Ellis Island, Schnepf, 14.03.2017

 

„Zaraz zrobi się jatka”. Donald Tusk przyjął zaproszenie prezydenta. Będzie na obchodach 11.11

AB, 10.11.2017

Przewodniczący Rady Europejskiej Donald Tusk i prezydent RP Andrzej Duda. Szczyt NATO w Warszawie, 8 lipca 2016

Przewodniczący Rady Europejskiej Donald Tusk i prezydent RP Andrzej Duda. Szczyt NATO w Warszawie, 8 lipca 2016(Fot. Sławomir Kamiński / Agencja Gazeta)

Szef Rady Europejskiej weźmie udział w obchodach 11 listopada w Warszawie – dowiedziały się „Fakty” TVN. Donald Tusk po raz pierwszy przyjął zaproszenie na Święto Niepodległości.

Donald Tusk pojawi się w Warszawie w sobotę i spędzi w stolicy kilka godzin. Później wróci do Brukseli – podaje tvn24.pl. Informację na ten temat potwierdził Polskiemu RadiuPaweł Graś, współpracownik przewodniczącego Rady Europejskiej. Jak dodał,  Tusk zwrócił się o możliwość złożenia wieńca na Grobie Nieznanego Żołnierza.

Choć Krzysztof Łapiński z Kancelarii sprecyzował już na Twitterze, że prezydent zaprosił do Warszawy wszystkich byłych prezydentów i premierów, wiadomość o przyjeździe Tuska zelektryzowała media. Nic dziwnego – szef Rady Europejskiej był zapraszany do Warszawy m.in. w zeszłym roku, ale nie przyjął wówczas zaproszenia.

„Prezydent przejechał prętem po klatce” – ocenia dziennikarz Wojciech Szacki.

„Prezydent spod hejtu się nie wygrzebie” – to z kolei opinia blogerki Kataryny.

O „totalnym zaskoczeniu” – pisze portal wPolityce.pl.

„To normalny gest, 11 listopada powinien łączyć” – ocenia dziennikarz tygodnika „Do Rzeczy”, WP i Radia Kraków Marcin Makowski.

O „oddechu w tej beznadziejnej ostatnio polityce” pisze natomiast Janusz Schwertner z Onetu:

„Zaraz zrobi się jatka po zaproszeniu Tuska przez PAD (…). Prezydent sporo ryzykuje” – przekonuje Grzegorz Wszołek z salon24.pl.

„Tusk gra na zaostrzenie podziału na prawicy. Dlatego przyjął zaproszenie, ktorego w poprzednich latach nie przyjmował. Niewykluczone,że ma i inne cele, co jakiś czas lubi przypomnieć o sobie” – ocenił Jacek Karnowski z wpolityce.pl

Jak będą przebiegały obchody Święta Niepodległości?

Prezydent weźmie udział we mszy w Świątyni Opatrzności Bożej (w sobotę o 9), a następnie złoży też wieńce na grobie prezydenta Ryszarda Kaczorowskiego i przed pomnikiem Nieznanego Żołnierza na placu Piłsudskiego. Andrzej Duda wygłosi tam też przemówienie.

Z uwagi na obchody Święta Niepodległości mieszkańcy Warszawy muszą liczyć się z utrudnieniami. Szczegółową mapę i listę zamkniętych ulic można znaleźć tutaj >>>

Prezydent grzmiał na Święcie Wojska Polskiego. „To nie jest armia prywatna!”

gazeta.pl

Szyszkę chyba zdenerwowało to pytanie. Naskoczył na reporterkę. „Skąd te wiadomości?”

lulu, 15.03.2017

Jan Szyszko

Jan Szyszko (Fot. Adam Stępień / Agencja Gazeta)

Od kiedy zliberalizowane zostało prawo o wycince drzew, w mediach głośno jest o kontrowersyjnych wycinkach na terenach prywatnych. W Warszawie oburzenie wywołało chociażby wycięcie zielonego skweru w samym centrum. Sam minister twierdzi, że o nadużyciach nie słyszał.

Minister Jan Szyszko był spotkał się w Sieradzu z samorządowcami. Rozmawiali m.in. o odnawialnych źródłach energii. – Geotermia to nasza przyszłość – mówił. Później wystąpił na konferencji prasowej. To właśnie na niej kamera Polsatu zarejestrowała ciekawą wymianę zdań.

Dziennikarka: Czy czuje się pan odpowiedzialny za wszystkie nadużycia w wycince drzew? Za wszystkie nielegalne wycięcia po zmianie prawa?

Jan Szyszko: Pani redaktor, coś mnie się wydaje, że pytanie nie jest związane z tematyką mojego przyjazdu, ale rozumiem prawa dziennikarskie, dlatego chciałem się spytać, co pani czyta? Co pani ogląda? Skąd pani ma takie wiadomości? Gdyby pani oglądała to, co ja czytam i to, co oglądam…

Dziennikarka: A co pan minister ogląda?

Jan Szyszko: Proszę bardzo: Telewizję Trwam, Radio Maryja, „Nasz Dziennik”, „Gazetę Polską” i tam nie ma tego rodzaju informacji, o które się pani pyta. W związku z tym pierwsze pytanie: skąd pani ma takie wiadomości?

Dziennikarka: Z Komisji Europejskiej.

Jan Szyszko: To proszę się spytać Komisji Europejskiej, a nie mnie.

Jakie są obecne przepisy o wycince drzew?

Od 1 stycznia obowiązują zliberalizowane przepisy dotyczące wycinki drzew na prywatnych posesjach, zwane popularnie Lex Szyszko (ze względu na to, że minister środowiska Jan Szyszko jest ich zwolennikiem). Zgodnie z prawem właściciel nieruchomości może bez zezwolenia wyciąć drzewo na swej działce, bez względu na jego obwód, jeśli nie jest to związane z działalnością gospodarczą. Projekt ustawy, który umożliwił te zmiany, został złożony w Sejmie przez grupę posłów PiS. Bez zezwolenia nie można usunąć pomników przyrody. Ograniczenia dotyczą parków krajobrazowych i zieleni objętej ochroną konserwatorską.

A TERAZ ZOBACZ: Kaczyński w Sejmie: ” Wy kompromitujecie Polskę!”

gazeta.pl

„Atlas imigranta”: wspaniałe zdjęcia z Ellis Island sprzed stu lat. A na nich kandydaci na Amerykanów z Algierii, Polski czy Gwadelupy

Małgorzata Muraszko, 15 marca 2017

'Atlas imigranta': rumuński pasterz

‚Atlas imigranta’: rumuński pasterz (Fot. Augustus F. Sherman / Muzeum Imigracji Ellis Island)

Przez Wyspę Ellis w ciągu ponad 60 lat przeszło ponad 12 mln imigrantów z całego świata. Ponad sto lat temu niektórych z nich fotografował Augustus F. Sherman. Od piątku 17 marca te zdjęcia pokaże Muzeum Emigracji w Gdyni.

– Te portrety elektryzują. Zdjęcia Shermana pozwalają zajrzeć do świata po części straconego – nieznanych kultur i zapomnianych tradycji – opowiada Sebastian Tyrakowski, zastępca dyrektora otwartego niemal dwa lata temu muzeum. – W pewnym sensie nasza siedziba, Dworzec Morski w Gdyni, to lustrzane odbicie amerykańskiej Wyspy Ellis. Stąd na emigrację wypływano, a tam przyjmowano imigrantów.

Ellis Island, stacja imigracyjna między Nowym Jorkiem a New Jersey, od 1892 do 1954 r. przyjęła ponad 12 mln imigrantów. Przez miejsce nazywane Wyspą Mew, Ostry albo Szubienic przeszli pisarz Henry James, kosmetolog Max Factor, pianista Artur Rubinstein, aktorka Pola Negri czy gangster Lucky Luciano.

Klucz do Nowego Świata

Wyspa Kioshk, czyli Mewa, do 1630 r. zamieszkana była przez Indian Lenape, którzy żywili się rybami i ostrygami. Wyspa także z wyglądu przypominała ostrygę – stąd jedna z nazw. Holendrzy, którzy w XVII w. odkupili wyspę od Indian, wieszali na niej piratów. W 1774 r. skończył z tym Samuel Ellis, którego nazwisko wyspa nosi do dziś.

'Atlas imigranta': syryjska rodzina

‚Atlas imigranta’: syryjska rodzina Fot. Augustus F. Sherman / Muzeum Imigracji Ellis Island

W 1892 r. nowojorską stację imigracyjną przeniesiono z Castle Garden na Wyspę Ellis. Pierwsza na ląd zeszła Annie Moore z Cork w Irlandii, która do Stanów przybyła w „steerage”, na najniższym pokładzie statku pasażerskiego „Nevada”. Był 1 stycznia 1892 r.

Początkowo stacja mogła przyjąć do 5 tys. imigrantów dziennie, później nawet 11 tys. Powstały na niej: szpital, pralnia, elektrownia, kuchnia, laboratoria, izolatki, prosektorium i kostnica. W czasie szczytu imigracyjnego lekarze mieli ledwie sześć sekund na oględziny każdego przybysza i skierowanie go na leczenie bądź danie mu zgody na wjazd do Stanów.

Z Ellis Island odesłano 610 tys. osób, w tym 200 tys. uznanych za epileptyków, ograniczonych umysłowo i chorych psychicznie.

Urzędnik z aparatem

O tym, kto dłużej zostanie na Ellis Island na obserwację, wiedział Augustus F. Sherman.

– Jako pracownik Biura Rejestracyjnego miał wysoką pozycję i cieszył się zaufaniem przełożonych, którzy pozwalali mu fotografować. Miał na to sporo czasu. Zapraszał do otwarcia walizek, kufrów, zachęcał do założenia eleganckich ubrań, które imigranci mieli ze sobą. Sherman był wyczulony na różnorodność folklorystyczną i etniczną, widać to na zdjęciach – mówi Małgorzata Taraszkiewicz-Zwolicka, kuratorka wystawy „Augustus F. Sherman. Atlas imigranta”.

Podkreśla, że Sherman nie podchodził do fotografowanych imigrantów z wyższością, dzięki czemu budził ich zaufanie.

'Atlas imigranta': polska rodzina, 1918

‚Atlas imigranta’: polska rodzina, 1918 Fot. Augustus F. Sherman / Muzeum Imigracji Ellis Island

Wybitna reporterka Małgorzata Szejnert, autorka książki o Ellis Island „Wyspa klucz”, dodaje: – Na twarzach imigrantów widać determinację, smutek i niepokój. Jednocześnie zachowują wielką godność i dumę nie tylko z tego, kim są, ale też z tego, czego dokonali.

>>Małgorzata Szejnert: Ellis Island to scena życia [ROZMOWA]

Na zdjęciach są m.in. imigrant z Algierii, dzieci z Wołoszczyzny, polska wielodzietna rodzina, kobieta z Gwadelupy, polski zapaśnik Zbyszko Cyganiewicz, rabin z Rosji czy rumuński pasterz. W Muzeum Emigracji w Gdyni można oglądać ponad 100 fotografii z lat 1905-20. Pierwszą w Polsce obszerną prezentację zdjęć Shermana zorganizowano we współpracy z Narodowym Muzeum Imigracji Ellis Island.

Polska zamknięta na głucho

Fotografie Shermana dokumentują czasy najbardziej intensywnej imigracji do Stanów. Są cenne dla antropologów, etnografów, a nawet designerów i blogerów, którzy inspirują się etnicznymi wzorami i strojami (m.in. holenderskie blogerki Calico Sisters).

– Amerykanie pomogli milionom osób i choć nie była to pomoc wolontaryjna, to była sprawiedliwa – zaznacza Szejnert. – Potrzebowali ludzi do pracy, ale przyjmowali także tych, którym zagrażało niebezpieczeństwo. Po masakrze tureckiej w czasie I wojny światowej przyjęli tysiące Ormian. Przyjmowali także Polaków, okazali nam pomoc i wsparcie.

'Atlas imigranta': Johanna Dykhoff, 40-letnia Holenderka z dziećmi, 1908

‚Atlas imigranta’: Johanna Dykhoff, 40-letnia Holenderka z dziećmi, 1908 Fot. Augustus F. Sherman / Muzeum Imigracji Ellis Island

Szejnert podkreśla, że Polacy w latach 1899-1931 byli trzecim co do liczebności narodem przypływającym do Stanów:

– W kraju, który jest kolebką „Solidarności”, zapominamy dziś o duchu solidarności z innymi narodami potrzebującymi pomocy. Zapominamy o tym, że nam także pomagano. Polska jest zamknięta na głucho.

Korzystałam z książki Małgorzaty Szejnert „Wyspa klucz”, wyd. Znak, Kraków 2009

 

wyborcza.pl

 

Wojciech Młynarski: Życie ma sens. Absolutnie

Donata Subbotko, 07 marca 2015

Wojciech Młynarski na festiwalu w Opolu, 1975 r.

Wojciech Młynarski na festiwalu w Opolu, 1975 r. (Pempel/REPORTER / REPORTER)

Wierzę, że wolność nie przegrała, ale na razie IQ Polaków jest w odwrocie. Z Wojciechem Młynarskim rozmawia Donata Subbotko

DONATA SUBBOTKO: Która z piosenek najbardziej oddaje dzisiaj pana stan ducha?

WOJCIECH MŁYNARSKI: Jest taka piosenka dość dla mnie ważna – „W szkole wolności”, o tym, czemu ta wolność taka trudna. I druga, którą szczególnie lubię, a która jest głosem wspólnym tych, którym zależy na inteligencji – „Nie wycofuj się”. Ostatnio często wracam do właściwie jedynego utworu lirycznego, jaki napisałem z panem Jerzym Wasowskim – „Gram o wszystko”; Ewa Bem to śpiewała.

To piękna piosenka o miłości, o tym, że to ona jest najważniejsza w życiu.

– Serce nie sługa. Nie można sobie pewnych rzeczy narzucić. „W tych sprawach to się liczy/ byle listek, byle śmieć – pan mnie rozumie?” – napisałem kiedyś w piosence „Och, ty w życiu!”. Jest w tym coś prawdziwego. W miłości często rzeczy na pozór drobne nagle zaczynają mieć dużą wagę. A ponieważ pani drąży w sprawie „Gram o wszystko”, to chcę powiedzieć o okolicznościach jej powstania. Mianowicie miałem tzw. zapis na nazwisko, nie wolno mi było publikować, a bodajże radiowa Trójka ogłosiła konkurs na piosenkę. Brało się w nim udział anonimowo, na kopercie pisało się swoje godło. Pan Wasowski dał mi piękną melodię i mówi: „Proszę pana, niech to będzie kompletnie niepodobne do tego, co pan pisze, niech to będzie czysta liryka, a godło damy OJ”. Pytam dlaczego. „A dlatego, że jak otworzą kopertę i zobaczą pana nazwisko, to powiedzą: Oj”.

Ale w życiu warto grać o wszystko?

– Tak, bo gra jest warta świeczki. To rodzaj filozofii życiowej, przekonania.

A co z tą miłością?

– Rzeczywistość jest często nie do zniesienia, ponura, smutna i wtedy jeszcze jest ta sfera, w którą można odejść. To sfera uczuć. Każdemu życzę, żeby miał, jak to określił jeden z moich kolegów tekściarzy, swój „intymny mały świat”. Ładne powiedzonko. Warto tę sferę kultywować – okropne słowo. Lepiej: chuchać na nią, pielęgnować. Jest szalenie człowiekowi potrzebna.

„Nie ma dróg, złych dróg/ gdy we dwoje drogę się zgaduje” – stwierdzał pan w jednej z piosenek na napisaną z Włodzimierzem Nahornym płytę „Pogadaj ze mną”.

– Cała ta płyta była liryczną rozmową. Żadnej polityki, żadnej społecznej satyry, tylko to, co się dzieje między dwojgiem ludzi. W jakiś sposób to ich definiuje, uzależnia, często staje się kłopotliwe i opresyjne, ale na koniec zawsze dobrze jest usiąść i pogadać.

Chyba najgorszą rzeczą dla człowieka, a już zwłaszcza dla człowieka piszącego, jest samotność. To chociażby brak okazji do wymieniania się swoimi opiniami albo po prostu do tego, że jak się coś napisze, ma się to w brudnopisie ledwo gotowe, to się leci i temu drugiemu człowiekowi czyta.

Mój przyjaciel Jerzy Derfel grał kiedyś wyjątkowo skomplikowany utwór z nut i ktoś musiał mu te nuty przy fortepianie przerzucać. Nauczył żonę i doskonale się spasowali. Przyszedł moment koncertu z publicznością. On już wychodził i mówi do żony – a ona miała na imię Wiga – „Wiguniu, nie będziesz mi tych nut przewracała”. Ona pyta dlaczego. „Bo gdy wrócę po koncercie, to kto mnie zapyta, jak mi poszło?”. Uważam, że to wzruszające.

Pisał pan, że „męska rzecz być daleko, a kobieca – wiernie czekać”, dzisiaj kobiece myślenie bywa feministyczne.

– Tak bym powiedział – ale nie chcę nikogo urazić – że mam do tego stosunek lekko powściągliwy. Jestem za normalnością. To nie znaczy, żeby, broń Boże, feministki były nienormalne.

Jak pan tu rozumie normalność?

– Najprościej rzecz biorąc, chodzi mi o rozsądek w kierowaniu się swoimi uczynkami, sprawdzalność tego wszystkiego. Żeby nie czynić sobie nawzajem specjalnego kłopotu.

„Dziewczyny, bądźcie dla nas dobre na wiosnę” i „Panowie, bądźcie dla nas dobrzy na zimę”?

– Właśnie. Napisałem sporo piosenek lirycznych przeznaczonych dla pań, a jak autor chce pisać dla kobiety, to – jak zauważył Hemar – musi się w nią zmienić, zastosować to kobiece myślenie. Zawsze starałem się w swoich tekstach nikogo nie chłostać, nikomu nie dokopywać, tylko próbowałem zrozumieć. Najwyżej czasem zażartować, po prostu tak mam rękę ułożoną.

Mówi pan, że rzeczywistość bywa nie do zniesienia, ale w piosenkach lubił pan dawać nadzieję.

– Absolutnie. Nawet w spektaklu „Młynarski obowiązkowo”, który przygotowałem dla Teatru 6. Piętro, jest lejtmotyw nadziei i wszystko kończy się piosenką, którą sobie bardzo cenię, napisaną z Jerzym „Dudusiem” Matuszkiewiczem – mianowicie „Jeszcze w zielone gramy”.

Nie potrafię pisać do końca pesymistycznie, przytłaczająco. Uważam, że nawet w najgorszych okolicznościach należy szukać iskierki nadziei, która gdzieś powinna być.

Młynarski: człowiek do cytowania

Ale w pisaniu traktował pan to jako rodzaj zadania?

– Nie, to raczej cząstka mojego światopoglądu.

To się ma czy trzeba w sobie wypracować?

– W znacznej mierze wypracować. Dlatego że będzie czym innym u człowieka bez większych doświadczeń, a czym innym, kiedy się już trochę to życie pozna, zgromadzi więcej materiału poznawczego, goryczy. Sztuką jest właśnie wtedy mieć w sobie nadzieję, ewentualnie wiarę. A najlepsza byłaby cała trójca: wiara, nadzieja i miłość, prawda? Okudżawa napisał kiedyś piosenkę „Trzy siostry: Wiera, Nadieżda i Lubow”. To coś, wokół czego człowiek ciągle się kręci.

Miałem szczęście mieć do czynienia z rzeczywiście ważnymi poetami piosenki, jakimi byli Brassens i Brel z terenu francuskiego czy Okudżawa i Wysocki z rosyjskiego. Piękne teksty pisali też Dylan i Cohen. U nich wszystkich te imponderabilia, pytania o sens życia się powtarzają, od tego się nie ucieknie. Tylko że częstokroć oni co innego na to odpowiadają.

Pan co by odpowiedział?

– Znowu w trudne mnie pani rejony kieruje. Ale generalnie rzecz biorąc, uważam, że życie ma sens. Absolutnie.

Jeżeli już umiemy nim kierować, z pewnych spraw rezygnować, a na pewne się decydować, to warto podejmować ryzyko. Wierzę w jakiś wyższy porządek nad moją głową, powiedzmy – układ gwiazd. Oczywiście to nie fatum, coś zapisanego i niezależnego ode mnie, ale w ramach tego, co jest, mogę próbować rozegrać swoją grę.

A ten wyższy porządek?

– To szalenie osobiste, bo każdy z wiekiem, z doświadczeniem coś sobie pod tę ideę podkłada. Wiąże się to z tym, o czym mówiliśmy, to znaczy z sensem. Ktoś zaplanował ten sens i ktoś dba o to, żeby ten sens się realizował. Nie należy tego łączyć, broń Boże, z obecnością i rolą Kościoła. To moim zdaniem porządek niezależny.

Co znaczą dzisiaj dla pana słowa „jeszcze w zielone gramy”?

– Chyba zawsze chodzi o to, żeby sformułować myśl pełną nadziei wbrew sytuacji, która często temu zaprzecza, kiedy „Jeszcze na strychu każdy/ klei połamane skrzydła”…

I „bądźmy jak stare wróble…

-…które stracha się nie boją”. Tak.

Pan się nie boi?

– Tam nie mówię, że się nie boję, tylko żeby lepiej się nie bać. Nie chcę tego specjalnie rozbudowywać, ale skoro mówimy o śmierci, nie chciałbym, żeby ona się stała jakąś opresją dla ludzi, dla świata, który mnie otacza. Wolałbym to zrobić tak, jak zmarł mój świętej pamięci dziadek, ojciec mamy – czytając „Pana Wołodyjowskiego”. Miał serce słabe, położył się, otworzył książkę i nad tą książką znaleziono go martwego.

Ale „Pana Wołodyjowskiego” by pan na coś zamienił?

– Powiem pani co innego. Napisałem niedawno wierszyk, w którym poruszam te sprawy, o których mówimy, a ma on sens mniej więcej taki: wiem świetnie, że mam jeszcze do zagrania skecz z partnerką. Ona wie, jak ja wyglądam, ja nie mam pojęcia, jak wygląda ona. Ale wiem dokładnie, jak ona zagra swoją rolę, natomiast nie wiem, jak ja zagram. Wiem tylko jedno, że chciałbym bardzo, żeby z jakichś powodów ona tej roli nie dograła. Wtedy krzyknę za nią na klatce: „Zapomniała pani kosy!”.

Rodzaj niezgody?

– Pożartować można.

To pana słowa: „Kocham cię, życie!”…

– Znowu utwór szalenie prosty, w jakimś sensie pokrewny z „Gram o wszystko”. Jest w nim afirmacja świata: „a ja się rzucam z nadzieją nową/ na budzący się dzień!” itd. Kiedy Edyta Geppert to zaśpiewała, miałem spory oddźwięk, także od ludzi, którzy mieli kłopoty, byli chorzy. Ta piosenka podtrzymywała ich na duchu. Takie jest moje podejście do świata i nie przypuszczam, żebym zaczął definiować je inaczej.

Jednak pisał pan też: „Mam złe lata i dobre dni”.

– Kiedyś w ZASP-ie spotkałem wspaniałego pana profesora Aleksandra Bardiniego. Ktoś go zapytał, jak się miewa, na co pan Bardini odpowiedział: „Wie pan, ja to mam złe lata i dobre dni”. Natychmiast do niego doskoczyłem i pytam, czy mógłbym tego użyć w piosence, a Bardini: „Płaci pan 10 zł”. Już Agnieszka Osiecka uważała, że ludzie mówią tytułami piosenek, tylko nie zdają sobie z tego sprawy.

Potem usiadłem i do tych słów dołożyłem całą resztę. Mam taką zasadę, że piosenkę piszę od końca. To znaczy wiem, jak się powinna rozpocząć, nie wiem, co będzie w środku, i wiem, że końcówka powinna wyskoczyć jak diabeł z pudełka. A sama robota jest żmudna i długa, o czym nie każdy dziś pamięta. Teksty różnych najmłodszych autorów nie sprawiają wrażenia, jakby były specjalnie domyślane, raczej nie są.

Bo teraz im gorzej, tym lepiej.

– Nie należy całkiem ulegać temu, co pani mówi. Byłem w Teatrze Polskim na kabarecie Pożar w Burdelu. Poza tym, że to jest za długie i nie ma formy, to znaczy ja bym to skrócił i inaczej uszeregował dramaturgicznie, to jest to pozycja interesująca, o niebo przewyższająca te różne kabarety znane z telewizji. Widać, że robią to ludzie inteligentni, którym o coś chodzi.

Urząd Patentowy nie zgodził się na zarejestrowanie nazwy „Pożar w Burdelu”, bo narusza „porządek publiczny”. Cenzura nie umiera, póki my żyjemy?

– Nie do pojęcia, jakimi jesteśmy hipokrytami. Ale nie porównujmy dawnych czasów z obecnymi. Środek ciężkości się przemieszcza i odnajdujemy go coraz to gdzie indziej, w związku z czym często może nam coś nie odpowiadać, ale książek nikt nam nie zabrania czytać. Nie ma cenzury. Ludzie czytają, nie czytają, jednak wychodzą te książki.

Ja, może kogoś rozczaruję, lubię dwa gatunki. Pierwszy to literatura biograficzna. Co czytałem ostatnio? Broniewskiego, Tuwima, księdza Twardowskiego… A drugi to solidnie zrobiony kryminał, np. Miłoszewskiego. Troszeczkę w starym guście, a la ” Zły” Tyrmanda. Nie czytam młodej poezji. Jeśli są jacyś poeci wielcy i wspaniali, ale tak zaszyfrowani, że długo trzeba ich rozpracowywać, by tę piękność dostrzec, to wolę Szymborską, Herberta, Miłosza. Ze skruchą wyznaję, że – jak napisałem w jednej piosence – „lubię wracać tam, gdzie byłem już”.

Tęskni pan za młodością?

– Każdy tęskni. Nie wierzę, żeby było inaczej. To jest tak, że kiedy jest się młodym, nie zna się wagi różnych spraw, tylko zatyka się nos i skacze na głęboką wodę. Potem przychodzi rozwaga, świadomość ceny, jaką się za wszystko płaci. Tęsknię za tamtą kondycją duchową.

Był pan szczęśliwy?

– Nie ma termometru, który to mierzy. Dopóki coś robię, działam, to jestem relatywnie szczęśliwy. Mnie się wydaje – jak kiedyś napisałem w piosence, którą śpiewa Hala Kunicka – że „szczęście to jest iść do celu, w drodze być…”. Więc ja uważam, że jeszcze tego celu nie osiągnąłem, może i nie osiągnę.

Zwykle problem jest z określeniem tego celu.

– Niech mi pani odpuści. To się wiąże z sensem, o którym mówiliśmy. Nadzieja, zawsze jest nadzieja!

I zawsze ją pan miał?

