Limuzyna prezydenta wpadła w poślizg na A4. Duda: Opona się rozpadła. Zsunęliśmy się do rowu
2. Andrzej Duda: Taka sytuacja nie powinna się zdarzyć
3. Prezydentowi ani nikomu innemu nic się nie stało
Początkowo w sprawie incydentu były sprzeczne informacje. W rozmowie z wrocławską „Gazetą Wyborczą”, dyżurny Generalnej Dyrekcji Dróg Krajowych i Autostrad mówił najpierw o kolizji auta z prezydenckiej kolumny, ale nie tego, którym jechał prezydent. Później GDDKiA dementowała te informacje.
ZOBACZ ZDJĘCIA Z MIEJSCA ZDARZENIA:
Radio RMF FM podało z kolei, że na A4, w okolicy Lewina Brzeskiego, w prezydenckim samochodzie pękła w czasie jazdy tylna opona. Kierowcy BOR udało się uniknąć kolizji. Nikomu nic się nie stało, zaś prezydent Andrzej Duda odjechał innym samochodem z kolumny.
Duda potwierdza
Sprawę dla „Faktów” TVN skomentował sam Duda. Potwierdził, że do usterki doszło w jego aucie. Jak powiedział, opona kompletnie się rozpadła. Zapewnił, że nikomu nic się nie stało.
– Teoretycznie taka sytuacja nie powinna się zdarzyć. Więc rozumiem, że muszą być przeprowadzone rutynowe badania, także tej opony – powiedział. – Kierowca zachował się wzorowo – dodał.
Kancelaria Prezydenta podała, że Biuro Ochrony Rządu już bada sprawę.
Wcześniej Duda był w Karpaczu, gdzie zainaugurował Narciarskie Mistrzostwa Parlamentarzystów i Samorządowców.
Jak wygląda zabezpieczenie przejazdu prezydenta?
Samochody rządowe są przygotowane na tego typu nieprzewidziane sytuacje – komentował w TVP Info Jarosław Kaczyński, były wiceszef BOR,
– Są wyposażone w szereg zabezpieczeń, właśnie m.in. takich, aby przy przebiciu opony ten samochód mógł dalej jechać, aby powietrze nie uszło z szybkością, która zagroziłaby prowadzącemu pojazd i spowodowała, że straciłby nad nim panowanie – tłumaczył.
A jak wygląda akcja BOR, kiedy uszkodzony zostanie samochód prezydenta?
– Jeśli coś się dzieje z samochodem głównym, to mogą być różne sytuacje, nawet do zamachu, nawet do sytuacji, w której taki samochód może być ostrzelany. Kiedy taki samochód jest już zatrzymany, to ochrona podejmuje czynności, agenci wychodzą, sprawdzają, czy panu prezydentowi nic się nie stało. Dokonują jak najszybszej ewakuacji, czyli przemieszczenia osoby ochranianej do samochodu ochronnego lub zapasowego – opisywał.
Wypadek auta z prezydentem, awantura w Suwałkach. „Wiadomości” daleko za „Faktami” [RECENZJA]
„Wiadomości” TVP. 03.03.2016 (screen: wiadomosci.tvp.pl/)
Na jedynce piątkowe „Wiadomości” poinformowały o wypadku prezydenckiej limuzyny na autostradzie A4. W samochodzie, którym jechał prezydent Andrzej Duda, pękła opona. Jednak materiał był dużo mniej szczegółowy niż w „Faktach TVN”, którym udało się nawet nagrać prezydenta, chwalącego kierowcę z BOR, dzięki któremu limuzyna nie uderzyła w jadące sąsiednim pasem auta. „Wiadomości” – chociaż dały materiał na jedynce – zostały daleko z tyłu za „Faktami”.
Drugi materiał był relacją z rozmów nowego szefa Kompanii Węglowej Tomasz Rogali z górniczymi związkami. W spotkaniu uczestniczył także minister energii Krzysztof Tchórzewski. Reporter Marcin Tulicki poinformował, że najtrudniej będzie dojść do porozumienia w sprawie wynagrodzeń. Związkowcy chcą, by po przeniesieniu 11 kopalń do Polskiej Grupy Górniczej zarobki górników pozostały bez zmian. „Tyle tylko, że spółka musi wyjść na prostą, ale w ubiegłym roku straciła miliard złotych” – mówił dziennikarz. Dodał, że w ubiegłym roku poprzedni rząd miał pomysł, że kopalnie będzie ratować Towarzystwo Finansowe Silesia. Ale były wątpliwości, czy Komisja Europejska nie uzna tego za niedozwoloną pomoc publiczną.
Zdaniem reportera, propozycja rządu PiS dla kopalń jest pierwszą od lat, która daje szansę na naprawę sytuacji. Nie wspomniał, że rząd chce zainwestować w PGG dwa miliardy zł, co także może zakwestionować KE. Lepszą puentą byłaby refleksja, że rzeczywistość dogoniła PiS, które w kampanii obiecywało, że w żadnym wypadku kopalń zamykać nie będzie. Chociaż wiadomo, że część z nich jest nierentowna. Ale to w „Wiadomościach” nie padło.
Sztandarowy program informacyjny TVP poinformował także o tym, że w trakcie wystawy „Armia skazańców” w Suwałkach poświęconej gen. Władysławowi Andersowi doszło do awantury. Reporter Klaudiusz Pobudzin mówił, że „protestujący nosili emblematy Komitetu Obrony Demokracji”. To dalszy ciąg dyskredytowania KOD przez „Wiadomości”. W czwartek wyemitowały one materiał o tym, że KOD bezprawnie wykorzystuje znak „Solidarności”, utwory Gintrowskiego i Niemena, a wobec jego lidera są zarzuty, że nie płaci alimentów.
„Zwolennicy KOD brutalnie atakowali Annę Marię Anders i gen. Andersa” – donosił w piątkowych „Wiadomościach” Pobudzin. „Jest nieślubną córką Andersa, a jej matką jest pomoc domowa” – zacytował wypowiedź jednego z protestujących.
Ale z „Wiadomości” nie sposób się było dowiedzieć, o co protestującym chodziło. Arleta Zalewska w „Faktach” TVN poinformowała, że nie podobało im się to, że Anna Maria Anders – kandydatka PiS do Senatu wykorzystuje wystawę organizowaną przez MSW w pomieszczeniach archiwum państwowego do prowadzenia kampanii wyborczej. W niedzielę na Podlasiu odbędą się wybory uzupełniające do Senatu. W materiale Zalewskiej w „Faktach” działacze KOD stanowili niewielką część protestujących, większość to byli zwykli mieszkańcy.
Obecni na otwarciu politycy PiS nie chcieli odpowiedzieć na wątpliwości zebranych, a Anna Maria Anders powiedziała, że jak się komuś nie podoba, to nie musi w otwarciu wystawy uczestniczyć.
„Wiadomości” nie zapytały nawet, czy wystawa organizowana przez MSW jest dobrym miejscem na robienie kampanii. Materiał opatrzyły za to komentarzami o agresji KOD-owców. Marcin Wikło, dziennikarz tygodnika „wSieci”, mówił, że „KOD działa na polityczne zlecenie, że chcą przekonać, że państwo PiS jest rządzone źle, że są awantury, a to oni wywołują awantury”.
Zdaje się, że był to miał być sygnał dla wyborców, by wiedzieli, na kogo mają w niedzielę zagłosować.
