Nowaczyk albo nie zna się na rzeczy, albo nie miał czasu żeby zapoznać się z raportem firmy ATM [polski producent rejestratora parametrów lotu ATM QAR – red.]  przygotowanym dla prokuratury – mówi Łojek.

Zabrakło zapisu, bo doszło do katastrofy

 – Polski rejestrator jest urządzeniem cyfrowym, a działa w ten sposób, że tzw. ramki danych zbierane są w buforze, w takiej podręcznej pamięci, i co 1,5 sekundy są przekazywane do pamięci stałej rejestratora. Jasne jest, że w momencie kiedy doszło do katastrofy samolotu, dane z bufora nie zostały przepisane do pamięci urządzenia. W związku z tym, tych danych tam nie było – wyjaśnia ekspert.

– Dlatego postanowiono żeby brakujące dane (sekundy – red.) zastąpić zapisem z rosyjskiego rejestratora, który też był na pokładzie tupolewa, i generalnie zapisał to samo, ale z większymi zakłóceniami… To wszystko jest bardzo dokładnie opisane w raporcie ATM. To dowód na totalną amatorszczyznę tej podkomisji, która nie potrafiła przyswoić sobie tego intelektualnie, lub dotrzeć do materiałów źródłowych – ocenia Łojek.

Sekundy nie wyjaśnią przyczyn katastrofy

Zapytaliśmy o wartość tych ostatnich „wyciętych” sekund zapisu feralnego lotu.

– Mówimy o sekundach przed uderzeniem w ziemię, tuż po utracie skrzydła. To, co tam się działo trudno uznać za jakikolwiek materiał, który może być użyty do określenia przyczyn katastrofy, a nie sposobu w jaki samolot się rozbija po utracie końcówki skrzydła. Należy pamiętać, że doszło do uszkodzenia instalacji hydraulicznej i elektrycznej – to ostatni moment przed zderzeniem z ziemią. Ten samolot był już dawno stracony – podsumował Edward Łojek.

Maciej Lasek, Państwowej Komisji Badania Wypadków Lotniczych oraz szef zespołu zajmującego się badaniem katastrofy smoleńskiej, przypomniał na Twitterze, że nowe odczyty z rejestratora ATM QAR zostały przygotowane dla zespołu biegłych prokuratury jeszcze w zeszłym roku. Biegli nie uznali ich za kluczowe.

Nowe odczyty z QAR zostały przygotowane dla zespołu biegłych prokuratury jeszcze w zeszłym roku. Biegli nie uznali ich za kluczowe.

maciej-lasek

 

eksperci

gazeta.pl

W KOR-ze byli sami fajni ludzie. Dlaczego teraz się nie lubią? Rozmowa z Zofią Romaszewską

Grzegorz Sroczyński, 15.09.2016

Zofia Romaszewska w drzwiach mieszkania na Kopińskiej, lipiec 1983

Zofia Romaszewska w drzwiach mieszkania na Kopińskiej, lipiec 1983 (FOT. ARCHIWUM PRYWATNE)

Tak, tak, oczywiście, jesteśmy „faszyści”. I razem z Kaczyńskim doprowadzimy do autorytaryzmu. Z Zofią Romaszewską rozmawia Grzegorz Sroczyński.

Przyjaciele z KOR-u. Dlaczego teraz się nie lubią? Rozmowa z Ludwiką i Henrykiem Wujcami

Możecie w ogóle ze sobą rozmawiać?

– Do Heńka niedawno dzwoniłam, to on ze mną rozmawiał normalnie.

O polityce?

– Broń Boże! Kancelaria Prezydenta z okazji 40-lecia KOR przygotowuje odznaczenia dla ludzi z Ursusa i musiałam sprawdzić kilka faktów. Kiedyś mieliśmy bliski kontakt, działaliśmy razem, z Ludką byłam nawet na jednym roku. Przyjaźni z Wujcami mi szkoda.

Nie można się przyjaźnić?

– Wszyscy wymiękli, bo nie było o czym rozmawiać. Dla mnie polityka jest tak ważna, że jak się nie da o niej mówić swobodnie, to o czym? O chorobach? Jeszcze parę lat temu odwiedzałam Wujców, musieliśmy o potrawach gadać, sztywno było. Coś wspólnie przeżyliśmy, byliśmy blisko i nagle znikają rzeczy, które się wspólnie podobają. Nie warto się na to narażać.

To Wujcowie w 1976 roku powiedzieli: „Może byście się włączyli”.

– „Może byście pojeździli” – raczej tak powiedzieli. Wyobrażaliśmy sobie ze Zbyszkiem, że to będzie Ursus, czyli bliżej, a okazało się, że do Radomia mamy jeździć. „Przyjdzie do was taki facet, Chojecki się nazywa”. Przyszedł, wyglądał jak poeta z początku wieku, miał szalik biały do ziemi, czarną kapotę i kapelusz. Strasznie się zdziwiłam, że jest taki konkretny, doskonałym był organizatorem.

Tak powstawał KOR. Nasyłali na nich karateków i judoków

A teraz Wujcowie to „komuniści i złodzieje”.

– To są epitety z internetowego forum.

Nie. To są cytaty z ludzi KOR o sobie nawzajem. „Targowica”. „Zdrajcy”. „Post-Peerel maszeruje”.

– Bo w dużym stopniu maszeruje post-Peerel.

To jest okropne.

– Co jest okropne?

Strasznie was idealizowałem. W liceum chyba wszystko o KOR przeczytałem. Odwaga, braterstwo, jeden za drugiego dałby się pokroić, przyjaźnie na całe życie. Tere-fere.

– Żadne tere-fere. Byliśmy tacy. Ten cały KOR miał to do siebie, że tam byli sami fajni. Masa ludzi wyjątkowo zdolnych, ciekawych osobowości, coś nieprawdopodobnego. I wszyscy w kupie. Jak posadzili kogokolwiek na 48 godzin, to inni stawali na głowie, nieważne, czy Macierewicz, czy Michnik akurat siedział.

I ta masa fantastycznych ludzi tak się nienawidzi.

– Bo sobie porobili krzywdy różne. I pamiętają. Ostatni raz wszystkich razem widziałam w 1986 roku na imprezie u Kuronia, wtedy nawet Antka żeśmy przywlekli.

Od początku był problem: jajko czy kura.

Czyli?

– No kto zakładał KOR. Bo pierwsi byli Macierewicz z Naimskim, nazwę wymyślili, pieniądze dla robotników zaczęli zbierać harcerze z Czarnej Jedynki, a poparli to Jan Józef Lipski i Kuroń, potem wszyscy napisali deklarację założycielską. Michnik wyjechał na stypendium do Paryża i rozreklamował KOR na Zachodzie, Smolary mu pomagały, bez tego rozgłosu władza by nas czapkami nakryła. Każdy miał zasługi. Ale w powszechnym odbiorze KOR to Kuroń z Michnikiem, bo jedna grupa sobie wszystkie zasługi zawłaszczyła.

Dzielenie założycieli KOR na mniej lub bardziej ważnych to nieprzyzwoitość

Dlaczego wy tak musicie?

– Zawsze to było. Były różne wrzaski, ale musieli się uspokoić.

Bo?

– Starsi państwo. Nikt inny by nie dał rady. Stary KOR by powiedział, że nie chce mieć nic wspólnego z awanturami. Oni się brali za łby, normalnie, a potem dochodzili do konsensusu, robiąc sobie najwyżej z tyłu rozmaite psikusy.

Starsi państwo, czyli kto?

– Ks. Jan Zieja, Edward Lipiński, Aniela Steinsbergowa, Ludwik Cohn, Józef Rybicki, Jan Kielanowski. Każdy z nich to postać. Był też średni KOR – Jan Józef Lipski i Halina Mikołajska – tak samo starali się łączyć. I jak zbyt ostro dyskutowaliśmy, a ja też się nieustannie wtryniałam, to Cohn do mnie mówił: „Pani babcia popełniła błąd”.

Babcia?

– Była w PPS. Poszła do frakcji Jaworowskiego, który w 1928 roku zrobił rozłam, wyszedł z partii. I Cohn to pamiętał.

Ze Zbyszkiem powtarzaliśmy sobie: „Nigdy niczego nie będziemy rozpirzać”. Różnice w KOR istniały, ale nie miały znaczenia. Było do zrobienia to i tamto. Jan Józef Lipski bardzo to podtrzymywał. Że razem. To było strasznie korowskie.

Zbigniew Romaszewski (1940-2014)

Było i nie jest.

– Pamiętam, jak się zaczęło zapisywanie do międzynarodówek wszelakich. Kuronie chciały do socjalistycznej, a Macierewicze chyba do jakiejś liberalnej czy chadeckiej. 1979 rok.

I co?

– Starsi państwo postawili sprawę bardzo ostro, że mają się nie zapisywać. Bo nikt się nie chciał zapisać w całości, jedni usiłowali cichaczem, drudzy też coś chachmęcili. To nas mogło podzielić i zdecydowano, że nie będzie zapisywania się po bokach.

Wspólne balangi?

– U nas na Kopińskiej, bo mieliśmy duże mieszkanie. Kuroń, Michnik, Macierewicz, Naimski, Lityński, Wujcowie, Blumsztajn i z 50 innych osób. Ludzie z Biura Interwencyjnego, nasi adwokaci: Olszewski, Grabiński, Siła-Nowicki. Wtedy żeśmy nie tylko działali razem, ale też się przyjaźnili. Najsłabiej się przyjaźnił Antek z Adamem, inaczej postrzegali politykę. Antek z Piotrem Naimskim się przyjaźnił i nadal się przyjaźnią. Ja się przyjaźniłam z Wujcami, ale się nie przyjaźnię. Jacek Kuroń był tak trochę na wszystkie strony. Niektórzy mieli mocne poglądy polityczne, inni mniej. Myśmy ze Zbyszkiem byli ci głupsi i się polityką nie zajmowaliśmy. A jak nabraliśmy doświadczenia i zaczęliśmy mieć poglądy, to się okazało, że mamy siedzieć cicho, kiedy mądrzy ludzie robią mądrą politykę.

Kaczyński co robił?

– Współpracował z Biurem Interwencyjnym KOR, które prowadziliśmy ze Zbyszkiem. Pisał jak kura pazurem, nic nie można było odczytać. I jeździł, jak inni.

Jeździł?

– W ciemno. Bo często mieliśmy tylko szczątkowe informacje, że gdzieś milicja kogoś pobiła na komisariacie i człowiek zmarł. Ustal, czy taka sprawa była.

W akcji pomocy prześladowanym robotnikom najważniejsze były konkretna pomoc ludziom skrzywdzonym przez władze i gromadzenie rzetelnej wiedzy o represjach [KALENDARIUM NA 40-lecie KOR]

Ale jak?

– Różnie. Idziesz na przykład do miejscowego księdza i pytasz, czy coś słyszał. Trzeba dotrzeć do rodziny, zaproponować pieniądze i adwokata. Cel był taki, żeby pomóc ludziom. A szerszy – żeby władza wiedziała, że jak będzie robić coś niezgodnego z prawem, na przykład tłuc ludzi, to świat się dowie. Opisy tych spraw drukowaliśmy w „Komunikatach KOR”. Zachód trąbił.

Na komisariatach strasznie chlali, pobicia, zabicia. W Peerelu prawie każdy młody mężczyzna od 18. do 30. roku życia miał do czynienia z prawem, państwo było nieprawdopodobnie restrykcyjne. Liczba osób, która przechodziła przez te wszystkie dołki, była ogromna. Każdego podskakującego po pijaku natychmiast zwijali i stawiali przed kolegium.

Ile osób jeździło pomagać?

– Współpracowników na stałe mieliśmy około 20. Ciężko było ludzi znaleźć.

Co ktoś taki ryzykował?

– Gdyby się okazało, że ma kontakt z Kuroniem, czyli ze mną, bo dla władzy to było to samo, z pracy wylatywał. Mógł też dostać po łbie. Milicja nie chciała, żeby się interesować, co się dzieje na komisariatach, wszelkie prowokacje były możliwe.

Jarek Kaczyński zgłosił się wcześnie, bo już w 1977 roku, i wścieka mnie, jak sobie drwicie z jego opozycyjności. Zawsze był w opozycji i zawsze był ciekaw, co się dzieje i gdzie się dzieje. Tyle że tamci go nie wciągnęli, chociaż był z Żoliborza, więc niby do Kuronia miał blisko. Z nami współpracował. Ale myśmy byli marginesem, z czego wtedy nie zdawałam sobie sprawy.

Marginesem? Romaszewscy?

– No tak.

Przecież nawet piosenki o was powstawały. Kelus w „Balladzie o szosie E-7” śpiewał: „Co też tam słychać u Romaszewskich”.

– Ale Kelus też był marginesem. Margines śpiewał o marginesie. I do tej pory się przyjaźnimy.

To, że mamy być marginesem, okazało się w latach 80. w podziemiu. Szło na całego. Familia dość okropnie nas traktowała.

Familia?

– Grupa wokół Jacka. Najbardziej sprawna, spójna, najbardziej się lansująca. Reszta była jak dalsi krewni. Familia. Rodzina. Zazdrośnicy tak o nich mówili.

Bo byli zazdrośnicy?

– Oczywiście. Jak ludzie się tak bardzo kochają, to budzą zazdrość reszty, która też by chciała mieć taką mocną grupę.

Ten podział w opozycji został zbudowany na zazdrości?

– Nie sądzę. Zbudowany został na tym, że ta najsilniejsza grupa okazała się inna, niż myśleli ludzie, którzy ją popierali.

Polska jest wspólną własnością [KALENDARIUM NA 40-lecie KOR]

„Miałam narastające wrażenie, że oni nas chcą odsunąć” – mówi pani Piotrowi Skwiecińskiemu w książce „Romaszewscy”. O co chodzi?

– O to, że w miarę upływu lat myśmy ze Zbyszkiem byli coraz mądrzejsi politycznie. Ciekawiło nas, co się dzieje, mieliśmy wyraźniejsze zdanie, na przykład czy należy rozmawiać z Kiszczakiem, czy nie należy. Myśmy uważali, że nie należy, a Jacek – że należy. No i towarzystwo okołokuroniowe uznało, że zdanie polityczne państwa Romaszewskich jest nieciekawe i nieistotne. Nie ma sensu ich w ogóle słuchać, boby jeszcze kogoś przekonali.

Kuroń był otwartym człowiekiem, wszystkich słuchał i ze wszystkimi rozmawiał.

– Rozmawiał. „Tak, tak, malutka”. I głaskał po głowie.

Bo taki miał styl!

– Dopóki odwalaliśmy czarną robotę, zasuwali, jeździli, organizowali, to było dobrze. A jak zaczęliśmy mieć zdanie o polityce, to się okazało, że to jest głupie i niepotrzebne. Trzeba z Mazowieckim rozmawiać, z Geremkiem trzeba co pewien czas, a z innymi nie warto. W pewnym momencie przestano organizować wspólne spotkania, każda grupa naradzała się osobno.

Pytałem tamtych. Mówią, że po prostu na Kopińską mieli daleko. Kuroń był na Żoliborzu, bliżej.

