Kleofas Wieniawa:
Gliński skończył z upodlaniem się
Piotr Gliński musiał sobie powiedzieć: dość upodlania się. Przez rok żył w tym dyskomforcie psychicznym, długo. Psychikę ma zdewastowaną. Ale nie współczuję mu, bo mógł dużo wcześniej krytycznie spojrzeć na Jarosława Kaczyńskiego i jego marnych ludzi.
Gliński wystarczająco zdewastował kulturę, którą niespecjalnie rozumie, jest mu obca, choć ma brata dobrego reżysera, Roberta.
Postawa Glińskiego w stosunku do organizacji obywatelskich i tak była nazbyt asekurancka, wszak to jego działka jako naukowca. Przecież wie, że w NGO’sach pracują ludzie niemal za friko i pracuja przede wszystkim fachowcy, a nie takie niedouczone osobniki, jakich wielu ministrów rządu Beaty Szydło i ich Misiewicze.
Wreszcie Gliński powiedział w „Wiadomosaciach” TVP1 to, czym w istocie są: „to jest jakiś koszmar, dom wariatów”.
Ja nazywam gadzinówką. W czasach komuny nie było aż takiej propagandy, wyjąwszy lata 1980-81, gdy „Solidarność” była wrogiem. Dzisiaj takim wrogiem dla rządzących i ich gadzinówek jest społeczeństwo obywatelskie.
Polacy nie dadzą się ujarzmić, ależ ile zostanie zdemolowane, co z takim trudem zostało wypracowane po 1989 roku.
Gliński powiedział dość upodlaniu się. Teraz czeka go najgorszy okres: ablucje z podłości własnej. Nikt go do tego nie przymuszał, najwyżej własne ambicje i jakiś idealizm – w to ostatnie nie wierzę, jeżeli ma się rozum.
Waszczykowski przypisuje sobie sukcesy Platformy
Witold Waszczykowski przejdzie do historii dyplomacji swoim oryginalnym stylem uprawiania trudnej sztuki załatwiania spraw polskich poza granicami. Jego poprzednicy nie wypadli sroce spod ogona, niejednokrotnie były to osobistości z dużymi sukcesami. Polska akurat w tej działce miała szczęście do swoich przedstawicieli, choćby poprzednik Waszczykowskiego – spointował kijowski Majdan swymi negocjacjami tak, że Janukowycz wziął tyłek w troki i wybył ze swej ojczyzny wprost w ramiona Putina, bo tam jego gniazdo.
Waszczykowski więc spojrzawszy na osiągnięcia Radosława Sikorskiego mógł wewnętrznie zadrżeć. Ależ wysokie progi, nie mogę być gorszy. I wymyślił swoje specialite, a charakterystyka jest taka, iż w Stanach Zjednoczonych odbywają się wybory prezydenckie i Polska nie ma ambasadora, który by u kandydatów, a obecnie prezydenta elekta, zabiegał o nasze interesy.
Trójkąt Weimarski, który dowartościowywał Polskę w stosunku do Niemiec i Francji, przestał istnieć, bo Waszczykowski chce przeskoczyć Sikorskiego. Zresztą partner znad Sekwany został tak obrażony przez innego ministra rządu Beaty Szydło Antoniego Macierewicza, iż można powiedzieć polsko-francuskie stosunki są lodowate, Marianne nie chce adoratora z Polski.
Waszczykowski do tego stopnia popadł w oryginalność, iż niespecjalnie miło jest widziany na salonach dyplomatycznych w Unii Europejskiej. Ma więc sporo czasu, aby szukać haków w ministerialnych papierach na Sikorskiego, ale przede wszystkim robić przebieżkę po mediach, zwalić winę na Platformę Obywatelską i Sikorskiego, a ich sukcesy przypisać sobie i kolegom z rządu.
Waszczykowski może też nie mieć wiedzy, co w dyplomatycznej trawie piszczy, bo nie bywa, a tylko na miejscu gada. I tak w obszernym wywiadzie dla „Gazety Polskiej” przypisał sobie i kolegom ministrom, iż szczyt NATO to ich zasługa: – „W wyniku intensywnej pracy tego rządu odbył się szczyt NATO”. Wynika z tego, że szef dyplomacji nie zna podstawowych dokumentów dotyczących NATO, choćby deklaracji szczytu NATO w 2014 roku w Newport (Walia), a tam jak byk stoi: „Spotkamy się ponownie w Polsce w 2016 roku”. Warto więc przypomnieć Waszczykowskiemu, że prezydentem wówczas był Bronisław Komorowski, a jego poprzednik nazywał się Sikorski, który dzisiaj wykłada na Harvardzie i pracuje w najlepszych zachodnich think tankach.
Inny przykład z tego wywiadu świadczy, że Waszczykowski nie zna dokumentu końcowego NATO z Newport. Bowiem twierdzi: – „Tamten rząd funkcjonował na podstawie decyzji z Walii, gdzie NATO chciało nas bronić szpicą, która dolatywałaby do nas w przypadku zagrożenia”. A nieprawda, bo jak drugi byk stoi, że obok „szpicy” jest zapowiedź „znaczącej obecności i aktywności militarnej we wschodniej części Sojuszu, obu na zasadach stałej rotacji”. Rotacja, a to znaczy, że kontyngent żołnierzy Sojuszu przybywa na pół roku do Polski i jest zwalniany przez następny. To jest ro-ta-cja. To wywalczyli poprzednicy z Platformy, a Waszczykowski przypisuje sobie i kolegom ich sukcesy – takie jego specialite. W tym kontekście warto przypomnieć – za Stanisławem Skarżyńskim z OKO.press – iż wówczas PiS krytykowało rotację i szpicę.
