Kaczyński, 13.12.2016

 

top13-12-2016

 

Tekst piosenki:

Tak niewiele żądam
Tak niewiele pragnę
Tak niewiele widziałem
Tak niewiele zobaczę

Tak niewiele myślę
Tak niewiele znaczę
Tak niewiele słyszałem
Tak niewiele potrafię

Wolność kocham i rozumiem
Wolności oddać nie umiem
Wolność kocham i rozumiem
Wolności oddać nie umiem

Tak niewiele miałem
Tak niewiele mam
Mogę stracić wszystko
Mogę zostać sam

Wolność kocham i rozumiem
Wolności oddać nie umiem
Wolność kocham i rozumiem
Wolności…

Wolność kocham i rozumiem
Wolności oddać nie umiem
Wolność kocham i rozumiem
Wolności oddać nie umiem

Tak niewiele miałem
Tak niewiele mam
Mogę rzucić wszystko
Mogę zostać sam

Wolność kocham i rozumiem
Wolności oddać nie umiem
Wolność kocham i rozumiem
Wolności oddać nie umiem 2x

 

czlrmf6xgairfvc

http://deser.gazeta.pl/deser/56,111858,19729191,jaroslaw-kaczynski-nie-byl-internowany-przez-przypadek,,1.html#Prze

Te utwory obalały PRL. 17 antysystemowych piosenek, niektóre są dziś absolutnie kultowe

Nie tylko strajki odgrywały istotną rolę w życiu opozycji czasów PRL-u. Ogromną siłę miała też muzyka grana na koncertach, w radiu, z przegrywanych potajemnie na kaset. Oto 17 utworów, które w różnych sposób oddają ducha tamtej epoki.

Jacek Kaczmarski – Mury

W latach 80. sztandarowy hymn opozycji, wymierzony przeciwko władzy ludowej, ale także szerzej przeciwko zniewoleniu i braku wolności słowa. Utwór zyskał sławę grany również w trio z Przemysławem Gintrowskim i Zbigniewem Łapińskim. Autorem słów jest Jacek Kaczmarski, naczelny bard tej epoki, ale melodia została wzięta z piosenki katalońskiego wokalisty, Lluísa Llacha

te-utwory

gazeta.pl

WTOREK, 13 GRUDNIA 2016 , 20:26

Kijowski: Mam nadzieję, że z czasem wrócą dobre czasy. Odzyskamy niezawisłość TK, demokrację i wolność

Jeżeli Trybunał zostanie zgwałcony, pozbawiony niezawisłości, stanie się zbrojnym orężem partii politycznej, rządzącej, to nie będzie czego bronić. Będziemy się sprzeciwiać politycznie motywowanym działaniom Trybunału, a wygląda na to, że z czasem może do tego dojść. Jeszcze mam nadzieję, że nie tak szybko, ale od dłuższego czasu prace TK są mocno utrudnione – mówił Mateusz Kijowski w rozmowie z Jarosławem Gugałą w „Gościu wydarzeń” Polsat News.

Jak dodał: – Będziemy się sprzeciwiać. Cóż możemy zrobić? Obywatele nie mają wojska, administracji, policji, więc będziemy protestować, sprawę nagłaśniać i domagać się wsparcia od naszych partnerów międzynarodowych, wspólnych przyjaciół i zobaczymy… Mam nadzieję, że z czasem wrócą dobre czasy. Odzyskamy niezawisłość TK, demokrację i wolność. Ale dzisiaj 13 grudnia trzeba powiedzieć, że nastroje są coraz bardziej ponure i coraz bardziej nam przypominają ten 1981 roku.

20:15

Kijowski: Czasy się zmieniają, a prokurator Piotrowicz dalej walczy z opozycją

Czasy się zmieniają, a prokurator Piotrowicz dalej walczy z opozycją. Jeżeli ktoś chce rozliczać, to powinien zacząć od siebie. Ale tak naprawdę w żadnej sytuacji w państwie demokratycznym, opartym na Konstytucji i porządku prawnym nie może być stosowana odpowiedzialność zbiorowa. Każdy przypadek trzeba rozpatrywać indywidualnie – mówił Mateusz Kijowski w rozmowie z Jarosławem Gugałą w „Gościu wydarzeń” Polsat News.

19:40
Zrzut ekranu 2016-12-13 o 19.37.52

Będzie brakowało pieniędzy na wszystko, co naobiecywali, dlatego wywołują emocje i robią igrzyska – mówił Petru w TVN24.

19:36
Zrzut ekranu 2016-12-13 o 19.33.04

To pani Szydło i pan Duda poniosą odpowiedzalność, niech to sobie przemyślą pod koniec roku, bo nie Jarosław Kaczynski, który raz na jakiś czas stanie na stołku i coś mówi – mówił Petru w FpF TVN24.

19:31
Zrzut ekranu 2016-12-13 o 19.26.51

Petru w FpF: Liczba ochroniarzy wskazuje, że Kaczyński jest osobą tchórzliwą, nie silną

Jak on był w opozycji to było w porządku, a jak ja jestem w opozycji on chce uporządkować? To są zapędy autorytarne człowieka który otoczony ochroniarzami, który nie ma kontaktu ze zwykłym człowiekiem. Liczba ochroniarzy wskazuje, że jest osobą tchórzliwą, nie silną. Psuje gospodarkę, łamie konstytucję i chce uporządkować opozycję. 

19:00
CzkxCWFWQAEUWBb.jpg-large

Protest przed biurem Piotrowicza w Krośnie

O proteście opozycji pod biurem PRL-owskiego prokuratora i posła PiS Stanisława Piotrowicza w Krośnie poinformował na Twitterze reporter Faktów TVN – Dariusz Prosiecki:

 

WTOREK, 13 GRUDNIA 2016, 18:57
KACZ7

Kaczyński: Jeśli będziemy się mobilizować, to zwyciężymy. I zwyciężymy!

– Musimy wiedzieć, po co to wszystko jest robione, po co to całe szaleństwo, gigantyczne oszustwo, obrażanie każdego dnia. W mediach, na ulicy, nawet w gmachu Sejmu. To jest właśnie po to, by ludzi odciągnąć, przekonać do tego, że dobra zmiana nie jest dobrą zmianą, że to, co jest robione dla nich nie jest robione dla nich, tylko dla jakich dziwnych celów, dla jakiejś dyktaturze, do której rzekomo dążymy – mówił Jarosław Kaczyński.

Kaczyński: To spotkanie to też walka o drogę do lepszej i bardziej sprawiedliwej Polski.

Pamiętajmy – to dzisiejsze spotkanie to wspomnienia, pamięć, ale także współczesność i walka o to, by droga ku dobrej zmianie, lepszej, sprawiedliwszej Polsce, była drogą ciągle otwartą. Byśmy mogli po niej iść i dojść do ostatecznego zwycięstwa. A częścią będzie przynajmniej moralne, ale w niektórych przypadkach i karne rozliczenie tych, którzy kiedyś dopuszczali się na Polakach zbrodni.

Kaczyński: Jeśli bedziemy się mobilizować, to zwyciężymy

Jeżeli będziemy się mobilizować, jeżeli będziemy potrafili mówić nie tylko przy urnie wyborczej, ale i na co dzień, w momentach uroczystych jak ten dzisiejszy, o tym, jaka naprawdę jest Polska i o co w Polsce chodzi, to jestem pewien, że zwyciężymy! I zwyciężymy

18:54

Kaczyński: Zmiana w Polsce napotyka na opór, na wściekły opór

– Mamy rząd dobrej zmiany, rząd Beaty Szydło. Dążymy do tego, by Polska się zmieniła, by stała się bardziej sprawiedliwy, by cały ten oszukańczy mechanizm rozdziału dóbr został złamany. I chodzi tu zarówno o dobra materiale i innego rodzaju. Wszystko to, co działo się w ciągu 25 lat, to było o coś wysoce niesprawiedliwego. Chcemy to zmienić. Ale ta zmiana napotyka na opór, na wściekły opór. Czyj? Tych, którzy tracą. Bo ogromna większość społeczeństwa traciła swoje szanse. Ale byli i są tacy którzy mieli się tym systemie znakomicie. Na ogół – chociaż nie bez wyjątków – wywodzili swoją pozycję z poprzedniego systemu. I oni próbują zanurzyć Polskę we sferze, mgle absurdu. Próbują porównywać obecne rządy do tamtych, porządkowanie Polski do stanu wojennego. Porównywać kraj, gdzie jest być może najwięcej wolności w Europie z tamtym państwem, gdzie niewola wróciła w całej pełni 13 grudnia. – mówił na pl. Trzech Krzyży Jarosław Kaczyński.

Kaczyński: Musimy o tym absurdzie mówić

Musimy o tym absurdzie mówić. Ten absurd ma różne funkcje. Ma naiwnych wprowadzić w błąd. Ma wprowadzić w ludzką świadomość zbanalizowania komunizmu, no bo skoro wtedy było podobnie jak teraz, to w gruncie rzeczy nic takiego się nie działo.

18:374 godz. temu
Zrzut ekranu 2016-12-13 o 18.30.24

Porażka frekwencyjna marszu PiS jednym z tematów wieczoru

Zdjęcia ekranu podzielonego na relacje z wiecu PiS i marszu KOD i porównaniem frekwencji na obu wydarzeniach stały się jednym z tematów wieczoru.

Remember that time Kaczyński organised a massive rally and nobody showed up? Yeah… that would be today

300polityka.pl

 

13 grudnia PiS maszerował, a Kaczyński oskarżał: Gdyby nie to chore państwo, nasz naród parłby do przodu jak Chiny

Wybrała Agnieszka Kublik, 13 grudnia 2016

13 grudnia 2014 r. Marsz PiS w rocznicę stanu wojennego, plac Trzech Krzyży w Warszawie. Przemawia Jarosław Kaczyński

13 grudnia 2014 r. Marsz PiS w rocznicę stanu wojennego, plac Trzech Krzyży w Warszawie. Przemawia Jarosław Kaczyński(Fot. Adam Stępień / Agencja Gazeta)

Co PiS i prezes partii Jarosław Kaczyński robili 13 grudnia, gdy byli w opozycji? Bezwględnie atakowali rząd Donalda Tuska i Ewy Kopacz

13 grudnia 2011: „Donald Tusk godzi w status Polski jako suwerennego państwa”

Marsz zorganizowany przez PiS w 30. rocznicę stanu wojennego przeszedł z warszawskiego placu Trzech Krzyży wzdłuż siedziby premiera pod Belweder. Na czele transparent: „Nie ma Europy sprawiedliwej bez Polski niepodległej. Jan Paweł II”.

