Przepowiednia Kazimierza Kutza sprawdza się
Sprawdza się przepowiednia Kazimierza Kutza, iż prof. Andrzeja Rzeplińskiego czeka pokazowy proces. Wszczęte zostało śledztwo przeciw prezesowi Trybunału Konstytucyjnego z powiadomienia pisowskiego sędziego Mariusza Muszyńskiego, wybranego nielegalnie przez obecny Sejm i zaprzysiężonego nocą przez uległego prezesowi PiS, prezydenta Andrzeja Dudę.
Zbigniew Ziobro naprędce donos Muszyńskiego skierował do zasłużonej dla niego prokuratury regionalnej w Katowicach. Śledztwo prowadzi prokurator, który maczał swoje ręce w IV RP – Ireneusz Kunert. I te ręce tamtym czasem ociekają dotychczas.
Nie wróży to niczego dobrego prawu, nie wróży to niczego dobrego dla Polski. Wchodzimy w najgorszy etap, który przerabialiśmy w IV RP lat 2005-2007. Obsada jest ta sama, prokuratorzy ci sami, jak ów Kunert. Horror. To w tej prokuraturze prowadzono śledztwa przeciw Barbarze Blidzie, przeciw Dochnalowi, Kwaśniewskim i lekarzom, gdy Ziobro wszedł w ostry konflikt z nimi. Nie muszę nikogo przekonywać, jakich rozmiarów politykiem i prawnikiem jest Zbigniew Ziobro. Tacy ludzie kierują się tylko kompleksami, a mając przy tym wielką władzę, prędzej czy później doprowadzają do sytuacji, jak z Barbarą Blidą.
To nie są strachy na Lachy, strachy na prof. Rzeplińskiego, to jest straszenie instytucji demokratycznych, to jest straszenie Polaków, którzy ujmują się za Konstytucją, za prawem i sprawiedliwością ludzką. To jest „wystraszanie” z Polski standardów demokratycznych i zachodnich, o które dopominają się Komisja Wenecka, Komisja Europejska, Parlament Europejski, a ostatnio prezydent USA Barack Obama.
IV RP przetrwała i teraz wyłazi spod kamienia na światło dzienne. Dla Polski może to skończyć się tylko źle. Prokuratorskie Katowice to odpowiednik „dobrej zmiany” w stadninie koni w Janowie Podlaskim. Ten sam tętent i rżenie. I taki jest PiS na każdym dostępnym polu. Nie znasz się na koniach, zapisuj się do PiS, z woźnicy zrobią prezesa stadniny. I tak dalej, i tak dalej…
Waldemar Mystkowski
Hipokryzja #PISorg, celebrującej miesięcznice na pokaz, a tak wygląda miejsce katastrofy smoleńskiej poniżej relacja
Sąd skazał b. szefa kancelarii prezydenta Lecha Kaczyńskiego. Ujawnił raport ABW
Piotr Kownacki został skazany przez stołeczny sąd rejonowy za ujawnienie „Dziennikowi” raportu ABW z wizyty prezydenta w Gruzji w 2008r. (fot. Piotr Augustyniak / AG)
Wyrok Sądu Rejonowego dla Warszawy-Śródmieścia jest nieprawomocny. Zapadł we wtorek. Jego uzasadnienie było niejawne. Kownacki został oskarżony o to, że 27 listopada 2008 r. w siedzibie Kancelarii Prezydenta jako funkcjonariusz publiczny – szef tej kancelarii – ujawnił osobie nieuprawnionej informację niejawną stanowiącą tajemnicę służbową.
Chodziło o poufny raport ABW dotyczący incydentu związanego z oddaniem strzałów w pobliżu kolumny prezydentów Polski i Gruzji w miejscowości Achalgori, przy granicy z Osetią Południową 23 listopada 2008 r. Konwój samochodów z prezydentami Lechem Kaczyńskim i Micheilem Saakaszwilim został zatrzymany przy granicy z Osetią Południową. Rozległy się strzały. Nikomu nic się nie stało. Prezydenci, którzy jechali z Tbilisi do jednego z osiedli przy granicy z Osetią Płd., zawrócili do stolicy Gruzji.
Raport ABW miał kilkanaście ponumerowanych kopii – w tym jedną przeznaczoną dla Kancelarii Prezydenta. Każda kopia była opatrzona szczególnym znakiem. Pod koniec listopada raport został ujawniony w mediach – kopia znalazła się na stronach internetowych „Dziennika”. ABW znalazło źródło przecieku, bo raport był oznaczony.
W śledztwie Kownacki się nie przyznał. W mediach mówił, że „próba obarczenia go odpowiedzialnością za ujawnienie poufnej informacji traktuje jako polityczną prowokację”. W innej wypowiedzi ocenił, że informacje o ujawnieniu tajemnic dziennikarzom miały odwrócić uwagę od meritum sprawy, za które uważał to, że raport ABW był „wątpliwej jakości”.
„Dziennik”, który ujawnił raport, pisał wówczas, że najprawdopodobniej incydent w Gruzji został wykreowany przez stronę gruzińską, by obciążyć stronę rosyjską. Wytknięto też, że Gruzini nie zadbali o bezpieczeństwo polskiego prezydenta. Sam Lech Kaczyński sugerował, że strzały oddali Rosjanie z pobliskiego posterunku. Szef rosyjskiego MSZ Siergiej Ławrow uznał zdarzenie za prowokację gruzińską. Dzień po powstaniu raportu Osetyjczycy przyznali, że strzelali w powietrze, aby zatrzymać kolumnę samochodów z Gruzji. Teraz sąd rejonowy uznał Kownackiego za winnego ujawnienia raportu. Przyjął, że jego czyn to występek, ale odstąpił od wymierzenia mu kary. Sąd może to zrobić, jeśli czyn jest zagrożony karą do trzech lat (tak było w tej sprawie) i społeczna szkodliwość czynu nie jest znaczna. Nałożył jednak wobec niego obowiązek wpłaty na rzecz Funduszu Pomocy Pokrzywdzonym oraz Pomocy Postpenitencjarnej 20 tys. zł. Ma też zapłacić za koszty procesu.
Kownacki może złożyć apelację.
Rokita: Schetyna chce się bić z PiS-em o centroprawicę. Dziś jest w pozycji wyraźnie słabszej, ale może to wygrać
Rokita: Schetyna chce się bić z PiS-em o centroprawicę. Dziś jest w pozycji wyraźnie słabszej, ale może to wygrać
Jak mówił Jan Rokita w rozmowie z Piotrem Kraśko w TVN24BiŚ:
„Rzecz zasługuje na bardzo poważny namysł. W opozycji toczy się dość fundamentalny spór pomiędzy jednolitowo-frontowcami, na czele których lider KOD wspieranymi mocno przez polityczną publicystykę „Gazety Wyborczej” i oni uważają, że żeby obalić PiS, trzeba zjednoczyć wszystkie możliwe elementy i siły społeczne wrogie prawicy, PiS-owi i Kaczyńskiemu. Schetyna zdaje się ma koncept alternatywny. Schetyna najwyraźniej uważa, że nie jest prawdą, iż Kaczyński zajął na stałe całą polską centro-prawicę i zdefiniował ją na sposób PiS-owski. Schetyna najwyraźniej uważa, że z Kaczyńskim będzie trzeba wejść w rywalizację o wyborcę centroprawicowego w Polsce i nie chce tego wyborcy oddać Kaczyńskiemu. Jednolito-frontowcy mówią: my jesteśmy lewicą, połączmy się z SLD, wystawimy tęczową flagę, oddają nie tylko ideały centroprawicowe, ale także katolicyzm PIS-owi i tej prawicy, która się ukształtowała w tej chwili. Schetyna – wydaje mi się – bardzo ambitny. Chce się bić z PiS-em o centroprawicę. Dziś jest w pozycji wyraźnie słabszej, to nie ulega wątpliwości, ale jego stawka, na którą podstawił, będzie się rozgrywać nie dziś i jutro, ale w następnych wyborach parlamentarnych. jeśli wtedy uda mu się podjąć rywalizację z PiS-em o centroprawicowego wyborcę, katolickiego, umiarkowanego, takiego wywodzącego się z ducha dawnej „Solidarności”, to może to wygrać. Nie uważam, że Schetyna robi rzecz nierozsądną”
Petru: Byłaby szansa, aby nie walczyć z PO o ten sam elektorat, gdyby oni poszli na prawo
Petru: Byłaby szansa, aby nie walczyć z PO o ten sam elektorat, gdyby oni poszli na prawo
Jak mówił Ryszard Petru w rozmowie z Katarzyną Kolendą-Zaleską w „Faktach po faktach” TVN24:
„Bardzo dobrze, że tak się stało. W Platformie wiele osób jest właśnie konserwatywnych i uważam, że to dobra decyzja. To dobre dla Polski i dla Nowoczesnej. Jeżeli Platforma przesunie się bardzo blisko PiS-u – jest trochę podobna do PiS-u, jeżeli chodzi o swoje początki… Byli blisko siebie, minister Macierewicz był wiceministrem u Radosława Sikorskiego. Jeżeli PO byłaby w stanie uczchnąć część elektoratu PiS-u, to dobrze dla Polski, a dobrze dla Nowoczesnej, bo zostawiono nam walkowerem całe centrum, osoby o umiarkowanych poglądach, które nie lubią skrajności, są europejskie i patrzą na świat pozytywnie i to oznacza dużo większą przestrzeń do debaty i poszukiwania wyborców. To też byłaby szansa, aby nie walczyć z PO o ten sam elektorat, jeżeli oni poszliby na prawo”
Petru: Apeluję do polityków PiS-u o opamiętanie. Żeby nie tworzyli systemu sowieckiego w Polsce
Jak mówił Ryszard Petru w rozmowie z Katarzyną Kolendą-Zaleską w „Faktach po faktach” TVN24:
„Sprawa jest dosyć jasna. Od 9 miesięcy PiS nie jest w stanie przeprowadzić jednej ustawy o TK, która byłaby zgodna z Konstytucją. Tworzy buble prawne, które są kwestionowane przez TK. Rząd uznaje i nie uznaje wyroków, bo potem publikuje. Ma świadomość tego, że ustawy są złe i dlatego proponuje kolejne rozwiązania. To, że minister Gowin proponuje kompromis, świadczy o tym, że ma świadomość, że jest problem. Dzisiejsze zawiadomienie do prokuratury jest nieodpowiedzialne”
– Apeluję do polityków PiS-u o opamiętanie. Żeby nie tworzyli systemu sowieckiego w Polsce, gdzie prokuratura działa pod dyktando ministra sprawiedliwości, który jest politrukiem – dodał lider Nowoczesnej.
Gowin o TK: Niech do jasnej cholery gotowość do kompromisu wykażą także liderzy opozycji
Jak mówił Jarosław Gowin w rozmowie z Katarzyną Kolendą-Zaleską w „Faktach po faktach” TVN24:
„Chcę powiedzieć, że ten spór [o TK] jest nierozstrzygalny na gruncie prawa, On zabrnął prawniczo za daleko. To wszystko jest tak splątane, że można to przeciąć tylko aktem woli politycznej i potrzebna jest wola polityczna”
„Widzę jeszcze przestrzeń do kompromisu po naszej stronie”
„Nawet KE przyznała, że publikacja części orzeczeń, a właściwie tych dokumentów, które my uważamy za orzeczenia, że to krok w dobrą stronę, ale niewystarczający. Teraz jest pytanie, czy potrafi pani wskazać tego typu gesty dobrej woli ze strony opozycji? Widzę jeszcze przestrzeń do kompromisu po naszej stronie. Czekam na efekty pracy zespołu ekspertów marszałka Kuchcińskiego”
– Nie widzę takiej możliwości, żebyśmy wywiesili białą flagę. To politycznie nie do przeprowadzenia i politycznie nieakceptowalne. Nie jesteśmy zresztą, z punktu widzenia chłodnej rachuby politycznej, tak słabi, żebyśmy musieli wywieszać białą flagę. Przeciwnie, wydaje się, że apogeum kryzysu i politycznych kosztów, które ponosiliśmy, jest już za nami – dodał wicepremier i minister nauki.
Jak stwierdził: – Niech do jasnej cholery tę gotowość do kompromisu wykażą także liderzy opozycji. Apeluję do Petru, niech on też poczuje się współodpowiedzialny za przyszłość Polski.
