Kijowski, 01.09.2016

 

Błaszczak wywinął Reytana

Błaszczak wywinął Reytana

Mariusz Błaszczak spokojnie może uchodzić za Reytana. Swoją osobą zagradza zagrożeniom. Koczujący na granicy koło Terespola Czeczeni testowali nowy szlak napływu muzułmanów do Europy. Nieskutecznie to robili, bo Błaszczak nie dał im testować. Uratował Europę, jak kiedyś Piłsudski. Tamten przed czerwoną zarazą, Błaszczak przed zarazą półksiężycem.

Ha! Błaszczak jest większym Reytanem niż nam się zdaje. Położył się i zagroził „onym”. Kim są oni? Z kontekstu rozmowy z Bogdanem Rymanowskim wynika, że to KOD. A dlaczego Błaszczak w stosunku do KOD-u chce być Reytanem? Dlatego, że niosą „inżynierię społeczną” i „oderwanie od polskości”, a to jest zagrożenie totalitaryzmem.

Reytanowi PiS przyszły w sukurs oddziały ONR pod gdańską bazyliką, bo tam miał miejsce ów totalitaryzm. Należy rozumieć, iż Błaszczak położy się, jak Reytan, gdy przybędą z totalitaryzmem do Polski Komisja Wenecka, Frans Timmermans z Komisją Europejską, a nawet senatorowie amerykańscy i Barack Obama. Błaszczak zrobi im Reytana i tyle ich.

Jego zwierzchniczka Beata Szydło z kolei przyznała się do uczciwości. Mieć premier uczciwą to nawet fajniej niż mieć w narodzie Reytana. Szydło powiedziała, że „uczciwi ludzie nie zajmują się hazardem”, gdy zapytano ją o zakład, jaki Joachim Brudziński przyjął od dziennikarza „Polityki”. Założyli się o to, czy do końca roku Szydło będzie jeszcze premierem. Szydło więc tym się nie zajmuje, acz podejrzewam, że tym zajmuje się Jarosław Kaczyński. Jeszcze nie zaglądałem do bukmachera, ale gdy zobaczę, iż przyjmują zakłady na Szydło, zamknę oczy i portfel.

W kłopocie nie lada są aktorzy, którzy grali w kultowym in spe filmie pisowskim „Smoleńsk”. Dwóch aktorów chce przed premierą filmu, aby wycofano ich nazwiska z listy płac. Rozumiem, że są tak ucharakteryzowani, że ich własna żona  albo mąż nie poznają. Najlepiej mają ci, którzy grali trupy, zwłaszcza z twarzą do ziemi. To są martwe Reytany. Ich nikt nie pozna, gdyż mało kto wytrzyma na tym gniocie do końca, wówczas leci lista płac.

Takie nam orły wywijają Reytany na naszej polskiej ziemi. Póki rządzi PiS, nie grozi nam żaden rozum.

Waldemar Mystkowski

błaszczak

Koduj24.pl

Polski reżyser nakręcił teledysk do utworu z wokalistą Radiohead. Kim jest tajemniczy samotnik z Gór Izerskich?

yes, 01.09.2016

Mark Pritchard i Thom Yorke -

Mark Pritchard i Thom Yorke – „Beatiful People”. Kadr z teledysku Michała Marczaka (YouTube)

W czerwcu poznaliśmy krótki film zrealizowany przez Michała Marczaka dla Radiohead. Teraz reżyser ‚Wszystkich nieprzespanych nocy’ i ‚Fuck for Forest’ pokazał kapitalny klip do utworu ‚Beautiful People’ producenta elektroniki Marka Pritcharda z udziałem Thome’a Yorke’a.

Teledysk miał premierę w sierpniu podczas festiwalu Sundance Next Fest w Los Angeles (to letnia „odnoga” najważniejszego festiwalu kina niezależnego). 1 września ekskluzywnie udostępnił go „Guardian”, a chwilę później znalazł się m.in. na YouTubie.

To właśnie na styczniowym festiwalu Sundance zaczęła się historia współpracy Michała Marczaka ze znakomitymi muzykami. Marczak pokazał tam swój nowy film „Wszystkie nieprzespane noce”, nietypowy dokument o mocno imprezujących przyjaciołach u progu dorosłości, którzy „grają” tu sami siebie. Za obraz, współfinansowany zresztą przez Sundance Institute, otrzymał na festiwalu nagrodę dla najlepszego reżysera filmu dokumentalnego.

„Wszystkie nieprzespane noce” obejrzeli na Sundance także ludzie z wytwórni Warp, od ponad 25 lat filara światowej sceny elektronicznej i eksperymentalnej. Zwrócili uwagę na bogactwo muzyki w filmie i umiejętne jej wykorzystanie. Proponowali Marczakowi kolejne zrealizowanie teledysku do kilku utworów, a ten zdecydował się na „Beautiful People” Marka Pritcharda, singiel z „Under the Sun”, pierwszego od pięciu lat solowego albumu mieszkającego w Australii brytyjskiego autora muzyki elektronicznej.

Człowiek? Cyborg? Kosmita?

Tak o pomyśle na scenariusz mówił Marczak Mariuszowi Hermie z „Polityki”:

Wróciłem właśnie z wakacji w górach i może dlatego poczułem w tym utworze pewną samotność, poczucie zagubienia, coś odległego i może nie do końca ziemskiego. (…) Nie wiemy, czy jesteśmy na Ziemi czy na jakiejś innej planecie. Czy widzimy człowieka, czy raczej jakiegoś cyborga, robota lub przybysza z jeszcze innej planety. Może jest ostatnią osobą na tej planecie? Może to jego ostatnie chwile przed opuszczeniem tej dziwnej krainy? Jego cyfrowa twarz w pewnym momencie zaczyna się ulatniać, znikać

Reżyser zabrał ekipę do najwyżej położonego w Polsce kamieniołomu – „Stanisława” w Górach Izerskich. W rolę tajemniczego bohatera głównego wcielał się przede wszystkim bohater „Wszystkich nieprzespanych nocy” Krzysztof Bagiński, choć owej cyfrowej twarzy użyczył sam Thom Yorke. Osobiście w „Stanisławie” się nie stawił – Marczak poleciał do studia Radiohead, gdzie Yorke z resztą zespołu kończył w tajemnicy pracę nad albumem „A Moon Shaped Pool”.

Do współpracy na planie Marczak zaprosił Jakuba Knapika, specjalistę od efektów specjalnych i wizualnych („Antychryst” i „Melancholia” von Tiera, „Essential Killing” Skolimowskiego, „Hiszpanka” Barczyka), oraz warszawskie studio Lunapark.

A oto efekt tej współpracy:

Woronowicz biegnie dla Radiohead

Zapoznanie wokalisty Radiohead poskutkowało kolejną propozycją, której efekty poznaliśmy już wcześniej, bo na początku czerwca. Wtedy to giganci sceny alternatywnej ujawnili półminutowy film przygotowany przez Marczaka do fragmentu utworu „Identikit” z „A Moon Shaped Pool”. Zdjęcia zrealizowano pod Pałacem Kultury i Nauki, a w filmiku zagrał Adam Woronowicz.

Okazało się wtedy, że Radiohead zaproponowało różnym twórcom przygotowanie miniteledysków do 30-sekundowych fragmentów nowych utworów.

Będą kolejne nagrody?

Michał Marczak nie miał wcześniej doświadczenia przy kręceniu teledysków, ale to właśnie fragment „Wszystkich nieprzespanych nocy” stał się klipem promującym ubiegłoroczny album „Drifting” Jacka Sienkiewicza, polskiego króla techno.

„Wszystkie nieprzespane noce” zostały także pokazane w konkursie festiwali w Karlowych Warach i na Nowych Horyzontach we Wrocławiu. Na tym drugim zdobyły nagrodę publiczności. We wrześniu film zobaczą jurorzy festiwalu w Gdyni.

Premiera kinowa 14 października.

Zobacz także

wyborcza.pl

CZWARTEK, 1 WRZEŚNIA 2016

Macierewicz: We wrześniu zostaną udostępnione nieznane nagrania rozmów załogi Tu-154

22:28

Macierewicz: We wrześniu zostaną udostępnione nieznane nagrania rozmów załogi Tu-154

My dysponujemy teraz prawdziwymi dowodami, w tym tymi, które ukrywała komisja Millera. Mamy wstrząsające wyznania członków tej komisji. A także nowe nagrania załogi tupolewa, które do tej pory nie były znane. Ale nie pochodzą one z pokładu polskiego samolotu. Każdy będzie mógł ich wysłuchać – mówi Antoni Macierewicz w jutrzejszej „Rzeczpospolitej”. Pytany, skąd pochodzą, stwierdza:

„Do czasu ujawnienia dowodów, co nastąpi zapewne w przyszłym miesiącu, nie mogę odpowiedzieć na to pytanie. To nie będzie jeszcze ostateczny materiał, ale rzuci on bardzo istotne światło na przebieg i przyczyny katastrofy smoleńskiej. Oczywiście mam świadomość, że są tacy ludzie, którzy nigdy nie przyjmą prawdy o tym, co się wówczas stało. Powód jest prosty: ten materiał ich właśnie obciąża odpowiedzialnością za tę tragedię”

300polityka.pl

 

CZWARTEK, 1 WRZEŚNIA 2016

Siemoniak: Komisja śledcza ws. reprywatyzacji? Można rozważyć, jeśli zbada 26 lat

20:50

Siemoniak: Komisja śledcza ws. reprywatyzacji? Można rozważyć, jeśli zbada 26 lat

Tomasz Siemoniak był pytany przez Marcina Zaborskiego w wieczornej rozmowie RMF, czy Platforma poprze wniosek o sejmową komisję śledczą ws. reprywatyzacji:

„Jeśli będziemy rozmawiali o całych 26 latach i o wszystkich sprawach, to można to rozważyć, ale komisje śledcze powołuje się wtedy, gdy zawiodą inne organy państwa, zwłaszcza prokuratura. W tym przypadku trudno jeszcze cokolwiek powiedzieć, sprawy są dość hurtowo do prokuratury kierowane. Natomiast na pewno Platformie Obywatelskiej najbardziej zależy na tym, żeby w pełni tę sprawę wyjaśnić”

20:37

bPBK: Kto ma odpowiadać za nieuczciwych urzędników? PiS też mi robiło zarzuty, że zniknęła Gęsiarka z Pałacu

Za to, że są nieuczciwi urzędnicy, kto ma odpowiadać? Wie pani, to tak, jak było swego czasu, PiS robił zarzuty pod moim adresem, że zniknął obraz Gęsiarka w Pałacu Prezydenckim. Został skazany za paserkę kelner, ale ja zostałem opluty. Gdyby było tak, że za każde złodziejstwo w urzędzie, albo nieprawidłowe decyzje, gdyby miał odpowiadać prezydent miasta, to byłoby to przedziwne – mówił Bronisław Komorowski w rozmowie z Moniką Olejnik w „Kropce nad i” TVN24.

20:28

bPBK: U władzy jest duża grupa frustratów, którzy nie wzięli udziału w wielkiej batalii o wolność Polski

Jak mówił Bronisław Komorowski w rozmowie z Moniką Olejnik w „Kropce nad i” TVN24:

„Niestety u władzy jest duża grupa frustratów, którzy – z różnych powodów, także kalendarzowych – nie wzięli udziału w wielkiej batalii o wolność Polski. I dzisiaj, w związku z tym, starych bohaterów czy zasłużonych, najchętniej albo by zbrukali, żeby nie mogli być wzorcem, albo pominęli. To nieładna cecha ludzi, którzy chcą, rodem z polskiego piekła, jak ktoś jest bardziej widoczny i ma większe zasługi, to należy go albo za nogi wciągnąć w błoto, albo ominąć”

20:12

bPBK: Mała ustawa reprywatyzacyjna jedną sprawę rozwiązuje, drugą komplikuje

Jak mówił Bronisław Komorowski w rozmowie z Moniką Olejnik w „Kropce nad i” TVN24:

„To nie jest tak, że coś jest zero-jedynkowe. [Mała ustawa reprywatyzacyjna] jedną sprawę rozwiązuje, drugą komplikuje. Rozwiązała problem, z którym boryka się miasto, jakim jest problem obiektów, które służą społeczeństwu, ale miały kiedyś swoich właścicieli, ale pozbawia tych właścicieli prawa do odszkodowania. To nie w porządku. Polityka jest zawsze kwestią wyboru”

20:06

bPBK: Próba pociągnięcia do odpowiedzialności prezydent Warszawy wydaje mi się być zwykłą grą polityczną

Próba pociągnięcia do odpowiedzialności prezydent miasta, jeśli się nawet nie wie, dlaczego ten dokument zaginął, wydaje mi się być zwykłą grą polityczną. Hanna Gronkiewicz-Waltz ma przeciwko sobie zwarty front dwóch zupełnie przeciwstawnych żywiołów. Ma przeciwników politycznych, konkurencję, a z drugiej strony ogromny front przeciwników jakiejkolwiek reprywatyzacji – mówił Bronisław Komorowski w rozmowie z Moniką Olejnik w „Kropce nad i” TVN24, dodając, że sprawa wymaga absolutnego wyjaśnienia.

300polityka.pl

 

oko

„Oto Wasze miłosierdzie, katoliccy władcy Polski: zatrzasnąć drzwi przed nosem potrzebującego, plując mu w twarz podłe słowa o jego wierze”

jsx, 01.09.2016

Jan Hartman

Jan Hartman (fot. Łukasz Głowala / Agencja Gazeta)

Jan Hartman na swoim blogu o niewpuszczeniu uchodźców z Czeczenii. „Jesteście bez sumienia. Za nic macie los dzieci od miesięcy czekających w pobliżu granicy na Waszą litość. Mają tam poumierać?” – pyta filozof.

„Oto Wasze miłosierdzie, katoliccy władcy Polski: zatrzasnąć drzwi przed nosem potrzebującego, plując mu w twarz podłe słowa o jego wierze. Oto właśnie, kim jesteście, dumni ‚prawdziwi Polacy’ i ‚chrześcijanie'” – pisze na swoim blogu Jan Hartman. „Taki jest Wasz rząd, taka jest Wasza moralność” – dodaje.

Grupa ok. 200 Czeczenów koczowała na granicy polsko-białoruskiej przy przejściu Brześć-Terespol. Pojawiły się doniesienia, że mieli oni problemy ze składaniem wniosków o azyl. – Dwa dni temu testowano otworzenie nowego szlaku napływu muzułmańskich emigrantów do Europy. I ten test odbywał się na granicy polsko-białoruskiej. – powiedział TOK FM minister spraw wewnętrznych Mariusz Błaszczak. – Deklarowałem – i to nie są słowa rzucane na wiatr – że nie dopuszczę do tego, żeby Polska i Polacy byli zagrożeni powtórką z tych wydarzeń, jakie miały miejsce na Zachodzie – zaznaczył.

 

„Jesteście bez sumienia. Za nic macie los dzieci od miesięcy czekających w pobliżu granicy na Waszą litość. Mają tam poumierać?” – pyta Hartman. „Czy ci ludzie mają zostać w nieprzyjaznej Czeczenom, zależnej od Rosji Białorusi? Ale co Was to obchodzi. Kiedyś się rozejdą i jakoś ‚wchłoną’. Sprawa ucichnie” – przewiduje. Jak jednak dodaje, Polska za to zapłaci, „rachunek będzie wystawiony”.

„Okryliście nasz kraj hańbą i czynicie to każdego dnia na nowo. Każdego kolejnego dnia, gdy pozostajecie głusi na błagania tych biednych, nieszczęśliwych ludzi na granicy w Brześciu. Ale co Wam tam. Pójdziecie do kościoła, wyspowiadacie się (a pewnie i to nie) – i po sprawie” – ironizuje filozof.

„Polak zawsze wielki chwat, zadowolony z siebie i niewinny. A jak się komu nie podoba, to niech spada na drzewo albo siedzi cicho, bo jak nie, to zaliczy z liścia. Taka to mniej więcej teraz rządzi ‚klasa’, taki to dyskurs i mentalność znajduje uznanie i aprobatę władzy. No, po prostu sto lat przed Czeczenami” – kwituje filozof.

Cały felieton na blogu Hartmana na stronie „Polityki”.

Zobacz także

 

tokFM

FANTOMY BŁASZCZAKA: TOTALITARNA PLATFORMA, „NOWY CZŁOWIEK” KOD

 fantomy

KAMIL FEJFER, 1 WRZEŚNIA 2016

Mariusz Błaszczak wymienia cechy ruchów totalitarnych i uważa, że niezidentyfikowani „oni” chcą stworzyć nowego człowieka. Przypominamy zatem, czym jest totalitaryzm oraz, ku przestrodze, zamieszczamy zwiastun filmu o próbie stworzenia nowego człowieka. To nigdy nie kończy się dobrze!


O co chodzi tym wszystkim, którzy chcą, żeby było tak, jak było przez ostatnie osiem lat? Żeby było pomieszanie wartości. To jest swoista inżynieria społeczna. (…) Oni chcieli stworzyć nowego człowieka. To są wszystko ruchy na miarę totalitaryzmów.

Mariusz Błaszczak, „Jeden na jeden”, TVN24 – 31/08/2016

Fot . Slawomir Kaminski / Agencja Gazeta


NIE WIEMY JAK TO WSZYSTKO SKOMENTOWAĆ


Minister Mariusz Błaszczak w rozmowie na temat Komitetu Obrony Demokracji stwierdził, że enigmatyczni „oni” (z kontekstu wynika, że chodzi właśnie o członków KOD) chcą stworzyć nowego człowieka, że są to ruchy na miarę totalitaryzmów niemieckiego czy rosyjskiego.

Kiedy gospodarz programu, Bogdan Rymanowski, zapytał, czy KOD jest ruchem na miarę totalitaryzmu, minister stwierdził, że nie. Chodziło mu, jak to ujął, o „inżynierię społeczną” i o „oderwanie od polskości”. Trudno doszukać się spójności logicznej w całej wypowiedzi, więc skupmy się na kontekście.

Fragment rozmowy, w którym padło stwierdzenie o totalitaryzmie, dotyczył wyproszenia członków KOD z uroczystości pogrzebowych „Inki” i „Zagończyka”.

Fot . Bartosz Banka / Agencja Gazeta
Przeczytaj też:

BŁASZCZAK: KOD ZAKŁÓCAŁ. PRAWDA: ONR ZAKŁÓCAŁ

PIOTR PACEWICZ  31 SIERPNIA 2016

Bardzo trudno jest nam uwierzyć, że w oderwaniu od przedmiotu dyskusji minister zaczął nagle teoretyzować o totalitaryzmie. A nawet gdyby tak było, to czy „oderwanie od polskości” wystarczy, aby zostać ruchem „na miarę totalitaryzmu”?

Na wszelki wypadek przypominamy ministrowi, czym jest totalitaryzm. Według Słownika Języka Polskiego PWN totalitaryzm to „system polityczny, oparty na obowiązującej wszystkich ideologii i na nieograniczonej władzy jednej partii, kontrolującej wszystkie dziedziny życia”. W Encyklopedii PWN możemy również przeczytać, że totalitaryzm jest „skrajną i specyficzną postacią rządów autorytarnych (autorytaryzm), nowoczesną odmianą tyranii i despotyzmu zapewniającą rządzącym o wiele skuteczniejszą kontrolę społeczeństwa”.

Według Encyklopedii PWN totalitaryzm to w znaczeniu potocznym „przeciwieństwo pluralizmu w polityce, życiu społecznym, kulturze, sposobie myślenia. W tym znaczeniu totalitaryzm jest cechą przypisywaną społeczeństwom, grupom społecznym lub jednostkom niezależnie od istniejącej formy rządów.”

Kwestia prób stworzenia przez „nich” nowego człowieka, o których mówił Mariusz Błaszczak, pozostaje dla nas nierozwiązaną zagadką. Dla tych, którzy dokonują takich prób, niech za ostrzeżenie posłuży poniższy trailer.

P.S. Minister Mariusz Błaszczak za oderwanie się od planety Ziemia dostałby od nas „astronautę”, ale dysponujemy jedynie odznaczeniem w postaci „matoła”. Przyznajemy bez wahania; „matołek” w pełni zasłużony.

 

OKO.press

FUNDUSZ OCHRONY ŚRODOWISKA SZYSZKI

BIANKA MIKOŁAJEWSKA, KONRAD SZCZYGIEŁ, 1 WRZEŚNIA 2016

Minister środowiska Jan Szyszko poparł wniosek o przekazanie prawie 300 tys. zł z funduszu ochrony środowiska na studia podyplomowe w szkole o. Tadeusza Rydzyka. Zajęcia na kierunku, który ma dostać wsparcie, prowadzą Jan Szyszko i jego córka – Katarzyna, a ćwiczenia terenowe odbywają się w ich stodole

Wyższa Szkoła Kultury Społecznej i Medialnej w Toruniu ubiega się o dofinansowanie studiów podyplomowych „Polityka ochrony środowiska – ekologia i zarządzanie” z Narodowego Funduszu Ochrony Środowiska i Gospodarki Wodnej. Warunkiem wsparcia jest pozytywna opinia ministra środowiska. Toruńska placówka o taką opinię wystąpiła w czerwcu br.

