Najlepszą obroną atak? Duda: nie słuchajcie kłamstw z telewizji
Dobra zmiana jest naprawdę dobra – przekonywał w Busku-Zdroju prezydent. Na wszystkie zarzuty pod swoim adresem miał jedno wytłumaczenie. Otóż, jego zdaniem, zły wizerunek zawdzięcza antypisowskim internautom i telewizji.
Marionetka podpisująca ustawy? Skądże. Głowa państwa absolutnie się za taką nie uważa. Wręcz przeciwnie, wierzy, że wszystko, co robi, jest słuszne. – Przynoszą dobre zmiany – powiedział o podpisanych ustawach mieszkańcom i kuracjuszom Buska-Zdroju. Inny stosunek do tego mają media niepubliczne czy wspierający opozycję internauci. – Nie słuchajcie państwo kłamstw – tak Duda mówił o gorzkich komentarzach na swój temat. Nie ma więc inwigilacji, ani „zagrożenia ze strony polskich władz”. – Jeżeli jest, to dla różnych partykularnych interesów, które były realizowane często poza prawem, wbrew prawu – podkreślił.
Pojawiła się też prośba o uodpornienie na, jak to określił Duda, „zmasowaną krytykę” skierowaną względem PiS. Prezydencki przekaz miał na celu jedno – uspokoić wszystkich zaniepokojonych sytuacją w Polsce. – Sprawy mają się naprawdę lepiej – dowiedzieli się zebrani. Usłyszeli również, że Duda robi, co w jego mocy, by nikogo nie zawieść.
źródło: rp.pl
Obchody Czerwca’56. MON żąda, by obok poległych wymieniono ofiary katastrofy smoleńskiej
Antoni Macierewicz, szef MON – nie da wojska bez Smoleńska (Fot. Przemek Wierzchowski / Agencja Gazeta)
28 czerwca 1956 r. na ulice Poznania wyszły tysiące robotników. Domagali się „prawa, wolności, chleba”, a także wolnych wyborów i religii w szkołach. Opanowali Komitet Wojewódzki PZPR, więzienie, zaatakowali gmach Urzędu Bezpieczeństwa. Władza wysłała przeciwko nim czołgi. Poległo co najmniej 58 osób, ponad 600 było rannych.
Obchody 60. rocznicy wydarzeń organizują władze Poznania we współpracy z „Solidarnością” i organizacjami kombatantów. Zaproszenie dostał prezydent Andrzej Duda. Jego pobyt potwierdził nam Marek Magierowski, prezydencki rzecznik, choć miasto takiego potwierdzenia jeszcze nie dostało. Przyjechać ma też prezydent Węgier.
Tymczasem warunki dyktuje wojsko, które ma asystować w uroczystościach. Major Wojciech Nawrocki, komendant garnizonu poznańskiego, powiedział urzędnikom miejskim, że żołnierze wezmą udział w uroczystościach, jeśli obok bohaterów Czerwca 1956 r. w apelu pamięci wspomniane zostaną też ofiary katastrofy smoleńskiej z 2010 r.
Nawrocki nam to potwierdza: – Takie polecenie wydał minister obrony narodowej i obowiązuje w całym kraju. Treść apelu pamięci musimy uzgadniać z departamentem w MON. Bez ofiar katastrofy smoleńskiej nie zostanie zaakceptowany.
Ofiary katastrofy wspominano już w Poznaniu podczas rocznicy powstania wielkopolskiego, ale wtedy wyglądało to na incydent.
– Poznański Czerwiec 1956 r. i katastrofa smoleńska nie mają ze sobą nic wspólnego. To osobne historyczne byty, nie rozumiem ich łączenia. To polityka parahistoryczna – komentuje prof. Waldemar Łazuga, historyk z poznańskiego UAM. I dodaje: – To może spowodować gwizdy, albo część uczestników zniesmaczona opuści uroczystości.
Jeden z miejskich urzędników organizujących obchody: – Mieliśmy do wyboru: zrezygnować z asysty wojskowej lub przełknąć żądanie. Wybraliśmy to drugie z szacunku dla kombatantów Czerwca, dla których oprawa uroczystości, w tym asysta wojskowa, ma znaczenie.
– To rozsądna decyzja – uważa prof. Łazuga.
