Media, 20.03.2017

 

 

 

 

„Rzeczpospolita”: Polacy coraz gorzej oceniają rządy PIS 62% źle ocenia Szydło 57% źle ocenia Dudę

Prezydent pisze do ministra obrony w sprawie Dowództwa Wielonarodowej Dywizji w Elblągu i attaché wojskowych

Prezydent wysłał do ministra obrony narodowej dwa pisma, w których prosi o informację na temat realizacji decyzji podjętych podczas lipcowego szczytu NATO oraz obsadzenie stanowisk attaché wojskowych w kluczowych państwach. O listach poinformował IAR dyrektor Biura Prasowego Kancelarii Prezydenta. Marek Magierowski dodał, że kwestia attaché wojskowych niepokoi Andrzej Dudę.

Jeden z listów Andrzeja Dudy do Antoniego Macierewicza dotyczy realizacji decyzji podjętych podczas lipcowego szczytu NATO w Warszawie. Chodzi między innymi o utworzenia Dowództwa Wielonarodowej Dywizji w Elblągu.

– Pan prezydent zwraca uwagę w tym liście, że jest to bardzo pilne dla Polski i całego Sojuszu – powiedział IAR Marek Magierowski. Dodał, że Andrzej Duda zwrócił uwagę, że zgodnie z przyjętym harmonogramem, dowództwo ma osiągnąć wstępne zdolności do końca czerwca tego roku, a pełną gotowość do końca następnego roku.

– W tym piśmie pan prezydent po prostu zwraca się do pana ministra z prośbą o przedstawienie wyczerpującej informacji na temat zaawansowania prac nad utworzeniem tego dowództwa – wyjaśnił Magierowski.

Drugie pismo dotyczy natomiast obsady stanowisk attaché obrony w polskich placówkach dyplomatycznych. – Niestety, wiele z tych stanowisk nie jest obsadzonych. Pan prezydent pisze między innymi o attaché w Stanach Zjednoczonych i Wielkiej Brytanii, czyli kluczowych krajach w Sojuszu Północnoatlantyckim, ale także w krajach spoza Sojuszu, na przykład na Ukrainie – powiedział Marek Magierowski. Dodał, że prezydent oczekuje od ministra obrony, iż te wakaty zostaną jak najszybciej obsadzone.

Marek Magierowski zapewnił, że ta wymiana korespondencji miedzy prezydentem i ministrem obrony nie jest niczym nadzwyczajnym. Przyznał jednak, że kwestia attaché wojskowych niepokoi Andrzeja Dudę.

Wojskowa dyplomacja w defensywie. Placówki w USA i Wielkiej Brytanii bez attaché

O sprawie pisała w lutym na łamach Onetu Edyta Żemła. W styczniu ubiegłego roku z funkcji attaché obrony w Stanach Zjednoczonych został odwołany gen. Jarosław Stróżyk. Do dziś nie wyznaczono następcy. Podobnie jest w Wielkiej Brytanii i kilku innych krajach. – To bardzo niepokojące z uwagi na interes bezpieczeństwa państwa – uważa Janusz Zemke, europoseł SLD, były wiceminister obrony.

Problem z obsadą stanowisk w dyplomacji wojskowej pojawił się w ubiegłym roku. Ekipa ministra obrony Antoniego Macierewicza odwołała wówczas kilku oficerów z ważnych placówek m.in. generała Jarosława Stróżyka, attaché w Waszyngtonie. Jednak nie wyznaczono zmienników.

MON wstrzymało też wyjazdy na placówki kilku oficerów, którzy mieli już podpisane wnioski wyjazdowe. – Z grupy kilkunastu wyselekcjonowanych oficerów, którzy przeszli roczne intensywne szkolenia, certyfikację językową i sito służb, na placówkę nie wysłano nikogo – mówi jeden z wysokich rangą oficerów.

Sondaż IBRiS dla Onet: komu ufają Polacy?

Pojawiły się więc wakaty, a w dużych palcówkach, takich jak Waszyngton czy Londyn pełniącymi obowiązki zostali zastępcy dotychczasowych attaché.

Latem zaś ubiegłego roku wielu oficerom skończyły się kadencje na zajmowanych stanowiskach. Niektórzy z nich co prawda nie zostali odwołani, ale też ich status jest dość niepewny, bo od kilku miesięcy nie mają formalnego powołania. – W sumie nie jest to wielka czystka w attachatach, lecz wielki bałagan – mówi doświadczony dyplomata, zastrzegający anonimowość.

Brak decyzyjności w sprawnym wyznaczaniu oficerów, którzy mają reprezentować polskie interesy wojskowe za granicą, potwierdza też odpowiedź MON-u na interpelację Tomasza Siemoniaka. Czytamy w niej: „(…) po przeprowadzonym procesie kwalifikacyjnym od dnia 1 lipca 2016 r. wyznaczono dwóch oficerów oraz zaakceptowano (podpisano decyzje personalne w zakresie wyznaczenia) sześciu oficerów na stanowiska służbowe attaché obrony”.

Inny z rozmówców Onetu podkreśla, że nadzorujący attachaty Departament Wojskowych Spraw Zagranicznych jest w rozsypce organizacyjnej. – Jako struktura analityczna praktycznie nie istnieje, jako organizacyjna czapa attachatów raczej administruje, niż zarządza – mówi nasz informator.

Żandarmi Macierewicza z dodatkami, jak komandosi GROM

Kim są attaché wojskowi?

To wojskowa dyplomacja. Ludzie na tych stanowiskach usytuowani są w polskich placówkach dyplomatycznych na całym świecie. Reprezentują Ministerstwo Obrony Narodowej i Siły Zbrojne poza granicami kraju. Wyznacza ich szef MON. Minister obrony przed wyjazdem kandydata na placówkę ma obowiązek przeprowadzenia z nim indywidualnej rozmowy. Uczula wówczas na ważne dla państwa sprawy. Polska ma ponad 50 takich przedstawicielstw, a nasi attaché są akredytowani w prawie 90 państwach.

– Choć nie podlegają szefowi dyplomacji tylko ministrowi obrony, działają jednak ręka w rękę z polskim ambasadorem na placówce oraz reprezentują interesy polityczne państwa – mówi płk. rez. dr Włodzimierz Pszenny adiunkt w Wyższej Szkole Integracji Europejskiej, który wiele lat służył w strukturach NATO.

Podstawowym zadaniem attachatu wojskowego jest wspieranie interesów strategicznych państwa. Na barkach tych oficerów spoczywa też ciężar rozwijania dwustronnej i wielostronnej współpracy wojskowej z państwem gospodarzem.

– To oni mają wiedzę o strukturach wojskowych, stanie sił zbrojnych i uzbrojeniu państwa, w którym są akredytowani – podkreśla generał Waldemar Skrzypczak, były dowódca wojsk lądowych i były wiceminister obrony. – Gdy udawaliśmy się z oficjalną wizytą do danego kraju, to attaché obrony, który był na miejscu, zapoznawał nas szczegółowo z sytuacją, organizował spotkania i sporządzał analizy.

Generał zwraca też uwagę, że ważnym zadaniem attaché obrony jest promowanie polskiego przemysłu zbrojnego, a także nawiązanie lepszej współpracy obronnej.

Ważnym zadaniem tych oficerów, zwłaszcza w miejscach ogarniętych konfliktem zbrojnym – jak na przykład Ukraina, Afganistan czy Syria, jest monitorowanie sytuacji bezpieczeństwa. – Dlatego szczególne w rejonach zapalnych na stanowiska attaché są rekomendowani oficerowie posiadający specjalne kwalifikacje – podkreśla generał Marek Dukaczewski, były szef Wojskowych Służb Informacyjnych.

Dlaczego w USA nie ma polskiego attaché?

Zdaniem Janusza Zemke, w obecnej sytuacji najbardziej niepokoi fakt niewyznaczenia polskiego przedstawiciela wojskowego w Waszyngtonie.

– Jeśli chodzi o sprawy wojskowe, to mamy dwa kluczowe stanowiska. Są to attaché wojskowy w Waszyngtonie i polski przedstawiciel przy NATO – podkreśla Zemke. Jego zdaniem, jeśli w USA od roku nie ma przedstawiciela wojskowego w odpowiednim stopniu i randze, to jest to co najmniej niezrozumiała sytuacja. – Na pewno obniża też poziom kontaktów – mówi były wiceminister obrony i przypomina, że od kilku miesięcy w Polsce stacjonuje amerykański kontyngent wojskowy.

Poza tym negocjowane są duże umowy zbrojeniowe – m.in. chodzi o obronę powietrzną. Za wszystkie te kwestie powinni odpowiadać właśnie attaché obrony. – Dlatego tam musi być człowiek, który jest doświadczony, zna kulisy, wie z kim rozmawiać i jak zdobywać informacji istotne dla naszych, polskich interesów. Musi wiedzieć, nad czym druga strona pracuje – mówi generał Dukaczewski.

Jeden z naszych rozmówców z ministerstwa obrony uspokaja: – W Waszyngtonie funkcję attaché pełni zastępca – młody, ale bardzo zdolny oficer. Minister jest z nim w stałym kontakcie, doskonale radzi sobie z bieżąca pracą i obowiązkami – podkreśla nasz rozmówca z MON.

Problem jednak w tym, że jest to oficer w randze pułkownika. Natomiast zasady dyplomacji wojskowej i cywilnej nie bardzo różnią się pod względem protokolarnym. Z generałami powinien więc rozmawiać generał.

Rozmówcy Onetu nie mają wątpliwości, że problemy związane z obsadą stanowisk na placówkach zagranicznych biorą się z pewnej nieufności obecnej ekipy rządzącej w resorcie obrony do żołnierzy kojarzonych z poprzednią władzą, ale też z braku odpowiedniej liczby wykształconych i wyszkolonych kadr.

onet.pl

http://www.tvn24.pl/wiadomosci-z-kraju,3/prezydent-andrzej-duda-skierowal-list-do-szefa-mon,725178.html

Antoni Macierewicz: Odbudujemy wielką Polskę

Estera Flieger, 20 marca 2017

W 75. rocznicę Zbrodni Zgierskiej pochowano szczątki ofiar znalezione w Lesie Lućmierskim. W uroczystości wziął udział minister Antoni Macierewicz

W 75. rocznicę Zbrodni Zgierskiej pochowano szczątki ofiar znalezione w Lesie Lućmierskim. W uroczystości wziął udział minister Antoni Macierewicz (MARCIN STĘPIEŃ)

Minister obrony narodowej wziął udział w pogrzebie ofiar II wojny światowej. W Lesie Lućmierskim złożono szczątki wcześniej rozstrzelanych lub zakopanych tu Polaków.