W piśmie do ministra Jana Szyszki – do którego dotarł portal OKO.press – rektor uczelni o. Zdzisław Klafka przekonywał: „Biorąc pod uwagę (…) dobór wysoko wykwalifikowanej kadry wykładowców i ekspertów, możemy zapewnić aktualność i wysoki poziom przekazywanej słuchaczom wiedzy”. Minister Szyszko parafował pismo, dopisując: „akceptacja”. 28 czerwca z jego upoważnienia wiceminister Sławomir Mazurek wydał pozytywną opinię dotyczącą „zasadności realizacji przedsięwzięcia ubiegającego się o dofinansowanie” z NFOŚ.

Biorąc pod uwagę opinie resortu, Fundusz ocenił wnioski WSKSiM i dziewięciu innych uczelni zabiegających o wsparcie. Kilka dni temu opublikował listę „wniosków rekomendowanych do dofinansowania”. Znalazło się na niej sześć placówek – w tym szkoła o. Rydzyka. Roczne koszty związane z organizacją studiów ekologicznych wyceniła na 408 tys. zł. Stara się o najwyższe dofinansowanie, jakie może dostać z NFOŚ uczelnia niepubliczna – 70 proc. kosztów, czyli 285,6 tys. zł. Jeśli dopełni wszystkich formalności, w ciągu kilku tygodni powinna podpisać umowę z Funduszem.

Kadra o. Rydzyka

Kierunek, o którego dofinansowanie ubiega się WSKSiM, działa od 2014 r. Studia są jednoroczne, niestacjonarne. Za rok nauki trzeba zapłacić 3,4 tys. zł. Jednym z warunków przyjęcia jest przedstawienie opinii proboszcza. W umowach z uczelnią studenci zobowiązują się do złożenia ślubowania kończącego się słowami „Tak mi dopomóż Bóg”.

Jan Szyszko i o. Tadeusz Rydzyk fot. Telewizja Trwam

Jednym prowadzących zajęcia ze studentami jest… Jan Szyszko. Na liście wykładowców zamieszczonej na stronie internetowej WSKSiM przy jego nazwisku zamieszczono notkę: „ekologia, entomologia, ochrona lasu, zoologia leśna, poseł na Sejm V, VI i VII kadencji, minister środowiska”.

Szyszko jako minister rekomendował więc państwowemu Funduszowi dofinansowanie studiów, których sam jest wykładowcą.

Tuczno-fot.-arch.-WSKSiM-2
Jan Szyszko podczas warsztatów terenowych ze studentami Wyższej Szkoły Kultury Społecznej i Medialnej w Toruniu Fot. WSKSiM

W kadrze naukowej kierunku jest także córka ministra Katarzyna Szyszko-Podgórska. W 2014 r. kandydowała w wyborach samorządowych z listy PiS. WSKSiM pisze o niej na stronie internetowej: „architekt krajobrazu, ekolog, kierownik Samodzielnej Pracowni Oceny i Wyceny Zasobów Przyrodniczych”.

Przez wiele lat Jan Szyszko był dyrektorem takiej pracowni w Szkole Głównej Gospodarstwa Wiejskiego; niedawno przeszedł na emeryturę. Ale – jak dowiedzieliśmy się na SGGW – jego córka nigdy nie była zatrudniona w tej jednostce, a tym bardziej nie była jej szefową. Zapytaliśmy więc rzecznika prasowego WSKSiM: czy na tej uczelni uruchomiono bliźniaczą pracownię i kierownictwo powierzono Katarzynie Szyszko-Podgórskiej? Nie otrzymaliśmy odpowiedzi.

Wykładowcami „ekologii i zarządzania” w WSKSiM są również Konrad Tomaszewski – krewny Jarosława Kaczyńskiego, dyrektor Lasów Państwowych i posłanka PiSKrystyna Pawłowicz.

Minister środowiska Jan Szyszko i dyrektor Lasów Państwowych Konrad Tomaszewski. Fot. Slawomir Kaminski / Agencja Gazeta
Jan Szyszko, minister środowiska i Konrad Tomaszewski, dyrektor Lasów Państwowych fot. Sławomir Kamiński / Agencja Gazeta

Stowarzyszenie Szyszki

Wyższa Szkoła Kultury Społecznej i Medialnej rekrutuje w tej chwili studentów „ekologii i zarządzania” na kolejny rok. Na stronie internetowej uczelni można znaleźć program nauczania. Po „pełne informacje” na temat programu i zajęć terenowych szkoła odsyła jednak na stronę internetową www.ekorozwoj.pl. Portal należy do Stowarzyszenia na rzecz Zrównoważonego Rozwoju Polski.

Organizacja powstała w maju 2000 r. Jej prezesem jest… Jan Szyszko.

Stowarzyszenie propaguje ideę „kompensacji przyrodniczej”. To od lat konik naukowy Szyszki. W uproszczeniu chodzi o to, że człowiek ma prawo ingerować w środowisko naturalne i wprowadzać w nim nawet daleko idące zmiany, pod warunkiem, że straty rekompensuje w innym miejscu. Na przykład, jeśli jest taka potrzeba, można wybudować drogę przez Dolinę Rospudy, ale wycięcie lasu powinno się zrekompensować, sadząc drzewa w innym miejscu. Ekolodzy na koncepcji Szyszki nie zostawiają suchej nitki: przekonują, że nie da się odtworzyć zniszczonych ekosystemów, zmusić zwierząt, by przeniosły się ze swoich naturalnych siedlisk do „sadzeniaków”.

Członkiem zarządu Stowarzyszenia na rzecz Zrównoważonego Rozwoju Polski jestArtur Michalski – wiceprezes Narodowego Funduszu Ochrony Środowiska, wieloletni współpracownik Jana Szyszki. W latach 1999–2001, gdy Szyszko był  wiceministrem ochrony środowiska w rządzie AWS i Pełnomocnikiem Rządu ds. Konwencji Klimatycznej ONZ, Michalski został jego doradcą. Za poprzednich rządów PiS, gdy Szyszko był ministrem środowiska, Michalski pełnił funkcję jego doradcy i szefa gabinetu politycznego; a w 2006 r., dzięki poparciu Szyszki objął po raz pierwszy fotel wiceprezesa NFOŚ. Po wygranej PiS w ostatnich wyborach ponownie został wiceszefem Funduszu.

ARTUR MICHALSKI , JAN SZYSZKO FOT. BARTOSZ BOBKOWSKI / AGENCJA GAZETA
Minister Jan Szyszko i Cezary Michalski, wiceprezes NFOŚ (na zdjęciu w 2008 r.) Fot. Bartosz Bobkowski / Agencja Gazeta

NFOŚ dofinansuje więc prawdopodobnie studia w szkole o. Rydzyka, w których organizację zaangażowane jest stowarzyszenie związane z wiceprezesem Funduszu. Gdy zapytaliśmy o to rzecznika NFOŚ, odpowiedział nam, że „w demokratycznym państwie prawa – zgodnie z Konstytucją RP – każdy obywatel ma prawo być zrzeszony w dowolnym stowarzyszeniu”.

W zarządzie Stowarzyszenia na rzecz Zrównoważonego Rozwoju zasiada także od wielu lat wspomniany Konrad Tomaszewski. A w komisji rewizyjnej – Paweł Sałek, pełnomocnik rządu ds. polityki klimatycznej, absolwent uczelni Rydzyka i doktorant w pracowni SGGW, której szefem był przez lata Jan Szyszko.

Stodoła czy stacja badawcza

Z programu podyplomowych studiów „ekologia i zarządzanie” w WSKSiM wynika, że wykłady odbywają się w siedzibie uczelni w Toruniu, a ćwiczenia i zajęcia terenowe – „na powierzchniach badawczo-dydaktycznych i w salach wykładowych Terenowej Stacji Badawczej D&B” w Tucznie. To prywatna własność ministra Jana Szyszki.

„Powierzchnie badawczo-dydaktyczne”, z których korzystają studenci WSKSiM, to należące do Szyszki lasy i łąki – o powierzchni blisko 170 ha. Budynek, w którym odbywają się zajęcia ze studentami, Szyszko od 11 lat opisuje w swoich oświadczeniach majątkowych jako „stodołę” dostosowaną do celów laboratoryjno-mieszkalnych.

Kilka tygodni temu o kłopotach ministra z wyceną tego majątku pisał w tygodniku „Newsweek” Wojciech Cieśla. Polityk od lat, konsekwentnie, nie podaje bowiem w oświadczeniach majątkowych aktualnej wyceny działek (wymienia ceny zakupu z początku lat 90., sprzed dewaluacji złotówki), a budynku nie wycenia wcale. Woświadczeniu z 2016 r. podał tylko, że w 2014 r. stodoła została wyremontowana.

"Stodoła" albo Terenowa Stacja Badawcza Jana Szyszki
„Stodoła” albo Terenowa Stacja Badawcza ministra Jana Szyszki fot. Google

Jak pisał należący do imperium o. Rydzyka „Nasz Dziennik”, Szyszko od lat 80. „nieprzerwanie prowadzi badania” w Tucznie, obserwując „procesy przyrodnicze na terenach zdegradowanych działalnością rolniczą, a także sukcesje na terenach leśnych”. Swoją posiadłość nazwał Terenową Stacją Badawczą D&B.

Stodoła nie jest jednak nigdzie zarejestrowana oficjalnie jako jednostka badawcza. Rzecznik ministerstwa środowiska Jacek Krzemiński tłumaczył „Newsweekowi”, że jest to „znane w wielu ośrodkach naukowych na świecie, gospodarstwo domowe profesora Jana Szyszki”.

Gdy Szyszko był szefem pracowni w SGGW, do Tuczna zaczęli przyjeżdżać na badania naukowcy i studenci tej uczelni. Od kilku lat na zajęcia przyjeżdżają tam również studenci szkoły Rydzyka.

Minister nie odpowiedział na pytania OKO.press, na jakich zasadach udostępnia swoje nieruchomości toruńskiej uczelni. I czy on lub Stowarzyszenie na rzecz Zrównoważonego Rozwoju Polski, pobiera z tego tytułu jakieś opłaty od WSKSiM. Milczy na ten temat również sama uczelnia.

Na pytanie o to, w jakim charakterze minister Szyszko brał latem udział w zajęciach terenowych ze studentami toruńskiej uczelni, biuro prasowe resortu odpowiedziało nam, że „Pan prof. dr hab. Jan Szyszko przebywał w Tucznie jako profesor, Minister Środowiska i właściciel prywatnej nieruchomości – w swoim gospodarstwie domowym”.

Powtórka z historii

W piśmie z czerwca br. skierowanym do ministra Jana Szyszki, rektor WSKSiM o. Zdzisław Klafka pisał, że uczelnia ma „wieloletnie doświadczenie” w prowadzeniu studiów z zakresu ochrony środowiska i organizacji konferencji naukowych związanych z tą dziedziną nauki.

Minister zapewne doskonale o tym pamięta. To za jego sprawą uczelnia o. Rydzyka uruchomiła bowiem przed laty pierwszy taki kierunek – „Kompensację przyrodniczą”.

Za poprzednich rządów PiS, w październiku 2007 r., podczas inauguracji roku akademickiego w WSKSiM, Szyszko zapowiedział, że uczelnia otrzyma wsparcie finansowe z NFOŚ. Podobnie jak dzisiaj, przyznanie dotacji zależało od pozytywnej opinii ministra środowiska. Ministrem był wówczas Jan Szyszko. A wiceprezesem Funduszu – Artur Michalski.

Tuż przed wyborami parlamentarnymi Szyszko wydał pozytywną rekomendację dla nowego kierunku studiów w WSKSiM. A krótko po wyborach zarząd NFOŚ  podpisał umowę z uczelnią Rydzyka, przyznając jej ponad 1,2 mln zł dofinansowania.

fot. Michal Lepecki / Agencja Gazeta
Przeczytaj też:

JAK OJCIEC RYDZYK PROMUJE FUNDUSZE UNII EUROPEJSKIEJ

BIANKA MIKOŁAJEWSKA  8 LIPCA 2016

Parę miesięcy później „Dziennik” ujawnił, że Szyszko opiniując pozytywnie studia na WSKSiM „miał w tym swój interes”. We wniosku o dotację, na liście wykładowców, uczelnia wymieniła jako pierwsze jego nazwisko. Za jeden wykład miał dostawać ponad 600 zł.

Po publikacji „Dziennika”, Szyszko przekonywał, że nie będzie pracował w toruńskiej szkole. „To dla mnie zaszczyt, że uczelnia uwzględniła mnie jako osobę, która mogłaby pomóc we wspieraniu studentów. (…) nie zamierzam jednak zmieniać pracy ponieważ mam już stałą pensję i posadę. Mam nadzieję, że autor artykułu, który ukazał się w „Dzienniku” poniesie konsekwencje” – mówił podczas specjalnie zwołanej konferencji prasowej.

Z oświadczeń majątkowych składanych przez Szyszkę w późniejszych latach wynika jednak, że dość regularnie otrzymywał pieniądze z WSKSiM – głównie z tytułu praw autorskich. W latach 2008- 14 zarobił w ten sposób łącznie 56,6 tys. zł.

Przez te wszystkie lata Szyszko był częstym gościem i ulubieńcem mediów należących do imperium o. Tadeusza Rydzyka. W publikacjach „Naszego Dziennika” określany był jako „wybitny fachowiec, zawsze świetnie przygotowany do dyskusji”, który „ma odwagę nazwać rzeczy po imieniu i dążyć do realizacji celów”.

fundusz

OKO.press

Znalazłem je. Historia mordu na Żydówkach ze Szczuczyna

Marcin Kącki, 01.09.2016

Grupa żydowskich kobiet ze Szczuczyna, około 1934 r.

Grupa żydowskich kobiet ze Szczuczyna, około 1934 r. (JOSE GUTSTEIN/ WWW.SZCZUCZYN.COM)

Zabili je tutaj, niedaleko, na polu – pokazuje ręką. – Siedziałem w okopie, a oni nad okopem. Bił ten, co pałę miał.

Rok 2015. Mirosław Tryczyk, filozof, były wykładowca i nauczyciel etyki z Wrocławia, wydaje książkę „Miasta śmierci”. To rozliczenie z jego rodzinną przeszłością.

Nie słuchaj ojca swego. Rozmowa z autorem książki „Miasta śmierci. Sąsiedzkie pogromy Żydów”

Niedaleko domu jego dziadka, pod Terespolem, w czasie wojny zastrzelono i zakopano Żydów. Po wojnie dziadek miał złote monety i dobrze mówił o hitlerowcach… Tryczyk zaczął szukać w archiwach. O dziadku nic nie znalazł, ale trafił na relacje mieszkańców Łomżyńskiego dotyczące 15 miast, w których w 1941 roku, po wejściu Niemców, doszło do pogromów na Żydach. Mord w jednej miejscowości nie daje Tryczykowi spokoju.

– Może dlatego, że widzę je na zdjęciach – mówi. – W miasteczku Szczuczyn był żydowski fotograf Zalman Kaplan. Mieszkańcy robili u niego zdjęcia. Widzę piękne twarze kobiet, ich beztroskie pozy, odświętne ubrania. Wiem, co się z nimi stało, nie mogę przestać o nich myśleć.

Kaplan też zginął podczas pogromu w Szczuczynie. Zostały po nim zdjęcia i nocnik, jedyna rzecz, której nie zabrali mordercy, jego sąsiedzi.

A Mirosław Tryczyk postanawia odnaleźć grób Żydówek ze Szczuczyna.

Otrzymałem pantofle

Lipiec 1941 roku. W pogromach w Szczuczynie i okolicy zginęło około 300 Żydów. Pozostałych – ponad 2 tysiące – Niemcy zamykają w szczuczyńskim getcie. Panuje głód. Ratunkiem dla Żydów jest praca u polskich rolników. Nadzorca getta wypożycza ok. 80 młodych Żydówek do pracy w gospodarstwach.

W sierpniu 1941 roku w pobliskiej wsi Bzury, w której pracuje 20 Żydówek, pojawia się grupa mężczyzn ze Szczuczyna. Zabierają kobiety z pola. Sołtys Bzur pozwala zamknąć je w swojej piwnicy i daje mężczyznom dwie furmanki.

Rok 1948. Stanisław Z. ze Szczuczyna zeznaje: „Poszli do majątkowej kuźni i okuli pałki żelazem, ażeby lepiej było zabijać. Gdy furmanki przyjechały pod dom, wypędziliśmy Żydówki z piwnicy i kazali im posiadać na wozy. Zawieźliśmy je do lasu, gdzie był wykopany okop, i tam kazali Żydówkom zejść z wozu i skupić się. Kazaliśmy Żydówkom porozbierać się do koszuli i majtek, tylko dwie młode Żydówki, które miały stare ubranie, nie kazaliśmy im się rozebrać. Po rozebraniu się Żydówek zaczęli prowadzać po jednej nad okop i tam zabijali pałkami drewnianymi na końcu okutymi żelazem. Jedną gwałcili. Po zgwałceniu Żydówki ja wziąłem pałkę drewnianą od T. i sam osobiście zabiłem Żydówkę, którą gwałcili, uderzając ją pałką trzy razy w głowę, i wpadła do okopu, zaś pozostałe Żydówki zabili ci osobnicy, których nazwisk nie znam. Wyjaśniam, że w jednym okopie leży szesnaście Żydówek, a w drugim okopie leżą cztery Żydówki. Z pomordowanych Żydówek otrzymałem pantofle i jedną sukienkę, zaś resztę ubrania zabrali wyżej wymienieni i zanieśli do gospodyni na Dybełki”.

Nie powiem, bo zrobicie z nas Jedwabne

Czy Niemcy wiedzieli o tym mordzie? Z. zeznał, że żandarmi niemieccy szukali kobiet, a gdy powiedział im o morderstwie, dostał w twarz.

Choć w zeznaniach wielu świadków są nazwiska sprawców mordu, mieszkańców Szczuczyna, Z. jako jedyny został po wojnie skazany. Dostał 15 lat więzienia, zmarł w 1957 roku. Milicjanci, którzy poszukiwali świadków, często napotykali mur milczenia. Karol Kalwejt, milicjant z Grajewa, pisze w meldunku pod koniec lat 40.: „ludność okolicy gdzie odbywały się powyższe zajścia jest przychylnie ustosunkowana [do sprawców] lub też w innym wypadku jest ściśle związana z mordercami”. Świadkowie skarżą się, że miejscowi grożą im zemstą. Jadwiga D. ze Szczuczyna zezna, że żona jednego ze sprawców już w sądzie groziła jej, że „przebije ją nożem”.

W latach 70. jeszcze raz próbowano ustalić sprawców mordu na Żydówkach, ale sprawę umorzono. W uzasadnieniu jako winnych wskazano Niemców, mimo że przeczyły temu zeznania świadków.

Po 2000 roku sprawą kobiet z Bzur zajmuje się prokurator Jerzy Kamiński z IPN w Białymstoku, ale w 2008 umarza ją, powtarzając za aktami z okresu PRL, że zbrodni dokonali nieznani, mówiący po niemiecku mężczyźni.

Bezimienne

Rok 2011. Do sprawy zabiera się inny prokurator z IPN w Białymstoku, Radosław Ignatiew. Zasłynął śledztwem w sprawie Jedwabnego, które zakończył uzasadnieniem, że Żydów w stodole spalili polscy sąsiedzi.

Historia mordu na Żydach dokonanego w Jedwabnem przez polskich mieszkańców miasta – kalendarium

Ignatiew chciał być księdzem, ale uznał, że jego powołanie jest zbyt płytkie, i poszedł na prawo. W IPN jest od początku jego istnienia. Bliskie jest mu zawołanie „Bóg-Honor-Ojczyzna”, ale sprawy prowadzi najgorsze z punktu widzenia polityki historycznej: „żołnierze wyklęci” mordujący cywilów, Polacy mordujący Żydów. W gabinecie w IPN ma za plecami kolekcję odznaczeń wojskowych, po lewej biogram gen. Sikorskiego, po prawej dekret wprowadzający stan wojenny, który sam zerwał na ulicy.

To Ignatiew zebrał do kupy „sierpniówki” (sprawy prowadzone po 1948 roku, które miały karać za współpracę z okupantem, w tym mordowanie Żydów). Jeździł po archiwach, spisywał, porządkował i trafił na umorzenie sprawy z Bzur. Przeczytał zeznania mieszkańców, którzy wskazują na winę Polaków, i uzasadnienie o umorzeniu: stali za tym „osobnicy mówiący po niemiecku”. Uznał, że musi to wyjaśnić. Ale jak kiedyś milicja trafił na ścianę milczenia. Wysłał szczuczyńskiej policji listę 21 najstarszych mieszkańców, może coś wiedzą. Odpisano mu, że wskazani nie żyją, nie dosłyszą, nie pamiętają. Szukał śladów w aktach innych spraw i znów część świadków zmarła, o innych ślad zaginął. Sprawę umorzył w 2013 roku, ale nie ma wątpliwości, że mordu dokonali polscy mieszkańcy Szczuczyna w co najmniej dwóch miejscach – we wsi Bzury i Skaje.

– Najgorsze – mówi mi Ignatiew – że nie ustaliłem nawet imion tych kobiet, nie poznałem miejsca ich pochowania.