Podczas obchodów nie zabraknie innych atrakcji. Prezydenci Polski i Węgier mają obejrzeć rekonstrukcję szturmu na dawny gmach UB na poznańskich Jeżycach. Nieopodal stoi słynna już, pięciometrowa figura Chrystusa ustawiona bez zgody władz Poznania. Prof. Stanisław Mikołajczak, szef społecznego komitetu, który ustawił figurę pod kościołem, chciałby, by prezydent Duda znalazł czas na jej obejrzenie. – Będę o tym rozmawiał z jego ministrami – mówi nam Mikołajczak.
Figurę, wbrew decyzjom urzędników miejskich, przywiozło wojsko na rozkaz szefa MON Antoniego Macierewicza, który obejrzał ją kilka dni temu i powiedział, że z Poznania idzie na całą Polskę „wielkie wołanie o jedność narodu polskiego, opartą na wierze i patriotyzmie”.
Komitet nie miał zgody urzędników, więc posunął się do fortelu i ogłosił, że figura jest pod kościołem tymczasowo magazynowana.
– Program wizyty jest jeszcze ustalany. Trudno powiedzieć, czy prezydent obejrzy tę figurę – mówi Magierowski. Jak twierdzi jeden z poznańskich urzędników, taki gest Dudy byłby politycznym wsparciem komitetu w sporze z miastem.
Napięcie wzrośnie też wieczorem, gdy przed pomnikiem Czerwca 1956 r. będzie przemawiał prezydent Poznania Jacek Jaśkowiak – ma to transmitować telewizja publiczna.
– Piszę przemówienie, w którym zamierzam odnieść się do obecnej sytuacji w kraju pod rządami PiS – mówi nam Jaśkowiak. Próbkę dał podczas jednej z demonstracji KOD, gdy mówił: – Musimy kontynuować tradycję obrony demokracji. Ci bohaterowie Czerwca patrzą na nas dzisiaj.
Pytamy Jaśkowiaka, czy nie obawia się, że swoim wystąpieniem podsyci napięcie. – Wolność kocham i szanuję – odpowiada słowami z piosenki Chłopców z Placu Broni, często śpiewanej na marszach KOD. – Mój system wartości różni się od systemu prezydenta Andrzeja Dudy. Dla mnie Czerwiec 1956 r. to zobowiązanie do odpowiednich zachowań w obecnych czasach.
Jeden z urzędników organizujących obchody twierdzi, że pracownicy kancelarii Dudy obawiali się, czy uroczystości nie zamienią się w polityczny atak na prezydenta. Sondowali, czy nikt nie będzie chciał ich zakłócić. Stąd być może brak jeszcze w urzędzie miasta oficjalnego potwierdzenia obecności prezydenta.
KOD organizuje manifestację dla upamiętnienia Czerwca 1956r., ale dwa dni wcześniej. Na oficjalne, miejskie obchody, jak mówią urzędnicy, nie będzie można wnosić transparentów. Tłumaczą to wymogami bezpieczeństwa imprezy masowej.
Licz się ze zdrowiem: 40 lat minęło od ukazania się „Sztuki kochania” Michaliny Wisłockiej
Michalina Wisłocka (Fot. Maciej Zienkiewicz / AG)
W księgarniach nie wystawiano jej na półki, tylko sprzedawano wprost z kartonów. Ta „Sztuka kochania” Michaliny Wisłockiej zapoczątkowała w PRL otwartość w sprawach seksu. Wisłocka była pierwszą osobą, która pisała o przyjemności kobiety, świadomym macierzyństwie oraz antykoncepcji. Dziś te tematy już spowszedniały, bo słyszymy o nich w telewizji śniadaniowej i czytamy na okrągło w gazetach. Jednak w sferze seksu nadal mamy wiele do odkrycia.
Władza KC PZPR nie chciała opublikować książki Wisłockiej, uznając ją za pornografię. Później, odbitą na ksero, podobno czytało całe KC.
CZYTAJ TEŻ: Seksualistka. Rozmowa z dr Michaliną Wisłocką
Dziesięciu recenzentów krytycznie oceniło wówczas publikację. Pozytywnie napisał o niej prof. Andrzej Jaczewski, seksuolog. – Po spotkaniu ginekologów jeden z nich przyszedł do mnie i prosił, bym wycofał recenzję, bo się kompromituję – wspomina dziś. – Nikt nie przypuszczał, że książka zrobi taką furorę. Wisłocka pisała o sprawach ważnych dla ludzi w przystępny sposób.
Książka, zanim została wydana, musiała spełnić trzy warunki. Ilustracje kochających się par miały być niewielkie, czarno-białe – by nie zachęcały do seksu. Na okładce miała być para małżeńska w strojach ślubnych, by nie promować życia na kocią łapę. W stopce zaniżono nakład.
