Beylin, 17.10.2016

 

PONIEDZIAŁEK, 17 PAŹDZIERNIKA 2016

„Handel stanie wiosną” na jedynce wtorkowej GW

22:10

„Handel stanie wiosną” na jedynce wtorkowej GW

Zakaz handlu w niedzielę może spowodować zamknięcie większości stacji benzynowych w kraju. Nieczynne mogą być automaty z jedzeniem i napojami, nie wiadomo, czy będą działały sklepy internetowe – pisze wtorkowa „Gazeta Wyborcza” na jedynce.

 

300polityka.pl

Bogusław Linda „przejechał się” po rządach PiS. „Wylało się ziemniako-buro-brudne…”

Bogusław Linda ostro ocenił rządy PiS
Bogusław Linda ostro ocenił rządy PiS Fot. Marcin Stępień / AG

Bogusław Linda był gościem programu Tomasza Lisa w „Onecie”. Bezlitośnie skomentował politykę rządu PiS, szczególnie w obszarze kultury. – Samo nieudacznictwo, brak kultury, brak okłady, brak inteligencji – stwierdził.

Linda rzadko ujawnia swoje poglądy polityczne, ale tym razem sobie na to pozwolił. Pytany przez Tomasza Lisa o to, co rząd PiS zrobił przez miniony rok, stwierdził: – Musiałbym zacytować Herberta: wszystko jest sprawą smaku. To, jak nami zawłaszczają, jest strasznie przykre. Tak ziemniako-buro-brudne, nieładne, że ja się czuję trochę zawstydzony.

Dziennikarz dopytywał aktora, co pod rządami nowej władzy najbardziej mu się nie podoba – To, co nigdy nie powinno się okazywać, to burakostwo, nieudacznictwo, brak kultury, brak ogłady, brak inteligencji. Raptem to, co gdzieś skrzętnie ukrywaliśmy, się wylało i nami zawłaszcza – skwitował Linda.

Aktor już wcześniej mówił m.in. o zmianach w mediach publicznych. – Szkoda mi i Jedynki, i Dwójki, bo przestały istnieć – komentował w TVN 24. Dodał, że właśnie TVP i Polskie Radio są największymi ofiarami „dobrej zmiany”.

Cały odcinek programu Tomasza Lisa można obejrzeć na stronie „Onetu”

boguslaw-linda

naTemat.pl

 

cu-kbclwgaaccb7

PAWEŁ WROŃSKI

Lewak, twój odwieczny wróg! Proponujemy ministerstwu tematy konkursów dla uczniów

17 października 2016

Zamieszki na placu Zbawiciela podczas Marszu Niepodległości, 2013 r.

Zamieszki na placu Zbawiciela podczas Marszu Niepodległości, 2013 r. (fot. Marcin Wziontek)

Mazowiecki kurator oświaty przygotowuje konkurs wiedzy na temat Lecha Kaczyńskiego, w Kielcach odbędzie się przegląd pieśni patriotycznej, mamy też olimpiadę promującą wartości rodzinne. Drodzy czytelnicy, nie śmiejcie się z tego. Przedstawcie lepiej własne propozycje. Wychowanie patriotyczne nie powinno być wyłącznie domeną MEN – powinno na nim zależeć wszystkim Polakom.

Na przykład bardzo wskazany byłby konkurs na najnowszą pieśń żołnierza wyklętego. Udział w nim będą mogli brać soliści, a także chóry – choćby patriotycznych kibiców.

Lewak – twój odwieczny wróg. Konkurs dokumentujący martyrologię środowisk patriotycznych, z naciskiem na cierpienia doznane z rąk lemingów i lewaków. Tekstami źródłowymi powinny być dzieła zebrane braci Jacka i Michała Karnowskich, wzbogacone refleksjami red. Jana Pospieszalskiego. Pierwszy taki konkurs można zorganizować już w drugą rocznicę odzyskania niepodległości przez Polskę wyrwaną z łap komunistów i postkomunistów.

Olimpiadę wiedzy o rodzinie – która ma się odbywać w Olsztynie przy udziale Wydziału Teologii Uniwersytetu Warmińsko-Mazurskiego można wzbogacić o wartości praktyczne. Już John Cleese w jednym z epizodów „Sensu życia wg Monty Pythona” pokazywał, jak w powadze i skupieniu można przedstawić nawet najtrudniejsze zagadnienia życia rodzinnego.

Niezbędne będzie w najbliższym czasie rozpisanie konkurs z fizyki smoleńskiej. W jury koniecznie tak wybitni specjaliści jak prof. Binienda, dr Berczyński, dr Szuladziński. Tylko rozpowszechnianie prawdziwej wiedzy o fizyce umożliwi zrozumienie przesłania komisji powołanej przez Antoniego Macierewicza.

W jakże piękny sposób z konkursem z fizyki smoleńskiej mógłyby się splatać zawody modelarskie: „Mój Tu rozpadł się w powietrzu”. Zawody zawsze powinny się kończyć miłym spotkaniem przy pękniętej paróweczce.

Zawody w konkurencji „kto szybciej przekopie Mierzeję Wiślaną” miałyby wyraźny aspekt praktyczny. Wśród śmiechów i żartów radosna gromadka młodzieży dałaby wreszcie polskim okrętom dostęp do Bałtyku (zgodnie z zapowiedzią prezesa).

Konkurs z zarządzania – „młode kariery” – pod patronatem Bartłomieja Misiewicza. Czyli jak nie wiedząc nic, nie ucząc się nigdzie i niczego, zajść jak najwyżej.

Ogólnopolski konkurs fotograficzny na najpiękniejszy pomnik Lecha Kaczyńskiego. Tego rodzaju przedsięwzięcie będzie zachęcało zarazem lokalne społeczności do fundowania własnych pomników prezydenta.

Pewne niebezpieczeństwo tkwi w rozpisaniu ogólnopolskiego konkursu: „Kto jest najwybitniejszym polskim politykiem i dlaczego wszyscy go kochamy”. W gruncie rzeczy nasi milusińscy będą bowiem pisali na ten sam temat, a odpowiedź na to pytanie jest nazbyt oczywista.

lewak

wyborcza.pl

Ziobro chce więcej władzy nad sądami. Koniec z konkursami na dyrektorów, więc minister będzie kontrolował finanse sądów

MARIUSZ JAŁOSZEWSKI, 17 października 2016

Dzięki przepisowi wymyślonemu w resorcie Zbigniewa Ziobry prokurator będzie mógł zmuszać sąd do uchylania wyroku przez wycofanie akt sprawy

Dzięki przepisowi wymyślonemu w resorcie Zbigniewa Ziobry prokurator będzie mógł zmuszać sąd do uchylania wyroku przez wycofanie akt sprawy „do uzupełnienia” (Fot. Agata Grzybowska / Agencja Gazeta)

Resort sprawiedliwości chce zlikwidować konkursy na dyrektorów sądów. Wyznaczać ich i zwalniać chce osobiście minister Zbigniew Ziobro. To dopiero początek zapowiadanych przez PiS zmian w wymiarze sprawiedliwości.

Likwidację konkursów zakłada rządowy projekt zmiany Prawa o ustroju sądów powszechnych, który został upubliczniony w poniedziałek. Nowelizacja jest krótka i dotyczy tylko pozycji dyrektorów w sądach.

Minister powoła, minister odwoła

Dyrektorzy to menedżerowie, na co dzień zajmują się zarządzaniem budynkami sądów oraz organizacją pracy działów urzędniczych. Nie mają wpływu na pracę orzeczniczą, decydują jednak o finansach, co pośrednio ma wpływ na warunki pracy sędziów.

Ministerstwo sprawiedliwości chce zwiększyć swoją kontrolę nad dyrektorami sądów. Dziś zwierzchnikiem służbowym dyrektora jest prezes sądu. Projekt zakłada, że zwierzchnikiem będzie minister sprawiedliwości. Prezes sądu będzie mógł jednak – jak do tej pory – raz w roku zgłaszać potrzeby finansowe sądu.

Najpoważniejsza zmiana dotyczy sposobu powoływania dyrektorów. Dziś trzeba przeprowadzić konkurs, a najlepszego z kandydatów prezes sądu przedstawia do powołania ministrowi sprawiedliwości.

Resort sprawiedliwości chce zlikwidować konkursy. O tym, kto będzie dyrektorem, ma decydował sam minister. Będzie też mógł swobodnie zdecydować o zwolnieniu dyrektora. Dziś robi to na wniosek władz sądów.

Rząd proponuje jeszcze jedną zmianę: wszystkie niezaplanowane wcześniej w budżecie wydatki prezesi sądów będą musieli uzgadniać z dyrektorami sądów.

„Bo konkursy trwają za długo”

Po co te zmiany? Ministerstwo sprawiedliwości w uzasadnieniu do projektu nowelizacji pisze, że chce „uporządkować system funkcjonowania dyrektorów sądów” oraz oddzielić funkcje orzecznicze sądów od spraw codziennego administrowania gmachami wymiaru sprawiedliwości. Dlatego dyrektorzy mają być podporządkowani bezpośrednio ministrowi, który odpowiada za budżet całego wymiaru sprawiedliwości. Po co jednak likwiduje się konkursy, które mają wyłaniać najlepszych kandydatów? Ministerstwo tłumaczy, że musi mieć prawo „elastycznego reagowania na potrzeby kadrowe sądów”, a konkursy trwały za długo, przez co minister nie mógł szybko powołać dyrektora.

Resort zapewnia, że proponowane zmiany nie wkraczają w zakres sprawowania przez sądy funkcji orzeczniczych.

Zmiany mają wejść po 14 dniach od ich ogłoszenia w Dzienniku ustaw. Na razie projekt jest w fazie uzgodnień i konsultacji. Dopiero po nich przyjmie go rząd, a potem uchwali parlament.

Rząd PiS konkursów nie lubi

Likwidacja konkursów na dyrektorów w sądach to nieodosobniony pomysł na zarządzanie kadrą urzędniczą pod rządami ekipy Beaty Szydło. Zaraz po wygranych przez PiS wyborach, zlikwidowano konkursy na kierownicze stanowiska w Służbie Cywilnej oraz w Agencji Mienia Wojskowego. W ten sposób rząd będzie mógł obsadzać najważniejsze stanowiska urzędnicze swoimi ludźmi.

Krajowa Rada Sądownictwa: To próba ręcznego sterowania sądami

Zmiany w powoływaniu dyrektorów sądów krytykuje rzecznik Krajowej Rady Sądownictwa Waldemar Żurek (KRS według innego projektu resortu Zbigniewa Ziobry ma zostać rozwiązana).

– Te pomysły zmierzają do ręcznego sterowania sądami. Dyrektor decyduje o wielu rzeczach związanych z finansami sądów. To się przekłada na pracę sędziów. Bo to dyrektor decyduje, ile pieniędzy zostanie przeznaczonych na zatrudnienie asystentów dla sędziów, zatrudnienie urzędników obsługujących sędziów, czy na zakup papieru do ksero. Teraz prezes sądu stanie się petentem – mówi Żurek. Dodaje: – Najgorsze jednak jest to, że znika konkurs na dyrektora. Teraz będzie o tym decydować jednoosobowo minister. Będzie mógł powołać na dyrektora osobę od siebie zależną.

Żurek ma obawy, że poprzez dyrektorów ministerstwo będzie mogło karać finansowo sądy za orzeczenia. – To kolejna próba przejmowania wymiaru sprawiedliwości. Po przejęciu prokuratury przyszedł czas na sądy – zaznacza Żurek.

Pomysły PiS na wymiar sprawiedliwości

PiS od miesięcy zapowiada ustawę, która zwiększy kontrolę rządu nad sądami. W niedawnym wywiadzie dla portalu Onet.pl prezes PiS Jarosław Kaczyński mówił m.in. jak będzie wyglądać reforma sądów. – Żeby uchylić możliwości nacisku na sędziów, ukrócimy wszechwładzę prezesów sądów. Może zniesiemy funkcję przewodniczących wydziałów? – mówił Kaczyński. Potwierdził znane już przecieki z resortu sprawiedliwości o likwidacji jednej z instancji sądów powszechnych. Dziś są trzy: rejonowe, okręgowe, apelacyjne. Zostaną zlikwidowane albo sądy rejonowe, albo apelacyjne.

To oznacza, że sędziowie będą na nowo powoływani do sądów. Ministerstwo sprawiedliwości może to wykorzystać do weryfikacji sędziów. Zmiany czeka też Sąd Najwyższy.

