Macierewicz i jego doradczynie
U Antoniego Macierewicza można zarobić i zasłużyć się. Dobry pan na państwowym. Bartłomiej Misiewicz nie musiał jechać na olimpiadę, aby dostać złoto, jak Anita Włodarczyk. Wypiął pierś i został złotem odznaczony. Ale to farmaceuta, w tym resorcie potrzeba naprawdę sporo leków.
Macierewicz ma na zbyciu milion złotych rocznie na doradzanie. Nie wie, co zrobić z pieniędzmi, więc sporo jest takich osób u niego zatrudnionych, iż nie wiadomo, jakie mają kompetencje. Portal OKO.press koniecznie chciał się czegoś dowiedzieć o czterech kobietach, z usług których korzysta Macierewicz i resort. Jakie to żołnierki bądź ekspertki od obrony, militariów? – wszak chodzi o nasze bezpieczeństwo narodowe. Z resortu nie mógł się dowiedzieć, niechętni tam są, aby tajemnice wewnętrzne wypływały do ciekawskich dziennikarzy.
Gdzie jednak dziennikarz nie może, tam czytelnika pośle. I nadesłali dobrzy ludzie wiedzę o doradczyniach i ekspertkach Macierewicza. Wynika z tego, że minister obrony musi stosować ten sam szablon, jaki zdał egzamin przy ekspertach w jego komisji sejmowej ds. katastrofy smoleńskiej. Ten sam sznyt. I tak zatrudniona w gabinecie politycznym ekspertka ma wiedzę w dziedzinie „odzieży dzianej”. Była właścicielką firmy zajmującej się odzieżą. W czym będzie doradzała za 10 tys. zł miesięcznie? Może zaprojektuje dla ministra nowy krój munduru? Macierewicz lubi się przebierać w moro, na pagonach ma tyle, co mu gołąb narobi, więc nie wypada z takimi gwiazdkami stać koło generała. Inna doradczyni przez pięć ostatnich lat była na bezrobociu, więc teraz 6 tys. zł miesięcznie na rękę to ogromna forsa. Miała różne fuchy, ale są niewarte wspominania, teraz ma dostęp jako ekspertka do ucha Macierewicza. To jest coś.
U Macierewicza można dorobić z doskoku jako ekspert na umowę zlecenie. 28-latka jest instruktorem nurkowania, przez 6 miesięcy dostała 34 tys. zł. Czyżby doradzała marynarce wojennej albo doradzała w kwestii łodzi podwodnych? Ekspertka od bulgotu. Albo 26-latka, która zarobiła 30 tys. zł w ciągu 5 miesięcy, wydaje opinię „w zakresie sytuacji kadrowej MON”, a to dlatego, iż pracowała i pracuje w biurze poselskim Małgorzaty Gosiewskiej.
U Macierewicza jest fajnie. Medale na zbyciu są, wypinasz pierś i pański minister obwiesza cię, jak Anitę Włodarczyk. Jesteś na bezrobociu – Macierewicz bierze cię na doradcę albo na eksperta. W ministerstwie obrony może zawisnąć motto: „Każdy jest Biniendą swojego losu, byle trafił na Macierewicza”. Przy takich ekspertkach nikt nam nie podskoczy.
Waldemar Mystkowski
19 listopada 2015 roku, podpuszczony przez Magdę Canty, na podstawie artykułu Krzysztofa Łozińskiego, założyłem na Facebooku grupę Komitet Obrony Demokracji. Myślałem, że spotka się tam może kilkadziesiąt osób, żeby dyskutować o ważnych sprawach publicznych i wymieniać się materiałami czy informacjami. Jednak Wy zadecydowaliście inaczej.
Przychodząc do grupy domagaliście się założenia organizacji, wyjścia na ulice, wyrazistego protestu. I zrobiliście to całkiem licznie. W ciągu pierwszego weekendu przyszło Was ponad trzydzieści tysięcy. Tego nie można było zignorować.
I tak powstał KOD. Dziękuję Wam wszystkim za to, bo to ogromna przyjemność i wielki zaszczyt być z Wami. A okazja dzisiaj jest szczególna. Koło południa minęło dzisiaj równo dziewięć miesięcy od czasu, jak powstała grupa Komitet Obrony Demokracji.
Przez te dziewięć miesięcy zrobiliśmy razem naprawdę dużo. Zostaliśmy zauważeni w całym świecie. W Polsce zajęliśmy ważne miejsce i staliśmy się podmiotem, którego nie można pominąć myśląc o przyszłości kraju.
Dzisiaj KOD żyje nie tylko we wszystkich regionach, ale i w większości chyba powiatów. Nikt nie jest w stanie ogarnąć wszystkich działań i aktywności KODerek i KODerów, bo jak to w ruchu oddolnym — nikt nie jest centralnie rozliczany i niewiele jest centralnie planowanych działań.
Przed nami wybory. 27 sierpnia pierwsze wybory regionalne – w Regionie Pomorskim. 1 października ostatnie – w Regionie Małopolskim. Prawdopodobnie 29 października odbędzie się Krajowy Kongres Programowo Wyborczy. Po pierwszych dziewięciu miesiącach szybkim krokiem zbliżamy się do dorosłości. Po zakończeniu procesu wyborczego będzie można powiedzieć, że Komitet Obrony Demokracji działa w pełni demokratycznie również wewnętrznie.
A to wszystko zasługa Was, KODerek i KODerów, którzy od miesięcy angażujecie się codziennie w budowanie tej organizacji i tego ruchu społecznego. Świętujmy dzisiaj i cieszmy się, bo mimo, że KOD powstał w niesprzyjających okolicznościach to sądzę, że wielu z nas od dawna brakowało czegoś takiego i że wspólnie zbudujemy lepszą Polskę, w której będzie miejsce dla każdego i do której każdy będzie zaproszony.
Jeszcze raz dziękuję i składam serdeczne życzenia wszystkim, którzy dołączyli do KOD-u – zarówno w pierwszych dniach, jak i później. Razem zrealizujemy nasze marzenia. Jeżeli tylko pozostaniemy razem, na co bardzo liczę.
Sto lat!!!
Ziobro: Bufonady w wykonaniu Rzeplińskiego jest po prostu za dużo
Ziobro: Bufonady w wykonaniu Rzeplińskiego jest po prostu za dużo
Jak mówił Zbigniew Ziobro w „Dziś wieczorem” TVP Info:
„Ze smutkiem słucham kolejne emocjonalne, by nie rzec pożałowania godne narastającej histerii wypowiedzi prezesa Rzeplińskiego, człowieka, który powinien zdradzać spokój i powagę, z racji funkcji, jaką pełni. Swoimi wypowiedziami ilustruje cechy zupełnie temu przeciwne. Wojna hybrydowa – wszyscy ją obserwujemy i wiemy, co to jest. To dramat, śmierć niewinnych osób, często dzieci, matek, kalectwo – to, co dzieje się na za wschodnią granicą. Prezes Rzepliński porównuje się do tych mordowanych i okrutnie traktowanych niewinnych ludzi. Odrobinę umiaru. Tej bufonady po prostu jest za dużo w wykonaniu prezesa Rzeplińskiego. Trochę skromności. Nawet jeżeli ma jakiś pogląd, należałoby oczekiwać dystansu do samego siebie, a widać, żę prezes Rzepliński też dystans traci”
Rydzyk nie dostał pieniędzy na odwierty. Prokuratura wszczęła śledztwo po zawiadomieniu min. Szyszki
• Lux Veritatis miała szukać wód geotermalnych w Toruniu
• Zdaniem min. środowiska przyniosło to straty dla kraju i środowiska
W 2008 r. poprzednie kierownictwo Narodowego Funduszu Ochrony Środowiska i Gospodarki Wodnej zerwało umowę z Fundacją Lux Veritatis na wykonanie geotermalnych odwiertów w Toruniu. – O ile nie zerwano by wówczas tej umowy, nie tylko odwierty już by istniały, ale geotermia produkowałaby ciepło bezemisyjnie. To są konkretne straty dla środowiska – twierdzi minister. Resort złożył zawiadomienie do prokuratury w tej sprawie. Ta właśnie wszczęła śledztwo. Według zawiadomienia ministra, Narodowy Fundusz stracił w tej sprawie niemal 5 mln zł.
Dowiedz się więcej:
Czego dokładnie dotyczy śledztwo?
Postępowanie wszczęto 8 sierpnia – o czym wtedy nie informowano. Śledztwo Prokuratury Regionalnej w Warszawie dotyczy wyrządzenia w maju 2008 r. szkody majątkowej w wysokości 4,9 mln zł w imieniu NFOŚiGW, poprzez nadużycie uprawnień przez członków zarządu Funduszu, w związku z podjęciem decyzji o wypowiedzeniu umowy dotacji z czerwca 2007 r. zawartej między NFOŚiGW a Fundacją Lux Veritatis – podała w piątek rzeczniczka tej prokuratury prok. Agnieszka Zabłocka-Konopka. Według niej zakres postępowania obejmuje również badanie zasadności podjęcia decyzji o wyrażeniu zgody na zawarcie ugody sądowej pomiędzy NFOŚiGW a Fundacją Lux Veritatis o zapłatę przez NFOŚiGW 22 mln zł – tytułem odszkodowania za niewykonanie umowy.
O co chodziło w sporze z fundacją Rydzyka?
W 2007 r. – za rządów koalicji PiS-LPR-Samoobrona – NFOŚiGW w dwóch transzach przyznał w sumie ponad 27 mln zł dotacji fundacji Lux Veritatis o. Tadeusza Rydzyka na geotermię toruńską. Po objęciu władzy przez koalicję PO-PSL, w połowie 2008 r. Fundusz wypowiedział umowę na dofinansowanie. Jako powód wskazano liczne wątpliwości co do prawidłowej realizacji umowy, m.in. dotyczące praw własności nieruchomości mających stanowić zabezpieczenie wypłaty dotacji. Fundacja pozwała NFOŚiGW, żądając odszkodowania za wypowiedzenie umowy. Według Fundacji sprawa zabezpieczenia była tylko pretekstem do „pozaprawnej decyzji o wypowiedzeniu umowy”. Proces trwał kilka lat w Sądzie Okręgowym w Warszawie. Po dojściu do władzy PiS strony zawarły ugodę sądową. Kwota uzgodnionego odszkodowania dla Fundacji wyniosła ponad 20 mln zł.