Kolejny materiał dotyczył toczącego się w Radomiu procesu trzech byłych funkcjonariuszy SB oskarżonych o próbę otrucia byłej opozycjonistki i działaczki Wolnych Związków Zawodowych Anny Walentynowicz. „Wiadomości” poinformowały, że komunistyczna bezpieka chciała zabić Walentynowicz ponad trzy dekady temu, a byli esbecy wciąż pozostają nieosądzeni. „Gdyby plan SB się powiódł, Anna Walentynowicz byłaby jedną z wielu ofiar nieznanych sprawców – mówił reporter. Historyk Sławomir Cenckiewicz, cytowany w materiale, nie miał wątpliwości, że „komuniści uznali Walentynowicz za niebezpieczną, bo miała dar porywania tłumów”. Dlatego chcieli ją wyeliminować. „Jesienią 1981 r. Walentynowicz podróżowała po Polsce, odwiedzała zakłady pracy, dlatego SB planowało na nią zamach” – mówił Cenckiewicz. Zamach na się nie udał, bo przed jego przeprowadzeniem Walentynowicz wyjechała z Radomia. IPN zakwalifikował to jako zbrodnię komunistyczną i zbrodnię przeciwko ludzkości, prokuratorzy zgromadzili 100 tomów akt.
„Wiadomości” poinformowały także, że na środę prezydent Andrzej Duda po raz pierwszy zwołał Radę Bezpieczeństwa Narodowego. Tematy to lipcowy szczyt NATO, światowe dni Młodzieży, które latem odbędą się w Krakowie, oraz kryzys imigracyjny. „Wiadomości” już kolejny dzień podkreślają, że Europa nie radzi sobie z uchodźcami, a kanclerz Niemiec Angela Merkel nie ma pomysłu, jak rozwiązać kryzys. W piątek doniosły, że szef Rady Europejskiej Donald Tusk negocjował z prezydentem Turcji, jak zatrzymać uchodźców w tym kraju, by nie przedostawali się oni do Unii Europejskiej. I znowu – tak jak w czwartek – informacja o tym, że efektów misji Tuska brak.
Temat dnia „Gazety Wyborczej”: W życie wchodzi nowa ustawa o prokuraturze. Czy jest się czego bać? Mariusz Jałoszewski rozmawia z Jackiem Dubois
Według nowej ustawy o prokuraturze Minister Sprawiedliwości staje się jednocześnie Prokuratorem Generalnym. Zbigniew Ziobro będzie miał władzę nad prokuraturą cywilną, pionem śledczym IPN, a także pionem wojskowym, który zostanie teraz wcielony do prokuratury cywilnej. Czy powinniśmy się obawiać tych zmian?
– Jako prawnik uważam, że prawo powinno być oddzielone od polityki, bo prawo wymaga stabilności, rozsądku, mądrości. Polityka natomiast jest podatna na głosy wyborców i doraźny sukces. Teraz doszło do sytuacji, w której z jednej strony mamy polityka, który walczy o swoją popularność, z drugiej strony mamy prokuratora generalnego, który ma stać na straży praworządności. Czy to się da połączyć? Wydaje mi się, że nie – mówi adwokat Jacek Dubois, gość Mariusza Jałoszewskiego w Temacie dnia ‚Gazety Wyborczej’. Zdaniem gościa Tematu dnia, uprawnienia, które otrzymał Zbigniew Ziobro zagrażają demokracji i bezpieczeństwu obywateli. Prokurator generalny będzie miał bowiem prawo do inwigilacji i podsłuchów, co daje możliwość przekazywania informacji zawartych w aktach politykom.
W ramach ‚Tematu dnia Gazety Wyborczej’ redaktorzy ‚Gazety Wyborczej’ wspólnie z gośćmi omawiają aktualne wydarzenia w Polsce. Wyborcza.pl zaprasza internautów do oglądania kolejnych odcinków programu.
MON o odejściach generałów: Kapitanowie uciekają ze statków
Bartosz Kownacki ($Fot. Lukasz Antczak / Agencja Gazeta)
W ostatnich dniach raporty o odejście z zawodowej służby wojskowej złożyło pięciu z kilkunastu generałów z Dowództwa Generalnego Rodzajów Sił Zbrojnych (DGRSZ), któremu podlega zdecydowana większość sił zbrojnych. Chodzi o szefa sztabu tego dowództwa, inspektorów Wojsk Lądowych i Marynarki Wojennej oraz szefów dwóch zarządów w Wojskach Lądowych. Według radia RMF FM to reakcja na zapowiedzi szefa MON Antoniego Macierewicza, m.in. że wojskowi, którzy rozpoczęli służbę przed 1989 rokiem, a także kończyli uczelnie w Związku Radzieckim, kariery w wojsku nie zrobią.
MON podkreśla, że informacja o odejściach najpierw pojawiła się w mediach, a dopiero potem trafiła do ministerstwa. – Żołnierze komunikują się ze swoimi przełożonymi za pośrednictwem mediów. Wydaje mi się, że daje to jak najgorsze świadectwo o tych żołnierzach, bo minister dzisiaj jest taki, jutro inny, armia pozostaje i pewne zasady powinny tam funkcjonować – powiedział w piątek w Inowrocławiu wiceminister Kownacki. Podkreślił, że tę sytuację ocenia skrajnie negatywnie.
Zwrócił też uwagę, że w czerwcu mają odbyć się ćwiczenia „Anakonda-16” (weźmie w nich udział ok. 27 tys. żołnierzy z Polski i 21 innych państw), a w lipcu szczyt NATO w Warszawie. – Armia i wizerunek Polski to jest rzecz ważniejsza niż nawet oceny polityczne. Ja wiem, ze mamy ćwiczenia Anakonda, że mamy szczyt NATO w Warszawie, a tu mamy dowódców czy kapitanów statków, którzy uciekają z tychże statków, które płyną chociażby do ćwiczeń Anakonda – powiedział Kownacki.
Z kolei wiceprzewodniczący sejmowej komisji obrony i były wiceszef MON Czesław Mroczek (PO) podkreślił, że odchodzą generałowie, którzy mogą służyć krajowi jeszcze przez kilka lat. – Będziemy analizować tę kwestię i będziemy wnioskować o pełną informację, bo to jest bardzo niedobra wiadomość dla sił zbrojnych i dla naszego kraju w ogóle – powiedział PAP Mroczek, pytany, czy sprawą powinna zająć się komisja.
Podkreślił, że obecne kierownictwo MON buduje nieufność w stosunku do kadry wojskowej, więc nie dziwne, że generałowie odchodzą. Mroczek zwrócił też uwagę, że oficerowie, którzy rozpoczynali służbę przed 1990 r., to najbardziej doświadczeni żołnierze, gotowi do obejmowania wysokich stanowisk.
Zdaniem Mroczka MON, zwracając uwagę na ujawnienie sprawy przez media, „czepia się listonosza, że przyniósł niedobrą wiadomość”.
– Myślę, że otrzymamy informację na najbliższym posiedzeniu, które mamy w środę. To jest przecież w zakresie kompetencji komisji. Jeżeli pięciu generałów odchodzi, nie jest to spotykane zjawisko – powiedział z kolei przewodniczący sejmowej komisji obrony Michał Jach (PiS).
Dopytywany wyjaśnił, że nie przewiduje oddzielnego punktu obrad komisji, ale spodziewa się, że któryś z posłów poruszy ten temat w ramach spraw bieżących. – Myślę, że może być tak, że sam pan minister czy przedstawiciel ministerstwa zabierze głos w tej kwestii – ocenił Jach.