Trzęsienia ziemi w wymiarze sprawiedliwości należy się spodziewać po zakończeniu w grudniu kadencji prezesa Trybunału Konstytucyjnego Andrzeja Rzeplińskiego. Mówił o tym w jednym z wywiadów minister sprawiedliwości Zbigniew Ziobro. PiS zapewne obawia się, że gdyby dziś uchwalił swoje pomysły, to Trybunał uznałby je za niezgodne z konstytucją.

ziobro

wyborcza.pl

Katastrofa smoleńska. Zamach w siedmiu odsłonach – poznaliśmy plan nowego śledztwa

AGNIESZKA KUBLIK, WOJCIECH CZUCHNOWSKI, 17 października 2016Wrak prezydenckiego tupolewa w lesie nieopodal lotniska w Smoleńsku, 11 kwietnia 2010 r.

Wrak prezydenckiego tupolewa w lesie nieopodal lotniska w Smoleńsku, 11 kwietnia 2010 r. (FILIP KLIMASZEWSKI)

O zamach terrorystyczny 10 kwietnia 2010 r. prokuratura Zbigniewa Ziobry podejrzewa Polaków i Rosjan. Śledczy zakładają, że mogli za nim stać: polska załoga tupolewa, nasz personel naziemny lub rosyjscy kontrolerzy lotu. Nie wyklucza też „zderzenia z ptakami i innymi ciałami obcymi”.

Zamach to jedna z trzech hipotez przyjętych przez specjalny zespół prokuratorów badających przyczyny katastrofy z 10 kwietnia 2010 r. Grupa powstała na początku marca tego roku. Kieruje nią zastępca prokuratora generalnego prok. Marek Pasionek. Śledczy przejęli postępowanie z prokuratury wojskowej, która została przez PiS zlikwidowana.

Zespół prok. Pasionka prowadzi postępowanie zupełnie od nowa. Chce sprawdzać hipotezy, które wojskowi śledczy i biegli już przeanalizowali i odrzucili.

W dokumencie, który prokuratura przygotowała dla rodzin ofiar katastrofy smoleńskiej, śledczy napisali, że będą weryfikować „trzy główne hipotezy przebiegu katastrofy, których badanie – wbrew niektórym informacjom medialnym – nigdy nie zostało formalnie zakończone”.

Zespół 12 prokuratorów. Za PO katastrofę badało nawet 80 osób

Dokument zawiera zarys planu dochodzenia prowadzonego obecnie przez 12 prokuratorów i bliżej nieokreśloną liczbę „przedstawicieli policji, Żandarmerii Wojskowej i innych służb państwowych, wykonujących zadania na jego rzecz”. Liczebność zespołu nie jest porażająca. Zaraz po katastrofie w dochodzenie zaangażowanych było nawet 80 prokuratorów, służby specjalne i cały sztab ekspertów. Dziś rząd PiS kompletnie dezawuuje ich pracę, a szef MON Antoni Macierewicz w minionych latach wielokrotnie zarzucał im, że kłamią, ukrywają prawdę, a nawet, że są zdrajcami.

Zespół prok. Pasionka powołał też ekspertów z zagranicy. Jakich? Nie wiadomo. Powodów można się domyślać: wśród polskich badaczy katastrof oraz kryminalistyków można znaleźć niewiele osób, które podpisałby się pod teorią zamachu forsowaną przez PiS.

Nowy zespół – mimo że co do zasady neguje ustalenia poprzedników – pracuje na ich dokumentacji (to ponad tysiąc tomów akt). Prok. Pasionka podzielił śledztwo smoleńskie na trzy główne wątki:

  1. „Doprowadzenie do katastrofy w następstwie błędu, niedopełnienia obowiązków albo przekroczenia uprawnień”. W tym punkcie prokuratorzy wskazują aż 10 różnych możliwych przyczyn wydarzeń z 10 kwietnia 2010 r., m.in.: błąd w technice pilotowania, podjęcie przez załogę nieodpowiedniej decyzji o lądowaniu, nieprawidłową eksploatację samolotu, świadome naruszenie przez załogę przepisów, zły stan psychofizyczny załogi, niewłaściwą obsługę techniczną samolotu, niewłaściwą organizację lotu, niewystarczające przeszkolenie załogi, niewłaściwe zabezpieczenie lotu przed względem meteorologicznym, niewłaściwy remont samolotu, niewłaściwe działanie kontroli lotów.
  2. „Zaistnienie katastrofy w następstwie okoliczności niezależnych”. Tu śledczy mają 5 założeń, m.in. że do tragedii doszło ze względu na wady produkcyjne, konstrukcyjne, technologiczne i materiałowe, techniczne zużycie elementów samolotu, niespodziewane wejście samolotu w „strefę niebezpiecznych zjawisk atmosferycznych” lub „zderzenie z ptakami i innymi ciałami obcymi”.
  3. „Doprowadzenie do katastrofy przez celowe działanie innych osób”. Ta hipoteza dotyczy „zamachu lub zamachu terrorystycznego”. Zespół zakłada 7 hipotez. „Zamach lub zamach terrorystyczny” mógł być dokonany przez Polaków albo Rosjan: przy użyciu środków konwencjonalnych, niekonwencjonalnych, spowodowany presją na członków załogi, świadomym działaniem załogi, zamierzonym działaniem rosyjskich kontrolerów lotu, zamierzonym działaniem personelu naziemnego i sabotażem podczas remontu tupolewa (samolot przeszedł go rosyjskiej Samarze w 2009 r.).

Większość tych hipotez została negatywnie zweryfikowana zarówno przez rządową komisję Jerzego Millera, jak i wojskowych śledczych.

Ustalili oni, że do katastrofy doszło, ponieważ samolot leciał za nisko, za szybko, w gęstej mgle, bez kontaktu wzrokowego pilotów z ziemią. Wcześniej załoga złamała wiele procedur bezpieczeństwa.

Czy śledczy zbadali wrak? Czy mają to w planach?

W poniedziałek zadaliśmy prok. Pasionkowi kilka pytań: Dlaczego jego zespół twierdzi, że informacje o zakończeniu przez Prokuraturę Wojskową wątku zamachu są nieprawdziwe? Jakie konkretne zagraniczne instytucje badawcze i jacy eksperci z zagranicy zostali zaangażowani do śledztwa? Na jakiej podstawie powstała hipoteza o „zamachu terrorystycznym”? Czy jego zespół badał wrak tupolewa? A jeśli nie, to czy jest planowane badanie wraku?

Interesowało nas też, co prokuratura rozumie pod pojęciem „środków niekonwencjonalnych” użytych do rzekomego zamachu. Dotąd jedyny ślad tej teorii można znaleźć w publikacjach prawicowych mediów na temat „bomby próżniowej” lub „bomby paliwowo-powietrznej” na pokładzie oraz o „sparaliżowaniu systemów elektronicznych za pomocą zewnętrznego urządzenia”.

Dostaliśmy zbiorczą odpowiedź z prokuratury: „Na obecnym etapie śledztwa w sprawie katastrofy pod Smoleńskiem Prokuratura Krajowa nie przekazuje dodatkowych informacji. Nie komentuje jakichkolwiek pytań odnoszących się do planu śledztwa. Podstawowym powodem takiego stanowiska jest przyjęte założenie, że o podjętych decyzjach procesowych i terminach ich realizacji zostaną poinformowane w pierwszej kolejności rodziny ofiar katastrofy”.

Poprzednie śledztwo smoleńskie

W listopadzie 2015 r. kończąca działalność Naczelna Prokuratura Wojskowa podsumowała dotychczasowe ustalenia śledztwa. Przypomniała cztery główne przyczyny katastrofy. Wojskowi prokuratorzy ustalili, że główną winę za katastrofę smoleńską ponosi załoga tupolewa. Obciążyli winą również rosyjskich kontrolerów lotu oraz dwóch oficerów 36. Pułku Lotnictwa. Ci ostatni dostali zarzuty za dopuszczenie do lotu pilotów bez uprawnień.

Przyczyny katastrofy wskazane przez Naczelną Prokuraturę Wojskową:

  • niewłaściwe działanie załogi polegające na zniżaniu samolotu przez jego dowódcę poniżej warunków minimalnych do lądowania;
  • wyznaczenie na dowódców samolotu niewystarczająco przeszkolonego pilota i nawigatora;
  • niewydanie przez rosyjskiego kierownika lotów zakazu lądowania ze względu na mgłę i nieskierowanie samolotu na lotnisko zapasowe;
  • niewydanie przez kierownika strefy lądowania komendy odejścia na drugi krąg w sytuacji, kiedy samolot przekraczał minimalną wysokość zniżania – 100 metrów.

Wcześniej – po wieloletnich i szczegółowych badaniach – śledczy wykluczyli hipotezę o zamachu.

Jesienią ub.r. główna część śledztwa miała zostać umorzona z powodu „śmierci sprawców”, czyli członków załogi tupolewa.

zamach

wyborcza.pl

Jak senator D’Amato oskarżał Polskę o czerpanie korzyści z Holocaustu

PAWEŁ WROŃSKI, 17 października 2016

Antoni Macierewicz

Antoni Macierewicz (Fot. Marcin Stępień / Agencja Gazeta)

Były senator Alfonse d’Amato – najbliższy amerykański współpracownik ministra obrony Antoniego Macierewicza i lobbysta Lockheed Martin – w 1996 r. fałszywie oskarżył Polskę, że wykorzystało złoto ofiar Holocaustu do zapłaty za znacjonalizowane szwajcarskie mienie.

W październiku 1996 r. ówczesny wpływowy szef komisji bankowej senatu USA Alfonse D’Amato (Republikanie) stwierdził, że w 1949 r. rząd polski zerwał porozumienie ze Szwajcarią, które miało tajną klauzulę. Upoważniała ona banki szwajcarskie do przejęcia martwych kont obywateli RP. Większość z nich należała do ofiar Holocaustu. Jak twierdził d’Amato, rząd amerykański wystosował w tej sprawie protest do Szwajcarii. Wartość dóbr z „martwych kont” miała wynosić 2 mln franków szwajcarskich. Według senatora ówczesna Polska w ten sposób czerpała korzyści z Holocaustu.

D’Amato domagał się zwrotu tych pieniędzy faktycznym właścicielom lub ich spadkobiercom.

Był to element kampanii, którą D’Amato prowadził wraz ze Światowym Kongresem Żydów pod kierunkiem Edgara Bronfmana na rzecz wypłacenia odszkodowań ofiarom Holocaustu przez szwajcarskie banki. Miało się w nich znaleźć złoto wartości 414-816 mln. dolarów, w tym złoto z obrączek, biżuterii oraz złotych zębów wyrwanych ofiarom w obozach koncentracyjnych.

Oskarżenia senatora d’Amato pojawiły się w momencie starań Polski o członkostwo w NATO. Polska starała się przekonać administrację Billa Clintona, że zainicjowany przez nią program Partnerstwa dla Pokoju nie odpowiada jej aspiracjom. Dopiero za niespełna rok – w 1997 roku – nasz kraj został zaproszony do Sojuszu podczas szczytu w Madrycie. Sprawa okazała się szczególnie drażliwa, a wątpliwości ws. przyjęcia nowych członków do NATO wyrażali zarówno republikańscy, jak i demokratyczni politycy. W prasie amerykańskiej pojawiły się wówczas stwierdzenia, że Polska zanim wstąpi do Sojuszu, powinna się wytłumaczyć ze swojej przeszłości. Sprawa była tym bardziej delikatna, że najważniejsi politycy żydowskiego pochodzenia – jak Joe Libermann – popierali wejście Polski do NATO.

D’Amato należał wówczas do najbardziej obrotnych i popularnych polityków w USA. Stworzył ustawę blokującą wspieranie terrroryzmu, zaciekle zwalczał prezydenta Billa Clintona, wystąpił nawet w filmie „Adwokat diabła”. Jednak, jak twierdził ówczesny korespondent „Wyborczej” w USA Jacek Kalabiński, akcja z ujawnieniem kont szwajcarskich była desperacką próbą podtrzymania gasnącej w Nowym Jorku popularności.

CZYTAJ RÓWNIEŻ: Jest dokumentacja polskich roszczeń

W Polsce powstała specjalna rządowa komisja, która miała wyjaśnić sprawę. Polska ambasada w USA zadeklarowała chęć pełnej współpracy z senatorem D’Amato, który jednak wówczas nie chciał się dzielić źródłami swoich rewelacji.

Szybko się okazało, że umowa z 1949 r. nie była tajna, nie zawiera żadnej klauzuli, a oskarżenia są fałszywe. Dotyczyła rzeczywiście roszczeń do znacjonalizowanego przez komunistów mienia obywateli Szwajcarii i szwajcarskich przedsiębiorstw, ale zapłatą za nacjonalizację były dostawy śląskiego węgla, szczególnie istotne dla Szwajcarii ze względu na zniszczenie kopalń niemieckich. W ramach umowy rzeczywiście Szwajcarzy przekazali Polsce wykryte przez siebie tzw. „konta martwej ręki”, których wartość wyniosła 17 tys. franków.

