Wielowieyska, 29.05.2016

 

Przedsiębiorca nie znieważył polityków PiS, ale i tak stanie przed sądem

Robert Robaszewski, Olsztyn, 29.05.2016
Zbigniew Baca z banerami, które ustawił na działce przed swoim domem

Zbigniew Baca z banerami, które ustawił na działce przed swoim domem (Fot. Przemyslaw Skrzydlo / Agencja Gazeta)

Prokuratura umorzyła postępowanie przeciwko deweloperowi, który w lutym na swojej działce pod Olsztynem ustawił antyrządowe transparenty. Ale i tak czeka go proces. Za rzekome grożenie śmiercią swoim sąsiadom, którzy donieśli na niego posłance PiS.
Zaczęło się do plakatów, które opisaliśmy „Wyborczej” w marcu. W miejscowości Naglady, 15 km od Olsztyna, Zbigniew Baca wybudował osiedle domków jednorodzinnych. Na jednej z niesprzedanych jeszcze posesji postawił cztery banery, a na nich napisy w stylu „Kaczyzm jak faszyzm niszczy Polskę” czy „Czarna owca Europy”, wszystkie z podobiznami najbardziej znanych polityków PiS, z Jarosławem Kaczyńskim na czele. Na posesję przyjechali policjanci z komendy w Olsztynie. Poinformowali, że plakaty mogą obrażać uczucia religijne i znieważać funkcjonariuszy publicznych, za co grożą dwa lata więzienia.

Zgłoszenie o możliwości popełnienia przez Bacę przestępstwa przyszło biura Iwony Arent, olsztyńskiej posłanki PiS. Parlamentarzystka mówi, że o sprawie dowiedziała się z maila od osoby podpisującej się jako „Wyborca”. – To, czy postawimy zarzuty, okaże się po analizie i oględzinach banerów i ich treści, bo równie dobrze sprawa może się skończyć umorzeniem – mówił wówczas olsztyński prokurator Bartłomiej Gadecki.

Kilka dni temu poinformował, że sprawa rzeczywiście została umorzona.

– I wyszło na pana – mówimy Zbigniewowi Bacy, który od nas dowiedział się o zakończeniu postępowania. Ale zamiast się ucieszyć, widać, że jest zmartwiony. – Dostałem to w połowie kwietnia – mówi, pokazując mi akt oskarżenia. Dotyczy tej samej sprawy. Zarzuty są dwa. – Pierwszy, że tuż po wizycie policji, która kontrolowała moje banery, użyłem w stosunku do sąsiadki groźby pozbawienia życia w celu wywarcia na nią wpływu. A drugi, że tego samego dnia stosowałem wobec tej samej sąsiadki i jej konkubenta groźby pozbawienia życia, w celu zmuszenia ich do zaniechania korzystania z wewnętrznej drogi osiedlowej – czyta Baca. Za pierwszy zarzut grozi od trzech miesięcy do pięciu lat więzienia, za drugi trzy lata. Proces ma się zacząć we wtorek.

Mężczyzna stanowczo zaprzecza obydwu oskarżeniom, choć przyznaje, że tego dnia rzeczywiście poszedł do sąsiadów. – Podejrzewałem, że to oni donieśli na mnie policji za te banery. Chciałem się z nimi rozmówić – mówi. – Idę do nich, pukam, czekam chwilę, znowu pukam. Wszystko trwa dokładnie minutę i dwie sekundy.

Już chciałem dać sobie spokój i wtedy wyszła ona. Ja jeszcze byłem zestresowany tym policyjnym przesłuchaniem, to ją pytam podniesionym głosem, czy to ona dzwoniła z donosem. Ona na to, że policjanci do niej sami przyjechali, pytali o plakaty, to im powiedziała, co wie. Czułem, że coś kręci, więc mówię jej wtedy, że od dziś nie ma prawa wjazdu na moją działkę. Ona i jej konkubent twierdzą, że to droga osiedlowa, ale tak naprawdę na razie to własność mojej firmy. „Jak wjedziesz, to cię przepędzę” – dodałem i poszedłem. Rozmowa trwała 28 sekund.

– Skrupulatnie pan to wszystko policzył – zauważam. – Nie ja, tylko kamera, bo monitoring mają, niestety bez dźwięku. Wideo jest dowodem w sprawie – wyjaśnia Baca.

Sąsiedzi Bacy sprowadzili się do Naglad w 2015 r. Kupili od niego dwupoziomowy dom, w idealnym miejscu na leśnej polanie. Teraz mówią, że gdyby wiedzieli, że dojdzie do takich cyrków, jak z tymi banerami, wybraliby inne osiedle.

Gdy rozmawiam z sąsiadem, przedstawia swoją wersję tamtej rozmowy Bacy z jego konkubiną. „Ty kurwo pisowska, szmato, za to, że podałaś mnie na policję, pożałujesz. Jak tego nie odszczekasz, to nie będziesz miała życia na osiedlu, za to, że zeznawałaś, to cię kurwo zabiję. Zabiję cię, jak wejdziesz na moją drogę. Zaczekaj ty zdziro pisowska, ja cię załatwię, odszczekasz to wszystko, co powiedziałaś policji” – cytuje z pamięci groźby, jakie miał wykrzykiwać w kierunku jego konkubiny Zbigniew Baca, gdy poprosiła go, by opuścił ich posesję. Potem zgłosili ten incydent na policji i wynajęli adwokata.

