Czabański, 03.03.2017

 

Pięciu Sewerynów w burdelu – A. Seweryn w „Kublikacjach”

Andrzej Seweryn, Agnieszka Kublik; montaż: Łukasz Carbone, 03.03.2017
http://www.gazeta.tv/plej/19,155171,21451022,video.html?embed=0&autoplay=1

Na scenie Teatru Polskiego, w kolejnym odcinku ‚Pożaru w burdelu’, Andrzej Seweryn gra pięć postaci. W ‚Kublikacjach’ mówi, że jest w przestawieniu kilka scen o ‚wchodzeniu w rolę i wychodzeniu z postaci’, co odnosi też do kontrowersji wokół ‚Klątwy’. Decyzję prezesa TVP o zdjęciu z anteny spektaklu z Julią Wyszyńską (grającą w ‚Klątwie’) bo, zdaniem szefa telewizji, ‚byłoby opowiedzeniem się po jej stronie’ – Andrzej Seweryn komentuje tak: z całego serca gratuluję serdecznie panu prezesowi ‚głębokiego’ spojrzenia na rzeczywistość aktorską i kulturalną.

andrzej-seweryn

wyborcza.pl

Adam Michnik: „Polska nie jest narodem idiotów” [WYBORCZA NA ŻYWO]

Estera Flieger, 13 stycznia 2017
Adam Michnik podczas spotkania w Teatrze Nowym

Adam Michnik podczas spotkania w Teatrze Nowym (MARCIN STĘPIEŃ)

Wyborcza na żywo. W piątek Adam Michnik spotkał się z łodzianami. – Robią państwo putinowskie. Kaczyński jest jak rower. Musi jechać, bo inaczej się wywróci. Nie zatrzyma się. Nie mówię, że jest faszystą, ale otwiera im bramy – oceniał tzw. dobrą zmianę redaktor naczelny „Gazety Wyborczej”.

Duża sala Teatru Nowego im. Kazimierza Dejmka w Łodzi wypełniła się po brzegi. Publiczności nie przyciągnęła tym razem kolejna premiera, ale spotkanie z cyklu „Wyborcza na żywo” współorganizowane z Komitetem Obrony Demokracji. Gościem był Adam Michnik, opozycjonista, intelektualista i publicysta oraz założyciel i naczelny „Gazety Wyborczej”. Rozmawiał z nim doktor Andrzej Kompa, historyk i wykładowca.

Kłamią, żeby nie wyjść z wprawy

Jak Adam Michnik odbiera sposób, w jaki jego wizerunek kreuje m.in. Telewizja Publiczna? – Poczułem się jak na własnym pogrzebie. A to, że jestem złym człowiekiem, wiem od dawna. Czytanie o sobie mnie już nudzi. Gdyby „Gazeta Polska” i media ojca Rydzyka zaczęły mnie chwalić, byłoby sensacją. Ale wolę być niekomplementowany przez te kręgi – żartował naczelny „Wyborczej”.

Zdaniem Michnika są odważni historycy, którzy nie pozwolą na fałszowanie obrazu przeszłości, a Polacy nie są narodem idiotów i obóz rządzący, prędzej czy później, przegra. Barwnie ocenił język tzw. dobrej zmiany: – To bolszewicka propaganda. To wszystko było. PiS nie wymyśla niczego oryginalnego. Jest mało kreatywny. Kłamią, żeby nie wyjść z wprawy. Czego się dotkną, to psują.

– Ale dlaczego Polacy popierają obóz rządzący? – dopytywał prowadzący dyskusję. – Szklanka jest do połowy pełna. Widzę duży opór. Czarny protest doprowadził do tego, że politycy musieli wycofać się z wprowadzenia barbarzyńskiej ustawy antyaborcyjnej. Sympatycy dobrej zmiany to margines. Spójrzmy na środowisko prawników. Wcześniej w historii konformistyczne. Teraz solidarnie są przeciw temu, co dzieje się z Trybunałem Konstytucyjnym.

Państwo putinowskie

A czy można było zapobiec zwycięstwu PiS w 2015 roku? – Zamiast czytać Kartezjusza i pić wódkę, należało jeździć od gminy do gminy i mówić, co się im szykuje.

Prognozy? – Robią państwo putinowskie. Kaczyński jest jak rower. Musi jechać, bo inaczej się wywróci. Nie zatrzyma się. Im dłużej będzie rządzić, Polska będzie stawać się coraz bardziej chorym członkiem Europy. Ale rośnie sprzeciw. Jestem pewien, że nie wygrają wyborów. Zasadniczą rzeczą jest odsunięcie PiS od władzy. Wszystkie partykularne cele liderów opozycji muszą być temu podporządkowane.

Michnik obawia się jednak scenariusza Majdanu. Jego zdaniem Jarosław Kaczyński nie ma zahamowań i zareaguje ostrzej niż Wiktor Janukowycz w pierwszych dniach Rewolucji Godności.

Twierdzi również, że przed Polakami trudny dialog: – Ludzie PiS nie są ludźmi rozmowy. Powtarzają wciąż to samo. Jakby czytali z kartki. Jak można wierzyć w bombę, której nie było? Brzozę i puszki coca-coli.

Jak jednym słowem określiłby sytuację w Polsce? – Nie użyłbym słowa „faszyzm”, choć widzimy jego przejawy, chociażby na przykładzie księdza Międlara. Może jedwabna dyktatura. Albo, idąc za Umberto Eco, pełzający zamach stanu.

Nacjo-katolicyzm

– Ale czy to nie my tworzymy wielkiego Kaczyńskiego? – zastanawiał się Andrzej Kompa. – Nie wydaje mi się. Osiągnął olbrzymi sukces. Jako pierwszy stworzył potężny i karny obóz, zlepek nacjo-katolicyzmu, szowinizmu, prowincjonalizmu i ksenofobii. Wszczepiał latami jad nienawiści, agresji i mściwości. Był wybitnym trucicielem. Prawie co trzeci Polak go popiera. Może zniszczyć sukces ostatnich 25 lat. Ale kiedy patrzę na Ludwika Dorna, widzę, że pisizm jest uleczalny. Przemówił ludzkim głosem, jak zwierzęta w Wigilię – kontrował Michnik.

A sukces 500 plus? Naczelny „Wyborczej” mówił, że dla wielu Polaków to bardzo ważny program, bo ktoś wreszcie ich zauważył. To lekcja którą powinna odrobić demokracja. – Trzeba pomyśleć nad zmianą języka. Teraz potrzebowalibyśmy Jacka Kuronia. Cenię Leszka Balcerowicza, ale trzymał się zasady, że musi się zgadzać rachunek ekonomiczny. Ale społeczny to przecież coś zupełnie innego. Trzeba rozmawiać z elektoratem PiS, bo obawiam się, żeby nie skierował się ku nacjonalistom. Nie mówię, że Kaczyński jest faszystą, ale otwiera im bramy.

Nie zabrakło komentarza do aktywności radykalnej prawicy. – Postępuje rehabilitacja nie tylko nacjonalizmu, ale szowinizmu i rasizmu. To dobrze brzmi, że jesteśmy permanentną ofiarą. Jeśli zwycięży ten dyskurs, Polska sobie sama strzeli w stopę.

Andrzej Kompa pytał też o rolę Kościoła. Adam Michnik: – Kiedy wasz dotychczasowy łódzki biskup, filozof zajmujący się naukowo spotkaniem z Innym, mówi, że źródłem całego zła jest jeden z moich artykułów, to jest niepojęte. Kościół w Polsce znalazł się w największym kryzysie od czasów reformacji. Zamiast Ewangelii mamy Telewizję Trwam i Radio Maryja. Uchowaj nas Boże od takiej pobożności, jak pisał Krasicki.

 

wyborcza.pl

c6bajr0wmaaxdee

PIĄTEK, 3 MARCA 2017

Ziobro: Sądy muszą być odporne na krytyki i godzić się na nią

20:24

Ziobro: Sądy muszą być odporne na krytyki i godzić się na nią

Być może to ratowanie państwa prawnego demokratycznego państwa prawnego miałoby się przejawiać w takiej postawie, o jakiej widzieliśmy – lub raczej nie widzieliśmy przez ostatnie lata. Albo przez liczne nadużycia w Warszawie. Nie chodzi o tych ludzi w Katowicach, ale oni mieli okazję wcześniej zaprotestować, zająć stanowisko. Sądy też w tym uczestniczyły, podejmowały decyzje które miały drakońskie konsekwencje. Elity prawnicze milczały, my nie milczeliśmy, my działaliśmy. Mam nadzieje, że nie zabraknie poczucia odpowiedzialności sędziom, którzy będą rozpatrywać ten wniosek [o uchylenie immunitetu prezesowi SA w Krakowie]. W przeciwnym razie to będzie jaskrawy przykład myślenia w kategoriach superkasty. Każda władza musi liczyć się z krytyką, prezes Gersdorf musi się liczyć z tym, że jest przedstawicielką władzy, która dysponuje ogromnymi narzędziami. Sądy muszą być odporne na krytyki i godzić się na nią. – mówił w „Gościu Wiadomości” Zbigniew Ziobro.

20:17

Petru: Słyszałem plotkę, że Saryusz-Wolski miał zastąpić Waszczykowskiego. Lepiej by się stało

Dziwię się jemu, że [Jacek Saryusz-Wolski] to robi. Słyszałem ostatnio plotkę, że miał zastąpić ministra Waszczykowskiego na stanowisku szefa MSZ. Lepiej by się stało. Niech przejdzie z tej Platformy do PiS-u i będzie szefem dyplomacji. Byłby znacznie lepszym szefem dyplomacji, niż minister Waszczykowski – mówił Ryszard Petru w rozmowie z Konradem Piaseckim w „Piaskiem po oczach” TVN24.

20:12

Petru: Jeżeli mielibyśmy formalnie dwóch polskich kandydatów, to znaczy, że żaden z nich nie będzie szefem RE

– Jeżeli mielibyśmy dwóch formalnie polskich kandydatów, to znaczy, że żaden z nich nie będzie szefem Rady Europejskiej. To znaczy, że to działanie przeciwko Polsce. Jeżeli on zostanie formalnie zgłoszony przez polski rząd, to oznacza znacznie mniejsze szanse jedynego Polaka, który ma szanse w tym momencie na szefa RE Donalda Tuska. Przecież wiadomo, że Jacka Saryusza-Wolskiego nikt nie poprze – mówił Ryszard Petru w rozmowie z Konradem Piaseckim w „Piaskiem po oczach” TVN24. Jak precyzował lider Nowoczesnej, chodzi o to, że w takiej sytuacji może zostać zgłoszony jeszcze inny kandydat.

20:09

Ziobro o sprawie byłego prezesa Sądu Apelacyjnego w Krakowie: To nie wszystko, śledztwo jest rozwojowe

Nie spodziewałem się, że śledztwo wykaże takie nieprawidłowości, takiego kalibru. To jest kaliber zarzutów bardzo duży. Nie przypominam sobie, by taka sprawa miała wcześniej miejsce. Obawiam się, że to nie wszystko. Śledztwo jest rozwojowe. Od 2013 trwała ta przestępcza działalność. Pan sędzia broni się wszelkimi sposobami, jest broniony przez swoich kolegów. Niezależnie od ataków części środowiska sędziów, takich sędziów będziemy eliminować z zawodu. Cały system jest wadliwie skonstruowany. Dlatego proponujemy reformę. Musi być jasny nadzór na odpowiedzialność za administrację [w sądach]. Niezależność sędziów jest święta – powiedział w „Gościu Wiadomości” Zbigniew Ziobro.

19:34

Czarnecki: Myślę, że Saryusz-Wolski będzie kandydatem. Od tej decyzji dzielą nas dni, a może godziny

Jacek Saryusz-Wolski ma wszelkie kwalifikacje, duże doświadczenie. Jego wychowanek Rafał Trzaskowski może to potwierdzić. Natomiast myślę, że będzie kandydatem [na przewodniczącego Rady Europejskiej]. Formalnie rząd RP, jak sądzę tak [wystawi go]. Od tej decyzji dzielą nas dni, a może godziny – mówił Ryszard Czarnecki w „Faktach po faktach” TVN24. Jak dodał: – Uważam, że w tym kierunku to pójdzie [że zgłosi go polski rząd].

15:08

Nowoczesna i Platforma po konferencji „Ich zakazy, nasze prawa”: 8 marca będziemy silne, będziemy zjednoczone

Angażujcie się w życie polityczne, zapisujcie się do partii politycznych, startujcie w wyborach. Tylko w taki sposób będziemy w stanie realizować nasze prawa, prawa człowieka – mówiła posłanka Nowoczesnej Monika Rosa po piątkowej konferencji w Sejmie „Ich zakazy nasze prawa” o prawach kobiet z udziałem polityków opozycji, przedstawicielek organizacji m.in. Czarnego Protestu. Organizatorem konferencji była koalicja „Mam prawo”.

