http://www.zczuba.sport.pl/Zczuba/5,138263,19893702.html#BoxSportImg
„Wiadomości” z dnia na dzień coraz bardziej idą po bandzie. Tam chyba ścigają się, kto bardziej zmanipuluje
W „Wiadomościach” trwa chyba wewnętrzna rywalizacja o to, kto przygotuje bardziej zmanipulowaną relację. Dotychczas niekwestionowanym mistrzem był Klaudiusz Pobudzin, który do TVP trafił z Telewizji Trwam. Ale dzisiaj nie miał szans z Ewą Bugałą, która przygotowała materiał o proteście przeciw zaostrzaniu prawa aborcyjnego.
Praktyka czyni mistrza i widać to po każdym wydaniu „Wiadomości” TVP 1. Pracująca od kilku miesięcy ekipa każdego dnia osiąga kolejne szczyty manipulacji. W materiale Marcina Tulickiego o katastrofie smoleńskiej jako pewnik podano cytat z wywiadu szefa powołanej przez Antoniego Macierewicza komisji. W rozmowie z „Gościem Niedzielnym” Wacław Berczyński powiedział, że samolot rozpadł się w powietrzu.
Tylko PiS pamięta
Wcześniej, mówiąc o programie obchodów 6. rocznicy katastrofy reporter wymienił aktywności prezydenta i premier, ale też prezesa i przedstawicieli PiS, nie wspomniał za to o planach przedstawicieli innych partii. Tak, jakby tylko PiS pamiętało o katastrofie.
Ale to nic w porównaniu z materiałem o proteście przeciw zaostrzeniu prawa aborcyjnego, który odbył się pod Sejmem. Choć to był właściwie wątek poboczny, Ewa Bugała skupiła się na obronie Agaty Dudy
„Autorytety” w obronie
– Nawoływania, presja, naciski – zaczyna przejętym głosem. Oczekiwanie od prezydentowej zajęcia stanowiska w sprawie aborcji, tak jak zrobiła to niegdyś Maria Kaczyńska, oczywiście jest karygodne. Z pomocą w uzasadnieniu tej tezy pospieszyli zaprzyjaźnienie komentatorzy: redaktorzy naczelni „Do Rzeczy” i „Wprost”, czyli Paweł Lisicki i Tomasz Wróblewski.
Bugała przypomniała, że Agata Duda nie musi zabierać głosu w sprawa politycznych, za to prowadzi aktywność społeczną. Chwali ją za to Magdalena Ogórek, która idzie w ślady Leszka Millera, który po odejściu z polityki stał się ulubieńcem prawicy.
Uderzyć w Komorowską
Jednak najbardziej rażącą manipulacją jest fragment poświęcony poprzedniczkom Agaty Dudy. Bugała stwierdza, że „o aktywności Anny Komorowskiej niewiele można powiedzieć, za to teraz uczestniczy ona w marszach KOD-u”. A pierwsza część zdania to oczywista nieprawda, bo Komorowska angażowała się w liczne akcje społeczne, była ambasadorką Olimpiad Specjalnych. Dokładnie tak, jak Agata Duda, co chwilę wcześniej Bugała uznała za pozytyw.
Dostało się też żonie Aleksandra Kwaśniewskiego. Reporterka „Wiadomości” przypomniała, że Jolanta Kwaśniewska zajmowała się prowadzeniem fundacji, wokół której „pojawiły się wątpliwości”, a Kwaśniewska „nie chciała ujawnić listy sponsorów nawet komisji śledczej”. Zapomniała tylko dodać, że żadne z tych medialnych wątpliwości nie miały konsekwencji prawnych, a w polskim systemie prawnym dopiero prawomocny wyrok decyduje, czy ktoś złamał prawo.
Pobudzin w cieniu
Na tym tle materiał Klaudiusza Pobudzina o rezolucji Parlamentu Europejskiego w ogóle nie zaskakiwał. Może dlatego, że do złudzenia przypominał materiał na ten sam temat wyemitowany dzień wcześniej. Ale widocznie kierownictwo „Wiadomości” uznało, że trzeba zadbać, by widzowie zapamiętali, co mają o tym wszystkim myśleć. Repetitio mater studiorum.
Były dziennikarz Telewizji Trwam tłumaczy, że to „Platforma Obywatelska inspiruje zagraniczne instytucje do zajmowania się Polską”. Widocznie jest przekonany, że w Brukseli nie tylko nie czytają gazet, ale też raportów od swoich przedstawicieli w Warszawie. Pobudzin przekonuje, że to PO wynegocjowała projekt rezolucji przeciwko Polsce, co jest oczywistą nieprawdą.
Winna opozycja
„Nie zamierza na tym poprzestać” – dodaje i cytuje rzecznika PO Jana Grabca, który mówi jakie mogą być dalsze kroki Komisji Europejskiej. Pobudzin przekonuje, że to plan PO. To tak, jakby potraktować jako groźbę przekazanie przez lekarza informacji o potencjalnych konsekwencjach operacji.
Pobudzin ostrzega, że działania opozycji mogą się skończyć odebraniem nam głosu na forum UE, co jest oczywistą nieprawdą, bo taką decyzją zablokują chociażby Węgry, o czym wielokrotnie mówili Jarosław Kaczyński i Beata Szydło. Zresztą później dziennikarz sam o tym wspomina.