CZYTAJ RÓWNIEŻ: Czy Polska ma prawo do złota Hitlera?

Afera rozpętana przez D’Amato po kilku tygodniach zgasła. Sprawa roszczeń wobec banków szwajcarskich także zakończyła się porażką senatora. Było to jedno z ostatnich jego wielkich przedsięwzięć. Szwajcarzy, którym zarzucał antysemityzm i współpracę z Hitlerem, przypomnieli mu, że wspierał estońskiego zbrodniarza wojennego Karla Linnasa, byłego komendanta obozu w Tartu, sprzeciwiając się jego ekstradycji do Rosji. Później okazało się, że równie mocno jak szwajcarskie banki, nazizm wspierał Henry Ford oraz firma IBM. Ostatecznie D’Amato przegrał wybory w 1998 r. i odszedł z polityki. Do dziś zajmuje się lobbingiem.

Obecnie D’Amato przedstawia się jako przyjaciel Polski. Wraz z Antonim Macierewiczem jest współprzewodniczącym stowarzyszenie Friends of Poland (MON twierdzi, że nazwisko b. senatora znalazło się na stronie stowarzyszenia przez pomyłkę, a Macierewicz nie ma żadnych związków z D’Amato). Jak ustaliły portale OKO.press i Politico, firma D’Amato Park Strategies reprezentuje za 15 tys. dolarów miesięcznie podległą ministrowi Macierewiczowi Polską Grupę Zbrojeniową w USA.

MON ostatnio zerwał przetarg z francuską firmą Airbus Helicopters na dostawę śmigłowców caracal i zapowiedział zakup śmigłowców black-hawk. Lobbystą producenta black-hawk jest Alfonse D’Amato.

wspolpracownik

wyborcza.pl

„Gmach otaczało ZOMO. Ruszyłem na bezczelnego. Wszedłem między nich z pewną miną” [AUTOBIOGRAFIA KACZYŃSKIEGO]

17.10.2016, wybór fragmentów: redakcja
„Czy chce być pan internowany?” – zapytał ubek. „Uczciwie mówiąc, chciałem” – pisze Jarosław Kaczyński. Stało się inaczej, więc zaangażował się w działalność konspiracyjną. Szef PiS opisuje ją w swojej autobiografii „Porozumienie przeciw monowładzy. Z dziejów PC”. Oto jej fragment.

O wprowadzeniu stanu wojennego dowiedziałem się w kościele św. Stanisława Kostki podczas mszy. 12 grudnia 1981 roku późno wróciłem do domu, (…*) po powrocie rozmawiałem telefonicznie z Leszkiem. Pół godziny później został internowany. Nieświadomy niczego spałem długo. Rano słyszałem, jak mama rozmawia z tatą. Była zirytowana, bo nie działał telefon. Podejrzewała ojca o to, że nie zapłacił rachunku. U nas w domu rano nigdy nikt nie słuchał radia ani nie włączał telewizora, więc nic nie wiedzieliśmy. I tak kompletnie nie zdając sobie sprawy z tego, co zaszło w kraju, po śniadaniu poszedłem na mszę. Do kościoła szedłem boczną ulicą. Nie widziałem żołnierzy, nie wiedziałem, co się dzieje. (…)

Lech i Jarosław Kaczyńscy w 1990 r. (fot. Tomasz Wierzejski/AG)Lech i Jarosław Kaczyńscy w 1990 r. (fot. Tomasz Wierzejski/AG)

Następnego dnia zaspałem. Mama poszła do Instytutu Badań Literackich. Zerwałem się i pojechałem za nią. Obawiałem się, że może być tam strajk i pacyfikacja. Rzeczywiście. Gmach otaczało ZOMO. Ruszyłem na bezczelnego. Wszedłem między nich z pewną miną. Udało się. Później często się to udawało, bo zomowcy nie wiedzieli, co robić i jak reagować. W środku spotkałem kogoś, kto powiedział, że milicja wyprowadziła pracowników Instytutu. Po tej złej wiadomości przyszła i dobra – uwolniono ich, a wielu przebywa obok katedry św. Jana na Starym Mieście. Popędziłem tam i kamień spadł mi z serca. Odnalazłem mamę. Spotkany Mieczysław Wachowski mówił, że wypuścili go z internowania i ma jechać do Wałęsy. Zaintrygowało mnie to bardzo. Zacząłem się zastanawiać, jakie są cele władzy. Wątpliwości związane ze statusem Wałęsy po 13 grudnia 1981 roku skończyły się wraz z informacją o jego internowaniu. To nastąpiło dopiero w lutym 1982 roku. Przedtem istniało mnóstwo dziwnych pogłosek co do roli, jaką miał odegrać, i ewentualnego porozumienia z władzą na dużo gorszych warunkach niż w roku 1980. (…)

Jarosław Kaczyński i Lech Wałęsa w 1990 r. (fot. Tomasz Wierzejski/AG)Jarosław Kaczyński i Lech Wałęsa w 1990 r. (fot. Tomasz Wierzejski/AG)

Wieczorem 16 grudnia 1981 roku pojawiłem się w domu tuż przed godziną milicyjną. Okazało się, że wcześniej była po mnie esbecja. Spakowałem się i następnego dnia chciałem wyjść wczesnym rankiem, by się gdzieś ukryć. Nie zdążyłem. Przyszli po mnie jeszcze przed szóstą rano i zabrali do MSW. Funkcjonariusz przedstawiający się jako Kowalski – po latach dowiedziałem się, że naprawdę nazywał się Igielniak – zaczął mnie przesłuchiwać. Właściwie była to zwykła rozmowa. Nie był agresywny, choć chwilami nieco straszył. Na koniec zaproponował podpisanie „lojalki”. Odmówiłem. Nalegał, bym wobec tego chociaż zapewnił ustnie, że będę przestrzegał praw stanu wojennego. Ponownie odmówiłem. Zapytał:

– To co pan będzie robił?
– A co, chce pan, żebym meldował o spotkaniach trzech osób?

Takie były przepisy dekretu o stanie wojennym.

– Nie, ale jeśli dowiem się, że pan kręci się w środowisku opozycyjnym, to pana zamknę.

W czasie pierwszej części rozmowy było bardzo zimno. Mroźny dzień i okno szeroko otwarte. Esbek siedział w grubym golfie. W pewnym momencie, jeszcze przed sprawą lojalki, gdy zaczął sugerować, choć bardzo ostrożnie, jakieś możliwości współpracy, powiedziałem, że wolałbym wyskoczyć przez to okno – a było to wysokie piętro – niż współpracować. On na to, że to tak łatwo się mówi, a gdy spojrzy się w dół, to przestaje być takie proste. Ale okno zamknął. Były też próby podejścia na „antysemityzm”, na co ostro zareagowałem. Sugestie, że można mi załatwić pracę w Warszawie, habilitację. Igielniak mówił: ten Białystok musiał już panu bokiem wyjść.

Jarosław Kaczyński na marszu przeciw Lechowi Wałęsie, 1993 r. (fot. Krzysztof Miller/AG)Jarosław Kaczyński na marszu przeciw Lechowi Wałęsie, 1993 r. (fot. Krzysztof Miller/AG)

Jeszcze jeden element wart jest podkreślenia. Parę razy wracał do perspektywy buntu w wojsku, w szczególności w lotnictwie. Na spotkaniach rady OBS [Ośrodka Badań Społecznych – przyp. red.] opowiadałem o niechętnym stosunku oficerów lotnictwa do użycia wojska w Grudniu ’70, o czym słyszałem w czasie pobytu w Szpitalu Wojsk Lotniczych w 1973, zorientowałem się, że albo mieli w radzie OBS agenta, albo nas rzetelnie podsłuchiwali.

Przedtem pytał, czy chcę być internowany. Uczciwie mówiąc, chciałem i skądinąd byłem pewny, że zostanę, ale z drugiej strony słyszałem o kabotynach, którzy zgłaszali się, aby ich internować. Odrzekłem więc, że nie chcę. On zapytał: czy mogę napisać mu odmowę? Tak postąpił Jan Olszewski, prawdziwy mistrz w rozgrywkach z esbecją, więc ja też się zgodziłem. Po latach z liter mojej odmowy skonstruowano „lojalkę”, opublikowaną w „Nie” w 1993 roku. Ale w końcu prawda wyszła na jaw. Tego samego dnia wieczorem, ku mojemu zaskoczeniu, zostałem wypuszczony. Zamierzałem nadal działać, choć wiedziałem, że grozi mi za to coś gorszego od internowania – więzienie. Pierwszy wyrok, o jakim się dowiedziałem, trzy i pół roku dla Krzysztofa Dowgiałły, kolegi Leszka, specjalnie mnie jednak nie przestraszył. (…)

Chodziłem na demonstracje, pisałem teksty na doraźne zamówienia, regularnie spotykała się Rada OBS. Poszukiwałem kontaktów, na przykład z Romaszewskimi przez Joannę Jankowską, jednak bez skutku. Współpracowałem często z Ludwikiem Dornem, a za jego pośrednictwem z „Wiadomościami”. Ludwik był wtedy bardzo optymistycznie nastawiony. Sądził, że w nowej sytuacji środowisko „Głosu” może odegrać dużą rolę. Chcieliśmy trafić do kierownictwa podziemia. Wiosną powstała Tymczasowa Komisja Koordynacyjna NSZZ „Solidarność”. (…)

Jarosław Kaczyński jako premier RP (fot. Sławomir Kamiński/AG)Jarosław Kaczyński jako premier RP (fot. Sławomir Kamiński/AG)

W październiku 1982 roku Leszek wyszedł z internowania na wniosek rektora Uniwersytetu Gdańskiego, trzeci zresztą, dwa poprzednie odrzucono. Nawiązał kontakt z Lechem Wałęsą, którego zwolniono niedługo po nim. Przed 13 grudnia byli skonfliktowani, ale teraz zapomnieli o sporach. Ja też zacząłem współpracować ze środowiskiem powstającym wokół przewodniczącego. Pisałem memoriały skierowane do Wałęsy, a w istocie na ręce Leszka, z ocenami sytuacji. Próby odpowiedzi na pytanie: co robić?We wrześniu 1982 roku musiałem podjąć pracę, bo skończyły mi się pieniądze. Zostałem bibliotekarzem w Bibliotece Uniwersytetu Warszawskiego. Takim stojącym za ladą i podającym książki w głównej czytelni. Pracowałem tam dziewięć miesięcy. (…)

W kolejnych latach biblioteka była dla mnie miejscem licznych spotkań związanych z podziemiem, ale także towarzyskich. Nie miałem właściwie związków z tamtejszą „Solidarnością”, ale czasami zwracali się do mnie z prośbą o jakieś usługi. Na przykład pewnego dnia poproszono mnie, bym zaniósł ampułkę lekarstwa na adres na Bródnie. Chodziło w istocie, niestety nie opanowałem ciekawości, o adres miejsca, gdzie miało się odbyć posiedzenie Tymczasowej Komisji Koordynacyjnej w Nowej Hucie – na przełomie 1982 i 1983 roku. (…)

Innym razem, 10 listopada 1982 roku, dostałem wielką paczkę ulotek do rozrzucenia. Udało mi się i to na wypełnionym ZOMO Krakowskim Przedmieściu. Szczęśliwie uciekłem pogoni. Takich małych zadań było więcej. (…) Wczesną wiosną, a może jeszcze zimą 1983 roku Leszek przekazał mi polecenie przeprowadzenia rozmów w sprawie stworzenia struktury, którą nazwał anty-PRON-em. Szereg osobistości miało poprzeć Lecha Wałęsę i stworzyć wokół niego platformę polityczną jako odpowiedź na organizowany przez władze Patriotyczny Ruch Odrodzenia Narodowego. Zacząłem sondować. Część rozmówców: Stefan Bratkowski, Henryk Samsonowicz, Andrzej Szczepkowski, Ryszard Reiff, Józef Szaniawski zgodziła się od razu, ale później zaczęły się kłopoty. Aleksander Gieysztor, Stanisław Stomma, Krzysztof Penderecki uprzejmie odmówili. Marek Nowakowski nie bardzo chciał przed zakończeniem rozmów w sprawie zgody na działalność Związku Literatów Polskich. Pamiętam Stanisława Stommę, który powiedział mi, że Lech Wałęsa jest partnerem dla Jurija Andropowa, a w ogóle to najwyższa globalna półka. Aleksander Gieysztor odkładał decyzję. Krzysztof Penderecki mówił coś o Galicji i że w Krakowie (rozmawialiśmy w Warszawie) się zastanowi.(…).