Baca zna te cytaty z akt sprawy. Mówi, że czytał je po kilka razy. Czytał i nie wierzył, bo jak mówi, nigdy nie używa takich wulgaryzmów. – Wszyscy wokoło wiedzą, że to nie mój język – przekonuje.

W końcu sąsiad przyznaje, że to on mailowo poprosił o pomoc posłankę Arent. Chciał, żeby ktoś ich wsparł, bo jak mówi, nie po to wyprowadzili się na wieś, żeby uczestniczyć w demonstracjach czy oglądać plakaty, na których beszta się godność prezydenta ich kraju, a na dodatek widzą to okoliczne dzieci. Mówi, że go nie interesuje, kogo Baca popiera, a kogo nie.

Przedsiębiorca ma teorię, że Prawo i Sprawiedliwość wykorzystało okazję, by przy pomocy sąsiadów go utemperować za transparenty. – Wiedzieli, że z plakatów nic nie wyniknie, więc teraz zaangażowali się w ten konflikt – mówi.

– Ci państwo byli u nas w biurze i mówili o tych groźbach – wspomina Iwona Arent. – Wspieram ich w tym konflikcie i będę wspierać, bo to, jak zachowuje się pan Baca, jest dla mnie nie do przyjęcia. Byłam na tym osiedlu, zawsze chcę zobaczyć na własne oczy sytuację, w której interweniuję. Rozmawiałam z sąsiadami, którzy potwierdzili, że pan Baca zachowuje się agresywnie. Mam wrażenie, że ten człowiek żyje w takiej nienawiści, że z ludźmi, którzy popierają rząd, nie potrafi normalnie porozmawiać – mówi posłanka PiS. I dodaje jeszcze: – Tutaj potrzebny byłby spokojny dialog, i choć z tego, co mi wiadomo, pan Baca nie należy do ludzi dialogu, to mam nadzieję, że obydwie strony będą miały szansę ze sobą podyskutować w spokojnej atmosferze.

Atmosfera między sąsiadami wciąż jest napięta. Baca mówi, że sąsiad go prowokował, licząc na jakąś wybuchową reakcję, a z ukrycia całą sytuację ktoś przez niego nasłany filmował. Innym razem sąsiad wezwał policję, bo poczuł się zagrożony, gdy Baca jeździł dookoła ich domu i podobno robił groźne miny. Takich historii z ust obu mężczyzn usłyszeliśmy kilka.

Zobacz także

przedsiębiorca

wyborcza.pl

 

Biedroń wyszedł do ludzi. Słuchał ich na… czerwonej kanapie

Konsultacje? Tylko na czerwonej kanapie - tak najwyraźniej uważa Robert Biedroń.
Konsultacje? Tylko na czerwonej kanapie – tak najwyraźniej uważa Robert Biedroń. Fot. facebook.com/MiastoSlupsk

Prezydent Słupska postanowił spotkać się z mieszkańcami. W tym celu na jednej z ulic pojawiła się czerwona kanapa. Chętnych do rozmów było sporo, tematów jeszcze więcej.

Pierwotnie chodziło o konsultację strategii rozwoju miasta. Biedroń wręczał ulotki, pytając, co powinno się zmienić. Dowiedział się sporo. – Musi pan coś zrobić, żeby młodzi ludzie stąd nie wyjeżdżali. Stworzyć im jakąś propozycję rozwoju, startu w dorosłe życie – mówili mieszkańcy. Apelowali też o czystość w śródmieściu, poruszając również kwestię bezdomnych.

adzisiaj

Biedroń z kolei prosił o aktywność, bez której zmiany na lepsze nie będą możliwe. Na ten temat mówił choćby w programie Tomasza Lisa – społeczeństwo obywatelskie jest naszą przyszłością. Słupczanie reagowali pozytywnie, widząc prezydenta. – Fajnie, że prezydent wyszedł do ludzi – cytuje ich Radio Gdańsk. – Tylko żeby wziął pod uwagę nasze zdanie, a nie żeby skończyło się na gadaniu jak to zwykle bywa z urzędnikami – podkreślali.

źródło: radiogdansk.pl

 

naTemat.pl

Waszczykowski odpowiada Putinowi ws. tarczy. „Obecność NATO i USA to odpowiedź na straszenie nas”

jagor,PAP, 29.05.2016

Witold Waszczykowski i Antoni Macierewicz na symbolicznej inauguracji budowy bazy w ramach amerykańskiego systemu antyrakietowego w Redzikowie

Witold Waszczykowski i Antoni Macierewicz na symbolicznej inauguracji budowy bazy w ramach amerykańskiego systemu antyrakietowego w Redzikowie (Fot. Jan Rusek / Agencja Gazeta)

1. Szef MSZ powtarza, że tarcza antyrakietowa nie jest wymierzona w Rosję 2. Dodaje jednak, że sił NATO są w kraju przez „agresywne zachowanie” Kremla 3. Oprócz składów broni i brygady, Waszczykowski liczy też na system AWACS

W odpowiedzi na instalację tarczy antyrakietowej Władimir Putin zapowiedział, że Rosja będzie zmuszona podjąć działania, by zminimalizować zagrożenie. Pytany o ocenę tych słów, szef polskiej dyplomacji powtórzył, że tarcza antyrakietowa nie zagraża bezpieczeństwu Rosji. – System ma bronić Europy przed atakiem rakietowym z Bliskiego Wschodu. Wojskowa obecność Amerykanów i wielonarodowych oddziałów NATO jest jednak odpowiedzią na właśnie agresywne zachowanie i straszenie nas przez władze rosyjskie – powiedział w rozmowie Polska Agencją Prasową Witold Waszczykowski.