W imieniu nas wszystkich chciałabym zaprosić w wszystkie kobiety, kobiety ale i mężczyzn – 8 marca będziemy silne, będziemy zjednoczone, jesteśmy mocno wkurzone. Pokażcie rządowi, ze nie chcemy rzucić się w otchłań średniowiecza – dodała Monika Wielichowska z PO.

W .ie Konferencja „Ich zakazy nasze prawa” o prawach kobiet – jesteśmy tu w ramach Koalicji

12:29

Wniosek posłów PiS dot. ustawy o SN ma już nadaną sygnaturę

Na stronie TK pojawił się wniosek posłów PiS dot. ustawy o Sądzie Najwyższym w zakresie dot. regulaminu w sprawie wyboru kandydatów na I prezesa SN. Ma też już nadaną sygnaturę – K 3/17.

11:44

Trzaskowski: Próba udawania przez PiS, że jest inny kandydat, jest obliczona na kolejną awanturę krajową

Nie ma żadnego innego kandydata. Jest jeden kandydat – Donald Tusk. Ta próba udawania przez PiS, że jest inny kandydat, jest obliczona na kolejną awanturę krajową, a mi jest bardzo przykro, bo pracowałem z Jackiem Saryusz-Wolskim przez kilkanaście lat. Saryusz-Wolski zdaje się wpisywać w tę awanturę krajową. Najsmutniejsze jest to, że podważane są resztki wiarygodności tego rządu na arenie europejskiej. Wszyscy przecierają oczy ze zdumienia. Otrzymuję mnóstwo telefonów z Europy, gdzie pytają się mnie, o co chodzi. WIdać było wczoraj, że nawet tego typu rozgrywka w Grupie Wyszehradzkiej jest przyjmowana z olbrzymim niesmakiem – mówił Rafał Trzaskowski na briefingu w Sejmie.

300polityka.pl

Adam Michnik: PiS demoluje nasze państwo [„WYBORCZA” NA ŻYWO]

Piotr Zapotoczny, 03 marca 2017

Spotkanie z Adamem Michnikiem w Namysłowie

Spotkanie z Adamem Michnikiem w Namysłowie (fot. Roman Rogalski / Agencja Gazeta)

– Dziś obserwujemy frontalny atak na wolność. Dochodzi do codziennej destrukcji, wręcz demolki demokratycznego państwa prawa – mówił Adam Michnik na spotkaniu w Namysłowie zorganizowanym przez Komitet Obrony Demokracji i „Gazetę Wyborczą”.

Posłuchać naczelnego „Wyborczej”, jednego z liderów opozycji demokratycznej w czasach PRL, a obecnie krytyka „dobrej zmiany”, przyszło około 200 osób. Na początku spotkania padło pytanie o to, jak patrzy na czas przemian ustrojowych z dzisiejszej perspektywy.

Nieprzewidywalny rok 1989

– Tamten 1989 rok to był rok cudów. Nikt z nas nie myślał, że doprowadzimy do wolnych wyborów. Po ich przeprowadzeniu okazało się, że obóz solidarnościowy przejął władzę. Komuniści przegrali wybory i przystali na to, że premierem będzie ktoś z innego obozu – Tadeusz Mazowiecki. To było nieprzewidywalne. Nie wiedzieliśmy, że od tego zacznie się domino, że komunizm w całej Europie zacznie się przewracać. Nie przewidywaliśmy też dynamiki zmian w Związku Sowieckim. To była nieprzewidywalna sekwencja zaskoczeń – mówił Adam Michnik.

– Musieliśmy wtedy zdecydować, czy realizujemy nasze idee z programu „Solidarności”, czy ratujemy gospodarkę, która umierała. A przypomnę, że to, co się działo w sklepach przez inflację, to było szaleństwo. W konsekwencji odstąpiliśmy od idei „cała władza w zakładach w ręce robotników” na rzecz realizacji planu Balcerowicza – dodał.

Naczelny „Wyborczej” podkreślał, że zarówno wówczas, jak i dziś gazeta, którą prowadzi, promowała takie wartości jak otwartość tolerancja, dialog, egalitaryzm, czy szacunek dla mniejszości. Zebranych odsyłał też do archiwalnych wydań „Wyborczej”.

– Nie ma w nich nic, czego mógłbym się wstydzić, ponieważ nie zmieniałem radykalnie poglądów – stwierdził.

PiS jak buldożer

W odpowiedziach na kolejne pytania naczelny „Wyborczej” bardzo krytycznie wypowiadał się o polskiej rzeczywistości pod rządami PiS. – Dziś obserwujemy frontalny atak na wolność. Dochodzi do codziennej destrukcji, wręcz demolki demokratycznego państwa prawa – stwierdził.

Przekonywał też, że dobra zamiana z punktu widzenia „Gazety Wyborczej” to zła zmiana. – To regres i cofanie się. To odejście od zasad państwa prawa, tego, co stworzyliśmy przez ponad ćwierć wieku. To katastrofa w polityce zagranicznej, izolacja Polski w Europie i zawłaszczanie państwa przez jedną orientację polityczną: od publicznych mediów, przez administracje publiczną, wojsko, administrację, po stadniny końskie. To również niszczenie instytucji: trybunału konstytucyjnego i niezależnej prokuratury, w konsekwencji niszczeni niezależnego wymiaru sprawiedliwości – mówił Adam Michnik.

Jak przekonywał, dziś obserwujemy „takie kompletne nieliczenie się z zasadą kompromisu”. – Nie szuka się pola, na którym można coś wspólnie znaleźć. Formacja Jarosława Kaczyńskiego jest jak buldożer: niszczy wszystko, co jest po drodze – mówił naczelny „Wyborczej”.

Stwierdził też, że Jarosław Kaczyński stworzył formację totalitarną, której członkowie jak mantrę powtarzają wszystko, co powie prezes.

Frontalny atak na wolność

Zapytaliśmy naszego gościa o to, co musiałoby się stać, by partia PiS przegrała następne wybory?

– To zależy od państwa, od wszystkich tu zgromadzonych. W poprzednich wyborach pokazaliśmy, że jesteśmy krótkowzrocznymi megalomanami. Myśleliśmy, że Bronisław Komorowski nie może przegrać z Andrzejem Dudą. Wygrana kandydata PiS-u to była również moja wina. Dlatego dziś jeżdżę na każde wezwanie KOD-u, to moja pokuta – mówił Adam Michnik.

– Nie można mieć lekceważącego stosunku do przeciwnika i myśleć, że to, co jest oczywiste, jest oczywiste dla wszystkich. Trzeba konsekwentnie chodzić od drzwi do drzwi i przekonywać ludzi przez cały dzień i noc. Oni nas skłócają z sąsiadami i sprawiają, że jesteśmy osamotnieni w Europie. Tymczasem Polska najbardziej zyskała na wejściu do UE. Trzeba to ludziom tłumaczyć. W 1989 roku wszyscy mówili, że nie damy rady, że nie wygramy, bo komuniści mieli wszystko struktury, radio, telewizję, prasę i instytucje. Okazało się jednak, że potrafiliśmy w takich warunkach pokonać przeciwnika – mówił Adam Michnik.

W odpowiedziach na kolejne pytania naczelny „Wyborczej” bardzo krytycznie wypowiadał się też o polskiej rzeczywistości pod rządami PiS. – Dziś obserwujemy frontalny atak na wolność. Dochodzi do codziennej destrukcji, wręcz demolki demokratycznego państwa prawa – stwierdził.

Frasyniuk jak Gagarin

Zdaniem Michnika trzeba dziś budować koalicję demokratyczną. Pierwszą próbą jej skuteczności będą już w przyszłym roku wybory samorządowe, więc takie koalicje muszą być budowane najpierw w lokalnych środowiskach. Równocześnie nie krył obaw, że taka szeroka koalicja demokratyczna może nie powstać: – Jeśli się czegoś boję, to nie potęgi PiS, bo oni więcej już nie osiągną. Boję się podziału i słabości opozycji – przyznał.

Jeden ze słuchaczy zapytał, czy opozycji mogą pomóc takie postacie jak Lech Wałęsa i Władysław Frasyniuk.

– Nie wiem, czy mogą. Wiem, że muszą. Władek to mój przyjaciel, siedzieliśmy razem w więzieniu. Z Władkiem problem polega na tym, że podobnie jak Gagarin poleciał w kosmos [walcząc z komunistami], a teraz pan chce, żeby wchodził na Gubałówkę – mówił wzbudzając śmiech i oklaski sali.

Michnik zapewniał też, że lider opozycji się znajdzie, bo tak wynika z doświadczenia historycznego. – Wierzę w to, że właściwych ludzi wynosi wiatr nadchodzących zmian – przekonywał.

Przypomnijmy, że Adam Michnik należał do czołowych działaczy opozycji demokratycznej w PRL. To on w lipcu 1989 roku opublikował w „Wyborczej” artykuł „Wasz prezydent, nasz premier”, który na początku wywołał konsternację, ale doprowadził do utworzenia rządu z pierwszym po wojnie niekomunistycznym premierem Tadeuszem Mazowieckim. Od lat nie bierze czynnego udziału w polityce, ale jeździ po Polsce i komentuje naszą rzeczywistość.

gazeta-wyborcza-2

 

wyborcza.pl

Dotarliśmy do nowych świadków wypadku premier Szydło. „Sygnałów dźwiękowych nie było”

Jarosław Sidorowicz, Aleksander Gurgul, 03 marca 2017

Marek Wójcik

Marek Wójcik (Aleksander Gurgul)

Dotarliśmy do bezpośrednich świadków wypadku w Oświęcimiu z udziałem rządowego audi, którym jechała premier Beata Szydło. – Minął mnie pierwszy samochód z kolumny rządowej. Nie było żadnych sygnałów dźwiękowych – mówi nam Marek Wójcik. – Usłyszałem huk. Obróciłem się i zobaczyłem to audi na drzewie. Ruszyłem w kierunku samochodu. BOR-owcy krzyknęli wtedy w moją stronę: „Nie podchodzić!” – dodaje.

Marek Wójcik mieszka pod Oświęcimiem. Zgodził się pod nazwiskiem opowiedzieć nam to, co widział w momencie wypadku. 10 lutego był w Oświęcimiu na terapii w centrum Anonimowych Alkoholików niedaleko miejsca wypadku. Przyjechał tam o godz. 16.30.

– Po zajęciach zeszliśmy na kawę do Klubu Abstynenta, który mieści się w tym samym budynku. Było około sześciu osób – opowiada Wójcik. – Miałem autobus do domu o godzinie 18.45, dlatego wypaliliśmy po papierosie jeszcze w bramie budynku i poszedłem w stronę dworca – wspomina.

Marek Wójcik szedł ulicą Orzeszkowej. To ta sama, w którą próbował skręcić fiat seicento kierowany przez Sebastiana K., któremu krakowska prokuratura zarzuca spowodowanie wypadku.

Zobaczyłem to audi na drzewie

– Wychodziłem akurat z ul. Orzeszkowej na ul. Powstańców [tą ulicą jechały kolumna rządowa z premier Beatą Szydło i fiat seicento]. – Minął mnie wtedy pierwszy samochód. Miał włączone tylko migające sygnały świetlne. Myślałem, że to policja kogoś wiezie albo karetka. Po kilku sekundach usłyszałem huk. Obróciłem się i zobaczyłem to audi na drzewie. Ruszyłem w kierunku samochodu, zrobiłem kilka kroków.

Marek Wójcik mówi, że z samochodów wybiegli wtedy BOR-owcy. – Działali w pośpiechu. Krzyknęli w moją stronę: „Nie podchodzić!”. Odwróciłem się wtedy, a że miałem tylko kilka minut do autobusu, ruszyłem w stronę dworca – relacjonuje przebieg zdarzenia. Jak mówi, BOR-owcy nie próbowali go zatrzymać, nie spisali też jego danych.

Wypadek samochodowy z udziałem premier Beaty Szydło w Oświęcimiu

Wypadek samochodowy z udziałem premier Beaty Szydło w Oświęcimiu KASIA ZAREMBA / EAST NEWS

 – Jak przejeżdżał ten pierwszy samochód – tuż przed uderzeniem – nie słyszałem żadnych sygnałów dźwiękowych z samochodów kolumny. Gdyby było inaczej, obróciłbym się od razu. Były włączone tylko świetlne – zapewnia.

Dodaje, że nie słuchał wtedy żadnej muzyki, nie miał na uszach słuchawek.