Jego zdaniem odejście pięciu generałów w jednym czasie to demonstracja. – Co innego, gdyby oni składali te dymisje – powiedzmy – w ciągu miesiąca czy w jakimś innym czasie. Odbieram to jako demonstrację, to nie przystoi oficerom. Nawet jeżeli się nie zgadzają z czymś, to są procedury w siłach zbrojnych, a ten sposób powoduje zupełnie zbędne komentarze – powiedział Jach.
Podkreślił, że nie obawia się, iż ta sytuacja spowoduje np. obniżenie gotowości bojowej lub potencjału sił zbrojnych. – Nie brakuje w siłach zbrojnych zdolnych oficerów, którzy mogą pełnić bardzo odpowiedzialne funkcje – powiedział przewodniczący.
Z nieoficjalnych informacji PAP, jak również z doniesień innych mediów wynika, że odejść ze służby chcą: szef sztabu DGRSZ gen. dyw. Ireneusz Bartniak (b. dowódca 12 Dywizji Zmechanizowanej i 25 Brygady Kawalerii Powietrznej, a także b. szef Wojsk Aeromobilnych i zastępca szefa szkolenia Wojsk Lądowych), inspektor Wojsk Lądowych gen. dyw. Janusz Bronowicz (b. dowódca 16 Dywizji Zmechanizowanej, 21 Brygady Strzelców Podhalańskich i 11 Brygadą Zmechanizowanej oraz polskich kontyngentów w Afganistanie i Syrii), inspektor Marynarki Wojennej wadm. Marian Ambroziak, szef zarządu wojsk pancernych i zmechanizowanych gen. bryg. Stanisław Olszański i szef zarządu wojsk aeromobilnych i zmotoryzowanych gen. bryg. Andrzej Kuśnierek.
Kaczyński o suwerenności Polski. A Lis tłumaczy prawdziwy sens jego słów
– Nie musimy zgadywać, Jarosław Kaczyński powiedział, co się stanie – mówił Tomasz Lis. Jak przypominał publicysta, prezes PiS wczoraj na Podlasiu mówił, że „rzucają nam kłody pod nogi, powstają jakieś KOD-y, obrażają Polskę na zewnątrz i wewnątrz, pętają naszą wolność”.
– To wszystko publicystyka, puenta jest taka, że sprawa Trybunału Konstytucyjnego jest kwestią naszej suwerenności – powiedział Lis. – Czytaj: wara od Trybunału, nikt nie będzie się mieszał do naszych wewnętrznych spraw. Czytaj: To ja, Kaczyński, zdecyduję o losach TK, żadna Komisja Wenecka, żaden Parlament czy Komisja Europejska, żadne naciski z Waszyngtonu – mówił.
– Nic na to nie wpłynie, on to jasno powiedział, te słowa znaczą dokładnie tyle – podsumował Lis.
CzasoPiSma wsparte centralnie. Odwołania pism lewicowych i liberalnych rozpatrzy minister Gliński
Piotr Gliński (Dawid Zuchowicz)
Minister Gliński już wielokrotnie powtarzał, że leży mu na sercu przywracanie do mainstreamu debaty publicznej nurtów dotąd w niej pomijanych, a „budujących tożsamość narodową”. Używał przy tym sformułowania „inny podział tortu”.
Na wsparcie ogólnopolskich czasopism kulturalnych ministerstwo kierowane przez wicepremiera Glińskiego ma 3,5 mln zł, tyle samo, co przed rokiem. O dotację wystąpiło 139 czasopism, wsparcie otrzymało jedynie 25 (w zeszłym roku ponad dwa razy więcej).
Redakcje pozbawione wsparcia
Wśród redakcji odrzuconych jest liczna reprezentacja środowisk liberalnych i lewicowych. Dotacji na wydanie „Krytyki Politycznej” nie dostanie Stowarzyszenie im. Stanisława Brzozowskiego (w ubiegłym roku dostało 90 tys. zł). Wsparcia nie otrzyma wydawca łódzkiego kwartalnika „Liberte!” (53 tys. zł w 2015 r.), którego redaktor naczelny Leszek Jażdżewski był współorganizatorem akcji „Świecka szkoła”. Na pieniądze z budżetu ministerstwa nie może też liczyć wydawca „Przeglądu Politycznego” (80 tys. zł w 2015 r.), związanego ze środowiskiem gdańskich liberałów, czyli m.in. Donaldem Tuskiem. Ministerstwo nie przyznało dotacji dla Fundacji Res Publica im. Henryka Krzeczkowskiego (przewodniczącym rady fundacji jest prof. Marcin Król) na rozwój „Magazynu Miasta” (prawie 63 tys. zł w 2015 r.).
Bez pieniędzy zostaje też Kolegium Europy Wschodniej na publikację w latach 2016-18 magazynu „New Eastern Europe”. Także Regionalny Ośrodek Kultury w Katowicach nie dostanie wsparcia na wydanie czterech tegorocznych numerów kwartalnika „Fabryka Silesia”. W radzie redakcji tego pisma zasiada pisarz i komparatysta prof. Zbigniew Kadłubek z Uniwersytetu Śląskiego, który w 2014 r. był sprawozdawcą projektu ustawy o mniejszości śląskiej.
– Planujemy odwołanie od decyzji ministerstwa. W tej chwili nic więcej nie mogę powiedzieć. Być może nasz projekt był po prostu gorszy od innych – mówi Julian Kutyła, wicenaczelny „Krytyki Politycznej”.
Niektóre czasopisma występowały w ubiegłych latach (z powodzeniem) o dotacje kilkuletnie, dlatego w tym roku nie składały wniosków, należy do nich m.in. „Znak”.
Beneficjenci
Kto skorzysta na zmianie w dotacjach? Największą otrzymała Fundacja Augusta hr. Cieszkowskiego, wydawca kwartalnika kulturalnego „Kronos”. Na wydanie czterech numerów magazynu i prowadzenie elektronicznej wersji pisma ministerstwo przeznaczyło 135 tys. zł (w 2015 r. otrzymało 70 tys. zł).
Druga co do wielkości dotacja – w wysokości 130,7 tys. zł – trafiła do Klubu Jagiellońskiego (wydawca „Pressji” – to krakowskie pismo w zeszłym roku nie otrzymało dotacji), którego członkiem honorowym jest prezydencki minister prof. Krzysztof Szczerski.
80 tys. zł ministerstwo przekazało na papierowe i elektroniczne wydanie innego krakowskiego pisma, „Arcana” (w 2015 r. także bez dotacji). Jego byłym redaktorem naczelnym jest prof. Andrzej Nowak, promotor pracy Pawła Zyzaka o Lechu Wałęsie.
81 tys. zł zostało przekazane na wydanie tygodnika internetowego „Teologia Polityczna Co Tydzień”. „Christianitas” otrzymało 79 tys. zł., a Fundacja Nowa Rzeczpospolita na elektroniczne wydawanie w 2016 r. miesięcznika „Nowa Konfederacja” otrzymała 90 tys. zł.
„Czterdzieści i Cztery. Magazyn Apokaliptyczny”, prowadzony do niedawna przez byłego naczelnego „Frondy” Marka Horodniczego, na wydawanie pisma w wersji papierowej i elektronicznej otrzyma 51 tys. zł (w zeszłym roku bez dotacji).
Na wsparcie może tez liczyć łódzki „Nowy Obywatel”, który otrzymał 63 tys. zł. (w skład jego rady honorowej wchodzą m.in. Ryszard Bugaj, Andrzej Gwiazda i Andrzej Zybertowicz).
