Niesiołowski, 27.04.2016

 

Weto Ryszarda Petru. Próbuje powstrzymać drugą debatę o Polsce w Parlamencie Europejskim

Justyna Dobrosz-Oracz, 27.04.2016
Weto Ryszarda Petru. Próbuje powstrzymać drugą debatę o Polsce w Parlamencie Europejskim

Weto Ryszarda Petru. Próbuje powstrzymać drugą debatę o Polsce w Parlamencie Europejskim (RENATA DĄBROWSKA)

Jeszcze dziś po południu frakcja socjalistów w Parlamencie Europejskim ma zaproponować powtórzenie debaty o sytuacji w naszym kraju i przygotowanie kolejnej rezolucji wzywającej rząd PiS do respektowania wyroku Trybunału Konstytucyjnego. Lider Nowoczesnej się temu sprzeciwia.
 
„Ta debata jest niepotrzebna, bo poprzednia odbyła się niedawno. Nie wniesie niczego do rozwiązania kryzysu konstytucyjnego”- napisał Ryszard Petru w liście do przewodniczącego frakcji Liberałów i Demokratów. Prosi Guya Verhofstadta, by powstrzymał tego rodzaju pomysły. Do głosowania może dojść już dziś. Interwencja Petru ma zastopować oskarżenia polityków PiS i prawicowych mediów, że Nowoczesna podsyca antyrządowe nastroje za granicą.  13 kwietnia PE zaapelował do polskiego rządu, by „przestrzegał, opublikował i bezzwłocznie wykonał orzeczenie Trybunały Konstytucyjnego” z 9 marca. W odpowiedzi PiS przyspieszył wybór kolejnego sędziego Zbigniewa Jędrzejewskiego, co zaostrzyło spór.

List Ryszarda Petru Guya Verhofstadta

Zobacz także

weto

wyborcza.pl

 

 

ŚRODA, 27 KWIETNIA 2016

Terlecki: Niektórzy sędziowie przypominają sobie czasy PRL. O wypowiedzi Mazurek: To potoczne określenie

12:41
terlecki1

Terlecki: Niektórzy sędziowie przypominają sobie czasy PRL. O wypowiedzi Mazurek: To potoczne określenie

Jak mówił w Sejmie szef klubu PiS Ryszard Terlecki:

„Myślę, że niektórzy sędziowie przypominają sobie czasy PRL gdy wymiar sprawiedliwości działał na polecenie polityczne. Mam nadzieję, że takie czasy nie wrócą, że sędziowie się opamiętają. I będą się stosować prawo, a nie do swoich korporacyjnych interesów”.

Jak komentował wypowiedź Beaty Mazurek o zespole kolesiów:

„To jest potoczne określenie z tym, co mamy do czynienia – niestety mamy do czynienia z bardzo przykrym zdarzeniem. Należą się słowa potępienia dla takiego rodzaju działań politycznych sędziów”

Terlecki potwierdził też, że Beata Mazurek pozostaje na stanowisku szefa klubu.

300polityka.pl

Olejnik zapędziła posła PiS w kozi róg. Poszło oczywiście o „grupę kolesiów”

AB, 27.04.2016

Andrzej Jaworski i Monika Olejnik

Andrzej Jaworski i Monika Olejnik (Fot. Gazeta.pl)

1. Andrzej Jaworski: „Grupa kolesiów” nie jest określeniem pejoratywnym
2. Wczoraj rzeczniczka PiS nazwała tak sędziów Sądu Najwyższego
3. Poseł nie umiał powiedzieć, czy „grupą kolesiów” są też posłowie PiS
– Sędziowie Sądu Najwyższego to zespół kolesi, którzy bronią status quo poprzedniej władzy – tak rzeczniczka PiS Beata Mazurek skomentowała uchwałę SN. Sędziowie uznali w niej, że nieopublikowane wyroki TK należy respektować.

Do tej sytuacji odniosła się na antenie Radia ZET Monika Olejnik. – Panie pośle, czy to wypada, żeby rzecznik PiS mówiła o sędziach, że to jest „grupa kolesiów”? – pytała Andrzeja Jaworskiego z PiS. – Jeżeli ktoś się zna, zna od wielu lat i tego nie ukrywa, prowadzi razem życie towarzyskie, to oczywiście jest to grupa kolesiów. „Grupa kolesiów” to nie jest określenie pejoratywne – tłumaczył.

Riposta prowadzącej była natychmiastowa. – Czyli rozumiem, że PiS to jest grupa kolesiów, która nie respektuje orzeczeń Trybunału Konstytucyjnego, tak? – zapytała. Po chwili ciszy Jaworski odpowiedział: – PiS rządzi w Polsce. Nie mamy ze sobą układów towarzyskich. Nie spotykamy się wszyscy na herbatce u „Sowy i Przyjaciół”.

Poseł nie potrafił jednak podać konkretnych przykładów spotkań sędziów SN – choć Olejnik dopytywała o to kilkukrotnie. – U „Sowy i Przyjaciół” się nie spotykają, ale mówią, że się spotykają i tego nie kryją. Proszę ich zaprosić i zapytać, kiedy się spotkali, gdzie i z kim rozmawiali. Ja nie będę wchodził w ich życie towarzyskie – mówił.

„Premier Szydło z rządem to jest grupa kolesiów?”

– Czyli premier Szydło z rządem to jest „grupa kolesiów”? – ciągnęła Monika Olejnik. – Rząd nie spotyka się na spotkaniach towarzyskich. Rząd spotyka się na obradach rządu – tłumaczył Jaworski. – A sędziowie gdzie się spotykają? – nie odpuszczała prowadząca. – Sędziowie zapomnieli o tym, że polski parlament przyjął w grudniu ustawę nowelizującą TK (…). TK tej ustawy nie wypełnia. Dlaczego jego prezes łamie konstytucję i ma czelność pouczać innych? – przekonywał.

– Albo będziemy mieli sytuację, w której parmalent podejmuje uchwały i ustawy i stanowi prawo, albo będziemy mieli sytuację, w której jedna czy druga osoba, która prowadzi życie towarzyskie w restauracjach i tego rodzaju miejscach będzie decydowała o tym, jakie prawo obowiązuje w Polsce – mówił poseł. – Ale o kim pan mówi? Gdzie sędziowie się spotykają? – nie odpuszczała Olejnik. Nie usłyszała jednak odpowiedzi na te pytania.