Spotkanie z szefową unijnej dyplomacji

W najbliższych dniach minister spotka się w Warszawie z Wysoką Przedstawiciel UE ds. międzynarodowych Federicą Mogherini. Jednym z tematów ma być – jak to ujął Waszczykowski – „ocena współpracy Unii z Rosją i kwestia tego, czy możliwa jest współpraca, jeśli Moskwa nie realizuje zobowiązań wynikających z porozumień Mińsk2”.

– Na pewno wymienimy też poglądy na temat reżimu sankcyjnego. Będziemy też z szefową unijnej dyplomacji rozmawiać o zagrożeniach płynących z południa; o tym, czy Europa może odpowiedzieć na te zagrożenia i jak. Na pewno nie sposób pominąć również tematu zbliżającego się referendum brytyjskiego [23 czerwca Brytyjczycy w referendum zdecydują czy chcą pozostać w UE – red.] – wyliczał minister Waszczykowski.

Obecność NATO w Polsce: flanka z systemem ostrzegania typu AWACS

Pytany o to, ilu żołnierzy NATO, według dotychczasowych ustaleń, może stacjonować na terenie Polski, szef dyplomacji przypomniał, że decyzje polityczne już zapadły, co oznacza wzmocnienie wschodniej flanki NATO. Natomiast o kwestiach wojskowych mają na spotkaniu za dwa tygodnie zdecydować szefowie resortów obrony państw NATO – wyjaśnił.

– W tej chwili trwa dyskusja na temat charakteru i skali tej obecności. Mówi się o batalionach NATO w Polsce i w każdym z krajów bałtyckich. Mówi się też o zwiększonej obecności typu ISR, czyli: wywiad, nadzór i rozpoznanie. W grę wchodzi m.in. przyznanie państwom flanki lotniczych systemów ostrzegania i kontroli typu AWACS – powiedział Witold Waszczykowski.

Minister spraw zagranicznych przypomniał, że trwają też negocjacje o „odrębnej obecności amerykańskiej – o składach broni i o obecności wojsk w sile brygady”.

Wymiana ambasadorów i rozmowy z KE

Minister spraw zagranicznych mówi także m.in. o wymianie ponad 30 ambasadorów. Kończą swoją misję m.in. ambasadorowie w USA, Wielkiej Brytanii, Niemczech, Francji, Holandii, Belgii, Norwegii i przy Watykanie – wyliczał Waszczykowski.

Pytany o sprawę konfliktu wokół Trybunału Konstytucyjnego w kontekście zapowiedzianej na wtorek kolejnej rozmowy premier Szydło z wiceszefem KE, szef MSZ przypomniał, że MSZ nie jest w tej sprawie stroną.

Jednak jak zaznaczył, wydaje się, iż wiceszef KE Frans Timmermans i inni urzędnicy Komisji „wreszcie zrozumieli, że nie ma w Europie modelu demokratycznego rozwiązania kwestii badania konstytucyjności prawa, ponieważ nawet w ojczyźnie wiceszefa KE Trybunału Konstytucyjnego nie ma”. – Może w Komisji dostrzeżono też, że działania przeciwko Polsce mogą być wykorzystane w sposób negatywny w kampanii referendalnej w Wielkiej Brytanii – ocenił szef polskiej dyplomacji.

O brak kompromisu ws. Trybunału Waszczykowski oskarżył opozycję, która jego zdaniem nie chce żadnych ustępstw.

– Marszałek Sejmu Marek Kuchciński zachował się prawidłowo i powołał z jednej strony komisję ekspercką, a z drugiej strony zainicjował spotkania z liderami partii politycznych, które toczą się raz w większym, raz w mniejszym gronie, bo opozycja próbuje uciekać od takiego kompromisu, ale innej drogi niż kompromis nie ma. Mamy nadzieję, że tak jak były próby dyscyplinowania przez KE większości parlamentarnej, podobne kroki zostaną również podjęte wobec opozycji, która też musi zrozumieć, że kompromis musi polegać na ustępstwach obu stron – powiedział.

obecność

gazeta.pl

 

top29.05.2016b

 

13268273_1209158775781127_8783309697650427963_o

NIEDZIELA, 29 MAJA 2016

„Bronimy demokracji” – Do Rzeczy zapowiada okładkowy wywiad z prezesem Kaczyńskim

12:43

„Bronimy demokracji” – Do Rzeczy zapowiada okładkowy wywiad z prezesem Kaczyńskim

W jutrzejszym numerze tygodnika „Do Rzeczy” wywiad z Jarosławem Kaczyńskim – o sporze z Komisją Europejską, o opozycji i o tym, czy PiS poprze Donalda Tuska na drugą kadencje.

300polityka.pl

Zbrodnia na Żydach w Krościenku. „Mały jęczy, trzeba poprawić”

Bartłomiej Kuraś, 28.05.2016
„Jednego małego żydka wypchnąłem ja, by uciekał, gdyż był bardzo młody”. Starszym chłopcy od „Ognia” nie darowali. Z Jerzym Wójcikiem rozmawia Bartłomiej Kuraś.