Jarosław Kaczyński w siedzibie PC, 1993 r. (fot. Sławomir Kamiński/AG)Jarosław Kaczyński w siedzibie PC, 1993 r. (fot. Sławomir Kamiński/AG)

Pierwszy raz znalazłem się na zebraniu [Tymczasowej Komisji Koordynacyjnej] w grudniu 1983 roku w zastępstwie Leszka, który bywał już na spotkaniach wcześniej na ogół z Wałęsą, choć nie był wtedy członkiem TKK. (…) Mieliśmy już przygotowany w Radzie OBS zaawansowany szkic dokumentu, ale mówiąc najkrócej – wszystko diabli wzięli. Stefan Jurczak, szef Małopolski, dziś już nieżyjący, powiedział w pewnym momencie: „Robotnikom chodzi nie o związki, a o niepodległą Polskę”. Część TKK miała wtedy radykalne nastawienie. Krytykowano Wałęsę, lecz tylko w prywatnych rozmowach.Proponowaliśmy stworzenie płaszczyzny porozumienia, której wprawdzie władza nie przyjmie, ale będzie ona politycznym orężem. Sądziłem, że „Solidarność”, jako największa siła opozycyjna, powinna grać umiarkowanie. Stawiać takie cele, które wydają się możliwe do zrealizowania. Można by je było oczywiście przeformułować wraz ze zmianą sytuacji, stawiać stopy coraz dalej, jednak najważniejsze to otworzyć szczelinę. Koncepcja ta była podobna do planu Piłsudskiego w czasie pierwszej wojny światowej, a w szerszym sensie i dłuższym okresie – do strategii Romana Dmowskiego. Słowa Jurczaka wszystko przekreśliły. Zbigniew Bujak, numer jeden w TKK, zainteresował się jednak moimi koncepcjami. (…)

Czekałem na ofertę działania w centralnych strukturach podziemia. Dostałem tylko propozycję pracy w Komisji Finansowej Regionu „Mazowsze”, która miała inwestować pieniądze konspiracji. Pomysł był chybiony i co do samej istoty, i co do sposobu jego przeprowadzenia. Nie wiem też, czy najlepiej dobrano ludzi, którzy mieli go realizować. W każdym razie nic z tego nie wyszło. Machnąłem na to ręką chyba po dwóch spotkaniach. Brałem jednak udział w rozgrywkach o generalnym znaczeniu. W kwietniu 1984 roku Jan Olszewski zwrócił się do mnie o przeprowadzenie rozmów z TKK w sprawie rokowań dotyczących amnestii dla więźniów politycznych.

*) Skróty pochodzą od redakcji. Książkę „Porozumienie przeciw monowładzy. Z dziejów PC” można kupić w wyd. Zysk i S-ka.

Okładka autobiografii Jarosława Kaczyńskiego i prezes PiS w 2016 r. (fot. Wyd. Zysk i S-ka/Adam Stępień/AG)Okładka autobiografii Jarosława Kaczyńskiego i prezes PiS w 2016 r. (fot. Wyd. Zysk i S-ka/Adam Stępień/AG)

Jarosław Kaczyński. Premier RP w latach 2006-2007, członek opozycji demokratycznej za PRL, brat bliźniak prezydenta RP, śp. Lecha Kaczyńskiego. Założyciel i lider Porozumienia Centrum, założyciel i prezes Prawa i Sprawiedliwości. W latach 1991-1993 i od 1997 poseł na Sejm I, III, IV, V, VI, VII i VIII kadencji.

kaczynski

weekend.gazeta.pl

Kurator zdecydował: uczniowie sprawdzą się z wiedzy o Lechu Kaczyńskim. W komisji eksperci: Sakiewicz i Warzecha

WOJCIECH CZUCHNOWSKI, PAWEŁ GAWLIK, JUSTYNA SUCHECKA, 17 października 2016

Lech Kaczyński

Lech Kaczyński (Fot. Bartosz Bobkowski / AG)

Prawicowi publicyści Tomasz Sakiewicz i Łukasz Warzecha mają zasiąść w komisji konkursu dla uczniów „Lech Kaczyński – historia najnowsza” organizowanego przez mazowieckiego kuratora oświaty. A podobnych konkursów wpisujących się w nową politykę edukacyjną rządu jest więcej. Na przykład ten o „trzech matkach” Jana Pawła II.

Konkurs o Lechu Kaczyńskim kuratorium rozpisało 29 września. Tak jak olimpiady przedmiotowe, będzie się składał z etapów szkolnych, rejonowego i wojewódzkiego. Jak pisze w liście do uczniów kurator Aurelia Michałowska, „konkurs dotyczy nie tylko osoby Lecha Kaczyńskiego, ale historii najnowszej naszego kraju oraz jego sąsiadów, historii, której i Wy jesteście świadkami.”

„Bohater tego konkursu był nie tylko jej świadkiem, ale i uczestnikiem. Kiedy Wasi rodzice lub dziadkowie mogli oglądać trzynastoletniego chłopaka, występującego razem ze swym z bratem w znanej bajce na ekranie kinowym i telewizyjnym, nie przypuszczali, że patrzą na przyszłego działacza politycznego Polski konspiracyjnej i opozycyjnej, jednego z przywódców związku zawodowego, do którego zapisze się dziesięć milionów Polaków, polityka, prezydenta naszej stolicy i w końcu naszego państwa” – zwraca się do uczniów kuratorka.

Warzecha się jednak wycofa?

Michałowska kończy apelem:

Może i Wy jesteście ciekawi – a nauka bierze się właśnie ze zwykłej ciekawości – gdzie się urodził, jak żył, co robił, jak wyglądała Polska za jego czasów, przed Waszym urodzeniem i wtedy, gdy byliście mali, a przede wszystkim – dlaczego do dziś jego osoba budzi wśród Polaków zainteresowanie i duże emocje? Jeśli tak jest, zachęcamy Was do udziału w tym konkursie.

W trochę innym tonie zwraca się do rodziców i nauczycieli: „Cel naszego konkursu to popularyzacja wiedzy o najnowszej historii Polski oraz Europy Środkowo-Wschodniej oraz popularyzacja wiedzy o Lechu Kaczyńskim (1949–2010). Konkurs ma również na celu zachęcenie jak najszerszych kręgów uczniów gimnazjów do samodzielnego poznawania najnowszych dziejów Polski i naszego regionu geohistorycznego (Europa Środkowo-Wschodnia) – przez pryzmat historii życia tytułowego bohatera.”

Nadzór nad konkursem sprawować ma Wojewódzka Komisja Tematyczna. Przewodniczącym jest Jacek Żurek, historyk IPN i pracownik naukowy UKSW. W ośmioosobowej komisji jest jeszcze jeden delegat IPN, troje nauczycieli, pedagog oraz Tomasz Sakiewicz z Łukaszem Warzechą.

Sakiewicz jest naczelnym „Gazety Polskiej” i jednym z najwierniejszych stronników PiS. Warzecha pisze felietony w tabloidach i na prawicowych portalach. Wydał książkę z „wywiadem rzeką” z prezydentem Lechem Kaczyńskim. Na Facebooku napisał, że chociaż Kuratorium konsultowało z nim „zarys programu konkursu”, to nie wyraził zgody na umieszczenie swojego nazwiska w składzie komisji. Czy się wycofa? Nie wiadomo.

Organizatorzy zastrzegają, że chcą „uniknąć politycznego zacietrzewienia” i „uprawiania politycznej propagandy”, a jedynie przybliżyć uczniom „świat wartości narodowych, społecznych, religijnych, bliskich przecież większości Polaków, którymi kierował się w życiu tragicznie zmarły prezydent naszego państwa”

Laureaci konkursu mogą liczyć na zwolnienie z części egzaminów do liceum.

Są też inne konkursy. Choćby „Trzy matki Jana Pawła II”

Konkurs o Lechu Kaczyńskim wpisuje się w zarządzoną przez MEN „edukację patriotyczną”.

  Uczniowie z woj. mazowieckiego, którzy nie są zainteresowani akurat tym konkursem, mają do wyboru jeszcze inne. Kuratorium proponuje im m.in. Konkurs Papieski „Trzy matki Jana Pawła II – Emilia Wojtyła, Ojczyzna i Matka Boża” oraz Konkurs Wiedzy Biblijnej.

Podobnie jest w innych zakątkach Polski. Barbara Nowak, małopolska kuratorka, oprócz olimpiady statystycznej zachęca uczniów do startu w konkursach takich jak: „Losy żołnierza i dzieje oręża polskiego”, przeglądzie pieśni patriotycznej „Ciebie Polsko w sercu noszę” czy Ogólnopolskiej Olimpiadzie Wiedzy o Rodzinie. Organizatorem tej ostatniej jest Wydział Teologii Uniwersytetu Warmińsko-Mazurskiego w Olsztynie – na zlecenie MEN. Tegorocznej edycji przyświeca hasło „Rodzina – to drużyna”, a celem jest promowanie wartości małżeńsko-rodzinnych wśród młodzieży szkół ponadgimnazjalnych, a także propagowanie polityki prorodzinnej państwa.

Zachodniopomorski Kurator Oświaty organizuje konkurs plastyczny i literacki z Archidiecezją Szczecińsko-Kamieńską. Tematem kuryjno-kuratoryjnego konkursu jest strój regionalny Pomorza Zachodniego.

W Kielcach zadebiutuje Wojewódzki Przegląd Pieśni Patriotycznej i Religijnej „W pieśni historia zaklęta”.

W całej Polsce po raz pierwszy organizowana jest Olimpiada Historyczna Gimnazjalistów – do tej pory krajowy wymiar miały tylko konkursy z matematyki, informatyki i języka angielskiego.

Historia i patriotyzm to priorytet MEN w rządzie PiS. – Należy ich uczyć na wychowaniu obywatelskim, historii, języku polskim. Literatura jest dokumentem doświadczenia historycznego narodu. Trzeba przywrócić kontekst historyczny do programu języka polskiego. Patriotyzm to także nauka wielkich wierszy na pamięć – mówił „Wyborczej” prof. Andrzej Waśko, jeden z głównych edukacyjnych ekspertów rządu PiS.

Widać to również w nowej siatce godzin, gdzie historii jest więcej niż przedmiotów przyrodniczych. Czego dzieci będą się na niej uczyć? Tego na razie nie wiadomo, bo nowe podstawy programowe mają być gotowe dopiero w listopadzie. Że będzie to historia jednowymiarowa, to już wiadomo na pewno.

kurator

wyborcza.pl

Czego szkoła o. Rydzyka nauczy pracowników sądów i prokuratur? „Manipulacja jako ingracjacja, czyli po prostu wazeliniarstwo”

MICHAŁ WILGOCKI, 17 października 2016

Tadeusz Rydzyk

Tadeusz Rydzyk (Fot. Wojciech Kardas / Agencja Gazeta)

Ludzie ojca Rydzyka będą szkolili medialnie pracowników sądów i prokuratur. Czego będą ich uczyć? Obejrzeliśmy materiały ze szkoleń organizowanych przez pracowników Radia Maryja i Telewizji Trwam.

Założona przez o. Tadeusza Rydzyka Wyższa Szkoła Kultury Społecznej i Medialnej z Torunia brała udział w konkursie na szkolenie rzeczników prasowych sądów i prokuratur. Ministerstwo sprawiedliwości przyznało jej na to 3 mln zł, które w części będą pochodzić z unijnego Programu Operacyjnego Wiedza Edukacja Rozwój (POWER), którą dysponuje resort Zbigniewa Ziobry. Szkoła redemptorysty wygrała, zostawiając w pokonanym polu m.in. Wyższą Szkołę Informatyki Zarządzania i Administracji w Warszawie, Wyższą Szkołę Bankową.

W jaki sposób uczelnia zrealizuje zadanie: „Opracowanie i wdrożenie programów szkoleń medialnych dla pracowników sądów i prokuratury”? Sprawdziliśmy, jak wyglądają inne medialne warsztaty organizowane przez toruńską szkołę – dla licealistów, studentów i kleryków. Przez ostatnie lata pracownicy o. Rydzyka tłumaczyli im, jak wyglądają „media od kuchni” i jak manipulują swoimi widzami. Fragmenty kilku takich szkoleń można obejrzeć w sieci.

O. Rydzyk: „Musi być SENS a nie seks”

Listopad 2011. Warsztaty na Wydziale Teologicznym Uniwersytetu Szczecińskiego. Prowadzi je jeden z realizatorów obrazu w Telewizji Trwam. Temat: metody manipulacji.

