Wyborcza, 26.08.2016

 

Niedyplomatyczny Waszczykowski

Niedyplomatyczny Waszczykowski

Coraz bardziej niebezpieczną politykę zagraniczną uprawia szef dyplomacji Witold Waszczykowski. Nie łudzę się, że nie on ją formułuje. Spychani jesteśmy z głównego nurtu europejskiego, w ogóle zachodniego. Trzeba alarmować, póki nie staniemy się jakimś tajnym aneksem paktu, jak w 1939 roku.

Waszczykowski przyjechał z Ankary, gdzie rozmawiał z Recepem Tayyipem Erdoganem. Jest zachwycony swoim rozmówcą: Legalnie wybrany, demokratyczny prezydent i władze tureckie mają prawo, wręcz obowiązek, dbać o ład konstytucyjny, ład prawny i to czynią. U nas zwierzchnik Waszczykowskiego, Jarosław Kaczyński też dba o ład konstytucyjny, ład prawny, broni go przed Trybunałem Konstytucyjnym, Sądem Najwyższym. Inne słowa Waszczykowskiego o Erdoganie też są znane z ust jego pryncypała: – Nie widziałem po stronie prezydenta jakiejś zapiekłości, zaciekłości, aby doprowadzać do jakiejś zemsty i rewanżu. Po prostu chce zgodnie z prawem, prawem tureckim, wyjaśnić, co się stało i ewentualnie ukarać sprawców tego wydarzenia.

Toż to deja vu! Tak, Kaczyński mówił, że zemsty nie będzie itd. Toczka w toczkę. Waszczykowski wszak tak musi mówić o Erdoganie. Przypomnę, co mówił prezes PiS dwa lata temu w wywiadzie dla portalu wPolityce: – Trzeba czynić wszystko, by Polska była tym, czym jest dziś Turcja. O niej mówi się, że to poważne państwo. Mój śp. brat mówił wielokrotnie, że chciałby, żeby o Polsce tak mówiono. Ten rodzaj wielkości jest do zdobycia. To wymaga najpierw zmiany władzy, a potem przebudowy polskich elit. I to we wszystkich dziedzinach.

Sprawdza się? Sprawdza. To jest ten kierunek oddalający nas od Zachodu, od demokracji, od Unii Europejskiej. Ci ostatni na Turcję patrzą z przerażeniem. No i tego samego dnia, po powrocie z Turcji Waszczykowski mówi o Niemczech, bo właśnie z wizytą (tak naprawdę kurtuazyjną) przebywa w Polsce Angela Merkel: – Czy [Niemcy – przyp. mój] będą realizować ją tylko i wyłącznie dla własnego interesu narodowego, czy będą postrzegać również interesy innych państw. To jest wielka odpowiedzialność Niemiec. Niestety w wielu przypadkach Niemcy uchylają się od niej. W wielu przypadkach widzimy chęć realizowania wyłącznie własnego narodowego celu.

Przypomnę – Waszczykowski jest dyplomatą. W czasie, gdy mówił owe słowa dla agencji DPA, wszak nie wchodził w wahadłowe drzwi do saloonu i nie oberwał nimi w głowę. Mimo to „wyłożył się”. To są dyplomatyczne dechy. Tak jak Waszczykowski – nie mówi dyplomata.

Czy jednak Kaczyńskiemu, a za nim podążającemu, jak w dym Waszczykowskiemu, nie chodzi o to, aby Polska leżała? Do tego zmierzamy. Przecież prowadzą nas prosto w ramiona przyjaciela Orbana, a ostatnio Erdogana. Przy niekorzystnym układzie zewnętrznym – a takim może być dojście do władzy Trumpa w USA, Le Pen we Francji, zaś w Niemczech Merkel nie jest wiecznie żywa – Polska może jeszcze raz wylądować w tajnym aneksie paktu jakichś Schmidt-Iwanow. Możemy leżeć, jak Waszczykowski ze swym językiem niedyplomatycznym.

Waldemar Mystkowski

niedyplomatyczny

Koduj24.pl

 

onSię
CqznJ_hXYAAEB2K

Budżet państwa w stylu PiS, czyli o 180 miliardach manka, których minister Szłamacha musiał się doliczyć

26-08-2016

Paweł Szałamacha podlicza budżet

 fot. Stefan Zubczewski/Radek Pietruszka

Przyszłoroczna dziura budżetowa ma wynieść rekordowe 60 mld zł. Ale żeby zbilansować finanse państwa rząd będzie musiał pożyczyć w przyszłym roku sumę trzy razy wyższą. Pierwszy autorski projekt budżetu przygotowany samodzielnie przez PiS (budżet na 2016 rok przygotował rząd PO-PSL) pokazuje, jak kończy się zderzenie przedwyborczej propagandy z budżetową matematyką.

Mówiąc o budżecie państwa jeszcze kilka miesięcy temu prominentni politycy PiS zapowiadali powrót do 22 proc. stawki podatku VAT. Rząd PO-PSL podniósł ją sześć lat temu do 23 proc, na dwa-trzy lata jak wtedy zapewniano. Stosowna obniżka jest nawet zapisana w ustawie o VAT, powinna wejść w życie automatycznie 1 stycznia 2017 roku. I dzięki niej w naszych portfelach w ciągu roku pozostałoby 7-8 mld zł. Tak się jednak nie stanie. Pozostawienie VAT na poziomie 23 proc. będzie więc oznaczać faktyczną podwyżkę tego podatku.

Jedyną ważną zapowiedzią PiS, która doczekała się realizacji jest program 500+.

Nie będzie też obniżenia wieku emerytalnego od początku 2017 roku. Rządowi analitycy policzyli, że tylko w pierwszym roku po obniżeniu progu z 67 lat do 60-65 lat (odpowiednio dla kobiet i mężczyzn) koszty takiej reformy wyniosą 10 mld zł. A w ciągu kilku lat, w miarę jak młodych emerytów będzie przybywać, dojdą do 20 mld zł rocznie. Obniżka wieku emerytalnego ma wejść w życie dopiero pod koniec 2017 roku. Koszty finansowe ujawnią się więc dopiero w 2018 roku.

Czytaj także: Polska nie była tak zadłużona od 15 lat

W projekcie budżetu nie ma też mowy o podwyższeniu kwoty wolnej od podatku, kolejnej sztandarowej obietnicy PiS. Jej realizacja kosztowałaby ok. 20 mld zł (gdyby kwota wolna wzrosła do zapowiadanych 8 tys. zł).

W tej sytuacji jedyną ważną zapowiedzią PiS, która doczekała się realizacji jest program 500+. W tym roku jego koszt wyniesie ok. 17 mld zł, w przyszłym już ponad 21 mld zł.

Bardziej miarodajną liczbą są potrzeby pożyczkowe. A te zgodnie z projektem budżetu wyniosą w 2017 roku 180 mld zł.

Pieniądze na ten cel się znajdą, bo sytuacja gospodarcza budżetowi sprzyja. Liczba pracujących jest rekordowa, dużo ludzi płaci podatki i składki, mniej pobiera świadczenia z ZUS. Budżet korzysta na dobrej koniunkturze. Ale i tak, mimo dobrej sytuacji budżetowej, przyszłoroczny budżet pęka w szwach. Mimo odłożenia dwóch kluczowych przedwyborczych obietnic na półkę, wprowadzenia dwóch nowych podatków (od banków i supermarketów) i podwyżki VAT deficyt budżetowy w przyszłym roku ma wynieść rekordowe 60 mld zł. Czyli tyle samo co słynna dziura Bauca, która na początku poprzedniej dekady wywołała polityczny szok i zmusiła rząd AWS do cięcia wydatków. A w konsekwencji przyniosła przegraną tej koalicji w wyborach.

 

Kwota 60 mld zł dziś już nie szokuje, w końcu w ostatnich latach regularnie deficyt przekraczał 50 mld zł. Tyle że te kwoty, czyli różnica między dochodami (głównie podatkowymi) a wydatkami budżetu, niewiele mówią o rzeczywistej kondycji finansów państwa.

 

Bardziej miarodajną liczbą są potrzeby pożyczkowe, czyli różnica między przychodami a rozchodami. Innymi słowy – suma jaką Polska będzie musiała w przyszłym roku pożyczyć, żeby sfinansować wszystkie zaplanowane wydatki budżetowe i obsłużyć swoje zobowiązania. Choćby pożyczyć pieniądze na spłatę zadłużenia, którego zapadalność przypada na 2017 rok.

Otóż zgodnie z projektem budżetu potrzeby pożyczkowe Polski w 2017 roku wyniosą… 180 mld zł. I to ta kwota, a nie 60 mld zł deficytu budżetowego, pokazuje rzeczywisty stan finansów państwa.

180

Newsweek.pl 
Warszawska wizyta kanclerz Niemiec to próba sił. Merkel sprawdza, czy Polska jest elastyczna
Wielkie sondowanie
Kanclerz Merkel przyjechała do Warszawy, żeby zbadać grunt.

 

Spotkanie kanclerz Merkel i premier Szydło to rozgrzewka przed wrześniowym szczytem w Bratysławie (16 września). Kanclerz Merkel przyjechała do Warszawy, żeby zbadać grunt i zobaczyć, na ile Polska i pozostałe kraje Europy Środkowo-Wschodniej mogą być elastyczne.

Warszawska wizyta to już następny krok. Wcześniej Merkel spotkała się z prezydentem Francji François Hollande’em i premierem Włoch Matteo Renzim we Włoszech. Wielka trójka podzieliła się swoimi wizjami Europy, ustaliła, że po Brexicie unijny wózek należy pchać dalej, tylko trzeba dolać do niego paliwa, bo teraz jedzie na oparach.

Premier Włoch zapewniał, że Europa po Brexicie wcale się nie skończyła. Potrzeba na nią tylko nowej formuły. A ta nowa formuła musi być kompromisem 27 państw. Do tego jednak trzeba konsultacji, na różnych poziomach i w różnych sprawach. Stąd najpierw spotkanie „Trójki”, a potem konsultacje objazdowe. Hollande i Renzi mają wybrać się do Portugalii, Hiszpanii i Grecji. A kanclerz Merkel wybrała się do Estonii i Pragi, a dzisiaj była w Warszawie, gdzie spotkała się nie tylko z premier Beatą Szydło, ale też z pozostałymi premierami Grupy Wyszehradzkiej: Viktorem Orbánem, Bohuslavem Sobotką oraz Robertem Fico. Następnie już u siebie przyjmie przywódców Słowenii, Bułgarii, Austrii i Chorwacji oraz Holandii, a potem spotka się z przywódcami Holandii, Szwecji, Finlandii i Danii.

Przedstawiciele państw Grupy Wyszehradzkiej deklarowali, że chcą, aby to stolice, a nie instytucje unijne, odgrywały wiodącą rolę zarówno w reformie Unii, jak i negocjacjach z Wielką Brytanią. Wszyscy są bardzo wyczuleni na podejmowanie decyzji ponad ich głowami. W powietrzu wisiał też temat zmian traktatowych, które wcześniej Warszawa cały czas sugerowała, twierdząc, że w wielu krajach Unii brakuje poczucia kontroli nad procesem integracji i wpływu na rozwój Wspólnoty. Według premier Szydło Unia traci impet i bez zmian w traktacie problemu nie da się rozwiązać.

