Komisja Europejska, 28.10.2016

 

top28-10-2016

 

Waldemar Mystkowski

Siekierezada Dudy w Puszczy Białowieskiej

Andrzejowi Dudzie należy współczuć. Prezes nie chce podać mu ręki, Antoni Macierewicz zabrał mu rzeczywisty przywilej zwierzchnika Wojska Polskiego, a nawet żona zamiast udać się z nim pod rękę na emisję „Smoleńska”, wybrała sarkastycznego Woody Allena.

Prezydent w oczach znika. Nie jest obecny przy ważnych decyzjach, najwyżej ważne decyzje innych parafuje, bo tak chce konstytucja, ostatnio nawet długopis odmówił mu posłuszeństwa, gdy podpisywał akt erekcyjny pod budowę nowej szkoły w Strzelcach Krajeńskich.

Duda nigdzie nie wyjeżdża, a jak mu się uda, są to kraje bez znaczenia dla Polski i dyplomacji. Ostatnio pałęta się po kraju, odwiedza Polskę powiatową, jakby był burmistrzem, a nie Prezydentem RP. Prezydent Duda zdegradował urzad do burmistrza, nie inaczej było z jego odwiedzinami w Hajnówce.

Tak! To ta miejscowość na krańcu Puszczy Białowieskiej, gdzie rządzi bliski o. Rydzykowi minister środowiska Jan Szyszko, który ma pomysły antyekologiczne. Świat o takie zasoby leśne, jak nasza Puszcza drży i dba, świat cywilizowany, a Szyszko odwrotnie, każe prastarą puszczę wycinać, bo ponoć zjada ją kornik drukarz.

I znowu Duda nie wykazał się samodzielnością, bo poparł zapędy antyekologiczne Szyszki, Duda chciał to ująć innymi słowami, więc powiedział, iż taka ekologia to „spychanie całego regionu do roli skansenu”. Ale Duda wpadł, metaforycznie ujmując spadł, jak szyszka z sosny w krowi placek, bo podobne zdanie powiedział prezydent Etiopii, Meles Zenawi. Wychwycił tę zbieżność walki z ekologią, jak w Etiopii, dziennikarz OKO.press Adam Leszczyński.

Takich zacofanych mamy polityków, którym bliżej do Etiopii niż do nowoczesnych krajów Zachodu. Duda więc poparł Szyszkę, który urwał się z niecywilizowanej choinki, bo potwierdził, iż jest przeciw ekologii: „Nikomu nie wolno zapominać, że żyją tutaj ludzie, którzy nie są w stanie utrzymać się z samej tylko turystyki, że to jest rejon, w którym powinno być prowadzone też normalne życie.”

Co powyższe pokrętne zdanie znaczy? Mieszkańcy Hajnówki w lot zrozumieli, mianowicie Puszcza da im pracę przy wycince, przy siekierezadzie. Nie ekologia, nie dbanie o wspólną dla wszystkich przyrodę, tylko populizm, aby przypodobać się elektoratowi, kupić go

Więc zacytuję Dudzie zdanie z „Siekierezady” Edwarda Stachury, które niejako nawiązuje do – nomen omen – Ruchadełka leśnego (a takim w powieści jest kelnerka): „Jest już w wieku rębnym jak mówi pan o sosnach w lesie.” Puszcza jest też w wieku rębnym? Tak! Do czasów PiS jakoś Puszcza Białowieska się uratowała, ale i jej nie darują. Będą rębać! Taka ich siekierezada, wycinają puszczę, konstytucję, wszystko, co pod siekierę im się nawinie.

 

Reporterzy bez Granic wzywają Unię Europejską, by nałożyła na Polskę sankcje

BARTOSZ WIELIŃSKI, 28 października 2016
Reporterzy bez Granic wzywają Unię Europejską, by nałożyła na Polskę sankcje (zdjęcie ilustracyjne)

Reporterzy bez Granic wzywają Unię Europejską, by nałożyła na Polskę sankcje (zdjęcie ilustracyjne) (Fot. Agnieszka Sadowska / Agencja Gazeta)

Powód? Gwałcenie przez PiS wolności mediów.

Reporterzy bez Granic (RSF), międzynarodowa organizacja nadzorująca przestrzeganie wolności słowa, twierdzi, że posunięcia rządu Beaty Szydło wobec mediów to „poważne naruszenie fundamentalnych wartości Unii Europejskiej”. Zgodnie z art. 7. traktatu lizbońskiego Unia może za to państwo członkowskie ukarać sankcjami. RSF domaga się, by UE odcięła Polskę od funduszy strukturalnych.

– Unia nie może dopuścić, by jeden z jej najważniejszych członków naruszał wartości takie jak wolność, pluralizm i niezależność mediów, które tworzą unijną tożsamość, siłę i być może nawet rację bytu – oświadczył Christophe Deloire, sekretarz generalny Reporterów bez Granic.

Organizacja wylicza, że po zeszłorocznych wyborach kontrolę nad polskimi mediami publicznymi przejął rząd i zamienił je w maszyny propagandowe, zaś blisko 150 dziennikarzy zostało zwolnionych lub zmuszonych do odejścia. RSF podaje też, że na media prywatne – które „są jedyną formą oporu przeciwko populistycznej propagandzie Jarosława Kaczyńskiego” – jest wywierana presja ekonomiczna. I dowodzi, że na cel został wzięty zwłaszcza proeuropejski dziennik „Gazeta Wyborcza”, bo uosabia liberalne, demokratyczne wartości, które partia Kaczyńskiego zwalcza. W ramach odwetu rządowym agencjom oraz sądom zabroniono odnawiania prenumeraty „Wyborczej”, by zadusić gazetę – czytamy w oświadczeniu RSF.

Organizacja wspomina też, że podobne praktyki rząd PiS stosuje wobec tygodników „Polityka” i „Newsweek”.

unia

wyborcza.pl

Tomasz Piątek

Żadnej litości dla zmarłych i żywych. Dla zarodków też nie bardzo… Pobożność i szmal

28 października 2016
TYDZIEŃ KOŃCZY PIĄTEK

TYDZIEŃ KOŃCZY PIĄTEK

TYDZIEŃ KOŃCZY PIĄTEK. Eksperci smoleńscy sięgają głębiej. Do grobów i do naszych kieszeni. Ich honoraria w tym roku łącznie wyniosą co najmniej 2 mln 200 tys. zł. A ich szef Wacław Berczyński bierze 100 zł za godzinę. Ale to jeszcze nic. Berczyński został przewodniczącym rady nadzorczej łódzkich Wojskowych Zakładów Lotniczych numer 1.

Tak, tak. Tych samych zakładów, które miały montować nowoczesne caracale. A teraz – jak pisze m.in. „Dziennik Łódzki” – będą remontować stare śmigłowce poradzieckie. I nowe, ale najprawdopodobniej przestarzałe black hawki, które MON chce kupić. Nie bardzo wiadomo po co, dla kogo i ile. Może kilka dla wojsk specjalnych? Może kilkanaście dla celów szkoleniowych? A może mistrale za dolara?

Caracale miały dać Łodzi co najmniej 800 nowych miejsc pracy. Jak już wiadomo, nie dadzą. Ale zapewne miasto pocieszy się myślą, że przynajmniej jeden łodzianin porządnie zarobi. Czyli właśnie Berczyński. Co prawda urodzony w Wałbrzychu, ale od lat 60. związany z Łodzią. Ja też przez parę lat mieszkałem w byłej stolicy polskiego włókiennictwa. Więc wiem, że nikt nie jest tak cierpliwy, jak łodzianie. Od dziesięcioleci znoszą obojętność kolejnych rządów na gospodarczą i cywilizacyjną zapaść ich miasta. Jednak gdybym był Berczyńskim, to już bym się w Łodzi nie pokazywał, szczególnie na ulicy. Zarządzałbym WZL za pomocą telekonferencji.

Proszę jednak nie myśleć, że ja tu się nabijam z Berczyńskiego. On sobie na tę kasę naprawdę zasłużył. Jest doktorem inżynierem (wprawdzie emerytowanym, ale zawsze). A zagryzł zęby i pozwolił publicznie się ośmieszyć razem ze swoim tytułem i dorobkiem. Jak wykazał TVN 24, w smoleńskim referacie „Analiza wytrzymałościowa Tu-154M” dr Berczyński podał nie te liczby, co trzeba. Stwierdził, że ogon prezydenckiego tupolewa miał przekrój o powierzchni tylko 3,8 cala kwadratowego. Podczas gdy ta powierzchnia wynosiła 12,1 cala.

Sprawa może być o tyle istotna, że eksperci Macierewicza próbują udowodnić, iż ogon odpadł przed zderzeniem samolotu z drzewami i ziemią. Niby na skutek wybuchu. Oznaczałoby to zresztą odkrycie pierwszych w historii mobilnych czarnych skrzynek. Bo czarne skrzynki znajdowały się właśnie w ogonie tupolewa – a nadal rejestrowały, co się dzieje w samolocie po rzekomym wybuchu.

Płatnym ekspertem smoleńskim jest też Marcin Gugulski, radny warszawskiej dzielnicy Mokotów. Jak również wieloletni wspólnik i współpracownik Antoniego Macierewicza w jego firmie Dziedzictwo Polskie i w jego fundacji Głos (gdzie jako prezes zarządu wciąż figuruje Robert Jerzy Luśnia, płatny konfident komunistycznych służb specjalnych prowadzony przez esbeków powiązanych z sowieckim wywiadem).

W serwisie internetowym MamPrawoWiedzieć jest kwestionariusz, który Gugulski wypełnił, gdy startował w mokotowskich wyborach dzielnicowych. Podał wtedy, że ma wykształcenie średnie. I że dawno temu studiował na Wydziale Matematyki, Informatyki i Mechaniki UW, ale tych studiów nie ukończył. Według kwestionariusza w życiu zawodowym zajmował się głównie działalnością dziennikarską, wydawniczą i PR. W 2006 r., gdy kontrwywiadem kierował Macierewicz, Gugulski został tam starszym inspektorem i był nim przez następne cztery lata. Wcześniej działał w spółce Amarant, której wyżej wymieniony esbecki konfident Luśnia przekazał 48 tys. zł za „usługi informacyjno-prasowe”. Tę ostatnią informację podaję za Prokuraturą Krajową oraz byłym ministrem sprawiedliwości i posłem Grzegorzem Kurczukiem. Bo Luśnią jako sponsorem Gugulski w kwestionariuszu się nie pochwalił.

Wszystkich przebiła jednak europosłanka PiS Beata Gosiewska. Razem z rodziną dostała już prawie 900 tys. zadośćuczynień, odszkodowań i zapomóg za śmierć męża Przemysława Gosiewskiego w katastrofie smoleńskiej. W 2015 r. europosłanka zarobiła ok. 400 tys. zł. Pobiera też ok. 2 tys. zł renty co miesiąc (podobnie jak każde z jej dzieci). Ale żąda kolejnych zadośćuczynień i odszkodowań od państwa – teraz ok. 5 mln zł.

Pisowcy oskarżali resztę Polski o uprawianie tzw. przemysłu pogardy. Mieli pretensje, że gardząc resztą Polski, sami bywali pogardliwie traktowani. To jak nazwać to, co pisowcy uprawiają teraz? Przemysł żałoby? Nowa rewelacyjna metoda zdumiewająco zyskownej utylizacji zwłok? Budują swoją władzę i tłuką wielką kasę na zmarłych. Dosłownie. Żeby usprawiedliwić swoje zyski, będą teraz wyrywać ich z grobów, mimo że rodziny ofiar błagają, by zostawić je w spokoju. Włosi mają na to słowo: sciacallaggio. Pochodzi od sciacallo, szakal. Przetłumaczyłbym je jako „szakalizacja”. Katastrofa smoleńska została poddana potwornej szakalizacji.