Nieoficjalnie udało się nam ustalić, że rząd PiS wymienił ekspertów oceniających wnioski o dofinansowanie. Ministerstwo kultury nie chce ujawnić nazwisk nowych ekspertów przed całkowitym zakończeniem procedury przyznawania dotacji. Dotychczasowi członkowie komisji ministerialnej, m.in. literaturoznawcy Bernadetta Darska i Jarosław Klejnocki, nie zostali zaproszeni do oceny tegorocznych wniosków.
Odwołania można składać do 14 marca. W tej procedurze odwoławczej – jak powiedziała nam wczoraj Agnieszka Bernaś z resortu kultury – o przyznaniu dofinansowania dla konkretnego tytułu zadecyduje osobiście minister Gliński.
Kukiz o „żołnierzach wyklętych”: „Jeśli to prawda, jeśli mordowano kobiety i dzieci…”
Paweł Kukiz podczas wieczoru wyborczego w sztabie partii Kukiz 15 (Fot. Albert Zawada / Agencja Gazeta)
Kukiz na Facebooku zamieścił link do artykułu z podlaskiej „Gazety Współczesnej” o Romualdzie Rajsie, pseudonim „Bury”. Blisko siedemdziesiąt lat temu Bury rozkazał swoim żołnierzom dokonanie krwawej pacyfikacji wsi białoruskich. Spalono wsie: Zanie, Zaleszany, Końcowizna, Szpaki i Wólka Wygonowska, zamieszkane przez ludność białoruską wyznającą prawosławie.
Według szacunków społecznego komitetu rodzin ofiar zginęły 82 osoby, w tym 30 furmanów, z usług których oddział korzystał, aby się przemieszczać po okolicy. IPN, który prowadził śledztwo dotyczące pacyfikacji, przyjmuje, że ofiar było 79.
„Bury” jest jednym z bohaterów podlaskiej prawicy. Na niedawnym marszu pamięci „żołnierzy wyklętych” organizowanym przez ONR jego imię również pojawiło się na transparentach.
Dziś Paweł Kukiz zamieścił na Facebooku wpis dotyczący „Burego”. „Zdaję sobie sprawę z tego, że pod tym postem za chwilę zacznie się komentarzowa jatka, ale… Jeśli to, co w linku, jest prawdą, jeśli zamykano ludzi, by ich żywcem spalić, jeśli mordowano kobiety i dzieci… Myślę, że IPN powinien dokładnie zbadać postaci niektórych Wyklętych. Bo jeśli to, co w linku, jest prawdą, jeśli zamierzamy stawiać w jednym szeregu ‚Inkę’ i zbrodniarza, to nie miejmy pretensji do tych, którzy czczą Banderę. Jeśli to, co w linku, jest prawdą, to natychmiast powinniśmy sami przed sobą się wyspowiadać. Aby ocalić sumienie i dobre imię Bohaterów, którzy walczyli o Polskę zgodnie z honorem Żołnierza Polskiego”.
Jego wpis doczekał się ponad 250 udostępnień i mnóstwa komentarzy. Wielu pozytywnych, chwalących posła za celne uwagi. Ale również wielu krytycznych. Na jedną z nich Kukiz w dyskusji odpowiada stanowczo: „Ten, kto zabija dzieci, jest sługą diabła. Nie mam co do tego żadnych wątpliwości”.
Test „dobrej zmiany”: Anna Anders
W wyborach uzupełniających do Senatu RP w Suwalskiem staje córka „generała i pieśniarki” Anna Maria Anders. Kandyduje z ramienia PiS, choć wcześniej zabiegała o względy w PO. PiS jej wygrana na pewno propagandowo pomoże, ale po co PiS pani Anders-Costa?
Jak to po co? To był błąd Platformy, że nie miała politycznego pomysłu na panią Anders. Nie chodzi tylko o to, że jest córką swego sławnego ojca. Jest też osobą z kontaktami w świecie przemysłu zbrojeniowego. Wraz z mężem Amerykaninem pracowała w gigancie tej branży, Raytheon. Ma doskonałą prezencję, szyk, mówi językami.
Z tym wszystkim pasowała o wiele bardziej politycznie i kulturowo do Platformy niż do PiS. Nie mówiąc o tym, że jej ojciec był, jak powszechnie wiadomo, przeciwnikiem wywołania powstania warszawskiego, które uważał za głupotę i zbrodnię. (Czy ktoś w PiS ma tego świadomość?). Platforma chyba nie wiedziała, co robi, a właściwie – co traci. Może uległa polskiemu przesądowi, że taki „Polak z odzysku” to raczej powód do kłopotów niż wzmocnienie.
Myślę, że pani Anders może się przydać państwu polskiemu na stanowiskach, jakie obecnie zajmuje. Nie ma co drwić z jej lekko niepewnej polszczyzny. To się poprawi, kiedy zacznie spędzać większość czasu w Polsce. Tylko czy sama Anna Maria Anders da radę wytrzymać z pisowską „dobrą zmianą”, którą teraz firmuje?
szostkiewicz.bloog.polityka.pl
Etgar Keret został Polakiem. Mamy nowego sławnego pisarza
Etgar Keret, żydowski pisarz polskiego pochodzenia, właśnie otrzymał polskie obywatelstwo (ANDERSEN ULF/SIPA/EAST NEWS)
Pisarzem tym jest Etgar Keret, urodzony na skutek kolei losu dość typowych dla polskich Żydów w izraelskim Ramat Ganie, który właśnie decyzją administracyjną stał się naszym rodakiem. W piśmie potwierdzającym (nie nadającym!) polskie obywatelstwo stosowny urząd odstąpił od uzasadnienia decyzji, gdyż postanowienie „uwzględnia w całości żądanie strony”.
Dodajmy – żądanie absolutnie uzasadnione, co sprawia, że i decyzja jest w stu procentach słuszna. Oboje rodzice Kereta pochodzą z Polski, w domu mówiło się po polsku z perfekcją godną Tuwima czy Leśmiana, i choć Etgar i jego rodzeństwo po polsku nie mówią, to jednak – dam głowę – rozumieją, bo w końcu rolą dzieci jest wiedzieć, o czym w sekrecie rozmawiają rodzice.
A i pisarstwo Kereta jest z gruntu polskie, choć akcja jego króciutkich opowiadań dzieje się zazwyczaj w Tel Awiwie, Ramat Ganie czy Holonie. To po prostu chasydzkie opowieści z duchowym morałem i zaskakującą puentą, literackie miniaturki tak przesiąknięte wiarą w człowieka, że – inaczej niż u żydowskich mistyków – już nie potrzeba w nich Boga. No i jest rozpoznawana na całym świecie, od Nowego Jorku i Mexico City po Dżakartę, Sydney i Wellington. Kereta czytają nawet po arabsku, co w przypadku autora posługującego się hebrajskim nie jest aż tak bardzo powszechne. Polska nie ma zbyt wielu pisarzy o tak wielkiej rozpoznawalności, więc wypada się cieszyć, że właśnie przybył nam jeszcze jeden.
Gdy więc do mojej skrzynki pocztowej dotarło stosowne pismo potwierdzające, wysłałem e-mail do Etgara z radosną informacją. Akurat przebywa na antypodach zaproszony przez australijskich wydawców i czytelników. Odpisał, że bardzo się cieszy, czego jestem bardziej niż pewien, gdyż widziałem, jak bardzo mu na statusie Polaka zależy.