To, czym chwali się Waszczykowski, wcześniej było w stylu pisowskim odsądzane od czci i wiary. Mieli pretensje, iż politycy PO nie wywalczyli w Newport stałych baz NATO w Polsce, czyli domagali się wypowiedzenia umowy bilateralnej NATO-Rosja z 1997 roku.
Rotacja jest z punktu widzenia militarnego tym samym, co stałe bazy, żołnierze się wymieniają, ale kontyngent ma tę samą wartość. Waszczykowski więc nie czyta bardzo ważnych dokumentów. Aby przypisać sobie osiągnięcia poprzedników, sam niewiele robi, bo może się obawiać…. że zepsuje. Faktycznie, czego się dotknie, przestaje istnieć. Exemplum: Trójkąt Weimarski.
Waldemar Mystkowski
Nogaś na stronie: Michel Faber żegna się z pisaniem powieści i z planetą, Brygida Helbig przypomina o Marii Komornickiej
GLIŃSKI ZAUWAŻYŁ PROPAGANDĘ W TVP
Minister Piotr Gliński pragnie przeprosić za nierzetelne materiały prezentowane w głównym wydaniu programu informacyjnego telewizji publicznej. Co więcej, ostro ją krytykuje za „dziennikarstwo propagandowe”, na jej własnej antenie. To cenne. Choć można oczywiście zapytać, dlaczego dopiero teraz zauważył, że z tą telewizją jest coś nie tak.
Minister Gliński zorientował się, że z TVP wieje ordynarną propagandą. W programie „Gość Wiadomości” pan minister zarzucił dziennikarzom skrajny nieprofesjonalizm w przygotowywaniu materiałów dotyczących organizacji pozarządowych. Wytykał niewiedzę, tłumaczył, że owszem, trzeci sektor ma problemy i należy je rozwiązać, ale nie mają one nic wspólnego z tym, że w jednej czy drugiej organizacji pracuje osoba spokrewniona z jakimś politykiem. Z pewnością chodziło o Różę Rzeplińska i Zofię Komorowską, od pewnego czasu odsądzane przez „Wiadomości” od czci i wiary. Minister Gliński niedawno zresztą zapowiedział, że jest gotów przeprosić je obie. A zaproszony do studia „Gościa Wiadomości” miał odpowiedzieć na pytania: za co i w czyim imieniu. Wbrew oczekiwaniom, zaatakował prowadzącego.
Wypada docenić odwagę kogoś, kto wyraźnie wyszedł przed szereg – już sama zapowiedź przeprosin wywołała bardzo złe komentarze w „niepokornej” prasie i nawet nie wyglądały one na ustawkę z Glińskim w roli „dobrego”, a Karnowskim „złego” policjanta. Z drugiej strony nie da się nie zapytać, czy do przejrzenia na oczy trzeba aż było, żeby dziennikarz zaczął Glińskiego wypytywać o powiązania jego żony z jedną z atakowanych w „Wiadomościach” organizacji? Czy gdyby insynuacje na temat rodziny nie padły, czy nie zauważyłby, że program informacyjny TVP to krynica propagandy?
– Przykro mi – mówił Gliński w „Gościu Wiadomości” – że w telewizji publicznej, po zmianie politycznej, na którą ja harowałem przez wiele lat, tego rodzaju zarzuty mnie spotykają […] To jest jakiś koszmar, dom wariatów. Państwo żeście oszaleli z tymi programami dotyczącymi organizacji pozarządowych, z tymi grafami łączącymi jakieś organizacje… pokazywanie zdjęć… […]
Faktycznie, grafy z „Wiadomości” nie są przykładem najrzetelniejszych materiałów, ale powiedzmy sobie uczciwie, TVP nie wymyśliło tej metody tydzień temu.
– Pan jest profesjonalnym dziennikarzem? – pytał Gliński prowadzącego. Pytał też, „czy pan sobie zdaje sprawę, że pan głupstwa opowiada?”.
„To jest kompromitacja telewizji publicznej” – mówił dalej Gliński. Nie dał się namówić na komentowanie zarzutów pojawiających się „w internecie”. Brawo!
Pan minister Gliński wskazał nawet, że pytanie pana redaktora powinni „studenci dziennikarstwa badać, jako przykład… no jakby to powiedzieć… dziennikarskiej pracy populistycznej czy propagandowej”. Powinni, to prawda. Nie tylko to pytanie, ale i szereg innych zadawanych w TVP od stycznia tego roku.
„Wiadomości” TVP w swoim obrzydliwym cyklu materiałów na temat organizacji pozarządowych oczerniły ministra Glińskiego osobiście i zaczęły insynuować jakoby jego prywatne koneksje rodzinne miały wpływ na to, że jakaś organizacja otrzymuje dotacje publiczne. Czy tylko dlatego minister Gliński zaczął mówić ludzkim głosem i z sensem bronić trzeciego sektora? Czy może minister po prostu przypomniał sobie, że jest wciąż zasłużonym profesorem socjologii, który z wielką uwagą i także sympatią badał kiedyś bynajmniej nie prawicowe ruchy społeczne?
Nie mam wglądu w myśli ani intencje wicepremiera. Chcę wierzyć, że profesor Gliński znów zaczął patrzeć na świat oczami bezstronnego i fachowego badacza, a nie tylko zareagował na – równie obrzydliwy jak poprzednie – atak ad personam, tym razem wymierzony akurat w jego rodzinę. Jaka jest prawda, przekonamy się wkrótce. Po treści i stylu jego dalszej polityki w Ministerstwie Kultury, a może przede wszystkim po tym, czy przestanie do reszty rządu pasować – i czy z hukiem z niego wyleci.