„Wiadomości” zaskakują
– Ale polityka prowadzona przez opozycję w Brukseli i tak osłabia Polskę – dodaje. W tle widzimy zdjęcia Grzegorza Schetyny z Angelą Merkel, a wiadomo, że Niemcy to wróg największy. Ale zagrożona jest też gospodarka. – Już sam fakt, że politykom PO udało się doprowadzić do głosowania rezolucji w PE przełożył się na kondycję złotego – mówi Pobudzin. Już pierwsza część zdania to nieprawda, bo to przedstawiciele unijnych frakcji sami z siebie zdecydowali o przyspieszeniu prac nad rezolucją.
Po każdym wydaniu „Wiadomości” wydaje się, że już gorzej być nie może, że kolejnej granicy nie przekroczą. Następnego dnia ekipa pod wodzą Marzeny Paczuskiej wyprowadza nas z tego błędu.
http://wiadomosci.gazeta.pl/wiadomosci/14,114871,19894539.html#Czolka3Img
Stolica gotowa do rocznicy Smoleńska. W centrum wielki baner, przed pałacem pomnik Lecha Kaczyńskiego
Stolica szykuje się do rocznicy katastrofy w Smoleńsku (metrowarszawa.gazeta.pl)
2. Na Rotundzie umieszczono baner z wizerunkiem Marii i Lecha Kaczyńskich
3. Pod Pałacem Prezydenckim postawiono z kolei pomnik byłego prezydenta
W tym roku rządzący zaplanowali wyjątkowo bogaty program wydarzeń rocznicowych. Uroczystości potrwają cały dzień, a główne wydarzenia odbędą się w Warszawie, Katyniu i Smoleńsku.
W stolicy na budynku Rotundy pojawił się baner olbrzymich rozmiarów, a na nim zdjęcie Lecha i Marii Kaczyńskich oraz napis „10.04.2010. Pamiętamy” i żałobny kir.
Pod Pałac Prezydencki przy Krakowskim Przedmieściu przywieziono natomiast pomnik upamiętniający byłego prezydenta. Monument ma być odsłonięty w niedzielę rano podczas apelu pamięci, który rozpocznie się o godz. 8.41.
Przed Pałacem Prezydenckim od rana będzie można też oglądać filmy poświęcone katastrofie i wziąć udział w modlitwie. Co jeszcze zaplanowano na obchody szóstej rocznicy wydarzeń w Smoleńsku?
Polsce grożą sankcje, bo PiS nie publikuje wyroku TK. Zgadnijcie, jak temat przedstawiły „Wiadomości”
Krzysztof Ziemiec (http://wiadomosci.tvp.pl/)
2. Możliwe sankcje będą „konsekwencją działań opozycji” – powiedział reporter
3. A „donoszenie” może nieść skutki „odczuwalne dla każdego” – stwierdził
Już w środę europejscy posłowie zadecydują o rezolucji ws. ewentualnego nieprzestrzegania zasad demokracji w Polsce, zwłaszcza w kontekście zamieszania wokół Trybunału Konstytucyjnego. Ma to związek z podjętą wcześniej przez UE tzw. procedurą praworządności oraz ostatnimi wydarzeniami, w tym z odmową wydrukowania wyroku TK.
Stwierdzał on, że PiS-owska nowelizacja ustawy o Trybunale, jest w większości punktów niezgodna z konstytucją. Do opublikowania orzeczenia polski rząd namawiały Komisja Wenecka i organizacje pozarządowe protestujące pod Kancelarią Premiera i na ulicach Warszawy.
„Podnóżek carycy Katarzyny”
Jak sprawę TK widzą dziennikarze telewizji publicznej? „Europosłowie zadecydują, czy przyjmą rezolucję ws. sytuacji w Polsce. Jeśli tak się stanie, (…) to zapewne powinniśmy spodziewać się sankcji” – zapowiedział materiał Klaudiusza Pobudzina prowadzący „Wiadomości”. „Sondaże wyraźnie wskazują, że taki plan opozycji efektów nie przynosi” – rozpoczął reporter.
Później usłyszeliśmy, że „Platforma Obywatelska dalej inspiruje zagraniczne instytucje do zajmowania się Polską” i – głosem jednego z komentujących – że takie zachowanie świadczy o byciu „podnóżkiem, jak kiedyś ci, dzięki którym caryca Katarzyna miała powody do satysfakcji”.
„Skutki odczuje każdy Polak”
To nie koniec. Zdaniem dziennikarzy telewizji publicznej, to właśnie „PO wynegocjowała projekt rezolucji przeciwko Polsce” i „nie zamierza na tym poprzestać”. Jak stwierdzono, kolejnym krokiem mogą być „sankcje ze strony Komisji Europejskiej”.
„Najdalej idącą konsekwencją działań polityków opozycji” może być zaś „odebranie Polsce prawa głosu w Radzie Unii Europejskiej”. A to – alarmują „Wiadomości” – będzie niosło za sobą „skutki odczuwalne dla każdego Polaka”.
„Już sam fakt, że politykom PO udało się doprowadzić do głosowania nad rezolucją przeciwko Polsce, przełożył się na kondycję złotego” – oświadczył Pobudzin. To prawda, w czwartek i piątek odnotowano spadki kursu waluty.