– Byłem wychowywany jako półsierota. Ja i moja siostra. Ojciec nas odumarł, kiedy był bardzo młody, w środku okupacji. Miałem wspaniałą, dobrą i mądrą mamę, która w życiowych sprawach nic mi nie nakazywała ani nie zakazywała, pozwalała myśleć samodzielnie, ale nieraz delikatnie podsuwała rozwiązanie. Jedną z najważniejszych chwil w moim życiu jest ta, kiedy się zastanawiałem, czy zostać na uczelni i pracować naukowo, czy wybrać drogę występu, estrady, kabaretu. I mama mnie nakierowała na to drugie, czego nie żałuję. W związku z czym powiedziałbym tak: w fachu, który obrałem, poza zdolnościami ważny jest łut szczęścia, zwłaszcza na starcie. Kiedy człowiek zostanie doceniony i w ślad za tym pójdą dalsze wydarzenia pozytywne, to myśli o życiu z nadzieją. W moim przypadku najpierw były teksty dla kabaretu Dudek i nagrody na festiwalu w Opolu, a potem to już poszło jak z kopyta. Dużo pisałem, byłem zawsze pracowity i to w miarę mi się sprawdzało. Są i tacy, którzy uważają, że są świetni, tylko świat się na nich nie poznał. Ja raczej do takich ludzi się nie zaliczam.

Takie było Opole. O pół wieku festiwalu opowiadają Zygmunt Konieczny, Maryla Rodowicz, Beata Kozidrak i Andrzej Piaseczny

Pamięta pan coś z wojny?

– Urodziłem się w 1941 roku. Pierwsze moje wspomnienie to rok 1944. W dużym domu dziadków w Komorowie pod Warszawą stacjonowali Niemcy. Oni byli na parterze, a moja rodzina na piętrze. Pamiętam ręczne granaty, każdy z taką długą zawleczką, które były poustawiane w kątach na parterze. Na szczęście nie miałem świadomości wojny, byłem zbyt mały. Ale pamiętam pierwsze chwile po wojnie – jako w jakimś sensie dobre, wszyscy byli podnieceni, czekali, co będzie dalej.

W tym naszym domu komorowskim było takie jakby przedszkole. Byłem ja i miałem pięć sióstr, jedną rodzoną, reszta to kuzynki. Babunia mówiła, że jestem babski król. Do tego dochodziło jeszcze trochę dzieci z okolicznych domów. Wszystkimi zajmowała się moja mama, która jednocześnie pobierała lekcje śpiewu. W związku z tym w domu odbywały się wspólne popisy, śpiewano przy fortepianie. Starsza siostra mojej mamy, Maria Kaczurbina, świetna kompozytorka piosenek dla dzieci, zapraszała kolegów z konserwatorium i organizowała w domu koncerty chopinowskie. Poza tym występował u nas ostatni chyba w Polsce melorecytator. Któż to taki? On dawał koncert, podczas którego grał na fortepianie i recytował wielką literaturę: „Karmazynowy poemat” czy „Panią Słowacką” Lechonia albo „Fortepian Chopina” Norwida. Ja i moja siostra początkowo nie poszliśmy do szkoły, tylko uczyliśmy się w domu. Przychodziła do nas taka pani i mnie katowała, bo usiłowała nauczyć nas francuskiego. O ile moja siostra coś mówiła, o tyle ja kompletnie nic. Mało tego, przyjeżdżał straszny pan, który miał nas nauczyć gry na fortepianie – chowałem się pod łóżko i nie było siły, żeby mnie stamtąd wyciągnąć. Po latach żałowałem.

Pan taki przekorny był trochę?

– Lubiłem się nie zgadzać. Byłem i jestem zdania, że jakakolwiek sensowna działalność bierze się z przemyślanej przekory. Już jako młody chłopak miałem w sobie myślenie satyryczne o rzeczywistości, która mnie otacza, i na swój sposób dawałem temu dowód.

Do podstawówki poszedłem od trzeciej klasy, byłem strasznym łobuzem, ciągle miałem obniżony stopień z zachowania. Potem trafiłem do liceum im. Tomasza Zana w Pruszkowie. Chodziłem na wagary, paliłem papierosy, ale wyciągnęła mnie z tego polonistka, pani Ostrowska. Widać uznała, że coś tam ze mnie może być. Prowadziła kółko polonistyczne, z którym jeździliśmy na przedstawienia do Warszawy, głównie do Dramatycznego. Do dzisiaj pamiętam „Iwonę, księżniczkę Burgunda” z Barbarą Krafftówną i „Diabła i Pana Boga” z Holoubkiem. Robiliśmy szkolne widowiska, a ponieważ miałem już skłonność do pisywania satyrycznych kupletów na znane melodie, to raz w miesiącu dawaliśmy z przyjaciółmi występ humorystyczny „Odkurzaczem po szkole”, ale wpierw pan dyrektor sprawdzał, czy to wykonać wolno.

Od najmłodszych lat byliśmy z siostrą wychowywani w świadomości, że jeden okupant zastąpił drugiego. Dziadek, ojciec mamy, był przed wojną dyrektorem banku rolnego, ale ponieważ nie zapisał się do partii, nie mógł wrócić na stanowisko. Ciocia Kaczurbina dostała pracę w Polskim Radiu w redakcji audycji dla dzieci i młodzieży i wciągnęła moją mamę, która musiała tam odbywać jakieś kretyńskie szkolenia propagandowe, inaczej by pracę straciła. Ale myśmy dokładnie wiedzieli, co myśleć.

Panu partii nie proponowano?

– Kiedy zrobiłem dyplom, ojciec kolegi zaprosił moją mamę i mnie i mówi: „Mój syn już się zapisał, niech i Wojtek się zapisze. Jeśli tacy ludzie nie będą się zapisywali, to w partii zostaną sami przeciętniacy”. Mama powiedziała: „Synku, my chyba wyjdziemy”, i wyszliśmy. Drugi raz namawiano mnie, kiedy pracowałem w telewizji w redakcji rozrywkowej. Regularnie nachodził mnie pewien kierownik produkcji i namawiał: „Panie Wojtusiu, ja to się panu dziwię naprawdę, że pan się nie zapisze do tego PZPR-u. I mieszkanie by pan dostał, i samochód lepszy…”. Odpowiadałem: „Proszę ode mnie odejść”.

Natomiast jak jeździłem na zagraniczne wyjazdy, załatwiane zawsze przez Pagart, to jeździł ze mną tzw. opiekun, który potem meldował, co i jak. To była najczęściej ta sama osoba. Pamiętam nazwisko, bo kojarzyło mi się ze słowem pobieda, mianowicie Pobiedziński. Kiedyś mnie wezwano, powiedziano, że tym razem pan Pobiedziński nie jedzie i żebym ja notował, co ludzie mówią i co mi się nie podoba. Odpowiedziałem, że w takim razie nigdzie nie jadę.

Dla mnie wyraźną cezurą był rok 1968. Wcześniej mówili, że budujemy socjalizm z ludzką twarzą – wtedy nie miałem wątpliwości, że ludzkiej twarzy to on nie ma, raczej pałę, którą przykłada tym i owym. Ale sam nigdy nie musiałem się bać, nie czułem bezpośredniego zagrożenia.

A teraz? Niektórzy straszą wojną.

– Jeśli jesteśmy w NATO, w Unii, to jesteśmy może nie zabezpieczeni, ale mniej osamotnieni. Plagą współczesności jest wszelkiego rodzaju fundamentalizm, terroryzm i ta imperialna chęć Rosji podporządkowania sobie innych. Oczywiście Rosjanie są czymś innym niż Rosja. Wspaniali ludzie, cudowna literatura to jedno, a rosyjski imperializm to drugie. Trzeba umieć to oddzielić, absolutnie. Okudżawa, Wysocki, dla mnie to są fundamenty.

Nie każdy poeta miał taki fart. Rozmowa z Olgą Arcymowicz-Okudżawą, wdową po legendarnym pieśniarzu i poecie

Które utwory?

– Musiałbym wymienić dużo, ale jedną z takich bolesnych piosenek Okudżawy, trafiających w świadomość, są „Trzy miłości”, które kiedyś tłumaczyłem. Okudżawa był genialny.

Poświęcił mu pan piosenkę „Majster Bułat”.

– Właściwie cokolwiek by napisał, to poruszało serce i umysł, a jednocześnie dowodziło, jak można prosto, pięknie, mądrze i przede wszystkim uczciwie pisać o świecie. Wysockiemu trafiały się bardziej rozwichrzone utwory, nie podlegał takiej samokontroli jak Okudżawa, ale też miał kilka przebłysków geniuszu. Moja znajomość z twórczością Wysockiego zaczęła się od tego, że do rąk wpadł mi tzw. magnitizdat, dziesiątki razy przegrywane z taśmy na taśmę jego koncerty, na których były te wspaniałe piosenki, m.in. utwór pt. „W górach” o zdobywaniu górskich szczytów, który kończy się słowami: „zachłyśnij się radością swą/ nim zaczniesz zazdrościć temu, co/ zaczyna marsz i niezdobyty przed sobą ma szczyt…”.

Teraz w Rosji unosi się rodzaj czadu, który zatruwa jej obywatelom głowy, i jeszcze długo poczekamy, żeby to z tych głów wywietrzało.

Pisał pan, że „wojna nigdy nie jest daleko”.

– Utwór na te czasy, a napisałem go dawno temu. Pięknie to śpiewała Kinga Preis. Przypomniał mi się wiersz Josifa Brodskiego „Piosenka o Bośni”, o tym, że ludzie giną, niesłychanie aktualny: „W chwili, gdy strzepujesz pyłek,/ jesz posiłek, sadzasz tyłek/ na kanapie, łykasz wino -/ ludzie giną”.

Jest chińskie powiedzenie „bodajbyś żył w ciekawych czasach”, a ja napisałem kiedyś tekst, że chciałbym troszeczkę pożyć w czasach nieciekawych, normalnych.

Do niedawna było całkiem nieciekawie.

– Nagle się okazało, że to wszystko jest kruche i że ciągle trzeba na rzecz tej normalności mądrze działać. A nam jeszcze w Polsce przeszkadza, że jesteśmy ciągle skłóceni, nie ma u nas tego „pogadaj ze mną”, które proponuję. Z tego też nic dobrego nie wynika. Tylko ciągłe inwektywy, spory, napuszczanie jednych na drugich.

Tu prawie każdy chce być prezydentem.

– Mogę streścić wierszyk, który na ten temat napisałem. Obserwując kandydatów na urząd prezydenta, żadnego z nich nie skreślam, żadnego z nich nie deprecjonuję, bo oni mi są wszyscy potrzebni jako tło. I kiedy na tym tle pojawi się ktokolwiek trzeźwy, rozsądny, mądry, to urośnie do nie wiem jakich rozmiarów.

Tak że ja liczę na tło.

Jak będzie druga tura, tło się skurczy.

– Też myślę, że będzie druga tura, ale staram się być zdroworozsądkowy w tym myśleniu. Komorowski się ostanie. Nie mamy alternatywy. Mówię za siebie. Kompletnie nie mam się z kim identyfikować, poza pewnymi ludźmi i opiniami wypływającymi właśnie z Platformy, która ma mnóstwo wad, popełnia mnóstwo błędów, ale gdzieś tam jest w miarę normalna, a ja, jak mówiłem, jestem za tą normalnością.

To doszliśmy do tematu, czemu ta wolność taka trudna.

– Krótko i świetnie ujął to Wysocki w piosence, która zaczyna się „Rzućcie kundlom padlinę”, a kończy: „Dali mi wczoraj wolność!/ Dali… I cóż mi po niej?”. U nas tak jest. Tę wolność żeśmy wywalczyli, ale mówiąc o wolności, każdy miał na myśli troszeczkę co innego. I dopóki ludzie nie dogadają się ze sobą, porzuciwszy demagogię, populizm itd., dopóty tkwić będą w kleszczach tej sytuacji.

A pan jakiej wolności chciał?

– Rozumnej.

To myślenie życzeniowe. Pan wymaga inteligencji.

– A czego ja mam wymagać, na litość boską?!

Ja się opieram na autorytetach, myślę o takich ludziach jak Stefan Kisielewski, Tadeusz Mazowiecki, Bronisław Geremek, Jacek Kuroń… Na tym opieram moją tradycję.

Pan zawsze liczył na naszą zbiorową mądrość, a może…

…się przeliczyłem?

Zacytuję klasyka: „Sam pan widzi, jaką mamy sytuację”.

– Napisałem teraz taki satyryczny tekst, który się nazywa „Polaków portret własny”. O malarzu, który namalował transformację, ale po 25 latach doszedł do wniosku, że trzeba ten obraz trochę przemalować. Bo on namalował zbiorową mądrość, a widzi, że teraz musi ją zastąpić zbiorową głupotą.

Byliśmy mądrzy, a jesteśmy głupi?

– Powodów tej przemiany jest wiele, ale przede wszystkim naród nie może istnieć bez autorytetów. Zwracam na to wielką uwagę. Potrzebny jest szacunek dla tradycji, a u nas tej tradycji się nie kontynuuje – autorytety zostały podważone, oplute. Jeśli uważa się, że wszystko zaczyna się ode mnie, a przede mną już kompletnie nic nie było, to wtedy nie ma na czym budować.

Ten nasz nowy wspaniały świat często musi podważać tradycję, żeby gej mógł zostać prezydentem miasta, osoba transseksualna kandydować na prezydenta, żeby mogła przejść ustawa antyprzemocowa…

– Niech ludzie żyją sobie, jak chcą, byleby nie czynili zła. Tak mnie mama uczyła: żyj tak, żeby nikt przez ciebie nie płakał.

Tacy, co wołają: „Nie czyńcie zła”, raczej co innego mają na myśli niż pan.

– Na tym właśnie polega ten specyficzny polski dualizm, rozdwojenie jaźni. Mówi się jedno, a dla każdego to co innego znaczy. Niezmiernie przykre zjawisko. Ale totalnie czarnego obrazu nie maluję. Mamy ludzi mądrych i rozsądnych, tylko ich możliwości sprawcze, ich reprezentacja społeczna są niewielkie, to znaczy stajemy się społeczeństwem niszowym.

To inteligencja tę wolność przegrała?

– Wierzę, że nie przegrała i tu czy ówdzie będzie się odradzała, ale na razie inteligencja w sensie nawet nie klasy społecznej, ale tego, co Polacy mają w głowach, IQ jest w odwrocie. Ten problem będzie narastał, a niestety nie da się go naprawić drogą administracyjną ani dekretem. Edukacja musi trwać od domu, przez szkoły, bez końca. Nie wolno tego porzucać. W końcu musi dojść do próby przeobrażenia społeczeństwa. Jest nadzieja, że trwała niezgoda na zbiorową głupotę zaprocentuje.

A poza tym w Magazynie Świątecznym:

Czyściciele miast
Koniec programu „rodzina na swoim” w samorządach, czyli nowi prezydenci burzą budowane długo i starannie układy – reporter „Gazety Wyborczej” w miastach, w których sto dni temu zmieniła się władza

Borys Niemcow carom się nie kłaniał
W swym nienormalnym kraju zachowywał się jak demokratyczny polityk w kraju normalnym

Robert Biedroń: Belweder? Dach w podstawówce naprawiam
Do polityki warszawskiej wrócę, jeśli w ogóle wrócę, kiedy rozwiążę w Słupsku problem bezdomnej rodziny z trójką niepełnosprawnych dzieci.

Atak wolnych strzelców. Etatowcy zagrożeni?
Freelancerzy na smartfona wypierają specjalistów na etat. Za jaką cenę?

Google Glass: wzlot, odlot i upadek pewnego projektu
W tej historii jest wszystko – miłość i zdrada, wielkie nazwiska i ogromne wydatki, kosmiczna promocja i twarde lądowanie. Takie były losy Google Glass.

Zrozumieć antyszczepionkowca
Przestańmy mówić rodzicom, którzy nie szczepią dzieci, że to głupota. Lepiej poprawmy system: wymagajmy więcej od lekarzy, wyprowadźmy koncerny farmaceutyczne z przychodni, na serio pilnujmy kart szczepień

Sieję ferment na wiosnę. Fermentacja w kuchni
Co roku specjalistyczne firmy i branżowe media starają się odgadnąć, co będzie gorące w świecie kuchni

wyborcza.pl

 

Las żywych trupów

W całej Polsce znikają drzewa!! Od stycznia na mocy PISowskiej nowelizacji ustawy o ochronie przyrody trwa MASOWA WYCINKA DRZEW! Pod pretekstem porządków, wycinane są drzewa, jedynie po to, by zdewastowane tereny wykorzystane zostały dla biznesu, mówiąc wprost – dla kasy. To dopiero początek!

Wkrótce też rzeki polskie, Wisła, Odra, Bug zostaną zamienione w betonowe kanały, przestaną być miejscem do życia.

W sejmie już jest kolejny projekt ustawy odbierającej samorządom możliwość finansowania ochrony środowiska. Środki finansowe na ten cel będą w dyspozycji Ministerstwa Środowiska, a faktycznie w gestii Ministra Jana Szyszko, znanego już jako Minister Maczeta…

NIE MA NA TO NASZEJ ZGODY!

Chcemy oddychać świeżym powietrzem, a nasze dzieci, niech znają drzewa nie tylko z książek!

W odpowiedzi na masową zagładę drzew Małopolski Kod film productions oddaje do szerokiej dystrybucji PROTEST FILM. – „LAS ŻYWYCH TRUPÓW”

KODmalopolska.pl

Szyszko nie słyszał o wycince drzew w Polsce. „Proszę pytać w Komisji Europejskiej”

15.03.2017

– Czy pan czuje się odpowiedzialny za wszystkie nielegalne wycinki drzew? – zapytała w środę dziennikarka ministra środowiska Jana Szyszkę podczas briefingu w Sieradzu. – Skąd ma pani takie wiadomości? Co pani czyta, co pani ogląda? – dopytywał Szyszko. – A pan, panie ministrze, co ogląda? – Proszę bardzo: TV Trwam, Radio Maryja, Nasz Dziennika, Gazetę Polską. Tam nie ma tego rodzaju informacji.

– Skąd to pytanie? – drążył minister temat pozyskiwania wiadomości przez dziennikarkę.
– Z Komisji Europejskiej – usłyszał odpowiedź z sali.
– Z Komisji Europejskiej? To proszę ich pytać – stwierdził.

 

#Lex Szyszko do zmiany

 

Od 1 stycznia obowiązuje nowelizacja ustawy o ochronie przyrody, liberalizująca wycinkę drzew na prywatnych posesjach. Przepisy, autorstwa grupy posłów PiS, stały się powodem społecznych protestów.

 

Według ekologów, przyrodników i zwykłych obywateli w Polsce do 1 marca, gdy rozpoczął się okres lęgowy ptaków, wycięto tysiące drzew.

 

Pod naciskiem opinii publicznej PiS przygotowało projekt noweli ustawy, ktory zakłada, że jeśli na nieruchomości zostaną usunięte drzewa, właściciel przez pięć lat nie będzie mógł jej zbyć na rzecz podmiotu prowadzącego działalność gospodarczą. Zakłada też kary administracyjne, jeżeli osoba fizyczna nie dotrzyma tego zakazu.

 

„Geotermia to przyszłość”

 

– To jest ogromny piec centralnego ogrzewana na głębokości 1,5-3 tys. metrów, gdzie temperatura wody dochodzi do 120 stopni C – powiedział o geotermii w Sieradzu minister środowiska Jan Szyszko. Zaznaczył, że geotermia jest też wydajna. Jako przykład wskazał geotermię toruńską, gdzie zgodnie z obecnymi pozwoleniami można pobierać ponad 350 ton wody o temperaturze powyżej 60 stopni na godzinę.

 

Szef resortu spotkał się w Sieradzu z samorządowcami z regionu sieradzkiego i rozmawiał z nimi m.in. o finansowaniu odnawialnych źródeł energii. Później wziął udział w konferencji prasowej.

 

Podczas spotkania z dziennikarzami Szyszko zwrócił uwagę, że władze Sieradza chcą, aby powstała tu geotermia, która ma zabezpieczyć potrzeby energetyczne miasta. Przypomniał, że przewagą geotermii nad innymi rodzajami odnawialnych źródeł energii jest m.in. to, że nie jest ona zależna od warunków meteorologicznych, np. wiatru czy słońca.

 

13 mln zł, siedem megawatów energii

 

Obecny na spotkaniu z mediami prezydent Sieradza Paweł Osiewała wyjaśnił, że geotermia sieradzka to odwiert, który ma kosztować ok. 13 mln zł, to prawie siedem megawatów energii, to woda o temperaturze 62 stopni C.

 

Z kolei wiceprezes Narodowego Funduszu Ochrony Środowiska i Gospodarki Wodnej Artur Michalski mówił, że Fundusz finansuje m.in. prace przy otworach badawczych, które stwierdzają zasobność i możliwość korzystania z tych źródeł. Dodał, że projekt Sieradza jest na etapie zaawansowanym.

 

Wizycie ministra środowiska w Sieradzu towarzyszyła pikieta m.in. kilkunastu działaczy miejscowego KOD. Pikietujący zebrali się przed budynkiem sieradzkiego magistratu, gdzie Szyszko rozmawiał z samorządowcami.

 

polsatnews.pl, PAP

 

Podkomisja smoleńska utajnia dokumenty. Żądamy prawdy!

15.03.2017

Ministerstwo Obrony Narodowej z uporem i konsekwencją unika dziennikarzy! Zwłaszcza, jeśli chodzi o udzielanie odpowiedzi na kluczowe pytania dotyczące działalności słynnej podkomisji smoleńskiej. Ile razy eksperci Antoniego Macierewicza się spotkali? Komu i ile podkomisja zapłaciła? Jaki jest harmonogram jej prac? Odpowiedź na te pytania należy się Polakom, którzy za działalność komisji – tylko w 2017 r. – zapłacą nawet 2 mln zł! Fakt24 próbował dotrzeć do źródła i poznać szczegóły działalności komisji. Kontaktowaliśmy się w tej sprawie m.in. z ministrem i wiceministrami obrony, szefem gabinetu politycznego Antoniego Macierewicza, a także biurem prasowym i wiceszefem podkomisji. Oto efekt naszego śledztwa.

Od wielu miesięcy media, od lewa do prawa, nie mogą się doprosić resortu obrony o transparentne informacje dotyczące prac ekspertów, które co roku pochłaniają miliony złotych z kieszeni podatników. W kolejce z pytaniami w tej sprawie ustawiły się do MON takie redakcje jak Fakt24, WP, Money czy „Do Rzeczy”. Rezultat w każdym przypadku był podobny. Dziennikarzowi prawicowego tygodnika „Do Rzeczy”, Wojciechowi Wybranowskiemu, podkomisja smoleńska odmówiła odpowiedzi na pytanie dotyczące harmonogramu, zasłaniając się stwierdzeniem, że ujawnienie takich informacji „może naruszać bezpieczeństwo i prywatność członków komisji”. Wybranowski takie podejście do sprawy nazwał na Twitterze po imieniu: „Paranoja!”.

Chyba największy sukces w rozmowach z MON odniósł serwis OKO.press. Po trzech miesiącach oczekiwania na odpowiedzi w sprawie rekompensat wypłacanych rodzinom smoleńskim, redakcja poszła do sądu administracyjnego i prokuratury, powołując się na Prawo prasowe i ustawę o dostępie do informacji publicznej. Pomogło, jednak odpowiedź MON była niepełna.

Ponieważ przesyłanie pytań drogą mailową – standard w komunikacji z rządem – jest w tym wypadku jak rzucanie grochem o ścianę, próbowaliśmy się czegoś dowiedzieć w rozmowach z ministrami i biurem prasowym resortu Antoniego Macierewicza. W pierwszej kolejności zwróciliśmy się do „oddziału mediów” ministerstwa. Niestety, Fakt24 nie dowiedział się z kim rozmawiał, gdyż pracownik MON odpowiedzialny za kontakt z prasą podkreślił, że… Antoni Macierewicz zabronił mu się przedstawić!

– Jeśli chodzi o aktywność medialną i odpowiedzi na pytania dziennikarzy, podkomisja sama dba o ten temat. Chodzi o kwestie dotyczące prac, zarobków czy dokumentów – usłyszeliśmy. Kiedy zapytaliśmy o niejawność prac komisji oraz o to, dlaczego członkowie Podkomisji ds. Ponownego Zbadania Wypadku Lotniczego nie chcą udzielać informacji mediom, padła kolejna odpowiedź: – Nie chciałbym wchodzić w granicę jawności i tajności spraw dotyczących komisji. W pewnej części (praca ekspertów – przyp. red.) jest jawna, ale są też rzeczy, które są tajne – powiedział Fakt24 anonimowy pracownik resortu. Przyznał, że jeśli eksperci Antoniego Macierewicza nie odpowiadają na pytania „to ich sprawa”.

Po krótkiej rozmowie zostaliśmy odesłani bezpośrednio do członków podkomisji oraz na stronę internetową gremium, którą można znaleźć pod oficjalnym adresem internetowym MON. Postanowiliśmy więc zasięgnąć informacji u byłego już rzecznika resortu, a zarazem szefa gabinetu politycznego ministra obrony. „Proszę pytać podkomisję albo rzecznika MON” – poinformował nas Bartłomiej Misiewicz. W rozmowach z wiceministrami resortu wcale nie było lepiej. Kiedy wybieraliśmy numer telefonu Bartosza Kownackiego, uruchamiała się niemieckojęzyczna poczta głosowa. Jak dowiedzieliśmy się nieoficjalnie, wiceminister jest na urlopie.

Próbowaliśmy zasięgnąć języka u kolejnego bliskiego współpracownika ministra. Tu jednak znów napotkaliśmy na mur. – Nie zajmuję się podkomisją smoleńską. Póki co, nie chcę się wypowiadać, ponieważ uczę się ministerstwa. Dlatego obiecałem Antoniemu Macierewiczowi, że nie będę komentował – powiedział dla Fakt24 Michał Dworczyk, który w MON jest sekretarzem stanu od 1 marca.

Pomocny nie okazał się także wiceminister Tomasz Szatkowski. – Proszę rozmawiać z Centrum Operacyjnym Ministerstwa Obrony Narodowej albo Antonim Macierewiczem. To jemu podlega podkomisja – oznajmił.

Udało nam się dodzwonić do szefa resortu obrony, Antoniego Macierewicza. Ale kiedy ten usłyszał, że rozmawia z redakcją Fakt24, bezceremonialnie odłożył słuchawkę. W podobny sposób początkowo zachował się Kazimierz Nowaczyk, pierwszy zastępca przewodniczącego komisji smoleńskiej. – Haaalo, słabo pana słyszę… – zapewniał nas ekspert Antoniego Macierewicza, a później się rozłączył. Potem przestał odbierać telefon i nie odpisywał na SMS-y. Udało nam się połączyć z ekspertem dopiero, gdy zadzwoniliśmy z innego numeru.

– Nie będę udzielał żadnych komentarzy. W MON jest dział prasowy, tam proszę wysyłać pytania – odpowiedział Fakt24 wiceprzewodniczący podkomisji smoleńskiej firmowanej przez Antoniego Macierewicza. Kiedy wyjaśniliśmy, że dział prasowy resortu odsyła nas do członków gremium, naukowiec stwierdził: – Służby prasowe kierują pytania bezpośrednio do nas. A my odpowiadamy.

Czym zajmuje się podkomisja?

Podkomisja smoleńska została powołana (przy Komisji Badania Wypadków Lotniczych Lotnictwa Państwowego) w lutym ubiegłego roku przez ministra Antoniego Macierewicza. W zespole pracuje w 21 osób. Wśród doradców znajdują się też zagraniczni eksperci: Michael Baden, Frank Taylor, Glenn Joergenssen i Andriej Iłłarionow. Na czele podkomisji zasiada dr inż. Wacław Berczyński. A jego zastępcami są: dr inż. Bogdan Gajewski i prof. Kazimierz Nowaczyk.