W 75. rocznicę zbrodni zgierskiej pochowano szczątki ofiar znalezione w Lesie Lućmierskim. W Pracowni Genetyki Medycznej i Sądowej Zakładu Medycyny Sądowej Uniwersytetu Medycznego w Łodzi trwają badania, których celem ma być ustalenie tożsamości ofiar. Od żyjących członków rodzin rozstrzelanych na placu Stodół mężczyzn i kobiet zostanie pobrany materiał genetyczny.

Miałam 12 lat

Mszę pogrzebową odprawił biskup Adam Lepa. Kościół św. Katarzyny Aleksandryjskiej w Zgierzu wypełnił się ludźmi. Przed ołtarzem stanęła pokryta polską flagą trumna. Czuwali przy niej żołnierze. – Dziś myślimy z troską o rodzinach, które straciły wtedy swoich bliskich. To są święte szczątki, relikwie. Prosimy św. Józefa, by szczególnie czuwał nad rodzinami, które straciły swoich członków podczas wojny i po wojnie. „Żołnierze wyklęci” mordowani byli na sposób katyński, ale dziś cały naród oddaje im hołd i uczestniczy w majestatycznych pogrzebach – mówił duchowny.

W uroczystości wzięli udział uczniowie i starsi mieszkańcy Zgierza, w tym rodziny ofiar. Byli też Zbigniew Rau, wojewoda łódzki, Przemysław Staniszewski, prezydent Zgierza, oraz Ireneusz Jabłoński, wiceprezydent Łodzi, i doktor Paweł Perzyna, kierownik łódzkiego oddziału Instytutu Pamięci Narodowej. Obecny był też Rolf Nikel, ambasador Niemiec. Przypomniał list biskupów polskich do niemieckich „Przebaczamy i prosimy o przebaczenie” oraz podkreślił konieczność dalszej pracy nad polsko-niemiecką współpracą w Unii Europejskiej.

– Miałam 12 lat. Ostatni raz widziałam mojego ojca w więzieniu na Anstadta. Mnie zabrali na Gdańską. 20 marca nie było apelu. Nie dostałyśmy też posiłku. Czułyśmy więc, że coś się wydarzyło. O tym, że ojciec został rozstrzelany, dowiedziałam się w 1945 roku – mówiła pani Halina, córka jednego z zamordowanych na placu.

Wielka Polska, wielka armia

Podczas uroczystości w lesie pojawił się Antoni Macierewicz, minister obrony narodowej. – Naród polski został skazany na likwidację przez dwóch sojuszników, którzy zawarli pakt Ribbentrop-Mołotow. Ale siła tego narodu jest niepokonana – przemawiał.  – Chcemy, żeby ten czas został zamknięty w wymiarze politycznym. Ale chcemy też, żeby był żywym świadectwem wielkości narodu polskiego. Ci ludzie mają na zawsze pozostać w naszej pamięci. Nie chodzi o to, żeby płakać nad ich losem, ale by prowadzili nas drogą do zwycięstwa. Również nad nienawiścią. I losem, na który chciano nas skazać. To jest przesłanie i zobowiązanie, które dziś rząd polski podejmuje. Mamy istnieć. Mamy odbudować wielką silną Rzeczpospolitą i armię. Za wszelką cenę mamy przeciwstawić się zagrożeniom. O to wołają te ofiary i my to wołanie jesteśmy gotowi wypełnić i będziemy je realizowali. Z taką intencją dzisiaj stajemy nad tymi grobami.

20 marca 1942 roku na placu Stodół (obecnie plac Stu Straconych) w Zgierzu naziści stracili 96 mężczyzn i 4 kobiety. Była to największa publiczna egzekucja na obszarze Kraju Warty. Ciała ofiar zakopano w Lesie Lućmierskim.

Wcześniej w tym miejscu zamordowano wielu przedstawicieli polskiej inteligencji. Trafiali tu również więźniowie getta łódzkiego i Radogoszcza. Szacuje się, że są tu szczątki około 20-30 tys. osób.

 

wyborcza.pl

Saryusz-Wolski jako Judasz chce jednak zatrzymać 30 srebrników

Jacek Saryusz-Wolski był szarą polityczną eminencją, która dobrze wpisała się w przyszłe podręczniki historii, acz nie jako postać centralna. I tak powinien skończyć, następne pokolenia wskazywałyby go jako dumę rodu, którą znajduje się w przypisach do ważnych dat, zdarzeń, postaci. Czy to złe?

Wybitniejsi od Saryusz-Wolskiego „gorzej” kończyli. Ale Saryusz-Wolski gorzej skończy niż na to zasługuje, swoje zasługi grzebie pod swoją małością, co daje asumpt do podejrzenia, iż był przeceniany przez innych. To dość powszechne zjawisko i tacy ludzie, gdy nie znajdą się w głównym nurcie jako skrzywdzeni, pompują swoje ego.

Do tego Saryusz-Wolski nie jest esencjonalnym politykiem, raczej jego osoba wysługiwała się politykom swoją fachowością. O jego politycznym światopoglądzie trudno mówić, bo nie dał się głębiej poznać, a twórczość internetowa, którą uprawia głównie na Twitterze klasyfikuje go jako Ezopa, a o ile mi wiadomo takiej ideologii nie ma, a jeżeli byłaby to trudno byłoby ją spozycjonować – li to lewica, czy prawica?

I takiego „ni pies, ni wydra” upolowali i wykorzystali pisowcy. Jakie zawarł umowy towarzyskie-polityczne, trudno orzec, choć pisał o tym „Newsweek”, ale to wiedza z trzeciej, czwartej ręki, a więc wiarygodność, jak w głuchym telefonie: jeden drugiemu powiedział.

Saryusz-Wolski godząc się na zdradę – na Targowicę partyjną – musiał mieć świadomość, jakiego podejmuje się zadania. Mianowicie wykluczenia z partii, z której listy dostał się do Parlamentu Europejskiego, czyli z Platformy Obywatelskiej, wykluczał się z partii brukselskiej – rodziny partii chadeckich – i wykluczał się z profitów brukselskich.

Musiał to wiedzieć, a więc na coś liczył ze strony PiS, bo nie liczył, że jego nieznana szerzej osoba wygra z Donaldem Tuskiem, tym bardziej, że Traktat Europejski nie przewiduje bezpośredniej konfrontacji kandydata z przewodniczącym Rady Europejskiej ubiegającego się o reelekcję.

A więc Saryusz-Wolski dokonał samowykluczenia, zdrady Platformy Obywatelskiej, dokonał politycznego seppuku, po takiej śmierci zadanej własną ręką musiał na coś liczyć od tych, którym dał się wykorzsytać, dla których miał być taranem ich potrzeb politycznych.

Krótko pisząc: Saryusz-Wolskiemu coś obiecano? Co? A jeżeli zawierał pakt z takim podmiotem, jak partia Jarosława Kaczyńskiego to należało spisać jakiś dokument, bo słowo u „pana” prezesa jest bezwartościowe. Czy Saryusz-Wolski spisał swoją cenę, za którą wystąpi w beznadziejnej misji. Czym są jego „30 srebrników”?

Piszę to, gdyż Saryusz-Wolski niepogodzony z utratą apanaży w Parlamencie Europejskim, lamentuje, że został wyrzucony z komisji spraw zagranicznych i komisji ds. konstytucyjnych europarlamentu, które jak w każdym ciele przedstawicielskim podlegają przetargom partyjnym. Partia, z której został wyrzucony, zachowuje wakat do obsady i właśnie tego dokonała, w owym komisjach na miejsce byłego polityka Platformy wskoczyli Julia Pitera i Michał Boni.

Saryusz-Wolski dokonał seppuku na rzecz PiS, które winno mu wynagrodzić zdradę. Za 30 srerników Judasza kupiono ziemię pod Hakeldamę, cmentarz dla pielgrzymów.

Utratę apanaży winien Saryusz-Wolski rekompensować sobie w PiS, bądź odzyskaniem stanowisk, ale z puli rodziny politycznej PiS w Parlamencie Europejskim, albo w innej gratyfikacji, polityk zapowiada odwołanie do Trybunału Sprawiedliwości UE. Jest to jakieś znamię czasu, kiedyś Judasz Iskariota dokonał seppuku (no, obwiesił się), dzisiaj Judasz chce zatrzymać przywileje, zatrzymać 30 srebrników. Nie godzi się na Hakeldamę, co dzisiaj da się przetłumaczyć, jako śmietnik historii. Podejrzewam najgorsze dla Saryusz-Wolskiego, Kaczyński potraktował go pocałunkiem śmierci.

 

Saryusz-Wolski nie składa broni i nie chce, by go wyrzucali. Dawni koledzy radzą, by przestał się kompromitować

20.03.2017

Jacek Saryusz-Wolski nie zgadza się z decyzją o pozbawieniu go członkostwa w komisji spraw zagranicznych i komisji ds. konstytucyjnych europarlamentu. Na Twitterze pisze o Targowicy i zapowiada wniosek do Trybunału Sprawiedliwości UE. Odpowiada mu Sławomir Neumann, który prosi publicznie Saryusza-Wolskiego, żeby ten przestał się kompromitować.

Saryusz-Wolski stracił prawo do zasiadania w obu komisjach z chwilą usunięcia go z Platformy Obywatelskiej i frakcji Europejskiej Partii Ludowej. Było to konsekwencją jego wcześniejszej decyzji o tym, by zgodzić się na propozycję polskiego rządu i stanąć do walki z Donaldem Tuskiem o fotel Przewodniczącego Rady Europejskiej. W komisji spraw zagranicznych ma go zastąpić Julia Pitera, w komisji spraw konstytucyjnych Michał Boni.