Opozycja vs Grupa Wyszehradzka
Dalej usłyszeliśmy, że „donoszenie” na Polskę nie przynosi krzywdy rządowi, lecz „polskiemu państwu i też Platformie”. A na koniec, że sankcje – o których na początku materiału stwierdzono: „powinniśmy się ich spodziewać” – najpewniej zostaną zablokowane. Miałyby się do tego przyczynić działania naszych partnerów z Grupy Wyszehradzkiej.
Mogłoby się więc wydawać, że wątek unijnej rezolucji to materiał ze szczęśliwym zakończeniem. Mogło, gdyby nie mały szczegół. Bo, jak stwierdził reporter, „polityka prowadzona w Brukseli przez opozycję i tak osłabia Polskę”.
Pomnik dla Lecha Kaczyńskiego
Bal Dziennikarzy. Od lewej: Dominika Wielowieyska, Lech Kaczyński i Monika Olejnik (Fot. Kurnikowski/AKPA)
Sami postkomuniści i złodzieje – prezydent Warszawy Lech Kaczyński rozejrzał się po auli Politechniki Warszawskiej. Zaśmialiśmy się. On też. Był rok 2004. Prezydent przyszedł na Charytatywny Bal Dziennikarzy razem z żoną Marią. Tak, tak. Na ten wraży bal zorganizowany przez tzw. mainstream. I czekała go niespodzianka.
Na wzór programu „Mamy Cię!” Szymona Majewskiego złapaliśmy w sidła trzy osoby: Monikę Olejnik, Ryszarda Kalisza i właśnie Lecha Kaczyńskiego. Każde z nich na jakiś czas przed balem wmanewrowaliśmy w dziwaczną sytuację i nagraliśmy ich reakcje. Filmiki chcieliśmy wyświetlić na balu.
W przypadku Lecha Kaczyńskiego wyglądało to tak: jeden z komików z TVN umówił się z prezydentem Warszawy na wywiad. Zadawał mu idiotyczne pytania świadczące o tym, że jako dziennikarz nie ma żadnej wiedzy o polityce. Jedno z pytań brzmiało: – Kiedy pan wreszcie się przyzna do udziału w aferze mostowej?
Była to warszawska afera z czasów prezydentury Pawła Piskorskiego, więc Kaczyński absolutnie nie miał z tym nic wspólnego, wręcz przeciwnie, dążył do jej wyjaśnienia.
– Co pan opowiada? – zapytał prezydent oburzony i zasugerował, że dziennikarza nasłały służby specjalne.
– Ja dopiero debiutuję, zajmowałem się pogodą do tej pory. Mariusz Walter teraz robi płodozmian. Tomek Sekielski będzie robił programy o ogrodach, a ja o polityce – odpowiedział fałszywy dziennikarz TVN. Wraz z kolejnymi głupawymi pytaniami prezydent Warszawy coraz bardziej się irytował.
Nie lepiej potraktowaliśmy Olejnik i Kalisza, Monika zresztą pod sam koniec „wkręcania” zorientowała się, że coś jest nie tak, i nie była zachwycona całą sytuacją. Ale na balu śmiała się razem ze wszystkimi gośćmi.
Gdy nadszedł czas, by wyświetlić nasze „reportażyki”, podeszłam do Lecha Kaczyńskiego i powiedziałam: – Panie prezydencie, zrobiliśmy panu kawał. Teraz to pokażemy. Chodzi o ten dziwaczny wywiad dla TVN. Czy wejdzie pan na scenę, gdy wyemitujemy to na ekranie?
– Ten z tym idiotą, który nie wiedział, kto jest odpowiedzialny za aferę mostową? – spytał.
– Tak – odpowiedziałam.
– Marylka, wychodzimy – prezydent wstał. Adam Bielan, który stał obok, zaczął go prosić, żeby został. Ja też. Na próżno.
– Leszeczku – powiedziała wtedy pani Maria. – Daj spokój.
Kaczyński spojrzał na nas, machnął ręką i się uśmiechnął. – Dobra – powiedział. Wszedł na scenę. Z uśmiechem oglądał to ze wszystkim gośćmi. Takiego go pamiętam. Wiem, że gdy polityk – i nie tylko polityk – jest „wkręcany”, nie zawsze jest w stanie z dystansem potraktować samego siebie w prześmiewczej sytuacji. Tak jak wtedy Lech Kaczyński.
Na nasz bal przyszedł też – już jako prezydent RP – w 2010 r., na kilka miesięcy przed katastrofą smoleńską. Pamiętam, jak Monika Olejnik biegała między członkami rady fundacji balowej. – Prezydent ani przez chwilę nie może być sam – powtarzała i sama cały czas sprawdzała, czy para prezydencka się dobrze bawi. Katarzyna Kolenda-Zaleska, Iwona Maruszak z resztą fundacji też tego pilnowały.
Nagle na balu pojawiła się Doda. Nie wiadomo skąd, bo nikt z nas nie wiedział, że kupiła bilet. Prawdopodobnie była to ustawka jednego z tabloidów. Chciała sobie zrobić zdjęcie z prezydentem Kaczyńskim. Prezydent dał się sfotografować. Dla porównania: gdy Donald Tusk przyszedł do programu „Teraz my!” w TVN, a Andrzej Morozowski i Tomasz Sekielski zaprosili tam jednocześnie Dodę, Tusk tak się zirytował, że nie chciał już do nich nigdy przyjść.