Na innych hasła: „Herr Tusk und Sikorski, służcie Niemcom w Berlinie, a Polskę zostawcie Polakom”, „Żądamy prawdy o Smoleńsku”, „Brońmy Polski”, „Stop podwyżce cen”, „Obudź się, Polsko” i „Nie wierzymy w sprawiedliwość w polskich sądach”.

Była wielka flaga narodowa znana z Marszu Niepodległości 11 listopada i mnóstwo mniejszych. Niektórzy z uczestników szli z pochodniami.

U stóp pomnika Piłsudskiego przemówienie wygłosił Jarosław Kaczyński: „Donald Tusk godzi w status Polski jako suwerennego państwa. O nasze interesy możemy dbać tylko my sami! Potrzebujemy rządu, który będzie dbał o nasze interesy.

Chcę wam przyrzec, że PiS stanie na czele walki o Polskę suwerenną! Aby obywatele Polski mogli sami decydować o tym, co jest ważne. Stać nas na to! Gdyby nie to chore państwo, gdyby nie te interesiki, nasz naród parłby do przodu jak Chiny. Musimy zrzucić ten worek kamieni”.

Gdy skończył, tłum skandował: „Jarosław! Jarosław!”. Był też napis: „Euro macht frei. Konzentration Lager Europa” zrobiony na wzór tego z bramy byłego obozu nazistowskiego Auschwitz–Birkenau, opatrzony flagami Niemiec. W tłumie krążyły kartki z wierszem: „Ojczyzna twoja kona”. Rozlegały się okrzyki: „Tusk do Berlina”, a na melodię „Guantanamera” tłum śpiewał: „Sikorski – zdrajca narodu”.

Według organizatorów było 5-10 tys. osób. Wśród maszerujących oprócz Jarosława Kaczyńskiego, Zbigniewa Romaszewskiego i Andrzeja Gwiazdy było sporo polityków i parlamentarzystów PiS: Anna Fotyga, Antoni Macierewicz, Jan Tomaszewski, Mariusz Błaszczak, Jolanta Szczypińska. Tuż za Kaczyńskim aktorka Katarzyna Łaniewska (nie dostała się w ostatnich wyborach do Senatu). Szła też redakcja „Gazety Polskiej” z Tomaszem Sakiewiczem i Katarzyną Gójską-Hejke. A z nimi były agent CBA i poseł PiS Tomasz Kaczmarek.

Marszu pilnowała służba porządkowa, którą komenderowali radny Warszawy Maciej Wąsik i poseł Joachim Brudziński. Przed marszem zwolennicy PiS podgrzewali atmosferę. – Polska jest zagrożona, jej istnienie jest w niebezpieczeństwie. Każdy, kto chce, żeby Polska istniała, musi coś zrobić – wzywał poeta Jarosław Marek Rymkiewicz.

13 grudnia 2012: „Pełna wolność, w naszym kraju wróci”

Marsz Wolności, Solidarności, Niepodległości szedł tradycyjnie z pl. Trzech Krzyży przez kancelarię premiera do Belwederu, gdzie zakończył się pod pomnikiem Piłsudskiego.

Prezes PiS przemawiał do ponad 5 tys. osób dwukrotnie, za każdym razem witany entuzjastycznym skandowaniem: „Jarosław!, Jarosław!”. Na początku dziękował tym, którzy po wprowadzeniu stanu wojennego walczyli w podziemiu, ale – jak podkreślał: – Jest ten marsz przede wszystkim spojrzeniem w przyszłość. Jeśli mówimy o solidarności, wolności, niepodległości, to mówimy z myślą o tym, co będzie.

Zobacz: SB czekała z utęsknieniem, żeby się odegrać za „kontrrewolucję” Solidarności – prof. Piotr Osęka w „Temacie Dnia”

Deklarację ideową marszu odczytała aktorka Halina Łabonarska. – Chcemy być wolni z wolnymi, równi z równymi. Pragniemy chronić niepodległość i walczyć o solidarność. Tworzyć wolność przez prawdę – mówiła, a zgromadzeni bili brawo.

Potem Katarzyna Łaniewska recytowała Ernesta Brylla: „Przez śnieg grudniowy, przez deszcz lodowy. Pójdźcie w jasność! Powstańcie!”. Odczytano nazwiska ofiar stanu wojennego.

Demonstranci nieśli flagi narodowe, niebiesko-czerwone barwy PiS i nazwy miast, w których działają kluby „Gazety Polskiej”, głównego obok PiS organizatora manifestacji.

Były transparenty: „Pamiętamy smoleńskie kłamstwa”, „Oczyścić z plugastwa polski wymiar sprawiedliwości”, „Zbrodnia smoleńska”, „Donaldino kiwa Polaków”, „Konzentrationslager Europa”, „Dość Tuska i Komorowskiego, odzyskajmy Polskę”.

Tłum zatrzymywał się pod pomnikami Wincentego Witosa, Ronalda Reagana, gen. Stefana Grota-Roweckiego i Romana Dmowskiego.

Prowadzący podawał przez megafon hasła: „Bóg, honor i ojczyzna”, „Wolne media w wolnym kraju”, „Trzeba prawdy i wolności”, „Cześć i chwała bohaterom”, „Bolszewicka polityka – prześladować katolika”, ale najczęściej krzyczano: „Raz sierpem, raz młotem czerwoną hołotę” oraz „Precz z komuną”.

Pod siedzibą rządu (Donalda Tuska) prowadzący Joachim Brudziński skandował: „Tusk, ty cykorze, i Putin ci nie pomoże”, „Donald, kutasie, nie majstruj przy naszej kasie” i „Rząd pod sąd”. A tłum krzyczał: „Rząd – złodzieje, naród biednieje” oraz „Ani centa dla Vincenta [Rostowskiego, ministra finansów]”.

Po dwóch godzinach maszerujący dotarli do pomnika Piłsudskiego. Tam odśpiewano „Pierwszą Brygadę” i znów przemówił Kaczyński: „Czy możemy sobie wyobrazić Polskę inną niż tę dziś? Polskę z pluralizmem mediów, gdzie nie wyrzuca się odważnych dziennikarzy z telewizji, gdzie nie będzie więźniów politycznych, którzy siedzą, bo organizowali akcję wyśmiewania obecnego premiera? My mamy pomysł na wolną Polskę.Jesteśmy tu, by Polska była w końcu wolna. Dziś ta wolność jest ograniczana. Potrzebna jest nam wolność, nie ma polskości bez wolności. Jeśli chcemy być Polakami, to musimy być ludźmi wolnymi i będziemy. I ten dzień, i te tłumy przekonują mnie, że ta wolność, pełna wolność, w naszym kraju wróci.

Wolność jest arcyważna, ale jest wyrzutem sumienia, kiedy nasz wspólny majątek jest dzielony nierówno, gdy uczciwi ludzie nie mają pracy, środków do życia, wtedy wolność nie ma tego najlepszego smaku. Musimy budować Polskę solidarną. Chcą tego uczciwi Polacy, nawet ci, którzy dziś bywają otumanieni ideą indywidualizmu, którzy zapominają o innych, zapominają o narodzie, bo naród jest wspólnotą. Bez własnego państwa, bez niepodległości nie będziemy w stanie zrealizować niczego, co będzie budowało wspólnotę.

Kaczyński zapowiedział, że wkrótce rozpocznie próbę zmiany władzy. – Będzie Polska wolna, będzie Polska solidarna, będzie Polska niepodległa – zapewniał. A tłum krzyczał: „Tu jest Polska!”.

13 grudnia 2013: „Mamy nastrój zastraszenia: ludzie co innego mówią w domu, co innego publicznie”

PiS z Klubami „Gazety Polskiej” zorganizowały już po raz trzeci Marsz Wolności, Solidarności i Niepodległości. Zaczęli hymnem i odczytaniem deklaracji ideowej. – O wartości trzeba stale zabiegać. Są dla nas wyzwaniem również dziś w Polsce suwerennej i demokratycznej – czytała aktorka Halina Łabonarska.

Gdy Kaczyński przyszedł pod pomnik Wincentego Witosa na pl. Trzech Krzyży, tłum ok. 4 tys. – skandował „Jarosław! Jarosław!”. Lider PiS podziękował tym, którzy przyszli: – Za to, że w ten deszczowy, ciemny, grudniowy dzień przybyliście tutaj. To piękny czyn dla Polski. Idziemy dla Polski. Po prostu idziemy.

Pochód ruszył, by dojść do pomnika Józefa Piłsudskiego pod Belwederem. Poseł PiS Joachim Brudziński zachęcał do skandowania: „Solidarność! Solidarność!” czy „Bez Solidarności nie ma wolności!”, „Wolne media, wolna Polska!”, „Nie oddamy wam telewizji Trwam!”, „Chodźcie z nami, moherami”. Ktoś w tłumie dopowiadał: „Lepiej być moherem niż Tuska frajerem”.

Tłum krzyczał: „Cześć i chwała bohaterom!” albo „Bóg, honor i ojczyzna!”. Powiewały biało-czerwone flagi, ale też kilka flag ukraińskich (trwał już wtedy euromajdan w Kijowie).

Słychać było okrzyki: „Raz sierpem, raz młotem czerwoną hołotę!” albo „Złodzieje, bandyci!”.

Uczestnicy nieśli transparenty: „13 grudnia i 4 czerwca rocznicami hańby i zdrady ojczyzny”, „To był zamach”, „Dość chronienia PRL-owskich zbrodniarzy i morderców”, „Gdańsk przeprasza za L. Wałęsę”.

Kaczyński pytał, czy Polska jest krajem sprawiedliwym. – Nie. Po stokroć nie! – odpowiadał – Czy nie jest tak, że zewnętrzne siły mają wpływy zbyt wielkie w naszym kraju? Jeszcze groźniejsze jest to, jaki jest stosunek tzw. polskich elit do tego. Ta uległość do służenia, ten strach! To przypomina najgorsze czasy. Dzisiaj w naszej ojczyźnie ograniczana jest wolność.

Gdyby była pełna wolność w Polsce, ta władza nie mogłaby utrzymać rządu. Mamy nastrój zastraszenia, mamy dwa języki: ludzie co innego mówią w domu, co innego publicznie. To musi być odrzucone, musimy być wolnym narodem!

13 grudnia 2014: Władza wpływa na sądy, można powiedzieć wręcz – terroryzuje sądy

To był już czwarty marsz PiS w rocznicę stanu wojennego. W tym roku pod hasłem „W obronie demokracji i wolności mediów”. PiS szacował, że było ok. 50 tys. osób. W ostatniej chwili, dzień przed marszem, z udziału w komitecie honorowym wycofało się pięciu biskupów: metropolita częstochowski abp Wacław Depo, biskup włocławski Wiesław Mering, bp Ignacy Dec ze Świdnicy, bp senior Antoni Dydycz z Drohiczyna, bp senior Edward Frankowski z Sandomierza.