Ile zarobili przez rok działalności eksperci? Tego dokładnie nie wiadomo. Z najnowszych informacji przekazanych przez MON Polskiej Agencji prasowej wynika jedynie, że budżet podkomisji na 2016 rok wynosił 4 mln zł, ale wydano jedynie… 1,4 mln zł. Sekretariat podkomisji poinformował także PAP, że na 2017 r. zaplanowano jej budżet w wysokości 2 mln zł. Nie wyszczególniono jaką część tek kwoty stanowią zarobki ekspertów, a jaką ekspertyzy i inne koszty.

Pytany w ubiegłym roku o zarobki ekspertów, ówczesny rzecznik resortu Bartłomiej Misiewicz stwierdził na antenie Radia Maryja, że zatrudnienie członków KBWLLP reguluje ustawa, „natomiast nie będzie ani jednej osoby, gdzie ktoś zarabiałby więcej niż 10 tys. złotych brutto”. Ile konkretnie? W ubiegłym roku próbował zweryfikować to u źródła portal Natemat.pl, dopytując, czy wysokość zarobków ekspertów podkomisji będzie analogiczna do płac wojskowych ekspertów Komisji. Misiewicz zbył jednak dziennikarza, odpowiadając, że zarobki są „niewysokie”, a część członków „będzie pracować społecznie”.

fakt.pl

Marszałek kochany Kuchciński

Marszałek kochany Kuchciński

Marszałek Sejmu uczy się komunikacji z mediami za 10 tys. zł miesięcznie.

PiS potwierdza – a nawet poszerza – PRL-owskie powiedzenia, które mają szanse zostać przysłowiami. Kadry partii Kaczyńskiego nie grzeszą kompetencjami, bo te są przeszkodą. Dyplomacja jest przeszkodą dla Waszczykowskiego, bo to żmudne zajęcie, które nie pozwala powstać z kolan. A politycy PiS powstają z kolan i zwykle zaraz leżą.

Waszczykowski przynajmniej potrafi mówić, nie zawsze do rzeczy, ale potrafi, a taki Marek Kuchciński – przypomnę: druga osoba w państwie – nie potrafi mówić, ale czytać – tak. Właśnie ta druga osoba w państwie wyszła wraz z PRL-em z analfabetyzmu i dzięki temu w państwie PiS tak wysoko zaszedł.

O jego innych walorach mało wiemy, a gdy już-już mamy się dowiedzieć, dochodzi do takiego incydentu, jak z posłem Platformy Obywatelskiej Michałem Szczerbą. Kuchciński albo nie zrozumiał regulaminu Sejmu, albo się zdenerwował i nie odczytał gestów swego pana i władcy Kaczyńskiego, albo jeszcze coś innego – i uciekł, w tym wypadku przeniósł posiedzenie Sejmu do Sali Kolumnowej. Jak ktoś bystro zauważył, mógł w ogóle nie przenieść obrad Sejmu albo przenieść na Nowogrodzką, bo opozycja jest zbędna. Opozycja jest totalna i nie głosuje, jak prezes przykazał.

Kuchciński wyciągnął wnioski z grudniowej wpadki (16 grudnia 2016) i chce podnieść swoje kwalifikacje. Co prawda uczy się nie za swoje, ale za państwowe (wszak to druga osoba w państwie). Uczy się komunikacji z mediami. Na czym one polegają? Czort wie. W każdym razie Kuchciński kosztuje podatników miesięcznie 10 tys. zł. Na razie umowa z firmą specjalizującą się w komunikacji zawarto umowę na pół roku.

Wygląda to na kurs marksizmu-leninizmu. Czy po pół roku Kuchciński już nie będzie pisał na kartkach normalnymi literami: dzień dobry, ale dużymi literami, wersalikami – dla niego przystępne i zrozumiałe określenie: wielkimi bukwami? Chyba tak! Bo Kuchciński jest niereformowalny w komunikacji, w ogóle niereformowalny, tak ten typ ma.

W tym aspekcie spełnia w dwójnasób PRL-owskie powiedzenie: „nie matura, a chęć szczera, zrobią z ciebie oficera”. Do tego komuszego idiomu należy dodać: oficera pisowskiego.

A my co z tego mamy? Dużo, bardzo dużo. Bo przecież druga osoba w państwie mogłaby robić kursy leninowsko-marksistowskie z zakresu medycyny, a nawet chirurgii. I tak mogłoby się zdarzyć: zapadasz na zdrowiu, mają ci to i owo usunąć albo naprawić, a tu na sali operacyjnej w czepku lekarskim zjawia się dr Kuchciński, jak w polsatowskim serialu „Daleko od noszy”.

Jakbyś się zachował? Ja nawet martwy mało miałbym z posła Szczerby i nie powiedziałbym „Panie marszałku kochany, odłóż ten skalpel„. Raczej doprowadziłbym do sytuacji, iż Kuchciński znalazłby się w roli pacjenta. I powiedziałbym klasyką zrozumiałą dla pisowców: „zemsty nie będzie!”

Od drugiej osoby w państwie niemal wszyscy w tym kraju są lepsi. Bo tak naprawdę Kuchciński jest drugą osobą w państwie na wspak. A 60 tys. zł poszło w błoto, gdyż Kuchciński to pacjent niereformowalny.

Waldemar Mystkowski

koduj24.pl

ŚRODA, 15 MARCA 2017

Kaczyński: Bardzo dobrze oceniam Macierewicza, choć zaszkodziły mu incydenty z Misiewiczem rozdmuchane przez media

19:18

Kaczyński: Bardzo dobrze oceniam Macierewicza, choć zaszkodziły mu incydenty z Misiewiczem rozdmuchane przez media

Jestem pełen uznania dla pani premier. Wiem, co to oznacza nacisk całej Rady Europejskiej. A pani premier była w tych dniach w ciężkim stanie po wypadku samochodowym. Jestem z niej dumny i bardzo jej wdzięczny za postawę podczas tych rozmów – mówi Jarosław Kaczyński w rozmowie z Salon24.pl. Jak dodaje:

„Generalnie bardzo wysoko oceniam działalności wicepremiera Morawieckiego. W ministerstwie rozwoju pracuje też Jerzy Kwieciński, którego praca w pozyskiwaniu funduszy unijnych przynosi znakomite efekty, jak niegdyś praca Grażyny Gęsickiej. Dobrze oceniam panią minister Zalewską – reforma edukacji idzie dobrze. Bardzo dobrze oceniam ministra Macierewicza, choć zaszkodziły mu incydenty rozdmuchane przez media z jego młodym współpracownikiem Bartłomiejem Misiewiczem. Świetnie radzi sobie Mariusz Błaszczak. Ciężko i efektywnie pracuje nad zmianami w wymiarze sprawiedliwości Zbigniew Ziobro”

– Mamy w wielu sprawach różne poglądy [z Jarosławem Gowinem], na przykład dotyczące reformy szkolnictwa wyższego. Ale współpracuje nam się dobrze. Niedawno przez siedem godzin, do trzeciej rano rozmawialiśmy z posłami, senatorami i ministrami z partii Jarosława Gowina i nim samym oczywiście. Było to bardzo ciekawe spotkanie, padało tam wiele ciekawych pomysłów. Zdajemy sobie sprawę z różnic, ale tworzymy szeroki obóz. Nasze osobiste stosunki są bardzo dobre, jesteśmy w stanie rozmawiać, nie ma żadnej wrogości, wręcz przeciwnie. Naszej koalicji nic nie zagraża – dodaje prezes PiS.

19:10

Kaczyński: Dopuszczam myśl, by Saryusz-Wolski zajął jakieś ważne stanowiska. Ale żadnych decyzji nie ma

To pytanie do pana Saryusz-Wolskiego. My jesteśmy do niego ciepło nastawieni. Żeby było jasne – nie było żadnych naszych zobowiązań wobec niego. Jego działanie było pro bono. Natomiast jeśli będzie chciał z nami współpracować, będziemy usatysfakcjonowani. Dziś jednak  jest on wolnym elektronem – mówi Jarosław Kaczyński w rozmowie z Salon24.pl, pytany, na ile zamierza on i polski rząd wykorzystać doświadczenie i umiejętności Jacka Saryusz-Wolskiego.

Dopytywany, czy dopuszcza myśl, by Saryusz-Wolski zajął jakieś ważne stanowiska, odpowiada:

„Dopuszczam, jak najbardziej. Ale żadnych decyzji w tej sprawie nie ma. Proszę pamiętać, że to jest polityk o innej wrażliwości niż PiS. Na pewno bardzo poważny, ale inny niż my. Ma inny sposób działania. Sądzę, że są nasi politycy, którzy gdyby otrzymali taką propozycję jak Saryusz-Wolski byliby niezwykle aktywni medialnie i sami prowadziliby bardzo energiczny lobbing. No ale cóż pan Saryusz-Wolski to człowiek zupełnie innego typu. I my to szanujemy. Jego ogromne kompetencje i przywiązanie do idei jedności Europy ale także szczery patriotyzm mogą się Europie i Polsce przydać”

300polityka.pl

Marszałek kochany Kuchciński

PiS potwierdza – a nawet poszerza – PRL-owskie powiedzenia, które mają szanse zostać przysłowiami. Kadry partii Kaczyńskiego nie grzeszą kompetencjami, bo te są przeszkodą. Dyplomacja jest przeszkodą dla Waszczykowskiego, bo to żmudne zajęcie, które nie pozwala powstać z kolan. A politycy PiS powstaje z kolan i zwykle zaraz leżą.

Waszczykowski przynajmniej potrafi mówić, nie zawsze do rzeczy, ale potrafi, a taki Marek Kuchciński – przypomnę: druga osoba w państwa – nie potrafi mówić, ale czytać – tak. Właśnie ta druga osoba w państwie wyszła wraz z PRL-em z analfabetyzmu i dzięki temu w państwie PiS tak wysoko zaszedł.

O jego innych walorach mało wiemy, a gdy już-już mamy się dowiedzieć, dochodzi do takiego incydentu, jak z posłem Platformy Obywatelskiej Michałem Szczerbą. Kuchciński albo nie zrozumiał regulaminu Sejmu, albo się zdenerwował i nie odczytał gestów swego pana i władcy Kaczyńskiego, albo jeszcze coś innego – i uciekł, w tym wypadku przeniósł posiedzenie Sejumu do Sali Kolumnowej. Jak ktoś bystro zauważył, mógł w ogóle nie przenieść obrad Sejmu, albo przenieść na Nowogrodzką, bo opozycja jest zbędna. Opozycja jest totalna i nie głosuje, jak prezes przykazał.

Kuchciński wyciągnął wnioski z grudniowej wpadki (16 grudnia 2016) i chce podnieść swoje kwalifikacje. Co prawda uczy się nie za swoje, ale za państwowe (wszak to druga osoba w państwie). Uczy się komunikacji z mediami. Na czym one polegają? Czort wie. W każdym razie Kuchciński kosztuje podatników miesięcznie 10 tys. zł. Na razie umowa z firmą specjalizującą się w komunikacji zawarto umowę na pół roku.

Wygląda to na kurs marksizmu-leninizmu. Czy po pół roku Kuchciński już nie będzie pisał na kartkach normalnymi literami: dzień dobry, ale dużymi literami, wersalikami – dla niego przystępne i zrozumiałe określenie: wielkimi bukwami? Chyba tak! Bo Kuchciński jest niereformowalny w komunikacji, w ogóle niereformowalny, tak ten typ ma.

Więc w tym aspekcie spełnia w dwójnasób PRL-owskie powiedzenie: „nie matura, a chęć szczera, zrobią z ciebie oficera”. Do tego komuszego idiomu należy dodać: oficera pisowskiego.

A my co z tego mamy? Dużo, bardzo dużo. Bo przecież druga osoba w państwie mogłaby robić kursy leninowsko-marksistowskie z zakresu medycyny, a nawet chirurgii. I tak mogłoby się zdarzyć: zapadasz na zdrowiu, mają ci to i owo usunąć, albo naprawić, a tu na sali operacyjnej w czepku lekarskim zjawia się dr Kuchciński, jak w polsatowskim serialu „Daleko od noszy”.

Jakbyś się zachował? Ja nawet martwy mało miałbym z posła Szczerby i nie powiedziałbym” „Panie marszałku kochany odłóż ten skalpel”. Raczej doprowadziłbym do sytuacji, iż Kuchciński znalazłby się w roli pacjenta. I powiedziałbym klasyką zrozumiałą dla pisowców; „zemsty nie będzie!”

Więc od drugiej osoby w państwie niemal wszyscy w tym kraju są lepsi. Bo tak naprawdę Kuchciński jest drugą osoba w państwie na wspak. A 60 tys. zł poszło w błoto, gdyż Kuchciński to pacjent niereformowalny.

 

Centralny Port Lotniczy jednak powstanie. Jest rządowa rekomendacja i celowanie w 2028 rok

Edyta Bryła, PAP, 15 marca 2017

Dreamliner Polskich Linii Lotniczych LOT

Dreamliner Polskich Linii Lotniczych LOT (ARKADIUSZ WOJTASIEWICZ/AG)

Centralny Port Lotniczy powinien powstać między Łodzią a Warszawą, blisko głównych szlaków komunikacyjnych – powiedział w środę w TVP Info minister infrastruktury i budownictwa Andrzej Adamczyk.

Afera w PKP topi ministra infrastruktury Andrzeja Adamczyka

We wtorek Komitet Ekonomiczny Rady Ministrów podjął decyzję o przygotowaniu kierunkowej uchwały w sprawie budowy Centralnego Portu Lotniczego (CPL) w celu przedłożenia jej Radzie Ministrów.

Szef MIB był pytany w TVP 1 o to, gdzie powstanie Centralny Port Lotniczy. Jego zdaniem lotnisko powinno być zlokalizowane między Łodzią a Warszawą. „Jeżeli mówimy o dobrym dostępie do szlaków kolejowych, z ewentualną ich częściową przebudową, do autostrady A2 i autostrady A1, to geograficznie między Łodzią a Warszawą; dzisiaj tyle można powiedzieć” – odparł minister. Zaznaczył, że CPL powinien być dobrze skomunikowany z „głównymi trasami drogowymi” i być łatwo dostępny, „dzięki sprawnej komunikacji kolejowej dla wszystkich warszawiaków”.

Za 10 lat pierwszy samolot

Adamczyk ocenił, że realizacja tej inwestycji potrwa około dekady. „Proces realizacji takiego dużego przedsięwzięcia (…) to proces około dziesięciu lat. My mówimy o rozpoczęciu przygotowań i realizacji, do momentu, dopóty wystartuje pierwszy samolot, nie dopóty powstaną pasy startowe, dworce lotnicze, infrastruktura komunikacyjna” – mówił.

.@AMAdamczyk przed nami wysiłek inwestycyjny który pozwoli spojrzeć w przyszłość mówię o rekomendowaniu

Temat CPL nie jest nowy. Jeszcze kilka lat temu rząd PO-PSL przekonywał, że budowa większego portu, między Warszawą a Łodzią, to konieczność. Tak wynikało z analiz zamówionych w firmie PwC. – Gdybym miał dzisiaj rekomendować rządowi decyzję, to zaleciłbym rozpoczęcie poważnych prac przygotowawczych – powiedział w 2011 r. Cezary Grabarczyk, ówczesny minister infrastruktury. Budowa lotniska za 3,1 mld euro miała się zacząć cztery lata temu, a skończyć w 2020 r. Rząd wycofał się jednak z projektu, głównie przez brak pieniędzy.

Zobacz: Sny prezesa PiS o wielkim lotnisku

Prawie rok temu dyskusję o budowie CPL na nowo rozpoczął minister spraw zagranicznych Witold Waszczykowski po powrocie z wizyty w Chinach. Jak wtedy stwierdził, Chińczycy mieliby nam pomóc w budowie nowego portu.

W sens inwestycji wątpiło jednak wielu ekspertów, choćby ze względu na duże ryzyko, że trzeba by zamknąć kilka innych mniejszych lotnisk, jak Radom i Modlin, a nawet Lotnisko Chopina. To oznaczałoby zmarnotrawienie ogromnych pieniędzy zainwestowanych w te porty. Adrian Furgalski, szef Zespołu Doradców Gospodarczych TOR: – Przeraża mnie, że tak łatwo chcemy wyrzucić w błoto 5 mld zł. Tyle zainwestowaliśmy w ostatnich latach w Okęcie, a także porty w Łodzi czy Radomiu, które będą do zaorania.

Jednak za CPL lobbują też szefowie Lotniska Chopina i narodowego przewoźnika PPL LOT. Rafał Milczarski, prezes LOT od stycznia 2016 r., powiedział w zeszłym roku, że na Lotnisku Chopina może mu zabraknąć miejsca. Jego przepustowość (ok. 22 mln pasażerów rocznie) ma się wyczerpać do ok. 2035 r.

LOT za mały na własne lotnisko

Unijny ekspert lotniczy Jacek Krawczyk skrytykował stanowisko LOT: – To nieporozumienie, że LOT uważa, że warunkiem jego sukcesu jest nowe lotnisko. Chciałbym zobaczyć wiarygodne dane, które zakładają zapewnienie obłożenia jego samolotów na tak konkurencyjnym rynku.

Jak dodał Adrian Furgalski, CPL nie jest nam jeszcze potrzebne. – Ok. 40 proc. pasażerów, czyli 20 mln, na takim lotnisku powinien obsługiwać narodowy przewoźnik. Ale nasz LOT z 5 mln pasażerów nie będzie do tego zdolny. Komu więc mielibyśmy budować CPL, liniom niskokosztowym? – mówi Furgalski.

Wyczerpująca się przepustowość Okęcia jest jednak faktem. W środę Piotr Samson, szef Urzędu Lotnictwa Cywilnego, powiedział na konferencji prasowej, że ruch lotniczy rośnie szybciej, niż oczekiwano. Aktualna prognoza ULC przewiduje, iż rynek w 2030 roku będzie blisko dwukrotnie większy niż obecnie. Prezes ULC zaznaczył, że w przyszłości może to powodować problemy z przepustowością, ale niekoniecznie będzie to dotyczyło lotnisk regionalnych. Te nadal mogą mieć problemy z rentownością.

Kaczyński za CPL

Pod koniec lutego niespodziewanie inwestycję w CPL poparł Jarosław Kaczyński. W Radiu Białystok powiedział: – Pojawia się pytanie, czy w kraju o znaczącej powierzchni, ale o dość okrągłym kształcie, jest sens budowania wielu lotnisk. Opowiadam się za budową jednego, dużego lotniska, gdzieś pod Warszawą – powiedział Jarosław Kaczyński. Szef PiS tak odniósł się do zasadności powstania lokalnego lotniska w Białymstoku, na którym zależało władzom miasta.

– Nie ukrywam, że opowiadam się za tą drugą ewentualnością, czyli budową CPL-u, bo Polska nie powinna być prowincją. Jesteśmy dużym europejskim krajem i to wielkie międzynarodowe lotnisko jest nam potrzebne. To jest według mnie priorytet – zaznaczył Jarosław Kaczyński.

Niewykorzystany potencjał cały czas tkwi jednak w lotnisku Modlin. Obecnie korzysta z niego tylko Ryanair, gdzie obsługuje aż 3 mln pasażerów. Problem z modlińskim lotniskiem to natomiast brak bezpośredniego połączenia z centrum Warszawy, bo nie doszły do skutku plany budowy kilkukilometrowego połączenia kolejowego między portem a Nowym Dworem Mazowieckim, którego Modlin jest częścią.

Obecnie pociągi docierają tylko do miasta, a potem trzeba się przesiąść na autobus, nierzadko po długim oczekiwaniu. Busem można co prawda na lotnisko pojechać też z centrum Warszawy, ale bilety kosztują zwykle ok. 30 zł, dwa razy więcej niż kolejowe. Bezpośrednie połączenie kolejowe ma jednak powstać do 2020 roku, za ok. 120 mln zł.

wyborcza.pl

60 tys. złotych za szkolenie medialne dla marszałka Marka Kuchcińskiego

Małgorzata Bujara, 15 marca 2017

Marszałek Sejmu Marek Kuchciński

Marszałek Sejmu Marek Kuchciński (SŁAWOMIR KAMIŃSKI)

Wywodzący się z Przemyśla marszałek Sejmu Marek Kuchciński słynie z małomówności. Od dziennikarzy stroni. Nawet politycy PiS z regionu mają z nim utrudniony kontakt. Tymczasem okazuje się, że za stałe doradztwo w zakresie komunikacji medialnej marszałka i jego współpracowników Sejm zapłacił 60 tys. zł.

– Mogę podać telefon do marszałka Kuchcińskiego. Mam nawet kilka numerów, ale od razu ostrzegam, że on z reguły nie odbiera. Nie dlatego, że nie chce, ale ma tak wiele zajęć, że nie może – mówi nam jeden z podkarpackich posłów PiS.

Dzwonię do marszałka Marka Kuchcińskiego. Oczywiście nie odbiera. Od lat zresztą nie udaje się dziennikarzom – nie tylko „Gazety Wyborczej” – z nim kontaktować. Jest po prostu nieuchwytny.

Kuchciński zajęty nawet w nocy

Tymczasem, jak się okazuje, marszałek Kuchciński od pół roku przechodzi szkolenie medialne. Prywatna firma Gall Media zainkasowała za to do tej pory 60 tys. zł.

Jak poinformowało nas przed chwilą biuro prasowe Kancelarii Sejmu, „współpraca Marszałka i Kancelarii Sejmu z firmą Gall Media ma charakter bardzo szeroki i nie polega na ‚szkoleniach medialnych Marszałka Sejmu Marka Kuchcińskiego’, ale na stałym doradztwie w zakresie współpracy i opracowywania strategii komunikacji medialnej oraz szkoleniach i konsultacjach dla współpracowników Marszałka Sejmu w tym zakresie. Z istoty umów stałego doradztwa wynika, że ich zakres jest na bieżąco doprecyzowywany i uzgadniany pomiędzy stronami. Firma świadczy usługi doradcze, analityczne i sprawozdawcze z zakresu PR, marketingu i kontaktów z mediami. Umowa została podpisana na pół roku, jej koszt to 10 tys. zł brutto miesięcznie”.

W mediach społecznościowych jest to ostro komentowane.

Politycy PiS z regionu próbują bronić Marka Kuchcińskiego, który jest także szefem PiS w województwie podkarpackim.

– Znam trochę kuchnię. Pan marszałek jest bardzo zajęty, od rana do nocy, a czasem nawet w nocy – podkreśla Wojciech Buczak, poseł PiS z Rzeszowa.

Sam mówi, że nie ma większego problemu z kontaktem z marszałkiem Kuchcińskim. – Choć rzeczywiście nie zawsze odbiera telefon. Ale zawsze oddzwania. A ponieważ ja jestem człowiekiem cierpliwym, nie narzekam na to – mówi poseł Buczak.

Takie wypowiedzi się powtarzają. Z politykami PiS z regionu sam marszałek kontaktuje się rzadko, gdy oni dzwonią on nie odbiera, ale zwykle oddzwania.

– Marszałek regularnie spotyka się z nami w swoim gabinecie podczas tygodni sejmowych. Kiedyś te spotkania były częstsze, dziś są rzadsze, ale jednak odbywają się. Gorzej jest z organizowaniem posiedzeń zarządu regionu czy rady regionalnej na miejscu, na Podkarpaciu. Te odbywają się bardzo, bardzo rzadko – mówi nam jeden z polityków PiS z regionu.

Kuchciński unika mediów

Marszałek słynie zaś z tego, że unika kontaktów z mediami. W dawnych czasach, kiedy był jeszcze politykiem rangi regionalnej, nie miał z tym problemu. Często organizował konferencje prasowe, chętnie udzielał wypowiedzi. Wszystko zmieniło się w latach 2005-07 kiedy został szefem klubu parlamentarnego. Jego postawa wobec mediów ewoluowała. Najpierw bardzo chętnie bywał w studiach telewizyjnych ogólnopolskich stacji i odciął się od mediów regionalnych. W ogólnopolskich wypadał słabo, zaczął z nich stopniowo wycofywać się. W kolejnych latach zniknął z mediów w ogóle.

Tak jest i w tej kadencji. Jako marszałek Sejmu jest poddawany stałej krytyce. Kilka tygodni temu głosowany był wniosek o jego odwołanie. Kuchciński jednak utrzymał stanowisko, z sejmowej mównicy bronił go sam prezes PiS Jarosław Kaczyński.

Dyktatorską zagrywką Kuchciński znieważył urząd marszałka – prof. Leszek Balcerowicz w Temacie Dnia

 

wyborcza.pl

„Zadzwonili z PiS, że nie siadają ze mną do stołu”. Szczerba mówi nam, dlaczego TVP Info usunęło go z programu

15.03.2017

– Ta sytuacja pokazuje, kto w „telewizji narodowej” dokonuje selekcji gości w programach – mówi w rozmowie z naTemat poseł PO Michał Szczerba. Polityk miał być we wtorek gościem programu „Minęła dwudziesta” w TVP Info, ale w ostatniej chwili odwołano zaproszenie dla niego na wyraźne żądanie Prawa i Sprawiedliwości.

To miała być kolejna zwykła polityczna rozmowa w TVP Info. Choć może nie taka zwykła, bo temat był nietypowy. Posłowie Michał Szczerba z PO, Jacek Sasin z PiS oraz Adam Andruszkiewicz z klubu Kukiz’15 mieli rozmawiać o „Polexicie„. Rozmowa się odbyła, ale w niepełnym składzie. Godzinę przed początkiem o tym, że w studiu jest niemile widziany, dowiedział się Szczerba.

 

Jak pisaliśmy w naTemat, poseł sprawę szybko skomentował na Twitterze. Winą za całe zamieszanie obarczył Prawo i Sprawiedliwość.

 

Co się właściwie stało wczoraj wieczorem?

Michał Szczerba: Zostałem zaproszony do programu („Minęła dwudziesta – red.), zostało to zapowiedziane i koło dziewiętnastej otrzymałem informację, że Prawo i Sprawiedliwość nie wyraża zgody na mój udział w programie, ponieważ podjęto decyzję, że partia nie siada ze mną do stołu w studiu. W związku z tym pani wydawca poinformowała mnie, że musi odwołać moją wizytę.

I nawet nie kryła się z tym, że decyzję podjęła nie ona, tylko na Nowogrodzkiej?

Nie. Napisała mi SMS-a, że „bardzo mi przykro panie pośle, musimy odwołać dzisiejszy udział w programie”. „Biuro PiS podtrzymuje swoją decyzję, że nie będą z panem brać udziału w programach” – dodała.

Rozumiem, że nikomu nie przyszło do głowy, żeby w takim razie nie zaprosić np. przedstawiciela PiS?

To jest właśnie kuriozalne. Pokazuje, kto dokonuje selekcji gości w programach „telewizji narodowej”, kto ma wpływ na obsadę i kto decyduje o tym, który z gości reprezentujących opozycję jest niewygodny. To chyba jest taki drugi przypadek, bo wcześniej pan poseł Kierwiński miał podobną historię, ale nie chciał jej nagłaśniać. To znaczy ja też miałem podobną sytuację, ale to było w innej telewizji, prywatnej, był inny kontekst tej sytuacji, inna formuła.