Gliński: To wielka kompromitacja TVP!
Wszystko, co robią „Wiadomości” TVP w opinii wicepremiera, ministra kultury Piotra Glińskiego jest jedną wielką kompromitacją. Zaproszony do programu, aby się wytłumaczyć ze swoich przeprosin wobec Róży Rzeplińskiej i Zofii Komorowskiej po prostu zmiażdżył prowadzącego Michała Adamczyka: – „Pana pytania powinni badać studenci dziennikarstwa, jako propagandowe. To jest jakiś koszmar, dom wariatów. Państwo żeście oszaleli” – podsumował wicepremier.
Zwykły ludzki odruch człowieka kulturalnego, wyartykułowanie słowa „przepraszam” tak zbulwersowały polityków Prawa i Sprawiedliwości, że po dzisiejszej rozmowie na antenie „Wiadomości” dopiero trzeba się spodziewać prawdziwego skandalu! Prof. Piotr Gliński wygarnął „Wiadomościom” TVP tak, jak im się należało, choć chyba nigdy dotychczas jeszcze się z podobną krytyką nie spotkały. – „Prowadzicie krucjatę przeciw organizacjom pozarządowym. Ja nie chcę uczestniczyć w wojnie, w której się bierze do niewoli dzieci. Chce uczestniczyć w wojnie na demokratycznych zasadach” – mówił prosto do kamer prawdziwie wzburzony wicepremier, minister kultury i dziedzictwa narodowego. – „Nie sądzę, żeby ten spór mógł być rozwiązany, że czymś dobrym w tej atmosferze jest sięganie do argumentów dotyczących na przykład koneksji rodzinnych”– podkreślił.
– „W przeciwieństwie do was wszystkich przez 30 lat zajmowałem się organizacjami pozarządowymi i znam ich problemy. Wychowałem wielu działaczy” – perswadował Gliński. W odpowiedzi, dziennikarz tłumaczył, że przecież w ogniu ich krytyki nie znalazły się wszystkie organizacje pozarządowe, ale jednocześnie zaczął wymieniać fundacje, w których ponad połowa środków została wydana na wynagrodzenia. Oczywiście, te związane z „establishmentem”- jak stwierdził prowadzący.
Chwilę później Michał Adamczyk spytał ministra, czy jego przeprosiny nie były spowodowane tym, że w jednej z fundacji zasiada jego żona. – „Czy pan sobie zdaje z tego sprawę, że pan głupstwa gada? – odparował Gliński. – Moja żona nie pracuje w tej fundacji. Moja żona została delegowana do rady tej fundacji i ta informacja została podana autorom waszego materiału. Mówienie o tym, że ona pracuje w tej fundacji, jest nieprawdą. Mówienie, że ja bronię jej koleżanek, to taki poziom zarzutów, na które nie jestem w stanie odpowiadać. Trudno mi jest odpowiadać na takie rzeczy, bo tłumaczenie, że ktoś nie jest wielbłądem jest trudne, nawet w telewizji” – dodał minister.
Prof. Piotr Gliński skonstatował: – „Przykro mi, że w TVP – po zmianie politycznej, na którą harowałem przez wiele lat, spotykają mnie takie zarzuty. Nie wiem, jak mam to rozumieć. Państwo żeście oszaleli z tymi programami dotyczącymi organizacji pozarządowych. To skrajnie nieprofesjonalne, co robicie”– podsumował wicepremier.
„To jest kompromitacja TVP”, „państwo żeście oszaleli!”. Gliński był gościem „Wiadomości”. I nie wytrzymał
W piątek Piotr Gliński niespodziewanie przeprosił podczas konferencji prasowej za ataki na organizacje pozarządowe, w tym personalnie na dzieci polityków. Wicepremier w zawoalowany sposób nawiązał w ten sposób do serii materiałów, które emitowały ”Wiadomości” TVP. Gliński nie powiedział jednak wprost, czyje „krzywdzące opinie” ma na myśli. CZYTAJ WIĘCEJ >>>
Dziś minister kultury był gościem „Wiadomości” właśnie. I już pierwsze pytanie dotyczyło tego, za co i w imieniu kogo przeprosił wcześniej polityk.
– Panie redaktorze, po tym materiale, który państwo przed chwilą żeście pokazali, faktycznie jest mi nieco trudno spokojnie odpowiedzieć na to pytanie… Ale ja wyjaśniłem to w tym wystąpieniu bardzo precyzyjnie (…). Jest zupełnie oczywiste, że jeżeli łączy się pewne zjawiska, problemy i kwestie, takie jak rola czy znaczenie sektora pozarządowego i społeczeństwa obywatelskiego dla demokracji, jeśli robi się to w sposób uproszczony, bez podstawowej wiedzy, w sposób, w jaki to państwo pokazali, to jest to mówiąc delikatnie nieprofesjonalne – mówił Gliński.
Minister przypomniał, że od 30 lat zajmuje się właśnie tematem organizacji pozarządowych, w których pracował przez wiele lat. Wicepremier przekonywał, że zna dobrze problemy dręczące fundacje, a „ten sektor nie działa źle dlatego, że takie czy inne osoby z kimś spokrewnione w nim działają”.
– W państwa stacji, w telewizji publicznej, od pewnego czasu próbuje się zupełnie niepotrzebnie prowadzić jakąś krucjatę przeciwko sektorowi pozarządowego sugerując, że jest on zamieszany w jakieś działania naszych przeciwników politycznych – podkreślił Gliński.
„Czy pan sobie zdaje sprawę, że pan opowiada głupstwa?”