Jak się bronił poprzedni minister?
Były wiceminister środowiska Stanisław Gawłowski (PO), oceniał, że samo przyznanie dofinansowania w 2007 r. było „skandaliczne” i motywowane politycznymi celami. Jego zdaniem zawarcie ugody było spłatą politycznego długu „związanego z wyborami do parlamentu i poparcia ojca Tadeusza Rydzyka”.
Co grozi urzędnikom?
Kodeks Karny stanowi, że kto – będąc obowiązany do zajmowania się sprawami majątkowymi lub działalnością gospodarczą osoby fizycznej, prawnej albo jednostki organizacyjnej niemającej osobowości prawnej – przez nadużycie udzielonych mu uprawnień lub niedopełnienie ciążącego na nim obowiązku, wyrządza jej znaczną szkodę majątkową, podlega karze pozbawienia wolności od 3 miesięcy do lat 5. Jeżeli sprawca wyrządza szkodę majątkową w wielkich rozmiarach, podlega karze pozbawienia wolności od roku do lat 10.
Zobacz też: Ojciec Rydzyk w Sejmie do KRRiT: Dogadajmy się! A za chwilę: Mnie jako katolika prawo nie obowiązuje
Za PiS-u, jak za komuny: „Dobra zmiana”.
Na Orlenie @gazeta_wyborcza spod lady – Znowu chowacie? – Kazali to chowamy, takie polecenie. Robi się jak za komuny.
KE ujawnia opinię o praworządności w Polsce
KE publikuje opinię o praworządności w Polsce
Komisja Europejska ujawniła czerwcową opinię o praworządności w Polsce. W konkluzjach czytamy m.in. „systemowych zagrożeniach” dla praworządności w Polsce wywołanych konfliktami wokół TK. Komisja pisze też o tym, że polskie władze powinny powstrzymać się od wszelkich działań i komunikatów, które naruszyłyby autorytet TK.
Amerykanie odwracają się od Węgier. To ostrzeżenie dla Polski
Viktor Orban (LAZSLO BALOGH / REUTERS / REUTERS)
Dziesięć lat temu z tej okazji do Budapesztu przyjechał prezydent George W. Bush, przemawiał na Wzgórzu Gellerta i chwalił węgierski zryw wolnościowy. Stawiał kraj jako wzór transformacji ustrojowej i triumfu demokracji nad dyktaturą.
Dzisiaj nie ma już po tym śladu. Niespodziewanie dla Budapesztu think tank rządu USA Wilson Center wycofał się z organizowania międzynarodowej konferencji. Wątpliwe też, by z zaproszenia na 60. rocznicę upamiętnienia powstania skorzystał prezydent Barack Obama.
W ciągu dziesięciu lat Węgry zmieniły się nie do poznania. O rządzie Viktora Orbana amerykańska administracja wypowiada się niemal wyłącznie krytycznie, zarzuca mu tłumienie demokracji, korupcję i budowanie państwa autorytarnego.
Dla polskiego rządu powinno to być ostrzeżeniem. Amerykanie demokratyczne wartości uważają za fundamentalne. A władze Węgier łudziły się do niedawna, że tak nie jest. Podporządkowały sobie kolejne obszary państwa. Orban sądził, że dzięki współpracy militarnej z USA (posłali 150 żołnierzy do Irbilu w Iraku) Waszyngton będzie patrzył przez palce na jego autokratyczne zapędy. Nic takiego się nie stało.
Wyrazem bezsilności wobec tego stanu rzeczy jest niedawny wywiad dla portalu Index szefa dyplomacji Petera Szijjarto. Minister żali się, że Amerykanie nie patrzą na Węgry „pragmatycznie”, że stosunki oby krajów powinny opierać się przede wszystkim na handlu. Wścieka się na podsekretarz stanu USA ds. Europy i Eurazji Victorię Nuland, która wielokrotnie krytykowała zmienianie ustroju Węgier. – Powiedziałem jej wprost: nie widzę sensu, by ponownie się spotykać – mówi węgierski minister.
Polacy, podobnie jak Węgrzy, są na najlepszej drodze, by stracić potężnego sojusznika. Wątpliwe, by zmieniło to zacieśnienie współpracy militarnej (niedawne posłanie dwóch F-16 do walki z kalifatem w Iraku i Syrii). Polska jest większa i ważniejsza od Węgier. USA nie chcą w tej części Europy państwa z autorytarnym modelem, tak podobnym do coraz groźniejszego rywala – Rosji.
Duda nie zaprzysiągł 10 sędziów. Bez podania przyczyny. RPO pyta, skąd ta decyzja
Adam Bodnar, Andrzej Duda (fot. KUBA ATYS, Przemek Wierzchowski / Agencja Gazeta .)
Rzecznik praw obywatelskich dostał skargę jednego z sędziów, których Krajowa Rada Sądownictwa nominowała w czerwcu do sądów wyższej instancji. Sędziowie ci przeszli kilkustopniowy, otwarty konkurs na wolne miejsca sędziowskie. Jego ostatnim etapem była ocena kandydatów przez KRS. Prezydent, bez uzasadnienia, odmówił ich nominacji.
Konstytucja – art. 179 – mówi, że „sędziowie są powoływani przez prezydenta RP na wniosek Krajowej Rady Sądownictwa”. Ten zapis powtórzono w ustawie o ustroju sądów powszechnych. Prawnicy nie są zgodni, czy oznacza to, że prezydent ma jedynie podpisać nominacje, czy też ma prawo jakoś zweryfikować kandydatury (nie ma żadnych procedur).
Odmowa nominacji sędziów przez prezydenta Andrzeja Dudę była ewenementem. Podobna sytuacja zdarzyła się tylko raz – w przypadku prezydenta Lecha Kaczyńskiego. Czerwcowa odmowa prezydenta Dudy spotkała się z krytyką środowisk prawniczych i organizacji sędziowskich. Została odebrana jako ingerencja we władzę sądowniczą i próba nacisku na sędziów, żeby orzekali zgodnie z oczekiwaniami władzy, bo inaczej nie awansują.
Odmowy nie były w żaden sposób uzasadnione. „Wyborcza” ustaliła, że np. jeden z sędziów sądził w sprawie wytoczonej przez Jarosława Kaczyńskiego Januszowi Palikotowi. Inny wydał czasową decyzję o odebraniu dzieci państwu Bajkowskim, którzy stosowali drastyczne metody wychowawcze, a w których obronę zaangażowały się środowiska prawicowe. Była też sędzia, która oddaliła pozew zbiorowy w sprawie Amber Gold. I kolejny sędzia, który polecił aresztować i doprowadzić na rozprawę – z powodu notorycznego niestawiennictwa – działacza KPN Adama Słomkę.
RPO dostał skargę od jednego z niepowołanych sędziów, a także stanowisko Stowarzyszenia Sędziów THEMIS. W związku z tym poprosił szefową Kancelarii Prezydenta o wyjaśnienie przyczyn niepowołania sędziów.
W opinii rzecznika standardy demokratycznego państwa prawnego wymagają, aby zainteresowani kandydaci na sędziów lub ubiegający się o awans poznali przyczyny odmowy. Nie powinna ona być bowiem działaniem arbitralnym.
RPO przywołuje wyrok Trybunału Konstytucyjnego z 2006 r., w którym TK stwierdził, że możliwość oceny przedstawionych przez prezydenta motywów decyzji jest wymogiem wynikającym z zasady demokratycznego państwa prawa, w którym obowiązuje przejrzystość działań władz publicznych. Rzecznik podkreśla, że odmowa bez uzasadnienia może stygmatyzować sędziego w odbiorze społecznym, prowadzić do naruszenia jego czci i dobrego imienia.
Promocja „Złoto dla Zuchwałych” w MON! Bądź jak Misiewicz
TYDZIEŃ KOŃCZY PIĄTEK (Agencja Gazeta, Facebook)
I sprzedaż detaliczna jakoś nie ruszyła. A przecież 500+ miało sprawić, że ruszy z kopyta… Tym jednak też bym się nie przejmował. PiS w Janowie Podlaskim ma wypróbowanych specjalistów od ruszania sprzedaży z kopyta. Wprawdzie słynnej klaczy Emiry podczas pierwszej licytacji nie kupił nikt. Ale ten nikt zaoferował za nią 550 tysięcy euro, zanim definitywnie zniknął.
Janowskie metody trzeba teraz rozprowadzić po całym kraju. Niech w każdym spożywczaku pojawią się tajemniczy klienci pragnący wykupić całą zawartość sklepu – i znikający przed uiszczeniem zapłaty. Oczywiście, malkontenci powiedzą, że sprzedaż od tego nie wzrośnie. Ale nie będą mogli powiedzieć, że nie ma popytu!
Malkontenci ogólnie się czepiają. Mówią, że nie każdy może być Keynesem. Mówią, że tylko wiarygodne państwo może skutecznie dzielić dobrobyt – bo gdy państwo jest niewiarygodne, niewiarygodna staje się także jego waluta. I biedni dostają od rządu jedynie kupę bezwartościowych papierków. Ale nie słuchajmy tego ględzenia. Na razie prezydent Duda uratował złotówkę, zręcznie wbijając nóż w plecy swoim ukochanym frankowiczom. A jak znowu będzie trzeba, to się wbije nóż w plecy komuś innemu. Kolejne ofiary będą protestować, jednak bez przesady. Bo gdy ktoś przesadzi, to zaopiekuje się nim rządowa Ziobro-prokuratura, a Trybunał Konstytucyjny już go nie obroni. Nic tak nie wspomaga rozwoju jak rządowe sądownictwo.
No właśnie. Prokuratura katowicka wszczęła śledztwo w sprawie prezesa Rzeplińskiego. Przewodniczący niezawisłego sądu konstytucyjnego prześladowany jest za to, że nie chciał złamać konstytucji. Artykuł 189 mówi, że spory kompetencyjne pomiędzy centralnymi organami państwa rozstrzyga Trybunał Konstytucyjny. Ale jakoś tak się dzieje, że fundamentalny spór pomiędzy rządem a Trybunałem – spór dotyczący tego, czym jest Trybunał – rozstrzyga sobie rząd. Rząd twierdzi, że sąd nie może sądzić we własnej sprawie. A rząd? Czy rząd może sam rozstrzygać takie rzeczy? Czy może straszyć sędziego prokuraturą, śledztwem, uchyleniem immunitetu albo i więzieniem?