Kanclerz Merkel od grzebania w unijnym traktacie na razie jest jak najdalsza. Namawiała do zmian w ramach obowiązujących traktatów. Ze względu na zagrożenie terroryzmem przekonywała, żeby wykorzystać możliwości, jakie daje Traktat Lizboński, bo jak twierdziła, zgodnie z jego regułami możemy planować wspólne działania, takie jak choćby projekt rejestracji osób wjeżdżających do strefy Schengen.

Merkel obawia się zmian traktatowych, uważa, że przyniesie to jeszcze większe problemy i rozgardiasz. Pewnie też, po doświadczeniach z kryzysem imigracyjnym, coraz mniej wierzy w unijną solidarność i w to, że zmiany w traktacie zadowoliłyby wszystkich.

W sprawie imigrantów wspólnego stanowiska, mimo kolejnych konsultacji, na razie raczej nie uda się wypracować. W krajach Grupy Wyszehradzkiej nie ma zgody na centralne zarządzanie kryzysem imigracyjnym. Efekt zaleceń płynących z Brukseli był dokładnie odwrotny, kraje Europy Środkowo-Wschodniej tylko coraz bardziej się na imigrantów zamykały. Dopóki umowa z Turcją obowiązuje i łodzie z imigrantami nie płyną do Unii tak często jak rok temu, konflikt odłożono na półkę.

Sprawa na pewno wróci, tak jak spór o rygory fiskalne. W ramach reform ratujących miejscowe gospodarki południowe kraje Europy chcą rozluźnienia reguł fiskalnych strefy euro. Berlin nie zgadza się na współfinansowanie kłopotów innych. Merkel, którą czekają w przyszłym roku wybory, musiałaby naprawdę mocno się postarać, żeby przekonać do tego swoich rodaków. Jeśli jednak do zmiany unijnych reguł nie dojdzie i Niemcy nie przystaną na jakiś kompromis, krajom Południa, w tym np. Włochom, grozi finansowa katastrofa.

Rozmowy dotyczyły też unijnego budżetu, wspólnej armii, jaka mogłaby powstać w przyszłości, rynku wewnętrznego i perspektyw, jakie mają młodzi Europejczycy. Przywódcy każdego kraju podnosili ważne z własnej perspektywy kwestie. Wszyscy przy tym zapewniali, że kraje Unii powinny w przyszłości być ze sobą jeszcze bardziej związane i jeszcze silniej współpracować. Dobrze więc, że zarówno dzisiejsze rozmowy, kolejne spotkania, jak i nawet wrześniowy szczyt to dopiero początek wspólnych konsultacji, bo nikt chyba nie ma wątpliwości, że o kompromis łatwo nie będzie.

merkel

polityka.pl

Prokuratura wszczęła śledztwo w sprawie Przystanków Woodstock. Zawiadomienie złożył bloger

Prokuratura Okręgowa w Gorzowie Wlkp. wszczęła śledztwo, które ma wyjaśnić, czy w latach 2011-15 przy organizacji festiwalów Przystanek Woodstock nie doszło do złamania prawa – poinformował rzecznik Prokuratury Okręgowej w Gorzowie Wlkp. Roman Witkowski. Zawiadomienie złożył Piotr Wielgucki, bloger o pseudonimie „Matka Kurka”.

Witkowski wyjaśnił, że obecnie postępowanie toczy się w sprawie i nikomu nie postawiono zarzutów, a realizacja czynności procesowych (analiza dokumentów, przesłuchania, itp.) została zlecona policji.

Jak wyjaśnił rzecznik, w zawiadomieniu jest mowa o naruszeniu przepisów Ustawy o organizacji imprez masowych i niedopełnieniu obowiązków przez burmistrza Kostrzyna nad Odrą, który wydaje zezwolenie na organizację festiwali. Prokuratura zamierza sprawdzić, czy faktycznie doszło do złamania prawa.

Śledztwo obejmuje dwa wątki. Pierwszy dotyczy organizacji imprez masowych w sposób niezgodny z wydanymi zezwoleniami. Chodzi m.in. o liczbę uczestników, która według zawiadamiającego była większa od deklarowanej. Drugi wątek to rzekome niedopełnienie obowiązków przez burmistrza Kostrzyna nad Odrą poprzez zaniechanie działań kontrolnych w zakresie zgodności organizacji imprez w latach 2011-15 z warunkami ujętymi w wydanych zezwoleniach na ich przeprowadzenie – powiedział Witkowski.

Wielgucki złożył zawiadomienie 31 lipca 2015 r. Postępowanie sprawdzające w zakresie złożonego zawiadomienia o przestępstwie przeprowadzone zostało przez policję w Kostrzynie nad Odrą pod nadzorem Prokuratury Rejonowej w Słubicach. W listopadzie 2015 r. zostało zakończone odmową wszczęcia dochodzenia.

Zażaleniu, które na tę decyzję złożył zawiadamiający, odmówiono przyjęcia z uwagi na uznanie, że zostało złożone przez osobę nieuprawnioną. Następnie na skutek analizy sprawy (…) uznano, że wymaga ona kontynuowania – wyjaśnił Witkowski.

Burmistrz Kostrzyna nad Odrą Andrzej Kunt nie zgadza się z zarzutami ujętymi w zawiadomieniu. Kontrola była, i to prowadzona w sposób szerszy i bardziej zaawansowany, niż prawo tego wymagało. Przeprowadzona w 2012 r. kontrola NIK wykazała, że w tym zakresie nie było uchybień.

Burmistrz zaznaczył, że zgodnie z Ustawą o bezpieczeństwie imprez masowych, na Przystankach Woodstock kontrole były prowadzone regularnie, a ponadto każdego roku na czas imprez były powoływane cztery specjalne zespoły, w tym ds. bezpieczeństwa. Jednym z jego zadań była kontrola przestrzegania warunków zawartych w zezwoleniu na organizację festiwalu.

Przystanek Woodstock to jeden z największych festiwali muzycznych w Europie, jego pierwsza edycja odbyła w lipcu 1995 roku w Czymanowie (obecnie woj. pomorskie), od 2004 roku odbywa się w Kostrzynie n. Odrą. Organizatorem jest Fundacja Wielka Orkiestra Świątecznej Pomocy, która chce w ten sposób podziękować polskiej młodzieży z udział w zbiórkach WOŚP.

APA

PAP

RMF24.pl
To ma być minister OCHRONY środowiska? Szyszko zachęca, by w parkach narodowych więcej strzelano do zwierząt

Jan Szyszko zachęca szefów parków narodowych do zwiększenia odstrzału zwierząt.
Jan Szyszko zachęca szefów parków narodowych do zwiększenia odstrzału zwierząt. Fot. Łukasz Krajewski / AG

Jan Szyszko przyzwyczaił nas do kosmicznych pomysłów. Najpierw w ramach ochrony puszczy chce ją wycinać, teraz w ramach ochrony zwierząt zachęca do ich wybijania. I to w parkach narodowych! Taki wniosek płynie z listu, który minister środowiska wysłał do dyrektorów wszystkich parków narodowych w Polsce.

Minister Środowiska konsekwentnie buduje swój wizerunek. Wizerunek człowieka, który działa na niekorzyść przyrody. Kiedy pierwszy raz rządził resortem symbolem stała się awantura o dolinę Rospudy. Teraz konkurencja o symbol szkodzącej działalności ministra jest większa, bo poza wycinką Puszczy Białowieskiej, może dojść do masowego odstrzału zwierząt.

 

I to w parkach narodowych, bo to do ich dyrektorów jest kierowany list ministra środowiska datowany na 11 sierpnia 2016 roku. Jego screen udostępnił twitterowy serwis Exen. Wysłaliśmy do Ministerstwa Środowiska prośbę o potwierdzenie autentyczności dokumentu, co nie powinno być trudne, bo na screenie jest jego sygnatura.

Minister Szyszko przekonuje dyrektorów parków, że populacja zwierząt jest zbyt wysoka i zagraża równowadze przyrody. Dlatego powinni oni dopuścić odstrzał zwierząt także na terenie parków. Tłumaczy też, że nadmierna populacja zwierząt wywołuje szkody, a to prowadzi do konfliktów społecznych. Zapomina jednak, że na terenie parków narodowych najważniejsza jest przyroda, a nie pole ziemniaków.

toMa

naTemat.pl

PiS chce wpuścić rzeki w kanał

Adam Wajrak, 26.08.2016

Jednym z ulubionych miejsc wypoczynku warszawiaków są plaże na prawym, dzikim brzegu Wisły

Jednym z ulubionych miejsc wypoczynku warszawiaków są plaże na prawym, dzikim brzegu Wisły (Fot. Adam Stępień / Agencja Gaze)

Rząd wymyślił, że wielkie rzeki, takie jak Wisła, Odra oraz Bug, mają zostać skanalizowane i przegrodzone zaporami.- Te plany przypominają rojenia godne ludowych Chin lub ZSRR – alarmują ekolodzy i naukowcy.

„Założenia do planów rozwoju śródlądowych dróg wodnych w Polsce na lata 2016-2020 z perspektywą do roku 2030” zostały przyjęte przez rząd w połowie czerwca. Te plany, jak można wyczytać na stronie prezesa Rady Ministrów, to pierwszy krok do spełnienia obietnic z exposé Beaty Szydło.

Odra i Wisła mają zostać uregulowane i wyprostowane, wybudowane mają zostać na nich zapory. Bug czeka w dalszej perspektywie regulacja od Warszawy aż do Brześcia oraz budowa stopni wodnych. Do tego Wisła ma zostać połączona na południu z Odrą Kanałem Śląskim. Te wielkie inwestycje do 2030 r. mają kosztować 75 mld zł, a w ciągu najbliższych czterech lat – około 9 mld zł. Fundusze mają zostać pozyskane ze spółek skarbu państwa, z Banku Światowego oraz funduszy europejskich.

Z planów rządowych wyziera niezmącony niczym optymizm. Zapory i regulowanie rzek mają być lekarstwem na wszystko. Dzięki temu będziemy bezpieczni, bo inwestycje zapobiegną powodziom. W zbiornikach zaporowych, dzięki którym będzie rozwijać się turystyka, gromadzona będzie woda dla przemysłu, rolnictwa oraz energetyki. Powstaną nowe przeprawy przez rzeki, a dzięki rozwojowi żeglugi śródlądowej rozkwitną porty morskie.

To właśnie przewóz towarów rzekami ma być największą korzyścią. „Przy tym samym nakładzie energii można przewieźć jedną tonę ładunku statkiem śródlądowym na odległość 370 km, pociągiem na odległość 300 km, a tirem na zaledwie 100 km. To najbardziej ekologiczny środek transportu” – takie argumenty można znaleźć w „Założeniach” przygotowanych przez Ministerstwo Gospodarki Morskiej i Żeglugi Śródlądowej. Na samej Odrze dzięki tym działaniom przewozy ładunków mają wzrosnąć według prognoz do 20 mln ton w ciągu najbliższych czterech lat, a na Wiśle – do około 8 mln ton.