Bili kosami i motykami. Żydówki się nie broniły – zeznania świadków ze śledztwa prowadzonego przez białostocki IPN

Spulchniona ziemia

Lipiec 2016. Żydowska komisja rabiniczna upamiętniająca mogiły żydowskie postanawia odszukać miejsce zakopania Żydówek z Bzur i Skaj. Mirosław Tryczyk, który po opublikowaniu książki odchodzi z liceum we Wrocławiu (w pokoju nauczycielskim coraz częściej słyszy, że działa na szkodę Polski), zaczyna właśnie pracę w Żydowskim Instytucie Historycznym. Pod koniec lipca razem jadą na Podlasie. Tryczyk ze starych akt śledztwa wynotowuje nazwiska mieszkańców i drogę, którą wieziono Żydówki na stracenie w Bzurach.

W Szczuczynie idą na dawny żydowski cmentarz. W domu, który służył przed wojną za pogrzebowy, żyją polscy potomkowie stróżów cmentarnych. Wypasają tam krowy. O żadnych pogromowych grobach nie wiedzą.

Jadą do Bzur. Ustalają, że najpierw będą pytać mieszkańców o groby partyzantów. Napotkany mężczyzna chętnie tam zaprowadzi. Idą w las. Gdy Tryczyk mówi o prawdziwym celu ich podróży, mężczyzna zaczyna się denerwować.

– Nie chodzi o to, by kogoś karać po latach, ale by oddać pamięć tym kobietom, postawić jakiś kamień – mówi mu Tryczyk.

– No dobra, pokażę – zgadza się mężczyzna. Prowadzi jeszcze kawałek, nagle rezygnuje. Poleca kolegę.

I rzeczywiście po chwili przyjeżdża kolega, pokazuje miejsce między drzewami, 100 metrów od drogi. Spulchniona ziemia, zapadnięta. Skąd wie? Bo mu dziadkowie pokazali, gdy był dzieckiem. Obok grał w piłkę, bo tam jest równy, trawiasty teren.

Tryczykowi puściły emocje, poleciały łzy. Wysyła do mnie SMS-a: „Znalazłem je”.

Do odnalezienia pozostał jeszcze jeden bezimienny grób Żydówek – w Skajach. A może sprawcy i świadkowie jeszcze żyją?

Polacy zamordowali Żydów w Jedwabnem. Ilu?

Wstydliwa historia

Sierpień 2016. Idę przez Szczuczyn. Odnowiony rynek, równe chodniki, nowoczesna biblioteka. Widać unijne pieniądze, dobrego gospodarza i ani śladu po Żydach, którzy stanowili dwie trzecie mieszkańców. Na stronie internetowej urzędu gminy tylko wzmianka – w danych statystycznych. W historii – fałszywa informacja, że to faszyści dokonali pogromu.

Burmistrz Artur Kuczyński – 40-latek, wysoki, barczysty. Pytam, dlaczego nie ma śladu po Żydach, nawet na stronach gminy.

– Nikt się tym nie zajął na razie – nie kryje zażenowania. Zapewnia, że próbuje współpracować z instytucjami, które mogłyby pomóc przywrócić pamięć, ale to niełatwe. Gdy cztery lata temu prokurator Ignatiew chciał szukać sprawców mordu w Bzurach, burmistrz wypytywał ludzi. – Ale to temat tabu, podobnie jak pogromy. Ludzie znani mi od lat mówili: „Temat nie istnieje”. Ale nie, że to błaha sprawa. Po prostu nie chcieli mówić. Młodsi? Skoro dziadkowie nie rozmawiali z wnukami, to skąd mogą wiedzieć? Ciężka, wstydliwa historia.

– Czy dowiem się z przestrzeni miasta, że mieszkali tu Żydzi?

– Nie – odpowiada.

– Że były pogromy?

– No skąd!

– A dzieci w szkole? Dowiedzą się?

– Nie.

– Z cmentarza żydowskiego?

– Tam stoi tablica, że mordowali faszyści.

Trudno mieć pretensje. Nawet w Muzeum Żydów Polskich „Polin” jest stała wystawa o Szczuczynie, ze zdjęciami Kaplana, na których pokazany jest obraz sielanki polsko-żydowskiej. O pogromach ani słowa.

– Chcę przywrócić pamięć o tych zdarzeniach, ale w sposób aktywny, np. w formie warsztatów – zapewnia Kuczyński.

Nasze fantazje o Żydach. Rozmowa z Elżbietą Janicką i Tomaszem Żukowskim, autorami książki „Przemoc filosemicka?”

„Te” rzeczy

W centrum miasteczka stoi kościół pw. Najświętszej Maryi Panny. Proboszcz Robert Zieliński odpowiada mi jeszcze w drzwiach: „Przecież tu nie ma Żydów”, i pyta, czy oglądałem film „Tarzan”. – Tam jest opowiedziane, jak król Belgów Leopold II doprowadził do wymordowania milionów Murzynów. Ale czy ktoś mówi o metodach Leopolda II? Czy w szkołach o tym uczą? A u nas cały czas drąży się temat antysemityzmu. Czy mówi się o muzeum rodziny Ulmów? I ile mamy drzewek w Yad Vashem?

Dzień po wymordowaniu przez Niemców rodziny Ulmów na polach w Markowej znaleziono ciała 24 Żydów. Zginęli z rąk ukrywających ich polskich chłopów. Rozmowa z prof. Janem Grabowskim

Przy pytaniu o odległe o 40 km Jedwabne ksiądz mówi, że w stodole wykopano naboje niemieckie: – Więc czy mordowali Polacy?

– A w Szczuczynie? – pytam.

– Proszę pamiętać, że do 1941 roku byli tu Rosjanie, wiele polskich rodzin pojechało na Syberię, a Żydzi brali udział w tworzeniu tych list. Ludzie to pamiętali. Nie będę się spierał, że Polacy nie brali potem udziału w czystkach, bo brali, ale to trudna historia. Polacy korzystali z tego, że wolno im więcej, brali siekiery, pałki. Nie przeczę, nie bronię, ale to były najgorsze szumowiny, a człowiek myślący się chował.

Może proboszcz nie wie, że w pogromach brało udział wielu szanowanych Polaków, np. przewodniczący rady parafialnej.

– Ludzie nie chcą mówić? – pytam.

– Wyjdzie pan na ulicę. Prawie wszystkie domy pożydowskie, mieszkają w nich Polacy i się boją. Może za wcześnie, by o tym rozmawiać?

– To kiedy?

– Musi chyba umrzeć to pokolenie, a następne na spokojne do tego podejść. Niektórzy mają wyrzuty sumienia, mówią mi, co się w domu działo. Mam parafiankę, której ojciec przez „te” dni przesiedział w piwnicy, bo chodzili Polacy i próbowali do „tych” rzeczy werbować. Ale nikt nie przyzna się, każdy mówi, że kto inny „to” robił.

Polacy i Żydzi. Nasze winy. Rozmowa z Anną K. Kłys o jej książce „Tajemnica pana Cukra”

Moje koleżanki

Stoję przed domem Żyda Ciumaka, jak mówili na szczuczyńskiego młynarza. Hanna Cichocka, żwawa, wesoła 80-latka, przysiada na ławeczce. Ciumak, jak wspomina, był dobrym człowiekiem. Gdy zabrali go na stracenie, oddał zboże Polakom.

Kilka lat temu Cichocka zobaczyła na ulicy zapłakaną kobietę. „Przyjechałam z Izraela i poszłam pod mój dom – opowiadała kobieta. – Chciałam zobaczyć miejsce z dzieciństwa. Ale ktoś przez okno krzyknął: Wynocha, to nasza ojcowizna!. Cichocka zaprosiła ją do siebie, poczęstowała, dała haftowany obrus. „Proszę przyjąć. Za to, że mogę u was mieszkać” – powiedziała. „Kto to był ten, co krzyczał na mnie?” – spytała Żydówka. „Wasz dawny parobek z młyna, Polak”.

Cichocka zatacza ręką koło. – Wszystko tu wokół było żydowskie, bo nas w mieście tylko jedna trzecia była. Mordów nie widziałam, bo jak się zaczęły, to mnie rodzice zamknęli, bym nie patrzyła. Ale gdy przejdę koło starego cmentarza żydowskiego, to się pomodlę.

– Dlaczego?

– Bo leżą tam moje koleżanki.

Babcia nuci o Żydzie. Rozmowa z Mają Wolny, autorką powieści o pogromie kieleckim

Nie rusz gówna

Biblioteka miejska w Szczuczynie to owoc dotacji europejskich. Jej dyrektor Janusz Siemion przedstawia się jako historyk. Na półkach ma książki Jana T. Grossa, Anny Bikont, Tryczyka. Pytam, czy są czytane. – Po co panu ta wiedza? – najeża się. Książkę Tryczyka, który drobiazgowo opisał Szczuczyn i los kobiet żydowskich, nazywa „pisadełkiem”. A mieszkańcom się nie dziwi: boją się, że staną się drugim Jedwabnem.

– Gdy się ich pobudza do wspomnień, pytają: po co? co to da? komu to pomoże? Mój umysł historyka z jednej strony zgadza się z nimi, a z drugiej podpowiada, że dopóki nie będzie to wyjaśnione, głośno powiedziane, to będzie problem. Tylko kiedy zacząć o tym mówić?

– Kiedy? – pytam.

Wzrusza ramionami. Narzeka, że chciał coś robić, np. uporządkować cmentarz żydowski, po którym zostało kilka rozbitych macew. Pisał do naczelnego rabina. – I co słyszymy? Oskarżenia, że jeszcze nic z tym nie zrobiliśmy. Żydzi mówią, że to nasz obowiązek.

– A czyj? – pytam.

– Przecież to nie nasz cmentarz. Usiedliśmy z proboszczem, burmistrzem, zastanawialiśmy się i doszliśmy do wniosku: nie rusz gówna, za przeproszeniem, to nie będzie śmierdzieć.

Pytam o pogromy. Uważa, że to trudna sprawa, która powinna być opisana przez historyków.

– Przecież są publikacje, zeznania. Jedna osoba przyznała się do winy, została skazana – mówię.

– A nie przyszło panu do głowy, że wymuszono na nim przyznanie się? – pyta.

– Sugeruje pan, że pogromów nie było?

– Mówię tylko, że zeznania są sprzeczne. Tym powinna się zająć grupa naukowców, przeanalizować dokumenty, relacje. Mogłaby robić odczyty po małych miasteczkach.

Siemion też chciałby to robić. Mówi, że pracuje nad tym z Ośrodkiem „Karta”. Ale interesuje go pokazanie Szczuczyna w okresie międzywojennym.

– A wojna? 1941 rok?

– Nie pasjonuję się wojną.

Egzekucja Żydów z Rędzin-Borku. „Cóż wam po życiu, kiedy już pieniędzy nie macie”
Zbrodnia na Żydach w Krościenku. „Mały jęczy, trzeba poprawić”

Tabu

Idę przez Bzury, wieś kilka kilometrów pod Szczuczynem. Mieszkańcy przy płotach, dzieci biegają po szosie.

Anna, 30-latka, niesie dziecko na ramionach. Nazwisko jej babci znalazłem w aktach, próbował ją przesłuchać Ignatiew, nie chciała. Babcia, mówi Anna półszeptem, prosząc o dyskrecję, zmarła niedawno, a żydowskie kobiety to temat tabu. Wszyscy we wsi wiedzą, że 20 kobiet pracowało u miejscowego ogrodnika. Że miejscowy kowal okuł mordercom pałki, a sołtys dał im dwie furmanki i przytrzymał dziewczyny w swojej piwnicy.

– Babcia pamiętała, jak zabrali je z pola i powieźli furmankami do lasu – mówi Anna, rozglądając się. – Mówiła, że zostały zgwałcone i zamordowane, że zamieszanych w to było wielu mężczyzn ze Szczuczyna. Babcia widziała je, młode, 15-20 lat, jak jadą na wozie, jak obok biegną z pałkami mężczyźni. Słyszała ich krzyki. Potem po wsi chodziła legenda, że jedna Żydówka nad grobem rzucała na morderców uroki. Ludzie przez lata powtarzali, że to Niemcy, ale babcia zawsze mi mówiła: „Nie wierz, bo zrobili to nasi”. Ale mówili jej: „Cicho bądź!”.

– Dlaczego? – pytam. – Przecież miejscowi nie mordowali.

Anna nie wie. – Kilka lat temu przyjechała tu kobieta, mówiła, że jest dziennikarką. Babcia jej prawdę powiedziała, a ona: „Niech pani nie ujawnia, że to Polacy, bo to szkodzi”. Babcia była zdziwiona, co to za dziennikarka. Ale jej nazwiska nie pamiętam.

Mordowali nie tylko Polacy. Rozmowa z Rutą Vanagaite, autorką książki „Nasi” o mordowaniu Żydów przez Litwinów

***

Stary kowal nie żyje, nikt nie wie, gdzie mieszka jego rodzina. Idę pod dom dawnego sołtysa, na słupie bocian karmi w gnieździe młode.

– Nic nie wiem, dziadek nie żyje – mówi mi gospodyni, 40-latka. – Genek! – woła męża, wnuka sołtysa. Pytam go o Żydówki, piwnicę, w której były trzymane. Wzruszają ramionami. – No jest piwnica… – pokazuje wejście pod ziemię. Dawniej trzymali tam ziemniaki. Gdy proszę, by mnie wpuścili, nie chcą: – Zawalona. Tu się nic nie działo, dziadek nic nie mówił.

Czytam im fragmenty zeznań: „Zaprowadzono je do wsi, do piwnicy sołtysa, a potem…”.

– A skąd mam wiedzieć, jak mnie na świecie nie było – mówi Genek. – A dziadek i ojciec te tajemnice zabrali ze sobą.

***

Helena Jabłońska była nastolatką, gdy Żydówki przychodziły z pola do jej matki po mleko, chleb. – Pracowały u ogrodnika. Piękne były, z czarnymi włosami, ale i blondynka była. W ładnych spódnicach chodziły. Jedna z nich dała mi zapinkę do włosów, posrebrzaną, długi czas ją nosiłam, ale mi zginęła.

Jabłońska pokazuje na drogę: – Tu je wlekli na furach, słyszałam, jak płakały, krzyczały „ratunku!”, pewnie wiedziały, że jadą na stracenie. A trzech bandziorów szło polem z pałami okutymi na końcu żelazem. Widziałam ich. Wracali od kowala – Jabłońska wymienia nazwiska trzech morderców: D., Z., W., Polaków ze Szczuczyna. Wszyscy już nie żyją. Męża Jabłońskiej, jeszcze młodego chłopaka, chcieli zabrać, by zasypywał groby, ale uciekł.

– Czego ludzie się teraz boją, przecież miejscowi nie mordowali, zabójcy nie żyją… – powtarzam pytanie.

Jabłońska wzrusza ramionami.

***

– Pan nie rozumie? – pyta Renata, 40-latka, która przyjechała do babci na wakacje. Mieszka teraz na drugim końcu Polski. – Bzurowiacy nie chcą rozmawiać, bo się wstydzą, że oddali na stracenie kobiety, które u nich pracowały. Wstydzą się, że 80 mężczyzn ze wsi nie stanęło przeciwko kilku mordercom.

Mirosław Tryczyk prowadzi mnie w las, kilometr za wsią. Stoimy, a pod nami, jak pokazali nam mieszkańcy, kości Żydówek.

Ziemia parowała

Wieś Skaje, gdzie dokonano drugiego mordu na Żydówkach, leży tuż pod Szczuczynem, za starym żydowskim cmentarzem. Tadeuszowi, który ma prawie 90 lat, od razu wilgotnieją oczy, gdy pytam. Nie widział, ale słyszał. – Żydówki kosiły, a tamci je zaprowadzili tu, na Glinki, do dołu, i je zamordowali

– Kto zabijał? – pytam.

– Szczuczynianie – mówi. W aktach sprawy jest kilka nazwisk. Podaję je, Tadeusz kiwa głową. – Taaak…

Syn Tadeusza, 60-latek, pamięta, że po wojnie ludzie zbierali się i wspominali. Szeptem, bo zabójcy żyli, a jak wynika z akt, wielu zapisało się do PZPR.

Siadamy na ławce, syn prosi, by ciszej mówić, nie pisać za dokładnie o ojcu, bo wiadomo, jacy ludzie są.

Tadeusz: – Mówiono, że Żydówki młotami zabijali, jeszcze żywe zakopywali. Potem rano ludzie chodzili na Glinki i widzieli, że para szła z ziemi, jak dusze do nieba.

Płacze. Syn wzdycha: – Znowu mi ojciec nie będzie spał w nocy, bo żeś pan tę historię przywołał.

Stajemy z Mirosławem Tryczykiem na Glinkach, nad bezimiennymi grobami nieznanych Żydówek.

Bił ten, co pałę miał

Proszę miejscowego regionalistę, by pokazał mi jakiś ślad po Żydach w Szczuczynie. Jedziemy pod ruinę drewnianego domu w centrum. To dawny dom rabina. Odgarniam krzaki przy drzwiach – dwie dziurki w futrynie po mezuzie.

Na tyłach, w nowym domu, mieszka Jarosław Tyszka. – Przed wojną mieszkał tu naród wybrany – uśmiecha się. – Tu całe żydostwo siedziało, a tam Polacy – pokazuje ręką na ulicę dalej. – Mój ojciec dostał tę działkę po wojnie.

– Pan się boi, że to mienie pożydowskie?

– Pewnie…

Żona: – No, że mogą wrócić, wysiedlić. A my gdzie?

– A kto mieszkał przed wami?

– Nie wiem, wszyscy zabici.

Zaczepiamy starszego mężczyznę. Kto jeszcze żyje, kto pamięta wojnę? Kilka domów dalej mieszka D. To nazwisko padało w zeznaniach. Z dokumentów wynika, że D. mordował żydowskie kobiety, miał synów, którzy mu pomagali. Czy D. jest jednym z nich? Na tyłach starej drewnianej chałupy D. siedzi na ławeczce. Szczupły, ale na siłach, choć urodzony w 1927 roku.

– Jest inna rodzina D. w Szczuczynie? – pytam.

– Nie ma.

Rozmawiamy o wojnie, w końcu pytam: – Pamięta pan te Żydówki?

Waha się: – Nie pamiętam.

Po chwili namysłu dodaje, że szkoda Żydów, bo byli dobrzy ludzie. Siedział z nimi w jednej ławce. Śmierdziało od nich cebulą.

– Te dziewczyny… duża tragedia – ożywia się nagle.

– Widział pan, jak je zabito?

D. uśmiecha się, mówi o Żydówce, która miała w Szczuczynie piekarnię i „siedem kurw”. Znaczy córek. Czytam listę zabójców z protokołów przesłuchań. D. pamięta wszystkie nazwiska.

– Zabili je tutaj, niedaleko, na polu – pokazuje ręką w kierunku Skaj. – Siedziałem w okopie, a oni siedzieli nad okopem, ja widział – śmieje się, ale raczej nerwowo. – Bił ten, co pałę miał.

– Pana ojciec też tam był?

– Był.

– Też bił?

Milczy.

– Znał pan te kobiety?

– Były stąd, ze Szczuczyna.

– Kazali panu którąś zabić?

– Miałem już 14 czy 15 lat, nikt nie mógł mnie zmusić.

– Cierpiały?

– Jak wzięły pałą w łeb, to co miały cierpieć.

***

Jadę do Radosława Ignatiewa. Mówię, że ludzie wskazali nam dwa miejsca pogrzebania Żydówek pod Szczuczynem, że żyje jeszcze jeden z braci D., który brał w tym udział, choć trudno przesądzać o jego roli. Ignatiew pyta, jakim cudem nam się udało, był pewien, że nic już nie można ustalić. Podrywa się z fotela: – Na nowo otwieram śledztwo.

Wideo „Dużego Formatu”, czyli prawdziwi bohaterowie i prawdziwe historie, Polska i świat bez fikcji. Wejdź w intrygującą materię reportażu, poznaj niezwykłe opowieści ludzi – takich jak Ty i zupełnie innych.

W ”Dużym Formacie” czytaj:

Co twoje dziecko zje w tym tygodniu? Sfotografuj i przyślij
Człowiek, gdy zobaczy, co naprawdę je, jest zdziwiony. Ups, same hot dogi i frytki? Rozmowa z Greggiem Segalem

Znalazłem je. Historia mordu na Żydówkach ze Szczuczyna
Zabili je tutaj, niedaleko, na polu – pokazuje ręką. – Siedziałem w okopie, a oni nad okopem. Bił ten, co pałę miał

Gdzie są akta założycielskie Uniwersytetu Jagiellońskiego? Poszukiwań ciąg dalszy
Kanonik Ryłko opowiadał: „Tuż przed zajęciem Krakowa przez Niemców w 1939 roku Karol Estreicher przyniósł dokument na przechowanie do klasztoru”

Ukraińcy o Polsce: Czysto, piękne domki, trawniki! A urzędnik się uśmiecha
Polaków narzekających na swój kraj wysłałabym na Ukrainę. Niech pomieszkają miesiąc, dwa. Wracając, ziemię na granicy będą całowali

Miłość i wojna. O Ślązaczce, która Polaka pokochała
W 1940 roku mama staje się Niemką i zaczyna pracę jako konduktorka tramwajowa. Tata Polak jest w obozie jenieckim. Władze sugerują zakończenie tego niepoprawnego rasowo małżeństwa

Wojna i pamięć. Niemcy przeciw ojcom
Tak, widziałam tych chudych ludzi. I te dymy z kominów. Czułam ten dziwny zapach. Ale powiedz, co powinnam była zrobić?