Ale znowu proszę nie myśleć, że ja krytykuję. Ja podziwiam. Wielka podłość też wymaga jakiejś wielkości. Trzeba zupełnie nie bać się Boga i ludzi, żeby robić takie rzeczy – jawnie, głośno, z pobożnym wrzaskiem na ustach.

Wobec tego inne sprawy stają się małe, malutkie. Na przykład Wydawnictwo Sejmowe zamówiło trzy książki o istocie demokracji. Ale szef „Przeglądu Sejmowego” Waldemar Paruch – którego dyrektor wydawnictwa podobno się boi – kazał te książki zamknąć do szafy. Zabronił ich dystrybucji – żeby przypadkiem posłowie nie dowiedzieli się, co to jest ta demokracja. Gdy czytam tytuły dzieł z szafy, to już w ogóle się nie dziwię, np. „Niezależność konstytucyjnego organu państwa i jego ochrona”. Albo „Niedemokratyczne wymiary demokratycznych wyborów”.

Ostatni tytuł to koncentrat herezji. Przecież suweren jest najważniejszy, więc co wybrał, to dobre. Nawet jeśli sam suweren się z tym nie zgadza. Suweren jest do tego stopnia najważniejszy, że nawet ważniejszy od siebie samego. W związku z tym nie ma co się ekscytować ostatnim sondażem firmy TNS, z którego wynika, że 71 proc. Polaków nie popiera PiS. Tym bardziej że w badaniach CBOS partia rządząca zwykle wypada lepiej. Może dlatego, że we władzach CBOS zasiada ten sam Waldemar Paruch.

Dokładnie w radzie fundacji, bo oficjalnie CBOS jest fundacją. Dopisuję dla ścisłości, bo łatwo się w tym wszystkim pogubić. Przed wyborami PiS lansował prostą wizję świata (Smoleńsk = zamach, Tusk = zdrajca, my = dobrzy, inni = źli). I dlatego wygrał. Jednak gdy wygrał, otoczył nas wszystkich ośmiornicowatą plątaniną ludzi, powiązań, niejasnych wizji i myśli tak pogmatwanych, że bezmyślnych.

Ta ośmiornica to kałamarnica i mątwa – wydziela atrament czarny jak sutanna Rydzyka. A czasem jak mundur SS. Ale paradoksalnie to Wielkie Zaciemnienie ma swoje zalety. Za jego przyczyną Polska zaczyna żądać jasności – także w tych sprawach, które poprzednia władza wolała zostawić w półmroku. Ludzie zaczynają mówić coś, czego w Polsce publicznie się nie mówiło.

Mówią, że nie wierzą w człowieczeństwo zygoty. I każdy kolejny katokontratak (jak opowieści Kaczyńskiego o konieczności rodzenia zdeformowanych dzieci czy ataki na Natalię Przybysz) powoduje kolejną mocną reakcję. Dotąd temat spychano pod dywan. Teraz Polki i Polacy zaczynają szukać argumentów, dyskutować, myśleć. Pytają: Ale zaraz, to na Słowacji, w Szwecji, w całej Europie mieszkają mordercy i morderczynie? Tylko my jesteśmy tacy święci i oświeceni, że nie „mordujemy dzieci poczętych”. A dokładnie: tylko my jesteśmy tacy święci, że „mordujemy” je po kryjomu.

I tu jest sedno sprawy. W opowieściach o rzekomym człowieczeństwie zygot nie chodzi o żadne zygoty (widzieliśmy w Sejmie, jak pisokatolicka większość na jeden rozkaz prezesa nagle przestała ich bronić przed „morderstwem”). Chodzi o to, żeby wyrwać nas z Europy, z Zachodu, z nowoczesnego świata. Mamy uwierzyć, że jego swobody są złe. Mamy czuć się winni, że ich chcieliśmy. Mamy czuć się dumni, że od nich odchodzimy. Mamy nie dostrzec, że ta nowa, niezachodnia droga siłą rzeczy prowadzi nas na Wschód. W objęcia największego obrońcy „konserwatywnych wartości” – Władimira Putina.

To, że jego Rosja jawnie bije rekordy aborcji, dla naszej pobożnej targowicy nie ma żadnego znaczenia.

 

wyborcza.pl

PIĄTEK, 28 PAŹDZIERNIKA 2016

PAD: Głosy o odroczeniu reformy edukacji powinny zostać uważnie wysłuchane. Jeśli uwagi nie zostaną uwzględnione, będę się zastanawiał nad podpisem

20:53

PAD: Głosy o odroczeniu reformy edukacji powinny zostać uważnie wysłuchane. Jeśli uwagi nie zostaną uwzględnione, będę się zastanawiał nad podpisem

„Głos samorządów i nauczycieli o odroczeniu reformy edukacji powinien zostać uważnie wysłuchany i powinna nad tym toczyć się dyskusja i ta dyskusja się toczy. Jestem przekonany, że te uwagi, które są zgłaszane, zostaną uwzględnione. Jeśli nie zostaną uwzględnione, to będę się zastanawiał jak przyjdzie do mnie ustawa” – mówił prezydent Andrzej Duda w Polsat News, pytany o postulaty dot. przesunięcia reformy edukacji.

PIĄTEK, 28 PAŹDZIERNIKA 2016

Duda o Macierewiczu ws. Mistrali: Pan minister posługiwał się swoją wiedzą, ja mam swoją, odmienną wiedzę na ten temat

20:39

Duda o Macierewiczu ws. Mistrali: Pan minister posługiwał się swoją wiedzą, ja mam swoją, odmienną wiedzę na ten temat

– Pan minister posługiwał się swoją wiedzą. Ja mam swoją wiedzę na ten temat, odmienną niż ta, którą ma pan minister – tak Andrzej Duda odpowiedział na pytanie Doroty Gawryluk w programie „Prezydenci i premierzy” Polsat News, czy pytał Antoniego Macierewicza o informację dot. sprzedaży Mistrali za dolara. Prezydent potwierdził ponadto, że dzisiaj spotkał się z szefem MON.

20:31
duda1

PAD: Nie będzie spotkania Trójkąta Weimarskiego, Francja podjęła taką decyzję. Wystąpimy z jakąś ofertą wobec Francji

Jak mówił w programie „Prezydenci i premierzy” w Polsat News prezydent Andrzej Duda:

„Francja podjęła taką decyzję [o odwołaniu szczytu weimarskiego]. Natomiast powtarzam jeszcze raz, Francuzi są pragmatyczni i myślę, że także jest to kwestia naszej dyplomacji i tutaj zarówno wobec siebie, jak i naszej dyplomacji, mam to oczekiwanie, żebyśmy my również wystąpili z jakąś ofertą wobec Francji. Jest w tej chwili w kwestii bezpieczeństwa, które mogą zostać wsparte. Nie żeby udobruchać, ale żeby pokazać, że w kwestiach politycznych idziemy ręka w rękę. Problem [z Caracalami] oparł się o pieniądze”

20:19

PAD: Nie podpisałbym ustawy, która by przewidywała karanie kobiet

Jestem przeciwny karaniu kobiet. Sytuacja jest niezwykle złożona, zwłaszcza kobiety w ciąży, a w szczególności trudnej ciąży. Ona może być trudna z różnych przyczyn. Jestem przeciwny karaniu kobiet i mogę z góry powiedzieć: nie podpisałbym ustawy, która by przewidywała karanie kobiet. Wiedziałem, że takie rozwiazanie nie będzie przyjęte. Wiedziałem, że takie rozwiązanie, w którym kobiety miały by być karane, nie będzie przyjęte, ponieważ odbyłem w tej sprawie konsultacje polityczne – mówił Andrzej Duda w rozmowie z Dorota Gawryluk w programie „Prezydenci i premierzy” Polsat News. Zdaniem prezydenta, oba projekty dot. aborcji należało skierować do komisji.

300polityka.pl

Skąd wysokie poparcie dla PiS? „Obie strony wojny politycznej stabilizują się na swoich pozycjach”

WYWIAD
Agnieszka Kublik, 28 października 2016

Fot. YYYY

Wyborczy żołnierze Kaczyńskiego żyją w „bańce” w świecie, który nie powoduje u nich dysonansu poznawczego: mają swoje media, reżyserów, filmy. Ale druga strona też ma swoje „bańki”: czyta się tam „Wyborczą”, „Politykę”, słucha TOK FM, ogląda TVN, chodzi na filmy Wajdy. Ta polaryzacja jest na rękę prezesowi PiS – mówi prof. Mikołaj Cześnik.

Agnieszka Kublik: 29 proc. dla PiS to kiepski wynik?

Prof. Mikołaj Cześnik, dyrektor Instytutu Nauk Społecznych Uniwersytetu SWPS: – Poparcie dla PiS „osiadło” na poziomie ok. 30 proc. Poparcie dla opozycji – jeśli zsumujemy wynik PO i Nowoczesnej – jest podobne. Czyli obie strony wojny politycznej stabilizują się na swoich pozycjach. A to oznacza, że nie można mówić, tak jak niektórzy politycy PiS, że oto Polacy przejrzeli na oczy i większość z nich popiera plany i działania władzy. Żadna większość PiS nie popiera. Większość jest milcząca i z dystansu, ostrożnie przygląda się temu, co się dzieje.

Gdybyśmy teraz wybierali Sejm, PiS nie miałby większości. Zgarnąłby 197 z 460 mandatów.

– Ten wynik pokazuje, że PiS po roku rządów jest słabszy.

Ale notowania ma raczej stabilne. Chaotycznie reformuje edukację, sparaliżował Trybunał Konstytucyjny, upartyjnił prokuraturę, zdewastował media publiczne, ale poparcia nie traci…

– W demokracji z reguły rządzą mniejszości. Tak jest i u nas. PiS dostał w wyborach 18,6 proc. głosów wszystkich Polaków uprawnionych do głosowania. I ta mniejszość to nadal karne wojsko wyborcze Jarosława Kaczyńskiego.

Program „500 Plus” cementuje elektorat PiS?

– Moim zdaniem wpływ programu 500 plus na postawy wyborcze jest minimalny, a za trzy lata będzie jeszcze mniejszy. Ale być może grupa, która z niego skorzystała, będzie istotna. Dlaczego? Może wypełnić lukę po tych, którzy już opuścili PiS albo wkrótce opuszczą ze względu na to, jak Jarosław Kaczyński walczy z liberalną demokracją. Za to ktoś z beneficjentów 500 plus pomyśli: „Nigdy nie przypuszczałem, że władza będzie mi dawać kasę. Ta daje, więc na nią zagłosuję”.

PiS wygrało wybory, bo potrafiło swój żelazny elektorat, te trzydzieści kilka procent głosujących Polaków, połączyć z tymi, którzy go wcześniej nie popierali: to było ok. 5 proc. głosujących, czyli jakieś 600-700 tys. głosów. Dziś już widać, że ta mniejsza grupa, która dała zwycięstwo PiS, ma sporo wątpliwości wobec rządów ekipy Jarosława Kaczyńskiego. Tylko oni.

Bo dla wiernych żołnierzy wyborczych prezesa PiS akurat takie ruchy jak ubezwłasnowolnienie Trybunału nie mają znaczenia. Stawiam dolary przeciw orzechom, że połowa Polaków nie słyszała o TK nic więcej ponad to, że Trybunał coś tam sądzi, lecz nie wiadomo, co dokładnie. Jaki jest odbiór działań rządu wśród twardego elektoratu PiS?

„Wzięli się za prokuraturę, bo prokuratura to złodzieje, a telewizja publiczna wreszcie mówi, jak jest naprawdę”.