Co mamy wozić?

Na prognozach rządowych ekspertów suchej nitki nie zostawiają organizacje ekologiczne i naukowcy. W liście skierowanym m.in. do Banku Światowego kilkanaście organizacji (m. in. Klub Przyrodników, Eko Unia, fundacja ClientEarth, Klub Gaja, Fundacja Ekorozwoju) punkt po punkcie rozprawia się z rządowymi marzeniami.

– Co mielibyśmy wozić po Odrze i Wiśle? Chyba nie węgiel z zagranicy, który w portach jest dużo tańszy niż sprzedawany przez polskie kopalnie? – pytają retorycznie. – Poza tym te około 28 mln ton towarów w 2020 r. może bez problemu przewieźć nasza proekologiczna i względnie szybka polska i państwowa kolej. Kolej już przewozi rocznie 228 mln ton, a transport samochodowy – blisko 1550 mln ton. Żegluga natomiast – około 8 mln ton. Jeszcze gorzej wygląda efektywność żeglugi, jeżeli przeliczyć jej przewozy na tonokilometry: żegluga dziś przewozi 0,8 mld tkm, kolej – 50 mld tkm, transport samochodowy – 263 mld tkm.

Do tego inna strategia rządowa, tym razem Ministerstwa Transportu, przewiduje podwojenie możliwości przewozowych kolei. To by oznaczało, że pociągami znaczniej pewniej i szybciej można będzie przewozić to, co ma pływać barkami.

Zdewastowana przyroda, większe zagrożenia

Jak wynika z prognoz, w Polsce będziemy mieli do czynienia z dwoma zjawiskami. Z jednej strony nasilą się gwałtowne opady, a z drugiej – długotrwałe susze i niskie stany wód na rzekach. Nawet pomimo spiętrzeń może w nich zwyczajnie brakować wody, tak jak było to w Wiśle latem ubiegłego roku.

Wreszcie: transport rzeczny nie jest taki ekologiczny, jak się wydaje.

– Zupełnie niesłusznie bierze się za przykład Europę Zachodnią, gdzie odbywa się on po rzekach uregulowanych. Ich ekosystemy zostały bezpowrotnie zniszczone dawno, 100-200 lat temu, gdy nikt nie przejmował się i nie liczył z takimi kosztami – wyjaśnia dr Marta Wiśniewska z grupy roboczej ds. ochrony ekosystemów rzecznych Wydziału Biologii Uniwersytetu Warszawskiego.

Jej zdaniem tak wielka ingerencja zniszczy unikat, jakim są w skali europejskiej wciąż jeszcze w miarę dzikie polskie rzeki. – Wcale nie jestem pewna, czy dziś ktokolwiek by się zdecydował na takie inwestycje w Europie Zachodniej. Tam trend jest raczej odwrotny: raczej my dostosowujemy się do tego, jakie są rzeki. Straty mogą być olbrzymie. Inwestycje dotknęłyby wiele obszarów Natura 2000 i zagroziły bytowi ptaków gnieżdżących się w rzecznych dolinach.

Obrońcy przyrody nie mają wątpliwości, że kanalizowanie rzek i utrzymywanie wody w zbiornikach na potrzeby żeglugi przy występowaniu coraz częstszych gwałtownych zjawisk, takich jak wielkie opady, nie tylko nie zmniejszy zagrożenia powodziowego, ale wręcz je zwiększy. Zresztą takie są właśnie doświadczenia Europy Zachodniej.

Dziś nikt nie ma wątpliwości, że do wielkich i powodujących koszmarne straty powodzi np. na Renie dochodzi, ponieważ został on uregulowany.

„Nieskanalizowane i nieodcięte całkowicie od swej doliny rzeki są kluczowe dla eliminowania lub ograniczania skutków powodzi. Koryta rzek i tereny do nich przyległe przyjmują wody podczas wysokich stanów, a roślinność z nimi związana spowalnia odpływ, zmniejszając gwałtowność wezbrań. Ta ważna usługa ekosystemowa zostanie właściwie całkowicie zlikwidowana, jeśli rzeka zostanie poddana zabiegom hydrotechnicznym mającym zapewnić głębokość żeglugową adekwatną dla dróg wodnych przeznaczonych do przewozów towarowych.

Co więcej, dostosowanie rzek do tego typu żeglugi zwiększać będzie ryzyko wystąpienia powodzi mających gwałtowny charakter. Nie zniwelują tego ryzyka w żaden sposób stopnie wodne, bo z zasady zbiorniki przez nie utworzone nie mają istotnej pojemności powodziowej mogącej zastąpić utraconą retencję glebową, korytową i dolinową przekształconej na potrzeby żeglugi rzeki” – wyjaśniają w stanowisku w sprawie rządowego projektu naukowcy z Uniwersytetu Warszawskiego zajmujący się rzekami.

Nierealne, ale groźne

I choć plany rządu ze względu na rozmach na pozór wydają się nierealne, obrońcy przyrody i naukowcy wolą dmuchać na zimne. Przecież wicepremier Morawiecki chce oprzeć rozwój kraju m.in. na „wielkich inwestycjach”. Tylko że akurat plany regulacji rzek przypominają raczej to, co z nimi robią ludowe Chiny albo kiedyś ZSRR, a nie nowoczesne państwo – konkludują ekolodzy. Poza tym zrealizowanie ich nawet w części byłoby bardzo groźne dla przyrody.

Zobacz także

rządPiS

wyborcza.pl

TVP Info kręci aferę mailową

Ewa Siedlecka Gazeta Wyborcza, 26.08.2016

Portal TVP Info wykrył aferę w Trybunale Konstytucyjnym. Sędziowie ustalają, że trzeba osądzić sprawy.

Portal TVP Info wykrył aferę w Trybunale Konstytucyjnym. Sędziowie ustalają, że trzeba osądzić sprawy. (%Fot. Dawid Zuchowicz / Agencja Gazeta)

Portal TVP Info wykrył aferę w Trybunale Konstytucyjnym. Sędziowie ustalają, że trzeba osądzić sprawy.

Oto sędziowie namawiają się na szybkie wydanie wyroków najważniejszych ustrojowo sprawach, o sygnaturze „K”, czyli tych kierowanych przez prezydenta, parlamentarzystów czy rzecznika praw obywatelskich.

„Chciałbym zwrócić uwagę na pilną potrzebę przygotowania znajdujących się w naszych referatach spraw „K” z 2016 r. dotyczących nowych, kontrowersyjnych ustaw zaskarżonych przez RPO czy posłów. Jest ze wszech miar pożądane, aby wiele takich spraw zostało osądzonych najpóźniej do połowy grudnia. To wymagałoby przedstawienia projektów na pierwszą naradę najpóźniej do końca września.” – cytuje TVP Info mail wysłany przez wiceprezesa TK Stanisława Biernata.

Cytuje też mail sędziego Marka Zubika, wcześniej informując odbiorców o tym, jak należy go rozumieć: „Według naszych informatorów chodzi o plan obejścia ustawy o TK za pomocą regulaminu, tak by wpłynąć na wybór nowego prezesa Trybunału. Kadencja prof. Andrzeja Rzeplińskiego kończy się 19 grudnia 2016 r. br. Jak pisze sędzia Zubik, nowy regulamin pomoże rozwiązać „nasze sprawy”.

Mail sędziego Zubika w tym fragmencie brzmi: „A co do naszych spraw, to potrzebujemy pilnie Regulaminu.”

Wymiana korespondencji ma więc dowodzić spisku w Trybunale.

Dziennikarze publikują zdobytą, zapewne bez zgody autorów i adresatów, korespondencję pomiędzy funkcjonariuszami publicznymi dotyczącą spraw publicznych – ich prawo. Korespondencja, mimo, momentami, prywatnego tonu (prezes Rzepliński podpisuje się: „Przekraczający Granice, wszelkie, marszałek Izby refleksji ARz””), prywatna nie jest.

Dziennikarze „dotarli”, mają, publikują.

Jednak to, że mają, nie zwalnia ich od, wynikającego z prawa prasowego, obowiązku rozumienia i wyjaśnienia, co mają. Czyli od zbadania, jak to, co mają ma się do prawa, praktyki i okoliczności.

A jakie jest prawo i okoliczności?

Zacznijmy od spiskowania w sprawie regulaminu Trybunału. Dziennikarze nie pofatygowali się porównać aktualnego regulaminu TK z ustawą z 22 lipca. Oba dokumenty wiszą na stronie Trybunału. I z ich porównania wynika, że regulamin trzeba dostosować do ustawy, żeby można było dokonać wyboru prezesa. Trzeba zmienić przepis mówiący, że każdy sędzia może zgłosić tylko jednego kandydata, bo nowa ustawa przewiduje, że może zgłosić dwóch. Trzeba też zmienić odwołanie do przepisu ustawy dotyczącego terminów wyboru: w regulaminie odwołanie jest do art. 12, a nowa ustawa reguluje to w art. 16 (dając zupełnie inne terminy).

Druga sprawa: osądzenie ustaw przed grudniem. Rzeczywiście, chodzi o to, że w grudniu odchodzi prezes Andrzej Rzepliński. Ale z tego wynika, że do tego czasu Trybunał powinien osądzić wszystkie sprawy, które odchodzący sędzia ma w referacie. Np. w opublikowanej przez TVP Info korespondencji wymieniana jest tzw. ustawa na bestie, którą blisko trzy lata temu skierował do Trybunału prezydent Bronisław Komorowski. Sprawozdawcą w niej jest sędzia Rzepliński. Trybunał stara się też osądzić przed odejściem sędziego wszystkie sprawy, w których składzie jest ów sędzia, w tym te, gdzie przewodniczy. A prezes TK przewodniczy z urzędu w sprawach „pełnoskładowych”. Jeśli Trybunał tych spraw nie osądzi przed odejściem sędziego, sądzenie ich trzeba by zaczynać od nowa (np. powtórzyć narady sędziów, w nowym składzie sądzącym).

Jak ustaliłam (i poinformowałam o tym na łamach „Wyborczej” dwa tygodnie temu), Trybunał wyznaczył składy i wystąpił o stanowiska stron m.in. we wszystkich sprawach o sygnaturze „K” skierowanych do Trybunału od początku tego roku przez rzecznika praw obywatelskich. A więc w takich „ustrojowych” sprawach, jak prawo o prokuraturze, ustawa medialna, ustawa o służbie cywilnej czy o obrocie ziemią.

Wymiana korespondencji w sprawie ustalenia terminów osadzenia tych spraw nie jest więc żadnym spiskiem, tylko normalnym, od trzydziestu lat, postępowaniem w Trybunale.

Robienie z tego afery przypomina sprawę sprzed pół roku, gdy prorządowe media , a także minister prokurator generalny Zbigniew Ziobro, unosili się z oburzenia, że na kilka dni przed wydaniem wyroku sędziowie przygotowali jego projekt.