Rekonstrukcja przebiegu wypadku premier Szydło

Marek Wójcik twierdzi, że między przejazdem pierwszego samochodu kolumny, który go minął, a odgłosem uderzenia minęło kilka sekund. – Przerwa między pierwszym samochodem z kolumny a audi wynosiła ok. 30-40 metrów – oblicza.

Wójcik nie został dotąd wezwany przez policję czy prokuraturę, choć – jak mówi – policjanci byli już w centrum terapii. Przyszli tam pytać o osoby, które mogły być świadkami zdarzenia. – Jeśli prokuratura zwróci się do mnie, złożę zeznania – podkreśla.

Taką samą wersję zdarzeń przedstawia nam pan Marcin, z którym skontaktowaliśmy się w piątek telefonicznie. – W trakcie przejazdu kolumny nie słyszałem żadnych sygnałów dźwiękowych. Wszystko zeznam w prokuraturze, już zostałem wezwany – mówi.

W czwartek śledczy przesłuchali sześć z ośmiu osób zgłoszonych przez obrońcę Sebastiana K., mecenasa Władysława Pocieja. Wśród nich jest jeden z uczestników terapii w centrum AA. – Te osoby mają istotne informacje dla wyjaśnienia przebiegu zdarzenia – mówi mec. Władysław Pociej.

– Ich relacje posłużą biegłym do rekonstrukcji przebiegu wypadku – podkreśla prokurator Krzysztof Dratwa.

Zeznania świadków mogą mieć bardzo istotne znaczenie dla ustaleń śledztwa. Wcześniej przesłuchiwani oficerowie BOR zeznali, że kolumna rządowa miała włączone zarówno światła, jak i sygnalizację dźwiękową. To kluczowa kwestia, bo tylko wtedy można mówić uprzywilejowaniu kolumny.

Zobacz też: „To kompromituje PiS”. Posłowie, którzy pomagali kierowcy seicento będą ścigani?

 

dotarlismy

wyborcza.pl

Spór w PiS o „demoralizujące pomniki”. Marszałek Karczewski wygrywa ze swoimi senatorami

Paweł Kośmiński, 03 marca 2017

Stanisław Karczewski

Stanisław Karczewski (-Fot. Przemek Wierzchowski / Agencja Gazeta .)

Senatorowie zdecydowali o wycofaniu z Sejmu projektu PiS, choć wcześniej sami go tam skierowali. Postulował o to marszałek Senatu Stanisław Karczewski. Blisko dwa tygodnie temu postawili mu się senatorowie z jego własnego ugrupowania. W piątek większość polityków PiS zagłosowała jednak po jego myśli.

Projekt ustawy o rozbiórce setek „demoralizujących” pomników propagujących komunizm i totalitaryzm przygotowali senatorowie PiS. Po poprawce złożonej przez Jerzego Czerwińskiego (PiS) do totalitaryzmu zaliczono również „nacjonalizm ukraiński i litewski” oraz „militaryzm pruski, rosyjski i niemiecki”. Z wyliczeń wynikało, że pomysł kosztować będzie miliony złotych.

Projekt krytykowali przedstawiciele mniejszości narodowych, ale wydawało się, że bez problemu zostanie przegłosowany. W październiku Senat skierował go do Sejmu, w listopadzie jego przyjęcie pozytywnie zarekomendowały sejmowe komisji, a opinię przygotował rząd.

Nieoczekiwany zwrot nastąpił w lutym, kiedy marszałek Senatu Stanisław Karczewski (PiS) złożył wniosek o wycofaniu projektu z Sejmu. Senator Robert Mamątow (również PiS) tłumaczył w jego imieniu, że „w ustawie znalazły się zapisy, które mogą narazić nasz kraj na reperkusje międzynarodowe”.

Sprzeciwiał się Czerwiński. – Cóż takiego się zmieniło w polskiej sytuacji międzynarodowej w ciągu dwóch miesięcy, że musimy się z tego rakiem wycofywać? – pytał. Sugerował, że może chodzić o ośmieszenie Senatu, choć formalnie wycofanie ustawy jest dopuszczalne.

Senatorowie PiS poparli Czerwińskiego, by wniosek marszałka odrzucić. Podobnie komisje.

Senatorowie zajęli się sprawą w piątek. Czerwiński powtarzał swoje: „po raz pierwszy obserwujemy taki dziwny, wyjątkowy tryb”, że Senat sam wycofuje się z projektu, który – jako wnioskodawca – skierował do Sejmu. Jego zdaniem wpływ na wycofanie się z projektu może mieć „fakt opisany przez część portali internetowych, który nie został zdementowany”. – A mianowicie, że to wycofanie projektu z drugiego czytania w Sejmie nastąpiło po rozmowie, nazwijmy to wprost – interwencji ambasadora Ukrainy w Polsce – mówił. – Jeśliby tak było, uważam to za bardzo naganne. Dawniej słuchaliśmy się przez długi czas Moskwy, potem przez kilkanaście lat Berlina, a teraz musimy słuchać się Kijowa. Czy tak powinny pracować obie izby parlamentu suwerennego państwa, jakim jest Polska? – pytał.

Wycofanie projektu ustawy poparł Jerzy Fedorowicz (PO). – Polityka i polityka historyczna to coś więcej niż racje i emocje nasze i naszych bliskich – mówił.

Dziękował mu Mamątow, podkreślając, że są momenty kiedy są rzeczy „ważniejsze niż nasze osobiste sprawy”, a ta właśnie do nich należy. – Nie możemy pozwolić sobie na psucie stosunków z sąsiadami – podkreślał. Senatorów poprosił, by opowiedzieli się za wycofaniem projektu z Sejmu. – Złożymy ją na nowo. Ja osobiście na pewno ego dopilnuję – zapewnił.

Ostatecznie Senat poparł wniosek marszałka i wycofał projekt. Spośród obecnych na sali 49 senatorów PiS „za” było 39. Przeciw zagłosowało siedmiu, zaś trzech wstrzymało się od głosu.

spor

wyborcza.pl

Głosowaliśmy na PiS, a rząd likwiduje nam ostoję polskości – płacze Polonia w Quebecu. Wydział Promocji Handlu i Inwestycji w Montrealu przestaje istnieć

Aleksander Gurgul, 03 marca 2017

Wydział Promocji Handlu i Inwestycji w Montrealu przy 3501 Avenue du Musee w Montrealu. Minister rozwoju w rządzie PiS Mateusz Morawiecki wydał rozporządzenie: zlikwidować!

Wydział Promocji Handlu i Inwestycji w Montrealu przy 3501 Avenue du Musee w Montrealu. Minister rozwoju w rządzie PiS Mateusz Morawiecki wydał rozporządzenie: zlikwidować! (http://www.montreal.msz.gov.pl)

„Dobra zmiana” zwija Montreal. Tam wicepremier Mateusz Morawiecki rozwoju nie widzi.

Wyrok zapadł w niefortunnym momencie – w lutym ambasada w Ottawie obchodziła 75-lecie nawiązania stosunków dyplomatycznych z Kanadą. Były toasty i zwiedzanie wystawy. Ale za oceanem od miesiąca wiedzieli, że minister rozwoju dał rozporządzenie: zlikwidować Wydział Promocji Handlu i Inwestycji w Montrealu – miejsce spotkań tutejszych Polaków. To właśnie tam przeniesiono sprawy urzędowe, kiedy w 2014 roku rząd PO zlikwidował montrealski konsulat i sprzedał budynek. Likwidator ma uporać się z WPHI do 31 marca.

To miała być dobra zmiana…

Decyzją resortu Mateusza Morawieckiego zamknięte zostaną jeszcze Wydział Promocji Handlu i Inwestycji w Berlinie, Budapeszcie i Szanghaju. Ale to właśnie w środowisku kanadyjskiej Polonii wybuchła największa awantura.

TV Niezależna Polonia przepytała Polonusów, co sądzą o decyzji.

– Półtora roku temu w tym miejscu, razem z kolegami z klubu „Gazety Polskiej”, dopilnowaliśmy uczciwości wyborów, jako mężowie zaufania. Wybraliśmy rząd PiS-u, który miał być rządem dobrej zmiany – łamiącym się głosem mówi na nagraniu jeden z polskich montrealczyków.

Żali się też Anna Dziwiszek: – Być Polakiem na obczyźnie, to być nim podwójnie, bo tak bardzo nam brak ukochanej ojczyzny. W takim miejscach spotykają się nasze dzieci i wnuki. Bardzo byśmy chcieli, żeby izba handlowa nie została zamknięta.

Grażyna mieszka w Kanadzie od 26 lat: – Chce się nam zabrać ostatnie miejsce, w którym możemy się spotkać z polskością.

To była magiczna willa

Wysłali apel do MSZ, MR i prezydenta. Piszą: „W magicznej willi przy 3501 Avenue du Musee znajduje się stylowa, reprezentacyjna sala na 80 osób, gdzie na małej scenie stoi Grand Piano. To tu organizowane były koncerty, wieczory poetyckie, obchody rocznic narodowych, wystawy plastyczne, pokazy filmowe. Chcemy nadal kontynuować naszą działalność kulturalno-społeczną w poczuciu więzi z krajem”.

Pod apelem podpisali się przedstawiciele m.in. Polskiego Instytutu Naukowego w Kanadzie, Klubu „Gazety Polskiej” i środowisk kombatanckich. Likwidację uznają za błąd, bo Montreal jest jedną z najważniejszych pod względem politycznym i handlowym metropolii Kanady.

70 proc. za PiS, Duda z wiwatami

Protest Polonii kanadyjskiej to cios wizerunkowy dla PiS, które w wyborach parlamentarnych w 2015 roku wygrało wybory w Kanadzie. Na kandydatów tej partii do sejmu zagłosowały 3 tys. 173 osoby z 5 tys. 251 uprawnionych (prawie 70 proc.). W samym Montrealu PiS zainkasował 267 głosów, z tego 203 Jarosław Kaczyński. Liczniej Polacy poszli do urn w Toronto i Vancouver. Dla porównania Polacy mieszkający w Stanach Zjednoczonych oddali na PiS prawie 18 tys. głosów (prawie 73 proc. wszystkich).

Ważnym momentem dla Polonii kanadyjskiej była wizyta Andrzeja Dudy wiosną 2016 roku. „Wiwatujące tłumy”, czekające na niego w Ottawie, pokazywała m.in. TV Niezależna (wizytę oprotestowało kilkanaście osób z Komitetu Obrony Demokracji).

Zobacz też: Za parę lat nie będzie czym rządzić – Andrzej Olechowski w „Temacie dnia”

MSZ deklarował co innego

Decyzja rządu stoi w sprzeczności z deklaracjami szefa MSZ Witolda Waszczykowskiego, który rok temu z sejmowej mównicy zapewniał jak bliski jego sercu jest los rodaków na obczyźnie: – Chcemy, by wobec wyzwań, z którymi musimy się dziś zmierzyć, Polacy mieszkający poza granicami byli rzecznikami interesów Rzeczypospolitej. Oczekujemy, że poprzez bliską współpracę z polskim placówkami dyplomatycznymi i konsularnymi nasi rodacy będą ważnym sojusznikiem rządu w promowaniu polskiej racji stanu, polskiej kultury i pamięci narodowej, polskiej narracji historycznej – mówił.

I deklarował: – Polityka polonijna realizowana będzie nie tylko dla Polonii, ale przede wszystkim z udziałem Polonii. Będziemy rozwijać sieć Polonijnych Rad Konsultacyjnych działających przy polskich placówkach za granicą. Będziemy wspierać organizacje polonijne.

Zapytaliśmy MSZ, czy po apelu montrealczyków wstrzyma likwidację WPHI. W odpowiedzi dowiadujemy się, że była to decyzja resortu rozwoju związana z wdrażaniem Strategii Odpowiedzialnego Rozwoju (tzw. planu Morawieckiego). Resort zwraca uwagę, że konsulat RP w Montrealu nie zostanie na razie zlikwidowany. Prowadzone są analizy, jak ma dalej funkcjonować.

– Zdajemy sobie sprawę, że likwidacja WPHI może wpłynąć na możliwości operacyjne placówki zagranicznej, ale dołożymy wszelkich starań, by zapewnić możliwość współpracy konsulów ze środowiskami polonijnymi oraz zagwarantować im dostęp do podstawowych funkcji konsularnych – informuje biuro prasowe MSZ.

Kanada wypadła z głównego nurtu

Sprawę komentuje Marcin Gabryś, kanadianista z Uniwersytetu Jagiellońskiego: – Ze względu na malejącą liczbę Polonii (Kanada wypadła z głównego nurtu emigracji) zamknięcie WPHI wydaje się racjonalne ekonomicznie. Z punktu widzenia politycznego to zła zmiana, bo Polonia potrzebuje takich miejsc. Ale to sprawa drugorzędna. W kontekście podpisanej niedawno umowy o wolnym handlu Unii Europejskiej z Kanadą (CETA) to absolutny strzał w stopę. Zwłaszcza że wydział w Montrealu był jedyną placówką zajmującą się promowaniem polskich inwestycji w Kanadzie.