A jednak rozmawialiśmy
Na tym balu w 2010 r. stałam z Marią Kaczyńską. – Dlaczego wy tak atakujecie prezydenta? – pytała mnie z żalem. Co odpowiedzieć? Panią Marię bardzo lubiłam. Wiedziałam, że było aktem odwagi z jej strony zaproszenie swego czasu kobiet z bardzo różnych środowisk na spotkanie do Pałacu Prezydenckiego. Mówiłyśmy podczas niego, że zaostrzenie ustawy antyaborcyjnej jest złe. W czasie spotkania podpisywałyśmy apel w tej sprawie. Wiem, że szwagier pani Marii był z tej inicjatywy niezadowolony, a niedługo potem o. Tadeusz Rydzyk nazwał ją za to „czarownicą”, a nasze spotkanie – „szambem”.
Tak, krytykowaliśmy Lecha Kaczyńskiego, ja też. Uważałam, że podejmuje złe decyzje, firmuje złą politykę PiS. Pisałam i mówiłam to wielokrotnie. Ale gdy pojechał do Gruzji w ważnym dla tego kraju momencie, w czasie konfliktu z Rosją, Adam Michnik napisał, że patrzył z dumą na swojego prezydenta. Pamiętam, jak Michnik podejmował prezydenta Warszawy Lecha Kaczyńskiego z honorami w siedzibie Agory na Czerskiej, razem z Pawłem Kowalem dbaliśmy wtedy, aby wszystko odbyło się z odpowiednim dla urzędu szacunkiem.
Tak, uważałam, że prezydent jest przeczulony, że na obraźliwe uwagi niepotrzebnie ostro reaguje, że jego współpracownicy i brat niepotrzebnie jeszcze podsycają w nim poczucie, że ma wszystkich przeciwko sobie, że wszyscy chcą go poniżyć. Były okresy, kiedy każdą krytykę odbierał w kategorii aktu wrogości. Ale rozmawiał. Także z „Gazetą Wyborczą”. Niedługo przed jego śmiercią poszliśmy na wywiad z Agatą Nowakowską i Piotrem Stasińskim. To była długa rozmowa o wszystkim, chwilami ostra. Ale jednak rozmowa.
Dziś nasz wywiad z prezydentem Andrzejem Dudą, że już o Jarosławie Kaczyńskim nie wspomnę, wydaje się niemożliwy. To zawsze ryzykowne spekulacje, ale myślę jednak – biorąc pod uwagę dawne wypowiedzi Lecha Kaczyńskiego – że powstrzymałby brata przed atakiem na Trybunał Konstytucyjny.
Owszem, niektóre ataki na prezydenta Lecha Kaczyńskiego były poniżej jakiejkolwiek krytyki. Podobnie jak ataki na prezydenta Komorowskiego i wielu innych. Niedobra strona polskiej polityki.
I przyszedł 10 kwietnia 2010 r. Pojechałam pod Pałac Prezydencki. Był tłum. Płakałam. Byliśmy wstrząśnięci, w szoku. Zapalaliśmy kolejne znicze. Trzy dni później od prof. Zdzisława Krasnodębskiego dowiedziałam się, że tacy jak ja są „łajdakami”, że nie mamy prawa opłakiwać Lecha Kaczyńskiego, skoro go wcześniej atakowaliśmy. Profesor żądał, byśmy padli na kolana.
Nie musiał żądać. Wtedy, w sobotę rano, gdy oglądałam TVN 24, klęczałam przed telewizorem i płakałam. A wcześniej dzwoniłam do Elżbiety Jakubiak, współpracowniczki Lecha Kaczyńskiego, którą znam od lat. Każda z nas histerycznie krzyczała do słuchawki.
Jakiś czas później myślałam też o rozmowie w TOK FM z posłanką PiS-u Aleksandrą Natalli-Świat, która także zginęła potem w katastrofie smoleńskiej. Ścięłyśmy się strasznie. Ona, niestety, była wtedy w studiu we Wrocławiu i nie zdążyłam do niej zagadać po tym nieprzyjemnym starciu. W studiu w Warszawie zawsze po wywiadzie zaczyna się rozmawiać, łagodzić emocje, które pojawiły się na antenie. Tak, został mi potem ścisk serca, że może było za ostro, a potem zabrakło okazji, by się pogodzić.
Niszczyli go!
Dlaczego to wszystko piszę? Czy balowe historyjki i wspominkowe osobiste kawałki mają jakieś znaczenie?
Czytam na Twitterze nieustannie, że nie mam prawa powoływać się na słowa Lecha Kaczyńskiego, który mówił, że wyroki Trybunału Konstytucyjnego są ostateczne. Bo go rzekomo niszczyłam za życia.
Piszę, bo chcę przypomnieć, że przed 10 kwietnia rzeczywistość nie była czarno-biała – była zupełnie inna, niż próbują ją kreować apologeci Lecha Kaczyńskiego. Że są ludzie, którzy go lubili. Ale ci sami ludzie z prezydentem Kaczyńskim fundamentalnie się nie zgadzali i krytykowali niemal za wszystko. Są ludzie, którzy wiedzieli, że dla części Polaków, dla części środowisk konserwatywnych jest ważną postacią, ważnym ideowym punktem odniesienia. Ale jego koncepcje uznawali za błędne.