W TVP Info nikt nie protestował?

Wydawca i redaktor Rachoń, który nie jest też przypadkowym prowadzącym, ale wicenaczelnym publicystyki TVP Info, w pełni to zaakceptowali. Temat rozmowy dotyczył „Polexitu”. Jeżeli program polega na tym , że dziennikarz, który był wcześniej rzecznikiem tej partii (w Sopocie – red.) i kandydatem na radnego, rozmawia z posłem PiS (Jackiem Sasinem – red.) i eurosceptycznym posłem Kukiz’15 (Adamem Andruszkiewiczem – red.) i we wszystkim się zgadzają, to życzę powodzenia. Ale w tym momencie każdy wpłacający w tym kraju abonament radiowo-telewizyjny może sobie zadać pytanie czy jego pieniądze idą na telewizję partyjną, gdzie jest pokazywany jeden światopogląd, czy też jest uwzględniany pluralizm, który również przekłada się na to, że Polacy bez względu na swoje poglądy będą opłacać abonament.

Nie próbował pan wpłynąć w jakiś sposób na decyzję stacji?

Oni po tym zdarzeniu, po tej decyzji PiS, ja nazywam to właściwie decyzją Komitetu Politycznego PiS, wykonywali gesty. Próbowali znaleźć innego rozmówcę z PO, ale w tej sprawie stanowisko partii było jednoznaczne. Że nie wysyłamy swojego przedstawiciela, bo PiS nie będzie nam nie tylko meblować Polski, ale i składu programów informacyjnych. Mógłby to być kolejny ciekawy odcinek „Ucha Prezesa„. To przykład na to, że politycyzacja poszła bardzo daleko i nikt nie ukrywa, że programy nawet nie mają pozorów niezależności.

Powinien pan gdzieś to skierować.

Jest to sprawa, która powinna trafić do Krajowej Rady Radiofonii i Telewizji, bo jak mówię, nie jest to niewłaściwe traktowanie nie tylko polityków, ale to jest skandaliczne podejście do samych widzów. Będę to konsultował. Zresztą ta rada konstytucyjnie stoi na straży niezależności mediów, ale i Rada Mediów Narodowych ma swoje ustawowe kompetencje w kwestii zapewnienia równego dostępu do mediów.

Po 16 grudnia, kiedy został pan wykluczony z obrad Sejmu, często ma pan takie problemy?

Ten przypadek, o którym mówimy teraz, i 16 grudnia, to ten sam 10. artykuł Europejskiej Konwencji Praw Człowieka dotyczący wolności słowa. 16 grudnia ograniczono moją wolność wypowiedzi odbierając głos oraz wykluczając z obrad i to jest przedmiotem mojej skargi złożonej pod koniec lutego do Europejskiego Trybunału Praw Człowieka. Czekam na jej na rozpatrzenie. Tutaj też mamy do czynienia z wolnością słowa. Niewątpliwie wiele problemów PiS rozpoczęło się od tego 16 grudnia. Ewidentnie nie jestem postacią lubianą w tym środowisku. W mojej opinii ta sytuacja z telewizji także kwalifikuje się na skargę do Europejskiego Trybunału Praw Człowieka. To naruszenie praw człowieka indywidualnych, ale i zbiorowych, przez jakby nie było telewizję publiczną.

naTemat.pl

PiS wycina historię Polski. Platforma Obywatelska recenzuje rząd Beaty Szydło

Agnieszka Kublik, 15 marca 2017

Kadr ze spotu Platformy Obywatelskiej recenzującego rządy PiS

Kadr ze spotu Platformy Obywatelskiej recenzującego rządy PiS (Platforma Obywatelska)

„Polska w trocinach” – to nowy serial o rządach Prawa i Sprawiedliwości przygotowany przez PO. Serial bardzo mini, bo każdy odcinek jest liczony w sekundach. Pierwszy ma ich 59 i opowiada historię jednego dębu.

Zaczyna się od Chopina, rozbrzmiewa Polonez, cały ekran wypełnia przepiękny przekrój starego dębu. Tak starego, że pamięta rok 1809 i bitwę pod Raszynem. Przeżył powstanie listopadowe (1830 r.), powstanie styczniowe (1863 r.), odzyskanie niepodległości (1918 r.), wybuch II wojny światowej (1939 r.), powstanie „Solidarności” (1980 r.), stan wojenny (1981 r.), pierwsze częściowo wolne wybory parlamentarne (1989 r.) i wreszcie wejście Polski do Unii Europejskiej (2004 r.).

Ostatnia data to 2017 r. i „dobra zmiana”.

Na ekranie widzimy bohaterów tych wydarzeń: Józefa Piłsudskiego, Lecha Wałęsę, Tadeusza Mazowieckiego… Ostatni „bohater” to „Pan od przyrody”. Nazwisko Szyszko nie pada, ale widać go na fotografii (o ministrze Szyszce per „pan od przyrody” pisał w lutym w „Wyborczej” Adam Wajrak).

Lektor ogłasza smutnym głosem: „To 200-letnie drzewo przetrwało burzliwe dzieje polskiej historii, a nie przetrwało jednej chwili ‚dobrej zmiany'”. Piły tną, kolejne drzewa padają. Na ekranie widać napis” „Polska w trocinach”. W ten sposób PO zaczyna recenzowanie rządów PiS w postaci króciutkich spotów reklamowych.

Ustawa o wycince drzew (zgłoszona jako projekt poselski, choć współtworzona w ministerstwie Szyszki) została przegłosowana 16 grudnia podczas posiedzenia Sejmu w Sali Kolumnowej, gdy nie było jasne, czy w sali jest kworum, a opozycja nie mogła zgłaszać marszałkowi Markowi Kuchcińskiemu wniosków formalnych.

Od 1 stycznia drzewa i krzewy na prywatnych terenach można wycinać praktycznie bez nadzoru i konsekwencji (jeśli nie są pomnikami przyrody). Zapis ten dotyczy także starych i zdrowych okazów

W Platformie mówią wprost – wraz z ustawą ruszyła PiS-owska masakra piłą mechaniczną. Z całego kraju płyną informacje o wycince starych, cennych drzew na prywatnych terenach. Ku radości m.in. deweloperów, których takie bezdrzewne działki wyjątkowo interesują.

Ustawę Szyszki skrytykował nawet prezes Prawa i Sprawiedliwości Jarosław Kaczyński. PiS przygotowuje nowelizację ustawy, ale idzie mu to bardzo wolno, nie tak szybko jak np. z ustawą o Trybunale Konstytucyjnym czy mediach publicznych.

PO już szykuje kolejne odcinki serialu „Polska w trocinach”, będą m.in. o naginaniu i łamaniu prawa przez wszystkie ośrodki władzy przejęte przez PiS. Platforma ma na razie pomysł na cztery kolejne filmiki. Ale raczej na tym nie poprzestanie. – To życie pisze nam scenariusze. Jarosław Kaczyński i popełniane przez niego błędy – mówi „Wyborczej” poseł PO.

wyborcza.pl

Witold Gadomski

Kaczyński – resentyment i ignorancja

15 marca 2017

Jarosław Kaczyński

Jarosław Kaczyński (Fot. Sławomir Kamiński / Agencja Gazeta)

Prognozy Jarosława Kaczyńskiego bywały całkowicie błędne, ale wygłaszał je w sposób tak kategoryczny, że robiło to wrażenie. Metody jednak nie zmienia – również w przypadku ostatniego wywiadu dla „Rzeczpospolitej”.

Nie sądzę, by żartobliwe nazywanie Jarosława Kaczyńskiego „naczelnikiem” było trafne. Urząd Tymczasowego Naczelnika Państwa sprawował Józef Piłsudski do chwili zaprzysiężenia w grudniu 1922 roku pierwszego prezydenta Rzeczypospolitej. Zdał wówczas urząd na ręce prezydenta Gabriela Narutowicza, wygłaszając słynne zdanie: „Staję oto na baczność przed Polską, którą ty reprezentujesz”. Czy możemy wyobrazić sobie podobny gest w wykonaniu Kaczyńskiego?

Jego dzisiejsza rola w polityce jest zbliżona do roli pierwszych sekretarzy KC PZPR w okresie PRL. Formalnie nie mieli funkcji państwowych (byli posłami i szeregowymi członkami Rady Państwa), lecz wszyscy, także zachodni politycy, wiedzieli, że to oni sprawują realną władzę.

Władza Kaczyńskiego jest zresztą większa niż Władysława Gomułki czy Edwarda Gierka, którzy musieli liczyć się ze zdaniem członków Biura Politycznego. Kaczyński z nikim we własnej partii liczyć się nie musi, a ponieważ PiS ma większość w parlamencie, to „pierwszy sekretarz” Kaczyński realnie rządzi Polską.

UE – ostatni mur, który oddziela nas od pełni władzy Jarosława Kaczyńskiego – Michał Kamiński w 3×3

Los 38-milionowego społeczeństwa zależy od jego nastrojów, pomysłów i posiadanych informacji i zdolności ich rozumienia. Działania Kaczyńskiego, a także jego wypowiedzi wskazują na to, że często kieruje się resentymentem, złymi emocjami. Pokazuje je w wywiadzie dla „Rzeczpospolitej”, w którym nie ukrywa, że Donalda Tuska darzy nienawiścią. Z nienawiści do rywala gotów był zaryzykować w Brukseli awanturę i izolację Polski w Unii Europejskiej.

Równie niebezpieczna jest ignorancja „pierwszego sekretarza” w polityce międzynarodowej i ekonomii – obszarach o ogromnym znaczeniu dla przyszłości narodu. Kaczyński jest mistrzem zakulisowych gier politycznych, potrafi wyczuć nastroje wyborców, wykazuje też ponadprzeciętny upór i zdolność przetrwania mimo porażek. Cechy te sprawiają, że otoczenie uważa go za geniusza, i podobną opinię wygłaszają sprzyjający mu publicyści. Ale o polityce gospodarczej i sprawach międzynarodowych, zwłaszcza w obszarze Unii Europejskiej, ma sądy nieprawdziwe, a czasami absurdalne.

W wywiadzie, którego udzielił w listopadzie 2002 roku Ewie Milewicz z „Gazety Wyborczej”, mówił: „W istocie będziemy do naszego członkostwa w UE dopłacać. Po drugie – nasze wejście do UE mocno uderzy w rolnictwo, w szczególności produkcyjne, w tradycyjne działy przemysłu. W najlepszym razie nie dostaniemy w sensie finansowym nic, za to przyjmiemy ograniczenia, które w nas uderzą, np. obniżki kwot produkcji rolnej”. A dalej przewidywał głęboką recesję, wywołaną wejściem do Unii, i katastrofę społeczną. „Trzeba się zastanawiać nie nad odwrotem od UE, ale nad wybraniem bardziej fortunnego momentu wejścia do UE” – konkludował.

Prognozy Kaczyńskiego okazały się całkowicie błędne, ale wygłaszał je w sposób tak kategoryczny, że robiło to na czytelnikach wrażenie.

W podobnym tonie mówi w wywiadzie dla „Rzeczpospolitej” o wejściu do strefy euro. Według niego doprowadzi to albo do zahamowania wzrostu gospodarczego, albo „będzie to cios w naszą stopę życiową”. Sąsiadująca z Polską Słowacja, która euro wprowadziła w 2008 roku, rośnie od 2010 roku w tempie podobnym jak Polska. W roku ubiegłym zanotowała wzrost swego PKB o 3,3 proc., a Polska – o 2,8 proc.

Ignorancja Kaczyńskiego w sprawach międzynarodowych uwidoczniła się podczas głosowania w Brukseli nad przedłużeniem kadencji Tuska. Kaczyński uwierzył Ryszardowi Czarneckiemu, który dzielił się z prezesem plotkami z Brukseli, że jest szansa na stworzenie koalicji państw przeciwnych Tuskowi. Cała akcja zakończyła się kompromitacją polskiej dyplomacji, a przy okazji Polski.

To jest największy problem. Jesteśmy w łodzi, którą steruje człowiek kierujący się złymi emocjami, błędnymi informacjami, ignorancją. Łódź płynie kursem kolizyjnym w stosunku do Unii Europejskiej i naszego najważniejszego partnera – Niemiec. A my z niej nie możemy wysiąść.

wyborcza.pl

Macierewicz. W tym szaleństwie jest metoda

WYWIAD

Agnieszka Kublik, 15 marca 2017Generał Piotr Pytel - szef Służby Kontrwywiadu Wojskowego w drodze na posiedzenie komisji do spraw służb specjalnych, sejm, 17 października 2014 r.

Generał Piotr Pytel – szef Służby Kontrwywiadu Wojskowego w drodze na posiedzenie komisji do spraw służb specjalnych, sejm, 17 października 2014 r. (Fot. Sławomir Kamiński / Agencja Gazeta)

Nikt odpowiedzialny, nie mając niepodważalnych dowodów, publicznie nie sformułuje zarzutu, że pan minister realizuje politykę Federacji Rosyjskiej w naszym kraju. Z drugiej strony trudno być ślepym i głuchym na zestawienie tego, co się u nas dzieje, z głównymi celami rosyjskiej polityki.

Agnieszka Kublik: Jest jesień 2015 r., PiS wygrywa wybory, a pan od razu podaje się do dymisji.

Gen. Piotr Pytel*: Tego samego dnia, w którym do dymisji podał się rząd Ewy Kopacz. Uważam, że to zachowanie honorowe, zgodne z moimi wcześniejszymi deklaracjami. Jestem jednym z pierwszych szefów służb specjalnych, którzy podejmują taką decyzję.
W moim raporcie nie podałem żadnego uzasadnienia, powołałem się tylko na podstawę prawną, tj. art. 13 ustawy o SWW i SKW. Szefa Służby Kontrwywiadu Wojskowego odwołuje prezes Rady Ministrów na wniosek ministra obrony narodowej, po zasięgnięciu opinii prezydenta, Kolegium do spraw Służb Specjalnych i sejmowej komisji do spraw służb specjalnych.

Nowy szef MON Antoni Macierewicz wzywa mnie po 16 listopada, kiedy dociera do niego mój raport o odwołanie ze stanowiska. To była krótka rozmowa, o takiej mniej więcej treści:

– Wie pan, że pan mnie obraża?
– Dlaczego, panie ministrze?
– Dlatego że ja wiem, jak się zwalnia szefa SKW, bo to ja pisałem tę ustawę i znam ją lepiej niż pan.

Gdyby Macierewicz znał ustawę, to wiedziałby, że procedura opisana w art. 13 jest jedyną możliwą formułą odwołania mnie. Tymczasem kładzie na stole gotowy kwit, który jest rzekomo moim podaniem o natychmiastowe zwolnienie, i mówi: – A jeśli pan tego nie podpisze, to ja tę sprawę z panem inaczej załatwię.

Jestem rozbawiony, bo nie zamierzam się opierać. – Skoro pan tak uważa, nie zamierzam panu utrudniać przejęcia kontroli nad SKW, mogę ten papier podpisać.
Oczywiście potem cała droga formalna zostaje zachowana.

Generał Mirosław Różański: Jak pożegnałem się z armią

To wtedy Macierewicz rzucił uwagę, że sprawa Smoleńska to tylko polityczne narzędzie?

– Nie. Rozmowa o Smoleńsku odbyła się dzień lub dwa dni wcześniej. To była pierwsza nasza rozmowa, pierwsza skuteczna, bo wcześniej pan Macierewicz wzywał mnie do siebie dwa razy, czekałem ze dwie godziny i się nie doczekałem.

Gen. Bogusław Pacek, szef Akademii Obrony Narodowej, został wezwany do ministra na godzinę 0.30.

– W tej ekipie to normalne. Wzywanie po nocy miało pokazać wyższym oficerom, jak mało znaczą dla nowej władzy. Dyrektorzy SKW często czekali do piątej rano na spotkanie z panem Bączkiem, którego w gabinecie już nie było.

Ale sekretarka mówiła: – Czekać do bólu.

Bo miało ich boleć.

Mnie wezwano do Piotra Bączka w ciągu dnia, kiedy zajął mój gabinet. Zostałem zaanonsowany przez sekretarkę, która przekazała mi słowa nowego szefa: „Niech czeka”. Czekałem pod drzwiami, po dwóch godzinach po prostu wstałem i poprosiłem sekretarkę, żeby po mnie zadzwoniła. Pan Bączek przyjął mnie w końcu po kilku godzinach. Szybko się zorientowałem, że mam do czynienia z osobą o dość specyficznej umysłowości, powiedzmy, że daleko odbiegającej od standardów.
Wystąpił, jak zwykle zresztą, w towarzystwie dwóch doradców. Jest funkcjonariuszem partii, zazwyczaj w ręku trzyma długopis z nadrukiem „Prawo i Sprawiedliwość”. Nigdy bym nie pozwolił sobie na coś takiego. Szef SKW powinien być apolityczny, dla mnie to oczywiste. Zaczęło się od przeciągłego spojrzenia…

Zobacz: Zobacz: Będzie chaos, niepewność i Ministerstwo Bezpieczeństwa Publicznego? W „Temacie dnia” ekspert o nowej organizacji służb specjalnych

Macierewicza papuguje?

– Oni wszyscy się od niego uczą. Ludzie Macierewicza muszą przejść trzy testy: szybkiego oderwania się od rzeczywistości, szybkiego przyjmowania „głęboko ideologicznej postawy” i test na brak alergii na kłamstwo.

Dla wysokich urzędników MON szybko stało się jasne, że pan Bączek nie ma kompetencji do kierowania Służbą. Dlatego wiceministrowie, szefowie departamentów MON pomijają go, dzwoniąc bezpośrednio do dyrektorów pionów SKW, nie chcąc tracić czasu na rozmowy z osobą kompletnie niezorientowaną we „własnym podwórku”. Pan Bączek ma po prostu być i wykonywać polecenia pana Misiewicza. Takie polityczne umocowanie.

Bączek zapytał mnie jedynie, czy są jakieś „sprawy” w SKW. To bardzo nieprofesjonalne pytanie, bo „spraw” w każdej dużej instytucji państwowej jest bez liku. Nie ciągnąłem tej rozmowy, zdałem „pokój” i się pożegnałem.
Bardziej intrygujące były spotkania z ministrem Macierewiczem. Już w czasie pierwszego dał do zrozumienia, że nie interesuje go moja relacja o stanie SKW, bo on wszystko wie – przechwalał się, że po 2007 r. wiedział na bieżąco, co dzieje się wewnątrz Służby.

Może wiedział.

– Może trochę wiedział. Zwłaszcza w okresie wyborczym 2015 w SKW działało coś na kształt piątej kolumny ludzi z zaciągu macierewiczowskiego z lat 2006-07. Był to dość istotny problem dla sprawnego i bezpiecznego funkcjonowania SKW. Oprócz manifestowanej niechęci wobec kierownictwa zdarzały się przypadki strajku włoskiego, nieszczelności informacyjnej, niesubordynacji. Z drugiej strony, jeżeli dowiadywałem się, że oficer lub żołnierz w aktywny sposób utożsamia się z tą grupą, to w granicach rozsądku traktowałem go może w bardziej łagodny sposób, jeśli dochodziło do naruszenia dyscypliny.

Bo?

– Liczyłem na to, że wszyscy w końcu poczują, że gramy do jednej bramki.
Kiedy odwaga potaniała, w ostatnich godzinach mojego urzędowania w SKW, jeden z wysokich oficerów z zaciągu Macierewicza rozłączył instalacje w samochodach Centrum Eksperckiego Kontrwywiadu NATO. To był akt sabotażu, chodziło o uziemienie pojazdów. Nie zdążyłem wyciągnąć konsekwencji służbowych. Ów oficer zajmował wysokie stanowiska w SKW, po prostu zadeklarował nowym przełożonym swoją lojalność. I został „nadwornym donosicielem” szefa Bączka. Potem nagrodzono go jednym z najwyższych stanowisk w pokrewnej służbie.

Jest pan z wykształcenia psychologiem. Dlaczego Macierewicz człowiekowi, którego nie zna, z którym nie będzie współpracował, tak się odkrywa i mówi, że Smoleńsk to tylko czysta polityka?

– Oczywiście zastanawiałem się nad tym. Było to zdarzenie dość niezwykłe, pewnie dlatego zaraz po wyjściu od ministra, poinformowałem o tym najbliższych współpracowników. Wydaje mi się, że Macierewicz po pierwszej fazie rozmowy, takiego trochę siłowania się, chciał mi pokazać: „Chłopcze, nie traktuj mnie niepoważnie, nie jestem takim wariatem, za jakiego mnie uważasz”. I stąd ten Smoleńsk, powiedzenie mi prosto w oczy prawdy na zasadzie: widzisz; ja ci mogę nawet taką prawdę powiedzieć i ty nic z tym nie możesz zrobić. Jesteś bezradny, jak robak przypięty szpilką do ściany, więc mogę zagrać z tobą w otwarte karty. Może była inna przyczyna, której nie znam, ale takie wtedy miałem odczucie.

Kolejna dymisja w wojsku. Generał Jerzy Gut odchodzi

Pan nie traktuje go jako wariata.

– Brakuje mu zwykłych ludzkich oporów, jeżeli chodzi o traktowanie innych, dlatego mówię o tak zwanej osobowości niedojrzałej, psychopatycznej. To nie jest choroba psychiczna. Macierewicz ma osąd sytuacji adekwatny do rzeczywistości, choć ci, którzy go znają, uważają inaczej. On po prostu potrzebuje spisków i podejrzeń do wzniecania pożarów. Jest świetnym manipulatorem, wszystko, co robi, ma służyć jemu samemu.
Bardzo trudno uciec od pytania: kto oprócz Macierewicza najbardziej zyskuje na tym, co on robi? Weźmy jego raport o WSI z lutego 2007 r. Po co sprzedawać obcym wywiadom informacje o naszych służbach? To był dla nich naprawdę bezcenny prezent. Słyszałem wiele publicznych opinii, że uczyli się z niego wszyscy nasi przeciwnicy ze Wschodu. Rozbroiliśmy się sami. W naszym slangu mówi się, że takiemu człowiekowi nie daje się patyka do ręki, nie mówiąc już o karabinie.

Bo się może postrzelić?

– Teraz to chyba problem większego kalibru, biorąc pod uwagę arsenał, jaki spoczywa w rękach pana ministra.

Ministrowi Siemoniakowi nie opowiedział pan wtedy w listopadzie o smoleńskim zwierzeniu Macierewicza. Dlaczego teraz mówi pan o tym publicznie?

– Minister Siemoniak nie był już wtedy moim przełożonym. Mówię o tym teraz, bo bardzo wiele się zmieniło, złamano podstawowe reguły demokratycznego państwa. Nie powinno się milczeć, gdy ważny urzędnik bezczelnie manipuluje opinią publiczną, całym swoim działaniem przyczynia się do dewastacji państwa i pociąga za sobą spore rzesze zwolenników.

Oczywiście zdaję sobie sprawę z tego, że pojawią się zarzuty kłamstwa pod moim adresem. Ale uznałem, że to nie jest czas na szacowanie osobistych strat.

Bo byliście sami.

– Tak.

Ta rozmowa mogła być nagrywana?

– Myślę, że mogła.

Misiewicza kiedy pan poznał?

– 19 listopada 2015 r. To było nasze jedyne spotkanie, co oczywiście jest dla mnie dość przyjemną okolicznością. Wręczył mi wtedy podpisany przez premier Szydło akt odwołania, a potem wydał polecenie, że mam siedzieć w domu i czekać na rozkazy szefa Bączka.

W grudniu nowy szef SKW Piotr Bączek i zaufany Antoniego Macierewicza Bartłomiej Misiewicz wdzierają się do Centrum Eksperckiego Kontrwywiadu NATO. MON wydaje komunikat, że w sprawie „nielegalnej współpracy z FSB” prokuratura postawiła zarzuty panu i byłemu dyrektorowi CEK płk. Krzysztofowi Duszy.

– Nie mogę o tym mówić, śledztwo jest niejawne, jak to zwykle bywa, bo to najlepsza metoda, żeby nam zamknąć usta.

Ale mogę powiedzieć, że kontakty z rosyjską FSB [dawniej KGB] wynikały z tego, że w czasie wycofywania naszego kontyngentu z Afganistanu brano pod uwagę alternatywną, niejako awaryjną drogę przemieszczania naszych wojsk przez terytorium Federacji Rosyjskiej. Żeby taką możliwość rozeznać czy przygotować, trzeba się porozumieć z FSB, w której wiodącym pionem odpowiadającym za bezpieczeństwo sił zbrojnych Federacji Rosyjskiej jest departament kontrwywiadu wojskowego.
Sprawę badała sejmowa komisja do spraw służb specjalnych w poprzedniej kadencji. W maju 2014 r. wydała w tej sprawie pisemne, jawne oświadczenie potwierdzające, że kontakty SKW z FSB były realizowane w interesie Polski i ta współpraca była zgodna z prawem.

Prokuratura wzywa teraz na przesłuchanie Donalda Tuska. Twierdzi, że w dokumentach służb nie ma zgody ówczesnego premiera na współpracę z Rosjanami.

– Mieliśmy wszelkie zgody przewidziane w polskim prawie.

Przeciwko panu ma świadczyć zdjęcie, jak zwiedza pan „Aurorę” i paraduje w czapce majtka krążownika, który rozpoczął rewolucję październikową.

– To zdjęcie pojawiło się w mediach pokornych wobec nowej władzy już po ataku na CEK. Zrobiono je podczas wizyty delegacji SKW w Sankt Petersburgu. Pochodzi najprawdopodobniej z dokumentacji SKW. Towarzyszyłem generałowi Januszowi Noskowi, ówczesnemu szefowi SKW, byłem wówczas dyrektorem Zarządu Operacyjnego SKW. Zdjęcie jest wykadrowane z dużego zdjęcia, stoję tam z innymi osobami.

Nie bardzo wiem, czego chciano dowieść, ale po ataku na CEK uruchomiono maszynkę propagandową na poziomie magla. Sugerowano niejasne kontakty oficerów SKW pracujących w CEK. Jeden z polityków PiS pokazywał aparat szpiegowski znaleziony w jednym z pomieszczeń. Był to po prostu eksponat muzealny, który pułkownik Dusza dostał kiedyś w prezencie. Insynuacja, supozycja i potem uogólnione oskarżenie. To jedna z ich metod.

„Oficerowie SKW w czasach PO wynosili z siedziby CEK niejawne dokumenty, które przechowywali w nieprzystosowanych do tego pomieszczeniach, gromadzili także część dokumentacji związanej z ich współpracą z FSB, a także materiały dotyczące tragedii smoleńskiej” – informował w grudniu 2015 MON.

– To oczywiste kłamstwo. Nie było tam żadnych dokumentów dotyczących współpracy z FSB i tragedii smoleńskiej. Ale rozumiem, że Macierewicz chciałby znaleźć tam materiały, które potwierdzałyby winę tych, którzy „mają krew na rękach”.

A może chodzi o to, że pan się z FSB kontaktował?

