Kaczyński, 08.02.2017

 

Po wizycie kanclerz Merkel w Warszawie. Mimo różnic Niemcy wciąż chcą z Polską rozmawiać

WYWIAD
Rozmawiał Michał Kokot, 08 lutego 2017
07.02.2017 Warszawa, KPRM. Kanclerz Niemiec Angela Merkel i premier rządu PiS Beata Szydło

07.02.2017 Warszawa, KPRM. Kanclerz Niemiec Angela Merkel i premier rządu PiS Beata Szydło (DAWID ŻUCHOWICZ)

– Niemcy chcą pokazać, że trzeba podtrzymywać dialog z każdym krajem. A Polska wciąż uchodzi za bardzo ważnego partnera zarówno w Berlinie, jak i w Europie, niezależnie od tego, kto rządzi nad Wisłą – mówi „Wyborczej” Kai-Olaf Lang, ekspert berlińskiego think tanku Stiftung Wissenschaft und Politik.

Michał Kokot: Jakie są wyniki

spotkania Angeli Merkel z Beatą Szydło?

Polska i Niemcy będą w stanie współpracować na arenie europejskiej?

Kai-Olaf Lang: Oczekiwania wobec wizyty kanclerz Merkel w Warszawie nie powinny być zbyt wygórowane. Ona oczywiście była ważna w kontekście tego, co obecnie dzieje się w polityce europejskiej. Ale – choć obydwie strony udowodniły, że mają zdolność do dialogu – nie wiemy, czy będą potrafiły współpracować. Na razie wygląda na to, że stosunki pomiędzy obydwoma krajami będą się układać partnersko, na podstawie rzeczowych argumentów.

Ale na razie mamy rozbieżne wizje Europy. Polska chce rewizji traktatów europejskich, Niemcy nie chcą przy nich mieszać, stawiając na większą integrację w UE. Oczywiście tylko w gronie tych państw, które tego chcą.

– Niemcy chcą pokazać, również na potrzeby polityki wewnętrznej (ale i unijnej), że trzeba podtrzymywać dialog z każdym krajem. A Polska wciąż uchodzi za bardzo ważnego partnera zarówno w Niemczech, jak i w Europie, niezależnie od tego, kto jest nad Wisłą u władzy.

Zobacz: Ryszard Czarnecki o wizycie Angeli Merkel

Rezygnacja ze ściślejszej integracji Polski z UE nie doprowadzi do jej zmarginalizowania w Europie?

– To będzie zależało od tego, jak wasz kraj zechce się pozycjonować podczas najbliższych sporów o reformy wewnątrz Unii. Domaganie się na obecnym etapie zmian traktatów założycielskich przez jednych jest postrzegane jako działanie usprawiedliwione, przez innych zaś jako ryzykowne. Skłaniałbym się ku tej drugiej stronie, bo naruszanie traktatów może wprowadzić dużą niepewność co do dalszego istnienia samej UE.

Prezes PiS Jarosław Kaczyński przyznaje, że dla Polski byłoby najlepiej, gdyby Merkel pozostała kanclerzem. Ale w jesiennych wyborach do Bundestagu wygrana CDU/CSU wcale nie jest pewna. W niektórych sondażach wyprzedza ją SPD, której politycy nawołują do zniesienia sankcji nałożonych na Rosję po aneksji Krymu. Czy po przejęciu władzy spojrzeliby łaskawszym okiem na Moskwę mimo jej agresywnych poczynań wobec Ukrainy?

– Nie sądzę, by doszło do ostrego zwrotu. Socjaldemokraci będą raczej konsekwentni, jeśli chodzi o politykę wobec Rosji, i nie zniosą sankcji. Ale mogą poszukiwać dialogu w różnych kwestiach. Być może stwierdzą, że chcą wspierać Ukrainę, tyle że inaczej rozłożą akcenty – np. by ściślej współpracować z Moskwą w kwestiach gospodarczych, energetycznych.

Ale o losie sankcji najpewniej przesądzi to, co zrobi Donald Trump. Jeśli zechce je znieść, w UE będzie coraz trudniej je utrzymać z uwagi na opór Włoch czy Francji. Pamiętajmy też, że ktokolwiek wygra w Niemczech wybory, nie będzie rządził sam, ale w koalicji. Mniejsze partie będą więc zawsze korygować nieco politykę głównego koalicjanta.

 

wyborcza.pl

Protest studentów był klapą, więc… PiS próbuje zmobilizować młodych na nowo. Studia mają być płatne i dla wybranych!

08.02.3017

Niedawny Ogólnopolski Protest Studentów i Studentek był totalną klapą i pokazał dobitnie, że młodzi Polacy nie widzą powodów do protestów. Obecna władza lubi jednak iść na zwarcie z wszystkimi dokoła i chyba właśnie próbuje pobudzić opór także wśród najmłodszych pokoleń. Bo najnowsza propozycja zmian w dostępie do studiów z pewnością nie przejdzie bez wielkiej burzy.

Z informacji opublikowanych przez dziennik wynika, że rząd Prawa i Sprawiedliwości planuje wprowadzenie reformy dzielącej kierunki studiów na regulowane, nieregulowane oraz uniwersyteckie i na tej podstawie ograniczyć znacząco ograniczyć dostęp Polaków do wyższego wykształcenia. Na kierunkach regulowanych i uniwersyteckich ograniczeniem ma być liczba miejsc. Dostęp do pozostałych skutecznie utrudni natomiast zasobność portfeli młodych obywateli i ich rodziców.

Aż dziwne, że doniesienia „Dziennika Gazety Prawnej” w tej sprawie nie są dziś w Polsce tematem numer jeden. Bo przecież tytuł ten ujawnia plany Ministerstwa Nauki i Szkolnictwa Wyższego, które mają sprawić, iż studiować będzie mogła jedynie garstka młodych Polaków. I to przede wszystkim tych najbogatszych!

 

Przecieki na temat projektu mającego ujrzeć światło dzienne dopiero w marcu nie pozostawiają też nadziei na to, że bezpłatnych kierunków będzie wiele. „Dziennik Gazeta Prawna” wspomina głównie o takich dziedzinach, jak prawo, medycyna, architektura i nauki pedagogiczne. Kto będzie chciał studiować co innego, ten zostanie przez państwo zmuszony do wyłożenia na to tysięcy złotych lub porzucenia marzeń o studiach.

Na kierunki finansowane przez państwo również nie będzie łatwo się dostać, gdyż mają być one przeznaczone tylko dla absolutnie najlepszych absolwentów szkół średnich. Nawet tym uczelniom, które uruchomią regulowane lub uniwersyteckie kierunki odpłatnie, rząd ma narzucić maksymalną liczbę miejsc.

Wraz z ostatnią reformą edukacji zmiany te wyraźnie wpisują się w skłonność ekipy „dobrej zmiany” do przywracania reguł rządzących polskim społeczeństwem przed powołaniem do życia III RP. Ośmioletnia podstawówka i reglamentowany dostęp do wyższego wykształcenia charakterystyczne były dla czasów komunistycznego reżimu PRL. Unowocześnienie oświaty i upowszechnienie wykształcenia wyższego przyszło dopiero z demokratycznymi reformami lat 90-tych.

Za cenę gorszego wykształcenia wśród społeczeństwa państwo z pewnością zyska jednak wielkie oszczędności. W czasach, gdy osiągnięto rekordowy poziom zadłużenia, a budżet państwa skrojony jest pod walkę o środki na hojne programy socjalne takie, jak Rodzina 500+, miliardy zaoszczędzone na szkolnictwie wyższym stanowić będą niebagatelną sumę

teraz-pis

naTemat.pl

Duda chwali odchodzącego generała. A ten: „Dziękuję. Kolegom rekomenduję lekturę konstytucji”

lulu, PAP, 08.02.2017

Generał Różański podczas uroczystości w Pałacu Prezydenckim

Generał Różański podczas uroczystości w Pałacu Prezydenckim (Kancelaria Prezydenta RP/Facebook.com)

• Gen. Różański polecił kolegom lekturę konstytucji i ustaw o obronności
• W ten sposób nawiązał do zmian kadrowych w polskiej armii
• Sam odszedł ze stanowiska dowódcy generalnego rodzajów sił zbrojnych

Moim kolegom generałom, szczególnie tym ostatnio mianowanym i awansowanym, oprócz instrukcji i regulaminów, rekomenduję lekturę konstytucji i ustaw, aby poznać, czym jest polityczno-strategiczna dyrektywa obronna, czym są plany reagowania obronnego czy program pozamilitarnych przygotowań obronnych

– powiedział odchodzący dowódca sił zbrojnych gen. broni Mirosław Różański na uroczystości mianowania gen. dyw. Jarosławowi Miki na stanowisko dowódcy generalnego rodzajów sił zbrojnych. – Wszystkim tym, którzy w ostatnim okresie czasu zaufali mi, wykonywali ze mną zadania, dzisiaj znajdują się w rezerwie kadrowej, chcę powiedzieć: przepraszam – mówił.

Dowiedz się więcej:

Co mówił prezydent Andrzej Duda?

– Dziękuję za wierną służbę ojczyźnie, dziękuję za przygotowanie szczytu NATO w Warszawie, dziękuję za przygotowanie Światowych Dni Młodzieży, dziękuję za przygotowanie wielkich ćwiczeń Anakonda 2016 – mówił podczas uroczystości prezydent Andrzej Duda. – Wiem, że była to służba na niezwykle wysokim poziomie – dodał.

Co ważnego powiedział jeszcze gen. Różański?

Podziękował prezydentowi „za ciepłe słowa”, swojej rodzinie za to, że trwała przy nim, przełożonym i profesorom, którzy ukształtowali jego osobowość jako oficera. – Jestem przekonany, że marynarze, piloci, żołnierze wojsk lądowych czy sił powietrznych mogą z podniesioną głowa przebywać w środowisku międzynarodowym, jak i również u nas w kraju – podkreślił. – W mojej ocenie dokonaliśmy wielu zmian. Dla mnie co najważniejsze, zaczęliśmy mówić prawdę – powiedział Różański.
Zwracając się do następcy, dodał:

Panie gen. Mika, Jarku, teraz czas dla ciebie. Ale pamiętajmy, że to historia nas oceni.

Jak wyglądają zmiany w wojsku?

O tym, że wysokie stanowiska w wojsku zaczną obejmować osoby z mniejszym doświadczeniem, mówił ostatnio w rozmowie z Moniką Olejnik gen. Waldemar Skrzypczak. Na własną prośbę odszedł dowódca generalny rodzajów sił zbrojnych gen. broni Mirosław Różański. Podobnie zrobił gen. Mieczysław Gocuł, szef Sztabu Generalnego. Skrzypczak mówił, że zmiany dokonują się z powodów politycznych. CZYTAJ WIĘCEJ >>>

Co mówił Różański o swoim odejściu?

– 1 lipca 2015 r. tutaj na tym placu deklarowałem, że przygotuję siły zbrojne do działań, które będą, nie do tych które były. Oceniłem, że nie będę mógł wykonać tego zadania. Dlatego podjąłem decyzję o rezygnacji z zajmowanego stanowiska – powiedział gen. Różański. Jego kadencja miała trwać 3 lata.

Co powiedział gen. Mika?

Gen. Mika przyznał, że nowe stanowisko będzie dla niego wyzwaniem. – Słowa wyhaftowane na sztandarach „Bóg, honor, ojczyzna”, zawsze towarzyszyły mojej służbie i tak będzie do końca – powiedział.

A TERAZ ZOBACZ: Duda: „Notariusz dobrej zmiany” nie jest określeniem, które mnie obraża”

gazeta.pl

c4ilkozwmaedlvx

c4in_ifwaaavtqg

c4kjocwweaac4a7

Kaczyński latem niby łowił szczupaki, a pod Berlinem spotkał się z Merkel. Po wczorajszej rozmowie u Niemców ulga

Bartosz T. Wieliński, współpraca Agata Kondzińska, 08 lutego 2017

Hotel Bristol. Kanclerz Angela Merkel w drodze na spotkanie z prezesem PiS Jarosławem Kaczyńskim

Hotel Bristol. Kanclerz Angela Merkel w drodze na spotkanie z prezesem PiS Jarosławem Kaczyńskim (SŁAWOMIR KAMIŃSKI)

Po wizycie Angeli Merkel w Warszawie Niemcy odetchnęli z ulgą, bo Jarosław Kaczyński chce współpracy z niemiecką kanclerz. Przy okazji okazało się, że rok temu spotkał się z nią w tajemnicy.