– To dlaczego Kaczyńskiego nie wciągali? Też był na Żoliborzu.

Uważaliśmy ze Zbyszkiem, że ma rosnąć sto kwiatów, a nie, że jedne trzeba wytrzebić, a inne podlewać. Tych będziemy drukować, a tamtych nie, bo oni nie rozumieją. Ten może mieć powielacz, a tamten nie może, bo głupstwa pisze.

Może pisał głupstwa.

– No oczywiście, pisał. To co? Ma nie pisać?

Też pytałem. Chodziło o to, żeby przekaz opozycji był w miarę spójny. I żeby pod wspólnym szyldem nie drukować na przykład „Protokołów mędrców Syjonu”.

– I tak drukowali.

A potem Urban machał tym na konferencji prasowej, popatrz, Zachodzie, kogo popierasz.

– Zgoda. To jest argument. I na początku w KOR silnie wszyscy pilnowaliśmy spójności przekazu, ale jak się zrobił tak duży ruch jak „Solidarność”, trzeba to było puścić na żywioł.

Jan Lityński: Władze PRL chciały pokazać, że w Czerwcu ’76 protestowali kryminaliści, a nie robotnicy

Dlaczego obie strony nie mogą na to wszystko patrzeć jak na zwykłą różnicę taktyczną, zamiast się oskarżać o złą wolę, zdradę, zawłaszczanie, Familia kontra oszołomy i tak dalej? Każdy miał jakieś racje.

– Tak. Miał racje, ale ta racja była obrzydliwie przepychana każdymi metodami. Ponieważ ktoś ma znacznie większe możliwości niż pan, to pana wykotłowuje z interesu. Gdybym nie zdobyła forsy, toby po nas śladu nie było.

Forsy?

– Pamiętam, jak przywiozłam te pieniądze na działalność z Zachodu, szczęśliwa, że się udało. Umawiam się z Kuroniem, myślał pewnie, że tylko dwadzieścia parę tysięcy dolarów, poklepał po głowie: „Nie mam czasu, malutka”. Mówię: „Usiądź, to ci opowiem, jak bezpieka w Brukseli wszystko obsiadła”. Chodziło o Milewskiego i Biuro Koordynacyjne „Solidarności”, bo zobaczyłam, co tam wyprawiają. Część pieniędzy i sprzętu poligraficznego od zachodnich związków zawodowych szła przez Brukselę, dziwnym trafem było dużo wpadek. A Jacek był zwolennikiem zasady, że nie będziemy się przejmować bezpieką, czego zresztą ja też do pewnego stopnia byłam zwolenniczką.

No właśnie.

– Ale wiedzieć trzeba!

Niektórzy prawicowcy wariują, jak portret Lelewela zobaczą na ścianie, szału dostają. A Jacek, jak słyszał o agentach, to dostawał szału.

Bo takie miał doświadczenie życiowe. Że jak się między sobą zaczyna agentów tropić, to całe zaufanie diabli biorą.

– Tak, uczciwie. Taki miał pomysł. I po pół roku mojego pobytu na Zachodzie nie był niczego ciekaw. Tylko głupstw mu naopowiadam o agentach, bo już słyszał o różnych rzeczach, ten szpieg, tamten szpieg. Wiadomo. I poszedł sobie. Nawet się nie dowiedział, ile forsy zebrałam. Następnie przyszedł Wujec zafrasowany z tymi swoimi torbami i zasnął. No dobra. Więc się nie dowiedzieli.

Że 200 tysięcy dolarów?

– Tak. Cała ta forsa poszła na działanie Biura Interwencyjnego, więc mieliśmy na pomoc dla ludzi, opłacanie kar i kolegiów, nie musieliśmy prosić Familii o pieniądze z rozdzielnika.

Po drugiej stronie te opowieści są symetryczne. „Romaszewska przywiozła kupę forsy i się nie podzieliła”.

– Nie chciał mnie Jacek słuchać! Tłumaczę panu.

Czy nie możecie być bardziej wielkoduszni wobec siebie?

– Zaraz się zastanowię nad odpowiedzią…

Wie pan, problem jest taki, że nie może być mowy o wielkoduszności, jeżeli była tak ogromna różnica możliwości. Jedna strona była znacznie silniejsza niż druga. I to trwało latami.

Po 1989 roku?

– Też. To była Polska w nieproporcjonalnie większym stopniu wasza niż nasza. Dlatego teraz ci nasi są tacy złośliwi. Ciekawa jestem, ile razy przykopują niesłusznie. Nie umiem powiedzieć.

Słabsza strona może być wielkoduszna, ale to nie ma sensu.

Jak się poznaliście ze Zbyszkiem?

– Tu ma pan mój zeszyt drużynowej z 1956 roku. Wycieczki piesze, zasady zdobywania sprawności „Trzy pióra”, wykaz środków opatrunkowych „zebranych dla towarzyszy węgierskich”, bo trwała sowiecka inwazja na Węgrzech, chodziłyśmy z dziewczynami po domach, zbierałyśmy bandaże i lekarstwa. Dalej jest notatka o rozwiązaniu ZMP w naszym liceum. A obok przepisana nowenna do św. Brata Alberta, bardzo żeśmy go kochały. Groch z kapustą. A tu wkleiłam zaproszenie na Zjazd Młodzieży Rewolucyjnej, na którym poznałam Zbyszka.

Na Zjeździe Młodzieży Rewolucyjnej? A co znaczyło „rewolucyjnej”?

– Nic nie znaczyło.

Płomienne referaty były?

– Były, były. Nieźle na pewno bredzili.

Zafascynował nas Październik, biegałyśmy z koleżanką po różnych zebraniach, błyskawicznie założyliśmy harcerstwo. Antek Macierewicz twierdzi, że on był pierwszy – jego Czarna Jedynka – ale nie jestem pewna, czy jednak nie nasza Trzynastka.

Usłyszałam, że jakiś chłopak ze szkoły na Ratuszowej zdjął w klasie portret Rokossowskiego. Uznałam, że to niesamowite bohaterstwo, i zdobyłam jego numer. Powstał problem, czy dziewczyna do chłopaka może dzwonić, ale wykonałam telefon jednak dzielnie. I poznałam takiego Józka, który był zresztą z ubeckiej rodziny. Przychodził do mnie, pamiętam, że ojciec mówił tylko: „Powiedz koledze, żeby czapkę zdejmował”. Bo miał taką uszankę i nie zdejmował.

A ten zjazd, na którym poznała pani Zbyszka?

– W Pałacu Kultury zebrała się młodzież studencka i trochę nas, smarkaczy ze szkół średnich. Lenart przemawiał. Olszewski przemawiał. Z tego miało coś być, ale nic nie było. Lataliśmy potem po mieście jak kot z pęcherzem pełni dobrych chęci do zakładania czegoś. „Może byśmy wreszcie coś założyli”. Na szczęście Staś Manturzewski wziął naszą grupę pod opiekę i wyjaśnił, że może z tym zakładaniem poczekamy. „Jak powstanie coś uczciwego, to się zdążycie zapisać”. I w ten sposób nigdy w życiu do niczego się już nie zapisałam.

Manturzewski nie tylko kazał nam czekać, ale się nami zajął. Prowadzał na sztuki, które wtedy pierwszy raz wystawiano. „Czekając na Godota”. „Proces”. Potem się odprowadzaliśmy po mostach i godzinami gadaliśmy o życiu.

A Zbyszek?

– Cały czas przecież o nim mówię. Był w tej grupie. Oboje mieszkaliśmy na Pradze i przeważnie żeśmy wracali razem z tych eskapad. Ciągle próbował się umawiać, a ja mu ciągle odmawiałam. Miałam innego narzeczonego.

Tego, co nie zdejmował czapki?

– Skąd! Narzeczonego arystokratycznego. Bardzo żeśmy się kochali, ale nic z tego nie wyszło, bo jego rodzice się zdenerwowali, że szykuje się mezalians.

Przecież pani była z dobrej inteligenckiej rodziny.

– Ale nie z ziemiańskiej. Oni w tych kręgach tacy są. Więc zabrali mi narzeczonego do Wrocławia, żeby tu nie studiował. Pierwszy raz go zobaczyłem przypadkowo pięć lat temu. Uciekał.

Uciekał?

– Przed pisówą pewnie, żeby się nie zarazić. Wtedy przecież Platforma rządziła, wyście rządzili.

Ze Zbyszkiem umówiłam się dopiero, jak postradałam arystokratycznego. Na początku nie bardzo mi się podobał. Najmniej, że taki chudy. Dziesięć razy odmawiałam, a on zawsze wracał. Wyżeł się na niego mówiło.

Wyżeł?

– Że taki wierny. Dzwonił wiele razy. Mówiłam: „Mogę się spotkać, ale za trzy miesiące”. I on za te trzy miesiące też dzwonił.

Po co tak?

– Na wszelki wypadek. Nie chciałam, ale a nuż?

Ja bym zwątpił.

– A on się starał. Kawał faceta, a nie takie kluchy jak inni.

W gruncie rzeczy wydała mnie za mąż moja mama. Byliśmy już ze Zbyszkiem parą, ale wtedy nikt nie miał pomysłu, że się człowiek ładuje do łóżka, tylko chodziło się ze sobą. Myśmy nawet wyjechali gdzieś razem i osobno mieszkali. Mama, która się temu wszystkiemu bacznie przyglądała, doszła do wniosku, że czas na małżeństwo. Polubili się. Mama dużo opowiadała o okupacji i powstaniu, a Zbyszka te opowiadania fascynowały.

Sprytne.

– Byliśmy straszne szczeniaki, nie miałam nawet skończonych studiów. Czy czułam zachwyt? Uważałam, że może dobrze, jak będziemy razem. Nigdy nie byłam egzaltowana.

A czy to dobrze dla związku, kiedy jedna strona jest tak bardzo zaangażowana, a druga – nie bardzo?

– Normalne. Dzisiaj ludzie nie chcą na nic czekać, natychmiast ma się wszystko spełniać. I obie strony muszą być jakoś niezwykle zakochane. A to jest proces, moim zdaniem. Przecież niesłychanie go kochałam, ale to idzie powolutku.

Pani dziadek był członkiem Centralnego Komitetu PPS. Organizował drukarnię „Robotnika” w Kijowie. Mama organizowała studenckie strajki przeciwko czesnemu, pracowała w świetlicy dla bezrobotnych. Czy ta lewicowa tradycja jest dla pani ważna?

– Ważna, ale nie uświęcająca. Mam do niej stosunek również krytyczny.

Zbigniew mówił o sobie: „Jestem lewicowcem”. „Wyobrażałem sobie, że w wolnej Polsce ustrój gospodarczy będzie się opierał na samorządzie robotniczym”.

– Tak, strasznie żeśmy po 1989 roku zabiegali o udział pracowników w zarządzaniu firmami. Wśród śmichów-chichów, że to przestarzałe i idealistyczne.

Zbigniew był przeciwnikiem wprowadzania religii do szkół. Ustawę antyaborcyjną zaakceptował, ale chciał równocześnie porządnej edukacji seksualnej w szkołach. Dlaczego z takimi poglądami oboje pożeglowaliście na prawo?

– Bo jeżeli na lewo jest Familia z „Gazety Wyborczej”, to z prawdziwą lewicą nie ma nic wspólnego. Zawracanie głowy.

Na prawicy lepiej?

– Zbyszka trochę denerwowało, że jest nazywany prawicą. Ja z kolei całe życie byłam pozytywistką. Nie wiem, czy to jest lewicowe, czy prawicowe. Myśmy cały czas czekali na partię, która wreszcie się zainteresuje ludnością. I na razie PiS się interesuje.

I jest cudownie.

– Jest, jak jest. Martwi mnie, że forsy nie starczy.

Pamiętam, jak w latach 90. wykłócaliśmy się, żeby Huty Warszawa nie sprzedawać. Tam teraz jest fajny przystanek metra, prawda? Było widać, co się dzieje, ale nam mówiono, że nic nie rozumiemy. Ach, Huta Lucchini, będzie wielkie szczęście, jak jeszcze kupią całe zakładowe osiedle z robotnikami. Hutnicy nie pozwolili osiedla sprzedać i dzięki temu mieszkają, bo skończyłoby się tym, że mielibyśmy następnych bezdomnych. Nawet do Strasburga pisaliśmy w sprawie Huty.

Nie prywatyzować?

– Przekształcać, oczywiście, że tak, bo to było nierentowne. Ale nie zabierać robotnikom pieniędzy z funduszy socjalnych i pracowniczych! Kupili, sprzedali następnemu, z powodu samych gruntów to się komuś opłaciło.

Myśmy ze Zbyszkiem byli za tym, żeby własność pracowniczą promować. Masę wysiłku w to włożyliśmy. Kilka zakładów udało się w ten sposób przekształcić. Spółdzielnie mleczarskie żeśmy do pewnego stopnia uratowali, przesadzam trochę oczywiście, bo nie mieliśmy aż takich mocy sprawczych, ale jeździliśmy i gardłowaliśmy w sprawie mleczarni. W ogóle nie mieliśmy wsparcia. I nas zwinęli bardzo szybko.

Zwinęli?

– Biuro Interwencyjne przy Senacie, które polityków irytowało. Ludzie nas zasypywali protestami w sprawie upadających zakładów, przerażeni, że w miasteczku nie znajdą innej roboty, myśmy interweniowali, ale to było passé, bo przecież niech wszystko upada, wolny rynek przyjdzie i szczęście nastanie. Więc po pięciu latach Biuro Interwencyjne zwinęli, nie warto było nas słuchać.

Czuję się straszliwie oszukaną osobą. Bo w opozycji cały czas była mowa, że się będziemy interesować ludnością. Niezależnie, jaki ma koloryt. A tu gówno, róbmy kapitalizm, kto ma łokcie, ten da radę. Moi dawni koledzy zajęli się sobą, a nie ludnością. Zdradzili sprawę.

Próbuje pani czasem bardziej życzliwie zrekonstruować sposób myślenia drugiej strony?

– Co tamci myślą? Uważają, że jesteśmy „faszyści”. I że razem z Kaczyńskim doprowadzimy do autorytaryzmu. Taki mają pomysł.

Da się coś z tym zrobić?

– Nie da się.

Można komuś powiedzieć…

– „Jesteś świnią”. Po co?

Nie. „Mylisz się w tym i w tym”. Porozmawiać.

– Nie należy rozmawiać, należy poumierać.

Bo?

– Nie da się rozmawiać. Już nie. To dlatego, że pozwolono na pewne zachowania po 10 kwietnia. Można wcześniej było mówić o jakiejś symetrii, jedni są tacy, inni siacy, niech się dogadają. Ale siusianie na znicze nie jest symetryczne! Nie ma już żadnej symetrii! Nasza strona była grzeczna i delikatna w porównaniu z tym, co wasza wyprawiała.

Myśmy sikali?!

– Ale na to pozwolono!

Czyli musi być na noże?

– Jeżeli nasza strona się przy władzy utrzyma, to wy osłabniecie.

I będziemy upokorzeni.