Że są ludzie, którzy nie chcą nikogo ranić ani poniżać, starają się rozumieć ból bliskich ofiar, ale nie uważają, że Lech Kaczyński był wybitnym prezydentem, nie chcą brać udziału w tworzeniu legendy, która ich zdaniem jest nieprawdziwa. Czują się szantażowani emocjonalnie: a powiedz coś krytycznego o prezydencie, to jesteś zwykły łajdak i drań.
Sama starałam się po 10 kwietnia przypominać sobie głównie dobre strony jego prezydentury: niezwykłe wyczucie w sferze stosunków polsko-ukraińskich i nieuleganie antyukraińskim sentymentom historycznym. A także dbałość o stosunki polsko-żydowskie.
10 kwietnia wielka tragedia wykopała gigantyczny rów między Polakami. Ludzie, z którymi wycierałam sejmowe korytarze w latach 90., z którymi chodziłam na imprezy i kłóciłam się o politykę, właściwie już nie chcą ze mną rozmawiać ani ja z nimi. Dziś są w mediach IV RP.
Podział jest prosty: albo ktoś wielbi Lecha Kaczyńskiego, najlepszego prezydenta w historii Polski, męża stanu, zbawcę Ojczyzny, albo jest zdrajcą i łajdakiem, który nie potrafi uszanować bólu, zwykłą świnią, która wyśmiewa się z żałoby, niszczy wspólnotę, nie chce pomnika prezydenta na Krakowskim Przedmieściu, co jest dowodem prymitywizmu. Albo ktoś wierzy w zamach, albo jest żulem, funkcjonariuszem władzy (tej dzisiaj już byłej), mendą i reprezentuje w Polsce wszystko, co najgorsze. To jest ten „gorszy sort”. Jest oczywiście twórcą „przemysłu pogardy”, który ma na celu zniszczenie wizerunku i ośmieszenie tragicznie zmarłego.
Egzaltacja, reakcja
Z tej pułapki właściwie nie ma wyjścia. Usiłuję zrozumieć uczucia ludzi IV RP, ich ból, ich absolutną niezdolność do zakończenia żałoby. Niektórzy sprawę Smoleńska wykorzystują cynicznie, inni przeżywają to naprawdę. Uważają, że sprawa katastrofy została zlekceważona, a ofiary wyśmiane. Nie mogą się z tym pogodzić. Mają wiele żalu do byłej władzy, wytykają błędy, realne i wyimaginowane. Niektóre wyolbrzymiają do granic możliwości, aby jeszcze bardziej uzasadnić swoje wzmożenie.
Chcą wciąż palić znicze pod krzyżem, mają do prezydent Hanny Gronkiewicz-Waltz żal o to, że straż miejska szybko je sprzątała razem z zeschłymi kwiatami, bo chcieliby, aby one tam leżały tak długo, jak się da. Może zabrakło delikatności, dobrej woli ze strony władz miejskich? Ale myślę też sobie, że jakąkolwiek delikatnością i wyczuciem wykazywaliby się urzędnicy, to i tak pretensje będą cały czas. Bo jeśli ktoś sądzi, że pod Smoleńskiem doszło do zamachu, a władza to ukrywa, to nic go nie usatysfakcjonuje. Możemy stawać na uszach, a i tak będziemy zdrajcami.
Bo zwolennicy teorii zamachu to ludzie, którzy potrzebują silnych emocji wspólnotowych, a nic nie jest w stanie zapewnić im takiego poczucia jak straszna katastrofa. A przede wszystkim nie mogą się pogodzić z tym, że spowodowało ją coś tak trywialnego, jak nieudolność, brak przestrzegania procedur, bylejakość. Jest w nich silna potrzeba kreowania wielkich, tragicznych, bohaterskich zdarzeń. A tu jeszcze taka symbolika: rocznica Katynia. No i Władimir Putin, który do roli głównego wroga dobrze się nadaje.
I jest też zwykły odruch samoobrony. Bo co ja mogę powiedzieć generałowej Błasikowej, która jak lwica broni pamięci swojego męża? Pewnie robiłabym to samo. Nie chcę jej ranić. Przeżyła tragedię. Ale wiem, że przecież ktoś za bałagan w siłach powietrznych odpowiadał. Ktoś był przełożonym, ktoś miał pod sobą rozwiązany już 36. pułk, w którym służyli piloci tupolewa.
My, przeciwnicy teorii zamachu, znaleźliśmy się w klinczu: nie chcemy dotknąć bliskich ofiar, ale siłą rzeczy ich ranimy, analizując przyczyny katastrofy. Nawet jeśli tylko defensywnie dowodzimy, że teorie Antoniego Macierewicza to bzdura. Dla nas to właśnie teatr Macierewicza z rzekomymi ekspertami, pękającymi parówkami i gniecionymi puszkami jest tragifarsą urągającą pamięci ofiar. Zapewne Macierewicz nigdy nie zadał sobie pytania, jak się z tą tragifarsą czują ich rodziny, które w teorie zamachowe nie wierzą.
Emocjami i potrzebami drugiej strony barykady idealnie zarządza Jarosław Kaczyński. Jego nadrzędnym celem jest budowanie legendy brata, wielkiego prezydenta. Wie, że zamachu nie było, ale wie też, że jeśli przyjmiemy, iż przyczyny katastrofy były tak banalne, to wtedy może się zacząć rozkładanie tych decyzji i odpowiedzialności na czynniki pierwsze: kto politycznie i organizacyjnie za ten bałagan odpowiada? Czy tylko Platforma? Lepiej tego nie robić. Zamach jest lepszy. Prezydent poległ. To jasna, klarowna i wzniosła wizja, gdzie nie ma miejsca na przyziemnie analizy. Jest tylko bohaterstwo i ofiara. I tego będziemy się trzymać.