Do rozprawy i wydania wyroku sędziowie Trybunału się przygotowują, naradzają, piszą nieraz po kilka projektów rozstrzygnięć. A dat rozpraw nie wyznacza osławiona pani kawiarka, której etat, w ramach „debizantyzacji” Trybunału, PiS chce zredukować. Wyznacza je sędzia przewodniczący, w porozumieniu z prezesem TK.

Ale niektórym widać wydaje się, że Trybunał funkcjonuje tak, jak nowo powołana Rada Mediów Narodowych, która podejmuje uchwałę w chwilę po tym, jak porozumie się z prezesem Jarosławem Kaczyńskim.

Na szczęście, na razie, tak nie jest.

Zobacz także

portal

wyborcza.pl

Akcja KOD „Poszukiwani przez Demokrację”

Akcja KOD „Poszukiwani przez Demokrację”

Parlamentarzyści PiS nie mogą liczyć na anonimowość.

Ruszyła nowa akcja KOD „Poszukiwani przez Demokrację”. Na ścianie namiotu przed KPRM zawisły wizerunki pierwszej piątki (w kolejności alfabetycznej) posłów PIS, popierających swoim głosem „dobrą zmianę” bez zastrzeżeń. Posłowie i posłanki PIS-u, głosujący nad ustawami godzącymi w Konstytucję i występujący przeciw złożonemu ślubowaniu poselskiemu, nie mogą już liczyć na anonimowość. Ich wizerunki będą sukcesywnie prezentowane przed KPRM, na tylnej ścianie namiotu. Każdy, kto głosował za przyjęciem ustawy paraliżującej prace Trybunału Konstytucyjnego; każdy, kto dokłada się do psucia demokracji, niech wie, że jest wśród „Poszukiwanych przez Demokrację”. Nie ma anonimowości i każda decyzja jest przez społeczeństwo obywatelskie obserwowana. Jest też decyzją jednostkową. Jest ich indywidualnym wyborem, choć posłowie PIS-u zwykli głosować stadnie i jednogłośnie nad wszystkim.

Celem akcji jest także przypomnienie treści poselskiego ślubowania: „Uroczyście ślubuję rzetelnie i sumiennie wykonywać obowiązki wobec Narodu, strzec suwerenności i interesów Państwa, czynić wszystko dla pomyślności Ojczyzny i dobra obywateli, przestrzegać Konstytucji i innych praw Rzeczpospolitej Polskiej”. Jego treść skonfrontowana jest z decyzjami o poparciu ustaw, które godzą w porządek konstytucyjny, a które widnieją na zdjęciu każdego posła.

Pomysłodawcą przedsięwzięcia jest działacz KOD-u z Wawra – Wlat Zlot. Karina Maszewska przygotowała projekt graficzny. Monitorowanie całej akcji wziął na siebie Tadeusz Korablin, a potem wiele osób włączyło się do pracy, żeby projekt ujrzał światło dzienne.

KOD zaprasza do oglądania – Aleje Ujazdowskie, naprzeciwko KPRM, tuż przy wejściu do Łazienek. Poszukiwani przez demokrację będą znalezieni. Ich wizerunki będą prezentowane. Co trzy dni przed namiotem ok. godziny 13.00 będzie zmiana zdjęć na pięć kolejnych i zaznaczenie na liście posłów PIS kolejnych nazwisk.

Każdy powinien samodzielnie podejmować decyzje, jak i za czym głosuje. Każdy za nie odpowiada. A wszystkie własne decyzje firmujemy własną twarzą.

Agata Wieczyńska – Krawiec

akcja

Koduj24.pl

Kaczyński daje wywiad portalowi Karnowskich. Chwali Erdogana i deklaruje: Polska powinna być jak Turcja

mih, 08.06.2014

Jarosław Kaczyński

Jarosław Kaczyński (Fot. Sławomir Kamiński / Agencja Gazeta)

– Bardzo potężne siły dążą do tego, żeby Polska nie była tym, czym mogłaby być. Trzeba się temu przeciwstawić – opowiada w wywiadzie dla wPolityce.pl prezes Prawa i Sprawiedliwości.

Kaczyński uważa, że Polska powinna odgrywać większą rolę w Europie Środkowej. Jak? Poprzez prowadzenie aktywnej polityki zagranicznej, jednak bez narzucania sąsiednim narodom swojej woli, bo niektóre „są pod tym względem wręcz przeczulone”.

– To jest zadanie budowy czegoś, co można określić wielkością polityczną. Chodzi o wzmacnianie pozycji Polski powyżej jej obecnych możliwości ekonomicznych czy militarnych – stwierdza prezes PiS.

Kaczyński uważa, że w Polsce panuje „mikromania, a nie megalomania”, co jest efektem prowadzonej socjotechniki. Taka taktyka ma według niego osłabić podmiotowość Polski, kraju, który „obecnie nie liczy się na arenie międzynarodowej”.

Retoryka prezesa PiS-u w rozmowie z portalem nawiązuje do tezy o „budowie IV RP” z kampanii wyborczych w 2005 i 2007 roku.

„Trzeba czynić wszystko, by Polska była tym, czym jest dziś Turcja. O niej mówi się, że to poważne państwo. Mój śp. brat mówił wielokrotnie, że chciałby, żeby o Polsce tak mówiono” – chwali autokratyczne rządy premiera Recepa Tayyipa Erdogana Kaczyński. I dodaje: „Ten rodzaj wielkości jest do zdobycia. To wymaga najpierw zmiany władzy, a potem przebudowy polskich elit. I to we wszystkich dziedzinach”

Według niego elity te uniemożliwiają powstanie praworządnego państwa oraz prawidłowo funkcjonującej gospodarki, która jest regulowana na korzyść „pewnych grup”. Jakich? – tego nie zdradza. Wspomagają je „potężne siły”, które blokują dostęp do informacji.

„Dziś w Polsce nie można napisać rzetelnej biografii Donalda Tuska. To jest rzecz niesłychana ” – ubolewa prezes PiS.

Zobacz także

wyborcza.pl

PIĄTEK, 26 SIERPNIA 2016, 14:21
Waszcz

Waszczykowski podkreśla rolę Niemiec w Europie. I dodaje: W wielu przypadkach widzimy realizację wyłącznie interesu narodowego

Jak mówi szef MSZ w rozmowie z agencją dpa:

„Nas interesuje istotna rola Niemiec w Europie i Unii Europejskiej, bo potencjał niemiecki jest tak duży, iż państwo to zasługuje na ważną rolę. Ale to jednak od Niemiec zależy jak tę rolę będą pełnić. Czy będą realizować ją tylko i wyłącznie dla własnego interesu narodowego, czy będą postrzegać również interesy innych państw. To jest wielka odpowiedzialność Niemiec. Niestety w wielu przypadkach Niemcy uchylają się od niej. W wielu przypadkach widzimy chęć realizowania wyłącznie własnego narodowego celu. Naturalnie każde państwo ma prawo zabiegać o własny interes, czasami jednak oczekiwalibyśmy pewnego kompromisowego podejścia w niektórych sprawach”

Jako przykład podaje Nordstream:

„Rozmawialiśmy w ostatnich miesiącach o interesie bezpieczeństwa tak zwanej flanki wschodniej Sojuszu Północnoatlantyckiego. W tym czasie dochodziły do nas różne głosy z Niemiec w tym zakresie. Były słowa zrozumienia, ale były też zdania wątpiące w sens wzmocnienia flanki. Przypomnę niedawne wystąpienie ministra spraw zagranicznych Franka Waltera Steinmeiera, który wyrażał wątpliwość potrzeby ćwiczeń Anakonda w Polsce – czy warto ćwiczyć misje obronne na terenie flanki wschodniej. Przypomnę głosy niektórych wątpiące we współpracę energetyczną. Należy przypomnieć w tym miejscu również kwestię budowy Nordstream I, czy Nordstream II – inwestycji, które nie są oparte przecież na kalkulacjach ekonomicznych, ale są motywowane politycznie. Takie przedsięwzięcia szkodzą solidarności europejskiej. I wreszcie relacje z Rosją: czy warto rozwijać je kosztem relacji z Polską”

Cały wywiad można przeczytać na serwisie MSZ

300polityka.pl

Świat patrzy z przerażeniem na Turcję. Waszczykowski po „misji”: „Legalnie wybrany, demokratyczny prezydent…”

WB, PAP, wideo: TVN24/x-news, 26.08.2016
http://www.gazeta.tv/plej/19,114871,20601605,video.html?embed=0&autoplay=1
• Szef MSZ odbył w Turcji wizytę, którą określił jako „misję rozpoznawczą”
• Nie widziałem po stronie prezydenta jakiejś zapiekłości – mówił
• Zdaniem Waszczykowskiego sprawy w Turcji idą w dobrym kierunku

Sprawy w Turcji idą w dobrym kierunku – ocenił szef MSZ Witold Waszczykowski, który przebywał w Ankarze z jednodniową wizytą. Wziął tam udział w rozmowach z ministrami spraw zagranicznych Turcji i Rumunii oraz spotkał się z tureckim prezydentem Recepem Tayyipem Erdoganem. Przed wizytą szef polskiej dyplomacji mówił, że wyjazd do Ankary to tzw. misja rozpoznawcza i że ma zamiar pytać przedstawicieli władz Turcji o to, w jakim kierunku zmierza polityka turecka, w tym m.in. wobec Rosji.

 Turcja „wiarygodnym członkiem” NATO

Pytany przez dziennikarzy o to, w jakim kierunku w jego odczuciu idą sprawy w Turcji, Waszczykowski zapewnił, że już udając się do Turcji był przekonany, że „to jest dobry kierunek”. – Myśmy nie kwestionowali tego, co się dzieje w Turcji. (…) Legalnie wybrany, demokratyczny prezydent i władze tureckie mają prawo, wręcz obowiązek, dbać o ład konstytucyjny, ład prawny i to czynią – podkreślił.

– Europa właśnie w tej chwili jest potrzebna Turcji, jak i Turcja Europie, (…) jesteśmy partnerami sobie wzajemnie potrzebnymi – dodał. Waszczykowski podkreślał, że Turcja pozostaje „wiarygodnym członkiem” Sojuszu Północnoatlantyckiego i „nie ma podstaw do kwestionowania jej polityki”, a także, iż znacząco przyczynia się ona do zbiorowego bezpieczeństwa w NATO.

 „Pozytywne” wrażenia po spotkaniu

Pytany o wrażenia ze spotkania z Erdoganem odparł, że są one „pozytywne”; przypomniał, że było to już drugie w tym roku jego spotkanie z prezydentem Turcji. – Spokojny, rzeczowy, bardzo merytoryczny, potrafiący w sposób rzeczowy wyjaśnić, co się stało w lipcu – mówił Waszczykowski o Erdoganie.

– Nie widziałem po stronie prezydenta jakiejś zapiekłości, zaciekłości, aby doprowadzać do jakiejś zemsty i rewanżu. Po prostu chce zgodnie z prawem, prawem tureckim, wyjaśnić, co się stało i ewentualnie ukarać sprawców tego wydarzenia – podsumował.