Sześciolatki nie pójdą do szkoły. Żyjemy z 500+, nie stać nas na piórnik, nie stać na plecak
Dużo rodziców we wsi chce, żeby dzieci się jeszcze rok bawiły, bo nie mają na szkołę

Do marketu taksówką. Na co idzie 500+
Nie wiem, czy to za 500+, ale ostatnio sprzedaliśmy: skodę fabię za 2,9 tys., na raty, seata cordobę i volkswagena polo po 3,5 tys., też na raty

 

wyborcza.pl

Niestety, naiwnie pisze Katarzyna Kolenda-Zaleska. Projekt Polska, głupcy!

Jerzy Sawka*, 01.09.2016

Jarosław Kaczyński

Jarosław Kaczyński (Fot. Mieczysław Michalak / Agencja Gazeta)

PiS nie zdobył rządów na jakieś kadencje. On wziął Polskę na zawsze. A zawsze będzie trwało co najmniej tyle, ile będzie żył Jarosław Zbawiciel.

Katarzyna Kolenda-Zaleska ubolewa we wtorkowej „Gazecie Wyborczej”, że PiS nie ma wyobraźni politycznej, bo psując państwo, jego instytucje, klimat społeczny, stwarza doskonałe warunki dla swoich, być może bardziej radykalnych i nieobliczalnych następców.

Teza ta może na Nowogrodzkiej wzbudzić jedynie rechot. Autorka zakłada bowiem, że obecna władza jednak będzie szanować demokratyczne standardy i w trosce o przyszłe pokolenia do pewnych rzeczy się nie posunie.

Nie ta władza. PiS nie zdobył rządów na jakieś kadencje. On wziął Polskę na zawsze. A zawsze będzie trwało co najmniej tyle, ile będzie żył Jarosław Zbawiciel.

Przeczytajcie jego książkę o sobie. Kto w wolnej Polsce sam napisał autobiografię? Były rozmowy rzeki, byli biografowie, ale ani Wałęsa, ani Mazowiecki, ani Geremek, Olszewski, Pawlak, Kwaśniewski, Skubiszewski i cała plejada postaci ważnych dla ostatnich 27 lat samodzielnie nie budowała sobie pomników. Trzeba czuć w sobie tytaniczną moc, żeby przez 400 stron traktujących tylko o latach 1968-2001 (będzie więc ciąg dalszy) snuć opowieść o swojej i brata politycznej drodze.

Nie wiem, kiedy Kaczyński uwierzył, że jest wybrańcem… Na planie filmowym „O dwóch takich, co ukradli księżyc”? A może wtedy, kiedy podsunął Wałęsie uśmiercający PZPR historyczny sojusz z ZSL i SD? Albo po zwycięstwie w wyborach 2005 roku czy po zdobyciu przez brata prezydentury?

Zresztą, to mniej istotne. Ważniejsze, że jest pewien swojej wyjątkowości, a otoczenie i notowania partii utwierdzają go w tym dobitnie. Pamiętamy, jak na inauguracji prezydent Andrzej Duda sławił stojącego za nim Genialnego Stratega. On zaś te hołdy przyjmował naturalnie. Nawet nie mrugnął, nie mówiąc już o najlżejszym objawie zażenowania.

Jarosław Kaczyński chce zapisać się w historii jako wielki polski wódz miary Jagiełły i Piłsudskiego. Swojego planu nie zrealizuje ani w cztery, ani w osiem, ani w 12 lat. To jest bezterminowy „Projekt Polska”, projekt życia wielkiego człowieka.

Nic takiego jak opamiętanie w tym obozie nie nastąpi. To karna drużyna, w dużej mierze bezideowa, która wszystko zrobi, żeby czerpać profity z bycia posłusznym. Kaczyński doskonale rozumie istotę władzy i ludzkie ułomności. Nie myśli o własnej karierze finansowej. Stalin też o to nie dbał. Po co, skoro całe imperium było jego. Ale Kaczyński wie, co pieniądz potrafi. Za niego kupił przede wszystkim kadry. Te dziesiątki tysięcy ludzi, których PiS obsadził w instytucjach i spółkach państwa.

To więcej niż 500 plus.

Ci, którzy nie widzą, jaki kształt przyjmuje wykuwająca się Nowa Polska, żyją w pięknym świecie złudzeń. Strach się bać, więc może trzeba im zazdrościć.

*Jerzy Sawka, w latach 1990-2013 dziennikarz i redaktor „Gazety Wyborczej”

Zobacz także

naiwnie

wyborcza.pl

 

Wstydzą się, że zagrali w „Smoleńsku”? Naczelny portalu filmowego: Ludzie piszą i proszą, by usunąć ich z listy

Część twórców prosi o usunięcie ich z listy opublikowanej przez jeden z branżowych portali.
Część twórców prosi o usunięcie ich z listy opublikowanej przez jeden z branżowych portali. Fot. Zrzut ekranu z YouTube/FundacjaSmolensk2010

Za nieco ponad tydzień film „Smoleńsk” trafi do kin. Na razie w sieci pojawiła się lista jego twórców. I niektórzy z nich już proszą o wykreślenie ich nazwisk. Przy filmie pracowali m.in. satyryk Marcin Wolski (jako scenarzysta) czy kuzyn Prezesa Jan Tomaszewski („konsultant ds. obyczajowych”).

To jedna z dłużej wyczekiwanych premier w polskiej polityce. 9 września do kin trafi film „Smoleńsk”. Już z trailera i galerii oficjalnych zdjęć znamy część twórców. Ale pełną listę poznaliśmy dopiero dzięki branżowemu portalowi FilmPolski.pl, który opublikował pełną listę płac.

 

I niektórzy już proszą, by usunąć z niej ich nazwiska, o czym poinformował naczelny portalu. Jak widać nie chcą być łączeni z kontrowersyjną produkcją o katastrofie smoleńskiej.

jarosław czembrowski

A przy filmie pracowali m.in. scenarzyści Tomasz Łysiak i Marcin Wolski, od niedawna szef TVP2. Ciekawa jest też lista konsultantów. Widnieje wśród nich Jan Tomaszewski (zapewne chodzi o kuzyna Jarosława Kaczyńskiego), który był „konsultantem ds. obyczajowych”. Z kolei konsultantem ds. lotnictwa jest Artur Wosztyl, pilot Jaka-40, który wylądował w Smoleńsku.

wstydzą

źródło: FilmPolski.pl

naTemat.pl

CrQ_TZNVYAA0uB2

 

uprzejmieInsynuuję

CZWARTEK, 1 WRZEŚNIA 2016

Szydło na FB Live: W tym roku wracają do szkół Szkolne Kluby Sportowe

12:45

Szydło na FB Live: W tym roku wracają do szkół Szkolne Kluby Sportowe

Jak mówiła premier Beata Szydło w trakcie debaty na Facebook Live:

„Minister Anna Zalewska razem z ministrem Witoldem Bańko podjęli zobowiązanie, że w tym roku wracają do szkół SKS-y, czyli Szkolne Kluby Sportowe. Starsi internauci pamiętają, że SKS-y to była forma przygotowywania sportowego, która bardzo się sprawdzała i wielu młodych ludzi tam wykuwało swoje talenty sportowe. Wracamy do tego. W tym roku zwiększamy liczbę godzin, które będą przeznaczone na wychowanie sportowe”

12:35

Szydło na FB Live: Nie likwidujemy gimnazjów. Będziemy je wygaszali

Czy my likwidujemy gimnazja? Nie, nie likwidujemy gimnazjów. My będziemy gimnazja wygaszali i na bazie obecnie funkcjonujących gimnazjów i szkół podstawowych tworzyli szkołę podstawową i 4-letnie liceum. W tym procesie dochodzenia do tej optymalnej zmiany w systemie, która nastąpi w roku 2019/2020, będzie ten czas, kiedy będą powoli wygaszane gimnazja – mówiła premier Beata Szydło w trakcie debaty na Facebook Live.

08:37
petru9ac

Petru o Dudzie: To że podał rękę Lechowi Wałęsie to powinna być normalność

Jak mówił Ryszard Petru w „Salonie politycznym Trójki”:

„To, że Andrzej Duda podaje rękę Lechowi Wałęsie, to powinna być normalność. Jeśli ktoś się z kimś nie zgadza, to może mu podać rękę. Po to jesteśmy, by było to normalne. Nie możemy chwalić Andrzeja Dudę, że w chwili słabości czy szczerości podał rękę Lechowi Wałęsie. To powinna być normalność. Dwa dni wcześniej jego wystąpienie było przerażające – nie wiem, który mówi prawdę, który ma przebłyski”

08:31

Szydło: Uczciwi ludzie nie zajmują się hazardem

– Uczciwi ludzie nie zajmują się hazardem – stwierdziła Beata Szydło w Porannej rozmowie w RMF. Robert Mazurek pytał premier o zakład, który Joachim Brudziński przyjął od dziennikarza „Polityki”. Panowie założyli się o to, czy do końca roku Szydło będzie jeszcze premierem.

„Nie odpowiem na to pytanie, bo tak, jak powiedziałam wcześniej: uczciwi ludzie nie zajmują się hazardem, a uważam się za uczciwą osobę”

Zajmuję się sprawami Polaków. Wprowadziliśmy program 500+, obniżamy wiek emerytalny, daliśmy darmowe leki dla emerytów, teraz pracujemy nad programem Mieszkanie+. To mnie zajmuje, a inni – opozycja, czasami również media – zajmują się mną– dodała szefowa rządu.

Szydło stwierdziła, że ocena ministrów jest robiona na bieżąco i będzie tak dalej robiona. Potwierdziła także, że będzie na przyszłotygodniowym Forum Eeonomicznym w Krynicy.

07:38

Schetyna: Gest PAD wobec Wałęsy to tylko gest. Duda jest zakładnikiem agresywnego środowiska PiS

Grzegorz Schetyna w „Jeden na jeden” TVN24 był pytany przez Bogdana Rymanowskiego, czy podobał mu się gest prezydenta Dudy wobec Lecha Wałęsy:

„Tak, zawsze uznaje takie gesty, jeżeli one służą czemuś większemu, a jeżeli są podejmowane w szczególnych dniach, to tylko dobrze. Źle, że to tylko gest, bo cała aktywność – szczególnie tych ostatnich dni, tygodni, miesięcy – prezydenta Dudy nie pokazuje, że następuje jakaś zmiana w jego polityce i postawie. Nie widzę innych – oprócz symbolu – zamiany zachować w stosunku do TK, polityki historycznej”

Źle jest, jeżeli prezydent angażuje się w bieżącą politykę, nie jest arbitrem i jest zakładnikiem swojego środowiska. Szczególnie tak agresywnego, jak środowiska PiS-u – dodał przewodniczący PO.

300polityka.pl

Do marketu taksówką. Na co idzie 500+

Aleksandra Szyłło, 01.09.2016

Rys. Jacek Gawłowski

Nie wiem, czy to za 500+, ale ostatnio sprzedaliśmy: skodę fabię za 2,9 tys., na raty, seata cordobę i volkswagena polo po 3,5 tys., też na raty.

Kilka lat temu w księgarni na rynku w Olecku udało mi się kupić pakiet powieści Astrid Lindgren za pół ceny.

– Dlaczego taka obniżka? – pytałam zdziwiona.

– Nikt tego nie chce – rozkładała ręce sprzedawczyni.

„Braci Lwie Serce”?! „Ronji, córki zbójnika”?! „Dlaczego kąpiesz się w spodniach, wujku?”! Odtąd przychodziłam tam zawsze, gdy przyjeżdżaliśmy na Mazury. Obserwowałam, jak maleje półka z książkami, a rośnie z gadżetami. – Jakoś musimy się utrzymywać – tłumaczyła sprzedawczyni.

Potrzebne są dokładne badania tego, na co Polacy wydają pieniądze z 500 plus. Nie dajmy się uwieść anegdocie, która potwierdza uprzedzenia

Ruszyło się w komisie

W tym roku stanęłam na oleckim rynku zaciekawiona. Od kwietnia rodziny dostają 500+. Księgarnia? A może papiernik? Gdzie te pieniądze, przeznaczone na edukację i przyszłość dzieci, w pierwszej kolejności mogły popłynąć? Idę sprawdzić. Ale na półce po Astrid Lindgren stoją teraz „tanie i modne” buty, lepiej się sprzedają.

W rynku jest jeszcze druga księgarnia. – Muszę panią rozczarować – mówi młoda, fajnie ostrzyżona dziewczyna. – Nic się nie ruszyło przez ostatnie miesiące. Nawet podręczników ludzie nie kupują. Większość będzie starała się jakoś je zdobyć, po starszych kolegach jak nie ma rodzeństwa. Nie wiem, co ludzie robią z 500+, ale w księgarni ich nie zostawiają.

Papiernik? – Szału nie ma – uśmiecha się sprzedawca w pustym sklepie. Sprzedaż klocków się nie podniosła. Nawet tych pistoletów na wodę po 7 złotych nie mogłem sprzedać. Lato w tym roku nie było takie gorące. Może we wrześniu coś się ruszy, ale nie jest to pewne. Powiem pani, gdzie się sprzedaż podniosła. Kuzyn ma komis samochodowy. Auta do 5 tysięcy. Tam aż huczy.

Pracownik komisu potwierdza: – Nie narzekamy. Nie wiem, czy to z powodu 500+, ludzie się nie zwierzają. Ale ostatnio sprzedaliśmy: skodę fabię za 2,9 tys., na raty, seata cordobę za 3,5 tys. i volkswagena polo też za 3,5 tys. i też na raty.

Może salon Orange? Sprzedawczyni powtarza moje pytanie koleżance. – Nie, u nas sprzedaż się nie poprawiła – odpowiadają zgodnym chórem.

– Telefon, tablet, dla dzieci to może być przecież właśnie artykuł pierwszej potrzeby – myślę głośno.

– Proszę pani, takie rzeczy ludzie kupują na Allegro albo od znajomych, używane.

Lombard? – Nadal stoi telewizorek za 89 zł, zestaw wędek za 23 zł, stoją wózki dziecięce, rowery. Ludzie nie rzucili się jakoś masowo, by wykupić swoje rzeczy. Nie zauważyłam zmiany w ciągu ostatnich miesięcy.

Wieś wydaje 500+. Kobiety szczęśliwsze są

Własne konto

Kilka kilometrów za Oleckiem tereny byłego PGR-u. Czteropiętrowe peerelowskie bloki stoją pośrodku pola. Do jednego z nich pan Tadek wraca od 30 lat co dzień z pracy „maluchem”. Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie fakt, że pan Tadek nie ma prawa jazdy. Nigdy nie zrobił. Jak radiowóz jedzie drogą, żona dzwoni do niego na komórkę, żeby chwilę poczekał.

W jednym z bloków w M-1 mieszka Aneta, naprzeciwko w M-2 – Karolina.

Aneta: – Ja na moją córkę nie dostaję, nie należy się. Same jesteśmy, od zawsze. Jasne, że by się przydało 500+. Na wakacje tobym nie pojechała, ale może coś lepszego do szkoły bym córce kupiła, trampki, bo mnie prosi od dawna. W wakacje ja jadę rano do pracy w markecie i wracam po siedemnastej pekaesem. Jessica zostaje sama, ma dziesięć lat. Zupę czasami ugotuje, nawet jej nie proszę. W telewizję popatrzy. Na podwórko wyjdzie, byle jej nie dokuczali. Że jesteśmy same, ludzie i tak nas na językach mają.

Karolina: – Poprawiło się. Zwłaszcza że szefowa – pracuję przy sprzątaniu – doradziła, żebym założyła sobie osobne konto. To była bardzo dobra dla córek decyzja. Wcześniej w pracy dostawałam pieniądze do ręki, to w domu ich upilnować nie mogłam. Bo zawsze mąż albo jego brat czy teściowa: „Daj”. Teraz mówię, że jeszcze nie dostałam. Albo że kontrola przyjdzie, czy na dziewczynki wydane. W tym tygodniu chcę pojechać do Lidla i rzeczy do szkoły córkom kupić. Na wakacje nie jeździmy.

Bez znajomości

Za sprawą szczególnej urody sprzedawczyni do sklepu spożywczo-przemysłowego pod blokami zjeżdżają ponoć mężczyźni nawet z dalekiej okolicy. Kupić choć puszkę pasztetu.

– Poprawiło się coś ludziom przez to 500+? – pytam. – Mniej biorą na zeszyt?

– Co się miało poprawić. Kto w szyję dawał, to jeszcze więcej daje. Do Biedronki pojadą, bagażnik cały słodyczami zapakują i pokazują się na Facebooku. Znam takich, co już stąd trzy razy na zakupy do Olecka taksówką jechali. Taksówką! Wyobraża sobie pani? To tak jak z tymi stypendiami z pomocy. Miało być na przybory szkolne i ubrania sportowe dla dzieci. To poszła taka, stanik sobie kupiła, majtki, a na rachunku jej wypisują, że dres dla dziecka.

– Po znajomości?

– I bez znajomości! Przecież u nas nie oszukać urzędu to dyshonor. Tak samo teraz. Stanik sobie kupi, włosy zrobi, słodyczami bagażnik załaduje i Ameryka. Niektórzy to nawet nad morze pojechali tacy obkupieni. A jak dziećmi ktoś będzie chciał się zająć, to się zajmie. Tak jak i było.

Asystent rodziny: Znam ludzi, którzy po wejściu „500 plus” będą dostawać 10 tys. zł miesięcznie. Ich życie się nie zmieni

Szóstka to nie patologia

Na rynku w Olecku jest plac zabaw. Maria, nauczycielka wczesnoszkolna, sześcioro dzieci: – Jestem na urlopie wychowawczym, Piotruś i Pawełek skończą jesienią dwa lata, są bliźniakami. Nie ukrywam, że 500+ nas uratowało. Głosowaliśmy z mężem na prezydenta Dudę i na PiS, bo to była nasza szansa, żeby godnie żyć. To dla nas bardzo przykre, że w Polsce rodziny wielodzietne traktuje się jak patologię. Wielokrotnie tego doświadczyłam. Choćby w szkole, do której chodzą starsze dzieci. Nauczycielka córki mówi mi: „Dyrektorka kazała mi się przyglądać Weronice, bo chodzi dziś w poplamionej bluzce. Ale proszę się nie martwić, od razu powiedziałam, że widziałam: bluzka została poplamiona przy obiedzie na stołówce. Powiedziałam, że dziecko nie przyszło brudne z domu”. Dobrze, że ta nauczycielka nas wsparła. Ale dlaczego od razu podejrzenie, że skoro „tyle dzieci”, to pewnie brudne? Jak w szkole była wszawica, to jedna z nauczycielek do mnie podeszła: „U pani proszę szczególnie sprawdzić”. A akurat my nie mieliśmy tym razem!

Duże rodziny: Założyliśmy dynastię. Nasza rodzina nie wymrze tak szybko

Fakt, że korzystaliśmy przez ostatni okres z pomocy. Mąż kilka lat temu założył własny biznes. Trafił na nieuczciwego wspólnika, komis samochodowy, który założyli, padł. Musieliśmy sprzedać mieszkanie i przeprowadzić się do teściów na wieś. Ale czy to, że komuś powinęła się noga w biznesie, oznacza patologię? U nas nie ma alkoholu, nie palimy. Chodzimy do kościoła. Mąż od razu podjął inną pracę, w sklepie AGD, ma pensję minimalną. Zdarzyło nam się korzystać z pomocy parafii. Dzieci jadły obiady dyrektorskie w szkole. Dostajemy ubrania dla dzieci od takiej kobiety z Warszawy. Nie idę po pomoc do opieki społecznej. Znam kobiety, które poprosiły o taką pomoc, i bardzo żałują. Coś się tam dostanie, ale przychodzą, zaglądają do lodówki, do garnków. Ile pani kupuje, gdzie, co gotuje, na ile dni naprzód? A włosy kto pani ściął tak modnie? Za ile? To, że przechodzimy kryzys, nie oznacza, że muszę się tłumaczyć przed urzędniczką młodszą ode mnie o 15 lat i bezdzietną, dlaczego mam telewizor i jakie buty dzieciom kupiłam. Na szczęście rodzina nas wspiera. Od maja dostaję z 500+ 3 tysiące. Mogę odetchnąć.

Ale nie pojechaliśmy na żadne wakacje. Za to wreszcie mogę pojechać do Biedronki albo Lidla i kupić, co potrzeba. I mogę coś dorzucić: ten chciał Pieguski, a tamta gumki do włosów. Mogę popełnić przestępstwo i kupić gotowe ciasto na niedzielę. I zamiast piec – na chwilę usiąść z kawą. Dla mnie ważne jest to, że pieniądze z 500+ są nasze, a nie wyproszone. Uważamy, że państwo nie powinno się mieszać w funkcjonowanie rodziny, tylko stwarzać warunki, żeby ona mogła samodzielnie żyć. Teraz takie warunki mamy. Bardzo też dziękuję za wszystkie porady, że powinnam jak najszybciej wrócić do pracy i zarabiać. Nie uważam, że matka szóstki dzieci musi pracować zawodowo, żeby nie być patologią. Zosia idzie do trzeciej klasy i ma dysleksję. Antek kończy podstawówkę. Franek – gimnazjum. Wstaję przed szóstą, żeby wszystkich wyprawić. Jeśli będę rano zajmowała się dziećmi szkolnymi, a po południu własnymi i domem, to na czymś to się odbije. Człowiek przestaje być cierpliwy, sam z siebie jest niezadowolony, bo tu krzyknie, tam pójdzie na skróty. Teściowa praktycznie nie wstaje. To ja jej muszę pomóc, a nie ona mnie. Nie zajmie się chorymi maluchami. Musiałabym brać z pracy zwolnienia. Feministki walczyły, żebyśmy miały wybór. A teraz widzę, że wybór akceptowalny społecznie jest jeden: kobieta ma iść do pracy.