Ta niesamowita erupcja egzaltacji, przesady, niekończącej się żałoby oczywiście wywołała reakcję. Rozemocjonowana pani, która szarpała się z księdzem usiłującym latem 2010 r. przenieść krzyż spod Pałacu Prezydenckiego do kościoła św. Anny, jest tej egzaltacji symbolem.
Lista przebojów Antoniego Macierewicza
A Jarosław rozgrywa
Wahadło wychyla się więc w drugą stronę. Pod krzyż przychodzą ludzie, którzy po prostu nie mogą znieść już tego mistycyzmu, teorii zamachu, obrażania polityków spoza PiS-u i przypisywania im uczestnictwa w spisku z Władimirem Putinem. Trudno przejść obojętnie wobec takich scen, kiedy na wieść o tym, że pierwsza dama Anna Komorowska leci do Smoleńska, tłum zwolenników teorii zamachu krzyczy: „Niech spadnie!”.
Ale pojawiają się też prostacy, którzy sikają na krzyż albo układają krzyż z puszek piwa Lech. Zachowują się obrzydliwe. Obrażają modlące się kobiety. Emocje nakręcają się po obu stronach. I obie strony barykady wypominają sobie co bardziej głupie, agresywne zachowania. I tak bez końca.
Krzyż pod Pałacem odgrywa jednak poważną polityczną rolę w scenariuszu politycznym Jarosława Kaczyńskiego. Bo u prezesa PiS-u polityka zlewa się ze sprawami osobistymi w jedność. Nie ma żadnego rozróżnienia. Egzaltacja pod krzyżem, nakręcanie emocji to także dobry sposób na budowanie mitu Lecha Kaczyńskiego, prześladowanego także po śmierci, pokrzywdzonego i „zdradzonego o świcie”. Było jasne, że im bardziej będzie się dorzucać do pieca, tym gorsze rzeczy będą wychodzić z ludzi, język będzie coraz bardziej ohydny i nienawistny. A teza o pokrzywdzeniu Lecha Kaczyńskiego będzie bardziej uzasadniona.
Historię napisze Jarosław Kaczyński
Jarosław Kaczyński mógł wojnę pod krzyżem zatrzymać. Jego autorytet zadziałałby, gdyby sześć lat temu zechciał pomóc biskupom w godnym przeniesieniu krzyża (w końcu został przeniesiony po cichu do nieodległego kościoła św. Anny). Ale nie chciał tego. Bo ten krzyż – niezależnie od tego, że był rzeczywistym symbolem szczerej żałoby – stawał się także narzędziem walki z nowym prezydentem Bronisławem Komorowskim, z którym Jarosław właśnie przegrał wyścig prezydencki.
Ten mit smoleński służy dziś także temu, aby zanegować po raz kolejny III RP, usprawiedliwić poszerzanie władzy prezesa PiS-u w kolejnych sferach życia publicznego. Bo tylko rządy silnej ręki mogą te rzekome patologie powstrzymać. Obawiam się, że propozycja postawienia pomnika Lecha Kaczyńskiego przed Pałacem Prezydenckim, np. zamiast pomnika księcia Józefa Poniatowskiego, wywoła bardzo duże emocje, takie same, jakie wybuchały pod krzyżem czy wówczas, gdy zapadła decyzja, że prezydent zostanie pochowany na Wawelu.
Lepiej by było, gdyby decyzje o pomnikach zapadały wtedy, gdy opadnie polityczny kurz bitewny. Inaczej znów pojawią się wzajemne oskarżenia o wykorzystywanie tragedii do skonsolidowania swojego obozu politycznego, wywoływania protestów, tak aby można było powiedzieć: oho, zaczynają poniżać nieżyjącego prezydenta, nie mają szacunku dla zmarłych, to znaczy „poległych”. I awantura rozkręci się na nowo. Do tego dojdą sankcje wobec ludzi, którzy wyjaśniali przyczyny katastrofy zgodnie ze swoją wiedzą i faktami, ale wykluczyli zamach, więc obecna władza będzie ich sekować.
Wszyscy, wrogowie Kaczyńskiego
Razem zmieniali kraj
A ja myślę, że za ileś tam lat dojrzymy paradoksy obecnego zawikłania emocjonalno-politycznego. Dziś, gdy apologeci Lecha Kaczyńskiego pomstują na III RP, uznając, że jest to okres zniewolenia i samego zła, ja przypominam, jaką rolę odgrywał właśnie Lech Kaczyński w tym „strasznym czasie”: uczestnik rozmów w Magdalence, w których brali udział najbardziej wpływowi działacze tamtej „Solidarności”, senator, poseł, szef Biura Bezpieczeństwa Narodowego, prezes Najwyższej Izby Kontroli, minister sprawiedliwości w rządzie Jerzego Buzka, prezydent Warszawy i prezydent RP. Mało kto może się pochwalić takim zestawem stanowisk! Należał do grona osób, które miały wpływ na to, co się działo w Polsce od 1989 r.