Jednak nie stawiajmy takich pytań. Stawianie ich świadczy o niepolskim przywiązaniu do logiki. Tymczasem żyjemy w rzeczywistości płynnej, giętkiej i żywej. Sztywna jest tylko wola suwerena, której wszystko inne podporządkowuje się płynnie, giętko i żywo. Marszałek Senatu Stanisław Karczewski zapowiedział, że po wakacjach zaczną się prace nad jeszcze jedną pisowską ustawą o Trybunale Konstytucyjnym. Proszę nie pytać mnie którą. Przestałem już liczyć (gdy logika odpada, matematyka wysiada). Zapytam tylko: czemu dopiero po wakacjach? Nowych ustaw o Trybunale Konstytucyjnym nigdy dość. Co miesiąc powinna powstawać nowa, zgodnie z bieżącym stanem ducha posła Kaczyńskiego. Bo ponad logiką jest duch, nasz polski duch. Upiór z Żoliborza.
Odnotowując wydarzenia tygodnia, trzeba się pochylić nad agentem Tomkiem Kaczmarkiem. Według skarbówki specjalista od walki z korupcją dostał 2 mln darowizny od 86-letniej babci. Skarbówka podejrzewa też stowarzyszenie należące do jego żony o zdefraudowanie milionów, które uzyskało od państwa na remonty domów pomocy społecznej. Kilka lat temu w tygodniku „Do Rzeczy” Cezary Gmyz opublikował reportaż ze zdjęciami o wspaniałym agencie Tomku i jego pięknej narzeczonej. A może odwrotnie: Tomek był piękny, a narzeczona wspaniała. Najwspanialsze było porsche cayenne. W artykule Tomek wyjaśniał, że jest skromny i uczciwy, a porsche nie jest jego, porsche jest jego narzeczonej. Wspaniałej, bo zaradnej, a zarazem opiekującej się biednymi (np. skromnym i uczciwym Tomkiem). Gmyz – skądinąd dziennikarz śledczy o niezwykłych zdolnościach, znajdzie trotyl nawet na skrzydłach pieczonego kurczaka – wolał sprawy dalej nie drążyć. Spodziewam się, że teraz naprawi to zaniedbanie.
Z innych ciekawostek: pojawiły się kije bejsbolowe z obrazkiem Małego Powstańca (chłopczyk znajduje się na tej części, którą miażdży się potylicę). Równocześnie ksiądz Międlar ogłosił, że jest Chrystusem i że osoby, które myślą inaczej niż on, trzeba traktować brzytwą. A rzecznik Ministerstwa Obrony Bartłomiej Misiewicz dostał złoty medal „Za Zasługi dla Obronności Kraju”. Media pytają: co na to weterani z Iraku i Afganistanu, którzy dostali tylko srebro i brąz? Albo w ogóle nic?
Media się czepiają. Miałem do czynienia z Misiewiczem i wiem, że chłopak dzielnie broni – jeśli nie Polski, to swego szefa i jego biznesów. W czerwcu TVP pytało Misiewicza, czemu Antoni Macierewicz dostał sporą kasę od Herbapolu Lublin za publikację reklam tej firmy w swoim piśmie „Głos” – chociaż tych reklam nie opublikował. Misiewicz bez mrugnięcia okiem odpowiedział, że reklamy w „Głosie” zostały opublikowane, trzeba ich tylko dobrze poszukać. Zapomniał dodać, że były to tajne reklamy, drukowane niewidzialnym tuszem.
Ale wybaczmy mu to niedopatrzenie: młody jest, jeszcze nauczy się tuszować. Na koniec zajmijmy się ostatnim dokonaniem „Gazety Polskiej”. Napisała o niemieckim Urzędzie ds. Młodzieży, który odebrał dziecko pewnej polskiej matce żyjącej w Niemczech. A tekst został zilustrowany zdjęciem dzieci więzionych w hitlerowskim obozie koncentracyjnym. Malkontenci znów krzyczą – że to szaleństwo, że nie można obrażać naszego ostatniego partnera w UE, któremu wciąż jeszcze trochę zależy na Polsce. Ja jednak tutaj oszczędnie używałbym słowa „szaleństwo”. W tym szaleństwie jest metoda – choć może sami szaleńcy nie zdają sobie z niej sprawy.
Tak się składa, że Center for European Policy Analysis opublikowało właśnie raport na temat wojny propagandowej Putina i jej „pożytecznych idiotów”. Nie jestem fanem CEPA z oczywistych przyczyn – to prawicowy, konserwatywny think tank. A mimo to w swym raporcie CEPA pisze wprost, że polska konserwatywna prawica (także ta hałaśliwie antyrosyjska) wspomagana jest przez Kreml i działa na jego korzyść. Pomaga Moskwie osłabić Polskę, dzieląc nasze społeczeństwo, ośmieszając je i oddalając od Zachodu. W raporcie wymieniona jest m.in. „Gazeta Polska”.
Podsumowując: władza czasem szczeka przeciw Putinowi, ale gryzie Polaków w jego interesie. A równocześnie bierze wszystkie stołki, kradnie i kłamie. Rządowi prokuratorzy prześladują sąd konstytucyjny i niezawisłego sędziego. A gospodarka pada. Tzw. prosty człowiek jeszcze tego nie czuje. Ale prosty inteligent, umiejący czytać gazety, nie może przed tym zamykać oczu. Wiem, że trwa sezon wyjazdowy – przynajmniej dla tych, którzy mogą sobie pozwolić na wyjazd. Niby jest ich teraz więcej. Ale zaraz będzie ich znacznie, znacznie mniej. Dlatego choćby nawet wrzesień zapowiadał się ładniejszy niż sierpień, nie możemy dać sobie wakacji od Polski.
Wracajmy jak najszybciej do naszych miejscowości. Wracajmy na ulice.
„Zwykły Polak” pojechał do Smoleńska. O tym, co zastał w miejscu tragedii mówi: „To obłuda i zakłamanie PiS”
Ochlapana tablica w Smoleńsku (Fot. FB)
• To, co tam zastał, nim wstrząsnęło: śmieci, zniszczony teren oraz tablica
• MSZ odpowiada: Nie odnotowaliśmy śladów wandalizmu
„Zwykły człowiek”, jak sam o sobie pisze, z zamiłowania podróżnik, postanowił podczas wyjazdu do Rosji oddać hołd ofiarom katastrofy pod Smoleńskiem. Swoją relacją i gniewem po wizycie w tym miejscu podzielił się na Facebooku, ale chce pozostać anonimowym. Nam udostępnił zdjęcia ze Smoleńska.
Podróżnik pisze też, że wstydzi się za polski rząd. Tym razem jednak to „wstyd połączony był z ogromną złością wręcz furią na obłudę i ogromne zakłamanie partii PIS…. I dalej: „to są źli ludzie pozbawieni ludzkiej empatii a to co robią to tylko i wyłącznie dla partyjnych partykularnych korzyści”.
„To co tam zastałem wręcz powaliło mnie z nóg… teren katastrofy zarośnięty chaszczami płot okalający mający zabezpieczać miejsce poprzerywany powyginany sprawia wrażenie fatalne” – pisze.
Nie przebierając w słowach opisuje fatalny stan miejsca, które „ożywa” jedynie przy okazji kolejnych rocznic tragedii. „Kamień upamiętniający śmierć Polaków zafajdany farbą i zwykłym gównem po całym terenie walają się śmieci wygląda to ohydnie bluźnierczo wręcz okropnie. Porównując to z miesięcznicami pisowskimi całym tym ubolewaniem uświęceniem odpustową fetą przemówieniami i populistycznym zakłamanym zachowaniem aż boli i to bardzo …” – czytamy.
Fot. FB
Mężczyzna na ile dał radę uporządkował teren wokół obelisku. Jednak nie udało mu się usunąć zabrudzeń z tablicy.
MSZ: Nie odnotowaliśmy śladów wandalizmu
Zwróciliśmy się do MSZ z prośbą o komentarz i wyjaśnienia dotyczące stanu miejsca pamięci pod Smoleńskiem.
„Przedstawiciel polskiej Agencji Konsularnej w Smoleńsku systematycznie odwiedza miejsce katastrofy. Był tam również w dniu 15 sierpnia br. oraz w dniu dzisiejszym. Na tablicy i kamieniu nie odnotował śladów wandalizmu, jak również nie otrzymywał żadnych niepokojących informacji od strony rosyjskiej na ten temat” – napisał Rafał Sobczak, dyrektor biura prasowego MSZ.
Sobczak przypomniał, że polskie delegacje oficjalne odwiedzające miejsce katastrofy smoleńskiej składają wieńce w innym miejscu. „Wspomniana tablica została umieszczona na kamieniu przez stronę rosyjską w pierwszą rocznicę katastrofy smoleńskiej w miejsce tablicy ustanowionej wcześniej przez przedstawicieli rodzin smoleńskich.” – wyjaśnił.
MSZ zwraca też uwagę, że teren katastrofy, po przeprowadzeniu przez polskich specjalistów i archeologów prac poszukiwawczych, pozostaje w kompetencji strony rosyjskiej. Ale na wniosek strony polskiej miejsce zostało ogrodzone przed przypadkową ingerencją. „Postawiony również został kontener, do którego pracownik Agencji Konsularnej wrzuca stare znicze, czy zwiędłe kwiaty pozostawiane przez odwiedzających miejsce katastrofy” – czytamy w mejlu od MSZ.
ZOBACZ TEŻ KSIĄŻKĘ: „Anatomia katastrofy smoleńskiej. Ostatni lot PLF101” >>
PO składa wniosek do prokuratury w związku z możliwością popełnienia przestępstwa przez Jarosława Kaczyńskiego
Jarosław Kaczyński (Fot. Michał Grocholski / Agencja Gazeta)
– Grupa posłów PO złożyła dziś wniosek do Prokuratury Generalnej w związku z podejrzeniem popełnienia przestępstwa przez posła Jarosława Kaczyńskiego – poinformował przed południem Krzysztof Brejza. Platforma powołuje się na art. 231 kodeksu karnego, w którym czytamy: „Funkcjonariusz publiczny, który przekraczając swoje uprawnienia lub nie dopełniając obowiązków, działa na szkodę interesu publicznego lub prywatnego, podlega karze pozbawienia wolności do lat trzech”.