Relacje z Rosją czysto gospodarcze

Pytany o relacje turecko-rosyjskie Waszczykowski odparł, że „te relacje się nie zacieśniają”. – Dzisiaj otrzymaliśmy odpowiedź, że to, co zrobił prezydent i władze tureckie, to jest powrót do relacji, jakie były przed kilku miesiącami i nic więcej. Nie oznacza to, że tworzy się jakiś nowy układ sił w tym regionie czy w świecie – mówił. Jak dodał, nie oznacza to też, że relacje Turcji z Rosją mogłyby się zacieśnić w taki sposób, żeby straciły na tym stosunki Turcji z UE czy NATO.

– Tak jak kiedyś, tak i dzisiaj Turcja jest przeciwna aneksji Krymu przez Rosję, tak jak kiedyś jest przeciwna konfliktowi, jaki wywołała Rosja z Ukrainą, aktywności wojskowej, nadmiernej aktywności w regionie Morza Czarnego, sprzeciwia się również zaangażowaniu rosyjskiemu w Syrii i na Bliskim Wschodzie. Tak, że tutaj się nic nie zmieniło – Turcja zabiegała tylko, aby ponownie nawiązać relacje z Rosją, aby odtworzyć swoje powiązania gospodarcze, przede wszystkim naukowo-techniczne, turystyczne, czyli doprowadzić do tego poziomu, jaki był przed wielu miesiącami – mówił szef polskiej dyplomacji.

Jak świat reaguje na wydarzenia w Turcji?

Napięcia między zachodnimi stolicami a Ankarą narastają od 15 lipca, kiedy to w Turcji doszło do udaremnionej próby wojskowego zamachu stanu. W reakcji na nieudany pucz władze zatrzymały, zwolniły lub zawiesiły w obowiązkach dziesiątki tysięcy ludzi z powodu ich rzekomych powiązań z zamachowcami. Wśród aresztowanych są nauczyciele, sędziowie i dziennikarze. Media donosiły, że zrobiono dla nich miejsce, zwalniając kryminalistów.

Przywódcy wielu państw europejskich i USA wyrazili zaniepokojenie represjami i czystkami prowadzonymi przez Erdogana.

Zdaniem władz w Ankarze, UE i kraje zachodnie nie okazały Turcji należytego wsparcia i solidarności po puczu. Rzecznik Erdogana Ibrahim Kalin oświadczył w sierpniu, że w tej sytuacji Ankara ma prawo „szukać innych opcji” współpracy wojskowej, poza NATO. Na początku sierpnia turecki minister ds. europejskich Omer Celik ostrzegł ponadto, że jego kraj przestanie realizować porozumienie z UE w sprawie odsyłania migrantów, jeśli Unia nie wyznaczy konkretnego terminu zniesienia wiz dla obywateli Turcji.

Do ocieplenia stosunków doszło natomiast między Turcją a Rosją. Rosyjski prezydent Władimir Putin i Erdogan spotkali się 9 sierpnia w Petersburgu po przeszło półrocznym kryzysie w stosunkach między krajami, który został spowodowany zestrzeleniem przez turecki myśliwiec rosyjskiego bombowca na pograniczu turecko-syryjskim. Przywódcy Rosji i Turcji postanowili m.in. wznowić współpracę w walce z Państwem Islamskim (IS) i innymi ugrupowaniami dżihadystycznymi.

PRZECZYTAJ TEŻ: Dotarli do ludzi, którzy zdradzili, co dzieje się za drzwiami tureckich więzień. Bicie wcale nie jest najgorsze >>>

Świat

gazeta.pl

To już jakaś obsesja. Ewa Stankiewicz i Solidarni organizują protest, bo boją się, że sędziowie chcą „zaatakować Dudę”

Ewa Stankiewicz organizuje protest przeciw sędziom.
Ewa Stankiewicz organizuje protest przeciw sędziom. Fot. Mieczysław Michalak / AG

Najłatwiej walczy się z zagrożeniami, których tak naprawdę nie ma, a które samemu się stworzyło. Chyba z takiego założenia wyszła Ewa Stankiewicz ze Stowarzyszenia Solidarni 2010. Jej zdaniem sędziowie, którzy wkrótce zbiorą się na specjalnym kongresie, chcą „wypowiedzieć posłuszeństwo”, a co gorsza „zaatakować prezydenta”.

ewa stankiewicz
Przed Sądem Najwyższym stanęło miasteczko namiotowe. A jak miasteczko namiotowe, to znaczy, że organizatorami protestu są Solidarni 2010, którzy podobną formę protestu uskuteczniali na Krakowskim Przedmieściu. Teraz jednak protestują nie z żądaniem ukarania Donalda Tuska, Bronisława Komorowskiego i Radosława Sikorskiego, ale w obronie.

3 IX jest zjazd sędziów. Mafia sądownicza będzie chciała wypowiedzieć posłuszeństwo/zaatakować prezydenta RP. Wesprzyj protest w Warszawie!

I tu robi się jeszcze ciekawiej, bo zdaniem Ewy Stankiewicz, publicystki prawicowych mediów, zagrożony jest prezydent Andrzej Duda. Według gwiazdy Telewizji Republika głowie państwa zagrażają sędziowie, którzy wkrótce zbiorą się w Warszawie na specjalnym kongresie.

Startuje protest ciagly pod sądami Waw pl Krasinskiego Na dole i w sądach rzadzi czerwona holota Niezlomni,Solidarni

Przyjdz teraz na pl Krasińskiego pod Sądy w Waw. Rozpoczyna się protest ciągły. Wesprzyj walke ze skorumpowanymi sedziami i prokuratorami.

Niemal WSZYSTKIE media to przemilczaly : w Warszawie stanelo dzis miasteczko namiotowe w protescie ciaglym p-ko korupcji sędziów.

Spotkanie związane jest z sytuacją wokół Trybunału Konstytucyjnego, a także zmianami, które w sądownictwie chce wprowadzać Zbigniew Ziobro. Ale Stankiewicz przekonuje, że sędziowie chcą „wypowiedzieć posłuszeństwo” i „zaatakować prezydenta”. Nie wiadomo, czy chodzi o obrzucenie Pałacu Prezydenckiego kodeksami, czy o ognisko z akt przed Belwederem. Ale Ewa Stankiewicz na pewno obroni Andrzeja Dudę.

toJuż

naTemat.pl

 

leszek skiba

„Trzymajmy się wspólnie, to nikt nam nie ciulnie” – Czarneckiego rady przed spotkaniem z Merkel

opr. as, 26.08.2016

Europosel Ryszard Czarnecki, wiceprzewodniczący Parlamentu Europejskiego, poseł PiS

Europosel Ryszard Czarnecki, wiceprzewodniczący Parlamentu Europejskiego, poseł PiS (Fot. Przemek Wierzchowski / Agencja Gazeta)

Angela Merkel spotka się w Warszawie z premier Beatą Szydło i Grupą Wyszehradzką. Będzie mowa o Brexicie i kryzysie migracyjnym. Wg Ryszarda Czarneckiego państwa grupy nie mogą dać „rozgrywać się” przez dużych europejskich graczy. By myśl tę sformułować użył śląskiego powiedzenia.

– Trzymajmy się wspólnie, to nikt nam nie ciulnie. Ścisła współpraca naszych czterech państw w ramach Grupy Wyszehradzkiej będzie oznaczać brak możliwości „rozgrywania” poszczególnych krajów przez inne duże państwa UE – tłumaczył wiceprzewodniczący PE w rozmowie z reporterką TOK FM Karoliną Lewicką.

Prawo i Sprawiedliwość „stawia” na Grupę Wyszehradzką od momentu dojścia do władzy. To ma być główne narzędzie naszej polityki zagranicznej.

Warszawskie spotkanie premierów Polski, Słowacji, Czech i Węgier z niemiecką kanclerz poprzedzą dwustronne rozmowy Szydło-Merkel.

„Kanclerz przyjeżdża do Warszawy z grzeczności. Głos Polski przestał się liczyć” – ocenia Tomasz Lis>>>

Andrzej Lepper i Ryszard Czarnecki z Samoobrony - 17.07.2004

Andrzej Lepper i Ryszard Czarnecki z Samoobrony – 17.07.2004

Zobacz także

trzymajmy

TOK FM

PIĄTEK, 26 SIERPNIA 2016

Petru: Oczekiwałbym stanowczych działań ze strony HGW i zarządu PO. Zamiatanie afer pod dywan powoduje, że wygrywa PiS

11:14

Petru: Oczekiwałbym stanowczych działań ze strony HGW i zarządu PO. Zamiatanie afer pod dywan powoduje, że wygrywa PiS

Jak mówił Ryszard Petru na konferencji w Rzeszowie:

„Dobrze się stało, iż Hanna Gronkiewicz-Waltz wyciągnęła pierwsze wnioski z naszych apeli, że będą konsekwencje personalne w kontekście afery reprywatyzacyjnej. Prawdopodobnie to za mało. Prezydent powiedziała, że ma świadomość tego, że miały miejsca niedociągnięcia czy błędy w przypadku jednej działki, ale ten chaos, który się pokazuje i który widać, co się działo, wskazywałby, że było dużo więcej błędów. Stąd niezbędny jest audyt. Prezydent powiedziała o wewnętrznej komisji, ale w takich komisjach trzeba mieć terminy i potem odpowiedź na to, co się okaże, jeżeli w ciągu 2-3 tygodni taka komisja wskaże na to, że niezbędne są zarzuty prokuratorskie. Nie chce mi się wierzyć, że te sytuacje były przypadkowe. Obawiam się, że to się może związać z potrzebą zarzutów prokuratorskich”

Dalej lider Nowoczesnej apelował o powołanie zewnętrznego audytu:

„Oczywiście pada pytanie o odpowiedzialność polityczną. To nie tak, że zarządzanie miastem nie wiąże się z odpowiedzialnością polityczną. Nie można mówić, że to tylko dyrektorzy. Gdyby to był jeden przypadek, takie wnioski można by wyciągnąć, ale istnieje obawa, że to była cała seria. Stąd też nasz apel o to, aby powołać zewnętrzny audyt z terminami, który byłby audytem, który wyciągnie wnioski, łącznie z wnioskami prokuratorskimi – tak, aby przeciąć tę sprawę. Żeby nie było sytuacji, że za kilka lat okaże się, że ktoś znowu powie: no tak tak, były przekręty, ale myśmy o tym nie wiedzieli. Władze są od tego, żeby patrzeć urzędnikom na ręce”

„Oczekiwałbym stanowczych działań ze strony HGW i zarządu PO”

„Oczekiwałbym bardzo stanowczych działań ze strony zarówno pani prezydent, a być może całego zarządu PO. Nie może być tak, że się prześlizgniemy z tematami. Rozumiem, że jak padło hasło, że PO czy pani prezydent nie bagatelizuje tej sprawy, ale w przeciwieństwie do tego, co nastąpiło po aferze podsłuchowej, oczekiwałbym konkretnych działań. Zamiatanie afer pod dywan powoduje, że wygrywa PiS. Rola MF nie jest dla mnie jasna – przypomnę, że 7 lat ministrem był Jacek Rostowski i wygląda na to, że w PO zacyna się przerzucanie odpowiedzialnością”