Czyli propaganda w mediach publicznych do elektoratu PiS trafia idealnie?

– To nie ulega wątpliwości. Każdy, kto rządzi i chce utrzymywać poparcie, musi mieć dobrą propagandę. Zwłaszcza gdy podejmuje tyle kontrowersyjnych decyzji. Wyborczy żołnierze Kaczyńskiego żyją w „bańce”, w świecie, który nie powoduje u nich dysonansu poznawczego: mają swoje media, reżyserów, aktorów, filmy itd. Ale druga strona też ma swoje „bańki”: czyta się tam „Wyborczą”, „Politykę”, słucha TOK FM, ogląda TVN, chodzi na filmy Wajdy, Pasikowskiego i Pawlikowskiego.

Ta zaostrzająca się polaryzacja jest na rękę prezesowi PiS. I to chyba jest jego plan – jeszcze głębiej polaryzować, bo to nie daje jego wyborcom szansy, by uciec do jakiejś innej partii.

Ale w ten sposób Kaczyński mobilizuje przeciwników. Mogą na wybory iść ci, którzy dotąd na nie chodzili.

– Moim zdaniem Kaczyński liczy na to, że w Polsce jest zbyt silny indywidualizm i za słabe poczucie wspólnotowości. Prezes PiS zakłada, że KOD to jest tak naprawdę jedynie 45-60 tys. ludzi z rodzinami. I dlatego KOD Prawu i Sprawiedliwości nie zaszkodzi.

Prezes może się przeliczyć, nie doceniając siły ruchów obywatelskich.

– Może. Na razie wydaje się, że uwierzył we własną narrację, że „Polacy wstali z kolan, naród się przebudził i odrzucił obce Polakom, niepatriotyczne elity”.

PiS wygra wybory samorządowe?

– Snucie takich rozważań w tej chwili jest bezsensowne, zbyt dużo może się jeszcze wydarzyć. Możemy się domyślać, że będzie jakaś gra wokół ordynacji wyborczej, może przesuwanie granic okręgów, może jakieś modyfikacje sposobu przeliczania głosów na mandaty. Ale całość obrazka jest złożona z małych puzzli. Jeśli powieje wiatr historii, to może te wszystkie puzzle zdmuchnąć. Naiwnością jest sądzić, że Jarosław Kaczyński ma na te wszystkie procesy jakiś wpływ. Na niektóre ma, na niektóre – nie.

skad

wyborcza.pl

5 milionów złotych za śmierć w wypadku lotniczym? Saramonowicz: Zaczynam mieć wyrzuty sumienia, że nie wsiadłem

Andrzej Saramonowicz dosadnie, dla niektórych nawet okrutnie, o żądaniach żony Gosiewskiego.
Andrzej Saramonowicz dosadnie, dla niektórych nawet okrutnie, o żądaniach żony Gosiewskiego. Fot. Michał Mutor / Agencja Gazeta

Dwa zdania, które Andrzej Saramonowicz napisał na swoim profilu społecznościowym polubiło blisko cztery tysiące osób. Widać, że artysta znów wyraził opinie zniesmaczonych.

Czym podyktowany był sarkastyczny wpis Saramonowicza? Żądaniami, drugiej żony Przemysława Gosiewskiego, która wezwała MON do zawarcia ugody w sprawie o zadośćuczynienie i odszkodowanie za śmierć jej męża w katastrofie smoleńskiej. Beata Gosiewska domaga się prawie 5 mln zł. Do tego jeszcze dla dzieci 72 tys. wyrównania renty i 2 tys. zł miesięcznie renty dodatkowej. Dodatkowej, ponieważ syn i córka już dostają rentę po ojcu. Rodzina otrzymała też wcześniej zadośćuczynienia, w sumie 750 tys. zł.

Żądania Beaty Gosiewskiej po prostu zszokowały opinią publiczną. Wieści o roszczeniu spuentował Andrzej Saramonowicz, publicysta, reżyser na swoim profilu facebookowym.

andrzej-saramonowicz

Wpis wywołał liczne komentarze. Jedna z internautek stwierdziła, że słowa artysty są okrutne. Kolejni żartowali, żeby artysta nie „wykrakał”, gdy dostanie bilet do samolotu.

5-mln

naTemat.pl

PRZYZWALAJĄ. OŚWIADCZENIE EPISKOPATU WS. EKSHUMACJI!

28 października 2016

„W związku z pojawiającymi się w ostatnim czasie kontrowersjami dotyczącymi ekshumacji ofiar tragedii smoleńskiej z dnia 10 kwietnia 2010 roku, w celu uniknięcia możliwości instrumentalnego wykorzystywania autorytetu Kościoła w tak delikatnej kwestii, pragnę przypomnieć, że zgodnie z Katechizmem Kościoła Katolickiego ciała zmarłych powinny być traktowane z szacunkiem i miłością wypływającą z wiary i nadziei zmartwychwstania.

Wyjaśnienie przyczyn katastrofy od początku budzi liczne kontrowersje o charakterze prawnym, politycznym i społecznym. W tym kontekście zadaniem Kościoła jest przypomnienie o potrzebie dążenia do prawdy i sprawiedliwości, z czego wynika moralny sprzeciw nie tylko wobec prób wykorzystywania katastrofy smoleńskiej dla celów politycznych, lecz także jej marginalizowania czy bagatelizowania oraz ewentualnego unikania odpowiedzialności przez winnych tej tragedii.

Dostrzegając i rozumiejąc stanowisko rodzin ofiar sprzeciwiających się ekshumacjom, trzeba równocześnie zauważyć, iż katastrofa smoleńska była tragedią, która dotknęła cały naród, dlatego też przeżywanie żałoby oraz pamięć o ofiarach nabiera charakteru powszechnego i stanowi ważny element świadomości historycznej Polaków. Współczujemy wszystkim rodzinom, które straciły swoich bliskich pod Smoleńskiem i dla których ekshumacja jest doświadczeniem traumatycznym i nie do przyjęcia. Ich głos powinien być wzięty pod uwagę.

Należy stwierdzić, iż jedyną przyczyną, dla której ekshumacja ofiar katastrofy smoleńskiej byłaby moralnie usprawiedliwiona, może być wyraźna i obiektywna potrzeba wynikająca z dążenia do poznania prawdy, przy jednoczesnym braku możliwości zastąpienia tej czynności innymi środkami dowodowymi. Trzeba też przypomnieć, iż bezpośrednio po katastrofie nie przeprowadzono w Polsce sekcji zwłok żadnej z ofiar a przeprowadzone do tej pory ekshumacje wykazały nieprawidłowości dotyczące pochówku kilku ciał”.

przyzwalaja

polityczek.pl

Słudzy Boga milczą, jakby byli sługami obecnej władzy

To, co doczesne i polityczne okazało się ważniejsze niż prawo moralne

To, co doczesne i polityczne okazało się ważniejsze niż prawo moralne.

Biskupi nader chętnie zabierają głos w sprawach publicznych, dotyczących wszystkich obywateli (również tych niewierzących), uważając, że Kościół ma takie prawo, a nawet, że prawo Kościoła (prawo Boga) jest ponad prawem państwowym. Ich aktywność widać jednak głównie w kwestiach aborcji, wtedy gdy trzeba pokazać kobietom, że ich rola jest podrzędna, instrumentalna i że Bóg nie życzyłby sobie, aby miały prawo do decyzji o własnym macierzyństwie. Kościół nader chętnie potępia również homoseksualizm, choć wśród jego sług, homoseksualizm musi być częstym zjawiskiem. Niektórym księżom wydaje się zapewne, że im więcej pokus homoseksualnych wytępią na zewnątrz, tym silniejsza będzie wola wytrwania w celibacie wewnątrz klasztornych murów.

W innych sprawach Kościół milczy. Hierarchowie nie interesują się biedą, wykluczeniem, nie głoszą zasady miłości bliźniego, gdy pojawia się problem uchodźców, nie walczą z mową nienawiści, z antychrześcijańską homofobią i nietolerancją. Przeciwnie, chętnie obchodzą religijne uroczystości razem z kibolami. Nie potępiają w żaden sposób władzy, która niszczy demokrację, nie interesuje ich też destrukcja praworządności, która staje się coraz głębsza. Nie zabierają głosu w sprawie programowej dewastacji środowiska, choć papież Franciszek encykliką „Laudato Si” wyraźnie do tego zachęca.

Milczą też w skandalicznej sprawie ekshumacji zwłok ofiar katastrofy smoleńskiej, która zacznie się 14 listopada od opróżniania grobu pary prezydenckiej na Wawelu. Kardynał Dziwisz milczy również jak zaklęty i jedynie zapewnia asystę ludziom Macierewicza. Rodziny ofiar zwróciły się m.in. do duchownych, prosząc o zabranie głosu w tej sprawie. Episkopat milczy.

Jedyną osobą, która „zabrała głos” był biskup Pieronek. A jego wypowiedź jest niemal wzorcowa dla oportunizmu kleru w naszym kraju. Bp Pieronek powiedział, że (1) ekshumacje są niepotrzebne, jeśli rodzina sobie tego nie życzy, że (2) jeśli ktoś dokonuje ekshumacji w celach politycznych to bezcześci zwłoki, ale jednocześnie, że (3) jeśli ekshumacje są zgodne z prawem, to prawa trzeba przestrzegać. Na prawo boskie dotyczące szacunku dla zmarłych (starsze niż chrześcijaństwo) bp Pieronek nie powołał się. Nagle to, co doczesne i polityczne okazało się ważniejsze niż prawo moralne.

Niedawno bp Pieronek powiedział, że „Szoah jest pomysłem Żydów”, potem tłumaczył się, że to przejęzyczenie, bo jacyś dziennikarze zbudzili go rano i zadawali sporo pytań po włosku. Pieronek przeprosił i lekcje zapamiętał. Teraz więc mówi tak, jakby nic nie powiedział. Słudzy Boga milczą, jakby byli sługami obecnej władzy. Zapewne odezwą się znów, gdy trzeba będzie przywołać do porządku kobiety. Kobiety można, Macierewicza – nigdy w życiu!

Magdalena Środa

sludzy-boga

koduj24.pl

Problemy filmu „Smoleńsk” w Berlinie. Kino odwołuje premierę, bo nie chce kontrowersji

BARTOSZ T. WIELIŃSKI, 28 października 2016

Kino w Berlinie odwołuje premierę

Kino w Berlinie odwołuje premierę „Smoleńska”, bo nie chce kontrowersji | Na zdjęciu: premiera filmu „Smoleńsk ” w Teatrze Wielkim w Warszawie (Fot. Sławomir Kamiński / Agencja Gazeta)

Kino Delphi Filmpalast w Berlinie wycofało się ze współpracy z polską ambasadą, która zamierzała pokazać w nim „Smoleńsk” Antoniego Krauzego i nawet wydrukowała zaproszenia na seans

O tym, że zaplanowana na 7 listopada niemiecka premiera „Smoleńska” jednak się nie odbędzie powiedział „Wyborczej” Jan Rost z kierownictwa Delphi Filmpalast, znanego, dużego kina w zachodniej części Berlina. Powodów nie chciał podać, ale z naszych informacji wynika, że Delphi dopiero teraz dowiedziało się, ile kontrowersji „Smoleńsk” wywołał w Polsce. Postanowiło nie mieszać się w nasze spory polityczne i zrezygnowało ze współpracy z polską ambasadą. Polscy dyplomaci zamierzali przekonać kino do „Smoleńska” podczas spotkania w poniedziałek. Delphi je jednak odwołało.