A TERAZ ZOBACZ: Co Beata Szydło i Zbigniew Ziobro sądzą o III RP? „My, polski rząd…”

monikaOlejnik

gazeta.pl

 

 

Reakcje polityków PiS na list byłych prezydentów, szefów MSZ i działaczy opozycji: „ci panowie”

Dominika Wielowieyska, 27.04.2016

Premier Beata Szydło o apelu byłych prezydentów

Premier Beata Szydło o apelu byłych prezydentów (Slawomir Kaminski / Agencja Gazeta)

Podziwiam polityków PiS za żelazną konsekwencję: żadna partia nie wykazuje takiej dyscypliny w głoszeniu jednego przekazu partyjnego niezależnie od tego, co się komentuje i jak brzmi pytanie.
 

Byli prezydenci, byli szefowie MSZ i byli działacze opozycji demokratycznej w PRL zaapelowali o przestrzeganie zasad praworządności. Sygnatariusze napisali o „niszczeniu porządku konstytucyjnego, paraliżowaniu pracy Trybunału Konstytucyjnego i całej władzy sądowniczej przez Prawo i Sprawiedliwość”.

Na to PiS odpowiada niezmiennie, że wygrał wybory, więc ma prawo robić, co chce. – Ci panowie, którzy podpisali się pod tym listem, uważają, że to oni są demokracją. Ja uważam inaczej. Demokracja polega na tym, że obywatele dokonują w wolnych wyborach wyboru tych, którzy w ich imieniu mają sprawować rządy. Polacy dokonali takiego wyboru – mówiła premier Beata Szydło. Odpowiedź pani premier jest nie na temat. PiS nas bierze na przetrzymanie: ile razy będzie nam się chciało powtarzać, że szanujemy werdykt wyborców, ale to nie zmienia faktu, że każda władza musi przestrzegać konstytucji. „Ci panowie” nie startują teraz w wyścigu po władzę, mają bardzo różne poglądy na wiele spraw, niektórzy popierali PiS, np. prof. Bugaj. Niektórzy z nich w PRL walczyli o demokrację, siedzieli w więzieniu, „ci panowie”.

Apel o demokrację można zignorować

„Ci panowie” mówią to samo co wydziały prawa największych uczelni, przedstawiciele Sądu Najwyższego, Naczelnego Sądu Administracyjnego, Komisji Weneckiej, Komisji Europejskiej, nasi sojusznicy w UE i USA… Już nawet nie chce się po raz setny wymieniać długiej listy tych instytucji polskich i międzynarodowych. Dla porządku informuję, że całe to wymienione towarzystwo też nie ubiega się o władzę w Polsce i też uważa, że PiS uczciwie wygrało demokratyczne wybory.

Wiem, jutro PiS powtórzy to samo, bo udaje, że nie rozumie tych argumentów. Jak PiS-owski marszałek Senatu Stanisław Karczewski niedawno w TVN 24. Nazwał też sygnatariuszy listu „wichrzycielami politycznymi”. – Jest takie powiedzenie, że jak jedzie stary samochód, to jedzie bardzo głośno i coraz gorzej – wyjaśnia Karczewski postępowanie sygnatariuszy. Wiadomo, przestrzegania konstytucji domagają się rozklekotane graty.

Mamy problem?

Pewne urozmaicenie wprowadził prokurator generalny Zbigniew Ziobro, bo on z kolei realizuje inne założenie polityki informacyjnej PiS. Polega ono na tym, by przy każdej okazji – nawet jeśli jest to zupełnie niezwiązane z poruszanym tematem – przypominać kolejną podsłuchaną rozmowę b. polityka PO Pawła Grasia z nieżyjącym już Janem Kulczykiem, w której rzekomo Kulczyk obiecywał załatwienie dymisji redaktora naczelnego „Faktu”.

Nie mogę wyjść z podziwu – niezależnie od oceny podsłuchanej rozmowy – jak Ziobro w kontekście listu o praworządności może mówić o zagrożeniu wolności mediów. I już nawet nie chodzi o to, że nie ma to żadnego związku z paraliżem Trybunału (pierwsza zasada PiS: nie odpowiadaj na niewygodne pytanie, mów o czym innym). Problem w tym, że z powodu zawłaszczenia przez PiS mediów publicznych Polska według organizacji „Reporterzy bez granic” w rankingu wolności słowa spadła o 29 oczek w dół, na 47. miejsce.

Nie ma u polityków rządzących nawet cienia zażenowania, gdy krytykując poprzednie złe praktyki, robią dokładnie to samo, tylko na szerszą skalę i bardziej bezceremonialnie. Może człowieka ogarnąć absolutna bezradność, bo rozmijamy się w tej publicznej debacie: zmienia się sens słów, nie ma żadnej formy komunikacji, padają odpowiedzi bez związku z pytaniem i słyszymy tylko zdartą płytę z tymi samymi frazami. Może biorą społeczeństwo na zmęczenie?

Zobacz także

nieMa

wyborcza.pl

 

Katolicy i nacjonalizm

Dominika Kozłowska, 27.04.2016

Przewodniczący KEP abp Stanisław Gądecki .

Przewodniczący KEP abp Stanisław Gądecki . (Fot. Łukasz Cynalewski / Agencja Gazeta)

Po wydarzeniach w Białymstoku i Częstochowie, kiedy to nacjonalistyczne wystąpienia zostały poprzedzone mszą św., metropolita poznański abp Stanisław Gądecki wyraził „zdecydowaną dezaprobatę dla wykorzystywania świątyni do głoszenia poglądów obcych wierze chrześcijańskiej”.
 

Nie brakuje komentarzy traktujących tę ocenę jako jedynie prywatną opinię przewodniczącego Konferencji Episkopatu Polski.

Dlatego część środowisk katolickich wystosowała do przewodniczącego KEP list otwarty z prośbą o przedstawienie jednoznacznego stanowiska polskich biskupów w tej sprawie.

Źródłem niepokoju nie jest jedynie to, że w pochodach i manifestacjach odbywających się na ulicach polskich miast wznoszone są nienawistne okrzyki, znacznie bardziej niebezpieczna jest bierna postawa władz państwowych. To prawda, że w ostatnich stu latach Polska nie była wolna od nacjonalizmu. Co więcej, i w II RP, i w PRL-u nacjonalistyczne tendencje bywały świadomie rozgrywane jako element politycznej gry, prowadząc do eskalacji przemocy ze strony podatnych na nacjonalistyczną propagandę grup społecznych wobec tych, którzy w danym momencie historycznym uznawani byli za obcych. Zdecydowana reakcja ze strony biskupów i świeckich staje się ważna nie tylko ze względu na politykę obecnych władz, chodzi także o oczyszczenie polskiego katolicyzmu z jakichkolwiek związków z nacjonalistyczną ideologią.