 

Europarlamentarzysta nie zgadza się z ta decyzją i zapowiada odwołanie się do Europejskiego Trybunału Sprawiedliwości. Powołuje się na artykuł 199. regulaminu PE, w którym jest zapis mówiący o tym, że gdy poseł zmienia grupę polityczną zachowuje miejsce w komisjach do końca kadencji. Te same przepisy mówią jednak i o tym, że jeśli zmiana grupy politycznej przez jednego z posłów zakłóca równowagę w zakresie reprezentacji różnych opcji politycznych w jednej z komisji, konferencja przewodniczących, czyli kierownictwo PE musi przedstawić nowe propozycje składu tej komisji. Saryusz Wolski z tym się nie zgadza, choć jednocześnie pisze, że woli banicję niż Targowicę.

 

Wpisy na Twitterze Saryusza-Wolskiego skwitował Sławomir Neumann. Polityk Platformy Obywatelskiej przypomniał, za co tak naprawdę europarlamentarzysta został wyrzucony z PO i EPL. Wypomina dawnemu klubowemu koledze, że zdecydował się zdradzić polską rację stanu i swoją formację polityczną w imię doraźnych interesów Prawa i Sprawiedliwości.

 

naTemat.pl

PONIEDZIAŁEK, 20 MARCA 2017, 14:51

Kaczyński: Nie sądzę, by Tusk był groźnym kandydatem dla prezydenta. Może ktoś inny, ale nie on

Sądzę, że w ciagu tych dwóch i pół roku Donald Tusk będzie miał bardzo złą kartotekę w Polsce i to z różnych powodów. Nie sądzę, by był groźnym kandydatem dla prezydenta. Może ktoś inny, ale nie on. Moim zdaniem Andrzej Duda, jeśli nic dramatycznego się nie wydarzy, nie będzie miał wielkich kłopotów ze zwycięstwem. Oczywiście doświadczenie Bronisława Komorowskiego nakazuje zachować też pewną pokorę – stwierdził Jarosław Kaczyński w rozmowie z „wSieci”.

300polityka.pl

EUROPA – MARZENIA, POTRZEBY, MOŻLIWOŚCI

20.03.2017

W sobotę, 25 marca mija 60 lat od podpisania Traktatów Rzymskich przez 6 krajów, które de facto rozpoczynają historię Unii Europejskiej. Historia tych 60 lat, to historia marzenia o Europie niosącej pokój i gwarantującej rozwój. To historia marzenia konfrontowanego z realiami politycznymi zmieniającego się kontynentu i świata. To historia projektu, który umiejętnie dokonywał auto-korekt. To historia projektu, który przy wszystkich minionych, obecnych i nadchodzących problemach – jest sukcesem. Chcę się podzielić z Wami refleksją nad tym projektem – przedstawiam cztery części eseju o Europie, codziennie w najbliższych dniach dodając kolejny fragment.

POWOJENNE MARZENIE

Podobno rok przed podpisaniem Traktatów Rzymskich, kiedy brytyjscy dyplomaci otrzymali zaproszenie na robocze spotkanie na Sycylii w sprawie przyszłości kluczowych krajów ówcześnie pojmowanej Europy – wyrazili brak zainteresowania jakimiś „archeologicznymi” pracami sycylijskimi. Brytyjski dystans – był brytyjskim dystansem opartym na poczuciu własnej misji, ciągle jeszcze imperialnej. W paroksyzmie historii wrócił on w postaci Brexitu w 2016 roku. Ale po drodze – brytyjski dystans został zamieniony przez 3 francuskie veta generała de Gaulle’a – we francuski dystans, wsparty wstrzemięźliwością ówczesnej Wspólnoty Europejskiej. I dopiero w 1973 roku Wielka Brytania stała się formalnym członkiem EWG.

 

U źródeł prac nad Traktatami Rzymskimi leżała nadzieja połączona ze strachem. Trochę tak – jak w wielu dzisiejszych procesach politycznych. Dwie wojny światowe w XX wieku, demokratycznie wybrany Hitler łamiący wszystkie demokratyczne zobowiązania, totalitaryzm i Holocaust, śmierć i zniszczenie – niosły powojennemu pokoleniu poczucie pamiętanego cierpienia, dramatu, lęku. Ale dawały też siłę do marzeń. Do wizji pokoju w Europie oraz marzenia o stabilnym rozwoju, opartym na współpracy między narodami, państwami i gospodarkami. Paradoks historyczny polegał na tym, że Europa jako pierwotna Wspólnota Węgla i Stali miała w grupie 6 krajów dbać o zrównoważony rozwój i konkurencyjność między podmiotami gospodarczymi, a nie podmiotami narodowymi. Zarazem jednak miała – na wszelki wypadek pilnować rozwoju niemieckiego, limitować go, by nie stało się to, co na przełomie lat 20/30 w Niemczech i z Niemcami, kiedy wbrew ustaleniom wersalskim rozpoczęła się ponowna militaryzacja Niemiec, zaczęta wielką rozbudową przemysłu. Dla Niemiec po II wojnie światowej – udział w europejskim projekcie był testem wiarygodności, który zresztą z czasem wyniósł je do pozycji lidera.

Traktaty Rzymskie wypracowały pierwszą wersję modelu polityki nowego projektu europejskiego. Nigdy wcześniej w historii na taką skalę nie zastosowano katalogu zasad umożliwiających uzgadnianie stanowisk, współpracę w poszukiwaniu wspólnego rozwiązania – opartych na szacunku dla państwowych odrębności, ale i kompromisie hamującym wagę wyłącznie narodowego poczucia interesów. W drodze – klarowały się takie zasady, jak zasada pomocniczości, oraz reguła poszukiwania wspólnoty interesu gospodarczego. A nawet przewag konkurencyjnych tego, co europejskie w stosunku do reszty kontynentu i świata, w tym Stanów Zjednoczonych. W Europie wiedziano, że powojenny start i odbudowa były możliwe dzięki USA. Ale też tym bardziej – chciano ten dług wdzięczności spłacić symbolicznie – pokazując siłę europejskiej gospodarki.

Traktaty Rzymskie były żywym dokumentem i budowały żywe instytucje. W praktyce – stawało się jasne, że realna obrona pokoju prowadzić musi przez obronę demokracji. A obroną demokracji we współczesnym świecie jest chronienie wolności obywatela przed potencjalnymi zakusami państwa. Każdego państwa, które może poczuć pokusę autorytaryzmu. Żeby policja nie mogła bez nakazu wkraczać do ludzkich domostw i trzymać w areszcie ludzi. Żeby sprawnie funkcjonowała separacja władz: ustawodawczej, wykonawczej i sądowniczej – gwarantowana przez Trybunały Konstytucyjne. Żeby obowiązkiem ładu demokratycznego była bezstronność mediów publicznych. Żeby nikogo nie dyskryminowano ze względu na odrębność – poglądów, religii, koloru skóry i pochodzenia, niepełnosprawność, z czasem doszły do tego ważne podmiotowo wyróżniki odmienności jednostek – jak płeć i orientacja seksualna.

Widać dzisiaj, po latach, że wątki związane z kanonem wartości europejskich, skupione na obronie wolności i swobód – od samego początku były obecne w koncepcji projektu europejskiego. Nie są, ani nigdy nie były żadną dekoracją dodaną w ostatnich latach – co usiłują wmówić dzisiaj zdezorientowanej części Europejczyków nacjonaliści-populiści. Od początku debaty o wspólnej Europie ścierały się i ucierały ze sobą: poglądy chrześcijańskiej demokracji – kluczowego fundamentu powstawania nowej Europy – z poglądami socjalistycznymi, wyczulonymi na sprawy społeczne. W tym europejskim marzeniu było miejsce dla rynkowej gospodarki budującej swoje przewagi dzięki wspólnym, międzypaństwowym ramom, które krok po kroku prowadziły do jednolitego rynku, konceptu już z lat 90. Musiało być miejsce – na gwarancje dla demokracji. To dlatego dla frankistowskiej Hiszpanii, czy Portugalii Salazara – nie było z początku miejsca w tym projekcie. I było miejsce w tym marzeniu – na taki model rozwojowy, który zakładał, iż dobrobyt człowieka jest centralnym punktem wysiłków na rzecz rozwoju.

Spotykały się tutaj doświadczenia niemieckich chadeków z ich koncepcją socjalnej gospodarki rynkowej oraz zreformowanych, oddalających się coraz bardziej od sowieckiej presji, socjalistów europejskich, którzy przestali mówić o dobrobycie mas, a zaczęli konkretniej – o dobrych warunkach życia pojedynczych ludzi. Dzisiaj, może się rodzić pytanie: czy ta koncepcja Europy z Traktatów Rzymskich i lat 60-tych jest i może być dalej aktualna? Oraz – jak ona się ma i miała w ciągu tych 60 lat do potrzeb mieszkańców krajów europejskich?

Marzec 2017
W 60 rocznicę Traktatów Rzymskich
Michał Boni, poseł do Parlamentu Europejskiego

naTemat.pl

Inflacja wróciła z przytupem. Kto ją odczuje najszybciej, jak bardzo może być groźna?

Anna Popiołek, 20 marca 2017

Mocno rosną ceny żywności, do inflacji dokładają się też ceny paliw. A to dopiero początek rajdu cen w górę. Podwyżki najmocniej uderzą w rencistów, emerytów i najuboższych.
Artykuł otwarty w ramach bezpłatnego limitu prenumeraty cyfrowej

W grudniu pożegnaliśmy dwuletni okres spadku cen całego koszyka dóbr i usług. Miesiąc później ceny wzrosły już o 1,7 proc. w ujęciu rocznym, a w lutym – o rekordowe 2,2 proc. To najwięcej od pięciu lat! Takich wzrostów nikt się nie spodziewał. Jeszcze w połowie listopada Narodowy Bank Polski szacował, że średnio w całym 2017 r. ceny wzrosną o 1,5 proc., a w marcu podniósł swoje prognozy do 2 proc.

To problem zwłaszcza dla rencistów i emerytów, których podwyżki świadczeń zwykle są niewielkie, a istotną część wydatków stanowią zakupy żywności. Podobnie w przypadku rodzin o niskich dochodach, które relatywnie większą część swoich zarobków przeznaczają na jedzenie.