W środę w rozmowie w Radio Wnet o zeszłorocznym spotkaniu wspomniał prof. Ryszard Legutko, europoseł PiS. Według Legutki rozmawiano długo, na wiele tematów i w dobrej atmosferze. „Wyborczej” udało się ustalić, że prezes PiS spotkał się z Merkel w sierpniu w Meseberg w Brandenburgii. To mała miejscowość położona 100 km na północny zachód od Berlina. Na tamtejszym zamku, który należy do niemieckiego rządu, Merkel regularnie prowadzi poufne spotkania z różnymi politykami. Tam w 2007 r. gościła prezydenta Lecha Kaczyńskiego podczas jego ostatniej wizyty w Niemczech.

Tematem sierpniowej rozmowy z szefem PiS była głownie sytuacja w Europie w kontekście wojny na Ukrainie, kryzysu migracyjnego i czerwcowego brytyjskiego referendum, w którym wygrali zwolennicy Brexitu. Spotkanie odbyło się dwa miesiące po czerwcowych konsultacjach polsko-niemieckich, podczas których premier Szydło przekonała Niemców, że rząd PiS będzie prowadzić bardziej koncyliacyjną politykę wobec Niemiec, niż działo się to w latach 2005-07, gdy między krajami trwała zimna wojna.

Zobacz też: Dwie wizje Europy i konieczność współpracy – wizytę kanclerz Merkel komentuje Bartosz T. Wieliński

Poufne rozmowy bez blasku fleszy

Spotkanie z Merkel do tej pory było trzymane przez obydwie strony w ścisłej tajemnicy. Ze strony niemieckiej przygotowywał je Urząd Kanclerski. Zaś prezes Kaczyński na początku sierpnia był na wakacjach w zachodniej Polsce. Media społecznościowe obiegły zdjęcia, gdy razem ze swoim zastępcą Joachimem Brudzińskim wybrali się na rejs po Zalewie Szczecińskim, podczas którego łowili szczupaki.

Wyjazdu do Brandenburgii nikt nie zauważył. – W wojskowym żargonie można powiedzieć, że otwarto kanał komunikacji między politykami. Nie każde spotkanie musi odbywać się w blasku fleszy. To w Meseberg przygotowano grunt pod spotkanie w Warszawie – mówi nam źródło z kręgów dyplomatycznych.

Tego typu poufne rozmowy w stosunkach polsko-niemieckich to norma. Według informacji „Wyborczej” w podobnej formule Merkel spotykała się również z premierem Donaldem Tuskiem. Ostatni raz w 2015 roku. Rozmowa dotyczyła wówczas kandydowania Tuska na stanowiska szefa Rady Europejskiej.

O tym samym Kaczyński rozmawiał z Merkel w Warszawie. Według relacji europosła Legutki Kaczyński miał przedstawić argumenty przeciwko kandydowaniu Tuska na drugą kadencję. Jakie? Według prezesa Prawa i Sprawiedliwości Tusk odpowiada za aferę Amber Gold, afery przy prywatyzacji, katastrofę smoleńską, a na dodatek angażuje się w spory na polskiej scenie politycznej i zwalcza rząd PiS. – Pani kanclerz przyjęła nasze stanowisko – mówił Legutko w Polskim Radio.

Nieco inaczej spotkanie zapamiętał prof. Zdzisław Krasnodębski, również eurodeputowany: – Profesor Legutko przytacza argumenty, które padały w sferze publicznej. Decyzja Tuska o kandydowaniu dopiero co zapadła; stanowisko polskiego rządu jest jasne, ale faza negocjacji w Unii, między państwami członkowskimi trwa – relacjonuje „Wyborczej”.

Krasnodębski potwierdza, że na spotkaniu rozmawiano o zmianach w strukturze UE. – W tym kontekście padł nasz postulat likwidacji stanowiska szefa Rady Europejskiej i powrotu do stanu sprzed Traktatu Lizbońskiego, gdy przewodniczącym RE był przedstawiciel kraju aktualnie sprawującego prezydencję w UE.

Berlin traktuje spotkanie jako sukces

Z nieoficjalnych informacji, jakie dopływały z Berlina wynikało, że Merkel jedzie do Warszawy z jasnym sygnałem, że popiera Tuska. Ten zresztą zgłosił już swoją kandydaturę, co oznacza, że raczej wysondował europejskich przywódców i może być pewien poparcia. Merkel mogła zwracać uwagę polskim rozmówcom, że opór Polski będzie niepotrzebnie szkodził UE. – Ta sprawa nie stoi jeszcze na porządku dziennym. Nie wiadomo, czy Tusk będzie miał rywali, rozmowy dopiero się zaczynają. Trzeba poczekać do wiosny – mówi rozmówca „Wyborczej”.

Niemcy zajęli równie wyczekujące stanowisko wobec postulatów Kaczyńskiego, by Unię Europejską gruntownie przebudować, oddać kompetencje państwom narodowym, zwłaszcza ich parlamentom i osłabić Komisję Europejską, którą PiS atakuje odkąd rok temu wszczęła procedurę w związku ze skokiem na Trybunał Konstytucyjny. Niemcy opowiadają się za większa integracją w ramach „Europy dwóch prędkości”, w której część krajów zacieśnia więzy i prowadzi np. wspólną politykę gospodarczą. Ale na razie nie chcą z Polską w tej sprawie dyskusji.

Niemcy zwrócili jednak uwagę, że tworzenie nowych traktatów, co postuluje Kaczyński, to „otwieranie puszki Pandory”. Powód? Nowy traktat musiałby być w wielu krajach zatwierdzony na drodze referendum, a w referendach ludzie głosując, ocenialiby nie traktat, a swoje rządy. – Na takie rozważania też jest czas. Najpierw trzeba poczekać na wyniki wyborów prezydenckich we Francji i parlamentarnych w Niemczech, Poza tym propozycje prezesa PiS są ogólne. A rozmawiać należy o konkretach – mówi nasze źródło.

Niemcy chcą za to jak najszybciej zrealizować plan przyjęty na zwołanym po brytyjskim referendum szczycie UE w Bratysławie. Przewiduje on, że UE musi odzyskać zaufanie obywateli m.in. poprzez uszczelnienie granic i wzmocnienie współpracy w dziedzinie obronności. Kaczyński powtórzył wczoraj, że Polska jest „za”. Merkel była z tego zadowolona. Nasi rozmówcy podkreślają, że rozmowy w Warszawie potwierdziły, że rząd PiS, mimo ataków szeregowych posłów czy mediów publicznych, chce strategicznie współpracować z Niemcami. To Berlin traktuje jako sukces. A o szczegółach współpracy będzie jeszcze później rozmawiać.

wyborcza.pl

Rafał Zakrzewski

Pomysły Kaczyńskiego na (nie)bezpieczeństwo

08 lutego 2017

Ćwiczenia 12 Brygady Zmechanizowanej

Ćwiczenia 12 Brygady Zmechanizowanej (Fot. Cezary Aszkiełowicz / Agencja Gazeta)

Jak poseł Kaczyński zaczyna opowiadać o naszym bezpieczeństwie to ciarki zaczynają chodzić mi po plecach. Swymi myślami podzielił się dziś w wywiadzie dla „Gazety Polskiej”.

„O bezpieczeństwie decyduje nie tylko wojsko, ale i cywile, administracja. Sprawne państwo jest w stanie uruchamiać działania proobronne, ale także mobilizować obywateli do angażowania się w budowanie bezpieczeństwa własnego kraju. Myślę choćby o działaniach w sferze kultury – wspieranie postaw patriotycznych, kreowanie odpowiednich wzorów zachowań. To wszystko tworzy potencjał obronny państwa.”

Jednym słowem poseł Kaczyński zarządził powszechną mobilizację. Chce też dorzucić parę naszych złotych na obronność – do 3 proc. PKB. To mnie już prawdziwie przeraziło. Bo po pierwsze – nie wiadomo, komu zabierze pieniądze na ten cel i po drugie – co jeszcze bardziej niebezpieczne – odda tę kasę w ręce ministra Macierewicza, a ten jak wiadomo ma same osiągnięcia w podnoszeniu naszej obronności. Pamiętamy jak wysadził w powietrze kontrakt z Francją na Caracale i obiecał szybko inne (nie wiadomo jakie) helikoptery. Jakoś do dziś nie latają nad polskim niebem.

Dodatkowo pozbył się hurtowo generałów i pułkowników – wśród nich wybitnych fachowców od uzbrojenia armii. Kto więc będzie wydawał obiecane przez posła Kaczyńskiego pieniądze? Może Misiewicz, jak wróci z urlopu.

Kaczyński chce też zwiększenia „możliwości obronnych obywateli”. Czyżby chodziło o wzmocnienie „prywatnej armii” szefa MON, którą tworzy – czyli Wojska Obrony Terytorialnej. Jednostek, które – jak sądzi wielu komentatorów – mogą posłużyć do wewnętrznej wojny z niechętnymi pisowskiej władzy obywatelami.

No i zostaje jeszcze jeden front – front obrony kultury. Pierwsza potyczka już się toczy.  To próba zniszczenia  świetnego Muzeum II wojny światowej – bo jest za mało patriotyczne. To budowanie kultu „żołnierzy wyklętych”,  i modelu patriotyzmu, w którym dla obcego nie ma miejsca.

Posłowi Kaczyńskiemu marzy się też ochronny parasol atomowy – „powinniśmy działać na rzecz włączenia Polski w amerykański system obrony atomowej”. Nie bardzo wiadomo, co to znaczy, ale jakby się udało, można by spróbować zamknąć inne fronty np. ten kulturalny. Z pożytkiem dla kultury.

Poseł Kaczyński odkąd PiS przejął całą władzę w Polsce bez przerwy wzywa do mobilizacji. Robi to na miesięcznicach smoleńskich wskazując na rosnące zagrożenie dla dobrej zmiany – czyhają na nią: a to elity, a to KOD, a to zdradziecka opozycja. O tych lękach mówi też w wywiadach:„Nie wykluczam, że podczas uchwalania nowego prawa [reforma wymiaru sprawiedliwości] może dojść do wydarzeń gwałtownych. Zapowiedział je Grzegorz Schetyna.”

Nie wiem, co wtedy będzie bardziej skuteczne: parasol atomowy, czy jednostki Macierewicza. Raczej to drugie.

wyborcza.pl

ŚRODA, 8 LUTEGO 2017, 15:24

Krasnodębski o zmianach w UE: Strona niemiecka zasygnalizowała, że może się zgodzić na wzmocnienie propozycji padających z polskiej strony

Jak mówi Zdzisław Krasnodębski w rozmowie z portalem wPolityce.pl o kulisach rozmów Jarosława Kaczyńskiego z kanclerz Merkel: Strona niemiecka zasygnalizowała, że może się zgodzić na wzmocnienie propozycji padających z polskiej strony, czyli na wzmocnienie w UE roli państw narodowych. Jest jednak różnica co do sposobu, w jaki można to zrobić. Stanowisko prezesa Kaczyńskiego jest takie, że należy dokonać dużych zmian traktatowych. Zdaje sobie sprawę, że to jest trudne, ale uważa, że takie zmiany są nieodzowne.

300polityka.pl

KOLEJNA KOMPROMITACJA!

Rezydent Belwederu z szyderczą miną stwierdził, że skrytykował Angelę Merkel za to, że politycy europejscy pozwalają sobie na atakowanie Donalda Trumpa.

Jest tym zdumiony.

Twierdzi, że jeszcze nie wiemy, jaka będzie polityka zagraniczna Trumpa.

Podejrzewam, że był bądź na nartach, bądź na Nowogrodzkiej, nie można tez wykluczyć polerowania kolanami posadzek w kościołach i bazylikach i dlatego przeoczył to, co dzieje się w Stanach Zjednoczonych.

UE wymaga według niego demokratyzacji, nie może być restrykcyjna.

I to mówi człowiek, który podeptał i zbrukał konstytucję własnego kraju.

A teraz „wisienka na torcie” –

Rezydent twierdzi, ze kontrkandydatem Angeli Merkel w wyborach na urząd kanclerski jest Frank-Walter Steinmeier!

Panie niedouczony Rezydencie – chodzi o Martina Schulza – proszę przestać nas kompromitować!