J. Gowin apeluje o kompromis w łamaniu konstytucji. Genialna koncepcja włączenia innych do własnej szajki.
Rzepliński: Sprawa jest fałszywie przedstawiana jako konflikt sędziego i Prezesa TK. Chodzi o treść orzeczeń
Jak czytamy w komunikacie prezesa TK prof. Andrzeja Rzeplińskiego o wszczęciu przez prokuraturę śledztwa w sprawie niedopuszczenie do orzekania 3 wybranych przez Sejm sędziów:
1. Sprawa jest świadomie fałszywie przedstawiana jako konflikt sędziego i Prezesa Trybunału, który go nie chce dopuścić rzekom odo orzekania.
2. Chodzi zaś o treść orzeczeń Trybunału, jako niezależnego organu władzy sądowniczej. Prezes Trybunału jest zobowiązany wykonywać orzeczenia Trybunału. Prokuratura nie jest kompetentna do kontroli orzeczeń Trybunału, ani sposobu ich wykonywana przez Prezesa Trybunału.
3. Podstawy prawne legalnego wyboru 3 sędziów październikowych zostały określone w wyroku K 34/15.
4. O prawidłowości wyboru sędziów październikowych wypowiedział się Trybunał w uzasadnieniu postanowienia U 8/15.
5. O niezgodności z Konstytucją art. 90 ustawy z 22.07.2016 r. orzekł Trybunał w wyroku K 39/16.
Schetyna o wypowiedzi Gowina: W tych słowach jest tyle prawdy, co w słowach Szydło o Gowinie jako szefie MON
– W tych słowach jest tyle prawdy, co w słowach Szydło o Gowinie jako szefie MON – tak przewodniczący PO komentuje na Twitterze poranną wypowiedź Jarosława Gowina dot. możliwego wyrzucenia z Platformy Sławomira Nitrasa, Cezarego Tomczyka i Cezarego Grabarczyka.
Jerzy Zelnik napisał „Szczerze nie tylko o sobie”. Ale Anna Dymna przekonuje, że na jej temat w książce skłamał
„Szczerze nie tylko o sobie” – tak nazywa się autobiografia idola prawicy Jerzego Zelnika. Aktor obszernie opisuje w niej swoją młodość, w tym „namiętność”, którą miał dzielić z Anną Dymną. Wybitna aktora zaprzecza jednak rewelacjom Zelnika. – Jurkowi Zelnikowi jest chyba ciężko i teraz się ratuje takimi opowiastkami – mówi.
Jerzy Zelnik wkrótce pojawi się na dużym ekranie jako tajemniczy czarny charakter w filmie „Smoleńsk” Antoniego Krauzego. Aktora widać zarówno w oficjalnym zwiastunie filmu, jak i w galerii fotosów z planu, które ostatnio pokazaliśmy czytelnikom naTemat.
Premiera filmu jest ustalona na 9 września, na razie fanom twórczości Zelnika musi wystarczyć autobiografia aktora. Nosi ona tytuł „Szczerze nie tylko o sobie”, ale chyba to „szczerze” jest na wyrost. Wiarygodność aktora podważa Anna Dymna, z którą Zelnik miał mieć romans podczas prac przy „Królowej Bonie” i „Epitafium dla Barbary Radziwiłłówny”.
– Jurkowi Zelnikowi jest chyba ciężko i teraz się ratuje takimi opowiastkami. Przyjaźń między aktorami to piękna rzecz. Ja go naprawdę zawsze bardzo lubiłam i pracowało nam się cudnie. Ale po co po tylu latach robić z tego afery – mówi Anna Dymna w rozmowie z „Faktem”.
Aktor, który sławę zdobył rolą Ramzesa XIII z filmowej adaptacji „Faraona”, postanowił rozliczyć się z przeszłością. Opisuje swój trudny związek z żoną Urszulą, wspomina ciężkie chwile po aborcji, na którą para zdecydowała się ze względu na młody wiek kobiety. – W cierpliwym budowaniu wspólnego świata nie pomagały też moje obowiązki zawodowe, ciągłe wyjazdy. A moja, jeszcze nieopanowana, młodzieńcza namiętność kilkakrotnie skłoniła mnie do złamania przysięgi wierności. To były przelotne kryzysy. Nie miałem wątpliwości, że Urszulka była kobietą mojego życia, moją miłością, która – jak latarnia morska – pokazywała mi drogę do domu, do tego, co naprawdę ważne – wyznaje Jerzy Zelnik w autobiografii.
źródło: „Fakt”
Prokuratura wszczęła śledztwo ws. prezesa TK. Chodzi o zawiadomienie jednego sędziów niedopuszczonych do orzekania
• Chodzi o niedopełnienie obowiązków lub przekroczenie uprawnień
• Sprawa ma związek z niedopuszczeniem do orzekania trzech sędziów
Jest śledztwo w sprawie niedopełnienia obowiązków lub przekroczenia uprawnień przez prezesa Trybunału Konstytucyjnego Andrzeja Rzeplińskiego. Chodzi o niedopuszczanie do orzekania trzech sędziów wybranych przez obecny Sejm. Śledztwo wszczęła Prokuratura Regionalna w Katowicach. Sprawę do Katowic skierowała Prokuratura Krajowa. Zawiadomienie złożył jeden z sędziów TK – Mariusz Muszyński.
Dowiedz się więcej:
Jakie zarzuty kieruje Mariusz Muszyński wobec prezesa TK?
Mariusz Muszyński zarzucił prezesowi Rzeplińskiemu nadużycie władzy. Twierdzi, że niezgodnie z prawem odsunął od orzekania jego i dwóch innych sędziów Trybunału wybranych przez obecny Sejm – Lecha Morawskiego i Henryka Ciocha. Kilka dni temu napisał do Rzeplińskiego list, w którym żąda umożliwienia mu podjęcia obowiązków zawodowych.
Jak na te zarzuty odpowiada prezes TK Andrzej Rzepliński?
– Jest to próba, jak rozumiem – nieudolna, ingerencji w niezależność i odrębność władzy sądowniczej – komentuje informację o wszczęciu śledztwa prezes TK. Prezes TK jeszcze kilka dni temu podtrzymywał swoje słowa, wygłoszone w lipcu w Sejmie. Mówił, że dopuszczenie trzech sędziów z grudnia ub.r. do orzekania prowadzi do niekonstytucyjnego zniweczenia wyroku z 3 grudnia ub.r.
Jaka obecnie jest sytuacja wybranych sędziów?
Zdaniem Andrzeja Rzeplińskiego, nie można dopuścić trzech grudniowych sędziów do orzekania. Oprócz Muszyńskiego, dotyczy to też Henryka Ciocha i Lecha Morawskiego. Jak twierdzi Rzepliński, według wyroku TK ich miejsca są zajęte przez wcześniej wybranych trzech sędziów z października 2015 r. – Romana Hausera, Andrzeja Jakubeckiego i Krzysztofa Ślebzaka.
Zobacz także: Trybunał Konstytucyjny uznał część przepisów nowej ustawy o TK za niezgodne z konstytucją
Nawet wyborcy PiS-u przyznają rację Trybunałowi Konstytucyjnemu
MW, 18-08-2016
Zdecydowana większość Polaków uważa, że rząd powinien opublikować wyrok TK z 9 marca. Skurczyła się także grupa ankietowanych ogólnie popierających działania PiS-u podejmowane w sprawie Trybunału.
Publikacji wyroku Trybunału z początku marca podważającego konstytucyjność ustawy o TK autorstwa Prawa i Sprawiedliwości domaga się siedmiu na dziesięciu ankietowanych – tak wynika z sondażu przeprowadzonego pomiędzy 12 a 13 sierpnia przez IBRiS na zlecenie „Rzeczpospolitej”. To podobny wynik do tego, jaki uzyskano w analogicznym badaniu przeprowadzonym wiosną tego roku – wtedy za publikacją wyroków TK było prawie 3/4 ankietowanych. Jednak o ile wtedy większość wyborców PiS-u stała murem za rządem i sprzeciwiała się drukowaniu orzeczeń Trybunału, to teraz nawet wśród tej grupy ankietowanych więcej osób (45 proc.) twierdzi, że orzeczenie musi zostać opublikowane, a zaledwie 37 proc. Polaków popierających partię Jarosława Kaczyńskiego jest za tym by kluczowych wyroków Trybunału nie publikować.
http://e.infogr.am/bad0152c-b472-48be-ac11-e30afe585ce8?src=embed
IBRiS,badanie CATI wykonane w dniach 12-13 sierpnia na próbie 1100 respondentów
Osobnym zagadnieniem jest ogólna ocena sporu o funkcjonowanie Trybunału Konstytucyjnego – 43 proc. wszystkich ankietowanych uważa, że rację w tej sprawie ma TK oraz wspierająca go opozycja. Innego zdania jest 21 proc. Polaków, którzy popierają politykę PiS-u. W porównaniu do podobnego badania sprzed kilku miesięcy stopniało zarówno poparcie dla jednych, jak i drugich, za to wzrosła liczba ankietowanych, którzy uważają, że żadna ze stron nie ma racji (z 19 do 22 proc.). To akurat – wbrew pozorom – dobra wiadomość dla PiS-u. Im więcej Polaków lekceważących konflikt wokół Trybunału, tym większe są szanse rządu na przepchnięcie ustaw mogących osłabić jego rolę.
Jak pokazują wyniki sondażu IBRiS, po stronie Trybunału i opozycji stoją częściej mężczyźni (44 proc.) niż kobiety (29 proc.). Najmniej zaangażowani w spór są najmłodsi respondenci – aż 42 proc. badanych w wieku 18-24 lat uważa, że racji nie ma władza, ani opozycja.
http://e.infogr.am/266b9249-9aec-4f13-a95a-3be38333807a?src=embed
IBRiS,badanie CATI wykonane w dniach 12-13 sierpnia na próbie 1100 respondentów
Opinie na temat konfliktu o Trybunał w dużej mierze zależą od dochodów – w grupie mało i średnio zarabiających (1-2 tys. zł netto) działania Prawa i Sprawiedliwości popiera 26 proc. ankietowanych, jednak i w tej grupie zwolennicy TK i opozycji stanowią większość, bo prawie 1/3 respondentów. Jeszcze więcej przeciwników obecnej władzy jest w grupie zarabiających powyżej 3 tys. zł netto. – tutaj 60 proc. badanych trzyma stronę Trybunału, a zaledwie co dziesiąty jest po stronie PiS-u. Głosy analogicznie układają się w odniesieniu do miejsca zamieszkania – im większa miejscowość, tym poparcie dla działań w sprawie Trybunału podejmowanych przez ugrupowanie Jarosława Kaczyńskiego jest mniejsze – obóz władzy najlepsze rezultaty uzyskuje na wsiach (27 proc. poparcia), a najsłabsze w największych miastach (jedynie 7 proc.).
Czytaj także: KE stanowczo stanęła w obronie Trybunału Konstytucyjnego. PiS nadal wie swoje
Źródło: Rzeczpospolita
Marta Kaczyńska chce wysłać Polaków w kamasze
MM, 17-08-2016
Polska ma nowego eksperta do spraw wojskowości. To publicystka pisma „wSieci” Marta Kaczyńska, która opowiada się za wojskiem z poboru. Jako przykład sprawnej armii złożonej z rekrutów podaje Izrael, ale co ciekawe, pisząc o kształtowaniu przez wojsko patriotycznych postaw dochodzi do podobnych wniosków, co Wojciech Jaruzelski.
Do wygłoszenia tez o obronności skłoniło Martę Kaczyńską Święto Wojska Polskiego. Publicystka ubolewa, że w chwili gdy świat przestaje być bezpiecznym miejscem, a krążące nad Europą widmo konfliktu jest najwyraźniejsze od 1989 r., Polska armia ma za mało szabel.
Z tekstu wynika, że brak obrońców to oczywiście wina rządów PO, bo z Wojska Polskiego uczyniły one 100-tysięczną armię zawodową, w której – choć zupełnie nie wiadomo skąd te dane – jedynie 30 tys. żołnierzy faktycznie zajmowało się ćwiczeniami, a nie pilotowaniem biurek.