Chłoń-Domińczak: Program 500+ ograniczy kobietom wybór. A do rodzenia nie zachęci

Wideo „Dużego Formatu”, czyli prawdziwi bohaterowie i prawdziwe historie, Polska i świat bez fikcji. Wejdź w intrygującą materię reportażu, poznaj niezwykłe opowieści ludzi – takich jak Ty i zupełnie innych.

W ”Dużym Formacie” czytaj:

Co twoje dziecko zje w tym tygodniu? Sfotografuj i przyślij
Człowiek, gdy zobaczy, co naprawdę je, jest zdziwiony. Ups, same hot dogi i frytki? Rozmowa z Greggiem Segalem

Znalazłem je. Historia mordu na Żydówkach ze Szczuczyna
Zabili je tutaj, niedaleko, na polu – pokazuje ręką. – Siedziałem w okopie, a oni nad okopem. Bił ten, co pałę miał

Gdzie są akta założycielskie Uniwersytetu Jagiellońskiego? Poszukiwań ciąg dalszy
Kanonik Ryłko opowiadał: „Tuż przed zajęciem Krakowa przez Niemców w 1939 roku Karol Estreicher przyniósł dokument na przechowanie do klasztoru”

Ukraińcy o Polsce: Czysto, piękne domki, trawniki! A urzędnik się uśmiecha
Polaków narzekających na swój kraj wysłałabym na Ukrainę. Niech pomieszkają miesiąc, dwa. Wracając, ziemię na granicy będą całowali

Miłość i wojna. O Ślązaczce, która Polaka pokochała
W 1940 roku mama staje się Niemką i zaczyna pracę jako konduktorka tramwajowa. Tata Polak jest w obozie jenieckim. Władze sugerują zakończenie tego niepoprawnego rasowo małżeństwa

Wojna i pamięć. Niemcy przeciw ojcom
Tak, widziałam tych chudych ludzi. I te dymy z kominów. Czułam ten dziwny zapach. Ale powiedz, co powinnam była zrobić?

Sześciolatki nie pójdą do szkoły. Żyjemy z 500+, nie stać nas na piórnik, nie stać na plecak
Dużo rodziców we wsi chce, żeby dzieci się jeszcze rok bawiły, bo nie mają na szkołę

Do marketu taksówką. Na co idzie 500+
Nie wiem, czy to za 500+, ale ostatnio sprzedaliśmy: skodę fabię za 2,9 tys., na raty, seata cordobę i volkswagena polo po 3,5 tys., też na raty

naCo

wyborcza.pl

Teatr Polski we Wrocławiu. Zamach na teatr i demokrację [ROZMOWA]

Dorota Wodecka, 01.09.2016

MIECZYSŁAW MICHALAK

Dolnośląscy urzędnicy obsadzili na stanowisku dyrektora Teatru Polskiego we Wrocławiu Cezarego Morawskiego znanego z ról w telenowelach. Zespół i artyści z całego kraju protestują przeciwko niszczeniu dorobku jednej z najlepszych scen.

Rozmowa z Krzysztofem Mieszkowskim*, byłym dyrektorem Teatru Polskiego we Wrocławiu

DOROTA WODECKA: Stracił pan swój teatr.

KRZYSZTOF MIESZKOWSKI: Nasz teatr.

Na jakiej podstawie liczył pan, że decydujący o obsadzie stanowiska dyrektora urzędnicy wezmą pod uwagę głos zespołu, publiczności i środowisk teatralnych w całej Polsce protestujących przeciwko powołaniu na to miejsce Cezarego Morawskiego?

– Myślałem, że podejmą z nami dialog, o który w swoich postulatach skierowanych do urzędników upomniał się zespół artystyczny teatru wspierany właściwie przez całe środowisko ludzi kultury, w tym postaci tej miary, co Agnieszka Holland, Olga Tokarczuk, Maciej Englert, Krzysztof Warlikowski czy Grzegorz Jarzyna. Trzy i pół tysiąca osób podpisało się pod petycją w obronie naszej sceny, niemal wszystkie teatry w Polsce, nie mówiąc o naszej publiczności i najważniejszych europejskich mediach i teatrach. Nie przypominam sobie, żeby na taką skalę doszło do porozumienia ponad podziałami estetycznymi. Olgierd Łukaszewicz przedstawił fakty kompromitujące kandydata wyłonionego w konkursie.

Poza tym nie umiem sobie wyobrazić, że Krystian Lupa nie zrealizuje w naszym teatrze „Procesu” według Franza Kafki, do którego próby trwają od trzech miesięcy. Ale przede wszystkim sądziłem, że nie będą mieli odwagi, żeby zniszczyć nasz 10-letni dorobek.

Czym pan tłumaczy, że dolnośląscy urzędnicy PO i PSL rozwalili teatr, przyjmując na pana następcę aktora zapowiadającego zamiast sztuki okolicznościowe akademie ku czci?

– Roman Pawłowski, parafrazując słynną frazę Kisiela, powiedział na manifestacji pod urzędem marszałkowskim, że mamy do czynienia z dyktaturą miernot. Podzielam ten pogląd. Swoją drogą warto zapamiętać tych, którzy postanowili zalegalizować konkurs ustawiony przez Cezarego Przybylskiego, Tadeusza Samborskiego i MKiDN. Oprócz wymienionych są to Iwona Krawczyk, Jerzy Michalak i Ewa Mańkowska, członkowie zarządu UM, a także Wanda Gołębiowska, która według relacji Piotra Rudzkiego i Krystiana Lupy ostentacyjnie forsowała kandydaturę Morawskiego podczas przesłuchań konkursowych.

KORNELIA GŁOWACKA-WOLF

Trzeba tu jasno powiedzieć, że Morawski nie wziął się znikąd. W marcu 2015 r. Przybylski i Samborski złożyli wizytę minister Małgorzacie Omilanowskiej i przekonywali ją, żeby zaakceptowała moje zwolnienie i na to miejsce powołała Morawskiego. U źródeł decyzji tkwią więc polityczny nepotyzm i brak elementarnych kompetencji, a także chęć odwetu za te wszystkie lata walki z teatrem. Urzędnicy nigdy nie zaakceptowali programu Teatru Polskiego, który realizowaliśmy, i próbowali różnych metod, chcąc się mnie pozbyć. Utrzymywali między innymi strukturalny dług teatru, łamiąc prawo i nie wywiązując się z art. 12 Ustawy o organizowaniu i prowadzeniu działalności kulturalnej. To prymitywna cenzura ekonomiczna.

Mimo to jeździmy po całym świecie. Zdobywamy nagrody na festiwalach. Nasze widownie pękają w szwach, ale oni nie rozumieją naszych przedstawień i po prostu ich się boją. W ogóle nie przychodzą do nas. Sukcesy były dla nich kulą u nogi.

Może trzeba było namaścić swojego następcę.

– Dlaczego nikt nie pyta, jak usunąć szkodliwych biurokratów. Jesteśmy w trakcie sezonu jubileuszowego Teatru Polskiego. Z okazji 70-lecia urząd marszałkowski postanowił wziąć teatr głodem i ustawić konkurs na dyrektora. W artykule 16 tej ustawy, fatalnie znowelizowanej przez Bogdana Zdrojewskiego, nie ma zapisu o ustawianiu konkursu na szefów instytucji kultury, ale może czegoś nie doczytałem.

Swoją decyzją upokorzyli zespół?

– Zespołu Teatru Polskiego żaden urzędnik nie może upokorzyć. To oni się kompromitują i upokarzają samych siebie. Producentka Katarzyna Majewska i aktor Wiesław Cichy jako jedni z nielicznych otrzymali z okazji 70-lecia medale państwowe. Na znak protestu przeciwko traktowaniu pracowników teatru nie przyjęli ich. Nawiasem mówiąc, zwróciłem się do wojewody z PO, a po wyborach z PiS, o przyznanie odznaczeń artystom i pracownikom. W odpowiedzi otrzymałem pismo, że nasi wybitni twórcy na nie nie zasługują.

Co pan zrobił, by ocalić ten teatr przed planami urzędników, by nie przedłużać z panem kontraktu?

– Wszystko. Walczyłem przez dziesięć lat i przez każdy dzień tygodnia. Dwa lata temu, kiedy urząd marszałkowski chciał mnie po raz siódmy czy szósty usunąć, podpisałem porozumienie z Przybylskim z inicjatywy minister Omilanowskiej, że wspólnie wyłonimy osobę, która pokieruje Teatrem Polskim, a ja zostanę dyrektorem artystycznym. Zaproponowałem znakomitą menedżerkę kultury Izabelę Duchnowską i przedstawiłem ją w ministerstwie. W urzędzie mimo wielokrotnych zabiegów, próśb o spotkanie nie udało się jej przedstawić. Przybylski i Samborski złamali porozumienie. Ci ludzie są całkowicie oderwani od społeczeństwa. Żyją i działają jak „Oni” u Witkacego. Zero dialogu, pozorowany kontakt. Infantylna arogancja w czystej formie.

Wstępując do partii, uwikłał pan ten teatr w politykę.

– Teatr publiczny zawsze jest uwikłany w politykę. Politycy robią z nami, co chcą, a my, niewinni artyści, mamy pokornie czekać na ich ciosy? To się musi zmienić. „Zbyt mądrzy na angażowanie się w politykę są karani rządami głupszych” – powiedział 400 lat p.n.e. Platon. Sztuka jest zawsze polityczna.

Jednak niedzielna konferencja prasowa przed teatrem z Ryszardem Petru była bardzo jednoznaczna politycznie.

– Obok Petru powinni stanąć Zandberg, Schetyna i Tracz. Wszystkie siły demokratyczne. Ale nawet wydane oświadczenia przez Zielonych, Razem, SLD, Nowoczesną i lokalnych działaczy Platformy nie zapobiegły kuriozalnej decyzji urzędników. Po raz pierwszy w nowej Polsce artyści, ludzie kultury i politycy wypowiedzieli się jednym głosem. To świadczy o potrzebie budowania wspólnej demokratycznej przestrzeni i potrzebie nowej jakości politycznej.

Przez co najmniej 25 lat politycy narzucali środowisku kultury jego marginalizację. Zabiegaliśmy o spotkania z nimi, prosiliśmy o rozmowę, a oni pokazywali nam środkowy palec, czego najlepszym przykładem była nieobecność Donalda Tuska na pierwszym po roku 1989 Kongresie Kultury w Krakowie. Konsekwencją tych rażących zaniedbań jest wojna polsko-polska. Rozpieprzyliśmy demokrację obywatelską, budując komercyjne, konsumpcyjne państwo.

Sądził pan, że marszałek związany niegdyś z PO czy upartyjniony zarząd województwa będzie patrzył na dyrektora teatru z Nowoczesnej, analizując jego dorobek artystyczny?

– Kryterium powinno być jedno: teatr. Tymczasem politycy narzucili nam swoją narrację, czego dowodem jest również ta rozmowa. Godzimy się na to? To prawdziwa klęska. Budujmy nową jakość. Szukajmy jej. Standardów nie mogą wyznaczać miernota, konformizm ani oportunizm społeczny. Takie postawy są zagrożeniem dla demokratycznego ładu.

Może minister Gliński wybaczyłby panu swoją kompromitację, gdyby nie był pan aktywnym posłem opozycji.

– Wybaczył? Oficjalnie nie chciał dopuścić do premiery „Śmierci i dziewczyny”. Apelowałem wtedy, żeby podał się do dymisji. Nie mogłem się zachować inaczej jako dyrektor, który od dziesięciu lat robi teatr bezkompromisowy. Nie mogłem nie wesprzeć moich artystów, aktorów, którzy bardzo ciężko pracowali przy tej premierze. Dziękuję im za odwagę i poświęcenie. Nikt nam łaski nie robi – ani minister Gliński, ani Przybylski czy Samborski.

Aktorzy też są obywatelkami i obywatelami. Protestują, bo nie mają wyboru. Są świadomi, w jakiej rzeczywistości funkcjonują i o co walczą. Przez 10 lat pracowaliśmy na uzyskanie takiej podmiotowości i dlatego zespół może pójść na dworzec główny i wręczyć panu Morawskiemu bilet powrotny do Warszawy.

Być może Teatr Polski we Wrocławiu i to, co tutaj wypracowujemy, jest nowym fundamentem przestrzeni demokratycznej. Głęboko w to wierzę.

Protest, który ma miejsce, jest protestem otwartym. Walczymy z fasadową demokracją. Każdy akt cenzorski, ustawianie konkursów, te wszystkie próby łamania prawa, nepotyzm to nic innego jak zamach na demokrację. Chciałbym zwrócić uwagę, że rozmawiamy w dniu podpisania Porozumień Sierpniowych.

Protest w obronie Teatru Polskiego we WrocławiuMIECZYSŁAW MICHALAK

Pierwsze decyzje nowego dyrektora to audyt. I deklaracja, że nie będzie zwalniał protestujących aktorów, mimo że zachowali się nieelegancko.

– I to jest pierwsze zdanie nowego dyrektora do zespołu. Znamienne. Cezary Morawski odwołuje się tym samym do wzorów swoich mocodawców politycznych, którzy kilka miesięcy temu zafundowali audyt całej Polsce. Najwyraźniej nie zdaje sobie sprawy z tego, co zrobił, przyjmując posadę w ustawionym konkursie, w którym okłamał komisję, informując o pracy z artystami, z którymi nigdy nie rozmawiał. Proponuję, żeby dokonał najpierw autoaudytu. Swoją drogą, minister Gliński rękami Platformy i PSL osiągnął to, czego chciał. Pogratulować skuteczności.

Co teraz?

– Protest. Nie wiemy, jaką przyjmie formę. Chcą tego ludzie kultury i publiczność Teatru Polskiego. Jesteśmy odpowiedzialni za energię i marzenia ludzi, którzy nas poparli. To wielkie wydarzenie. W imieniu zespołu wszystkim w Polsce dziękuję, apelując jednocześnie, żeby się nie bali i nagłaśniali wszystkie próby niemoralnego, szkodliwego działania władz.

Czy to jest koniec Teatru Polskiego we Wrocławiu?

– Nie jest to koniec idei Teatru Polskiego, który staje się symbolem. Wydarzenia wokół obrony teatru obudziły siły środowiska i widzów. Zadałbym kolejne pytania: czy to jest koniec kultury? Koniec demokracji, konstytucji?

I to najważniejsze: czy chcemy żyć w kraju demokratycznym, w którym przestrzegane są konstytucja i prawa człowieka? Czy rezygnujemy z Porozumień Sierpniowych i ustawiamy konkurs na demokrację?

Dostrzega pan światełko w tunelu?

– Proszę Cezarego Morawskiego o rezygnację ze stanowiska dyrektora Teatru Polskiego we Wrocławiu.

Ale spakował się pan.

– Spakowałem.

Krzysztof Mieszkowski* – Ur. 1956. Człowiek teatru. Założyciel i redaktor naczelny „Notatnika Teatralnego”, kwartalnika poświęconego teatrowi współczesnemu. Od września 2006 r. do wczoraj dyrektor Teatru Polskiego we Wrocławiu.

Przez 10 lat w kierowanym przez niego teatrze pracowali m.in. Jan Klata, Krystian Lupa, Monika Strzępka, Michał Zadara, których spektakle uczyniły wrocławską scenę jedną z najważniejszych w Polsce. Rok temu „Wycinka” w reżyserii Krystiana Lupy zainaugurowała festiwal teatralny w Awinionie.

Urzędnicy próbowali odwołać go kilkakrotnie, zarzucając przekraczanie budżetu.

„To trudny partner. Krnąbrny, pewny swoich racji i niezależnie myślący. Ale wielka sztuka nie rodzi się ze zgody tylko ze sprzeciwu. Dla polityków to zawsze problem” – komentowała na Facebooku była minister kultury Małgorzata Omilanowska.

W ubiegłym roku został posłem Nowoczesnej. Jest wiceprzewodniczącym sejmowej komisji kultury i środków przekazu.

Zobacz także

dyktatura

wyborcza.pl

Lekcja z cudu. Szczygieł poluje na prawdę

Mariusz Szczygieł, 01.09.2016

Mariusz Szczygieł

Mariusz Szczygieł

Oto co ostatnio usłyszałem, podsłuchałem, przeczytałem.

Podszedł na targach książki i spytał, czy warto zdawać na dziennikarstwo. (Zobaczyłem samego siebie sprzed 30 lat, tym razem jako wysokiego subtelnego bruneta).

Dwa miesiące później napisał, że przyciąga go cud. Pojedzie tam, gdzie cud miał miejsce, i może stworzy reportaż. (Mnie w jego wieku przyciągnął temat samobójstwa – w tym samym mieście co dzisiejszy cud!).

Minął tydzień. „Panie Mariuszu – odezwał się – melduję się po pierwszej wizycie w Legnicy. Byłem tam dwa dni, co oczywiście nie wystarczyło. Chciałem w jakiś sposób przywieźć cud do Warszawy, a nawet jakoś przekazać Panu jego działanie, ale jak na razie to ponad moje siły. Jedyne, co mi się udało dla Pana zdobyć, to prawdy”.

Dzięki Filipowi Lorentowi zaznajomiłem się więc z wydarzeniami w kościele św. Jacka. Otóż podczas udzielania komunii spadła na podłogę hostia. Opłatka, który upuszczono, nie można włożyć znów do kielicha, trzeba go zanurzyć w wodzie aż do jego całkowitego rozpuszczenia. Jednak w Legnicy Hostia po zanurzeniu zabarwiła się na czerwono. Potem wyodrębnił się z niej kawałek mięsa i zakład medycyny sądowej wydał orzeczenie: to prawdopodobnie mięsień sercowy w agonii. Wystawiany jest teraz w bocznej kaplicy kościoła.

Bakteria zamiast cudu w Legnicy?

– W drodze do kościoła – zaczął Filip – przeszedłem przez rynek i tam troje emerytów, Urszula, Marek i Stanisław, sprzedawało książki o Legnicy. I ten pan Marek powiedział, że cud jest po to, aby pokazać człowiekowi, że nie jest sam i nigdy nie będzie.

– Ładne – zauważyłem. – Ale człowiek i tak będzie sam.

– Tylko że kiedy stanąłem przed cudem w kaplicy, gdzie jest TO, ogarniał mnie jakiś strach. I na pewno nie byłem sam! Poszedłem tam dwa razy i za każdym stałem przerażony, praktycznie bez ruchu.

– Cud nie powinien przerażać – stwierdziłem jak jakiś fachowiec od zdarzeń nadprzyrodzonych.

– Udało mi się spotkać z proboszczem. Spytał, do jakiej gazety o cudzie chcę napisać. Jak usłyszał, że do żadnej, chciał mnie zbyć. Ale w końcu się poddał. Powiedziałem, że przyjdę następnego dnia. Zaczął wymieniać godziny, w których nie może się spotkać, a ja, że pasuje mi każda godzina, mam czas. To jest mój czas na cud. Wziąłem udział w wieczornym nabożeństwie i wróciłem do hostelu, na ulicy Dziennikarskiej zresztą. Następnego dnia, kiedy szedłem do księdza, zobaczyłem na jakiejś ścianie zdanie z Biblii, że jeśli komuś z was brakuje mądrości, niech prosi Boga, a będzie mu dane.

– Wiesz, raczej nie stawiałbym na tę metodę pozyskiwania mądrości.

– Dlatego chciałem spojrzeć na cud z różnych perspektyw. Zahaczyłem o gminę żydowską. Myślę: ciekawe, co dla nich jest cudem, ale była zamknięta na cztery spusty. Spotkałem świadka Jehowy, który powiedział mi, że nie jest pewny, czy ten cud pochodzi od Boga.

– O, i z tym mógłbym się zgodzić – odparłem, czym zaskoczyłem sam siebie, bo nie podejrzewałem, że zgodzę się w czymkolwiek ze świadkami Jehowy. – A co ci powiedział proboszcz?

– Bóg daje ludziom cud po to, aby zwrócić uwagę na coś konkretnego, na jakiś szczegół, który w jego mniemaniu jest ważny.

– A na jaki szczegół zwraca uwagę cud w Legnicy?

– Tego nie powiedział.

– No widzisz!

– Ale pan się nie załamuje, bo jeszcze jedną prawdę mam od proboszcza. Każdy mój dzień jest cudem, powiedział. Każdy poranek, kiedy otwieram oczy, jest jak prezent.

– Dobre, ale czytałem to już chyba u Coelho.

– Może to się wydać oklepane i wręcz nudne, ale dla mnie te zdania są ważne.

– Hmmm…

– Nie przekonuje to pana?

– Przekonuje, tylko wszystko to jest tak uwznioślone, że nie mam pointy do tekstu o tobie i cudzie.

– Ksiądz pożegnał mnie życzeniami.

– Jakimi?