10:23
hgw2608_5

HGW zapowiada: Do czasu uchwalenia „dużej” ustawy reprywatyzacyjnej wstrzymam zwroty nieruchomości w Warszawie

Jak powiedziała na konferencji prasowej prezydent Warszawy Hanna Gronkiewicz-Waltz:

„Od 17 września będziemy działać na podstawie tej „małej” ustawy reprywatyzacyjnej. Płacimy różne kary,ale trudno. Wstrzymam wszystkie zwroty nieruchomości w Warszawie – do uchwalenia tej „dużej” ustawy”

10:10

HGW: Podjęłam decyzje personalne ws. działki na Chmielnej, oczekuję takich samych decyzji od ministra finansów

Jak mówiła Hanna Gronkiewicz-Waltz na drugiej części konferencji:

„Podjęłam decyzje personalne, związane ze zwrotem nieruchomości przy Chmielnej 70. Oczekuje takich samych decyzji personalnych od ministra finansów, ponieważ od tego się zaczęło, nie wydał decyzji indemnizacyjnej”

09:00

Skiba: Kwota wolna w przyszłym roku pozostanie na poziomie zbliżonym do obecnego. Ale to nie tak, że ktoś na tym straci

Jak mówił wiceminister finansów Leszek Skiba w Polskim Radiu24:

„To dobry budżet w określonych warunkach, przy pewnych możliwościach, które mamy. Więcej zyskamy, bo mamy więcej środków na 500+ i to jest troszeczkę tak, że oczekiwania są dosyć duże, dlatego ci, o których mówią, że stracą, czyli ci, którzy oczekiwali, że stawka VAT… To nie jest tak, że oni stracą, bo stawka zostanie utrzymana. Ich strata polega na tym, że w gruncie rzeczy nie dostaną czegoś, czego oczekiwali, albo ci, którzy oczekiwali kwoty wolnej, która jest planowana, cała zmiana, jeśli chodzi o system podatkowy w Polsce, to plan jest taki, aby ta kwota wolna pozostała na zbliżonym poziomie do obecnego roku. Ale to nie jest tak, że ktoś na tym straci, bo kwota wolna w przyszłym roku będzie zbliżona do tegorocznego, ale po prostu nie uzyska czegoś, co było oczekiwane”

08:48

MJN odpowiada HGW: Audyt to może być gra na czas. Testem będzie zaproszenie Miasto Jest Nasze do komisji w Radzie Miasta

Jak czytamy w oświadczeniu stowarzyszania Miasto Jest Nasze, którego liderem jest Jan Śpiewak:

1. Wszelkie kroki pani prezydent uznajemy za wielki sukces Miasto Jest Nasze, Pani prezydent spełniła dużą część naszych postulatów o które walczymy od ponad dwóch lat. Pytanie dlaczego dopiero po 10 latach swoich rządów i dlaczego dopiero gdy reprywatyzacja stała się tak medialna?
2. Pani prezydent tłumaczy dziką reprywatyzację brakiem Dużej Ustawy Reprywatyzacyjnej. Przypomijmy więc, że pani Gronkieiwcz – Waltz jest wiceprzewodniczącą partii ,która miała pełnie władzy w Polsce przez 8 lat! Dlaczego przez tak długi okres pani prezydent nie wniosła do sejmu nawet projektu takiej ustawy? Dlaczego nie przekonała partyjnych kolegów do pochylenia się nad problemem? Deklaracje pracy nad taką ustawą w momencie kiedy Platforma Obywatelska znajduje się w opozycji są zdecydowanie spóźnione.
3. Cieszymy się z dymisji. Mówiliśmy o nich od 2 lat, wtedy pani prezydent kryła swoich urzędników. (Przykład – po przeniesieniu spraw reprywatyzacji z Biura Gospodarowania Nieruchomościami do Biura Prawnego – Ratusz mówi – że nie jest to wyrazem wotum nieufności dla BGN)
4. Zapowiadany audyt- dlaczego dopiero po 10 latach rządów pani prezydent skoro sama przyznaje, że problem reprywatyzacji ciągnie się od lat 90. W tym momencie nie sposób jest nie odnieść wrażenia, że to czysty krok PR’owy. Audyt tak złożonej sprawy jaką jest reprywatyzacja może trwać długie lata w zwiazku z czym może być to zwykła gra na czas.
5. Komisja w Radzie Miasta – testem dla Hanny Gronkiewicz -Waltz będzie zaproszenie do Komisji Miasto Jest Nasze. Jako pierwsi zaczelismy mówić o patologiach reprywatyzacji, jeśli nie zostaniemy zaproszeni będzie to wyrazem złej woli.

Konferencja MJN planowana jest na 12:00 przy Noakowskiego 16.

08:32

HGW: Jest kilka osób z młodego pokolenia, które może wystartować na prezydenta Warszawy. Po 12 latach czas na zmiany

Hanna Gronkiewicz-Waltz była pytana przez Dominikę Wielowieyską w TOK FM, czy ustąpi ze stanowiska prezydent Warszawy:

„Uważam, że trzeba wyjaśnić sprawę reprywatyzacji. Nie widzę, że takie same działania, które się działy i za czasów PiS-u, i Platformy – owszem, to byłoby wygodne, ale pierwsza przygotowałem ustawę, która została uchwalona i która wejdzie w życie. Pierwsza przygotowałem ochronę lokatorów w 2009 roku. To hipokryzja”

Powiedziałam to już prawie 2 lata temu, że nie mam zamiaru startować na kolejną kadencję. Po 12 latach, które mam nadzieję, żę dokończę, jest pole na inne osoby. To musi być osoba, która będzie miała największe szanse, żeby wygrać. Jest kilka osób z młodego pokolenia, które może wystartować na stanowisko prezydenta Warszawy. Po 12 latach czas na zmiany – dodała prezydent Warszawy.

HGW stwierdziła też:

„Prokuratura jest teraz zależna od polityki i odkąd zajęła się prezesem Rzeplińskim, to każdemu, w każdym momencie może postawić zarzuty. Niestety prokuratura nie jest niezależna, jest polityczna i w związku z tym tak, jak swego czasu, będę czekała na wyniki (…) Jeżeli byłby zarzut prokuratorski, to byłby czysto polityczny”

08:24

„Nie mam takiego wrażenia” – HGW na pytanie, czy nie ma poczucia, że PO się od niej dystansuje

Hanna Gronkiewicz-Waltz była pytana przez Dominikę Wielowieyską w TOK FM, czy nie ma poczucia, że macierzysta partia się od niej dystansuje:

„Nie mam takiego wrażenia. Wydaje mi się, że dzięki tej sytuacji, która jest w Warszawie, wreszcie będziemy mieli ustawę reprywatyzacyjną”

08:15

HGW o działce przy Chmielnej 70: Wina jest po stronie ministra finansów

Wina jest po stronie ministra finansów. Zgodnie z przepisami, bez decyzji indemnizacyjnej my nie wszczynamy takiego zwrotu. Minister powinien dawno wydać decyzję indemnizacyjną albo odszkodowawczą. My jesteśmy drugim organem. Najpierw sądy o tym decydują, jeżeli chodzi o kuratorów, decyzje samorządowe kolegium odwoławcze i minister infrastruktury, ew. jego poprzednicy. My jesteśmy na końcu łańcucha pokarmowego. Wiążą nas decyzje samorządowego kolegium odwoławczego – mówiła Hanna Gronkiewicz-Waltz w rozmowie z Dominiką Wielowieyską w TOK FM, pytany o działkę przy przedwojennym adresie Chmielna 70.

08:08

HGW: Za PiS-u było tyle samo różnych kontrowersyjnych zwrotów

Jak mówiła Hanna Gronkiewicz-Waltz w rozmowie z Dominiką Wielowieyską w TOK FM:

„Za PiS-u było tyle samo różnych kontrowersyjnych zwrotów. Często na moją głową się sypią zwroty, np. takie, jak na Nabielaka 9, podczas kiedy to za czasów komisarza z PiS ten budynek, w którym mieszkała pani Brzeska, został zwrócony. Ponieważ jestem najdłużej funkcjonującym ostatnio prezydentem, wszystko na moją głowę. Moim politycznym obowiązkiem jest doprowadzenie do realizacji małej ustawy reprywatyzacyjnej, którą udało się cudem uchwalić”

– Jestem pierwszym prezydentem, któremu udało się uzyskać regulacje ustawowe – dodała prezydent Warszawy. Jak mówiła:

„Podejmowałam dwukrotnie próby i złożyłam taki projekt, jeszcze kiedy ministrem skarbu był minister Grad i wtedy wybuchł kryzys, powiedzieli, że nie stać ich na rozwiązanie całościowe”. Sama Warszawa to około 20 mld zł. Można to zrozumieć, ale trzeba to było rozwiązać, bo Warszawa i tak płaci odszkodowania tam, gdzie ludzie uzyskają wyroki”

07:52

HGW zapowiada audyt reprywatyzacji. I dodaje: PO powinna we wrześniu złożyć projekt dużej ustawy reprywatyzacyjnej

Jak mówiła w oświadczeniu prezydent Warszawy Hanna Gronkiewicz-Waltz:

„Zwrócę się do rady miasta o powołanie komisji nadzwyczajnej, która powinna być powołana i złożona z przedstawicieli wszystkich partii. Uważam, że PO powinna być w mniejszości [w tej komisji]. Komisja powinna zorganizować audyt firm które się specjalizują, zrobić audyt reprywatyzacji od 1990. Oczywiście proponuję jako pierwsze przeanalizowanie tej nieruchomości przy Noakowskiego 16, która budzi tyle emocji. Ale również Noakowskiego 20, która została zwrócona za rządów PiS”

Jak dodała:

„PO powinna we wrześniu złożyć projekt dużej ustawy reprywatyzacyjnej. Tak mnie zapewniają koledzy. To rozwiąże problem nie tylko Warszawy”

07:43
hgw1

Oświadczenie HGW: Decyzja o zwrocie działki była pochopna. Będą dyscyplinarne zwolnienia

Jak mówił w oświadczeniu prezydent Hanna Gronkiewicz-Waltz:

„Po pierwsze, zmagamy się ze sprawą reprywatyzacji od dawna. To jest bardzo kosztowne – dla miasta, dla ludzi. To dotyczy bardzo wielu podmiotów. Dlatego ja od bardzo domagałam się zdjęcia tego ciężaru z nas. Ja przygotowałam dwa projekty ustawy. W jakimś sensie udała się mała ustawa reprywatyzycjna, ale nie załatwia to wszystkich problemów. Ona chroni tylko budynki użyteczności publicznej, czyli szkoły przedszkola, żłobki i parki. Ponad 100 takich obiektów w całej Warszawie. Po drugie, ona likwiduje w praktyce instytucje kuratorów, która była nadużyciem. Po trzecie, rozwiązuje sprawę tzw. śpiochów”

Jak dodała:

„Poprosiłam biuro prawne, by przeprowadziło taką istotną kwerendę jeśli chodzi o wszystkie materiały. Ciągle mamy jakieś [materiały] o których państwo się dowiadują. Na podstawie tych materiałów – niezależnie od tego że minister finansów moim zdaniem nie dopełnił wszystkich obowiązków – to urzędnicy nasi nie dołożyli należytej staranności. Decyzja o zwrocie tej działki [przy Chmielnej 70] była pochopna. Wszyscy, którzy nas informowali wprowadzając nas w błąd, czy to dyrektor Bajko, czy pan Sierdziewski, będą dyscyplinarnie zwolnieni”

Prezydent zapowiedziała, że na wszystkie pytania dziennikrzy będzie odpowiadać o 10.00 w ratuszu. Zapowiedziała też rozwiązanie BGN.