– Ci najważniejsi – będą. A inni nie będą. Bo patrzą na nową władzę i się przekonają, że ta władza jest słuszna, skoro się utrzymuje.

Okropne.

– Świat tak wygląda, kochany chłopczyku, i nie wyglądał nigdy inaczej. Co by pan chciał właściwie?

Żebyście z okazji 40-lecia KOR potrafili ze sobą wytrzymać w jednym pomieszczeniu chociaż przez kwadrans.

– Nie sądzę, żeby tamci przyszli. Za żadne pierniki świata do prezydenta Dudy nie przyjdą.

Wyście do Komorowskiego nie chodzili.

– Ja na jednej dużej korowskiej uroczystości byłam. Pamiętam, że Danusia Stołecka dwoiła się i troiła.

Ale innych nie było.

– Nie było.

A jest coś, co was wszystkich jeszcze łączy?

– Myślę, że Ukraina jakoś wszystkich łączy. Oczywiście się do tego nie przyznają.

40. rocznica powstania KOR-u
Dyskusje, wystawy, koncerty – co, gdzie, kiedy

Konferencja „Komitet Obrony Robotników – 40 lat minęło.”
Zainauguruje ona społeczne obchody 40. rocznicy powstania KOR-u. Udział w niej wezmą uczestnicy opozycji demokratycznej lat 70. – Ludwik Dorn, Adam Michnik, Leszek Moczulski, Andrzej Wielowieyski – i historycy tego okresu – Andrzej Friszke, Jan Skórzyński i Kazimierz Wóycicki. Warszawa, 17 września, godz. 11-15, Audytorium Biblioteki UW na Krakowskim Przedmieściu („Stary BUW”)

Ks. Jan Zieja in Memoriam
Spotkanie przypomni postać ks. Jana Ziei, działacza społecznego, pisarza religijnego, kapelana Szarych Szeregów i AK, współzałożyciela i członka KOR-u. Goście: ks. Grzegorz Michalczyk – krajowy duszpasterz środowisk twórczych, Stanisław Krajewski – filozof, matematyk, działacz mniejszości żydowskiej w Polsce, Jacek Moskwa – dziennikarz, watykanista, Henryk Wujec – fizyk, działacz opozycji w czasach PRL-u, po 1989 r. poseł, w latach 2010-15 doradca prezydenta RP ds. społecznych, Seweryn Blumsztajn – dziennikarz, działacz opozycji w czasach PRL-u. Warszawa, 18 września, godz. 18.30, Muzeum Historii Żydów Polskich „Polin”, Anielewicza 6

Między Marcem a Sierpniem. KOR jako miejsce spotkania
Debata zorganizowana przez Muzeum „Polin” i Instytut Studiów Politycznych PAN. Dyskutują historycy, socjologowie i uczestnicy opozycji demokratycznej: Ludwika Wujec, Piotr Osęka, Sergiusz Kowalski i Jan Skórzyński, prowadzenie: Andrzej Friszke. Warszawa, 19 września, godz. 18, Muzeum „Polin”

Konferencja „Od KOR-u do KOD-u. Triumf i kryzys demokracji”
Czyli inaczej: „Od walki o demokrację do obrony demokracji”. Udział wezmą: Mateusz Kijowski – lider KOD-u, János Kis – węgierski filozof, socjolog i politolog, Iwan Krastew – politolog, Karol Modzelewski – historyk, w czasach PRL-u czołowy opozycjonista, Jan Rokita – były poseł, publicysta, Jacques Rupnik – politolog francuski, Aleksander Smolar – politolog, prezes Fundacji Batorego, Karolina Wigura – socjolożka, publicystka. Warszawa, 20 września, godz.10-15, siedziba Fundacji Batorego, organizatora konferencji, Sapieżyńska 10a

Seminarium dla nauczycieli
Warszawa, 20 września, godz.14-18, Dom Spotkań z Historią, Karowa 20.

Kobiety w KOR-ze
Pokaz filmów o Halinie Mikołajskiej i Alinie Pienkowskiej, połączony z dyskusją o roli kobiet w KOR-ze. Filmy: „Halina we wspomnieniach Mariana” i „Historia pewnego życia”. Po projekcji Renata Kim z „Newsweeka” rozmawiać będzie ze współpracowniczkami KOR-u Joanną Szczęsną i Ludwiką Wujec. Warszawa, 20 września, godz. 18.45, kino Luna, Marszałkowska 28

Z pomocą robotnikom
Dyskusja z udziałem uczestników akcji pomocy dla robotników represjonowanych po protestach Czerwca ’76 w Płocku, Radomiu i Ursusie. Goście: Dariusz Kupiecki, Wojciech Onyszkiewicz, Ludwika i Henryk Wujcowie, Agnieszka Wolfram-Zakrzewska, Rafał Zakrzewski, Ludwik Dorn. Andrzej Wielowieyski opowie o interwencji działaczy katolickich w sprawie pomocy prześladowanym robotnikom u polskich biskupów. Prowadzenie: Andrzej Friszke. Warszawa, 21 września, godz. 18, siedziba Klubu Inteligencji Katolickiej, Freta 20/24A

Jak rodziła się demokracja
Debata o roli i znaczeniu KOR-u oraz innych ruchów opozycji antykomunistycznej w doprowadzeniu do przemian ustrojowych w Polsce. Udział wezmą liderzy i liderki przedsierpniowej opozycji: Bogdan Borusewicz, Ewa Milewicz, Konrad Bieliński, Andrzej Czuma, Aleksander Hall, Krzysztof Król, Bogdan Lis, Ludwika Wujec.Gdańsk, 22 września, godz. 17.30-20, Europejskie Centrum Solidarności, pl. Solidarności 1

Msza św. w intencji zmarłych członków KOR-u
Przewodniczyć jej będzie kard. Kazimierz Nycz, metropolita warszawski. Odprawiona zostanie 23 września o godz. 18 w warszawskim kościele ss. Wizytek, Krakowskie Przedmieście 34

Wystawa „KOR. Samoobrona społeczna”
Warszawa, 23 września, godz. 19, skwer im. ks. Jana Twardowskiego (przy Domu Spotkań z Historią, Karowa 20). Wystawę przygotował Ośrodek KARTA.

Koncert plenerowy „Siła jedności”
W programie koncertu zorganizowanego przez Dom Spotkań z Historią piosenki z lat 70. we współczesnych aranżacjach oraz nowe kompozycje do utworów poetyckich w wykonaniu m.in. Gaby Kulki, Adama Nowaka i Abradaba, a także interpretacje poezji w wykonaniu m.in. Anny Cieślak, Jana Nowickiego i Rafała Mohra. W koncercie wykorzystane zostaną wiersze Herberta, Barańczaka, Bierezina, Ficowskiego, Kelusa, Krynickiego, Lipskiej czy Zagajewskiego.Warszawa, 23 września, godz. 19.30, Krakowskie Przedmieście (przy hotelu Bristol)

Wystawa na skwerze Wolnego Słowa
Fundacja Centrum im. Bronisława Geremka zaprasza na otwarcie plenerowej wystawy „KOR. Pamięci/Recollections”. Warszawa, 24 września, godz. 13, przy Mysiej (między Bracką a Nowym Światem)

Marsz KOD-u
Komitet Obrony Demokracji zaprasza wszystkich, którym bliskie są wartości KOR-u i KOD-u, do udziału w marszu „Jedna Polska. Dość podziałów!”. Jest on wyrazem poparcia dla sędziów Trybunału Konstytucyjnego i sądów powszechnych oraz protestem przeciwko łamaniu trójpodziału władzy i planowanym przez rząd zmianom w oświacie i systemie edukacji. Warszawa, 24 września. Zbiórka o godz. 15 przed TK w alei Szucha. Trasa: Szucha – Aleje Ujazdowskie – pl. Trzech Krzyży – rondo de Gaulle’a – Nowy Świat – Krakowskie Przedmieście. Na zakończenie planowany jest koncert na ul. Tokarzewskiego-Karaszewicza, obok Hotelu Europejskiego

KOR w filmach
Dom Spotkań z Historią zaprasza na pokaz filmów dokumentalnych o Komitecie: „KOR” (1988, reż. Andrzej Wolski, Agnieszka Holland) i „NiepoKORni” (2006, reż. Borys Lankosz, Maciej Dancewicz). Warszawa, 24 i 25 września, godz. 16, Dom Spotkań z Historią, Karowa 20

Więcej informacji i szczegółów: komitetobronyrobotnikow.pl

Wideo „Dużego Formatu”, czyli prawdziwi bohaterowie i prawdziwe historie, Polska i świat bez fikcji. Wejdź w intrygującą materię reportażu, poznaj niezwykłe opowieści ludzi – takich jak Ty i zupełnie innych.

W ”Dużym Formacie” czytaj:

Adam Bielecki. Lodowy wojownik
Na wyprawach zimowych nie ma zapachów, nie ma kolorów, wszystko jest monochromatyczne, czarne i białe. Nie ma dźwięków, słychać tylko wiatr. Rozmowa z Adamem Bieleckim, zawodowym himalaistą

W KOR-ze byli sami fajni ludzie. Dlaczego teraz się nie lubią? Rozmowa z Zofią Romaszewską
Tak, tak, oczywiście, jesteśmy „faszyści”. I razem z Kaczyńskim doprowadzimy do autorytaryzmu

Przyjaciele z KOR-u. Dlaczego teraz się nie lubią? Rozmowa z Ludwiką i Henrykiem Wujcami
Kto te plujki zaczął? Kto wymyśla od „złodziei” i „komunistów”? Nas pan na tym nie przyłapie

Krzysztof Miller 1962-2016. Historie bez początku i końca
Nasze przebywanie na świecie ma charakter prosty. Zero-jedynkowy. Jak jesteśmy, to jest jeden. Jak nas nie ma, to jest zero

Bo w ciałach jest prawda. Czy będą ekshumacje smoleńskie?
Nie jestem pewien, czy to wyrachowanie, czy szaleństwo

Bezdomny ochroniarz na służbie za 3,50
Ochroniarz z Katowic nie dostał wypłaty, więc z fontanny wyciągnął 3 zł na jedzenie. I za to wyleciał

Weekendowiec, czyli Polska średnich miast
Pani ze Skierniewic musiała się często tłumaczyć na dworcu, dlaczego jeszcze nie wyjechała. „Powiedz, co ci w życiu nie wyszło”. Rozmowa z Filipem Springerem

romaszewska

wyborcza.pl

CZWARTEK, 15 WRZEŚNIA 2016

STAN GRY: Szułdrzyński: PiS bez dowodów ws zamachu, Dąbrowska: Wysadzenie w powietrze polskiej szkoły to nie zadanie dla MEN

— LIVEBLOG 300POLITYKI:
Szydło: Europarlament dał się wciągnąć w grę polityczną zorganizowaną przez PO. Ta gra ośmiesza PE
Śpiewak: Potrzebna komisja śledcza i Trybunał Stanu dla polityków. Sędziowie muszą się oczyścić
Bielan: O likwidacji MSP wiedzieliśmy od momentu wyborów
Szydło o obecnym kształcie UE: Ta Unia właśnie się rozpada
Śpiewak o małej ustawie reprywatyzacyjnej: To tak, jakby lis pisał ustawę o dostępie do kurnika
Szydło o Misiewiczu: Rozmawiałam na jego temat z Macierewiczem. To w jego rękach jest ta kwestia
Szydło o rocznicy prac rządu: Przedstawię wtedy informację, co udało się zrobić, a co nie. Każdy podlega ocenie
Szydło: Za kilka godzin powiem, co stanie się z Ministerstwem Skarbu Państwa
Polityczny plan czwartku: konferencje Szydło i podkomisji smoleńskiej
http://300polityka.pl/live/2016/09/15/

— TO ICH SZYDŁO MA ŚCIĄĆ – DYMISJE W RZĄDZIE TO KWESTIA GODZIN – pisze w Fakcie Magdalena Rubaj: “Jackiewicz – za państwowe spółki, Jurgiel – za aferę w stadninach, Waszczykowski – za Komisję wenecką, Adamczyk – za kolej i przetargi”.

— LASEK KŁAMIE, SĄ NA TO DOWODY – GPC: “Minister obrony narodowej Antoni Macierewicz upubliczni nagrania i notatki z posiedzeń komisji Jerzego Millera. – Podkreślam, że wbrew temu, co mówi Maciej Lasek, członkowie komisji Jerzego Millera nie mieli dostępu do wraku i szczątków samolotu – mówi nam szef MON‐u. O tych i o innych kłamstwach komisji Millera dowiedziały się wczoraj rodziny o ar, które spotkały się z przedstawicielami podkomisji do spraw ponownego wyjaśnienia katastrofy smoleńskiej powołanej przez MON”.

— MACIEREWICZ OCZYSZCZA IMIĘ GEN. BŁASIKA – tytuł w Fakcie: “Podkomisja, którą resort obrony narodowej powołał do ponownego zbadania katastrofy smoleńskiej, ma dziś ujawnić nowe materiały. Chodzi o nagrania, z których ma wynikać, że w kokpicie nie było szefa Sił Powietrznych gen. Andrzeja Błasika (†47 l.). Dotychczasowe ustalenia, m.in. komisji Jerzego Millera (64 l.), dowodziły obecności gen. Błasika w kabinie pilotów przed tragedią. Miał on ich zachęcać do próby lądowania, która zakończyła się katastrofą. Temu z kolei zaprzeczali od lat politycy PiS i wdowa po generale Ewa Błasik. Teraz szef MON chce bronić dobrego imienia Błasika. Minister już wcześniej twierdził, że po ponownym oczyszczeniu i odczytaniu zapisów, którymi dysponowali polscy badacze, nie wynika, że generał był w kabinie. Eksperci Macierewicza, działający w podkomisji smoleńskiej zamierzają też wykorzystać nowe nagrania, jakie strona polska otrzymała z Łotwy i Szwecji. Mają się na nich znajdować rozmowy prowadzone w kabinie Tu-154M przed katastrofą m.in. z rosyjskimi kontrolerami”.

— AGNIESZKA KUBLIK O SPOTKANIU MACIEREWICZA Z RODZINAMI – pisze w GW: “Minister Macierewicz wiele mówił o winie „strony rosyjskiej” i o „systemie manipulacji kłamstw Tuska i Millera”.

— NOWE DOWODY UZUPEŁNIAJĄ OBRAZ KATASTROFY, ALE CAŁKIEM GO NIE ZMIENIAJĄ – pisze w RZ Michał Szułdrzyński: “Nawet jeśli dziś odnajdywane są dokumenty, które zwiększają naszą wiedzę o szczegółach, nie dowiadujemy się niczego, co by całkowicie zmieniało naszą wiedzę o katastrofie. To dobrze, że poznajemy nowe dokumenty i jesteśmy coraz bliżej zgromadzenia wiedzy, która pomoże wyjaśnić wszystko do końca i zamknąć sprawę. Tyle tylko, że PiS może mieć kłopot ze spełnieniem oczekiwań swoich wyborców po tym, jak wysoko ustawił poprzeczkę wieloletni szef parlamentarnego zespołu wyjaśniającego katastrofę smoleńską, czyli właśnie Antoni Macierewicz”.