W marszu poszli za to gremialnie dziennikarze, m.in. redaktor naczelny tygodnika „DoRzeczy” Paweł Lisicki, redaktor naczelny Telewizji Republika Tomasz Terlikowski, redaktor naczelny tygodnika „wSieci” Jacek Karnowski i jego publicysta Michał Karnowski.

Tłum skandował pod kancelarią premiera (była nim Ewa Kopacz): „Urbana z Kiszczakiem potraktujmy kopniakiem”, co wyraźnie spodobało się liderowi PiS, który włączył się do skandowania. Niektórzy nieśli transparenty „Nie ufamy mediom i dziennikarzom prorządowym”.

Kaczyński pod pomnikiem Piłsudskiego przekonywał, że „rysuje się perspektywa zwycięstwa” tych wszystkich, którzy chcą w Polsce „władzy uczciwej i sprawiedliwej, która szanuje polską rację stanu, która szanuje godność Polaków tu w Polsce i broni jej na świecie”.

Zarzucił władzy, że „rozpoczyna kampanię medialną przeciwko wszystkim, którzy mówią, że doszło do fałszerstwa [chodziło o wybory samorządowe; PiS grzmiał o ich sfałszowaniu], kampanię w stylu Urbana i z udziałem Urbana”. – Która z całą pewnością przyniesie w polskich dziejach coś, co można określić tylko jednym słowem: hańba – mówił Kaczyński.

– Musimy zrzucić z pleców naszego narodu ten worek kamieni, którym jest obecna władza. Stojąc plecami do Belwederu, oskarżał, że władza „wpływa na sądy, można powiedzieć wręcz – terroryzuje sądy, i to z udziałem prezydenta RP i z udziałem prezesów najważniejszych w Polsce sądów.

Wodzirejem był Joachim Brudziński. Aż do chrypki zagrzewał tłum. Donalda Tuska nazywał „królem Europy”, premier Ewie Kopacz zarzucał koalicję z Urbanem (bo ten zdradził, że głosował na PO).

Był to też marsz w obronie mediów. – Bo bez wolności słowa, bez swobód, które mają dziennikarze, nie może funkcjonować demokracja. A podniesiono rękę na prawa dziennikarzy, na wolność słowa – mówił Kaczyński

A potem PiS w październiku 2015 r. przejął władzę.

co

wyborcza.pl

Prezent od Kuchcińskiego na mikołajki. Po 13 tys. dla każdego wicemarszałka. Jeden z nich je zwrócił

mako, 13.12.2016

Marszałek Sejmu Marek Kuchciński

Marszałek Sejmu Marek Kuchciński (Sławomir Kamiński)

Ponad 13 tys. złotych – tyle wyniosła premia, którą marszałek Sejmu Marek Kuchciński przyznał każdemu ze swoich zastępców – pisze „Fakt”. Za co? Czekamy na odpowiedź Kancelarii Sejmu.

6 grudnia na konta bankowe wicemarszałków Sejmu wpłynęła nie lada premia – każdy z nich otrzymał dokładnie 13 196 złotych, czytamy w dzisiejszym „Fakcie”. W tytule przelewu znalazło się tylko słowo „Premia”. Poprosiliśmy rzeczniczkę prasową Kancelarii Sejmu o wyjaśnienie za co zostały przyznane te premie. Usłyszeliśmy, że obecnie są bardzo zajęci, czekamy więc na odpowiedź.

Tyszka nie przyjął nagrody

Stanisław Tyszka, wicemarszałek Sejmu z Kukiz ’15 postanowił odesłać premię. Jak argumentował, został politykiem, żeby zapobiec ciągłemu marnowaniu pieniędzy polskich podatników.

W sytuacji, gdy większość Polaków zarabia na rękę około 2 tys. zł miesięcznie, przyjęcie takiej „nagrody” byłoby niestosowne. Dlatego zwróciłem te pieniądze.

 – wyjaśnił w dzienniku.

Polityk opublikował na swoim profilu na Twitterze dowód ich zwrotu. Opisał to słowami: „Marszałek Sejmu przyznał wicemarszałkom nagrody po 13 tys. zł. Ja swoją zwróciłem polskim podatnikom.”

Marszałek Sejmu przyznał wicemarszałkom nagrody po 13 tys. zł. Ja swoją zwróciłem polskim podatnikom.

„Byłam równie zaskoczona!”

Poprosiliśmy o komentarz wicemarszałek Sejmu Małgorzatę Kidawę-Błońską. Okazało się, że ona również dowiedziała się o premii z prasy. – Jestem równie zaskoczona, co pani, że pan marszałek pozytywnie ocenił moją pracę! – powiedziała nam. Na pytanie, czy nie zauważyłaby przelewu tej wysokości przyznała, że nie sprawdza konta codziennie.

Zapytaliśmy panią wicemarszałek, co sądzi o decyzji Stanisława Tyszki.

Marszałek pozytywnie ocenił naszą pracę. Nie mogę mu powiedzieć, że nie chcę tej nagrody. Ale na pewno można ją mądrze spożytkować.

 – odparła.

po13

gazeta.pl

Macierewicz chce odebrać stopnie generalskie Jaruzelskiemu? ” Historii nie można tworzyć po historii”

dżek, 13.12.2016
http://www.gazeta.tv/plej/19,102433,21113034,video.html?embed=0&autoplay=1
– Cokolwiek byśmy nie powiedzieli, to Jaruzelski był generałem w takiej Polsce jaka była – mówił w TOK FM Andrzej Celiński, b. działacz opozycji w czasach PRL.

 

Minister Antoni Macierewicz zapowiedział odbieranie tytułów generalskich Jaruzelskiemu i Kiszczakowi.

– Zostawiam otoczkę formalną – mówił w TOK FM Andrzej Celiński. Jak się okazuje jest to skomplikowany proces, o odebraniu tytułu decyduje sąd.

– Nie sądzę, że historię można tworzyć po historii. Cokolwiek byśmy nie powiedzieli, to Jaruzelski był generałem w takiej Polsce jaka była. Jestem z takiej rodziny, z takiego środowiska, w której nikt nie miał związków z ”czerwonym” – mówił w ”A teraz na poważnie” Andrzej Celiński.

Były działacz opozycji mówi, że odbieranie tytułów nie jest dobrym pomysłem. – Historia i Jaruzelskiego, i Kiszczaka skończyła się dla nich przed Panem Bogiem korzystnie. Oni doprowadzili do takiego rozwiązania polskiego węzła gordyjskiego i nie polała się krew – dodał Celiński.

Terlecki: projekt nie jest gotowy

Nie ma decyzji czy projekt noweli ustawy o powszechnym obowiązku służby wojskowej będzie zgłoszony przez klub PiS czy przez rząd; nie jest on jeszcze gotowy – mówi PAP szef klubu Ryszard Terlecki. Zmiany pozwolą na odebranie Wojciechowi Jaruzelskiemu i Czesławowi Kiszczakowi stopni generalskich.

macierewicz

TOK FM

To my damy radę!

Dziś po południu, razem z innymi, pójdę w marszu w obronie demokracji niszczonej przez PiS. To najlepszy dzień, by – oddając hołd ofiarom stanu wojennego – upomnieć się o wartości, w imię których walczyli, za które cierpieli, a w wielu przypadkach także ginęli.

Demokrację wywalczyli dla Polski dzielni ludzie. Czynili to w czasach, gdy o nadzieję na zwycięstwo i normalną Polskę, było o niebo trudniej niż dziś. Robili to wtedy, gdy konsekwencje ich działań były naprawdę dramatyczne. A jednak mieli odwagę. I finalnie dali radę. Za to należy im się nasza wdzięczność, szacunek i podziw.

Ale wdzięczność i szacunek niewiele znaczą, gdy korzystając z tego wszystkiego co dla nas wywalczyli, nie ma się w sobie gotowości, by ich dziedzictwo ocalić. Kaczyński nie jest Jaruzelskim, PiS to nie PZPR, nawet, jeśli w kierunku Polski Ludowej Polskę dziś prowadzi. Tak, dzięki Bogu to już zupełnie inna Polska niż wtedy. Ale wartości dla każdego narodu i społeczeństwa bezcenne, wolność, demokracja, prawa człowieka, są dziś coraz bardziej zagrożone. Za chwilę w praktyce nie będziemy już mieli Trybunału Konstytucyjnego. Nie będzie więc już żadnej równowagi władz. Władza, absolutnie cała władza, znajdzie się w rękach jednego człowieka, coraz bardziej odklejonego od rzeczywistości, opowiadającego coraz większe brednie, a jednocześnie decydującego o losie wielkiego kraju i dziesiątków milionów ludzi. To już nie jest żadna demokracja, ale jednowładztwo i zamordyzm.

Za chwilę z demokracji zostanie atrapa, z naszych praw obywatelskich pozory. Jest to więc być może ostatni moment, by tej władzy powiedzieć NIE, by krzyczeć póki jeszcze można. Ten krzyk nie jest dziś obywatelskim prawem. Jest obywatelskim obowiązkiem.

Rozumiem, że są miliony Polaków, którzy półtora roku temu czuli się w Polsce źle, a dzisiejsza Polska jest im znacznie bliższa. Można z nimi, trzeba z nimi polemizować. Ale ich uczucia trzeba uszanować. Miliony Polaków źle czują się jednak w dzisiejszej Polsce. Uważaj, że sprawy w Polsce idą w dramatycznie złym kierunku, że zaprzepaszczamy największe osiągnięcia ostatnich 27 lat. Szanując więc uczucia innych, nie możemy wyzbyć się swoich wartości, nie możemy pożegnać się z naszymi wyobrażeniami, o tym co dla Polski dobre.

Nigdy nie myślałem w wolnej Polsce, że trzeba będzie wychodzić na ulice w obronie demokracji i naszych praw. Ale taki moment nadszedł. Nasze prawa nie wynikają z nadania jakiejkolwiek władzy. Są nam przyrodzone. Nikt nam nie ma prawa ich odebrać. Żaden Kaczyński, żaden PIS. Nikt.

I dlatego pójdę w tym marszu. I w każdym następnym, niezależnie od tego czy będzie legalny czy nielegalny. Naszych praw delegalizować bowiem nikomu nie wolno.

Serdecznie pozdrawiam wszystkich, którzy w całej Polsce wyjdą dzisiaj na ulice w obronie demokracji. Głowy do góry! Ludzi broniących ich praw na dłuższą metę nikt nie pokona. To my damy radę!

naTemat.pl

 

 

czixfqdxcaawbmz

 

czie7roxuaadn_5

Kaczyński przewidział stan wojenny? „Parę miesięcy wcześniej napisałem opracowanie”

ds, 13.12.2016

Jarosław Kaczyński 11 listopada 2016 r.