Dziś, z randkami internetowymi, portalami dla par, które chcą się wymienić partnerami, sex shopami i pornografią na wyciągnięcie ręki, a raczej myszki, jesteśmy w całkiem innym miejscu. – Dzięki książce Wisłockiej praczka, szwaczka i pani profesor mówiły o orgazmie – mówi prof. Zbigniew Izdebski. – Ale w kwestii promocji zdrowia seksualnego nadal jest dużo do zrobienia. W ostatnich badaniach aż 42 proc. kobiet i 29 proc. mężczyzn przyznało, że udaje orgazm.
Z badań „Wybrane aspekty obyczajowości seksualnej Polaków” przeprowadzonych w maju tego roku wynika, że dla jednej czwartej badanych miłość do jednego partnera przez całe życie jest niemożliwa. 8 proc. osób będących kiedykolwiek w związkach przyznało, że równolegle było z innym partnerem.
CZYTAJ TEŻ: Seks po polsku: jak lubimy się kochać
18 proc. mężczyzn i 7 proc. kobiet uważa, że skok w bok i kontakty seksualne poza stałym partnerem to nic złego. – Spada wartość dziewictwa. 46 proc. kobiet i 49 proc. mężczyzn uważa, że utrzymywanie dziewictwa do ślubu jest przestarzałe – mówi prof. Izdebski.
Mariola Bieńko, socjolog z UW, podkreśla, że żyjemy w społeczeństwie, które jest mocno nastawione na swoją seksualność. Nikogo już nie dziwi seks bez prokreacji czy małżeństwa. Znakiem naszych czasów są matki surogatki, rozwiedzeni partnerzy, nagie zdjęcia w sieci.
– Seks przeniósł się do sfery publicznej – mówi Bieńko. – Seksualność doskonale wszystko sprzedaje, dlatego tak dużo jest jej w reklamie czy filmie.
Jednak w sferze seksu nadal mamy wiele do zrobienia. Za mało mówimy o tym, że osoba po zawale chce się kochać. Zapominamy o seksualności osób niepełnosprawnych i seniorów. Tymczasem 15 proc. 80-latków, którzy określają swój stan zdrowia jako zły, jest aktywnych seksualnie. Zaskoczeni? U Wisłockiej szokowało słowo „pochwa”. Dziś zaskakuje, że dziadek, babcia czy osoba chora psychicznie mają życie erotyczne.
Cykl wideo „To Ci wyjdzie na zdrowie” przybliża tematy związane z ciałem i duszą. Rozmawiamy o zdrowiu, codziennych nawykach, profilaktyce i leczeniu. Przyglądamy się najnowszym odkryciom i fenomenom z zakresu medycyny. Oglądaj nas na zdrowie!
W tygodniku „Tylko Zdrowie” czytaj:
Licz się ze zdrowiem
40 lat minęło od ukazania się „Sztuki kochania” Michaliny Wisłockiej
Otyłym grozi rak prostaty
Dodatkowe kilogramy i zbyt duży obwód w pasie zwiększają ryzyko rozwoju agresywnego raka prostaty i śmierci z jego powodu – ogłosili właśnie europejscy naukowcy w Göteborgu
Słuch. Gdy nie słyszysz, co do ciebie mówią
Problemy ze słuchem ma 6 mln Polaków. U osób starszych nawet niewielkie niedosłuchy dwukrotnie zwiększają ryzyko depresji, niedosłuchy średniego stopnia – trzykrotnie, a u osób po siedemdziesiątce – aż pięciokrotnie. Większości osób można pomóc, stosując odpowiednie protezy słuchowe
Słuch. Drażnili mnie ci, którzy zasłaniali twarz dłonią
Urodziłam się z prawidłowym słuchem, zaczęłam go tracić stopniowo. Topniał powoli, jak gałka lodów
Czy baseny są czyste?
Większość z nas na wakacje wybiera miejsca z basenem. Ale czy woda w nich jest bezpieczna? To trochę tak, jakbyśmy się kąpali w jednej wielkiej, wspólnej wannie
Lekarze boją się podać lek hemofilikom
W Olsztynie zmarł mężczyzna chory na hemofilię, bo ratownicy medyczni nie udzielili mu prawidłowo pomocy. Pacjentowi nie podano czynnika krzepnięcia krwi. Wszystko przez brak procedur w leczeniu
Co najczęściej jedzą starsze osoby?