— POLITYCY PIS WCIĄŻ NIE PRZEDSTAWILI DOWODÓW – pisze dalej Szułdrzyński: “Niedługo minie rok od wygranych przez Prawo i Sprawiedliwość wyborów, a mimo to politycy tej partii wciąż nie przedstawili dowodów na to, że katastrofa przebiegała w znacząco inny sposób, niż wiadomo było dotychczas. Dlaczego?”.

— 500+ ZNIECHĘCA DO PRACY – Piotr Mączyński i Leszek Kostrzewski w GW: “Prawie ćwierć miliona matek, głównie ze wsi i z małych miast, w ciągu najbliższych trzech-czterech lat zrezygnuje z pracy. Zarabiają tak mało, że zamiast pensji wolą pobierać 500 zł na dziecko. To prognoza Centrum Analiz Ekonomicznych. Ten exodus już się zaczął: pracę rzucają kasjerki, zbieracze owoców czy sprzątaczki”.

— KONIECZNA JEST ZMIANA MODELU ROZWOJU – piszą dalej autorzy GW: “Dlatego tak ważna jest zmiana modelu naszego rozwoju. Wyłącznie innowacje, wynalazki czy patenty mogą sprawić, że będziemy mieli coraz więcej firm rozpychających się nie tylko na krajowym podwórku, ale też na zagranicznych rynkach. I dzięki temu będziemy bogatsi. Wówczas więcej będziemy też mogli płacić osobom na najniższych stanowiskach”.

— MINISTER EDUKACJI NA POLU MINOWYM – pisze w RZ Zuzanna Dąbrowska: “Ale presja czasu jest nieubłagana: do końca roku muszą być gotowe podręczniki, tak by można było je wydrukować. A to oznacza wcześniejsze ich opracowanie według nowych podstaw programowych. Te mogą być przygotowane po zakończeniu prac legislacyjnych. Muszą także zostać skonsultowane. Nie da się reformy edukacji wprowadzać bocznymi drzwiami jako projektu poselskiego. Anna Zalewska nie ma już czasu. Pracuje na polu minowym i nie może się pomylić. Wysadzenie w powietrze polskiej szkoły to nie jest przecież zadanie dla ministra edukacji…”.

— MATKA ZBIGNIEWA ZIOBRO – LEKARZE CHCĄ MNIE ZRUJNOWAĆ – pisze SE: “Kosztowną ekspertyzą zajęła się krakowska prokuratura, która podejrzewa specjalistów, że mogli oni chcieć wyłudzić pieniądze. Oburzenia nie kryła również Krystyna Ziobro. – Mam poważne obawy, że biegli chcieli zniechęcić mnie do dochodzenia prawdy perspektywą finansowej ruiny. Zażądali prawie 372 tysięcy złotych za 23 strony merytorycznej ekspertyzy, stanowiącej jedynie uzupełnienie pierwszej opinii. Wiedzą, że tymi kosztami sąd może mnie obciążyć – twierdzi matka Zbigniewa Ziobry. I faktycznie, według prawników sąd może obciążyć kosztami oskarżyciela prywatnego, jakim jest w tym przypadku Krystyna Ziobro”.

— URZĘDNIK LECHA KACZYŃSKIEGO NIE SŁYSZAŁ WYBUCHU – GW relacjonuje proces Arabskiego: “Były urzędnik Kancelarii Prezydenta czekał na Lecha Kaczyńskiego na lotnisku w Smoleńsku. Gdy doszło do katastrofy, słyszał tylko zwiększone obroty silnika samolotu, potem ciszę. Żadnego huku. Zeznania urzędnika Marcina W. odczytano wczoraj w sądzie na kolejnym dniu procesu Tomasza Arabskiego i czwórki urzędników oskarżonych przez rodziny smoleńskie o zaniedbania. Złożył je w prokuraturze. Marcin W. w 2010 r. pracował w biurze szefa Kancelarii Prezydenta. Był w zespole, który zajmował się przygotowaniem wizyty Lecha Kaczyńskiego w Katyniu. W dniu katastrofy (10 kwietnia) był na lotnisku w Smoleńsku. Z ambasadorem Jerzym Bahrem i innym pracownikiem kancelarii czekali na Lecha Kaczyńskiego. W pobliżu była limuzyna dla prezydenta, samochody ochrony, autokary dla delegacji oraz rosyjskie służby”.

— UE BEZ WIZJI DLA BIZNESU – tytuł na jedynce RZ: “Bruksela chce utrudnić życie polskim firmom, choć oficjalnie broni swobody przemieszczania się pracowników”.

— URODZINY: Marcin Mastalerek, Katarzyna Adamiak-Sroczyńska, Jerzy Ciszewski, Grzegorz Osiecki, Janusz Krasoń, Tomasz Jastrun, Adam Giersz, Magda Żakowska … oraz współautor Stanu Gry…

300polityka.pl

15.09.2016, 14:00
tusk11111Miller

Podkomisja Berczyńskiego: „Tusk i Miller żądają: raport polski ma być taki sam jak rosyjski”

„Nasze ustalenia zostaną zderzone z rosyjskimi. W społeczeństwie. Jeżeli te dwa raporty będą różne, to będzie teoria spiskowa budowana w społeczeństwie, że ten ukrył i tamten. (…) To nie jest tylko i wyłącznie dla komisji, to będzie potężna dyskusja publiczna, z różnymi dla nas nieprzyjemnymi sugestiami. Nam nie przeszkadza fakt, że wypadek będzie traktowany jak wypadek cywilny. (…) Albo zadbamy o jednolity przekaz, który nie sprzyja budowaniu mitów i podejrzeń albo sami sobie ukręcimy bicz” mówi Jerzy Miller na roboczym nagraniu PKBWL, które zostało zaprezentowane trakcie konferencji podkomisji smoleńskiej.

Przedstawiciel rządu PO-PSL o „spójności” z Rosjanami w „dialogu zwłaszcza ze społeczeństwem polskim”
RT

Jak powiedział Wacław Berczyński: „Dla mnie to jest szokujące, że minister na polecenie premiera instruuje komisję, jak ma przebiegać badanie wypadku lotniczego”

Po prezentacji nagrań nie można było zadawać pytań.
12:38
Pasted image at 2016_09_15 12_33

Macierewicz na podkomisji smoleńskiej: Ta komisja nie będzie wskazywała winnych

Jak mówił na konferencji prasowej podkomisji smoleńskiej szef MON Antoni Macierewicz:

Powody decyzji były oczywiste i wynikały z niesolidności działań podejmowanych, zarówno przez komisję powołaną przez Federację Rosyjską, jak i trzy kolejne komisje i zespoły powoływane przez władze, którymi kierował pan premier Donald Tusk, w tym komisję ministra Jerzego Millera

Jak dodawał:

Materiał dowodowy, wskazujący na to, że były to działania niesolidne został ujawniony przez bardzo wielu badaczy, analityków, zarówno krajowych jak i międzynarodowych w ciągu ubiegłych 6 lat wielokrotnie. Bezsporne dowody fałszowania, manipulowania, ukrywania prawda nt. rzeczywistego przebiegu wydarzeń znajdowały się głównie w archiwach KBWP, kierowanych przez ministra Millera. Możliwość zapoznania się z tymi materiałami sprawiła, że zaistniała konieczność powołania nowej komisji, która raz jeszcze dokona oceny wydarzeń i sformułuje stanowisko tak, aby uniknąć na przyszłość takich katastrof. Proszę nie spodziewać się, że ta komisja przedstawi winnych, bo to nie jest zadaniem tej komisji. A jedynie wskazanie, jakie czynniki, wydarzenia doprowadziły do tej tragedii. Nie zaś wskazywanie winnych

 

 

 

csyzghywcaerozp

CZWARTEK, 15 WRZEŚNIA 2016

Macierewicz na podkomisji smoleńskiej: Są bezsporne dowody fałszowania i ukrywania prawdy. Ta komisja nie będzie wskazywała winnych

12:38
Pasted image at 2016_09_15 12_33

Macierewicz na podkomisji smoleńskiej: Są bezsporne dowody fałszowania i ukrywania prawdy. Ta komisja nie będzie wskazywała winnych

Jak mówił na konferencji prasowej podkomisji smoleńskiej szef MON Antoni Macierewicz:

Powody decyzji były oczywiste i wynikały z niesolidności działań podejmowanych, zarówno przez komisję powołaną przez Federację Rosyjską, jak i trzy kolejne komisje i zespoły powoływane przez władze, którymi kierował pan premier Donald Tusk, w tym komisję ministra Jerzego Millera

Jak dodawał:

Materiał dowodowy, wskazujący na to, że były to działania niesolidne został ujawniony przez bardzo wielu badaczy, analityków, zarówno krajowych jak i międzynarodowych w ciągu ubiegłych 6 lat wielokrotnie. Bezsporne dowody fałszowania, manipulowania, ukrywania prawda nt. rzeczywistego przebiegu wydarzeń znajdowały się głównie w archiwach KBWP, kierowanych przez ministra Millera. Możliwość zapoznania się z tymi materiałami sprawiła, że zaistniała konieczność powołania nowej komisji, która raz jeszcze dokona oceny wydarzeń i sformułuje stanowisko tak, aby uniknąć na przyszłość takich katastrof. Proszę nie spodziewać się, że ta komisja przedstawi winnych, bo to nie jest zadaniem tej komisji. A jedynie wskazanie, jakie czynniki, wydarzenia doprowadziły do tej tragedii. Nie zaś wskazywanie winnych

11:51

PAD: Z wieloma kwestiami państwa nie poradzą sobie samodzielnie. UE jest potrzebna, ale ta skuteczna

Jak mówił prezydent Duda w trakcie XII Spotkania Prezydentów Państw Grupy Arraiolos:

„Z wieloma kwestiami poszczególne państwa narodowe samodzielnie sobie nie poradzą. Do tego potrzebna jest UE i ja się z tym zgadzam. Z kryzysem migracyjnym poszczególne państwa europejskie nie byłyby w stanie sobie poradzić. Problem polega na tym, że UE powinna w takich sprawach pokazywać skuteczność, bo jeżeli tak się nie dzieje, następuje erozja autorytetu UE. To ten element, któremu na przyszłość powinniśmy zapobiegać. W tym kierunku powinny iść decyzje podejmowane przez szefów rządów państw członkowskich, przez członków RE, aby UE umiała szybko reagować, aby działała w sposób zdecydowany, aby solidarność europejska oznaczała wzajemne zrozumienie i współdziałanie, a nie narzucanie sobie nawzajem rozwiązań, zwłaszcza takich, które są niezrozumiałe dla obywateli”

300polityka.pl

 

Bezdomny ochroniarz na służbie za 3,50

Grzegorz Szymanik, Sylwia Sałwacka, 15.09.2016

Rys. Piotr Chatkowski

Ochroniarz z Katowic nie dostał wypłaty, więc z fontanny wyciągnął 3 zł na jedzenie. I za to wyleciał.

Wrocław. Deszczówka zbiera się w słoiku. Krople gaszą Jankowi papierosa skręconego z gazety. Chowamy się do betonowej budy, w której śpią razem z Zośką. Ogródki działkowe na Oporowie spowija zasłona wody.

– Trzeba się zbierać – rzuca Janek. Zakłada koszulę od munduru, a pagony zwisają po bokach, bo za duży. Zośka się śmieje.

Janek jedzie do pracy. Przez 72 godziny będzie ochraniał teren, na którym buduje się politechnika. Za każdą z godzin dostanie 3 zł i 70 gr.

– Szefowa mówi: „Panie Janku, pan mi załatwi kolegę bezdomnego, to premia dla pana”. Na Bogedaina jest schronisko, tam mam szukać pracowników do ochrony. Za takie pieniądze to nikt inny już pracować nie chce.

Bunt w ogródku. Dlaczego wyrzuca się ludzi mieszkających na działkach?

Myj się w strumyku

Poznań. Lato 2013 roku, agencja TG Security Group werbuje ludzi do pracy w schronisku dla bezdomnych w podpoznańskich Borówkach. „Zakres obowiązków – dozorowanie, umowa – zlecenie, liczba godzin pracy – 40”. Ktoś się zgłasza, przyjmują go, anonsuje innych.

Na rozmowę idzie Włodzimierz Knasiecki, były pracownik ambulansu pocztowego, na rencie, od dwóch lat bezdomny. O nic go nie pytają.

– Dajemy 4 zł za godzinę, z tym że robisz 24 na 24, czyli doba w pracy i doba wolnego. Miesięcznie wychodzi jakieś 1400 zł – słyszy. Ma ochraniać place budowy. Dostaje czapkę i mundur.

Na ulicy znalazł się w 2011 roku. Wcześniej mieszkał z ojcem, z zawodu rzeźnikiem. Na dwupokojowe mieszkanie na Wildzie czekają w PRL-u 10 lat. Po maturze Włodek chce iść na studia, ale u matki wykrywają raka. Musi zarabiać. Zostaje kurierem, jeździ ambulansem pocztowym. Najczęściej do Krakowa. Trochę baluje, ale większość pieniędzy oddaje matce. W czasie rozładunku przesyłek doznaje urazu kręgosłupa – trafia do szpitala, przerzucają go na magazyn. Ale tu też musi nosić paczki. Nie jest w stanie dalej pracować – dostaje rentę. Ojciec nie wykupuje mieszkania na własność, jest głównym najemcą. Po jego śmierci czynsz wzrasta trzykrotnie – do ponad 800 zł. Włodkowi nie starcza 700 zł renty, wpada w pętlę zadłużenia i ląduje na ulicy.

– Na ulicy zderzasz się z ostracyzmem i zaczynasz pić, a jak nie pijesz, to wykluczają cię inni bezdomni i jesteś skazany na podwójny ostracyzm – mówi Kornelia, streetworkerka. Knasieckiego znajduje zimą w ruinach, na starym stadionie Warty. Ratuje przed zamarznięciem.

Włodzimierz jest na początku zadowolony z pracy. Pilnuje budowy, firma płaci w miarę regularnie. Wynajmuje pokój na osiedlu Batorego i opuszcza schronisko dla bezdomnych. W kwietniu 2014 roku słyszy, że w Poznaniu nie ma już roboty, i musi jechać na Kaszuby. Przez trzy tygodnie ma pilnować budowy rurociągu, aż znajdą kogoś innego. Robi się z tego ponad pół roku.

Nie ma internetu, więc nie czyta komentarzy z sieci: „Warunki pracy w tej firmie przerażają mnie. Chronię maszyny za 5 zł na godzinę. Siedzę w przyczepce, w której nie ma prądu, wody”. „Jedno wielkie gówno, kary za wszystko, zero wypłaty”. „Jednemu ochroniarzowi kazali pilnować pustego placu na drewnianej ławce przez 24 godziny”.