Beata Neudeck

c4jv1lpw8ae-nlx

ŚRODA, 8 LUTEGO 2017, 10:29

Legutko: Latem doszło już do długiego spotkania Kaczyńskiego z Merkel pod Berlinem

Jak mówił Ryszard Legutko w rozmowie z Krzysztofem Skowrońskim w Radiu Wnet:

„Mogę powiedzieć, że odbyło się takie spotkanie kilka miesięcy temu w lecie w Niemczech, pod Berlinem, w wąskim gronie, pani kanclerz z prezesem, gdzie podobne sprawy były rozważane. Prezes był gościem pani kanclerz i to było dłuższe spotkanie, gdzie bardziej szczegółowe kwestie były omawiane. Ponieważ nie było komunikatu i ani prezes szczegółów nie podaje ani pani kanclerz, więc też nie będę mówił. To było bardzo ciekawe, długie spotkanie w dobrej atmosferze. Podobnie jak wczorajsze”

300polityka.pl

Waldemar Mystkowski

Kaczyńskiego niet dla Tuska

Wizyta Angeli Merkel mogła być istotnie powstaniem z kolan przez PiS. Tak się jednak nie stało. Partia Kaczyńskiego, jak i prezes – leżą. Nie jest to wcale pocieszające dla nas wszystkich Polaków, nawet dla przeciwników PiS.

Kanclerz Niemiec jest nieformalnym przywódcą świata zachodniego, po abdykacji USA, które wybrały sobie Donalda Trumpa na prezydenta. Merkel nie zawodzi, o czym można było się przekonać na konferencji prasowej, którą wspólnie odbyła z Beatą Szydło. Premier rządu polskiego usłyszała, czym jest demokracja, co znaczą wolne media, czym była „Solidarność” (w tym wypadku Lech Wałęsa).

Cel wizyty kanclerz Merkel jest oczywisty, szukanie partnerów do ściślejszej integracji Unii Europejskiej, aby znaleźć względną przeciwwagę dla Rosji w Europie, a  w świecie zastąpić izolujących się Jankesów. Prawdopodobnie Niemcy stawiają na Donalda Tuska, na jego druga kadencję szefowania Rady Europejskiej.

Merkel od Szydło dowiedziała się, że rząd PiS nie poprze Tuska, choć premier rządu polskiego powiedziała, że się zastanawiają. Ale to Jarosław Kaczyński wydał w tej kwestii werdykt – niet. Dobrze czytacie. Rosyjskie zaprzeczenie oddaje kierunek polityki PiS – polityki wewnętrznej i zagranicznej.

Wizyta Merkel była pod tym wzgledem porażką. O rozmowach polityków PiS z kancelerz Niemiec w zawłaszczonym przez PiS radiu, w audycji „Sygnały Dnia”, mówił Ryszard Legutko. Europosel PiS rezonował kompleksami Kaczyńskiego, widocznie w tej partii prezes zaraża wszystkich. Istotnie Tusk nie dostanie poparcia PiS, bo jego winą jest jakoby katastrofa smoleńska i afera Amber Gold. Możliwe, że w czasie wyborów na szefa Rady Europejskiej Tusk usłyszy zarzuty sfomułowane przez usłużnych PiS prokuratorów. Wina Tuska w kwestii katastrofy smoleńskiej jest formułowana obecnie poprzez nierozdzielenie wizyt jego i Lecha Kaczyńskiego. Wynika z tego – logika jest nieubłagana – że Tusk powinien lecieć do Rosji 10 kwietnia wraz z Lechem Kaczyńskim. Legutko nie mówi, gdzie leżałby Tusk? Na Wawelu pogodzony z Lechem K.?

Szanuję Legutkę jako filozofa, ale nie nadaje się do polityki. Jarosław Kaczyński zaś nie jest filozofem, a politykę uprawia taką, jak mówi w wywiadzie dla „Gazety Polskiej”. Gdybyście nie wiedzieli, jaką funkcję pełni w Unii Europejskiej prezes PiS, spieszę wyjaśnić, że też nie wiem, ale musi pełnić, bo oto zapowiedział Ukraińcom, że nie wejdą do Unii Europejskiej z Banderą jako ich bohaterem.

Kaczyński powiedział: niet. Tak samo, jak mówi Putin i jak mówił Janukowycz. Podejrzewam, że Kaczyński może jednak kandydować w Unii Europejskiej, na stanowisko „przyjaciel Putina”, acz może mieć konkurencję w osobie Marine le Pen i Viktora Orbana. Nie wiem, czy pocieszeniem dla prezesa jest, iż Polska też nie weszłaby do Unii Eiropejskiej, gdyby rządy sprawowała jego partia.

Kaczyński ma jeszcze inne przymioty, o czym stale i wciąż się przekonujemy. Mianowicie wróży, a to znaczy, iż szykuje kolejny zamach na standardy demokratyczne. Prezes PiS w wywiadze wróży drugi pucz. Czy Grzegorz Schetyna będzie tak samo ustępliwy, iż pucz sam rozwiąże?

Bo to Schetyna dał się nabrać. Kaczyńskiemu chciałbym przypomnieć, że pucz przeprowadza wojsko, a w tej części Europy, opozycja i społeczeństwo obywatelskie wprowadzili nowe znaczenie słowa Majdan. I Schetyna może zaprowadzić ten Majdan w sali posiedzeń Sejmu, a nawet w Sali Kolumnowej, choć tam na taki wypadek została zainstalowana kratownica. Ale to nie opozycyjni posłowie dokonają Majdanu, czy też jak mówi Kaczyński swym pokrętnym językiem, puczu. To społeczeństwo obywatelskie jest groźne dla władzy PiS. Dla Kaczyńskiego zagrożeniem są Polacy, a jest rodaków 81 proc. Tak, to ci, którzy nie głosowali na PiS.

Z wywiadu dla „Gazety Polskiej” może się cieszyć Schetyna, który został w nim nazwany Bogiem. Zdziwieni? Kaczyński powiedział, że na Jasnej Górze modlił się wraz z pisowcami do Boga o rozwiązanie „puczu” w sali sejmowej. A jak wiadomo, „pucz” rozwiązał Schetyna. Nie zdziwię się, gdy Schetyna ogłosi: „mówcie do mnie Bóg”.

 

ŚRODA, 8 LUTEGO 2017

STAN GRY: GW: PiS ustala jak doszło do wpadki, Szymański w RZ o UE 2 prędkości, Fakt na 4 stronach miażdży PiS

— PZU I PFR ZAROBIŁY NA PEKAO – RZ: “PZU zyskało prawie 12 proc. na zakupie akcji Pekao”.

— GOWIN I MACIEREWICZ NA NOWOGRODZKIEJ – SE: http://se.pl/wiadomosci/polityka/gowin-i-macierewicz-na-dywa-niku-u-prezesa_947504.html

— PIS ROZDAJE SWOIM STOŁKI, LIMUZYNY, PIENIĄDZE – jedynka Faktu.

— MIAŁA BYĆ DOBRA ZMIANA A JEST JAK ZA PO-PSL, W PIS KWITNIE KUMOTERSTWO – Fakt: “PiS zamiast to zmienić, weszło w buty poprzedników. Szeregowych pracowników urzędów i agencji poraża skala kumoterstwa i bezczelność w obsadzaniu stołków ludźmi bez kompetencji. To dla PiS droga do utraty społecznego poparcia”. http://fakt.pl/wydarzenia/polityka/tak-kwitnie-kumoterstwo-w-pis-tych-ludzi-sa-setki/kcyfmby

— FAKT O KARIERZE SIOSTRY POSŁANKI ARENT: “Z Elbląga za pracą wyjechała siostra posłanki PiS Iwony Arent (49 l.) z domu Grykiel. Joanna Grykiel-Figielska (51 l.), oczywiście przez przypadek, dostała waż- ne stanowisko w spółce Rezerwa zależnej od portu w Gdańsku”.

— UNIA ODPŁYWA, POLSKA ZOSTAJE NA BRZEGU – jedynka GW.

— POLSKA NIE SPRZECIWI SIĘ UNII DWÓCH PRĘDKOŚCI – Bartosz Wieliński na jedynce GW: “Europa będzie się mocniej integrować, ale Polska stanie na uboczu. Takie wnioski można wysnuć po wczorajszej wizycie kanclerz Niemiec Angeli Merkel w Warszawie. Według informacji „Wyborczej” już na poniedziałkowym zamkniętym spotkaniu z niemieckimi dziennikarzami premier Beata Szydło oświadczyła, że Polska nie będzie się przeciwstawiać powstaniu tzw. Europy dwóch prędkości. To poważna zmiana w polskiej polityce zagranicznej”. http://wyborcza.pl/7,75398,21345441,unia-odplywa-polska-zostaje-na-brzegu.html

— ATMOSFERA CIEPŁA, ROZMOWY CHŁODNE – Fakt o wizycie kanclerz.

— POLSKA-NIEMCY – ZWIĄZEK BEZ MIŁOŚCI – Jędrzej Bielecki w RZ: “Angela Merkel chce ratować Unię, Jarosław Kaczyński uniknąć izolacji. Dlatego są skazani na współpracę”.

— LEPIEJ NIE PROWOKOWAĆ INCYDENTÓW – jeszcze Jędrzej Bielecki: “Kilkugodzinna wizyta niemieckiej kanclerz, pierwsza od objęcia władzy przez PiS, była utrzymana pod ścisłą kontrolą. Przynajmniej ze strony polskiej. Na konferencji po spotkaniu Angeli Merkel z Beatą Szydło spośród krajowych dziennikarzy do zadawania pytań byli dopuszczeni tylko ci z PAP i TVP. A po kluczowej wieczornej rozmowie Jarosława Kaczyńskiego z szefową niemieckiego rządu w hotelu Bristol w ogóle nie przewidziano spotkania z prasą. Bo też polskie-niemieckie partnerstwo, choć trwa, jest dziś raczej niepewne. I lepiej nie prowokować incydentów”. http://rp.pl/Polityka/302079879-Wizyta-Angeli-Merkel-w-Warszawie.html#ap-2

— Z BERLINEM PO DRODZE – Michał Szułdrzyński: “Wizyta kanclerz Angeli Merkel w Warszawie to jaskółka zwiastująca normalizację w polskiej polityce zagranicznej. Przez ostatnie miesiące często przesadnie skupiała się ona na tym, by dawać świadectwo wstawania Polski z kolan, zamiast na załatwianiu kluczowych dla naszego kraju interesów”. http://rp.pl/Opinie/302079887-Szuldrzynski-Z-Berlinem-po-drodze.html#ap-1

— PREZESIE, CZAS NA PRZYJAŹŃ Z NIEMCAMI – Roman Imielski w GW: “Jej wizyta w Warszawie to rzucenie koła ratunkowego, które rządzący obóz powinien chwycić obiema rękoma. Nawet jeśli dla doraźnych celów w polityce wewnętrznej PiS wygraża Niemcom, ustawiając je w roli gospodarczego kolonizatora, wręcz agresora dybiącego na naszą suwerenność”. http://wyborcza.pl/7,75968,21345019,prezesie-czas-na-przyjazn-z-niemcami.html

— TRUDNE ROZMOWY, DOBRA ATMOSFERA – DGP.

— KONRAD SZYMAŃSKI O UE 2 PRĘDKOŚCI – fragment rozmowy RZ: “Na piątkowym szczycie na Malcie kanclerz Merkel mówiła jednak o konieczności budowy Unii wielu prędkości. To nie jest niepokojące?
– Gdyby takie oświadczenie złożył polityk z innego rejonu Europy, to oczywiście bardziej bym się tego obawiał, ponieważ bym wiedział, że chodzi o wydzielenie małych klubików, najchętniej zasilonych transferami pieniędzy publicznych i z odrębnymi instytucjami. Kiedy jednak mówi to Angela Merkel, to jestem trochę spokojniejszy, ponieważ jestem przekonany, że trwałym kierunkiem polityki niemieckiej jest zachowanie skali wspólnego rynku, skali UE być może z uznaniem, że pewien element elastyczności jest nam po prostu potrzebny. Unia już dzisiaj ma więcej prędkości – jest Schengen, jest strefa euro. Jeśli ktoś by chciał w innych dziedzinach stworzyć ramy nasilonej współpracy, które by nie skutkowały demontażem wspólnego rynku, to jesteśmy otwarci na rozmowę o tym. A swoją decyzję o włączeniu się w takie zaawansowane formy integracji podejmiemy suwerennie sami. Tutaj nie ma żadnych tabu. To oznacza, że każda taka formuła musi pozostać otwarta.
– Nie będziemy więc nikomu takiej współpracy blokowali, a być może sami weźmiemy w niej udział?
– Tak, jeśli będziemy mieli gwarancję, że logiką tych pomysłów nie jest de facto demontaż Unii Europejskiej i wspólnego rynku”.