Ambasada szuka innego kina

Tymczasem ambasada rozesłała już zaproszenia do niemieckich ekspertów, polityków i działaczy organizacji polonijnych. Nowy ambasador RP prof. Andrzej Przyłębski już we wrześniu zapowiadał, że „Smoleńsk” pokaże nie tylko w Berlinie, ale także w Monachium i w Hamburgu.

W wysłanych zaproszeniach można przeczytać, że mimo „ekspertyz rosyjskich ekip dochodzeniowych, przyczyn katastrofy smoleńskiej do dziś nie wyjaśniono”. Film zaś pokazuje prawdopodobny przebieg wydarzeń oraz społeczno-polityczny kontekst, „w szczególności jeśli chodzi o rolę mediów w ukrywaniu i wyjaśnianiu prawdy”.

O „Smoleńsku” niemiecka prasa pisała już sporo. Nieprzychylnie. W najnowszej recenzji, która na początku października ukazała się we „Frankfurter Allgemeine Zeitung”, czytamy, że Krauze ukształtował swoich bohaterów tak jednoznacznie jako złych i dobrych, jakby był klasykiem socrealizmu. „Nie ma żadnego rozwoju postaci” – ubolewa recenzent „FAZ”, oceniając film jako propisowską propagandę.

Z naszych informacji wynika, że ambasada szuka innego kina, które wyświetliłoby „Smoleńsk”. Być może zgodzi się na to multikino Cubix przy Alexanderplatz. Wygląda na to, że jego kierownictwo o filmie i jego przyjęciu w Polsce jeszcze nie słyszało.

Ambasador utyskuje i atakuje

Zapraszanie na pokaz na „Smoleńska” to kolejne kontrowersyjne posunięcie ambasadora Przyłębskiego. We wrześniu w wywiadzie radiowym zarzucił on Niemcom, że jeśli chodzi o Polskę, mają „zawężone horyzonty” i że prezydent Joachim Gauck nie rozumie zmian, jakie zaszły w naszym kraju.

W tym tygodniu zaatakował zaś prezesa Federalnego Trybunału Konstytucyjnego Andreasa Vosskuhle. Stwierdził, że krytykując sposób, w jaki PiS obchodzi się z polskim TK, ingeruje w wewnętrzne sprawy suwerennego państwa. Przyłębski utyskiwał też, że niemieckie środowiska prawnicze nie rozmawiają z inaczej myślącymi prawnikami w Polsce, w tym z sędziami TK wybranymi przez Sejm po przejęciu władzy przez PiS. Wśród nich jest jego żona, sędzia Julia Przyłębska.

Na atak na prezesa niemieckiego trybunału zareagował dziś przewodniczący Bundestagu prof. Norbert Lammert. Na łamach „Süddeutsche Zeitung” napisał, że Vosskuhle słusznie przypomniał polskim władzom o niezależności sądownictwa. Wyraził też nadzieję, że ambasador Przyłębski nie ma złudzeń, co do tego, że krytyków rządu PiS jest w Niemczech wielu

nie-bedzie

wyborcza.pl

DUDA JAK PREMIER ETIOPII. OSKARŻA OBROŃCÓW PRZYRODY, ŻE CHCĄ ZAMIENIĆ PUSZCZĘ W SKANSEN

ADAM LESZCZYŃSKI, 28 PAŹDZIERNIKA 2016

Na spotkaniu z mieszkańcami Hajnówki prezydent Duda mówił, że domaganie się ochrony całej Puszczy Białowieskiej to „spychanie całego regionu do roli skansenu”. Ale nie o to chodzi obrońcom puszczy

Prezydent Duda zapewne nieświadomie zacytował zmarłego w 2012 r. prezydenta Etiopii, Melesa Zenawiego. W 2011 r. Zenawi powiedział, co myśli o protestach przeciwko budowie zapory Gibe III na rzece Omo na południu kraju. Budowa tamy – zdaniem lokalnych i zachodnich organizacji obrońców przyrody – zniszczyłaby unikalny ekosystem i doprowadziła do masowych przesiedleń miejscowej ludności. Zenawi mówił:

Oni nie chcą zobaczyć Afryki rozwiniętej, chcą, żebyśmy pozostali zacofani i nierozwinięci i służyli ich turystom jako muzeum (…) Ci ludzie mówią o niebezpieczeństwach związanych z budowaniem tam, kiedy już skończyli budowę tam w swoim kraju.

Prezydent Duda powiedział w Hajnówce coś bardzo podobnego: przeciwstawił „ekologów” (przyjezdnych, jak się można domyślać) lokalnym mieszkańcom, którzy w znacznej mierze żyją z puszczy.


To są głosy, które spychają Hajnówkę i cały ten region do roli skansenu. Tak być nie powinno. Oczywiście, że puszcza powinna być chroniona i trzeba szanować to, co robią władze parku narodowego, bo one opiekują się tą najbardziej wartościową substancją.

Andrzej Duda, Spotkanie z mieszkańcami Hajnówki – 25/10/2016

Andrzej Duda w Pleszewie / fot. KPRP YouTube


PÓŁPRAWDA. NIKT NIE CHCE SKANSENU


Prezydent dodał także:

Nikomu nie wolno zapominać, że żyją tutaj ludzie, którzy nie są w stanie utrzymać się z samej tylko turystyki, że to jest rejon, w którym powinno być prowadzone też normalne życie. Takie rozsądne podejście to także kwestia szacunku dla państwa, mieszkańców tego regionu.

Jak informuje „Gazeta Wyborcza”, zgromadzeni mieszkańcy Hajnówki przywitali te wypowiedzi oklaskami.


zielone ludziki2
Przeczytaj też:

ZIELONE LUDZIKI MINISTRA SZYSZKI

ROBERT KOWALSKI  25 LIPCA 2016


Na czym polega tutaj retoryczne nadużycie? Prezydent milcząco zakłada, że interesy obrońców przyrody i mieszkańców okolic puszczy są przeciwstawne i nie da się ich pogodzić. Tymczasem

organizacje chroniące przyrodę mówią co innego: że obowiązkiem państwa jest ochrona przyrody (co Duda przyznaje), ale także dbanie o interesy mieszkańców.

Różnica polega na innej retoryce i rozłożeniu akcentów. Dlatego wypowiedź prezydenta uznajemy za półprawdę. Ma rację – ale swoimi słowami zniekształca (chociaż nie wprost, bo się wprost do nich nie odnosi) to, co mówią obrońcy puszczy.

duda

300polityka.pl

Jak ambasador RP w Berlinie zaprasza na „Smoleńsk”. „Prawdopodobny przebieg”

Bartosz T. Wieliński, 28 października 2016

Kadr z filmu

Kadr z filmu „Smoleńsk” (KINO SWIAT)

– Film wybitnego polskiego reżysera jest próbą rekonstrukcji prawdopodobnego przebiegu wydarzeń – tak na projekcję „Smoleńska” Niemców zaprasza prof. Andrzej Przyłębski, polski ambasador w Berlinie.

Niemiecka premiera „Smoleńska” w reżyserii Antoniego Krauzego odbędzie się wieczorem 7 listopada w znanym kinie Delfi Filmpalast w zachodniej części Berlina. Zajmujący się Polską niemieccy eksperci, politycy, działacze organizacji polonijnych dostali już zaproszenia.

Można w nich przeczytać, że mimo „ekspertyz rosyjskich ekip dochodzeniowych przyczyn katastrofy smoleńskiej do dziś nie wyjaśniono”. Film zaś pokazuje prawdopodobny przebieg wydarzeń oraz społeczno-polityczny kontekst, „w szczególności jeśli chodzi o rolę mediów w ukrywaniu i wyjaśnianiu prawdy”.

O „Smoleńsku” niemiecka prasa pisała już sporo. Nieprzychylnie. W najnowszej recenzji, która na początku października ukazała w „Frankfurter Allgemeine Zeitung”, czytamy, że Krauze ukształtował swoich bohaterów tak jednoznacznie jako złych i dobrych, „jakby był klasykiem socrealizmu”.

Nie ma żadnego rozwoju postaci – ubolewa recenzent FAZ, oceniając film jako propisowską propagandę.  Czy w Berlinie sala kinowa podczas projekcji „Smoleńska” będzie pełna? Nie wiadomo. Kilka zaproszonych osób, z którymi rozmawialiśmy, zapowiedziało, że pójdzie zobaczyć „to propagandowe dzieło”.

Ściągnięcie i zapraszanie w taki sposób na „Smoleńsk” to kolejne kontrowersyjne posunięcie ambasadora Przyłębskiego. We wrześniu, w wywiadzie radiowym zarzucił Niemcom, że jeśli chodzi o Polskę, mają „zawężone horyzonty”, a prezydentowi Niemiec Joachimowi Gauckowi, że nie rozumie zmian, jakie zaszły w Polsce.

W tym tygodniu zaatakował prezesa Federalnego Trybunału Konstytucyjnego i zarzucił mu, że krytykując sposób, w jaki PiS obchodzi się z polskim TK, ingeruje w wewnętrzne sprawy suwerennego państwa. Przyłębski utyskiwał też, że niemieckie środowiska prawnicze nie rozmawiają z inaczej myślącymi prawnikami w Polsce, w tym z sędziami TK wybranymi przez Sejm po przejęciu władzy przez PiS. Wśród nich jest jego żona, sędzia Julia Przyłębska.

kontrowersyjne
Agnieszka Kublik

PiS szykuje inwazję na media. Na wolność słowa. Wzór to „Budapeszt w Warszawie”

28 października 2016

Jarosław Kaczyński

Jarosław Kaczyński (Fot. Patryk Ogorzałek / Agencja Gazeta)

Już przed wyborami PiS miał plan podboju mediów. Dla Jarosława Kaczyńskiego „wrogie” media to jedna z głównych bolesnych lekcji z lat 2005-07. Wierzy, że IV RP padła po dwóch latach właśnie z powodu dziennikarzy, którzy śmieli patrzeć władzy na ręce.

Kaczyński uważa, że „za pomocą telewizji można wykreować obraz, jaki się chce, bo społeczeństwo nie analizuje tego, co tam widzi, tylko przyjmuje jako prawdziwe”. Dlatego chce mieć wszystkie, nie tylko publiczne, media. Te ostatnie traktuje pogardliwie, jako „osłonę” rządu i „kanał dotarcia do Polaków z własnym przekazem”. Chciałby więc panować nad wszystkimi „kanałami dotarcia” – i by wszystkie go „osłaniały”.

W Klubie Ronina – grupie ludzi, którzy uważają się za nowe elity – już dawno sugerowano, jak wykończyć „Gazetę Wyborczą” (nazywaną „gwiazdą śmierci”) – pozbawieniem reklam spółek zależnych od PiS i zalewem pozwów sądowych. „Procesami ich!” – wykrzykiwał Marcin Wolski, dziś szef TVP 2, autor poematu, w którym pisał „runą media, przeżyją szok samorządy, wyjaśnimy Smoleńsk, a Moskwie odeślemy agentów wpływu, wielka fala Polskę opłucze”.
Minister sprawiedliwości Zbigniew Ziobro, zwierzchnik wszystkich prokuratorów, skarży się, że TVN „nie jest stacją obiektywną”, powołując się na opinię „bardzo wielu Polaków”.

I już poseł PiS Krystyna Pawłowicz daje sygnał, by odebrać koncesje TVN i TVN 24. Że niby stacja szczuje na PiS. Ponad 5,5 tys. identycznych petycji o odebranie tych koncesji wpłynęło do Krajowej Rady Radiofonii i Telewizji. Teoretycznie odebranie koncesji jest możliwe (zależy od KRRiT, w której PiS ma większość). W praktyce – raczej nie. Ale efekt „zmrożenia” antypisowskiej krytyki może nastąpić. I to szybko.
Rząd bada możliwość przejęcia niemieckiego koncernu Polska Press, właściciela większości gazet regionalnych w Polsce. Potem być może rząd PiS zechce kupić także ogólnopolski dziennik – „Rzeczpospolitą”.