Drożeje głównie żywność. I… paliwa

Sęk w tym, że rosnąca z miesiąca na miesiąc inflacja jest napędzana głównie podwyżkami cen żywności. Tylko w lutym było to o 4,3 proc. więcej niż rok wcześniej. To m.in. przez mrozy na południu Europy, skąd importujemy warzywa i owoce. Na początku tego roku na giełdzie w podwarszawskich Broniszach ceny warzyw były od 50 do ponad 200 proc. wyższe niż rok wcześniej. Najmocniej podrożały papryka (podwyżka o 60 proc.), szpinak (100 proc.), pomidory (100 proc.) i sałata lodowa (aż 230 proc. drożej).

W lutym – w zaledwie jeden miesiąc! – warzywa podrożały o 6,4 proc., a owoce o 2,5 proc. Więcej niż przed miesiącem płaciliśmy też za ryby i owoce morza, mleko, sery i jaja. Droższe niż w styczniu były mąka, pieczywo, cukier i kakao.

A żywność drożała już w ubiegłym roku. Za mleko i cukier płaciliśmy na początku roku o blisko jedną piątą więcej niż rok wcześniej, a za masło aż o połowę więcej. Podwyżki nie ominęły też mięsa. Choć wołowina podrożała o symboliczne kilka procent, to już za wieprzowinę musieliśmy płacić więcej o blisko 25 proc. Taniały tylko kurczaki przez zagrożenie ptasią grypą i mniejszy eksport.

To może się wydać paradoksalne, że inflacja rośnie również dzięki paliwom. W ostatnich dniach bowiem ceny na stacjach wyraźnie spadały. Jednak licząc inflację, zawsze porównujemy się z sytuacją sprzed roku. A w zeszłym miesiącu, w porównaniu z lutym 2016 roku, paliwa były droższe o ponad 20 proc. To efekt porozumienia OPEC mającego na celu ograniczyć wydobycie ropy naftowej i podnieść jej ceny. Jak dotąd wykonano jednak tylko część planu, o nieco ponad połowę tego, co zakłada porozumienie.

Zobacz: Nie wszystkich będzie na to stać – w „Temacie dnia” prof. Blikle o „dusigroszach” i sezonie na podwyżki

Podwyżki ciągle przed nami

Przez najbliższe miesiące powinniśmy być gotowi na to, że wzrost cen będzie przyspieszać. – W kolejnych miesiącach inflacja w Polsce może jeszcze nieco przyspieszać. W drugiej połowie roku wskaźnik może się nieco obniżyć. W całym 2017 r. średnioroczna inflacja może wynieść około 2 proc. – mówi Monika Kurtek, główna ekonomistka Banku Pocztowego. Wtórują jej ekonomiści BZ WBK: – Oczekujemy szczytu inflacji przy poziomie 2,4 proc. rok do roku w kwietniu, a potem powrotu w okolice 2 proc.

Drożeć będzie żywność. Jak szacuje ekonomista banku Credit Agricole Jakub Olipra, więcej zapłacimy za wołowinę, wieprzowinę i mleko. Na koniec roku mleko podrożeje o 7 proc. wobec grudnia 2016 r. Wieprzowina: o blisko 10 proc., a wołowina – niecałe 5 proc.

Jak z kolei prognozują analitycy banku BGŻ BNP Paribas, sam cukier może być ich zdaniem droższy o 10 proc. Drożeć mogą natomiast pozostałe produkty mleczne, takie jak sery czy mleko w proszku.

Wzrosną również ceny energii elektrycznej. To przez droższy surowiec i podwyżkę opłat związanych z przesyłem, dystrybucją oraz wsparciem odnawialnych źródeł energii zatwierdzona przez Urząd Regulacji Energetyki. Jak podaje NBP, podwyższona dynamika cen energii utrzyma się jeszcze w 2018 r. URE zatwierdził też właśnie nowe, wyższe cenniki na gaz.

Mleko więcej kosztować nie powinno, gdyż ceny na światowym rynku przekroczyły już poziom ze szczytu poprzedniego cyklu. Podobnie z warzywami. Warunki pogodowe na południu Europy są już lepsze i ceny warzyw na targowiskach zaczęły spadać.

Czy to groźne?

Dopóki inflacja jest na niskim poziomie, służy wzrostowi gospodarczemu. Zachęca firmy do inwestowania.

Na inflacji korzysta też państwo. Wyższa inflacja oznacza również, że więcej pieniędzy trafi do budżetu, bo zwiększą się wpływy z podatku od towarów i usług oraz z akcyzy. To dla rządu teraz szczególnie istotne, bo na 2017 r. zaplanował najwyższy deficyt od 1989 r., a jednocześnie uszczelnianie podatków nie idzie tak dobrze, jak to sobie wcześniej założył.

Z drugiej strony inflacja powoduje też presję na wynagrodzenia. Gdy pracownicy zobaczą, że ceny rosną, będą domagali się wzrostu płac. Inflacja już zaczyna „zjadać” wzrost wynagrodzeń. W lutym, choć przeciętne wynagrodzenie wzrosło o 4 proc., to przez podwyżki cen realnie wynagrodzenia wzrosły zaledwie o 1,8 proc. To najmniej od sierpnia 2013 roku. Jednocześnie mamy w portfelach więcej pieniędzy dzięki programowi „Rodzina 500 plus” i jesteśmy skłonni płacić więcej za towary i usługi.

Na razie inflacja jest na bezpiecznym poziomie, zbliża się do celu, jaki wyznaczyła sobie Rada Polityki Pieniężnej (2,5 proc.) i przez ostatnie kilka lat nie mogła w niego trafić. A zdaniem analityków NBP aż do końca 2019 roku go nie przekroczy.

Jednak gdyby nie spadek cen odzieży (w lutym o 5,5 proc.) oraz cen usług rekreacyjnych i kulturalnych, sytuacja byłaby groźniejsza (zbyt wysoka inflacja sprawia, że przewidywalność prowadzenia biznesu, inwestowania jest dużo niższa).

Stopy procentowe NBP są obecnie na najniższym w historii poziomie (podstawowa stopa wynosi 1,5 proc.) i prawdopodobnie na nim pozostaną co najmniej kilka kwartałów. Szef banku centralnego Adam Glapiński stwierdził, że prognozowana skala wzrostów cen jest argumentem do utrzymania stóp procentowych na niezmienionym poziomie do końca 2018 r.

Podwyżki stóp byłyby pewnie szybsze, gdyby koniunktura w gospodarce była lepsza. Na razie wybijamy się z dołka, w który wpadliśmy w zeszłym roku. W trzecim kwartale 2016 r. polska gospodarka rozwijała się w tempie 2,5 proc. I choć w 2017 r. wzrost gospodarczy ma przyspieszyć, to RPP będzie czekać, aż prognozy staną się rzeczywistością.

Co robić, gdy nasze oszczędności nie rosną, tylko topnieją? Jak uciec od inflacji – radzi Maciej Samcik

wyborcza.pl

 

Jarosław Kaczyński: We wszystkich ważnych sprawach Niemcy prowadzą politykę skierowaną przeciwko naszym interesom

Małgorzata Zubik, 20 marca 2017

Jarosław Kaczyński

Jarosław Kaczyński (fot. Łukasz Krajewski / Agencja Gazeta)

Zdaniem prezesa PiS Jarosława Kaczyńskiego Polska jest dziś jedynym państwem w Europie, które potrafi postawić się wszystkim, także Niemcom. „We wszystkich ważnych sprawach Niemcy prowadzą politykę skierowaną przeciwko naszym interesom” – mówi.

Tygodnik „wSieci” opublikował wywiad z prezesem Prawa i Sprawiedliwości. Kaczyński komentuje sytuację po szczycie w Brukseli, gdzie Donald Tusk został ponownie wybrany na szefa Rady Europejskiej. Przeciw jego kandydaturze głosowała tylko Polska.

„Otóż w tym haśle ’27:1′ zawiera się znakomita ilustracja stanu świadomości naszych przeciwników, czyli totalnej opozycji. Oni zupełnie zapomnieli, że ta ‚jedynka’ to jest Polska. A przecież elementarna lojalność wobec własnego państwa jednak obowiązuje i powinna to być lojalność silniejsza niż lojalność wobec jednostki” – mówi  Kaczyński. Uważa, że dzień szczytu był „bardzo dobrym dniem naszej pani premier. Pokazała, że znacznie przewyższa przeciętną Unii Europejskiej”.

Kaczyński: Wzrósł prestiż premier Beaty Szydło

Na pytanie, czy tak wysoka porażka nie oznacza spadku prestiżu państwa, prezes PiS odpowiada: „Wręcz przeciwnie. I prestiż Polski, i prestiż premier Beaty Szydło wzrósł. To kapitał na przyszłość. Państwo, które potrafi się postawić wszystkim, także Niemcom, w bardzo ważnej dla nich sprawie, to jest państwo o wysokim statusie. O bardzo wysokim statusie. Być może nikt inny nie mógłby się dziś odważyć na coś podobnego”.

Karnowski pytał prezesa , czy wynik „27:1” nie oznacza osamotnienia Polski. „Obawa przed osamotnieniem, przy naszym położeniu między Rosją a Niemcami jest w nas głęboko osadzona” – ocenił dziennikarz.

 „To nie jest sytuacja, która uzasadniałaby poważniejsze historyczne analogie. To było jedno głosowanie w ramach UE. Jeśli to głosowanie rzeczywiście wiąże się z obawą przed osamotnieniem, to w zupełnie innym kontekście, niż to się przedstawia. Chodzi oczywiście o Europę dwóch prędkości. Jestem pewien, że gdy dojdzie do kolejnego starcia o tę sprawę, nie będziemy już samotni” – powiedział Kaczyński.

Zobacz: „Notorycznie rozmijający się z prawdą moralni daltoniści, ludzie bez tożsamości” – w „Temacie dnia” prof. Balcerowicz o rządzących

Donald Tusk z „bardzo złą kartoteką”

Jego zdaniem Angela Merkel, stawiając na Tuska, „musi mieć pewność, że poprze on Europę dwóch prędkości”.

Prezes PiS mówił, że to projekt skierowany przeciwko UE.

Polityk był też pytany, co sądzi o opinii, że celem obozu PiS będzie polityczne zniszczenie Donalda Tuska z obawy przed tym, że może on zagrozić reelekcji Andrzeja Dudy na stanowisko prezydenta.