— MACIEREWICZ WYRZUCIŁ 9 Z 12 NAJWAŻNIEJSZYCH GENERAŁÓW – tekst na dwie strony Faktu: “Czy obecny szef MON buduje armię na nowo? A może doprowadził ją do chaosu i rozkładu? Fakt jest jeden: z grona najważniejszych dowódców został ledwie co czwarty. I to ma znaczenie”. http://fakt.pl/wydarzenia/polityka/tak-macierewicz-skresla-generalow-wymienil-10-z-12/hgk9q2j

— ATTACHE ROSJI WYSYŁA RADOSNE RAPORTY – gen. Waldemar Skrzypczak w rozmowie z GW: “Niedawno byłem w Londynie na konferencji o rozwoju bojowych wozów piechoty, w gronie obecnych lub byłych wojskowych, najwyższej klasy specjalistów. Ci generałowie podchodzili do mnie i pytali: „Co się u was wyprawia?”. Moi znajomi mówią, że pracownicy attachatów wojskowych w Polsce piszą o nas codziennie raporty. Nasi sojusznicy piszą raporty smutne, są jednak i raporty radosne. Wysyła je attaché Rosji”.

— ARMIA SZANOWAŁA LECHA KACZYŃSKIEGO I SZCZYGŁĘ – jeszcze Skrzypczak: “Pamiętam czasy ministra obrony z PiS Aleksandra Szczygły i prezydenta Lecha Kaczyńskiego. Można było się z nimi w wielu sprawach nie zgadzać, ale armia ich szanowała, bo słuchali opinii osób, które na danym zagadnieniu się znały. Teraz nikt ludzi kompetentnych po prostu nie słucha”.
http://wyborcza.pl/7,75968,21344777,general-skrzypczak-ciekawe-czy-ja-tez-zostane-prowokatorem.html

— MISIEWICZ WAŻNIEJSZY OD KACZYŃSKIEGO – Joanna Kluzik-Rostkowska w rozmowie z SE: “To, że prezes PiS ma bardzo silną osobowość, nie jest tajemnicą dla nikogo, kto go zna. Tym bardziej przerażające i smutne jest to, że 26-letni rzecznik MON jest jeszcze silniejszy. O tym, że Bartłomiej Misiewicz czuje się bardzo mocny i tak się zachowuje, mówią oficerowie, którzy się z nim zetknęli. Swoją pozycję rzecznik MON zawdzięcza wsparciu Antoniego Macierewicza. To minister obrony zapewnił swojemu rzecznikowi pozycję, na którą zdają się nie mieć wpływu ani premier, ani lider najsilniejszej partii”.

— KLUZIK O DYMISJI MACIEREWICZA: “Szczerze mówiąc nie potrafię ocenić, jak sprawa potoczy się dalej. Wyrzucenie Misiewicza faktycznie mogłoby doprowadzić do jakiegoś rozłamu w partii rządzącej, powołania jakiegoś ruchu wokół Macierewicza. Tak więc dymisja szefa MON w tym kontekście byłaby ryzykowna. Z drugiej strony nie wyobrażam sobie, by Jarosław Kaczyński dalej tolerował tę sytuację. W końcu będzie musiał zareagować. Bo sytuacji, w której 26-latek próbuje trząść armią, nie zaakceptowałby żaden przywódca ani lider partii na świecie. A już na pewno nie lider partii zbudowanej w sposób hierarchiczny, wodzowski. Prędzej czy później dojdzie więc do przesilenia”. http://se.pl/wiadomosci/opinie/joanna-kluzik-rostkowska-bartlomiej-misiewicz-wazniejszy-od-prezesa-pis_947468.html

— LIVEBLOG 300POLITYKI:
Zalewska: Referendum ws. gimnazjów to 100 mln złotych. Tyle potrzeba np. na aktywne tablice
Rafalska: Rząd jest skłonny poprzeć naprzemienny zakaz handlu w niedziele
Radziwiłł: Rząd za tydzień zajmie się projektem ustawy o sieci szpitali. Jest zapewnienie pani premier
Legutko o stanowisku ws. Tuska: Merkel przyjęła to do wiadomości. Zostały podane argumenty, dlaczego rząd nie może go poprzeć
Legutko: Na spotkaniu Kaczyński-Merkel nie było mowy o „Europie dwóch prędkości”
Gowin o ustawie warszawskiej: Ten projekt nie był ze mną konsultowany
Gowin: Skrócenie kadencji KRS dyskusyjne z punktu widzenia konstytucyjności
Gowin: Niemcy i Polska powinny wzajemnie być strategicznymi sojusznikami
Szymański o Tusku: Ogłosimy scenariusz, gdy będzie skończony. To nie jest ten moment
Polityczny plan środy: konferencja PAD i Rafalskiej, Sejm o komisji weryfikacyjnej, komisja o systemie emerytalnym i OFE
http://300polityka.pl/live/2017/02/08/

— TYLKO KANDYDAT PO JEST W STANIE PRZECIWSTAWIĆ SIĘ PIS W WARSZAWIE – pisze w RZ Zuzanna Dąbrowska: “Tylko kandydat PO jest w stanie przeciwstawić się w stolicy pretendentowi PiS w walce o urząd prezydenta. Prawo i Sprawiedliwość wyraźnie popełniło falstart w wyścigu do stołecznego ratusza, zgłaszając kontrowersyjny projekt ustawy o nowym ustroju miasta. Nie znaczy to jednak, że wyścig się nie rozpoczął. Na razie główni kandydaci idą łeb w łeb”. http://rp.pl/Polityka/302079865-PO-zawalczy-z-PiS-o-urzad-prezydenta-stolicy.html

— 27,2 Trzaskowski, 27 Sasin, 10,8 Tyszka, 8,3 Kalisz, 8 Petru, 7,8 Nowacka, 2,3 Guział, 0,3 Stefaniak – sondaż RZ w Warszawie.

— NOWOCZESNA WPADŁA W POŚLIZG – WITOLD GADOMSKI O PETRU – pisze w GW: “Nowoczesna dostała w wyborach nieco ponad 7 proc. głosów, niemal dokładnie tyle samo co Kongres Liberalno-Demokratyczny w roku 1991. Po 25 latach potencjał partii głoszącej odważnie liberalne hasła wciąż jest ograniczony. Nie można go jednak lekceważyć. Klub liczący kilkudziesięciu posłów może być niezbędnym koalicjantem o sile wielokrotnie większej, niż wynikałoby to z arytmetyki wyborczej. Ale najwyraźniej partia Ryszarda Petru weszła w poślizg, który może się zakończyć katastrofą”.
http://wyborcza.pl/7,75968,21344741,nowoczesna-ale-malo-seksowna.html

— AROGANCJA I PYCHA GUBIĄ PARTIĘ WŁADZY – Jacek Nizinkiewicz w RZ: “Pycha kroczy przed upadkiem, mówili o rządach PO–PSL politycy PiS, trwając latami w opozycji. Po roku powtarzają błędy ekipy Tuska”. http://www.rp.pl/Rzecz-o-polityce/302079883-Arogancja-i-pycha-gubia-PiS.html#ap-2

— W PIS USTALAJĄ JAK DOSZŁO DO WPADKI Z USTAWĄ WARSZAWSKĄ – Iwona Szpala w GW: “I tu zaczyna się komedia omyłek. Jacek Sasin, którego partia wyznaczyła na posła wnioskodawcę, nawet nie zdążył projektu podpisać, a gdy rozpoczęła się medialna wrzawa, nie miał pojęcia, że ma o ustawie opowiadać. W tym czasie był służbowo w Brukseli. Od tego momentu są dwie wersje wypadków. Według pierwszej wypuszczenie nieprzygotowanej ustawy było winą pracowników biura parlamentarnego PiS. – Gdy dostali przesyłkę z MSWiA, ktoś krzyknął: „Patrzcie, to ten projekt od Sasina”. Dołożyli mu podpisy poparcia, potem projekt dostał numer i czekał w blokach startowych na posiedzenie Sejmu – opowiada jeden z polityków związanych ze środowiskiem PiS. Druga wersja jest taka, że kierownictwo klubu, a może nawet i sam prezes, kazało słać metropolię na najbliższe posiedzenie. Nie wiedząc nawet, że w ustawie są kardynalne błędy”.

— PLAN PIS SIĘ POSYPAŁ – dalej Szpala w GW: “ – Widać, jaką wagę przywiązywaliśmy do tej sesji. A tu klops, plan się posypał. Tematem numer jeden nie była reprywatyzacja, ale ustawa warszawska – martwi się nasz rozmówca. W partii Jarosława Kaczyńskiego przyznają, że zamieszanie z metropolią to triumf Platformy Obywatelskiej”.
http://wyborcza.pl/7,75398,21344995,przypadkowy-skok-pis-na-warszawe-patrzcie-to-ten-projekt.html

— PIS ODGRZEJE USTAWĘ SASINA TYM SZYBCIEJ IM SŁABSZY BĘDZIE WYNIK REFERENDUM – Michał Wojtczak na jedynce Stołecznej: “Przez najbliższe tygodnie partia pewnie będzie się starać wyciszać konflikt, zapewniać, że referendum zaplanowane na 26 marca nie ma sensu, bo przecież dyskusja dopiero się zaczyna. Będzie zniechęcać do udziału w głosowaniu dokładnie tak samo, jak w 2013 r. robiła to Platforma Obywatelska w sprawie referendum nad odwołaniem Hanny Gronkiewicz-Waltz. Potem jednak ustawa metropolitalna pewnie powróci, przypudrowana mniej lub bardziej ignorowanymi konsultacjami i mniej lub bardziej kosmetycznymi poprawkami”. http://warszawa.wyborcza.pl/warszawa/7,54420,21345285,powiekszenie-warszawy-pis-zmienia-strategie-analiza.html

— DŁUGA LISTA NIEJASNOŚCI I OBAW DOT. USTAWY WARSZAWSKIEJ – DGP.

— BOGUSŁAW LIBERADZKI O SOCJALDEMOKRATYCZNYM PIS – mówi w rozmowie z Zuzanną Dąbrowską w RZ: “PiS w jakimś stopniu realizuje np. postulaty grupy socjaldemokratów europejskich dotyczące godnego życia, np. gwarantowany dochód minimalny, którego wersją jest program 500+. W zeszłym tygodniu kandydat socjalistów na prezydenta Francji zaproponował zresztą 750 euro jako granicę najniższego dochodu. PiS wpisuje się w tę koncepcję „godnego życia”, spełnia oczekiwania ludzi. Więc opozycja – i ta parlamentarna, i ta pozaparlamentarna – nie powinna się denerwować, tylko zdobyć się na pewną refleksję: dlaczego takich kroków nie podejmowano wcześniej? Można by nie tylko pomóc obywatelom, ale także przeprowadzić to lepiej. Bo przecież trzeba się także zastanowić, jakie będą konsekwencje budżetowe tego wszystkiego. PiS to partia ekstremalnie konserwatywna, jeśli chodzi o prawa podstawowe, prawa kobiet czy normy obyczajowe, a jednocześnie jest partią socjaldemokratyczną. Ale czy okaże się dobrym gospodarzem? Czy dochodowa strona budżetu się zrealizuje? Już widać, że nie spełniły się zapowiedzi wzrostu dochodów z VAT w 2016 roku”. http://rp.pl/Polityka/302079892-Boguslaw-Liberadzki-PiS-realizuje-postulaty-socjaldemokratow.html#ap-4

— GW O BOMBIE EMERYTALNEJ – jak pisze Leszek Kostrzewski: “Czy musimy dryfować ku tej emerytalnej katastrofie? Warto zacząć ten system leczyć i przygotowywać się na trudne czasy. Jednak PiS nie widzi problemu, a swoimi decyzjami – jak obniżenie wieku emerytalnego czy odrzucenie projektu Nowoczesnej – jeszcze tę katastrofę przyspiesza. Piękna wizja wicepremiera Morawieckiego o podbijaniu świata pryśnie. Zamiast się rozwijać, będziemy się zwijać. Będziemy smutnym krajem starych ludzi, bez perspektyw i szans na rozwój. Czy o to chodzi PiS? Czy taka ma być cena za zdobycie i utrzymanie (jeszcze przez kilka lat) władzy?” http://wyborcza.pl/7,155290,21342144,zyjemy-na-tykajacej-bombie-emerytalnej.html

300polityka.pl

Kaczyński do Ukraińców: „Z Banderą do Europy nie wejdziecie”. I wieszczy kolejny „pucz”

WB, 08.02.2017

Jarosław Kaczyński i Tomasz Sakiewicz w Sejmie

Jarosław Kaczyński i Tomasz Sakiewicz w Sejmie (Sławomir Kamiński)

– Poziom ignorowania przez władze w Kijowie spraw związanych z ludobójstwem (…) przekroczył granice akceptowalności – mówi Jarosław Kaczyński w rozmowie z „Gazetą Polską”. Przewiduje także, że opozycja podejmie kolejną próbę „puczu”.