Polityk wielokrotnie zarzucał też prowadzącemu rozmowę Michałowi Adamczykowi, że informacje, którymi posługują się „Wiadomości”, są wyrywkowe i „nie mają nic wspólnego z rzetelną oceną funkcjonowania organizacji pozarządowych”. Wtedy dziennikarz przypuścił atak. – Po pana wypowiedzi zawrzało i pojawiły się komentarze, że pana przeprosiny były skierowane raczej do koleżanek pana żony, które pracują z nią w jednej fundacji. Bo fundacja, w której pracuje pana żona, dostała z Ministerstwa Kultury 50 tys. zł – oświadczył.
– Czy pan sobie zdaje sprawę, że pan opowiada głupstwa? Moja żona nie pracuje w tej fundacji, jest delegowana do jej rady przez sponsora, czyli amerykańskiej fundacji. Ta informacja była podawana. Pan powiedział, że ja bronię koleżanek… To jest poziom zarzutów, na które nie jestem w stanie odpowiadać (…). Zarzucanie mi, że ja daję swojej żonie 50 tys… Naprawdę, mogę się tylko roześmiać – nie wytrzymał Gliński.
– Przykro mi, że w telewizji publicznej po zmianie politycznej, na którą ja harowałem przez wiele lat, tego rodzaju zarzuty mnie spotykają. Nie wiem, jak mam to rozumieć w ogóle, to jest jakiś koszmar, dom wariatów. Państwo żeście oszaleli z tymi programami drążącymi organizacje pozarządowe, z tymi grafami łączącymi jakieś organizacje, pokazywanie zdjęć, przestępców, to wygląda jak listy gończe – wytykał minister.
– Ale nikt nie użył słowa przestępcy! My pokazujemy tylko te przypadki, gdzie pieniądze płyną szerokim strumieniem. Staramy się zastanowić, dlaczego tak się dzieje – bronił Adamczyk. – Pieniądze różnymi strumieniami płyną i m.in. to chcemy poprawić – tłumaczył wicepremier. – Ale nie mamy prawa zadawać takich pytań? Drążyć tematu, zastanowić się, dlaczego tak się dzieje? – dopytywał dziennikarz.
„Przychodzę tu i jestem atakowany… To kompromitacja”
– Nie, bo robicie to w sposób skrajnie nieprofesjonalny. Nie macie prawa w związku z tym. Dzwoniłem nawet do kierownictwa TVP w tej sprawie i proponowałem, że przyjdę do państwa programu i wyjaśnię, jak wygląda ta sytuacja. A przychodzę do programu i jestem atakowany, gdzie moja żona jest zamieszana w jakieś pieniądze, które przekazywałem… To jest kompromitacja telewizji publicznej – powtórzył Gliński.
Adamczyk próbował jeszcze wyjaśniać, że polityk został zaproszony do programu właśnie po to, by wyjaśnić burzę, którą rozpętały jego przeprosiny. Minister pozostał jednak nieugięty: – W internecie może pan znaleźć takie zarzuty, że konieczność ustosunkowywania się do nich wszystkich byłaby zupełnym absurdem. I to jest taka absurdalna sytuacja.
Gliński – pierwszy dysydent PiS
Waszczykowski przypisuje sobie sukcesy Platformy
Witold Waszczykowski przejdzie do historii dyplomacji swoim oryginalnym stylem uprawiania trudnej sztuki załatwiania spraw polskich poza granicami. Jego poprzednicy nie wypadli sroce spod ogona, niejednokrotnie były to osobistości z dużymi sukcesami. Polska akurat w tej działce miała szczęście do swoich przedstawicieli, choćby poprzednik Waszczykowskiego – spointował kijowski Majdan swymi negocjacjami tak, że Janukowycz wziąły tyłek w troki i wybył ze swej ojczyzny wprost w ramiona Putina, bo tam jego gniazdo.
Waszczykowski więc spojrzawszy na osiągnięcia Radosława Sikorskiego mógł wewnętrznie zadrżeć. Ależ wysokie progi, nie mogę być gorszy. I wymyślił swoje specialite, a charakterystyka jest taka, iż w Stanach Zjednoczonych odbywają się wybory prezydenckie, to Polska nie ma ambasadora, który by u kandydatów, a obecnie prezydenta elekta, zabiegał o nasze interesy. Trójkąt Weimarski, który dowartościowywał Polskę w stosunku do Niemiec i Francji, przestał istnieć, bo Waszczykowski chce przeskoczyć Sikorskiego, zresztą partner znad Sekwany został tak obrażony przez innego ministra rządu Beaty Szydło Antoniego Macierewicza, iż można powiedzieć polsko-francuskie stosunki są lodowate, Marianne nie chce adoratora z Polski.
Waszczykowski do tego stopnia popadł w oryginalność, iż niespecjalnie miło jest widziany na salonach dyplomatycznych w Unii Europejskiej, więc sporo ma czasu, aby szukać haków w ministerialnych papierach na Sikorskiego, ale przede wszystkim robić przebieżkę po mediach, zwalić winę na Platformę Obywatelską i Sikorskiego, a ich sukcesy przypisać sobie i kolegom z rządu.
Waszczykowski może też nie mieć wiedzy, co w dyplomatycznej trawie piszczy, bo nie bywa, a tylko na miejscu gada. I tak w obszernym wywiadzie dla „Gazety Polskiej” przypisał sobie i kolegom ministrom, iż szczyt NATO to ich zasługa: „w wyniku intensywnej pracy tego rządu odbył się szczyt NATO.”.