Zdaniem Kaczyńskiego Tusk będzie miał „bardzo złą kartotekę w Polsce” i nie może być groźnym kandydatem dla prezydenta Dudy. „Moim zdaniem Andrzej Duda, jeśli nic dramatycznego się nie wydarzy, nie będzie miał wielkich kłopotów ze zwycięstwem. Oczywiście doświadczenie Bronisław Komorowskiego nakazuje zachować też pokorę”.

Kaczyński mówił też o tym, że PiS świadomie wliczył w koszty przeciwstawienia się kandydaturze Tuska w Brukseli spadek poparcia partii w sondażach. Według niego hasło „Polexit” ma wystraszyć społeczeństwo, a jeśli „Polexit Polsce grozi, to ze strony tych, których reprezentuje Tusk. To jego promotorzy chcą Europy dwóch prędkości”. Polska będzie się temu przeciwstawiać „z pełną determinacją”.

Polityka Niemiec przeciwko polskim interesom

Karnowski pytał też o relacje polsko-niemieckie po szczycie w Brukseli. Kaczyński odpowiedział, że jeśli chodzi o relacje między politykami, to nie można niczego zarzucić kanclerz Angeli Merkel. Ale jest też inny poziom, „poziom realiów, a tu nic się nie zmienia. We wszystkich ważnych sprawach Niemcy prowadzą politykę skierowaną przeciwko naszym interesom. Począwszy od polityki historycznej, skończywszy na energetyce”.

Jarosław Kaczyński zapowiedział na koniec, że PiS musi prowadzić politykę, która doprowadzi do wygrania następnych wyborów, „w tym wypadku chodzi o coś więcej. Historia nas jednak goni,do wyborów jest daleko, więcej niż dwa i pół roku. Nie można jednak czekać, trzeba podejmować różnego rodzaju odważne decyzje”.

wyborcza.pl

PONIEDZIAŁEK, 20 MARCA 2017

Ujazdowski: Misiewicza widziałem tylko w telewizji i w Uchu Prezesa, a nie w Europarlamencie

09:35

Ujazdowski: Misiewicza widziałem tylko w telewizji i w Uchu Prezesa, a nie w Europarlamencie

– Gdyby faktycznie działacze partyjni byli zatrudniani w Parlamencie Europejskim, to jest to niewłaściwość, która pociąga za sobą sankcje i przypuszczam, że kary finansowe – mówił Kazimierz Michał Ujazdowski w rozmowie z Konradem Piaseckim w Gościu Radia Zet, komentując doniesienia „Newsweeka” na temat zatrudniania działaczy na „lewych” etatach przez eurodeputowanych PiS.

Ujazdowski zapewnił, że była partia nie namawiała go nigdy do tego. – Widzę, że kolejny raz bohaterem stał się pan Misiewicz. Widziałem tylko w telewizji i w Uchu Prezesa, a nie w Europarlamencie – stwierdził Ujazdowski. – Nie miałem wcześniej o tym pojęcia. Dopiero teksty prasowe unaoczniły mi ten problem – dodał.

Operacja z blokowaniem Tuska nie miała nic wspólnego z polityką narodową i narodową ambicją. To było stoczenie boju na polu sprzecznym z polskim interesem i racją stanu – mówił dalej Gość Radia Zet.

Za tą rozgrywką stała niezdolność psychologiczna prezesa i kierownictwa PiS, by poprzeć Tuska. Oni nie są zdolni uznać, że na arenie europejskiej obowiązują inne reguły. PiS zdecydował się na szkodliwą strategię dla Polski, zdecydowanie pobłądzono – stwierdził Ujazdowski. Jego zdaniem PiS rządzi poprzez eskalację konfliktu i wyznaczenie radykalnej różnicy między rządzącymi a opozycją.

300polityka.pl

Cztery siostry. Prof. Monika Płatek o najważniejszych osobach w życiu

Aleksandra Pezda, 20 marca 2017

Dziadkowie Moniki Płatek z córkami. Zamazana została kochanka dziadka

Dziadkowie Moniki Płatek z córkami. Zamazana została kochanka dziadka (Fot. archiwum rodzinne)

Zapytałam: czy to jest kochanka dziadka? Krewna się zawahała: – My na nią mówiliśmy „przyjaciółka domu”

* O co chodzi w Akademii Opowieści?

* Wyślij zgłoszenie konkursowe

* Zapoznaj się z REGULAMINEM

Babci nie lubiłam. Przede wszystkim dlatego, że dostałam po niej na drugie to paskudne imię – Stanisława. Podobnie zresztą jak mój brat. Napadałam wściekle na moją mamę i ciotki, żeby przestały wreszcie o niej opowiadać. Tak było codziennie: „Co by mama powiedziała” albo „A jak by mama to zrobiła”. Dla nich była drogowskazem, życiowym kręgosłupem. Dla mnie długo przykładem upokorzenia kobiet. Jakaś krewna przyniosła mi kiedyś na uczelnię rodzinną fotografię, są na niej: babcia i jej mąż, ich cztery córki i jeszcze jedna pani. Zapytałam: czy to jest kochanka dziadka? Krewna się zawahała: – My na nią mówiliśmy „przyjaciółka domu”.

Babka

Moja mama i jej trzy siostry – to dzięki nim wiem, skąd się wzięłam, dlaczego jestem taka, jaka jestem. Ale to nie byłoby czytelne bez historii ich matki.

Przez lata butnie uważałam, że babka powinna była od dziadka odejść, zamiast pokornie znosić pijaństwo, przemoc i zdrady. A przecież nawet jej nie znałam, bo umarła przed moimi narodzinami.

Wyszła za mąż, kiedy miała 17 lat, i od razu z niewielkiej wsi koło Grodziska Mazowieckiego przeniosła się z mężem do Warszawy. Dzisiaj 20 minut drogi, ale na przełomie XIX i XX wieku to było jak wyprawa na inną planetę. Taka młodziutka i od razu cios – dwie pierwsze córeczki umierają przy porodzie. Potem zdrowy chłopiec, ale i ten umiera, bo mąż każe karmić dziecko piersią mimo jej grypy. A grypa zabija. Podobno śmierć trzeciego dziecka była powodem, dla którego dziadek zaczął pić. Sądzę raczej, że jako urzędnik bankowy w mieście mógł się wreszcie poczuć panem, więc stawiał kolegom przy każdej okazji.

Przepijał wszystko, a kiedy wracał do domu, wszyscy chowali się ze strachu po kątach. Nie przypadkiem moja matka wybierała swoich partnerów wyłącznie wśród abstynentów.

A babka? Sprzątała, szyła i pokornie utrzymywała dom z tego, co sama zarobiła. Potrzeb było sporo, bo po trzech pierwszych tragediach urodziła jeszcze cztery dziewczynki.

W Akademii Opowieści. Zbigniew Wodecki: Sukcesy oszałamiają, człowiek myśli, że jest mistrzem świata

Natalia

Najstarsza, Natalia, była wiedźmą, choć gdyby babka miała pieniądze na kształcenie dzieci, zapewne zostałaby wybitną lekarką. O ziołach wiedziała wszystko i leczyła nimi chętnie. Z pewnością spłonęłaby na stosie, gdyby się urodziła w czasach, kiedy to jeszcze praktykowano. Trafiła jednak na początek XX wieku, była więc „tylko” niedoceniana.

Przed wojną Natalia miała narzeczonego. To była miłość na całą Starówkę. Dlatego nie dowierzała wróżce, że tego ślubu nie będzie. Jak to? Wszystko już było gotowe, data wyznaczona: 15 września 1939 roku. I kochali się z Jankiem tak mocno… Do dziś myślę, że gdyby nie dociekliwość ciotki i głupia wiara we wróżenie z gwiazd, może by ta wojna nie wybuchła?

Ślub się oczywiście nie odbył, a Janek już z wojny nie wrócił. Nie zginął, ale jakimiś kolejami wojskowego losu dotarł aż na Tasmanię. Chciał sprowadzić Natkę, oczywiście, ale to się nie udało. Nie wiem już dokładnie dlaczego – najpewniej nie było jej stać na tę podróż.

Została więc sama, aż do 60. urodzin, kiedy jednak postanowiła wyjść za mąż. Była z pokolenia, które kobietę bez męża uważało za niepełnowartościową, i chyba chciała sobie jeszcze zasłużyć na ludzki szacunek. Byłam świadkiem na tym ślubie i pamiętam, że mój ojciec powiedział w kościele na głos: – Już ksiądz bardziej do niej pasuje niż ten chłop.

I miał rację. Dziesięć lat później rozwodziłam moją ciotkę. Dlaczego dziwne? To nie był zły człowiek ten jej mąż, tylko taki po prostu nijaki. Skupiał się na konfiturze i zupach, a ona jednak była wiedźmą.

W Akademii Opowieści. Grażyna Plebanek: Mama nauczyła mnie trwać przy przyjaciołach i nie zginać karku

Konfitury i sernik

Bo też i ciotki potrafiły gotować! Ich sernik z prawdziwym kajmakiem, z mleka z odrobiną cukru i prawdziwą wanilią, którą nie wiem skąd zdobywały w tych latach 60. i 70., był słynny na całą okolicę. Kolejny majstersztyk – marynowane grzybki – padał z kolei najczęściej moim łupem. – Monisiu, pamiętaj, nie jesteś sama przy stole – to słyszałam od mojej mamy najczęściej. Albo ogórki konserwowe, dżemy, pieczone schaby i zupy: ogórkowa, pomidorowa, rosół. Czuję ich zapach do teraz. Co z tego, kiedy niczego się od nich nie nauczyłam, bo mi zawsze podsuwały gotowe.

Dzięki ciotkom funkcjonowałam w – jak to się mówi – rozszerzonej rodzinie. We trzy żyły w mieszkaniu po swoich rodzicach, przy Lwowskiej 10. Uwielbiałam tam być, zostawać z nimi na noc. Przez całe dzieciństwo miałam takie poczucie, że one są dla nas – dla mnie i mojego brata. Ciotki były też blisko kościoła, ale w taki uczciwy, dobry sposób. Nie pamiętam, żeby mnie kiedykolwiek krytykowały czy „prostowały”. Oczywiście musiałam z nimi biegać na te wszystkie nowenny o piątej nad ranem, ale z ciotkami to było bardzo przyjemne. No i ciotki jako pierwsze miały telewizor.

Nigdy bym nie powiedziała, że były samotne. Raczej samodzielne. Zawsze otoczone chmarą życzliwych ludzi.