Będzie kalka z węgierskiego? Premier Viktor Orban właśnie zawiesił, a potem sprzedał opozycyjny dziennik „Nepszabadsag”. Kupcem została firma powiązana z przybocznym Orbana. Cel: uciszenie krytycznych publikacji.

Gdy w 2011 r. PiS przegrał z Platformą wybory, Kaczyński marzył o „Budapeszcie w Warszawie”. Dziś tak jak Orban atakuje liberalne środowiska „w imieniu narodu”. Niszczy demokratyczne instytucje, bo reprezentują tylko korporacyjne interesy. Podobieństw jest wiele.

Widać Orban nie zastrzegł w urzędzie patentowym węgierskiego podboju demokracji. Gdyby to uczynił, mógłby puścić Kaczyńskiego z torbami.

pis

wyborcza.pl

Zbigniew Zamachowski wycofuje swój głos z dżingli radiowej Trójki

Agnieszka Kublik, 28 października 2016

TOMASZ SZAMBELAN AGENCJA GAZETA

Zbigniew Zamachowski nie chce być kojarzony ze zmianami, które od paru miesięcy wprowadza dyrekcja Programu 3 Polskiego Radia.

Zbigniew Zamachowski zwrócił się do dyrekcji radiowej Trójki o niezwłoczne usunięcie z anteny dzingli, w których użyty został jego głos. Poinformował o tym portal Koduj24.pl.

Zamachowski prawie sześć lat, z małą przerwą, zapraszał słuchaczy do Trójki swoim głosem. Robił to w 13 różnych wariantach, np. „Trójka. Program 3 Polskiego Radia” lub „Zapraszamy do Trójki” – minimum trzy razy w ciągu godziny, a w porannym i popołudniowym bloku nawet siedem razy na godzinę. Był rozpoznawalnym głosem Trójki.

Od początku tego roku, kiedy PiS przejął media publiczne, pracę w Trójce straciło wielu dziennikarzy. Od razu została odwołana szefowa Programu 3. Magda Jethon, a potem Jerzy Sosnowski, Marcin Zaborski czy Michał Nogaś. Pożegnali się też z radiem dziennikarze przygotowujący serwisy informacyjne.

Od końca marca stacją kieruje Adam Hlebowicz (wcześniej szef katolickiego Radia Plus w Gdańsku). Jego zastępcą jest Sylwia Krasnodębska, wcześniej w dziale kultury „Gazety Polskiej Codziennie” i TV Republika.

Główne wieczorne pasmo publicystyczne radiowej Trójki nowe władze publicznego radia oddały dwóm prawicowym dziennikarzom spoza radia. „Klub Trójki” prowadzą m.in. Piotr Semka i Grzegorz Górny. Pierwszy to dziennikarz „Do Rzeczy” (po przejęciu mediów publicznych przez rząd PiS regularny komentator „Wiadomości” TVP 1 i TVP Info), drugi, związany ze środowiskiem „Frondy”, jest felietonistą „wSieci”.

zbigniew

wyborcza.pl

BŁĘDY, GŁUPSTWA, DOMOROSŁA FILOZOFIA. ANALIZA ODPOWIEDZI RZĄDU PIS NA ZALECENIA KOMISJI EUROPEJSKIEJ

STANISŁAW SKARŻYŃSKI, 28 PAŹDZIERNIKA 2016

Rząd zignorował zalecenia Komisji Europejskiej i wysłał do Brukseli arogancką odpowiedź. Pół biedy forma – gorzej, że dziesięć stron pełne jest fałszywych zdań, naciągania faktów i błędów w argumentacji. Pierwszy, bardzo poważny, jest już na pierwszej stronie. Tekst jest kompromitacją Polski na arenie międzynarodowej

27 października 2016 roku upływał termin na realizację „Zaleceń w sprawie praworządności w Polsce„, który dawał rządowi szansę na zatrzymanie procedury praworządności na etapie drugie kroku.

Partia Jarosława Kaczyńskiego opinię KE zignorowała, a w – utrzymanym w wyraźnie pouczającym, nieco agresywnym tonie, 10-stronnicowym piśmie – stwierdza, że „strona polska nie dostrzega prawnych możliwości realizacji przedstawionego Zalecenia” ponieważ „ich wykonanie oznaczałoby naruszenie przez organy państwa obowiązującej Konstytucji i ustawodawstwa”.

PiS nie uzasadnia jednak, jak realizacja zaleceń KE prowadziłaby do złamania Konstytucji i ustaw. I nic dziwnego, bo jest to całkowita nieprawda. Nie ulega żadnej wątpliwości, że wykonanie zaleceń Komisji Europejskiej oznaczałoby zaprzestanie naruszania Konstytucji przez organy państwa, czyli:

  • prezydenta Andrzeja Dudę, który od 3 grudnia 2015 bezprawnie uchyla się od obowiązku przyjęcia ślubowania od trzech sędziów wybranych przez Sejm poprzedniej kadencji,
  • oraz premier Beatę Szydło, której kancelaria wprost łamie konstytucję, odmawiając publikacji wyroków z 9 marca oraz z 11 sierpnia 2016 roku.

 

„Komisja niewłaściwie odczytała stan prawny”

Pierwszy poważny błąd merytoryczny jest na pierwszej stronie dokumentu. Rząd w tonie pouczenia wytyka Komisji Europejskiej, że „niewłaściwie odczytała stan prawny” pisząc: „w dniu 19 listopada 2015 r. Sejm znowelizował, w trybie przyśpieszonym, ustawę o Trybunale Konstytucyjnym, umożliwiając stwierdzenie nieważności wyboru sędziów dokonanego w trakcie poprzedniej kadencji Sejmu oraz mianowanie pięciu nowych sędziów”.

Rząd przypomina, że ustawa z 19 listopada 2015 roku weszła w życie 5 grudnia, więc nie mogła być podstawą ani uchwał z 25 listopada, w których Sejm „stwierdził nieważność” uchwał o wyborze sędziów TK, podjętych przez posłów poprzedniej kadencji, ani wyboru przez ten Sejm kolejnych pięciu sędziów, co miało miejsce 2 grudnia 2015 roku.

To pierwsza strona, a już w piśmie Rządu Rzeczypospolitej Polskiej do Komisji Europejskiej robi się z poważnych ludzi idiotów.

Komisja Europejska nie twierdzi, że ustawa z 19 listopada była podstawą uchwał z 25 listopada lub uchwał o wyborze sędziów 2 grudnia – stwierdza tylko, że ustawa z 19 listopada umożliwiała unieważnienie wyboru pięciu sędziów dokonanego 8 października.

I ma rację. W ustawie z listopada zapisano w niej, że sędziowie składają ślubowanie „w terminie 30 dni od dnia wyboru”, oraz że to złożenie ślubowania rozpoczyna bieg kadencji sędziego. Umożliwiało to prezydentowi zawetowanie wyborów poprzedniego Sejmu przez uchylanie się od przyjęcia ślubowania przez 30 dni.

Uchwały z 25 listopada mają z ustawą związek tylko pośredni. Gdy 24 listopada ogłoszono, że Trybunał Konstytucyjny orzeknie w sprawie listopadowej ustawy już 9 grudnia – a PiS doskonale wiedziało, że ustawa jest niezgodna z konstytucją – listopadowa nowelizacja straciła sens.

PiS zaczęło wtedy nową ofensywę w wojnie z Trybunałem. Najpierw – 25 listopada – ogłoszono właśnie (nie podając żadnej podstawy prawnej), że Sejm VIII kadencji stwierdził nieważność uchwał Sejmu VII kadencji, a potem w jeden dzień – 2 grudnia – wybrano pięciu nowych sędziów, opublikowano uchwały o ich wyborze w Monitorze Polskim, a prezydent zaprzysiągł czworo z nich.

Komisja nie odczytała więc niczego niewłaściwie. Treść odpowiedzi świadczy o tym, że to polski rząd ma kłopoty z czytaniem ze zrozumieniem.

To mylenie zapisu sekwencji faktów ze związkiem przyczynowo-skutkowym (błąd logiczny nazywany post hoc ergo propter hoc) powtarza się w odpowiedzi polskiego rządu kilkukrotnie. Choć – co opisaliśmy na końcu tekstu – błąd ten popełniła również Komisja Europejska..


fot. Jakub Orzechowski / Agencja Gazeta
Przeczytaj też:

TRZECH SĘDZIÓW. ZIOBRO ŚCIGA RZEPLIŃSKIEGO ZA PRZESTRZEGANIE KONSTYTUCJI

STANISŁAW SKARŻYŃSKI  19 SIERPNIA 2016


„TK wypowiedział się o normie, nie o prezydencie”

Pół dokumentu przesłanego wczoraj z Warszawy do Brukseli zajmuje nonsensowne filozofowanie, którym rząd próbuje przekonywać, że wyroki Trybunału Konstytucyjnego nie odnoszą się do konkretnych faktów, ale są abstrakcyjnymi rozważaniami dotyczącymi systemu prawa w ogóle.

Pierwszy przykład tej absurdalna filozofii można znaleźć już na drugiej strony odpowiedzi, gdzie napisano, że „wyroki TK wydane 3 i 9 grudnia dotyczyły konstytucyjności określonych przepisów ustawy o Trybunale Konstytucyjnym. Nie stwierdzały one, czy wybór sędziów TK został dokonany prawidłowo, czy nie”.

Na czwartej stronie rząd PiS upiera się z kolei, że „w sentencji wyroku TK odniósł się do spoczywającego na Prezydencie RP obowiązku niezwłocznego odebrania ślubowania od sędziego Trybunału wybranego przez Sejm. Należy jednak podkreślić, że TK wypowiedział się w ten sposób o rozumieniu normy prawnej, a nie o tym, że Prezydent RP musi zastosować dany przepis w odniesieniu do konkretnego sędziego”.

Innymi słowy, PiS próbuje przekonywać Komisję Europejską, że gdy Trybunał Konstytucyjny orzeka,to chodzi o spójność przepisów, a nie o zgodność działań funkcjonariuszy publicznych z prawem.

Dlatego – argumentuje PIS – wyroki TK nie mają dla Sejmu ani prezydenta znaczenia, choćby było w nich wyłożone, do czego Sejm ma zgodnie z konstytucją prawo, albo jakie obowiązki leżą na Prezydencie RP, by jego działania lub zaniechanie działania nie było naruszeniem konstytucji.

To argument nie tylko całkowicie fałszywy. Jego poziom jest po prostu żenujący.

„Niekonsekwencje rozumowania Komisji”

Dlaczego to nonsens, pokazują rozważania rządu dotyczące obsady stanowisk sędziów TK, gdzie PiS pisze o „niekonsekwencji rozumowania Komisji”, choć w rzeczywistości miesza dwa zagadnienia związane z obsadą stanowisk.

Błąd rządu polega tu na zatarciu różnicy między objęciem stanowiska przez sędziego, czyli osiągnięciem przez niego zdolności do orzekania (możliwość orzekania odróżnia sędziów, którzy złożyli ślubowanie od tych, których prezydent unika), a obsadzeniem stanowiska przez Sejm (to odróżnia sędziów od nie-sędziów – czyli tych, którzy zostali wybrani przez Sejm w oparciu o wywiedzioną z konstytucji podstawę prawną, umożliwiającą Sejmowi dokonanie takiego wyboru, od tych, którzy zostali co prawda wybrani przez Sejm, ale na już zajęte, a więc niemożliwe do obsadzenia stanowiska).