Lecz nie byłby sobą, gdyby ironicznie nie dodał, że jego zdaniem ludzie powinni mieć co najmniej po dwa obywatelstwa. Jestem – wywodził – obywatelem dwóch krajów, których obecne władze, jak to się elegancko mówi, uważane są przez wielu swoich obywateli, jak i ludzi na całym świecie, za co najmniej kontrowersyjne. Mam więc ten komfort, który winien być udziałem każdego Izraelczyka i Polaka (Włocha, Szweda, Amerykanina), że jeśli rząd jednego z moich krajów nabroi (że nabroi, jestem tego pewien) więcej niż drugiego, zawsze mogę powiedzieć, że to mój drugi rząd, a nie pierwszy. Mogę więc – i jestem – być dumny zarówno z Polski, jak i z Izraela, a jednocześnie nie czuć się odpowiedzialny, co jacyś urzędnicy robią podobno w moim imieniu, a to znakomicie redukuje poczucie wstydu.
W post scriptum dodał: A może kupić w Nowej Zelandii kawał ziemi? Założymy tam nowe, liberalne państwo polsko-żydowskie czy żydowsko-polskie. Nie jest to żadne odkrywcze rozwiązanie, a może w ogóle żadne rozwiązanie, ale pomysł ma swój czar.
Awantura na spotkaniu Anders i Błaszczaka w Suwałkach. „Hańba”, „Nigdy na was nie zagłosujemy”
Awantura na spotkaniu Anders i Błaszczaka w Suwałkach. „Nigdy na was nie zagłosujemy”
Otwarcie wystawy poświęconej gen. Andersowi z udziałem Anny Marii Anders i Mariusza Błaszczaka w Suwałkach przerwane przez grupę protestujących. Padły hasła „Nigdy na was nie zagłosujemy”. „Hańba” czy „Tak dla uroczystości muzealnych, nie dla wieców w tym miejscu. To nie jest miejsce na wiec wyborczy! To jest bezprawie!”. Kilka osób miało plakietki KOD.
Anna Maria Anders odpowiedziała:
„Jak was nie interesuje wystawa o moim ojcu, to to nie jest wasze miejsce, żeby być tu. Nie jestem tu jako kandydat, tylko jako córka mojego ojca”
Awantura na otwarciu wystawy o gen. Andersie. Jego córka zakrzyczana. „Hańba!”
2. Protestujący zarzucali Marii Anders, że zmieniła wydarzenie w wiec PiS
Wybory uzupełniające do Senatu odbędą się w okręgu 59 na Podlasiu w niedzielę. Anna Maria Anders, córka generała Andersa i kandydatka PiS, otwierała dziś o 13.00 w Suwałkach wystawę „Armia skazańców”, poświęconą armii Andersa. Na otwarciu był też Mariusz Błaszczak, szef MSWiA.
Wystąpienie Anders przerwały okrzyki z sali. Część osób miała plakietki Komitetu Obrony Demokracji.
„To nie jest miejsce na wiec wyborczy, tylko wydarzenie muzealne”, „Bezprawie!”, „Hańba!”, „Łamanie prawa, a nie patriotyzm”, „Rydzykowi daliście miliony, a emerytom nic!” – głośno protestowali.
– Za chwilę będzie głosowanie. Co to jest innego, jak nie spotkanie przedwyborcze? A co pani Anders zrobiła dla Podlasia? Raczej nic – komentowała w rozmowie z TVN24 jedna z uczestniczek protestu.
– Jeśli nie interesuje was wystawa o moim ojcu, to nie jest wasze miejsce, nie możecie tutaj być. Ja nie jestem tutaj jako kandydat, tylko jako córka mojego ojca – wykrzyczała do protestujących Anders. Z kolei Mariusz Błaszczak apelował o spokój.
Komisji Weneckiej grzech śmiertelny
Premier Beata Szydlo i jej mocodawca poseł Jarosław Kaczyński (Fot. Przemek Wierzchowski / Agencja Gazeta)
Wstępny raport Komisji Weneckiej spowodował, że PiS musi się wznosić na absolutne wyżyny politycznej retoryki. I udaje mu się. Argumenty, które słyszymy ze strony polityków tej partii pod adresem strasburskich prawników nie mają rzeczywiście precedensu w historii szlachetnej sztuki przekonywania nieprzekonanych. PiS jest jednak nową jakością – jeśli świat go nie rozumie, to tym gorzej dla świata. A w szczególności tym gorzej dla Komisji Weneckiej. Nie rozumiejąc po co została zaproszona i czego się od niej oczekuje, popełniła grzech śmiertelny – zamiast zabiegać o zaufanie polskiego rządu, bezpowrotnie go utraciła.
Po pierwsze , to minister spraw zagranicznych Witold Waszczykowski zaprosił Komisję Wenecką. Jej członkowie mieli się tu uczyć nowych, światłych koncepcji prawno-ustrojowych, a oni zupełnie opacznie pojęli swoją rolę – zamiast legitymizować, silą się na krytykę i kontestują nasze rozwiązania. Widać wyraźnie, że nas nie zrozumieli. Ale dlaczego? Ano dlatego, że przyjechali za wcześnie, nasze rozwiązania nie są jeszcze do końca dopracowane, paru spraw – mówiąc językiem szefa partii – nie zdążyliśmy jeszcze załatwić. Jakie to sprawy? Tego wprawdzie nie wyjaśniono, ale z pewnością rzuciłyby prawników Komisji Weneckiej na kolana. No trudno, stało się. Siła naszych argumentów jest jednak to jeszcze w stanie naprawić.
Po drugie , wstępny raport Komisji został napisany i przesłany polskiemu rządowi, ale jakimś cudem przedostał się do prasy, a w rezultacie także do szerokiej opinii publicznej. Tym samym Komisja zamiast zasłużyć sobie na nasze zaufanie, wykazała złą wiarę i w naszych oczach utraciła swój autorytet. A przecież chodziło o to, by wysłuchała naszych argumentów w odpowiedzi na swoje pierwsze uwagi i mogła zweryfikować swoje pochopne wnioski. Gdyby się to odbyło w zaciszu gabinetów, wówczas europejscy prawnicy mieliby ułatwione zadanie – nie musieliby ostatecznie nic wymyślać i oceniać, wystarczyłoby tylko karnie przepisać to, co im podyktujemy. Tak to się jednak kończy, gdy ktoś w swoim skostniałym prawniczym tradycjonalizmie nie chce bądź nie potrafi zrozumieć nowych postępowych koncepcji.
Po trzecie , to bez znaczenia co było treścią wstępnego raportu. Podobno coś o naruszeniu demokracji, praw człowieka, państwa prawa, roli sądu konstytucyjnego. Podobno coś o zablokowaniu Trybunału, konieczności odstąpienia od uchwał Sejmu o powołaniu sędziów na już zajęte miejsca, odebraniu przyrzeczenia od prawidłowo wybranych sędziów. Podobno nawet coś o obowiązku przestrzegania wyroków Trybunału, które są wiążące i ostateczne. Widać więc wyraźnie, że nadal nic nie rozumieją. Dobrze, daliśmy im jeszcze jedną szansę – niech przesuną ostateczną decyzję o parę miesięcy do następnego szczytu Komisji w czerwcu, spróbujemy im to jeszcze raz wytłumaczyć. Pewne sprawy będą już wówczas załatwione, może więc pójdzie łatwiej.