– Postrzeganie rzeczywistości przez nasz umysł. Dlaczego to takie istotne? Bo w ten sposób media mogą manipulować milionami ludzi – mówi realizator. I wyjaśnia: jeżeli oglądamy telewizję, obraz stanowi aż 70 procent przekazu. A zaledwie 3 procent tego, co do nas dociera, to „treści merytoryczne”.

Pokazuje kolejne filmy: triumfalny przejazd Hitlera przez miasto, debatę Nixon-Kennedy, debatę Wałęsa-Kwaśniewski. – Lech Wałęsa miał bardzo mocne światło rzucone na twarz. Kwaśniewski miał światło przesłonięte tzw. fizelinami – wyjaśnia. I tłumaczy, że to, jak kandydaci wypadli wizualnie w debacie, miało potem przełożenie na wynik wyborczy.

Wykład kończy zabawna scenka: realizator przekonuje, że to samo zdanie wypowiedziane przez bohatera zupełnie inaczej odbierzemy, jeśli zostanie pokazany w planie bliskim, a inaczej, gdy w dalekim.

– Teraz dojedź – instruuje kamerzystę.

– Tylko proszę powiedzieć szczerze – komentuje słuchający w pierwszym rzędzie ojciec dyrektor.

– Kocham cię – mówi realizator mrugając zalotnie okiem. Sala wybucha śmiechem, rozlegają się oklaski.

– Kadrowanie ma kolosalny wpływ na przekaz informacyjny. W telewizji jest funkcja wydawcy, który steruje przekazem. Podpowiada realizatorowi, który ma przed sobą obraz z nawet kilkunastu kamer. Mówi: odjedź, albo pokaż plan totalny. I w zależności od tego, co pokaże, odbiór będzie inny. Jeżeli mamy publicystę, na którym nam zależy, pokazujemy go w planie średnim albo bliższym. Od razu to, co mówi, staje się ważniejsze. Jeżeli chcemy zminimalizować to, co mówi, pokazujemy plan totalny – tłumaczy.

Po nim na scenę wychodzi ojciec Rydzyk.

– Weźcie do ręki książkę „Świat manipulacji” biskupa Adama Lepy. Tu są opisane różne metody. Na przykład ingracjacja, czyli po prostu wazeliniarstwo – tłumaczy redemptorysta. – Na przykład: do Rzymu przyjechała delegacja, prezydent, żona. Ona podchodzi do Ojca Świętego, całuje go po rękach. Księży było pełno, zaczęli klaskać. Ja krzyknąłem wtedy „durnie, co robicie”. W telewizji pokazali, że ona jest taka dobra. To jest właśnie ingracjacja.

– Media kierują się jedną zasadą. SMS. Seks, muzyka, sensacja. A my mamy mieć SENS muzyka i sensacja – tłumaczy ojciec Rydzyk.

„Propaganda? Tak, ale prymitywnie rozumiana”

Czego jeszcze pracownicy mediów redemptorystów mogą nauczyć pracowników sądów? Pytamy medioznawcę prof. Wiesława Godzica ze Szkoły Wyższej Psychologii Społecznej:

– Osoby, które są w tej szkole, są mi nieznane. Nie znam ich z książek, opracowań, nie spotykam ich na konferencjach. Jest to zdecydowanie grupa stojąca na uboczu rynku medialnego. Jedyną postacią, której dorobek znam jest biskup Adam Lepa, z którym się spotykałem, który nawet mnie cytuje w niektórych książkach – mówi „Wyborczej”. – Podkreślam ten fakt, bo to środowisko zamknięte: uznające wyłącznie swoich, lekceważące obcych – dodaje.

– Druga moja uwaga jest taka, że do jakiejkolwiek analizy mediów nie powinni się brać ludzie o bardzo określonym światopoglądzie. W tym przypadku mamy do czynienia z „katolicką metodą analizy” – wyjaśnia profesor. – Biskup Lepa pisze o propagandzie i manipulacji bardzo prymitywnie rozumianej. Ten używa propagandy, kto się ze mną nie zgadza. Tymczasem w przypadku propagandy musimy mieć wiedzę, że jest to robione celowo. Dużo częściej jest tak, że dziennikarze raczej nie dochowują standardów, nie sprawdzają kilkukrotnie. Zajmowanie się przede wszystkim „manipulacją” jest obsesją środowisk bliskich o. Rydzykowi.

Profesorowi pokazaliśmy także film z wykładu o manipulowaniu kadrem.

– Telewizja jest dużo bardziej złożona i to wszystko nie jest takie proste, jak mówią pracownicy mediów ojca dyrektora. Teorie o manipulowaniu kadrem mają już ponad 50 lat z okładem. Nie jest dobrze, by uczyć kogoś bazując na tezach dawno nieaktualnych – dodaje profesor.

– Od analiz Kracauera, czy Płażewskiego upłynęło pół wieku, a my ciągle pokazujemy wyczyny Goebbelsa. Czy redemptoryści są gotowi na kontekstowe teorie, na gender (bez tego trudno mówić rozsądnie o mediach)? Po co uczyć urzędników starych teorii manipulacji? Chaotyczne to wszystko, a nawet groźne, jeśli tak są rozumiane media – mówi prof. Godzic.

czegoszkola

wyborcza.pl

nikt

STANISŁAW SKARŻYŃSKI (OKO.PRESS)

Orzeł biały w składzie porcelany

16 października 2016

Ministrowie spraw zagranicznych Witold Waszczykowski i obrony Antoni Macierewicz

Ministrowie spraw zagranicznych Witold Waszczykowski i obrony Antoni Macierewicz (Fot. Sławomir Kamiński / Agencja Gazeta)

Głupie kroki, obraźliwe lapsusy, komiczne wpadki, nieracjonalne posunięcia to nie przyrodzona prawicy indolencja. Za maską „dyplomatołka” kryje się najgroźniejszy wróg Europy.

Zachowanie PiS na arenie międzynarodowej przestało dziwić i oburzać. Nic dziwnego – skoro przez blisko rok, dzień po dniu, wytyka się komuś niezręczności, braki wiedzy i grubiaństwo, to w końcu musi się pojawić znieczulenie i zniechęcenie oraz – w efekcie – obniżenie własnych standardów.

To jedyne wytłumaczenie tego, jak słabą reakcję wywołał w Polsce sposób ogłoszenia decyzji o wystawieniu do wiatru koncernu Airbus Helicopters, który po czterech latach procedur przetargowych był bliski zdobycia wartego 13,5 mld zł kontraktu na śmigłowiec wielozadaniowy dla polskiej armii.

Polska zerwała negocjacje offsetu czteroakapitowym komunikatem zamieszczonym na stronie Ministerstwa Rozwoju. Już to samo w sobie jest dyplomatycznym świństwem, ale jeśli ktoś miał wątpliwości, czy PiS zachowało się tylko niezręcznie, czy celowo po chamsku, to po chwili wiceminister obrony Bartosz Kownacki dodał, że „Polacy uczyli Francuzów jeść widelcami”.

Pewną niespodzianką jest to, że Europa wygląda na bardziej zaskoczoną niż Polska. Francuska prasa kipi oburzeniem, a w Polsce to jakoś przeszło.

Oczywiście, mogło być gorzej: minister Macierewicz mógł wytrzeć nos w krawat ambasadora, a minister Waszczykowski imitować żabi rechot podczas wywiadu dla francuskiej telewizji.

Jednak gdy wyjmie się tę decyzję rządu z polskiego politycznego piekiełka, to postępowanie Polski wobec Francji można opisać jako nieźle zaplanowany i przyzwoicie zrealizowany element projektu rozwalenia Unii Europejskiej od środka. W przypadku caracali widać to jak na dłoni.

Po pierwsze, gdyby władza nie chciała szkodzić Unii, Polska pod rządami „dobrej zmiany” dbałaby o relacje z Francją. W wyniku referendum Londyn – z którym PiS trzymało ostatnio sztamę – przestaje być europejską stolicą, więc w Europie jedyną przeciwwagą dla Berlina będzie Paryż. Rząd napluł więc w twarz jedynemu państwu, którego wspieranie mogło przeciwdziałać niemieckiej hegemonii.

Po drugie, spoliczkowana została Francja, która w imię solidarności europejskiej i ze względu na konflikt ukraiński wypowiedziała kontrakt na sprzedaż Rosji okrętów desantowych Mistral. Konsekwentnie opowiada się za sankcjami wobec Rosji oraz wraz z Niemcami reprezentuje Unię w formacie normandzkim, który jest jedynym dotąd narzędziem powstrzymującym agresję Rosji na Ukrainie. Paryż miał prawo oczekiwać, że będzie traktowany przez Polskę jako sojusznik.

Ale został potraktowany tak, jak traktuje się natręta albo wroga. Rząd PiS nie dość, że podjął decyzję bez ostrzeżenia i w najbardziej dotkliwym dla Francuzów momencie, bo na tydzień przed planowanymi wizytami ich prezydenta, ministrów obrony i spraw zagranicznych, to jeszcze nie zrobił nic, by cokolwiek wytłumaczyć. Trudno się dziwić francuskim mediom, że uważają to za celowe upokorzenie.

Można to wszystko zrzucić na właściwą PiS indolencję, ale warto rozważyć możliwość, że to głośne znieważenie Francji nie było ani niezręcznością, ani wypadkiem przy pracy. Ten cios w zjednoczoną Europę został wymierzony zbyt precyzyjnie. PiS świadomie sabotuje Europę, zasłaniając się otrzymaną od Władysława Bartoszewskiego maską „dyplomatołka”, która nakazuje obserwującym w miejsce cynizmu i wyrachowania podstawić brak kompetencji i głupotę.

***

Odys orał brzeg morza, by uniknąć udziału w wyprawie na Troję. Udając szaleństwo, Hamlet przed Ofelią odegrał przedstawienie – „jeżeli koniecznie potrzebować będziesz wyjść za mąż, to wyjdź za głupca, bo rozsądni ludzie wiedzą dobrze, jakie z nich czynicie potwory” – by ją i innych przekonać, że jest tylko obłąkany miłością, choć w rzeczywistości planował krwawą zemstę.

Udawanie głupiego nie jest w polityce niczym nowym. Przypomnienie sobie tej prawdy pozwala wreszcie pogodzić pracowitość i zaangażowanie ludzi w rodzaju Waszczykowskiego i Macierewicza z oceanem absurdu, który przynosi ich praca. Konsekwentna podłość, lekceważenie, roszczeniowa postawa i brak solidarności mają przekonać Zachód, że przyjęcie do Wspólnoty krajów Europy Środkowo-Wschodniej było nieporozumieniem.

„Nikt nie ma szans dziś wygrać w Polsce wyborów z antyeuropejską retoryką. Nie obawiam się, że obóz polityczny Kaczyńskiego będzie próbować wyciągnąć Polskę ze struktur europejskich. Z powodu realizmu politycznego Polska jest nadal bezpieczna jako członek Unii” – przekonywał niedawno Donald Tusk. Jest w błędzie. Strategia udawania „dyplomatołka” pozwala PiS pogodzić bycie wrogiem zjednoczonej Europy z brakiem antyunijnej retoryki. Kaczyński wyciąga dziś Polskę z Unii – tyle że nie retoryką, ale działaniami.

***

PiS zapewnia, że chce Polski w Unii, ale dużo ważniejszy jest bilans czynów – dla partii Kaczyńskiego miażdżący.

Od ubiegłorocznej kampanii wyborczej nie było ani jednej sprawy, w której PiS nie postąpiłoby inaczej niż głupio, obraźliwie, agresywnie – i zawsze na szkodę projektu zjednoczonej politycznie i społecznie Europy. Jedynym wspólnym mianownikiem dla wszystkich działań PiS jest konsekwencja w demonstrowaniu Europie, że Polska nie tylko nie chce brać udziału w dalszej integracji kontynentu, ale też zamierza złamać wszystkie ustalenia, na które dotąd się zgodziła.

Największym przedsięwzięciem było oczywiście zablokowanie wykonania decyzji rządu Ewy Kopacz w sprawie uchodźców. To długa, konsekwentna lista wypowiedzi zupełnie skandalicznych, które ciągle przebijają się na Zachód. Warto przypomnieć kilka szczególnie spektakularnych: rasistowskie wypowiedzi Kaczyńskiego na temat pasożytów i uchodźców, bujdę Szydło o „milionie uchodźców z Ukrainy”, wypowiedzenie przez ministra Szymańskiego porozumienia w momencie, gdy krew ofiar zamachów jeszcze płynęła ulicami Paryża.