W Akademii Opowieści. Jerzy Owsiak: Z żoną jestem blisko na co dzień. Kłócimy się, ale podstawą naszej relacji jest zaufanie

Irena

Druga siostra. Wyglądała jak Marlena Dietrich – szczupła, długie nogi. Jej perlisty śmiech dźwięczy mi w uszach do dziś. Natalia grała na mandolinie, a Irena śpiewała do tego piosenki Wiery Gran. Imieniny Ireny były stałym punktem w roku liturgicznym naszej rodziny, jak również całej okolicy. Do malutkiego mieszkanka na Lwowskiej przychodziło wtedy kilkadziesiąt osób i każdy przynosił kwiaty. Do tradycji należało, że po wyjściu gości ciotki ustawiały wokół stołu te wszystkie kwiaty, jak przy katafalku, a na stole kładła się Irena i składała ręce. Robiły jej zdjęcie, żeby była ładna pamiątka z przyszłego pogrzebu. Kurczę, nie mam tych zdjęć, gdzie one się podziały.?

Przed wojną miała chłopca, którego odbiła jej koleżanka. Mówiła mi, że jeszcze długo potem uginały się pod nią nogi, gdy go widziała na Lwowskiej. Romantycznie. Kiedy się jednak dowiedziałam, że on miał w sumie ze trzy żony, szybko postanowiłam – nigdy nie będę żyć niezrealizowaną miłością, skoro i tak w prawdziwym życiu to się przeradza w prozę.

Irena zawsze bardziej dbała o innych niż o siebie. Co zresztą ma ścisły związek z losem kolejnej z sióstr – Krystyny. Irena przyjęła na siebie zadanie opieki nad Krystyną na całe życie. I nigdy tego nie traktowała jako ciężar.

Lwowska 10

To było malutkie mieszkanko: jeden pokój, kuchnia, toaleta, brak łazienki. Nawet dla moich trzech ciotek wydawało się ciasne, a zaraz po wojnie żyła w nim, niech policzę: babka z mężem i trzema córkami, moja mama z synem, swoją teściową i siostrą zmarłego męża wraz z jej mężem. I jeszcze brat dziadka, Janek, ze swoją żoną. A, był też wielki pies. Nigdy się nie dowiedziałam jak to było możliwe. Mama zawsze odpowiadała: takie były warunki.

W pokoju stały dwa tapczany i rozkładana amerykanka, niewielki stół, półka z książkami, obrazy, fotografie i oczywiście kapliczka Matki Boskiej. Kiedy po śmierci ciotek likwidowaliśmy Lwowską, mój mąż znalazł w jakiejś puszce po kaszy zwitek banknotów. Udało się z tego wykształcić dwie osoby z dalszej rodziny. Myślę, że ciotki byłyby zadowolone.

W Akademii Opowieści. Po śmierci syna oddała jego organy do przeszczepu. Szpital co roku informuje, jak żyją osoby, które je dostały

Krystyna

Najmłodsza. To o nią najbardziej martwiła się babcia, zanim w wieku 54 lat umarła na zawał. Był powód. To się stało w 1944 roku, Krysia miała 11 lat – bombardowanie Starówki. Nie wiem już dokładnie, dlaczego akurat ona uległa temu wypadkowi. Czemu nie było przy niej nikogo – może reszta rodziny gdzieś pracowała? W każdym razie Krysię przysypało, a kiedy po dziesięciu dniach wydobyto ją ciągle żywą, potraktowano to jako cud. Niestety, cudu nie wystarczyło na więcej niż zachowanie życia. Rozwój umysłowy Krysi zatrzymał się w tamtym momencie i już zawsze zapisywała swoje zeszyty do piątej klasy, do szóstej nigdy nie przeszła.

Po wojnie Krysia została odwieziona do Tworek, chyba w nadziei na wyleczenie. Siostry pojechały ją odwiedzić i wyprowadziły na spacer na szpitalnym wózku. To Irena uchyliła kocyk, którym pielęgniarki okryły pacjentkę, i zobaczyła odleżyny. Nikomu nic nie tłumaczyły, pojechały tym wózkiem do domu. Krysia nigdy nie wróciła do szpitala.

Pamiętam, że w kuchni przy Lwowskiej zawsze grało radio. Tam spędzała całe dnie, ze swoimi nieodłącznymi zeszytami i książkami. Udawała się samodzielnie jedynie do kościoła św. Barbary, cukierni na Mokotowskiej i z psem na pola, gdzie jeszcze nie stała Politechnika, oraz trzy razy w tygodniu do biblioteki.

Maria

Moja mama. Jako jedyna z sióstr założyła rodzinę, zresztą dwukrotnie. Jej pierwszy ślub odbył się w czasie wojny. Mój brat robił o to pretensje przez całe życie. Właściwie nie o ślub, ale o to, że zaszła w ciążę, co naraziło jej dziecko – czyli mojego brata we własnej osobie – na narodziny i życie w niekomfortowych warunkach. Na przykładzie mojego brata okazuje się w istocie, jak niekomfortowe warunki narodzin determinują jednak życie człowieka. Przez „niekomfortowe” rozumiem narodziny na oddziale doktora Mengele w Oświęcimiu.

To było już po powstaniu warszawskim. Mamę i jej męża z jego rodziną wysłali do obozów. Kobiety do Oświęcimia, mężczyzn do Mauthausen. On zmarł miesiąc przed wyzwoleniem, jego ojciec dwa tygodnie później. Kobiety ocalały.

Wbrew oczekiwaniom dzieci w Oś-więcimiu rodziły się zdrowe. Niestety, szybko umierały, najczęściej na dyfteryt, czasem ogryzione przez szczury, gdy jakaś wycieńczona matka nieuważnie przysnęła. Moja mama miała 22 lata. Wykarmiła swojego syna i dwoje innych dzieci. Więźniarki nadawały jej dziecku imiona tych, które zmarły, żeby nie uległy zapomnieniu. Brat miał więc kilka imion, nie tylko to po babce. Po wojnie, w 1946 roku, wygrał konkurs na najmilsze dziecko Polski, dzięki temu mamą zajęli się lekarze. W tym sensie mojemu bratu zawdzięczam swoje życie. Bo po wojnie w mojej matce kochało się wielu mężczyzn, ale wybrała mojego ojca, bo tylko on nie pił i nie lubił alkoholu.

W Akademii Opowieści. Anna S. Dębowska: Dziadek kochał operę. Mam to po nim

Imiona

W końcu przestałam się czepiać imienia Stanisława. Moja babka przecież dokonała w swoim życiu skoku cywilizacyjnego. Nie wiem, czy ja miałabym siłę. Pomimo pijaństwa dziadka i ekstremalnie trudnych warunków życia umiała stworzyć dzieciom ciepły dom i dać miłość. To się babci na pewno udało: jej córki kochały się i wspierały wzajemnie przez całe życie.

Moja mama przekazała mi ciekawość świata i pęd do wiedzy – w domu dużo ważniejsze było poczytać, niż podać obiad. Czy to znowu z powodu babki, która w dzieciństwie sprzątała nie za pieniądze, ale za naukę czytania?

Swojej pierwszej córce dałam imię po mamie – Maria. Druga nie pozostawiła mi wyboru – urodziła się dokładnie w tym samym dniu i o tej samej godzinie co ciotka Natalia, tyle że 80 lat później. Moje Natalie zdążyły się jeszcze poznać, zanim ciotkę wysłali na tamten świat lekarze, bo uznali, że 85 lat to za dużo, żeby leczyć.

Irena umarła na czerniaka w wieku 70 lat, Krysia oczywiście kilka miesięcy po niej – były w końcu nierozłączne.

To nie fair

Muszę jeszcze coś wyjaśnić. Zdecydowałam się opowiedzieć o babce Stanisławie i jej córkach, bo były dla mnie najważniejsze, choć w sposób nie od razu oczywisty. A przecież są osoby, o których powiem: sens mojego życia. To moje córki, ich mężowie, wnuczka oraz mąż. Nie mogłabym też pominąć przyjaciół. Tym bardziej że mam trudność w nawiązywaniu głębokich relacji – nie przez przypadek moją przyjaciółkę znam dosłownie od żłobka. Jest więc Tania, jest Witek, ale pewnie Renata czy Grażyna by się poczuły dotknięte, gdybym je pominęła, i miałyby podstawę.

„Gazeta” ma taki cel: ludzie rozpoznawalni opowiadają o swoim życiu. No i zgoda, choć przyznam, że nie lubię być w tej grupie. To nie fair wobec tych, którzy są wielcy, a pozostają poza zasięgiem wszelkich świeczników. W związku z tym obrałam sobie w ich imieniu taki cel: opowiem o bliskich mi kobietach. Być może moja opowieść będzie jedyną okazją, żeby o nich publicznie wspomnieć.

Prof. Moniki Płatek, wysłuchała Aleksandra Pezda

CV: prof. Monika Płatek
– prawniczka, nauczycielka akademicka, feministka, profesor nadzwyczajny Uniwersytetu Warszawskiego

KONKURS Z NAGRODAMI:

Kim jest najważniejszy człowiek w twoim życiu

Stałeś się dzięki niemu lepszy, mądrzejszy, bardziej wartościowy. Kim on jest, co dla ciebie znaczy?

Opowiedz nam o nim, razem napiszmy jego historię. Może to właśnie twój bohater będzie tak interesujący, że pozna go cała Polska. Daj mu szansę, zasługuje na to.

Aby pomóc w pracy nad waszymi opowieściami, wyruszamy w Polskę, by uczyć pisania. Chcemy bohaterów pełnych życia, z krwi i kości. Takich, o jakich milczą podręczniki, a przecież dla was najważniejszych. Nasi dziennikarze Mariusz Szczygieł, Michał Nogaś i Włodzimierz Nowak zapraszają na warsztaty Akademii i poświęcą waszym opowieściom dużo więcej czasu niż akademicki kwadrans.