– I chciałem to, co by potwierdzało moją rzekomą, nielegalną współpracę z FSB, ukryć w CEK? Ja nie mam nic do ukrycia w tej kwestii. Proszę sobie wyobrazić, że NATO powierza nam tworzenie Kontrwywiadowczego Centrum Doskonalenia, gdyby poważnie traktowało wcześniejsze prasowe doniesienia o kontaktach pomiędzy SKW a FSB.

Po co Macierewicz to robi?

– To jest wycinanie w pień ludzi, którzy wcześniej tu pracowali, i niszczenie ich dorobku. A także podstawowych wartości organizacyjnych, na których opiera się każda instytucja. To dzieje się teraz i w wojsku, i w służbach, i w całym państwie.

Macierewicz wymienił 90 proc. ludzi na stanowiskach dowódczych w Sztabie Generalnym.

– Chce stworzyć nowe państwo, a na pewno nowe wojsko, i to w tempie ekspresowym.
Trwa proces upartyjnienia wojska. Nie chodzi oczywiście o to, że żołnierze wstępują do PiS. Chodzi o to, że w wojsku mogą być tylko ci, którzy nie mają żadnych związków z poprzednią władzą i są całkowicie lojalni wobec obecnej. Przy czym określenie „związki z poprzednią władzą” jest rozumiane bardzo szeroko.

Macierewicz utajnia komisję, by ujawnić spiski w wojsku. „Szpiedzy, korupcja i powiązania”

Minister Macierewicz „przeprowadził szeroką zmianę kadr na najwyższych stanowiskach w jednostkach operacyjnych, każdorazowo zastępując oficerów dobranych przez PO, oficerami o dużym doświadczeniu bojowym w Iraku i Afganistanie, przeszkolonych przy współpracy z wojskami NATO” – informuje MON. Pan też jest „dobrany” przez PO?

– W Urzędzie Ochrony Państwa pracowałem od 1994 do 1999, w 1998 skończyłem kurs oficerski. Od 2003 do 2008 służyłem w Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego. Moja kariera nie jest związana z żadną formacją polityczną.

Latem 2008 r. rozpoczął pan służbę w SKW.

– Najpierw zajmowałem kierownicze stanowiska w gabinecie szefa SKW, po czym zostałem dyrektorem Zarządu Operacyjnego SKW.

W styczniu 2014 r. premier Donald Tusk powołał mnie na szefa SKW po wcześniejszym okresie pełnienia obowiązków na tym stanowisku. Nominacja szefa SKW jest decyzją polityczną, ale tylko w tym sensie, że to politycy ją podejmują. Przynajmniej tak było w moim przypadku.

Takiej rewolucji w wojsku nie było chyba od 1989 roku. Jest też nowa, szybsza ścieżka awansu.

– Przeskakiwanie o dwa stopnie świadczy o tym, że władza potrzebuje nowej, zaufanej i wdzięcznej kadry. Jednocześnie traci się najlepiej wyszkolonych oficerów, bo mieli tego pecha, że awansowali także w okresie władzy PO. Szybkie awanse i niezasłużone wyróżnienia mają oczywiście głęboko demoralizujący skutek, np. uhonorowanie Misiewicza złotym medalem za zasługi dla obronności kraju. Ja po kilkunastu latach służby dostałem medal brązowy i czułem wartość tego odznaczenia.

26-letni Misiewicz służy Macierewiczowi od 17. roku życia.

– 17 lat to taki wiek, kiedy można człowieka ukształtować na swój obraz i podobieństwo.

A Macierewicz jest charyzmatyczny…

– Dla pewnych ludzi charyzmatyczny, dla innych demoniczny.
Mnie się wydaje, że oddanie Misiewicza jest szczere i głębokie. Jest dżokerem Macierewicza o wszechstronnym zastosowaniu.

Pan nie trzaskał przed Misiewiczem obcasami?

– Gdy go zobaczyłem pierwszy raz, myślałem, że to jakiś pracownik techniczny. Z racji wieku, dość specyficznej fizjonomii i braku kindersztuby odrzuciłem możliwość, że to może być ktoś na poziomie dyrektora MON. Przyzwyczaiłem się w tym gmachu do widoku innych postaci. Misiewicz stał się synonimem tego, co w resorcie najgorsze, ale oburzanie się na niego jest moim zdaniem chybione. To tylko produkt Macierewicza.

Macierewicz świadomie poniża oficerów?

– W ten sposób pokazuje, że tych wszystkich panów oficerów postawi tak na baczność, jak ich jeszcze nikt nigdy nie postawił. Zapewnia sobie poczucie, że zwyciężył, że panuje nad tworzywem.

Nie pozwala się oficerom spotykać z prezydentem.

– Czytałem o tym w mediach. Ale moim zdaniem jakaś forma konfliktu pomiędzy nimi jest nie do uniknięcia. Aspiracje Macierewicza są dużo wyższe niż tylko bycie ministrem, więc gdzie tu miejsce dla prezydenta jako zwierzchnika sił zbrojnych?

Tylko w tym roku MON wyda ponad miliard złotych na obronę terytorialną – ukochane dziecko ministra.

– O wyposażeniu, które ma otrzymać OT, regularne wojsko może na razie tylko pomarzyć. Dziwię się, że nasi stratedzy i taktycy tak nieśmiało krytykują pomysł formacji złożonej z weekendowych żołnierzy. Co to za szkolenie raz w miesiącu i dodatkowe ćwiczenia w trybie indywidualnym?

Jak to jest groźne?

– Podczas jednych z pierwszych posiedzeń sejmowej komisji obrony poświęconych OT sprawozdawcy przedstawili mało konkretów dotyczących rozwiązań organizacyjnych, akcentując jednocześnie wzmacnianie patriotycznych fundamentów czy kultywowanie tradycji „żołnierzy wyklętych”. Wtedy potraktowano to niepoważnie, jako przejaw swoistego „partyjnego folkloru”.

Z perspektywy czasu widać, że był to świadomy zabieg marketingowy, sprzedaż produktu „dedykowanego” odbiorcy o określonym światopoglądzie – zapraszamy wszystkich, którzy myślą i czują tak jak nasza partia, PiS. Na razie nie ma wielkiej liczby chętnych, ale po stworzeniu zrębów kadrowych ruszy nabór aktywny. Tych, którzy nie przyjdą służyć z pobudek ideologicznych, przyciąga się w inny sposób. Minister prezentuje w mediach sprzęt, którym będzie dysponowała ta formacja. Nazywanie OT „terytorialsami” sugeruje elitarność na wzór „specjalsów”. To atrakcyjne dla młodych ludzi. A jak się już ich przyciągnie, to zostaną poddani indoktrynacji.

Tworzenie profilowanej politycznie armii, podporządkowanej ustawowo ministrowi, to oczywiste zagrożenie dla naszej „wciąż demokracji”. Niepokój budzi nawet harmonogram, tj. osiągnięcie docelowego kształtu w roku wyborczym.

Jest jeszcze inna niepokojąca kwestia. Od kilku miesięcy pojawiają się pogłoski, nie wiem, na ile prawdziwe, o zamiarze utworzenia kontrwywiadowczej przybudówki do wojsk obrony terytorialnej. Coś na kształt specgrupy złożonej z najbardziej zaufanych ludzi, deklarujących twarde poglądy polityczne. Rozumiem, że pan minister z jednej strony może nie ufać szczelności i ideowości całego SKW. Z drugiej strony, być może ulega pokusie stworzenia prawdziwie tajnej politycznej służby mogącej stosować narzędzia w postaci środków kontroli operacyjnej, takich jak podsłuch. Zestawiając to z szerokimi, nieprecyzyjnie sformułowanymi zadaniami WOT w rządowym projekcie nowelizacji ustawy o powszechnym obowiązku obrony, budzi to zrozumiały niepokój.
Ale dla mnie najbardziej niepokojące jest to, że wojska obrony terytorialnej to potencjalnie szerokie otwarcie drzwi dla penetracji naszych sił zbrojnych przez przeciwnika.

Działa prawo wielkich liczb. W 2019 r. w OT ma być docelowo ok. 50 tys. osób. W mojej opinii żadne kontrwywiadowcze sito nie będzie w stanie wyłapać kandydatów wprowadzanych tam przez obce wywiady. Służby przeciwnika po prostu nie mogą nie wykorzystać takiej okazji.

Jedyne, co mnie lekko uspokaja, to to, że rosyjskim (ale nie tylko rosyjskim, bo mamy wielu innych aktorów w tej grze) służbom specjalnym nie wystarczy sił i środków, żeby tę sytuację w pełni wykorzystać.

Macierewicz zagubiony na wojnie z systemem, czyli wojskowe roszady pana ministra

Jak mogą wykorzystać?

– Z kontrwywiadowczego punktu widzenia OT będzie formacją wysoce niehermetyczną. To ludzie z różnych regionów kraju i środowisk, którzy nadal będą w nich funkcjonować jak każdy cywil. To jest dla wywiadów szalenie atrakcyjne pole werbunku. Dotychczas nasze siły zbrojne były relatywnie odporne na tego typu „infekcję”.

To moja osobista opinia, ale myślę, że wywiady przeciwnika prowadzą akcję budzenia „śpiochów”. Analizują informacje o osobach, z którymi mieli jakikolwiek kontakt w przeszłości. Nawet z tymi, którzy kiedyś wydali im się nieperspektywiczni. Bo teraz – w strukturach OT – mogą być bardzo obiecującą inwestycją.

Zostanie członkiem WOT wydaje się stosunkowo proste. Wyobrażam sobie kandydata, który staje przed komisją poborową z odpowiednią patriotyczną broszurą pod pachą, cytuje kilka wyuczonych fraz. Na wejściu jego szanse wzrastają.

Kolejnym etapem będzie rozpoznawanie kadry, sprzętu, infrastruktury tych jednostek, na terenie których wojska OT będą ćwiczyć. To jest bezcenna wiedza dla wywiadów wojskowych.

Na szkoleniach OT specjaliści pokażą różnego rodzaju triki, autorskie sposoby zwalczania przeciwnika, swoją taktykę. A gdy wiemy, jak przeciwnik się zachowa, to łatwiej go zwalczać.

Projekt ustawy przewiduje, że po trzech latach żołnierz OT może przejść do innych rodzajów sił zbrojnych.

– I w ten sposób przeciwnik może wprowadzać agenturę do innych rodzajów sił zbrojnych. A biorąc pod uwagę PiS-owską politykę awansów, mogą to być w przyszłości osoby wysoko uplasowanie w strukturze kadrowej wojska.

Stamtąd już tylko krok do rozszerzenia wywiadowczych możliwości – styk ze światem polityki i władzy.

Sądzę, że takie działania wobec nas będą prowadzić i pewnie już prowadzą wszystkie służby rosyjskie, które operują na naszym terenie, i pewnie nie tylko rosyjskie.

Jeśli ktoś powie, że sprostamy zagrożeniom, to będzie to nieodpowiedzialne – czy ktoś poważny oszacował skalę zagrożeń, a raczej, czy komuś zlecono dokonanie takiej analizy? Myślę, że zrobiono to pro forma, w kierunku zbieżnym z linią partii.Macierewicz był szefem SKW. Trzeba założyć, że o tym wie…

– To jest najtrudniejsze pytanie. Nikt odpowiedzialny z profesjonalnym doświadczeniem, nie mając niepodważalnych dowodów, publicznie nie sformułuje zarzutu, że pan minister realizuje politykę Federacji Rosyjskiej w naszym kraju.

Z drugiej strony, trudno być ślepym i głuchym na zestawienie tego, co się u nas dzieje, z głównymi celami rosyjskiej polityki. Rosjanie chcieliby doprowadzić do rozpadu Unii Europejskiej, którą postrzegają jako przymierze o charakterze militarnym, a dopiero potem ekonomicznym i światopoglądowym. Sprzeczna z celami rosyjskiej polityki jest perspektywa naszego zbliżenia z Niemcami, których traktują jak byka prowadzącego europejskie stado, więc trzeba ująć go mocno za rogi. Rosjanie przez lata mogli tylko marzyć o głębokich podziałach w polskim społeczeństwie. Dziś mają u nas destabilizację sytuacji politycznej, zszargany wizerunek Polski w ramach NATO i Unii oraz osłabiony potencjał obronny Polski. Jak w tym kontekście sytuuje się bieżąca polityka MON?

Da się te szkody naprawić, gdyby PiS przegrał wybory?

– Wielu szkód nie da się naprawić, tak jak nie da się szybko odtworzyć wyciętych drzew. Siłę i sprawność każdej organizacji tworzą ludzie ze swoimi umiejętnościami i budowany z nich zespół. Jeżeli pozbywamy się tych ludzi, doświadczonych, kompetentnych, z kontaktami, to po prostu niszczymy organizację. Dewastacja instytucji państwa, w tym sił zbrojnych, to bezprecedensowy skok do tyłu.

NATO nie przestanie z nami współpracować.

– Oczywiście, że nie. Ale jest pytanie, jak nas będą traktować.
Pamiętam pierwsze kontakty z sojusznikami, kiedy amerykański pułkownik klepał mnie po policzku, mówiąc z uśmiechem: „Good Peter”. To była chęć okazania mi ciepłego uczucia, ale też była w tym wyższość, protekcjonalizm.

Przez kilkanaście lat naszej obecności w NATO staliśmy się tymi, którzy często nadawali ton. Dziś spadliśmy do rangi kraju nieprzewidywalnego, jakim była kiedyś czy jest Ukraina albo Białoruś. Kraju, co do którego są wątpliwości, w jakim tak naprawdę kierunku podąża. Moi koledzy ze służb partnerskich nie oceniają szefa MON poważnie. Twierdzą, że to krótkotrwałe zjawisko, ale myślę, że to kurtuazja – czytają raporty i wiedzą, jaki jest stan spraw w naszym kraju. Są pewnie rozczarowani – jednak okazało się, że ta Polska nie jest taka, jak się wydawało, demokratyczna, nowoczesna, pełna ludzi z zapałem.

Pan ma pracę?

– Nie mam. Jestem emerytem. Mam za to wilczy bilet, podobnie jak wielu moich byłych współpracowników. Oczywiście praca w sektorze państwowym czy w firmach, które mają styk z obronnością, bezpieczeństwem, całkowicie odpada, bo to by dyskwalifikowało w MON te firmy. Ale mam sporo ciekawych zajęć. Nie tracę czasu, pomimo że siedzę w domu. Klątwa Bączka (śmiech).

* Generał Piotr Pytel – ur. w 1967 r., w latach 90. służył w Urzędzie Ochrony Państwa, potem w ABW. Od 2013 r. kierował Służbą Kontrwywiadu Wojskowego, odwołany jesienią 2015 r.

wyborcza.pl

 

wyborcza.pl >>>

Jarosław Kaczyński: Unia Europejska została zdominowana przez jedną osobę

Foto: Fotorzepa, Jerzy Dudek

Deklaracja wersalska weryfikuje mój stosunek do pani Merkel – mówi Jarosław Kaczyński, prezes Prawa i Sprawiedliwości

 

Rzeczpospolita: Czy kiedy polski rząd przegrywa na forum Unii głosowanie 27:1, nie jest to argument wystarczający, by się zastanowić, że nie my, ale inni mają rację?

Jarosław Kaczyński, prezes PiS: Wyniki takich głosowań nie odnoszą się do racji, tylko do interesów… Racje rozstrzyga się w inny sposób. Oczywiście inaczej jest, kiedy w głosowaniach uczestniczą państwa, a inaczej to wygląda w parlamentach, które mają demokratyczną legitymację, choć i tam „większość” nie zawsze oznacza „rację”. W tej sprawie rację mieliśmy my, a zasada, że państwo, z którego ktoś pochodzi, musi co najmniej wyrazić zgodę, by pełnił wysoką funkcję w Unii Europejskiej, jak i zasada, że ten, kto pełni tę funkcję, musi zachować neutralność wobec wszystkich państw, a szczególnie wobec swojego – wszystkie te zasady zostały złamane w imię pewnych interesów i obawiam się, że także w imię pewnego bardzo niedobrego planu.

Jakiego planu?

Tu chodzi o Europę dwóch prędkości. To plan, na który nie możemy się zgodzić. Nie ma więc wątpliwości, że mimo tej przegranej na szczycie uczyniliśmy dobrze i że – co może zabrzmieć paradoksalnie – nasz status, a także osobisty status pani premier w ten sposób się podniósł, a nie obniżył. Pamiętam, jak mój brat się kłócił właściwie z całą Unią Europejską, ale po tej batalii jego pozycja, i to było bardzo widoczne, wzrosła w radykalny sposób. Tak więc to, co się stało, może mieć przejściowe, negatywne skutki na rynku polskim, ale generalnie to służy polskiej sprawie i sprawie UE, gdzie trzeba przeciwstawiać się tendencji do jej rozbicia.

Zasady, o których pan mówi, np. konieczność poparcia kandydata przez jego kraj, nie są nigdzie zapisane, nawet w traktacie lizbońskim podpisanym przez prezydenta Lecha Kaczyńskiego…

Rzeczywiście na piśmie tych zasad nie ma, była natomiast do tej pory taka praktyka i mogę powiedzieć, że jeszcze w listopadzie partnerzy różnych dyskretnych rozmów i negocjacji, które prowadziliśmy, mówili, że nie ma mowy, by pan Tusk był wybrany, jeśli my się temu sprzeciwimy. Ale jak się okazało, było to stanowisko, które się potem zmieniło i to w sposób dla całej UE niekorzystny. Oczywiście mam na myśli nie tylko stanowisko przewodniczącego Rady Europejskiej, bo ten jest wybierany dopiero drugi raz, ale np. szefa Komisji czy Parlamentu Europejskiego. Argument, że na szefa RE musi być wybrany były premier lub prezydent, też nie jest nigdzie zapisany, ale wszyscy go powtarzają. A to są przecież bajki, w rzeczywistości dzieje się inaczej. Zasady zostały więc złamane, a Donald Tusk zrobił to w sposób szczególnie drastyczny, wtrącając się w polskie sprawy w sytuacji bardzo ostrego sporu. Jego wypowiedź z 17 grudnia przypadła na moment, w którym w sposób skrajnie nieudolny, a przez to śmieszny, usiłowano doprowadzić w Polsce do bardzo ciężkiego kryzysu politycznego.

Argumenty PiS przeciw Tuskowi były dwa: pierwszy to ingerowanie w polską politykę, a drugi to opinia, że „nic Polska nie miała” z tego, że sprawował on tę prestiżową funkcję w UE. Nie ma tu sprzeczności? Albo neutralność, albo załatwianie interesów swojego kraju…

To nie tak. Tusk nic nie zrobił dla Polski, choć ci, którzy pełnią wysokie funkcje, z reguły coś jednak robią, choćby zwiększają zatrudnienie swoich współobywateli w administracji unijnej. Ale tu chodzi o coś innego: Tusk popierał takie inicjatywy, które w oczywisty sposób były sprzeczne z polskimi interesami. Choćby projekt wprowadzenia kary 250 tys. euro za każdego nieprzyjętego imigranta. Jak rozumiem, z grona tych 11 tys., które były nam przydzielone. To jest łącznie 3 mld euro, które mielibyśmy płacić w gruncie rzeczy za nic. To jest suma równa połowie rocznych kosztów programu 500+. Tusk popierał wszystkie przedsięwzięcia, które miały zmierzać do wymierzenia Polsce jakichś sankcji za zmiany, które w naszym kraju były przeprowadzane, a w szczególności naszej reakcji na nadużycie poprzedniego parlamentu, jeśli chodzi o wybór członków Trybunału Konstytucyjnego.

Ale Tusk wcale nie był zwolennikiem przyjmowania imigrantów. Właśnie przez to znacznie ochłodziły się jego relacje z Angelą Merkel i zapewne dlatego pojawiły się sygnały, że możliwy jest inny kandydat na stanowisko szefa Rady… Czy błyskawiczna, ale nieumiejętnie przeprowadzona wojna PiS z całą Unią wzmocniła byłego szefa PO? To dzięki wam wygrał?

Państwo, jako dziennikarze, nie wszystko wiecie i dlatego wyciągacie nieuprawnione wnioski.

Dlatego zadajemy to pytanie panu…

Zmiana sytuacji nastąpiła dużo wcześniej. Zanim jeszcze Polska przystąpiła do swojej akcji dyplomatycznej, Tusk miał pełne poparcie Niemiec. Powodów można się tylko domyślać. I nawet jeśli kiedyś relacje z panią kanclerz się pogorszyły, to jest to już historia. Musimy pamiętać o merytorycznym wymiarze tego personalnego sporu między nami a Donaldem Tuskiem. Jest to bowiem spór o istnienie lub nieistnienie Unii Europejskiej.

Możliwa jest walka o jednolitą Unię, znajdując się w proporcji 1:27 z innymi?

A skąd to założenie, że jest to proporcja stała? Ona w różnych sprawach może się zmieniać. Są relacje w ramach Rady Europejskiej, są relacje z Komisją Europejską, jest cała paleta możliwości. I nie jest tak, jak mówią ci, którzy robią sobie z tej proporcji 1:27 symbol swojego sukcesu. To jest sukces, który tak naprawdę ich po prostu kompromituje, bo przecież ten „jeden” to jest Polska, a 27 to inne kraje i wpisuje się to wszystko w bardzo niedobrą, trwającą co najmniej od XVII wieku, tradycję zdrady narodowej.

Pan zarzuca opozycji zdradę narodową?

Jeżeli ktoś się tak bardzo podnieca tym, że Polska przegrała 27:1 – ciągle do telewizji politycy PO przychodzą i pokazują jakieś kartki – to oznacza głęboko tkwiące w tych ludziach psychiczne oderwanie się od własnego narodu i postawienie się po drugiej stronie. Tylko wtedy to 27:1 może się wydawać sukcesem.

Pan identyfikuje Polskę jako kraj i naród z rządem, czyli ekipą polityków, która wygrała wybory i sprawuje władzę. Ale wobec rządu można być w opozycji i się z nim nie zgadzać. Bycie w opozycji nie wyłącza nikogo z narodu.

Można się nie zgadzać. Można być w opozycji, tylko dobrze by było, żeby opozycja nie była wspierana z zewnątrz. Nas z zewnątrz nikt nie wspierał.

No właśnie. Sam pan mówi, że wybór Tuska to przegrana PiS. Nie dostaliście poparcia nawet od Węgier. Co poszło nie tak? Za późno zaczęliście? Dlaczego się nie udało?

Być może rzeczywiście były jakieś opóźnienia w rozpoczęciu naszej kampanii, ale to nie zależało tylko od nas. Zaskoczenie dotyczące poparcia Viktora Orbána nie było bardzo radykalne, wiedziałem, że jest pod potężnym naciskiem, i wiedziałem, że jest jakby chroniony przez Europejską Partię Ludową. Prowadzić wojnę z własną grupą polityczną byłoby mu wyjątkowo trudno. Ale to nie oznacza, że nie mam w tej sprawie uczucia zawodu.

Orbán zapewnia, iż kilka dni przed szczytem uprzedzał premier Szydło, że poprze Donalda Tuska…

Miałbym na ten temat nieco inne zdanie. Ale teraz nie ma już sensu do tego wracać.

Kiedy pojawił się pomysł z wystawieniem kandydatury Jacka Saryusz-Wolskiego? Kto jest jego autorem? Adam Bielan twierdzi, że taką koncepcję zgłaszał jeszcze w październiku Jarosław Gowin.

Nie będę się spierał o to, kto to wymyślił. Kilka różnych osób miało w różnym czasie taki pomysł. Jeżeli Gowin mówił to w październiku, to niewątpliwie był pierwszy. Ale nazwisko Saryusz-Wolskiego pojawiało się też wcześniej. Wiadomo, że jest to człowiek, który nie uczestniczył w atakach na Polskę i nie głosował w PE za uchwałami potępiającymi nasz kraj. To nie jest człowiek tych poglądów, które my wyznajemy, ale zachowywał się przyzwoicie. Co do jego kwalifikacji i znajomości Unii Europejskiej nie można mieć żadnych wątpliwości. Pewnie byłoby lepiej, gdyby wszystko było przygotowane wcześniej, ale nie sądzę, by to zmieniło wynik głosowania choćby o jeden głos. To, co się stało, jest wynikiem tego, że Unia została zdominowana przez jedno państwo. A właściwie przez jedną osobę. To jest sytuacja dla Wspólnoty groźna, mówiłem o tym w wywiadach, także dla prasy niemieckiej.

Ale mówił też pan, że trzyma kciuki, żeby Angela Merkel wygrała wybory w Niemczech.

No bo na tle konkurencji nie prezentuje się jeszcze najgorzej. Ale różne błędy przez nią popełnione, nie wspominając o obecnym kryzysie, który jest niewątpliwie jej autorstwa, rzutują na przyszłość. Mam na myśli sprawę uchodźców i Brexit, który był po części jej efektem. To może doprowadzić do tego, że Unia się rzeczywiście zawali. No i wreszcie jest tzw. deklaracja wersalska, która, czego nie ukrywam, mocno weryfikuje mój stosunek do pani Merkel. Zwłaszcza jeżeli weźmie się pod uwagę, że chodzi o nacisk na Niemcy, by płaciły długi dużych państw Południa, takich jak Hiszpania i Włochy. Anglia wychodzi z Unii, Włochy są w takim kryzysie, że komik jest najpoważniejszym kandydatem do władzy, Hiszpania jest w bardzo ciężkim pacie politycznym, a obecny system kwestionuje także Martin Schulz, oficjalny kontrkandydat Angeli Merkel, mówiąc o „drapieżnym kapitalizmie”. Z większych państw w naszym regionie pozostaje tylko Polska, inne mają słabszą pozycję, choćby dlatego, że są znacznie mniejsze.

Przedstawia pan diagnozę Europy, w której wszystkim rządzą Niemcy. Polska może mieć inne zdanie, ale w myśl pana logiki na końcu przyjdzie Merkel i zmusi innych do zmiany stanowiska. W takiej wizji nasze starania z góry są skazane na niepowodzenie, a nasza polityka na brak skuteczności.

Przy okazji wyboru Tuska tak było. Niektórzy zawsze zgadzają się z panią Merkel. Duże państwa miały swoje interesy, a mniejsze się dostosowały. Ale tu nie wchodziły w grę interesy egzystencjalne. Leszek był w stanie zmusić Unię do przyjęcia kilkunastu naszych postulatów, bo jego głos mógł zablokować całość.

Ale wynegocjowany przez niego traktat lizboński radykalnie ogranicza użycie weta. I sprzeciw Polski skazuje nas na nieskuteczność.

Dlaczego uważają państwo, że będziemy jedyni?

Bo przegrywamy również sprawy w codziennej pragmatyce UE. Na przykład sprawę ograniczenia limitów emisji CO2, zabójczą dla naszej gospodarki.

No ale w sprawie CO2 jesteśmy jedynym krajem zainteresowanym, bo tylko polska gospodarka jest oparta na węglu. Przecież nie możemy poprzeć ograniczania emisji, bo uderzylibyśmy w siebie. Celem UE jest zrównywanie się poziomów gospodarek, a zgoda na ograniczenie emisji cofnie naszą gospodarkę o wiele lat.

No właśnie, przez to, że nie potrafimy budować sojuszy i koalicji, jesteśmy w Unii nieskuteczni.

To może się państwo łaskawie cofną do czasów Platformy, która przecież nic nie załatwiła. Niemcy zablokowały nasze porty, zupełnie nie licząc się z nami. Nawet biorąc pod uwagę ich wkład do budżetu Unii i środki, które Polska ma z budżetu Unii, zrobili to bardzo małym kosztem. A i tak 80 proc. tych środków wróciło do nich.