Prezes PiS udzielił wywiadu „Gazecie Polskiej”, w którym mówi m.in. o integracji Ukrainy z Unią Europejską. – Jakiś czas temu długo rozmawiałem z prezydentem Poroszenką i powiedziałem mu wprost: z Banderą do Europy nie wejdziecie. Trzeba wybrać – albo integracja z Zachodem i odrzucenie tradycji UPA, albo Wschód i wszystko, co się z nim wiąże – wyjaśnia Kaczyński.

– Poziom ignorowania przez władze w Kijowie spraw związanych z ludobójstwem dokonanym na naszym obywatelach na Wołyniu i w Galicji Wschodniej, a często też zakłamywaniu ich prawdziwego przebiegu, gloryfikowania sprawców, przekroczył granice akceptowalności – dodaje.

Kaczyński powtarza też, minimalnie zmodyfikowany, postulat o broni atomowej. – Jestem zdania, że powinniśmy działać na rzecz włączenia Polski w amerykański system obrony atomowej – twierdzi.

„Bóg pomógł” w rozwiązaniu puczu

Wiele uwagi Kaczyński poświęca też „puczowi”, który miał miejsce w drugiej połowie grudnia. Prezes PiS mówi m.in., że tłum zebrany pod Sejmem „w momencie kulminacyjnym liczył maksymalnie tysiąc osób”. Jego zdaniem „znaczną część uczestników tej demonstracji stanowiły osoby, które padły ofiarą manipulacji medialnych”. Te z pewnością wiedzą już, że nie miały racji, bowiem „Unia realnie nic nie robi i na nic zda się maszerowanie ulicami Warszawy”.

– W mojej ocenie ta agresja miała na celu sprowokowanie bardziej zdecydowanych działań służb. Chodziło o to, by mieć zdjęcia i filmy pokazujące, jak policja czy BOR pacyfikuje ludzi na nasz rozkaz (…) Nie udało się i od razu przestrzegam – w przyszłości również się nie uda – zapowiada.

Mimo podkreślania swoich racji, Kaczyński przyznaje, że odwołał się do wyższej instancji. – Myśmy się w pewnym momencie tych wydarzeń wybrali do Częstochowy – z autentycznej potrzeby serca. I jak widać, Bóg pomógł – mówi.

„Ostatni szturmowy oddział postkomuny”

Prezes PiS uważa, że będzie dochodziło do kolejnych „prób destabilizacji sytuacji w Polsce”, np. poprzez działania Związku Nauczycielstwa Polskiego. – Ostatniego szturmowego oddziału postkomuny? – dopytują prowadzący rozmowę Tomasz Sakiewicz i Katarzyna Gójska-Hejke. – To państwo powiedzieli. Rodowód tej organizacji i jej liderów dla nikogo nie jest tajemnicą.- odpowiada Kaczyński.

Dziennikarze płynnie przechodzą do pytania o Sławomira Nitrasa, który ich zdaniem miał być 16 grudnia pod wpływem środków odurzających. – Zachowanie niektórych, choćby wymienionych przez państwa, rzeczywiście zastanawiało (…) Wydaje się również, że pani posłanka Pomaska też była w słabszej formie – twierdzi polityk.

PiS – formacja „nieustannie poniżana”

Pytany o tempo zmian w MSZ, prezes PiS tłumaczy, dlaczego jest ono niezadowalające. – Jeśli jakaś formacja jest nieustannie poniżana, ciągle zapowiada się jej upadek, anihilację, powszechnie używa się wobec jej przedstawicieli określeń obelżywych, to prędzej czy później jej zaplecze zacznie topnieć. Będzie miała problem w jakichś dziedzinach z tzw. krótkimi ławkami – wyjaśnia.

Oprócz opozycji, połajanki zebrali też posłowie PiS. Sakiewicz i Gójska-Hejke mówią o politykach PiS, którzy krytycznie wypowiadali się w mediach o swojej partii. – Negatywnie oceniam to zachowanie, ale za tymi wypowiedziami nie poszło żadne działanie. Wszyscy w klubie głosują zgodnie z naszymi ustaleniami. Nie spodziewam się, by ktokolwiek myślał o opuszczeniu naszych szeregów – podsumowuje Kaczyński.

kaczynski-do

gazeta.pl

Europoseł PiS zdradza kulisy rozmów z Merkel. I uderza w Tuska: Ponosi odpowiedzialność za Smoleńsk

WB, PAP, 08.02.2017

Ryszard Legutko

Ryszard Legutko (L)

• Angela Merkel miała zostać poinformowana, że Polska nie poprze Tuska
• Kanclerz przyjęła to do wiadomości – mówi Ryszard Legutko
• Tusk ubiega się o reelekcję jako przewodniczący Rady Europejskiej

Polski rząd nie może poprzeć kandydatury Donalda Tuska na przewodniczącego Rady Europejskiej – powiedział Ryszard Legutko. Europoseł PiS odnosił się do wizyty w Polsce kanclerz Niemiec Angeli Merkel. W radiowych „Sygnałach Dniach” powiedział, że Merkel została poinformowana, iż polski rząd nie może poprzeć kandydatury Tuska na kolejną kadencję. – Kanclerz przyjęła to do wiadomości – powiedział. Dopytywany o przyczyny takiej decyzji odpowiedział, że jest szereg powodów, w tym polityczna odpowiedzialność za katastrofę smoleńską.

Dowiedz się więcej:

Jakie zastrzeżenia ma Legutko wobec Tuska?

– Donald Tusk ponosi polityczną, na razie polityczną, odpowiedzialność za szereg spraw. W Polsce toczą się postępowania m.in. w sprawie Amber Gold. Jest w kręgu zainteresowania prokuratury (…) Nie mówiąc o odpowiedzialności politycznej za katastrofę smoleńską, rozdzielenie wizyt i te wszystkie gierki z Putinem – podkreślił. Legutko ocenił, że Donald Tusk jako przewodniczący Rady Europejskiej „nie zachowuje się tak jak trzeba”. – Łamie pisane i niepisane umowy. Przecież uczestniczył, był zaangażowany w kampanię prezydencką w Polsce, czego jako przewodniczącemu Rady nie wolno mu robić. Bardzo krytycznie wypowiada się na temat polskiego rządu, czego też nie powinien robić – powiedział.

Co na temat poparcia Tuska mówiła premier Szydło?

Premier Beata Szydło po spotkaniu z kanclerz Niemiec Angelą Merkel powiedziała, że jeszcze za wcześnie, by przedstawiać ostateczne stanowisko ws. kandydatury Donalda Tuska na przewodniczącego Rady Europejskiej. – Ta kwestia łączy się niezmiennie i nierozerwalnie z przyszłością Unii Europejskiej, z reformami UE, z tym wszystkim, co ma się wydarzyć, więc na pewno będziemy jeszcze do tego tematu wracać – podkreśliła pytana, czy z niemiecką kanclerz rozmawiały o poparciu polskiego rządu dla kandydatury Donalda Tuska na drugą kadencję na stanowisku szefa Rady Europejskiej.

europosel

gazeta.pl

 

Magdalena Środa, filozof, etyk

Jarosław Kaczyński, Wielki Językoznawca

07 lutego 2017

Rok 2010, były premier Jarosław Kaczyński podczas wykładu w Wyższej Szkole Handlowej w Radomiu

Rok 2010, były premier Jarosław Kaczyński podczas wykładu w Wyższej Szkole Handlowej w Radomiu (Fot. Karolina Falkiewicz / AG)

„Niepokorny”, „równość”, „terrorysta” – największa rewolucja, jaka się dokonuje ‚dzięki’ dobrej zmianie, to rewolucja słownikowa

I najtrudniej będzie ją odkręcić. Jak mawiali klasycy: „kłamstwo powtarzane sto razy staje się prawdą”, a słowo, któremu uparcie nadaje się nowy sens, nabiera go, jeśli nie natrafi na wystarczający opór innych użytkowników.

Jak można działać słowami, nadając neutralnym znaczeniom mroczną treść, pokazano przy okazji walki z „gender”. Tym specjalistycznym, naukowym terminem zaczęto nazywać jakąś wymyśloną, demoniczną ideologię i wroga numer jeden rodziny, narodu i wiary. W ślad za „gender” poszedł „uchodźca”. Słowo to nie oznacza już dziś „osoby, która musiała opuścić swoje miejsce zamieszkania ze względu na zagrożenie życia, zdrowia bądź wolności”, lecz „terrorystę”, który czyha na „nasze kobiety” i nasze życie. Słowo „uchodźca” ma dziś też wielką zdolność mobilizowania tłumów przeciwko wszelkim wrogom wskazanym przez władzę.

Mniej spektakularne, a równie głębokie zmiany dokonują się w obrębie innych słów. To, że pewną wersję agresywnego nacjonalizmu przepracowano na „polski patriotyzm”, widać przede wszystkim na uroczystościach sportowych, religijnych i ulicznych, ale dla PiS Kościół, ulica i stadionowi chuligani to nobilitowane i skuteczne narzędzia władzy.

Nowe znaczenie uzyskało określenie „patriotyzm gospodarczy”. Jego siła związana jest z odrzuceniem pozytywnych znaczeń „globalizmu” czy „wolnego rynku”. Prezes Kaczyński nie lubi tego, co uniwersalne i wykraczające poza granice obszaru, nad którym może niepodzielnie panować, stąd też wielki renesans „państwa narodowego” i „narodowej gospodarki”. A także upadek tego, co wymyka się kontroli PiS, czyli „społeczeństwa obywatelskiego”. Prezes woli mówić o „wspólnocie państwowej”, bo tę da się zdyscyplinować (na przykład przy pomocy żołnierzy obrony terytorialnej), a obywatele nader często należą do ludzi „drugiego sortu” – a więc nieposłusznych władzy. Wzorcem „posłuszeństwa” w słowniku PiS jest bycie „niepokornym”, czyli wazeliniarzem pracującym w reżimowych mediach. To piękne słowo z tytułu książki Bohdana Cywińskiego („Rodowody niepokornych”) zostało już chyba bezpowrotnie zawłaszczone przez żołnierzy pisowskiej propagandy.

Pojęcie, które z kolei zostało zupełnie wyrzucone ze słownika, to „równość”. W programie PiS to słowo ma charakter historyczny i negatywny, związane jest z komunistyczną urawniłowką, ale tak naprawdę chodzi o to, że PiS ma awersję do języka praw, do równych praw wszystkich, w szczególności kobiet czy mniejszości. Bo według PiS w narodzie rządzonym przez autorytarną władzę każdy musi znać swoje miejsce (kobieta w domu, mężczyzna na barykadach, opozycja w więzieniu). Zwłaszcza jeśli emanacja tej władzy, czyli prezes, ma być całkowicie wolna. I jest. Stąd tytuł Człowieka Wolności dla Kaczyńskiego jest w pełni uzasadniony. Zwłaszcza że ta wolność polega również na pracy nad językiem. W przyszłym roku prezes Kaczyński niechybnie powinien uzyskać tytuł Wielkiego Językoznawcy. Panowie „niepokorni”, co wy na to?

bycie

wyborcza.pl

Rejtan spod Bełchatowa

Agata Kupracz, 07 lutego 2017

DGWRP\Witamy_w_Polsce

DGWRP\Witamy_w_Polsce (Fot. Tomasz Stanczak / Agencja Gazeta)

Wójt gminy z województwa łódzkiego nie zamierza wprowadzić u siebie reformy edukacji.

Rusiec. Niewiele ponad 5 tys. osób. Wójt – Dariusz Woźniak. Z wykształcenia lekarz weterynarii. Bezpartyjny. Na czele gminy od 15 lat.

– Wójtem bywam, a umrę weterynarzem – zaznacza. Przez dziesięć lat był w każdym gospodarstwie, zna każdego mieszkańca, każde zwierzę i większość problemów, które trapią ludzi. Dlatego zapowiada obronę gminy przed – jak mówi – szkodliwymi działaniami rządu.

– Wypowiadam się nie politycznie, ale z punktu widzenia dzieci w mojej gminie. Takie małe gminy zostaną okradzione.