Jerzy Wójcik – ur. w 1960 r., z wykształcenia politolog, wieloletni szef krakowskiego i katowickiego wydania „Gazety Wyborczej”. Jak sam mówi, przez ostatnią dekadę siedział w Beskidzie pod szczytem Bakowa i gapił się na góry. Nakładem wydawnictwa Wielka Litera właśnie ukazała się jego książka „Oddział. Między AK i UB – historia żołnierzy Łazika”.

Bartłomiej Kuraś: Rabunki, morderstwa cywilów, w tym ocalałych Żydów. Tak przedstawiasz partyzantów, którzy po 1945 r. nie chcieli podporządkować się nowej władzy.

Jerzy Wójcik: Piszę, że partyzanci z Armii Krajowej bili się o wolną Polskę. Ale też że niektórzy z bronią w ręku załatwiali osobiste porachunki czy zwyczajnie napadali na cywilów dla chęci zysku. Natrafiłem na dokumenty i świadków. To ponura historia o zabijaniu i matni.

Co wydarzyło się w Krościenku?

– Masakra jest dość dokładnie opisana w archiwach IPN. Udostępnił mi je Dawid Golik, historyk z Instytutu. Razem szukaliśmy śladów mojego ojca, który służył u „Łazika”.

Grupa Jana Wąchały „Łazika” należała do 1. Pułku Strzelców Podhalańskich AK. Działali w rejonie Nowego Sącza i w Gorcach. „Łazik” został tam dowódcą pierwszego patrolu egzekucyjnego. Gdy wybuchła wojna, miał 17 lat. Po wojnie podobnie jak „Ogień” nie zamierzał podporządkowywać się komukolwiek. Ujawnił się w 1945 roku, szukał szczęścia na tak zwanych Ziemiach Odzyskanych, ale niedługo potem wrócił w góry. „Ogień”, gdy dowiedział się, że „Łazik” znów chodzi po Gorcach, zawezwał go. Ale „Łazik” miał wtedy dać posłańcowi pełny magazynek i odpowiedzieć, że tylko tak mogą rozmawiać.

Dlaczego?

– W 1944 roku „Ogień” dostał wyrok śmierci od dowódcy oddziału AK za dezercję, a „Łazik” miał go wykonać.

Na początku 1946 roku „Łazik” już nawet nie udawał, że walczy z władzą ludową. Zarekwirował pieniądze z uzdrowiska w Szczawnicy, wypłaty dla leśników. Tyle że to już nie były rekwizycje. Raczej skoki. Pieniądze nie trafiały do żadnego oddziału. Były dzielone natychmiast. W lutym 1946 roku w Zabrzeży koło Łącka napadł na dwóch kupców z Nowego Targu, którzy chcieli od okolicznych sadowników skupować owoce. „Łazik” mówił, że to żydowscy kupcy, którzy mają dużo gotówki. Żydami nie byli, ale pieniądze mieli, i to spore – 140 tysięcy złotych. Kupców zabito, pieniądze zrabowano.

Wniosek z dziennikarskiego dochodzenia: „Ogniowcy” mordowali Żydów

„Łazika” spotkała za to kara?

– Dowiedział się o tym „Ogień” i wydał na niego wyrok śmierci.

W tym czasie „Łazik” został wynajęty przez Komitet Żydowski w Krakowie do ochrony Żydów, którzy z Polski chcieli się dostać do Palestyny. Akcja nazywała się „Bricha”, po hebrajsku „ucieczka”. Komitet dobrze płacił, dziesiątki tysięcy złotych.

2 maja „Łazik” przygotowywał kolejny przerzut – 26 Żydów. Droga prowadziła przez granicę polsko-czechosłowacką w okolicach Krościenka. „Ogień” dowiedział się o tym. I kazał grupie z Janem Batkiewiczem „Śmigłym” na czele zlikwidować „Łazika”. Wąchała dostał kulę w skroń. Później „ogniowcy” wyprowadzili pasażerów przed samochód, zrewidowali i zaczęli strzelać. Z bliska, po kilka razy, z automatów i erkaemu. Wcześniej zabrali im pieniądze. Później wszystko, co było na pace ciężarówki. 13 osób nie przeżyło. Reszta została ranna, kilka, korzystając z ciemności, uciekło.

Kto wydał rozkaz?

– Batkiewicz, kiedy go przesłuchiwano już po śmierci „Ognia”, twierdził, że właśnie on. Choć „Śmigły” mógł też sam podjąć taką decyzję i obciążyć winą dowódcę, któremu to już nie mogło zaszkodzić.

Do kogo strzelali?

– Np. do szefa grupy Jakuba Finkelsztajna, rocznik 1919, członka palestyńskiej syjonistycznej młodzieżówki Gordonia. Rodziny Gallerów – 11-letniego Józefa, 15-letniej Reny i ich rodziców Józefa i Marii, wszyscy ocaleli z Bergen-Belsen. Jakuba Orensztajna, rówieśnika Finkelsztajna. Izraela Hollanda z żoną Temą i córkami Rachelą i Chają. Trzyosobowej rodziny Wygodów, czworga Binjuńskich.

Józef Galler prosił, żeby go nie zabijali. Dostał dwa strzały w głowę. Jęczał. Został dobity. Wielokrotnie raniona Rena przeżyła. Do końca życia czuła się winna, że nie ochroniła brata. Maria miała szczęście, kule trafiły w kok. Izrael dostał rykoszetem w twarz, miał zgruchotane ramię. Batkiewicz zeznał: „Jednego małego żydka wypchnąłem ja, by uciekał, gdyż był bardzo młody”. Chodziło o Gerszona Flama, który potem opowiadał o ucieczce: „Na rączkach zbiegłem do lasu”. Jego brat dostał kulę nad lewe oko. Obaj przetrwali łódzkie getto.