Serwis: AKADEMIA OPOWIEŚCI

Prace do 8 tys. znaków przyjmujemy do 31 marca 2017 r. I nagroda będzie miała wartość 5 tys. zł, II – 3 tys. zł, III – 2 tys. zł

wyborcza.pl

Ucho Prezesa 9. Wreszcie przychodzi pani premier. Dostaje zadanie: okiełznać Antoniego

mko, 20.03.2017

Ucho Prezesa 9

Ucho Prezesa 9 (You Tube /Ucho Prezesa)

Ucho Prezesa 9 jak co poniedziałek pojawiło się w sieci, dostępne dla wszystkich, bezpłatnie. Tym razem u Prezesa pojawia się pani Premier, która dostaje zadanie ostatniej szansy.

„Okiełznać Antoniego” – ten cel musi osiągnąć pani premier, jeśli chce udowodnić, że ma w rządzie coś do powiedzenia. Padają bowiem zarzuty, że wszyscy włażą jej na głowę, a ona się na to zgadza.

– Oni się boją tylko pana – odpowiada na to „pani Beata”.

– W takim razie, do czego pani jest mi potrzebna? – ripostuje Prezes, by potem dać jej zadanie ostatniej szansy związane z „ministrem wojny”.

Ucho Prezesa 9 – zobacz odcinek

 

„Ucho Prezesa” to miniserial polityczny, stworzony przez Roberta Górskiego, lidera Kabaretu Moralnego Niepokoju. Od kilku tygodni zamiast premiery od razu w serwisie You Tube, gdzie mogą go oglądać bez opłat wszyscy, kilka dni wcześniej jest udostępniany w serwisie streamingowym.

Jak wygląda kwestia oglądalności? Widać, że wcześniejsze odcinki w You Tube oglądane były 6-7 mln razy, natomiast po zmianach średnia oglądalność bezpłatnie udostępnianego „Ucha Prezesa” to ok. 3,5 mln. Nie wiadomo, ile osób zdecydowało się nie czekać na darmowe udostępnienie i ogląda „Ucho Prezesa”, płacąc abonament.

A teraz zobacz: Mięśnie Hugh Jackmana, piękna Emma Watson i hollywodzka gwiazda w roli Polki. W marcu w kinach

 

gazeta.pl

PONIEDZIAŁEK, 20 MARCA 2017

Dera: Prezydent nie jest komentatorem życia publicznego

08:53

Dera: Prezydent nie jest komentatorem życia publicznego

Prezydent nie jest komentatorem życia publicznego. Wypowiada się przecież we wszystkich ważnych sprawach dla naszego kraju i trudno wypowiadać się prezydentowi chociażby w sprawie ostatniego szczytu jako komentator w sytuacji, kiedy było to działanie rządowe i to uzgodnione – mówił Andrzej Dera w rozmowie z Krzysztofem Ziemcem w „Kwadransie politycznym” TVP1.

08:47

Gliński: Jest wiele obszarów, którymi Misiewicz mógłby się zająć w ciszy gabinetów

– Zgodzę się z opinią, że powinien zniknąć ze sceny publicznej. Nawet jeżeli nie zrobił tego, co mu się przypisuje to jest duże obciążenie wizerunkowe dla nas. Nie ma sensu brnąć w ten problem. Jest wiele obszarów działalności, którymi mógłby się zająć w ciszy gabinetów i wiele pożytecznych rzeczy dla Polski jeszcze można zrobić. Z tego co ja wiem, to zresztą on nie jest już na pierwszej linii frontu – powiedział w „Porannej rozmowie RMF” Piotr Gliński.

08:44

Dera: Nie ma mowy o wielkim konflikcie między PAD a Macierewiczem

Jakiż to może być wielki konflikt, jeżeli prezydent bardzo często spotyka się z ministrem obrony w Pałacu. Te spotkania się odbywają, są rozmowy i uzgodnienia. Nie ma mowy o jakimś wielkim konflikcie. Te opinie wypowiadają te osoby, które są sfrustrowane tym, że nie rządzą, bo były minister Tomasz Siemoniak jest jakby rzecznikiem i ma kompletną wiedzę na temat tego, co dzieje się w polskiej armii. Nawet wie, dlaczego są przyczyny osobiste, próbuje insynuować. To taka rozgrywka tych, którym się nie udało – mówił Andrzej Dera w rozmowie z Krzysztofem Ziemcem w „Kwadransie politycznym” TVP1.

08:43

Gliński o tym, czy zagrożona jest pozycja min. Szyszki: Bez komentarza

– Dwukrotnie wypowiadałem się w kwestii wycinki drzew. Szybko udało mi się przez rząd przeprowadzić nowe prawo ws. zieleni zabytkowej, szybko to zablokowaliśmy. W tym tygodniu zmieniamy ustawę [Szyszki] – powiedział w „Porannej rozmowie RMF” Piotr Gliński.

Zapytany o to, czy zagrożona jest pozycja min. Szyszki odpowiedział: Bez komentarza. Jak dodał: Ja bardzo lubię ministra Szyszkę, znamy się od wielu lat, byliśmy kiedyś po dwóch stronach barykady, ja byłem ekologiem protestującym przeciwko decyzjom, a teraz współpracujemy, też krytycznie rozmawiamy o pewnych rozwiązaniach czy niedociągnięciach.

08:35

Magierowski: Musiałby się zdarzyć jakiś kataklizm, żeby Schetyna został premierem

Musiałby się zdarzyć jakiś kataklizm, żeby Grzegorz Schetyna został premierem. Myślę, że Polacy sobie nie życzą, by zaszła akurat dziś zmiana na stanowisku premiera i w rządzie, ponieważ są zadowoleni z działań premier Beaty Szydło. Wystarczy popatrzeć na niektóre wskaźniki dotyczące choćby wzrosty gospodarczego, spadającego bezrobocia, rosnącej konsumpcji, to jest niewątpliwie związane z programem „500+”. Polacy są na tyle zadowoleni z rządów Beaty Szydło, że nie sądzę, żeby poparli Grzegorza Schetynę na stanowisko premiera, więc myślę, że ten ruch [wniosek o wotum nieufności] będzie dla większości społeczeństwa niezrozumiały – mówił „Gość poranka” TVP Info Marek Magierowski.

08:34

Gliński: Mała ustawa abonamentowa w ciągu 2-3 miesięcy

– 6-8 zł miesięcznie będzie wynosił abonament. Chcielibyśmy, aby od 1 stycznia 2018 tak było. Ale nie wiadomo czy zdążymy. To wymaga notyfikacji [do KE]. Dlatego teraz prowadzimy prace nad małą ustawą abonamentową, aby poprawić teraz ściągalność abonamentu. Jest szansa, że to potrwa 2-3 miesięcy – powiedział w „Porannej rozmowie RMF” Piotr Gliński.

08:23

Gliński: Jeżeli będziemy wchodzili w bufonadę, jeżeli będziemy popełniać błędy, to będzie główny powód utraty poparcia

– Przeciwnikiem rządu jest też sam rząd. Jeśli będziemy wchodzili w bufonadę, jeżeli popełniali błędy to będzie główny powód utraty naszego poparcia. Jesteśmy świadomi tego niebezpieczeństwa, że każdej partii politycznej najbardziej grożą własne błędy – powiedział w „Popołudniowej rozmowie RMF”

08:16

Gliński: Być może do połowy roku przedstawimy projekt dekoncentracji rynku medialnego

– Nad dekoncentracją rynku medialnego są prowadzone prace. Te prace prowadzi zespół, w którym są przedstawiciele mojego ministerstwa, urzędu konkurencji i KRRiTV. Chodzi o to, by tak jak we większości krajów cywilizowanych – przynajmniej w Europie – jedna grupa medialna nie dominowała na rynku. Nie oszukujmy się: w Polsce poprzez te dwadzieścia kilka lat nieroztropnej polityki doprowadzono do tego, że pewne rynki mediów są opanowane zbyt silnie albo przez tą samą grupę medialną, albo kapitał, który ma narodowość. Kapitał posiada nie tylko narodowość, ale i poglądy. Im więcej będzie takich wypowiedzi jak RASP, to będziemy to przyspieszali. Być może do połowy roku przedstawimy projekt. – powiedział w „Porannej rozmowie RMF” Piotr Gliński.

07:56

Petru: Schetyna jest osobą trudną w kontaktach. Nie szuka porozumienia

[Grzegorz Schetyna] jest na pewno osobą trudną do kontaktu, w kontaktach. Nie szuka porozumienia i wydaje mi się, że to błąd taktyczny i strategiczny Platformy, bo pokazują się jako ugrupowanie, które nie jednoczy – mówił Ryszard Petru w rozmowie z Bogdanem Rymanowskim w „Jeden na jeden” TVN24.

07:53

Petru: Prawdopodobnie dojdzie do spotkania Lubnauer z Neumannem

Z tego, co wiem w kwestiach parlamentarnych prawdopodobnie będzie miało miejsce spotkanie Katarzyny Lubnauer z Sławomirem Neumannem. Oczekujemy od nich expose czyli informacji, co będzie w tym konstruktywnym wotum nieufności. Nie mam pojęcia [kiedy dojdzie do spotkania]. Lubnauer czeka na telefon. Jesteśmy otwarci – mówił Ryszard Petru w rozmowie z Bogdanem Rymanowskim w „Jeden na jeden” TVN24.

07:48

Petru o badaniu RZ: To efekt Tuska. Sondaże są jak koniunktura. Raz jest trudniej, raz lepiej

To efekt Tuska. Platforma zyskała na tym, że PiS wypromował Tuska, blokując go w Europie. Donald Tusk nie był z Nowoczesnej, był jednak kiedyś w Platformie, potem przejął ją jego konkurent. Ludzie oczekują od nas więcej – konkretnego programu, rozwiązania na przyszłość. Sondaże są jak koniunktura. Raz jest trudniej, raz lepiej. Ważne, żeby w trudnych czasach sobie dobrze radzić i uważam, że kluczową kwestią jest pokazanie że jesteśmy tymi, którzy są w stanie łączyć, a nie dzielić – mówił Ryszard Petru w rozmowie z Bogdanem Rymanowskim w „Jeden na jeden” TVN24, komentując sondaż dla „Rzeczpospolitej”.