W gminie położonej w powiecie bełchatowskim jest po dziewięć roczników (klas) w dwóch zespołach szkół (w każdym podstawówka i gimnazjum). Łącznie około 400 uczniów. Na każdego przypada ponad 8 tys. zł subwencji oświatowej rocznie. Gdyby gmina miała szkołę ponadgimnazjalną, nie byłoby problemu. Dzieci po dziewiątej klasie zostałyby w gminie – subwencja też. Ale Rusiec szkół ponadgimnazjalnych nie ma (podobnie jak większość gmin wiejskich). Jeśli dziewiąty rocznik (teraz trzecia gimnazjum) przejdzie do szkół średnich w pobliskim Wieluniu, Szczercowie czy Bełchatowie, to tam wpłynie subwencja.

– Pół miliona złotych. W skali jednej kadencji wójta to strata 2 milionów – wylicza Woźniak i dodaje, że potrzebuje tych pieniędzy na przedszkole. To wymaga remontu, a wójt chce wybudować nowe.

Zobacz: Reforma edukacji krzywdzi nasze dzieci

Było jedenastu dyrektorów, jest dwóch

Według wójta Rusiec ma najlepiej skonstruowany system edukacji w Polsce. Przed 2003 rokiem w gminie było jedno przedszkole, dwie szkoły podstawowe, gimnazjum i gimnazjalny oddział zamiejscowy. Wszędzie po kilku dyrektorów i wicedyrektorów. W sumie na terenie małej gminy – jedenastu.

– Poprzedni wójt miał ręce związane, bo nie wiedział, z którym dyrektorem rozmawiać. Jeden był niezadowolony z drugiego, drugi z trzeciego, a wójt nie był zadowolony z nikogo. I był problem.

W 2003 roku gmina Rusiec rozwiązała wszystkie szkoły – od przedszkoli do gimnazjów. Była wtedy jedyną w Polsce, w której przez półtora miesiąca nie było żadnej szkoły.

– Od nowa zbudowaliśmy dwa zespoły szkolno-przedszkolne: w Ruścu i Woli Wiązowej – tłumaczy wójt. – W każdym tym zespole jest tylko jeden dyrektor.

Potrzebna reforma, lecz inna

Przed gminną reformą nauczyciel był zatrudniony np. w szkole podstawowej w Ruścu, ale nie miał pełnego etatu. Musiał w czasie przerwy przyjeżdżać do gimnazjum w innej wsi, by wyrobić 18 godzin etatowych.

– Dzisiaj nauczyciel jest zatrudniony w zespole szkół. I każdy ma kilka nadgodzin, parę złotych więcej do kieszeni. Co ja mam tutaj psuć? To byłoby chore, gdybym zlikwidował gimnazjum – mówi Woźniak.

Za reformę likwidującą szkoły i dyrektorskie stołki wójt stanął przed sądem administracyjnym. Sprawę wytoczoną z inicjatywy swego poprzednika wygrał.

– Dla mnie najważniejsze jest dobro dziecka – mówi. – Biłbym brawo i całkowicie popierał reformę, która polegałaby na przykład na rozwoju szkolnictwa zawodowego. Dobre byłoby, gdyby gimnazjalista szedł do zawodówki, uczył się zawodu. Nie każdy musi skończyć studia czy nawet zdać maturę. Natomiast ta reforma edukacji to złodziejstwo, i tyle.

Będzie walka na pisma?

Wójt zapowiada, że obwody szkolne, które sam wyznaczył w 2003 roku, pozostaną niezmienne.

– Nikt mnie nie zmusi do zmiany. Pan wojewoda może podjąć decyzję zastępczą zamiast rady gminy i samemu te obwody zmienić. Ja takiego projektu uchwały radzie nie przedłożę.

Wojewodą łódzkim jest prof. Zbigniew Rau, były senator PiS. Czy wójt sądzi, że administracja rządowa po prostu pozwoli mu zbojkotować reformę?

Woźniak: – Jeżeli kurator będzie mądry, domyśli się, że gdy jakaś gmina nie przedstawia mu nowej sieci szkół, to po prostu niczego nie zmienia. Jeśli będzie miał wówczas pytania, będzie wysyłał do mnie pisma, a ja będę odpowiadał.

Kuratorem łódzkim jest Grzegorz Wierzchowski, wcześniej nauczyciel ze Zduńskiej Woli i wizytator. Na moje pytanie: „Co zrobi z gminą Rusiec”, nie odpowiedział. Przepis mówi jednak, że nawet jeśli gmina nie przedstawi kuratorowi projektu uchwały zmieniającej obwody szkolne, wygaszenie gimnazjów i tak dojdzie do skutku. To określa sejmowa ustawa. I co na to wójt?

– Niech się martwią kurator i wojewoda. Ja się nie ugnę.

Dziesięciu nauczycieli musi odejść

Woźniak nie ma złudzeń co do tego, czy reforma spowoduje zwolnienia nauczycieli.

– Skoro ubędzie jeden rocznik, to zabraknie pracy i pieniędzy dla tych, którzy dziś pracują – tłumaczy.

W dwóch zespołach szkolno-przedszkolnych pracę może stracić dziesiątka z 70 nauczycieli. Dlaczego aż tylu? Wójt wyliczył, że roczny koszt zatrudnienia nauczyciela to około 50 tys. – Stracimy pół miliona złotych, to dziesięć etatów – kalkuluje. I dziwi się, czemu inni wójtowie nie mówią głośno o zwolnieniach.

To nie do pana Jarosława Kaczyńskiego czy pani minister Anny Zalewskiej, ale do mnie nauczyciel przyjdzie pytać, dlaczego nie znalazłem mu pracy, dlaczego nie mam dla niego godzin czy etatu. Dlaczego się nie postarałem? A jak mam się postarać, skoro jeden rocznik uczniów z gminy zostanie rozrzucony po kilku okolicznych miastach?

A zatem, co zrobi wójt, kiedy nauczyciele przyjdą do niego z pretensjami?

– Pan Kaczyński już to wymyślił. Wprowadzi kadencyjność w wyborach i po prostu nie będę już wójtem.

CO GMINA, TO SYTUACJA

Minister edukacji Anna Zalewska mówi, że gimnazja mogą się przekształcić w inne typy szkół, np. licea. Ale gmina Rusiec jest za mała, by uruchomić szkołę ponadgimnazjalną i konkurować z pobliskim Bełchatowem czy Wieluniem. Podobne problemy ma wiele miejscowości.

* W Żołędowie (gmina Osielsko, woj. kujawsko-pomorskie) jest jedna szkoła: gimnazjum. Po wygaszeniu mogłaby stać się ośmioletnią podstawówką, ale w gminie są już dwie. Na szkołę ponadgimnazjalną nie ma zapotrzebowania – dziesięć kilometrów dalej, w Bydgoszczy, liceów i techników jest pod dostatkiem.

* w Łodzi wygaszone zostanie m.in. nowe gimnazjum pływackie, które w 2016 roku przyjęło pierwszy i ostatni rocznik.

* W gminie Iwkowa (woj. małopolskie) są dwa gimnazja i pięć podstawówek. Teraz w dwóch podstawowych mają uczyć się tylko klasy I-III. Pozostałe dzieci będą dowożone do reszty budynków, które przejmą rolę „podstawówek starszych”.

* W Piaskach (gmina Barwice, woj. zachodniopomorskie) jedyna szkoła podstawowa ma zostać przeniesiona do Barwic, bo nie pomieści ośmiu roczników. Gmach szkoły opustoszeje, a dzieci będą dojeżdżać.

burmistrz

wyborcza.pl

Andrzej Friszke

Friszke rozbija w OKO.press 14 mitów Cenckiewicza o Wałęsie: to oszczerstwa, insynuacje i manipulacje

08 lutego 2017

Lech Wałęsa w Stoczni po podpisaniu Porozumień Sierpniowych

Lech Wałęsa w Stoczni po podpisaniu Porozumień Sierpniowych (SYGMA/FREE)

Pan Sławomir Cenckiewicz po raz kolejny zabawił się w prokuratora i wysmażył akt oskarżenia przeciw Lechowi Wałęsie w 14 punktach. Wyprowadza swoje rojenia z wybranych dokumentów, omijając inne oraz szukając takich świadków, którzy poprą prokurowane przez niego zarzuty. Mało rozumie z dziejów i ducha „Solidarności”

OKO.press poprosiło wybitnego historyka prof. Andrzeja Friszke o odpowiedź na  tekst dr hab. Sławomira Cenckiewicza „14 mitów”, który w sugestywny sposób przedstawia Lecha Wałęsę jako pionka w rękach komunistycznych władz i esbeków.

To ich polecenia czy oczekiwania miały decydować o tym, co Wałęsa mówi i robił w czasie Sierpnia ’80, gdy kierował „Solidarnością” w latach 1980-81, a także w stanie wojennym aż do zwolnienia z Arłamowa, gdzie był przetrzymywany do listopada 1982 r.

Prof. Friszke, wybitny historyk najnowszych dziejów Polski, autor monografii „Rewolucja Solidarności”, napisał porywająca polemikę, gorącą i rzeczową zarazem, z odwołaniem do faktów i zasad warsztatu historyka.

Pan Sławomir Cenckiewicz po raz kolejny zabawił się w prokuratora i wysmażył akt oskarżenia przeciw Lechowi Wałęsie w 14 punktach. Wyprowadza swoje rojenia z wybranych dokumentów, omijając inne oraz szukając takich świadków, którzy poprą prokurowane przez niego zarzuty. Mało rozumie z dziejów i ducha „Solidarności”

Artykuł Cenckiewicza – de facto akt oskarżenia – oparty jest na dokumentach selektywnie dobranych i wyrwanych z kontekstów tak, aby wyglądało to wiarygodnie dla znajdującego się pod wrażeniem licznych cytatów i szczegółów czytelnika.

W istocie jednak pan Cenckiewicz od lat powtarza to samo, nie przyjmując do wiadomości istnienia dokumentów, które przeczą jego tezom, oraz ignorując ustalenia innych historyków.

Przemawia z właściwym sobie tupetem zarzucając m.in. niżej podpisanemu, że należy do „zideologizowanych historyków”, a obrona Wałęsy oparta jest na „odmowie wiedzy źródłowej”, „próbie narzucenia obowiązującej interpretacji”, „swoistej »odporności” na wciąż odnajdywane archiwalia”.

Pan Cenckiewicz wyraźnie napisał o sobie, tak właśnie postępuje, nie stroniąc też czasami od inwektyw.

Cenckiewicz nie lubi czytać

Do tych cech Cenckiewicza należy dodać kolejne – brak zdolności korzystania z ustaleń innych historyków, ustaleń opartych o solidne badania archiwalne.

Pan Cenckiewicz najwyraźniej nie lubi czytać, skoro nie zauważył pracy Grzegorza Majchrzaka „Solidarność na celowniku. Wybrane operacje SB przeciwko związkowi i jego działaczom” (Zysk i s-ka, 2016 r.), czy mojej monografii „Rewolucja Solidarności 1980-1981” (Znak, 2015 r.).

Pan Cenckiewicz może nas nie lubić, czemu wiele razy dawał wyraz, ale obie publikacje oparte są na archiwaliach IPN i jeśli nawet nie wierzy w naszą uczciwość, powinien zajrzeć do akt, których sygnatury są podawane.

Woli tego jednak nie robić, wygodniej jest nie wiedzieć, udawać, że nie ma tego, co nie pasuje do tezy. I wyprowadzać swoje rojenia z wybranych dokumentów, omijając inne oraz szukając takich świadków, którzy poprą prokurowany przez niego akt oskarżenia.

Odpowiedź na wszystkie 14 punktów Cenckiewicza wymagałaby całego traktatu, którego nie ma potrzeby pisać, wystarczy odesłać do odpowiednich fragmentów wymienionych książek i stojących za nimi akt IPN. Na kilku przykładach manipulacji warto się jednak zatrzymać, by pokazać metodę pisania pana Cenckiewicza.

Mityczny skok przez płot

Początek strajku sierpniowego 1980 r. – Cenckiewicz twierdzi, że Lech Wałęsa został wysłany przez władze (dostarczony motorówką), by kontrolować wydarzenia. Powraca sprawa skoku Wałęsy przez płot (nie było) i jego domniemanej agenturalności, na co pośrednim dowodem mają być pisane wiele lat potem wspomnienia I Sekretarza KC PZPR Edwarda Gierka i jego wieloletniego doradcy Pawła Bożyka.

Świadkowie z tego szczebla władzy robią na czytelniku wrażenie. Wygodnie zatem jest ominąć dokumenty z epoki, zwłaszcza zapisy posiedzeń Biura Politycznego, czyli najwyższego kierownictwa partii-państwa.