Te prawicowe środowiska, które w innych sprawach powołują się na nauczanie papieża, z pewnością mają świadomość różnicy między patriotyzmem a nacjonalizmem. „Charakterystyczne dla nacjonalizmu – pisał Jan Paweł II – jest bowiem to, że uznaje tylko dobro własnego narodu i tylko do niego dąży, nie licząc się z prawami innych. Patriotyzm natomiast, jako miłość ojczyzny, przyznaje wszystkim innym narodom takie samo prawo jak własnemu”. Papież nawiązywał przy tym do encykliki Piusa XI: „Tylko płytkie umysły mogą popaść w ten błąd, by mówić o bogu narodowym, o religii narodowej. Tylko one mogą podjąć daremną próbę, by w granicach jednego tylko narodu, w ciasnocie krwi jednej rasy zamknąć Boga”. A jednak w imię racji politycznych część środowisk prawicowych jest skłonna w nacjonalizmie widzieć szczególną postać patriotyzmu, bagatelizując wagę tych ekstremistycznych zjawisk.

Dlaczego PiS potrzebuje nacjonalizmu? Chce w ten sposób odwrócić uwagę od własnych działań, mających na celu gruntowny demontaż wypracowanego w ostatnich dekadach demokratycznego konsensusu, na co, jak wie, nie ma społecznego mandatu. Wzmacnia więc w zakulisowy sposób nacjonalistyczne i ekstremistyczne siły, aby zakryć swój własny ekstremizm, czyli dążenie do radykalnej zmiany systemu. PiS ma świadomość, że nacjonalizm prowadzi do przemocy, a gdy na ulicach miast pojawia się przemoc, władze publiczne są uprawnione do skorzystania ze środków nadzwyczajnych. Pojawia się coś na kształt „stanu wyjątkowego”. Kościół, dla którego pokój jest nadrzędną wartością, nie może dziś zbagatelizować tego zagrożenia.

Dominika Kozłowska – redaktor naczelna miesięcznika „Znak”, doktor nauk humanistycznych w zakresie filozofii, publicystka

piSzakulisowo

wyborcza.pl

 

top27.04.2016

 

Godzina próby

Włodzimierz Cimoszewicz, 27.04.2016

Ryszard Terlecki, Jarosław Kaczyński i Mariusz Błaszczak

Ryszard Terlecki, Jarosław Kaczyński i Mariusz Błaszczak (Fot. Sławomir Kamiński / Agencja Gazeta)

Przez ponad 25 lat przyzwyczailiśmy się do tego, że demokracja funkcjonuje w Polsce jako tako.
 

Nikt nie manipulował wyborami i ich wynikami, nowe rządy i prezydenci podobali się mniej lub więcej. Narzekaliśmy na niską frekwencję, na jakość polityków, na lokalne układy. Broniliśmy się dość skutecznie przed korupcją na wysokich szczeblach władzy, media nie były przesadnie ograniczane. Świat chwalił Polskę jako wzór dla innych, wydawało się, że będzie jak w starych demokracjach. Będziemy się kłócili, ale reguły gry będą respektowane.

I oto niespodzianka. Zbyt długie i coraz bardziej oderwane od rzeczywistości rządy PO zniechęciły część wyborców do głosowania, radykałowie obiecali złote góry i kupili głosy niezadowolonych, naiwnych obywateli. Zaczął się spektakl PiS-u: arogancji, buty, niekompetencji i co najgorsze, ostentacyjnego lekceważenia prawa i zasad demokratycznego państwa.

Parlament jest bezwstydnie gwałcony, prezydent żałośnie popiskuje, że jest niezależny, ale na co dzień wykonuje wszystko na baczność, stanowione prawo łamie konstytucję wprost albo pozbawia ją realnej treści. Pod pozorem walki z przestępcami, terrorystami i innymi zagrożeniami uchwalono i zmierza się do dalszego uchwalania ustaw, które de facto nadają konstytucyjnym gwarancjom praw i wolności obywatelskich postać wydmuszek. Z pozoru są to nadal jajka, ale w środku już niczego nie ma. PiS zawłaszczył media publiczne, wprowadza swoje ideologiczne eksperymenty w kulturze i edukacji.

To wszystko oznacza budowę państwa autorytarnego, zachowującego co najwyżej pozory demokracji. Zdumienie i sprzeciw demokratycznego świata są bezczelnie komentowane jako protest tych, którzy chcą nadal eksploatować podporządkowaną sobie Polskę. Nasz kraj traci nie tylko twarz, ale też wpływy. Pojawiają się również pierwsze sygnały o negatywnych konsekwencjach ekonomicznych.

Ulice naszych miast wypełniają dziesiątki tysięcy obywateli sygnalizujących swój sprzeciw, jednak wciąż powraca pytanie: czy to ma sens, czy to może doprowadzić do realnej zmiany? Przecież PiS ma większość, ma demokratyczny mandat i przez kolejne trzy lata z okładem może robić, co chce. Musimy sobie uświadomić, że to nie jest prawda.

Wyborcza wygrana nie daje nieograniczonego prawa do dowolnego rządzenia. Konstytucyjna konstrukcja państwa, podział władz, prawa i wolności obywatelskie muszą być respektowane. Skoro rządzący tego nie rozumieją, trzeba się temu sprzeciwiać. Manifestacje powinny trwać nieprzerwanie. Gdy po protestach 2011-12 roku w Moskwie i Petersburgu przyszło wyciszenie, zostało to bezwzględnie wykorzystane przez rządzących i dzisiaj w Rosji nie ma już żadnej opozycji. Nie powinniśmy popełnić tego błędu.

Możemy jednak zrobić więcej. Profesor Małgorzata Gersdorf, prezesująca Sądowi Najwyższemu, wystosowała bezprecedensowy apel do sędziów o odważną obronę konstytucji przy orzekaniu. Chodzi oczywiście o pozbawienie złudzeń tych, którzy myślą, że bezprawnie wstrzymując publikacje wyroków TK, mogą osiągnąć swoje cele. W ślady sędziów powinni pójść inni. Prokuratorzy nie mogą pozwolić na instrumentalne wmanipulowywanie ich w partyjną i propagandową działalność PiS-u. Urzędnicy powinni w swoim sumieniu rozważyć, kiedy lojalność wobec przełożonych zaczyna kolidować z interesami państwa, któremu służą. Policja i wojsko nigdy nie powinny dać się wciągnąć w jakąkolwiek akcję polityczną.