Władysław Lizoń, prezes Kongresu Polonii Kanadyjskiej, nie wie, czy rząd sprzeda budynek w Montrealu. Rozumie nastroje lokalnej Polonii, ale decyzję o zamknięciu WPHI uważa za słuszną: – Najlepiej, gdyby Polska utrzymała placówkę w Montrealu i otworzyła nową, w prowincji Alberta, gdzie działa wiele firm. Z moich informacji wynika, że rząd chce otworzyć izbę handlową w Toronto, które jest dziś faktycznym centrum finansowym Kanady. Montreal był nim 30-40 lat temu, zanim Quebec zorganizował referendum ws. oddzielenia prowincji od Kanady. Potem wiele biznesów opuściło Quebec.

Polonusi w liczbach

Według kanadyjskiego Censusu z 2011 r. na ponad 3,7 mln mieszkańców Montrealu ok. 6,3 tys. mówi w domu najczęściej po polsku. Dla całego Quebecu te proporcje wynoszą 6,9 tys. na 7,8 mln, a dla Kanady – 85,2 tys. na 33,1 mln.

Polonusi szacują, że w samym tylko Quebecu polskie pochodzenie ma 50-65 tys. osób.

dobra

wyborcza.pl

„To jest ok” – poseł PiS o wynajmie drogiego mieszkania dla prezes TK za pieniądze podatników. To nie Bizancjum?

Justyna Dobrosz-Oracz; Zdjęcia: Marcin Urban, 03.03.2017
http://www.gazeta.tv/plej/19,82983,21449283,video.html?embed=0&autoplay=1

Politycy PiS chętnie oskarżali poprzedni TK o Bizancjum. Czy teraz im przeszkadza, że obecna prezes Trybunału Konstytucyjnego dojeżdża do pracy z Berlina i wynajmuje mieszkanie w centrum Warszawy za pieniądze podatników?
Miesięczny czynsz wynosi ponad trzy tysiące złotych.

ok

wyborcza.pl

Pisowskie haki na ambasadora i sędziów TK

trybunal

Ambasador Polski w Berlinie Andrzej Przyłębski złapany in flagranti zachowuje się typowo dla swojej sytuacji. „Potknął się i w tym samym czasie spadły mu spodnie”.

Coś tego „w tym samym czasie” jest za dużo. Dla portalu braci Karnowskich Przyłębski o swoim TW Wolfgang mówi: „Niewykluczone, że szantażowany na okoliczność niewydania paszportu, mogłem podpisać jakieś zobowiązanie”. Nie wyklucza, że był szantażowany, a więc nie wyklucza, że nie był szantażowany, a ponadto podpisał „jakieś” zobowiązanie.

Wszystko to rozmyte, przypuszczająco o sobie, jakby był kimś innym. Chce siebie usprawiedliwić, bo w następnych zdaniach Przyłębski opowiada, co powiedział esbekowi po powrocie z Anglii: „był czerwiec roku 1979, po powrocie opowiedziałem o moim pobycie. W moich słowach nie było żadnych rewelacji.”

Używając języka Przyłębskiego należałoby owo zdanie zbudować: „możliwe”, że nie było rewelacji. A więc możliwe, że były rewelacje.

Pamiętajmy, że zaraz nastąpił czas „Solidarności”. SB zajęła się zupełnie czym innym. Przyłębski ponoć zerwał współpracę. Znowu używa trybu przypuszczającego: „Wydaje mi się, że na początku 1980 roku poinformowałem pisemnie, że nie chcę dalszych takich spotkań”.

Jakieś strasznie uprzejme to SB było, można było tajnym służbom odmówić pisemnie. No, działali w białych rękawiczkach. A jeszcze ciekawsze jest, jak Przyłębski opowiada, gdy teraz był sprawdzany przez ABW. Opowiada nasz „bohater”: „Kiedy ABW mnie sprawdzała, to całą tę sytuację przypomniano. Ja to jakoś zrekonstruowałem, opowiedziałem to oficerom i oni uznali, że  to nie spełnia pięciu kryteriów współpracy z SB. W związku z tym otrzymałem certyfikaty dostępu do tajnych materiałów”.

Czyli nie mieli jego teczki, tylko wierzyli mu na słowo. Ciekawe, jak wyglądają notatki z tego sprawdzania przez ABW. Jeszcze bardziej „żartobliwy” jest język Przyłębskiego, co napisał w oświadczeniu dla IPN, bo i do tego jest zobowiązany jako dyplomata: „Nie pamiętam, czy w oświadczeniu do IPN napisałem o podpisaniu zobowiązania.”

W przypadku Przyłębskiego działa syndrom „w tym samym czasie”, który może wyjaśnić, dlaczego został on ambasadorem, a jego żona Julia prezes Trybunału Konstytucyjnego.

Mianowicie w tym samym czasie w polskiej ambasadzie w Berlinie pracują obydwoje Przyłębscy i Mariusz Muszyński, dzisiaj najbliższy współpracownik Przyłębskiej w Trybunale Konstytucyjnym, w zasadzie to on w nim trzęsie, prezes Przyłębska jest li tylko kwiatkiem do kożuszka. Ów Muszyński w latach 90. pracował w tajnych służbach i z tego powodu został wydalony z Niemiec.

Składamy zatem to kupy wszystkie „w tym samym czasie” i może nam się złożyć całkiem fikuśne in flagranti. A na pewno na klasykę PiS, iż „za dużo tych przypadków”. Kto zatem kim trzęsie? Kto kogo szantażuje? Dlaczego nie złożyli wcześniej prawdziwych oświadczeń, dlaczego kłamali, itd.?

Za dużo tych potknięć i opadających spodni. Tak mniej więcej wygląda pisowska ruja i poróbstwo. Do bezprawia PiS potrzebne takie postaci zakłamane, unurzane w błocku, aby mieć na nich haki, aby robili, co im prezes nakaże.

 

NASZ WYWIAD. Andrzej Przyłębski przerywa milczenie: „Możliwe, że podpisałem zobowiązanie, ale wymuszono to na mnie pod groźbą”

fot.msz.gov.pl
fot.msz.gov.pl

 

Wiedział pan, że IPN nie rozpatrzył jak dotąd pana sprawy?

Nie wiedziałem o tym, ale moje informacje przesłane do IPN zawierają sprawę spotkania w biurze paszportowym.

Ale czy napisał pan w swoim oświadczeniu o fakcie podpisania zobowiązania?

Napisałem na tyle, ile pamiętałem. Po 40 latach często niewiele się pamięta. Nie pamiętam, czy w oświadczeniu do IPN napisałem o podpisaniu zobowiązania. Ale nawet jeśli je podpisałem, to było to wymuszone pod groźbą nie tylko odmowy paszportu, ale także relegacji ze studiów za kolportaż pism antykomunistycznych. Nie było też spełnione kryterium tajności, bo o rozmowie w Biurze Paszportowym poinformowałem niektórych kolegów w akademiku oraz moją narzeczoną. Będę prosił IPN o dokonanie jak najszybszej lustracji. Zakładałem mylnie, że dawno już to zrobiono.

Czy myśli pan, że wypłynięcie tych dokumentów ma charakter polityczny? Wokół Trybunału Konstytucyjnego, którego prezesem jest pana żona Julia Przyłębska, toczy się ostry spór polityczny i prawny.

Naturalnie. To jest dla mnie ewidentne. Sprawa ma uderzyć w moją małżonkę.

Rozmawiał Wojciech Biedroń

wPolityce.pl

Trybunał Konstytucyjny w cieniu tajnych służb. Jaki przypadek łączy prezes Przyłębską, jej męża i sędziego Muszyńskiego?

03.03.2017

Na prof. Andrzeja Przyłębskiego – męża prezes Trybunału Konstytucyjnego Julii Przyłębskiej – padł cień podejrzenia o współpracę z tajnymi służbami PRL, a w internecie krążą informacje o teczce dotyczące TW Wolfganga. Sędzia Piotr Muszyński, jeden z najbardziej zaufanych ludzi Przyłębskiej i jej faktyczny zastępca w Trybunale, też jest podejrzewany o kontakty ze służbami. Miał nawet zostać poproszony o opuszczenie Niemiec, ale nie wiadomo czy w związku z tymi zarzutami. Tak się składa, że cała trójka pracowała kiedyś w jednym czasie w polskiej ambasadzie w Berlinie. Czy to tylko najzwyklejszy splot przypadków?

Ministerstwo Spraw Zagranicznych oświadczyło, że nie posiada informacji jakoby IPN podważył prawdziwość oświadczenia ambasadora Polski w Niemczech, w którym ten zaprzeczył współpracy z SB. „Dyplomata kilkakrotnie przechodził procedurę sprawdzającą” – poinformował resort odnosząc się do doniesień na temat prof. Przyłębskiego. „Sprawa sygnatury w IPN jest znana MSZ” – napisano w oświadczeniu.

To oficjalne stanowisko, które absolutnie nie rozwiewa wątpliwości wobec przeszłości męża sędzi Przyłębskiej. Tym bardziej, że jak wyszło na jaw, ambasador nie został dotychczas zweryfikowany przez IPN. Oświadczenie lustracyjne wpłynęło do IPN w lipcu ub.r., kiedy Przyłębski został powołany na stanowisko ambasadora. Jak tłumaczy IPN, członkowie służby zagranicznej nie znajdują się w wykazie osób, których oświadczenia są weryfikowane poza kolejnością (należą do nich m.in. prezydent RP, marszałkowie Sejmu i Senatu, parlamentarzyści).

 

– W zasobie Biura Lustracyjnego znajduje się aktualnie ponad 370 000 oświadczeń lustracyjnych, które są sukcesywnie weryfikowane – zwraca uwagę IPN. Nawet posłowie PiS są zgodni, że gdyby potwierdziły się informacje dotyczące ambasadora – ten powinien podać się do dymisji. Podobnie wygląda sprawa podejrzeń wobec prof. Muszyńskiego. Ale sama praca w służbach specjalnych nie jest przeszkodą w sprawowaniu funkcji sędziego. Przeszkodą jest zatajenie tej służby.

 

Przypadki się zdarzają
Tak się złożyło, że Przyłębska, jej mąż i sędzia Muszyński pracowali kiedyś w tym samym czasie w ambasadzie Polskiej w Berlinie. Czy to zwykły przypadek, zapytaliśmy Piotra Niemczyka, byłego wiceszefa zarządu Urzędu Ochrony Państwa, dziś eksperta Fundacji Po.Int.

– I tak, i nie. Czasami przypadek powoduje, że ludzie długo ze sobą współpracują. Takiego zbiegu okoliczności nie można wykluczyć. Nie można wykluczyć, że byli tam zawodowo. Nie wiem, nie umiem odpowiedzieć na to pytanie, nie znam dokumentów dotyczących pana Przyłębskiego – mówi w rozmowie z naTemat Niemczyk. – Czytałem o panu Muszyńskim. Jeżeli miał jakieś relacje ze służbami, to być może jego praca w ambasadzie w Berlinie nie była przypadkowa, ale nie wiem tego – dodał.

W ubiegłym roku „Gazeta Wyborcza” pytała, czy sędzia Trybunału Konstytucyjnego Mariusz Muszyński wybrany z rekomendacji PiS, ukrył przed Sejmem, że w latach 90. służył w wywiadzie? Dziennikarze pisali, że w życiorysie, który przedstawił sejmowej komisji sprawiedliwości (opiniowała jego kandydaturę do TK), Muszyński pomija lata 90. Jedynie stwierdza ogólnie, że po studiach na Wydziale Prawa i Administracji Uniwersytetu Mikołaja Kopernika w Toruniu „uczęszczał na prokuratorską aplikację pozaetatową”, a potem był szefem działu prawnego Ambasady RP w Berlinie. Pierwsza data, jaka pada w tym biogramie, to rok 2002.

Podejrzenia wobec sędziego Muszyńskiego
Powołując się na byłych pracowników służb, „GW” informowała, że w 1993 r. – po studiach prawniczych – Muszyński został przyjęty do UOP i skierowany na szkolenie w Ośrodku Kształcenia Wywiadu w Kiejkutach Starych”. Szkolenie miał ukończyć w 1994 r., po czym przez rok pracował w centrali UOP w Warszawie.

Potem w ambasadzie w Berlinie objął funkcję szefa działu prawnego. Według rozmówców „GW” miała to być „przykrywka” dla drugiego etatu – oficera służb. W 1996 r. na życzenie strony niemieckiej Muszyński musiał podobno w ciągu jednego dnia opuścić placówkę. Nie wiadomo z jakich przyczyn.