Tymczasem, gdy wybuchł strajk 14 sierpnia 1980 r., sekretarz KC Stanisław Kania informuje towarzyszy po rozmowie z kierownictwem PZPR w Gdańsku: „komitet strajkowy rozmawia z dyrektorem. Próbują wyłączyć z rozmów Wałęsę.” Wyłączyć, a nie włączyć.

Następnego dnia Kania przyznaje się do niewiedzy: „Nie było sygnałów o przygotowaniach do strajku. Zostali zaskoczeni.” Gierek w podsumowaniu mówił, że sytuacja może „zmusić do użycia siły. Dziś już o tym nie dyskutujemy, ale jutro trzeba do tego wrócić.”

16 sierpnia Józef Pińkowski (wkrótce premier) mówił: „Nowym elementem jest powołanie »wolnego związku zawodowego«, to sukces KOR.”

Te wzmianki można kontynuować, ale wystarczy odesłać czytelnika do mojej „Rewolucji Solidarności” czy wznowionego przez IPN tomu protokołów Biura Politycznego „PZPR a Solidarność 1980-1981”. Nie ma wątpliwości, że kierownictwo PZPR, czyli państwa, było zaskoczone strajkiem.

W żadnym z dokumentów nie ma sugestii, że Wałęsa to „nasz człowiek”. Przywoływanie na dowód wynurzeń jednego z wicepremierów Aleksandra Kopcia, pisanych już po 1989 r., jest zabawne.

Cenckiewicz powinien wiedzieć, że wicepremier od przemysłu maszynowego nie mógł mieć wiedzy tak tajnej jak operacyjne dokumenty SB. A negocjacje prowadził ze strajkującymi na Śląsku (czego Cenckiewicz nie zauważa), więc tym bardziej nie było powodu, by znał takie tajemnice dotyczące Gdańska. Cały wywód Cenckiewicza oparty jest więc na niczym.

Dodajmy: Edward Gierek, podobnie jak Aleksander Kopeć, mieli poczucie klęski politycznej, której przyczyną był strajk sierpniowy, powstanie „Solidarności”, no i Lech Wałęsa. Chętnie snuli wizje spisków, które ich odsunęły od władzy, szukali racjonalizacji swojej porażki.

Z pewnością byliby zaskoczeni, że stali się inspiracją dla antykomunisty Cenckiewicza.

Czego Cenckiewicz nie zauważa

Najważniejszym dokumentem dotyczącym przebiegu sierpniowego strajku i roli w nim Wałęsy jest stenogram negocjacji z dyrektorem Stoczni, opublikowany przez Andrzeja Drzycimskiego i Tadeusza Skutnika w książce „Gdańsk. Sierpień ’80. Rozmowy” (Editions Spotkania, Paryż 1986, Gdańsk 1990).

Na ponad 400 stronach można śledzić sposób negocjowania przez Wałęsę punktu po punkcie. I nie można mieć wątpliwości, że Wałęsa negocjuje nieustępliwie, umiejętnie, uparcie.

Niewygodne? A zatem w rozumowaniu pana Cenckiewicza ten stenogram nie istnieje, nie jest przywoływany. Czytelnik wtłaczanej wizji nie powinien mieć wątpliwości, lepiej go o tym nie informować.

Z całego kontekstu zostaje wyrwane oświadczenie Wałęsy o zakończeniu strajku 16 sierpnia, jako kolejny dowód na realizowanie poleceń władz.

Dlaczego Wałęsa ogłosił koniec strajku? Bo wynegocjował porozumienie we wszystkich punktach. Dopiero wówczas dowiedział się, że trwania strajku żądają też inne zakłady Trójmiasta i przyłączył się do dążących do kontynuowania strajku.

Wymagało to odwagi przeciwstawienia się ogromnej części dotąd strajkujących, którzy po uzyskaniu podwyżki i gwarancji bezpieczeństwa chcieli jak najszybciej iść do domów.

Świadectwa z epoki i notatki SB dotyczące tego z pewnością dramatycznego momentu Cenckiewicza nie interesują. Zaburzałyby jednoznaczność obrazu. Woli cytować późniejsze wspomnienia ludzi, którzy w następnych miesiącach nabyli niechęci, czasem wrogości do Wałęsy.

Dalszy ciąg strajku, w którym były także dramatyczne zwroty, już pana Cenckiewicza nie interesuje. Nie pisze więc o próbie rozbicia MKS [Międzyzakładowego Komitetu Strajkowego] i jednoznacznej postawie Wałęsy ani o jego roli w podtrzymywaniu ducha strajkujących (esbecy zwracali na to uwagę), ani o negocjacjach z wicepremierem Mieczysławem Jagielskim, ani o podpisaniu porozumienia w sytuacji do końca dramatycznej.

A to wszystko budowało pozycję Wałęsy, jego legendę przywódcy, lidera, głosu ludu.

Nie zauważa więc Cenckiewicz charakterystyki Wałęsy sporządzonej przez SB 23 sierpnia 1980 r., w której czytamy: „Cieszy się dużym uznaniem i autorytetem wśród strajkujących stoczniowców. Posiada zdolność podporządkowania sobie współpracowników. (.) Zwolennik twardej dyscypliny i porządku w działaniach (.) Aktywnie realizuje dążenia grup antysocjalistycznych do stworzenia poza partią tzw. Niezależnych przedstawicielstw środowiskowych” („Rewolucja Solidarności”, s. 83).

Czy to przeczy wyznaniu Wałęsy, cytowanemu przez Cenckiewicza, że „przyszedł do mnie esbek i zaproponował spotkanie z Gierkiem w Pruszczu”? Nie przeczy.

Trwał ogromny strajk, ogarniał kolejne ośrodki przemysłowe. Władze próbowały różnych sposobów, by strajk złamać lub zneutralizować jego przywódców. Nic z tego nie wyszło, jak wskazują protokoły Biura Politycznego i notatki sporządzane w MSW, które jeszcze 30 sierpnia brało pod uwagę uderzenie na stocznię.

Zadecydowały jednak rozmowy, negocjacje, w których Wałęsa był bardzo aktywny. Zapisy tych negocjacji są w cytowanej książce Drzycimskiego i Skutnika, fragmenty w słynnym filmie „Robotnicy ‘80”.

Niewygodne źródła dla wizji Cenckiewicza.

Spór Wałęsa-Kuroń. „Rewelacje” Wyszkowskiego służą Cenckiewiczowi

Sławomir Cenckiewicz jak sensację opowiada czytelnikom o konflikcie Wałęsy z Jackiem Kuroniem i innymi korowcami jesienią 1980 r. Powtarza tezę, że Kuroń przyjechał do Gdańska „z gotowym projektem politycznym, który zakładał podporządkowanie związków zawodowych radom zakładowym.”

Zapomina tylko dodać, że autorem tego projektu, już wypracowanego w Gdańsku, był Lech Kaczyński, co obszernie uzasadniam w swojej książce.

Twierdzi też, że Kuroń chciał oskarżyć Wałęsę o to, że jest agentem SB i usunąć ze stanowiska przewodniczącego powstającego Związku.

Te rewelacje pochodzą od Krzysztofa Wyszkowskiego, który o niecnych zamiarach Kuronia informował agenta SB o pseudonimie „Ronson”, czyli dziennikarza Jerzego Brodzkiego, formalnie pracującego dla Amerykanów, w istocie dla SB. Raporty z tych rozmów są w archiwum IPN, cytuję je w swojej książce i podaję sygnaturę (s. 97).

Wyszkowski nie cierpiał już wtedy Kuronia, ale grał na Wałęsę. I swoimi mniemaniami i obsesjami karmił Brodzkiego.

Kuroniowi nie można zarzucić, że był głupcem pozbawionym wyobraźni, a musiałby nim być, gdyby chciał wyrzucić robotnika Wałęsę i zasiąść na jego fotelu. Trzeba rozumieć, że był to ruch robotniczy i tylko robotnik mógł być jego przywódcą. Nie inteligent, nie zawodowy opozycjonista.

Pan Cenckiewicz nie chce tego rozumieć, bo mało rozumie z dziejów i ducha „Solidarności.” Widzi pojedynczych ludzi, drzewka, a nie widzi lasu.

Widzi wybrane dokumenty, ale nie umie ich odczytać w kontekście innych, choćby stenogramów z wieców, wystąpień, narad, treści biuletynów, które pokazują klimat wewnętrzny w „Solidarności”.

O tym, że Kuroń z Wałęsą toczył spór, wiadomo od początku, od jesieni 1980 r. Kuroń sam to opisał we wspomnieniach (do takich wspomnień pan C. jednak nie zagląda). Prawdą jest, że „bezpieka odnotowywała niemal każdą dyskusję oponentów Wałęsy”, ale nic nie wiadomo o tym, by Wałęsę o tym informowano, jak chciałby Cenckiewicz.

Zwrot w stronę Kościoła, czyli pominięte tło konfliktu z Kuroniem

Nie miejsce tu na omawianie dziejów sporu Kuroń-Wałęsa, uczyniłem to obszernie w swojej książce. Nie sposób jednak nie zauważyć – a Cenckiewicz w ogóle tego nie widzi – że Wałęsa szukał od września 1980 r. oparcia o Kościół, był przyjęty przez kardynała Wyszyńskiego, we wszystkich istotnych kwestiach radził się Kościoła.

W całym rozumowaniu pana Cenckiewicza konflikt Wałęsy z Kuroniem to wynik nacisków władz i SB-ków, którzy żądali, by Wałęsa pozbył się „ekstremy”. Kościoła w tekście Cenckiewicza po prostu nie ma, choć od lat dostępne są dokumenty dotyczące tych spraw, opublikowane przez Petera Rainę (w tym fragmenty diariusza prymasa Stefana Wyszyńskiego) i ks. bp. Orszulika.

Otóż Kościół nalegał na Wałęsę, by odsunął korowców, nie ufał Kuroniowi i było to zbieżne z oczekiwaniami władz PRL. W ocenie i władz, i Kościoła „Solidarność” powinna być tylko związkiem zawodowym, unikać akcentów politycznych, nie podniecać, nie radykalizować.

Ofiarą tych nacisków padła Anna Walentynowicz, którą odsunięto, ale i tego Cenckiewicz konsekwentnie nie zauważa mimo opublikowanych źródeł, winę składając wyłącznie na zły charakter Wałęsy.

Władze istotnie obawiały się obalenia Wałęsy, bo wyobrażały sobie, że na jego miejsce przyjdzie radykał, najpewniej od Kuronia, np. Andrzej Gwiazda. A tego nie chciała ani władza, ani Kościół.

Wałęsa więc manewrował, trzymał się blisko Kościoła, długo trzymał na dystans Kuronia, wyrzekał na korowców, łudził partię, że „Solidarność” nie będzie wszczynać nowych konfliktów, że poskromi radykałów, ale nie dał władzy tego, czego chciała – zgody na aresztowanie Kuronia i Michnika.

To jest ten kontekst, ten las, którego Cenckiewicz nie widzi. I w tej ślepocie jest konsekwentny.

Kryzys bydgoski. Cenckiewicz oskarża Wałęsę, bo nie widzi kontekstu

Kolejny punkt aktu oskarżenia to zachowanie Wałęsy w czasie kryzysu bydgoskiego (marzec 1981 r.), czyli niechęć do wszczęcia strajku generalnego i dążenie do wynegocjowania porozumienia, które spowoduje, że strajku nie będzie. I znów, jak to u Cenckiewicza, brakuje kontekstu, dobrze przecież opisanego.

„Archiwum Solidarności” wydało stenogramy wszystkich posiedzeń Krajowej Komisji Porozumiewawczej, gdzie można odnaleźć wszystkie argumenty, a także zapis negocjacji z komisją rządową.

Znane i opublikowane są protokoły obrad Biura Politycznego, znamy też zapis rozmów Jurija Andropowa [wtedy szef KGB, potem I sekretarz KC KPZR] i Dmitrija Ustinowa [wtedy sowiecki minister obrony] ze Stanisławem Kanią [I sekretarzem KC PZPR] i Wojcechem Jaruzelskim, zapis sporządzony w Moskwie.

Cenckiewicz tego wszystkiego nie widzi, a może w ogóle nie czytał? Przedstawia Wałęsę jako kapitulanta, w dodatku skupionego na walce ze swym konkurentem Gwiazdą.