Jak „niezależni członkowie Rady” Jacka Kurskiego odwoływali
Wniosek PO dotyczy „wywierania wpływu na niezależnych członków Rady Mediów Narodowych”. Powołany przez PiS organ przejmuje od Krajowej Rady Radiofonii i Telewizji – która zgodnie z konstytucją stoi na straży m.in. wolności słowa oraz prawa do informacji – obowiązek powoływania i odwoływania władz mediów publicznych.
Konstytucja nie pozwala, by w KRRiT zasiadali członkowie partii politycznych. Ale w powołanej przez siebie RMN PiS zapewnił sobie trzech na pięciu członków – wszyscy to aktualni posłowie partii rządzącej: Krzysztof Czabański, Elżbieta Kruk i Joanna Lichocka. Trudno posądzać ich o działalność nie po linii partii rządzącej.
Na początku sierpnia – podczas pierwszego posiedzenia – Rada bezskutecznie próbowała pozbawić Jacka Kurskiego fotela prezesa TVP. Jej członkowie, którzy uznali, że Kurski się nie sprawdził, najpierw przegłosowali wniosek o jego odwołanie. Czabański zapowiadał, że po przerwie zostanie ogłoszone nazwisko nowego szefa telewizji publicznej. Ale tak się nie stało – po przerwie okazało się, że do czasu wyboru następcy Kurski zostaje. Rozstrzygnięcie konkursu musi się odbyć najpóźniej w połowie października.
NA ŻYWO na #Periscope: Briefing @kbrejza.https://www.periscope.tv/w/aoVtdjMzNzE3NTd8MW5BS0ViRU1XQXlHTKQb5C7iXeP9Ptd0BqHPRqs1q16V1aLuNL7rNmBW9fqe …
PlatformaObywatelska @Platforma_org
Briefing @kbrejza. — Warszawa, Polska
periscope.tv
„Próba wywierania nielegalnego wpływu” przez Kaczyńskiego?
– W trakcie przerwy członkowie RMN udali się na ulicę Nowogrodzką, do siedziby PiS. Doszło do rozmowy z prezesem, który nie wyjechał jeszcze na urlop. Członkowie RMN powrócili na posiedzenie. Posiedzenie rady wznowiono i podjęto uchwałę o zmianie pierwszej uchwały – opisywał w piątek w Sejmie Brejza. Zdaniem PO taka chronologia zdarzeń „może świadczyć o tym, że doszło do próby wywierania nielegalnego wpływu, do przekroczenia uprawnień przez pana posła Jarosława Kaczyńskiego, który jest funkcjonariuszem publicznym”.
– Pamiętamy, że prokuratura za rządów PiS potrafiła w niektórych sprawach bardzo skrupulatnie zbierać materiał dowodowy. Pamiętacie państwo konferencję z odtwarzaniem monitoringu z hotelu Mariott. Liczymy, że w tej sprawie prawo stanowione przez Prawo i Sprawiedliwość w Sejmie nie będzie łamane. To posłowie PiS przyjęli taki a nie inny model RMN, która jest organem niezależnym – podkreślił Brejza.
Platforma chce, by prokuratura zabezpieczyła materiał dowodowy: – Nie tylko monitoring z siedziby PiS, ale również logi, wykaz połączeń. Powinna ustalić całą chronologię zdarzeń, zbadać tę sprawę w sposób obiektywny, rzetelny. Tak żeby dać sygnał, że nie ma zgody prokuratury na ewentualne łamanie prawa w Polsce.
Część zawiadomienia do PG ws wpływu JK na niezależnych czł.RMN dn.2.VIII(w przerwie na Nowogrodzką i zmiana decyzji)
PO już wcześniej apelowała o śledztwo. PiS: Skandal, absurd!
O potencjalnym udziale prezesa PiS w odwoływaniu Kurskiego mówił już wcześniej członek Rady Juliusz Braun: – Nie wyobrażam sobie, że decyzje o odwołaniu prezesa TVP i wstrzymaniu tego odwołania mogły zapaść bez wiedzy Jarosława Kaczyńskiego.
Na łamach „Wyborczej” pisaliśmy z kolei, że nieudana próba odwołania Kurskiego to efekt ostrego sporu w PiS o telewizję publiczną, a także między sprzyjającymi PiS ośrodkami mediów prawicowych Tomasza Sakiewicza („Gazeta Polska”) i braci Karnowskich („wSieci”, wPolityce.pl). Z informacji „Wyborczej” wynika, że w dniu posiedzenia Rady na Nowogrodzkiej gościł zarówno Kurski (pojechał poskarżyć się prezesowi), jak i Czabański z Lichocką (ich z kolei miał już wezwać Kaczyński).
Posłowie PO już na początku sierpnia apelowali do prokuratury o wszczęcie śledztwa z urzędu, zapowiadając, że jeśli tak się nie stanie, sami złożą stosowny wniosek. Wtedy poseł PiS Łukasz Schreiber określił ich konferencję jako „skandaliczną”, a zarzuty nazwał „absurdalnymi”.
Aniołki Antoniego. Szef MON zatrudnia jako doradczynię m.in 28-letnią byłą instruktorkę nurkowania
Antoni Macierewicz otacza się w MON sporym gronem doradców, którego utrzymanie w ciągu roku kosztuje ok. miliona złotych. Poza dawnymi współpracownikami, jest też kilka nowych nazwisk. Na przykład Joanna Charytoniuk, która w MON zarobiła 34 tys. zł. Wcześniej była instruktorką nurkowania.
Na liście doradców Antoniego Macierewicza jest 21 nazwisk, a wydatki na ich umowy wyniosą około miliona złotych. Część z nich opisywaliśmy w naTemat. Ale niektóre były zagadką. Jednak czytelnicy portalu OKO.press pomogli dotrzeć do historii zatrudnienia pań, bo to o panie chodzi.
MON przez 6 i pół miesiąca zapłacił Joannie Charytoniuk 34 tysiące złotych za „doradztwo personalne”. Jakie doświadczenie ma, by zajmować się kadrami w resorcie obrony? Charytoniuk była instruktorką nurkowania, prowadziła firmę „Centrum Foki”. Później przez krótki czas była zatrudniona w Wojskowej Akademii Technicznej.
Doradczynią ministra Macierewicza jest też 26-letnia Aleksandra Śliwoska, która do niedawna pracowała w biurze poselskim Małgorzaty Gosiewskiej, a wcześniej na Poczcie Polskiej. Etatową doradczynią MON jest też Katarzyna Szymańska-Jakubowska, która według ustaleń OKO.press była właścicielką firmy odzieżowej. Hmm, może MON pracuje nad nowymi mundurami dla armii?
Wśród doradców szefa MON największe wrażenie robią zarobki Andrzeja Lwa-Mirskiego, który za 147,6 tys. zł będzie wykonywał „usługi analityczno- doradcze na rzecz ministra obrony narodowej” – pisaliśmy w naTemat. Umowę podpisano na 11,5 miesiąca.
Ale to nie koniec, bo kolejne 120 tysięcy kancelaria skasuje za reprezentowanie MON w cywilnych sprawach wytoczonych przez rodziny smoleńskie. Zlecenie z resortu dostał też syn mecenasa Maciej, który w grudniu 2015 roku doradzał Macierewiczowi przez 5 dni. Zarobił za to 7 tysięcy złotych.
źródło: OKO.press
http://www.tvn24.pl/wiadomosci-z-kraju,3/konstytucjonalista-o-sledztwie-ws-prezesa-tk,669516.html
http://www.tvn24.pl/komentarze-po-sledztwie-ws-prezesa-tk,669495,s.html
PO złożyła wniosek do prokuratury w związku z podejrzeniem popełnienia przestępstwa przez Kaczyńskiego
– Grupa posłów PO złożyła dziś wniosek do prokuratury w związku z podejrzeniem popełnienia przestępstwa przez posła Jarosława Kaczyńskiego. Wniosek dotyczy podejrzenia przestępstwa z art. 231, czyli przekroczenia uprawnień. Wniosek dotyczy wywierania wpływu na niezależnych członków Rady Mediów Narodowych – poinformował na briefingu w Sejmie Krzysztof Brejza. Chodzi o posiedzenie RMN 2 sierpnia, na którym odwołano prezesa TVP Jacka Kurskiego, a później podjęto kolejną uchwałę, powierzając pełnienie obowiązków właśnie Kurskiemu.
DORADCZYNIE MACIEREWICZA ZDEMASKOWANE. DZIĘKI CZYTELNIKOM OKO.PRESS
BIANKA MIKOŁAJEWSKAPATRYK SZCZEPANIAK19 SIERPNIA 2016
Wiemy już, kim są tajemnicze doradczynie ministra obrony Antoniego Macierewicza. To m.in. była właścicielka firmy odzieżowej i 28- letnia instruktorka nurkowania. Wcześniej resort odmówił nam informacji o ich dorobku zawodowym. Przesłali je nam nasi Czytelnicy – za pośrednictwem bezpiecznej skrzynki kontaktowej
W ubiegłym tygodniu pisaliśmy o doradczyniach MON, których dorobek zawodowy i kompetencje nie są publicznie znane. A resort nie chciał ich nam wyjawić.
W gabinecie politycznym ministra Macierewicza jako stałe doradczynie pracują Katarzyna Szymańska-Jakubowska (zatrudniona w listopadzie ub. roku, z pensją 10 tys. zł) i Małgorzata Stafecka (w resorcie od lutego, z prawie 6 tys. zł pensji).
Gdy zapytaliśmy ministerstwo o ich doświadczenie zawodowe, ppłk Jarosław Zeidler z Wydziału Informacji Publicznej MON, poinformował nas, że resort nie ma obowiązku ujawniania takich danych. W internetowym Biuletynie Informacji Publicznej musi podawać jedynie, co członkowie gabinetu politycznego ministra robili w trzyletnim okresie poprzedzającym zatrudnienie w MON: gdzie byli zatrudnieni, skąd otrzymywali wynagrodzenie i czy prowadzili działalność gospodarczą.
Przeczytaj też:
TAJEMNICZE DORADCZYNIE MACIEREWICZA. KTOKOLWIEK WIE…
O Małgorzacie Stafeckiej w Biuletynie Informacji Publicznej MON przeczytać można tylko, że ma 61 lat i przez ostatnie trzy lata nie wykazywała żadnej aktywności zawodowej.
Katarzyna Szymańska-Jakubowska według informacji z BIP ma 46 lat, w ciągu trzech lat przed zatrudnieniem w MON w ogóle nie zarabiała i nie prowadziła żadnej działalności gospodarczej. Pracowała tylko jako asystentka społeczna w biurze poselskim Antoniego Macierewicza.