PO wynegocjowała niezły budżet na lata 2014–2020.

Nie można jednak sprowadzić polityki europejskiej dużego europejskiego kraju do 300 mld złotych w funduszach strukturalnych. To ma być sukces PO? Załóżmy, że gdybyśmy byli bardziej bogaci, dostalibyśmy 30 mld mniej na siedem lat. To około 4 mld rocznie. Gdyby okiełznać złodziei przy budowie autostrad, tobyśmy mieli więcej.

Platforma zbudowała koalicję na rzecz wspólnej polityki wschodniej. Umowa stowarzyszeniowa z Gruzją czy Ukrainą to był też polski sukces.

Jeśli wojnę w Gruzji czy wojnę w Donbasie uważają państwo za sukces, to ja bym się spierał.

Bo udało się to zablokować Rosji. Pan sam pojechał na Majdan wspierać Ukraińców w stowarzyszaniu się z Europą…

Owszem i dobrze zrobiłem, choć część prawicowego elektoratu ukarała nas za to w wyborach do Parlamentu Europejskiego. Ale tego nie żałuję. Przypomnę, że byłem na Majdanie, licząc, że na Ukrainie dojdzie do prawdziwych zmian, a Radosław Sikorski wówczas wymuszał groźbą śmierci porozumienie, które miało ratować Janukowycza. Dlatego za sukces bym tego nie uznał.

W czasie rządów PO nasze interesy w UE wielokrotnie nie były uwzględniane. Choćby w sprawach klimatycznych, gdy Tusk mówił, że weto byłoby bronią atomową i dlatego jej nie użył. Wycofywał się zresztą ze wszystkiego, bo wszystko było podporządkowane jego prywatnemu celowi.

Prywatnemu?

Tak, bo chciał zostać szefem Komisji Europejskiej. Na to miał nadzieję. Już w lecie 2009 roku powiedział mojemu bratu: „Nie uwierzysz, nie będę kandydował na prezydenta”. Na życzenie Putina aresztowano ludzi z powodu drobnych utarczek z rosyjskimi kibicami, bo wtedy wejście w konflikt z Rosją uniemożliwiłoby mu europejski awans. Potem był Smoleńsk, ale o tym mówić nie chcę, bo mnie państwo oskarżycie o obsesję.

PO prowadziła politykę sprywatyzowaną, pozbawioną jakichkolwiek ambicji i dla Polski skrajnie szkodliwą. My tego kontynuować na pewno nie będziemy.

Nie mówimy o obsesji, ale nie lubi pan Tuska?

Brat bliźniak to bardzo bliski związek. Gdybyście stracili go państwo w związku z niewątpliwą czyjąś działalnością, toby go państwo lubili? Gdyby państwo słyszeli nieustanne obelgi, że są schizofrenikami, gdyby obrażanie stało się metodą polityczną, toby go państwo lubili? Gdyby dostali państwo fałszywe taśmy na Rady Bezpieczeństwa Narodowego ze słowami „on mnie zabije”, toby go państwo lubili? Dlatego później nie chodziłem na RBN.

Krótko mówiąc, proszę nie żądać od człowieka – polityk to też człowiek – by człowiekiem nie był. Ale naprawdę nie kieruję się tym w polityce wobec Tuska. Kieruję się po prostu względami dotyczącymi interesów Polski.

Pan się niedawno spotkał z Saryusz-Wolskim w Warszawie?

Rozmawiałem z nim. To jasne.

Wiąże swoją przyszłość z PiS?

Nie potrafię odpowiedzieć na to pytanie. Natomiast od razu chcę podkreślić: nie dostał żadnych obietnic za zgłoszenie kandydatury na szefa RE.

Nie dostał nawet propozycji startu z waszych list do PE?

Ja powiedziałem mu wyraźnie tak: ta sprawa nie jest związana ze sprawą kandydowania. To jest jego decyzja i on ją podjął. Niczego mu nie obiecałem ani niczego nie odmówiłem. O niczym konkretnym mowy nie było.

Ale polityk tak ważny, który angażuje się w kampanię konkurencyjnej do tej pory partii politycznej na czołowym miejscu, nie może chyba zostać pozostawiony samemu sobie, bo byłby to zły znak dla wszystkich innych, którzy chcieliby z PiS współpracować w przyszłości…

To wszystko w ogromnej mierze zależy od samego pana Saryusz-Wolskiego. Jesteśmy prawie w tym samym wieku. Często z ludźmi mojego pokolenia sobie żartujemy, że trzeba by wprowadzić zasadę prawa kanonicznego, czyli rezygnację po skończeniu 75. roku życia…

Kto by przyjmował rezygnację? Papież?

(śmiech) Nad tym się akurat nie zastanawialiśmy. To żart oczywiście. Nie wiem, jakie decyzje podejmie pan Saryusz-Wolski, na pewno nasza partia jest nastawiona do niego bardzo ciepło.

Czy uchwała Komitetu Politycznego wynikała z nieufności wobec rządu? Rząd miał inne plany?

Rząd nie miał żadnych innych planów. To, że witałem panią premier z kwiatami na lotnisku, to, że wymyśliłem, że należy pojechać na Okęcie…

Pan to wymyślił?

Tak. I było to działanie z serca. Choć i z głowy. Uważałem, że należy tak zrobić i tak zrobiłem. Jestem bardzo wdzięczny pani premier za to, co zrobiła, bo postępowała bardzo dzielnie, i to pod naciskiem, pod którym bardzo wielu się ugina. To zresztą przyczynek do roli kobiet w polityce…bardzo pozytywny. Tym bardziej że pani premier, mimo tego sporu, jest z wieloma politykami Unii Europejskiej, w tym także z Angelą Merkel, w dobrych osobistych relacjach. Więc było to dla niej jeszcze trudniejsze. Jak się z kimś ktoś ciągle kłóci, to łatwo powiedzieć „nie”, ale jak się jest w dobrych relacjach, to robi się to trudne.

Po co więc była ta uchwała?

Z bardzo prostego powodu: żeby pani premier miała argument w ręku w postaci stanowiska własnej partii.

By miała argument: „Nie mogę poprzeć Tuska, bo nie miałabym po co wracać do Warszawy”?

Nie, raczej jak Pizarro, który spalił własne statki, by nie było odwrotu. Idziemy tylko do przodu.

Skoro o paleniu mowa… Minister Waszczykowski nie pali za sobą mostów w Unii Europejskiej, używając konfrontacyjnej retoryki? Np. takie zdanie: „Musimy drastycznie obniżyć poziom zaufania do Unii i zacząć prowadzić politykę negatywną”. Podoba się panu taka dyplomacja?

To jest kwestia stylu. Dzisiaj mamy taką politykę światową, w której mieści się Donald Trump, Boris Johnson, minister spraw zagranicznych Wielkiej Brytanii, i wiele innych osób zachowujących się oryginalnie. Takich, którzy posługują się ostrzejszym językiem. Do tej grupy należy minister Waszczykowski. Anglicy mogą mieć takiego niekonwencjonalnego ministra, a my nie?

I taką rolę ma pełnić? Oryginała?

Nie, on po prostu taki jest.

Premier Morawiecki mówił, że na razie nie obawia się Europy dwóch prędkości.

Bo to nie jest perspektywa natychmiastowa. Takich deklaracji było już wiele. Ale ta brzmi groźnie, bo propozycja powstania Unii dwóch prędkości to de facto propozycja rozbicia Unii. Bo spór na ostatnim szczycie UE nie dotyczył tylko Tuska, ale także właśnie tego, czy będą dwie prędkości.

Unia pierwszej prędkości będzie się jednoczyć wokół państw tzw. starej UE, ale też wokół strefy euro. Czy to nie czas, by wrócić do dyskusji o wejściu do unii walutowej?

Nie. Wejście do strefy euro będzie oznaczać, że albo złotówka zostanie wyceniona wysoko, co uderzy w nasz eksport, czyli w naszą gospodarkę – 45 proc. PKB to eksport, czyli w ostatecznym rachunku w nasz poziom życia. Albo ocenimy ją nisko, ale to będzie oznaczać cios w naszą stopę życiową, spadek popytu, a więc również uderzenie w gospodarkę. Nie ma z tego ucieczki.

Twórcy tzw. ustawy frankowej ukuli sformułowanie „kurs sprawiedliwy”. Nie można euro wycenić sprawiedliwie?

To byłoby nie do uchwycenia. Gdybyśmy przyjęli dzisiejszy kurs, eksport by się trzymał, ale Polacy poszliby z torbami. Jesteśmy sąsiadem Niemiec i nie da się utrzymać jakiejś radykalnej różnicy cen towarów, bo wówczas Niemcy by masowo zaczęli jeździć do Polski na zakupy. A niemieckie ceny nie spadną, więc polskie pójdą w górę. Pensje też będą rosły, ale spadek stopy życiowej Polaków o 20–25 proc. na wiele lat jest nie do uniknięcia. A to doprowadzi do zahamowania gospodarki.

Przecież wiele krajów wchodziło do strefy euro i tak głębokiego zubożenia tam nie było: Litwa, Słowacja…

Ale oni wchodzili do strefy euro w czasie kryzysu. Spadek stopy życiowej przeżyły przez kryzys i wtedy weszły do euro. A poza tym, przy całym moim szacunku dla tych państw, to ich gospodarki są znacznie mniejsze. Trzy kraje bałtyckie mają łącznie niższe PKB niż Mazowsze. Dlatego niektóre mechanizmy gospodarcze działają inaczej. Poza tym przecież Niemiec nie będzie jeździł do Estonii na zakupy. A już do Polski, owszem, podobnie jak Słowacy masowo robią zakupy w Polsce. Nie ma wątpliwości, że to musiałoby nas spotkać. Nowy wstrząs społeczny, kolejne lata zmarnowane. To zupełnie niepotrzebne.

Ale jest jeszcze inny problem – stracilibyśmy jakiekolwiek instrumenty polityki gospodarczej. Jeśli ktoś wierzy, że na Zachodzie mamy samych dobrych wujków, którzy będą prowadzić politykę gospodarczą w naszym interesie, to mu gratuluję, ale radziłbym, by nie zajmował się życiem ekonomicznym, politycznym czy społecznym. Tam będą realizowane interesy wielkich krajów, które będą po prostu sprzeczne z naszymi. Wejście do strefy euro będzie oznaczać trwałą peryferyzację Polski. Możemy przyjąć wspólną walutę, jak będziemy mieli 85 proc. PKB Niemiec per capita.

Ale jak na razie to bogatsze kraje mają fundusze, które do nas trafiają. I których odebraniem groził ostatnio prezydent Francji.

Fundusze płyną, bo takie są unijne przepisy i tego się nie da szybko zmienić. Tu mniejsze kraje nas popierają, również państwa Grupy Wyszehradzkiej, bo one by na tym straciły. Oczywiście są poddawane rozmaitym naciskom, premier Bułgarii mówił, że jak czegoś chce Berlin, to trzeba to wykonać. Ale w naszym interesie leży to, by Unia się nie rozlatywała ani by nie pojawiały się mechanizmy, które do tego rozpadu mogłyby doprowadzić. Jeśli we Francji obywatele uwierzą, że to już koniec UE, to bardzo zwiększa szanse pani Le Pen, z którą nie mamy nic wspólnego, choć niektórzy usiłują nas wsadzić we wspólny sojusz. Rozmontowywanie Unii byłoby poważnym błędem. Podobnie jak wielkim błędem było na siłę wybieranie Donalda Tuska, którego „Die Welt” nazwał przeciętnym szefem Rady Europejskiej.

Sporo środowisk katolickich i Episkopat chce uruchomić korytarze humanitarne – pomóc niewielkiej liczbie osób starych lub schorowanych z obozów uchodźców w ramach gestu miłosierdzia. Od roku Episkopat nie ma zgody rządu na podjęcie takich działań. Pan jest za?

Tak. Jeśli chodzi o korytarze humanitarne, pomoc nawet kilkuset chorym osobom, to ja nie mam nic przeciwko temu. To nie moja decyzja, ale rządu, ale można ją podjąć. I trzeba pomagać. Ja chodzę do kościoła rektorskiego Redemptorystów na Nowym Mieście i utrzymujemy tam jedną rodzinę w Syrii, wdowę z synem. Tego rodzaju akcje są potrzebne i sam w nich uczestniczę.

Ale inną sprawą jest narzucenie społeczeństwu pewnej zmiany sposobu życia związanego z masową imigracją, co będzie się wiązało z obniżeniem poziomu bezpieczeństwa i na to zgody nie będzie. Rozumiem, że ludzie żyjący w strzeżonych domach lub zamkniętych osiedlach mogą sobie pozwolić na luksus pięknoduchowskiej wielkoduszności. Ale obowiązkiem władzy demokratycznej jest troska o tych, którzy sami nie mogą sobie zapewnić bezpieczeństwa.

—rozmawiali Zuzanna Dąbrowska, Michał Szułdrzyński

rp.pl

Dominika Wielowieyska

Niezłomne zasady inkasowania euro

15 marca 2017

Prezes PiS Jarosław Kaczyński

Prezes PiS Jarosław Kaczyński (Fot. Sławomir Kamiński / Agencja Gazeta)

„Wyborcza” ujawniła darczyńców i wydatki europejskiej rodziny PiS – partii ACRE i jej fundacji New Direction. W 2015 r. Polacy nagle wpłacili na te organizacje 200 tys. euro, a ACRE sfinansowało konwencję PiS.

Przeczytaj tekst Agaty Kondzińskiej i Tomasza Bieleckiego „Fortel PiS w walucie euro. Jak dzięki darowiznom zdobywano unijne fundusze”.

Wpłacały firmy, które miały wobec PiS dług wdzięczności, bo zarabiały dzięki tej partii przy innych okazjach w Polsce. Wpłacały więc darowizny, dzięki którym europejskie partie i fundacje dostają unijne pieniądze na działalność wedle zasady: jeśli wyłożą 15 proc. z własnych środków, dostają 85 proc. z Unii. Wymóg 15 proc. jest po to, by organizacje udowodniły, że mają wsparcie społeczne.

Wygląda to na sprytny mechanizm – jak pośrednio za pieniądze PiS otrzymywane przez partię z polskiego budżetu pozyskiwać dodatkowe fundusze z Unii Europejskiej. Cała konstrukcja wydaje się zgodna z prawem. Można tylko narzekać na swoiste kombinatorstwo.

Niestety, PiS daje argument krytykom systemu finansowania partii z budżetu (którego jestem zwolenniczką), którzy twierdzą, że system ten niewiele zmienia. Bo partiom zawsze pieniędzy publicznych będzie mało. Będą lawirować, jak zgarnąć więcej. Przecież PiS dostaje potężne subwencje z budżetu – 18,5 mln zł rocznie, nie licząc zwrotów za kampanię i wydatków na biura parlamentarzystów. Daje to partii olbrzymie pole manewru. Być może PiS szasta publicznymi pieniędzmi, skoro wciąż ich brakuje.

O ile zabieg z darowiznami wpłacanymi na ACRE i New Direction można uznać za zgodny z prawem, o tyle wykorzystanie pieniędzy z tych europejskich organizacji jest już bardzo dyskusyjne. Kontrolerzy Parlamentu Europejskiego sprawdzają wydatki ACRE na konwencję programową PiS w Katowicach w lipcu 2015 r. Szukają w niej tematyki europejskiej, bo według unijnego prawa o finansowaniu partii europejskich i ich fundacji nie można pieniędzy z UE wydawać na „bezpośrednie i pośrednie finansowanie partii krajowych”. Podczas konwencji PiS urządził kilka paneli na tematy europejskie, ale udział ACRE w imprezie nie był eksponowany.

Nie wykluczam, że sprawa zostanie rozstrzygnięta na korzyść PiS. Ale i tak jest to naciąganie przepisów unijnych, żeby konwencje poświęcone głównie polityce krajowej finansować ze środków Unii.

„Newsweek” wcześniej opisał, że Solidarna Polska, partyjka Zbigniewa Ziobry, za ok. 40 tys. euro od europejskiej partii MELD (Ruch na rzecz Europy Wolności i Demokracji) miała w Krakowie urządzić „kongres klimatyczny” na 800 osób. Okazał się on jednak konwencją przedwyborczą SP. Sprawy klimatyczne stanowiły tam raczej margines.

Pieniędzy z UE nie można wydawać niezgodnie z przeznaczeniem, czyli w tym przypadku na działalność stricte partyjną. Również w innych krajach podobne praktyki się zdarzały. Tylko czy to polskie partie usprawiedliwia? Jaki przykład politycy dają obywatelom? Że można naginać przepisy, by zdobyć więcej pieniędzy? Gdzie jest przyzwoitość w gospodarowaniu publicznymi funduszami, czy to unijnymi, czy z polskiego budżetu? I gdzie jest ta niezłomność w przestrzeganiu unijnych zasad, o której mówiła niedawno premier Szydło? Są granice tej pazerności.

Zobacz: Podwójna gra PiS wobec Unii po wyborze Tuska

 

wyborcza.pl

WTOREK, 14 MARCA 2017

Petru: Trzeba będzie PiS rozliczyć, żeby nie było zachęt w przyszłości do takich agresywnych, nacjonalistycznych rządów

20:47

Petru: Trzeba będzie PiS rozliczyć, żeby nie było zachęt w przyszłości do takich agresywnych, nacjonalistycznych rządów

– Ważne, żeby wszystkich rozliczyć. Nie może być jak w poprzednich kadencjach, że zabrakło 5 głosów do postawienia Ziobry przez Trybunałem Stanu. Trzeba rozliczyć, żeby nie było zachęt w przyszłości do takich agresywnych, nacjonalistycznych rządów jak ten PiS-owski – mówił w Kropce nad I lider Nowoczesnej.

20:27

Petru: Strefa euro to 92% dochodów całej UE, Polska może nie dostać ani złotówki z nowej perspektywy

– Rolą opozycji jest pokazanie, że Polska chce być w pierwszej lidze europejskiej. Ten, kto jest ostatni w tabeli, na 28 miejscu, najczęściej odpada. Strefa euro to 92% dochodów całej UE. Nowy budżet może obowiązywać tylko strefę euro i Polska nie dostanie ani złotówki. To jest ważne, bo w Polsce wschodniej nie ma dróg, miały być budowane z nowej perspektywy. Po takim zachowaniu Jarosława Kaczyńskiego, osoby z która się w ogóle nie można dogadać, może w ogóle tych pieniędzy nie być. – mówił Petru w Kropce nad I.

20:19

Petru: Jeśli będzie wniosek w parlamencie to trudno żebym popierał Szydło. Polacy chcą współpracy opozycji

– To nie jest do końca poważny wniosek, bo w ramach opozycji wypadałoby taki wniosek przegadać. Nie wiem czy jest kandydat na premiera. Albo jest kandydat albo jest prawdopodobnie. Jeśli będzie wniosek w parlamencie to trudno żebym popierał Beatę Szydło, ale nie będę się odnosił do tego, czy to jest konstruktywne czy nie wotum nieufności, bo gdyby było na poważnie, to powinny się toczyć poważne rozmowy w opozycji. PO powinna być zainteresowana, by na ten temat rozmawiać. Jeżdzę teraz dużo po Polsce i wszędzie jest wielki apel o współpracę opozycji, która zwłaszcza w kontekście Unii Europejskiej jest fundamentalna. Fundamentem jest teraz silny głos pro-europejski, że ten rząd nie reprezentuje Polaków – mówił Ryszard Petru w programie Moniki Olejnik.

20:18

Ziobro o śledztwach smoleńskich: Toczą się intensywnie, będą nowe czynności i są nowe ustalenia

Toczą się dwa odrębne postępowania [dot. Smoleńska]. Jedno to komisja, która działa przy ministrze Macierewiczu. A druga sprawa, to kwestia ustalenia odpowiedzialności osób. W tej sprawie śledzwa toczą się intensywnie. Będą podejmowane kolejne czynności, są nowe ustalenia, interesujące. Szczegóły posiada z całą pewnością prokurator Pasionek, umówliśmy się że poza pomocą organizacyjną nie będę w te postępowania ingerował – powiedział Zbigniew Ziobro w „Gościu Wiadomości”.

20:16

Magierowski: W Pałacu Prezydenckim na razie nie myśli się o kolejnych wyborach prezydenckich

– W Pałacu Prezydenckim na razie nie myśli się o kolejnych wyborach prezydenckich. Prezydent ma wiele zadań do wykonania, które sam sobie wyznaczył i na razie skupia się na nich, a nie na kampanii – mówił Marek Magierowski w rozmowie z Grzegorzem Kajdanowiczem w „Faktach po faktach” TVN24.

20:14

Ziobro o wezwaniu Tuska: Gdybyśmy chcieli rozegrać to politycznie, to moglibyśmy poinformować o tym przed głosowaniem

– Taką decyzję podjął prokuratur-referent. Panowie z PO dopuścili się jawnej manipulacji, twierdząc że to wezwanie jest następstwem przegranego głosowania w RE. To śmieszne. Gdybyśmy chcieli rozegrać to politycznie, to moglibyśmy poinformować o tym przed głosowaniem, by rozsiać jakieś wątpliwości. Oczekuje od Tuska prawdy, żeby niczego nie zatajał. On w tej sprawie ma wystąpić w charakterze światka. Gdyby był w innym charakterze [w tej sprawie] to byłby wezwany w innym charakterze. Przynajmniej w tym postępowaniu. Ja tego prokuratora nie znam, nigdy z nim nie rozmawiałem. Niech Tusk nie stawia się ponad prawem – powiedział w „Gości Wiadomości” Zbigniew Ziobro.

20:08

Petru: PiS zachowuje się jak gremliny, które jak gdzieś wpadają, to wszystko demolują

– Zachowują się jak gremliny, od kiedy przejęli władzę, które jak gdzieś wpadają to wszystko rozwalają. Prezydent już dawno abdykował, nie wiem czy w ogóle wie co się dzieje w armii. Przecież nie podskoczy Macierewiczowi. Powinien już dawno reagować na tajemnicze odejścia generałów. Nie czuję się bezpiecznie jako Polak z ministrem Macierewiczem, ministrem Waszczykowskim i panią premier Szydło. – mówił Ryszard Petru w Kropce nad I.

20:05

Magierowski o szczycie UE: Kiedy spojrzymy na ostateczny wynik tego głosowania, to trudno mówić o sukcesie

– Kiedy spojrzymy na ostateczny wynik tego głosowania [na szczycie UE], to oczywiście trudno mówić o sukcesie, ale na tym polegają te niuanse dot. słów, których używamy, opisując to, co się wydarzyło podczas szczytu w Brukseli. Pytanie, czy było to głosowanie. Nie padło pytanie, czy ktoś jest za kandydaturą Jacka Saryusz-Wolskiego. Nie padło pytanie, czy ktoś się wstrzymuje od głosu. To pokazuje, jak wadliwe są te procedury, które funkcjonują w UE – mówił Marek Magierowski w rozmowie z Grzegorzem Kajdanowiczem w „Faktach po faktach” TVN24.

20:05

Ziobro o reformie sądownictwa: Sądzę, że to będzie dla nas zwycięski spór

– Sędzia Żurek mówi jak asystent urzędnika KE albo poseł z polskiego Sejmu z PO. Widzimy, ze przedstawiciele tego środowiska bronią stanu rzeczy, który nie budzi zaufania Polaków. Dziś słyszymy, że sędzia ukradł na stacji benzynowej 50 zł. Mam nadzieje, że to co robi rząd mobilizuje do jakichś pozytywnych działań, bo przecież było wiele lat, by poprawić [działania wymiaru sprawiedliwości]. Pan Żurek by więcej zrobił, gdyby przez lata w KRS przyczynił się do poprawy etyki. My przygotowaliśmy reformę, teraz jest atak na nas i próba zaangażowania Unii w tej sprawie. To wyraz desperacji części elit, nie całego środowiska. Sądzę, że to będzie dla nas zwycięski spór. W Polsce mamy jedną z największych liczb sędziów w Europie, a to Polska jest wytykana jeśli chodzi o przewlekłość postępowań i zachowanie na salach sędziowskich. My to zmienimy, niezależnie czy będą w to wciągać UE czy nie – powiedział w „Gościu Wiadomości” Zbigniew Ziobro.

19:59

Magierowski: PAD nie jest zadowolony z wyboru Tuska, bo wspierał innego kandydata

Jak mówił Marek Magierowski w rozmowie z Grzegorzem Kajdanowiczem w „Faktach po faktach” TVN24:

„Prezydent tego samego dnia udzielił wywiadu czy też wypowiedział się dla mediów, powiedział o  swoim stosunku, dość szczegółowo do tego wyboru i do kandydatury Donalda Tuska. Wyraził swój żal, że Rada Europejska w taki, a nie inny sposób procedowała i przedłużyła mandat Tuskowi, nie zapraszając kandydata rządu polskiego na te obrady, nie starając się nawet wysłuchać, jaką wizję ma Jacek Saryusz-Wolski. Niezależnie od tego, czy ta wizja spodobałaby się temu czy innemu premierowi czy prezydentowi, niezależnie od ego, czy ktoś uważał, iż Tusk ma tę wygraną czy przedłużenie kadencji już w kieszeni, to widać było wyraźnie, że pewne reguły zostały conajmniej naruszone i widać było, że te procedury demokratyczne są procedurami demokratycznymi trochę na papierze. To też pewnego rodzaju lekcja dla wszystkich krajów UE i to też dowód na to, że te postulaty mówiące o konieczności zmiany traktatów europejskich albo przynajmniej niektórych procedur – choćby w przypadku obsadzania najważniejszych stanowisk w instytucjach unijnych – powinny być zmienione. I po to, żeby zdemokratyzować te procesy w UE, ale także po to, by pokazać, że UE sama się uczy”

Dzisiaj użyłem takiego sformułowania, że to opowiadanie o Polexicie – bzdura w moim przekonaniu – może się okazać tylko przygrywką do debaty o EUexicie, czyli o rozpadzie UE. Jeżeli Unia nie zacznie się reformować na poważnie, to będziemy mogli zapomnieć i o Polexicie, i o Frexicie, Brexicie – mówił dalej rzecznik prezydenta.

Jak dodał, prezydent nie jest zadowolony z wyboru Donalda Tuska, bo wspierał innego kandydata. Według Magierowskiego, PAD uważał, że kandydatura Jacka Saryusz-Wolskiego jest lepsza dla Polski niż kandydatura Donalda Tuska.