Zdaniem prawicowej felietonistki jest jednak ratunek – powrót do obowiązkowej służby wojskowej dla mężczyzn. Dla Marty Kaczyńskiej wydaje się on rozwiązaniem „pożądanym”, choć jak zaznacza konieczne byłoby profesjonale wyszkolenie rekrutów, co zwiększyłoby bezpieczeństwo naszego państwa. Ale publicystce nie chodzi jedynie o naukę strzelania. Jak pisze „pozytywnym skutkiem służby wojskowej byłoby kształtowanie wzorców i postaw, takich jak patriotyzm, odwaga, męstwo, a także dbałość o odpowiednią kondycję fizyczną”.
Paradoksalnie słowa o wychowywaniu patriotów w koszarach to niemal dokładne przypomnienie tez Wojciecha Jaruzelskiego, którego o opinię na temat „wojsko zawodowe, czy z poboru” tabloidy pytały z chwilą ogłoszenia profesjonalizacji Sił Zbrojnych RP.
By wzmocnić swoją tezę Kaczyńska powołuje się na przykład Izraela, który dzięki obowiązkowi służby wojskowej stale ma pod bronią 187 tys. żołnierzy, a w każdej chwili może do nich dołączyć niemal pół miliona rezerwistów. I to wszystko w kraju, który ma nieco ponad 8 mln mieszkańców.
Publicystka pisze też o tym, że dzięki m.in. poborowi Izrael ma 11 najlepszą armię na świecie. To prawdopodobnie dane z rankingu Global Firepower za 2014 r., gdzie Polska armia znajduje się na 18 miejscu. Sęk w tym, ze według tego samego rankingu ale już za 2016 r. izraelska armia pod względem siły zajmuje 16 miejsce, a polską wyprzedza już jedynie o dwa oczka. Z kolei w opracowanym w 2015 r. Military Strength Index Izrael zajmuje 14 miejsce, o trzy oczka przed Polską.
We wszystkich zestawieniach dużo wyżej notowane są natomiast profesjonalne Armie Wielkiej Brytanii, Francji, Włoch, czy zawodowe siły japońskiej Samoobrony.
Prokuratura wszczęła śledztwo ws. prezesa TK
Prokuratura wszczęła śledztwo ws. prezesa TK
Prokuratura Regionalna w Katowicach wszczęła śledztwo w sprawie niedopełnienia obowiązków lub przekroczenia uprawnień przez prezesa Trybunału Konstytucyjnego Andrzeja Rzeplińskiego, po zawiadomieniu jednego z trzech sędziów niedopuszczonych do orzekania.
Chodzi o niedopuszczanie do orzekania trzech sędziów TK, wybranych w obecnych kadencji Sejmu, co przewiduje nowa ustawa o Trybunale, która we wtorek weszła w życie.
– Śledztwo koncentruje się na razie na wymianie korespondencji pomiędzy prokuratorem a Trybunałem Konstytucyjnym, dotychczas w tym postępowaniu nie byli przesłuchiwani świadkowie – powiedział PAP prok. Kunert.
Prokuratorzy przyjrzą się błędom lekarzy
JAKUB OCIEPA
Samodzielny dział do tropienia błędów medycznych powołał Tomasz Janeczek, nowy szef Prokuratury Regionalnej w Katowicach. Ma liczyć kilku prokuratorów i zajmować się wyłącznie takimi sprawami, w których pacjenci zmarli w wyniku błędów lekarzy lub personelu medycznego. Podobne jednostki powstaną we wszystkich prokuraturach regionalnych, a w Prokuraturze Krajowej utworzone zostanie stanowisko koordynatora.
Powołanie prokuratorskich „zespołów medycznych” to efekt rozporządzenia wydanego w kwietniu przez Zbigniewa Ziobrę, ministra sprawiedliwości.
– Przeanalizowaliśmy prowadzone w prokuraturach sprawy dotyczące podejrzenia popełnienia błędów lekarskich. I okazało się, że w 60 procentach z nich stwierdzono większe lub mniejsze niedociągnięcia. Niektóre z nich miały wpływ na rozstrzygnięcie, niektóre decyzje zostały podjęte przedwcześnie – powiedział nam prokurator Maciej Kujawski z biura prasowego Prokuratury Krajowej. Okazało się, że czasami prowadzący takie sprawy śledczy zadawali powołanym biegłym nieprecyzyjne pytania i w wyniku uzyskanych na tej podstawie opinii umarzali postępowania. – Teraz, dążąc do specjalizacji, będziemy prowadzili szkolenia dla prokuratorów pracujących w takich działach – zaznaczył prok. Kujawski.
Ziobro już raz wszedł w ostry konflikt z lekarzami
Doktor Maciej Hamankiewicz, pochodzący z naszego regionu prezes Naczelnej Izby Lekarskiej, jest zaniepokojony pomysłem prokuratury. – Zawód lekarza jest zawodem zaufania publicznego. Stworzenie w prokuraturze specjalnej komórki do tropienia błędów medycznych podważy to zaufanie. Może wręcz sugerować, że lekarze, zamiast leczyć pacjentów, doprowadzają do ich śmierci, a środowisko lekarskie jest kryminogenne. Taka decyzja to nieszczęście – stwierdził doktor Hamankiewicz. Przypomniał, że do tej pory lekarze odpowiadali przed dyrektorami szpitali i poradni, działającymi przy wojewodach komisjami do spraw zdarzeń medycznych oraz przed rzecznikiem dyscyplinarnym. Dodatkowo odpowiedzialnością karną zajmowały się prokuratury rejonowe. – Obawiam się, że wraz z utworzeniem speczespołów w prokuraturze mogą nastąpić daleko idące zmiany w prawie – podkreślił prezes NIL.
Katowiccy śledczy przypominają, że już w czasie poprzednich rządów PiS Zbigniew Ziobro wszedł w ostry konflikt ze środowiskiem lekarskim. Poszło o okoliczności zatrzymania podejrzanego o korupcję kardiochirurga Mirosława G. ze szpitala MSWiA w Warszawie. Początkowo lekarzowi zarzucano zabójstwo pacjenta, ale ten zarzut padł. Po aresztowaniu G. Ziobro stwierdził jednak na konferencji, że „już nikt nigdy przez tego pana życia pozbawiony nie będzie”. Lekarz wytoczył mu za to proces i wygrał. Ziobro musiał go przeprosić. Dodatkowo kilka lat temu rodzina ministra sprawiedliwości złożyła w sądzie prywatny akt oskarżenia przeciwko lekarzom z Krakowa. Zarzucono im popełnienie błędów medycznych, w wyniku których zmarł ojciec Ziobry.
– Lekarze mogą teraz odbierać tworzenie w prokuraturach speczespołów do spraw błędów medycznych jako element osobistej krucjaty ministra sprawiedliwości. I wcale się im nie dziwię – powiedział nam jeden z katowickich śledczych.
Kolega z krakowskiego IPN-u
Na Śląsku członkiem takiego speczespołu został prokurator Sebastian Głuch. W 2007 r., jako asesor, był członkiem czteroosobowej grupy, która prowadziła śledztwo w sprawie tzw. mafii węglowej. Jeden z wątków tego postępowania dotyczył Barbary Blidy i finansowania kampanii prezydenckiej Aleksandra Kwaśniewskiego. Tym zajmował się prok. Głuch. Podczas próby zatrzymania przez ABW Blida popełniła samobójstwo.
„Nie było zgody wśród nas w kwestii zatrzymań. Ja stałem na stanowisku, że należy zatrzymać wszystkie osoby, którym będą przedstawione zarzuty (…) Problem dotyczący podjęcia decyzji w sprawie zatrzymania sprowadzał się głównie do obawy o wydźwięk i konsekwencje medialne związane z faktem, że Blida była znanym i cenionym politykiem” – mówił Głuch śledczym wyjaśniającym okoliczności śmierci posłanki SLD. Przyznał, że część członków grupy tropiącej mafię węglową chciała wezwać Blidę na przesłuchanie.
Prokuratorzy spekulują, że kolejnym członkiem śląskiego działu do spraw błędów medycznych ma być prokurator Ireneusz Kunert z krakowskiego IPN, który zajmował się tam śmiercią Stanisława Pyjasa. Prywatnie jest kolegą Tomasza Janeczka i ostatnio coraz częściej przyjeżdża do Prokuratury Regionalnej w Katowicach. – Prokurator Kunert swoje zadania służbowe realizuje w IPN – stwierdził prokurator Mariusz Gózd z biura prasowego katowickiej prokuratury.
Polska stała się krajem destrukcyjnym, nie mam za co jej kochać
Kazimierz Kutz (Fot. Grzegorz Celejewski / Agencja Gazeta / AGENCJA GAZETA)
Kazimierz Kutz w rozmowie z Aleksandrą Pawlicką mówi o „cmentarnym patriotyzmie, którym zaśmierdła Polska”. Pytany o przyczyny, zaczyna od charakterystyki pokolenia urodzonego w latach 20., które tworzyło w PRL siłę polskiej państwowości. Zaznaczył, że było ono przez komunę „łagodnie traktowane” – komuna inwestowała w kulturę i humanistykę, co stworzyło „intelektualne podglebie dla KOR i Solidarności”.
– Nasz nowy ustrój całkowicie poniechał troski o tę sferę życia społecznego (…), postawiono wyłącznie na ekonomię – zaznaczył. Jak ocenił, w konsekwencji „wychowaliśmy pokolenie ćwoków nierozumiejących własnej historii i procesów toczących się w ich kraju”.
Kutz: Jarosław Kaczyński to nacjonalistyczny introwertyk
Kutz mówi też o „bolszewizmie obecnej władzy”. Antoniego Macierewicza nazywa „ministrem wymachującym paralizatorem naładowanym energią smoleńską, którego uczyniono odpowiedzialnym za (…) wymianę autorytetów w polskiej historii”.
Jarosława Kaczyńskiego określa mianem „nacjonalistycznego introwertyka”. Podkreśla, że matka Kaczyńskiego „wychowywała synów w łóżku dziadka powstańca styczniowego”, co sprawiło, że Jarosław Kaczyński nie jest w stanie nawiązać normalnego kontaktu z rzeczywistością i stara się wyplenić wszystko, co w jego ocenie nie jest polskie.
Na poparcie swoich słów przytacza m.in. przykład czterech wsi na Opolszczyźnie, które włączono w granice miasta, by zamieszkałej je mniejszości niemieckiej (20 proc. mieszkańców) odebrać prawo do języka, nazewnictwa i kultywowania tradycji.
Kutz zaznacza, że polski nacjonalizm, jako jedyny w Europie, jest nierozerwalnie związany z Kościołem. – Parafia była przytuliskiem polskości, kiedy nie mieliśmy państwa. Potem, w czasach komunizmu, Kościół zastąpił państwo. Kościoły były miejscem spotkań Polaków, inkubatorem dumy narodowej i patriotyzmu (…). Gdy doszło do przełomu 1989 roku, biskupi stali się rozjemcami przy Okrągłym Stole (…). Nowa władza uznała więc, że Kościołowi należą się specjalne nagrody” – wyjaśnia.
Ocenia, że obecne władze, „idąc pod rękę z biskupami”, dążą do tego, by Polska była krajem zajmującym się wyłącznie własnymi problemami i walką ze swoimi wrogami.
Kutz: Prof. Rzeplińskiego czeka pokazowy proces
Kutz zaznacza, że po wakacjach „walka o atrybuty demokracji” wejdzie w ostrą fazę. Mówi też, że prof. Andrzeja Rzeplińskiego czeka pokazowy proces, a głównym wrogiem w najbliższych miesiącach będą wolne media, zwłaszcza niewygodni dziennikarze, których PiS będzie usiłował skazać na banicję zawodową. Kutz nazywa to „walką o świadomość społeczną”.
– Tej władzy chodzi o działania, które mają wzbudzić w ludziach strach. Mamy zacząć się bać (…). To zmierza w kierunku narodowego terroru – podkreśla Kutz.
Ocenia, że Kaczyński jeszcze długo pozostanie u władzy. – Polska naprawdę się rozpada. Gliwieje jak ser. Poprzez obniżanie poziomu intelektualnego i duchowego, poprzez zdewaluowanie autorytetów nadzieja, że Polska się z tego stanu podniesie, jest słabsza niż kiedykolwiek – kwituje.