Wynika z tego, że szef dyplomacji nie zna podstawowych dokumentów dotyczących NATO, choćby deklaracji szczytu NATO w 2014 roku w Newport (Walia), a tam jak byk stoi: „Spotkamy się ponownie w Polsce w 2016 roku”. Warto więc przypomnieć Waszczykowskiemu, że prezydentem wówczas był Bropnisław Komorowski, a jego poprzednik nazywał się Sikorski, dzisiaj wykłada na Harvardzie i pracuje w najlepszych zachodnich think tankach.
Inny przykład z tego wywiadu świadczy, że Waszczykowski nie zna dokumentu końcowego NATO z Newport. Bowiem twierdzi: „Tamten rząd funkcjonował na podstawie decyzji z Walii, gdzie NATO chciało nas bronić szpicą, która dolatywałaby do nas w przypadku zagrożenia.”
A nieprawda, bo drugi byk stoi, obok „szpicy” jest zapowiedź „znaczącej obecności i aktywności militarnej we wschodniej części Sojuszu, obu na zasadach stałej rotacji”. Rotacja, a to znaczy, że kontyngent żołnierzy Sojuszu przybywa na pół roku do Polski i jest zwalniany przez następny. To jest ro-ta-cja.
To wywalczyli poprzednicy z Platformy, a Waszczykowski przypisuje sobie i kolegom ich sukcesy- takie jego specialite. W tym kontekście warto przypomnieć – za Stanisławem Skarżyńskim z OKO.press – iż wówczas PiS krytykowało rotację i szpicę.
To czym chwali się Waszczykowski, wcześniej było w stylu pisowskim oskarżane, mieli pretensje, iż politycy PO nie wywalczyli w Newport stałych baz NATO w Polsce, czyli domagali się wypowiedzenia umowy bilateralnej NATO-Rosja z 1997 roku.
Lecz rotacja jest z punktu widzenia militarnego tym samym, co stałe bazy, żołnierze się wymieniają, ale kontyngent ma tę samą wartość. Waszczykowski więc nie czyta bardzo ważnych dokumentów, aby przypisać sobie osiągnięcia poprzedników, sam niewiele robi, bo może się obawiać…. że zepsuje. Faktycznie, czego się dotknie, przestaje istnieć. Exemplum: Trójkąt Weimarski.
WSTYD. MINISTER WASZCZYKOWSKI NIE ZNA NAJWAŻNIEJSZYCH DECYZJI NATO TEJ DEKADY
STANISŁAW SKARŻYŃSKI, 27 LISTOPADA 2016
Witold Waszczykowski udzielił obszernego wywiadu „Gazecie Polskiej”. Wynika z niego wprost, że ministrem spraw zagranicznych w Polsce jest człowiek, który nie zna jednego z najważniejszych dokumentów dotyczących polityki obronnej, jakie powstały w ciągu ostatnich lat. Mowa o deklaracji kończącej szczyt NATO w Newport w 2014 roku
Idziemy w dobrą stronę. Sukcesem jest to, że w wyniku intensywnej pracy tego rządu odbył się szczyt NATO.
FAŁSZ. SZCZYT W POLSCE ZAPISANO W POSTANOWIENIACH NATO Z 2014 R.
To pierwsza wskazówka, która pozwala mówić, że minister Waszczykowski może nie znać deklaracji kończącej szczyt NATO w Newport, ponieważ rząd PiS nie miał żadnego wpływu na to, czy szczyt w Polsce się odbędzie. Decyzję o tym podjęto w sierpniu 2014 roku, czyli dokładnie rok przed objęciem przez prezydenta Andrzeja Dudę urzędu prezydenta RP i sporo ponad rok przed objęciem urzędu przez Beatę Szydło.
W ostatnim, 113. punkcie oficjalnej deklaracji ze szczytu NATO w Newport zawarto podziękowania dla rządu Wielkiej Brytanii i Walijczyków za gościnność, wyrażono przekonanie, że podjęte decyzje poprawią bezpieczeństwo świata, oraz zapowiedziano kolejny szczyt.
„We will meet again in Poland in 2016 [Spotkamy się ponownie w Polsce w 2016 roku]” – ogłosiły głowy państw i szefowie rządów obecni na szczycie w Walii.
Przeczytaj też:
„POLSKA WSTAŁA Z KOLAN”. PIĘĆ FAŁSZYWYCH ZDAŃ W PRZEMÓWIENIU WASZCZYKOWSKIEGO
Szpica i stała obecność
Tamten rząd funkcjonował na podstawie decyzji z Walii, gdzie NATO chciało nas bronić szpicą, która dolatywałaby do nas w przypadku zagrożenia.
FAŁSZ. TO POŁOWA DECYZJI Z WALII. DRUGA TO ROTACYJNA, STAŁA OBECNOŚĆ WOJSK.
To, że minister Waszczykowski nie zna postanowień dokumentu podpisanego w Newport staje się jasne po wygłoszeniu przez niego tezy o tzw. szpicy NATO – czyli siłach bardzo szybkiego reagowania, zdolnych w ciągu kilkudziesięciu godzin znaleźć się w miejscu konfliktu. O ich powołaniu rzeczywiście zdecydowano podczas szczytu w Walii.
Minister spraw zagranicznych Rzeczypospolitej powinien jednak wiedzieć, że tuż obok deklaracji powołania „szpicy” znajduje się zapowiedź „znaczącej obecności i aktywności militarnej we wschodniej części Sojuszu, obu na zasadach stałej rotacji”.
To właśnie wtedy zdecydowano o rozmieszczeniu wojsk w Europie Środkowej i Wschodniej oraz w krajach bałtyckich – a szczegóły politycy i wojskowi ustalali między szczytami. Potwierdzeniem decyzji szczytu z Newport były szczegółowe decyzje z Warszawy.