Cały list Mariusza ‚ego do sędziów dotyczący http://www.newsweek.pl

Photo published for „Otworzyłem kopertę adresowaną do sędzi”. „Newsweek” dotarł do listu Mariusza Muszyńskiego

„Otworzyłem kopertę adresowaną do sędzi”. „Newsweek” dotarł do listu Mariusza Muszyńskiego

Korespondencja kierowana do sędziów Trybunału Konstytucyjnego trafia najpierw na biurko Mariusza Muszyńskiego, zausznika nowej prezes TK Julii Przyłębskiej – napisał w czwartek „Dziennik Gazeta…

newsweek.pl

Po artykule „GW” koordynator służb specjalnych Mariusz Kamiński oświadczył, że sędzia Mariusz Muszyński nie jest funkcjonariuszem ani współpracownikiem Agencji Wywiadu. Czy pracował w przeszłości dla polskiego wywiadu? Tego Kamiński nie zdradził. Dodał tylko, że „jako Minister Koordynator Służb Specjalnych stwierdza, że nie ma żadnych przeszkód formalnych, aby Pan Profesor Muszyński mógł sprawować funkcję sędziego Trybunału Konstytucyjnego”.

Ważna osoba w Trybunale
O prof. Muszyńskim zrobiło się głośno ostatnio w kontekście rzekomego zatwierdzania i przeglądania korespondencji, która trafia do Trybunału. Biuro Trybunału zdecydowanie zaprzeczyło. Podobno chodziło o jeden list, który był adresowany do urlopowanego sędziego Stanisława Biernata i który został otworzony przez pomyłkę.

W rozmowie z naTemat Jerzy Stępień, były prezes TK komentował: – Z chwilą, kiedy okazało się, że jedną z najważniejszych osób w Trybunale jest pan profesor Muszyński, wszystko zaczęło mi się układać w logiczną całość. Jak wiadomo, pan profesor był kiedyś mocno związany ze służbami specjalnymi. Nie wiemy w jakim charakterze, czy był oficerem, podoficerem, czy tylko jakimś konsultantem. Nie wiemy tego, bo oczywiście tego nie wyjaśnił. Wiadomo tylko, że niemiecki rząd poprosił go o opuszczenie w krótkim czasie ambasady polskiej w Berlinie. On tam pracował razem z sędzią Przyłębską. Widzimy więc, że to jest teraz chyba najważniejsza postać w Trybunale (…) – spekulował Stępień.

Z oficjalnej biografii sędzi Przyłębskiej wynika, że do 2007 pracowała na placówkach dyplomatycznych w Niemczech m.in. jako radca ambasady RP w Berlinie, a także w konsulacie w Kolonii. Jej mąż, obecny ambasador – Andrzej Przyłębski w latach 1996-2001 też pełnił funkcję radcy Ambasady RP w Niemczech – jako attaché ds. kultury i nauki.

Czy łatwo przeciąć pępowinę łączącą kogoś ze służbami, pytamy Niemczyka? – Jest takie powiedzenie, że ze służb nie można odejść, ale według mnie można. Jeżeli pyta pan o kwestie formalne, to absolutnie tak. Mamy takie przypadki, że ludzie, którzy kiedyś działali w służbach, zostali przestępcami, przeszli na drugą stronę i nic nie wskazuje na to, żeby działali pod przykryciem. To jest kwestia mentalności, nawyków, otoczenia. W Polsce aż za bardzo można odejść ze służb, bo jednak służby powinny się interesować swoimi byłymi współpracownikami. W wielu krajach są takie rozwiązania, które mają zapobiegać temu, aby oni popadli w jakieś kłopoty – tłumaczy Niemczyk.

Bez nadzoru służb
– W Polsce nie ma żadnego formalnego nadzoru, obowiązku meldowania się. Jest obowiązek zachowania tajemnicy państwowej, ale jak wiadomo byli agenci piszą książki, różne rzeczy robią i nie bardzo się tym przejmują – dodaje Niemczyk.

Nasz rozmówca nie słyszał, by poza prof. Muszyńskim, na którymś z sędziów TK ciążyły jakieś podejrzenia o współpracę ze służbami. – Ale patrząc na życiorysy byłych sędziów TK, to jednak byli to zawsze ludzie jak żona Cezara. Środowisko prawnicze, ale także parlament, starało się wybierać sędziów poza podejrzeniami. Ten ostatni nabór jest niestety taki, że pojawiły się osoby, które nie mają choćby jakiegoś wyraźnego dorobku naukowego – podkreśla Niemczyk.

trybunal

naTemat.pl

Jerzy Sawka (komentator obywatelski)

Samorządy, ostatnia barykada wolności

03 marca 2017

Protest Komitetu Obrony Demokracji w obronie samorządów, Łódź 16.02.2017 r.

Protest Komitetu Obrony Demokracji w obronie samorządów, Łódź 16.02.2017 r. (Fot. Marcin Wojciechowski/ Agencja Gazeta)

jerzy-sawka

Trybunał przegrany. Sąd Najwyższy oblężony. Samorządy na celowniku. Prezes idzie jak burza

Wnioskując na podstawie sekcji zwłok Trybunału, zakładam całkiem rychłą śmierć Sądu Najwyższego. W tej sytuacji ostatnią barykadą wolności będą samorządy. Jeśli PiS zlikwiduje drugą turę i zniesie wstecznie – wbrew prawu, ale w zgodzie z doktryną Prawa i Sprawiedliwości – ich wielokadencyjność, bój to będzie nasz ostatni.

Wczoraj w Sali Kolumnowej Sejmu o przyszłości samorządów dyskutowało dwustu wójtów, burmistrzów i prezydentów miast z całej Polski. Obecna władza nie zaszczyciła tego gremium obecnością. Na spotkaniu padły propozycje zorganizowania manifestacji.

Mnie bardzo spodobała się reakcja Wadima Tyszkiewicza, burmistrza Nowej Soli. Powiedział, że opon nie będzie palił ani obrzucał kamieniami rządowych budynków. Tyszkiewicz zaproponował, by wszystkie rady gmin zebrały się jednego dnia o jednej godzinie i przyjęły wspólne stanowisko w obronie samorządów oraz wycofały się z komisji wspólnej rządu i samorządu.

To bardzo rozsądny głos mądrego, doświadczonego i sprawdzonego w zarządzaniu miastem człowieka. Jednak bez szerokiego poparcia społecznego obecni włodarze miast i wsi są bez szans. Jeśli lokalne społeczności nie staną w obronie swoich małych ojczyzn – staną się one łupem Kaczyńskiego i jego ludzi. To będzie ostatni akord w dziele niszczenia Polski, jaką budowało pokolenie lat 80.

Przyłączam się do sposobu myślenia Wadima Tyszkiewicza. Nie maszerujmy więc po ulicach, maszerujmy na wybory!

Zobacz: Operacja samorządy

 

tk

wyborcza.pl

A ruchadełko leśne to np. Kasia Kowalska.

Anna Dryjańska: Surrealizm 😂😂😂

c6afbquwqaayucq

Panie prokuratorze, przyjdzie panu odpowiedzieć za tę decyzję – Jarosław Kurski o umorzeniu śledztwa w sprawie premier Szydło

Jarosław Kurski; Zdjęcia: Paweł Głogowski, 03.03.2017
http://www.gazeta.tv/plej/19,82983,21447796,video.html?embed=0&autoplay=1

Nędzna parafka z wyblakłą pieczątką – tak wygląda podpis prokuratora pod decyzją o umorzeniu śledztwa w sprawie niepublikowania przez premier Szydło wyroku Trybunału Konstytucyjnego. Panie anonimowy prokuratorze, zanim zrobi Pan kolejne świństwo, proszę trzy razy pomyśleć – apeluje w komentarzu ‚Wyborczej’ Jarosław Kurski.

panie

wyborcza.pl

 

Agnieszka Kublik

Polskie Radio. Związek zawodowy „S”. S jak Stanisławczyk

03 marca 2017

Prezes Polskiego Radia Barbara Stanisławczyk

Prezes Polskiego Radia Barbara Stanisławczyk (TOMASZ URBANEK/EAST NEWS)

Kiedy związek zawodowy broni pracodawcy, a nie broni pracowników, nasuwa się pytanie o sens istnienia takich związków.

Szef „Solidarności” w Polskim Radiu Edward Pikula i jego zastępczyni Ewa Kuczyńska napisali list do szefa Rady Mediów Narodowych, posła PiS Krzysztofa Czabańskiego.

List jest kuriozalny z czterech powodów.

Po pierwsze, „S” prosi szefa RMN, by prezes Polskiego Radia Barbara Stanisławczyk-Żyła mogła nadal być szefową radia, choć ona sama dwa tygodnie temu, dobę po wygranej w konkursie, zrezygnowała. I to nie podając żadnych powodów rezygnacji.

Po drugie, związek wystawił laurkę pani prezes („rozumie zasady rzetelności i obiektywizmu i przede wszystkim etyki dziennikarskiej, przywracała kanony misyjności”), która jest autorką bardzo niedobrej zmiany w spółce. Bo pozwalniała wielu radiowców, wprowadziła na anteny prorządową propagandę, a dziennikarze opowiadają nawet o pojawianiu się prewencyjnej cenzury.

Po trzecie, związek zawodowy broni pracodawcy, który wyrzucił dyscyplinarnie aż trzech szefów innego związku zawodowego działającego w radiu – Związku Zawodowego Dziennikarzy i Pracowników Programu III i II Polskiego Radia. Prezes Stanisławczyk wręczyła im dyscyplinarki za to, że robili to, co do nich należy. Czyli stanęli w obronie zwalnianych lub odsuwanych od anteny dziennikarzy. Prezes Stanisławczyk oskarżyła związkowców nawet o to, że mieli w ten sposób „wywierać presję psychiczną” i „destabilizować pracę władz radia poprzez publiczne nękanie zarządu”. Wtedy „S” listów w obronie kolegów związkowców nie pisała.

Po czwarte, związek broni pani prezes, którą szef zespołu prawnego spółki Lucjan Jarzyński publicznie oskarżył o mobbing. Mediom opowiadał o „wielokrotnych przypadkach awanturnictwa i agresji słownej wobec niego i innych pracowników ze strony pani prezes”, o „przemocy słownej stosowanej przez panią prezes wobec niego oraz wobec innych pracowników”, o „wybuchach furii, wręcz poniżaniu pracowników”.

Czyli „Solidarność” radiowa solidaryzuje się pracodawcą oraz nie solidaryzuje się z pracownikami i broniącymi ich związkowcami.

Ot, taki związek na „S”, S jak Stanisławczyk. Tak się kończą niebezpieczne powiązania związków zawodowych z polityką i z partyjnymi prezesami. Kompromitacją.

tak-sie

wyborcza.pl

 

radio-tok-fm

http://www.tokfm.pl/Tokfm/7,103454,21448478,niestety-pis-do-rozpie-a-demokracji-ma-dwie-prawe-rece.html

Jak wojewoda Jarosław Wieczorek kusi kobiety? „Wypręż pierś i uśmiechnij się!”

Przemysław Jedlecki, 03 marca 2017

Takie zaproszenie na oficjalny profilu na FB zamieścił wojewoda śląski

Takie zaproszenie na oficjalny profilu na FB zamieścił wojewoda śląski (FB/Wojewoda Śląski Jarosław Wieczorej)

Wojewoda Jarosław Wieczorek (PiS) z okazji Dnia Kobiet postanowił zaprosić kobiety do urzędu. Wygląda na to, że dał popis seksizmu i powielił najgorsze kalki męskiego szowinizmu

Wojewoda Jarosław Wieczorek (PiS) z okazji Dnia Kobiet postanowił zaprosić kobiety do urzędu. Ale jego forma pozostawia wiele do życzenia. To brak wyczucia, taktu, seksizm czy może zwykła wpadka? A może jednak wszystko naraz? Na to wygląda. Wiem, że o błąd w social mediach bardzo łatwo. I to właśnie zdarzyło się wojewodzie. Przy czym na takim stanowisku pewne rzeczy po prostu nie uchodzą. Jarosław Wieczorek powinien o tym wiedzieć. Problem w tym, że raczej nie wie.

Zaproszenie do urzędu wojewódzkiego dla dziesięciu pań

Co takiego się stało? Wojewoda postanowił zaprosić do siebie na Dzień Kobiet dziesięć pań. Postawił warunki: trzeba być mieszkanką województwa śląskiego i mieć ukończone 18 lat. Kusił też pytaniami: „Jesteś ciekawa, jak wygląda gabinet Wojewody Śląskiego i czy na jego biurku piętrzą się stosy dokumentów, czy też panuje wzorowy porządek”, „Chcesz odkryć atrakcyjne zakamarki Urzędu i poznać jego tajemnice?”. Jeśli tak, trzeba było zgłosić się na facebookowym profilu wydarzenia. Tak zwany post rejestracyjny polubiło 14 pań. Dziesięć z nich wybierze się na „Dzień pełen atrakcji i niespodzianek w Śląskim Urzędzie Wojewódzkim w Katowicach”.