Na łasce policji. Jesteśmy osobami ochranianymi i od tygodnia nie mamy co jeść
Rys. Piotr Chatkowski
Wywieźli ich na początku stycznia. Jechali wiele godzin. Mieszkanie policyjne było odnowione: panele, kuchnia w modnych kaflach. Stół, krzesła, cztery łóżka, cztery kołdry i poduszki. – Nas jest siedmioro – przypomniała policji Natalia.
– Jakoś sobie poradzicie.
Coś dziwnego
Natalia z mężem Borysem prowadziła obsługę prawną firm zza wschodniej granicy. W listopadzie dostała upoważnienie do konta jednej z takich firm, co nie było niczym szczególnym, klienci czasem prosili o pomoc, także związaną z bankowością, i udzielali szerokich pełnomocnictw.
– Raz-dwa połapałam się, że coś jest nie tak. Na koncie obrót wart ponad 30 mln miesięcznie, a właściciel zupełnie nieogarnięty, nawet przelewu nie potrafił zrobić. Miałam przeczucie, że facet jest słupem, a przez konto przechodzi nielegalna kasa.
Zaniepokojona poszła z mężem do urzędu skarbowego. Rozmawiali 40 minut z panią przy okienku, ale kazała im przyjść innego dnia, by umówić się z inspektorem. Potem poszli do komisariatu. Tam usłyszeli, że to sprawa dla CBŚ. Dobrze, pojadą, zgłoszą, ale to już po świętach.
Dziś okazuje się, że po ich wizytach w komendzie i urzędzie skarbowym nie ma śladu. Bo zgłoszeń nie przyjęto. Za to zaczęły się telefony z pogróżkami, ktoś walił do ich drzwi nocami, a potem odjeżdżał.
Natalia: – Pojawili się znajomi znajomych Grzegorz K. i Dariusz B. Zaczęli nam grozić, mieliśmy się „nie wpierdalać”. K. dodał, że teraz jest biznesmenem, ale kiedyś był gangsterem. Na początku nas to śmieszyło, szybko przestało.
Przed Wigilią ktoś zadzwonił. Życzył wesołych świąt. Pożar wybuchł o 3 w nocy z 23 na 24 grudnia. Do ich land rovera wrzucono koktajl Mołotowa. Od płonącego samochodu zaparkowanego przed garażem zajęło się poszycie dachu. Z samochodu zostały zgliszcza, dach domu był do wymiany, piętro do remontu.
Natalia: – Wszyscy byliśmy wtedy w domu. Zbudził nas alarm z płonącego samochodu. Dzięki Bogu. Mogło się skończyć tragicznie.
Rodzinie policja przydzieliła ochronę. To znaczy kazała im siedzieć w domu (parter nadawał się do zamieszkania), a przed domem postawiła radiowóz.
Maciek, gimnazjalista: – Nudno było. Telewizor się spalił, graliśmy w karty. Panowie policjanci też się nudzili. Lepili bałwanki i stawiali je na dachu samochodu. Patrzyliśmy na to z okna, bo do ogrodu nie mogliśmy wyjść. Powiedziano nam, że to zbyt niebezpieczne.
Detektywi
Po świętach do Rodziny zadzwonił ktoś, kto przedstawił się jako „detektywi”. Pytali o tę firmę, która miała podejrzanie wysokie obroty. Natalia i Borys nie znali „detektywów”, ale umówili się z nimi, a potem o wszystkim powiedzieli policji. „Detektywi” zostali zatrzymani 7 stycznia i zwolnieni po kilku godzinach przesłuchania. Mieli zeznać, że słyszeli, że na Natalię i jej najmłodszą córkę wydano zlecenie: porwanie i zabójstwo.
Natalia: – Dowiedzieliśmy się o tym od policjantów. Nie chcieli wierzyć, że nic o tym nie wiedzieliśmy. Pytali, z kim mamy powiązania, co robiliśmy wcześniej. Prześwietlali nas. Mówili, że niemożliwe, by ktoś na nas polował z powodu tego konta w banku. Ale żadnego innego powodu nie ma.
Po groźbach i zleceniu zabójstwa dziś nie ma śladu w prokuraturze. Przeciw „detektywom” żadna sprawa się nie toczy, podobno też byli tylko świadkami. Oficjalnie jest tylko śledztwo dotyczące podpaleń. Są w nim jednak zeznania Natalii dotyczące odkrycia obrotu ogromnymi kwotami jednej z firm. Co się dalej z nimi stało? Czy policja lub prokuratura się nimi zainteresowały? Być może policja utajniła akta prowadzonej sprawy, ale Rodzina nic o tym nie wie. O sprawę przepływów nikt ich już potem nie pytał.
Za to kilka godzin po ujęciu „detektywów” policja kazała się Rodzinie pakować. Mieli się ukryć w innym mieście.
Rodzina nie chciała wyjeżdżać. Rodzice mają firmę. Najstarszy syn Karol – świetną pracę. Szymon za pół roku będzie pisał maturę, Julia jest w liceum, Maciek w gimnazjum, czekają go egzaminy końcowe. No i niespełna roczna Kasia. „Jedziecie tylko na dwa tygodnie. Pakujcie się jak do hotelu”, zapewniała policja. Spakowali więc cztery kartony, bo walizki się spaliły. I pojechali.
Ósmy miesiąc
Dwa tygodnie zmieniły się w trzy, potem cztery. W „kryjówce” siedzą już ósmy miesiąc.
Przez pierwsze tygodnie Natalia i Borys spali na podłodze. Potem policja dowiozła wersalkę. Sztućce, talerze, szklanki sami kupili, gdy zorientowali się, że „kryjówka” to aktualnie ich dom.
Policja raz mówiła im, że nie są pozbawieni praw, mogą zwyczajnie żyć, na drugi dzień ci sami funkcjonariusze grozili zdjęciem ochrony, bo Borys umówił się z mechanikiem na odebranie samochodu.
Borys: – Jak długo mieliśmy się ukrywać? Nikt nie wiedział. Nie informowali nas też o wynikach śledztwa, choć pytaliśmy, prosiliśmy o spotkanie z komendantem, z prokuratorem. Nic. Raz tylko zabrali nas z kryjówki na ponowne przesłuchanie.
Natalia: – Przesłuchiwali nas osobno. Mnie powiedzieli, że na gangsterów, tych którzy grozili nam przed pożarem, nic nie mają, więc mam zeznać, że widziałam u nich narkotyki, że handlowali bronią. Bo to będzie punkt zaczepienia. Odmówiłam. Detektywów wypuszczono.
Ten trup się nie liczy. Jak w Polsce fałszowane są policyjne statystyki?
Więźniowie czterech ścian
Sąsiadom kłaniają się, to wszystko. Nie używają swoich imion, gdy kogoś mijają, nie wdają się w pogaduszki. Do lekarza, dentysty, ginekologa nie chodzą. Nie mogą podawać swoich danych. Nawet karty bibliotecznej nie mogą założyć.
Karol, najstarszy, w pracy nie był od stycznia. Sądzi, że wyrzucili go dyscyplinarnie. – Jak cała rodzina żyję tylko ukrywaniem się. To jest teraz treść mojego życia.
Julia, licealistka, dzielnie się trzyma. Przez całą rozmowę to ona zajmuje się najmłodszym dzieckiem. W końcu wybucha płaczem i wyrzuca z siebie jak karabin maszynowy: – Byłam przewodniczącą szkoły, pisałam pisma, inni uczniowie prosili mnie o pomoc, super się uczyłam, miałam mnóstwo na głowie, a potem mnie zamknęli w czterech ścianach. Nie zdałam do następnej klasy, bo nie mam się z czego uczyć i nie byłam na żadnej lekcji, nie mam znajomych, bo nie mogę się nawet przedstawić – ociera łzy.
Matka przytula ją. – Wini nas, że zniszczyliśmy jej życie.
W lutym, po spotkaniu z policją, Borys wzywa do mieszkania karetkę, choć nie było mu wolno, ale nie myślał o tym, tylko o Natalii, która przed chwilą chciała skoczyć z okna. W szpitalu muszą ukrywać prawdę. Mówią oględnie, że są w ciężkiej sytuacji, że czują się zagrożeni, ale nie podają szczegółów.
Z karty szpitalnej: „Niepokój, narastające rozżalenie, myśli samobójcze. Nastrój obniżony z poczucia napięcia, bezsilności, wypowiada myśli rezygnacyjne (…) Konieczna hospitalizacja”. Ale Rodzina nie może sobie na to pozwolić.
Dla dzieci szukają psychologa w lokalnych fundacjach. Udaje się załatwić kilka wizyt dla najstarszych. Pomagają im policjanci z miasta, w którym teraz mieszkają. Choć wcale nie muszą. Ich obowiązkiem jest tylko techniczna kontrola nad mieszkaniem.
Policjanci wożą dzieci na spotkania i wyjaśniają psychologowi sytuację. Ale nie wiadomo, co dokładnie mówią.
W marcu z tej fundacji Rodzina dostaje diagnozę. Najstarsi synowie „biorą na siebie odpowiedzialność za los rodzeństwa i psychicznie obciążonej sytuacją matki”. I „przebywanie rodziny w izolacji społecznej, pozbawienie poczucia bezpieczeństwa i lęk o przyszłość, a nawet życie, ma negatywny wpływ na zdrowie i funkcjonowanie psychiczne wszystkich członków rodziny”.
W marcu, kwietniu i w maju Rodzina pisze do komendanta dolnośląskiej policji. Najpierw dwa wnioski o pomoc, zwłaszcza psychologiczną i finansową.
W maju odręczną kilkustronicową skargę. „Nie wiemy, jak my i piątka naszych dzieci mamy żyć, skoro zostaliśmy pozbawieni zarobkowania, a nasze oszczędności się skończyły i nie mamy już nawet za co kupić najpotrzebniejszych produktów, które pozwolą nam przeżyć”.
Piszą do ministra Zbigniewa Ziobry i komendanta głównego policji: „Jesteśmy osobami chronionymi (…) Mamy pięcioro dzieci i od tygodnia nie mamy co jeść”.
W czerwcu znów piszą do komendanta. Znów proszą o pieniądze. Przypominają, że żyli z oszczędności, ale one się skończyły, że wyprzedali już biżuterię, a i tak brakuje na „podstawową egzystencję”, że Natalia ma depresję, a Karol nawroty ataków epileptycznych. Oboje potrzebują leków.
Pierścionek z perłą
Rodzina twierdzi, że do wyjazdu nakłonili ich policjanci. Zaś z policyjnych dokumentów wynika, że stało się tak na wniosek Rodziny. Tyle że z pism policyjnych wynika również, że od maja Rodzina nie przebywa już w „kryjówce”, tylko korzysta z ochrony osobistej (jak na początku). – Zmienili na papierze formę, bo przy ochronie osobistej nie ma wsparcia finansowego pokrzywdzonych. Mają utrzymywać się sami – uważa Borys.
Według przepisów ukrywająca się Rodzina mogła dostawać dofinansowanie: miesięcznie do 3,5 tys. zł na osoby dorosłe, 2 tys. na dziecko.
Borys: – Na początku o tym nie widzieliśmy. Potem policjanci z naszej kryjówki zaczęli otwierać nam oczy. Zaczęliśmy starać się o pieniądze, bo oszczędności błyskawicznie topniały. Nic nie dostaliśmy.
Natalia: – Już nie mam sił walczyć z policją.
W kwietniu Rodzina zaczęła liczyć każdą złotówkę. Mleko dla Kasi to 54 zł na tydzień. A pampersy, kaszki, witaminy? A co z resztą?
Natalia: – Miałam złoty pierścionek z perłą. Wydłubałam tę perłę i pojechałam z reklamacją. Uwzględnili ją, ale zamiast pieniędzy dali nowy pierścionek. Zrobiłam awanturę, zaczęłam krzyczeć, w końcu oddali 1,3 tys. zł. Wychodziłam szczęśliwa, że będę miała na jedzenie dla dzieci.
Za 400 zł sprzedali obrączki w lombardzie. Tak samo jej bransoletki, złote kolczyki. Borys: – W każdym okolicznym lombardzie już nas widzieli.
Natalia pokazuje kwity: za złotą biżuterię dostali 750 zł. Jeśli chcieliby je odkupić, muszą zapłacić 901 zł.