– Powiedział: „Jeżeli zostaniesz dziennikarzem, życzę ci, żebyś nigdy nie brał kredytu na mieszkanie”. „Dlaczego?”, spytałem. „Bo z powodu kredytu dziennikarz pisze nawet to, czego nie chce”.

– Filip, świetnie, że tam pojechałeś!

Wideo „Dużego Formatu”, czyli prawdziwi bohaterowie i prawdziwe historie, Polska i świat bez fikcji. Wejdź w intrygującą materię reportażu, poznaj niezwykłe opowieści ludzi – takich jak Ty i zupełnie innych.

W ”Dużym Formacie” czytaj:

Co twoje dziecko zje w tym tygodniu? Sfotografuj i przyślij
Człowiek, gdy zobaczy, co naprawdę je, jest zdziwiony. Ups, same hot dogi i frytki? Rozmowa z Greggiem Segalem

Znalazłem je. Historia mordu Żydówek ze Szczuczyna
Zabili je tutaj, niedaleko, na polu – pokazuje ręką. – Siedziałem w okopie, a oni nad okopem. Bił ten, co pałę miał

Gdzie są akta założycielskie Uniwersytetu Jagiellońskiego? Poszukiwań ciąg dalszy
Kanonik Ryłko opowiadał: „Tuż przed zajęciem Krakowa przez Niemców w 1939 roku Karol Estreicher przyniósł dokument na przechowanie do klasztoru”

Ukraińcy o Polsce: Czysto, piękne domki, trawniki! A urzędnik się uśmiecha
Polaków narzekających na swój kraj wysłałabym na Ukrainę. Niech pomieszkają miesiąc, dwa. Wracając, ziemię na granicy będą całowali

Miłość i wojna. O Ślązaczce, która Polaka pokochała
W 1940 roku mama staje się Niemką i zaczyna pracę jako konduktorka tramwajowa. Tata Polak jest w obozie jenieckim. Władze sugerują zakończenie tego niepoprawnego rasowo małżeństwa

Wojna i pamięć. Niemcy przeciw ojcom
Tak, widziałam tych chudych ludzi. I te dymy z kominów. Czułam ten dziwny zapach. Ale powiedz, co powinnam była zrobić?

Sześciolatki nie pójdą do szkoły. Żyjemy z 500+, nie stać nas na piórnik, nie stać na plecak
Dużo rodziców we wsi chce, żeby dzieci się jeszcze rok bawiły, bo nie mają na szkołę

Do marketu taksówką. Na co idzie 500+
Nie wiem, czy to za 500+, ale ostatnio sprzedaliśmy: skodę fabię za 2,9 tys., na raty, seata cordobę i volkswagena polo po 3,5 tys., też na raty

Zobacz także

cud

wyborcza.pl

 

Apel smoleński na Westerplatte. Prezydent Duda przypomniał słowa Lecha Kaczyńskiego

bc, 01.09.2016

Obchody 77. rocznicy wybuchu II wojny światowej na Westreplatte

Obchody 77. rocznicy wybuchu II wojny światowej na Westreplatte (BARTOSZ BAŃKA)

• Tradycyjnie o 4.45 zawyły dzisiaj syreny na Westerplatte
• Prezydent złożył hołd wszystkim Polakom poległym w czasie wojny
• Zamiast Apelu Poległych odczytano apel smoleński

 Dziś o 4.45 na gdańskim Westerplatte zawyły syreny. Tak rozpoczęły się uroczystości 77. rocznicy wybuchu drugiej wojny światowej. Zgodnie z tradycją, bo o tej porze właśnie 1 września 1939 r. Niemcy zaatakowali polską składnicę wojskową na gdańskim półwyspie. W uroczystościach wziął udział prezydent Andrzej Duda. Zamiast Apelu Poległych, został wyczytany Apel Pamięci, z uwzględnieniem ofiar katastrofy smoleńskiej.

Zobacz obraz na TwitterzeZobacz obraz na TwitterzeZobacz obraz na TwitterzeZobacz obraz na Twitterze

Prezydent @andrzejduda bierze udział w uroczystościach 77. rocznicy wybuchu II wojny światowej

Dowiedz się więcej:

Co mówił prezydent na Westerplatte?

W emocjonalnym wystąpieniu prezydent Andrzej Duda powiedział: – Nie można pozwolić na to, aby wracały w Europie ambicje i działania o charakterze imperialnym, nie można przymykać oczu na odbieranie innym wolności i przesuwanie siłą granic w Europie. Podkreślił, że tego dnia składamy hołd wszystkim Polakom, którzy zginęli podczas drugiej wojny światowej, a było ich 5,8 mln. Przypomniał też słowa Lecha Kaczyńskiego, które padły na Westerplatte w 2009 r. – Nigdy nie wolno ulegać i pokazywać słabości wobec żadnego totalitaryzmu i imperializmu, bo skończy się to tak, jak na Westerplatte. Słabość kończy się wojną. CZYTAJ WIĘCEJ na Trojmiasto.wyborcza.pl >>>

Co wydarzyło się na Westerplatte?

Atak niemieckiego pancernika „Schleswig-Holstein” na polską składnicę wojskową na Westerplatte był jednym z pierwszych wydarzeń rozpoczynających drugą wojnę światową. Oddziały polskie pod dowództwem majora Henryka Sucharskiego do 7 września 1939 r. bohatersko broniły placówki przed atakami wroga z morza, lądu i powietrza. Pierwsze strzały z pancernika w kierunku polskiej placówki padły o godz. 4.45. Niemcy planowali, że polska załoga będzie się broniła ok. sześciu godzin.

Czym jest „apel smoleński”?

To przywołanie ofiar tragedii smoleńskiej w każdym apelu pamięci z udziałem kompanii honorowej. Apel pamięci przeprowadza się z okazji świąt państwowych i wojskowych oraz rocznic historycznych wydarzeń – w jego treści wspominane są osoby związane z wydarzeniem historycznym, które poległy w boju.

TOK FM

 

Kijowski: musimy stworzyć „państwo podziemne”, nasze własne instytucje

 

– Potrzebny jest drugi etap obywatelskiego zrywu, budowa „państwa podziemnego”, instytucji obywatelskich, kulturalnych, które pomogą przenieść nasze wartości przez czas opresji – mówił szef KOD Mateusz Kijowski, po pokazie filmu dokumentalnego pt. „Obywatelski zryw” w Warszawie. Ukazuje on 9 miesięcy działań opozycji na rzecz niezależności Trybunału Konstytucyjnego.

PAP/Leszek Szymański

„Obywatelski zryw” dokumentuje wydarzenia w  Sejmie i na marszach organizowanych wspólnie z Komitetem Obrony Demokracji – 12 grudnia zeszłego roku, a także tegorocznych 12 marca, 7 maja i 4 czerwca. Nawiązuje też do przypadającej w środę 36. rocznicy podpisania Porozumień Sierpniowych. Jego autorami są politycy Nowoczesnej.

 

Po emisji filmu Kijowski mówił, że obecnie potrzebny jest „drugi etap obywatelskiego, spontanicznego zrywu”. – Na początku zerwaliśmy się, bo niszczono nam instytucje. Te instytucje są coraz bardziej niszczone, więc teraz drugi etap jest taki, że musimy zacząć zakładać własne instytucje – powiedział lider KOD. – I tutaj chciałbym przewrotnie użyć takiego hasła: „1944 pamiętamy”. Może nie dokładnie 1944, ale pamiętajmy co robiła Polska podziemna, kiedy nie było państwa wolnego – budowała państwo podziemne – dodał.

 

W filmie dokumentalnym wystąpili m.in. Kijowski, Petru, Nowacka oraz wicemarszałek Sejmu z PO Małgorzata Kidawa-Błońska. W filmie oddano też hołd twórcom Solidarności, m.in. Lechowi Wałęsie.

 

W pokazie filmu wzięli udział głównie politycy Nowoczesnej – m.in. dwie wiceprzewodniczące ugrupowania: Katarzyna Lubnauer i Joanna Schmidt, rzeczniczka partii Kamila Gasiuk-Pihowicz, a także usunięty niedawno z PO poseł Jacek Protasiewicz.

musimy

polsatnews.pl

radio

 

Staniszkis uderza w PiS: Wschodnia mentalność. Widzę, jak są trzymani na krótkiej smyczy

01.09.2016
Michał Gostkiewicz

– W polityce PiS widzę elementy przypominające bolszewizm – mówi prof. Jadwiga Staniszkis. Socjolog ostro piętnuje Kaczyńskiego za wojnę z Trybunałem Konstytucyjnym. I apeluje, by obecne władze zmieniły politykę historyczną.

„Nie ma już dawno potrzeby jednoznacznego porządku moralnego na scenie publicznej”. To pani słowa sprzed 10 lat.

– Zdolność rozróżniania dobra i zła to atrybut jednostki. Miejmy porządek moralny. Ale każdy swój.

10 lat później, w 2016 roku, władza wciąż mówi, jak ważny jest dla niej porządek moralny.

– Kiedy polityka decyduje, co jest dobre, a co złe, robię się podejrzliwa. To zawsze niesie za sobą ryzyko.

Jadwiga Staniszkis (fot. Wojciech Olkuśnik/AG)Jadwiga Staniszkis (fot. Wojciech Olkuśnik/AG)

Dziś to spór o Trybunał Konstytucyjny jest osią podziału na dobro i zło w polskiej polityce.

Tu całkowicie zgadzam się z Kazimierzem Ujazdowskim. [Wszczęcie przez prokuraturę postępowania ws TK to rażący błąd. Interes publiczny i szacunek dla instytucji wymaga wycofania się z tej decyzji – napisał na Twitterze europoseł PiS i wywołał burzę – red.].

 

Wielu w PiS myśli jak Ujazdowski. Jak spotyka się ze mną jeden pisowiec, to się miło wita. Jak jest dwóch, to już się boją. Omijają wzrokiem.

Bo jeden drugiego kontroluje?

– Brak zaufania schodzi na taki poziom, że przestają się kontrolować. Dojdzie w końcu do tego, że ten i ów straci zaufanie do samego siebie. Straci zdolność wyboru tego, co dany „ja” powinienem w danej sytuacji zrobić. To coś znacznie głębszego niż polityka. Politykę – kiepską – nawet można by bez tej zdolności wyboru od biedy robić. Ale w sferze ludzkiej, po prostu ludzkiej, to jest niezrozumiałe. Niszczące. Ujazdowski jest mądrym prawnikiem. Rozumie, że demokracja wymaga zaufania. Że istnieje to, co nazwałam mitem Trybunału Konstytucyjnego. Mitem zaufania. Zaufania, że istnieje instancja, która jest w stanie skontrolować władzę.

A tu zamiast zaufania prokuratura…

– Używanie prokuratury przeciw Trybunałowi w sytuacji, w której prawo jest po stronie prezesa Rzeplińskiego, to są niebezpieczne podchody. Bo przecież niedopuszczenie trzech umownie „pisowskich” sędziów do orzekania wynika z tego, że wcześniej wybrano legalnie trzech innych. Zaprzysiężenie tych legalnie wybranych byłoby najprostszą drogą do rozwiązania kryzysu. Tutaj prezydent Duda jest winny.

Władze mówią, że jej oferty kompromisu są odrzucane.

– Kompromisem i kolejnym krokiem do rozwiązania kryzysu byłoby stopniowe, zgodnie z wygasaniem kadencji kolejnych sędziów, powoływanie tych trzech wybranych przez sejmową większość PiS na zwalniające się miejsca. Myślę, że rozwiązanie konfliktu wokół Trybunału jest w zasięgu ręki. Kolejne przedkładane przez PiS propozycje ustawy o TK idą w dobrym kierunku. Niestety, do tej pory kompromisy, które proponuje władza, zmuszają drugą stronę do uznania faktów, o których ta strona wie, że są niekonstytucyjne. I stawiają tę drugą stronę w słabszej sytuacji w przyszłych sporach. To jest metoda traktująca dzisiejszy kompromis jako przygotowanie do dalszej walki. PiSowskie rozumienie władzy, które widać w ich stosunku do prawa, w tym, jak odwołują się do przeszłości i przyszłości niczym do jakichś mitów. Do tego tzw. moment woli…

Czyli?

– Chodzi o wolę rządzącej jednostki, która wpływa na kształt decyzji politycznych bardziej, niż obowiązujące wszystkich, w tym tę rządzącą jednostkę, prawo. I wreszcie fetysz większości [parlamentarnej]…

…jako ostatecznego atrybutu legitymizującego wszystkie decyzje…

…ta filozofia jest po prosta niszcząca. Bo demokracja wymaga współpracy i zaufania. Zaufania do opartego na prawie systemu.

Prof. Jadwiga Staniszkis i prezes PiS Jarosław Kaczyński (fot. Sławomir Kamiński/AG)Prof. Jadwiga Staniszkis i prezes PiS Jarosław Kaczyński (fot. Sławomir Kamiński/AG)

Dlaczego Jarosław Kaczyński tak obawia się sądowej kontroli władzy?

– Nie rozumiem tego. To bardzo dobrze wykształcony prawnik, choć nie praktyk. Myślę, że on i PiS zdają sobie sprawę, że są w pułapce, z której trudno politycznie się wycofać. Bo te kolejne propozycje ustawy o TK autorstwa PiS zawierają, jak mówiliśmy, zmiany idące w dobrym kierunku, ale pozostawiają obszar pozwalający PiS zachować twarz. Chodzi o wymuszenie wprowadzenia do orzekania „swoich” sędziów i ewentualne wybranie spośród nich prezesa Trybunału. Jestem zaskoczona, bo znam – niezbyt dobrze, ale znam – trójkę sędziów wybranych głosami PiS. To są bardzo dobrzy prawnicy i dziwię się, że nie zrezygnowali z ofiarowanych im posad. To, że sędzia Mariusz Muszyński opowiedział się po jednej ze stron sporu pokazuje, że się nie nadaje na sędziego Trybunału Konstytucyjnego. Zajmuje stanowisko w sporze, w którym moim zdaniem racja jest – nawet mając świadomość wcześniejszych błędów tego człowieka – po stronie Rzeplińskiego.

Czy to właśnie uderzenie w TK było dla pani osobiście kroplą, która przepełniła czarę i sprawiła, że zaczęła pani piętnować PiS? Czy to przez całokształt sposobu, w jaki ruszyli po władzę?

– Czułam się odpowiedzialna. Energicznie uczestniczyłam w kampanii wyborczej, wspierając PiS. Krytykowałam Platformę – z czego zresztą się nie wycofuję. Nadal uważam, że PO nie pójdzie do przodu, jeżeli nie przeanalizuje swoich błędów.

A na razie się na to nie zanosi.

– Absolutnie. Niedawno skończyłam większy tekst – analizę paradygmatu rosyjskości i bolszewizmu. I nagle ta optyka, w której tkwiłam podczas pracy, pozwoliła mi dojrzeć w polityce PiS-u elementy, które ten bolszewizm przypominają. To znaczy po pierwsze: wspomniany „moment woli”, czyli siła jednostki, która rządzi. Po drugie: odrzucanie empiryczności w ocenie skutków danych działań. Cały czas to przyszłość jest w rządowym przekazie tym, co uzasadnia teraźniejszość. Po trzecie wreszcie uderzający brak zaufania do instytucji, do niezależności, do wolności jako takiej. Gdy dostrzegłam to wszystko, zaczęłam krytykować.


Szybko ta krytyka się pojawiła. Ledwo nowa władza zaczęła coś robić.

– Ale kolejne kroki, jakie ta władza podejmuje, tylko to potwierdzają. Pokazują po pierwsze nieumiejętność przyznania się do błędu, po drugie – ten chorobliwy brak zaufania, po trzecie – traktowanie każdej sytuacji jako okazji, żeby uwikłać jakoś tę drugą stronę. Szokujące jest też dla mnie – po czwarte – bardzo duże społeczne na to przyzwolenie. Badania pokazują, że ludzie doceniają działania nowej władzy, np. 500+. Ja sama zresztą wiem, ile to dla mnie by znaczyło – wychowywałam samotnie córkę jako studentka. Polska jest krajem biednym, ludzie są biedni. I nie cenią wolności słowa, gdy nie mają na chleb. Czystki w mediach są szokujące, komuniści nawet tak zmasowanej, szybkiej czystki nie zrobili. I nie osiągnęli takiego przyzwalającego milczenia społecznego. Po piąte wreszcie: to, co robi obóz władzy, pokazuje niezrozumienie, że demokracja wymaga podziału władz, niezależności mediów i sądów.

Wschodnia mentalność, o której pani już wspominała?

– Dostrzegam wschodnią mentalność u reżyserów polityki PiS. I szokuje mnie brak poczucia, że to się bezpośrednio przekłada na prawa człowieka. Śledzę reakcje w krajach wschodniej Europy i Rosji. Szokujące jest, że reagują też w Rosji – rozpoznają u nas elementy przypominające sposób rządzenia Putina.W kręgach władzy krajów byłego ZSRR polskie kłopoty są przyjmowane jako nagły i niewygodny dowód na to, że przesuwanie Europy Wschodniej na zachód jest bardzo trudne. Oni to widzą tak, że „w Polsce się nie udało”.

Z moich rozmów z ludźmi z Rumunii, Czech czy Węgier wynika, że nurtuje ich jedno pytanie: „Polacy, byliście dla nas wzorem. Dlaczego dziś się cofacie?”

– Tak! I wszyscy to widzą. Ci, którzy przeszli przez komunizm. Ci, którzy wiedzą, że tendencję do nieszanowania prawa trzeba w sobie przełamywać. Dla mnie szokująca jest łatwość, z jaką pokolenie nie pamiętające komunizmu wpada w taką narrację, że oto od dziś prawa szanować nie będzie. Bo posiadanie większości parlamentarnej i wybory to wszystko, co ich w demokracji interesuje.

Jadwiga Staniszkis (fot. Dominik Sadowski/AG)Jadwiga Staniszkis (fot. Dominik Sadowski/AG)

Nie jest pani wściekła, pani profesor?

– Nie. Nie jestem człowiekiem silnych emocji.

Nikt nie miał przed PiS takiego komfortu, żeby naprawdę zreformować kraj.

– I denerwuje mnie ta zmarnowana szansa. Cofamy się. Choć w rządzie są interesujące pomysły. Ale konflikt wokół TK wszystko zasłania.

W trakcie rządów Tuska mówiła pani – a za panią politycy PiS – że rząd Tuska to jest podział łupów.

– PO jako partia władzy utrzymała się długo. A PiS długo przegrywał. Ja wspierałam PiS i też płaciłam za to cenę. Zdaję sobie sprawę, że dziś funkcjonuję w obiegu medialnego mainstreamu dlatego, że krytykuję PiS. Scena polityczna jest oparta na fałszywych kryteriach. Nieważne, czy ktoś ma coś do powiedzenia. Ważne jest tylko to, czy jest „nasz”, czy „ich”.

Dlaczego, mając doświadczenie i ogląd poprzednich rządów, Jarosław Kaczyński zdecydował się na przestawienie polskiej wajchy z Zachodu na Wschód, skoro sam zdaje sobie zapewne sprawę, że wschodni sposób prowadzenia polityki to jest właśnie podział łupów i traktowanie państwa jak dojnej krowy?

– Podział łupów to tylko jeden aspekt. W małych miasteczkach, w resortach, branie łupów to sposób na pokazanie, że jest się partią władzy i ma się coś do ofiarowania. Ja mówię o „wschodniości” jako o sposobie myślenia. PiS ma w swoim programie rozwój i większą sprawiedliwość. Ale realizuje je źle. Dług. Sprzeczności w działaniach poszczególnych resortów. Uderzenie w media, w kulturę, w wolność słowa. Zawsze ci, którzy się boją wolności, to ci, którzy nie są pewni siebie. Ci, którzy mają poczucie, że ich racja nie wybroni się w konfrontacji sama. I tu zaskakuje mnie [wicepremier Piotr] Gliński. To jest żenujące i śmieszne, jak on zaczyna mówić. Człowiek, który pisał prace teoretyczne o tym, czym jest społeczeństwo obywatelskie, robi wszystko, żeby je ograniczać. To jest szokujące dla kogoś, kto jak ja wierzy, że społeczne wartości wybronią się przez zaufanie, demokrację, niezależność władz i wewnętrzną wolność. A nie strach. Widzę po ludziach PiS, jak są trzymani na krótkiej smyczy. Mnie to oburza, bo ja sama się z takiej smyczy, ktokolwiek ją trzymał, urywałam.

Zawsze?

– Starałam się.

Powiedziała pani, że rozmawiamy dlatego, że pani zmieniła stronę. A ja z ogromną chęcią porozmawiałbym z panią sprzed paru lat.

– To prawda, krytykuję to, czego wcześniej broniłam. Ale mój system wartości i moja potrzeba wewnętrznej wolności są ciągle te same. To jest kwestia stosunku do samej siebie. I szacunku do samej siebie. Przez tę konsekwencję złamałam sobie już raz karierę zawodową, byłam bezrobotna wiele lat. 

Pani zdaniem w Jarosławie Kaczyńskim tkwi potrzeba posiadania wroga. Kto teraz jest najgorszym wrogiem prezesa?