300polityka.pl

Likwidacja kwoty wolnej? Podatkowy prezent PiS dla opozycji

Piotr Skwirowski, 09.03.2016

Piotr Skwirowski

Piotr Skwirowski (AGATA JAKUBOWSKA)

– Ujednolicenie podatków i likwidacja kwoty wolnej? To również bierzemy pod uwagę – powiedziała premier Beata Szydło w wywiadzie dla piątkowego „Dziennika Gazety Prawnej”.

Swoje kampanie wyborcze PiS i Andrzej Duda wygrali między innymi dzięki kwocie wolnej od podatku. Przez wszystkie przypadki odmieniali obietnicę jej podwyżki. I to dużej. Wylicytowali aż 8 tys. zł. I to od zaraz. Chwyciło, bo kwota wolna w Polsce jest na tle Europy śmiesznie niska. W Polsce od kilku lat wynosi 3091 zł, a np. w Grecji po przeliczeniu na złote wynosi ponad 20 tys., we Francji 25 tys., w Niemczech grubo ponad 30 tys., a w Wielkiej Brytanii blisko 50 tys. Łatwo było przemówić do wyobraźni wyborców. W sukurs przyszedł nawet Trybunał Konstytucyjny, który stwierdził, iż kwota wolna jest tak niska, że aż łamie to konstytucyjną zasadę sprawiedliwości społecznej. Bo podatek trzeba płacić od dochodów niższych nawet od kwoty uznanej za niezbędną do przeżycia, czyli od minimum egzystencji.

Problem w tym, że jak przyszło do przekuwania obietnicy w czyny, to okazało się, iż będzie ona kosztowała 22 mld zł rocznie. A takich pieniędzy w budżecie nie ma. To dlatego wbrew obietnicom kwota wolna nie wzrosła z początkiem 2016 r. I to dlatego premier Beata Szydło mówi teraz, że przecież jej program „był rozpisany na cztery lata i tak należy na niego patrzeć”. Oraz że kwota wolna zapewne będzie rosła stopniowo. W dwóch albo trzech krokach. Na początek może tylko dla tych z najniższymi dochodami.

Okazuje się, że jest jeszcze jeden pomysł – całkowitego zniesienia kwoty wolnej. To furtka, którą w swoim orzeczeniu zostawił rządzącym Trybunał Konstytucyjny. Bo są kraje, w których kwoty wolnej nie ma w ogóle. To te, które stosują u siebie podatek liniowy. Z jedną stawką. Jednakową dla wszystkich. Nasz Trybunał stwierdził, że kwotę wolną trzeba podnieść najpóźniej od 2017 r. Ale dodał też, że gdyby u nas kwoty wolnej nie było, to problemu z nią też by nie było. I nie byłoby zarzutu niekonstytucyjności ze względu na niską kwotę wolną. No więc skoro podwyższenie kwoty wolnej jest tak szalenie kosztowne, to może ją zlikwidować? Nie dobijać i tak ledwie zipiącego budżetu – kombinuje chytrze PiS.

A opozycja już najpewniej zaciera ręce. Cóż by to dla niej bowiem była za pożywka, gdyby zamiast do dużej, obiecywanej i przez prezydenta, i przez PiS podwyżki kwoty wolnej doszło nagle do jej likwidacji. Wyborcy, i tak już robieni w balona odwlekaniem podwyżki kwoty wolnej i rozmywaniem tej obietnicy, byliby pewnie wściekli.

PiS sam się zagonił w kozi róg. Dla polityków powinna płynąć z tego jedna nauka: obiecuj z głową. Niestety, pewnie nie popłynie. No bo przecież obietnice pomagają wygrać wybory…

Zobacz także

 

wyborcza.pl

Jak Wytwórnia Papierów Wartościowych usiłuje „zmrozić” „Wyborczą”

Łukasz Woźnicki, 26.08.2016

Piotr Woyciechowski, prezes PWPW, to jeden z najbliższych współpracowników Antoniego Macierewicza

Piotr Woyciechowski, prezes PWPW, to jeden z najbliższych współpracowników Antoniego Macierewicza (Fot. Adam Stępień / Agencja Gazeta)

Polska Wytwórnia Papierów Wartościowych grozi „Wyborczej” pozwem za tekst, którego jeszcze nie opublikowaliśmy. Czy to nacisk, by dziennikarz nie podejmował niewygodnego dla spółki tematu?

„Rozpowszechnianie nieprawdziwych wiadomości o przedsiębiorcy w celu szkodzenia mu może realizować znamiona przestępstwa zniesławienia (art. 212 k.k.) lub zniewagi (art. 216 k.k.)” – czytamy w piśmie prawników Polskiej Wytwórni Papierów Wartościowych do redakcji „Gazety Wyborczej”.

Nie jest to jednak reakcja na żaden tekst, z którym zarząd Wytwórni się nie zgadza, lecz na pytania zadane jednej z najważniejszych spółek skarbu państwa.

Pismo podpisała Agnieszka Matusiak-Bozik, radczyni prawna PWPW. Załączyła pełnomocnictwo zarządu do występowania przed sądami. Na czele zarządu stoi Piotr Woyciechowski, jeden z najbliższych współpracowników Antoniego Macierewicza, wcześniej wiceszef komisji likwidacyjnej WSI. Za poprzednich rządów PiS pełnił funkcje w państwowych spółkach paliwowych. W ostatnich latach pisał na łamach „Gazety Polskiej Codziennie” i „Do Rzeczy”. W styczniu minister skarbu powołał go na stanowisko prezesa jednej z 22 spółek o strategicznym znaczeniu dla gospodarki, która drukuje m.in. banknoty czy paszporty.

W ostatnich miesiącach do „Wyborczej” zgłosili się byli i obecni pracownicy PWPW. Opowiadali o zmianach, które wprowadził nowy zarząd. Aby rzecz zweryfikować i umożliwić PWPW komentarz, w połowie sierpnia wysłaliśmy do spółki prośbę o informacje. Zadaliśmy 34 pytania – m.in. o zwolnienia pracowników i zatrudnianie nowych, zaufanych osób, o wydatki sponsoringowe na prawicowe i katolickie media, o współpracę z firmami prawicowych polityków.

Po dziesięciu dniach szefowa działu komunikacji i promocji spółki odpowiedziała na dziesięć pytań. Bez odpowiedzi pozostawiła ważne kwestie – np. ile osób zatrudniono od początku roku albo czy to prawda, że pracownikom proponuje się badanie wariografem.

Dostaliśmy za to drugie pismo – od prawników.

Agnieszka Matusiak-Bozik nazwała je „oficjalną odpowiedzią PWPW”. „Jeśli »Gazeta Wyborcza « opublikuje nieprawdziwe informacje o sytuacji w spółce, będę zmuszona do podjęcia stosownych kroków prawnych w imieniu PWPW, co narazi Agorę na dodatkowe koszty i – wbrew swojej woli – może ją uczynić najbardziej szczodrym donatorem jednej z instytucji pożytku publicznego o charakterze patriotycznym” – ostrzegła prawniczka.

Nowy zarząd PWPW pozwał już „Wyborczą” za tekst o spółce i spotkamy się z nim w sądzie. Tym razem groźba pozwu pada już na etapie prośby o informacje.

PWPW – nie znając treści przygotowywanego tekstu – twierdzi, że opieramy się na nierzetelnym źródle. „Anonimowy donos skierowany do ministra Skarbu Państwa, tezy o rzekomych szykanach wobec pracowników, trwonieniu majątku spółki, zwalnianiu ludzi w trudnej sytuacji życiowej stają się pożywką dla kolejnego nieprofesjonalnego dziennikarza” – napisała prawniczka Wytwórni. Twierdzi, że nie zadaliśmy sobie trudu zweryfikowania informacji, mimo że właśnie temu miały służyć wysłane PWPW pytania.

„Wiele z pytań zawiera presupozycje, co czyni je po prostu obraźliwymi i niegodnymi odpowiedzi” – napisała Matusiak-Bozik. Opisuje zastrzeżenia do jednego: „Czy to prawda, że prezes PWPW Piotr Woyciechowski w pierwszych tygodniach od objęcia stanowiska zaprosił do spółki duchownego, aby poświęcił jego gabinet?” – pytaliśmy o jedną z historii, którą opowiedzieli nam pracownicy Wytwórni.

„Dociekanie spraw wyznaniowych czy światopoglądowych jest nieuprawnioną próbą inwigilacji czy nękania i świadomego łamania obowiązujących przepisów, gwarancji wolności sumienia i wyznania oraz podstawowych zasad etyki dziennikarskiej” – napisała prawniczka.

Podobnie zarząd spółki „komunikował się” z „Newsweekiem”. W lipcu tygodnik opublikował o PWPW tekst „Wielki strach w fabryce dokumentów”. Przed publikacją w reakcji na pytania dziennikarza PWPW zawiesiła współpracę z mediami wydawcy Ringer Axel Springer i zapowiedziała skargę do Rady Etyki Mediów. Szefów Wytwórni oburzyło pytanie o uczestnictwo członków zarządu w mszach świętych – zarząd organizuje nabożeństwa i zaprasza do udziału w nich.

„Gdy wysłałem pytania, spółka wydała oświadczenie, w którym oskarżyła » Newsweek «o stosowanie praktyk SB” – pisał Michał Krzymowski z „Newsweeka”. „To atak wyprzedzający” – dodał.

Prawniczka PWPW przekonuje „Wyborczą”: „Niniejszy list nie jest przejawem walki PWPW z dziennikarzami, czy redakcjami. (…) Jest jedynie przejawem troski o prawdę w publikowanych artykułach i przejawem walki z manipulacjami pojawiającymi się lub mogącymi się pojawić w domenie publicznej”.

Zobacz także

polska

wyborcza.pl

Najbardziej proniemiecki rząd

Klaus Bachmann profesor politologii Uniwersytetu SWPS, 26.08.2016

12 lutego, Berlin, premier Beata Szydło i kanclerz Angela Merkel

12 lutego, Berlin, premier Beata Szydło i kanclerz Angela Merkel (RAINER JENSEN)

Dlaczego Berlin nie ma powodu, aby krytykować „dobrą zmianę”?

W prorządowych gazetach i na prorządowych portalach internetowych odbywa się nieustanny festiwal dokuczania Niemcom. W świetle artykułów wPolityce.pl, „Do Rzeczy”, „Gazety Polskiej Codziennie”, „Wprost” i „wSieci” tuż za Odrą zaczyna się piekło. Angela Merkel wpuściła tam ponad milion uchodźców i teraz się dziwi, że dostała terrorystów. Zamiast sobie z tym radzić, próbuje ten problem eksportować do Polski, wykorzystując do tego UE, która chce Polsce narzucać kwoty imigrantów i, jeśli ta ich nie przyjmie, kary finansowe.