Dwa razy dostali bony żywnościowe od lokalnych fundacji. Na 700 i 800 zł. Dwa razy byli prosić o wsparcie w Caritasie.
Borys: – Kiedyś byliśmy dość zamożnymi ludźmi. W maju stałem w kolejce do Caritasu po mąkę i cukier. Wstyd? Myślałem tylko o tym, by rodzinę nakarmić. Jak wróciliśmy z siatami, od razu placki zaczęliśmy smażyć. Szczęścia było jak na weselu.
– W tej rodzinie jest pięć dorosłych osób, mogą pracować – Natalia wyciąga ręce. – Z mężem jesteśmy wykształceni, obrotni, ja mam dwa fakultety, ale teraz nawet sprzątać mogę.
Borys: – Gdyby każdy z nas przyniósł do domu choć minimalną krajową, tobyśmy żyli jak Rockefellerzy. Przecież nie prosimy „dajcie za darmo”. Jak pieniądze były, to o nie nie prosiliśmy. Teraz jesteśmy bez oszczędności, bez domu, bez pracy. Jesteśmy nikim.
Pepsi
Szymon w tym roku zdawał maturę, ale całe półrocze nie było go w szkole. Musiał zaliczyć wszystkie przedmioty. Uczył się w samochodzie, jadąc z „kryjówki” do szkoły. Choć nie bardzo miał z czego. Policja dała mu płytę CD, na której były zdjęcia z zeszytów innych uczniów. To wszystko, co dostał, i to na trzy dni przed egzaminami. Uczeń, który do tej pory zwyciężał w konkursach, stanął przed nauczycielami zielony jak szczypiorek na wiosnę. – Zdałem tylko dzięki ich dobrej woli – mówi.
W maju policja pozwoliła Szymonowi wrócić do rodzinnego miasta na niemal miesiąc i zdać maturę. Zakwaterowano go w mieszkaniu policyjnym, zabroniono wychodzić, na egzaminy wieźli go policjanci. Potem policja przywiozła też Maćka, młodszego brata, który zaliczał półrocze w gimnazjum. Julia półrocza nie zaliczyła. Podobno szkoła się na to nie zgodziła.
– Policjanci się wami opiekowali? – dopytuję.
Szymon zaciska usta i pięści. Widzę, że stara się nie rozpłakać. – Zależy, kto był. Niektórzy na wszystko się krzywili. Ciastek nie, herbatę odłóż, bo za duże opakowanie, innym razem pozwolili włożyć do koszyka czekoladę, ale przy kasach się rozmyślili i kazali ją zostawić. Cholerną tabliczkę czekolady za 3 zł. Ale najbardziej przykro mi było, gdy wracaliśmy już do „kryjówki”. Zatrzymaliśmy się na stacji, przed nami wiele godzin jazdy. Policjanci pytają, czy chcemy coś. Bratu było niedobrze, chciał napić się czegoś zimnego. Poprosiłem o pepsi. „A co, wy pieniędzy nie macie?”, zaśmiali się i poszli. Kupili sobie po wodzie z aloesem, takiej za 9 zł, jakieś ciastka i to przy nas w samochodzie jedli. Pepsi nie przynieśli.
Dość tej ochrony
O tym, czy przyznać ochronę i w jakim zakresie, decyduje komendant wojewódzki. Wedle ustawy o ochronie i pomocy dla pokrzywdzonego i świadka nie można od jego decyzji się odwołać. Rodzina może jedynie prosić o ponowne rozpatrzenie sprawy. Wniosek rozpatruje komendant.
W lipcu komendant niespodziewanie i bez żadnych wyjaśnień zdjął z Rodziny ochronę. Nakazał im „niezwłocznie opuścić mieszkanie”. Na szczęście lokalna policja pozwoliła im zostać do 18 sierpnia.
Czy to znaczy, że zagrożenie ustało? Pytam w prokuraturze o mężczyzn, którzy grozili Rodzinie. Takich podejrzanych nie odnotowano. Śledztwo w sprawie podpaleń „jest w toku i w sprawie”. Znaczy, że nikomu nie postawiono zarzutów.
– Najpierw nas wywieźli, trzymali w izolacji, upokarzali, a teraz mówią, że mamy sobie iść? Że nic się nie stało? To odwet za to, że zaczęliśmy się skarżyć – uważa Natalia.
Za Rodziną ujęła się Helsińska Fundacja Praw Człowieka i działająca pro bono kancelaria prawna. Napisali do komendanta wniosek, by Rodzina wciąż pozostawała pod ochroną policji i dostawała pomoc finansową. Komendant odmówił, bo „nie ma nowych okoliczności w sprawie”.
Pytania bez odpowiedzi
– Ile kosztuje utrzymanie Rodziny pod ochroną?
– Czy policja przyznała im pieniądze? Jeśli tak, to ile i kto nimi zarządza?
– Czy Rodzinie nie można było zapewnić opieki psychologa?
– Czy zamiast „kryjówki” nie łatwiej byłoby załatwić członkom Rodziny nową tożsamość? Mogliby wówczas pracować, uczyć się, żyć.
– Dlaczego komendant wydał zarządzenie o ochronie osobistej, a w rzeczywistości Rodzina wciąż przebywa w policyjnym mieszaniu? Dlaczego co innego jest na papierze, co innego w rzeczywistości?
To najważniejsze pytania z całej listy. Tylko komu je zadać?
Najlepiej komendantowi dolnośląskiej policji, inspektorowi Arkadiuszowi Golanowskiemu, bo to on decyduje o losie Rodziny. Z komendantem kontaktu jednak nie ma. Jest tylko rzecznik dolnośląskiej policji Paweł Petrykowski. – Od tego jestem ja, by komendant nie musiał rozmawiać z dziennikarzami – mówi. – Proszę wysłać maila, ja przekażę go do odpowiednich komórek.
Po dwóch dniach przychodzi odpowiedź. Policja nic nie powie, bo jej nie wolno. Odsyła do ustawy o ochronie danych osobowych i dostępie do informacji publicznej.
Dzwonię do Ministerstwa Sprawiedliwości. – Nie sprawujemy kontroli nad komendantem. Proszę spróbować w Prokuraturze Generalnej – słyszę.
Próbuję. – Prokuratura nie sprawuje nadzoru nad działaniami komendanta. Proszę spróbować w Ministerstwie Spraw Wewnętrznych i Administracji – poleca rzeczniczka prokuratury.
Rodzina wcześniej osobiście pojechała złożyć skargę do MSWiA, pisała też do komendanta głównego policji. Prosili, by ich sprawą nie zajmowała się policja z Dolnego Śląska, tylko właściwa dla „kryjówki”. Dostali odpowiedź, że nie można powierzyć ich opiece policji lokalnej. Komenda Główna nie stwierdziła też nieprawidłowości w postępowaniu policji z Dolnego Śląska (ale sprawę bada jeszcze Biuro Spraw Wewnętrznych).
Dzwonię do rzecznika ministerstwa. Wysyłam pytania. Kilka godzin później dostaję informację, że wszystkie pytania zostały przekazane do Komendy Głównej Policji.
Komenda nie odpowiedziała.
Ustawa to bubel
Z Marcinem Wolnym, prawnikiem Helsińskiej Fundacji Praw Człowieka, rozmawia Izabela Żbikowska
Czy tak powinna wyglądać ochrona?
– Zdecydowanie nie. Tak prowadzona ochrona prowadzi do powtórnej wiktymizacji. Rodzina padła ofiarą przestępstwa (podpalenie samochodu, domu, groźby), najpierw została skrzywdzona przez gangsterów, a potem drugi raz – przez państwo.
Dlaczego tak się stało?
– Problemem jest ustawa o ochronie i pomocy dla pokrzywdzonego i świadka. To bubel prawny. Decyzje podejmuje ten sam organ, który sprawuje ochronę: komendant wojewódzki, czyli policja, opiekę sprawuje też policja. Nie ma więc w rzeczywistości żadnej kontroli, choć powinna być.
Rodzina pisała skargi, których zasadność sprawdzał komendant albo Komenda Główna Policji.
– No właśnie. Policja stawała się sędzią we własnej sprawie. Tymczasem transparentność działań zapewniłaby kontrola z zewnątrz: prokuratury, a najlepiej sądu, jak to jest w przypadku świadków koronnych. Tymczasem koronni, którymi najczęściej są skruszeni byli gangsterzy, mają znacznie więcej praw niż osoby pokrzywdzone i zwykli świadkowie. Świadkowie koronni mogą dostać nową tożsamość, więc mogą pracować, a nawet podróżować. Mogą poddać się operacji plastycznej. Tych możliwości nie mają pokrzywdzeni ani świadkowie, choć na przykład możliwość zmiany tożsamości w przypadku tej rodziny pozwalałaby na szybki powrót do normalności. Ta dysproporcja wydaje mi się mocno niesprawiedliwa.
Czego jeszcze brakuje tej ustawie?
– Ścieżki odwołania się od decyzji komendanta. Opisywana Rodzina jest całkowicie od niego zależna. On od stycznia udziela im ochrony, i to w najbardziej inwazyjnej postaci, jaką jest przeniesienie do innego miasta. Po czym w lipcu uznaje, że starczy już tej ochrony, mają wracać do siebie, choć gangsterzy nie zostali ujęci, więc zagrożenie życia nie ustało. Brakuje uzasadnienia tej decyzji. I możliwości odwołania się do wyższej instancji. Można tylko prosić „o ponowne rozpoznanie sprawy”. Taki wniosek napisała Rodzina i prawnicy. Komendant odpisał, że „nie ma nowych okoliczności w sprawie”, i zamknął dyskusję. Pod tym względem ta ustawa jest niekonstytucyjna.
Dlaczego Rodzina nie otrzymała pomocy finansowej?
– Bo ustawa pozwala, ale nie zobowiązuje. Zapis mówi, że komendant „może przyznać pieniądze”. A jego decyzja znów nie podlega kontroli. Jak osoby, które zmieniły miejsce zamieszkania, nie mogą pracować ani uczyć się, mają żyć bez finansowego wsparcia państwa? To wewnętrznie sprzeczne.
Finansowanie powinno być obligatoryjne, ustawa powinna przynajmniej zawierać katalog warunków określających, kto i kiedy może być pozbawiony dofinansowania. Wtedy nie byłoby niejasności.
Rodzina formalnie nie jest już pod nadzorem policji. 18 sierpnia muszą opuścić mieszkanie, choć wciąż nie czują się bezpiecznie. Co z nimi będzie?
– Radzimy, by pozostali w mieszkaniu. By ich usunąć, policja powinna mieć nakaz egzekucyjny, a sprawa rozstrzygająca tę kwestię może potrwać kilka miesięcy. Przez ten czas można spróbować ułożyć sobie życie na nowo, np. w innym mieście. Fundacja Helsińska zwróciła się do ministra sprawiedliwości i do rzecznika praw obywatelskich o podjęcie prac legislacyjnych mających wyeliminować niepokojące zapisy i dodać nowe, rozszerzające ochronę i pomoc dla pokrzywdzonego i świadka.
W ostateczności można zwrócić się do Europejskiego Trybunału Praw Człowieka. Wadą tego rozwiązania jest czas. Trybunał jest zawalony skargami. Ale możemy wnosić o zastosowanie środków tymczasowych, czyli podjęcie błyskawicznej decyzji mającej ochronić Rodzinę, np. o przydzieleniu im mieszkania albo ochrony osobistej do czasu rozstrzygnięcia sprawy.
Wideo „Dużego Formatu”, czyli prawdziwi bohaterowie i prawdziwe historie, Polska i świat bez fikcji. Wejdź w intrygującą materię reportażu, poznaj niezwykłe opowieści ludzi – takich jak Ty i zupełnie innych.