Wszystkie wątpliwości w tej sprawie Trybunał Konstytucyjny wyjaśnił w komunikacie z 29 lutego. Nie istnieje dokument lepiej wyjaśniający kto – zgodnie z Konstytucją – jest, a kto nie jest sędzią Trybunału Konstytucyjnego i dlaczego.

Biuro Prawne TK bardzo przystępnym językiem wytłumaczyło też związek między wyrokiem TK a jego skutkami.

„Wyrok w sprawie o sygn. K 34/15 (3 grudnia 2015), wpływa na ocenę obsady części stanowisk sędziowskich opróżnionych w 2015 r. Przesądza bowiem, że podstawa prawna dokonanego w październiku 2015 r. wyboru trzech sędziów TK (mających zastąpić sędziów, których kadencja upłynęła 6 listopada 2015 r.) jest zgodna z Konstytucją.

W świetle uchwał Sejmu VII kadencji z 8 października 2015 r., dotychczasowej praktyki ustrojowej i wyroków Trybunału Konstytucyjnego w sprawach o sygn. K 34/15 i K 35/15 (9 grudnia 2015), należy przyjąć, że kadencje sędziów: Romana Hausera, Andrzeja Jakubeckiego i Krzysztofa Ślebzaka rozpoczęły się 7 listopada 2015 r., ale Prezydent RP nie odebrał od nich ślubowania.

Podstawa prawna wyboru dwóch pozostałych sędziów TK (mających zastąpić sędziów, których kadencje upłynęły 2 i 8 grudnia 2015 r.) została uznana za niezgodną z Konstytucją. W konsekwencji ich wybór przez Sejm VII kadencji był nieskuteczny.

Tymczasem polski rząd pisze do Brukseli, że „wyroki z 3 i 9 grudnia nie dotyczyły mianowania sędziów”.


Poseł Rzymkowski. W tle Jakub Kulesza, rzecznik Kukiz 15 / Fot . Przemek Wierzchowski / Agencja Gazeta
Przeczytaj też:

„PUBLIKOWANE SĄ ORZECZENIA TRYBUNAŁU”. POZA DWOMA NAJWAŻNIEJSZYMI

MAGDALENA CHRZCZONOWICZ  27 PAŹDZIERNIKA 2016


„Wyroki nie są źródłem prawa powszechnie obowiązującego”

Na stronie szóstej polski rząd pisze, że „wyrok TK nie jest źródłem prawa powszechnie obowiązującego ani aktem normatywnym. Na pewno nie jest to akt, który stoi w hierarchii wyżej niż ustawa”.

To mylenie pojęć i mieszanie rzeczy, których mieszać się nie da. Rzecz jasna wyroki nie są źródłem prawa powszechnie obowiązującego (których katalog zawiera art. 87 Konstytucji), ponieważ TK nie stanowi prawa – czyli nie tworzy jego norm. Wyroki sądu konstytucyjnego nie mogą być rozpatrywane jako alternatywa dla ustaw i rozporządzeń, ale jako ich selekcja.

Orzeczenia TK są w polskim systemie prawna rozumiane jako głos Konstytucji RP, czyli aktu prawnego stojącego najwyżej w hierarchii źródeł prawa.

Wyrok TK nie jest więc źródłem prawa powszechnie obowiązującego, ale wskazuje, które z tych źródeł należy stosować, a które jest nieważne. Warto tu podkreślić, że nie przypadkiem wyroków TK dotyczą pojęcia i regulacje bliźniacze wobec tych, które dotyczą aktów prawa stanowionego:

  • określenia „powszechnie obowiązujące” użyto w art. 190 ust. 1 Konstytucji RP (który stanowi, że „orzeczenia Trybunału Konstytucyjnego mają moc powszechnie obowiązującą i są ostateczne”),
  • obszernie omówiono w niej kwestię „terminu wejścia w życie” orzeczeń TK,
  • oraz wskazano, że wyroki TK publikowane są tak, jak akty prawa stanowionego.

Konstytucja uprawnia Trybunał Konstytucyjny nawet do natychmiastowego uchylenia przepisów ustawy, jeżeli są one rażąco sprzeczne z konstytucją, więc w tym znaczeniu wyroki Trybunału (wcielające w życie stojącą za nimi Konstytucję) są ważniejsze niż ustawy.


fot. OKO.press / YouTube
Przeczytaj też:

ROBERT BIEDROŃ I KRZYSZTOF ŚMISZEK: „NAMAWIAMY WAS DO WSPIERANIA OKO.PRESS”

OKO.PRESS  25 PAŹDZIERNIKA 2016


„Trybunał nie dokonuje wiążącej wykładni przepisów prawa”

Czwarty poważny błąd w piśmie rządu związany jest z obszernie omówionym argumentem, że „żaden z przepisów Konstytucji RP nie daje Trybunałowi prawa do dokonywania wiążącej wykładni przepisów prawnych, która obowiązywałaby wszystkie organy państwa”.

Ten pomysł rządu oparty został na zmianie, którą rzeczywiście wprowadziła Konstytucja RP z 2 kwietnia 1997 roku. Wcześniej – z powodu rozchwianego ustroju oraz fatalnej jakości prawa PRL – potrzebna była instytucja ustalająca obowiązującą wykładnię dalece niedoskonałych przepisów. Wprowadzenie nowoczesnej konstytucji w 1997 roku pozwoliło ustrojodawcy zrezygnować z tych przepisów – roboczo łatających fatalny stan systemu prawa przez wybieranie między alternatywnymi przepisami i interpretacji przepisów ustawowych – i scentralizować zadanie ochrony spójności systemu prawa przez powierzeni Trybunałowi zadania i kompetencji umożliwiających ochronę norm konstytucyjnych.

Innymi słowy, po 1997 roku Trybunał nie ustala obowiązującej wykładni przepisów, tylko stwierdza, czy nie są one niezgodne z Konstytucją i co z tego wynika. Pomysł rządu, aby na tej podstawie dowodzić, że wyroki TK nie obowiązują instytucji państwa jest nie tylko błędny, ale po prostu śmieszny. Ponieważ wydawane w imieniu Rzeczypospolitej Polskiej wyroki TK mają moc „powszechnie obowiązującą i są ostateczne”, to jakby rząd się nie gimnastykował, nie jest w stanie bez łamania konstytucji uniknąć obowiązku stosowania się do wyroków Trybunału.


Gazety
Przeczytaj też:

„MAINSTREAM” MILCZAŁ O SKOKU PLATFORMY NA TRYBUNAŁ

KAMIL FEJFER  26 CZERWCA 2016


Bramka honorowa

Pocieszeniem może być to, że rządowi udało się wskazać rzeczywisty błąd w zaleceniach Komisji Europejskiej. Na stronie czwartej rząd słusznie wytknął KE, że ustawa z listopada 2015 roku nie była podstawą prawną wyboru nowych sędziów.

Tymczasem treść sporządzonego w Brukseli dokumentu (pkt 7, strona 8 „Stanowiska…”) brzmi następująco: „W dniu 9 grudnia Trybunał Konstytucyjny unieważnił między innymi podstawę prawną, na której oparł się Sejm nowej kadencji, dokonując wyboru trzech sędziów w miejsce tych, których kadencja wygasła w dniu 6 listopada 2015 r., pomimo faktu, że stanowiska te zostały już zgodnie z prawem obsadzone przez Sejm poprzedniej kadencji”.

Tu Komisja Europejska nie ma racji i popełnia ten sam błąd (post hoc ergo propter hoc), który w odpowiedzi popełnił rząd PiS. Nie ma to co prawda wpływu całość, ale dla polityków Prawa i Sprawiedliwości pewne pocieszenie może stanowić fakt, że nikt nie jest doskonały.

Post scriptum

OKO.press skierowało do Centrum Informacji Rządu pytanie o nazwiska autora lub autorów tekstu wysłanego przez rząd do Brukseli. Uważamy za zasadne, aby opinia publiczna była świadoma, kto przygotował ten pełny błędów, a w efekcie kompromitujacy dla Polski dokument

bledy

oko.press

Komisja Europejska ma dość negocjacji z PiS. Publikuje 4 punkty dla rządu, następny krok to sankcje

Komisja Europejska postanowiła przejść do kolejnego etapu w przepychance z polskimi władzami. Tym razem unijna instytucja opublikowała 4 zalecenia dla Polski. W następnym etapie kontroli praworządności w naszym kraju mogą się już pojawić sankcje. 

O przepychankach i kolejnym kroku Komisji Europejskiej mówił dziś na konferencji jej wiceszef, Frans Timmermans.

ZALECENIA KOMISJI WENECKIEJ

1. Respektowanie i pełne włączenie do systemu prawa wyroków Trybunału Konstytucyjnego z 3 i 9 grudnia 2015 roku. Umożliwienie orzekania trzem sędziom Trybunału, nominowanym zgodnie z prawem w październiku 2015 roku przez poprzedni rząd.

2. Opublikowanie i pełne włączenie orzeczenia TK z 9 marca 2016 roku, dotyczącego samego Trybunału Konstytucyjnego, łącznie z powiązanymi wyrokami i zadbanie o to, aby publikacja wyroków w przyszłości następowała automatycznie i niezależnie od żadnych decyzji władzy wykonawczej lub ustawodawczej;

3. Upewnienie się, że jakakolwiek reforma ustawy o Trybunale Konstytucyjnym respektuje wyroki TK dotyczące Trybunału, włączając te z 3 i 9 grudnia 2015 roku oraz wyrok z 9 marca 2016 roku, a także w pełni bierze pod uwagę opinię Komisji Weneckiej. Tak samo upewnienie się, że efektywność Trybunału Konstytucyjnego jako gwaranta konstytucji nie jest podważana przez nowe przepisy – czy to z osobna, czy przez efekt połączenia regulacji;

4. Upewnienie się, że Trybunał Konstytucyjny może badać konstytucyjność nowej ustawy o TK przyjętej 22 lipca 2016 roku, zanim wejdzie ona w życie. Tak samo jak upewnienie się, że osąd Trybunału w tej kwestii zostanie opublikowany i w pełni zastosowany.

Konflikt w sprawie Trybunału Konstytucyjnego trwa już w Polsce bardzo długo, aczkolwiek na horyzoncie wciąż nie widać szansy na kompromis. Temat stał się kością niezgody pomiędzy rządem i opozycją, jak również podzielił społeczeństwo.

kod-2

pikio.pl

Dziś „tęczowy piątek” w polskich szkołach. By każdy uczeń czuł się dobrze. Ale posłowie PiS protestują

PAWEŁ KOŚMIŃSKI, 28 października 2016

Tęczowa flaga

Tęczowa flaga (Fot. Mieczysław Michalak)

Wszystkich nauczycieli, „którzy dbają o to, by każdy czuł się w szkole dobrze”, Kampania Przeciw Homofobii zaprasza do udziału w „tęczowym piątku”. Nie podoba się to szefowi parlamentarnego zespołu na rzecz polityki i kultury prorodzinnej, który przestrzega przed szerzącą się w szkołach „homopropagandą”. A instytut Ordo Iuris już szykuje się do pozwów przeciw 75 szkołom, które biorą udział w akcji.

„Tęczowy piątek” organizowany jest w polskich szkołach po raz pierwszy. „Chcemy, aby nauczyciele i nauczycielki pokazali w tym dniu, że zależy im na dobrostanie każdego ucznia i każdej uczennicy w ich ‘drugim domu’ jakim jest szkoła” – tłumaczą pomysłodawcy akcji z Kampanii Przeciw Homofobii. Do wzięcia udziału w „tęczowym piątku” zaprosili wszystkich nauczycieli, „którzy dbają o to, aby każdy czuł się w szkole dobrze”.