Identycznie w sprawie brytyjskiego referendum. Pół biedy, że PiS w Parlamencie Europejskim współtworzy z torysami – których niedawny lider David Cameron w tym właśnie podobny jest do Kaczyńskiego, że dla własnego interesu politycznego nie cofnął się przed postawieniem na szali dobra kraju – eurosceptyczną frakcję „reformatorów”. Gorzej, że politycy PiS cały czas wspierają brytyjskich populistów; nie ma tygodnia, żeby Ryszard Czarnecki i Ryszard Legutko nie odwracali kota ogonem, wbrew elementarnym faktom obciążając Unię całą winą za wynik referendum.

Litanię można ciągnąć: ignorowanie Rady Europy i Komisji Europejskiej w sprawie Trybunału Konstytucyjnego, wycinki w Puszczy Białowieskiej… To wszystko składa się w przemyślany plan: PiS może się ośmieszać do woli, upokarzać, kogo chce, bo ukryci za maską „dyplomatołków” politycy są chronieni przed zarzutem działania na szkodę państwa, który postawiono by każdemu, kto by taki sabotaż prowadził, nie ubrawszy się wcześniej w kaftan bezpieczeństwa.

***

PiS na takiej polityce nie może stracić. Jeśli Unia uderzy w ostre tony – przytnie środki unijne, nałoży sankcje albo w ramach retorsji zignoruje interesy Polski na arenie międzynarodowej – Kaczyński zyska kolejne argumenty. Dając się sprowokować, Europa pozwoli mu zamienić krzywdy zmyślone na prawdziwe i tym skuteczniej kontynuować separowanie Polski od Unii. Jeśli natomiast Europa nie da się sprowokować, Kaczyński zyska swobodę działania podobną do tej, którą cieszy się Orbán. Premier Węgier pluje Unii w twarz dzień po dniu: a to w sprawie kryzysu uchodźczego flirtuje z retoryką III Rzeszy, a to po nałożeniu sankcji na Rosję zaprasza Putina, a to zamyka jedno z niewielu wolnych mediów.

Unia wciąż znosi ten sabotaż. Kaczyński i Orbán liczą na kolejny kryzys, który nie zostawi państwom Zachodu wyboru i spowoduje, że odetną ciążące im państwa Europy Środkowej. A wtedy cała władza wpadnie w ręce czekających na nią wodzów.

Chyba że wcześniej tych wodzów pogonią ich własne społeczeństwa.

jakie

wyborcza.pl

 

PONIEDZIAŁEK, 17 PAŹDZIERNIKA 2016, 09:14

Mazurek o obniżeniu wieku emerytalnego: Zrobię wszystko, aby ta ustawa została przegłosowana na kolejnym posiedzeniu Sejmu

Jak mówiła Beata Mazurek w rozmowie z Piotrem Witwickim w „Politycznym Graffiti” Polsat News:

„To nie kwestia nabrania przyspieszenia. Prace nad tym projektem [PAD dot. obniżenia wieku emerytalnego] trwały w ściśle określonym trybie. Rozpoczęły się błyskawicznie, w momencie, kiedy rząd odniósł się do projektu prezydenckiego. Natomiast my zechcemy go przeprowadzić na dwóch kolejnych posiedzeniach Sejmu. Teraz prace nad tym, co wypracowała podkomisja. Myślę, że głosowanie podczas plenarnego posiedzenia Sejmu. Jeśli będą poprawki – na następnym posiedzeniu przepracujemy te poprawki i finalnie będziemy głosować”

Zrobię wszystko, aby ta ustawa została przegłosowana na kolejnym posiedzeniu Sejmu. Teraz mamy posiedzenie środa-piątek, potem tydzień wolnego i kolejny. W ciągu 2 tygodni – stwierdziła rzecznik klubu PiS. Jak dodała, projekt w listopadzie zostanie ostatecznie przegłosowany.

300polityka.pl

mazurek-2

NIEDZIELA, 16 PAŹDZIERNIKA 2016

7 zdań, które zmieniły oblicze tego tygodnia

kownacki1

Dziennikarze powinni „puknąć się w głowę” i wypić szklankę zimnej wody. Francuzi dowiedzieli się, że to od nas nauczyli się jeść widelcem, a Ukraińcy – że będziemy z nimi produkować śmigłowce. Były premier Jan Krzysztof Bielecki przyznał, że nikt nie czytał CETA w całości, a lider PiS Jarosław Kaczyński jedną wypowiedzią o aborcji wywołał demonstrację pod swoim domem. To był tydzień, w którym nikt nie mógł narzekać na to, że nic się nie dzieje. 7 zdań zmieniło jego oblicze.

To są ludzie, którzy uczyli się od nas jeść widelcem parę wieków temu, więc być może w taki sposób się teraz zachowująBartosz Kownacki u Bogdana Rymanowskiego jednym zdaniem mocno pogłębił problemy komunikacyjne obozu władzy w sprawie Caracali. A jego historyczna dywagacja błyskawicznie stała się nie tylko symbolem polityki PiS wobec Francji, ale też tematem dla światowych mediów.

Będziemy dążyli do tego, by nawet przypadki ciąż bardzo trudnych, kiedy dziecko jest skazane na śmierć, mocno zdeformowane, kończyły się jednak porodem, by to dziecko mogło być ochrzczone, pochowane, miało imię. Środa miała być dniem startu programu Mieszkanie+. Zamiast tego, Jarosław Kaczyński wywiadem dla PAP przywrócił gasnący temat aborcji do ogólnonarodowej dyskusji.

Puknijcie się wszyscy w głowę. Beata Mazurek komentując reakcję mediów na wywiad Jarosława Kaczyńskiego sama stworzyła nowy temat. I jej wypowiedź w czwartek trafiła na jedynki wszystkich wieczornych serwisów.

Myślę, że to byłaby zupełnie nowa konstrukcja, ale bazująca na potencjale poszczególnych krajów. Kwestia współpracy Polski z Ukrainą przy budowie nowego śmigłowca będzie po sobotniej deklaracji Antoniego Macierewicza nowym elementem dyskusji wywołanej zakończeniem przez rząd rozmów o Caracalach.

Podniesienie podatków dla przedsiębiorców wymaga porozumienia w ramach koalicji rządowej. Żadnych rozmów nie było. Jarosław Gowin w tym tygodniu przebywał z wizytą w Chinach, ale jego sobotnia deklaracja na TT o jednolitym podatku najlepiej pokazuje, że w rządzie nie ma jednomyślności co do projektu, który naszkicował minister Henryk Kowalczyk.

Nikt tych 1000 z hakiem stron nie przeczytał z nas. Musimy uczciwie to powiedzieć. Jan Krzysztof Bielecki przyznał szczerze – jak na polityka – że w sprawie CETA trzeba zaufać ekspertom i stronie rządowej. W Waszyngtonie mówi się na to „kinsleyan gaffe”. To sytuacja, w której polityk przez przypadek powie prawdę.

Zachodni dziennikarze zanim zaczną pisać krytyczne materiały na temat Grupy Wyszehradzkiej, powinni wypić szklankę zimnej wody. Prezydent Andrzej Duda postanowił w ramach obrony spójności i planów Grupy V4 dołączyć do rzecznik PiS w udzielaniu dobrych rad dziennikarzom. I zapewne jego wypowiedź będzie najbardziej przez nich zapamiętana z całego szczytu V4 w Łańcucie.

300polityka.pl

Grzegorz Sroczyński

Kogo zaboli bardziej [SROCZYŃSKI]

17 października 2016

Grzegorz Sroczyński

Grzegorz Sroczyński

Zalecałbym politykom PiS większe rozeznanie potrzeb własnego mniej zamożnego elektoratu, który z braku laku postawił w ostatnich wyborach na Kaczyńskiego.

Ludwik Dorn – kiedyś „trzeci bliźniak” – powtarza, że PiS przewróci się o własne nogi. Nie bardzo w to dotąd wierzyłem, bo Jarosława Kaczyńskiego uważam za najzręczniejszego polskiego polityka. Teoria Dorna zaczyna się jednak sprawdzać.

Oto związane z PiS stowarzyszenie Ordo Iuris wpycha do Sejmu projekt, który nie przeraziłby chyba tylko jednej grupy wyborców: ludzi naprawdę zamożnych. Taka ustawa byłaby do przełknięcia dla wyższych menedżerek warszawskich korporacji i może piosenkarki Dody, która w jednym z wywiadów wyznała, że nawet nie wie o istnieniu jakiegokolwiek zakazu aborcji w Polsce. Cała reszta, słysząc o pomysłach Ordo Iuris, mogła tylko zadrżeć. Najmocniej elektorat PiS – ten podebrany lewicy, mniej zamożny, ciężko pracujący na śmieciówkach i skazany na publiczną służbę zdrowia. Projekt na szczęście odrzucono, ale słyszymy zapowiedzi prezesa Kaczyńskiego, że prawo antyaborcyjne trzeba będzie jednak zaostrzyć.

Zakaz aborcji. Już spełniamy marzenia Ordo Iuris

Szanowni politycy PiS, czy macie jeszcze kontakt z własną bazą? Czy wiecie, że takim gadaniem najbardziej straszycie własnych wyborców ze wsi i małych miast? To właśnie ludzie z polskiej prowincji czują największą panikę, kiedy ktoś chce ich zmuszać do rodzenia płodów z zespołem Downa. Bo to oni wiedzą najlepiej, jak wygląda w małych ośrodkach instytucjonalne wsparcie państwa w takich przypadkach. To fryzjerki i ekspedientki z małych miast skrzywdzicie w pierwszej kolejności i to one będą najbardziej na was wściekłe.

Zalecałbym politykom PiS większe rozeznanie potrzeb własnego mniej zamożnego elektoratu, który z braku laku postawił w ostatnich wyborach na Kaczyńskiego. O ile dla ludzi zamożnych rewolucja „dobrej zmiany” może być irytująca jak natrętna mucha, o tyle wielu wyborców PiS może ona zatopić. Jeśli minister Zalewska zlikwiduje gimnazja i wywoła totalny chaos w publicznym systemie oświaty, to zamożniejsza klasa średnia jakoś sobie poradzi. Wycisną, zgrzytając zębami, to 1300 zł na czesne w szkole prywatnej i z publicznego systemu dzieci zabiorą. Nie wszystkich na taką ucieczkę będzie stać.

Ja bym radziła rodzić. Kobiety ze wsi o aborcji i czarnym proteście

Związany z prawicą prof. Handke ze wstrętem udziela wywiadu „Wyborczej”: normalnie z wami nie gadam, nie znoszę was, głosowałem na PiS, ale reforma Zalewskiej to wyjątkowe szkodnictwo, będzie z tego wielki bałagan. I co? I nic. Nawet życzliwe głosy krytyczne są przez PiS traktowane jak wroga propaganda. Minister Zalewska idzie do TVP Info i mówi: „Likwidacja gimnazjów będzie bezkosztowa”. Samorządowcy na to odpowiadają: „Nieprawda, koszty mogą pójść w miliardy”. Nawet jeśli prawda leży pośrodku i potrzebny jest „tylko” miliard, to pieniądze trzeba będzie znaleźć w budżetach gmin i przyciąć inne wydatki. Na przykład na szkolne obiady albo na pomoc socjalną, bo tam ciąć najłatwiej. Mam do polityków PiS proste pytanie: którzy wyborcy odczują najdotkliwiej takie gminne oszczędności? Wasi wyborcy czy Nowoczesnej?

Minister Zalewska twierdzi, że w dwa miesiące powstaną nowe podstawy programowe, a w trzy miesiące – podręczniki. Mam więc kolejne pytanie do PiS: jeśli nowe programy stworzone w pośpiechu będą byle jakie, a podręczniki kiepskie, to które dzieci najbardziej na tym ucierpią? Raczej nie te, których rodziców stać na korepetycje.

„Pośpiech, bałagan, stracone roczniki”. Dyrektorzy szkół krytykują reformę edukacji

Zawsze słabsi i mniej zamożni dostają po głowie najbardziej, kiedy usługi publiczne ogarnia reformatorski chaos.

Wśród polskich elit politycznych panuje niemądry rewolucyjny zapał odziedziczony po epoce Balcerowicza. Reformy trzeba wprowadzać w całości i wśród jęków ofiar. Jak mówił poseł Szejnfeld: „Im większy opór środowiska, tym reforma słuszniejsza”. PiS działa według tej samej zasady. Skoro wszyscy jęczą, to znaczy, że reforma jest OK. Drobne konsekwentne kroki. Dłubanina. Naprawianie tego, co jest. Doprowadzenie istniejącego systemu do stanu używalności. Nie. Tego polscy politycy nie potrafią, to ich nudzi. Więc albo się nic nie robi i – jak za Platformy – wiele spraw leży martwym bykiem, albo się wszystko rozpirza do fundamentów i wtedy jest prawdziwa „reforma”, którą można się pochwalić na konferencji prasowej. Kolejnym zawodnikiem w tej dyscyplinie będzie teraz minister Radziwiłł. Jego plan likwidacji NFZ bez dosypania do systemu zdrowia nowych pieniędzy może się skończyć jeszcze większym bałaganem.