Starsze osoby nie interesują się zdrową dietą i nie chcą w swoich nawykach niczego zmieniać. Kanapka z wędliną i mocno posłodzona herbata to podstawa ich diety. Rozmowa z Moniką Ignacak*, studentką psychologii SWPS w Katowicach
Co piszą na opakowaniach? Czytamy etykiety [CZĘŚĆ 1.]
Jakie informacje muszą zamieścić producenci żywności na swoich produktach i co z tego dla nas wynika? Czy kolejność podanych składników ma znaczenie?
Strajk w CZD. Chodzi o kasę
Obciążenie pielęgniarek pracą ogromnie wzrosło. Doszły im nieznane wcześniej obowiązki administracyjne, zarobki są niskie. Gołym okiem widać, że cytryna została już wyciśnięta do końca
O ingerencji państwa. Niebezpieczne narzędzia
Feministki uparcie przekonują, że bez zwiększenia roli kobiet w polskiej polityce będzie ona marna i podła. Czyż nie dostrzegły, że „dobra zmiana” realizowana jest w znacznej mierze przez kobiety (zwłaszcza o wdzięcznym imieniu Beata)? (Fot. Sławomir Kamiński / Agencja Gazeta)
Feministki uparcie (ostatnio np. prof. Magdalena Środa w artykule „Panowie bawią się sami”, „Wyborcza”, 25 maja) przekonują, że bez zwiększenia roli kobiet w polskiej polityce będzie ona marna i podła, dlatego trzeba wszędzie wprowadzić parytety płci. Czyż nie dostrzegły, że „dobra zmiana” realizowana jest w znacznej mierze przez kobiety (zwłaszcza o wdzięcznym imieniu Beata)? Najwyraźniej jednak to nie o te kobiety i nie o taką zmianę im chodzi.
LEWICOWCY (zwłaszcza z kręgu tzw. młodej lewicy, czyli młodziaków nieznających realiów PRL) stale domagają się intensywniejszej ingerencji państwa w procesy gospodarcze i społeczne. Czyż nie dostrzegają, że obecnie administracja państwowa, opanowana przez rządzącą partię, ingeruje coraz silniej w kolejne dziedziny życia? Najpewniej nie o takich ingerencjach marzą.
ARTYŚCI nieustannie dopominają się o zwiększenie zakresu finansowania sztuki i działalności kulturalno-artystycznej ze środków publicznych. Czyż nie zauważyli, że coraz większe środki przeznaczane są na wspieranie wybranych muzeów, galerii sztuki czy pism kulturalno-artystycznych? Zapewne nie o tych muzeach, galeriach i pismach myślą.
OCZYWIŚCIE, MOŻNA CZEKAĆ, aż nastanie taka władza, która stanowiska premierowskie, ministerialne i urzędnicze będzie obsadzać na podstawie rekomendacji organizacji feministycznych, ingerencje w życie społeczno-gospodarcze prowadzić według wskazań Partii Razem, a w finansowaniu działalności artystycznej preferować kolejne spektakle o patologiach polskiego kapitalizmu zamiast filmów i widowisk o „żołnierzach wyklętych”. Może jednak warto się zastanowić, czy takie oczekiwania są realistyczne, a także czy ich spełnienie faktycznie podniosłoby jakość polskiej polityki, standard życia Polaków i poziom polskiej kultury.
Paulina Reiter, redaktor(ka?) naczelna „Wysokich Obcasów”, na łamach tegoż feministycznego dodatku do „Wyborczej” gorzko niedawno westchnęła: „Narzekaliśmy, że państwo nie interesuje się kulturą. No to się zainteresowało „. Może trzeba było brać pod uwagę taki rozwój wydarzeń? Chodzi nie tylko o to, że narzędzia służące ingerencji instytucji państwowych w życie gospodarcze, społeczne i kulturalne mogą dostać się w ręce sił i osób, które ich nadużyją lub wykorzystają do forsowania swoich koncepcji ekonomicznych, społecznych i artystycznych, a w istocie ideologicznych.
Utrzymywanie takich instrumentów oddziaływania na te dziedziny życia stwarza dodatkową pokusę dla sił i środowisk politycznych o najwyrazistszych przekonaniach i najbardziej ideologicznie zmotywowanych. To one, wcześniej czy później, dorwą się do tych narzędzi i nie zawahają się ich użyć w „słusznej sprawie”, czyli realizacji swoich ideologicznych projektów.