Po czwarte i najważniejsze, oni nadal się upierają i chcą podjąć decyzję jeszcze w marcu, więc na wszelki wypadek przypomnimy im jedną fundamentalną prawdę. Jesteście tylko garstką prawników nie do końca rozumiejących polski porządek prawny i nasz program „dobrej zmiany” – wasz ostateczny raport to tylko niewiążąca opinia i nie musimy się do niej zastosować. Jest niczym wobec majestatu państwowej suwerenności i stojącego ponad prawem dobra narodu. Tym bardziej, że jak powiedział ostatnio szef PiS w wywiadzie radiowym, wstępny raport Komisji zawiera oceny „absurdalne w sensie prawnym”, przynajmniej w świetle nowej nauki prawa PiS („Gazeta Wyborcza”, 29 grudnia).
Koniec końców, pisze prof. Jacek Czaputowicz („Rzeczpospolita”, 3 marca), „Komisja Wenecka rozczarowała”. Kogo? Prawdopodobnie samą siebie. Dlaczego? Ponieważ nie nic zrozumiała: „Nie ulega wątpliwości, że dalsze utrzymywanie Trybunału Konstytucyjnego w obecnej formie szkodzi polskiej demokracji”. Wreszcie jakaś „konstruktywna” propozycja. Tylko po co w takim razie Komisję Wenecką w ogóle do Polski zapraszano? Na to nowa polityczna retoryka też daje odpowiedź: i tak by ich na nas nasłano (ze szczególnym akcentem na to ostatnie wyjątkowo proeuropejskie słowo).
Wszystkie te argumenty godne są rzeczywiście geniuszu Nikodema Dyzmy, który na wątpliwości pułkownika Wacława Waredy odpowiedział: „Wacek, trzeba było, żeby nie jeździli po nas, jak po łysej kobyle”.
Rok 1973. Fotograf robi zdjęcia przyrody dla rządu USA. Ale trafił w lesie na nastolatków palących trawkę, a oni…
Marc St. Gil został zatrudniony w latach 70. wraz z setką innych fotografów przez amerykańską Agencję Ochrony Środowiska. Miał robić zdjęcia dokumentujące lokalne problemy związane z zanieczyszczeniem środowiska. Trafił przez to do miejscowości Leakey w stanie Teksas, gdzie przez przypadek spotkał grupę nastolatków palących razem marihuanę. Przyjaźnie nastawieni młodzi ludzie pozwolili mu zrobić zdjęcia, kiedy razem beztrosko się bawili nad rzeką. Dokumentacja z tego dnia znajduje się w zasobach The U.S. National Archives, dzięki czemu możemy zobaczyć, jak wyglądały beztroskie lata 70.
Ryszard Petru dla naTemat: Trzeba się zjednoczyć w słusznej sprawie. Zobaczy pan, że w końcu Kaczyński się złamie
Ryszard Petru obwołał się „liderem opozycji” i ujawnił, że ustawiła się do niego kolejka polityków PO. Na razie jednak ma tylko 29 posłów, a o transferach cicho. Jak zamierza dotrwać do wyborów, które są za 3,5 roku? – Mamy masę inicjatyw. Ważne jest to, żeby pokazać inną wizję, żeby pokazać alternatywę wobec Kaczyńskiego – mówi lider Nowoczesnej w obszernym wywiadzie dla naTemat.
Jak noga? Sezon rowerowy się zaczyna…
Ryszard Petru: Dobrze. Po takiej kontuzji całkiem szybko można wrócić na rower. Zresztą już jeżdżę na rowerku stacjonarnym w ramach rehabilitacji.
W sumie teraz jazda na rowerze to deklaracja polityczna.
Jeździłem od zawsze, jeszcze przed słynnym wywiadem ministra Waszczykowskiego.
Będą jakieś rajdy rowerowe pod egidą Nowoczesnej? Posłowie Kukiz ‘15 poszli kiedyś razem na strzelnicę. Macie w klubie Nowoczesnej swój sport? Coś, przy czym się integrujecie?
Pewnie tak, w przyszłości. Na razie promujemy spacery, a dokładniej marsze, najbliższy już 12 marca.
Konwencja Nowoczesnej 21 października 2015 roku.•Fot. Sławomir Kamiński / Agencja Gazeta
Rozumiem, że pan się hejterami niezbyt przejmuje…
Jak pan wie ja ich nawet followuję na Twitterze. Ale są takie hejty, które przekraczają wszelkie granice. (Petru wstaje, podchodzi do biurka i sięga po telefon) “Petru do wora, wór do jeziora”. To już nie jest śmieszne, choć w Polsce niektórzy z takich rzeczy się śmieją. W Europie Zachodniej to nie do pomyślenia. A u nas bardzo trudno jest pociągnąć kogoś do odpowiedzialności za takie wpisy.
Widać, skąd są moi hejterzy: mają symbol partii w tle, prezydenta Dudę albo herb Legii. I oni wszyscy piszą to samo, zawsze reagują na moje uderzenie w jakiś błąd rządu. I zawsze piszą nie na temat.
Ja musiałem zabronić czytać rodzinie komentarze pod tekstami. Pan swojej rodzinie też zabronił?
Nie czytają. Tego jest tak dużo, że nie da się czytać. To w dużej części jest kreowane. Ale na ulicy hejtu nie ma.
Fot. Łukasz Krajewski / Agencja Gazeta
Dlatego trzyma pan swoją rodzinę w cieniu? Pana żonę widziałem chyba tylko na wieczorze wyborczym.
I tak pozostanie. Polska polityka jest bardzo brudna. Nie jesteśmy jeszcze na tym etapie, żeby włączać do walki wyborczej rodziny polityków.
Rozważał pan kiedyś, żeby mówić wolniej?
Ale ja potrafię mówić wolniej (Petru zaczyna mówić wolno), tylko nie mam na to czasu.
Z tego pana szybkiego mówienia wychodzą nieporozumienia. Kilka dni temu Monika Olejnik nie zrozumiała pana wypowiedzi i uznała, że nie zna pan genezy hasła “My, Naród”.
Nie wiem, jak można to było tak zrozumieć?! Sądzi pan, że za szybko mówię, że to był powód?
Nie wiem, być może.
Chodziło mi o to, że KOD zwołał demonstrację pod tym hasłem jeszcze przed atakiem na Wałęsę. Akurat tak się złożyło, że PiS na szczęście – politycznie – zrobiło to, co zrobiło i to hasło zyskało nowe znaczenie. No nie ma sensu tego drążyć. Monika Olejnik tego nie zrozumiała i tyle.
Problemem nie jest szybkie mówienie, tylko skróty myślowe. To jest efekt wejścia do świata polityki. Jak pan wie wcześniej występowałem setki tysięcy razy – w Polsce i zagranicą. W biznesie słowo znaczy dużo więcej, trzeba być dużo bardziej precyzyjnym. I nie miałem problemów z tym, żeby być zrozumiałym.
A tu jest ten problem, że ludzie nie łapią pewnych skrótów myślowych. W polityce trzeba mówić bardziej łopatologicznie.
Uczy się pan tego?
Myślę o tym. Trzeba bardzo upraszczać język, mówić krótkimi zdaniami.
Fot. Sławomir Kamiński / Agencja Gazeta
Co z tymi transferami z PO? Mówił pan, że ustawiają się w kolejce.
Co chwilę ktoś ze mną rozmawia, ale od rozmowy do transferu droga daleka. Po drugie ważne jest, żeby zachować integralność klubu. To trudne, bo nie każdy do tego pasuje. Ale nie spieszy mi się.