Co ciekawe, choć posłowie mają obowiązek zgłaszać w Kancelarii Sejmu nazwiska swoich asystentów społecznych i powinni być oni wymienieni na stronie internetowej Sejmu, wśród współpracowników poszczególnych posłów informacji o Katarzynie Szymańskiej-Jakubowskiej próżno tam szukać. Jej nazwiska nie ma ani wśród współpracowników biura Macierewicza z poprzedniej, ani z obecnej kadencji.
Przed ubiegłotygodniową publikacją znaleźliśmy w publicznie dostępnych rejestrach i internecie jedną Katarzynę Szymańską-Jakubowską – byłą właścicielkę firmy Catherine de Jacques, która zajmowała się produkcją „odzieży dzianej”. Ale wydało się nam nieprawdopodobne, by to ona mogła być stałym doradcą ministra obrony narodowej. Stali doradcy szefa MON to ważne osoby. Od ich kompetencji i doświadczenia zależeć może sprawność działania ministerstwa, a co za tym idzie – także stabilność i bezpieczeństwo państwa.
Okazało się, że się myliliśmy. Gdy zaapelowaliśmy do Czytelników OKO.press, by pomogli nam ustalić, kim są doradczynie Macierewicza, na naszą anonimową skrzynkę kontaktową otrzymaliśmy wiarygodne informacje potwierdzające, że Katarzyna Szymańska-Jakubowska zasiadająca w gabinecie politycznym ministra i była właścicielka firmy odzieżowej Catherine de Jacques to ta sama osoba.
Według informacji z ewidencji działalności gospodarczej, Szymańska-Jakubowska założyła firmę Catherine de Jacques w 2006 r., a zakończyła działalność w październiku 2014 r. Czyli mniej niż trzy lata temu. Zgodnie z prawem powinna więc zgłosić tą działalność do Biuletynu Informacji Publicznej MON.
W ostatnim dziesięcioleciu Szymańska-Jakubowska współpracowała również z dwoma firmami handlującymi odzieżą należącymi do Andrzeja Rosy (właściciela sieci Royal Collection): Fashion Connection i Agencją J.A.R. A także z firmą Retail Consulting S.A. (obecnie w upadłości).
Małgorzata Stafecka faktycznie nie pracowała nigdzie przez ostatnich kilka lat – dokładnie od 2011 r. A ścieżka jej kariery zawodowej przed 2011 r. była dość kręta. Kiedyś związana była z siecią marketów Makro Cash and Carry (do 2008), współpracowała z Korporacją Tigor oraz Consor&Brokers. Dwie ostatnie firmy związane są ze Stanisławem Tołwińskim – biznesmenem, a równocześnie założycielem Fundacji Military Park, realizującej działania o charakterze „patriotyczno-obronnym” i fundatorem pierwszego w Polsce obelisku ku czci ofiar katastrofy smoleńskiej – na lotnisku w Kętrzynie. W ub. roku Tołwiński startował jako niezależny kandydat do Senatu.
Od 2009 r. Stafecka pracowała w katolickim Zespole Szkół Przymierza Rodzin nr 3. A w latach 2010–2011 przez kilka miesięcy otrzymywała wynagrodzenie z firmy Agropolgaz, która miała budować biogazownie. Potem – aż do zatrudnienia w MON – już nie pracowała.
Przeczytaj też:
FACHOWCY ANTONIEGO MACIEREWICZA
Minister Macierewicz korzysta też z opinii zewnętrznych doradców. To w większości znani ludzie – wieloletni współpracownicy Macierewicza, byli członkowie komisji weryfikacyjnej WSI (której Macierewicz przewodniczył za poprzednich rządów PiS) i parlamentarnego zespołu ds. katastrofy smoleńskiej (któremu szefował w latach 2010–2015), a także byli pracownicy IPN i działacze polonijni. O ich zarobkachpisaliśmy w artykule „Fachowcy Antoniego Macierewicza”.
Ale na liście ekspertów znalazły się także dwie kobiety, o których dotychczasowej działalności i kompetencjach trudno znaleźć jakiekolwiek informacje. Joannie Charytoniuk za usługi doradcze świadczone przez sześć i pół miesiąca resort wypłaci łącznie 34 tys. zł. Aleksandra Śliwoska za pięciomiesięczne doradztwo otrzyma blisko 30 tys. zł. Obie wydają opinie „w zakresie sytuacji kadrowej MON” – a więc w sprawie bardzo ważnej dla sprawnego działania MON.
Zapytaliśmy ministerstwo również o nie – jakim dorobkiem zawodowym mogą się pochwalić?
MON odmówił odpowiedzi na pytanie. Ppłk Zeidler wyjaśnił, że Charytoniuk i Śliwoska nie są etatowymi pracownicami resortu, nie wykonują funkcji publicznych, a co za tym idzie – informacja o ich doświadczeniu zawodowym nie jest informacją publiczną.
I znów – podobnie jak w przypadku stałych doradczyń, przed publikacją ubiegłotygodniowego artykułu znaleźliśmy w publicznych rejestrach i sieci kobiety o takich samych nazwiskach, ale prowadzona przez nie działalność raczej nie wskazywała na to, by mogły służyć resortowi radą w sprawach kadrowych. I tym razem nie doceniliśmy MON.
Okazuje się, że Joanna Charytoniuk ma 28 lat. Przed doradzaniem MON otrzymywała krótko wynagrodzenie z WAT im. J. Dąbrowskiego. Wcześniej była instruktorem nurkowania w Białymstoku, od 2012 r. prowadziła własną działalność gospodarczą „Centrum Foki”. Zawiesiła ją w lipcu br.
Aleksandra Śliwoska ma 26 lat. W listopadzie 2015 r. została zgłoszona jako pracownik biura poselskiego Małgorzaty Gosiewskiej (jej nazwisko nadal widnieje na stronie internetowej Sejmu wśród współpracowników posłanki). Wcześniej, w latach 2011-13, pracowała na umowę zlecenie i umowę o dzieło w Poczcie Polskiej.
Znaczną część informacji zamieszczonych w artykule otrzymaliśmy od naszych Czytelników za pośrednictwem Sygnału – bezpiecznej skrzynki kontaktowej, którą uruchomiliśmy dwa tygodnie temu.
Jest ona dostępna tylko w przeglądarce TOR, umożliwiającej anonimowy dostęp do Internetu. Zgłoszenia są szyfrowane i anonimowe. Dostęp do przysyłanej korespondencji mają tylko dziennikarze śledczy OKO.press.
W ciągu dwóch tygodni działania Sygnału, otrzymaliśmy od naszych czytelników wiele interesujących informacji – o nepotyzmie, nadużyciach władzy w spółkach skarbu państwa i instytucjach pożytku publicznego. Wszystkie stopniowo weryfikujemy. Część z pewnością wykorzystamy w naszych publikacjach. Dziękujemy Sygnalistom za wszystkie wiadomości.
Chcemy również podziękować tym, którzy tylko testowali działanie Sygnału. Mamy nadzieję, że był to pierwszy krok do nawiązania kontaktu z zespołem śledczym OKO.press.
TAJEMNICZE DORADCZYNIE MACIEREWICZA. KTOKOLWIEK WIE…
BIANKA MIKOŁAJEWSKA10 SIERPNIA 2016
nister obrony narodowej Antoni Macierewicz ma kilka doradczyń, których dorobek zawodowy i kompetencje nie są publicznie znane. A MON nie chce ich ujawnić. Może ktoś z czytelników OKO.press, coś o nich wie?
Wczoraj na portalu OKO.press pisaliśmy o zewnętrznych ekspertach Ministerstwa Obrony Narodowej i ich zarobkach. Większość doradców to osoby publicznie znane: wieloletni współpracownicy szefa MON, byli członkowie komisji weryfikacyjnej WSI (której Macierewicz przewodniczył za poprzednich rządów PiS) i parlamentarnego zespołu ds. katastrofy smoleńskiej (któremu szefował w latach 2010–15), a także byli pracownicy IPN i działacze polonijni.
Ale na liście ekspertów MON są również osoby, o których dotychczasowej działalności i kompetencjach trudno znaleźć jakiekolwiek informacje.
To Joanna Charytoniuk, której za usługi analityczno-doradcze świadczone przez sześć i pół miesiąca resort wypłaci łącznie 34 tys. zł, i Aleksandra Śliwoska, która za pięciomiesięczne doradztwo otrzyma blisko 30 tys. zł.
Obie wydawały opinie „w zakresie sytuacji kadrowej MON”. W internecie znaleźliśmy kilka kobiet o takich nazwiskach, ale żadna z nich nie przedstawia się jako doradczyni ministerstwa, a prowadzona przez nie działalność raczej nie wskazuje na to, by mogły służyć resortowi radą w sprawach kadrowych. Zapytaliśmy więc MON, kim są konsultantki ministra – jakie mają doświadczenie zawodowe.
Podpułkownik Jarosław Zeidler z Wydziału Informacji Publicznej MON odpowiedział nam, że Charytoniuk i Śliwoska nie są etatowymi pracownicami resortu i świadczone przez nie usługi „nie wiążą się z podejmowaniem działań wpływających bezpośrednio na sytuację prawną innych osób, ani nie łączą się z przygotowywaniem decyzji dotyczących innych podmiotów”. Nie wykonują więc funkcji publicznych, a co za tym idzie – informacja o ich doświadczeniu zawodowym nie jest informacją publiczną.
Przeczytaj też:
FACHOWCY ANTONIEGO MACIEREWICZA
Z informacji uzyskanych w MON przez OKO.press wynika, że minister Macierewicz ma także troje stałych, etatowych doradców. To Krzysztof Łączyński(zatrudniony w listopadzie 2015 r., z wynagrodzeniem miesięcznym w wysokości 12 tys. zł), Katarzyna Szymańska-Jakubowska (pracuje od listopada ub. roku, z pensją w wysokości 10 tys. zł) i Małgorzata Stafecka (w resorcie od lutego, z blisko 5,7 tys. zł pensji).