W ”Dużym Formacie” czytaj:
Waldemar Pawlak: Wkurzałem się, tłumaczyłem, ale Tusk nie chciał słuchać
Rostowski się tylko uśmiechał. Wiedzieli, że z powodu 22 złotych nie wyjdę z koalicji. Z Waldemarem Pawlakiem rozmawia Grzegorz Sroczyński
Testament Małgorzaty Braunek. Rozmowa z Andrzejem Krajewskim, mężem aktorki
Śliczna dziewczyna, gwiazda filmowa, celebrytka. Jak może być duchową mistrzynią? Nikt nie słuchał tego, co miała do powiedzenia. A ona uosabiała cechy, do których zmierza każdy buddysta
Życie na oazie. Trzy różańce Weroniki
Licheńskim modlę się, żeby ojciec zszedł ze strychu, papieskim odmawiam koronkę za Karola, drewniany jest za Krzyśka, żeby do romansu nie doszło
Na łasce policji. Jesteśmy osobami ochranianymi i od tygodnia nie mamy co jeść
Przez osiem miesięcy policja chroniła ich w specjalnym mieszkaniu na drugim końcu Polski. Nagle kazała się wynosić. Choć bandyci nie zostali złapani
Dlaczego Europejczycy pomagają uchodźcom?
Jestem Niemką. Nieraz pytałam babcię, dlaczego nie pomagała Żydom. Odpowiadała, że nie wiedziała o Holocauście. Nie chcę tak mówić moim dzieciom
Doping w sporcie. Mistrzowie brania towaru
Na zawodach zawsze było losowanie, kto z drużyny idzie do badania. Kto wylosował białą piłeczkę, skakał z radości. Kto czerwoną, głowa spuszczona
Samobójstwa w Japonii. Zestaw do wypadków z udziałem ludzi
Niektórzy przed odebraniem sobie życia zdejmują buty, a wszystko, co potrzebne do sprzątnięcia ciała, znajduje się w specjalnej czarnej torbie, zwanej „zestawem do wypadków z udziałem ludzi”
Złoto w twoim smartfonie [FOTOREPORTAŻ]
Możesz pracować tak przez dziesięć lat. Po takim czasie najczęściej umierasz. Rozmowa z fotografem Matjazem Krivicem
PiS na wodę, fotomontaż? Felieton Andermana z cyklu: A poza tym
Andrzej Duda (Fot. Sławomir Kamiński / Agencja Gazeta)
Rok prezydentury Andrzeja Dudy minął jak z knuta strzelił. Oczywiście, takiego sformułowania „jak z knuta strzelił” używają bez żenady zapiekli przeciwnicy, którzy z maniackim uporem unikają spojrzenia prawdzie w oczy: ten rok był dla prezydenta, a więc i dla Polski, nadzwyczaj udany. Dowiadujemy się o tym dzięki rocznicowej publikacji zamieszczonej na łamach „wSieci”.
Pierwszy z brzegu przykład – deklaracja Andrzeja Dudy przed wyborami: „Ustąpię z urzędu, jeśli w pierwszym roku prezydentury nie złożę dwóch zasadniczych dla mnie projektów – dotyczących obniżenia wieku emerytalnego i podniesienia kwoty wolnej od podatku”. Nie złożył? Złożył, a więc ustępować już nie musi. Tyle że projekty „utknęły w parlamencie. Mówiło się, że w PiS nie ma zgody politycznej na przeprowadzenie tych zmian”. No to z czym do gościa? Jak nie ma woli, to i Duda nie wydoli.
Wrogowie wywlekają inne wystąpienie Dudy z kampanii wyborczej, miażdżące prezydenta Komorowskiego za to, że podpisuje wszystkie ustawy rządów Tuska i Kopacz. „Prezydent, notariusz rządu? Szanowni państwo, ja takiej prezydenturze mówię nie!”.
Teraz sam podpisuje jak leci – podkreśla opozycja, posuwając się do obrzydliwej insynuacji, że prezydent odruchowo podpisał nawet kota, którego prezes PiS dał mu na chwilę do potrzymania.
A jaka jest rzeczywistość? Owszem, prezydent macha piórem bez wytchnienia, ale wynika to z prostego faktu, że „rząd Beaty Szydło i parlament z większością PiS realizują program praktycznie bliźniaczy z tym, co proponował Andrzej Duda”. To jakże ma nie podpisywać?
„Większość mediów, wciąż wrogich obozowi PiS, prześciga się w udowadnianiu, jak bardzo prezydent jest zależny od prezesa. [.] Byle uszczypnąć. [.] Rozdmuchiwano sprawę rzekomo lekceważącego przywitania się Kaczyńskiego z Dudą 10 kwietnia podczas obchodów rocznicy katastrofy smoleńskiej”. I co, szczypawki? „Prezes tak się po prostu wita, nie patrząc w oczy. Dla osób, które go słabiej znają, to może być irytujące”. Ale ci, którzy prezesa znają dobrze, są zadowoleni, że nie patrzy im w oczy podczas powitania. Wiedzą przecież, że ten wzrok po prostu zabija. Stosunki są więc doskonałe, gorzej natomiast układają się „na linii Kancelaria Prezydenta – Kaczyński” – trapi się autor i słusznie przy tym oburza. „Jak można było dopuścić do tego, że nikt [z Kancelarii] nie był np. na premierze książki Jarosława Kaczyńskiego?”. Ich, frajerów, strata.
Warto podkreślić niezwykle silną pozycję prezydenta na arenie międzynarodowej. „Dla wielu przywódców to właśnie Andrzej Duda stał się głównym przekaźnikiem spraw całego regionu”. To gigantyczne osiągnięcia, a uwypukla je „z satysfakcją” osoba najbardziej kompetentna – prezydencki rzecznik. Bo przecież nawet premier Kanady, który nie miał pojęcia o problemach Europy, gdyż ta „leży daleko”, kiedy tylko zdobył szansę porozmawiania z polskim prezydentem, w mig pojął te wszystkie zawiłości.
Zatem nie bójmy się śmiałej i krzepiącej myśli, tak jak nie boi się jej autor z gazety „wSieci”, jakże optymistycznie łypiący w jasną przyszłość: „Kolejne cztery lata przed Andrzejem Dudą. A może więcej?”. Pewnie że więcej! Jak najwięcej! Przecież „nie ma w nim żadnej gry, żadnego fałszu”. Za to „ma coś takiego, czego nauczyć się nie da. Pewien refleks zbudowany na niedzisiejszej wręcz kindersztubie”. I to przesądza, że nie można sobie wymarzyć lepszego kandydata na następną kadencję.
Złowieszczy rechot
Feministki ze słusznym oburzeniem reagują na każdą sugestię, że zgwałcona kobieta jest współwinna, bo zbyt słabo się opierała (123rf.com)
Feministki ze słusznym oburzeniem reagują na każdą sugestię, że zgwałcona kobieta jest współwinna, bo zbyt słabo się opierała, nie dość stanowczo odmawiała lub nie użyła wszelkich sposobów do powstrzymania gwałciciela. Wszyscy przyzwoici ludzie protestują, gdy słabszym dzieje się krzywda zadawana przez brutalnych i bezwzględnych napastników. Ale gdy zadawany jest gwałt demokratycznym instytucjom, a sprzeciwiające się temu środowiska są brutalnie poniewierane i ordynarnie poniżane, to często oprócz protestów słychać połajanki i szyderstwa pod adresem owych gwałconych, krzywdzonych i poniewieranych – że tacy słabi i nieporadni.
„No i jak smakuje bezradność?” – pyta kpiąco dziennikarz przedstawicielkę opozycji. „Rządzący robią z opozycją, co chcą, a ta nie ma żadnego pomysłu, jak się temu przeciwstawić” – komentuje z pogardą politolożka. „Bezradność opozycji jest żałosna” – wybrzydza komentatorka. To przykłady oględne, nierzadkie są bowiem drwiny i naigrawanie się, pochodzące wcale nie ze strony pisowskich propagandystów, lecz komentatorów i publicystów uchodzących za niezależnych lub do tego aspirujących. Bo oprócz tego chcą też być fajni.
Sytuacja antyautorytarnych środowisk, w tym partii politycznych, jest trudna i przykra w Turcji, Rosji, na Węgrzech, Białorusi. To powinno smucić i budzić ubolewanie, ale także koncentrować oburzenie na autorytarystach zadających gwałt niezależnym instytucjom i ruchom obywatelskim. W Polsce zaś wywołuje u niektórych politowanie, a nawet wyszydzanie, a często naigrawanie się z poniżanych, opluwanych, ubezwłasnowolnianych. A dla agresorów i oprawców budzi niekiedy ledwo skrywany podziw, uznanie, nawet szacunek, bo tak sprytnie, przebiegle i skutecznie realizują swoje zamiary.
Owszem, nie można dopuścić, by racje prawne i moralne były jedynymi, jakie pozostają przegrywającym, choć moralne zwycięstwa przy realnych porażkach są bardzo polskie. Ale nie można pozwolić także, by buta, brutalność i bezwzględność, powiązane z pogardą dla prawa, przysparzały uznania i respektu, a bezradność wobec gwałtu, bezsilność wobec perfidii i bezbronność wobec przemocy były wyszydzane i wykpiwane.
Dotyczy to także tych prześmiewczych komentarzy, których autorzy natrząsają się z obrońców Trybunału Konstytucyjnego jako idealistycznych (a więc oderwanych od życia) naiwniaków, niedostrzegających, że polska prowincja (przedstawiana niekiedy jako „prawdziwa Polska”), uradowana 500-złotowymi zasiłkami na dziecko, ma głęboko w nosie utarczki o instytucję, której nie zna i nie potrzebuje (bo i po co jej ona).
Albo naigrawania się z ekologów protestujących przeciwko wycince w Puszczy Białowieskiej, gdy ludność tamtejsza i okoliczna czerpie korzyści z gospodarki leśnej i owych wielkomiejskich cudaków chętnie by pogoniła siekierami. He, he, he.
Są tacy, których do rozpuku śmieszy, gdy chuligan w dresie walnie z byka elegancko ubranego inteligencika, a już zwłaszcza wyglądającego „po pedalsku”, i nieporadnie się broniącego. Innych bawią narzekania dystyngowanych pań i panienek na agresywne chamstwo zawłaszczające publiczną przestrzeń. Nie brak wesołków dowcipkujących przy komentowaniu nieskuteczności protestów opozycji, po cwaniacku ogrywanej przez rządzącą ekipę. Ha, ha, ha…
Nie wszystkim tym rechocącym będzie do śmiechu, gdy gwałt i przemoc przełamią wszelki – tak na razie nieskuteczny, nieporadny i nieprzekonujący – opór i narzucą swoje rządy.
W tej jednej kwestii zgadzam się z Grzegorzem Sroczyńskim („trochę nam zbyt wesoło” – napisał w „Dużym Formacie” 11 sierpnia), a ponieważ to pierwszy taki przypadek, więc publicznie go obwieszczam.
Tak, sytuacja w Polsce, Europie i świecie nie jest do śmiechu. Choć sugeruję, aby red. Sroczyński wnikliwiej się zastanowił nad tym, kto może nas przed gwałtem i przemocą obronić i dlaczego nie będzie to ani Partia Razem, ani beneficjenci programu 500+.
Janusz A. Majcherek jest profesorem w Instytucie Filozofii i Socjologii krakowskiego Uniwersytetu Pedagogicznego
Sasin: Wstępowanie do jednej partii to nie zamysł Rzeplińskiego. Jego zamysłem jest stać się liderem opozycji
– Andrzej Rzepliński ma ambicje i temperament polityczny, co ujawnia. Nie sądzę, aby wstąpił do jakiejś partii, ponieważ dzisiaj opozycja jest skłócona i rozdrobniona. Wstępowanie do jednej z partii to nie jest ten zamysł prezesa TK. Jego zamysłem jest stać się liderem opozycji. Wyraźnie widać, że brakuje tego lidera. Stąd te zawołania do Donalda Tuska: Donald, wróć! i poszukiwania kogoś, kto by zjednoczył opozycję. Myślę, że prezes Rzepliński może mieć takie zamysły. Zobaczymy – mówił Jacek Sasin w rozmowie z Dariuszem Ociepą w „Politycznym Graffiti” Polsat News.