Jesteście przedostatnim klubem, jeśli chodzi o liczbę członków, a przecież do pracy parlamentarnej trzeba mieć zasoby. Ktoś musi pisać ustawy….
Ustawy pisze się również zewnętrznie. Poza tym nie zawsze ilość przekłada się na jakość. W poprzedniej kadencji SLD zaczęło chyba od 28 posłów, skończyło na bodajże 35 i nic im to nie dało. Nie zawsze liczą się szable, tylko spójność programu i poglądów.
Może nie widzę wszystkiego jako szef klubu, ale sytuacja, gdy tworzą się pod-kluby, nie jest dobra. Na pewno lepiej mieć 35 posłów niż 29. Poza tym naszą siłą jest świeżość, to, że nie nigdy nie byliśmy w żadnym rządzie, że nie byliśmy z nikim związani.
Ale zaczynacie tę świeżość tracić. Każda konferencja, każde starcie przedstawiciela Nowoczesnej z politykiem PiS to już nie budowanie rozpoznawalności, tylko zużywanie się.
To normalne i oczywiste i nie ma w tym nic złego. Ale nadal wyróżnia nas świeżość języka i świeżość idei. Sądzę, że zawsze będziemy mieli więcej świeżości niż stare partie, więc w ogóle się tym nie przejmuję. Jestem przekonany, że i tak nie wymieni pan nazwisk połowy moich posłów.
Fot. Wojciech Surdziel / Agencja Gazeta
Nie.
No właśnie, więc poniekąd nadal jakiś efekt świeżości pozostaje. Początkowo brak rozpoznawalności polityków Nowoczesnej był naszą słabością, później atutem, a teraz jest to zupełnie neutralne. Mamy sporo osób nieznanych medialnie i wciąż duży potencjał do wykorzystania.Poza tym jest cała masa ciekawych ludzi w kraju.
I mogę panu zdradzić, że wkrótce członkiem zarządu partii zostanie rozpoznawalny Wadim Tyszkiewicz, który działał z nami, ale nie w ramach partii. Jest cała masa fajnych ludzi z biznesu, z nauki, z kultury, którzy chcą się włączyć, a nie są posłami. Bo partia to nie tylko klub parlamentarny.
Jednak teraz nie o świeżość czy jej brak chodzi, chcemy proponować alternatywę wobec PiS. W niedzielę 6 marca wygłoszę mowę, która pokaże, jaka ma być Polska po PiS, po Kaczyńskim.
Wie pan, że do wyborów jest 45 miesięcy?
Ludzie muszą wiedzieć, że jest alternatywa. Nam nie chodzi tylko o to, żeby zatrzymać zło, nie chodzi o to, żeby posprzątać po PiS – po tym trzeba będzie iść dalej. Dlatego pokażemy nowe rozwiązania, bo nikt nie chce wracać do “ciepłej wody w kranie”. Powrót do tego, co było pół roku temu nie jest wyjściem, prawda?
Pan mówi o wyborach za 45 miesięcy, a może wcześniej?
Ryszard Petru zaprasza na demonstrację•youtube.com/Nowoczesna
Gdzie są panowie z Nowoczesnej? W starciach medialnych widzę panie Lubnauer, Scheuring-Wielgus, Gasiuk-Pihowicz czy Schmidt.
Jerzy Meysztowicz ma najwięcej wystąpień. Praca posła polega głównie na aktywności w Sejmie, w komisjach. Do tego są jeszcze media, i jak rozumiem pan o to pyta.
Paradoks polega na tym, że w Polsce media nieczęsto pokazują to, co się dzieje w parlamencie. Uczestniczyłem w debacie o wieku emerytalnym, wychodzę z sali posiedzeń, a dziennikarze pytają mnie o usuwanie flag z Kancelarii Premiera czy o coś w tym stylu. Faceci są, ale można powiedzieć, że „ugrzęźli” w codziennej, wręcz wyrobniczej pracy parlamentarnej, średnio “medialnej”. Ale przyjdzie czas na to, że wszyscy docenią ich trud.
To też znak, że praca w opozycji jest mozolna i często nie daje szybkich efektów.
To prawda, ale to wszystko jest obliczone na długoterminowy cel. Ale w rządzie jest trudniej.
Spodziewał się pan tego, że pracujecie, przedstawiacie projekty, robicie konsultacje społeczne, wysłuchania publiczne, konferencje, a to nie przebija się do mediów?
Po prostu tak jest.
No nie, mieliście miesiąc miodowy.
Ale nic z tych rzeczy, o których pan mówi, się nie przebiło. Robiliśmy konsultacje społeczne, ale nikt o tym nie mówił. Ale taka jest rzeczywistość, nie mogę się na to obrażać. W długim okresie ludzie będą patrzyć na całokształt pracy partii.
Czuje pan, że skończył się miesiąc miodowy? Że już nie macie taryfy ulgowej? Za projekt ustawy o związkach zawodowych krytykowały was nie tylko prawicowe media, ale też tzw. mainstream.
Tłumaczę kolejny raz – ten projekt nie ma błędów prawnych! Sąd Najwyższy po prostu chciał, żeby ten projekt był szerszy niż my zaproponowaliśmy. Oczekiwali wdrożenia wyroku Trybunału Konstytucyjnego, a to przecież zadanie rządu, nie opozycji. To szokujące, że nikt takich rzeczy nie czyta i nie chce zrozumieć.
Nowoczesna zaprasza na demonstrację•youtube.com/Nowoczesna
Może po prostu nie umieliście przekonać ludzi, że wasz projekt ustawy był okej, a krytyka Sądu Najwyższego na wyrost?
Była debata w Sejmie, nikt nie zgłaszał zastrzeżeń. A później ludzie zaczęli krytykować to, czego nawet nie przeczytali.
Co z waszymi młodymi wyborcami? Wasze badania pokazują, że jest ich mniej.
Rzeczywiście, ale wierzę, że będzie ich przybywało. Oni potrzebują alternatywy dla PiS.
Kiedyś młodych przyciągał Palikot.
To ja w taki wariant nie pójdę.
Prawica już ochrzciła pana nowym Palikotem.
Oni próbują mi to wmówić. Działają jak Putin, nazywają rzeczy innymi, niż są. Widzi pan jakieś podobieństwa?
Są różnice, on był antyklerykałem, pan ma dzieci w katolickiej szkole. Ale też podobieństwa, chociażby skłonność do wypowiedzi na wyrost.
Jakich?
Ma pan dowody na to, że jest podsłuchiwany?
Uważa pan, że to na wyrost?
Nie wiem, ale ma pan dowody? Pójdzie pan z tym do prokuratury?
Gdybym miał dowody, poszedłbym z tym do sądu. Ale to tajemnica poliszynela. W polityce jest powszechne przekonanie o podsłuchach. Niech pan zobaczy, jakie komórki mają politycy PO – same stare Nokie. A ja mam poczucie, że jestem podsłuchiwany. Uważa pan, że to na wyrost?
To stawianie zarzutów bez dowodów. A w Sejmie albo tu, w Biurze Krajowym przy Nowoczesnej nie ma podsłuchów?
Zakładam, że są.
A wypowiedź o atmosferze stanu wojennego?
No bo tak jest. Ludzie mają poczucie, że każda rozmowa telefoniczna może być wykorzystana przeciwko nim. Jaki pokazał jak to wygląda.
Ryszard Petru – przemówienie na marszu KOD•youtube.com/Nowoczesna
Jakie będą wasze kolejne inicjatywy ustawodawcze?