Z tej trójki tylko Łączyński jest osobą publicznie znaną. To wieloletni znajomy Macierewicza. W latach 70. uczestniczył w organizowanej przez niego akcji pomocy dla robotników z Ursusa, prześladowanych przez ówczesne władze. Za poprzednich rządów PiS, gdy Macierewicz był szefem Służby Kontrwywiadu Wojskowego, Łączyński kierował jego gabinetem. Zasiadał także w komisji weryfikacyjnej WSI. Potem pracował w kancelarii prezydenta Lecha Kaczyńskiego i jako kontroler w NIK. Od niedawna jest członkiem rad nadzorczych dwóch spółek produkujących sprzęt dla wojska: PIT-Radwar oraz PCO SA.
O stałych doradczyniach Macierewicza nie udało nam się znaleźć pewnych informacji (jedyna Katarzyna Szymańska-Jakubowska, jaką znaleźliśmy w sieci i rejestrach publicznych to była właścicielka salonu kosmetycznego, a Małgorzata Stafecka – była właścicielka zakładu ślusarskiego, obecnie prowadząca gospodarstwo rolne). Zapytaliśmy więc MON także o ich doświadczenie zawodowe.
Z odpowiedzi, którą otrzymaliśmy od ppłk Jarosława Zeidlera, wynika, że MON musi ujawniać jedynie nazwiska członków gabinetu politycznego ministra, ich daty urodzenia oraz informacje o: miejscu pracy, źródłach dochodów i działalności gospodarczej prowadzonej w trzyletnim okresie poprzedzającym zatrudnienie w resorcie.
Pytany o to, czy Katarzyna Szymańska-Jakubowska, zatrudniona w MON, to ta sama osoba, która niegdyś prowadziła zakład kosmetyczny, ppłk Zeidler zapewnił nas, że doradczyni Macierewicza „nie prowadziła żadnego zakładu publicznego”. I odesłał nas do strony internetowej Biuletynu Informacji Publicznej.
Na stronie internetowej BIP informacji o Krzysztofie Łączyńskim nie ma wcale. OKatarzynie Szymańskiej-Jakubowskiej można dowiedzieć się tylko, że ma 46 lat i w ciągu trzech lat przed zatrudnieniem w MON, pracowała jako asystentka społeczna w biurze poselskim Antoniego Macierewicza. Nic w tym czasie nie zarabiała i nie prowadziła żadnej działalności gospodarczej. O Małgorzacie Stafeckiej wiadomo tylko, że ma 61 lat i przez ostatnie trzy lata nie wykazywała żadnej aktywności zawodowej.
Przeczytaj też:
TAJEMNICZA PROMOCJA MON
Doradcy szefa MON – zarówno ci udzielający porad doraźnie, jak i ci służący radą stale – to ważne osoby. Od ich kompetencji i doświadczenia zależeć może sprawność działania ministerstwa, a co za tym idzie – także stabilność i bezpieczeństwo państwa. Dlatego zwróciliśmy się do ekspertów z Sieci Obywatelskiej Watchdog Polska, którzy wspierają nas w sprawach związanych z dostępem do informacji publicznej (m.in. wpostępowaniu przed Wojewódzkim Sądem Administracyjnym przeciwko Telewizji Polskiej SA), o ocenę czy resort miał prawo odmówić nam informacji o doświadczeniu zawodowym czterech doradczyń Macierewicza. Jeśli okaże się, że jednak mamy prawo poznać te dane, będziemy domagać od się od MON ich ujawnienia.
Tymczasem zwracamy się do naszych Czytelników i Czytelniczek: jeśli ktoś z Państwa wie, kim są tajemnicze doradczynie Antoniego Macierewicza, jakie mają wykształcenie i doświadczenie zawodowe – piszcie do nas na adres redakcja@oko.press.
PiS planował zamach na TK już w 2007 roku. Udowadnia to dokument, pod którym podpisany jest Andrzej Duda
PiS tłumaczy Polakom, że zmiany w Trybunale to „wina Tuska” i konieczność „naprawienia błędów Platformy”. Okazuje się jednak, że pomysł sparaliżowania TK partia Kaczyńskiego chciała wprowadzić w życie już w 2007 roku. Zobaczcie.
Obwinianie Platformy o cały spór wokół Trybunału to element strategii partii rządzącej. – Wszystko zaczęło się od ataku na Trybunał, który Platforma wykonała w zeszłym roku. Podjęto decyzję podwójnie nielegalną. Po pierwsze, wybrano dwóch sędziów, co do których nie było najmniejszej wątpliwości, że ich kadencja zakończy się w nowej kadencji Sejmu. Wybrano również trzech sędziów, których wybór był wątpliwy – tak jeszcze w styczniu działania PiS wokół Trybunału Konstytucyjnego w wywiadzie dla „Rzeczpospolitej” tłumaczył prezes Kaczyński.
– Przypomnę, że zmieniliśmy skład TK tylko dlatego, że w poprzedniej kadencji złamano konstytucję, co zresztą potwierdził sam Trybunał – to już premier Szydło dla „Dziennika Gazety Prawnej”.
To właśnie stąd nocne głosowania nad kolejnymi nowelizacjami ws. Trybunału, unieważnianie wyboru sędziów wskazanych przez koalicję PO-PSL u czy zaprzysięganie przez prezydenta nowych sędziów TK o 4:00 nad ranem.
Tymczasem okazuje się, plany sparaliżowania Trybunału PiS miał już w 2007 roku, kiedy jego posłowie złożyli w Sejmie projekt nowelizacji ustawy o TK. Projekt bliźniaczo podobny do tego, które partia Kaczyńskiego wprowadziła w życie tuż po zwycięskich wyborach. Jako pierwszy napisał o tym na Facebooku poseł Platformy Obywatelskiej Krzysztof Brejza.
Jak w 2007 roku PIS chciał sparaliżować TK?
Orzekanie w pełnym składzie 11 sędziów, rozpatrywanie spraw wedle kolejności ich wpływania oraz trzyletnia kadencja prezesa i wiceprezesa Trybunału z możliwością reelekcji. Brzmi znajomo?
Forsowane wówczas przez PiS przepisy dotyczące pełnego składu i sposobu rozpatrywania spraw wyglądają identycznie jak w złożonym przez PiS pod koniec kwietnia projekcie nowej ustawy o Trybunale Konstytucyjnym. – Zarówno najnowsza nowelizacja, jak i ta sprzed dziewięciu lat miały na celu wzięcie pod kontrolę Trybunału i uniemożliwienie mu orzekania ws. ustaw, których większość sejmowa nie chce oddać Trybunałowi do weryfikacji – ocenia w rozmowie z „Newsweekiem” konstytucjonalista prof. Marek Chmaj.
Krótka pamięć prezydenta
Podobnie jak teraz, tak i wtedy projekt skrytykowało całe środowisko prawnicze. Kto bronił dokumentu? Ówczesny wiceminister sprawiedliwości, a obecny prezydent, Andrzej Duda. To on pozytywnie zaopiniował projekt swoich partyjnych kolegów. „Wydaje się bowiem, że zarówno orzekanie w pełnym składzie, jak i uzależnienie kolejności rozpatrywanych spraw od ich wpływu, może pozytywnie rzutować na niezawisłość sędziów Trybunału, a także służyć ograniczeniu ewentualnych politycznych oddziaływań na funkcjonowanie Trybunału Konstytucyjnego” – argumentował w opinii prawnej przesłanej do Sejmu.
Prof. Marek Chmaj komentuje tamte słowa Dudy: – Niestety prezydent czasami zapomina, że zgodnie z art. 126 Konstytucji RP ma czuwać nad przestrzeganiem konstytucji. Jest to bardzo ważne zadanie. A sytuacja, w której są zgłaszane projekty, co do niekonstytucyjności których gremia prawnicze nie mają wątpliwości jest po prostu smutna. Zwłaszcza pod kątem roli prezydenta jako strażnika konstytucji.
Czytaj też: Andrzej Duda? Panie prezesie, melduję, że wszystko już podpisane
Zdziwienie w pisowskim narodzie.
Gościnne występy. W piątek – Olejnik. Polska jadem stoi
Antoni Macierewicz, ks. Jacek Międlar (fot. FRANCISZEK MAZUR, TOMASZ PIETRZYK)
Ksiądz Międlar pomimo noszonej szaty jest pełen nienawiści, potrafi powiedzieć, że Żydzi obsadzają Stolicę Apostolską, namawia do ogolenia brzytwą posłanki Nowoczesnej.
Porównuje się w wywiadzie dla „Rzeczpospolitej” do Jezusa, mówiąc: „Jezus też nie przebierał w słowach”. Nie rozumie tego, co mówi, albo udaje, że nie rozumie. Robi wodę z mózgu młodzieży należącej do ONR.
Na Twitterze zamieszcza ogoloną głowę Elżbiety Bieńkowskiej, a o posłance Joannie Scheuring-Wielgus pisze: „Konfidentka, zwolenniczka zabijania (aborcji), islamizacji, kiedyś dla takich była brzytwa, dziś prawda i modlitwa”.
Przełożeni zakazują mu mówić, on się tym nie przejmuje i zwierza w „Rz”: „Związano mi ręce i zakneblowano usta. (.) Nawet jak zabiorą mi sutannę, to nie przestanę głosić prawdy”. Na łamach tejże gazety krytykuje abp. Gądeckiego, twierdząc, że myli on nacjonalizmy i skarży się, że chcą go wyeliminować, bo nie wpisuje się w polityczną narrację. Jakoś udało się bezpodstawnie zamknąć usta ks. Bonieckiemu, a ks. Międlar nie przejmuje się zakazami. W imię miłości do ojczyzny, ewangelii jego usta są pełne nienawiści i jadu.
Zakłamaniem przypomina ministra obrony narodowej, który od lat głosi prawdę smoleńską. Od kilku miesięcy działa jego komisja, która nie jest w stanie udowodnić zamachu. Miał możliwość poruszenia tego tematu i zdobycia wiedzy podczas szczytu NATO, ale nie uczynił tego, za to wmawia żołnierzom, że osoby, które zginęły w katastrofie smoleńskiej – poległy.
W przeddzień Święta Wojska Polskiego Antoni Macierewicz mówił, że należy pamiętać nie tylko o tych, którzy walczyli w 1939 r. i w powstaniu warszawskim, lecz także o tych, którzy w 2010 r. polegli, by oddać hołd ofiarom sowieckiego ludobójstwa.
Macierewicz mówił: „Nigdy żaden polski żołnierz nie zapomni o ofierze krwi prezydenta Lecha Kaczyńskiego, prezydenta Kaczorowskiego, szefów sztabów sił zbrojnych. To jest nasz, żołnierski, obywatelski obowiązek”.