Postawiliśmy tę sprawę bardzo jasno – Polska musi być broniona przez obecność wojsk sojuszniczych na terenie naszego kraju. I to zostało przyjęte. To jest najważniejszy sukces.
WSTYD. TO JEST NAJWAŻNIEJSZY SUKCES – KOMOROWSKIEGO I SIEMONIAKA, Z 2014 R.
Skutkiem nieznajomości decyzji z Newport jest to, że w „Gazecie Polskiej” minister Waszczykowski za najważniejszy sukces rządu PiS uznaje to, co przywieźli w 2014 roku politycy Platformy Obywatelskiej z Walii.
Minister mógłby też wiedzieć, że to, czym się przechwala, PiS w 2014 i 2015 roku bardzo ostro krytykowało.
Chodzi o wpisaną do deklaracji z Newport zasadę „stałej rotacji”. Ta dziwna konstrukcja językowa pozwoliła NATO odpowiedzieć na zagrożenie ze strony Rosji bez wypowiadania porozumienia NATO-Rosja z 1997 roku, w którym Sojusz zobowiązał się nie rozmieszczać stałych baz wojskowych na terenie państw byłego bloku wschodniego, które zostały przyjęte do NATO na przełomie XX i XXI wieku.
Po szczycie z 2014 doku PiS natomiast – m.in ustami Andrzeja Dudy i Krzysztofa Szczerskiego – krytykowało tę decyzję za zbyt łagodną. Politycy Prawa i Sprawiedliwości chcieli, żeby NATO wypowiedziało porozumienie z Rosją i rozmieściło na terenie Polski i innych krajach regionu stałe bazy – czyli takie, do których żołnierze przybywają z rodzinami, by mieszkać w nich często przez całe życie. Takie bazy USA mają m.in. w Niemczech.
Przeczytaj też:
PIS ZAPOMNIAŁO, JAK CIELĘCIEM BYŁO. HISTORIA BAZ NATO W POLSCE
Takich baz w Polsce nie będzie – „stała rotacja” oznacza, że żołnierze amerykańscy będą do Polski przyjeżdżać na pół roku, po czym wracać do USA; w ich miejsce przyjadą jednak kolejni. Dzięki temu liczba żołnierzy pozostanie niezmienna, a porozumienie z Rosją – technicznie nienaruszone.
Jak Gliński PiS zaskoczył. Co minister powie dziś w „Wiadomościach”?
Jak resort Błaszczaka dopisał III RP do obniżek emerytur mundurowych. Związkowcy apelują do prezydenta Dudy
Macierewicz symbolicznie: Siłę polskiej armii stanowi wiara narodu i krzyż Jana Pawła
Szef MON zaznaczył, że wśród promowanych są przedstawiciele różnych środowisk i zawodów. – Współtworzycie dzisiaj elitę armii. Przyszliście wraz z tą wielką falą patriotyzmu polskiego, która wznosi się w ostatnich latach, przekształca naszą ojczyznę i przekształca armię. Wy będziecie istotnym czynnikiem tę armię współkształtującym. Ona się zmienia, ona jest nowa – powiedział, przypominając zniesienie limitu maksymalnie 12 lat służby szeregowych oraz ograniczeń liczby awansów oficerskich i podoficerskich.
Przy tej okazji, minister obrony przypomniał też, że w armii wymienia się korpus generalski oraz że w w przyszłym roku szeregi zasili nowa struktura, czyli ponad 50-tysięczna formacja obrony terytorialnej.
Macierewicz podkreślił także znaczenie nowoczesnego wyposażenia i decyzji NATO o rozmieszczeniu sojuszniczych jednostek na wschodnich obrzeżach obszaru traktatowego, w tym w Polsce. – Ale siła Polski leży w polskiej armii, ale siła tej armii jest w waszych rękach i jest w tej wielkiej tradycji, którą symbolizuje Grób Nieznanego Żołnierza (…), ale siłę tej armii stanowi wielka wiara narodu polskiego, najlepiej symbolizowana przez krzyż Jana Pawła II stojący tu, na placu Piłsudskiego – zastrzegł minister.
Co na to Rydzyk?
– Roztropność chrześcijańska pozwala odróżnić wilka od owcy, bo jest wiele wilków przebranych za owce, zwłaszcza, gdy w grę wchodzą pieniądze – stwierdził papież Franciszek w liście do uczestników konferencji na temat ekonomii, zorganizowanej w watykańskiej kongregacji ds. instytutów życia konsekrowanego.
Hipokryzja osób konsekrowanych, które żyją jak bogacze, rani sumienia wiernych i przynosi szkody Kościołowi. – „Nie wystarczą śluby zakonne, by być ubogim. Nie wystarczy okopać się za deklaracją, że nic nie posiadam, bo jestem zakonnikiem czy zakonnicą, jeśli mój instytut pozwala mi zarządzać i cieszyć się wszystkimi dobrami, których pragnę” – mówił papież.
W przesłaniu do uczestników obrad papież podkreślił, że musimy uczyć się odpowiedzialnej surowości. – „Ile osób konsekrowanych wciąż myśli dzisiaj, że prawa ekonomii są niezależne od wszelkiej refleksji etycznej?” – zapytał Franciszek. Zauważył, że wiele razy zdarza się, iż sprzedaż nieruchomości kościelnej oparta jest wyłącznie na analizie kosztów i zysków oraz wartości rynkowej.