– Posiadanie wroga konsoliduje. Oczekuje się, że konflikt wydobędzie to właściwe, głębsze istnienie. Tu się kłania ta „wschodniość” – traktowanie konfliktu jako sytuacji sztucznie wprowadzonej, żeby coś zmienić. Zniszczyć drugą stronę, przekształcić własną. Ja miałam zaszczyt znać Lecha Kaczyńskiego. I on był tak inny! Znacznie bardziej życzliwy. Po prostu lubił ludzi, był otwarty. Ale dla mnie zaskakujące jest to, że PiS nie zachowuje się jak zwycięzca.

A jak kto?

– Jak ktoś, kto ciągle jest stroną przegraną, tylko mu się jakimś fuksem udało. To jest kwestia braku oparcia w sobie, które by dało więcej swobody. Dało możliwość pozostawienia większych obszarów wolności, szczególnie w przestrzeni medialnej. Ale i we własnej partii.

Prof. Jadwiga Staniszkis odbiera medal z rąk śp. prezydenta RP Lecha Kaczyńskiego (fot. Damian Kramski/AG)Prof. Jadwiga Staniszkis odbiera medal z rąk śp. prezydenta RP Lecha Kaczyńskiego (fot. Damian Kramski/AG)

A może PiS-owcy po prostu doskonale wiedzą, że politykę najlepiej napędza konflikt?

– Napędza, ale też niszczy. Konsolidacja przez walkę coś wydobędzie, ale na dłuższą metę przesłania fakt, że zbudowanie czegoś to zadanie wspólne. Pamiętam, jaka w latach 80. w ludziach „Solidarności”, robotnikach, była nadzieja na to, że wiedza podniesie ich w górę. Była masowa nadzieja na awans kulturowy, a nie tylko materialny – stoczniowiec nie miał źle. Była nadzieja na odzyskanie godności, godności pracy. I nadzieja na nauczenie się posługiwania językiem, który pozwala wyrazić więcej – abstrakcje, a nie tylko konkrety. To się udało tylko na chwilę: gdy bunt w imię wartości ożywił je do roli języka polityki. Godność. Solidarność. Dziwię się, że obecna „Solidarność”, całkiem nieźle działająca, nie pilnuje PiS-u, by robił więcej w tej dziedzinie. Nadzieja na awans kulturowy w środowiskach robotniczych zgasła.A przecież są w programie PiS konstruktywne pomysły na rozwój. Są też w działaniach poszczególnych ministrów, jak Anny Streżyńskiej. To są ludzie wybitni, którzy myślą, że mogą się zdystansować od konfliktów na innej części linii frontu, od retoryki ministerstw oświaty czy obrony. Mylą się.

Dlaczego?

– Weźmy przykład: Muzeum II Wojny Światowej. Zamiast pokazać skomplikowaną sytuację tamtego okresu, postacie takie jak Ukrainiec, który walczył w kilku armiach, rządzący idą w jeden czambuł. A ile razy polskie legiony zmieniały sojusz w I wojnie światowej, żeby ta Polska została zauważona i powstała? Nie można traktować historii jako narzędzia polityki tożsamości uprawianej tak, jak dzisiaj. Polityzacja historii jest dramatyczna.Część mojej rodziny to Litwini. Walczyli z bolszewikami o niepodległość Litwy. Ale to Litwini byli też używani przez Niemców do pacyfikacji Żydów. Rodzina mojego byłego męża – Żydzi – ukrywała się w Puszczy Knyszyńskiej. To Litwini, nie Niemcy, wchodzili do lasu wypatrywać Żydów. Z drugiej strony kuzyn mojego ojca, też Staniszkis, był dowódcą podziemia koło Mariampola. Wysadził się sam, gdy został otoczony przez NKWD, żeby zniszczyć archiwa. Po której stronie on był? Po stronie Litwy. I z tymi, którzy dawali jej większe szanse. Takie skomplikowane losy trzeba umieć pokazać. 

Dziś narrację historyczną upraszczamy.

– A nie można. Polska jest krajem, gdzie podejmowano miliony indywidualnych decyzji, czy być bohaterem, czy zdrajcą. Kryła się za tym jakaś kalkulacja. Ocena ryzyka. Kosztów. Mam nadzieję, że Paweł Machcewicz, który w muzeum II wojny chce pokazać wojnę jako czas trudnych wyborów, a nie apologię bohaterstwa, nie straci tego muzeum.

Dziś w jednych mediach przedstawia się np. Żołnierzy Wyklętych jako jednoznacznie dobrych bohaterów, w innych – jako krwiożerczych morderców. A to często byli ci sami ludzie.

– To, co w historii powinniśmy teraz pokazywać, to całą złożoność peryferii Wschodu i Zachodu, na których znajduje się Polska. Złożoność sytuacji. Historii nie można przedstawiać jako jednoznacznego podziału racji. Jeżeli ta wiedza, którą mamy, nie przetrwa…

To będziemy głupsi.

– Będziemy mniej wiedzieli o sobie.

Prof. Jadwiga Staniszkis (fot. Anna Bedyńska/AG)Prof. Jadwiga Staniszkis (fot. Anna Bedyńska/AG)

W pani żyłach płynie różnorodna krew, nie tylko polska, ale i litewska…

– i ormiańska. Moja ciotka, Ormianka, zakonnica, jest uznana za błogosławioną, bo w Nysie broniła innych sióstr przed żołnierzami Armii Czerwonej.

To jak się pani czuje w dzisiejszej Polsce, w której lubimy mówić, kogo tu chcemy, kogo nie chcemy?

– Rozumiem ten strach. Ale gdziekolwiek spotykam się z ludźmi, a dużo mam tych spotkań, mówię o naszej wielonarodowości, o krwi ormiańskiej, żydowskiej, a z drugiej – o dziadku endeku, którego ojciec był Litwinem. I taka jest cała Europa Środkowa. Ja się czuję jej częścią. Wieloetniczność jest u nas czymś naturalnym. Nie ma co się bać innego, choć zagrożenie terroryzmem jest realne. Uważam, że strach jest po to, żeby spróbować go przełamać. Życie jest wysiłkiem, żeby być trochę lepszym, niż się jest.

Prof. Jadwiga Staniszkis. Socjolog, profesor Uniwersytetu Warszawskiego, publicystka. W 1968 r. zwolniona z pracy i aresztowana za udział w protestach studenckich na Uniwersytecie Warszawskim. W sierpniu 1980 r. wzięła udział w strajku w Stoczni Gdańskiej. Była w komisji ekspertów Międzyzakładowego Komitetu Strajkowego. W stanie wojennym wykładała we Wszechnicy Solidarności. Publikowała w prasie podziemnej. Autorka słynnej książki o genezie „Solidarności” – „Samoograniczająca się rewolucja”, która w Polsce czekała na publikację blisko 30 lat.

Michał Gostkiewicz. Dziennikarz magazynu Weekend.Gazeta.pl. Wcześniej dziennikarz newsowy portalu Gazeta.pl, dziennikarz działu zagranicznego „Dziennika” i działu społecznego „Newsweeka”. Robi wywiady, pisze o polityce zagranicznej i fotografii. Prowadzi bloga Realpolitik, bywa na Twitterze i Instagramie.

staniszkis

weekend.gazeta.pl

Śmierć żołnierza GROM w Gdańsku. Ćwiczenia były pokazem dla prezydenta Dudy i króla Jordanii?

Mikołaj Chrzan, ilgod, jw, dg, 31.08.2016

W sieci pojawił się film, na którym widać wypadek podczas ćwiczeń na Westerplatte.

W sieci pojawił się film, na którym widać wypadek podczas ćwiczeń na Westerplatte. (Źródło: Krystian Jakubas (https://youtu.be/YX0rfTwNBcs))

W niedzielę w Gdańsku doszło do tragicznego wypadku. Podczas realizacji zadania szkoleniowego w basenie portowym na Westerplatte zginął żołnierz GROM-u. Nie były to jednak zwykłe ćwiczenia. Tego dnia w jednostce byli prezydent RP Andrzej Duda i król Jordanii Abdullah II.

Około południa, podczas podejmowania operatorów (jak mówi się teraz na żołnierzy sił specjalnych) z pokładu okrętu na pokład śmigłowca Mi-17 jeden z uczestników zadania spadł na pokład jednostki, drugi dostał się między nabrzeże a burtę statku. Pierwszy z żołnierzy doznał niewielkich obrażeń i opuścił szpital jeszcze tego samego dnia, drugi zmarł na skutek odniesionych obrażeń.

Powyższe wideo dzięki uprzejmości pana Krystiana Jakubasa, który nagrywał ćwiczenia komandosów z drugiej, ogólnodostępnej strony Kanału Portowego w Gdańsku

Baza GROM nad Zatoką Gdańską

Część portu, w której doszło do wypadku, jest ogrodzona i niedostępna dla cywilów. Gospodarzem jest tu Straż Graniczna. W basenie Westerplatte, w którym odbywały się ćwiczenia, cumują m.in. jednostki pływające SG. Ale za wojskowym płotem stacjonują nie tylko pogranicznicy – część budynków należy do Wojsk Specjalnych, a dokładnie do jednostki wojskowej GROM, której żołnierze trenują na Zatoce Gdańskiej działania na wodzie.

Nasz informator zwrócił uwagę, że rzadko się zdarza, aby rutynowe ćwiczenia zawodowych żołnierzy komandosów odbywały się w weekendy. Wyjątki dotyczą np. pokazów dla VIP-ów. A tego dnia w Gdańsku przebywał prezydent RP Andrzej Duda. Głównym celem wizyty był udział w uroczystościach pogrzebowych „Inki” i „Zagończyka”. Ale biuro prasowe Kancelarii Prezydenta poinformowało o jeszcze jednym, niedostępnym dla dziennikarzy, punkcie programu pobytu Dudy w Gdańsku – o spotkaniu prezydenta RP z królem Jordanii Abdullahem II.

„Rozmowa głów państw poświęcona była sytuacji w regionie Bliskiego Wschodu, a także bilateralnej współpracy w sprawach gospodarczych i bezpieczeństwa” – czytamy w krótkim komunikacie na stronie kancelarii.

Magierowski zaprzecza: „Nie było wspólnego oglądania ćwiczeń”

Gdzie się spotkały głowy państw? Szef biura prasowego prezydenta Marek Magierowski odpisał nam, że do spotkania doszło na terenie „jednostki wojskowej w Gdańsku”. To wskazuje na Westerplatte – poza pojedynczymi budynkami innej jednostki wojskowej w Gdańsku nie ma.

Czy pokaz komandosów zorganizowano właśnie w związku z tą wizytą? Magierowski zaprzecza: „Nie była zaplanowana wspólna obserwacja odbywających się tego dnia ćwiczeń wojskowych”. Twierdzi natomiast, że spotkanie prezydenta z królem Jordanii miało miejsce między godziną 11 a 12. To istotna zbieżność, bo do wypadku – jak ustaliliśmy – doszło ok. godz. 12.

Co ciekawe, na Twitterze króla Jordanii pojawiły się zdjęcia, na których widać, że Abdullah II brał udział w ćwiczeniach Wojsk Specjalnych i że miały one miejsce na Westerplatte.

Wojsko utajnia wypadek

Wojsko nie informowało o zdarzeniu w niedzielę. W poniedziałek wieczorem na kontrolowanym przez MON portalu Polska-zbrojna.pl pojawiła się krótka informacja o śmierci żołnierza. Nie podano jednak żadnych szczegółów. Cytowany przez portal major Krzysztof Łukawski, rzecznik Dowództwa Komponentu Wojsk Specjalnych, powiedział, że nie może nawet wskazać nazwy jednostki, w której służył żołnierz.

Ppłk Szczepan Głuszczak, rzecznik Dowództwa Generalnego Rodzajów Sił Zbrojnych, na nasze pytania o niedzielny pokaz i okoliczności wypadku odpowiedział dopiero dzisiaj: „W związku z tym, że postępowanie prowadzi prokuratura, nie możemy odnieść się do pytań dotyczących okoliczności zdarzenia”.

Gdy zapytaliśmy o wypadek prokurator rejonową w Gdyni Małgorzatę Gebel, wyjaśniła, że ma zakaz udzielania informacji w tej sprawie, i odesłała nas do Prokuratury Krajowej, skąd otrzymaliśmy komunikat biura prasowego: „Prokuratura Rejonowa w Gdyni Dział do Spraw Wojskowych wszczęła śledztwo w sprawie nieumyślnego spowodowania śmierci żołnierza w Gdańsku, tj. o czyn z art. 155 kodeksu karnego. Do zdarzenia doszło 28 sierpnia 2016 roku w godzinach okołopołudniowych na terenie jednej z jednostek wojskowych w Gdańsku. Podczas wykonywania zadania szkoleniowego z udziałem śmigłowca Mi-17, polegającego na podejmowaniu żołnierzy z pokładu statku zacumowanego przy nabrzeżu, z nieustalonych do tej pory przyczyn jeden z żołnierzy spadł na pokład statku. Doznał on ogólnych potłuczeń ciała oraz urazu kręgu szyjnego. Po przewiezieniu go do szpitala, wykonaniu kompleksowych badań i opatrzeniu ran pokrzywdzony żołnierz tego samego dnia został zwolniony do domu.

Drugi z żołnierzy, będąc przypiętym do liny zamocowanej do śmigłowca, dostał się między nabrzeże a burtę statku. Powstałe w ten sposób obrażenia doprowadziły do jego śmierci. Zgon pokrzywdzonego żołnierza nastąpił tego samego dnia w godzinach popołudniowych w jednym z gdańskich szpitali.

Aktualnie prokurator przeprowadza szereg czynności procesowych zmierzających do wszechstronnego wyjaśnienia sprawy i ustalenia okoliczności i przyczyny zgonu żołnierza”.

Kondolencji od prezydenta nie było

Kancelarię Prezydenta zapytaliśmy, o której godzinie prezydent Duda dowiedział się o wypadku i czy np. wysłał kondolencje rodzinie żołnierza. Marek Magierowski odpowiedział: „Prezydent dowiedział się o wypadku tego samego dnia w godzinach popołudniowych. Nie było reakcji o charakterze oficjalnym ze strony Prezydenta”.

Na nasze pytania o pokaz GROM-u dla króla Jordanii nie odpowiedziało do tej pory ani Ministerstwo Obrony Narodowej (minister Macierewicz także spotkał się z królem Abdullahem II), ani Dowództwo Komponentu Wojsk Specjalnych.

śmierć

 

tajemnicza

trojmiasto.wyborcza.pl

 

 

To zdjęcie Dudy z Wałęsą z kościoła w Gdańsku pokazało, że mamy dziś w Polsce DUŻY problem

lulu, 01.09.2016

Zdjęcie, które zelektryzowało opinię publiczną

Zdjęcie, które zelektryzowało opinię publiczną (twitter.com/prezydentpl)

Coś, co powinno być normalnym gestem, dziwi i emocjonuje.

W czwartek wieczorem w kościele św. Brygidy w Gdańsku doszło do niezwykłego wydarzenia. Przynajmniej tak może się wydawać, jeśli spojrzymy na czołówki stron internetowych.

Lech Wałęsa i Andrzej Duda przekazali sobie znak pokoju. Obchody Sierpnia ’80 mniej podzielone” – donosi Wyborcza.pl.

Przekażcie sobie znak pokoju” – zwraca uwagę wielkim tytułem tvn24.pl.

Pojednanie ponad podziałami! Prezydent Andrzej Duda podszedł ze znakiem pokoju do Lecha Wałęsy” – cieszy się wPolityce.pl.

Wszystko to reakcje na zdjęcie, które opublikowała na swoim Twitterze Kancelaria Prezydenta. Widać na nim, że podczas mszy u św. Brygidy prezydent Andrzej Duda i b. prezydent Lech Wałęsa podali sobie ręce.

Jak daleko zabrnęliśmy w politycznych sporach, skoro normalny gest, znak pokoju w kościele, tak elektryzuje? – pytali komentujący ten fakt.

Ale czasów dożyłem. Tajmlajn przyjemnie zdziwiony, że prezydent RP wspomniał Lecha Wałęsę w rocznicę podpisania porozumień sierpniowych.

 ale

Czy normalny jest kraj, w którym uścisk dłoni prezydentów jest newsem?

 czy

Część komentatorów studziła jednak emocje. Dziennikarz Przemysław Szubartowicz napisał: „Jeśli komuś wydaje się, że podanie ręki Wałęsie przez PAD świadczy o czymś więcej niż o kurtuazji, jest w błędzie”.

Jeśli komuś wydaje się, że podanie ręki Wałęsie przez PAD świadczy o czymś więcej niż o kurtuazji, jest w błędzie. Festiwal szczucia trwa.

 jeśli

„Mam przeczucie graniczące z pewnością, że oklaski w Kościele, po przywitaniu sie PAD i Premier z Wałęsą są wyrazem oczekiwań większości w PL” – skomentował Krzysztof Skórzyński z „Faktów” TVN.

Mam przeczucie graniczące z pewnością, że oklaski w Kościele, po przywitaniu sie PAD i Premier z Wałęsą są wyrazem oczekiwań większości w PL

 mam

– O ile do 1989 r. można powiedzieć, że rządził ustrój tych samych zdrajców, którzy zamordowali „Inkę” i „Zagończyka”, to przecież po 1989 r. teoretycznie nie – mówił jeszcze kilka dni temu prezydent Duda. Lech Wałęsa jest oskarżany o współpracę z SB jako TW „Bolek”.

toZdjęcie

gazeta.pl

 

Miniaturowe, metalowe „Błasiki”. Takie statuetki wręczono lotnikom na oficjalnej gali

lulu, PAP, 31.08.2016

Ewa Błasik wręcza wyróżnienie - statuetkę z postacią gen. Andrzeja Błasika - płk Grzegorzowi Ślusarzowi

Ewa Błasik wręcza wyróżnienie – statuetkę z postacią gen. Andrzeja Błasika – płk Grzegorzowi Ślusarzowi(PAP/Jakub Kaczmarczyk)

Gala 10-lecia służby F-16 w polskich siłach powietrznych. Zasłużeni lotnicy odbierają oficjalne wyróżnienia. Oprócz tradycyjnych „Ikarów” dostają też inne statuetki: małe figurki… gen. Andrzeja Błasika.

 

Na zdjęciu z uroczystości zrobionym przez fotoreportera Polskiej Agencji Prasowej widać, jak Ewa Błasik – wdowa po gen. Andrzeju Błasiku – wręcza dowódcy 31 Bazy Lotnictwa Taktycznego Poznań – Krzesiny, płk Grzegorzowi Ślusarzowi, figurkę z wizerunkiem swojego męża. Wojskowy nie był jedyną osobą, która otrzymała taką statuetkę.

Polska Agencja Prasowa napisała jedynie, że wdowa wręczyła Ślusarzowi „swoje wyróżnienie”.

„Do tej pory MON wręczał lotnikom statuetki Ikara (leży obok) Nowa statuetka wygląda tak” – napisał na Twitterze Kuba Jagowski. I zamieścił zdjęcie, na którym dobrze widać figurkę. Później dodał: „prawdopodobnie będzie to osobna statuetka, obok dotychczasowego IKARA”.

do tej pory MON wręczał lotnikom statuetki Ikara (lezy obok)
Nowa statuetka wygląda tak

 kuba jagowski

Czy rzeczywiście wyróżnienie jest przyznawane w imieniu samej Błasik, czy w imieniu MON? Za jakie zasługi? Z tymi pytaniami zwróciliśmy się do biura prasowego ministerstwa. Czekamy na odpowiedź.

Błasik: „Spójrzcie sobie w lustro. Zajrzyjcie do swoich sumień”

W czasie poznańskich uroczystości zabrała głos także Ewa Błasik. – Po 10 kwietnia 2010 roku przyszło mi samej bronić honoru poległego dowódcy Sił Powietrznych. Czy tak powinno się zdarzyć? Zostawiam to wam. Spójrzcie sobie w lustro. Zajrzyjcie do swoich sumień. Oficerowie w stalowych mundurach, piloci, to oni oskarżali bezbronnego, niewinnego mojego męża – mówiła.

– Cieszę się, że w naszej ojczyźnie zaszły dobre zmiany. Dobre dla mnie i dla moich dzieci, dla mojej rodziny, że w mojej ojczyźnie, dla której mój mąż poświęcił najlepsze lata swojego życia jest w końcu normalnie – stwierdziła.

W bazie lotniczej Krzesiny, także w ramach obchodów święta lotnictwa, odsłonięto pomnik gen. Błasika.

Zobacz też: „Nie możecie ośmieszać naszego kraju, kompromitować polskiego generała” – tak żona Błasika grzmiała do dziennikarzy przed ponad rokiem, zaprzeczając, że jej mąż naciskał na pilotów prezydenckiego samolotu. Czytaj więcej >>>

 

gazeta.pl

Ks. Międlar (kolejny raz) uciszony przez zakon. Teraz pracuje w parafii w Tarnowie

opr. dżek, 01.09.2016

Ks. Jacek Międlar podczas pożegnalnej mszy we Wrocławiu. Jego przełożeni zdecydowali wtedy o przeniesieniu go do Zakopanego

Ks. Jacek Międlar podczas pożegnalnej mszy we Wrocławiu. Jego przełożeni zdecydowali wtedy o przeniesieniu go do Zakopanego (TOMASZ PIETRZYK)

Jak donosi dzisiejsza „Rzeczpospolita” ks. Jacek Międlar porozumiał się ze swoim zakonem i w końcu przyjął jedną z propozycji.