Zginęli na miejscu albo dobici: Izaak i Rachela Bijuńscy, Tema Holland i jej córka Rachela, małżeństwo Dwojra i Leib Wygodowie. I jeszcze Rachela Schlosser, Izrael Flam, Luba i Rachela Szapiro oraz Józef Gliwicki.

Reportaż z Podhala: Walka o „Ognia”

Sprawcy zostali osądzeni?

– „Śmigły” dostał dożywocie za antykomunistyczną partyzantkę, potem zamienione na 15 lat więzienia. W 1951 r. sądzono go za Krościenko. Znów dożywocie zamienione na 15 lat na podstawie amnestii. W 1992 roku sąd w Krakowie – już po jego śmierci – rewidując poprzednie wyroki, stwierdził, że „działalność Jana Batkiewicza była wynikiem dążenia do niepodległego bytu Państwa Polskiego, w związku z czym orzeczenia zapadłe za tę działalność należało uznać za nieważne”.

Twój ojciec opowiadał o partyzantce?

– Nic. Nie dowiedziałbym się pewnie o tym, gdyby nie moja polonistka. W 1978 roku, gdy miałem 18 lat, zadała referat o Tadeuszu Boyu-Żeleńskim. W domowej biblioteczce zacząłem szukać dzieł Boya. Były na najwyższej półce. A za nimi, w skórzanej kaburze, walther P-38 kaliber 9, dwa magazynki i woreczek z nabojami. W świetnym stanie, gotowy do użycia.

Gdy ojciec wrócił z pracy, wykrzyczałem: „O co chodzi, do cholery?!”. Wtedy mi powiedział o „Łaziku”. Opowiadał krótkimi zdaniami, palił papierosa za papierosem. Przyniósł fotografie. Pokazał siebie kucającego przy erkaemie i powiedział, że miał pseudonim „Marian”. Widziałem już wcześniej te zdjęcia, ale zawsze zdawkowo mówił, że to ujęcia z planu filmowego. To brzmiało prawdopodobnie, bo jego brat – też Jerzy Wójcik – był filmowcem, operatorem. Współtworzył polską szkołę filmową, pracował między innymi z Andrzejem Munkiem, Andrzejem Wajdą, Jerzym Kawalerowiczem.

Niedługo potem broń znikła z domu. Pewnie ojciec bał się, że pochwalę się odkryciem kolegom, i kłopoty gotowe. Nie zdążyłem z nim porozmawiać. Wkrótce wyprowadziłem się z domu, założyłem rodzinę. Cztery lata później ojciec zmarł.

W każdą rocznicę śmierci oglądałem te zdjęcia. W dostępnych opracowaniach znalazłem ledwie kilka stron o „Łaziku”. Po 30 latach postanowiłem poszukać tej historii. Ale o tacie nie dowiedziałem się zbyt wiele. Jeden z byłych partyzantów długo przyglądał się jego fotografii i powiedział mi najwięcej: był taki.

„Łazik” dostał kulkę od „Ognia”. A co się stało z jego ludźmi?

– Prawie wszyscy z oddziału zostali funkcjonariuszami Milicji Obywatelskiej na Ziemiach Odzyskanych, na Dolnym Śląsku.

Ci młodzi ludzie po ponad pięciu latach wojny poza strzelaniem nic innego za bardzo nie umieli robić. Niektórzy nawet chyba lubili to strzelanie, a ich świat walił się w gruzy. Dwa miesiące po zakończeniu wojny wysiedli z pociągu, ubrani w akowskie mundury, na stacji w Kamiennej Górze na zachód od Wałbrzycha. Kilka dni wcześniej ujawnili się przed UB, złożyli broń. Pokazali się na defiladzie w Nowym Sączu i wstąpili do MO. Służąc już w milicji, ciągle byli zakonspirowanym oddziałem AK, który nadal wykonywał wyroki.

Niektórzy spośród nich później dostali wieloletnie wyroki ciężkiego więzienia. Jana Kalisza na ulicy w Kamiennej Górze zastrzelili Rosjanie. Władysława Kołodziejskiego zastrzeliło UB po ucieczce z aresztu. Inni dezerterowali z milicji i wracali do lasu. Bywało, że do oddziału „Ognia”. Uciekali też przez Czechosłowację do 2. Korpusu we Włoszech. O wielu niczego się nie dowiedziałem. Znikli.

Tekst słowackiej publicystki: Nie mogę się zgodzić na polski kult „Ognia”

Odbrązowiłeś powojenne partyzanckie podziemie. Będą kolejne publikacje na ten temat?

– Raczej nie nałożyłem brązu, bo go nie wystarczyło na wszystkich bohaterów. A kolejne publikacje już są. Tuż przed wydaniem „Oddziału” poznałem bardzo interesującą pracę o Podhalu tuż po wojnie, w której Karolina Panz opisuje nieznane przypadki morderstw czy napaści na Żydów.

Jesteś już po pierwszych spotkaniach z czytelnikami.

– W większości przypadków dyskutowaliśmy, ale tak, zdarzały się też emocjonalne wystąpienia. W Łącku, gdzie działał oddział „Łazika”, wiele osób potwierdzało moje ustalenia, ale gdy opowiedziałem o mordzie w Krościenku, usłyszałem, że to absolutnie nie może być prawda. Ktoś powiedział, że jeśli nawet, to na pewno była to ubecka prowokacja, żeby władza mogła pokazać, czego dopuszczają się partyzanci.