To kalka męskiego szowinizmu, uprzedzeń i seksizmu

Być może Jarosław Wieczorek próbował być zabawny, ale mu to nie wyszło. To, co zaprezentował, to kalka męskiego szowinizmu, uprzedzeń i seksizmu. Wojewoda podpisał się pod ukrytym przesłaniem, z którego wynika, że on jest tu „szefem”, a rolą kobiety jest ładnie wyglądać, by szefowi było miło.

Wojewoda panie do wizyty zapraszał też na swoim oficjalnym profilu. Ukazał się tu post ze zdjęciem korytarza w urzędzie. Na ścianie wiszą portrety kobiet w strojach ludowych. Dorysowano im komiksowe chmurki. Jedna z pań mówi, że „Niebawem do szefa przyjdą goście, a ja nie mam co na siebie włożyć”. Odpowiada jej druga ze sportretowanych: „Kochana, wypręż pierś i uśmiechnij się. My mamy to coś!”.

Być może Jarosław Wieczorek próbował być zabawny, ale mu to nie wyszło. To, co zaprezentował, to kalka męskiego szowinizmu, uprzedzeń i seksizmu. Wojewoda podpisał się pod ukrytym przesłaniem, z którego wynika, że on jest tu „szefem”, a rolą kobiety jest ładnie wyglądać, by szefowi było miło. Oczywiście kobieta musi być tą istotą, która – jak zawsze – nie ma co na siebie włożyć. Rada na to, to już jednak szczyt braku taktu. Skoro nie masz co na siebie włożyć, to wypnij piersi i się uśmiechaj. W końcu kobieta ma tylko ładnie wyglądać i być dodatkiem do szefa.

Pani premier też ma wyprężyć pierś?

Wojewoda Jarosław Wieczorek, zamiast zapraszać panie na zwiedzenie zakamarków gmachu Sejmu Śląskiego, powinien je przeprosić. Za to, jak je potraktował. Nie liczę jednak na to, że wojewoda wyciągnie wnioski z krytyki i zmieni swój stosunek do kobiet. Być może nawet partyjni koledzy zaczną go chwalić, bo świetnie wpisał się w sposób, w jaki PiS i jego niektórzy działacze opisują kobiety i komentują ich żądania i aspiracje.

Szefem rządu jest kobieta. Ciekawe, czy wojewoda poradzi jej, by podczas następnej wizyty w regionie wyprężyła pierś. To przecież takie męskie, odważne i od razu wiadomo, kto tu rządzi.i

Chętnie zamknęliby je w domach, postawili przy garach i zostawiliby z dziećmi. Bywać, robić karierę może tylko on, czyli szef. Wojewoda powiedział kiedyś, że rząd kieruje, a wojewoda realizuje jego politykę w terenie. Szefem rządu jest kobieta. Ciekawe, czy wojewoda poradzi jej, by podczas następnej wizyty w regionie wyprężyła pierś. To przecież takie męskie, odważne i od razu wiadomo, kto tu rządzi.

gazeta-wyborcza

wyborcza.pl

 

c57hx_hwyaqlieb

„Na wszystkich prawnikach spoczywa obowiązek podtrzymywania i ratowania demokratycznego państwa prawnego”. Prof. na konf.

c5-6rezwqaeexsr

 

c5-991xwaaanx7i

 

c5-qp_luwaumij3

IPN nie weryfikował oświadczenia lustracyjnego ambasadora Andrzeja Przyłębskiego

03.03.2017

Ambasador RP w Niemczech Andrzej Przyłębski. Fot. PAP/R. GuzAmbasador RP w Niemczech Andrzej Przyłębski. Fot. PAP/R. Guz

Biuro Lustracyjne IPN nie wdrożyło dotychczas procedury weryfikującej w odniesieniu do oświadczenia Andrzeja Przyłębskiego – poinformował w piątek IPN. Wiąże się to z przepisami ustawy o ujawnianiu informacji o dokumentach organów bezpieczeństwa państwa z lat 1944-1990.

„Oświadczenie lustracyjne Andrzeja Przyłębskiego jako członka służby zagranicznej wpłynęło do Biura Lustracyjnego IPN 18 lipca 2016 r. Andrzej Przyłębski nie składał wcześniej oświadczenia lustracyjnego ani na podstawie obecnie obowiązującej ani poprzednio obowiązującej ustawy lustracyjnej” – poinformował w komunikacie IPN.

W zasobie Biura Lustracyjnego znajduje się aktualnie ponad 370 tysięcy oświadczeń lustracyjnych, które są sukcesywnie weryfikowane.

IPN zaznacza, że zgodnie z wymogami ustawowymi w pierwszej kolejności, a zatem niezwłocznie po uzyskaniu oświadczenia lustracyjnego przez Biuro Lustracyjne, wdrażane są czynności weryfikujące zgodność z prawdą oświadczeń złożonych przez osoby pełniące funkcje publiczne. Są to osoby wymienione w art. 22 ustawy o ujawnianiu informacji o dokumentach organów bezpieczeństwa państwa z lat 1944-1990 oraz treści tych dokumentów.

„Członkowie służby zagranicznej nie są wymienieni w tym przepisie. Biuro Lustracyjne nie wdrożyło dotychczas procedury weryfikującej w odniesieniu do oświadczenia Andrzeja Przyłębskiego” – podał Instytut.

„Według naszej wiedzy ambasador złożył oświadczenie, w którym zaprzeczył, iż miałby współpracować ze Służbą Bezpieczeństwa PRL. MSZ nie posiada informacji, aby IPN podważył prawdziwość oświadczenia ambasadora i skierował sprawę do Sądu Lustracyjnego” – podkreśla MSZ.

W art. 22 ustawy o ujawnianiu informacji o dokumentach organów bezpieczeństwa państwa z lat 1944-1990 wymienieni są m.in. prezydent RP, marszałkowie Sejmu i Senatu, parlamentarzyści, prezes i członkowie Rady Ministrów, prezes i sędziowie Sądu Najwyższego, prezes i sędziowie Trybunału Konstytucyjnego, rzecznik praw obywatelskich, prezes NIK, prezes i wiceprezesi Narodowego Banku Polskiego, prokurator generalny, osoby pełniące funkcje sekretarzy i podsekretarzy stanu.

Według informacji z inwentarza archiwalnego IPN, dostępnego na stronie www.inwentarz.ipn.gov.pl, w archiwach IPN znajduje się teczka o tytule: „Teczka personalna tajnego współpracownika pseudonim „Wolfgang” dot. Przyłębski Andrzej, imię ojca: Marian, ur. 14-05-1958 r.”

Dokumenty z teczki personalnej tajnego współpracownika pseudonim „Wolfgang” obejmują lata 1979-1980. Są przypisane do Wojewódzkiego Urzędu Spraw Wewnętrznych w Koninie z lat 1983-1990. Teczka zawiera 40 stron i – jak podaje inwentarz archiwalny IPN – jest przechowywana w Oddziałowym Archiwum Instytutu Pamięci Narodowej w Poznaniu.

Wyjaśnień w tej sprawie od premier Beaty Szydło i zajęcia stanowiska w tej sprawie domaga się Platforma Obywatelska. Politycy tej partii poinformowali, że informacje na temat rzekomej współpracy Andrzeja Przyłębskiego uzyskali na stronie internetowej Instytutu Pamięci Narodowej. „Uważamy, że sprawa jest poważna i wymaga natychmiastowej reakcji” – ocenił poseł PO Tomasz Siemoniak. Dodał też: „My nie oczekujemy, że będzie się tłumaczył ambasador Przyłębski, tylko jego przełożeni. Niech oni jednoznacznie stwierdzą, że to jest nieprawdziwe” – powiedział Siemoniak.

Politycy PO podali też, że teczka dotycząca Andrzeja Przyłębskiego została wypożyczona przed powołaniem ambasadora i obecnie nie może być przedmiotem analizy m.in. dziennikarzy lub historyków.

W czwartek MSZ poinformował PAP, że nie posiada informacji, aby IPN podważył prawdziwość oświadczenia ambasadora Polski w Niemczech Andrzeja Przyłębskiego, w którym ten zaprzeczył współpracy z SB. W przesłanym oświadczeniu MSZ podkreślił, że „sprawa sygnatury w IPN jest znana” resortowi.

„Jednocześnie informujemy, że ambasador Andrzej Przyłębski przechodził kilkakrotnie standardową procedurę sprawdzającą, dokonaną przez właściwe w tej kwestii służby. Chcielibyśmy podkreślić, że za procedurę nie odpowiada Ministerstwo Spraw Zagranicznych. Nie zajmuje się ono również kwestiami lustracyjnymi” – zaznaczyło ministerstwo.

„Według naszej wiedzy ambasador złożył oświadczenie, w którym zaprzeczył, iż miałby współpracować ze Służbą Bezpieczeństwa PRL. MSZ nie posiada informacji, aby IPN podważył prawdziwość oświadczenia ambasadora i skierował sprawę do Sądu Lustracyjnego” – podkreśla MSZ.

„Dodatkowo uprzejmie informujemy, że prof. Andrzej Przyłębski od czerwca 2016 roku dysponuje wysokim dopuszczeniem do tajemnicy państwowej. Przypominamy także, że był już wcześniej zatrudniony w Ambasadzie RP w Kolonii (a następnie w Berlinie)” – dodaje resort.

Przyłębski w lipcu ub. roku został powołany na nowego ambasadora Polski w Republice Federalnej Niemiec, zastępując na tym stanowisku Jerzego Margańskiego. Przyłębski przez większość kariery był związany z Uniwersytetem im. Adama Mickiewicza w Poznaniu, jako profesor wykładał również filozofię na Technische Universität w Chemnitz.

W marcu 2010 r. otrzymał tytuł profesorski. W 2015 r. prezydent Andrzej Duda powołał go w skład Narodowej Rady Rozwoju. Przez pięć lat zajmował stanowisko radcy ds. kultury i nauki w Ambasadzie RP w Niemczech. (PAP)

dzieje

dzieje.pl

Owacja na stojąco dla prof. Gersdorf od setek sędziów i prawników. „Może pani na nas liczyć”

Łukasz Woźnicki, 03 marca 2017

Sędzia Sądu Najwyższego profesor Małgorzata Gersdorf

Sędzia Sądu Najwyższego profesor Małgorzata Gersdorf (Fot. Dawid Chalimoniuk / Agencja Gazeta)

– Wzywała pani sędziów do obrony standardów i solidarności. Aby ta solidarność miała wartość, musi być oparta na wzajemności. Może pani na nas liczyć – przywitali prof. Małgorzatę Gersdorf, pierwszą prezes Sądu Najwyższego przedstawiciele wszystkich zawodów prawniczych.

Na Uniwersytecie Śląskim w Katowicach trwa konferencja „Sędzia a konstytucja”. Dotyczy rozproszonej kontroli konstytucyjnej, czyli możliwości badania konstytucyjności przepisów przez polskie sądy po sparaliżowaniu Trybunału Konstytucyjnego. Biorą w niej udział przedstawiciele wszystkich zawodów prawniczych z całego kraju.

– To ewenement jeśli chodzi o konferencje naukowe. Możemy śmiało powiedzieć, że jesteśmy kongresem reprezentacyjnym dla środowiska prawniczego – witał gości dr Jacek Barcik z Uniwersytetu Śląskiego.

Gdy organizatorzy wspomnieli, że na sali jest już pierwsza prezes Sądu Najwyższego Małgorzata Gersdorf wszyscy wstali i zaczęli klaskać.

– Wzywała pani wszystkich sędziów do odwagi i bezkompromisowości w obronie standardów. Wzywała pani do solidarności. Solidarność, aby miała wartość, musi być oparta na wzajemności. Chciałbym w imieniu wielu osób tutaj zapewnić, że może pani liczyć na wzajemność – mówił dr Barcik.

O wniosek PiS prezes sądu najwyższego spytał Marcin Pietraszewski z katowickiego oddziału „Gazety Wyborczej”. –  Nie czytałam tego wniosku, ale z tego co słyszałam, jest absurdalny – powiedziała sędzia Gersdorf.

– Czy tym wnioskiem PiS chce wprowadzić politykę do Sądu Najwyższego? – zapytaliśmy prezes Gersdorf. – Proszę o to zapytać prezesa Kaczyńskiego – stwierdziła z uśmiechem. I po raz kolejny przypomniała, że od dłuższego czasu w Polsce trwa batalia o niezależność sądownictwa.