Jarosław Kaczyński 11 listopada 2016 r. (SŁAWOMIR KAMIŃSKI)

Gościem w „Salonie politycznym Trójki” był Jarosław Kaczyński. W wywiadzie powiedział, że na kilka miesięcy przed wprowadzeniem stanu wojennego napisał opracowanie, w którym „przewidział” taką możliwość.

W rozmowie z Pawłem Lisickim w radiowej Trójce Kaczyński opowiadał głównie, o „antypaństwowej” działalności opozycji. Przyczynkiem do rozmowy były zapowiadane przez nią demonstracje z okazji 35. rocznicy wprowadzenia stanu wojennego. Okazało się, że prezes PiS jeszcze przed 13 grudnia 1981 roku wiedział, co nastąpi.

Kilka miesięcy wcześniej Kaczyński napisał opracowanie pt. „Władza od sierpnia do sierpnia”. Choć tekst zasadniczo dotyczył wydarzeń związanych z pierwszą rocznicą Sierpnia 1980, znalazła się tam także „przepowiednia”.

– I tam napisałem, że jedną z możliwości bardzo prawdopodobnych jest okupacja wewnętrzna. Nie użyłem określenia stan wojenny czy stan wyjątkowy, tylko właśnie okupacja wewnętrzna – poinformował prezes PiS w rozmowie z Lisieckim.

Kaczyński sam stan wojenny posumował jednoznacznie. Zdaniem prezesa fakt, że komunistyczna władza musiała sięgnąć po takie środki, pokazał tylko jej słabość. – To była całkowita kompromitacja ówczesnej władzy – powiedział. CZYTAJ WIĘCEJ>>>

Całość audycji dostępna jest na stronie radiowej Trójki.

ZOBACZ TEŻ KSIĄŻKĘ: „Jarosław. Tajemnice Kaczyńskiego” >>

kaczynski-przewidzial

gazeta.pl

Jarosław Kaczyński w Trójce mówił „z puszki” o chorej opozycji. Telewizje czekały na niego przed studiem

WOJCIECH CZUCHNOWSKI, AGNIESZKA KUBLIK, 13 grudnia 2016

Prezes PIS w 'Salonie politycznym Trójki'

Prezes PIS w ‚Salonie politycznym Trójki’ (Polskie Radio)

– To coś między chorobą, wiadomo jaką, a jakąś burleską – tak Jarosław Kaczyński podsumował pomysł wtorkowego marszu opozycji.

Słuchacze radiowej Trójki mogli mieć wrażenie, że prezes PiS występuje 13 grudnia na żywo w porannej rozmowie, która zaczyna się o godz. 8. Ale nasi informatorzy twierdzą, że wywiad z Kaczyńskim nagrano w poniedziałek 12 grudnia ok. godz. 18 w biurze partii rządzącej.

Rozmowę prowadził Paweł Lisicki, naczelny prorządowego tygodnika „Do Rzeczy”. Nie zadawał trudnych pytań, a dystans do argumentów opozycji podkreślał śmiechem (np. „Pan prezes nie chce przecież wprowadzać stanu wojennego, he he”).

Zobacz też: Od roku PiS funduje nam państwo stanu wyjątkowego – komentuje Rafał Zakrzewski

Kaczyński o marszu KOD i opozycji

Kaczyński był pytany o marsz, który KOD i opozycja organizują 13 grudnia spod byłej siedziby PZPR (okolice warszawskiego ronda de Gaulle’a) do siedziby PiS przy ul. Nowogrodzkiej. Marsz, który według organizatorów ma „pokazać symboliczną jedność między tamtymi rządami a obecnymi” Kaczyński określił jako „opary absurdu”.

Prezes PiS mówił też, że opozycja, która nawołuje do nieposłuszeństwa wobec władzy, „wzywa do popełnienia przestępstwa”. – Oni poszli jeszcze dużo dalej. Oni stwierdzili, że wojsko, policja, wymiar sprawiedliwości, czyli państwo, to twarde państwo, to tradycyjne państwo, tradycyjny aparat państwowy, powinno się wobec władzy zbuntować, powinno być nieposłuszne, czyli w istocie powinno dojść do buntu. No, to jest wezwanie o charakterze antypaństwowym i w gruncie rzeczy mamy tutaj do czynienia z przestępstwem. To jest wzywanie do popełnienia przestępstwa – mówił. – Skąd ta panika, skąd ta determinacja? – pytał Kaczyński. I sam odpowiadał: – To w gruncie rzeczy obrona przed odpowiedzialnością za to, co działo się przez ostatnich 8 lat. To jest też obrona korzyści i przywilejów, chodzi o bardzo złe, brudne interesy.

Kaczyński w opozycji mówił, że 13 grudnia to świetny dzień na demonstrację

W 2012 r., przed rocznicą wybuchu stanu wojennego, Jarosław Kaczyński udzielił wywiadu Joannie Lichockiej (dziś posłance PiS). Rozmowa ukazała się w „Gazecie Polskiej”. Prezes PiS powiedział wtedy o powodach, dla których partia – będąca wówczas w opozycji – organizowała marsz 13 grudnia.

– Jest czymś naturalnym i oczywistym, że w demokratycznym kraju się demonstruje. 13 grudnia to ważna rocznica, ale także dobry moment, w którym można głośno powiedzieć o aktualnych sprawach. O tym, że mamy poważny problem z polską wolnością. Ci, którzy rządzą, najwyraźniej nie potrafią sobie radzić w kraju, gdzie jest wolność, i na różne sposoby starają się ją ograniczyć – mówił Kaczyński.

Kaczyński w radiu? Tylko z puszki

Mimo że rozmowa wyemitowana w Trójce była nagrana dzień wcześniej, prowadzący ją Paweł Lisicki udawał, że jest prowadzona 13 grudnia. O manifestacjach zaplanowanych na wtorek mówił, że będą „dziś”.

To już pewna tradycja – Kaczyński nie przyjeżdża do publicznego radia na poranne wywiady, to radio jeździ do prezesa PiS nagrywać je dzień wcześniej. Tradycja narodziła się w 2006 r., po przejęciu Polskiego Radia przez PiS – prezesem rozgłośni został wtedy Krzysztof Czabański (dziś szef Rady Mediów Narodowych), a na czele Trójki stał Krzysztof Skowroński (dziś prezes Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich, które wspiera PiS).

Szef Trójki tłumaczył wówczas „Wyborczej”, że Kaczyński zgodził się na wywiad, ale postawił mu warunki: rozmowa nie na żywo, ale nagrana wcześniej w siedzibie PiS.

– Ja je przyjąłem – mówił Skowroński. – Tak samo bym zrobił, gdyby podobne warunki postawił np. Donald Tusk – podkreślał. Jednak liderzy innych partii musieli – i do dziś muszą – stawiać się osobiście w studiach Polskiego Radia.

Na „rozmowę na żywo” z Kaczyńskim dały się nabrać dwie stacje telewizyjne. Przyjechały rano na Myśliwiecką 3/5/7 (adres Trójki), by nagrać wychodzącego ze studia prezesa PiS.

kaczynski

wyborcza.pl

Fundusze ochrony środowiska już nie będą samorządowe. Rząd chce je przejąć i zdyscyplinować

WOJCIECH CZUCHNOWSKI, ADAM WAJRAK, 13 grudnia 2016

Minister środowiska Jan Szyszko

Minister środowiska Jan Szyszko (Fot. Jakub Orzechowski / Agencja Gazeta)

PiS bez konsultacji wprowadza zmiany w wojewódzkich funduszach ochrony środowiska. Chce odebrać je samorządom i podporządkować wojewodom i Ministerstwu Środowiska. Gra toczy się o dziesiątki miliardów złotych.

– Chodzi o przejęcie kolejnych instytucji wraz z ich budżetami i etatami. Nikt tego nie konsultował z sejmikami wojewódzkimi i marszałkami, nie mówiąc o samych funduszach – mówi prawnik związany z jednym z funduszy.

Propozycja zmian w ustawie Prawo ochrony środowiska trafiła do Sejmu 7 grudnia jako projekt grupy posłów PiS. Taki tryb pozwala na pominięcie konsultacji.

W liczącej aż 442 artykuły ustawie z 2001 r. projekt wprowadza zmiany tylko w jednym – dotyczącym trybu wyboru władz wojewódzkich funduszy ochrony środowiska i gospodarki wodnej oraz ich składu.

Zmiana demoluje obowiązujący od lat model, w którym fundusze są niezależne od rządu.

Uproszczenie i zdyscyplinowanie

Dzisiaj o składzie władz funduszy decydują sejmiki wojewódzkie. Wybierają siedmioosobowe rady nadzorcze, a te powołują zarządy. W radach większość mają przedstawiciele samorządów i organizacji pozarządowych, co jest logiczne – WFOŚiGW są „samorządowymi osobami prawnymi”.

Po zmianach rada nadzorcza to pięć osób wyznaczanych przez wojewodę. Samorząd nie będzie miał nic do powiedzenia. Zgodnie z nowymi przepisami jego jedynym przedstawicielem w radzie będzie wiceprzewodniczący, którego wyznaczy sejmik. Nominaci rządu będą mieli większość. To oni wybiorą zarząd funduszu, który z trzech osób ma być zredukowany do dwóch.

Chociaż w projekcie o wyborze władz funduszu decyduje głównie wojewoda (czyli lokalny przedstawiciel rządu), to dodatkowo i tak nad wszystkim kontrolę ma Ministerstwo Środowiska. Zmiany dają mu prawo powoływania do rad i zarządów swoich przedstawicieli, gdyby wojewoda napotkał opór.

Ministerstwo chce wprowadzić zmiany jak najszybciej. Stąd brak konsultacji oraz zapis, że z chwilą uchwalenia ustawy przez Sejm wygasają kadencje obecnych władz funduszy. W normalnym trybie nastąpiłoby to w 2018 r. wraz z wyborami samorządowymi. Tyle że poprzednie wybory PiS przegrał, dlatego próbuje przejąć fundusze już teraz.

W uzasadnieniu projektu czytamy, że jego celem są „oszczędności”, „uproszczenie procedur” i „usprawnienie pracy”.

Cel główny: „przyznanie ministrowi właściwemu do spraw środowiska” możliwości „zdyscyplinowania podmiotów, o których mowa”. Czyli funduszy.

Będą realizować politykę rządu

WFOŚiGW działają w każdym województwie. Dysponują pieniędzmi z budżetu i z programów Unii Europejskiej. Finansują inwestycje wzmacniające ochronę środowiska (oczyszczalnie ścieków, kanalizację, ogrzewanie itp.) oraz edukację ekologiczną. Udzielają pożyczek i dotacji. Przez fundusze przechodzą dziesiątki miliardów złotych. Kontrola nad nimi daje gwarancję, że będą realizować politykę rządu, a nie lokalnych społeczności. Fundusze są też łakomym kąskiem ze względu na etaty dla urzędników – jest ich co najmniej 1 tys. Kto ma władzę, może nimi dowolnie dysponować.