Grupiński o Kaczyńskim: Wyrzuca z siebie słowa, które zatruwają polską politykę
Jak mówił w TOK Rafał Grupiński o nowej Kapitule Orderu Orła Białego:
„To jest Kapituła dość jednostronnie skonstruowana, poza naszym przedmówca prof. Kleiberem. Ale żadna kapituła nie poprawi dziś wizerunku prezydenta, który parokrotnie się skompromitował. Od ułaskawienia Mariusza Kamińskiego po nocne zaprzysięgania sędziów. Dziś mamy dwóch twórców nadmiaru słów: jeden to prezydent, który mówi podniosłe słowa, które nie mają żadnego znaczenia, bo nikt go nie słucha a zwłaszcza Kaczyński. Mamy drugiego: to jest Jarosław Kaczyński, który wyrzuca z siebie słowa trujące, które zatruwają polską politykę”
„Mamy dwóch twórców nadmiaru słów. Dudy nikt nie słucha, ale to Kaczyński wyrzuca słowa trujące”
– Żadna kapituła, jakby szacowne w niej osoby nie zasiadały, nikt nie poprawi wizerunku prezydenta – mówił w Poranku Radia TOK FM Rafał Grupiński. Jego zdaniem Andrzej Duda”parokrotnie się skompromitował”. – Począwszy od kwestii ułaskawienia skazanego Kamińskiego na początku kadencji przez nocne zaprzysięgania sędziów, którzy nie powinni być w ogóle w tym trybie wybierani przez Sejm itd. – wymieniał.
Prezydent Duda powołał w zeszłym tygodniu nową Kapitułę Orderu Orła Białego. Przez ok. pół roku prezydent był jej jedynym członkiem. W listopadzie, na znak protestu przeciwko ułaskawieniu przez niego byłego szefa CBA Mariusza Kamińskiego, z zasiadania w niej zrezygnowali Aleksander Hall i Henryk Samsonowicz. W styczniu wyszło na jaw, że kapitułę opuścili Jerzy Buzek i Krzysztof Penderecki. Buzek tłumaczył, że ma inną wizję polityki historycznej.
– Dzisiaj w istocie mamy dwóch twórców nadmiaru słów. Jeden to prezydent, który mówi podniosłe słowa, które nie mają żadnego znaczenia, bo nikt go i tak nie słucha, szczególnie Jarosław Kaczyński – oceniał polityk. Drugi „twórca nadmiaru słów” to według posła PO właśnie prezes PiS. – On wyrzuca z siebie słowa trujące, które zatruwają polską politykę i to jest sytuacja najgorsza – zaznaczył.
Wróbel o wywiadzie ks. Międlara: Zostanie wywalony z „firmy”. Bo skrytykował hierarchów
– A może coś prawicowego na deser? Takiego prawicowego naprawdę? – pytał w Poranku Radia TOK FM Jan Wróbel. I przytoczył fragmenty rozmowy „Rzeczpospolitej” z ks. Jackiem Międlarem.
– Wywiad z księdzem – chociaż z trudem przechodzi mi to słowo przez gardło – kapelanem ONR o golonych głowach – mówił Wróbel. – Mam dla państwa dobrą wiadomość: ksiądz na pewno zostanie niedługo już wywalony ze swojej „firmy”. Nie dlatego, że tak mówi źle o różnych osobach, ale dlatego, że w odpowiedzi na pytanie o słowa abpa Stanisława Gądeckiego, który wyraził „dezaprobatę dla wykorzystania świątyni do głoszenia poglądów obcych wierze chrześcijańskiej” ks. Międlar odpowiedział co następuje „Rz”: „Arcybiskup Gądecki wystosował to oświadczenie zanim usłyszał moje kazanie. Arcybiskup już od listopada 2015 roku porównywał polski nacjonalizm z pogańskim narodowym socjalizmem niemieckim. Świadczy to tylko o tym, że arcybiskup Gądecki nie rozumie czym jest polski nacjonalizm, i że jest on koherentny z ideą Kościoła rzymsko-katolickiego. A szkoda” – czytał gospodarz audycji.
– Wiele rzeczy wybacza miłosierny kościół rzymskokatolicki, ale krytyki swoich pasterzy przez księży do tej pory nie wybaczał – ocenił Wróbel.
„Jezus również nie przebierał w słowach”
„Konfidentka, zwolenniczka zabijania (aborcji) i islamizacji. Kiedyś dla takich była brzytwa! Dziś prawda i modlitwa?” – napisał na Twitterze Międlar o posłance Nowoczesnej Joannie Scheuring-Wielgus. Polityk zapowiedziała doniesienie do prokuratury.
Konfidentka, zwolenniczka zabijania (aborcji) i islamizacji.
Kiedyś dla takich była brzytwa! Dziś prawda i modlitwa?
– A że nazwałem ją w takich ostrych słowach? Jezus również nie przebierał w słowach – tłumaczył swoje zachowanie w wywiadzie. – Nieraz potrzeba użyć ostrych słów, żeby przestrzec innych przed tego typu postępowaniem, które nie licuje z postawą ewangeliczną, z postawą nawet przyzwoitego człowieka – dodał. – Ksiądz nie jest Jezusem… – zauważył przeprowadzający rozmowę Tomasz Krzyżak. – Ale jestem zobowiązany, żeby go naśladować – odparł Międlar.
Dlaczego posłankę dosięgła krytyka duchownego? To kara za jej protesty przeciwko zaostrzeniu przepisów antyaborcyjnych. – Aborcja to jest aborcja, zabijanie to jest zabijanie. Aborcja jest zabijaniem – podkreślił Międlar.
Scheuring-Wielgus jest również dla niego „zwolenniczką islamizacji”. – Nazywajmy rzeczy po imieniu. Kiedyś, w czasach okupacji, osobom, które szkodziły państwu, które kolaborowały z Niemcami, golono brzytwą głowy – powiedział w rozmowie z „Rz” Międlar.
„Nigdy nie głosiłem jakiejkolwiek nienawiści”
Jak skomentował plany złożenia przez polityk zawiadomienia do prokuratury? – Chodzi o to, by wyeliminować te jednostki, które nie wpisują się w poprawną politycznie narrację – powiedział.
– Ja nigdy nie głosiłem jakiejkolwiek nienawiści i nie mam zamiaru jej głosić. A jeżeli o jakiejkolwiek nienawiści mówiłem, to tej wobec grzechu i ideologii nielicującej z ewangelią – zaznaczał duchowny. – Jeżeli mam za sobą zbawiciela świata, mam jego błogosławieństwo, i głoszę to, co on głosił, w żadnym punkcie się nie rozmijam ze świętą Ewangelią – dodał.
Cały wywiad w na stronie Rp.pl.
Zrzędź, marudź i przeklinaj, czyli manifest choleryczny [ORLIŃSKI]
Wojciech Orliński (Fot. Marcin Klaban / Agencja Gazeta)
Mamy różne nazwy – pesymiści, ponuracy, czarnowidze, narzekacze, krytykanci. Zwykle te słowa słyszymy od otoczenia, które chce nam w ten sposób zamknąć usta. Mówią: „Nie siej tu defetyzmu, myśl pozytywnie, narzekaniem niczego nie zmienisz”.
Tak jakby samym optymizmem można było coś zmienić! Dominująca ideologia „myślenia pozytywnego” codziennie wciska nam propagandowe hasełka, że gdy uwierzymy w siebie, to odniesiemy sukces (i tak dalej).
W popularnonaukowym serwisie BBC przeczytałem niedawno artykuł Zarii Gorvett o zaletach zrzędzenia, marudzenia, pesymizmu i awanturnictwa. Ponuracy zawierają szczęśliwsze małżeństwa, żyją dłużej, więcej zarabiają i są bardziej kreatywni od tych przygłupów od „myślenia pozytywnego”.
Związek między geniuszem a awanturnictwem jest jedną z najciekawszych zagadek psychologii. Różni wujkowie dobra rada często nam mówią, że wykłócanie się w hotelu, że pokój miał mieć widok na morze, a nie na parking przed targiem rybnym, jest niegodne człowieka intelektu. Czy Beethoven albo Newton kłóciliby się o coś takiego? Ależ oczywiście, że tak! W ataku wściekłości być może rzuciliby nawet czymś w recepcjonistę, co zdarzało się Beethovenowi.
Gorvett używa konkretnie tych dwóch przykładów – ludzi niewątpliwie genialnych, a jednocześnie cholerycznych, małostkowych, egoistycznych i mściwych. Lubię czytać biografie geniuszy, więc dorzuciłbym wiele przykładów, od Leonarda da Vinci i Szekspira zaczynając.
Legendarne wybuchy wściekłości mojego najukochańszego pisarza Stanisława Lema do dziś stanowią legendę krakowskiego świata literackiego. Gdy przychodził do Wydawnictwa Literackiego zrobić awanturę jego dyrektorowi Andrzejowi Kurzowi, zaczynał krzyczeć już od przekroczenia progu słynnego Domu pod Globusem, siedziby wydawnictwa. Akustyka budynku sprawiała, że Kurz słyszał każdą obelgę miotaną pod jego adresem. A wysokość schodów sprawiała z kolei, że gdy Lem już dotarł do jego gabinetu, zdążył się wykrzyczeć (i wysapać), więc mogli rozmawiać już spokojnie.
Eksperyment na Uniwersytecie Amsterdamskim w 2009 roku pokazał, że ataki gniewu dobrze wpływają na kreatywność. Wyjaśnienie jest proste: adrenalina. Gniew to skutek uboczny ewolucyjnej zdolności reagowania na zagrożenie. Adrenalina pozwala szybko podejmować kluczowe decyzje typu „walczyć czy uciekać” albo „szukać kija, kamienia czy od razu walić z piąchy?”.
Zależało od nich przetrwanie naszych przodków. A Beethovenowi pomagało skomponować „Dla pieprzonej Elizy”.
A co, jeśli wujek dobra rada postraszy cię, że od tej złości umrzesz na zawał? Zamknij mu jadaczkę publikacją z „American Journal of Cardiology” z czerwca 2010.
Badacze obserwowali przez dziesięć lat grupę 644 pacjentów z zaburzeniem krążenia. Przez ten czas 20 proc. miało zawał, a 9 proc. umarło. Badacze porównywali różne czynniki – w tym behawioralne.
Gniew sam z siebie nie miał żadnego wpływu, z jednym wyjątkiem. Gniew tłumiony okazał się cichym zabójcą: pacjenci, o których było wiadomo, że funkcjonują w stresie, ale nie okazują tego po sobie, mieli trzykrotnie większą śmiertelność.
Zatem jeśli cię coś wkurzy – niech trzaskają drzwi, niech się tłuką talerze. Puść taką wiąchę, żeby zawstydzić dialogistów z „Pitbulla”. Walczysz o życie!
Odwrotne działanie ma oksytocyna, hormon szczęścia i błogości. Jeśli sobie wyobrazisz wyluzowanego mnicha tybetańskiego na tle jakiegoś wodospadu, koleś jest nim naszprycowany jak sztangista sterydami.
Oksytocyna ma swoje dobre strony, ale może być śmiertelnie niebezpieczna. Skłania nas do lekceważenia zagrożeń. Pod jej wpływem ludzie robią rzeczy, których potem żałują: uprawiają przygodny seks bez zabezpieczeń, przyjmują podejrzane zaproszenia, stawiają wszystko na jedną kartę.
W bardzo ciekawym australijskim eksperymencie ochotników wprowadzano w różne nastroje, a potem puszczano im film propagujący jakąś legendę miejską, na przykład że Kennedy’ego zamordowało CIA. Uczestnicy wprawieni w pogodny nastrój okazali się bardziej łatwowierni.
Gabrielle Oettingen z New York University udowodniła, że optymistyczne myślenie ma negatywne skutki. Pacjenci, którzy marzą o wyzdrowieniu – zdrowieją rzadziej. Studenci, którzy na studiach fantazjują o sukcesie – kończą z mniejszymi zarobkami.
Pesymizm i ponuractwo to jedyna recepta na długie i udane życie. Ale co to za życie…
Wideo „Dużego Formatu”, czyli prawdziwi bohaterowie i prawdziwe historie, Polska i świat bez fikcji. Wejdź w intrygującą materię reportażu, poznaj niezwykłe opowieści ludzi – takich jak Ty i zupełnie innych.