Prezes NSA: Podważana jest niezależność SN

Prof. Gersdorf od 2014 roku kieruje pracami Sądu Najwyższego. Ostatnio ostro krytykowała działania PiS: występowała w obronie Trybunału Konstytucyjnego i przeciw reformie sądownictwa autorstwa Zbigniewa Ziobry. W środę 50 posłów PiS wystąpiło do TK z wnioskiem, aby zbadał konstytucyjność przepisów, na podstawie których wybrano Gersdorf. Chcą też, aby jej dotychczasowe decyzje zostały uznane za nieważne.

– Nad tym wnioskiem nie można przejść do porządku dziennego. Nie można udawać, że nie wiadomo, o co chodzi. Chodzi o destabilizowanie sytuacji wokół SN, podważenie niezależności tego sądu i całego sądownictwa powszechnego w Polsce. – mówił podczas konferencji w Katowicach prezes Naczelnej Rady Adwokackiej Jacek Trela.

– Z tego miejsca trzeba dziś jasno powiedzieć, że w świecie prawniczym nie ma zgody na tego rodzaju destabilizacje, które siłą rzeczy muszą doprowadzić do chaosu w wymiarze sprawiedliwości – dodawał.

Prof. Gersdorf: Brońmy naszego dorobku konstytucyjnego

– Spotykamy się w czasie nadzwyczajnym, kiedy w sposób bezprecedensowy atakuje się sądy, władze sądownicze i mnie personalnie – mówiła prof. Gersdorf.

– Dzieje się to w roku szczególnym, gdy przypada 100-lecie powstania odrodzonego sądownictwa powszechnego i SN po 120 latach zaborów, które zniszczyły państwowość. I teraz mamy do czynienia z sytuacją, że może dojść do zburzenia tego, co zbudowano po zaborach. To jest strasznie przykre, napawa mnie wielką troską. Chciałabym, abyśmy tego uniknęli – dodawała.

– Uważam, że na wszystkich prawnikach spoczywa obowiązek podtrzymywania, ratowania demokratycznego państwa prawnego. Niecałe społeczeństwo zdaje sobie sprawę z powagi sytuacji. Dlatego mamy obowiązek dotrzeć do niego z tym przekazem. Obowiązek ten spoczywa także na mediach, które muszą tłumaczyć na czym polega – dla każdego obywatela – demokratyczne państwo prawa – mówiła pierwsza prezes SN.

Przypominała słowa przysięgi doktorskiej po łacinie. – W wolnym tłumaczeniu: powinniśmy krzewić prawdę i rozniecać blask światła ludziom. Powinniśmy to robić w sytuacji, gdy prowadzona jest kampania pomówień, kłamstw i złej woli w przekazie medialnym. Musimy chronić nasz dorobek konstytucyjny, sprzeciwiać się niszczeniu sądownictwa ale także całej państwowości opartej na demokratycznym państwa prawa – mówiła pierwsza prezes SN.

Konferencję na żywo można oglądać na kanale YouTube:

 

owacja

wyborcza.pl

Monika Olejnik

Co by tu jeszcze wyciąć?

02 marca 2017

Ulica Branickiego. Wycięte drzewa

Ulica Branickiego. Wycięte drzewa (Fot. Jędrzej Wojnar / Agencja Gazeta)

Idą jak burza. Wycinają wszystko, co się da, począwszy od drzew. Wszystko dla dobra obywatela. Jednak jak wyciąć Tuska to największy ból głowy rządzących. Opluć, intrygować – to ich zadanie.

Wyciąć pigułkę „dzień po” dla dobra kobiet, bo przecież są idiotkami i nie potrafią jej brać. Muszą to robić pod okiem lekarza.

Wyciąć Trybunał Konstytucyjny, sparaliżować go – to kolejne hasło PiS.

Minister Zbigniew Ziobro, ku zdumieniu Jarosława Kaczyńskiego, składa wniosek o wykluczenie trzech sędziów TK, wiadomo których – nie swoich.

Poseł Arkadiusz Mularczyk stał się twarzą wniosku 50 posłów o zbadanie zgodności z konstytucją wyboru prezes Sądu Najwyższego. Do niedawna wrogiem PiS był Andrzej Rzepliński, teraz stała się pierwsza prezes Małgorzata Gersdorf.

Poseł Mularczyk kompromituje się, wali głową w ścianę. Studenci prawa powinni obejrzeć konferencję prasową adwokata Mularczyka. Dobrze, że jest posłem, a nie obrońcą, bo jego klienci mogliby być niezadowoleni z wyroków sądu.

Im większe zamieszanie, tym łatwiej przykryć to, co się dzieje w polskiej armii. A tam trwa wycinka na całego: generałów, pułkowników, osób kompetentnych, docenianych przez NATO, walczących w Afganistanie, w Iraku. Wszystko po to, żeby w armii Macierewicza byli mierni, ale wierni.

Beczka śmiechu czy ściana płaczu?

Minister od wycinania drzew pisze pean na cześć dyrektora Radia Maryja, dziękując mu wprost za poparcie w wyborach parlamentarnych.

Co na to Kościół, Episkopat, który tylko wzburza się „Klątwą”, a niczego innego poza tym nie widzi?

Po raz pierwszy w historii urzędujący minister składa akt miłości księdzu, pisząc o nim m.in., że broni polskich lasów państwowych, widzi dramat Puszczy Białowieskiej, wszechstronnie wykształcony, znający bardzo dobrze historię Polski, narodu, Kościoła. Autorytet w kwestiach takich, jak: wartości chrześcijańskie, etyka i moralność (przypominam, że to Rydzyk mówił o Marii Kaczyńskiej, że jest czarownicą i powinna się poddać eutanazji). Jest wizjonerem, sprzeciwia się gender i wspiera tradycyjny model rodziny. Jemu wycięcie nie grozi.

Ale czy zostało coś jeszcze do wycięcia?

pis-wycina

wyborcza.pl

Jak PiS będzie udomawiał media. Nadchodzi repolonizacja gazet

Agata Kondzińska, Agnieszka Kublik, 03 marca 2017

Krzysztof Czabański

Krzysztof Czabański (WOJCIECH KARDAS)

W Ministerstwie Kultury powstał zespół, który pracuje nad repolonizacją i dekoncentracją mediów. – Znajdzie się sposób na rozbijanie monopolu zagranicznych grup medialnych, np. na odbieranie im gazet – mówi Barbara Bubula (PiS).

Zespołowi, który ma opracować kierunki zmian na rynku medialnym, przewodniczy wiceminister kultury Paweł Lewandowski, były ekspert Fundacji Republikańskiej. Znaleźli się w nim przedstawiciele KRRiT oraz Urzędu Ochrony Konkurencji i Konsumentów.

– Jesteśmy na etapie analiz. Rozważamy różne modele dekoncentracji kapitału. Dysponujemy wykazem rozwiązań, które stosowane są w innych państwach UE – mówi Lewandowski. Dodaje, że „koncentracja kapitału jest czynnikiem mającym zasadniczy wpływ na pluralizm mediów, a celem ustawy będzie zagwarantowanie tego pluralizmu”.

– Chodzi o to, by było jak najwięcej podmiotów, a nie kilka, które są jednocześnie właścicielami prasy, radia, telewizji i portali internetowych i powielają w tych mediach ten sam przekaz. Może to wywołać wrażenie u odbiorcy, że generalnie wszędzie w każdej sprawie przedstawiana jest tylko jedna opinia – ocenia Lewandowski. I podaje przykład USA, gdzie przepisy antykoncentracyjne wprost mówią, które spółki nie mogą się ze sobą łączyć. – Telewizje ABC, CBS, Fox i NBC mają taki zakaz. My aż tak daleko nie pójdziemy – zapewnia.

Media z Polakami i dla Polaków

Hasło repolonizacji PiS powtarza od dawna. Kryje się pod nim próba ograniczenia niemieckiej dominacji na rynku medialnym.

– Powinniśmy krok po kroku, oczywiście w zgodzie z regułami państw cywilizowanych, czyli wykupując te media, doprowadzić do tego, aby były one polskie w możliwie najwyższym procencie – mówił w maju 2016 r. prezes PiS Jarosław Kaczyński. Jego zdaniem nie do przyjęcia jest w suwerennym kraju to, że „media są w wielkiej części w ręku właścicieli zewnętrznych i że oni wykorzystują to politycznie”.

Jesienią 2016 r. o repolonizacji debatowała sejmowa komisja kultury.

– Mówiąc o repolonizacji, myślimy o pewnym „udomowieniu” mediów, o doprowadzeniu do tego, że reprezentują polski interes, że są z Polakami i dla Polaków – wyjaśniała wtedy szefowa komisji Elżbieta Kruk z PiS.

Jej partyjna koleżanka, była członkini KRRiT Barbara Bubula tłumaczyła, że „repolonizacja to nie tylko ograniczenie udziału zagranicznego kapitału, ale też odwrócenie nierównowagi ideowej w mediach. Bo antypolskie mogą być także media, których właściciele są obywatelami RP”.

Posłowie podali dane: w 2014 r. zagraniczny kapitał był właścicielem 138 czasopism i gazet. Polski – jedynie 47 tytułów. – Stary monopol państwa totalitarnego został zastąpiony przez monopol zagraniczny – podsumowała Kruk.

Zobacz: Jethon, Kublik i Lewicka w „Studio pod parasolką”. Zaprasza Dorota Wysocka-Schnepf

UOKiK nakaże, polskie wydawnictwa wykupią?

Krzysztof Czabański, poseł PiS i szef Rady Mediów Narodowych, sam o sobie mówi, że zajmował się szkicowaniem kierunku repolonizacji. Twierdzi, że spółki skarbu państwa nie będą wykupywać udziałów od zagranicznych koncernów. Jego zdaniem powinny się tym zająć „dobre, polskie grupy wydawnicze, by ich portfolio się wzbogacało o kolejne tytuły”.

Nie wiadomo, w jakim kierunku pójdą prace. – Brany jest pod uwagę wariant dekoncentrowania poprzez ustawowe wymuszanie pozbywania się mediów w przypadku, gdy wydawca ma zbyt duży udział w rynku. Znajdzie się sposób na rozbijanie monopolu zagranicznych grup medialnych, np. na odbieranie im gazet – mówi Bubula.

Wiceminister kultury Jarosław Sellin ujawnił, że „zespół analizujący koncentrację kapitałową w sektorze mediów zaproponuje rozwiązania legislacyjne mające m.in. wzmocnić narzędzia UOKiK w tym zakresie”.

Wiceminister mówił, że wzorem dla PiS mogą być m.in. regulacje z Francji. Zgodnie z nimi nikt nie może posiadać powyżej 49 proc. kapitału lub prawa głosu w spółce mającej koncesję na ogólnokrajową naziemną telewizję mającą ponad 8 proc. udziału w rynku; właściciel koncesji na taki kanał nie może też posiadać więcej niż 33 proc. kapitału lub prawa głosu w lokalnej lub ponadregionalnej stacji; udział kapitału zagranicznego w spółce mającej naziemną koncesję radiową lub TV nie może przekroczyć 20 proc.

jak

wyborcza.pl

Zmiana ordynacji wyborczej? Samorządowcy rozważają bunt

Anna Gorczyca, 03 marca 2017

Prezydent Nowej Soli Wadim Tyszkiewicz

Prezydent Nowej Soli Wadim Tyszkiewicz (Fot. Sławomir Kamiński / Agencja Gazeta)

Samorządowcy są zaniepokojeni planami PiS, m.in. zapowiadaną zmianą ordynacji wyborczej. Chcą protestować na ulicach, a opozycja deklaruje wsparcie i zapowiada wspólne listy kandydatów w wyborach samorządowych.

Debatę o przyszłości samorządów zorganizowało wczoraj Ogólnopolskie Porozumienie Organizacji Samorządowych. Zrzesza ok. 1 tys. gmin. W Sali Kolumnowej Sejmu spotkało się ponad 200 wójtów, burmistrzów i prezydentów miast. Byli też posłowie opozycji. Zaproszenie zlekceważyli Jarosław Kaczyński i Paweł Kukiz, a przedstawiciel Kancelarii Prezydenta wymówił się innymi zajęciami.

– Dwukadencyjność, jedna tura wyborów wójtów, burmistrzów i prezydentów miast, likwidacja jednomandatowych okręgów wyborczych. To propozycje PiS, o których słyszymy z mediów. Ale nie wiemy, nad czym naprawdę partia pracuje. Musimy zacząć działać, bo któregoś dnia okaże się, że już przegłosowano ustawy, a prezydent je podpisał – mówił prezydent Nowej Soli Wadim Tyszkiewicz. Samorządowcy przestrzegali, że PiS chce scentralizować władzę w Polsce, bo Jarosław Kaczyński nie ufa społeczeństwu obywatelskiemu.