Każdy może coś zrobić. Nikt poza nami samymi nie obroni demokracji i rządów prawa w Polsce. Nie spodziewaliśmy się tego egzaminu, ale dzisiaj nie ma innego wyjścia – musimy go zdać.

Włodzimierz Cimoszewicz, były premier, marszałek Sejmu, minister spraw zagranicznych i minister sprawiedliwości, z czynnej polityki wycofał się w 2015 r.

czyProtesty

wyborcza.pl

Łukasz Piebiak. Wice-Ziobro z dyscyplinarką

Mariusz Jałoszewski, 27.04.2016

Łukasz Piebiak

Łukasz Piebiak (Fot. Grzegorz Celejewski / Agencja Gazeta)

Wiceminister sprawiedliwości Łukasz Piebiak ma wyrok dyscyplinarny za pracę jako sędzia w stołecznym sądzie. Dziś z innymi sędziami rejonowymi – również po procesach dyscyplinarnych – przygotowuje jedną z najważniejszych ustaw rządu PiS, która może ograniczyć niezależność sędziów i doprowadzić do czystek w sądach
 

Na projekt ustawy o ustroju sądów powszechnych czekają nie tylko sędziowie, ale też całe środowisko prawnicze i politycy, bo sądy w sytuacji paraliżu Trybunału Konstytucyjnego mogą być ostatnią instytucją, która będzie patrzeć obecnej władzy na ręce. Projekt miał być gotowy w marcu, ale w Ministerstwie Sprawiedliwości wciąż trwają nad nim prace. Ponoć ma już ponad 200 stron.

Sędziowie obawiają się, że w najgorszym wariancie ustawa otworzy furtkę do weryfikacji wszystkich sędziów i czystek na stanowiskach kierowniczych w sądach rejonowych, okręgowych i apelacyjnych. Właśnie taki scenariusz jest teraz realizowany w prokuraturze, którą podporządkowano ministrowi sprawiedliwości Zbigniewowi Ziobrze.

Pretekstem do weryfikacji sędziów byłoby powołanie nowej struktury sądów podobnie jak w prokuraturze – mówi się o likwidacji sądów rejonowych. Powstałyby też nowe sądy okręgowe, co oznaczałoby zmianę granic obszarów, które podlegają pod dany sąd. Sędziowie nie byliby zaś przyporządkowani do konkretnego sądu jak teraz, tylko dostawaliby tytuł sędziego sądu powszechnego. To otworzyłoby furtkę do zmian kadrowych we wszystkich sądach.

Najgorsze obawy sędziów dotyczą tego, że o obsadzie sądów mógłby decydować minister (przenosząc sędziów) lub prezydent, który od nowa powoływałby wszystkich sędziów (jest ich ponad 10 tys.). Teoretycznie realny byłby scenariusz, że sędzia, który skazywał w przeszłości polityków PiS, nie dostałby powołania lub zostałby zesłany do mało ważnego sądu, tak jak dziś doświadczeni prokuratorzy są zsyłani do jednostek najniższego szczebla.

Ministerstwo Sprawiedliwości milczy o tym, co będzie w projekcie. Wypuszcza tylko wygodne dla siebie informacje, np. o likwidacji stanowisk przewodniczących wydziałów (sędziowie mają sami zarządzać sprawami i swoim czasem) czy o tym, że oświadczenia majątkowe sędziów mają być jawne, przeciw czemu protestują sędziowie.

Dobry sędzia na dorobku

Jak ustaliła „Wyborcza”, tę ważną dla państwa i zwykłych obywateli ustrojową zmianę przygotowują głównie sędziowie pracujący na najniższych szczeblach struktury wymiaru sprawiedliwości, czyli w sądach rejonowych. Część z nich związana była ze Stowarzyszeniem Sędziów Polskich „Iustitia”, które w poprzednich latach słynęło z formułowania ostrych opinii i kategorycznych żądań, np. podwyżek. Wobec części tych sędziów prowadzono postępowania dyscyplinarne.

Za przygotowanie projektu o ustroju sądów odpowiada wiceminister Łukasz Piebiak. Gdy jesienią ubiegłego roku powołano go na stanowisko wiceministra sprawiedliwości, w prasie pojawiły się pozytywne komentarze. „Wiceminister z reformatorskim zacięciem” – donosił „Dziennik Gazeta Prawna”.

40-letni Piebiak pochodzi z Lublina. Tam skończył prawo na UMCS. W 2003 r. został asesorem, pięć lat później – sędzią. Orzekał w stołecznym sądzie rejonowym. W 2005 r. został zastępcą przewodniczącego wydziału gospodarczego, rok później jego szefem. W 2009 r. wszedł do władz stowarzyszenia Iustitia. Ma trójkę dzieci.

Gdy pracował w sądzie rejonowym, miał dobrą opinię służbową. Starał się o stanowisko sędziego wojewódzkiego sądu administracyjnego lub sądu okręgowego. Ale awans zablokowało mu ciągnące się od kilku lat postępowanie dyscyplinarne.

Jego problemy zaczęły się na przełomie 2011 i 2012 r., gdy był sędzią delegowanym do orzekania w Wydziale Gospodarczym Sądu Okręgowego w Warszawie. To wymagający odcinek pracy. Dużo spraw, często trudnych, roszczenia idą w grube miliony, spore zaległości z poprzednich lat.

Jego pracą zainteresowało się kierownictwo sądu okręgowego. Chodziło o to, że sędzia w latach 2011-12 równocześnie zarabiał jako wykładowca w Krajowej Szkole Sądownictwa i Prokuratury, szkolił adwokatów i radców prawnych, nie informując jednak o tym prezes sądu. Były też zastrzeżenia, że wyznacza mniej sesji, niż to wynika z zarządzenia prezesa. Zarządzenie narzucało limit pięciu sesji, po sześć rozpraw na każdej.

Bez zgody prezes sądu pojechał też na trzy zagraniczne seminaria prawnicze w Budapeszcie, Brukseli i Alicante.

Najpoważniejszy zarzut dotyczył opóźnień w pisaniu uzasadnień do wyroków. Na ich sporządzenie sędzia ma dwa tygodnie lub miesiąc w sprawie zawiłej. Piebiak niektóre uzasadnienia oddawał nawet z kilkumiesięcznym opóźnieniem, choć miał do pomocy asystenta.