Szanowni politycy PiS! Dzięki wam elektorat 500 plus po raz pierwszy dostał od państwa jaką taką stabilizację. Po raz pierwszy wielu ludzi, którzy zasuwają po trzysta godzin w miesiącu na umowach śmieciowych, nie musi brać w sklepie na krechę. Dajcie im trochę pożyć! Ostatnia rzecz, jakiej teraz potrzebują, to straszenie ich aborcyjnymi zakazami oraz fundowanie chaosu w szkołach i przychodniach.

Wideo „Dużego Formatu”, czyli prawdziwi bohaterowie i prawdziwe historie, Polska i świat bez fikcji. Wejdź w intrygującą materię reportażu, poznaj niezwykłe opowieści ludzi – takich jak Ty i zupełnie innych.

W ”Dużym Formacie” czytaj:

Sędzia Jarosław Gwizdak: Rodacy, unikajcie sądów! Bo to fabryka wyroków
Sąd jest wojną, okrutnym teatrem z przepracowanymi sędziami, którzy obrabiają obywateli jak na taśmie fabrycznej. Często bez empatii, bo brakuje sił, byle wyrobić normę. Rozmowa prezesem Sądu Rejonowego Katowice-Zachód

Nie musisz już walczyć, Matheryn. Naukowiec z Bangkoku zamroził swoją córkę
Kiedy Matheryn miała pierwszą operację, zagadnął neurochirurga: „Chciałbym zamrozić córkę”

Pedofilia w Kościele. Kuria skąpi ofiarom księży [CYKL ZŁY DOTYK W KOŚCIELE]
– Kuria wrocławska latami ukrywała pedofila, a jego ofierze oferuje modlitwę – mówi adwokat Janusz Mazur, pełnomocnik jednej z ofiar księdza Pawła Kani

Michał Kelm, adwokat Kościoła [CYKL ZŁY DOTYK W KOŚCIELE]
Jest obrońcą księży pedofilów. W oczach jednego z nich zobaczył kiedyś szatana

Spowiedź byłego esbeka [SZCZYGIEŁ]
Siedzę na naszym zebraniu i myślę: jak wam to powiedzieć. Przecież nie stanę na rynku i nie będę krzyczał: byłem esbekiem, ale nie chciałem. Zwłaszcza że chciałem…

Polują na mnie trolle Putina. Rozmowa z Borisem Reitschusterem
W Niemczech Kreml stworzył sieć trolli. Gdy pojawia się jakiś mój artykuł o Putinie, o Krymie, wojnie na Ukrainie, pada hasło: „Brać go”. Z Borisem Reitschusterem, niemieckim dziennikarzem, byłym korespondentem w Moskwie, autorem książek o Putinie, rozmawia Bartosz T. Wieliński

Przedmieścia Rio: sześć bloków, trzysta rodzin, brak kanalizacji i szczury [FOTOREPORTAŻ]
Mówiłem mieszkańcom Copacabana Palace uczciwie: „Nic wam nie obiecuję, żadnej zmiany, żadnej poprawy losu. Mogę jedynie pokazać światu, jak jest”. Z fotografem Peterem Bauzą rozmawia Aleksandra Szyłło

do

wyborcza.pl

Pedofilia w Kościele. Kuria skąpi ofiarom księży [CYKL „ZŁY DOTYK W KOŚCIELE”]

Marcin Kącki, rys. Anna Reinert, 17 października 2016

Pedofilia w Kościele

Pedofilia w Kościele (Rys. Anna Reinert)

– Kuria wrocławska latami ukrywała pedofila, a jego ofierze oferuje modlitwę – mówi adwokat Janusz Mazur, pełnomocnik jednej z ofiar księdza Pawła Kani.

CYKL ZŁY DOTYK W KOŚCIELE:
Pedofilia w Kościele. Jak biskupi chronili księdza Pawła Kanię
Michał Kelm, adwokat Kościoła. Jest obrońcą księży pedofilów. W oczach jednego z nich zobaczył kiedyś szatana

Marcin Kącki: Oskarża pan kurię wrocławską i bydgoską, że wiedziały o pedofilii księdza Pawła Kani, a mimo to wpuściły go między dzieci. Nietrudno tu o dowody, widzieliśmy je w aktach sprawy księdza.

Janusz Mazur, adwokat: – Zobaczyłem je, gdy zgłosił się do mnie Arek, jeden z molestowanych, a ksiądz Kania został skazany. Jest tam czarno na białym, że w 2005 roku został zatrzymany za nagabywanie chłopców pod sklepem we Wrocławiu i posiadanie w komputerze pornografii dziecięcej. Wszczęto wobec niego postępowanie karne zakończone prawomocnie dopiero w 2010 roku. Kuria wrocławska wiedziała o tym i początkowo skierowała go na bezpłatny urlop, a po jego zakończeniu, w 2006 roku, przerzuca go do innej diecezji, do Bydgoszczy. Nowa diecezja wie o postępowaniu karnym, ale kieruje Kanię do nauczania w szkole i opieki nad ministrantami. W tym czasie skarży się na jego niewłaściwe zachowania bydgoski proboszcz i dyrektorka gimnazjum, więc przerzucają Kanię w 2009 roku z powrotem do Wrocławia, a potem do Milicza, gdzie nadal zajmuje się dziećmi i molestuje, między innymi Arkadiusza.

Potem ukrywają jego pedofilię, chowając go u sióstr zakonnych, gdzie nadal molestuje, bo zwozi tam dzieci. Następnie przerzucają go do domu księży emerytów i tam także przywozi sobie chłopców, dawnych ministrantów.

– Przy czym zawsze są to dzieciaki, w których domach nie dzieje się za dobrze, a ksiądz Kania to wykorzystuje. Wpada po raz drugi w 2012 roku.

Ogień kurialny. Ilu polskich księży skazano za pedofilię?

Co się dzieje z Arkiem po zatrzymaniu księdza?

– To było samotne, zniszczone dziecko, które ksiądz molestował, bo zdobył zaufanie jego rodziców. Chłopak ma psychiczne problemy zdrowotne i nikt by się o nim nie dowiedział, gdyby nie jego znajoma Marta.

W 2014 roku Arek, już jako 18-latek, jeździł na proces Kani do Wrocławia, był tam z nim konfrontowany, to go zdemolowało do reszty. Matka, która pracuje za granicą i często wyjeżdża, nie mogła być dla niego oparciem.

Powiedział Marcie, że był molestowany. Znali się z jednej parafii, w której był ministrantem. Marta przez miesiąc myślała, co z tym zrobić, zaczęła czytać o skutkach pedofilii, zastanawiając się, jak może pomóc chłopcu. Przez znajomego księdza nawiązała kontakt z kurią wrocławską i oni zgodzili się opłacać terapię – 80 zł za godzinę spotkania z psychologiem, dwa-trzy razy w miesiącu. Marta weszła na Facebooka i zobaczyła, że ksiądz Kania, przeciwko któremu toczył się kolejny proces i w którym odpowiadał z wolnej stopy za molestowanie, ale i gwałcenie, teraz bryluje – dziękuje przyjaciołom, a wrogów – swoje ofiary – potępia za to, że poskarżyły się prokuraturze. Nadal jest księdzem.

Od 2015 roku próbuje dotrzeć do Arka kuria wrocławska. Czego od niego chcą?

– Przysyłają do niego adwokata Michała Kelma spod Wrocławia. Kelm zna dobrze sprawę księdza Kani, bo ma pełnomocnictwo kurii do zapoznania się z aktami w sądzie. Kuria prowadzi sprawę kanoniczną przeciwko Kani, a Kelm im pomaga. W aktach znajduje dane Arka i próbuje się do niego dodzwonić, ale Arek nie odbiera telefonów, bo kojarzą mu się traumatycznie z telefonami od księdza.

Ofiary księży pedofilów: „Cierpimy w samotności”

Po co dobija się do ofiary księdza?

– Tu zaczyna się perfidia działania kurii wrocławskiej. Kelm informuje Arka, że jest pełnomocnikiem kurii, i proponuje mu, że wystąpi w jego imieniu przeciwko księdzu Kani o 250 tys. zł odszkodowania. Chce się spotkać, obgadać to. Arek idzie na spotkanie, a Kelm podsuwa mu pełnomocnictwo. Nic nie podejrzewa i choć Marta uprzedza go, by niczego nie podpisywał, Arek jest zbyt rozbity i zdezorientowany. Podpisuje upoważnienie dla Kelma, by ten prowadził dla niego sprawę przeciwko księdzu Kani. Jednocześnie mecenas Kelm – jako adwokat i pełnomocnik kurii wrocławskiej – występuje z ofertą nieznanego „stypendium” od „sponsora”, którego kuria wrocławska pozyskała dla Arka. Marta i Arek przychodzą do mnie, mówią mi o tym. Widzę kompletnie zniszczonego chłopca, zagubionego, z traumą molestowania, i jestem wściekły, że jakiś adwokat wspólnie z kurią próbują go tak ugrać. Kelm mówi Arkowi: gdybyś myślał o procesie przeciwko kurii we Wrocławiu czy Bydgoszczy, to zapomnij, bo oni nie są niczemu winni, tylko ksiądz Kania. Dodaje przy tym, by Arek nie słuchał złych doradców, którzy będą go namawiali do skarżenia kurii. Kelm dobrze wie, co wynika z akt sprawy – że Kania nie ma żadnego majątku, mieszka u rodziców, jeździ starym samochodem. Adwokat kurii proponuje jednak, by zaskarżyć księdza o 250 tys. zł, a ze strony kurii proponuje 40 tys. zł, co nazywa formą stypendium. Mówi, że znalazł się „sponsor”, przejęty tragedią Arka.

Pedofilia w Kościele. Reportaż Wojciecha Tochmana o księdzu molestującym dzieci w Tylawie

Próba uciszenia?

– Za jakieś drobne pieniądze. Perfidia tkwi w tym, że adwokat Kelm ma dostęp do niejawnych akt sprawy, bo występuje o nie w imieniu kurii. Dociera do ofiary i namawia, by nie występowała przeciwko archidiecezji.

Kelm reprezentuje też inne diecezje w całej Polsce.

– To należałoby sprawdzić, czy ten mechanizm się nie powtarza w przypadku innych molestowanych.

Sądzi pan, że dzieje się to za zgodą najwyższych hierarchów kościelnych?

– Mam na to dowody. Kelm pokazuje Arkowi pełnomocnictwo do zawarcia ugody od samego arcybiskupa wrocławskiego Józefa Kupnego – Arek ma zrzec się roszczeń wobec obu diecezji, aby dostać to „stypendium”.

Gdy to widzę, jestem wkurzony, bo chcą przerzucić odpowiedzialność na księdza, którego przez lata kryli, dzięki czemu mógł molestować. Arek dostaje jeszcze od adwokata kurii projekt wezwania o zapłatę zadośćuczynienia, jakie Kelm chce skierować w jego imieniu wobec księdza Kani. Proszę posłuchać, co oni tam piszą: „Wystąpienie o zadośćuczynienie za krzywdę, ból i cierpienie wywołane przestępstwami na tle seksualnym, których dopuścił się ksiądz Kania”.

Arek musi podpisać w zamian porozumienie, w którym czytamy: „Archidiecezja wrocławska, zobligowana ewangelicznym nakazem troski o skrzywdzonych i słabych, postanawia ufundować stypendium na rzecz Arkadiusza (…)”. A później: „Podpisując niniejsze porozumienie, Arkadiusz oświadcza, iż nie ma żadnych roszczeń wynikających z popełnionych na jego szkodę przestępstw przez Pawła Kanię wobec Archidiecezji Wrocławskiej i Bydgoskiej”. To jest ważne, bo pokazuje, jak bardzo boją się i poczuwają do winy. Sami to proponują, choć przecież Arek nie miał wtedy pomysłu, by kogokolwiek skarżyć.

Działają zapobiegliwie?

– Albo wiedzą już, że obok Arka pojawiła się Marta, osoba świadoma, która się troszczy, szuka dla niego pomocy, przez znajomych z kręgów Kościoła próbuje zdobyć pieniądze na finansowanie terapii. Mogą się obawiać, że Arek nie jest już zdany tylko na siebie i ktoś mu doradzi, by walczył. Dopóki był bezradny, samotny – Kościół się go nie bał.