Próba przejęcia kontroli nad funduszami to kolejna zmiana zaprojektowana przez Jana Szyszkę, szefa resortu środowiska. W sobotniej „Wyborczej” ujawniliśmy zabójczy dla przyrody pakiet nowelizacji kluczowych ustaw o ochronie środowiska. Zakładają one m.in. likwidację Generalnej Dyrekcji Ochrony Środowiska i tych regionalnych oraz znaczne ograniczenie udziału społeczeństwa w postępowaniach dotyczących ochrony środowiska. Najbardziej uderzyłoby to w małe lokalne organizacje, protestujące np. przeciwko budowom chlewni w swojej okolicy. Działaczom protestującym przeciwko inwestycjom groźnym dla środowiska groziłyby trzy lata więzienia.

Ekolodzy zaniepokojeni

Organizacje ekologiczne, które są beneficjentem funduszy ochrony środowiska, z niepokojem przyglądają się zamachowi na wojewódzkie fundusze. Te, które jednak z nich korzystają, boją się wypowiadać na ten temat. Po przejęciu przez ekipę związaną z PiS Narodowego Funduszu Ochrony Środowiska z dnia na dzień odmówiono wielu zajmujących się ochroną przyrody organizacjom współfinansowania projektów, na które już były zapewnione unijne fundusze. Np. program ochrony bociana białego prowadzony przez Polskie Towarzystwo Ochrony Ptaków udało się uratować tylko dzięki pomocy zagranicznych organizacji przyrodniczych. Wówczas dano niedwuznacznie do zrozumienia przyrodnikom, że to za ich postawę w sprawie Puszczy Białowieskiej. Wygląda na to, że rząd chce poprawki służące przejęciu funduszy przepchnąć jak najszybciej.

Zobacz też: Adam Wajrak zaprasza do śledzenia swojego nowego serwisu. To będzie czyste wajractwo!

 

skok

wyborcza.pl

Stan wojenny przez dziurkę w rękawiczce. Zdjęcia Małgorzaty Niezabitowskiej i Tomasza Tomaszewskiego

Bożena Aksamit, 12 grudnia 2016

Zdjęcie więzionego Lecha Wałęsy wykonane potajemnie przez jego przyrodniego brata Staszka, Otwock, marzec 1982.

Zdjęcie więzionego Lecha Wałęsy wykonane potajemnie przez jego przyrodniego brata Staszka, Otwock, marzec 1982. (Fot. Tomasz Tomaszewski)

Zachodnie telewizje przerywały programy, by pokazać te zdjęcia, a fotografia Lecha była na okładkach 90 czasopism. Z Małgorzatą Niezabitowską rozmawia Bożena Aksamit

Zobacz więcej zdjęć >>>

Zrobiła pani zdjęcia ze stanu wojennego, które jako jedne z pierwszych trafiły na łamy zachodniej prasy.

– To były transportery opancerzone stojące na naszej ulicy w podwarszawskich Włochach. Wojsko pojawiło się nocą 15 grudnia. Pierwsze zdjęcia zrobiłam rano z naszego strychu. Potem dotarło do mnie, że można będzie rozpoznać, skąd fotografowano. Powtórzyłam więc zdjęcia z klatki schodowej domu z kilkunastoma mieszkaniami. W ciągu dnia zrobiłam jeszcze bliskie plany spod kożucha. Jedno z tych zdjęć opublikowano we francuskiej gazecie.

Zobacz też: Adam Michnik przed 35. rocznicą wprowadzenia stanu wojennego

A dlaczego pani mąż Tomasz Tomaszewski nie fotografował?

– Tuż przed stanem wojennym pojechał do Hamburga, do redakcji „Sterna”, z zamówionymi przez nich zdjęciami rodziny Wałęsów. Wrócił do Polski pierwszym pociągiem 16 grudnia i przemycił trzy małe olympusy.

Chris Niedenthal: Tak fotografowałem stan wojenny

Pisała pani też dziennik. Jak udało się przesłać te wszystkie materiały na Zachód?

– Nasz znajomy Olivier de La Baume był sekretarzem francuskiej ambasady. Gdy odwiedził nas tuż po świętach, spytaliśmy, czy nie mógłby wysyłać w poczcie dyplomatycznej mikrofilmów. Zgodził się, choć ambasador Francji w Polsce kategorycznie zakazał takiej działalności.

Przekazywałam mu mikrofilmy i negatywy w wiatrołapie kawiarni na Wiejskiej. Wszystko było obliczone co do sekundy, a w razie złapania kwalifikacja byłaby jednoznaczna – szpiegostwo.

Pisząc dziennik, zmieniła pani płeć.

– Musiałam ukryć tożsamość osób, które opisywałam. Stałam się mężczyzną, ojcem dwójki dzieci, mieszkającym z żoną w bloku. „Dziennik buntownika z Warszawy” – tak nazwała go francuska prasa – wzbudził duże zainteresowanie i był szeroko publikowany. Nikt ze znajomych nie wiedział, że to nasza robota, tak samo jak wysyłane na Zachód zdjęcia. Mój ojciec, żołnierz AK, przeszkolił nas z reguł konspiracji. Jedną z ważniejszych było, by jak najmniej osób znało prawdę.

Jak udało wam się zrobić tyle zdjęć na ulicach i nie wpaść?

– Zdjęcia robiliśmy aparatem ukrytym w futrzanej rękawiczce, w której Tomek wyciął otwór na obiektyw. Trochę trwało, zanim nauczyliśmy się fotografować z poziomu brzucha, w ruchu, aby nie wzbudzać podejrzeń. Za robienie zdjęć groziło pięć lat więzienia. Chodziliśmy zazwyczaj we dwójkę. Osobę, która fotografowała, częściej był to Tomek, trzeba było asekurować, prowadzić. Aby podejść jak najbliżej milicjantów czy żołnierzy, tuliliśmy się do siebie, jakby kompletnie nie interesowało nas, co dzieje się dookoła.

13 grudnia nie było stanu wojennego…

Udało się przemycić na Zachód pierwsze zdjęcie Wałęsy po aresztowaniu.

– Tomek fotografował chrzciny córki Wałęsy Marii Wiktorii i poznał Staszka, przyrodniego brata Lecha. Okazało się, że dostał zgodę na widzenie. Był marzec, a nikt nadal nie wiedział, co u Wałęsy, który był trzymany w izolacji. Staszek zgodził się zrobić zdjęcia. Ustaliliśmy, jakie gesty miał wykonać Lech, aby władze nie mogły twierdzić, że to stare zdjęcia. I chyba ze sto razy Tomek przypominał, że Lechu nie może stać na tle okna, bo na filmie jego postać będzie całkowicie prześwietlona. Maleńki aparat otrzymany od Jurka Kośnika, czwartego wtajemniczonego, Staszek miał przyklejony w kroczu. Po wyjęciu filmu miał go połamać i spuścić z wodą w sedesie.

Spotkanie odbyło się w rządowym ośrodku w Otwocku.

– Wszystko poszło dobrze, ale Staszek z nerwów wszystkie ujęcia zrobił na tle okna. Tomek przez pół nocy ratował w ciemni negatywy. Udało się. To były najbardziej oczekiwane zdjęcia stanu wojennego. Na Zachodzie przerywano programy telewizyjne, by je pokazać, a fotografia Lecha została zamieszczona na okładkach 90 czasopism.

Pani książka „W twoim kraju wojna!” z opisem tej i innych akcji, zdjęciami oraz dziennikiem to przygodowy thriller.

– Dlatego mam nadzieję, że trafi do młodych ludzi, bo wyrosły już dwa pokolenia, które o stanie wojennym nie wiedzą nic, a jest to przecież dramatyczny i ważny okres naszej najnowszej historii.

Książka Małgorzaty Niezabitowskiej „W twoim kraju wojna!” zawiera dzienniki z pierwszych miesięcy stanu wojennego oraz opisy konspiracyjnego fotografowania

Małgorzata Niezabitowska – autorka książek, tekstów piosenek, scenariuszy filmowych i sztuki teatralnej o strajku w Stoczni Gdańskiej. W 1981 roku została reporterką „Tygodnika Solidarność”, osiem lat później rzeczniczką rządu Tadeusza Mazowieckiego.

Tomasz Tomaszewski – fotografik, współpracownik magazynu „National Geographic”, wykładowca fotografii w Polsce, USA, Niemczech i we Włoszech.

 

zahodnie

wyborcza.pl

 

Uchwała o stanie wojennym: wyrzucili Wałęsę, dodali Jana Pawła II

WOJCIECH CZUCHNOWSKI, PAP, 13 grudnia 2016

Szefowa komisji kultury Elżbieta Kruk (PiS).

Szefowa komisji kultury Elżbieta Kruk (PiS). (KUBA ATYS/AGENCJA GAZETA)

Sejmowa komisja kultury odrzuciła proponowany przez PO tekst uchwały na rocznicę stanu wojennego. Wybrała uchwałę autorstwa Kukiz’15, która stan wojenny łączy „z bierzmowaniem polskiej ziemi” przez papieża.

„Grupa służalców obcego mocarstwa postanowiła zdeptać idee wolności obywatelskich i suwerenności narodu wznieconą pamiętnym bierzmowaniem dziejów – wezwaniem o zmianę oblicza polskiej ziemi przez świętego Jana Pawła II, a niesioną przez masowy ruch społeczny Solidarności” – taki tekst rocznicowej uchwały klubu Kukiz’15 trafi we wtorek pod obrady Sejmu.

Decyzję o wyborze tekstu kukizowców podjęła w poniedziałek wieczorem Elżbieta Kruk (PiS), szefowa komisji kultury. Wcześniej komisja pracowała nad tekstem proponowanym przez Antoniego Mężydłę (PO), opozycjonistę z czasów PRL represjonowanego w stanie wojennym.

Projekt uchwały PO przypominał, że 13 grudnia 1981 roku, „łamiąc obowiązujące wówczas prawo, aresztowano i internowano tysiące działaczy NSZZ Solidarność, z jego przywódcą Lechem Wałęsą. W sumie pozbawiono wolności prawie 10 tys. osób”. Autorzy podkreślali, że strajkujące zakłady pracy pacyfikowane były przy użyciu czołgów. Projekt uchwały wymieniał też ofiary stanu wojennego – górników z kopalni Wujek, Grzegorza Przemyka, księdza Jerzego Popiełuszkę i ponad 100 innych.