Inny słuchacz oznajmił: „Widzimy tutaj, że książka ma na celu szkalowanieżołnierzy wyklętych!”. Odpowiedziałem, że ta zbrodnia jest dobrze opisana w polskich archiwach i że dotarłem do ocalałego z masakry. Wtedy padło pytanie, na ile może być wiarygodna relacja kogoś, kto wtedy miał dziesięć lat, a teraz mieszka w Ameryce. Tych ludzi nie przekonało nawet to, że tę konkretną zbrodnię opisał ze szczegółami historyk Maciej Korkuć z Instytutu Pamięci Narodowej, od wielu lat biograf „Ognia”.

Jak to możliwe?

– Po czasach PRL-u, w których władza ludowa o walczących z nią partyzantach mówiła tylko źle, nastąpiło odreagowanie. Zupełnie bezrefleksyjne, w drugą stronę. Rozumiem, że pasuje nam świat czarno-biały, który jest prosty i pozwala na wygodne przemilczenia, ale mimo wszystko po doświadczeniach dekad peerelowskiej propagandy takie bezkrytyczne uproszczenia powinny nas wkurzać.

A nie wkurzają.

– Jeszcze wrócę do spotkania w Łącku, zresztą fantastycznego. Tam wielu sporo wie o tym, co opisuję, nie z książek, ale z rodzinnych relacji. Czyjś dziadek, czyjś ojciec w latach 40. zetknął się z jednym lub drugim, często przy stole w rodzinnej izbie. Był bimber, kac przeszedł, ale pamięć została. Tylko czy cała? I czy tylko pamięć? W tamtych okolicach to nadal żywa historia. Większość słyszała, że „Łazik” miał strzelać do „Ognia”, że ostatecznie to „Ogień” dorwał „Łazika” i że przy okazji zginęli Żydzi, cywile, kobiety i dzieci.

Przez lata miejscowi rozmawiali między sobą, kto to zrobił i jak to się stało. Pojawiały się różne wersje wydarzeń. Pamiętasz słynną definicję prawdy księdza Tischnera: „Jest świento prawda, tys prawda i gówno prawda”. Dla wielu moja książka jest tą ostatnią i musi śmierdzieć.

Oddział. Między AK i UB- historia żołnierzy wyklętych
„Oddział. Między AK i UB- historia żołnierzy wyklętych”
Jerzy Wójcik
Wielka Litera

Wideo „Magazynu Świątecznego” to coś więcej – więcej wyjątkowych tematów, niezwykłych ludzi, najważniejszych wydarzeń, ciekawych komentarzy i smacznych wątków. Co weekend poznasz ciekawy przepis, zasłuchasz się w interpretacji wiersza i przyznasz, że jest cudem, dowiesz się, co w trawie piszczy – w polityce, kulturze, nauce.

W Magazynie Świątecznym:

Być jak Robert Lewandowski
Robert Lewandowski jest jak romantyczny bohater. Indywidualny, a zarazem niezdecydowany. Jak Gustaw-Konrad przechodzący w Jacka Soplicę. Kiedyś odrzucany, dziś staje się żołnierzem sprawy narodowej

Ryszard Bugaj: Dziś najbliżej mi do partii Razem
Na kogo miałem głosować? Na Rysia Petru? PiS był dla mnie najlepszą z dostępnych możliwości

Prof. McMahan: Truman był w Hiroszimie terrorystą
Fakt, że aktów terroru dopuszczali się w II wojnie Niemcy, Rosjanie, Japończycy, Amerykanie, Brytyjczycy, nie zwalnia prezydenta USA z odpowiedzialności za śmierć tysięcy niewinnych ludzi w Hiroszimie i Nagasaki. Rozmowa Mariusza Zawadzkiego

Ameryka głosuje środkowym palcem
Trump nie wziął się znikąd. Kiedy Thomas Jefferson, człowiek, który pisał Deklarację Niepodległości, chciał zostać prezydentem, dowiedział się, że jest „zbyt uczony i ma tendencje do abstrakcyjnego myślenia”

Cicha rewolucja introwertyków
Jak się kończy era samopromujących się ekstrawertyków. Z Susan Cain rozmawia Agnieszka Jucewicz

Matthew Tyrmand: syn Leopolda, człowiek Trumpa
Każda epoka ma Tyrmanda, na jakiego zasłużyła

Pruszków Corp. Wzlot i upadek polskiej cosa nostry
To były karki, ale z głową na karku. Dziś zakładaliby start-upy albo robili kariery w korporacjach. Z Arturem Górskim rozmawia Marek Markowski

Prof. Krzysztof Pomian: Ta władza to pałka, która musi walnąć, czyli co z tym PiS-em?
Powstanie twardego jądra Unii, ale bez Polski, jest niemal przesądzone. Mogłoby być z Polską, ale nie z taką jak dzisiaj. Rozmowa Macieja Stasińskiego

małego

wyborcza.pl

top29.05.2016

Non possumus czyli no pasarán

Szanowni Państwo!