Do akcji zgłosiło się 75 szkół, które dostały trzy rodzaje plakatów (z napisami: „Jestem wspierającą nauczycielką”, „Jestem wspierającym nauczycielem”, „Nasza szkoła jest przyjazna wszystkim uczniom i uczennicom”), przypinki i materiały edukacyjne. O tym, jak dokładnie będzie wyglądał „tęczowy piątek”, zdecydują szkoły, które wezmą w nim udział.

Skąd pomysł na taką akcję, tłumaczy „Wyborczej” Vyacheslav Melnyk z KPH: – W skali roku kilkaset szkół zgłasza się do nas po materiały dotyczące edukacji antydyskryminacyjnej, pytają, jak wspierać nieheteroseksualną młodzież, w jaki sposób przeciwdziałać mowie nienawiści. Widzimy, że przemoc w szkole – również ta słowna – może skutkować tragedią, jak w przypadku 14-letniego Dominika, który powiesił się, bo czuł się zaszczuty, gdy koledzy nazywali go „pedziem” – mówi Melnyk.

I dodaje: – Pomyśleliśmy, że dobrze zorganizować raz w roku taki dzień, kiedy szkoły, nauczyciele i nauczycielki pokażą, że nieheteronormatywni uczniowie i uczennice mogą czuć się bezpiecznie, a w swoich nauczycielach i nauczycielkach mają sojuszników – dodaje Melnyk.

Jednak prawicowe i katolickie media od kilku dni alarmują, że „w imię powszechnej tolerancji serwuje się dzieciom homopropagandę”. I wzywają: „Nie bądź bierny!”. Ale „tęczowemu piątkowi” – jako przykładowi rzekomo szerzącej się w szkołach „homopropagandy” – sprzeciwia się również zdominowany przez PiS parlamentarny zespół na rzecz polityki i kultury prorodzinnej.

– Ideologia gender i homopropaganda bez wiedzy rodziców docierają do szkół. Dlatego też chcieliśmy pomóc rodzicom zablokować takie szkodliwe, deprawacyjne działania – mówił podczas konferencji prasowej pod hasłem „Szkoły wolne od homopropagandy” Piotr Uściński, przewodniczący zespołu.

W ten sposób tłumaczył, dlaczego już dwa i pół roku temu – jeszcze jako starosta wołomiński – zapoczątkował projekt „Szkoła przyjazna rodzinie”.

Za to Centrum Wspierania Inicjatyw dla Życia i Rodziny przyznaje szkołom specjalne certyfikaty. Na co fundacja zajmuje się „dawaniem publicznego świadectwa o dwóch fundamentalnych prawdach”: że aborcja to zło, a małżeństwo to nierozerwalny związek kobiety i mężczyzny. – Z dumą możemy powiedzieć, że na kończący się już jubileuszowy rok 1050-lecia chrztu Polski mamy 1050 szkół, placówek edukacyjnych przyjaznych rodzinie – obwieścił zaproszony do Sejmu prezes Centrum Paweł Kwaśniak.

Razem z posłem PiS zachęcali kolejne szkoły i przedszkola do podpisywania z fundacją stosownych deklaracji.

Ordo Iuris szykuje się na procesy przeciw szkołom i dyrektorom

W sprawę zaangażował się również konserwatywny instytut Ordo Iuris, który stał za projektem ustawy całkowicie zakazującej przerywania ciąży. Teraz przygotował „rodzicielskie oświadczenie wychowawcze”, które ma być wyrazem „odmowy udziału dziecka we wszelkich wykraczających poza program szkolny działaniach propagandowych, opartych na ideologii gender, ideologicznych koncepcjach płci ‘kulturowej’ lub ‘społecznej’ oraz tożsamości płciowej i seksualnej”.Tym rodzicom, których oświadczenie „zostanie zignorowane przez szkołę”, Ordo Iuris oferuje wsparcie prawne i procesowe przeciwko placówkom edukacyjnym i ich dyrektorom.

– Krytykowanie działalności organizacji równościowych to jedna sprawa. Ale większe przyzwolenie na mowę nienawiści to już zupełnie co innego – mówi Melnyk. I podkreśla, że o zakazie dyskryminacji mowa jest m.in. w konstytucji i ustawie o systemie oświaty.

Zgodnie z konstytucją „nikt nie może być dyskryminowany w życiu politycznym, społecznym lub gospodarczym z jakiejkolwiek przyczyny”. Z kolei ustawa nakłada na szkołę obowiązek „zapewnienia każdemu uczniowi warunków niezbędnych do jego rozwoju, przygotowania go do wypełniania obowiązków rodzinnych i obywatelskich w oparciu o zasady solidarności, demokracji, tolerancji, sprawiedliwości i wolności”.

ordo

wyborcza.pl

Polacy pozują w sieci z bronią, bo „są chrześcijanami”. „To bardzo niepokojąca zapowiedź powstania zbrojnych grup”

RAFAŁ WÓJCIK, 27 października 2016

Marian Kowalski z bronią

Marian Kowalski z bronią ((Zdjęcie z profilu „Jestem Chrześcijaninem”))

Profil „Jestem chrześcijaninem” ma na Facebooku już ok. 9,5 tys. fanów (liczba stale rośnie). Użytkownicy umieszczają na nim swoje zdjęcia z bronią i kartką papieru z napisem po angielsku „I am a Christian”. Nie ograniczają się do broni palnej. Na jednej fotografii zobaczymy mężczyznę z łukiem, na innej – z kuszą. O co tu chodzi?

Na zdjęciu mężczyzna w koszulce ze zdjęciem Marii i Lecha Kaczyńskich, napisem „pamiętamy” i lotniczą szachownicą. Na ręce wytatuowany krzyż, w dłoni broń przypominająca shotguna. Obok niego kilkuletnia dziewczynka, trzyma w rączkach polskiego orzełka. Tuż za nią znajduje się obrazek z Chrystusem.

Na kolejnej fotografii narodowiec Marian Kowalski pozuje na strzelnicy z bronią na ramieniu.

Następne kadry. Kobieta w koszulce z orzełkiem i napisem „Polska” dumnie patrzy w obiektyw, w dłoni oczywiście broń – wiatrówka. Inna dziewczyna na tle wiszącego na ścianie krzyża pozuje z przewieszonym przez szyję karabinem i uśmiecha się pogodnie.

Dlaczego robią sobie takie zdjęcia w internecie?

Nawołują: „Precz z beztroską i pacyfizmem”

Kampania „Jestem chrześcijaninem” to reakcja na strzelaninę w college’u w amerykańskim Roseburgu. 26-letni Chris Harper-Mercer zamordował tam w 2015 roku dziewięć osób. Przed naciśnięciem spustu miał pytać ofiary o ich wiarę. Dwie osoby po przyznaniu się, że są chrześcijanami, zostały zastrzelone. Wśród ofiar był jednak również agnostyk, a motyw religijny zbrodni jest mocno naciągany (Harper uczęszczał do szkoły dla młodzieży z problemami emocjonalnymi, miał za sobą próbę samobójczą).

Pierwsze zdjęcie z kartką z napisem „I am a Christian” zrobił sobie amerykański polityk Ben Carson (kandydował na prezydenta USA, w republikańskich prawyborach przegrał z Donaldem Trumpem). Miał to być symbol protestu. Carson nie spodziewał się pewnie wówczas, że spotka tylu naśladowców w Polsce. A zwłaszcza tego, że ci dodadzą do tego broń.

Skąd nadwiślańska fascynacja amerykańskim morderstwem? Na stronie kampanii czytamy, że „świat na naszych oczach wchodzi w bardzo poważny zakręt historii. Jedną z jego oznak jest wzmagająca się nienawiść do chrześcijan”.

Jest i wezwanie do walki: „Musimy wyraźnie postawić tamę fałszywym, lewicowym trendom w kościołach. Nasz wróg, diabeł, przekonał wielu z nas, że beztroska, pacyfizm, bezkrytyczne podejście do innych ludzi, źle pojęte miłosierdzie czy bierność w sferze społeczno-politycznej to cechy dobrych chrześcijan. (…) Najwyższy czas na zmiany!”.

I być może właśnie ideologia stoi za tym, że w akcję włączyły się tysiące Polaków. Komentarze na profilu potwierdzają tę hipotezę. „Cała Europa niech to zobaczy, to araby mogą mieć problem niebawem” [pisownia oryginalna] – czytamy. Podobnych opinii jest tam więcej.

Pankowski: „Ta broń jest wymierzona w imigrantów”

– Kampania „Jestem chrześcijaninem” wynika z fascynacji zmilitaryzowaną skrajną prawicą amerykańską i jej zamiłowaniem do broni palnej. Od pozornie niewinnego pozowania z bronią, która znajduje się w rękach fanatyków – nacjonalistów – droga do tragedii jest niedaleka – twierdzi Rafał Pankowski, współzałożyciel antyrasistowskiego stowarzyszenia Nigdy Więcej. – Ta broń jest wymierzona w imigrantów, we wszelkie mniejszości, w ideologicznych oponentów, potencjalnie – w każdego, kto stoi im na drodze i zostanie uznany za wroga – mówi Pankowski.

Organizatorem kampanii jest Paweł Chojecki. Pastor założonego przez siebie Kościoła Nowego Przymierza w Lublinie. Chojecki słynie z antyuchodźczych i antykatolickich wypowiedzi: „Hierarchia katolicka to V kolumna wrogów cywilizacji w Polsce”, a katolicyzm to „antychrześcijańska, bezbożna religia” – pisał na Twitterze. Jest blisko związany z narodowcem Marianem Kowalskim. Znają się od lat, należeli do Unii Polityki Realnej Janusza Korwin-Mikkego. Razem prowadzą program internetowy „Kowalski & Chojecki”.

„Jeśli imigrant popełni przestępstwo, to cała jego rodzina i sąsiedzi powinni być deportowani” – proponuje Kowalski. Zaleca też otoczenie murem dzielnic, gdzie mieszkają imigranci, np. we Francji. Jeżeli przestępczość na tych obszarach by się nie zmniejszała, należałoby, dodaje Kowalski, wyłączać prąd i wodę. – A potem buldożer – wtrąca Chojecki. Tak dyskutowali sobie w jednym ze swoich programów.

Sobiech: „Za chwilę będą eliminować swoich wrogów”

– Media społecznościowe dają przestrzeń małym, a zarazem skrajnym grupom z radykalnymi poglądami. Jeszcze kilkanaście lat temu, w świecie tradycyjnych mediów, takie grupy nie mogłyby zaistnieć w przestrzeni publicznej. „Jestem chrześcijaninem” jest kolejną próbą łączenia obaw przed islamskim terroryzmem z kryzysem migracyjnym. Celem jest jednocześnie uzyskanie społecznego przyzwolenia na posiadanie i używanie broni palnej przez samozwańczych „obrońców chrześcijaństwa”. To bardzo niepokojąca zapowiedź powstania zbrojnych grup, które same będą definiować i eliminować swoich wrogów – mówi dr Robert Sobiech, socjolog z Collegium Civitas.