PODZIAŁY IDEOWE i światopoglądowe we współczesnej Polsce nie tylko takiemu zawłaszczaniu i wykorzystywaniu państwa sprzyjają, lecz są także ich wynikiem. Przekaz TVP, wycinka Puszczy Białowieskiej, podtrzymywanie wydobycia i spalania węgla za cenę zatrucia powietrza czy hojne dotacje na „patriotyczną” sztukę nie tylko wynikają z przejęcia władzy przez jedną ze stron światopoglądowego sporu, ale wręcz przyczyniają się do eskalacji konfliktu, są narzędziami używanymi na jego potrzeby.
MOŻE WIĘC WARTO SIĘ ZASTANOWIĆ, czy warto w tym zwarciu uczestniczyć po to, aby te narzędzia propagandy, polityki społeczno-gospodarczej czy kulturalno-artystycznej przejąć, czy po to aby je odebrać i unicestwić? Może zatem nie głowić się nad tym, kto pokieruje mediami publicznymi po ich odebraniu propagandystom „dobrej zmiany”, lecz po prostu zrezygnować z ich utrzymywania? Może zamiast zastanawiać się, kto przejmie zarządzanie spółkami skarbu państwa, gdy odprawieni z nich zostaną nominaci PiS, zrezygnować z takich państwowych spółek? Może zamiast deliberować, kto i komu będzie przyznawał dotacje na działalność artystyczną, kiedy przestaną to robić propagatorzy sztuki „patriotycznej” twórcom takiej „sztuki”, należałoby się zastanowić, czy państwowe instytucje powinny się tym zajmować?
Oczywiście, podniesie się krzyk, że państwo nie może się takich form aktywności wyrzec. Doświadczenia „dobrej zmiany” pokazują jednak, że utrzymywanie, a zwłaszcza rozbudowywanie instrumentarium państwowych ingerencji w życie gospodarcze, społeczne czy artystyczne może mieć skutki dewastatorskie. Gdyby przejęli je lewicowi doktrynerzy, byłyby też opłakane, chociaż inne (skądinąd nie wiadomo, jak ci lewicowcy rozstrzygnęliby dylemat: podtrzymywać górnictwo węglowe i truć Polaków czy zamknąć kopalnie i pozwalniać z pracy górników).
W „Wyborczej” i nie tylko toczy się obecnie dyskusja: „co po PiS?”, z dominującym motywem: „Nie ma powrotu do tego, co było przedtem”. Ten slogan jest sam w sobie kontrowersyjny (naprawdę nie ma powrotu do rządów prawa, niezależności Trybunału Konstytucyjnego, fachowców do stadniny w Janowie, rachunku ekonomicznego w polityce społeczno-gospodarczej, współpracy z Komisją Europejską etc.?). Może jednak w ramach modyfikowania tego, co było, nie należy rozbudowywać, lecz raczej redukować instrumentarium, za pomocą którego państwo może ingerować w życie obywateli? Ingerencje te bowiem mogą być katastrofalne w skutkach, czego właśnie jesteśmy świadkami, i nie warto chyba ryzykować, że to się kiedyś powtórzy, jeśli pozostawimy narzędzia mogące być w taki sposób wykorzystane przez odpowiednio zmotywowanych i zdeterminowanych politycznych użytkowników.
Janusz A. Majcherek jest profesorem w Instytucie Filozofii i Socjologii krakowskiego Uniwersytetu Pedagogicznego
Skandaliczna sytuacja w TVP Info. Gość grozi Rulewskiemu, a wspiera go w tym prowadzący
Ostra dyskusja w TVP Info (TVP Info)
2. Ryszard Majdzik zaczął wygrażać Janowi Rulewskiemu
3. Prowadzący nie przerwał ataku b. działacza opozycji na senatora PO
Do gwałtownego sporu o rocznicę pierwszych częściowo wolnych wyborów, które odbyły się 4 czerwca 1989 r., doszło w sobotę w „Minęła Dwudziesta”, najważniejszym programie publicystycznym TVP Info. W weekend umknęło to szerszej publiczności, ale dyskusję przypomniał właśnie Cezary Gawryś z Laboratorium Więzi.
„Obecni w studiu warszawskim (działacze opozycji antykomunistycznej Ryszard Majdzik i Adam Borowski – red.) zgodnym chórem dezawuowali sens porozumień Okrągłego Stołu i wyborów 4 czerwca. (Jan) Rulewski wyjaśniał spokojnie, że w 1989 roku byliśmy pionierami przemian (…) a święty Jan Paweł II chwalił polską drogę dialogu i kompromisu. Oponenci byli głusi na wszelkie argumenty” – opisał Gawryś.
– Dla mnie to jest święto konfidentów, ubeków, nie-Polaków, którzy zdradzili Polski naród, polskie interesy – mówił w kulminacyjnym punkcie sporu Ryszard Majdzik, zwracając się do senatora PO Jana Rulewskiego.