– „Niech Bóg uwolni nas od ducha funkcjonalności i uchroni przed popadnięciem w pułapkę chciwości” – dodał papież. Wyraził przekonanie, że konieczne jest przemyślenie kwestii ekonomii. Zaznaczył, że od ekonomów zakonnych oczekuje się, by byli „roztropni jak węże i nieskazitelni jak gołębie”.
bt
Przedsiębiorcy do Kaczyńskiego: Nie inwestujemy, bo nie mamy zaufania do państwa
Jarosław Kaczyński (Fot. Sławomir Kamiński / Agencja Gazeta)
Jarosław Kaczyński oskarżając firmy o sabotaż, komentował fatalne wyniki gospodarcze. GUS podał, że po trzech kwartałach 2016 r. wartość nakładów inwestycjach firm zatrudniających ponad 50 pracowników spadła o 9,1 proc. w porównaniu z analogicznym okresem ubiegłego roku.
– To nie jest niechęć. To racjonalizm. Dbanie o to, aby firma się nie „przewróciła” – mówi Małgorzata Starczewska-Krzysztoszek, główna ekonomistka Lewiatana, organizacji zrzeszającej przedsiębiorców.
– Inwestycja to zaangażowanie środków własnych, często również kredytu, w jakiś zakup, przedsięwzięcie, które za jakiś czas ma dać szansę zwiększyć skalę biznesu, wprowadzić nową technologię czy nowy produkt na rynek. Podkreślam – ma dać szansę. Bo nawet w przewidywalnym otoczeniu prawnym i podatkowym każda inwestycja jest obarczona ogromnym ryzykiem – mówi ekonomistka.
Dodaje, że jeśli nałożymy na to niepewność, choćby co do tego, jakie podatki będziemy płacić za rok czy dwa, to ryzyko inwestycyjne rośnie. – Dlatego firmy wolą poczekać, aż sytuacja będzie jednoznaczna, będą wiedziały, czy opodatkowanie i w jakiej skali wzrośnie – mówi Starczewska-Krzysztoszek.
Sygnał na wagę kredytu
Podaje przykład przedsiębiorcy, któremu jedna z uczelni zaproponowała współpracę przy opracowaniu nowego produktu, a potem wprowadzenia go na rynek. Na realizację projektu uczelnia i firma wystąpiły o środki unijne, ale potrzebny był jeszcze wkład własny. Właściciel firmy złożył wniosek o kredyt, a bank pozytywnie ocenił biznesplan. Kredyt był w zasięgu ręki.
– W tym momencie rząd zaczął mówić o zastąpieniu składek na ZUS, NFZ i podatku jedną daniną. Bez konkretów. A jak nie ma konkretów, to jest niepewność. Może zamiast 19-proc. podatku liniowego 40-procentowa stawka? – mówi ekonomistka.
Bank poprosił o symulację na taką ewentualność. Zresztą przedsiębiorca sam chciał sprawdzić, czy przy wyższym podatku będzie w stanie spłacać kredyt. Okazało się, że nie. Uczelnia i firma nie zrezygnowały z inwestycji, ale ograniczyły jej skalę. Wystąpiły o mniejsze pieniądze unijne i niższą kwotę kredytu.
– To przykład na to, jak niepewność regulacji może zmienić plany inwestycyjne. Bo jak firmy mogą podejmować decyzje inwestycyjne, jeśli dzisiaj jeden minister coś mówi, a następnego dnia inny mówi co innego? – pyta Starczewska-Krzysztoszek.
Za biedne, by ryzykować
– Mam wrażenie, że politycy postrzegają biznes przez pryzmat spółek skarbu państwa, czyli tych, na których funkcjonowanie mają znaczący wpływ – mówi dr Wojciech Warski, szef konwentu Business Center Club. – Dobro spółki, wynik, rentowność, jest tam na drugim miejscu. Pierwsze jest to, jak taką firmę można wykorzystać do swoich celów, ile stanowisk obsadzić swoimi, a mówiąc kolokwialnie – jak można ją wydoić. Wypowiedź Kaczyńskiego o prywatnych firmach, które nie chcą inwestować, bo chcą zrobić na złość rządowi, to jest właśnie przeniesienie takiego sposobu myślenia do normalnego biznesu – mówi Warski, który jest też współwłaścicielem firmy działającej w branży teleinformatycznej.
Unika inwestycji. – Gospodarka jest w stagnacji. Rozwijałbym firmę przez inwestycje, gdybym był przekonany, że na pewno znajdę wystarczającą liczbę nowych klientów na moje usługi. Moja firma ma za mało pieniędzy, by je tak bardzo ryzykować – tłumaczy.
Na taki luksus, nawet w niepewnych czasach, mogą sobie pozwolić bogate firmy zachodnie. – Żeby wejść w określony projekt inwestycyjny, trzeba mieć odpowiednie zasoby. Dla bogatej firmy może to być np. 5 proc. jej zasobów. Ryzykuje, że tylko tyle straci. Dla polskiej firmy taka inwestycja to byłoby może 50 proc., a nawet całość jej zasobów. W razie niepowodzenia traci wszystko – tłumaczy Warski.
Inwestycyjny efekt domina
Firma Coniveo zatrudnia ponad 35 pracowników. Zajmuje się dystrybucją pokryć podłogowych dla firm i instytucji. Jej prezes Tomasz Urbański mówi, że inwestycje są trochę jak domino. – Jeśli jakieś firmy wstrzymują inwestycje, to inne nie mają zamówień i same muszą zmienić swoje plany rozwojowe – wyjaśnia.