I może paradoksalnie – wbrew intencjom lidera PiS-u i jego zwolenników – Lechowi Kaczyńskiemu należy się pomnik za jego wkład w budowę III RP, tak przez nich znienawidzonej. Tak jak w przyszłości będzie się należał wielu innym Polakom związanym z różnymi opcjami politycznymi, mającym różne pomysły na Polskę. Ale kilka spraw ich wszystkich łączy: przyczynili się do pokojowej rewolucji 1989 r., skutecznie dążyli do tego, by Polska znalazła się w NATO i Unii Europejskiej. I te cele wspólnie osiągnęli.
Magazyn Świąteczny to coś więcej – więcej wyjątkowych tematów, niezwykłych ludzi, najważniejszych wydarzeń, ciekawych komentarzy, smacznych wątków i intrygujących odkryć. Daj się wciągnąć w ich przestrzeń nie tylko od święta!.
W Magazynie Świątecznym:
Uchodźcy to też dzieci poczęte. Tylko dorosłe. Rozmowa z Różą Thun
Kościół powinien przypominać, czym są miłość, prawda i szacunek dla bliźnich. A nie milczeć i zajmować się życiem seksualnym
Aborcja w Salwadorze. Jak prawo zabija kobiety
Manuelę skazano na 30 lat. Za aborcję. Poroniła, bo miała raka.
Pomnik dla Lecha Kaczyńskiego
Lechowi Kaczyńskiemu należy się piękne upamiętnienie. Za wkład w budowę III RP
Krzysztof Klenczon. Powiedz, stary, gdzieś ty był
Mówcie w szkole, że ojciec nie żyje – przykazuje matka Krzysiowi i Hani. Sama nie może znaleźć pracy. – Twój mąż jest bandytą, reakcjonistą, wrogiem ludu – słyszy wszędzie Helena Klenczon. 20 lat później minister Jaruzelski wręcza Czerwonym Gitarom dyplom za pieśń patriotyczną
Nic z tych rzeczy. Triennale w Mediolanie
Jeśli wierzyć kuratorom XXI Triennale w Mediolanie, w designie już nie chodzi o sprzedaż, tylko o namysł nad światem. Ale jak rzeczy mają nas do tego skłonić?
Minister Anna Zalewska: Mickiewicz da szkołę
Unia ma w szkole trzy priorytety: matematykę, informatykę oraz język obcy. Nasze są inne. Każdy uczeń powinien znać ojczystą literaturę, kulturę i historię, żeby czuł się bezpiecznie w świecie i nie dał sobą manipulować. Z minister Anną Zalewską rozmawia Aleksandra Pezda
Wojciech Burszta: Zatonięcie „Titanica” było gotowym scenariuszem mitu
Opowieść o „Titanicu” jest mitem założycielskim, wzorem dla wszystkich innych możliwych opowieści o przegranej walce z żywiołem. Z prof. Wojciechem Bursztą rozmawia Bożena Aksamit
Panama Papers. Biznesowo-polityczna ruletka Pawła Piskorskiego
Z etosu Pawła Piskorskiego: Jest dobrze, gdy jako biznesmen angażujesz się w politykę, bo nie jesteś uzależniony od posady. A jeśli nie jesteś jeszcze zamożny, to jak najszybciej stań się zamożny.
Córka o Krystynie Bochenek, która zginęła w katastrofie smoleńskiej
Wyjechałam, bo nie chciałam być wieczną córką. Uciekłam od niej. Za bardzo się nie chwaliłam, kim jestem. Większość moich przyjaciół ze studiów dowiedziała się po 10 kwietnia
„Przyjeżdżaj, samolot z prezydentem spadł”, „Byliśmy pewni, że to pomyłka” [WSPOMNIENIA REDAKCJI Z 10 IV]
Marzena Szkolak, kierownik strony głównej Gazeta.pl
Byłam wtedy wydawcą strony głównej Gazeta.pl, czyli osobą, która wybiera najciekawsze materiały z całej witryny i publikuje je „na górze” strony głównej portalu. Gdy w sobotę 10 kwietnia o 7 przyszłam do pracy, zapowiadał się bardzo spokojny, wręcz nudny dyżur. Do kilkunastu minut przed 9, gdy na jednym z włączonych w newsroomie ekranów TV zobaczyliśmy jakąś niepokojąca mapę z zaznaczonym na czerwono Smoleńskiem, słychać było korespondenta, który łamiącym się głosem mówił coś o „awarii przy lądowaniu prezydenckiego Tu-154 w Smoleńsku”. Jako jeszcze dość początkujący wydawca nie uświadomiłam sobie chyba od razu powagi sytuacji i możliwych konsekwencji, ale gdy spojrzałam na twarz dużo bardziej doświadczonego wydawcy redakcji Wiadomości, zrozumiałam, że „awaria” może kryć w sobie coś więcej niż problem techniczny przy lądowaniu.
Potem to już historia: kolejne doniesienia i relacja dziennikarzy, którzy wcześniej wylądowali w Smoleńsku.
Do redakcji wzywane były kolejne osoby w miarę kolejnych informacji o katastrofie. Wielu redaktorów przyszło do pracy od razu, gdy dowiedzieli się o tym, co się stało, wielu dowiadywało się od nas, dopytując przez telefon, czy na pewno to nie jest jakiś koszmarny żart.
Moment, który zapamiętam na zawsze, to ten jeden klik, gdy miałam opublikować jako główną wiadomość na stronie głównej czarno-białe zdjęcie pary prezydenckiej z tytułem „Prezydent Lech Kaczyński nie żyje. Samolot TU-154 rozbił się pod Smoleńskiem. Na pokładzie było 88 osób. Nikt nie przeżył”.