Zdaniem Sobiecha obecność kampanii w mediach społecznościowych jest swoistym testem, na ile społeczeństwo demokratyczne dopuszcza zapowiedź używania przemocy w życiu publicznym. – Ta kampania łączy się z rasistowskimi pobiciami, które miały miejsce ostatnio w Polsce, to wspólna nacjonalistyczno-ksenofobiczna ideologia. Na razie poparcie dla tej grupy deklarują jedynie radykalne środowiska o znikomym poparciu społecznym, ale im dłużej będzie trwał kryzys migracyjny, tym większe prawdopodobieństwo pozyskiwania nowych zwolenników – kończy Sobiech.

zapowiedz

wyborcza.pl

 

Atakuje sojuszników z NATO, ale też Kaczyńskiego i Dudę. Czy bloger Ścios to współpracownik Macierewicza? Tak sugeruje słowacka prasa

WOJCIECH CZUCHNOWSKI, 28 października 2016

Pierwszy dzien szczytu NATO w Warszawie

Pierwszy dzien szczytu NATO w Warszawie (Fot. Sławomir Kamiński / Agencja Gazeta)

Publicystyka blogera Ściosa pełna jest teorii spiskowych. Jest też antyukraińska, eurosceptyczna i czasem antynatowska. Czy za tym pseudonimem kryje się wysoki funkcjonariusz Służby Kontrwywiadu Wojskowego i współpracownik Antoniego Macierewicza? Tak sugeruje słowacka prasa. Służby i MON nie komentują.

Kilka dni temu do MON i koordynatora służb specjalnych wysłaliśmy trzy pytania:

1) W słowackiej gazecie „Dennik” ukazał się tekst Tomasa Forro pt. „Ruský fantóm, jeho slovenski špióni a ich polský šéf”, w którym autor identyfikuje funkcjonariusza SKW Mariusza Maraska z blogerem piszącym jako Aleksander Ścios. Czy polski rząd zareagował na tą publikację? 2) Czy Mariusz Marasek pisze pod pseudonimem Aleksander Ścios? 3) Czy polskie władze identyfikują się z poglądami głoszonymi przez Aleksandra Ściosa?

Odpowiedź przyszła tylko z biura koordynatora: „Uprzejmie wyjaśniam, że rolą Ministra Koordynatora Służb Specjalnych nie jest ingerowanie w działalność mediów, w tym blogerów. Jednocześnie zaznaczam, że polskie władze nie zajmują stanowiska wobec poglądów Pana Aleksandra Ściosa.”

MON nie przysłało żadnego stanowiska.

Poprosiliśmy też o rozmowę z samym Maraskiem, któremu słowacka gazeta poświęciła obszerny materiał. Bez odzewu.

Przyszedł po Misiewiczu

Podejrzenia słowackich mediów nie dotyczą podrzędnego urzędnika. Od końca grudnia 2015 roku Marasek jest szefem Centrum Eksperckiego Kontrwywiadu NATO. Został nim po opisanym przez „Wyborczą” nocnym najeździe i zajęciu siedziby Centrum, dokonanym przez ludzi Antoniego Macierewicza. Na ich czele stał szef gabinetu ministra Bartłomiej Misiewicz.

Właśnie Misiewicza wyznaczono najpierw na nowego szefa Centrum, ale gdy okazało się, że nie ma kwalifikacji, kierujący SKW Piotr Bączek (jedna z najważniejszych osób w otoczeniu szefa MON) mianował na to stanowisko Mariusza Maraska.

Nominacja mieściła się w logice zmian przeprowadzanych w MON i SKW po przejęciu władzy przez PiS. Marasek na początku lat 90. razem z Macierewiczem zakładał Zjednoczenie Chrześcijańsko-Narodowe, był posłem tej partii, a przez następne lata prorektorem Wyższej Szkoły Ekonomiczno-Humanistycznej w Skierniewicach. W 2007 r. Macierewicz wziął go do komisji weryfikującej Wojskowe Służby Informacyjne.

Co jeszcze wyróżniało Maraska? Według kilku blogerów przed objęciem funkcji w SKW miał on pisać w prawicowych mediach pod pseudonimem „Aleksander Ścios”.

Publicystyka Ściosa pełna była teorii spiskowych, ale też antyukraińska, eurosceptyczna i czasem antynatowska. W jego tekstach znajdowały się też informacje z prac komisji weryfikacyjnej WSI. Macierewicz był w nich przedstawiany jako jedyny sprawiedliwy polski polityk.

Gdy jeden z blogerów o pseudonimie francis.de otwarcie napisał, że Ścios to Marasek, wpis został usunięty z portalu salon24.pl., gdzie Ścios także publikował.

Źle o Słowacji i Niemczech

Sprawą tożsamości Ściosa zainteresował się słowacki dziennikarz Tomas Forro. Do Polski przyjechał zaalarmowany sytuacją w Centrum Eksperckim Kontrwywiadu NATO, którego Słowacja była z nami współgospodarzem.

Gdy Marasek został (bez uzgodnienia ze stroną słowacką) szefem Centrum, Forro natknął się na świeży tekst Ściosa, w którym bloger podważał wartość Słowacji jako sojusznika.

Ścios pisał: „Słowacja jest dziś tym krajem NATO, który potępia sankcje nałożone na Rosję i ściślej współpracuje z państwem Putina. W połowie bieżącego roku premier Słowacji Robert Fico złożył oficjalną wizytę w Moskwie, gdzie prowadził rozmowy z premierem Miedwiediewem i spotkał się z prezydentem Putinem. Słowacy są nie tylko zainteresowani współpracą gospodarczą z Moskwą, ale od dawna prowadzą intensywną współpracę wojskową, modernizując np. swój system przeciwrakietowy S-300 i planując modernizację śmigłowców Mi-17″.

Taki wpis – jeśli wyszedłby spod pióra nowego szefa Centrum – stawiałby pod znakiem zapytania możliwość współpracy ze słowackim partnerem. Niepokojący był też inny fragment ze Ściosa, w którym oskarżał on Niemcy o „faktyczny sojusz z Rosją” i wzywał do „twardej korekty polskiej polityki zagranicznej”.

Forro poświęcił kilka tygodni na ustalenie, czy Ścios to Marasek. Według ustaleń słowackiego dziennikarza, obaj związani są z konserwatywną fundacją Veritas et Scientia, a wpłaty na wsparcie portalu Ściosa (bezdekretu.pl), idą na konto studentki z Płocka, skąd w wyborach startował Marasek.

Słowacki dziennikarz używa podstępu

Najwięcej przyniosła rozmowa słowackiego dziennikarza z samym Maraskiem. Forro zwabił go na nią, podając się za słowackiego publicystę o antyrosyjskich poglądach, przeciwnego polityce swojego rządu.

Z tekstu Tomasa Forro o spotkaniu z Maraskiem: „Podkreślam, że jestem od dawna fanem tekstów Ściosa. Że wszystko, co pisał o Słowacji i Niemczech, o interesach naszych władz w związku z rosyjską bronią i gazem, odzwierciedla moje własne poglądy i obawy. Kładę na stół teksty Ściosa. Pytam, czy zaczął wycofywać się z tego, co kiedyś pisał o moim paktującym z Rosją kraju. Czy kiedy dostał ciepłą posadkę we wspólnym projekcie, nagle zmienił zdanie i teraz traktuje Słowaków jak sprawdzonych sojuszników. Nie pytam Maraska, czy jest Ściosem, ale rozmawiam z nim tak, jakby nim był. Pytam o różne fragmenty i koncepcje z tekstów Ściosa. A Marasek reaguje tak, jakby był ich autorem. Kiedy go za nie chwalę, niemal rośnie z dumy. Kiedy niektóre rzeczy celowo źle interpretuję, Marasek tłumaczy mi sens: >>’Tutaj napisałem to i to, a tutaj pan nie zauważył, że chodzi o hiperbolę…<< – pisze Forro.

I dalej: „Od Słowacji przechodzimy do Niemiec i potem dalej, do wszystkich tych stereotypów, półprawd i zmyśleń, z jakich utkana jest sieć teorii spiskowych Ściosa.”

W pewnym momencie dziennikarz pyta Maraska, dlaczego nie pisze pod własnym nazwiskiem? Marasek „wyjaśnia, że jest teraz osobą publiczną, więc nie może się wypowiadać w sprawach, które np. Niemcy mogliby uznać za niewłaściwe. Oponuję, że przecież sam nie ma z tym problemu, gdy pisze jako Aleksander Ścios pod pseudonimem. Marasek trochę sztywnieje i odpowiada, że nigdy nie twierdził, że jest Ściosem –- chociaż nazwisko to w naszej rozmowie wcale nie padło. I że nigdy tego nie potwierdzi ani temu nie zaprzeczy. Po chwili z ironicznym uśmiechem oznajmia, że w sumie mógłby się podpisać pod wieloma publikacjami tego autora.”

Tekst Forro ukazał się 8 kwietnia, wywołując spore poruszenie na Słowacji. Polskie władze nie zajęły wobec tej publikacji żadnego stanowiska.

Kaczyńskiemu nie płacą za lament

Ostatnio ostrze krytyki bloger Ścios kieruje w stronę PiS, które jego zdaniem wprowadza za mało radykalne zmiany. W tekście „Samobójstwo w obronie demokracji” pisze m.in.: „To niepojęte, jak łatwo wmanewrowano partię Kaczyńskiego w prymitywną kombinację i jak ogromne osiągnięto korzyści. Pierwsze miesiące – najważniejsze dla tych, którzy chcieliby dokonać autentycznych zmian, zostały stracone i upływają na roztrząsaniu tematyki narzuconej przez kilku cwaniaków. Ten ponury spektakl zastępuje prawdziwą walkę i jest namiastką rzeczywistych działań naprawczych. W oparach medialnego absurdu, nikt nie zapyta o zarzut zdrady i paktowania z wrogiem, o odpowiedzialność za zamach smoleński, o realną walkę z agenturą, ujawnienie przestępstw i draństw poprzedniego reżimu.”.

W innym tekście Ścios wzywa do zerwania z wszelkim kompromisem z przeciwnikami politycznymi: „To niepojęte, że od czasu zbrodni smoleńskiej nie chcemy dostrzec, że nie ma groźniejszych nawoływań od postulatu fałszywej zgody narodowej – osiągniętej za cenę naszych dążeń i prawdy o realiach III RP.”

W krótkich wpisach na Twitterze Ścios narzeka:

  • na rząd, że „nie chce podjąć rozprawy z agenturą wpływu”
  • na „prorządowe media nagłaśniające każdą uliczną hucpę”
  • na prezydenta Andrzeja Dudę, że „na czele swojej Rady Dialogu Społecznego postawił byłą I sekr. PZPR H. Bochniarz” i wziął udział w pogrzebie Andrzeja Wajdy, gdzie „był wśród swoich”.

Ścios diagnozuje też, że „jeśli PiS boi się naruszyć zbrodnicze układy sprzed III dekad, jakże mógłby osądzić dzisiejszych zdrajców i bandytów?”. Pyta: „o jakiej dobrej zmianie mowa, skoro PiS nadal pozwala na antypolską rebelię?”.

Krytykuje w końcu samego Jarosława Kaczyńskiego, któremu „Polacy nie płacą za lament, ale za to, by prawo było szanowane”.

Z entuzjazmem reaguje za to na informację sprzed kilku dni, że we Wrocławiu pracownik firmy kurierskiej odmówił dostarczenia przesyłki do „Gazety Wyborczej”. Ścios: „Takie postawy warto propagować. Również w odniesieniu do TVN, Polsatu itp.”.

– Ścios reprezentuje poglądy najbardziej radykalnego skrzydła PiS, jeżeli coś pisze, to znaczy, że tak właśnie myśli Macierewicz i jego środowisko. Wszyscy wiemy kim jest Ścios, czasem są tylko spory, czy te teksty pisze jedna osoba, czy też kilka z tego kręgu – mówi nam poseł PiS, który jest pewny, że słowacki dziennikarz ma rację.

Marasek (podobnie jak instytucje, którym obecnie podlega) nigdy nie zdementował informacji słowackiego dziennikarza ani też wcześniejszych publikacji polskich mediów (w tym „Wyborczej”) utożsamiających go z Aleksandrem Ściosem.

atakuje

wyborcza.pl