Były prezes Trybunału Konstytucyjnego i jedyny żyjący twórca obowiązującej ustawy o samorządzie lokalnym Jerzy Stępień przypomniał, że prace nad nią trwały długo i były poprzedzone wieloma konsultacjami, a PiS niczego nie konsultuje. Zdaniem Stępnia propozycja wprowadzenia ograniczenia urzędowania wójtów, burmistrzów i prezydentów do dwóch kadencji jest niezgodna z konstytucją. – To również brutalny atak na bezpośrednie prawa wyborcze – powiedział Stępień.

Zobacz: Crash test. Odc. 26. Kosiniak-Kamysz o wspólnych listach wyborczych i wzmocnieniu programu 500+

Były prezydent Poznania Ryszard Grobelny rządził miastem przez cztery kadencje. W ostatnich wyborach przegrał. Wczoraj mówił: – Jeśli obywatele chcą zmienić prezydenta, to mogą to zrobić bez wprowadzania dwukadencyjności. Ja jestem tego najlepszym przykładem.

– Jeśli samorządowcy będą mogli pracować tylko przez dwie kadencje, to niech takie samo prawo obowiązuje posłów. Kiedy nie będziemy mogli pracować w samorządzie, pójdziemy do Sejmu – ironizował Jacek Sauter, burmistrz Bytomia Odrzańskiego (rządzi tam od 25 lat).

Poseł PO Tomasz Siemoniak podkreślał, że PiS jest na wojnie z samorządami. Chce im odebrać ważne instytucje i podporządkować je administracji rządowej. Chodzi m.in. o wojewódzkie fundusze ochrony środowiska, ośrodki doradztwa rolniczego i powiatowe urzędy pracy. – PiS chce też podporządkować rządowi regionalne izby obrachunkowe, które kontrolują budżety gmin. Jeśli tak się stanie, rząd będzie miał narzędzia, by w każdej chwili odwołać wójta czy radę gminy i wprowadzić swojego komisarza – ostrzegał poseł PO.

Siemoniak zapowiedział, że Platforma będzie współpracować z Nowoczesną i PSL przed wyborami samorządowymi. Lider Nowoczesnej Ryszard Petru przekonywał samorządowców, by walczyli, bo obecna władza boi się protestów.

Czy samorządowcy wyjdą na ulice? Propozycje zorganizowania manifestacji padły, ale bez konkretów. Wadim Tyszkiewicz zapowiedział, że on „nie będzie palił opon i obrzucał kamieniami rządowych budynków”. – Proponuję, by wszystkie rady gmin zebrały się jednego dnia o jednej godzinie i przyjęły wspólne stanowisko w sprawie obrony samorządów. I wycofajmy się z komisji wspólnej rządu i samorządu – apelował.

zmiana

wyborcza.pl

Witold Gadomski

Człowiek, który nie zastąpi Tuska

02 marca 2017

Donald Tusk i Jacek Saryusz-Wolski, 2008 r.

Donald Tusk i Jacek Saryusz-Wolski, 2008 r. (Fot. Wojciech Surdziel / AG)

Jacek Saryusz-Wolski należy do wąskiego grona pionierów, którzy przeprowadzali w Polsce transformację ustrojową.

Na początku lat 90. Leszek Balcerowicz przestawiał gospodarkę na tory rynkowe, Wiesław Rozłucki tworzył giełdę, Lesław Paga pisał reguły rynku kapitałowego, Janusz Lewandowski prywatyzował, a Jacek Saryusz-Wolski integrował Polskę z Unią Europejską. Zasług na tym polu nikt mu nie odbierze, nawet jeśli zgodził się wziąć udział w grze Prawa i Sprawiedliwości – partii, która kwestionuje dorobek III RP i jest niechętna Unii.

We wrześniu skończy 69 lat. Ma za sobą długą i satysfakcjonującą karierę urzędnika wysokiego szczebla oraz aktywnego członka Parlamentu Europejskiego. Nigdy jednak nie był konstytucyjnym ministrem ani pierwszoplanowym politykiem. Był ważnym ekspertem, ale pozostawał w cieniu innych. Czyżby przed emeryturą postanowił wyjść z cienia?

Kilka lat temu mówił w „Dzienniku Zachodnim Polska The Times”: „Ze zgrozą obserwuję, jak w instytucjach unijnych Polak Polakowi prędzej zaszkodzi, niż pomoże. Nie lubimy i nie rozumiemy siebie, więc nie dziwmy się, że i inni nas nie rozumieją”. Nikt nie ma wątpliwości, że nieoficjalny pomysł, by kandydował na stanowisko przewodniczącego Rady Europejskiej, ma tylko jeden cel – zaszkodzenie Donaldowi Tuskowi.

Zobacz: „Ja bym go wyrzucił”. Petru ostro o Saryuszu-Wolskim i grze PiS

Twardy negocjator

Pochodzi z Łodzi, był pracownikiem naukowym na Uniwersytecie Łódzkim, skąd wywodzi się grupa ekonomistów, którzy po 1989 roku objęli wysokie stanowiska: Jerzy Kropiwnicki, Marek Belka, Anna Fornalczyk, Jarosław Bauc. Zajmował się Wspólnotami Europejskimi – tematem, który w PRL epoki Gierka wydawał się niszowy. W 1973 r. skończył też studia podyplomowe w Centre Européen Universitaire w Nancy. Wstąpienie do „Solidarności” nie zahamowało jego kariery. Pod koniec lat 80. został na uczelni kierownikiem Ośrodka Badań Europejskich.

Gdy w 1991 roku rząd Jana Krzysztofa Bieleckiego utworzył stanowisko pełnomocnika ds. integracji europejskiej i pomocy zagranicznej, Jacek Saryusz-Wolski na tę funkcję nadawał się idealnie i sprawował ją do roku 1996 w pięciu kolejnych rządach. Ale gdy w gabinecie Hanny Suchockiej do obsadzenia było stanowisko członka Rady Ministrów ds. Integracji z EWG, dostał je polityk – Jan Krzysztof Bielecki. Saryusz-Wolski musiał się zadowolić dotychczasową funkcją.

Jego najważniejszym zadaniem był układ stowarzyszeniowy z Unią Europejską. Twardo negocjował. Bił się, by w preambule był zapis o tym, że docelowo Polska zmierza do członkostwa w Unii, ale w dokumencie Unia odnotowała tylko nasze „aspiracje do członkostwa”.

Po kilkunastu latach obecności przywykliśmy, że jesteśmy pełnoprawnym i ważnym członkiem Wspólnoty, ale w 1991 roku urzędnicy z Brukseli proponowali nam pomoc według formuły przyjętej dla krajów Trzeciego Świata. Saryusz-Wolski szybko im to wybił z głowy. „Nie jesteśmy Afryką, nie jesteśmy krajem nierozwiniętym” – powiedział zmieszanym eurokratom. W lipcu 1991 roku oświadczył, że zawiesza negocjacje, bo warunki proponowane Polsce są niekorzystne. Ale miesiąc później w ZSRR była próba zamachu stanu i Bruksela zmiękła. Przewodniczący Komisji Europejskiej zapewnił, że w razie zagrożenia Polska nie będzie sama. Europa Zachodnia bała się konfliktu na Wschodzie, który mógłby doprowadzić do napływu milionów imigrantów z. Polski.

W negocjacjach w sprawie członkostwa Polski w UE Saryusz–Wolski brał udział od 2000 roku, gdy premier Jerzy Buzek mianował go sekretarzem Komitetu Integracji Europejskiej. Był obecny na słynnym szczycie w Nicei (7-11 grudnia 2000r.), gdzie wynegocjowany został traktat, według którego Polska otrzymała 27 głosów w Radzie Europejskiej. Tylko o dwa mniej niż największe kraje Unii, w tym Niemcy.

Nicea albo śmierć

Traktat z Nicei był dla Polski korzystny, ale w 2004 roku kraje członkowskie podpisały nowy, który przewidywał, że siła głosów poszczególnych krajów w Radzie Europejskiej będzie proporcjonalna do liczby ludności.

„Nicea albo śmierć” – zawołał wówczas Jacek Saryusz-Wolski, ale powtórzył to w Sejmie Jan Rokita i to ten drugi uważany jest za autora hasła. Saryusz jak zwykle pozostał w cieniu.

Od 2004 roku jest europarlamentarzystą z listy Platformy Obywatelskiej. Był do tej funkcji doskonale przygotowany i stał się jednym z aktywniejszych europarlamentarzystów. Od lipca 2004 do stycznia 2007 roku (przez połowę kadencji) pełnił funkcję wiceprzewodniczącego Parlamentu Europejskiego z ramienia EPL-ED (Europejskiej Partii Ludowej). W 2007 r. objął stanowisko przewodniczącego komisji spraw zagranicznych.

Platforma Obywatelska, do której wstąpił (był przez pewien czas nawet wiceprzewodniczącym), była partią wielonurtową. W sprawach europejskich nie mówiła jednym głosem. Część działaczy (na przykład Janusz Lewandowski) uważała, że obecność w Unii jest dla Polski wartością nie do przecenienia i trzeba po prostu korzystać z jej mechanizmów. Rokita i Saryusz obawiali się, że Unia może narzucić Polsce niekorzystne rozwiązania. Za hasłem „Nicea albo śmierć” kryła się zatem nieufność wobec UE i chęć blokowania jej decyzji.

Saryusz PO-PiS-owiec

Jacek Saryusz-Wolski publicznie nigdy nie atakował instytucji unijnych w takim stylu, jak to czynią politycy PiS. A jednak są sprawy, które go łączą z PiS. Zapewne doskonale znalazłby się w PO-PiS – formacji, która miała szansę powstać w 2005 roku.

W styczniu 2007 roku doszło, jak zawsze w połowie kadencji Parlamentu Europejskiego, do roszad kadrowych. Saryusz-Wolski stracił funkcję wiceprzewodniczącego Parlamentu, ale ubiegał się o stanowisko przewodniczącego komisji spraw zagranicznych. I osiąg-nął ten cel, co oznaczało, że Janusz Lewandowski stracił funkcję przewodniczącego równie ważnej komisji finansów. Saryusz-Wolski miał wówczas poparcie europosłów PiS. W Polsce sekundowały mu prawicowe media.

W ostatnich latach coraz częściej zajmował stanowisko bliskie PiS. W kwietniu 2016 roku był jedynym europarlamentarzystą z PO nieobecnym podczas głosowania nad rezolucją wzywającą władze polskie do wprowadzenia zaleceń Komisji Weneckiej.

W październiku zabrał głos w sprawie zerwania kontraktu na francuskie caracale. „Od Francuzów Polska powinna uczyć się żelaznego trzymania się własnych interesów. Musimy dążyć do tego, byśmy byli traktowani jak poważne kraje zachodnioeuropejskie, a nie jak rynek zbytu” – mówił, przyznając rację Antoniemu Macierewiczowi.

Skrytykował niedawny list Donalda Tuska do szefów europejskich rządów, w którym były premier pisał, że zagrożeniem dla Unii Europejskiej są obok Rosji, Chin i państwa islamskiego także Stany Zjednoczone rządzone przez Trumpa. Podobnie jak politycy PiS podkreśla znaczenie Grupy Wyszehradzkiej.

Jego milczenie, gdy „Financial Times” ujawnił, że jest sondowana jego kandydatura na stanowisko zajmowane obecnie przez Tuska, nie jest przypadkowe. Doskonale wie, że nie ma szans na zastąpienie byłego premiera, ale im większe zamieszanie wokół kandydatury, tym mniejsze szanse Tuska na reelekcję. Komentatorzy powszechnie spekulują, że nagrodą będzie stanowisko szefa polskiego MSZ.

Mimo wszystko to mało prawdopodobne. Z jednej strony musiałby żyrować coraz brutalniejszą politykę wewnętrzną PiS i dostosować swój język do propagandy tego ugrupowania, co byłoby dużym dyskomfortem. Z drugiej zaś – przez całą karierę był singlem, człowiekiem niezależnym, którego pozycja wynikała z kompetencji. Dla Jarosława Kaczyńskiego nie byłby wygodnym partnerem.

Wielu komentatorów zwraca uwagę, że wolta Saryusza-Wolskiego może być zemstą na Tusku, który nigdy nie zaproponował mu wysokiego stanowiska. Z pewnością Saryusz nadawałby się na ministra spraw zagranicznych (po odejściu Radosława Sikorskiego został nim Grzegorz Schetyna, merytorycznie gorszy). Byłby też świetnym unijnym komisarzem, ale Tusk na tym stanowisku widział Elżbietę Bieńkowską. Utracił nawet stanowisko członka zarządu PO, był w partii marginalizowany. Czy zaczyna wielką grę, czy tylko chce zrobić Tuskowi psikusa?

saryusz

wyborcza.pl