Budowa jest w okolicy Lęborka. Pilnuje koparek i spychaczy, kiedy zjeżdżają do bazy po pracy. Maszyny stoją na łące, kilka kilometrów za wsią. Nie ma płotu, alarmu, oświetlenia. Stróżówka to kempingowa przyczepa na dwóch kółkach. W środku – butla z gazem i polowe łóżko. Nie ma toalet, prądu, wody. Gdzie ma się umyć? Pokazują strumyk na łące. Gdzie ma się załatwiać? Pokazują krzaki. Żeby naładować telefon, idzie kilka kilometrów do sklepu. Telefon musi mieć zawsze naładowany, bo dzwonią i sprawdzają, czy pilnuje. W nocy stróżuje w przyczepie, a śpi w niej w dzień. Potem przerzucają go do kolejnych wsi. Dwa razy w miesiącu przyjeżdża pracownik z alkomatem. Za picie można dostać 300-500 zł kary. Kara jest też za brudny mundur. Po kontroli podpisuje oświadczenie, że zgadza się z wynikiem badania alkomatem. Czasem przechodzi kilka badań z rzędu: po południu, przed północą, po północy.

Wyliczył, że winni są mu kilka tysięcy. Płacą 500, 600 zł, choć pracuje dwa razy tyle. Kiedy nie ma za co żyć, pomagają mu Kaszubi. Sprzedają taniej chleb i ładują komórkę.

– Pieniążki albo dziś stąd wyjeżdżam – dzwoni do kierownika. Po godzinie zajeżdża samochód i przywozi stówę. – Reszta na koniec roboty – słyszy.

Ma rentę, ale komornik ściąga z niej 150 zł za jazdy na gapę, kiedy był bezdomny, bank odciąga kredytowe raty. Zostaje 450 zł. Ile może, przesyła właścicielce pokoju. Prosi firmę o zaliczkę na mieszkanie i podaje adres właścicielki. Kobieta dwa razy zjawia się w firmie po pieniądze: po awanturze dostaje raz 650 zł, drugi raz 800 zł.

Godziny i nadgodziny notuje w notesie: 7 grudnia – 24 godziny. 8 grudnia – 13 godzin.

9 grudnia wody podziemne zalewają budowę. Firma się zwija.

Z Poznania przyjeżdża do niego osobiście szef spółki i były ochroniarz- Mariusz Hemmerling. Elegancki, w dobrym aucie. Każe wracać do Poznania pociągiem, choć ma wolne miejsce w aucie.

Włodek jedzie: najpierw autobusem do Lęborka, z Lęborka do Gdańska, a w Gdańsku wsiada w pociąg do Poznania. O 5 nad ranem jest w Poznaniu, o 9 dzwoni telefon, że za chwilę zaczyna kolejną pracę. Stróżuje w Środzie Wielkopolskiej, pod Słubicami i w podpoznańskich Sadach. W tej samej przyczepie kempingowej. W Wigilię kończy się gaz, kierownik mówi, że przywiozą mu dopiero po świętach.

Od Bożego Narodzenia do Nowego Roku pracuje po 24 godziny dziennie.

1 stycznia przestaje wierzyć, że cokolwiek się zmieni. Wraca do Poznania.

W siedzibie TG Group Security składa wymówienie i prosi o zwrot pieniędzy. Dają do podpisania oświadczenie, że zrzeka się roszczeń; odmawia.

Kornelia, streetworkerka, radzi, żeby poszedł do sądu. Jedzie do Państwowej Inspekcji Pracy i pisze pozew. Sąd podlicza, że Knasiecki spędził od kwietnia do stycznia 3305 godzin na budowie. W przeliczeniu – 4 zł netto za godzinę – wychodzi 15 tys. 432 zł. Po odliczeniu zaliczek firma jest winna Knasieckiemu – 9 tys. 522 zł. Ale kiedy Włodzimierz wygrywa proces, firmy już nie ma.

O godność 250 tys. pracowników ochrony w Polsce

3 zł z fontanny na chleb

Wrocław. Janek z ogródków na Oporowie wylicza, gdzie ochraniał: Martold, Wolf, grupa ALFA, Kompleks. Najgorzej było w Wolfie (3,50), po godzinach kazali odśnieżać 300 metrów parkingu. Teraz na czarno, nie powie gdzie. 340 godzin w miesiącu po 3,70, ale obiecali, że jak się postara, to dostanie piątaka. Sam wolał na czarno, bo ma komornika – 15 tys. za alimenty. Zarzeka się, że chciałby spłacić, ale jak weźmie umowę-zlecenie, to z wypłaty nic mu nie zostanie. Wszystko zabiorą alimenty.

Solidarność alimenciarzy. Mój ojciec nie płacił, mój szef nie płaci, ja też nie zapłacę!

Więcej, mówi Janek, niż w ochronie da się wyciągnąć na złomie. Jednak zimę trzeba gdzieś przeczekać, a w schronisku, jeśli pracujesz, zostawiają ci tylko stówę z wypłaty. Schroniskowa fala też potrafi dokopać.

A w ochronie, jak się ma szczęście, to jest czajnik i rosołek zjesz. Janek przyznaje: czasem się też łyknie, ale trzeba z głową. Za jedno, dwa piwa od razu nie zwolnią, raczej każą zmienić obiekt. – Szajs i wegetacja, bezapelacyjnie – mówi. – Kurde, ja bym sobie coś wynajął, a co mogę za 3,70? Nie zdechnąć. Patrz, mam tu dziewczynę – przytula Zośkę, która marznie od deszczu i wyciera nos w rękaw. – Zabrałbym ją do kina, ale dwa bilety po 25 zł to 15 godzin pracy. Wiesz, że ona nigdy w życiu w kinie nie była?

– No, nie byłam – czerwieni się Zośka, jakby to jej powinno być wstyd.

Tak właśnie, będziemy mówić o tych na samym dole.

5,5 tys. koncesji firm ochroniarskich, około 300 tys. pracujących w ochronie. Na górze – ochrona z licencjami, pracownicy patroli, konwojów, obstawa VIP. To niewielka część. Schodzimy niżej, dalej są obiekty „z listy wojewody”, pilnowanie ważnych budynków, jednostek wojskowych. A na samym dnie – to jest większość, 150-200 tys. ludzi – pilnujący budów, osiedli, instytucji publicznych. Najgorzej płatna branża w Polsce. Studenci, renciści, emeryci, niepełnosprawni, bezdomni. Bez umów o pracę, bez ubezpieczenia. Z długami, z komornikiem, z alimentami, brudnymi kredytami. Niewyspani, poniżani. Próbujący przeżyć za 5 zł za godzinę, za 4,70, za 3,50, za 2,70. Pracują 300, 400, 500 godzin w miesiącu.

Niewolnik do wynajęcia

Jak ten w Bolechowie, który siedzi w rozsypującej się budce z trzech płyt pilśniowych na całodobowych dyżurach. Jak Zygmunt z Wrocławia, który pracuje 500 godzin w miesiącu (na budowie praktycznie zamieszkał). Jak tamten z Katowic, który nie dostał wypłaty, więc z fontanny w centrum handlowym, którego pilnował, wyciągnął sobie 3 zł na jedzenie (i za to go zwolniono).

– Agencje ochrony potrzebują leszczy, a my potrzebujemy pieniędzy i rzadko powiemy „nie”. Wiedzą o tym – mówi Janek. W wieku 19 lat jeździł własnym „maluchem”, miał żonę, ale balangi pociągnęły go na dno. Z dna nie ma szans już wyjść, kiedy pracujesz w ochronie, można tylko próbować przeżyć, uważa.

Siedzimy z Jankiem, Zośką i Romanem na ławce w parku, gdzie zawsze sobie siedzą i palą papierosy z gazety.

Roman, kolega Janka, zaliczył ekonomię, zanim ekonomia przygniotła Romana. Zanim trafił do ochrony, w latach 90. studiował na Akademii Ekonomicznej (dziś Uniwersytet Ekonomiczny), potem trzy lata w dziale sprzedaży Toshiby. Wyjechał do Anglii, przez dekadę był kucharzem, szefem kuchni w knajpie od burgerów. W koledżu na lekcjach angielskiego poznał żonę, mieli dom, dziecko. – I narobiłem głupot. Żona chciała rozwodu. Wróciłem do Polski, ale nie chcieli mnie w sprzedaży ani w kuchni, więc poszedłem do ochrony – opowiada.

Pierwsza robota – Nord-Wacht, 29 kamer skierowanych na trzy biurowce.

– 6,50 za godzinę, super! – mówi Romek. Koordynatorka tylko krzyczała, dlaczego nie wychodzę się jej ukłonić, że słabo pilnuję, skoro nie widzę, że przyjechała.

W Stabilu pilnował parkingu (4 zł). Potem za pieniądze sprawdzał śmietniki, czy ludzie segregują (jeśli nie, trzeba poprzekładać). Od śmietnika do śmietnika jeździł na rowerze. Teraz znowu idzie do ochrony, ma dziś rozmowę o pracę.

– Roman, tak jako ekonomista, to co o tym wszystkim myślisz?

– Na studiach tak nie uczyli, ale sobie myślę: ekonomia polega na tym, żeby ci, co mają mało, oddawali wszystko tym, co mają dużo – mówi Romek, jakby się naczytał Piketty’ego.

Równiej. Co właściwie zrobił Piketty?

Śmierć ochroniarza

Warszawa. Puk, puk w szybę. Rysiek naciska brzęczący guzik. Siedzimy w pokoju ochrony na eleganckim osiedlu, które właśnie oddawane jest do użytku. Rysiek miesza herbatę i opowiada, że w Warszawie jest tak samo: ze schroniska na Wolskiej agencje ochrony wyciągają bezdomnych. Rysiek ma dom i nawet samochód, tylko nie ma życia. W PRL-u był taksówkarzem, wyjechał do Szwecji, wrócił w 1990 roku i załapał się do jednej z pierwszych firm ochroniarskich w Polsce, wtedy brzmiało to dobrze.

Rysiek: – Defendor, jeszcze nie weszły przepisy o ochronie, a oni byli krok do przodu, wiedzieli, o czym będzie się mówić w Sejmie. Łyknęli zlecenia na stacje benzynowe. Woziłem kasę w konwoju, ale zwolnili mnie, bo miałem pretensje o procedury bezpieczeństwa. Miałem, bo wróciłem raz z dziurą po kuli w błotniku. Potem był boom, agencji się namnożyło, gigantyczne pieniądze. Każdy wiedział, że nocami na tramwaju wodnym w Warszawie, bo to dyskretne i ciche miejsce, szły kontrakty i lewe walizeczki z kasą. No, tylko ochroniarze dostawali coraz mniej. Pracowałem w Juwentusie, pilnowałem osiedla: dwie agencje towarzyskie, dwie firmy przewozowe, basen, przedszkole, parking, kort tenisowy. 3,40 na rękę za godzinę. Na drodze pożarowej stawały samochody, trzeba było wzywać policję. Nie do wszystkich – prezes dał mi kilka numerów rejestracyjnych. Nie miałem farta. Policja wypisała mandaty, o 2 w nocy wchodzi blondynka w czerwonej sukience i daje mandat: pan zapłaci albo pan nie pracuje. Samochód dostała od męża na 40. urodziny. Nie zapłaciłem, to szef wysłał mnie na urlop, a potem zwolnił, bo tamta kobieta nie czuła się komfortowo, gdy mijała mnie w budce. Poszedłem ochraniać budowę. Miałem zadanie: przy wejściu badać Ukraińców alkomatem. Na sąsiedniej budowie spadł chłopak. Wszyscy u nas wiedzieli, że przebrali go tam w ciuchy cywilne i zrobili wtargnięcie, no bo pracował na czarno – opowiada. – Ale teraz jestem sprytny! – doda zaraz. Ma dwie prace – w jednej ochrania za 6 zł za godzinę, w drugiej za 5,50.

Na stole obok herbaty kładzie zapełnione drobnym maczkiem grafiki dyżurów.

– Luty, trzy obiekty, 1500 złotych, cienizna. Marzec, miałem pilnować ZUS, ale spadł, zostały dwa, 356 godzin, 1700 złotych. Kwiecień, Bakalarska, Wólczyńska, 350 godzin. Mój rekord to 520 godzin – pokazuje Rysiek.

Ta liczba na początku niewiele powie, przyda się matematyka. Iloraz z 520 podzielonych na 24 godziny da prawie 22 doby w miesiącu wypełnione tylko pracą. Albo prawie 17 godzin dziennie wypełnionych pracą. W pozostałych siedmiu godzinach Rysiek musi zmieścić wszystko inne: sen, rozmowę z synem, prysznic, zakupy. W tym roku udało mu się wyjechać na wakacje, nagimnastykował się, żeby dostać wolne okienko w dwóch firmach.

– Za bardzo mnie na wakacje nie stać, a mam uprawnienia ratownika, to na wyjeździe wziąłem grupę kolonijną i jeszcze 600 zł wpadło.

– Jak wygląda pana dzień?

– 5.30 wstanę, zostaję do nocy. Robię sobie tu kolację, z umytymi zębami wracam do domu, prysznic, łóżko. Jak rano zejdę, to padam, a jak nie mogę zasnąć, to piwko otwieram.

– A kiedy pan żyje?

Rysiek: – Nie ma życia! W kwietniu zostałem dziadkiem, widziałem wnuka dwa razy. Zrobili z nas niewolników. Z nas wszystkich: kasjerek, sprzątaczek, ochroniarzy, ludzi od wywozu gówna. Nas nie stać, żeby nie pracować. Nawet za półdarmo. Przyjdziemy zawsze, umęczeni, chorzy. Wiesz, miałem kolegów, co zeszli na służbie. Do pracy pisze się tylko oświadczenie, że jest się zdrowym, badań nikt nie robi. Jeden wyglądał na siedemdziesiątkę, a miał trzydzieści kilka. Zszedł na kiblu w pracy, z wycieńczenia.

Rysiek radzi, żeby poczytać gazety i zwrócić uwagę na nagłówki: „śmierć ochroniarza”, „ochroniarz wpadł do zbiornika”, „ochroniarz zmarł na służbie z powodu zatoru…”, „ochroniarz popełnił samobójstwo ze służbowej broni…”.

Rysiek: – Jeszcze dwóch innych znałem, co padli. Bo taka jest prawda: padamy.

Już nie czuję, że śmierdzę. Obieranie cebuli na czarno w Wielkopolsce

Grupa inwalidzka mile widziana

Wrocław. Całe szczęście, że Cezary jest niepełnosprawny.

Ma grupę inwalidzką i dlatego każda firma ochroniarska przyjmie go z wielką radością.

Za niepełnosprawnego firma dostanie dotację z Państwowego Funduszu Rehabilitacji Osób Niepełnosprawnych i dzięki temu często będzie miała pracownika za darmo. Agencje ochrony zatrudniają więc niepełnosprawnych masowo, na wszystkie stanowiska, zdarza się, że nawet jeśli ktoś ma problemy ze wzrokiem i nogami, to pilnuje supermarketu na linii kas. Im więcej schorzeń, tym lepiej. Co roku z budżetu płynie do firm ochroniarskim około miliarda złotych. Kontrole NIK wykazywały, że pieniądze są wykorzystywane niezgodnie z prawem – zamiast aktywizować niepełnosprawnych używa się ich do dofinansowywania działalności gospodarczej.