Jak można tak kłamać? Żołnierze zapewne będą musieli obowiązkowo oglądać film o Smoleńsku. Być może dzieci będą musiały się uczyć najnowszej historii według Macierewicza? Jest bezkarny, widać prezydent – zwierzchnik sił zbrojnych podziela jego zdanie.
Tak oto się rodzi nowa polska narracja.
Jak kończy agent Tomek. Wstyd dla PiS. „Mariusz jest wściekły i zawiedziony”
Październik 2015 r., wieczór wyborczy PiS w Olsztynie. Tomasz Kaczmarek (z prawej) cieszył się z wyników w towarzystwie kandydata na posła Michała Wypija i Iwony Arent, posłanki PiS, która w sprawie śledztwa dotyczącego stowarzyszenia Helper interweniowała w prokuraturze (PRZEMYSŁAW SKRZYDŁO)
– Tu Tomasz Kaczmarek, niech pan nam już głowy nie zawraca, bo zawiadomię prokuraturę, że nas nachodzicie – głos jest poirytowany. Przed sekundą odebrał słuchawkę żonie Katarzynie, szefowej olsztyńskiego stowarzyszenia Helper. Urząd kontroli skarbowej podejrzewa je o zdefraudowanie części dotacji na remonty domów pomocy społecznej. W telefonie słychać głosy dzieci. Kobieta chciała rozmawiać, mąż nie pozwolił…
O tym, że prokuratura i policja badają, czy w stowarzyszeniu Katarzyny Kaczmarek (były agent CBA był tam pracownikiem) doszło do sprzeniewierzenia państwowych dotacji, wiadomo od roku. Zaczęło się od kontroli UKS na wniosek Generalnego Inspektora Informacji Finansowej (GIIF). UKS kontrolował firmę budowlaną otrzymującą zlecenia na remonty domów pomocy, którymi opiekuje się stowarzyszenie.
„Wyborcza” ujawnia ustalenia tej kontroli. Stały się one podstawą śledztwa prokuratorskiego. 22 maja 2014 r. GIIF powiadomił skarbówkę o „podejrzanych transakcjach na rachunkach stowarzyszenia Europejskie Centrum Wsparcia Społecznego Helper w Olsztynie i osoby fizycznej Henryka Czerwińskiego prowadzącego działalność gospodarczą pod nazwą DKM Henryk Czerwiński”.
Generalnego inspektora zaniepokoiło to, że z rachunku DKM na prywatne konto właściciela firmy przelewane były w latach 2012-14 „wielomilionowe kwoty”. Stamtąd część pieniędzy – kilkaset tysięcy złotych – w formie długoterminowych pożyczek (z terminem spłaty nawet do 2050 r.!) przelewana była na prywatne konta szefowej Helpera i jej współpracowniczki.
Skarbówka, kontrolując domy pomocy Helpera w Warmińsko-Mazurskiem, stwierdziła też „brak wyposażenia sprzętu AGD, RTV i innego, które według faktur zaewidencjonowanych przez Henryka Czerwińskiego powinny się znajdować w tych obiektach”. I jeszcze jedno zdanie z podsumowania UKS, które poznała „Wyborcza”: „Z dotychczasowych ustaleń organu wynika, że poprzez firmy Henryka Czerwińskiego, jak również spółki [należące do Katarzyny Kaczmarek i jej wspólniczki] część środków pieniężnych pochodzących z dotacji trafiła ostatecznie do osób zarządzających Helperem”.
Skarbówka wzięła też pod lupę to, jak wydano dotacje na bieżące utrzymanie domów, „w tym wypłatę znacznych wynagrodzeń dla osób zarządzających Helperem i członków ich rodzin zatrudnionych na podstawie umów o pracę w środowiskowych domach samopomocy”. Wyników nie znamy, bo kontrola trwa.
Jeden z wątków, które porusza UKS, dotyczy Tomasza Kaczmarka. Policja zawiadomiła skarbówkę, że w ubiegłym roku dostał 2 mln zł darowizny od 86-letniej babci. Policja chciała sprawdzić, czy darowizna ma pokrycie w jej dochodach.
Jak ustaliła skarbówka, z 19,3 mln zł, które Henryk Czerwiński dostał w latach 2012-14 od Helpera na prace modernizacyjne w domach pomocy, tylko mniej niż połowa ma pokrycie w fakturach. Reszta została przez niego podjęta w gotówce. 12 mln zł znalazło się na prywatnym koncie przedsiębiorcy, z którego „w przeciągu kilkunastu miesięcy wypłacił w gotówce 10,2 mln zł”. Skarbówka ocenia, że przedsiębiorca miałby 9,7 mln zł zysku na wykonanych pracach. I stwierdza, że „znacznie odbiegało to od realiów obrotu gospodarczego”.
Pożyczki pokrywają tylko część wypłaconej z konta sumy (ok. 1 mln zł). Gdy UKS zaczął się interesować przepływami pieniędzy, pożyczki zostały formalnie spłacone. Są kwity. Od 2010 r. do maja 2015 r. Helper otrzymał od samorządów w dotacjach 50,157 mln na prowadzenie i remonty ośrodków. Sfinansowano nimi remonty w środowiskowych domach samopomocy w Olsztynie, Reszlu, Marcinkowie, Prejłowie i gminie Jedwabno. Helper wygrał konkursy organizowane przez samorządy – mogą one zlecać zadania z zakresu pomocy społecznej organizacjom pozarządowym. Skarbówka bada, jak je wykorzystano.
Wiosną 2015 r. olsztyński UKS złożył w sprawie Helpera zawiadomienie do prokuratury. Od tego czasu toczy się śledztwo – najpierw w Prokuraturze Okręgowej w Olsztynie, a od czerwca w Prokuraturze Regionalnej w Białymstoku. Śledczy z Białegostoku zapewniają, że nie odsuwano Olsztyna od sprawy, a przejęcie wynikało z tego, że wszystkie śledztwa dotyczące nadużyć na ponad 1 mln zł przekazano jednostkom regionalnym.
Nikt na razie nie ma postawionych zarzutów. Śledztwo „w sprawie” dotyczy podejrzenia niekorzystnego rozporządzenia w latach 2012-14 mieniem o wartości 11,8 mln zł, które w postaci dotacji celowych dostało Europejskie Centrum Wsparcia Społecznego „Helper” w Olsztynie. Śledztwo dotyczy tylko pieniędzy na remonty.
Duży problem dla PiS i Kamińskiego
– Mariusz zakazał komukolwiek pomagać Tomkowi w tej sprawie. Jest wściekły i zawiedziony – twierdzi informator z kręgu koordynatora służb specjalnych Mariusza Kamińskiego.
Podejrzenie o nadużycia w stowarzyszeniu Helper prowadzonym przez żonę Tomasza Kaczmarka, b. agenta CBA, potem posła PiS, stanowi duży problem dla partii rządzącej i dla Kamińskiego, koordynatora służb i wiceprezesa PiS.
Kamiński po upadku pierwszych rządów PiS bronił Kaczmarka, a w 2011 r. przyczynił się do tego, by czołowy agent IV RP został posłem. Kaczmarek otoczony był wtedy aurą jedynego sprawiedliwego. Na „miesięcznicach smoleńskich” towarzyszył Jarosławowi Kaczyńskiemu, podczas mszy czytał fragmenty Ewangelii, „Gazeta Polska” przyznała mu tytuł Człowieka Roku.
Jeszcze jako poseł wraz z Kamińskim usłyszał zarzuty łamania prawa podczas dwóch operacji specjalnych CBA. Zrzekł się immunitetu (Kamińskiego wybronił Sejm). Były szef stanął po stronie swojego agenta, a gdy PiS ponownie przejęło władzę, sprawę przeciwko Tomkowi sąd cofnął do prokuratury.
Ale w sprawie olsztyńskiego stowarzyszenia Kamiński nie staje już po stronie Kaczmarka. – Dzisiaj to dla nas wielki wstyd i kłopot wizerunkowy. Mariusz nie może odżałować, że postawił kiedyś na Tomka – twierdzi cytowany rozmówca.
Posłanka Arent interweniuje
Prokuratura potwierdza, że w trakcie śledztwa interweniowała olsztyńska posłanka PiS Iwona Arent. – W pismach żądała wyjaśnień. Pytała o czynności prokuratorskie, przeszukanie w stowarzyszeniu Helper – mówi „Wyborczej” jeden ze śledczych.
Interweniował też agent Tomek, pracownik stowarzyszenia, mąż jego szefowej. Z mandatu posła PiS zrezygnował w lutym 2015 r. po skandalach obyczajowych i pierwszych informacjach, że w Helperze może dochodzić do nadużyć. Ale nie zerwał relacji z politykami swojej partii.
Przed wakacjami portal TVN24.pl ujawnił, że Kaczmarek spotkał się w podlaskiej prokuraturze z jej szefową Elżbietą Pieniążek, która dawniej pracowała z nim w CBA. Według naszych informacji Kaczmarek pozwał autora tekstu za sugestie, że za tą wizytą kryła się próba nacisku na śledczych.
W spotkaniu uczestniczyła też Iwona Arent. Czy szefowa prokuratury powinna przyjmować Kaczmarka? – Takie przyjęcia prowadzi się normalnie w ramach obowiązków służbowych. Nawet jeśli zgłosi się strona zainteresowana śledztwem, to prokurator regionalny ma obowiązek ją przyjąć – mówi „Wyborczej” Bożena Kiszło, zastępca prokuratora regionalnego w Białymstoku. Podkreśla, że to ona nadzoruje sprawę.
Jak przyznaje prokuratura, posłanka Arent złożyła wniosek o wyłączenie ze śledztwa olsztyńskiej policji. Ale prokuratura w Białymstoku „nie podzieliła zasadności tego wniosku”. Skąd to zainteresowanie sprawą ze strony Iwony Arent? Zna się z Kaczmarkami. Po imieninowym przyjęciu posłanki w olsztyńskim pensjonacie w 2014 r. „Wprost” ujawnił skandalizujące nagranie kłótni Kaczmarka (wtedy posła) z ówczesnym mężem Katarzyny. Były agent groził rywalowi, że „przyp… mu krzesłem” i naśle na niego kolegów, „którzy nie są grzecznymi chłopcami”. Impreza ta była początkiem końca agenta Tomka w PiS.