Ta chwila – poinformowanie na stronie o czyjejś śmierci – jest zawsze poprzedzona gruntownym sprawdzeniem informacji i konieczne jest posiadanie potwierdzenia z oficjalnego źródła. Tak było też w tym przypadku, ale wciąż nie mogłam uwierzyć, że to dzieje się naprawdę i czułam, że po tym jednym kliku już „trzeba będzie uwierzyć”, że to rzeczywiście się stało.
Bardzo trudnym i wzruszającym momentem było też publikowanie i spisywanie listy pasażerów Tu-154. W momencie samej katastrofy nie zdawałam sobie sprawy, ile osób znanych nam na co dzień z ekranów TV i z codziennej pracy było na pokładzie samolotu. Pamiętam, że pisząc teksty po katastrofie, łapaliśmy się cały czas na tym, że pytaliśmy siebie nawzajem albo sprawdzaliśmy na liście, czy dana osoba była w samolocie, czy nie…
Ja w redakcji zostałam do nocy, wróciłam w niedzielę z samego rana. Kolejne dni zlewają mi się w jedną ciągłą pracę nad jednym, tragicznym tematem.
„Gnaliśmy Wisłostradą, wbiegłam do redakcji jako pierwsza”
Dorota Żuberek, wydawca strony głównej Gazeta.pl
Sobota rano. Sprzątałam, zadzwonił wydawca i powiedział: ”Przyjeżdżaj do redakcji, samolot z prezydentem spadł”. Zamówiłam taksówkę, ubrałam się i wyszłam z domu. Taksówkarzowi kazałam jechać możliwie najszybciej, bo jest katastrofa.
”No co też pani mówi!” – rzucił oburzony i na dowód, że nic się nie stało włączył radio. Na żadnej ze stacji nie było słowa o tym, co się stało. Przez pół sekundy świtała mi w głowie myśl, że koledzy mnie wkręcili, ale pamiętałam ton głosu Michała. I nie miałam wątpliwości, że stało się coś złego.
Mieszkałam wtedy na Powiślu, gnaliśmy Wisłostradą, wbiegłam do redakcji jako pierwsza. Usłyszałam: robisz relację na żywo.
Kiedy czytano listę pasażerów, jedna z koleżanek trzymała się za głowę i mówiła: „o Jezu, o Jezu”. Usiadłam do komputera po 9. Wstałam po 18, kiedy w pracy zjawił się mój zmiennik. W międzyczasie chyba ktoś przyniósł mi kawę i coś do jedzenia.
Jedna z koleżanek przyjechała z psem, który grzecznie siedział pod biurkiem. Jestem uczulona na sierść zwierząt, poprosiłam jednego z kolegów, żeby kupił mi lek na alergię. Kupił, ale zapomniałam go wziąć.
Ktoś powiedział: „Przez miesiąc nie napiszemy o niczym innym”.
I tak było.
17 kwietnia, kiedy w Warszawy odbywały się uroczystości pogrzebowe na Placu Piłsudskiego, spisywałam przemowę Macieja Łopińskiego. Łamiącym głosem przepięknie mówił o zmarłym prezydencie i jego żonie.
Kończyłam artykuł, kiedy podszedł do mnie mój szef i powiedział, że więcej nie mam się zajmować katastrofą. Że od tego czasu zajmuję się tylko islandzkim wulkanem Eyjafjallajökull, który na kilka dni sparaliżował ruch lotniczy w Europie.
Dlaczego miałam przestać pisać? Popłakałam się, słuchając go i nie zorientowałam, że płaczę.
„Mój dyżur trwał do 7 rano”
Monika Margraf, wydawca strony głównej Gazeta.pl
W tamtą niedzielę jeszcze spaliśmy, gdy męża – który był wtedy pracownikiem innej redakcji – obudził telefon. Wydawca prosił go, by natychmiast przyjechał, bo rozbił się samolot z prezydentem na pokładzie. Byliśmy pewni, że to pomyłka, od razu zrobiliśmy szybką rundę po portalach – na Gazeta.pl była już wiadomość o katastrofie, z żałobnym zdjęciem prezydenta.
Ja w tym dniu byłam popołudniowym wydawcą newsów – do redakcji przyjechałam przed czasem, a mój dyżur (który planowo powinien skończyć się o północy) trwał do 7 rano. Ściągnięci zostali wszyscy, którzy nie wyjechali poza miasto, na bieżąco odbywały się kolegia i planowaliśmy pracę.
To był nawał, wręcz lawina informacji: lista ofiar, uaktualniana, zdjęcia, mnóstwo doniesień ze Smoleńska, wyjazd premiera, zapowiedzi dotyczące dalszych działań, wyjazdów rodzin, relacje od reporterki TOK FM… Każda z nich była pierwszej ważności – jednym z naszych głównych wyzwań w tamtą sobotę było to, jak je porangować w serwisach i na stronie, by ze wszystkimi trafić do odbiorców. Na bieżąco ustalaliśmy wtedy nowe formy pokazywania materiałów, ich rotacja była bardzo duża. Prawie nie ruszaliśmy się od biurek. Pamiętam tamten dzień przede wszystkim jako kilkanaście godzin ogromnego skupienia, bardzo intensywnej pracy.