Sławomir Wagner, Polska Izba Ochrony: – Jak pieniądze leżą na ulicy, to głupio nie sięgnąć.

Marcin Pyclik, agencja Konwój: – Tak, zatrudniam niepełnosprawnych, ale na stanowiska, które mogą wykonywać, nie traktuję ich jak zysku dla firmy. Ale wiem, jak jest: wygramy przetarg trzema niepełnosprawnymi, trzeba sobie takich znaleźć.

Jak szybko znaleźć? Daje się ogłoszenie: ochrona 16 zł za godzinę. Nikt tyle nie zapłaci, ale zgłoszą się tłumy i łatwo można uzbierać bazę numerów osób z grupą inwalidzką.

Ogłoszenia o pracy: „Przyjmiemy najchętniej z grupą inwalidzką”. Ochroniarze mawiają: zamiast załatwiać sobie licencje, załatw lepiej grupę.

Janek z Wrocławia, bezdomny: – Szefowa zobaczyła wypis ze szpitala, że mam zanik nerwu wzrokowego: Janeczku, wspaniale, proszę to załatwić!

Krzysztof Witulski, magazyn „Ochroniarz”:

– To powoduje konflikty w branży. Niepełnosprawni siedzą cicho, a reszta ich nienawidzi za to, że zabierają zdrowym pracę.

Cezary: – Ale nawet jak masz grupę, to walą cię na kasę. W agencji Kompleks ochranialiśmy przedszkole. Po trzech miesiącach umowa-zlecenie. W agencji V88 chroniłem budowy. Przyjeżdża koordynatorka, umowa-zlecenie za złotówkę w nadgodzinach. „Taka potrzeba firmy, panie Cezary”. W Piaście, wypożyczalnia maszyn budowlanych, zamykałem się w środku, było spanko. Ale firma wygrała przetarg na duże magazyny i pilnie potrzebowali ludzi. Koordynator mówi, że będę tam robił obchody, półtora kilometra w pół godziny. A ja mam grupę inwalidzką właśnie ze względu na nogi – mówi.

Kilkanaście lat wcześniej: Czarek pracuje w policyjnej prewencji. Małżeństwo wisi na włosku, odszedł. Teraz mu się tamta praca przypomina.

– Wyniki dla komendanta robiliśmy tak: w parku leżał bezdomny, braliśmy go na izbę wytrzeźwień i pisaliśmy, że znaleźliśmy na jezdni. Czyli sprawa w ruchu drogowym. Że miał ściągnięte gacie, czyli już nieobyczajny wybryk. Bezdomny z kubłów wybiera puste butelki? Piłeś z nich, mandat. Wraca pijany chodnikiem, ma promil? Spisujesz z dowodu, pytasz, co robi. Zbrojarz na budowie? Świetnie, żaden lekarz, dziennikarz. Prowokujesz, aż powie „kurwa”, i na izbę wytrzeźwień. Raport: odmówił okazania dokumentów. Tak się nabija statystyki w policji. Potem oficerowie od statystyk kończą pracę i idą do ochrony. Wysokiego oficera od razu łykają najwięksi gracze, bo ma wiedzę, układy. Idzie do ochrony i tak samo wynikowo traktuje ludzi, liczy się zysk.

– Trzeba jeszcze ochronić obiekt.

– Głupiś. Agencji nie obchodzi, czy pracownik ochroni. Klienta też często nie, bo wszystko ubezpieczone. Ale ktoś musi pilnować, żeby ubezpieczenie było tańsze. Na moich obiektach ginęły akumulatory, kable do suwnicy, 150 metrów to tysiące złotych. Szło z ubezpieczenia, nikogo nie obchodziło. Taka praca, że nikogo nie obchodzisz.

Ten trup się nie liczy. Tropimy policyjne statystyki

ZUS chronimy za 5 zł

Wrocław. Zośka, dziewczyna Janka z ogródków na Oporowie, też zaczęła wczoraj pracować w ochronie, Janek załatwił. Było trochę na opak: najpierw do pracy na 12 godzin, a potem na rozmowę kwalifikacyjną. Poprosili o dowód, ale zgubiła, więc sama podała nazwisko i PESEL. Zatrudniona. 4,80, na czarno, a jakby chciała na biało, to 3,50. Zośka trochę się martwi, bo w miejscu, którego pilnuje, nie ma bieżącej wody ani toalety, niby są krzaki, ale niskie, a zaraz domy. – To sobie wymyśliłam tak: wzięłam folię i na tę folię się załatwiłam. Zawinęłam i wyrzuciłam do śmieci.

Janek dalej pilnuje terenu, gdzie politechnika kończy budowę hali sportowej, a dalej są laboratoria.

Agnieszka Niczewska, rzeczniczka PWr przesyła dane, z których wynika, że ochroniarze na politechnice zarabiają godziwie: – Tamten teren przekazaliśmy teren w sierpniu ubiegłego roku generalnemu wykonawcy (Moris Polska) i to on odpowiadał za wszelkie prowadzone prace, także ochronę.

Firmy budowlane zrzucają winę na agencje ochrony: powinny przecież odpowiadać za swojego pracownika i za to, jakie ma warunki. Agencje – na klienta.

Sławomir Wagner, prezes Polskiej Izby Ochrony:

– Póki będą takie kontrakty i znajdą się pracownicy, którzy chcą pracować za 3,50, to tak będzie. Jak kontrahent kupił usługę, to zdaje sobie sprawę, ile pracownik dostanie. Taki kontrahent powinien być napiętnowany, prokuratura się nim powinna zająć.

– Firmami ochrony nie?

– Każdy chce zarabiać pieniądze.

– Nie lepiej uczciwie?

– Nie da się uczciwie, kiedy ktoś kupuje usługi za takie pieniądze. Kontrahent powinien wiedzieć, że zmusza firmy ochrony do tego, żeby pracownik dostał pieniądze w dziwny sposób.

Tak jest zawsze, nie znajdzie się odpowiedzialnego za to, że Zośka pracuje za 3,50, a jej toaletą jest kawałek brudnej folii.

Najgorzej, tak mówią ochroniarze, jest w instytucjach publicznych. To pokłosie „taniego państwa” – najważniejszym kryterium przetargów miała być cena, choć dwa lata temu wprowadzono klauzule społeczne, mało gdzie się tego pilnuje.

Rysiek z Warszawy ma kolegę, który stoi w budynku ZUS. – Za 5 zł, ale wolałbym nie rozmawiać w ogóle, bo ja wolę mieć te 5 zł, niż nie mieć – mówi, kiedy do niego dzwonimy.

Tanie państwo bije w twarz

W przetargu krakowskiego pogotowia (najważniejszym kryterium cena) wygrała firma za 5,32 na godzinę, po odjęciu za uniform i krótkofalówkę ochroniarz dostał 4 zł. Wojewódzki Ośrodek Ruchu Drogowego w Toruniu wycenił ochronę na 5,95 za godzinę. Sąd Rejonowy w Legnicy – na 5,79.

Kilka miesięcy temu wrocławska Partia Razem przepytywała z zarobków i zatrudnienia ochroniarzy, szatniarki i sprzątaczki na wrocławskich uczelniach.

Waldemar Mazur z Razem: – W większości przetargów UWr (zazwyczaj po 90 proc. i więcej) decydowała cena. Wygrywały oferty najtańsze, a najłatwiej ściąć cenę kosztem pensji pracowników. Odwiedziliśmy wszystkie wydziały, a na nich większość instytutów i katedr. Uzbieraliśmy 50 ankiet, niewiele, bo część pracowników bała się rozmawiać. Szczególnie złe warunki zatrudnienia były na Wydziale Prawa, Administracji i Ekonomii. W gorszej sytuacji od pracujących w ochronie były szatniarki i sprzątaczki.

W marcu Razem napisało list otwarty do władz wrocławskich uczelni. – Zostaliśmy zignorowani. Po dwóch tygodniach pokusiłem się o telefony do rektorów UWr i PWr, ale odbiłem się od rzeczników. Zasłaniali się gorącym okresem wyborczym. Na uwagę, że może to moment, kiedy warto się nad problemem pochylić, odpowiedzieli, że nie są to priorytety, z jakimi mierzą się obecnie wrocławskie uczelnie.

Agnieszka Niczewska, rzeczniczka PWr: – List otwarty nie dotyczył żadnej konkretnej sprawy, był apelem. Partia wysłała go na ogólny adres kancelarii rektora, nie można więc uznać go za list do rektora politechniki.

Michał Kulczycki, szef „Solidarności” Pracowników Ochrony, Cateringu i Sprzątania, razem ze współpracownikami wiosną odwiedzał budynki polskich ministerstw i pytał ochroniarzy. Przesyła nam tabelki – w Ministerstwie Finansów (Argus) stawka to 7,30, brak pomieszczenia socjalnego i problemy z umundurowaniem. W Ministerstwie Kultury (CD BIS) 6,50, pracownicy skarżą się na złe warunki. W Ministerstwie Nauki (Basma Security) stawka to 5 zł (obiecano nowy przetarg).

Rysiek: – Pojechałem kiedyś do Państwowej Inspekcji Pracy na ulicę Zielonego Dębu poskarżyć na agencję Kompleks. Patrzę, a PIP ochrania właśnie Kompleks. No, kurde! Zainteresowałem się. Przetarg wygrali na 8,50 zł brutto. Ile dostali ochroniarze? 3,50.

Razem. Pięć minut sławy i co dalej

Jędrek Security, Jędrek Monitoring

Przyczepa kempingowa w środku łąki bez wody, toalety, prądu.

– Są ich tysiące. To brutalna prawda o tym biznesie, rządzi nim cena – mówi David Świderski, menedżer TG Security w Poznaniu. – Wygrać przetarg na 6 zł? Musi być coś nie halo z umowami. Ale kto to sprawdza? Do wyzysku przykładają się duże firmy i instytucje państwowe. Każdy chce płacić jak najmniej.

– Pan też czerpie zyski z tego biznesu.

– Tak, ale również jesteśmy robieni w konia – stwierdza.

Marcin Pyclik, agencja Konwój: – Nie ma przymusu brać tanich zleceń. Ja uważam, że my, agencje ochrony, jesteśmy sobie winni. Sami psujemy sobie rynek. W przetargu 10 zł, pełny serwis z kamerami, na stronach zdjęcia wysportowanych ludzi w dobrym sprzęcie, a to pic na wodę, bo czasem firma nawet mundurów dla tych ludzi nie ma. Klienci nie weryfikują. Jest tak: jedni udają, że chronią, a drudzy płacą za tę ochronę.

– Pan nie bierze tanich kontraktów?

– Biorę. Ale mam zasadę, że nie przekraczam progu godności.

– Co to znaczy?

– Zatrudniam na umowę-zlecenie, ale jak pracownik chory, to wypłacę chorobowe. Gdybym nie brał takich kontraktów, musiałbym zniknąć z rynku. Nie płacę poniżej 5 zł, bo to bestialstwo, staram się w granicach 6.

Michał Kulczycki, „Solidarność”: – Umowy o pracę zamienili na zlecenia, potem na dwa równoległe zlecenia, wydłużają okresy rozliczeniowe. Ochroniarze odśnieżają i strzygą trawę, bo mniej zapłacić się już nie da.

Cezary z Wrocławia: – Pierwszą umowę daje się na 50 zł za roznoszenie ulotek, a drugą, że w ochronie. Ale to od tej 50 zł jest odprowadzany ZUS. Tam, gdzie pracuję, Juwentus robi ludziom wypłatę co dwa miesiące, dzięki temu ZUS płacą tylko sześć razy w roku.

Taka jest potrzeba firmy, mówią. Rynek tak ustalił.

Od 1 stycznia wchodzi minimalna stawka godzinowa 12 zł.

Cezary z Wrocławia: – W agencjach słyszę płacz. Szef: panie kochany, co oni z nami, kurwa, robią. Potem odjeżdża mitsubishi pajero, a my aż zaciskamy pięści. Godzinowa ma powstrzymać patologie, jak te w agencjach ochrony. Czy powstrzyma?

Marcin Pyclik, Konwój: – Są już sposoby. Pracownik dostanie 12 zł, ale odda kilka złotych za wynajęcie munduru i wyposażenia, nadal będzie zarabiał mniej.

Krzysztof Witulski, magazyn „Ochroniarz”: – Szybko się przepoczwarzą. Podstawą do zabrania koncesji jest grubość blach na drzwiach magazynu z bronią, ale nie oszukiwanie pracowników. Firma ma wiele koncesji, potem, jak są kłopoty, to zamiast Jędrek Security jest w zapasie Jędrek Group albo Jędrek Monitoring pod tym samym logo i na nie przepisuje się kontrakty. Agencje ochrony powstały nie po to, żeby chronić, ale żeby przynosić zysk. Nie znam przypadku, żeby firma zniknęła z rynku, bo robiła przekręty.

Sławomir Wagner, prezes Polskiej Izby Ochrony, nawet chciałby, by pracownikom było lepiej, choć może wyglądać to niewiarygodnie, bo do tej pory ze wszystkimi zmianami (ZUS, stawka godzinowa) walczył. Tak właśnie mówi: walczyliśmy, poszliśmy walczyć, walczyliśmy długo. – Bo za szybkie zmiany to nieszczęście. Klient się musi dostosować i znaleźć pieniądze. Czy nie można tej godzinowej najpierw od 9 zł? Przecież niektóre firmy mają 70 proc. pracowników na umowy-zlecenia. To są oficjalne dane giganta – Konsalnetu. Nie jesteśmy przeciwni zmianom, bo to metoda ucywilizowania rynku, ale powoli. Teraz wiele firm zacznie zatrudniać na czarno, a najwięksi zlikwidują stanowiska, dopóki klient nie przyzwyczai się do nowych stawek. A przecież ochrona jest potrzebna: magazyny, osiedla…

– Pan na osiedlu ma ochronę?

– Nie, akurat zrezygnowaliśmy, bo za drogo było. Ale wiem, że na osiedlach jest ten lęk, że ktoś napadnie i okradnie.

– Skąd ten lęk?

– No, z powodu wysokiej różnicy w zarobkach – odpowiada Wagner.

Prekariat. Wyklęty lud ziemi, o jakim Marksowi się nie śniło

Ochroniarz czyta Konfucjusza

Wrocław. Ekonomiście Romanowi obiecali dziś w ochronie 5 zł za godzinę, ale koledzy mówią, że tylko przez telefon brzmi tak fantastycznie, w rzeczywistości będzie 4,70.

– Romek, nie wracasz do Londynu?

– Trzy razy kupowałem bilet. Raz złamałem nogę, raz… Wróciłbym. Była żona uczy matematyki, dobrze się jej powodzi… Jakoś tak wyszło. Usiadłem na ławce i nie wstałem.

Poznań. Sprawę bezdomnego Włodka, który wygrał w sądzie z agencją ochrony, przejmuje komornik. Pisze, że postępowanie egzekucyjne jest bezskuteczne: dłużnik nie posiada majątku, rachunku bankowego, nie figuruje w ewidencji urzędu skarbowego, nie ma zarządu. Kwoty nie można ściągnąć z Funduszu Gwarantowanych Świadczeń, bo sprawa toczy się przed sądem cywilnym, a nie pracy. Dlaczego? Bo Włodek nie miał umowy o pracę, pracował na zlecenia. Jedzie do głównej siedziby TG Group Security, ale mieści się tam już inna firma – TG Security. Ten sam telefon, prawie to samo logo. Włodek widzi przed firmą Hemmerlinga.