– Dla mnie Polska niepodległa jest dzisiaj, bo mogę wystąpić w telewizji narodowej, polskiej, i mówić prawdę. I cieszę się, że mam takich przeciwników jak pan, panie Rulewski, którego uważałem kiedyś za bohatera. Teraz bym chętnie wsadził pana do kryminału za to, że pan tak samo przyzwalał na to, co się dzieje w Polsce, na krzywdy ludzkie. Broni pan system antypolski…
TVP Info
– Wracamy do starego. Wracamy na Kubę. Wy chcecie z Polski zbudować Kubę… – Jan Rulewski próbował wejść mu w słowo, ale nie pozwolił na to prowadzący, Adrian Klarenbach, który oddał ponownie głos Majdzikowi.
– Ja panu radzę, żebyście się spakowali, wyjechali, bo kiedyś będziemy was rozliczać. Już niedługo. Będziemy wydawać wyroki uczciwe na tych ludzi, którzy rozkradli majątek narodowy i którzy oszukali 4 czerwca 89 roku Polaków w wyborach, tzw. wolnych, które nie były wolne i wybrano agenturę. Dziękuję – zakończył Majdzik.
– Panie redaktorze, dziwię się, że pan dopuszcza do takich głosów, kiedy człowiek Solidarności „wsadza do więzienia”… – zaczął senator.
– Dopuszczam do głosu każdego i staram się ten głos równomiernie rozdzielać – odpowiedział mu Klarenbach.
– Ale to są fakty, które łamią prawa człowieka. Telewizja nie może dopuszczać do aktów łamania praw człowieka. Mam prawo żyć w tym kraju i mam prawo do sądu, zanim pójdę do więzienia – bulwersował się Rulewski.
Do końca trwającej blisko pół godziny rozmowy nie udało się jednak dojść do porozumienia. Całe „Minęła Dwudziesta” można zobaczyć na stronie TVP >>>
Spór o 4 czerwca 1989 r.
4 czerwca 1989 roku odbyły się w Polsce częściowo wolne wybory do Sejmu i całkowicie wolne do Senatu. O sens tego wydarzenia spierają się obecnie politycy. Prawica stoi na stanowisku, że część elit Solidarności poszła na ugodę z komunistyczną władzą. Wytyka też brak lustracji, na którym skorzystali funkcjonariusze dawnego systemu. Podkreślają też, że pierwsze wolne wybory odbyły się dopiero w 1991 roku.
Na ostatnią rocznicę 4 czerwca marsze w proteście przeciw polityce obecnego rządu zorganizował w wielu miastach Komitet Obrony Demokracji. Oto jak wyglądał warszawski protest:
Uwaga, antyterror
Główna siedziba ABW (Fot. Sławomir Kamiński / Agencja Gazeta)
Obywatele, którym nie jest wszystko jedno, zrobili sobie wysłuchanie sami. Władza ma szansę z niego skorzystać, jeśli rzeczywiście chce, by ustawa była lepsza.
Na razie ustawa wygląda na pretekst do przyznania służbom uprawnień, których pod innym szyldem ludzie by nie zaakceptowali. Bo kto z odrobiną wyobraźni zgodzi się, by ABW mogła się włamywać do każdego komputera czy telefonu poprzez łącza operatorów teleinformatycznych pod hasłem „testowania bezpieczeństwa”? W tym do wewnętrznych sieci firm – choćby medialnych, by podglądać ich biznesowe tajemnice czy tajemnice dziennikarzy.
Zagrożenie terrorystyczne objawiło się w Polsce garnkiem z saletrą i gwoździami we wrocławskim autobusie. By nas chronić, ABW dostanie nieograniczony i niekontrolowany dostęp online do wszelkich publicznych rejestrów. W tym do danych medycznych czy spisów przedszkolaków.
Każdy cudzoziemiec straci na terytorium RP prawo do prywatności. Można go będzie podsłuchiwać i inwigilować bez zgody sądu. Pobrać mu odciski palców i jego dane biometryczne, łącznie z kodem DNA. Dane te będą przechowywane po wieki wieków, amen. Obejmie to również zagranicznych przedsiębiorców, przedstawicieli międzynarodowych organizacji, także unijnych, studentów, robotników sezonowych. A będą to rejestry potencjalnych terrorystów!