07:41

Petru: Schetyna jest w pułapce. Zgłaszając siebie jako kandydata zapomniał, że mógłby to ustalić z opozycją

Czekam na expose Grzegorza Schetyny, bo – jak rozumiem – Platformie zależy na tym, aby wszyscy poparli wniosek. Przecież nie będziemy głosować w ciemno. Uważam, że na razie Schetyna jest w pułapce, bo zgłaszając siebie jako kandydata zapomniał, że mógłby to ustalić z opozycją. To zły prognostyk na przyszłość, bo ludzie na spotkaniach domagają się wspólnego działania opozycji. Mówią, że widzą taką potrzebę, że jedynym sposobem na obalenie rządów PiS jest wspólne działanie, a dwa – mówią, że już nie chcą słuchać, jak zły jest PiS, bo każdy to słyszy, tylko oczekują programu na przyszłość. My jako Nowoczesna taki program mamy – mówił Ryszard Petru w rozmowie z Bogdanem Rymanowskim w „Jeden na jeden” TVN24.

07:36

Szefernaker: Należy dążyć do większej samodyscypliny. Trzeba wyciągać wnioski z sytuacji, których opinia publiczna nie rozumie

Nie można prowadzić polityki w oparciu o sondaże, ale należy je obserwować i wyciągać wnioski. (…) Jestem przekonany, że [potrzebna jest] większa samodyscyplina i do tego trzeba dążyć. Odpowiedzialna władza powinna wyciągnąć wnioski z sytuacji, które opinia publiczna nie do końca rozumie. My jesteśmy odpowiedzialną władzą – mówił w „Sygnałach Dnia” PR1 Paweł Szefernaker.

300polityka.pl

 

Był prokuratorem Międzynarodowego Trybunału Karnego. Teraz ma pomóc w sprowadzeniu wraku tupolewa

past, 20.03.2017

Luis Moreno-Ocampo, były główny prokurator Międzynarodowego Trybunału Karnego

Luis Moreno-Ocampo, były główny prokurator Międzynarodowego Trybunału Karnego (Fot. Estonian Foreign Ministry/CC BY 2.0)

Oskarżał m.in. dyktatorów i zbrodniarzy wojennych, wydał nakaz aresztowania Muammara Kaddafiego. Teraz Luis Moreno-Ocampo podpisał kontrakt z Antonim Macierewiczem. Ma pomóc w sprawie wraku Tupolewa – podaje „Dziennik”.

 

– Umowę z Antonim Macierewiczem podpisaliśmy w ostatnim tygodniu – mówi w wywiadzie dla „Dziennika Gazety Prawnej” Moreno-Ocampo.

Argentyński prawnik jeszcze w swoim kraju pracował m.in. przy śledztwie wobec wojskowej dyktatury. W 2003 roku został Głównym Prokuratorem Międzynarodowego Trybunału Karnego. Przez dziewięć lat pracy zajmował się ściganiem dyktatorów i zbrodniarzy wojennych. Prowadził śledztwo m.in. w sprawie libijskiego przywódcy Muammara Kaddafiego.

Obecnie prawnik prowadzi firmę consultingową, która zajmuje się „strategią rozwiązywania skomplikowanych konfliktów”.

„Mój wkład w działania będzie bezstronny”

Teraz prawnik ma pomóc polskiemu rządowi w próbach odzyskania wraku tupolewa, który rozbił się pod Smoleńskiem. Jak mówi, jego umowa dotyczy także „relacji polsko-rosyjskich w tej sprawie”.

 – Będę zapewniał niezależną i bezstronną opinię, opartą na prawie międzynarodowym, aby doprowadzić do zwrócenia wraku samolotu – mówi w rozmowie z Magdaleną Rigamonti. Podkreśla, że zdaje sobie sprawę z kontrowersji i konfliktu w Polsce wokół katastrofy. – Mój wkład w działania będzie bezstronny – zapewnia  Moreno-Ocampo.

– Nie obiecałem polskiemu rządowi sukcesu, obiecałem tylko, że spróbuję pomóc – dodaje.

Wysłaliśmy do Ministerstwa Obrony pytania o współpracę z Luisem Moreno-Ocampo i czekamy na odpowiedź.

gazeta.pl

Wszystkie media w rękach Kaczyńskiego. PiS chce zdążyć z repolonizacją przed wyborami

Wojciech Czuchnowski, Agnieszka Kublik, 20 marca 2017

DOMINIK SADOWSKI

PiS chce repolonizacji mediów. Żeby wygrać wybory samorządowe Profesor Mikołaj Cześnik: PiS ma silne poparcie na wsiach, ale w gminach czy powiatach będzie trudniej. Potrzebuje lokalnych mediów

„Nie może być tak, że przestrzeń bardzo delikatnego biznesu jest w rękach kapitału nienarodowego” – tak o polskiej prasie znajdującej się „w niemieckich rękach” mówi wiceminister kultury Jarosław Sellin.

W czwartek sprawą zajmie się sejmowa komisja kultury i środków masowego przekazu. Minister kultury ma na niej m.in. zdać relację z prac nad „repolonizacją”. Zapowiadała ją w lutym członkini komisji Barbara Bubula (PiS), felietonistka Radia Maryja: – Jest to decyzja o charakterze strategicznym. Jeśli trzeba, znajdzie się sposób na rozbijanie monopolu zagranicznych grup medialnych, np. na odbieranie im gazet – mówiła dla portalu WirtualneMedia.pl.

Sellin, który wystąpił w sobotnich „Wiadomościach” TVP, na sugestię, że „któryś z koncernów dobrowolnie pozbędzie się udziałów, które kupi skarb państwa”, odparł, że „tak byłoby lepiej”. – Ale jeśli uznamy, że jakieś mechanizmy przyspieszające nie będą łamać prawa, to i takiego scenariusza byśmy nie wykluczali. Istotne fragmenty mediów są w rękach kapitału zagranicznego z jednego kraju – twierdzi wiceminister.

Repolonizacja czyli przejęcie władzy

Polityków prawicy i rządzącego PiS od lat uwiera to, że koncerny z siedzibą w Niemczech – Axel Springer, Neue Passauer Presse, Bauer – są wydawcami znacznej części prasy w Polsce, w tym ok. 90 proc. dzienników regionalnych, które w latach 90. Passauer wykupywał od spółdzielni dziennikarskich, tworząc dziś grupę Polska Press. To 20 dzienników w 15 województwach i 100 lokalnych tygodników o łącznym dziennym nakładzie ponad 1 mln egzemplarzy.

O planach „wykupienia polskich gazet od Niemców” pisaliśmy jesienią 2016 r. Z naszych informacji wynikało, że kupującym miał być bank PKO BP.

Proces miał być „dopięty na 2018 rok”. – Chodzi o to, by mieć w regionach przychylne media przed wyborami samorządowymi – twierdził jeden z menedżerów Polska Press.

– Repolonizacja to po prostu przejęcie władzy w mediach. Operacja podobna do tej, którą wcześniej przeprowadzono w skali ogólnopolskiej na mediach publicznych – mówi Mikołaj Cześnik, socjolog z Uniwersytetu SWPS i Fundacji Batorego. – PiS chce zagwarantować sobie zwycięstwo w wyborach samorządowych. Ma silne poparcie na wsiach, ale w gminach czy powiatach będzie trudniej, bo tu są mocne komitety lokalne. Media lokalne to w tej „średniej Polsce” często jedyne, które przekazują informacje o tym, co się dzieje w mieście, gminie czy powiecie.

Dla PiS takie media to byłaby idealna tuba propagandowa.

Cel: Axel Springer. Poszło o Tuska

Władzy bardzo się też nie podoba niemiecko-szwajcarski Ringier Axel Springer (RASP) wydający m.in. „Fakt”, największy tabloid w kraju, oraz krytyczny wobec PiS „Newsweek”.

Nasz informator twierdził jesienią, że „przez jednego z warszawskich prawników oraz osobę z rodziny wysoko postawionego polityka PiS robione było podejście pod oba tytuły”. Ich wykup miała przeprowadzić Grupa PZU.

Zobacz: Jethon, Kublik i Lewicka w „Studio pod parasolką”. Zaprasza Dorota Wysocka-Schnepf

Spotkali się ze stanowczą odmową, a na spotkaniach z kadrą i szefami redakcji właściciele podkreślali wartość niezależnego dziennikarstwa.

Teraz temat wraca. Pretekstem jest ujawniony w „Wiadomościach” TVP list do pracowników Axel Springer Polska napisany przez ich szefa Marka Dekana. Powstał po klęsce, jaką rząd poniósł w Brukseli, próbując zablokować powtórny wybór Donalda Tuska na szefa Rady Europejskiej. „Razem z Tuskiem wygrali Polacy – wszyscy ci, którzy są dumni z przynależności do Unii. Co do przegranych w tym starciu, to obok Jarosława Kaczyńskiego znalazła się dobra reputacja Polski jako rzetelnego partnera w UE” – napisał Dekan.

Od kilku dni tematem „niemieckich instrukcji dla polskich dziennikarzy” zajmują się prorządowe media. Rzeczniczka klubu PiS Beata Mazurek nazwała list „niedopuszczalnym, oburzającym i skandalicznym”. A szef klubu Ryszard Terlecki stwierdził, że „w związku ze skandaliczną ingerencją zagranicznego wydawcy w polską politykę podejmujemy różne działania”. Interwencję u władz niemieckich zapowiedziało też MSZ, które już „wyraziło zaniepokojenie”.

RASP odpowiada: „Oskarżenie, jakoby Mark Dekan instruował naszych dziennikarzy, jak powinni informować o rozwoju sytuacji politycznej, i że wywierał na nich jakąkolwiek presję, jest całkowicie fałszywe i nie do zaakceptowania. Jego newsletter do pracowników odnosi się do najnowszych wydarzeń wewnątrz naszej firmy, a ponadto do wydarzeń w polityce i gospodarce, które mają znaczenie dla nas jako firmy medialnej. W tym kontekście Mark Dekan przypomniał o wartościach, jakim hołdujemy w firmie, które oparte są na wolności mediów, wolności wypowiedzi i zjednoczonej Unii Europejskiej” – czytamy w komunikacie spółki.

W firmie nastroje są fatalne. – Dalej mówimy ludziom o niezależności, wartościach europejskich i wolności słowa, ale nie mamy pewności, co zrobi spółka, gdy władza zwiększy presję – mówi jeden z menedżerów. – Już teraz odczuwamy brak ogłoszeń ze spółek skarbu państwa, a przecież rząd może naciskać inaczej. Na przykład wymuszać na wydawcach zmiany w składach redakcji na dziennikarzy i redaktorów sprzyjających PiS.

wyborcza.pl