Wewnętrzna wojna w PiS
Sprawdziliśmy, że UKS w Olsztynie wciąż prowadzi kontrolę przepływu pieniędzy na rachunkach przedsiębiorcy, osób ze stowarzyszenia oraz ich rodzin i nie wydał jeszcze żadnej decyzji.
Stowarzyszenie Helper działa od 2010 r. i w ciągu kilku lat uruchomiło na Warmii i Mazurach kilka ośrodków.
W ubiegłym roku zatrudniało ponad 60 osób i miało 450 podopiecznych. Ma zapewniać opiekę ludziom z zaburzeniami psychicznymi, niepełnosprawnością intelektualną, chorobą Alzheimera, a także bezdomnym, ubogim i pochodzącym z rodzin wielodzietnych. Kieruje nim Katarzyna Kaczmarek. Tomasz Kaczmarek jest tam pracownikiem. W innej spółce żony b. poseł pełni funkcję członka zarządu.
Katarzyna, zanim została żoną agenta Tomka, współpracowała z PiS. – Była u nas na etacie jeszcze w Olsztynie, gdzie mieszka, robiła ekspertyzy prawne – wyjaśniał skarbnik PiS. Partia podziękowała jej za usługi, gdy PiS rozstał się z Kaczmarkiem.
Lokalne media sugerowały, że sprawą Helpera grano wewnątrz tamtejszego PiS. W ubiegłym roku, tuż przed wyborami do Sejmu, po Olsztynie krążył anonim z zarzutami, że ze stowarzyszenia wyprowadza się pieniądze na cele prywatne. Sugerowano też, że osoby z nim związane wyeliminowały z partyjnej listy do Sejmu szefa lokalnych struktur PiS Jerzego Szmita (nie kandydował, dziś jest wiceministrem infrastruktury). Olsztyńska „Wyborcza” pisała, że Kaczmarek, który złożył wtedy zawiadomienie do prokuratury, jako autora anonimu wskazał Szmita. Śledztwo umorzono, bo – zdaniem prokuratury – Kaczmarek i jego żona oświadczyli, że nie wnoszą o ściganie sprawcy. Dziś Szmit odmawia skomentowania zarzutów pod jego adresem. – Nie będę publicznie odnosić się do tej sprawy – powiedział „Wyborczej”.
W 2015 r. Helper świętował pięciolecie istnienia. W październiku na gali w Centrum Konferencyjnym Uniwersytetu Warmińsko-Mazurskiego obecni byli: Iwona Arent, wiceprezes PiS Adam Lipiński, ówczesny wojewoda Marian Podziewski z PSL i Ryszard Górecki, wtedy jeszcze senator PO. Żonę Kaczmarka lokalna prasa uznała za jedną z najbardziej wpływowych kobiet w Olsztynie.
Kaczmarek: jestem obiektem bezpardonowego ataku
Zapytaliśmy samorządy, które wspierały stowarzyszenie, czy kontrolowały wydatkowanie dotacji.
Urząd miasta w Olsztynie zapewnił, że Helper składa coroczne sprawozdania sprawdzane przez urzędników. Poinformował też, że przeprowadzono kontrolę finansową i inwestycyjną w dwóch ośrodkach stowarzyszenia w Olsztynie. Zakończyły się one dla niego pozytywnie. Kolejna kontrola ma być w tym roku.
Urząd wojewody informuje, że remonty przeprowadzono w pięciu zabytkowych budynkach, „co generuje koszty znacznie wyższe niż przeprowadzenie remontów w budynkach nieobjętych nadzorem konserwatorskim”. Sam urząd nie przeprowadzał kontroli wydawania dotacji przez stowarzyszenie. Mówi, że zrobiły ją gminy, ale nie podaje wyników. Kontrolował jedynie wydawanie dotacji przez gminy i uchybień nie stwierdził.
Z wójtami gmin trudno się skontaktować, bo są na urlopach. Odpowiedź dostajemy od wójta gminy Jedwabno Sławomira Ambroziaka: – Audyt wydania dotacji za 2013 r. przez stowarzyszenie robiła zewnętrzna firma, nie stwierdziła nieprawidłowości. W ubiegłym roku chciałem sprawdzić wydatki jeszcze raz, ale stowarzyszenie odpisało, że nie ma dokumentów, bo zajęły je UKS i prokuratura.
Wójt dodaje, że nie ma zastrzeżeń do prowadzenia domu pomocy na terenie jego gminy, a pensjonariusze są zadowoleni.
Chcieliśmy zapytać Tomasza Kaczmarka o sprawę Helpera. – Nie komentuję – odparł przez telefon. Zapytaliśmy go też o darowiznę 2 mln zł, którą otrzymał od swojej 86-letniej babci. – To bzdury. Możecie je napisać – zakończył rozmowę, życząc nam miłego dnia.
Pytana o swoje interwencje w sprawie Helpera posłanka Arent odpowiedziała: – Jestem zaangażowana w wiele spraw. Moje zainteresowanie tą sprawą wzięło się stąd, że stowarzyszenie zwróciło się do mnie z prośbą o pomoc.
Gdy zapytaliśmy, kto się do niej zwrócił, stwierdziła jedynie: „Już powiedziałam. Do widzenia”. I się rozłączyła.
Katarzyna Kaczmarek, której mąż zabrania teraz rozmawiać o sprawie, w olsztyńskiej „Wyborczej” zapewniała, że z przyznanych stowarzyszeniu dotacji nie zginęła ani złotówka.
Sugerowała, że sprawa ma kontekst polityczny. Pytana o zawyżanie kosztorysów remontów mówiła, że nic takiego nie miało miejsca. – Od 2010 r. korzystaliśmy z usług kilkunastu firm budowlanych. Firma Henryka Czerwińskiego wiele razy składała najkorzystniejszą ofertę spełniającą zarówno kryterium niskiej ceny, jak i szybkiego czasu realizacji zadania – tłumaczyła. Przyznała, że właściciela firmy zna sprzed działalności w Helperze i pracowała z nim w Ochotniczych Hufcach Pracy.
Gdy śledztwo prowadzone było jeszcze w Olsztynie, Helper atakował prokuraturę.
Jak podało RMF FM, stowarzyszenie złożyło wniosek o wszczęcie postępowania dyscyplinarnego wobec rzecznika prokuratury okręgowej, który w radiu miał przesądzić, że doszło do przestępstwa polegającego na niekorzystnym rozporządzeniu mieniem w postaci dotacji celowej. Katarzyna Kaczmarek zarzuca też prokuraturze, że dokumenty zabrane ze stowarzyszenia w trakcie śledztwa zostały niedokładnie opisane. Wniosek o ukaranie rzecznika został wysłany do Prokuratury Apelacyjnej w Białymstoku i do ministra sprawiedliwości – prokuratora generalnego.
Lokalna „Wyborcza” cytowała też Tomasza Kaczmarka: – Od czasu mojego przyjazdu do Olsztyna jestem obiektem bezpardonowego ataku ze strony części działaczy lokalnych struktur PiS. Strach przed moim ewentualnym pojawieniem się na listach wyborczych PiS do parlamentu skłonił ich do tworzenia różnego rodzaju anonimowych pism mających na celu dyskredytowanie mnie w oczach mieszkańców Warmii i Mazur. Anonimy rozsyłane do różnych instytucji oraz mediów zawierają kłamliwe informacje dotyczące mnie oraz moich bliskich. Takich niegodnych postaw polityków, bez względu na ich dotychczasową przynależność partyjną, osobiście nie toleruję i poinformowałem o tych wydarzeniach kierownictwo PiS w Warszawie oraz olsztyńską prokuraturę. Śledczy mają nazwisko sprawcy oraz świadków, którzy potwierdzają, że doszło do łamania prawa przez znanego olsztyńskiego polityka.
HISTORIA AGENTA TOMKA
Tomasz Kaczmarek przeszedł do CBA z policyjnego CBŚ we Wrocławiu. Przed wyborami w 2007 r. CBA w ramach operacji specjalnej nakłoniło posłankę PO Beatę Sawicką do wzięcia 50 tys. zł łapówki.
Kaczmarek występował wtedy jako agent pod przykryciem i przedstawiał się jako młody przedsiębiorca Tomasz Małecki.
Jego znakiem firmowym były długie włosy pokryte żelem, śnieżnobiałe zęby, złote łańcuchy na szyi i przegubie oraz dwa samochody marki Porsche (Cayenne i 911) kupione przez CBA do działań specjalnych.
Jedną z metod operacyjnych Tomka było uwodzenie „figurantów” (Sawicka) albo ich upijanie, aby przyjęli pieniądze.
Lata po przegranych przez PiS wyborach w 2007 r. to akcje Tomka wymierzone w gwiazdę TVN Weronikę Marczuk i Jolantę Kwaśniewską, żonę b. prezydenta RP. Wszystkie nieudane i zakończone kompromitacją lub oczyszczeniem z zarzutów rozpracowywanych osób. Po jednej z takich operacji ofiary agenta zdekonspirowały go, ujawniając mediom jego zdjęcie.
Kaczmarek nie mógł już pracować pod przykryciem, a Paweł Wojtunik, który jesienią 2009 r. stanął na czele CBA, zawiadomił prokuraturę o łamaniu przez niego prawa.
Zwolnionego ze służby agenta przygarnął PiS. W 2011 r., już jako Tomasz Kaczmarek, zdobył mandat w wyborach, mimo że startował z dalekiego miejsca.
W Sejmie starał się tropić nadużycia w policji i służbach specjalnych. Bez większego powodzenia.
W 2012 r. redakcje „Wyborczej” i Gazety.pl dostały zdjęcia Tomka, które robił sobie przed akcjami. Na najsłynniejszym – rozebrany do pasa pozuje nad otwartą walizką z milionem złotych, który miał być łapówką dla Kwaśniewskich. Po publikacji tekstu Kaczmarek zaatakował dziennikarzy „Wyborczej” i Gazety.pl, określając nas mianem „związku przestępczego”.
Jako poseł nie zrezygnował z dawnego image’u, wyeliminował ze swojego stroju tylko złote łańcuchy. Dalej jeździł drogimi autami. Jesienią 2013 r. spowodował stłuczkę, kierując porsche cayenne (należało do jego obecnej żony). – Myślałem o stanie naszego państwa. I ten obraz był tak przerażający, że dojeżdżając do świateł, uderzyłem w tył samochodu – wyjaśniał w „Fakcie”.