Też pytamy TG Security: co z wynagrodzeniem dla Włodka? Każą wysłać e-maila.

„TG Security nigdy nie zawierało umowy z Panem Włodzimierzem Knasieckim. Z informacji, które posiadamy, ten pan był pracownikiem naszego podwykonawcy, z którym nasza spółka zakończyła współpracę ponad rok temu” – odpisują.

– Nie mamy z tą firmą nic wspólnego, od roku z nimi żadnego kontaktu. Rozwiązaliśmy umowę – przekonuje David Świderski, jeden z menedżerów. – Nie znamy pana Knasieckiego. To w ogóle dziwna sprawa. Pokażę coś pani – ożywia się i rzuca na stół kartki. Kary – po 300, 500 zł – za picie alkoholu: – Ten facet nie był święty.

– Jeśli pił, to dlaczego nie stracił pracy?

– A kto by go zastąpił?

Marek Przywecki, komornik, który próbuje odzyskać pieniądze Włodzimierza:

– Jedyne wyjście to zajęcie majątku właściciela TG Group Security. Pan Knasiecki musiałby jednak wytoczyć nowy proces cywilny. Czy odzyska swoje pieniądze? Wątpię.

Dzwoni Mariusz Hemmerling: – Tej firmy nie ma, sprzedałem ją. Ochroniarz zrzekł się wypłaty, będę się odwoływał od wyroku. Przyznaję, że warunki były fatalne. PIP dał za to inwestorowi karę i nas też ukarano.

Agnieszka Mróz z Inicjatywy Pracowniczej uważa, że wyzysk nakręcają w Polsce urzędy pracy oraz instytucje zatrudniane przez samorządy do aktywizacji bezrobotnych: – Wypychają ludzi na śmieciówki, poprawiają sobie statystyki. Nie ma to nic wspólnego z aktywizacją, to tylko na papierze. Nikt się nie zastanawia, co się dzieje potem z tymi ludźmi, nie śledzi ich losów. Nie dostają narzędzi, by utrzymać się na rynku. Większość z nich wraca w to samo miejsce – na ulicę. Gdzie ta prosta, na którą miał wyjść Włodzimierz Knasiecki?

Włodek jest winny właścicielce za pokój już 6 tys. Nie chce wracać na ulicę. Po Kaszubach roznosił przesyłki, zarabiał 300 zł miesięcznie. Teraz znów pracuje jako ochroniarz. Jak długo? Nie myśli o tym.

Warszawa. Kiedy Rysiek nudzi się w pracy, czyta sobie Konfucjusza. Podobały mu się zwłaszcza myśli o chciwości, że jeden chciwy cały świat pogrąży w nicości. I jeszcze: „W podeszłym wieku, gdy krew stygnie, a duchy żywotne słabną, chciwości się wystrzegaj”.

Wideo „Dużego Formatu”, czyli prawdziwi bohaterowie i prawdziwe historie, Polska i świat bez fikcji. Wejdź w intrygującą materię reportażu, poznaj niezwykłe opowieści ludzi – takich jak Ty i zupełnie innych.

W ”Dużym Formacie” czytaj:

Adam Bielecki. Lodowy wojownik
Na wyprawach zimowych nie ma zapachów, nie ma kolorów, wszystko jest monochromatyczne, czarne i białe. Nie ma dźwięków, słychać tylko wiatr. Rozmowa z Adamem Bieleckim, zawodowym himalaistą

W KOR-ze byli sami fajni ludzie. Dlaczego teraz się nie lubią? Rozmowa z Zofią Romaszewską
Tak, tak, oczywiście, jesteśmy „faszyści”. I razem z Kaczyńskim doprowadzimy do autorytaryzmu

Przyjaciele z KOR-u. Dlaczego teraz się nie lubią? Rozmowa z Ludwiką i Henrykiem Wujcami
Kto te plujki zaczął? Kto wymyśla od „złodziei” i „komunistów”? Nas pan na tym nie przyłapie

Krzysztof Miller 1962-2016. Historie bez początku i końca
Nasze przebywanie na świecie ma charakter prosty. Zero-jedynkowy. Jak jesteśmy, to jest jeden. Jak nas nie ma, to jest zero

Bo w ciałach jest prawda. Czy będą ekshumacje smoleńskie?
Nie jestem pewien, czy to wyrachowanie, czy szaleństwo

Bezdomny ochroniarz na służbie za 3,50
Ochroniarz z Katowic nie dostał wypłaty, więc z fontanny wyciągnął 3 zł na jedzenie. I za to wyleciał

Weekendowiec, czyli Polska średnich miast
Pani ze Skierniewic musiała się często tłumaczyć na dworcu, dlaczego jeszcze nie wyjechała. „Powiedz, co ci w życiu nie wyszło”. Rozmowa z Filipem Springerem

bezdomny

wyborcza.pl

 

Awangardowy „Smoleńsk”, czyli radość z bycia zabitym [VARGA]

Krzysztof Varga, 15.09.2016

„Smoleńsk” na zdjęciu Lech Łotocki jako prezydent Lech Kaczyński (Materiały prasowe)

Na bazarze, gdzie główna bohaterka filmu robi shopping, sprzedawca krzyczy: „Ludzie! Ruscy zabili Kaczora!”. Po tym mocnym wejściu reszta filmu poświęcona jest udowodnieniu tej bazarowej tezy.

Na „Smoleńsk” wybrałem się już pierwszego dnia wyświetlania, na poranną projekcję. Nie mogło być inaczej, wszak to najbardziej wyczekiwany film sezonu, o historii powstawania długiej i pokrętnej. Film, którego premierę przekładano miesiącami, film obrosły fantastycznymi historiami oraz plotkami o rzekomym niezadowoleniu Naczelnika Państwa z jego pierwszej wersji, a więc film, który przeszedł do historii, zanim zdążył wejść na ekrany.

Jest to film, rzekłbym, hybrydowy, mianowicie połączenie filmu dokumentalnego, intrygi fabularnej oraz publicystyki politycznej, a w zasadzie filmowego wykładu będącego ilustracją raportów komisji Macierewicza oraz artykułów z periodyków w rodzaju „wSieci”. Jako okazjonalny czytelnik prasy niepokornej co chwilę odnosiłem nieodparte wrażenie, że kwestie padające z ust protagonistów tej historii czytałem już kiedyś w owej prasie wręcz słowo w słowo. Awangardowość „Smoleńska” na tym też zatem polega, że jest to gazeta w wersji filmowej, publicystyka w formie ruchomych obrazów. Słuszna to droga, przecież czytelnictwo prasy spada, należy iść z duchem czasu i przerabiać nudne szpalty gazetowe na formy łatwiej przyswajalne.

Ustawiającą opowieść jest jedna z pierwszych scen mających miejsce rano 10 kwietnia: otóż na bazarze warzywno-owocowym, gdzie główna bohaterka filmu robi akurat shopping, z jednego ze straganów wypada sprzedawca, krzycząc: „Ludzie! Ruscy zabili Kaczora!”. Po tym mocnym wejściu reszta filmu poświęcona jest udowodnieniu tej bazarowej tezy.

Smoleńsk – historia prawdziwa

To owa Nina, krwiożerczo polująca na atrakcyjne tematy dziennikarka telewizyjna, będzie bohaterką opowieści, jej przemianę z cynicznej zołzy w uświadomioną patriotkę będziemy obserwować. Pierwej wierzy ona w reżimową propagandę mówiącą o błędach pilotów, później jej łuski z oczu spadają i pojmuje, iż z rosyjskim zamachem mieliśmy do czynienia. Najpodlejszą jednak, a przez to potencjalnie najciekawszą postacią (potencjalnie, bo tu po prawdzie żadnych ciekawych postaci nie ma) jest redaktor owej telewizyjnej stacji grany przez Redbada Klijnstrę, który od początku tak dziennikarzy ustawia, aby zdradziecką wersję lansowali o błędzie pilotów; zdradziecką, czyli wspólnie przez Tuska i Putina przygotowaną. Nie na darmo oglądamy przecież archiwalne zdjęcia z pamiętnego spaceru Tuska z Putinem po sopockim molo. Scenę tę Maria i Lech Kaczyński widzą w telewizji i zastanawiają się, o czym ci rozprawiają i w jakim języku. Jednak zadziwiająco mało tu pary prezydenckiej, w zasadzie Lech Kaczyński w wykonaniu Lecha Łotockiego jest figurą drugoplanową, o prezydentowej już nie mówiąc, ona jedynie statystuje z rzadka. Częściej widzimy Jerzego Zelnika jako demonicznego polskiego dyplomatę, ale ewidentnie na ruskich usługach. Apeluję do wszystkich reżyserów, aby brali pod uwagę Zelnika, gdy planować będą w swoich filmach postaci czarnych charakterów, co tam czarnych, iście mefistofelicznych, bo Zelnik przecież gra tu Mefistofelesa, widać wyraźnie, że aktor ten urodzony jest do demonicznych ról. Za mocno przesadzoną uważam zaś powszechną krytykę Beaty Fido, która Ninę odgrywa, owszem, gra ona wzorcowo beznadziejnie, ale przecież dla samego filmu, dla jego przekazu znaczenia to nie ma najmniejszego. Nawet gdyby w Ninę wcieliła się Meryl Streep – niczego by to nie zmieniło.

Sylwetka. Antoni Krauze, reżyser „Smoleńska”

Antoni Krauze udzielił ostatnio depresyjnego wywiadu „Dziennikowi Gazecie Prawnej”, a z jego ponurej konfesji jasno wynikało, iż nie jest to w pełni jego dzieło autorskie, że wpływ jego jako reżysera na kształt finalny „Smoleńska” był mocno ograniczony, że film w istocie przechwycił producent, a za nim jakieś mroczne siły stojące, słowem, inni szatani byli tam czynni. Od dawna zresztą spekulowano, iż istotny wpływ na kształt „Smoleńska” ma Wielki Montażysta. To normalna w Hollywood praktyka, że reżyser jest jedynie wykonawcą cudzego projektu, a my przecież w kierunku wielkich hollywoodzkich produkcji patriotycznych zmierzamy, nic dziwnego więc, że przejmujemy tamtejsze zwyczaje.

Przewrotny jest za to przekaz polityczny „Smoleńska” – wyznawcami teorii spiskowej są ci, którzy w zamach nie wierzą, do swoistej sekty przynależą ślepcy, ufający oficjalnej wersji katastrofy. Zatem nie ma mowy o żadnej „sekcie smoleńskiej”, istnieje za to potężna i wpływowa „sekta antysmoleńska” – kto inne ma zdanie niż wersja zamachowa w „Smoleńsku” zaprezentowana, ten właśnie jest sekciarzem co najmniej, jeśli nie zdrajcą. Dystrybutor filmu rozesłał nawet zachętę, której autorem jest Jarosław Kaczyński: „To jest film, który po prostu mówi prawdę. Zapraszam każdego Polaka, który chce znać prawdę, aby ten film zobaczył”. Nie jest niczym nowym, że politycy reklamują różne produkty, by przypomnieć reklamę mebli Forte w wykonaniu Aleksandra Kwaśniewskiego, a przecież Michaił Gorbaczow reklamował słynne torebki firmy Louis Vuitton. Kaczyński reklamuje produkt „Smoleńsk”, i to za darmo, ale przecież honorarium w postaci poparcia politycznego, jakie zainkasować planuje, to więcej niż zwykła w kasie pobrana gratyfikacja.

PiS wysyła naród na „Smoleńsk”

Jest wreszcie prawie na finał obrosła już legendą scena pośmiertnego spotkania rozstrzelanych w Katyniu z zabitymi w tupolewie, scena, która mnie w zupełną konfuzję wprawiła. Od zarania projektu mówiono o tej scenie symbolicznego spotkania ofiar katyńskich z ofiarami z tupolewa, spodziewałem się zatem sceny długiej, podniosłej, przejmującej, sceny, gdzie duchy rozstrzelanych spotykają pasażerów feralnego lotu, tymczasem nie dość, że scena krótka, to i dziwaczna, bo obie grupy radośnie ku sobie zmierzają, obejmują się, przybijają piątki, można powiedzieć, że powszechny entuzjazm wśród wszystkich poległych panuje. Tak to wygląda, jakby wszyscy się radowali, że ich Rosjanie zabili i tylko dzięki temu spotkać się w owej radosnej atmosferze mogą. Najwidoczniej Polak nawet po śmierci może być szczęśliwy, pod warunkiem wszakże, że go Rosjanie zabili.

W zasadzie wszystko z filmu zrozumiałem, jedna tylko rzecz nie daje mi wciąż spokoju. Chodzi mianowicie o scenę, gdy niedługo przed próbą lądowania tupolewa nad lotniskiem przelatuje wielki rosyjski samolot, a gdy odlatuje, słyszymy, jak pilot melduje, że ładunek został zrzucony. Obowiązująca jest tu teoria, iż rozpylił on właśnie sztuczną mgłę, aczkolwiek istnieją pewne poszlaki, że może zrzucił jakieś nadajniki, które uruchomić miały bomby w tupolewie. Przecież wysoki oficer rosyjski, który nagle pojawia się wśród kontrolerów lotów i wydaje im rozkazy, każe namawiać Polaków, by zeszli na wysokość pięćdziesięciu metrów – kiedy to się dzieje, wtedy właśnie do eksplozji dochodzi. Nie wiem, czy tak w istocie było, do końca tej sceny nie rozumiem, jednak rozstrzygnięcie, czy samolot mgłę rozpylił, czy też nadajniki uruchamiające bomby zrzucił, pozostawiam kompetentnym badaczom komisji Macierewicza, ja im tylko ten ciekawy trop podrzucam.

Nie mają szczęścia wielkie filmowe projekty patriotyczne, co „Rój” to klęska, co „Smoleńsk” to porażka. Obawiam się, że istnieje tu jakiś problem strukturalny – twórcy kina godnościowego niestety nie panują nad materią filmową, deficyt talentu i technicznych umiejętności jest wręcz fascynujący. Nie chcę wcale powiedzieć, że źle to wróży, chcę powiedzieć, że wróży to arcyciekawie. Z największą niecierpliwością czekam na kolejne emanacje tej kinematografii.

Wideo „Dużego Formatu”, czyli prawdziwi bohaterowie i prawdziwe historie, Polska i świat bez fikcji. Wejdź w intrygującą materię reportażu, poznaj niezwykłe opowieści ludzi – takich jak Ty i zupełnie innych.