Mając te dokumenty, nie chcę już męczyć Arka kontaktami z adwokatem Kelmem, który ciągle wydzwania i pogania: podpisz szybko i odsyłaj. Kusi go też, w mailu pisze: poprowadzę panu za darmo sprawę przeciwko księdzu, co normalnie kosztuje kilka tysięcy złotych. To działanie nieetyczne, bo na dwie strony – archidiecezji i skrzywdzonego chłopca.

Piszę do Kelma w marcu tego roku, że Arek zostaje moim klientem, i zakazuję Kelmowi kontaktów z nim. Piszę mu też, że „działał wbrew interesom Arka i na jego niekorzyść”, że to naruszenie zasad etyki i godności zawodu. Kelm dzwoni do mnie w imieniu archidiecezji, wypytuje, czy będę skarżył obydwie diecezje i jakie pieniądze wchodzą w grę. Boi się też, czy nie doniosę na niego do władz adwokackich.

Biskup, który siada w telewizji twarzą w twarz z ofiarami pedofilii, to jest dla mnie gość! Z Ekke Overbeekiem rozmawia Katarzyna Surmiak-Domańska

Donosi pan?

– Nie. Na razie skupiony jestem na pozwie przeciwko diecezjom, ale sądzę, że właściwa okręgowa rada adwokacka powinna zająć się tym z urzędu. Jeśli takie rzeczy Kelm robił wobec Arka, to należy sprawdzić, czy to samo nie dotyczy innych osób poszkodowanych przez księży pedofilów.

Gdy już reprezentuję Arka, występuję wiosną do kurii wrocławskiej i bydgoskiej z żądaniem podjęcia mediacji i zapłaty zadośćuczynienia. Skoro adwokat Kelm chciał skarżyć księdza Kanię o 250 tys. zł, to co najmniej tyle samo powinny mu zapłacić obie kurie. Uważam, że odpowiedzialność obu jest solidarna, bo działały wspólnie i w porozumieniu, przerzucając sobie pedofila między diecezjami.

Najpierw odpowiada bydgoska – nie zapłacą, bo „nic nie wskazywało na niewłaściwe zachowanie księdza”. Ciekawe, bo z akt sprawy wynika, że wiedział o tym proboszcz bydgoskiej parafii, który nawet namawia dyrektorkę szkoły, by na piśmie złożyła skargę do bydgoskiego biskupa, i ona to czyni. Skutek jest taki, że biskup Tyrawa po liście dyrektorki wycofuje misję katechetyczną, na podstawie której Kania pracował w szkole jako nauczyciel religii.

Potem odpisuje ks. Rafał Hołubowicz, kanclerz wrocławskiej kurii, że „nie będą uwzględniać roszczeń, bo odpowiedzialność musi być w związku z pełnioną funkcją, a nie przy okazji„. Należy to rozumieć tak: to nasz ksiądz, ale nie zlecaliśmy mu molestowania. Dalej kanclerz pisze, że „wielowiekową tradycją prawa Kościoła jest zasada, iż za delikty [przestępstwa] prezbitera zawsze odpowiada on sam, także jeśli powstało to przy okazji wykonywania czynności liturgicznych”. Ciekawe, że powołuje się przy tym na prawo kanoniczne, tak jakby stało ono wyżej niż prawo karne i cywilne w naszym państwie.

Kanclerz pisze jeszcze, że ubolewają, że Arek odrzucił ich porozumienie w sprawie stypendium. Tu widać bezwzględność i cynizm kurii, bo przysłali adwokata, który działał na dwie strony, i ubolewają, że ich podstęp nie doszedł do skutku. Na zakończenie pisma informują, że „biskup Józef Kupny jak i inni duchowni obejmują Arka modlitwą”. No cóż, mogę tylko przekazać hierarchom, że Arek jest tak rozbity, że wkroczył już psychiatra, ale modlitwy nie zaszkodzą.

Intymny dziennik kleryka: „Starsi klerycy mówili nam, że kandydat na księdza musi być stuprocentowym mężczyzną”

Liczy pan na wygraną przed sądem?

– Widać, że pójdą w zaparte, ale nie będę miał problemu, by udowodnić ich winę. Pytanie, jaką sąd przyzna wysokość odszkodowania. Niewykluczone, że stan zdrowia Arka będzie się pogarszał, bo trudno to znosi, ma w zasadzie tylko Martę, może trzeba będzie domagać się dla niego renty. Teraz w Bydgoszczy wybuchła sprawa zdefraudowania przez jeden z zakonów 10 mln zł. Skoro Kościół obraca lekko takimi pieniędzmi, to stać go chyba, by pomóc molestowanemu chłopcu. Musi to być godna kwota i realna pomoc, a nie markowana.

Prowadził pan już sprawę przeciwko Kościołowi?

– Miałem już do czynienia z poważnymi przeciwnikami i procesami, w których reprezentowałem skrzywdzonych ludzi, ale po raz pierwszy spotykam się z mechanizmem tak cynicznego grania na dwie strony, bezwzględności i szachowania pięknymi słowami, by uniknąć odpowiedzialności. Takiego krzywdzenia ofiary z prawdziwie „ewangeliczną troską”. Kościół to trudny przeciwnik.

Imię poszkodowanego chłopca zostało zmienione

ZA TYDZIEŃ

Pawła boli, że ksiądz Józef nadal siedzi w pierwszym rzędzie na uroczystościach w katedrze, ma tytuł honorowego kapelana Ojca Świętego, chwali się, że jest przyjacielem dwóch biskupów i kardynała. I boli go, że w kurii mu nie uwierzyli, kiedy powiedział, że ksiądz Józef go molestował. Odżyły w nim wspomnienia, kiedy usłyszał, że ta sama kuria Krystianowi Legierskiemu proponuje pomoc psychologiczną i rozmowę przy kawie.
– Mnie można było wykopać – mówi Paweł.
Reportaż Marcina Wójcika

Wideo „Dużego Formatu”, czyli prawdziwi bohaterowie i prawdziwe historie, Polska i świat bez fikcji. Wejdź w intrygującą materię reportażu, poznaj niezwykłe opowieści ludzi – takich jak Ty i zupełnie innych.

W ”Dużym Formacie” czytaj:

Sędzia Jarosław Gwizdak: Rodacy, unikajcie sądów! Bo to fabryka wyroków
Sąd jest wojną, okrutnym teatrem z przepracowanymi sędziami, którzy obrabiają obywateli jak na taśmie fabrycznej. Często bez empatii, bo brakuje sił, byle wyrobić normę. Rozmowa prezesem Sądu Rejonowego Katowice-Zachód

Nie musisz już walczyć, Matheryn. Naukowiec z Bangkoku zamroził swoją córkę
Kiedy Matheryn miała pierwszą operację, zagadnął neurochirurga: „Chciałbym zamrozić córkę”

Pedofilia w Kościele. Kuria skąpi ofiarom księży [CYKL ZŁY DOTYK W KOŚCIELE]
– Kuria wrocławska latami ukrywała pedofila, a jego ofierze oferuje modlitwę – mówi adwokat Janusz Mazur, pełnomocnik jednej z ofiar księdza Pawła Kani.

Michał Kelm, adwokat Kościoła [CYKL ZŁY DOTYK W KOŚCIELE]
Jest obrońcą księży pedofilów. W oczach jednego z nich zobaczył kiedyś szatana

Spowiedź byłego esbeka [SZCZYGIEŁ]
Siedzę na naszym zebraniu i myślę: jak wam to powiedzieć. Przecież nie stanę na rynku i nie będę krzyczał: byłem esbekiem, ale nie chciałem. Zwłaszcza że chciałem…

Polują na mnie trolle Putina. Rozmowa z Borisem Reitschusterem
W Niemczech Kreml stworzył sieć trolli. Gdy pojawia się jakiś mój artykuł o Putinie, o Krymie, wojnie na Ukrainie, pada hasło: „Brać go”. Z Borisem Reitschusterem, niemieckim dziennikarzem, byłym korespondentem w Moskwie, autorem książek o Putinie, rozmawia Bartosz T. Wieliński

Przedmieścia Rio: sześć bloków, trzysta rodzin, brak kanalizacji i szczury [FOTOREPORTAŻ]
Mówiłem mieszkańcom Copacabana Palace uczciwie: „Nic wam nie obiecuję, żadnej zmiany, żadnej poprawy losu. Mogę jedynie pokazać światu, jak jest”. Z fotografem Peterem Bauzą rozmawia Aleksandra Szyłło

kuria

wyborcza.pl

 

MAREK BEYLIN

Prezes już bez „woli ludu”

16 października 2016

Jarosław Kaczyński

Jarosław Kaczyński (Fot. Sławomir Kamiński / Agencja Gazeta)

Nikt nie potrafi tak wkurzyć i poobrażać ludzi jak Jarosław Kaczyński. Nie tylko działania PiS, lecz także wypowiedzi prezesa skłaniają Polaków do wyjścia na ulice. A ponieważ Kaczyński rozpoczął właśnie propagandową ofensywę, by zatrzeć niedawne porażki władzy, wściekłości już przybywa.

Do dziejów pogardy w Polsce wobec kobiet, ich praw i cierpień, a także wobec cierpień noworodków przejdzie stwierdzenie Kaczyńskiego dla PAP, że należy rodzić nawet dzieci zdeformowane i skazane na szybką śmierć tylko po to, by mogły być ochrzczone. W dodatku, jak obwieścił prezes PiS portalowi Onet, „czarny protest” zagraża „fundamentom narodowego jestestwa”. Czyli kto upomina się o prawa i godność kobiet, ten niszczy Polskę, co dobrze pokazuje, jak PiS wyobraża sobie ich miejsce w swoim państwie. Towarzyszą temu pokrętne wypowiedzi Kaczyńskiego co do zaostrzenia ustawy antyaborcyjnej, poświadczające, że taka groźba istnieje. Toteż coraz więcej kobiet i rodzin poczuje się zagrożonych przez PiS.

Tak jak coraz więcej nauczycieli i rodziców dostrzega niebezpieczeństwa reformy edukacji. PiS jest tu w pułapce. Jeśli szybko przełoży zmiany o rok, przyzna się do potężnej porażki, jeśli będzie z tym zwlekał, gniew ludzi tylko się nasili, a jeśli dokona tej reformy w 2017 r., uzyska i organizacyjną klęskę, i spotęgowaną wściekłość obywateli.

Zagrożenie wzrostem podatków czuje spora część klasy średniej. Coraz większa groźba wisi nad sędziami, bo szef PiS obiecał rychłą rozprawę z władzą sądowniczą. Co zbiega się z deklaracją rządu o końcu współpracy Polski z Komisją Wenecką. Nic nie pohamuje naszej władzy – tyle ta deklaracja mówi.

Taki też przekaz płynie z połajanek Kaczyńskiego. Niby nic nowego, ale jest poważna różnica. Dotąd prezes tłumaczył działania władzy, także te antydemokratyczne, powołując się na wolę ludu. Teraz „wola ludu” zanika w jego wypowiedziach. Wiedzą bowiem w PiS, że w relacjach władzy ze społeczeństwem panuje coraz większy kryzys. W dodatku kryzys nieuleczalny.

PiS poszuka więc wsparcia dla swych rządów poza tą wielką częścią społeczeństwa, którą do siebie zraża. Cóż mu zostaje prócz nagiej siły, tylko pozornie trwałej? Poza wiernymi wyborcami i dużą częścią Kościoła jedynie środowiska narodowe. Zresztą do narodowców PiS najbliżej, bo niemało działaczy PiS wspiera te skrajne środowiska. A bliższy sojusz z narodowcami oznacza głębszą światopoglądową symbiozę. Toteż PiS ulegnie najpewniej dalszej ideologicznej radykalizacji. Wzmogą się ataki władzy na prawa obywatelskie, demokrację, Unię Europejską. Może nawet usłyszymy, że Polska aż tak bardzo Unii nie potrzebuje. I doświadczymy mocniejszych ataków na społeczeństwo obywatelskie. Nasili się również ksenofobia, przybędzie agresji wobec „obcych”.

PiS będzie się jednak wystrzegał fizycznej przemocy wobec przeciwników, ponieważ wie, że jeśli przeleje krew, rozpocznie gorącą wojnę domową, która tę władzę zmiecie. Poprzestanie zapewne na zastraszaniu bądź punktowych represjach ze strony służb i prokuratury. Ale o taką przemoc mogą się pokusić skrajni narodowcy.

PiS zechce nas jeszcze intensywniej odłączać od demokratycznego świata i wygaszać nasze aspiracje do godnego życia. Będzie budował nam wewnętrzne piekło. I na tym się przejedzie, bo zbyt okrzepliśmy w demokracji i zbyt nas wielu, by tolerować rządy wrogów lepszej Polski.

pis

wyborcza.pl