Niedawno Polak gruzińskiego pochodzenia opisał w internecie, jak przedszkolaki w jadłodajni, gdzie się posilał, zaczęły panikować, że „tu jest uchodźca”. Przedszkolanka poprosiła go, by wyszedł, bo nie mogła uspokoić dzieci. To skutek propagandy „Wiadomości” TVP i TVP Info, które słowo „uchodźca” zbijają z obrazem tłumu mężczyzn ciskających kamieniami i obalających płot. Teraz do drzwi cudzoziemców zapukają (?) służby, by pobrać materiał biologiczny do ewidencji. Z prywatnością może się pożegnać każdy, kto z nimi mieszka, pracuje czy się koleguje. Bo nie będzie inwigilacji cudzoziemca bez inwigilacji jego otoczenia.
PiS powiela rozwiązania, które nie sprawdziły się w innych krajach. Ustawę antyterrorystyczną najpierw uchwalono w USA po 11 września. Patriot Act doprowadziła do masowej inwigilacji Amerykanów i reszty świata; jej skalę ujawnił Snowden. W zeszłym roku Amerykanie zastąpili tę ustawę nową, znacznie ograniczającą uprawnienia służb.
Ustawa antyterrorystyczna to kolejne ogniwo łańcucha, którym oplata nas PiS… dla naszego bezpieczeństwa. Ustawa inwigilacyjna dała służbom nieograniczoną kontrolę nad tym, co robimy w internecie. Zmiana przepisów o tzw. owocach zatrutego drzewa zmusi sądy, by dopuściły każdy dowód zdobyty przez prokuraturę i służby z naruszeniem prawa (chyba że funkcjonariusz kogoś zabił lub trwale okaleczył). Dopuszczalne są więc nielegalne podsłuchy, włamania do komputera, nawet wymuszanie zeznań biciem – byle bez cięższego uszkodzenia ciała.
Ustawa o prokuraturze oddała ogromną władzę w ręce członka rządu, który osobiście może zlecać inwigilację i dowolnie wykorzystywać uzyskane informacje. Na mocy ustawy antyterrorystycznej będzie on jedyną osobą kontrolującą poczynania ABW. Wreszcie, szykowany rejestr internetowych stron niedozwolonych (zmiana ustawy hazardowej) pozwoli – wraz z przepisami o blokowaniu stron (ustawa antyterrorystyczna) – na cenzurę internetu nie gorszą niż w Chinach.
Gotowi na antyTERROR?
Rada Europy ostro o ustawie PiS ws. mediów narodowych. Cztery zalecenia
Ustawa medialna, opracowana przez Krzysztofa Czabańskiego, została skrytykowana przez Radę Europy (Fot. Sławomir Kamiński / Agencja Gazeta)
W opublikowanych we wtorek zaleceniach dla polskiego rządu eksperci RE, stwierdzili, że projekty ustaw o mediach publicznych oraz składce audiowizualnej potrzebują kilku poprawek.
1. „Procedura wyboru członków Rady Mediów Narodowych powinna być transparentna i gwarantować niezależność polityczną członków RMN oraz że będą mieli odpowiednie kwalifikacje”.
Według projektu ustawy sześciu członków RMN na sześcioletnią kadencję wybierać będą Sejm, Senat i prezydent, z czego jedno miejsce przypadnie największemu klubowi opozycyjnemu. Członkami Rady nie mogą zostać aktualni członkowie rządu ani samorządowcy, ale projekt nie zamyka drogi przed parlamentarzystami ani byłymi politykami. Co do kwalifikacji, jedynym warunkiem jest nieokreślone „wyróżnianie się wiedzą i doświadczeniem” w sprawach związanych z mediami.
2. „Wiele zapisów projektu ustawy może skutkować ograniczeniem pluralizmu oraz niezależności redakcji”.
Projekt ustawy zastępuje prezesów TVP, Polskiego Radia i PAP dyrektorami pełniącymi jednocześnie funkcje redaktorów naczelnych. Będą wybierani w konkursie organizowanym przez Radę Mediów Narodowych na dwuletnią kadencję z możliwością przedłużenia o kolejne dwa lata. Mogą być jednak odwołani wcześniej, m.in. jeśli RMN nie zatwierdzi rocznego planu finansowego lub dostaną negatywną ocenę społecznych rad programowych. Dyrektorzy nie będą mogli powoływać swoich zastępców – to też zrobi Rada Mediów Narodowych.
3. „Propozycja grupowych zwolnień kadry kierowniczej powinna zostać porzucona”.
Według projektu ustawy 30 września wygasną umowy dyrektorów, kierowników, szefów redakcji i ich zastępców, jeśli ich przełożeni nie zdecydują się umów przedłużyć.