Pięć zarzutów dyscyplinarnych

Prezes sądu okręgowego oceniła, że dodatkowe zajęcia i częste nieobecności w sądzie miały wpływ na sprawność prowadzenia spraw. „Z tonu wyjaśnień sędziego wynika, że może działać samodzielnie, nie stosując się do żadnych poleceń ani zakazów służbowych podczas wykonywania swojej służby. Wydaje się, że nie rozumie istoty sprawowanego urzędu, a jego zachowanie cechuje brak poczucia odpowiedzialności w obszarze wykonywania czynności służbowych. Są to w mojej ocenie zachowania godzące w powagę urzędu sędziowskiego” – napisała prezes sądu okręgowego Małgorzata Kluziak we wniosku do rzecznika dyscyplinarnego. Przyznała, że sędzia ma prawo się szkolić, ale nie ma prymatu szkoleń nad obowiązkiem sądzenia.

Podobne stanowisko zajmują Krajowa Rada Sądownictwa i Ministerstwo Sprawiedliwości – można podejmować dodatkowe zatrudnienie, ale jeśli nie przeszkadza to w wykonaniu obowiązków sędziego.

Piebiak ostro odpowiedział na zarzuty. Uważał szkolenie za ustawowy obowiązek, na który nie potrzeba zgody prezesa. Podczas zagranicznych wyjazdów wykonywał czynności służbowe, bo – jak twierdził – w czasie podróży oraz w hotelu pracował nad uzasadnieniami wyroków.

Zakwestionował prawo prezesa sądu do wyznaczania limitu spraw na rozprawach. Zarządzenie regulujące to uznał za bezsensowne i niewykonalne. Narzekał, że sędziowie są przeciążeni pracą. Pisał uzasadnienia wyroków z opóźnieniem, bo musiał to godzić z innymi obowiązkami – przygotowywaniem się do rozpraw i załatwianiem bieżących spraw na dyżurach w sądzie.

Ironizował, że gdyby kończył mniej spraw jak inni, to miałby do napisania mniej uzasadnień i nie byłby karany. Na swoją obronę dorzucił sytuację rodzinną: w 2012 r. urodziło mu się dziecko. Musiał dorabiać, by zapewnić byt rodzinie, a życie w stolicy jest drogie – tłumaczył.

Bronił się też, że kończył dużo spraw wyrokiem – więcej niż inni – bo „nie stosował się do zarządzenia”. – Im mniej sędzia stosuje się do zarządzeń prezesa, tym lepsze ma wyniki w pracy – dowodził.

Dlaczego nie informował prezes o dodatkowym zatrudnieniu? „Z zapomnienia”. „Stwierdziłem, że nie ma sensu, skoro nie mogę liczyć na obiektywne i sprawiedliwe traktowanie ze strony kierownictwa sądu” – tłumaczył Piebiak w piśmie do rzecznika dyscyplinarnego.

Konflikt w sądzie

Z akt postępowania dyscyplinarnego wynika, że Piebiak był skonfliktowany z kierownictwem sądu. A spór zaczął się jeszcze w sądzie rejonowym, gdzie prezesem była Ewa Malinowska, później wiceprezes sądu okręgowego, która nadzorowała pion gospodarczy.

Malinowska chwaliła sędziego, że jest bardzo dobrym prawnikiem. Ale na procesie dyscyplinarnym nie szczędziła mu krytyki. Zeznała, że już w sądzie rejonowym przestał przychodzić do pracy. Z akt wynika, też że miał opuszczać dyżury w sądzie okręgowym.

– Obowiązki delegował na zastępcę – zeznawała Malinowska. – Zaczął przedkładać własne cele nad obowiązki, zaczął wyjeżdżać na szkolenia. Mam zastrzeżenia do jego postawy, nie do efektywności. Zdawał się zapominać, że wykonuje służbę. Źle znosił krytykę, nie wykazywał postawy otwartości, podejmowałam wiele prób, ale bez zmian. Potem współpraca była coraz gorsza, bo manifestował wrogość wobec mnie. Jeden dzień był w pracy, cztery poza nią albo do niej wpadał, zastępcy podpisywali dokumenty. Raz nie było go przez dwa tygodnie w sądzie, bo miał szkolenia. Dałam mu zgodę na delegację do sądu okręgowego, bo taki był zwyczaj.

Sędzia jednak miał dobre wyniki, mało uchyleń wyroków, orzecznictwo stabilne. Ale kierownictwo sądu uznało, że jego postawa jest roszczeniowa, destrukcyjna, niekoleżeńska: „Manifestuje, że powinien być traktowany w sposób szczególnie uprzywilejowany z uwagi na jego świetną efektywność, kosztem kolegów i stron postępowania, realizuje własne cele, a także całkowity brak chęci konstruktywnej współpracy” (cytat z wniosku o cofnięcie sędziemu delegacji do okręgu).

Rzecznik dyscyplinarny postawił Piebiakowi pięć zarzutów przewinienia służbowego:

– niedopełnienia obowiązku zawiadomienia prezesa o dodatkowych zajęciach zarobkowych w postaci szkoleń,

– wyjazdu na zagraniczne seminaria bez zgody prezesa (dwa zarzuty),

– niestosowania się do zarządzenia prezesa dotyczącego limitu sesji,

– oddawania uzasadnień wyroków po terminie.

Piebiak nie przyznał się do winy. Utrzymywał, że sędzia ma zadaniowy czas pracy i dysponuje nim swobodnie. Że musiał wybierać pomiędzy jakością wyroków (do procesów trzeba było się przygotować), a liczbą załatwionych spraw.

Częściowo winny

W procesie dyscyplinarnym Piebiaka bronili inni sędziowie i Iustitia, która przystąpiła do sprawy, by „bronić interesu obwinionego i środowiska sędziowskiego”. Stowarzyszenie zarzucało, że zarządzenie prezesa narzuca „normy produkcyjne”, które są zagrożeniem dla jakości orzeczeń. „Sędzia nie powinien bezkrytycznie wykonywać wszystkich poleceń i decyzji przełożonych. Sąd to nie urząd” – napisała Iustitia.

W 2014 r. zapadł wyrok. Sąd dyscyplinarny przy sądzie apelacyjnym uniewinnił Piebiaka z zarzutu niestosowania się do zarządzenia prezesa wprowadzającego minimalny limit pięciu sesji. Sąd stwierdził, że faktycznie obciążenie sędziów sprawami w wydziale gospodarczym było nadmierne, więc wykonanie zarządzenia było niemożliwe.