Nie mogę powiedzieć, bo inni nam je ukradną. Ale mamy cały duży pipeline. No widzi pan…. (śmiech) W sensie jest wiele projektów, nad którymi pracujemy. Koordynuje to Joanna Schmidt. Przygotowujemy duży pakiet gospodarczy, ale nie chcę o tym mówić, zanim ten pakiet nie powstanie w całości i nie będzie dopracowany w każdym calu.
Będzie pan o nich mówił w swoim przemówieniu 6 marca?
Będę wskazywał na kierunek, priorytety.. Chcę pokazać jakie mamy dylematy, gdzie Polska dzisiaj stoi, jakie są wyzwania. Że nie wystarczy tylko posprzątać po PiS, ale są przed nami konkretne wyzwania w obszarze gospodarki, instytucji, przez zdrowie, edukację bezpieczeństwa, aż po politykę zagraniczną.
Trzeba pokazać, że Polacy mają dzisiaj inne dylematy niż w latach 90. Wielokrotnie o tym pisałem. Jest wiele rozwiązań, które możemy łatwo przyswoić. Na przykład system szkolnictwa zawodowego z Niemiec. Albo dobre rozwiązania ze Skandynawii w sprawie łączenia pracy i wychowania dzieci przez kobiety. Albo ciekawe rozwiązania holenderskie, jeśli chodzi o ochronę zdrowia.
Ale nie będę wchodził w szczegóły. Trzeba wyznaczyć kierunek, w którym powinniśmy iść.
To będzie propozycja na cztery lata po wyborach? Na dekadę? Na ćwierć wieku?
To zarówno określenie rzeczy, które trzeba zrobić tuż po wyborach i odsunięciu PiS od władzy, ale też obraz tego, jak nasz kraj ma docelowo wyglądać. Dzisiaj u nas myśli się o tym, żeby naszym dzieciom żyło się lepiej, niż nam.
Z kolei na Zachodzie myśli się o tym, żeby dzieciom nie żyło się gorzej, niż ich rodzicom, bo mają świadomość demografii i innych ograniczeń. Popularne jest tam hasło “generation no future”. Chciałbym, żebyśmy doszli do takiego poziomu, żeby Polacy mieli takie dylematy. Ale najpierw trzeba zrobić ten 20-letni skok. I to inaczej, niż chce Mateusz Morawiecki.
Nie wygra pan wyborów mówiąc “Drodzy Polacy, zrobię tak, że będziecie się zastanawiać, czy wasze dzieci nie będą miały gorzej, niż wy”.
No i znowu te moje skróty myślowe.. Trzeba dojść do takiego poziomu, jaki mają w Europie Zachodniej. By zadowalał nas taki poziom, jaki jest, by nie trzeba było robić już jakiegoś wielkiego skoku, bo jesteśmy spełnieni. Czy teraz to jest jasne?
Tak. A jest w planie Morawieckiego coś, co wam pasuje?
Tak, ale to są punkty.
Widzi pan możliwość współpracy z premierem Morawieckim? Obaj jesteście z Wrocławia, pewnie się znacie.
Możliwość widzę, ale nie widzę chęci. Napisałem do niego list z prośbą o spotkanie, ale otrzymałem raczej wymijającą odpowiedź. Widać, że to nie jest samodzielny minister. Generalnie obserwuję, że rząd PiS nie chce rozmawiać, bo prosiliśmy też o spotkanie z ministrem Błaszczakiem, mógł przyjść na klub i spróbować nas przekonać do swoich racji. Może trudniej byłoby nam głosować za jego odwołaniem.
Komentarz Ryszarda Petru na 100 dni rządu•youtube.com/Nowoczesna
Teraz będziecie chcieli porozmawiać z ministrem Waszczykowskim?
Skoro oni wszyscy odmawiają to raczej nie będę już prosił. Ile można pisać? Oni nie chcą rozmawiać.
Czyli poprzecie wniosek o jego odwołanie?
Może sami wystąpimy z takim wnioskiem. Jedyną rzecz, którą zrobił sensownie, to prośba o opinię Komisji Weneckiej. Jarosław Kaczyński myśli odwrotnie, że to błąd. Ale wnioski mamy takie same – trzeba ministra Waszczykowskiego odwołać. Oczywiście nasz wniosek i tak zostanie odrzucony, więc składanie ich ma tylko znaczenie polityczne.
Nowoczesna wykorzystała falę spowodowaną atakiem PiS na Trybunał Konstytucyjny. Co dalej? Jest następna?
Nie patrzyłem na to jak na falę. Po prostu był zamach na Trybunał i trzeba było reagować. Teraz 12 marca o godzinie 12 robimy marsz, na który zaprosiłem KOD i przedstawicieli innych partii i będziemy się domagać wykonania wyroku Trybunału Konstytucyjnego, który zapadnie w przyszłym tygodniu.
Do wyborów jest 3,5 roku, mamy masę inicjatyw. Ważne jest to, żeby pokazać inną wizję, żeby pokazać alternatywę wobec Kaczyńskiego.
Te pierwsze 100 dni to był szok, okres ponadprzeciętnego zainteresowania Polaków polityką. Dzięki temu dotarliście do ludzi, którzy normalnie by o was nie usłyszeli. To już nie wróci. Ma pan pomysł na coś, co pozwoli wam znowu dotrzeć do szerokiej grupy wyborców?
Mam nadzieję, że to już nie wróci, bo to nie jest normalne, żeby Polacy wstawali i z drżeniem serca, co tu w nocy prezes Kaczyński i jego ekipa nawyprawiali. Mam serię pomysłów, nie będę ich zdradzał. Niedługo ruszę w Polskę, to będzie ważna formuła.
Reaktywacja R-Busa?
Nie, autobus jest potrzebny w kampanii, jak się codziennie jeździ z miasta do miasta. Ale mamy całą masę pomysłów, jednym z nich jest objazd po Polsce i otwarte spotkania. Duże spotkania.
Ile osób przyjdzie na wiec 12 marca?
Nie wiem. Ale liczy się to, żeby wywierać presję na PiS.
Przecież ten temat już wygasł.
Jak to? Niedługo Trybunał wyda wyrok, a PiS go nie wykona i będziemy mieli otwarty kryzys konstytucyjny. Pana to nie emocjonuje? Trzeba wywierać presję na PiS, na Kaczyńskiego.
Ale pan myśli, że Kaczyński się ugnie pod protestami “komunistów i złodziei”?
Tak. Proszę też nie zapominać o rowerzystach, wegetarianach, posiadaczach futer i miłośnikach “starbunia”. To już się robi całkiem spory tłum.
No ale nie po jednym marszu. Będą kolejne?
Zobaczymy, jak zareaguje. Ale po wyroku TK i opinii Komisji Weneckiej już wszystko będzie jasne, wszystkie kwity będą na stole. To będzie już ewidentne łamanie konstytucji przez PiS i prezydenta. A nasz wiec to takie swoiste pogotowie strajkowe.
Majdan w Warszawie?
Majdan się kojarzy z krwią.
Okej, miasteczko namiotowe przed Sejmem?
To tylko forma. Na razie skupiamy się na 12 marca. Zaprosiłem liderów partyjnych, chyba będzie też pozytywna odpowiedź KOD. Trzeba się zjednoczyć w słusznej sprawie. Jednak to będzie bardziej polityczne w tym sensie, że będziemy się już domagać realizacji konkretnych postulatów. I zobaczy pan, że w końcu Kaczyński się złamie.