4. Reforma finansowania mediów powinna bardziej adekwatnie ustalać wysokość opłat. Zaleca się przeprowadzenie pełnej oceny skutków legislacji.
Projekt ustawy o składce audiowizualnej zakłada pobieranie jej od każdego licznika prądu. Sprawi to, że niektóre przedsiębiorstwa będą musiały płacić setki tysięcy złotych, nawet jeśli nie korzystają z odbiorników audiowizualnych. Np. Ruch SA, który obecnie płaci kilkanaście tysięcy złotych abonamentu, po zmianach płaciłby pół miliona składki.
Nad projektami ustaw o mediach narodowych, o składce audiowizualnej i o przepisach przejściowych trwają prace w specjalnej podkomisji sejmowej. Zanim trafią one pod głosowanie Sejmu, muszą zostać przegłosowane w komisji, a także uzyskać notyfikację Komisji Europejskiej.
Obecnie obowiązuje tzw. mała ustawa medialna błyskawicznie uchwalona z końcem poprzedniego roku i podpisana na początku obecnego przez prezydenta. Na jej podstawie minister skarbu bez konkursu mianował nowe władze TVP i Polskiego Radia.
Rada Europy zrzesza 47 państw, w tym prawie wszystkie państwa europejskie oraz Rosję, Turcję i Azerbejdżan. Jej celem jest promocja współpracy między członkami Rady oraz ochrona demokracji i praw człowieka. Rada Europy jest odrębna od instytucji Unii Europejskiej.
„Spiegel” przestrzega, że Polska może zatruć szczyt NATO
Jens Stoltenberg, sekretarz generalny NATO (Fot. Sawomir Kamiski / Agencja Gazeta)
W kwaterze głównej Sojuszu jest nerwowo – pisze Matthias Gebauer w poświęconym natowskim manewrom artykule „W morderczym uścisku anakondy”. Według dziennikarza „Spiegla” scenariusz manewrów – przewidujący obronę wspieranej przez sojuszników Polski przed atakiem ze strony Rosji wpisuje się w generalną linię NATO, bo „po aneksji Krymu Sojusz postawił na odstraszanie Moskwy”. Ale NATO nie jest z manewrów Anakonda szczęśliwe. Źródła „Spiegla” w kwaterze głównej krytykują bowiem, że za wyraźnie wybity jest antyrosyjski charakter ćwiczeń. „Jest jasne, że stosunki z Rosją są trudne, ale tu bez potrzeby ćwiczy się reakcje na (rosyjskie) zagrożenie”.
Autor niemieckiego tygodnika cytuje słowa prezydenta Andrzeja Dudy, który na wspólnej konferencji z odwiedzającym Warszawę sekretarzem generalnym NATO Jensem Stoltenbergiem powiedział wprost, że cel Anakondy, to „przygotowanie na wypadek napaści”.
Zdaniem źródeł Spiegla takie bezkompromisowe stawianie sprawy może mieć wpływ na reanimacje dialogu z Moskwą, zerwanego po jej agresji na Ukrainę. Rosja skrytykowała Anakondę, twierdząc, że szkodzi ona wzajemnemu zaufaniu.
Według „Spiegla” kraje NATO zakulisowo próbowały wpłynąć na władze w Warszawie, by złagodziły antyrosyjską retorykę. W tym kontekście pada nazwisko szefa niemieckiej dyplomacji Franka Waltera Steinmeiera, który prosił Polaków o powściągliwość. Bezskutecznie. – Steinmeier i inni partnerzy musieli przyjąć do wiadomości, że nowy polski rząd będzie trzymał się antyrosyjskiego kursu – pisze „Spiegel”.
Tygodnik dodaje, że właśnie w ten sposób Polska może zatruć szczyt NATO, który w lipcu odbędzie się w Warszawie. – Zdaniem Berlina, Polska celowo stawia na prowokację – pisze „Spiegel”, tłumacząc fakt, że na Anakondę zaproszono żołnierzy z Gruzji i Ukrainy, krajów, którym „odmówiono przyjęcia do NATO, by nie drażnić Rosji”. Dla Polski – jak pisze tygodnik – nie miało to żadnego znaczenia.
W kontekście prowokacji „Spiegel” przypomina też awanturę o słowa ministra obrony Antoniego Macierewicza, który kilka tygodni temu oskarżył Berlin, że pod wpływem Rosji, utrudnia przejazd do Polski amerykańskich oddziałów uczestniczących w Anakondzie. Zarzuty okazały się bezpodstawne.