Właśnie z takim problemem boryka się jego firma. – Widać, że w drugiej połowie roku zaczęło się dziać coś niedobrego, ruch na rynku osłabł. Samorządy i inni moi kontrahenci są ostrożni, wstrzymują się z zakupem, a to przekłada się na moje wyniki – tłumaczy. Firma Urbańskiego poczyniła w tym roku pewne inwestycje, m.in. wprowadziła nowe produkty, rozwinęła dział sprzedaży i sieć dystrybucji, zwiększyła i zmodernizowała biura, ma też nowy showroom. – Teraz czekam na efekty tych inwestycji, ale przez zastój na rynku w przyszłym roku ostrożnie podejdę do nowych, większych wydatków – mówi szef Coniveo. Zdaniem Urbańskiego inwestycjom nie służy niestabilność przepisów. – Mówi się o likwidacji podatku liniowego, który pozwala firmom prognozować przyszłe obciążenia. A ja chciałbym wiedzieć, ile będę musiał płacić – mówi szef Coniveo. Teraz czeka, aż klimat prowadzenia biznesu stanie się bardziej przewidywalny.
Kawa czarna, kawa z mlekiem
Patrząc na wyniki inwestycyjne firm, pod prąd idzie firma Enel-Med. W 23-letniej historii firmy wartość tegorocznych inwestycji była rekordowa. Firma inwestuje m.in. w budowę nowych przychodni, centra diagnostyczne oraz informatyzację usług medycznych. – Wbrew temu, co mówi prezes Kaczyński, nikomu nie robimy na złość. Żeby się rozwijać, musimy inwestować – mówi Adam Rozwadowski, prezes Enel-Medu. Rozumie jednak innych przedsiębiorców, którzy wstrzymują zakupy. – Niepewność podatkowa, szaleńcze tempo zmian legislacyjnych, straszenie przedsiębiorców ogromnymi karami nie stwarzają dobrego klimatu do inwestycji – mówi.
Rozwadowski ma zapewne na myśli wprowadzenie kary do 25 lat więzienia za przekręty związane z VAT. Uczciwa firma nie powinna się niczego obawiać. Teoretycznie.
– Ustawa VAT-owska jest niezwykle skomplikowana i nieprecyzyjna. Kuriozalnym przykładem może być to, jaką stawką opodatkować kawę z mlekiem, a jaką czarną. Mleko jest opodatkowane niższą stawką VAT, a kawa podstawową. Jeśli mamy np. kawę latte, gdzie mleka jest więcej niż kawy, to którą stawkę zastosować? Naczelny Sąd Administracyjny to już rozstrzygnął, ale przykład ten pokazuje, że firma może być przekonana, że wybrała właściwą stawkę, ale kontrola skarbowa może to zakwestionować. A wtedy co – więzienie? – pyta Starczewska-Krzysztoszek.
Przedsiębiorca, który nie chce mieć kłopotów, zastosuje maksymalną stawkę, na czym stracą konsumenci, bo za tę przysłowiową kawę zapłacą więcej. Straci też przedsiębiorca, bo sprzeda mniej kaw.
Kolejną niepewność może dać sygnał rządu, że indywidualne interpretacje podatkowe nie będą honorowane. – Firma dostała opinię z urzędu skarbowego, jak ma się rozliczać w danej sytuacji, ale Sejm właśnie przyjął ustawę, na mocy której uchylona została moc ochronna wszystkich interpretacji podatkowych, które zostały wydane od 2004 r. – mówi ekonomistka Lewiatana.
Jeśli Ministerstwo Finansów – a nie sąd – uzna, że w danej sprawie doszło do unikania opodatkowania, instytucja indywidualnych interpretacji podatkowych przestaje mieć zatem rację bytu. – Poza tym prawo ma działać wstecz. Jeśli może w tym przypadku, to może także w innych. Takie sygnały paraliżują przedsiębiorców – mówi Starczewska-Krzysztoszek.
Kto zainwestuje? Jedna ręka w górze
Szef Enel-Medu, mimo że jego firma inwestuje, ostrzega, że z powodu działań rządu również branża prywatnych usług medycznych może wkrótce ograniczyć inwestycje. Powód? Jego zdaniem tworzona właśnie sieć szpitali finansowanych z budżetu i NFZ faworyzuje placówki publiczne. – Warunki wejścia do sieci są zaporowe, resortowi zdrowia najwidoczniej zależy na tym, żeby prywatne szpitale nie znalazły się w tej sieci i nie mogły korzystać z publicznych pieniędzy. Efekt będzie taki, że prywatne firmy ograniczą inwestycje w nowe szpitale – tłumaczy Rozwadowski.
Wojciech Warski podkreśla, że niechęć do inwestycji to nie tylko efekt niestabilnego otoczenia prawnego. – Brakuje specjalistów, szkolnictwo zawodowe leży, młodzi uciekają z kraju, rynek zamówień publicznych jest dziś ograniczony – wylicza.
Przyznaje, że jego firma przeszła przez kilka kryzysów gospodarczych, ale nie pamięta, by w jednym czasie skumulowało się tak dużo negatywnych perspektyw dla biznesu co dziś. – Nie mamy klasycznego kryzysu gospodarczego. Mamy kryzys zaufania do państwa i jego instytucji. On jest już w głowach, a zaczyna być też widoczny w arkuszach Excela – mówi przedsiębiorca.
Niedawno Małgorzata Starczewska-Krzysztoszek spotkała się z przedstawicielami 27 firm. Zapytała, kto planuje rozpoczęcie inwestycji w tym lub przyszłym roku. Prawie wszyscy powiedzieli, że mają takie plany. – Zadałam drugie pytanie: kto jest pewien, że będzie inwestował? Rękę podniosła jedna osoba – opowiada ekonomistka Lewiatana.