Sąd uznał jednak, że prezes może takie zarządzenia wydawać, tyle że powinny mieć charakter zaleceń pozostawiających sędziemu margines swobody. Piebiak miał jedną z najlepszych załatwialności spraw, więc niestosowanie się do zarządzenia sąd uznał za usprawiedliwione.

W pozostałych sprawach uznał jednak Piebiaka za winnego przewinienia służbowego, ale odstąpił od wymierzenia kary dyscyplinarnej. Sąd podkreślił, że samo uznanie za winnego będzie wystarczającą karą, która powinna zmusić do refleksji o roli prezesa sądu i wzajemnych relacjach pomiędzy prezesem a sędzia. Od tego wyroku odwołał się sędzia Piebiak i rzecznik dyscyplinarny.

Sąd dyscyplinarny przy Sądzie Najwyższym uchylił część tego wyroku. W powtórzonym procesie dyscyplinarnym Piebiak został uniewinniony z kolejnych zarzutów. Ostatecznie sąd uznał go za winnego tylko w dwóch sprawach: oddawania po terminie uzasadnień do wyroków i szkolenia za pieniądze bez powiadomienia prezesa sądu (sąd uznał jednak, że zrobił to nieumyślnie). Prawomocny wyrok dyscyplinarny zapadł jesienią 2015 r. już po wyborach.

Inni niezdyscyplinowani

Nad nowym ustrojem sądów z Piebiakiem pracują też inni sędziowie rejonowi. Ich nazwiska podał publicznie sam wiceminister na spotkaniach z sędziami. Wobec trzech z nich też toczyły się postępowania dyscyplinarne.

– Sąd to nie jest fabryka śrubek – takie zdanie miał rzucić przewodniczącej wydziału sędzia Jacek Ignaczewski z Olsztyna, gdy poleciła mu rozpatrzenie sprawy za chorego kolegę. Odmówił. Spór szedł potem o to, czy trzasnął o biurko aktami. Prawomocnie Sąd Najwyższy ukarał go w 2010 r. upomnieniem za odmowę wykonania polecenia.

Ignaczewski to jeden z bardziej znanych sędziów w Polsce. Znany nie tylko z komentarzy do prawa rodzinnego, ale przede wszystkim z krytyki organizacji i funkcjonowania wymiaru sprawiedliwości. Krytykował strukturę administrowania sądami (że za dużo sędziów pełni funkcje kierownicze), model awansu – jego zdaniem „oparty na znajomościach i osobistych sympatiach”. Był przeciwny „załatwianiu spraw” pod presją statystyki i administracji kosztem wymierzania sprawiedliwości. Broniła go wieloletnia prezes Iustitii Teresa Romer.

Trzy postępowania dyscyplinarne miał sędzia Henryk Walczewski z Krakowa, w których postawiono mu zarzuty dotyczące przewlekłości postępowań, złych decyzji procesowych czy niestosowania się do dyspozycji prezesa. Dwa postępowania zakończyły się uniewinnieniem (jedno nieprawomocne). W trzecim, w którym ma zarzut udziału w płatnych szkoleniach bez zgody prezesa, został upomniany przez sąd (nieprawomocnie).

Postępowanie dyscyplinarne miał też delegowany do Ministerstwa Sprawiedliwości sędzia Remigiusz Guz z Wodzisławia Śląskiego. Prawomocnie został uznany za winnego uchybienia godności sędziego, za co dostał karę upomnienia. Miał nie respektować zarządzeń prezesa sądu. Zarzut dotyczył tego, że pomówił o napisanie nieprawdy wizytatora, który oceniał jego pracę, gdy starał się o awans do sądu okręgowego. Sędzia Guz awansu nie dostał.

Część sędziów pracujących nad nową ustawą dla sądów, na czele z Piebiakiem, pracowała nad reformą sądów już w Iustitii. Dziś to stowarzyszenie sędziów z nowymi władzami odcina się od pomysłów Ministerstwa Sprawiedliwości.

Będzie odwet?

Środowisko obawia się, że reforma przygotowana przez sędziów z najniższego szczebla wymiaru sprawiedliwości doprowadzi do zdegradowania doświadczonych sędziów. Zastąpią ich ci z rejonu. Wytykają też autorom projektu nowej ustawy, że nie mają doświadczenia w zarządzaniu sądami.

Czy Ministerstwo Sprawiedliwości wiedziało o wyroku dyscyplinarnym i czy osobiste doświadczenia Piebiaka mają wpływ na projekt ustawy o ustroju sądów? Biuro prasowe resortu tak nam odpowiedziało: „Podejmując się prac nad reformą sądownictwa, wiceminister Piebiak chce wykorzystać swoje doświadczenie sędziego z ponad 13-letnim stażem”.

Ministerstwo twierdzi, że dzięki nowej ustawie procesy mają toczyć się szybciej, a „sędziowie będą w sposób sprawiedliwy i równomierny obciążeni pracą”. Zbigniew Ziobro zapewnia „Wyborczą”, że ma zaufanie do Piebiaka.

toOn

wyborcza.pl

 

ChCGUeSXEAAnNmN

Schetyna szykuje się do czyszczenia PO, ale na razie się zatrzymał. Odejściem zagroził Niesiołowski

Renata Grochal, 26.04.2016

Stefan Niesiołowski, Ewa Kopacz i Grzegorz Schetyna

Stefan Niesiołowski, Ewa Kopacz i Grzegorz Schetyna (Agencja Gazeta)

Lider Platformy Grzegorz Schetyna sondował we wtorek usunięcie z klubu trójki posłów, ale sprzeciwili się była premier Ewa Kopacz i Stefan Niesiołowski.
 

Według naszych rozmówców w PO przed wtorkowym posiedzeniem klubu parlamentarnego Schetyna rozmawiał z byłą premier Ewą Kopacz i byłym wicemarszałkiem Sejmu Stefanem Niesiołowskim na temat wykluczenia z klubu PO trójki wrocławskich posłów (Jacka Protasiewicza, Michała Jarosa i Stanisława Huskowskiego). Sondował, czy poparliby taką decyzję. Lider PO mówił Kopacz i Niesiołowskiemu, że jest przekonany, iż to ci trzej posłowie stoją za poniedziałkowym przejściem do Nowoczesnej szóstki radnych miejskich Platformy we Wrocławiu. W nieoficjalnych rozmowach mówi się, że kolejnym, który przejdzie do Nowoczesnej, będzie poseł Jaros.