Ks. Jacek Międar po serii swoich kontrowersyjnych wystąpień – nienawistych kazań czy aktywnej obecności na wiecach narodowców – dostał zakaz wypowiadania się w mediach.

Zgromadzenie Księży Misjonarzy, do którego kapłan należy, musiało się zmierzyć kolejny raz z niepokornym księdzem, który latem zakaz nałożony na niego łamał. Napisał kilka tekstów do „Warszawskiej Gazety”, zamieścił kilka skandalicznych tweetów. – W rozmowie z „Rz” tłumaczył, że złamał zakaz, bo ma prawo stawać w obronie swojego dobrego imienia” oraz w obronie przyjaciół – pisze „Rzeczpospolita”. – Mam 27 lat i nie wyobrażam sobie, że przez następne 40 lat będę trwał w egzystował w jakieś pasywności jako kapłan emeryt – dodał.

Ks. Międlar odrzucił dwie propozycje od zakonu – wyjazdu na studia do USA czy zamieszkania w domu prowincjonalnym w Krakowie. Ostatecznie został skierowany do parafii w Tarnowie, ma jedynie sprawować sakramenty. Nie będzie uczył religii.

Sprawa jego głośnego kazania w katedrze w Białymstoku się nie kończy. Prokuratura przedłużyła do 15 września postępowanie ws. nawoływania do nienawiści na tle różnic wyznaniowych i publicznego znieważania ludności z powodu przynależności wyznaniowej.

Cały artykuł w dzisiejszej „Rzeczpospolitej”>>

Zobacz także

jak

TOK FM

Rocznica wybuchu II wojny światowej, a tu… apel smoleński. „Wszyscy, którzy 10 kwietnia polegli…”

Prezydent Andrzej Duda podczas uroczystości rocznicowych na Westerplatte w Gdańsku.
Prezydent Andrzej Duda podczas uroczystości rocznicowych na Westerplatte w Gdańsku. Fot. Renata Dąbrowska / Agencja Gazeta

Nad ranem w Gdańsku rozpoczęły się obchody 77. rocznicy wybuchu II wojny światowej. Podczas uroczystości upamiętniającej niemiecką agresję na Polskę w 1939 roku prezydent Andrzej Duda ostrzegał przed ambicjami imperialnymi w Europie. Zgodnie z zaleceniami Macierewicza, odczytano także tzw. „apel smoleński”.

– Nie można pozwolić na to, aby wracały w Europie działania i ambicje o charakterze imperialnym – powiedział w przemówieniu prezydent Andrzej Duda. Stwierdził, że atak na Westerplatte rozpoczynający II wojnę światową był demonstracją tego, jak będzie wyglądała wojna. Był to zdradziecki atak, złamanie wszelkich zasad i pogwałcenie prawa międzynarodowego.

 

– Uderzenie, którego kolejnym etapem był atak drugiego totalitaryzmu – poza tym niemieckim, hitlerowskim – totalitaryzmu sowieckiego. Związek Radziecki Stalina na mocy tajnego porozumienia z hitlerowskimi Niemcami zaatakował nas 17 września 1939 roku. I to było uderzenie, któremu polskie wojska nie były już w stanie podołać – mówił Duda.

Uroczyste obchody 77. rocznicy wybuchu II wojny światowej rozpoczął dźwięk syren.

Gdyby późną jesienią 1918 roku, świeżo po zakończeniu Wielkiej Wojny – konfliktu, jakiego nie znał ówczesny świat – ktoś powiedział, że pokój utrzyma się ledwie dwie dekady, zostałby uznany za szaleńca.

 

Zgodnie z zaleceniem szefa MON Antoniego Macierewicza, nie mogło także zabraknąć tzw. „apelu smoleńskiego”. Po modlitwie i przemówieniach odczytano Apel Poległych, w którym obok nazwisk bohaterów walki o niepodległość, wymieniono także Lecha Kaczyńskiego, jego mąłżonkę, Ryszarda Kaczorowskiego i inne ofiary katastrofy w Smoleńsku.

II wojna światowa rozpoczęła się 1 września 1939 roku. Trwała w Europie do 8 maja 1945 roku. Wybuchła po ataku nazistowskich Niemiec na Polskę. Kampanię wrześniową prowadzono w porozumieniu z ZSRR i kilkanaście dni później kraj został zaatakowany od Wschodu. Formalnie konflikt światowy rozpoczęło wypowiedzenie wojny przez Francję i Wielką Brytanię 3 września.

Przeczytajcie także historię pierwszego bohatera II wojny światowej, kaprala, który poległ już trzy godziny przed atakiem na Westerplatte, do końca bronił posterunku.

źródło: TVN24

rocznica

naTemat.pl

Naukowcy odkryli na Grenlandii ślady życia sprzed 3,7 mld lat. Nie znamy starszych

Tomasz Ulanowski, 01.09.2016

Odkrywcy - Allen Nutman (po lewej) i Vickie Bennet (po prawej) - trzymają znalezioną na Grenlandii skałę z najstarszym śladem życia sprzed 3,7 mld lat

Odkrywcy – Allen Nutman (po lewej) i Vickie Bennet (po prawej) – trzymają znalezioną na Grenlandii skałę z najstarszym śladem życia sprzed 3,7 mld lat (Yuri Amelin/Nature)

Oto grobowce naszych najstarszych przodków – skomentowała sensacyjne odkrycie badaczka z ośrodka NASA. Odsłoniła je topniejąca wieloletnia pokrywa śnieżna na Grenlandii.

Skamieniałe ślady życia, o których uczeni z Australii i Wielkiej Brytanii piszą w dzisiejszym wydaniu tygodnika „Nature”, zwane są stromatolitami. To osadowe formacje skalne wytrącone z wody morskiej przez żyjące na płyciznach i gromadzące się w film mikroorganizmy, głównie fotosyntezujące sinice. Mają kształt szerokich na 1-4 cm stożków i kopuł.

Amerykańska astrobiolożka Abigail Allwood z NASA nazywa je w komentarzu w tygodniku „grobowcami naszych najstarszych przodków”. Odkryli je badacze na południowo-zachodniej Grenlandii pracujący pod kierunkiem Allena Nutmana z Uniwersytetu w Wollongong w Nowej Południowej Walii.

Alchemia życia

Nauka ciągle ma problem z początkami życia na Ziemi. Szukający go uczeni zgadzają się, że musiało ono być mikroskopijne i jednokomórkowe. Ale jak to się stało, że powstało, i gdzie powstało? Odpowiedzi ciągle nie znamy, pozostają nam fascynujące, ale jednak tylko hipotezy.

Wyobraźmy sobie narodziny Układu Słonecznego i Ziemi ok. 4,6 mld lat temu. Ówczesne wybuchy wulkanów, straszne wyładowania atmosferyczne i bombardowanie meteorytami oraz atmosfera składająca się głównie z wodoru układają się w obraz piekła. Jak w takich warunkach mogło powstać i przetrwać życie?

Są naukowcy, którzy sądzą, że narodziło się ono na Ziemi, inni twierdzą, że spadło wraz z pochodzącymi z planetoid czy komet meteorytami. A jeszcze inni uważają, że pochodzimy i stąd, i stamtąd, ale tylko na naszej planecie powstały warunki, dzięki którym życie rozkwitło.

W 1952 r. amerykański chemik Stanley Miller przeprowadził eksperyment, w którym udowodnił, że życie mogło powstać w ziemskich warunkach. Uczony zmieszał w probówce wodę, wodór, metan i amoniak, a potem poraził tę swoją mieszaninę prądem. W efekcie w probówce pojawiły się aminokwasy, z których zbudowane są białka.

Ten klasyczny już dziś eksperyment nie odpowiada jednak na wszystkie nasze pytania. Także dlatego, że nie wiemy, jakie naprawdę warunki panowały na młodziutkiej Ziemi – brakuje z tego okresu skał, bowiem nasza planeta jest geologicznie aktywna i ciągle swoje skały przetwarza i wypluwa. Nie wiemy też, jak z pierwszych aminokwasów (które znajdowano również w meteorytach) powstały pierwsze komórki.

Wśród naukowców, którzy próbują się tego dowiedzieć, jest kanadyjski biolog polskiego pochodzenia prof. Jack Szostak (jeden z laureatów Nagrody Nobla z medycyny lub fizjologii w 2009 r. za odkrycie roli telomerów w ochronie chromosomów przed degeneracją). Jego ekipa z Harvardu z sukcesem tworzy w laboratorium warunki do powstawania protokomórek – czyli próbuje zmienić chemię w biologię.

Od sinicy do człowieka

Pochodzące z południowo-zachodniej Grenlandii stromatolity są o 220 mln lat starsze od podobnych śladów życia z zachodniej Australii, które dotąd uznawano za najwcześniejsze. Co ciekawe, w przeciwieństwie do swoich australijskich kuzynów znajdują się w skałach przetworzonych we wnętrzu Ziemi – musiały więc przetrwać ogromne ciśnienie i temperaturę.

Jak piszą w „Nature” naukowcy, ich odkrycie oznacza, że życie musiało się rozwinąć na Ziemi przeszło 4 mld lat temu (być może stało się to w okolicach kominów hydrotermalnych znajdujących się na dnie oceanu). W końcu potrzebowało trochę czasu na przekształcenie się w już dość skomplikowane mikroorganizmy, takie jak sinice pochłaniające atmosferyczny dwutlenek węgla.

Co się działo potem?

Bardzo długo nic takiego, co moglibyśmy dostrzec gołym okiem. Życie trwało w skali mikro, uzyskując energię głównie w warunkach beztlenowych (a więc rosło bardzo wolno). Ok. 2,3 mld lat temu wydychanego przez sinice tlenu było w atmosferze Ziemi już tyle, że spowodował on wielkie wymieranie mikroorganizmów beztlenowych. Natomiast dopiero ok. 700 mln lat temu, kiedy tlenu w powietrzu było już naprawdę dużo, życie można było zobaczyć gołym okiem. A blisko 400 mln lat temu pierwsze płazy zaczęły wychodzić z morza na ląd.

Człowiek współczesny, czyli Homo sapiens, nie mógł oczywiście ich zobaczyć. Pojawił się na Ziemi dopiero ok. 200 tys. lat temu.

A KIEDY ŻYCIE NA ZIEMI ZAKOŃCZY SIĘ?

Za 1,75-3,25 mld lat – pisali kilka lat temu w magazynie „Astrobiology” naukowcy z Uniwersytetu Anglii Wschodniej. Wtedy Słońce, w którego jądrze skończy się wodór, zmieni się z tzw. żółtego karła w czerwonego olbrzyma. Będzie kilkaset razy większe niż dziś i najpierw wypali, a w końcu pochłonie leżące w jego pobliżu planety, w tym Ziemię. Będzie to ostateczny koniec życia na naszej dziś planecie.

Jak dotąd życie na Ziemi pięciokrotnie podnosiło się po tzw. wielkich wymieraniach. Największe miało miejsce 252 mln lat temu, kiedy zginęło do 96 proc. wszystkich gatunków. Biolodzy ostrzegają , że obecnie trwa szóste wielkie wymieranie, które swoją ekspansywnością spowodował człowiek.

Zobacz także

senskacja

wyborcza.pl

Uprzejmie insynuuję

Szanowni Państwo! Spieszę wpisać się w sposób działania ministra Błaszczaka, premiera Gowina i premier Szydło. Insynuuję, bo kiedy piszę co myślę, nie słuchacie. Jestem zatem zmuszony napisać, co piszą, myślą i mówią inni. Mam nadzieję, że tym razem spotka się to z Waszym zainteresowaniem. Zwłaszcza, że będzie sensacyjnie. W końcu plotki, insynuacje i fabrykowane zarzuty zawsze są ciekawsze, niż rzetelna, nudna informacja.

Spieszę zatem donieść, że minister Błaszczak, wypowiadając się wczoraj w Jeden na jeden (TVN24) oskarżył ONR o udział w wydarzeniach gdańskich z 28 sierpnia 2016 roku. Spodziewam się doniesienia do prokuratury w obronie dobrego imienia ONR-u.

 

Informuję uniżenie, że wskazani przez Pana Ministra ONR-owcy oraz ich sympatycy w czasie podniesienia w trakcie mszy św. pogrzebowej Inki i Zagończyka krzyczeli „raz sierpem, raz młotem, czerwoną hołotę”. Można to usłyszeć na filmach, które sami opublikowali w internecie. Pan Minister odwoływał się dzisiaj do naszej „kultury cywilizacji chrześcijańskiej”, w której się nie zakłóca uroczystości. Przedstawiciele ONR-u nawet wskazali dzisiaj odpowiedni artykuł kodeksu karnego – art. 195 p. 1. I 2. kodeksu karnego. Mam nadzieję, że i tę informację uda się wykorzystać w obronie naszego porządku prawnego.

 

Pragnę również donieść, że Bierut i Jaruzelski, wymienieni przez Pana Ministra, byli twarzami państwa totalitarnego. Państwa, które mówiło, kto jak ma myśleć, co ma robić, gdzie może chodzić i w jakich godzinach. W stanie wojennym ogłoszono nawet godzinę milicyjną. Pan Minister był łaskaw dzisiaj twierdzić, że przedstawiciele KOD-u nie powinni byli przychodzić na uroczystości pogrzebowe bohaterów narodowych. Nie chciałbym nic insynuować, ale czy te tradycje nie wydają się zbieżne?

Muszę również odnotować, że w naszej tradycji „kultury cywilizacji chrześcijańskiej” nie ma zwyczaju sprawdzania, czy osoba wchodząca do świątyni spełnia jakieś standardy. Nikt nie weryfikuje poglądów politycznych przy wejściu, przy zbieraniu na tacę nie jest potrzebne świadectwo chrztu, nikt też nie sprawdza legitymacji partyjnych przy udzielaniu Komunii Świętej. Rozumiem, że Pana Ministra to nieco martwi. Ale przykro mi. Taką mamy tradycję…

Muszę również dyskretnie poinformować, że KOD nie chodzi na miesięcznice smoleńskie. Zbyt wielki mamy szacunek dla 96 ofiar katastrofy, żebyśmy mogli uczestniczyć w uroczystościach, które wydają się wykorzystywać ich śmierć wyłącznie dla celów politycznych. Jeżeli ktokolwiek próbował brać udział w tych wydarzeniach – wszystko jedno czy krytycznie czy afirmatywnie – wykorzystując nazwę czy logo KOD-u, jest to prowokacja i z KOD-em nie ma nic wspólnego. Tutaj nie musi Pan Minister podejmować żadnego śledztwa. Zapewniam.

Spieszę również poinformować, że my w KOD-zie mamy spore doświadczenie we współpracy z Policją. Co więcej, jest to pozytywne doświadczenie. Na żadnej naszej manifestacji czy innej obecności w przestrzeni publicznej nie doszło do żadnego znaczącego incydentu. Mimo, że wielu naszych przeciwników przychodziło zademonstrować swoje poglądy. Jeżeli pańscy podwładni mają kłopot w przygotowaniu bezpiecznego przebiegu uroczystości, służymy pomocą i poradą.

Pragnę także nadmienić, że zamieszki w trakcie publicznych zgromadzeń zdarzają się w każdym kraju przy różnych okolicznościach. W państwach demokratycznych jest taki zwyczaj, że chroni się atakowanych przed agresorami a nie odwrotnie.

Już zupełnie na marginesie donoszę, że w sprawie ścigania przestępstw można składać doniesienia nie tylko w Policji, ale i w prokuraturze. To taka organizacja podporządkowana niedawno Pana partyjnemu koledze, Zbigniewowi Ziobro. Tam złożyliśmy wniosek o ściganie przestępców z wydarzeń gdańskich. Awanturnictwem może być świadome manipulowanie, kiedy się mówi o braku doniesienia w KGP pomijając zawiadomienie w prokuraturze. Wierzę, że robił to Pan z niewiedzy, a nie żeby świadomie podburzać nastroje.

Muszę również uprzejmie donieść Panu Ministrowi, że 10 milionów Polaków zgromadziło się w roku 1980 pod wybranym przywództwem i zmusiło władzę do historycznego kompromisu. Jeżeli chciałby Pan insynuować, że Ci Polacy walczyli pod kierownictwem agentów służb specjalnych PRL-u, to spieszę donieść, że służby ówczesne miały sporo rozsądku. Nie atakowały swoich przełożonych. Kiedy Pan sugeruje, przepraszam, insynuuje, że 10 milionów Polaków realizowało plan SB przeciwko PRL-owi, to się Pan po prostu ośmiesza. Czy warto?

Przy okazji pozwolę sobie prosić o przekazanie pańskiemu koledze z rządu, panu Gowinowi, że nie przystoi chrześcijaninowi piętnować źdźbła w oku bliźniego a nie zauważać belki we własnym. Proszę o pośrednictwo, ponieważ pan wicepremier nie odniósł się do mojej prośby o sprostowanie oczywistej nieprawdy na temat mnie i mojej rodziny kilka miesięcy temu, a zatem nie ma zdolności honorowych.

Muszę też zauważyć, że Inka została zrehabilitowana 10 czerwca 1991 roku postanowieniem Sądu Wojewódzkiego w Gdańsku. Pańskie twierdzenie, jakoby musiała czekać z oddaniem honoru do rządów prezydenta Dudy i premier Szydło, jest oszczerstwem wobec Rzeczypospolitej Polskiej. Bo w jej imieniu wydawane są wyroki niezawisłych sądów w Polsce. Panie ministrze… proszę tym razem o więcej szacunku dla Polski!

Rozumiem, że nie chce Pan, Panie Ministrze Błaszczak, wsłuchiwać się w wypowiedzi liderów KOD, w komunikaty, przemówienia i informacje. Ale…jak się nie wie, to lepiej nie mówić. Od początku istnienia KOD-u mówimy, że nie ma powrotu do Polski sprzed 25 października 2015 roku. Powtarzamy to przy każdej okazji. Podkreślamy, że po zakończeniu rządów PiS-u konieczne będzie zbudowanie Polski od nowa. Pan nie insynuuje, ale wprost twierdzi, że KOD chce powrotu do tego, co było przed Waszym zwycięstwem w wyborach. Skoro Pan nie wie, to niech Pan słucha tych, którzy wiedzą. Bo bazując na nieprawdziwych informacjach można popełnić poważny błąd. Błąd, który może mieć konsekwencje na długie lata. A przecież chciałby Pan na pewno uniknąć takich błędów…

Kiedy mówi Pan, przepraszam, insynuuje i konfabuluje, o tym, jak wyobraża sobie tych, których nie lubi i się boi, to już nic nie idzie zrozumieć. Więc i trudno odpowiedzieć. Ale na pewno doskonale wzoruje się Pan na swoich idolach. W ten sam sposób SB próbowała zohydzać Polakom ich bohaterów. Panie ministrze! Pan te metody doprowadził do perfekcji! Gratuluję? Myślę, że przystoi to powiatowemu mistrzowi manipulacji, konfabulacji, oszczerstw i insynuacji, ale nie Ministrowi Spraw Wewnętrznych i Administracji. Mam tylko jedną uwagę. Musi Pan bardziej wierzyć w to, co mówi. Pańskie rozbiegane oczy, przestraszona twarz i sztuczne uśmiechy niestety demaskują brak przekonania co do słuszności wypowiadanych słów. A to powoduje, że mało kto Panu uwierzy. A Pan to wszystko dla dobra. Dla korzyści. Dla sławy mołojeckiej. Prezes byłby zadowolony, gdyby zadziałało!

Chciałbym jeszcze na koniec przypomnieć Monteskiuszowską zasadę trójpodziału władzy. Pańskie i Pana prezesa plany ingerowania w obsady sędziowskie – zarówno w Trybunale Konstytucyjnym jak i w sądach powszechnych – są z nią sprzeczne. Tak, wiem, dacie radę. Ale zalecałbym więcej manipulacji i zasłony dymnej, bo na razie Wasze intencje są zbyt oczywiste.

Aha, jeszcze jedna prośba. Na sam koniec. Proszę Pana, bo wiem, że pańska oficjalna szefowa, pani premier, mnie nie posłucha. Tak. Nie byliśmy w Gdańsku przez przypadek. Chcieliśmy uczcić polskich bohaterów walki z totalitarnym systemem. Dzisiaj ich spuścizna jest szczególnie istotna. Walczyli z hitlerowską III Rzeszą, walczyli z komunizmem narzucanym Polsce przez ZSRR. Dzisiaj na pewno walczyliby z totalitaryzmem narzucanym nam przez partię rządzącą. Przyszliśmy celowo. Chcieliśmy zamanifestować nasze przywiązanie do wartości patriotycznych, do wolności, za którą Inka i Zagończyk oddali życie. Byli szykanowani a w końcu zabici przez oficjalny aparat represji. Przez funkcjonariuszy systemu totalitarnego. Dzisiaj Pańska szefowa reprezentuje rząd wybrany głosami 18% uprawnionych do głosowania. Narzucony przez mniejszość. Dlatego, że w mniejszości, musi się umacniać demonstracjami siły. Race, dymy, wrzaski zwolenników… Tak zaczynał każdy reżim totalitarny. Na końcu jest rozliczanie tyranów. Trybunały i sądy. Każdy historyk zna tę kolejność.

Pozwolę sobie, z szacunkiem dla funkcji i stanowiska, wyrazić jednak pewną sugestię. To jest zła droga. Naród nie zapomina.

uprzejmie

naTemat.pl