Zobacz też: Adam Michnik przed 35. rocznicą wprowadzenia stanu wojennego

Oprócz nazwiska Wałęsy irytację PiS oraz kukizowców wzbudziło zdanie nawiązujące do obecnej sytuacji w Polsce: „Pamiętając o ofiarach stanu wojennego, wyrażamy przekonanie, że doświadczenia tamtych dni były i pozostaną w przyszłości bolesną lekcją dla rządzących i społeczeństwa. Nie wolno ograniczać praw i wolności obywatelskich, a przemocą nie da się rozwiązać żadnych problemów. W tym szczególnym dniu hołdu i pamięci Sejm RP apeluje o budowanie trwałego, ponad bieżącymi podziałami politycznymi pojednania narodowego niezbędnego dla rozwoju Polski w XXI stuleciu” – napisali posłowie PO.

Po odczytaniu tekstu Józef Brynkus (Kukiz’15) skrytykował go jako „rozmywający odpowiedzialność” i przedstawił uchwałę przygotowaną przez własny klub. Większość posłów zapoznała się z nią po raz pierwszy.

Mimo wątpliwości prawnych posłanka Kruk zgłosiła poprawkę, w której cały tekst przygotowany przez PO zastąpiony został tekstem klubu Kukiz’15: „Uzurpatorska władza tzw. Wojskowej Rady Ocalenia Narodowego nie zawahała się wyprowadzić na ulice czołgów i ciężkiego uzbrojenia, by siłą zdławić wolnościowe dążenia i oczekiwania narodu polskiego. Po raz kolejny polała się krew Polaków. Wiele ofiar śmiertelnych, tysiące okaleczonych, więzionych, internowanych, pozbawionych elementarnych podstaw egzystencji to skutek zamachu Jaruzelskiego i komunistów desperacko broniących swojej władzy”.

Tu też jest nawiązanie do współczesności: „Zbrodnia stanu wojennego zrealizowana komunistycznymi rękami dla zaspokojenia obcych Polsce i Polakom koncepcji imperialnych i ideologicznych po dzień dzisiejszy nie została osądzona i rozliczona, a jej ofiary w większości nie otrzymały należytego zadośćuczynienia. Polska nadal płaci obfite apanaże funkcjonariuszom aparatu represji i partyjnym aparatczykom, którzy ochoczo i z całą bezwzględnością wykonywali zbrodnicze rozkazy komunistycznej soldateski. Żyjący nadal autorzy stanu wojennego pobierają generalskie emerytury. Pora położyć temu kres. Najwyższa pora na prawdę i sprawiedliwość”.

W zakończeniu uchwały jej autorzy proponują, by „Sejm RP zaapelował do wszystkich kompetentnych władz o pozbawienie komunistycznych realizatorów zbrodniczych rozkazów nienależnych im przywilejów oraz o szacunek i należyte docenienie dla osób walczących ze zbrodniczym reżimem”.

Kruk była zachwycona uchwałą kukizowców. Jak stwierdziła, tekst „lepiej oddaje prawdę o stanie wojennym”. – Wszystko zostało przeprowadzone zgodnie z regulaminem i nie widzę w tym żadnego pośpiechu ani żadnego problemu w tym, że większość komisji uznała ten tekst za lepszy – mówiła.

Drugie czytanie projektu uchwały odbędzie się we wtorek na forum Sejmu. – Będziemy z tym walczyć, nie podpiszę się pod takim tekstem. Kukiz’15 proponuje tekst chaotyczny, jątrzący, barbarzyński, niemerytoryczny – ocenił Krzysztof Mieszkowski (Nowoczesna), który określił projekt kukizowców jako „nie do zaakceptowania”, „taki, który podzieli posłów i podzieli naród po raz kolejny”. – W propozycji klubu Kukiz’15 jest mnóstwo agresji. Myślę, że dla uczczenia ofiar i pamięci tych, którzy w warunkach stanu wojennego walczyli o niepodległość i wolność, ta agresja nie przystoi. To powinno być raczej oddanie czci tym ludziom – skomentował Antoni Mężydło (PO).

uchwala

wyborcza.pl

Zamknięte granice, wojsko na ulicach, brak sieci. Czarny scenariusz: stan wojenny 2021 r.

Michał Gostkiewicz

13.12.2016

13 grudnia 1981 roku miliony Polaków obudziły się w wielkim więzieniu, jakim stała się Polska stanu wojennego. W 35. rocznicę tego wydarzenia stworzyliśmy możliwy scenariusz tego, co by było, gdyby stan wojenny wprowadzono w dzisiejszej Polsce – np. w 2021 roku. Zdradzamy: władzy – niezależnie, kto by rządził – nie poszłoby tak łatwo.

Budzik zadzwonił o 6.00 rano.

Jak zwykle. Prysznic, kanapki dla żony i dzieciaków – do pudełek. Odfajkowane. Kot donośnym miauczeniem doprasza się o jedzenie. – Proszę, futrzaku – podaję mu michę jak jakiś robot. Dobra, co na siebie włożyć? Za oknem szklana pogoda, a dziś wieczorem jeszcze wizyta u rodziców. Smartfon, aplikacja pogodowa. No, do cholery, co jest z tym internetem?

Zbiegam cztery piętra na dół do sklepu po mleko. Na parkingu przed domem policyjna „suka”. Pewnie chłopaki po kawę do sieciówki na parterze przyjechali. Macham sąsiadowi z psem. Sąsiad odmachuje i pyta, czy mi też zepsuł się internet. Jak to „też”? Nagle na parking podjeżdża drugi, a potem trzeci radiowóz. Święto Policji wczoraj było i kaca wszyscy mają czy co? Z oddali słychać syreny. Karetka albo straż.

Kiwam przyjaźnie głową gliniarzom stojącym obok „suki”, ale nie odwzajemniają pozdrowienia. Sztywni jacyś, pały przy paskach, w dłoniach półautomaty. I dziwnie się gapią.

Rekonstrukcja historyczna w rocznicę stanu wojennego, Lublin, 2015 r. (fot. Jakub Orzechowski/AG)Rekonstrukcja historyczna w rocznicę stanu wojennego, Lublin, 2015 r. (fot. Jakub Orzechowski/AG)

Robi mi się nieswojo. Niby nic się nie dzieje, a jednak coś jest nie tak. A poza tym zimno jak cholera. A sklep zamknięty. No ku**a! Nici z kawy i kakao dla dzieciaków. Wracam na górę, nie patrzę już na gliniarzy. Z pokoju wyłażą dzieci: – Tata, gra mi nie działa.

– No tak, bo potrzebuje internetu, synku, a internetu nie ma. Czyli to nie tylko mój telefon. Co jest z tą siecią? Niby domowy przekaźnik działa, ale nic się nie ładuje. Odpalam laptopa. Klik. Nic. Awaria? No to pogadamy sobie z chłopakami z infolinii. 0-800… biiiiiiiiip. Cisza.

Internet nie ma centrali. To sieć niezależnych, połączonych ze sobą punktów wymiany ruchu. W Polsce funkcjonuje kilku niezależnych dostawców sieci, z których łącz korzystają firmy i osoby prywatne. Ci operatorzy umożliwiają nam „wyjście” na świat. Zakładając, że komuś udałoby się przekonać każdego z nich do całkowitego zaprzestania świadczenia usług, obywatele wciąż mieliby kilka sposobów na uzyskanie niefiltrowanego, swobodnego, choć nie tak taniego dostępu do internetu, np. telefony satelitarne

– Piotr Konieczny, szef zespołu bezpieczeństwa niebezpiecznik.pl.

Jeszcze tego brakowało, żeby cholerny smartfon się zepsuł. Dobra, nie ma czasu. Pakuję dzieciaki do szkoły. – Czeeeeść! – słyszę z sypialni. – Halo! – odkrzykuję. Po chwili z kuchni dobiega łoskot ekspresu do kawy i szum włączanego telewizora. I nagle głos żony, która prosi, żebym tam szybko przyszedł, bo to chyba jakiś żart. Idę, patrzę w ekran, i nagle wszystko zaczyna być jasne, wszystko układa się w logiczną całość, a moje dłonie ściskają się w pięści, bo Ważny Polityk w szarym garniturze mówi szarym głosem z szarego ekranu słowa, które sprawiają, że mam ochotę wrzeszczeć, kląć, bić pięścią w ścianę i płakać…

Nagle słychać łomot. Ktoś wali pięściami do drzwi.

***

Miał gościu szczęście, że nie wylazł z klatki schodowej – szef patrolu, potężny, przypakowany 45-latek, splunął pod koła policyjnego vana. – Byłby pierwszy dzisiaj. Zaszczytna luksusowa loża w zimnym aucie czekała.

Janek na wszelki wypadek nic mu nie odpowiedział. Młody posterunkowy dygotał z zimna i bezskutecznie starał się ogrzać. Odkąd kilka dni temu o 2.00 w nocy wyrwał go ze snu telefon: „to nie są ćwiczenia, za godzinę na komendzie”, usiłował zrozumieć, co się dzieje.

Ale szeregowym funkcjonariuszom Oddziałów Prewencji Policji przełożeni niewiele wyjaśnili na odprawie. Zanim zaczęli mówić cokolwiek, zabrali wszystkim komórki. Każdy dowiedział się, że przez najbliższe tygodnie raczej nie wróci do domu. Domem będą policyjne koszary. Jeżeli ktoś miał urlop – no to już go nie miał. Do odwołania. Posterunkowi tacy jak Janek nie mogli nawet dać znać rodzinom, gdzie trafią i co będą robić.

A jakby tego było mało, z magazynów wydano wszystkim policjantom długą broń, jak na jakąś obławę. Janek nie wiedział, po co mu ta broń w spokojnej dzielnicy miasta. Ani żaden mecz się nie szykował, ani strajk czy inny protest.

A teraz była 6.10 rano, a on dygotał z zimna w policyjnym wozie, słuchając z przerażeniem tego, co mówił Ważny Polityk przez policyjne radio. Nagle dowódca przycisnął rękę do słuchawki w prawym uchu i powiedział: Potwierdzam. Obiekt jest w mieszkaniu. Wchodzimy. Czwarte piętro.

Stan wojenny? Dziś? Abstrakcja. Policja jest obecnie mniej „wojskową” formacją niż dawna Milicja Obywatelska. Ale gdyby wszedł w życie w 2021 roku, to zmobilizowano by całą polską policję. Wszystkie urlopy – odwołane. Funkcjonariusze skoszarowani w szkołach policyjnych. Godzina policyjna. Z magazynów wydaliby sprzęt i broń długą – jeśli dla wszystkich by starczyło. W newralgicznych miejscach byłyby policyjne patrole, a ich zadaniami byłyby ochrona infrastruktury krytycznej (lotniska, dworce, szpitale, elektrownie) i zapobieganie panice wśród obywateli

– insp. Mariusz Sokołowski, b. rzecznik Komendy Głównej Policji.