Kopacz powiedziała jednak, że nie zaakceptuje wykluczenia ich z klubu i nie będzie milczeć. Sprzeciwił się także Niesiołowski, który ostrzegł, że jeśli Schetyna ich wyrzuci, to wyjdą kolejni posłowie, w tym on sam.

Dlatego – jak podają nasz źródła – ostatecznie wniosek o wykluczenie posłów na wtorkowym posiedzeniu klubu nie padł.

Szef klubu PO Sławomir Neumann mówił na posiedzeniu, że Platforma odbudowuje pozycję, a tu następuje przejście radnych do Nowoczesnej, co burzy wizerunek partii. Sekretarz generalny Stanisław Gawłowski wezwał Protasiewicza, Jarosa i Huskowskiego, by wyjaśnili sytuację we Wrocławiu, bo radni, którzy przeszli do Nowoczesnej, byli ich współpracownikami.

Jaros nie przyszedł na posiedzenie, a Huskowski, który wcześniej rozesłał list do wszystkich posłów, mówił, że przestrzegał przed rozwiązaniem struktur na Dolnym Śląsku, co zakończyło się rozłamem w PO. Winą za wywołanie konfliktu obarczył Schetynę, który zamiast konsolidować partię, eskalował napięcia, rozwiązując struktury.

Gdańska posłanka Agnieszka Pomaska mówiła, że na rozwiązaniu konfliktu powinno zależeć silniejszemu, czyli Schetynie. Poparł ją Rafał Trzaskowski, dodając, że opowiada się za silnym przywództwem, ale to lider partii odpowiada za łagodzenie napięć.

Wystąpił też Niesiołowski, który powiedział, że niepotrzebnie rozwiązano struktury w Lubuskiem, skoro szefowa regionu Bożenna Bukiewicz sama zrezygnowała ze stanowiska.

Była premier Ewa Kopacz publicznie wzywała Schetynę, by przestał się oglądać za siebie i ruszył do przodu. Zadeklarowała, że jest gotowa go wspierać, ale lider partii nie może wprowadzać podziału na Platformę Schetyny oraz Platformę Kopacz i nie dopuszczać jej ludzi do mediów.

Na koniec wystąpił Schetyna i przekonywał, że działacze PO nie muszą się lubić, ale muszą być wobec siebie lojalni. Jednak wielu uważa, że Schetyna podjął już decyzję o pozbyciu się z partii swoich wrocławskich krytyków i teraz będzie tylko czekał na pretekst.

Tematem posiedzenia klubu była też manifestacja całej opozycji i KOD 7 maja. PO chce, by w marszu wzięło udział 100 tys. osób. Każdy poseł i senator ma przywieźć do Warszawy autobus ludzi.

Zobacz także

niesiołowski

wyborcza.pl

 

Nie damy ich wygumkować

Katarzyna Kolenda-Zaleska, 26.04.2016

Szczyt NATO w Warszawie to na razie główne zadanie MON

Szczyt NATO w Warszawie to na razie główne zadanie MON (Fot. Sławomir Kamiński / Agencja Gazeta)

W telewizjach jest emitowana reklamówka promująca szczyt NATO w Warszawie. Efektowna realizacja. Są helikoptery, żołnierze, łopoczące flagi, jest Barack Obama, trochę krajobrazów z Polski – w tym Stadion Narodowy z lotu ptaka i z wewnątrz, gdzie dumnie rozgląda się minister obrony Antoni Macierewicz. No bo są i politycy.
 

Ale myliłby się ten, komu by przyszło do głowy, że w tym spocie – wprawdzie króciutkim – znalazło się miejsce dla kogoś innego niż politycy PiS. Jest oczywiście Macierewicz, bo reklamówkę zrealizowało Ministerstwo Obrony Narodowej. Jest i prezydent Andrzej Duda w siedzibie NATO i jest premier Beata Szydło witająca się z premierem Wielkiej Brytanii Davidem Cameronem.

Wygląda więc na to, że szczyt w Warszawie, a i w ogóle – idźmy dalej, nie bądźmy skromni – obecność w NATO, zawdzięczamy wyłącznie politykom z PiS. Ani śladu tego, że decyzja o zorganizowaniu szczytu zapadła, wtedy gdy prezydentem był Bronisław Komorowski. Ani śladu tego, kto w Independence w stanie Missouri podpisywał naszą akcesję (dla tych, co zapomnieli: był to ówczesny minister spraw zagranicznych Bronisław Geremek). Ani śladu roli, jaką w przekonywaniu Amerykanów i prezydenta Billa Clintona odegrał były polski prezydent Aleksander Kwaśniewski.

To nawet zabawne, gdy ogląda się tę radosną twórczość i narodziny nowych bohaterów nowej rzeczywistości. To odcinanie grubą kreską dotychczasowej przeszłości jest jednak trochę zabawne, ale także smutne.

Tak jak smutne było to, że w pierwszą rocznicę śmierci Władysława Bartoszewskiego nikt z obecnych rządzących nawet się na jego temat nie zająknął. O nim też trzeba zapomnieć, trzeba go wygumkować z historii. Ale dla rządzących mam złą wiadomość. Ani Bronisława Geremka, ani Władysława Bartoszewskiego nie zapomnimy. Będziemy przypominać ich dokonania i wciąż powtarzać i sobie, i innym, czego się od nich nauczyliśmy i co im zawdzięczamy jako obywatele, jako państwo, jako Polska.

To tworzenie alternatywnej wersji historii ma swoją cenę. Widać to choćby na przykładzie Kapituły Orła Białego. Nikogo już w niej nie ma – z wyjątkiem prezydenta Andrzeja Dudy. Odeszli Krzysztof Penderecki, Aleksander Hall, prof. Henryk Samsonowicz i Jerzy Buzek. Na stanowisku kanclerza orderu – wakat. Na stanowisku sekretarza Kapituły – wakat. Na stanowiskach członków Kapituły – wakaty. Czy prezydent nie może nikogo znaleźć do Kapituły, czy po prostu ta sprawa nie jest dla niego ważna?

To będzie naprawdę ciekawe i bardzo znaczące, gdy prezydent zdecyduje się już na obsadzenie gremium, które przyznaje najważniejszy w Polsce order. Kogo wybierze? Komu w pierwszej kolejności przyzna odznaczenie?