Są rzeczy, na które człowiek uczciwy nie może się zgodzić. Po prostu nie może. I jest gotowy dla tych spraw poświęcić naprawdę wiele. Dzisiaj w Polsce taką sprawą jest przywrócenie porządku prawnego. Trybunał Konstytucyjny musi zacząć funkcjonować skutecznie w obronie obywateli. Nie da się tego osiągnąć bez wypełnienia obowiązujących obowiązków prawnych.
Jeżeli wyrok Trybunału Konstytucyjnego z 9 marca 2016 (a także kolejne wyroki TK) nie zostanie opublikowany, a trzech legalnie wybranych sędziów Trybunału Konstytucyjnego nie zostanie zaprzysiężonych, nie będzie w Polsce panował porządek prawny, a szacunek dla prawa będzie niemożliwy. Obywatele państwa, w którym najwyższe władze świadomie, celowo i konsekwentnie łamią prawo, nie mogą czuć się bezpiecznie.
W obszarze tych warunków, nie może być kompromisu. W 1953 roku kardynał Stefan Wyszyński został uwięziony po swoim słynnym non possumus wobec podporządkowania kościoła państwu. My dzisiaj też nie możemy zrezygnować z tych podstawowych wartości. Dla tych, którzy uniwersalne wartości wywodzą z innych źródeł, można przypomnieć słynne no pasarán Dolores Ibárruri Gómez. Nie przejdą! Nie pozwolimy i będziemy stać tu do końca. Tu stoję, inaczej nie mogę powiedział Marcin Luter kiedy próbowano go zmusić do odwołania jego tez. My, niezależnie od konsekwencji, nie pogodzimy się z łamaniem Konstytucji Rzeczypospolitej Polskiej.
Niezależnie od tego, jak zostały zrozumiane moje ostatnie wypowiedzi, na gruncie tych warunków stoi, stał i stać będzie KOD. Na tym samym gruncie stoją wszystkie poważne organizacje prawnicze w Polsce i na świecie oraz wszystkie instytucje międzynarodowe. Nie ma możliwości, żeby ktokolwiek w świecie demokratycznym był gotowy negocjować czy czynić ustępstwa w kwestii przestrzegania opartego na konstytucji porządku prawnego. Jeżeli ktoś inaczej zrozumiał moje wypowiedzi, serdecznie przepraszam.

prawa

KOD jest

tu

facebook

Łatwiej oskarżać, trudniej liczyć

Dominika Wielowieyska, 28.05.2016

Fot. Waldemar Gorlewski / Agencja Gazeta

Trzeba pamiętać, na co nas stać. Za katastrofę finansową państwa zapłacą głównie ubodzy.

Michał Danielewski napisał list do „liberałów” z pytaniem, jaka jest Polska ich marzeń i co mają do zaproponowania po zakończeniu rządów PiS: „Przecież wielką niechęć budzą w was wartości, na których została zbudowana potęga Starego Kontynentu. Gdy słyszycie o solidarności społecznej, uśmiechacie się ironicznie. Wolną Polskę budowaliście w imponującym tempie, ale w kontrze do idei, które konstytuują tożsamość europejskich czempionów: Niemiec, Francji, krajów skandynawskich. Mówię o systemowym krępowaniu egoizmu najsilniejszych w interesie słabszych: o bezpieczeństwie socjalnym, o polityce społecznej, która prawa do mieszkania nie przyznaje jedynie deweloperom, o wysokiej jakości usług publicznych, o różnorodności w równości”.

Patrzę na kolejne ekipy rządzące w Polsce i nie widzę, aby lekceważyły zasadę sprawiedliwości społecznej. Co najwyżej niektórzy politycy kwestionowali żądania populistów, którzy chcieli rozwalić finanse publiczne. Pierwsze rządy w państwie zrujnowanym przez PZPR przywracały racjonalne zasady gospodarowania. Wbrew rozpowszechnionemu mitowi te rządy – za sprawą Jacka Kuronia – usiłowały łagodzić szok transformacji, wprowadzając zasiłki dla bezrobotnych, wcześniejsze emerytury, dostępne na szeroką skalę renty. Nagle okazało się, że mamy gigantyczną liczbę rencistów, nieporównywalną z innymi krajami. I wielu bardzo młodych emerytów. Było jasne, że państwo tego nie udźwignie i że istnieje gigantyczna nierównowaga pomiędzy wydatkami na renty i emerytury a wsparciem np. dla młodych rodzin z dziećmi.

Przez ostatnie 27 lat właściwie wszystkie partie usiłowały zracjonalizować podział pieniędzy, którymi dysponowaliśmy. Udaje się to średnio: 40-letni emeryt mundurowy dostaje kilka tysięcy, a pani woźna w wieku 60 lat – emeryturę minimalną. Nie wiem, co to ma wspólnego z solidarnością społeczną.

Bardzo łatwo zarzucić komuś brak wrażliwości społecznej, o wiele trudniej jest znaleźć pieniądze na coraz większe wydatki socjalne. Można oczywiście podnieść podatki najbogatszym i firmom, ale też wiara, że w taki sposób wspomoże się wszystkich ubogich, jest utopią. Tak, trzeba system podatkowy uszczelniać, nieuczciwych podatników ścigać. To jest problem całej Unii. Ale znów trzeba wyważyć dwie wartości: swobodę gospodarczą, która umożliwi przedsiębiorcom rozwój, i restrykcje, które sprawią, że fiskus będzie bardziej skuteczny. Praca musi się opłacać. Łatwiej oskarżyć, że ktoś nie jest wrażliwy na biedę, niż rozważyć konsekwencje rosnącego długu publicznego. Bo gdy ten przekracza normę, kończy się to katastrofą, jak w Grecji. A cenę za nią płacą przede wszystkim ci mniej zamożni.