Rekonstrukcja historyczna, obchody rocznicy stanu wojennego, Lublin, 13.12.2015 r. (fot. Jakub Orzechowski/AG)Rekonstrukcja historyczna, obchody rocznicy stanu wojennego, Lublin, 13.12.2015 r. (fot. Jakub Orzechowski/AG)

Pan Wiesław zdziwił się, gdy w osiedlowym mini-markecie o 6.15 rano zobaczył kolejkę. 85-letni emerytowany inżynier kupował tu niemal co drugi dzień o tej samej porze i zawsze był jednym z niewielu klientów. A dziś kolejka do samego wejścia.

Zdziwił się jeszcze bardziej, gdy zobaczył, jak ludzie rozchwytują ostatnie paczki mąki, cukru, sera i herbaty. Zdezorientowany, zatrzymał się pośrodku sklepu. – Panie Wiesiu, pan nie czeka, pan bierze, póki cokolwiek jest – zawołał mu do ucha sąsiad, pchając wózek wyładowany chlebem i papierem toaletowym.

– Ale co się stało? – spytał go zdumiony.

– Telewizji pan nie oglądał? Nic pan nie wie?!

Pan Wiesław nie wiedział. To, co usłyszał, przypomniało mu pewien mroźny poranek wiele lat temu, gdy przyszli po jego syna. A potem w sklepach zabrakło wszystkiego.

Całkowita blokada granic kraju i odcięcie dostaw produktów importowanych są niezwykle trudne do wyobrażenia w obecnych warunkach funkcjonowania polskiej gospodarki i jej powiązań z krajami europejskimi.

– Rządowe Centrum Bezpieczeństwa.

Od 2003 roku mamy nadwyżkę handlu zagranicznego produktami spożywczymi. Z kraju niedoboru staliśmy się pod tym względem piątym krajem w Europie. Eksportujemy 70 proc. ponad to, co spożywamy. W obecnej rzeczywistości społeczno-gospodarczej nie przewiduję braków w dostawach żywności w polskich sklepach przez nawet nie miesiące, ale lata. Natomiast na pewno wprowadzenie stanu wojennego wywarłoby trudny do przewidzenia wpływ na ceny produktów

– prof. dr hab. Andrzej Kowalski, Instytut Ekonomiki Rolnictwa i Gospodarki Żywnościowej.

Rekonstrukcja historyczna, obchody rocznicy stanu wojennego, Lublin, 13.12.2015 r. (fot. Jakub Orzechowski/AG)Rekonstrukcja historyczna, obchody rocznicy stanu wojennego, Lublin, 13.12.2015 r. (fot. Jakub Orzechowski/AG)

„Ostatnie wezwanie dla pasażerów lotu do Monachium”.

Agnieszka zerknęła niecierpliwie na zegarek. Była 5.35 rano. Kiedy podadzą ten cholerny Londyn? Już pół godziny temu powinni ogłosić, do której bramki ma się udać.

Strasznie nie chciało się jej lecieć. Dwa dni firmowych spotkań? Wróci z kaprawymi z niewyspania oczami. Dobrze, że kotem i psem ma się kto zająć. Ale wcale nie chciała kolejnych dwóch dni rozłąki z nimi. I na pewno nie chciała być dziś na lotnisku.

Wokół przewalał się tłum z bagażami. „Wielka ucieczka” – pomyślała Agnieszka. Od wielu tygodni wyglądało to tak samo. Sytuacja gospodarcza była tak „wspaniała”, że ludzie znów ruszyli za granicę. Ci, którzy znali niemiecki – wyjeżdżali przez otwartą granicę Schengen mostami na Odrze. 12 lat po pierwszej fali emigracji telewizyjni eksperci już zaczęli mówić o drugiej. Do Irlandii, gdzie co drugi miał kogoś dobrze tam już zaaklimatyzowanego. Wiadomo, rodzina pomoże. Ale najwięcej do Wielkiej Brytanii, byle zdążyć przed Brexitem, a potem jakoś to będzie.

Przejście przez halę odlotów międzynarodowych graniczyło z cudem. Od tygodnia wpuszczano już tylko tych z biletami – na wejściach ustawione były dodatkowe bramki. Pożegnania odbywały się na płycie parkingu, w deszczu, śniegu i wietrze. – Szybko, szybko! – ponaglali pracownicy lotniska. Do wczoraj. Dziś bramek pilnowali najprawdziwsi żołnierze. W ciszy.

Ta cisza, skontrastowana z rozgardiaszem wewnątrz, nie chciała wyjść Agnieszce z głowy. Coś było nie tak. A do tego ci lotniskowi antyterroryści. Zwykle niewidoczni. Dziś widziała ich wszędzie. Także na pustej płycie lotniska, na którą patrzyła przez szybę.

Na pustej płycie lotniska.

Nagle dotarło do niej, że od kilkunastu minut gapi się wprost na pas startowy i jeszcze nic z niego nie odleciało ani na nim nie wylądowało. Stąd ta cisza na zewnątrz – normalnie huk odrzutowych silników niósł się po okolicy lotniska. Dziś – nie.

Dziesięć minut później na tablicy odlotów coś zaświeciło na czerwono. Agnieszka podniosła głowę znad smartfona, w którym właśnie padł internet i żadne zaklęcia ani hasła nie chciały go przywrócić. Rozszerzonymi ze zdumienia oczami przyglądała się liście lotów. Londyn. Monachium. Oslo. Sankt Petersburg. Bruksela. Madryt.

Odwołany. Odwołany. Odwołany. Odwołany. Odwołany. Odwołany.

Wojskowy transportowiec CASA wylądował na zaśnieżonym pasie startowym. Pilot sklął obsługę za ten śnieg. Dłuższą chwilę kołował. Za nim przyziemiła kolejna CASA. I kolejna. I kolejna. Wszystkie, niczym stado ważek, bucząc silnikami, podjechały do terminali pasażerskich. Przez otwarte włazy wysypali się żołnierze. Setki żołnierzy. W ciągu kilku minut otoczyli stojące na płycie lotniska samoloty, zablokowali wyjścia. W tym samym czasie lotniskowi antyterroryści wykonali rozkaz – zablokowali korytarze prowadzące do rękawów i wyjść na płytę.

Minęła 6.00. Ekrany na lotnisku pokazały twarz Ważnego Polityka. Agnieszka nagle przypomniała sobie pewną opowieść matki. Ośnieżone samoloty na płycie lotniska, nie mniej ośnieżonej, pilnowane przez uzbrojonych żołnierzy w kożuchach. I rzecz niewyobrażalna na lotnisku – cisza. Nic nie startowało, nic nie lądowało. Nikt pasów startowych nie odśnieżał. Nie było ludzi. Takie dziwne zawieszenie. Kiedy zdała sobie sprawę, że nie poleci do Londynu ani dziś, ani jeszcze długo, i że nie wie, kiedy będzie mogła dać znać Pawłowi, co się dzieje, zaczęła płakać.

Stan wojenny w Polsce, zdjęcie zrobione między 1981 a 1983 rokiem (fot. Wikimedia Commons/public domain)Stan wojenny w Polsce, zdjęcie zrobione między 1981 a 1983 rokiem (fot. Wikimedia Commons/public domain)

Paweł ocknął się nagle i w bladym świetle lampki zobaczył, że siedzi przy zawalonym papierami biurku, a zegarek wskazuje 7:45 rano. Przypomniał sobie ślęczenie nad papierami do późnej nocy i zrozumiał, że po prostu spędził noc w swoim gabinecie w budynku londyńskiej giełdy. Za 15 minut zaczynie się tu kolejny pracowity dzień.

Na ekranach rozbłysły liczby. Zamarł.

Wszystko, co z Polski, było na minusie. Ogromnym minusie. I spadało. Kilka szybkich telefonów i po chwili już wiedział. Wiedział, że będzie katastrofa. Wiedział, że jeśli Europa zareaguje tak, jak wtedy, to polski rynek walutowy właśnie przestaje istnieć. Przecież 80 proc. obrotów na tym rynku to zagranica! A teraz nie można handlować złotym, stał się niewymienialny. Wiedział, że kraj właśnie przestał być wiarygodnym pożyczkobiorcą. – A tylko w tym roku musieliśmy pożyczyć prawie 200 mld zł, nie tylko na dziurę w budżecie – mówili mu koledzy bankierzy, gdy bawił w rodzinnym mieście. Do tego finansowanie firm na eurorynku. „Jak to może wyglądać?” – zastanawiał się gorączkowo. Z gorzką rezygnacją przypomniał sobie Rosję. Gdy wprowadzano sankcje gospodarcze, ludzie mówili: „co to za sankcje”. A tu okazało się, że jednym z kluczowych elementów tych sankcji było odcięcie rosyjskich spółek od finansowania na rynkach światowych. To spowodowało bardzo poważne problemy.

A teraz te problemy staną się częścią życia jego rodziny. I Agnieszki. Wyliczał w głowie: czarny rynek złotego, giełda leży, ale przede wszystkim leży wzrost gospodarczy. Jeżeli dzisiaj 45 proc. polskiego PKB to jest eksport, i ten eksport ma problem, to przy takim udziale w PKB będzie po prostu gospodarcza katastrofa, załamanie wzrostu dochodu na mieszkańca i kłopoty z kupnem surowców. Pensje już tracą na wartości. I nie tylko one. Nieruchomości. Mieszkania. Działki. Majątek każdego Polaka. I bankomaty już pewnie też zablokowali.

Jeśli szacowaliśmy, że wyjście Greków z UE oznaczałoby ich zubożenie o co najmniej 60 – 70 procent, to spokojnie na tyle możemy szacować spadek wartości majątku przeciętnego Polaka, gdyby wprowadzono stan wojenny. Właściwie gospodarczo cofnęlibyśmy się do 1981 roku

– Marek Zuber, ekonomista, analityk rynków finansowych.

Granica polsko-niemiecka na Odrze (fot. Cezary Aszkiełowicz/AG)Granica polsko-niemiecka na Odrze (fot. Cezary Aszkiełowicz/AG)

„Co ci Polacy wymyślili?”- pomyślał Günther Lutz. Zdumiony patrzył, jak na graniczny most na Odrze zajeżdżają pędem polskie wojskowe ciężarówki. Wysypali się z nich żołnierze i natychmiast zablokowali nitkę autostrady A2 prowadzącej do Berlina. Dygocąc z zimna, rozpalili koksowniki i rozpoczęli pracę. Ruch musiał być od dłuższego czasu zablokowany gdzieś w głębi kraju, bo bez problemów ustawili zasieki z drutu kolczastego i zaimprowizowany posterunek graniczny. Gorzej było na nitce prowadzącej z Niemiec do Polski. Tam na początku utworzył się korek.