W ”Dużym Formacie” czytaj:
Waldemar Pawlak: Wkurzałem się, tłumaczyłem, ale Tusk nie chciał słuchać
Rostowski się tylko uśmiechał. Wiedzieli, że z powodu 22 złotych nie wyjdę z koalicji. Z Waldemarem Pawlakiem rozmawia Grzegorz Sroczyński
Testament Małgorzaty Braunek. Rozmowa z Andrzejem Krajewskim, mężem aktorki
Śliczna dziewczyna, gwiazda filmowa, celebrytka. Jak może być duchową mistrzynią? Nikt nie słuchał tego, co miała do powiedzenia. A ona uosabiała cechy, do których zmierza każdy buddysta
Życie na oazie. Trzy różańce Weroniki
Licheńskim modlę się, żeby ojciec zszedł ze strychu, papieskim odmawiam koronkę za Karola, drewniany jest za Krzyśka, żeby do romansu nie doszło
Na łasce policji. Jesteśmy osobami ochranianymi i od tygodnia nie mamy co jeść
Przez osiem miesięcy policja chroniła ich w specjalnym mieszkaniu na drugim końcu Polski. Nagle kazała się wynosić. Choć bandyci nie zostali złapani
Dlaczego Europejczycy pomagają uchodźcom?
Jestem Niemką. Nieraz pytałam babcię, dlaczego nie pomagała Żydom. Odpowiadała, że nie wiedziała o Holocauście. Nie chcę tak mówić moim dzieciom
Doping w sporcie. Mistrzowie brania towaru
Na zawodach zawsze było losowanie, kto z drużyny idzie do badania. Kto wylosował białą piłeczkę, skakał z radości. Kto czerwoną, głowa spuszczona
Samobójstwa w Japonii. Zestaw do wypadków z udziałem ludzi
Niektórzy przed odebraniem sobie życia zdejmują buty, a wszystko, co potrzebne do sprzątnięcia ciała, znajduje się w specjalnej czarnej torbie, zwanej „zestawem do wypadków z udziałem ludzi”
Złoto w twoim smartfonie [FOTOREPORTAŻ]
Możesz pracować tak przez dziesięć lat. Po takim czasie najczęściej umierasz. Rozmowa z fotografem Matjazem Krivicem
„Będzie jeszcze brunatniej”. Jan Sowa o tym, skąd się wzięli populiści i czy można odebrać im władzę
Sowa: – Główny nurt [polityków] musi zmienić podejście do nierówności, jeśli chce odsunąć prawicowy populizm od władzy. Wyzysk rodzi gniew. Na zdjęciu: manifestacja związkowców w Katowicach (WIKTOR KUBIAK)
SEBASTIAN KLAUZIŃSKI: Ponad rok temu napisał pan książkę „Inna Rzeczpospolita jest możliwa”. Nadal pan w to wierzy? Wszystko się rozedrgało: uchodźcy, terroryści, prawicowi populiści. Jak tu myśleć o budowaniu lepszego, sprawiedliwego świata?
JAN SOWA, socjolog*: Jesteśmy świadkami czegoś nowego. Polska jest dziś w głównym nurcie światowej polityki. Nie możemy już spoglądać z podziwem na Zachód i ubolewać nad naszą krajową polityką. My mamy PiS i Kukiza, ale Wielka Brytania ma UKIP i Brexit, a USA – Donalda Trumpa. Trudno szukać źródeł populizmu w braku tradycji demokratycznych, jak robiliśmy w Polsce jeszcze niedawno, bo owe kraje uznaje się za wzór kultury politycznej, a są w podobnej sytuacji jak my. Musimy poszukać przyczyn w procesach materialnych o globalnym charakterze. Pytanie o inną Rzeczpospolitą jest więc pytaniem o bardziej równościowy, emancypacyjny i otwarty świat. Wcale się ono nie zdezaktualizowało.
Skąd ten populistyczny przechył?
– Historia społeczno-polityczna XX w. pokazuje prawidłowość: kapitalizm plus demokracja, plus polityka redystrybucyjna daje coś w rodzaju demokratycznego socjalizmu zwanego też państwem opiekuńczym czy państwem dobrobytu. Tak wyglądał Zachód przez trzy dekady po II wojnie światowej. Mieliśmy silną lewicę, a nie prawicowy populizm. Inny scenariusz to kapitalizm plus demokracja minus redystrybucja – to kończy się jakąś wersją narodowego socjalizmu. Tak było we Włoszech czy w Niemczech w latach 30., a dzisiaj widać tę tendencję w wielu miejscach świata. Najsilniej za wyjściem Wielkiej Brytanii z UE opowiedziały się tereny najgłębszej działalności reformatorskiej Margaret Thatcher. Przeciw była Szkocja, gdzie nie zniszczono do tego stopnia zdobyczy socjalnych. Trump jest popularny wśród zubożałych robotników. Nie mówię oczywiście, że brexitowcy są faszystami, a Trump – Hitlerem. Chodzi o kierunek rozwoju. Wysyp partii prawicowo-populistycznych zaczął się w latach 90. z triumfem neoliberalizmu.
Populiści mogą zebrać głosy innych wyborców niezadowolonych ze status quo, niekoniecznie biednych; dajmy na to patriotów, którym podoba się nacisk na niezależność i suwerenność. Tak było w Polsce w zeszłym roku. Ale kołem zamachowym populizmu jest bieda i rozczarowanie rządami ekonomicznego liberalizmu.
Czyli świat pokazuje środkowy palec liberałom?
– Establishmentowi i elitom. Ten bunt zyskuje takie artykulacje, jakie są łatwiejsze w danym kontekście. Tam, gdzie w XX w. skompromitowały się prawicowe dyktatury, jak np. Grecja i Hiszpania, i gdzie są tradycje lewicowe, pojawiają się ruchy postępowe. Populistyczna prawica jest mocna tam, gdzie spełnione są trzy warunki: liberalizm ekonomiczny, trudna sytuacja materialna dotykająca znacznych grup i słaba lewica, np. w USA, Wielkiej Brytanii czy w Europie Środkowej.
U nas ten bunt ma twarz PiS-u. Tylko dlaczego zamiast buntować się przeciwko śmieciowemu zatrudnieniu, Polacy buntują się – oprócz establishmentu – przeciwko otwartej Europie?
– Po 1989 r. z debaty publicznej usunięto pojęcie klasy. Konflikty o materialno-klasowym podłożu są więc przemieszczane w rejestry symboliczno-tożsamościowe.
To znaczy?
– Ludzie niepewni swojego losu poszukują zbiorowości, bo nie chcą być samotni wobec zagrożenia. Jeżeli odmawia im się tożsamości klasowej, będą poszukiwali innych wspólnot, np. narodowych czy religijnych. Bez optyki materialistyczno-klasowej nie mogą zlokalizować źródła swych udręk, bo leży ono w relacji między pracą a kapitałem. Szukają grup, które mogą obarczyć winą, np. imigrantów lub Żydów, jak w Niemczech z lat 30., gdzie gniew wywołany problemami materialnymi został przekierowany na tę grupę.
Konflikty dotyczące redystrybucji mają rozwiązanie arytmetyczne, natomiast tożsamościowe dążą do wyeliminowania grupy uznawanej za zagrożenie. W skrajnej postaci jest to różnica między wywłaszczeniem a pogromem. W Polsce pogromowy język przemocy jest już wyczuwalny: fantazje prawicowej dziennikarki Ewy Stankiewicz o karze śmierci dla Donalda Tuska, palenie kukły Żyda, wygrażanie szubienicami.
Nasi tzw. liberałowie tolerowali prawicowe przebudzenie i nie zrobili nic z indoktrynacją młodzieży prowadzoną przez instytucje religijne i szkoły. Nasz patriotyzm jest przemocowy: dla ojczyzny trzeba albo umrzeć, albo zabić. Kto sieje wiatr, zbiera burzę.
No, ale chyba nasi liberałowie nie postawili na prawicę, rząd Ewy Kopacz wprowadził program in vitro, PO była bardzo proeuropejska.
– To były powierzchowne działania o charakterze PR-owskim. Giną w morzu innych. Na przykład Bronisław Komorowski, który pod koniec kadencji storpedował ustawę powstrzymującą najgorsze efekty zwrotów nieruchomości znacjonalizowanych po wojnie. Relacje własności sprzed 70 lat są dla liberałów ważniejsze niż dzisiejsze dobro wspólne i los ludzi biednych.
Proeuropejskość liberalnych elit mnie śmieszy. Gdzie jest bezwarunkowa ratyfikacja Karty Praw Podstawowych, fundamentalnego dokumentu UE? Tusk nie chciał drażnić ani prawicy rynkowej, bo Karta gwarantuje prawa pracownicze, ani kościelnej, bo daje oparcie dla emancypacji.
Polskie formacje określające się jako liberalne są właściwie neokonserwatywne. Nie wprowadziły nic z liberalnego korpusu wartości. Nie ma związków partnerskich, rola Kościoła jest ogromna, a polityka narkotykowa drakońska. Polscy liberałowie troszczyli się tylko o wolny rynek. Triumf prawicowego populizmu to logiczne następstwo ich rządów.
Liberałowie uciekli z podkulonymi ogonami i w końcu zatriumfowała sprawiedliwość społeczna!
– Prawicowi populiści coś biednym dają, ale niewiele. Lewica mogłaby dać im więcej, nie niszcząc państwa prawa. Ale cóż, główny nurt – politycy i media – włożył wielki wysiłek w dyskredytowanie socjalizmu. Powiem więc żartobliwie: odnieśliście sukces! Nie chcieliście Marksa, to mamy Kaczyńskiego z Kukizem.
Osoby z klas niższych, które uważają, że PiS jakoś reprezentuje ich interesy, nie myślą wcale irracjonalnie. Czemu miałyby wspierać PO bądź Nowoczesną, które działają przede wszystkim w interesie klas posiadających?
No dobrze, więc wyborcy PiS-u głosowali racjonalnie, teraz dostali program 500+ i już będą udobruchani?
– Moim zdaniem jest za wcześnie, aby oceniać skutki polityki gospodarczej PiS-u.
Ale pod 500+ by się pan pewnie podpisał.
– Pozytywy przeważają dla mnie nad negatywami.
Myśli pan, że można przebić 500+? Że mainstream może odbić władzę?
– Jest prosty sposób na „skandal sprzedawania głosu za 500 PLN” – nie może być ludzi tak biednych, że są gotowi to zrobić.
A wspólna obrona wartości niematerialistycznych, jak wolność słowa, państwo prawa, wolności obywatelskie? To nie wystarczy?
– Trzeba posiadać środki materialne, aby mieć czas i ochotę na bycie obywatelem. KOD ma nadzieję, że społeczeństwo obywatelskie da odpór populistom. Ta retoryka trafia do klasy średniej, ale nie do biednych. Społeczeństwo obywatelskie zbudowane jest na formalnej abstrakcji: zapominamy o swojej sytuacji, nie jesteśmy bogatymi i biednymi, ale tylko obywatelami i obywatelkami. To działa, jeśli różnice majątkowe nie są zbyt duże. KOD wyobraża sobie coś takiego: sprzątaczka pracuje na śmieciówce w banku za 1600 zł, menedżer w tym banku zarabia 16 tys. Przez cały tydzień tak żyją, a w weekend budują społeczeństwo obywatelskie, idąc ramię w ramię na marszu KOD, aby „bronić formalnych ram systemu”, który pozwala na taki stan rzeczy. Wolne żarty.
To jak ten PiS pokonać?
– Tylko atakując z lewej. Jest tam miejsce na walkę polityczną. PiS nie ma spójnej narracji ani polityki socjalnej. Ministrem rozwoju został Mateusz Morawiecki, bankier, który wciąż powtarza zdarte liberalne formułki z lat 90.: że większy tort jest łatwiej dzielić, a przypływ, czyli wzrost gospodarczy, podnosi wszystkie łodzie. Dalej mamy politykę wspierania kapitału.
Lewica ma problem z wiarygodnością wśród klas niższych. Prowadzenie organicznej pracy wśród tych ludzi może pomóc w zdobyciu ich zaufania. Trzeba ich reprezentować, ale tylko doraźnie, a docelowo dawać im narzędzia, aby reprezentowali się sami, byli w polityce podmiotami, a nie przedmiotami działania. A główny nurt musi zmienić podejście do nierówności, jeśli chce odsunąć prawicowy populizm od władzy. Wyzysk rodzi gniew, który jeśli nie będzie rozbrajany redystrybucją, skończy się dalszym brunatnieniem.
*Jan Sowa – rocznik 1976, dr socjologii i kulturoznawstwa, wykładowca UJ. Od 1999 r. związany z lewicującym magazynem i wydawnictwem „Ha! art”