W ”Dużym Formacie” czytaj:

Adam Bielecki. Lodowy wojownik
Na wyprawach zimowych nie ma zapachów, nie ma kolorów, wszystko jest monochromatyczne, czarne i białe. Nie ma dźwięków, słychać tylko wiatr. Rozmowa z Adamem Bieleckim, zawodowym himalaistą

W KOR-ze byli sami fajni ludzie. Dlaczego teraz się nie lubią? Rozmowa z Zofią Romaszewską
Tak, tak, oczywiście, jesteśmy „faszyści”. I razem z Kaczyńskim doprowadzimy do autorytaryzmu

Przyjaciele z KOR-u. Dlaczego teraz się nie lubią? Rozmowa z Ludwiką i Henrykiem Wujcami
Kto te plujki zaczął? Kto wymyśla od „złodziei” i „komunistów”? Nas pan na tym nie przyłapie

Krzysztof Miller 1962-2016. Historie bez początku i końca
Nasze przebywanie na świecie ma charakter prosty. Zero-jedynkowy. Jak jesteśmy, to jest jeden. Jak nas nie ma, to jest zero

Bo w ciałach jest prawda. Czy będą ekshumacje smoleńskie?
Nie jestem pewien, czy to wyrachowanie, czy szaleństwo

Bezdomny ochroniarz na służbie za 3,50
Ochroniarz z Katowic nie dostał wypłaty, więc z fontanny wyciągnął 3 zł na jedzenie. I za to wyleciał

Weekendowiec, czyli Polska średnich miast
Pani ze Skierniewic musiała się często tłumaczyć na dworcu, dlaczego jeszcze nie wyjechała. „Powiedz, co ci w życiu nie wyszło”. Rozmowa z Filipem Springerem

Zobacz także

ludzie

wyborcza.pl

Smutek i litość dla Petru [DANIELEWSKI]

Michał Danielewski, 15.09.2016

Ryszard Petru na konwencja programowej Nowoczesnej w Warszawie

Ryszard Petru na konwencja programowej Nowoczesnej w Warszawie (Fot. Sławomir Kamiński / Agencja Gazeta)

Polska premiera Petru byłaby jedynym krajem UE, gdzie zakazana byłaby działalność związków zawodowych, ruchów lokatorskich, antyfaszystowskich, spółdzielni i wegańskich knajp.

Był szczęśliwy czas w dziejach III RP, gdy historia się skończyła, a ludzi ostrzegających przed faszyzmem można było traktować jak nawiedzonych szajbusów. Zachowywali się przecież jak Alvy Singer z „Annie Hall”, który obsesyjnie chodził do kina wciąż na ten sam film o nazistach (na „Smutek i litość” opowiadający o kolaboracji rządu Vichy z III Rzeszą). Doskonale nadawali się na dialektyczny worek treningowy, element walki dwóch ekstremów, w której sędzią był surowy, lecz sprawiedliwy liberalny kapitalizm. Apogeum takiego podejścia to reakcja na Kolorową Niepodległą w 2011 roku, gdy faszyści i antyfaszyści zostali w zasadzie sprowadzeni do wspólnego mianownika jako niebezpieczni radykałowie zamieszani w uliczne burdy. A Robert Biedroń został przez wielu uznany za histeryka, gdy ogłosił, że 11 listopada pobili go policjanci.

Pokój z kuchnią Roberta Biedronia

Ruchy antyfaszystowskie tworzą głównie anarchiści. Można ich nie lubić. Ale każdy, kto ma odrobinę społecznego słuchu, musi przyznać, że czasy się zmieniły. W Polsce 2016 roku, w kraju, gdzie ksenofobia i przemoc na tle narodowościowym to akceptowane przez obóz władzy ekspresje patriotyzmu, w państwie, którego prezydent mruga okiem do pogrobowców faszystowskiej ideologii z ONR-u, w takim miejscu i momencie tworzenie fałszywej symetrii między anarchistami a ruchami faszystowskimi jest opowiedzeniem się de facto po stronie faszystów, a przeciwko tym, którzy chcą w Polsce demokracji. Dlatego czytam program Nowoczesnej i nie wierzę własnym oczom: „Wprowadzimy przepisy ograniczające lub delegalizujące działalność organizacji o charakterze rasistowskim (…) oraz organizacji anarchistycznych. Będziemy bronić państwa przed ekstremizmami i populizmem z lewej i prawej strony sceny politycznej”.

Polska premiera Petru byłaby jedynym krajem UE, gdzie zakazana byłaby działalność związków zawodowych, ruchów lokatorskich, antyfaszystowskich, spółdzielni i wegańskich knajp, bo głównie tym zajmują się anarchiści. Gdyby nie oni, poznańscy czyściciele kamienic pewnie do tej pory bez przeszkód zmienialiby życie mieszkańców w piekło, a wyzysk w specjalnych strefach ekonomicznych pozostawałby ukryty pod kołdrą frazesów o wolnym rynku. No i trudniej byłoby tanio zjeść coś bez mięsa.

Anarchista, który siedzi w więzieniu za blokadę eksmisji: Wszystkich nas nie zamkniecie

W świecie, w którym nikt nie stanie radykalnie w obronie pracownika, nie wywrzeszczy na cały głos alarmu przed totalitarną prawicą, Ryszardowi Petru żyłoby się zapewne wygodniej. Kapitalizm w stylu wolnoamerykanki w takich warunkach rozwija się bardzo dobrze. Ale gdy ogolone osiłki przyjdą pod jego dom i nikt nie krzyknie: „Uciekaj!”, wtedy nawet szef Nowoczesnej zrozumie różnicę między spuszczającym wpierdol faszystą a ostrzegającym przed faszyzmem anarchistą. Zrozumie, ale już będzie za późno. Będzie mógł tylko westchnąć i stwierdzić, jak to już i teraz jest w modzie: „Byłem głupi”.

Wideo „Dużego Formatu”, czyli prawdziwi bohaterowie i prawdziwe historie, Polska i świat bez fikcji. Wejdź w intrygującą materię reportażu, poznaj niezwykłe opowieści ludzi – takich jak Ty i zupełnie innych.

W ”Dużym Formacie” czytaj:

Adam Bielecki. Lodowy wojownik
Na wyprawach zimowych nie ma zapachów, nie ma kolorów, wszystko jest monochromatyczne, czarne i białe. Nie ma dźwięków, słychać tylko wiatr. Rozmowa z Adamem Bieleckim, zawodowym himalaistą

W KOR-ze byli sami fajni ludzie. Dlaczego teraz się nie lubią? Rozmowa z Zofią Romaszewską
Tak, tak, oczywiście, jesteśmy „faszyści”. I razem z Kaczyńskim doprowadzimy do autorytaryzmu

Przyjaciele z KOR-u. Dlaczego teraz się nie lubią? Rozmowa z Ludwiką i Henrykiem Wujcami
Kto te plujki zaczął? Kto wymyśla od „złodziei” i „komunistów”? Nas pan na tym nie przyłapie

Krzysztof Miller 1962-2016. Historie bez początku i końca
Nasze przebywanie na świecie ma charakter prosty. Zero-jedynkowy. Jak jesteśmy, to jest jeden. Jak nas nie ma, to jest zero

Bo w ciałach jest prawda. Czy będą ekshumacje smoleńskie?
Nie jestem pewien, czy to wyrachowanie, czy szaleństwo

Bezdomny ochroniarz na służbie za 3,50
Ochroniarz z Katowic nie dostał wypłaty, więc z fontanny wyciągnął 3 zł na jedzenie. I za to wyleciał

Weekendowiec, czyli Polska średnich miast
Pani ze Skierniewic musiała się często tłumaczyć na dworcu, dlaczego jeszcze nie wyjechała. „Powiedz, co ci w życiu nie wyszło”. Rozmowa z Filipem Springerem

Zobacz także

gdy

wyborcza.pl

PiS chce pomawiać bezkarnie

Stanisław Skarżyński Oko.Press, 15.09.2016

Zbigniew Ziobro i Jarosław Kaczyński mają plan, który może zatrząść Sejmem. Zainicjowała go sprawa Jakiego?

Zbigniew Ziobro i Jarosław Kaczyński mają plan, który może zatrząść Sejmem. Zainicjowała go sprawa Jakiego?(Fot. Wojciech Olkuśnik / AG)

Jarosław Kaczyński, Zbigniew Ziobro i Patryk Jaki chcą doprowadzić do sytuacji, w której przedstawiciele większości parlamentarnej będą mogli powiedzieć o każdym, że jest stręczycielem, kanibalem albo dewiantem seksualnym, i nie poniosą za to żadnej odpowiedzialności

W efekcie sprawy wiceministra Jakiego sejmowa mównica może niebawem zakwitnąć pomówieniami. „Pan X. jest kazirodcą”, „dziadek pani Y. był w Wehrmachcie”, „poseł Z. bije żonę i kantuje na podatkach” – tak będą mogli mówić politycy PiS. Nie będą musieli się niczego bać, bo przed odpowiedzialnością cywilną i karną ochronią ich koledzy z większości parlamentarnej.

Opozycji natomiast takie prawo nie będzie przysługiwać, bo gdy poseł lub senator Platformy, PSL albo Nowoczesnej wyjdzie na mównicę i ogłosi, iż „pani A. z PiS jest szantażystką i pijaczką” – co oczywiście jest pomówieniem – PiS takiemu parlamentarzyście immunitet zaraz uchyli, a sąd oczywiście takiego posła opozycji skaże na opłacenie publikacji przeprosin i solidne odszkodowanie.

Wszystko to znajdzie odbicie w propagandowych mediach PiS. O politykach opozycji będą powstawać dwa rodzaje materiałów: gdy będą pomawiani, „Wiadomości” rozpropagują te pomówienia; gdy oni kogoś pomówią, referowane będzie pociąganie oszczercy do odpowiedzialności.

Otwórzmy oczy wyobraźni. Gdy pomówi poseł PiS: „Prokuratura wszczęła postępowanie w sprawie możliwości dopuszczania się przemocy domowej przez posła Platformy Obywatelskiej (tu imię i nazwisko). O sprawie mówił z mównicy sejmowej wiceminister Patryk Jaki, do którego anonimowo zgłosili się obywatele przerażeni krzykami bezlitośnie maltretowanej kobiety”. Albo: „Sejm uchylił immunitet posłowi Nowoczesnej (imię i nazwisko), który z mównicy sejmowej, bez jakichkolwiek podstaw, oskarżył Patryka Jakiego o prowadzenie agencji towarzyskiej. Bezpodstawnie znieważony wiceminister sprawiedliwości domaga się przeprosin w » Gazecie Polskiej Codziennie «i pół miliarda złotych na Świątynię Opatrzności Bożej”. Tak to będzie wyglądać.

Mądrość sądu

PiS był bardzo blisko osiągnięcia tego celu. Na drodze stanął mu Sąd Okręgowy w Warszawie, który słusznie uznał, że mównica sejmowa nie może być miejscem, z którego można pomówić każdego, o wszystko, wedle uznania i bez żadnego ryzyka poniesienia odpowiedzialności. Dlatego sędzia Alicja Fronczyk w precedensowej decyzji odrzuciła wniosek Patryka Jakiego, który chciał, by immunitet ochronił go przed pozwem cywilnym posła Kropiwnickiego.

Sędzia uznała, że Patryk Jaki, mówiąc z mównicy sejmowej, że „mieszkańcy okręgu pana posła Kropiwnickiego skarżą się, że pan poseł Kropiwnicki w swoim mieszkaniu prowadzi agencję towarzyską”, nie wykonywał działalności wchodzącej w zakres sprawowania mandatu poselskiego. Trudno nie zgodzić się z przekonaniem sądu, iż mówiąc coś takiego, Patryk Jaki był obywatelem, który oskarżył innego obywatela o czerpanie korzyści z nierządu. Absolutnie nic tu nie zmienia to, że obaj obywatele są posłami, a rzecz działa się w Sejmie.

Minister Jaki nie jest pierwszym parlamentarzystą, w sprawie którego sąd postanowił o rozpoczęciu procesu cywilnego bez pytania o zgodę parlamentu. Tak było już wielokrotnie. Jest za to pierwszym, który został pociągnięty do odpowiedzialności finansowej za oszczerstwo rzucone z mównicy.

Partia zwietrzyła zysk

Patryk Jaki odwołał się od decyzji sądu. Jego zdaniem okolicznością całkowicie wykluczającą możliwość rozpoczęcia procesu jest to, że mówił z trybuny sejmowej. Złożenie odwołania jest jego prawem – nic więc dziwnego, że dąży do uchylenia niekorzystnej dla siebie decyzji. Jednak od decyzji w tej sprawie zależy dużo więcej niż to, czy Patryk Jaki będzie miał proces, czy nie.

To nie przypadek, że Jakiego głośno poparli liderzy polityczni partii rządzącej. Zbigniew Ziobro zarzucił sędzi Fronczyk, że dopuściła się „rażącego złamania prawa”. Jarosław Kaczyński rozwodził się nad absolutnym charakterem immunitetu materialnego, by dojść do konkluzji, że „nie może być tak, że w Polsce sądy robią, co chcą”.

Dla PiS nagłośnienie sprawy jest korzystne, bo każda decyzja sądu przyniesie PiS zyski. Jeżeli medialny nacisk nakłoni sąd do ustępstwa i zmiany decyzji sędzi Fronczyk, PiS zyska prawo do obrzucania oponentów politycznych z mównicy sejmowej dowolnymi, choćby zmyślonymi oszczerstwami, które błyskawicznie przekształcą się w medialną lawinę błota.

Jeśli natomiast decyzja sądu zostanie podtrzymana, PiS uzyska polityczną amunicję. Patryk Jaki zostanie męczennikiem, a jego uszczuplone procesem cywilnym konto bankowe będzie obnoszonym przez prawicę dowodem na to, jak to PiS jest bezwzględnie zwalczany przez sędziów i sądy, które bronią swoich przywilejów – tak jakby powiedzenie o kimś, że jest alfonsem, to była rzecz zupełnie normalna i niewymagająca reakcji.

Trzymać kciuki za sąd

W najlepiej pojętym interesie publicznym jest to, aby w odwołaniu decyzja Alicji Fronczyk została podtrzymana, ale jej uzasadnienie zostało przygotowane w sposób wyjątkowo dokładny – ten dokument będzie bowiem ważył na przyszłości całego polskiego życia publicznego.

Argumentacja polityków PiS w sprawie Jakiego prowadzi bowiem do skandalu i absurdu – gdyby przyjąć argumentację Jakiego, immunitet będzie chronić władzę – choć powstał, by chronić opozycję przed władzą. To sytuacja fundamentalnie sprzeczna z celami instytucji, jaką jest immunitet parlamentarny. I sąd, który może – nawet podejmując precedensową decyzję – oszczędzić sejmowej mównicy kolejnej degradacji, postępuje mądrze i rozsądnie.

Z punktu widzenia celów prawa i jakości debaty publicznej decyzja Alicji Fronczyk jest wyrazem głębokiego rozumienia roli sędziego w procesie kontroli prawa. Podobnie jak nadzwyczajny kongres sędziów jej zwyczajnie mądra decyzja świadczy o tym, że sędziowie doskonale rozumieją i odpowiedzialnie podejmują wyzwanie stojące przed trzecią władzą w momencie, gdy państwo prawa staje się obiektem konsekwentnego i cynicznego ataku większości.

Zobacz także

pani

wyborcza.pl