A potem samochody na polskich blachach zaczęły zawracać. Po prostu zawracać na autostradzie. Ludzie z narażeniem życia pędzili jak najdalej od zablokowanej granicy, tak, jakby miała ich wciągnąć i zatrzymać samą swoją obecnością. Lutz wiedział, dlaczego. Doświadczony niemiecki pogranicznik przez lata służył na tej granicy, gdy jeszcze fizycznie istniała. Teraz ze swojego punktu obserwacyjnego po drugiej stronie Odry, mógł tylko zameldować przełożonym, że informacje od kilku miesięcy przesyłane przez wywiad Bundesnachrichtendienst, przez które oderwali ich od spokojnej służby za biurkiem i wysłali na patrole nad Odrą, zaczynają się potwierdzać.

Co gorsza, Günther Lutz zdawał sobie sprawę, że spektakl, który rozegrał się przed jego oczami, powtórzył się tej nocy na wszystkich granicach sąsiedniego państwa.

Straż Graniczna w rozmowie z nami podkreśla, że zgodnie z obowiązującym prawem wprowadzenie stanu wojennego odbywa się na wniosek Rady Ministrów. Wniosek rozpatruje prezydent RP. Ma dwie opcje: wydać rozporządzenie o wprowadzeniu stanu wojennego albo odmówić. I to właśnie prezydenckie rozporządzenie byłoby kluczowe, bo to właśnie ono każdorazowo określa, czy ruch przez przejścia graniczne zostałby w danym przypadku ograniczony lub zamknięty. Także w tym rozporządzeniu ustalone zostałyby zasady dotyczące paszportów i innych dokumentów uprawniających Polaków do przekraczania granicy. A co, jeśli zaistniałaby potrzeba wprowadzenia ponownie kontroli na zachodniej i południowej granicy RP? Rzeczniczka SG ppor. Agnieszka Golias podkreśla, że Polska już trzykrotnie – z powodzeniem – tymczasowo przywracała kontrolę na granicy wewnętrznej. Ponadto, na granicy południowej odtworzone zostały struktury zlikwidowane w poprzednich latach, tj. 16 maja 2016 roku rozpoczął funkcjonowanie Karpacki Oddział Straży Granicznej, wcześniej zniesiony z dniem 31 grudnia 2013.

***

Ważny Polityk obudził się wcześnie. Była 4.00 w nocy. Był dziwnie spokojny. Jeżeli nikt nie zaalarmował go wcześniej, to znaczy, że wszystko szło zgodnie z planem.

Plan zakładał, że o północy siły liczące około 90 tysięcy żołnierzy, 70 tysięcy policjantów, 1000 czołgów, drugie tyle wozów opancerzonych, wszystkie dostępne śmigłowce i kilka tysięcy samochodów cywilnych i wojskowych opanują lokalizacje infrastruktury krytycznej w całym kraju. W zbrojne ramiona państwa miały trafić instalacje kluczowe dla zaopatrzenia w energię, surowce i paliwa, centra łączności, sieci teleinformatyczne, systemy finansowe i systemy zaopatrzenia w żywność i wodę, placówki ochrony zdrowia, systemy transportowe i ratownicze i wszystko, co zapewniało ciągłość działania administracji. No i oczywiście infrastruktura i budynki służące do produkcji i przechowywania wszelkich substancji chemicznych. Również o północy szlag miał trafić internet i telefonię komórkową. Portale, które publikowały tyle niewygodnych informacji na temat rządu, będą bezbronne. Straż Graniczna i wojsko miały zapobiec masowym ucieczkom. I nie wątpił, że wypełnią skutecznie swoje zadanie. Pozostawał ostatni cel – telewizja. Gdy otrzymał meldunek z centrali państwowej TV, wiedział, że operacja się udała.

Akcja 'Młodzi Pamiętają', 2014 r. Rekonstrukcja historyczna w rocznicę stanu wojennego (fot. Sławomir Kamiński/AG)Akcja ‚Młodzi Pamiętają’, 2014 r. Rekonstrukcja historyczna w rocznicę stanu wojennego (fot. Sławomir Kamiński/AG)

Ważny Polityk uśmiechnął się. Plan musiał zadziałać. Był szlifowany od wielu miesięcy w sztabach wojska i policji, w najwyższych gremiach partyjnych i rządowych. Dziś przyszedł czas decyzji. A właściwie jej wykonania, bo decyzja została podjęta dwa miesiące temu i od tego czasu prowadzono gorączkowe przygotowania. Listy tych, którzy mieli się o niej dowiedzieć jako pierwsi – od wojska lub policji – pęczniały. Wojskowych i policjantów starannie weryfikowano przed przekazaniem kluczowych informacji. Jak dotąd nikt się nie wyłamał. Nic nie przeciekło do prasy, telewizji, internetu. Opracowane przez Amerykanów programy, które ujawnił Snowden, rzeczywiście działały bezbłędnie. A te, których nie ujawnił, działały jeszcze lepiej.

Wstał, wziął prysznic i starannie się ubrał. Garnitur leżał jak ulał. Dopasowana koszula, krawat i drogie spinki do mankietów dopełniły całości. Nienawidził występować na żywo w telewizji, ale jak już występował, musiał to zrobić dobrze. Wyszedł z rządowej willi na dwór, odetchnął porannym powietrzem warszawskiego Mokotowa. Samochód już czekał. W kilka minut dotarł do telewizji. Zerknął na telefon. 5.45. Jego smartfon działał. Jako jeden z nielicznych w kraju. Wyrwana w trybie pilnym ze snu wizażystka pospiesznie zrobiła makijaż. Punktualnie o 5.57 wszedł do studia. Gdy na zegarku wyświetliła się 6.00, podniósł głowę. Jeżeli ktoś w Polsce miał w tej chwili w domu włączony telewizor, zobaczy na nim jego twarz. Skierował wzrok do kamery i spokojnie powiedział:

„Ogłaszam stan wojenny na obszarze całego kraju”.

Stan wojenny w Polsce, zdjęcie zrobione w latach 1981-1983. (fot. Wikimedia Commons/public domain)Stan wojenny w Polsce, zdjęcie zrobione w latach 1981-1983. (fot. Wikimedia Commons/public domain)

Od redakcji: Powyższy tekst to oczywiście political fiction. W 35. rocznicę wprowadzenia przez komunistów stanu wojennego postanowiliśmy sprawdzić, jakie mogłyby być skutki wprowadzenia go dzisiaj – w kompletnie innej rzeczywistości politycznej, gospodarczej i społecznej. W tym celu opisaliśmy kilka hipotetycznych wydarzeń, jakie mogłyby stać się udziałem Polaków – młodych i starych, zwykłych cywili i funkcjonariuszy państwa. Zasięgnęliśmy też opinii ekspertów – wojskowych, policjantów, ekonomistów, informatyków, specjalistów z Rządowego Centrum Bezpieczeństwa, Instytutu Ekonomii i Gospodarki Żywnościowej oraz Straży Granicznej. I to, do czego doszliśmy, bardzo nas ucieszyło.

Wszyscy nasi rozmówcy podkreślali bowiem zgodnie, że wprowadzenie dzisiaj takich ograniczeń i przeprowadzenie takich operacji siłowych oraz odcięcie państwa od krwiobiegu światowej polityki i gospodarki w taki sposób, jak 35 lat temu, byłoby niezwykle trudne, jeżeli nie niemożliwe. Polska wrosła niezwykle mocno w międzynarodowe struktury i władza, która zdecydowałaby się na tak desperacki krok, borykałaby się z gigantycznymi problemami. Zaczynając choćby od tego, że w myśl obowiązującego w Polsce prawa jej działania byłyby nielegalne, co wyraża art. 229 Konstytucji.

W razie zewnętrznego zagrożenia państwa, zbrojnej napaści na terytorium Rzeczypospolitej Polskiej lub gdy z umowy międzynarodowej wynika zobowiązanie do wspólnej obrony przeciwko agresji, Prezydent Rzeczypospolitej na wniosek Rady Ministrów może wprowadzić stan wojenny na części albo na całym terytorium państwa

Co więcej, niemożliwe byłoby przeprowadzenie operacji policyjno-wojskowej na taką skalę. Zabezpieczenie granic byłoby arcytrudną operacją. Po pierwsze armia, która w 1989 roku liczyła 347 tys. żołnierzy, obecnie liczy ich około 100 tys. W 1989 r. mieliśmy prawie 2500 czołgów, obecnie mniej niż 700. Mniejsza jest też marynarka wojenna i lotnictwo. Wojsku po prostu mogłoby zabraknąć ludzi i sprzętu. Po drugie – nie ma armii z poboru. A ci, którzy pracują w armii, to zawodowi żołnierze. Nie byłoby tak łatwo wysłać ich do kontrolowania własnego społeczeństwa. Wtedy, w 1981 roku, nikt z młodych poborowych nie pomyślał, jak widać, o buncie.

Po trzecie, obecne siły zbrojne i formacje wojskowo-policyjne naszego państwa są nie tylko mniej liczne niż w 1981 r., ale również od lat szkolone do innych celów. Mamy doświadczonych żołnierzy po misjach za granicą, wyspecjalizowanych w wojnie na pustyni i w tropikach. Mamy 20 000 żołnierzy Narodowych Sił Rezerwowych, mamy znakomite jednostki specjalne (m.in. GROM). Liczebność polskiej policji to dziś około 100 tysięcy ludzi, ale nie ma już tego, co stanowiło o skuteczności operacji wprowadzenia stanu wojennego: ZOMO. W końcu lat 80. oddziały Zmotoryzowanych Odwodów Milicji Obywatelskiej liczyły blisko 13 tys. funkcjonariuszy.

– Nie mam najnowszych danych, ale wcale nie jest pewne, czy dziś udałoby się wyposażyć całą policję w długą broń. Wydaje mi się, że nie. Nie ma dziś okrytych złą sławą transporterów SKOT. Dawna Milicja Obywatelska była formacją pod wieloma względami bliższą wojsku niż policji. Obecna policja jest zresztą szkolona do zupełnie innych zadań – kwituje Mariusz Sokołowski, b. rzecznik KGP. – Wprowadzenie stanu wojennego w ten sam sposób, co 35 lat temu, byłoby nieprawdopodobnie trudne.

Sprawdź też słynny reportaż „Noc generała” na temat wprowadzenia w Polsce stanu wojennego >>

Michał Gostkiewicz. Dziennikarz magazynu Weekend.Gazeta.pl. Wcześniej dziennikarz newsowy portalu Gazeta.pl, dziennikarz działu zagranicznego „Dziennika” i działu społecznego „Newsweeka”. Stypendysta programu Murrow Program for Journalists (IVLP) Departamentu Stanu USA. Robi wywiady, pisze o polityce zagranicznej i fotografii. Prowadzi bloga Realpolitik, bywa na Twitterze.

dzis

weekend.gazeta.pl