Główny zarzut wobec ekipy PO-PSL jest taki, że utrzymywała umowy-zlecenia, zwane śmieciówkami. Nie lekceważę tego. Ale po 2008 r., a potem w trakcie drugiej fali kryzysu finansowego w 2013 r. usztywnienie kodeksu pracy skończyłoby się jeszcze większym bezrobociem. O nowych rozwiązaniach trzeba myśleć wtedy, gdy bezrobocie zaczyna spadać. Dziś się to dzieje, więc tak, wprowadźmy minimalną stawkę godzinową.

I jeszcze jedno: procent PKB wydawany na cele socjalne w Polsce nie odbiega od średniej unijnej. Problem w tym, że my jesteśmy biedniejsi, a kraje zachodnie miały trochę więcej czasu na wzbogacenie się i zbudowanie swoich systemów socjalnych.

Nie lekceważę problemu biedy. Ale nie da się leczyć dżumy cholerą: trzeba pamiętać, na co nas stać. Nie lekceważę wymagań Michała wobec rządzących, stawia wysoko poprzeczkę, aspiracje młodych ludzi są coraz większe. I to jest normalne, i dobre. To słuszna odpowiedź na bylejakość administracji i nieudolność rządzących w różnych dziedzinach.

Ale na fundamentalną krytykę transformacji się nie zgadzam, bo nie widzę kraju, który startowałby z podobnego punktu jak my w 1989 roku i odniósłby znacząco większy sukces od nas.

A teraz pytanie: co po rządach PiS? Nie wierzę w porywające wizje. Budzą we mnie raczej obawy niż nadzieje. Rozmaite rewolucje zrodzone z dobrych intencji przynoszą zazwyczaj więcej złego niż dobrego. Wierzę w przyzwoite rządzenie, w przestrzeganie konstytucji. Wierzę w rozsądne i odpowiedzialne gospodarowanie pieniędzmi zgodnie z zasadą solidarności społecznej, w lepsze adresowanie pomocy do tych obywateli, którzy są w najgorszej sytuacji, ale też jestem przeciwna oszukiwaniu ludzi, że państwo im wszystko zapewni. Wierzę w ciągłe wymaganie od partii politycznych ludzi o lepszych kompetencjach i większej wiedzy. A przede wszystkim uważam, że politycy rządzący to emanacja społeczeństwa: mamy takich polityków, na jakich zasługujemy.

Bo to, jak się będzie żyło w Polsce, nie zależy jedynie od posłów i ministrów, ale zależy od wszystkich obywateli, od społeczeństwa obywatelskiego, organizacji pozarządowych, prężności i innowacyjności firm, uczciwego traktowania pracowników, etosu zwykłych urzędników, zwykłej rzetelności w pracy każdego z nas. Tylko tyle.

Wideo „Magazynu Świątecznego” to coś więcej – więcej wyjątkowych tematów, niezwykłych ludzi, najważniejszych wydarzeń, ciekawych komentarzy i smacznych wątków. Co weekend poznasz ciekawy przepis, zasłuchasz się w interpretacji wiersza i przyznasz, że jest cudem, dowiesz się, co w trawie piszczy – w polityce, kulturze, nauce.

W Magazynie Świątecznym:

Być jak Robert Lewandowski
Robert Lewandowski jest jak romantyczny bohater. Indywidualny, a zarazem niezdecydowany. Jak Gustaw-Konrad przechodzący w Jacka Soplicę. Kiedyś odrzucany, dziś staje się żołnierzem sprawy narodowej

Ryszard Bugaj: Dziś najbliżej mi do partii Razem
Na kogo miałem głosować? Na Rysia Petru? PiS był dla mnie najlepszą z dostępnych możliwości

Prof. McMahan: Truman był w Hiroszimie terrorystą
Fakt, że aktów terroru dopuszczali się w II wojnie Niemcy, Rosjanie, Japończycy, Amerykanie, Brytyjczycy, nie zwalnia prezydenta USA z odpowiedzialności za śmierć tysięcy niewinnych ludzi w Hiroszimie i Nagasaki. Rozmowa Mariusza Zawadzkiego

Ameryka głosuje środkowym palcem
Trump nie wziął się znikąd. Kiedy Thomas Jefferson, człowiek, który pisał Deklarację Niepodległości, chciał zostać prezydentem, dowiedział się, że jest „zbyt uczony i ma tendencje do abstrakcyjnego myślenia”

Cicha rewolucja introwertyków
Jak się kończy era samopromujących się ekstrawertyków. Z Susan Cain rozmawia Agnieszka Jucewicz

Matthew Tyrmand: syn Leopolda, człowiek Trumpa
Każda epoka ma Tyrmanda, na jakiego zasłużyła

Pruszków Corp. Wzlot i upadek polskiej cosa nostry
To były karki, ale z głową na karku. Dziś zakładaliby start-upy albo robili kariery w korporacjach. Z Arturem Górskim rozmawia Marek Markowski

Prof. Krzysztof Pomian: Ta władza to pałka, która musi walnąć, czyli co z tym PiS-em?
Powstanie twardego jądra Unii, ale bez Polski, jest niemal przesądzone. Mogłoby być z Polską, ale nie z taką jak dzisiaj. Rozmowa Macieja Stasińskiego

trzeba

wyborcza.pl