Prezydent lubi podkreślać, że buduje wspólnotę. Na razie to tylko słowa, bo żadnych gestów w tej sprawie nie wykonał. Decyzje w sprawie Kapituły będą sygnałem, czy w docenianiu wkładu ludzi w najnowszą polską historię będzie się kierował jej prawdziwą wersją, czy „ulepszoną”.

Zobacz także

piSwmawia

wyborcza.pl

 

Do Prezydenta wszystkich Polaków

Maciej Michalik, 26.04.2016

Andrzej Duda

Andrzej Duda (KACPER PEMPEL / REUTERS / REUTERS)

Czy w Polsce po 1989 roku było tylko dwóch prawdziwych prezydentów – Lech Kaczyński i Pan?
 

Szanowny Panie Prezydencie,

W trakcie wieczoru wyborczego powiedział Pan Prezydent, że będzie prezydentem wszystkich Polaków, tych co na Pana głosowali i tych, którzy głosowali na Pana Prezydenta B. Komorowskiego. Oczywiście, nigdy w to nie wierzyłem. Obecnie mam malutką, gorzką satysfakcję, że nie dałem się zwieść jak wielu ludzi oraz większość tak zwanych „pożytecznych idiotów”, którzy z Pańskiej szczupłej sylwetki, dobrze dobranych garniturów, gładkiej mowy, wyciągnęli wnioski, że będzie Pan dobrym prezydentem a na pewno lepszym niż poprzedni „gajowy”, „strażnik żyrandola” i „megaloman”, który był według szefa Pana partii „przypadkowym prezydentem” i z którym szef pańskiej partii się nie spotykał nawet z okazji ważnych posiedzeń dotyczących obronności państwa.

Na stwierdzenia, że jest Pan Prezydent całkowicie zależny od p. J. Kaczyńskiego, odpowiada Pan, że to nieprawda, że nie jest Pan Prezydent zależny od Prezesa PiS, że po prostu Pan wywodzi się z PiS i ma bardzo podobne/tożsame poglądy do Pana Prezesa. No i z tego wynika to, że niczego Pan nie wetuje, we wszystkim ma Pan identyczna opinię jak Pan Prezes.

Mam w związku z tym kilka pytań:

1) Jak Pan zamierza być Prezydentem wszystkich Polaków, także tych co na Pana i PiS nie głosują, skoro we wszystkim ma Pan taką samą opinię jak Prezes?

A przecież prawie 50% Polaków-zapewne tych „gorszego sortu”, „animalistycznych”, takich którym bliżej do gestapo niż patriotów, ma opinię przeciwną do Prezesa, wręcz Pana Prezesa nie lubi, uważa za wielkiego szkodnika. Kiedy i jak Pan Prezydent będzie „moim” prezydentem i będzie pilnował „moich” interesów i praw, ponieważ w swej megalomanii pomimo, że chodzę na manifestacje KOD, czytam Wyborczą i oglądam TVN, uważam się za prawego Polaka, obywatela tego kraju, a w czasie II Wojny Światowej wielu członków mej rodziny oddało życie za Polskę lub zostało wymordowanych, co położyło się wielkim cieniem na moim wychowaniu. No ale prawdą jest, że w poglądach bardzo różnię się od PiS, Pana Prezesa i Pana Prezydenta. Jednak to Pan oświadczył, że będzie prezydentem wszystkich Polaków a więc i chyba moim? Tylko jak może mnie Pan Prezydent reprezentować, skoro we wszystkim mamy różne zdanie, ja jestem za Trybunałem Konstytucyjnym, za zaprzysiężeniem trzech prawidłowo wybranych sędziów i jestem przeciwny ułaskawieniu M. Kamińskiego.

2) Oświadczył Pan Prezydent, że we wszystkim Pan się zgadza z Prezesem i wyłącznie z tego powodu nigdy Pan nie wyraża odmiennych opinii i niczego nie wetuje z rzeczy jakie Pan Prezes zaplanuje.

Trochę przypomina to dogmat o „nieomylności papieża”. Rozumiem, że Pan Prezes jest nieomylny, we wszystkim ma rację i nawet jak jej nie ma to i tak ją ma według członków PiS. Swego czasu, na zarzut, że PiS jest partią wodzowską, prominentni członkowie tej partii odpowiadali, że w PiS jest dyskusja, ścierają się poglądy. Czy mogę prosić Pana Prezydenta o wyjawienie w czym Pan się nie zgadza z Panem Prezesem, kiedy Pan Prezydent się z Panem Prezesem ściera w poglądach i czy zawsze wygrywa Pan Prezes czy też zdarzyło się, że to Pan Prezydent jest zwycięzcą takiego starcia?

3) Dziś trzech Pańskich poprzedników napisało list w obronie zagrożonej demokracji i groźby rządów autorytarnych w Polsce.

W ustach członków PiS to nie są byli prezydenci, ale „ci panowie”. Z wielką agresją do listu Prezydentów odniosła się Pani Premier Beata Szydło. Ja ten list popieram. Można powiedzieć, że na takie oświadczenie czekałem. Czy Pan Prezydent uważa, że to jacyś „panowie” opublikowali stanowisko, czy jednak uznaje Pan w nich Prezydentów Rzeczpospolitej? Czy w Polsce po 1989 roku było tylko dwóch prawdziwych prezydentów – Lech Kaczyński i Pan czy też ci, którzy napisali list także mogą zostać za takich uznani przez Pana i Pańskie środowisko?

4) Norman Davies wyraził bardzo złą opinię o Panu Prezesie J. Kaczyńskim (uważa, że zachowuje się jak bolszewik) i PiS (najbardziej mściwy gang w Europie).

Rozumiem, że N. Davis to lewak i nie zna sytuacji w Polsce, jest źle poinformowany. Natomiast pan Prezydent uważa, że wysłanie członków Komisji badającej wypadek lotniczy samolotu prezydenckiego pod Smoleńskiem do Żagania nie jest niską zemstą. Czy tych „oddelegowanych” oficerów także Pan Prezydent obejmuje swoją opieką? Czy dla nich także jest Pan prezydentem i w ramach proponowanej przez Pana zgody i wybaczenia, można im wybaczyć, że nie ulegli paranoi, nie wierzą w zamach, którego nie było i napisali rzetelną opinię.

Ośmielę się wyrazić opinię w ramach przysługującej mi wolności słowa, że jednak jest coś na rzeczy, jeśli chodzi o brak samodzielności w Pańskim działaniu. Proszę także o więcej szacunku dla majestatu urzędu Prezydenta Najjaśniejszej Rzeczypospolitej.

czyMogę

wyborcza.pl