19:46

Magierowski: PAD nie jest zaniepokojony odejściami z armii

– Zawsze pojawia się żal, kiedy ktoś tak doświadczony, z tak wspaniałą kartą w swoim wojskowym życiorysie odchodzi. Trudno mi to skomentować (…) Prezydent Duda jest Zwierzchnikiem Sił Zbrojnych i utrzymuje regularny, stały kontakt z ministrem Macierewiczem i często pyta go także o kwestie personalne. Utrzymuje w pełni satysfakcjonujące go wyjaśnienia dot. zmian kadrowych w armii. Większość tych zmian to rzeczywiście dymisje, rezygnacje ze strony oficerów, wiec trudno ich zatrzymywać siłą w armii, aczkolwiek mogę się zgodzić z tym, co powiedziałem minutę temu, że należy żałować, jeżeli tak doświadczeni wojskowi odchodzą z armii – mówił Marek Magierowski w rozmowie z Grzegorzem Kajdanowiczem w „Faktach po faktach” TVN24. Jak dodał:

„Dopóki te dymisje i zmiany personalne nie doprowadzają do destabilizacji sytuacji w wojsku, to sytuacja jest opanowana i prezydent Duda jako Zwierzchnik Sił Zbrojnych nie ma powodu do niepokoju. Gdyby się okazało w przyszłości, że tak nie będzie, że ta fala narasta, trwa odejść… Na razie nie [ta fala nie niepokoi prezydenta] (…) Powtórzę: prezydent Duda nie jest w tej chwili zaniepokojony tymi odejściami. Uważa, że ta polityka personalna w tej chwili prowadzona przez ministra Macierewicza nie daje powodów do szczególnego niepokoju”

Rzecznik prezydenta komentował w ten sposób złożenie rezygnacji przez generała Jerzego Guta ze stanowiska dowódcy Centrum Operacji Specjalnych.

300polityka.pl

Szef Centrum Operacji Specjalnych złożył dymisję. Wcześniej gen. Gut dowodził m.in. jednostką GROM

past, PAP, 14.03.2017

Gen. Jerzy Gut

Gen. Jerzy Gut (Fot. Wojciech Surdziel / Agencja Gazeta)

• Dowódca Komponentu Wojsk Specjalnych postanowił odejść z wojska
• Przyczyny dymisji gen. bryg. Jerzego Guta są osobiste – mówi rzecznik
• Gen. Gut to weteran z Iraku i Bałkanów, były dowódca GROM

Złożenie dymisji przez szefa Dowództwa Komponentu Wojsk Specjalnych w Krakowie potwierdził jego rzecznik ppłk Krzysztof Łukawski. Gen. Gut złożył wypowiedzenie stosunku zawodowej służby wojskowej. Na razie pozostaje na stanowisku. Generał na początku 2014 r., po ówczesnej reformie systemu dowodzenia, objął stanowisko dowódcy sił specjalnych, po kilku dniach przeformowane na dowódcę Centrum Operacji Specjalnych – Dowództwo Komponentu Wojsk Specjalnych. W sierpniu 2015 r., po kolejnej reorganizacji, stało się ono Dowództwem Komponentu Wojsk Specjalnych. Przez cały 2015 r. generał dowodził Komponentem Operacji Specjalnych NATO.

Dowiedz się więcej:

Kim jest gen. bryg Jerzy Gut?

Gen. Gut służył trzykrotnie w misjach zagranicznych w Bośni i Hercegowinie (dwa razy) i Iraku. Od marca 2007 r. był zastępcą dowódcy Jednostki Wojskowej GROM. Od stycznia do czerwca 2009 r. służył jako szef sztabu Dowództwa Wojsk Specjalnych. Od sierpnia 2010 r. dowodził JW GROM, by rok później zostać zastępcą dowódcy i szefem sztabu Dowództwa Wojsk Specjalnych. W 2007 r. został odznaczony Krzyżem Kawalerskim Orderu Krzyża Wojskowego, a w czerwcu 2014 r. – Medalem Dowództwa Operacji Specjalnych Stanów Zjednoczonych. Ukończył studia podyplomowe w NarodowymUniwersytecie Obrony w Waszyngtonie.

Ilu wojskowych odeszło z armii w ostatnim czasie?

Od czasu objęcia kierownictwa nad MON przez Antoniego Macierewicza ze służby odeszło prawie 30 generałów i ponad 250 pułkowników. Na początku 2016 roku w armii było 87 generałów i ok. 1500 pułkowników. Odeszli m.in. Dowódca Generalny Rodzajów Sił Zbrojnych gen. Mirosław Różański i Szef Sztabu Generalnego gen. Mieczysław Gocuł. Według podsumowań MON za rok 2016 „w Sztabie Generalnym zmiany objęły 90 proc. stanowisk dowódczych, a w Dowództwie Generalnym 82 procent”. Czytaj więcej>>>

gazeta.pl

WTOREK, 14 MARCA 2017

Kaczyński: Merkel, stawiając na Tuska, musi mieć pewność, iż poprze on Europę dwóch prędkości

17:42

Kaczyński: Merkel, stawiając na Tuska, musi mieć pewność, iż poprze on Europę dwóch prędkości

Jeszcze niedawno wybór Donalda Tuska wydawał się niepewny. Zapewniano nas, że sprzeciw Polski będzie uszanowany, że inne rozwiązanie jest nie do pomyślenia. Skoro zapadła decyzja, że jednak nasz opór będzie łamany, to należy to wiązać ze zmianą koncepcji polityki niemieckiej, jasno wyrażoną w deklaracji wersalskiej. Pani Merkel, stawiając na Tuska, musi mieć pewność, iż poprze on Europę dwóch prędkości – stwierdził Jarosław Kaczyński w rozmowie z wPolityce.pl. Jak dodał:

„Tym razem to wygląda poważnie. Niemcy widocznie uznały, że muszą pójść dalej, muszą umiędzynarodowić długi, czyli wziąć na siebie kolejne ciężary. Bez tego może upaść cała Unia, a na pewno upadnie strefa euro. Co z kolei byłoby dla Niemiec czymś bardzo niedobrym, bo oni na euro bardzo korzystają. Więc lepiej zapłacić, niż ryzykować, że wszystko się zawali. Zwłaszcza, że wiele się już stało. A Brexit to przecież zasługa kanclerz Merkel. Jej decyzje bywają fatalne także dla niej. Przykładem wyniesienie Franka-Waltera Steinmeiera na urząd prezydenta, a tym samym otwarcie drogi Martinowi Schulzowi, i duże ryzyko utraty władzy przez chadecję”

17:40

Kaczyński: Państwo, które potrafi postawić się wszystkim, także Niemcom, to państwo o bardzo wysokim statusie

Nie chcę odnosić się do przyjętej metody głosowania. Ważniejsze jest w tej sprawie co innego. Otóż w tym haśle – „27:1” – zawiera się znakomita ilustracja stanu świadomości naszych przeciwników, czyli totalnej opozycji. Oni zupełnie zapomnieli, że ta „jedynka” to jest Polska. A przecież elementarna lojalność wobec własnego państwa jednak obowiązuje, i  powinna to być lojalność silniejsza niż lojalność wobec jednostki – stwierdził Jarosław Kaczyński w rozmowie z wPolityce.pl. Jak dodał:

„To był ich przywódca [Donald Tusk], ale powinni przynajmniej zastanowić się, dlaczego państwo polskie nie chce go popierać. W każdym razie owe „27:1” to jest ich, nie nasza, kompromitacja. Dla nas zdolność powiedzenia „nie”, nawet w konfrontacji z wszystkimi innymi, to jest powrót do sytuacji podmiotowej. I dlatego dzień szczytu był jednocześnie bardzo dobrym dniem naszej pani premier. Pokazała, że znacznie przewyższa przeciętną Unii Europejskiej”

– Wręcz przeciwnie. I prestiż Polski, i prestiż premier Beaty Szydło, wzrósł. To jest kapitał na przyszłość. Państwo, które potrafi postawić się wszystkim, także Niemcom, w bardzo ważnej dla nich sprawie, to jest państwo o wysokim statusie. O bardzo wysokim statusie. Być może nikt inny w Europie nie mógłby dziś poważyć się na coś podobnego – dodał prezes PiS.

16:38

60,000 zł – tyle miało kosztować doradztwo dla Kuchcińskiego

Na twitterze pojawia się informacja, że 60.000 zł miało kosztować doradztwo medialne dla Kuchcinskiego.

300polityka.pl

Jerzy Zajadło* – filozof prawa

Niedemokratyczne państwo bezprawia

14 marca 2017

Media rozmawiają z marszałkiem Karczewskim - w poniedziałek po kryzysie i okupacji Sejmu

Media rozmawiają z marszałkiem Karczewskim – w poniedziałek po kryzysie i okupacji Sejmu (Fot. Sawomir Kamiski / Agencja Gazeta)

Stoimy w obliczu gigantycznego paradoksu, ponieważ przyszło nam chronić prawo i sprawiedliwość przed Prawem i Sprawiedliwością.

Gdyby do działań PiS z ostatnich kilkunastu miesięcy przyłożyć niektóre z powojennych tez Gustava Radbrucha, to trzeba by ze zdumieniem i przykrością stwierdzić, że dzisiejsza Polska jest niedemokratycznym państwem bezprawia. Nie ma się więc co dziwić, że z trudem pasuje do aksjologii leżącej u podstaw Unii Europejskiej.

Szokujące odwracanie znaczeń

2 maja 2016 roku Jarosław Kaczyński zadeklarował jednoznacznie niepodważalność dalszego polskiego członkostwa w Unii Europejskiej, a wzywających do referendum w tej sprawie nazwał politycznymi szkodnikami i awanturnikami. Napisałem wówczas na  łamach prasy codziennej („Hermeneutyka polityki PiS„, „Gazeta Wyborcza”, 4 maja 2016 r.), że te słowa powinny być poważnym ostrzeżeniem, ponieważ mogą oznaczać coś dokładnie odwrotnego. Życie zdaje się potwierdzać tę prognozę.

Obecnie prezes PiS twierdzi bowiem, że wybór Donalda Tuska na szefa Rady Europejskiej oznaczać będzie zupełnie inną Unię. W domyśle – Unię, w której nie ma miejsca dla Polski (gwoli ścisłości – Polski urządzonej według zasad PiS).

Tkwi w tym pewien paradoks – ponieważ jeśli Tusk złamał, jak twierdzi PiS,  jakieś zasady propagowane przez tę partię, to znaczy, że nie ma lepszej rekomendacji dla jego kandydatury, gdyż całej Europie obce są te zasady.

Trzeba bowiem przypomnieć jeszcze inne słowa analizowane swego czasu na łamach codziennej prasy („Spór o Trybunał”, „Gazeta Wyborcza”, 1 marca 2016 r.). Chodziło o następującą wypowiedź prof. Zbigniewa Stawrowskiego w „Rzeczpospolitej”(20-21 lutego 2016 r): „To, co konstytucjonaliści uważają zazwyczaj za niewzruszone dogmaty, np. zasady demokratycznego państwa prawa, niezależności sędziowskiej czy zwłaszcza trójpodziału władzy, wcale nie jest takie oczywiste. Sens tych pojęć wymaga wyjaśnienia, a nie przyjmowania ich na wiarę (…). ”

Dla konstytucjonalistów te słowa muszą być szokujące. Tym bardziej szokujące, że w praktyce PiS poszedł jeszcze dalej i wyszedł wyłącznie poza poziom proponowanej reinterpretacji paradygmatów.

Władza pozakonstytucyjna

Otóż to. Minął rok i widać wyraźnie, że PiS nie chodzi wyłącznie o „wyjaśnienie” tych pojęć, chodzi o ich całkowite zaprzeczenie, a więc o niedemokratyczne państwo bezprawia, zależność sędziowską i jednolitość władzy skoncentrowanej w tzw. centralnym ośrodku decyzji politycznej o charakterze pozakonstytucyjnym.

Jedni podpiszą się pod tą tezą, ponieważ od samego początku przewidywali taki scenariusz wydarzeń; inni gwałtownie zaprotestują i uznają ją za histeryczną przesadę, ponieważ wierzą w sanacyjny charakter „dobrej zmiany”. Jednak fakty zdają się przemawiać za koniecznością nazywania rzeczy po imieniu. Potencjalnym krytykom z góry odpowiadam – ja nie oceniam faktów, tylko je opisuję. Jeśli coś oceniam, to wyłącznie ewentualne skutki tych faktów.

Po pierwsze, proces legislacyjny zamienił się w farsę. Sejm, Senat i prezydent stali się organami, które bezkrytycznie i bezwolnie akceptują projekty ustaw powstające wprawdzie formalnie w ramach obowiązujących procedur, ale faktycznie będące emanacją kapryśnej i nieprzewidywalnej woli tzw. centralnego ośrodka decyzji politycznej. Wszystko to odbywa się bez jakichkolwiek konsultacji społecznych i bez brania pod uwagę głosu opozycji parlamentarnej, nawet tam, gdzie prawo wyraźnie tego wymaga.

Z punktu widzenia utrwalonych w jurysprudencji zasad takie prawo przestaje być prawem, staje się dyktatem przyobleczonym tylko formalnie w szaty ustawy, w rezultacie – jest ustawowym bezprawiem. Prawo wymaga bowiem nie tylko spełnienia kryteriów nazwanych przez Lona L. Fullera jego wewnętrzną moralnością, lecz także określonego trybu uchwalania. W demokracji chodzi bowiem nie tylko o organizację wyborów raz na jakiś czas, chodzi przede wszystkim o proces demokratycznego uchwalania prawa przez tak wybranych przedstawicieli. Czytaj – większością, lecz z uwzględnieniem głosu mniejszości i z konsultacją społeczną w sprawach istotnych dla wszystkich.

Po drugie, projektowane zmiany statusu Krajowej Rady Sądownictwa i reorganizacji systemu organów wymiaru sprawiedliwości wyraźnie zmierzają już nie tylko do naruszenia zasad podziału władzy (art. 10 konstytucji) i odrębności władzy sądowniczej (art. 173 konstytucji). Ich celem jest wręcz przekształcenie sędziów i sądów w posłusznych wykonawców woli wspomnianego centralnego ośrodka – w równym stopniu, w jakim się to już stało udziałem władzy ustawodawczej i wykonawczej. Tak pojęte sądy przestaną być sądami i trudno znaleźć odpowiednie słowo na określenie ich istoty. Nie mamy więc do czynienia wyłącznie z reinterpretacją pojęć, ale z ich całkowitą negacją.

Sędziowie, stosujcie konstytucję

Nie przeczę, być może (chociaż wątpię) większość społeczeństwa akceptuje taki model i chce żyć w takim państwie. Jeśli tak, to trudno – nie nazywajmy jednak tego państwem prawa, trzeba będzie stworzyć jakąś nową terminologię. Na razie jest jednak tak, jak napisał swego czasu wspomniany Gustav Radbruch: „Korzyść własną panujących widzi się jako korzyść powszechną. I tak oto utożsamianie prawa z rzekomą lub domniemaną korzyścią narodu zmieniło państwo prawa w państwo bezprawia”. Ktoś  może oczywiście powiedzieć, że Radbruch napisał te słowa pod wpływem perwersji systemu nazistowskiego i że trudno dopatrywać się w nich jakichkolwiek historycznych analogii.

Dzisiaj jednak już wiemy, że słowa niemieckiego filozofa prawa mają charakter uniwersalny i ponadczasowy. W związku z tym trudno nie zauważyć ich adekwatności w kontekście polskiej sytuacji – niestety, pasują jak ulał.

Stoimy więc w obliczu gigantycznego paradoksu, ponieważ przyszło nam chronić prawo i sprawiedliwość przed Prawem i Sprawiedliwością. Nie jesteśmy bowiem w stanie zaakceptować „filozofii prawa” zarysowanej przez premiera Mateusza Morawieckiego w pamiętnym wywiadzie dla niemieckiej stacji telewizyjnej Deutsche Welle. Ten sam Radbruch napisał bowiem też inne zdanie: „Nie, nie może tak być: wszystko, co służy narodowi, jest prawem; raczej odwrotnie: tylko to, co jest prawem, co służy narodowi”.

Ale Radbruch napisał jeszcze coś i to powinno być w gruncie rzeczy treścią ustaleń niedawnej katowickiej konferencji „Sędzia a Konstytucja”: „Jeśli ustawy świadomie zaprzeczają sprawiedliwości, np. arbitralnie przyznają i odbierają ludziom ich prawa, to nie obowiązują, naród nie jest zobowiązany do ich przestrzegania, a prawnicy również powinni zdobyć się na odwagę odmówienia im charakteru prawa”.

Przełożone na grunt aksjologii konstytucyjnej te słowa nie oznaczają niczego innego, jak tylko prawo lub wręcz obowiązek sędziów do bezpośredniego stosowania konstytucji (lub jak chcą niektórzy – rozproszonej kontroli konstytucyjności prawa).

* Prof. Jerzy Zajadło – kierownik Katedry Teorii Filozofii Państwa i Prawa Wydziału Prawa Uniwersytetu Gdańskiego

gazeta.pl

Rzecznik rządu bezpardonowo ucina pytania do premier o wypadek w Oświęcimiu. Były aż tak niewygodne?

Justyna Dobrosz-Oracz, Zdjęcia i montaż: Anu Czerwiński, 14.03.2017
http://www.gazeta.tv/plej/19,82983,21497564,video.html?embed=0&autoplay=1

Premier jak dotąd nie powiedziała ani słowa o okolicznościach wypadku, w którym została poszkodowana. Uparcie milczy. A trudnych pytań jest coraz więcej. Zaraz po zdarzeniu szef MSWiA wskazał jako winnego kierowcę seicento. Mówił, że samochód BOR jechał z dozwoloną prędkością. Według doniesień ‚Rzeczpospolitej’ limuzyna tuż przed kolizją mogła gnać z prędkością nawet 90 kilometrów na godzinę.

wyborcza.pl

WTOREK, 14 MARCA 2017

Szydło o 10000+ dla emerytów: To jeden z pomysłów

15:28

Szydło o 10000+ dla emerytów: To jeden z pomysłów

Dyskutujemy różne pomysły, jest też raport ZUS, który wywołuje dyskusję, ponieważ tam jest dużo różnego rodzaju uwag i wniosków. Rząd zastanawia się nad możliwymi wariantami i cały czas dyskutujemy. M.in. zaraz po spotkaniu z państwem razem z panem premierem [Morawieckim] idę na prezydium rzadu i będziemy razem z panami wicepremierami rozmawiali, m.in. na tematy gospodarcze. To rzeczą naturalną, że przygotowanie projektu, programu musi być wydyskutowane wcześniej – mówiła premier Szydło na wspólnej konferencji z Mateuszem Morawieckim w KPRM. Jak dodała, tzw. program 10000+ to „jeden z pomysłów”.

Wczoraj „Dziennik Gazeta Prawna” napisał na jedynce, iż ten, kto nie przejdzie na garnuszek ZUS i będzie nadal pracował przez minimum 2 lata, dostanie ekstra 10 tys. zł.

15:23

Morawiecki o wejściu Polski do strefy euro: Musiałoby odbyć się referendum

Polska jest zobowiązana do przyjęcia euro wraz z traktatem akcesyjnym, ale co do tego przyjęcia musiałoby odbyć się referendum, bo w Konstytucji mamy zapisaną złotówkę jako naszą walutę narodową, więc dzisiaj przedwcześnie, żebyśmy o tym dyskutowali. Strefa euro musi sam sobie poradzić ze swoimi problemami. Tam jest dużo problemów, zwłaszcza między Północą i Południem, tzw. konwergencja gospodarcza, czy raczej jej brak powoduje, że problemy raczej narastają niż się zmniejszają, więc zobaczymy przez najbliższe kilka lat, jak się ułoży strefa euro. Życzymy jak najlepiej, żeby te problemy odeszły w niepamięć, ale na razie widzę, że one rosną i sytuacja Włoch to potwierdza – mówił Mateusz Morawiecki na wspólnej konferencji z Beatą Szydło w KPRM.

15:16

Szydło o negocjacjach ws. Brexitu: Dobry sprawdzian dla przewodniczącego RE

– Co do negocjacji z Wielką Brytania, to o konkretach będziemy rozmawiać na szczycie. To jest praca konsensualna. Rzecz w tym, by 27 premierów mogło się przygotować tak, byśmy bronili praw obywateli UE, w tym prawa nabyte obywateli UE pracujących w Wielkiej Brytanii. Bez zasady wzajemności negocjacje będą trudne. Ważne jest to, by 27 premierów potrafiło wypracować jedność. To jest też dobry sprawdzian dla tego, czy przewodniczący RE jest w stanie takie negocjacje prowadzić – powiedziała na konferencji prasowej w KPRM premier Beata Szydło.

15:05

Szydło: Mamy ambicje, aby Polska była stałym członkiem G20

Jak mówiła premier Szydło na wspólnej konferencji z Mateuszem Morawieckim w KPRM:

„Dla polskiego rządu tegoroczny plan jest bardzo jasny. Mamy przede wszystkim trzy cele do osiągnięcia. Realizacja Planu Odpowiedzialnego Rozwoju, który został przygotowany przez premiera Morawieckiego i który jest realizowany ma na celu szybszy rozwój gospodarczy, stabilizację finansów publicznych, poprawę sytuacji ekonomicznej Polaków. To najważniejsze cele, które sobie stawiamy i wszystkie wskaźniki gospodarcze, które na początku tego roku już mogliśmy zaobserwować, te wskaźniki, które dot. stopy bezrobocia, wzrostu wynagrodzeń, wzrostu produkcji, są bardzo optymistyczne i doceniają to nie tylko instytucje ratingowe, KE, która wskazuje, że Polska będzie się szybciej niż założyliśmy rozwijała w tym roku i to są optymistyczne dane, ale chcę też powiedzieć, że te dane są nie tylko optymistyczne (…) Pokazują, że sytuacja gospodarcza w Polsce będzie się stabilizowała, będzie dobra, będzie szybszy wzrost gospodarczy, a więc ten cel, który polski rząd założył, osiągamy”

Można powiedzieć, że G20, uczestnictwo premiera Morawieckiego w tym spotkaniu jest podsumowaniem działań rządu PiS, tych naszych działań, które podjęliśmy w ubiegłym roku i które realizujemy w tym roku. To dopiero początek, bo mamy ambicje, aby w kolejnych latach Polska była nie tylko zapraszana, dopraszana do tego szacownego gremium, ale żeby była stałym członkiem uczestniczącym w tych spotkaniach – dodała premier.

300polityka.pl

WTOREK, 14 MARCA 2017

Trzaskowski: W projekcie o służbie zagranicznej chodzi o czystki. Specjaliści myślący inaczej niż obecna ekipa będą usunięci

14:13

Trzaskowski: W projekcie o służbie zagranicznej chodzi o czystki. Specjaliści myślący inaczej niż obecna ekipa będą usunięci

– Ten skandaliczny projekt znowu był omawiany na posiedzeniu rządu. Wszyscy wiemy o co chodzi – o przeprowadzenie czystek w służbie zagranicznej. PiS przygotowała zamach na naszych największych specjalistów. Wszyscy specjaliści, dyplomaci którzy myślą inaczej niż obecna ekipa będą usunięci – mówił o ustawie o służbie zagranicznej Rafał Trzaskowski.

Nitras: W służbie zagranicznej nie ma zdrajców

W uzasadnieniu do tej ustawy rząd pisze, że zmiany są spowodowane tym, że polskie służby dyplomatyczne są następcą prawnym służb dyplomatycznych PRL. Polska niepodległa też jest następcą PRL. Osoby dziś pracujące w służbie dyplomatycznej to patrioci. Tam nie ma zdrajców, ludzi którzy źle życzą Polsce. Takiej czystki w służbie dyplomatycznej nie robiły żadne reżimy: ani stalinowski, ani faszystowski.

12:43

Powstaje Ruch Samorządowy Bezpartyjni. Krzystek: Chcemy stworzyć wspólny ruch, który będzie alternatywą dla partii

– Chcemy jako samorządowcy pokazać, że partie polityczne to nie jest jedyna alternatywa dla Polski. Stąd nasze porozumienie, chcemy stworzyć wspólny ruch, który będzie alternatywą dla partii politycznych – powiedział na konferencji prasowej w Warszawie prezydent Szczecina Piotr Krzystek. Wraz z innymi samorządowcami ogłosił powstanie nowego ruchu politycznego „Bezpartyjni”.

Robert Raczyński: Chcemy w całym kraju budować ruch bezpartyjnych samorządowców

Chcemy zaproponować samorządowcom w całym kraju wspólne porozumienie polityczne. Celem jest to, by uchronić samorząd przed upartyjnieniem celów i zadań. W trzech naszych województwach takie ruchy już powstały, mamy już swoich reprezentantów w sejmikach. Pokazujemy, że to jest możliwe, chcemy w całym kraju budować ruch bezpartyjnych samorządowców.

Do nowej inicjatywy należą m.in. Krzystek, Raczyński, prezydent Zielonej Góry Janusz Kubicki, Piotr Roman (prezydent Bolesławca), burmistrzowie i wójtowie, jak również Patryk Hałaczkiewicz z Ruchu na rzecz JOW.

12:29

Schetyna: Jestem za otwarciem dyskusji o tym, w jaki sposób PiS chce nas wyprowadzić z UE

– Jestem za otwarciem dyskusji o tym, w jaki sposób PiS chce nas wyprowadzić z UE. Natomiast absolutnie uważam że niezbędna jest także rozmowa o różnych kręgach w UE, bo już nie kwestia różnych prędkości, ale kręgach obecności w UE i oczywiście dyskusja o wspólnej walucie powinna także w Polsce zafunkcjonować. To kwestia czasu. Dzisiaj na barkach opozycji parlamentarnej, pozaparlamentarnej, każdej, wszystkich nas jest to, żeby bronić podmiotową obecność Polski w UE, wpływ na politykę europejską. Częścią tej aktywności będzie także debata o wspólnej walucie – mówił Grzegorz Schetyna na briefingu w Sejmie, pytany o otwarcie dyskusji o wejściu Polski do strefy euro.

12:16

Schetyna: W piątek chcemy zgłosić wniosek o wotum nieufności

W tym tygodniu [będzie wniosek PO o wotum nieufności]. Tak, jak zapowiadał przewodniczący Neumann, w piątek chcemy zgłosić i będziemy także wskazywać osobę, która będzie reprezentować ten wniosek, wnioskodawców i tak, jak przy konstruktywnym wotum nieufności, osobę, która będzie wskazana jako Prezes Rady Ministrów. Rozmawiamy, mamy za chwilę gabinet cieni. Rozmawiamy, mamy parę scenariuszy i propozycji, ale do piątku nic się nie zmieni. Przekażemy tę informację w piątek – mówił Grzegorz Schetyna na briefingu w Sejmie. Pytany, czy jako szef gabinetu cieni jest naturalnym kandydatem, odpowiedział: – Jestem naturalnym i głównym kandydatem. Dziękuję bardzo za zaufanie.