Autor antywałęsowskich pamfletów nie chce zapoznać się z tak ważnym dokumentem, wynalezionym przez Tomasza Mianowicza w archiwach byłej NRD, jakim jest zapis narady wschodnioniemieckich generałów z dowódcą Układu Warszawskiego Wiktorem Kulikowem na początku kwietnia 1981 r.

Sowiecki marszałek nie krył irytacji, że w Polsce nie doszło do pożądanego zwarcia i wprowadzenia stanu wojennego. Czy eskalacji tamtego konfliktu wymaga dziś od Wałęsy Cenckiewicz?

Owszem, Wałęsa zapłacił wtedy wysoką cenę za upór i zdecydowanie, za konflikt z wieloma działaczami, którzy chcieli przesądzić walkę wzorem Sierpnia. Wtedy właśnie zaczęto walczyć z nim oskarżeniami o konszachty z bezpieką, odpowiednie wypowiedzi Cenckiewicz przywołuje. Wraz z doradcami Wałęsa uratował jednak trwanie „Solidarności” na dalszych dziewięć miesięcy.

I znów Cenckiewicz nie widzi lasu, a tylko pojedyncze drzewa. Cytuje esbeckie dokumenty na dowód, że władze chcą, by Wałęsa nie przegrał, by zarazem osłabił radykałów.

Tak, to prawda, władze nie były jeszcze zdecydowane na stan wojenny, choć przygotowania trwały. Chciały grać z „Solidarnością”, liczyły na jej pęknięcie, uznawały Wałęsę za lidera, z którym można negocjować, ścierać się, ale i zawierać kompromisy.

I tak było aż do późnej jesieni 1981 r. Czy Wałęsa spotkał się (raz?, dwa razy?) z gen. Adamem Krzysztoporskim, wiceministrem spraw wewnętrznych, szefem SB? Sprawę tę badał Grzegorz Majchrzak.

Być może spotkał się, ale czy to świadczy o czymś niegodnym, że przewodniczący dziesięciomilionowego Związku odbył rozmowę z wiceministrem spraw wewnętrznych?

Można nawet wyobrazić sobie jej przebieg na podstawie wcześniejszej rozmowy Wałęsy z premierem Jaruzelskim, opisanej przez generała. Ale trzymajmy się faktów.

Wybory przewodniczącego „S”. Cenckiewicz wsłuchany w notatki SB

Cenckiewicz próbuje od lat budować sensację wokół notatek bezpieki dotyczących wyborów na przewodniczącego „Solidarności” na zjeździe Związku we wrześniu i październiku 1981 r. Nie ma potrzeby kwestionować prawdziwości cytowanych dokumentów, uczciwość nakazuje jednak przypomnieć nazwiska kontrkandydatów do funkcji przewodniczącego – Mariana Jurczyka, Andrzeja Gwiazdy, Jana Rulewskiego.

Żaden z nich nie byłby w stanie zapanować nad wielką „Solidarnością”, w której zaczęły się już poważne konflikty. Gdyby pan Cenckiewicz przeczytał opublikowane przez IPN trzy tomy stenogramu Zjazdu, więcej by rozumiał. W jego wywodach nie widać śladu tej lektury.

Interes władz, nadal jeszcze wahających się między wolą konfrontacji (beton wspierany przez Moskwę z Tadeuszem Grabskim i Stanisławem Kociołkiem, ale też stopniowo Kiszczak i Jaruzelski) a liczącymi jeszcze na wchłonięcie „Solidarności” przez system (Kania) nakazywał tym ostatnim stawiać na Wałęsę, a nie na radykałów, masowe wystąpienia i groźbę destabilizacji kraju.

Do uniknięcia zderzenia dążył też Kościół, nie chciał tego również Zachód. Wszyscy oni trzymali kciuki za Wałęsę i jego pozostanie na czele „Solidarności”. Zwycięstwo Wałęsy w wyborach na Zjeździe było więc sukcesem tych wszystkich sił, a nie efektem „starań SB”.

Cenckiewicz tego nie rozumie, bo w ogóle niewiele rozumie z polityki, którą wedle jego wyobrażeń mają zastąpić gromkie deklaracje wrogości i manifestowania ideologicznych pryncypiów, wygrażanie pięścią i rzucanie inwektyw.

Takich oczekiwań oczywiście Wałęsa nie zaspokajał, niewielkie też było na nie zapotrzebowanie w kraju, gdzie po kawałek mięsa na kartkę stało się godzinami, czasem od 6 rano. I często go brakowało. W oczy wielu rodzin zaglądał głód.

Tak było jesienią 1981 r. i o to poszły najpoważniejsze konflikty z władzami.

Wałęsa hamował jak umiał radykalizm narastający od dołu i wraz ze swoją ekipą szukał do końca możliwości kompromisu, by Polska nie wpadła w anarchię lub wielkie rozruchy, nieuchronnie grożące sowiecką inwazją.

Zarazem próbował utrzymać jedność Związku, stąd jego zwrot ku radykałom na początku grudnia 1981 r. To jest ten las, którego Cenckiewicz nie widzi. Woli zająć się życiem prywatnym Wałęsy, jego domniemaną miłostką.

Wałęsa i stan wojenny. Oszczerstwa Cenckiewicza

Oszczerstwem jest zdanie: „Wałęsa nie znał d o k ł a d n e g o terminu wprowadzenia stanu wojennego.” To zdanie sugeruje, że wiedział, iż stan wojenny będzie wprowadzony, nie znał tylko – czego – dnia? godziny?

Za tą insynuacją kryje się oskarżenie – wiedział, a nie powiedział innym. Oszczerstwo Cenckiewicza nie jest oparte na niczym, na żadnych źródłach.

Wszyscy uczestniczący w życiu politycznym ze strony „Solidarności” i Kościoła wiedzieli, że jest groźnie, może być konfrontacja, w Sejmie leży projekt o nadzwyczajnych pełnomocnictwach. Przywódcy Związku próbowali to zablokować w Sejmie, zarazem szykowali się do konfrontacji. Zapisy narad są opublikowane, ale Cenckiewicza nie interesują.

Oszczerstwem jest również zdanie, że Wałęsa „był gotowy na współpracę z komunistami pomimo zbrojnej napaści na Solidarność.” Rzekomo dlatego bez oporu dał się zawieźć do Warszawy. Pewnie bardziej by panu Cenckiewiczowi pasowało, gdyby rzucił się z nożem na milicjantów, którzy przyszli zabrać go z domu.

Od 13 grudnia Wałęsa nadal był osobą kluczową, od której zależało, co stanie się dalej. Mógł skapitulować i wystąpić w telewizji z apelem o respektowanie praw stanu wojennego. Byłby to koniec „Solidarności”. Nie uczynił tego.

Mógł wejść w próbę wznowienia „Solidarności” bez ekstremy, co mu sugerował Stanisław Ciosek (opisuję tę rozmowę w artykule opublikowanym w „Ale Historia”, 14 marca 2016 r.,czego naturalnie Cenckiewicz nie czytał).

Odmówił, żądał spotkania z Komisją Krajową (nie wiedział jeszcze, że są internowani) i doradcami, zwłaszcza Bronisławem Geremkiem. Chciał wznowić negocjacje, ale władze chciały, by skapitulował i dał się wykorzystać jako szyld dla pseudo-solidarności kontrolowanej przez SB (oczywistą bzdurą jest twierdzenie, że operacja „Renesans”, czyli stworzenia nowej „Solidarności” pod kontrolą SB, miała być ograniczona do Gdańska; Cenckiewicz, jak widać dobitnie, nie zna protokołów i notatek z posiedzeń kierownictwa MSW).

Z dnia na dzień Wałęsa orientował się w sytuacji. Odmówił ustępstw, a nawet podjęcia rozmów w izolacji. Cenckiewicz tego nie widzi, podnieca się różnymi opiniami po stronie ludzi władzy, ale nawet nie zauważa, o co im chodziło.

Przywołuje fakt odwiedzenia Wałęsy przez płk. Władysława Iwańca [jego dowódcy z wojska z lat 60.], ale nie obchodzą go raporty z tych rozmów, kierowane do Jaruzelskiego. A zostały omówione i przeze mnie, i przez Majchrzaka. Zdumiewająca niechęć Cenckiewicza do czytania jest naprawdę irytująca.

Zauważa, że Wałęsę odwiedził esbek, który komunikował się z nim w stoczni przed 1976 r., co niewątpliwie było próbą zaszantażowania go ujawnieniem tych kontaktów, ale nie dodaje, że i w tej sytuacji Wałęsa nie uległ.

Cenckiewicz nie zauważył też oczywiście, że na naradzie ścisłego kierownictwa MSW 27 grudnia 1981 r. wiceminister MSW gen. Bogusław Stachura, referując sprawę przyszłości ruchu związkowego, powiedział: „muszą być branżowe, ale na czele ich federacji nie może stać Wałęsa” (odpowiedni dokument jest w IPN).

Opisując internowanie Wałęsy Cenckiewicz epatuje liczbą butelek wina i wódki, ale nie widzi istoty rzeczy. Wszystko służy poniżeniu Wałęsy, ośmieszeniu, wykazaniu jakim rzekomo małym był człowiekiem.

Nie widzi zaś, że w izolacji od kolegów i doradców, mimo zachęt ludzi Kościoła do szukania kompromisu, Wałęsa nie uległ, nie poszedł na żaden kompromis.

A wiemy to z akt oficerów BOR pilnujących Wałęsy i ślących notatki do zwierzchników, które opublikowali Grzegorz Majchrzak i Tomasz Kozłowski („Kryptonim 333”, Chorzów 2012). Należy zalecić Cenckiewiczowi przeczytanie tej książki, a nie tylko zestawiania liczby butelek.

Powinien się też zapoznać z opracowaniami zamieszczonymi w ostatnim numerze półrocznika „Wolność i Solidarność”, gdzie Tomasz Kozłowski opisuje te sprawy, a niżej podpisany referuje okoliczności zwolnienia Wałęsy i porzucenia pomysłu wytoczenia mu procesu, na co nalegała Naczelna Prokuratura Wojskowa.

By poznać okoliczności sprawy rozmowy braci czy fałszowania dokumentów mających Wałęsę skompromitować, Cenckiewicz powinien przeczytać rekomendowaną już książkę Majchrzaka. Bez czytania nie da się uprawiać zawodu historyka! Nie wystarczą emocje i wizje.

Cenckiewicz nie odróżnia gry słowami od realnych zachowań

Polemizowanie ze Sławomirem Cenckiewiczem jest zadaniem trudnym nie tylko ze względu na jego agresywność, tupet i upór nieczytania. Zbyt często trzeba tłumaczyć okoliczności podstawowych faktów, co zamienia się w próbę pisania podręcznika.

Cenckiewicz nie rozumie najprostszych gier Wałęsy – półobietnic składanych po to, by sondować przeciwnika, ale zaraz się z nich wycofać.

Tak rozmawiał z płk Władysławem Kucą [szef Biura Studiów MSW, które rozpracowywało „Solidarność”], Kiszczakiem, płk. Bolesławem Klisiem z Prokuratury Wojskowej i płk. Hipolitem Starszakiem z SB. Łudził, zapalał światełko, ale nic dalej nie robił.

Cenckiewicz nie odróżnia gry słowami od realnych zachowań i działań. I co z tego, że Wałęsa mówił, iż „skłonny jest” działać w PRON [Patriotyczny Ruch Odrodzenia Narodowego, fasadowa organizacja powołana przez władze stanu wojennego], skoro nie uczynił nawet kroku, by coś takiego zrobić?

Lech Wałęsa zawsze i w każdych okolicznościach mówił, że polskich spraw nie da się rozwiązać inaczej niż w drodze porozumienia. A to porozumienie musi być oparte na uznaniu partnerstwa i na niezależności „Solidarności”.

Był w tym zgodny ze stanowiskiem Kościoła i Jana Pawła II, który – przypomnijmy – wymusił zgodę władz na spotkanie z Wałęsą w czasie pielgrzymki do Polski w czerwcu 1983 r.

Wałęsa walczył bez wzywania do przemocy, do gwałtu, do rozlewu krwi. Taka była zasada działania całej „Solidarności”, także w stanie wojennym. Nie wzywał do nienawiści, ale – mimo szykan i represji – stale podkreślał potrzebę dialogu i kompromisu. Dzięki temu „Solidarność” była tym czym była i odegrała taką rolę w dziejach Polski i świata, jaką odegrała.

Pan Cenckiewicz tego nie rozumie, jest ulepiony z innej gliny – zamiast dialogu i kompromisu stawia na ideologiczną krucjatę i niszczenie przeciwników. Niewiele rozumie z tamtych czasów.

friszke

wyborcza.pl