300polityka.pl

 

http://www.tvn24.pl/czarno-na-bialym-kim-jest-arkadiusz-mularczyk,723263,s.html

http://natemat.pl/203607,kaczynski-nic-nie-musi-robic-ani-o-nic-zabiegac-to-do-niego-teraz-biegna-lepiej-niz-w-uchu-prezesa

WTOREK, 14 MARCA 2017

„PiS to piła i siekiera”. Schetyna na 21 marca zapowiada wielką akcję sadzenia drzew

12:07

„PiS to piła i siekiera”. Schetyna na 21 marca zapowiada wielką akcję sadzenia drzew

Jak mówił Grzegorz Schetyna na briefingu w Sejmie:

„Wiecie, że od kilku tygodni trwa systemowa akcja niszczenia drzewostanu w Polsce. To prawo lex Szyszko, prawo PiS-u, które niszczy wieloletni dorobek polskiej przyrody. Polskie drzewa, drzewostan, to cała historia. PiS robi to w sposób celowy, systemowy. Mówiliśmy o tym od razu po tej decyzji, kiedy ta akcja zaczęła się w tak spektakularny sposób, kiedy słyszeliśmy wszędzie dźwięk pił i widzieliśmy tę akcje zniszczenia. PiS to piła i siekiera. To symbol tej partii, tego prawa, tych decyzji. To symbol bezduszności tej ekipy. Dlatego spotykamy się, żeby zapowiedzieć, że 21 marca, kiedy obchodzony jest międzynarodowy dzień lasu, organizujemy obywatelską, szeroką akcję w całej Polsce. Będziemy sadzić drzewa. To będzie nasza odpowiedź na złą politykę PiS, na decyzje, za które – jesteśmy przekonani – ktoś kiedyś będzie musiał odpowiedzieć. Dzisiaj odpowiedzialną osobą jest minister Szyszko. Będziemy procedować wotum o wotum nieufności w przyszłym tygodniu, ale dzisiaj zapraszamy i zawracamy się do wszystkich Polaków: pomóżcie, bądźmy razem 21 marca”

https://www.facebook.com

11:43

PO kieruje pismo z pytaniami do Szydło ws. komisji Macierewicza

Jak mówiła w Sejmie Joanna Kluzik-Rostkowska:

„Stała się rzecz przedziwna. Przez kilka lat było jasne, że są dwa ważne dokumenty. To był raport komisji Millera i raport Anodiny. Przypomnę, że te dwa dokumenty znacznie się od siebie różniły. My wysłaliśmy ponad 160 uwag do tego raportu MAK-u. Antoni Macierewicz wyrzucił z tego publicznego obszaru raport polski, raport komisji Millera. W związku z tym, jedynym oficjalnym dokumentem, na który może powołać się ktoś, kto zajmuje się katastrofą smoleńską jest raport Anodiny. Jest pytanie, czy to działanie celowe”

Podkomisja Macierewicza prawdopodobnie nie pracuje na polskich dokumentach, skoro te dokumenty usunięto. Pracuje na dokumentach strony rosyjskiej. Zadajemy to pytanie pani premier. Czy o to chodziło, że w przestrzeni publicznej jedynym dostępnym, oficjalnym dokumentem był dokument strony rosyjskiej? – pytał poseł Rutnicki.

Jak mówił poseł Kierwiński:

„Kierujemy oficjalne pismo do premier Szydło, żeby na te pytania odpowiedziała. Jest dla nas oczywiste, że to, co robi Antoni Macierewicz to sabotaż. Sabotaż wyjaśniania katastrofy smoleńskiej, sabotaż tego, co zrobili polscy naukowcy (…) Komu to służy? Dlaczego minister Macierewicz przykłada tak wiele starań do tego, aby to rosyjska wersja zdarzeń była wersją obowiązującą w obrocie publicznym”

10:47

PO: Ojcem chrzestnym Europy dwóch prędkości jest Jarosław Kaczyński

Jak mówił poseł Witczak na briefingu prasowym: Europa boi się Jarosława Kaczyńskiego. Na naszych oczach powstaje dzisiaj Europa dwóch prędkości, której ojcem chrzestnym jest Jarosław Kaczyński. Zjawisko bardzo niebezpieczne dla naszego państwa

Andrzej Halicki mówił dalej: Na szczęście są w strukturach europejskich Polacy w ważnych strategicznych miejscach. Po to jest także silna reprezentacja PO w parlamencie europejskim, żeby bronić polskich interesów. Te kłamstwa PiS trzeba przypominać, trzeba obnażać, bo Jarosław Kaczyński w działaniu antyeuropejskim jest konsekwentny. Przypomnieć sobie proszę jego wypowiedzi, jak dużo Europa wyciąga od nas, jak bardzo niesprawiedliwy jest nasz udział we wspólnocie europejskiej. Zaczął te stwierdzenia jeszcze zanim do tej Unii wstąpiliśmy(…) Jarosław Kaczyński jest tylko epizodem historii. Będzie taki czas, że prokuratura i sądy będą działać normalnie.

09:36

Magierowski: Prezydent powie, że „Polexit” to absurd

– Prezydent powie, że „Polexit” to absurd. Nigdy taka koncepcja nie pojawiła się wsród liderów obecnie rządzącej partii w Polsce. Nie ma takiej koncepcji i prawdopodobnie nigdy nie powstanie. Dlatego, że PiS – wbrew temu, co sądzą niektórzy komentatorzy szczególnie prasy zachodniej – nie jest partią eurosceptyczną. Ma swoje wątpliwości co do obecnego funkcjonowania Unii. Chciałoby Unię naprawiać, dlatego, że o ile “polexit” w ogóle nie wchodzi w grę, ale wchodzi w grę “eurexit”, czyli rozkład Unii Europejskiej. Jeżeli UE się sama nie naprawi, to możemy być świadkami o wiele gorszych scenariuszy, niż ten wydumany polski exit – mówił Marek Magierowski w “Salonie politycznym” Trójki

09:05

Magierowski: Podpisanie, czy niepodpisanie konkluzji szczytu nie ma większego znaczenia

– Sytuacja była bardzo trudna. Chciałem podkreślić, że prezydent jest pełen uznania dla postawy pani premier. Tym bardziej, że – na co niewiele mediów zwróciło uwagę – po tym pierwszym dniu, kiedy Donald Tusk został ponownie przewodniczącym Rady Europejskiej, drugiego dnia rozmawiano o wielu poważniejszych kwestiach niż obsada tego, czy innego stanowiska. Pani premier zaangażowała się bardzo mocno w te rozmowy, co zostało też docenione przez innych premierów – stwierdził dyrektor Biura Prasowego Kancelarii Prezydenta Marek Magierowski w radiowej “Trójce”

Jak mówił : Podpisanie, czy też niepodpisanie konkluzji szczytu – w obliczu tych wszystkich kryzysów z którymi boryka się Unia Europejska – naprawdę nie ma większego znaczenia

08:57

Magierowski: Nie wydaję mi się, że doszło do sytuacji, że prezydent poruszał się taksówką

– Rzeczpospolita zasłynęła w ostatnim czasie z podawania nierzetelnych informacji, mówiąc najoględniej. Sprawdzamy tę informację. Wydaje mi się, że jest dość abstrakcyjna (…) Ja, od kiedy pracuję w Kancelarii Prezydenta, w większości wizyt zagranicznych pana prezydenta uczestniczyłem i nie wydaje mi się, żeby mogło dojść – w Londynie we wrześniu 2015 roku – do takiej sytuacji, że pan prezydent poruszał się taksówką. Jeśli chodzi o kolumny pana prezydenta, to sprawdzanie tego jak kolumna ma wyglądać, jakie samochody są oferowane przez stronę, która gości głowę państwa, to jest bardzo szczegółowo i solidnie sprawdzane –mówił Marek Magierowski w radiowej „Trójce”.

300polityka.pl

Słaba ochrona prezydenta

O tym, że samochód, którym poruszał się w Londynie prezydent jest taks...
O tym, że samochód, którym poruszał się w Londynie prezydent jest taksówką świadczy m.in. naklejka na szybie.

Foto: Forum, Piotr Apolinarski

W czasie oficjalnej wizyty w Londynie Andrzej Duda, zamiast pancerną limuzyną, wożony był wynajętą taksówką.

W Polsce limuzyna za 2,5 mln zł, poza granicami prywatna taxi – „Rzeczpospolita” ujawnia, jak naprawdę wygląda ochrona najważniejszych osób w państwie poza granicami kraju.

W pierwszą po wyborach podróż zagraniczną Andrzej Duda wybrał się do Wielkiej Brytanii. W dniach 14–15 września 2015 r. uczestniczył w obchodach 75. rocznicy bitwy o Anglię. Spotkał się z Polonią, weteranami II wojny oraz z ówczesnym premierem Davidem Cameronem.

Na filmach i zdjęciach z wizyty rzuca się w oczy niebieskosrebrne BMW 7, którym poruszał się po Londynie prezydent. Limuzyna nie jest jednak własnością BOR. Nie należy też do brytyjskiego Security Service, choć na jednym ze zdjęć widać za prezydenckim autem czarnego Land Rovera – to samochód ochronny brytyjskiej policji.

Rozwiązaniem zagadki jest naklejony na szybie z przodu i z tyłu okrągły znaczek – to licencja PHV (Private Hire Vehicle). Mówiąc wprost: to prywatna taksówka, jakich tysiące jeżdżą po Londynie. W Anglii nazywa się je minicabs – są tańsze niż słynne czarne taksówki, zasady ich wynajmu przypominają Ubera (prywatna osoba mająca auto świadczy usługi transportowe). Licencję na wynajem prywatnej taksówki wydaje zarządca transportu miejskiego. Wymogi nie są wysokie: znajomość miasta, dobry stan zdrowia kierowcy, niekaralność i pozytywny test techniczny auta. Co ważne, nikt poza właścicielem auta, który dostał licencję, nie może go prowadzić. Dwudniowy wynajem to koszt 300–400 funtów.

– Byłem w tłumie, który witał prezydenta pod katedrą św. Pawła. Zdębieliśmy, widząc, że przyjechał prywatną taksówką, jakie my wynajmujemy, by wrócić z imprezy. Było mi wstyd – mówi nam Polak mieszkający w Londynie.

Ustaliliśmy historię tego auta. BMW zostało zarejestrowane w 2012 r. i miało bardzo wysoki przebieg – ok. 120 tys. mil. Licencja kończyła się właścicielowi 14 września, ale dzień później – jak wynika ze zdjęć – prezydent podjechał tym autem na Downing Street, by spotkać się z premierem Cameronem.

Użycie prywatnej taksówki do transportu głowy państwa na oficjalne spotkania to zdarzenie bez precedensu.

– To niemożliwe – komentuje były szef BOR, gdy mu pokazujemy zdjęcia i filmy. Wyjaśnia, że zasady bezpieczeństwa przy organizacji wizyt szefów rządów i państw całkowicie to wykluczają.

– Bardzo rzadko zdarza się, że strona goszcząca nie chce dać gościowi pancernego samochodu – opowiada. – Wtedy kieruje się przez MSZ notę dyplomatyczną z prośbą. Jeśli z jakichś powodów jest to niemożliwe, limuzynę zapewnia nasza ambasada w danym kraju. To ustala się podczas rekonesansu przed wizytą – tłumaczy funkcjonariusz BOR. – Amerykanie dla swojego prezydenta zawsze sprowadzają pancerny wóz – dodaje.

Wizytę Andrzeja Dudy w Londynie organizowała jego kancelaria. Dlaczego wynajęto najtańszą w mieście taksówkę? Czy ktoś z Kancelarii Prezydenta był wcześniej w Londynie, by ustalić szczegóły?

Na żadne z pytań, które dziennikarze „Rzeczpospolitej” wysłali do Kancelarii, w minioną środę nie odpowiedziano. Zapewniono nas, że odpowiedzi „są przygotowywane”, lecz mimo próśb nie podano nam nawet przybliżonego terminu ich otrzymania.

Biuro Ochrony Rządu odpiera zarzut, że prezydent jeździł w Londynie prywatną taksówką. – Samochód, którym poruszał się prezydent RP podczas omawianej wizyty, został zapewniony przez służby brytyjskie zgodnie z ich oceną zagrożenia i procedurami – twierdzi kpt. Grzegorz Bilski z BOR. Dodaje, że „formy i metody realizacji zadań przez BOR” są określone niejawną dokumentacją i nie podlegają udostępnieniu.

Za bezpieczeństwo prezydenta, w tym dobór auta, odpowiada szef jego ochrony – jest nim Bartosz Hebda. Teoretycznie wpływ na jego decyzje powinien mieć szef BOR. We wrześniu 2015 r. był nim jeszcze gen. Krzysztof Klimek z nominacji rządu PO–PSL. Ale według naszych rozmówców Kancelaria Prezydenta stała wówczas w opozycji wobec źle ocenianego przez PiS BOR. – Jeszcze w maju, kiedy Andrzej Duda był prezydentem elektem i zaczęła mu przysługiwać ochrona, Klimek został wezwany do ministerstwa, gdzie otrzymał kartkę z nazwiskami funkcjonariuszy, których życzy sobie prezydent. Była to grupa ochronna prezydenta i szef jego ochrony. Dostał wyraźny sygnał, by nie mieszał się do tych spraw – opowiada nam jeden z ludzi ówczesnego kierownictwa BOR.

rp.pl

„W minutę”: 13 marca 2017 roku

Milena Kruszniewska; Montaż: Katarzyna Dworak, 13.03.2017
http://www.gazeta.tv/plej/19,82983,21492946,video.html?embed=0&autoplay=1

‚W minutę’ – 60 sekund informacji do obejrzenia codziennie o 18:00 na Wyborcza.pl.

wyborcza.pl

Wojciech Czuchnowski

Sny o Tusku w kajdankach

14 marca 2017

Prezes PiS Jarosław Kaczynski

Prezes PiS Jarosław Kaczynski (SŁAWOMIR KAMIŃSKI)

Były premier Donald T. zatrzymany i przewieziony do prokuratury”, „Donald T. z zarzutami”, „Były premier aresztowany”… , Nie znam marzeń prezesa PiS Jarosława Kaczyńskiego ani jego wiernych towarzyszy, ale przypuszczam, że takiej treści „czerwone paski” w telewizjach informacyjnych śnią im się po nocach. I są to sny dla nich przyjemne.

Na razie obecna władza może Tuskowi zrobić niewiele. Przykładem jest wezwanie byłego premiera do warszawskiej prokuratury jako świadka w sprawie przeciwko szefom kontrwywiadu ogłoszone kilka dni po jego wyborze na szefa Rady Europejskiej.

Sama sprawa jest kuriozalna: generałowie Służby Kontrwywiadu Wojskowego mają zarzuty za podpisanie umów o współpracy z rosyjską Federalną Służbą Bezpieczeństwa. Chodziło o zapewnienie polskim żołnierzom bezpiecznego przejazdu z Afganistanu przez Rosję i wymianę informacji po katastrofie smoleńskiej. Podobno nie dopełniono tam procedur.

Co ma do tego Tusk? Jako premier powinien wyrazić zgodę na taką współpracę. Podczas przesłuchania będzie pytany, czy wyraził. Jeśli nie wyraził – tym gorzej dla generałów. Jeśli wyraził – służby specjalne podległe rządowi zarzucą mu zdradę, a Antoni Macierewicz będzie dowodził, że od początku o wszystkim wiedział. Ze świadka Tusk stanie się podejrzanym.

„Ja mogę na każdą świętość przysiąc, że dziś się dowiedziałem”. Kaczyński o odwecie na Tusku

Do grillowania byłego premiera i jego rodziny szykuje się też sejmowa komisja śledcza badająca aferę Amber Gold. Zaraz po jego wyborze na szefa Rady Europejskiej propagandziści z TVP ogłosili, że „Tusk mógł uratować oszczędności 20 tys. ludzi”. A dzień przed tymi wyborami szefowa komisji Małgorzata Wassermann wezwała na świadka syna Tuska. On też rzekomo odpowiada za aferę. Jest jeszcze córka byłego premiera i jego żona. Na nie też coś się znajdzie.

Prezes Kaczyński zapewniał na poniedziałkowej konferencji prasowej, że nic nie wie o wezwaniu Tuska do prokuratury. Ale chwilę potem stwierdził, że „nazwisko Tuska przewija się w wielu toczących się obecnie postępowaniach”.

Ciekawe, skąd prezes o tym wie. Przypomina się historia z 2005 r., gdy świeżo upieczony minister sprawiedliwości Zbigniew Ziobro woził do siedziby PiS prokuratora, który miał mieć haki na politycznych wrogów partii. Czy dzisiaj jest podobnie?

W sprawie „win Tuska” w swoim starym insynuacyjnym stylu Jarosław Kaczyński powiedział: „Wiem, ale nie powiem”. Mrugnął okiem do swoich wyborców oraz dał sygnał do bardziej intensywnej pracy prokuraturze i służbom.

Prezes czuwa i obserwuje. A wy tam, towarzysze, działajcie.

wyborcza.pl

 

Katarzyna Kolenda-Zaleska, „Fakty” TVN

27:1. Przegraliśmy mecz, żeby wygrać cały puchar

13 marca 2017

Rys. Marcin Wicha

Na każdą krytykę odpowiedź już dawno została sformułowana. Gimnazja, Tusk w Brukseli, Trybunał Konstytucyjny – tęsknią za utraconą władzą, czytaj: za korytem, i nie przyjmują do wiadomości wyników wyborów. Kropka.

Kiedy trwała wojna z Trybunałem Konstytucyjnym, wszyscy się mylili, tylko PiS miał rację. Najwybitniejsi polscy prawnicy, wydziały prawa, naukowcy alarmowali o łamaniu konstytucji, ale nikt ich nie słuchał. Nawet prezydent wykształcony na najstarszej polskiej uczelni.

Nieważne były argumenty i przepisy, ważna była polityczna racja, w imię której deptano przepisy konstytucji. PiS był impregnowany na wszelkie argumenty i nikogo nie słuchał. Wiadomo, tylko jedna osoba w Polsce ma rację i tylko jej trzeba słuchać. I wyznawcy słuchali. Bezrefleksyjnie i bez wątpliwości. I równie bezrefleksyjnie powtarzali to, co im partia kazała mówić.

O reformie edukacji też PiS z nikim nie chciał dyskutować na poważnie i nikogo nie chciał słuchać. Zastępy nauczycieli, rodziców i specjalistów alarmowały i pokazywały, jakie będą skutki wprowadzonej na chybcika reformy. Nie docierało nic, a wyznawcy znów bez żadnych wątpliwości powtarzali wyuczone przekazy dnia.

Na każdą krytykę odpowiedź już dawno została sformułowana i można ją powtarzać zawsze, niezależnie od tematu. – Tęsknią za utraconą władzą – czytaj: za korytem – i nie przyjmują do wiadomości wyników wyborów. Kropka.

Spektakularna katastrofa dyplomatyczna rządu Beaty Szydło w Brukseli wymaga jednak zastosowania nowych środków wyrazu. Ale klęska została uznana przez prezesa PiS za wielkie zwycięstwo. I wyznawcy wiedzą już, co mówić. Choć tutaj tak łatwo już nie mają, jednak wynik 27:1 robi wrażenie. Ekwilibrystyka w szukaniu odpowiednich słów budzi nawet szczególny rodzaj podziwu, bo naprawdę trzeba się natrudzić, żeby ten brukselski blamaż opisywać w kategoriach wygranej. I posypały się banały – o wstawaniu z kolan, o odzyskiwaniu podmiotowości, o łamaniu zasad przez Unię Europejską, o złym Tusku. Pojawiły się antyniemieckie fobie i z trudem skrywana antyeuropejskość.

Próbowano podbijać bębenka opowieściami o tym, jak Unia teraz musi słuchać Polski i jak to dzielna była premier Szydło, jaka stanowcza. Tylko że gołym okiem było widać, jak poniżona premier z trudem próbuje zachować zimną krew. Było widać jej samotność i obcość wśród unijnych przywódców. To poczucie skutkuje frustracją, a ona prowadzi do zaostrzenia retoryki. Tak pogardliwie o Unii jak premier polskiego rządu jeszcze nikt nie mówił. Nie tak dawno mówiła o degrengoladzie. Co będzie dalej? Po tym upokorzeniu?

Słowa powtarzane wielokrotnie i rozpaczliwe próby zbudowania innej narracji – jak ocierające się o śmieszność powitanie na lotnisku – mają stworzyć alternatywną rzeczywistość. I co zastanawiające, wyznawcy znów nie zawiedli. Nawet jeśli nie uwierzyli, to udają, że wierzą. A może naprawdę wierzą? To rodzaj myślowego zaczadzenia znanego z innej epoki, rodzaj heglowskiego ukąszenia, które pozbawia umysły zdolności do niezależnego myślenia.

Skąd ta siła Jarosława Kaczyńskiego, że posiadł taką zdolność? I nawet teraz jego wyznawcy nie dostrzegają, że dziś próbuje przede wszystkim ukryć własną porażkę, bo to przecież on wysłał polski rząd na samobójczą szarżę na Brukselę. I będzie zaostrzał retorykę, byle tylko w głowach wyznawców nie pojawił się cień wątpliwości, że człowiek bez żadnej odpowiedzialności zrobił z Polski pośmiewisko.

wyborcza.pl

 

Fortel PiS w walucie euro. Jak dzięki darowiznom zdobywano unijne fundusze

Agata Kondzińska, Tomasz Bielecki Bruksela, 14 marca 2017

Jarosław Kaczyński

Jarosław Kaczyński (Fot. Sławomir Kamiński / Agencja Gazeta)

Ujawniamy darczyńców i wydatki europejskiej rodziny PiS – partii ACRE i fundacji New Direction. W 2015 r. Polacy nagle wpłacili na te organizacje 200 tys. euro, a ACRE sfinansowało konwencję PiS. Może to naruszać prawo europejskie. [ŚLEDZTWO „WYBORCZEJ”, „NRC HANDELSBLAD” I APACHE.BE]

Sojusz Europejskich Konserwatystów i Reformatorów ACRE to partia, która ma frakcję w europarlamencie. Należą do niej m.in. PiS i torysi z Wielkiej Brytanii. New Direction (ND) to konserwatywny think-tank, zaplecze ACRE.

Rok 2015 to czas wyborów prezydenckich i parlamentarnych w Polsce. I rok rekordowych wpłat na ACRE i ND od… polskich darczyńców. W sumie z Polski na konta europejskiej rodziny PiS wpłacono ponad 200 tys. euro. Każda wpłata to maksymalnie 12 tys. euro – na tyle pozwala prawo.

Darowizny są ważne, bo europejskie partie i fundacje dostają unijne pieniądze na działalność według zasady – wykładają 15 proc. z własnych środków, dostają 85 proc. z Unii. Wymóg 15 proc. był pomyślany jako sposób, by dowieść, że organizacje mają znaczące wsparcie społeczne. W 2015 r. AECR i New Direction otrzymały łącznie 3,2 mln euro z funduszy UE. Nie byłoby to możliwe bez darowizn.

Ochroniarze i sprzedawczyni wpłacają darowiznę

Kto wpłaca na eurorodzinę PiS? Firmy, które od lat zarabiają na współpracy z partią. Na przykład spółka Justpoint, która w 2015 r. zarobiła od PiS ponad 4 mln 800 tys. zł. Albo firma transportowa Gerwazy. Za jej usługi PiS zapłacił prawie 800 tys. zł w 2015 r. Wpłaciło też Centrum Szkoleń Specjalistycznych VIP – oferuje kursy nurkowania i jest partnerską spółką GROM Group. Tej, która od lat chroni Jarosława Kaczyńskiego. PiS co roku płaci za tę ochronę ponad 1 mln zł.

– To nie wygląda dobrze. Darowizny powinny być dawane bez oczekiwania czegoś w zamian. A jest jasne, że tak nie jest w tym przypadku – mówi europosłanka Ingeborg Grässle, szefowa komisji kontroli budżetowej Parlamentu Europejskiego. Nazywa to „zaawansowanym modelem ewentualnej korupcji”. Zaznacza, że taki system „współfinansowania” prawdopodobnie „nie jest sprzeczny z przepisami”, bo przepisy o darowiznach są bardzo ogólnikowe.

Wśród darczyńców są też osoby oficjalnie niezwiązane z PiS. Wszystkie odmawiają rozmowy. To m.in. właścicielka firmy, która oferuje „szeroki asortyment artykułów do utrzymywania czystości”, czy sprzedawczyni w sklepie z zabawkami.

Wstydliwi darczyńcy PiS. W 2015 roku 15 osób i instytucji z Polski wpłaciło 200 tys. euro na polityczną rodzinę PiS w PE, ale prawie nikt nie chce na ten temat rozmawiać.

100 tys. euro na konwencję PiS

Historia ma jeszcze jeden wątek. Kontrolerzy Parlamentu Europejskiego sprawdzają wydatki ACRE na konwencję programową PiS w Katowicach w lipcu 2015 r. Kontrolerzy szukają w niej europejskich akcentów, bo według unijnego rozporządzenia o statusie i finansowaniu partii europejskich i ich fundacji nie można pieniędzy z UE wydawać na „bezpośrednie i pośrednie finansowanie partii krajowych”. Choć w czasie konwencji PiS zorganizował kilka paneli o tematyce europejskiej, to udział ACRE w wydarzeniu nie był eksponowany.

Dyrektor ACRE Richard Milsom twierdzi, że partia przekazała na konwencję 100 tys. euro. Według naszych rozmówców z Parlamentu Europejskiego naprawdę wydano o 50 tys. euro więcej. Próbowaliśmy to potwierdzić w ACRE, ale odpowiedzi nie otrzymaliśmy.

Więcej o konwencji PiS w Katowicach czytaj tutaj.

Ulrike Lunacek z frakcji Zielonych to członkini prezydium europarlamentu. – Widzimy, że partie prawicowe próbują używać funduszy UE do spraw krajowych – mówi. Tłumaczy, że partia europejska (jak ACRE) może współfinansować konferencję, o ile ma ona wymiar europejski. – Ale płacenie na coś, co ma charakter krajowy, jest wbrew regułom. Podejrzewamy, że tak się stało w przypadku imprezy PiS w Katowicach. Jeśli złamanie zasad zostanie dowiedzione, pieniądze trzeba będzie zwrócić – mówi Lunacek.

Podwójna gra PiS wobec Unii po wyborze Tuska

 

wyborcza.pl

Schnepf komentuje działania PiS w UE. „W 2020 roku Polska będzie poza Unią Europejską”

past, 13.03.2017

Beata Szydło w Brukseli

Beata Szydło w Brukseli (Olivier Matthys (AP Photo/Olivier Matthys))

– PiS może dążyć do wycofania Polski z UE w najbliższych latach – uważa były ambasadora RP w Stanach Zjednoczonych. – Czy Polska będzie formalnie poza UE, to będzie zależało od kalkulacji – mówił Ryszard Schnepf.

– Prawdopodobnie ten rząd nie będzie miał żadnej szansy wynegocjować dobrego dla Polski budżetu Unii Europejskiej – ostrzegał w rozmowie na antenie TVN24 Ryszard Schnepf, były ambasador RP w Waszyngtonie. – Obecny budżet będzie kończył się już w 2020 roku – dodał.

Schnepf ocenił, że w tych latach „Unia będzie protestować” przeciwko możliwym zmianom np. w sądownictwie lub systemie wyborczym, a napięcie na linii Polska – UE będzie rosło. Były ambasador mówił o „konflikcie między rządem w Warszawie a Brukselą”:

To się nie może dobrze zakończyć. Jeśli do tego dołożyć to co, o czym mówił minister Waszczykowski, że ta narracja Polski, to stanowisko Polski będzie inne, że będzie brak zaufania, to oznacza, że gdzieś tam w planie – mogę określić ten rok, to będzie 2020 – Polska będzie poza Unią Europejską. Bo taki jest zamysł.

Dopytywany, czy Polska będzie poza Unią „formalnie”, Schnepf stwierdził, że „to będzie zależało od kalkulacji.

Były ambasador zaznaczył, że choć obecnie Polacy są w zdecydowanej większości zwolennikami Unii, to może się to zmienić pod wpływem „propagandy państwowej przeciwko Unii Europejskiej” i „obrzydzania UE”.

gazeta.pl