Państwowe radio i telewizja, teraz nazywane narodowymi, pokazują obraz współczesnych Niemiec, który dobrze pasowałby do sytuacji w Wenezueli, Grecji albo Turcji: Niemcy na granicy wojny domowej, upadku państwa, zapaści. Jednocześnie trwa festiwal narodowo-wyzwoleńczy, według którego Polska po 1989 r. była najpierw kolonią Niemiec, a potem kolonią Brukseli, a teraz od pół roku uwalnia się z tego uścisku, odzyskuje prawo do własnej interpretacji historii i do własnej podmiotowości.

Członkowie rządu w tym festiwalu dokuczania Niemcom albo nie uczestniczą wcale, albo bardzo wstrzemięźliwie. Ale też nie odcinają się od niego. Ten festiwal obecny jest również w TVP i PR (w których raczej nie widać wolności mediów). Skoro rząd je przejął, to teraz ponosi taką samą odpowiedzialność za ich wybryki jak kiedyś rządy PZPR za „Trybunę Ludu”.

Ale, o dziwo, rząd niemiecki się tym nie przejmuje, choć polski MSZ interweniował, kiedy na paradzie karnawałowej kpiono z polskiego posła. Na pokazywanie Merkel w nazistowskim mundurze albo na porównywanie Jugendamtów z obozami koncentracyjnymi reakcją Berlina jest głucha cisza.

Jedynie niemieckie media czasami oburzają się na to, co się w Polsce dzieje, a to niektórych publicystów i polityków prorządowych w Polsce skłania do dziwacznej projekcji, że ta krytyka musi być inspirowana przez Merkel, skoro ona się od niej nie odcina. W analogicznej sytuacji w Polsce pewnie by tak było.

Posłowie opozycji i zwolennicy KOD od wielu miesięcy się dziwią, że z Berlina nie popłynęło żadne ostrzeżenie, nie było żadnego protestu. A po pierwszych wypowiedziach kilku polityków niemieckich na temat blokady Trybunału Konstytucyjnego zapanował w Berlinie spokój, zaś niemieccy politycy, jak przylatywali do Polski, tak przylatują.

Czemu? Bo wszystko, co się dzieje obecnie w Polsce, jest Niemcom jak najbardziej na rękę. Trzeba tylko przestać zwracać uwagę na to, co polscy politycy rządowi mówią, i skupić się na tym, co robią. A to prowadzić może do nie najlepszych dla polskiej gospodarki i polskiego państwa skutków, ale w bardzo dużym stopniu sprzyja niemieckim interesom. I to wszystko za zasłoną dymną antyniemieckiej, antykolonialnej i nacjonalistycznej retoryki, w którą zapewne nawet wierzy spora liczba jej orędowników.

Plan Morawieckiego: odstraszając kapitał zagraniczny, uzależniasz się od niego

Jeden z głównych celów planu ministra Morawieckiego polega na zmniejszeniu bezpośrednich inwestycji zagranicznych i na zwiększeniu polskich inwestycji na rynkach zagranicznych – to ostatnie ze wsparciem rządu. Jednocześnie rząd rozpoczął duży program rozdawnictwa w postaci 500+, dla którego nie ma stabilnego finansowania. Razem z innymi obietnicami z kampanii wyborczej musi to prowadzić do zwiększenia deficytu budżetowego, zwłaszcza jeśli środki na ekspansję zagraniczną polskich firm (państwowych) i repolonizację (to znaczy odkupywanie) zagranicznych banków i ubezpieczycieli mają nie wpływać negatywnie na poziom inwestycji w kraju.

Jedyne wyjście to wypuszczenie kolejnych obligacji przez ministra finansów. Ale Polacy nie mają oszczędności, za które mogliby te obligacje kupić. Banki też nie, a o to, by nie miały nadwyżek, troszczą się już autorzy kolejnych projektów ustaw dla frankowiczów i ustaw o nowym podatku bankowym. Kto więc będzie kupować obligacje skarbu państwa? Firmy i banki, które mają nadwyżki, mają wolne środki, ale nie mają możliwości, aby je ulokować. Inaczej mówiąc: niemieckie. Może też spółki z funduszami amerykańskimi i chińskimi. Niemieckie fundusze mają w tej chwili duży problem: kupując niemieckie obligacje państwowe, dostają negatywne oprocentowanie. Gospodarka Niemiec – kraju, który w świetle doniesień prorządowych polskich mediów pogrąża się w chaosie – przeżywa boom, ma rekordowo niskie bezrobocie (ok. 5 proc.) i jest tak stabilna, że inwestorzy wolą swoje wolne środki inwestować w niemieckie papiery dłużne nawet wtedy, kiedy minister finansów Wolfgang Schäuble ich za to karze.

Uboczne skutki centralizmu

Co to jednak oznacza dla Polski? Dotąd większość inwestycji zagranicznych w Polsce to były inwestycje bezpośrednie w fabryki, biura, budynki, centra usługowe, inwestycje na długie lata, których właściciele płacili w Polsce podatki. Być może płacili za niski CIT, ale te inwestycje kreowały też dochody z VAT, miejsca pracy, podatki lokalne. A ich właściciele i zarządcy wiązali się z Polską – obowiązywało ich polskie prawo, podlegali polskim urzędom, musieli się dostosować do obyczajów panujących w Polsce, aby przyciągać klientów.

Jeśli polskiemu rządowi uda się takie inwestycje zastąpić inwestycjami centralnymi, sfinansowanymi większym deficytem budżetowym, to takie stosunki będą należeć do przeszłości. Wtedy rząd będzie miał większą kontrolę nad tym, gdzie i jak te środki są inwestowane (i będą o tym decydować albo urzędnicy, albo zarządcy dużych koncernów państwowych), ale w zamian uzależni się od międzynarodowych rynków finansowych. To znaczy od inwestorów krótkoterminowych, którzy nie płacą w Polsce podatku, nie tworzą tu miejsc pracy i nawet nie muszą przestrzegać polskiego prawa, bo nie podlegają żadnej kontroli ze strony administracji państwowej. I jeśli cokolwiek im się nie spodoba w Polsce, to z dnia na dzień się wycofają, sprzedając obligacje i tym samym podwyższając ich oprocentowanie, które minister finansów płaci. A on to sfinansuje oczywiście z bieżących podatków, co może doprowadzić do absurdalnej, ale bardzo prawdopodobnej sytuacji. Relatywnie biedni polscy podatnicy będą finansować zyski relatywnie bogatych niemieckich udziałowców tych funduszy inwestycyjnych, które kupowały polskie obligacje.

To jest lekcja, którą nie tylko PiS, ale też partie lewicowe powinny wyciągnąć z kryzysu greckiego: kto się sprzeciwia oszczędnej polityce finansowej, zrównoważonemu budżetowi albo, jak się to przyjęło nazywać, „austerity”, ten się uzależnia od bezlitosnych, nieobliczalnych i liczących jedynie na szybkie zyski międzynarodowych rynków finansowych, których żaden rząd nie jest w stanie kontrolować.

Podobnie rzecz się ma z kilkoma innymi działaniami i planami obecnego rządu. Dzięki obniżeniu ratingu, konfliktowi o Trybunał Konstytucyjny, buńczucznym wypowiedziom o inwestycjach zagranicznych i nieprzemyślanym projektom ustaw o handlu i podatku bankowym wartość spółek na warszawskiej giełdzie spadła dramatycznie. Im bardziej spada wartość akcji polskich spółek, tym łatwiej i taniej zagraniczne spółki mogą je przejąć. W ten sposób walka z kapitałem zagranicznym prowadzi do większej wyprzedaży majątku narodowego i do wrogich przejęć polskich spółek przez inwestorów zagranicznych. Napędza to też spadek wartości złotego, ponieważ aby kupić polskie akcje, obecnie inwestor zagraniczny potrzebowałby o wiele mniej euro lub dolarów niż rok temu – nawet gdyby notowania na giełdzie nie spadły. Flagowy projekt nowego rządu – program 500+ – też jest korzystny dla niemieckiej gospodarki, bo zwiększy konsumpcję w Polsce i tym samym import z Niemiec, np. samochodów z drugiej ręki czy żywności; niektórzy też przyjadą do Niemiec na wakacje.

Szkodząc bankom, szkodzić sobie

Niski kurs złotego sprzyja też zakupom nieruchomości przez obcokrajowców i zagraniczne spółki. Nowa ustawa o obrocie nieruchomościami rolnymi nie dotyczy miast i tym samym nie dotyczy tych nieruchomości, które dla zagranicznych interesantów są o wiele ciekawsze niż grunty rolne – zwłaszcza jeśli ich ceny w walutach zagranicznych maleją.

To zresztą dość zabawny skutek tej ustawy: pod płaszczykiem obrony polskiej ziemi przed obcokrajowcami rządowa większość sejmowa odcięła zasobnych mieszkańców miast od gruntów rolnych. Od początku o to chodziło, inaczej minister spraw wewnętrznych nie zacząłby badać takich transakcji dopiero po uchwaleniu ustawy, lecz przedtem. Przed obywatelami UE nigdy nie trzeba było bronić polskiej ziemi, oni wolą dacze w cieplejszych krajach. A duży, instytucjonalny inwestor łatwo może tę ustawę obejść i dzięki nowej ustawie zapłaci mniej niż wcześniej.

Nawet podatek bankowy będzie miał korzystne skutki dla niemieckich banków, niekorzystne zaś – dla ich polskich konkurentów i dla klientów polskich banków. Jeśli konkurencja sprawi, że banki nie będą mogły podwyższyć opłat klientom, to zaczną one przenosić swoje aktywa za granicę. Za kilka lat będziemy mogli obserwować, jak banki zagraniczne używają swoich filii w Polsce już tylko jako biur akwizycyjnych, w których ich klienci podpisują umowy z bankiem z siedzibą za granicą – a tym samym poza obszarem, w którym może ich kontrolować KNF i opodatkować minister finansów. To kolejna lekcja dla rządu i dla lewicowej opozycji: dociskając banki w Polsce, rozwijasz banki za granicą.

Jeśli to wszystko komuś przypomina scenariusz grecki, to ma rację. Jest jednak jedna wielka różnica, ale ona też działa na korzyść Niemiec. Grecja należała do strefy euro i dzięki temu jej problemy mogły się stać problemami pozostałych członków strefy, przede wszystkim Francji i Niemiec, bo to ich banki miały najwięcej greckich kredytów, które przepadłyby w przypadku niewypłacalności Grecji. Polska nie należy do strefy euro. Dlatego Berlin może się spokojnie przyglądać, jak w Warszawie drukują pieniądze, zwiększając deficyt budżetowy.

To będzie – tak samo jak z Trybunałem Konstytucyjnym – problem instytucji europejskich i samych Polaków. Bo wtedy NBP albo podwyższy stopy procentowe, zwiększając bezrobocie, albo pozwoli złotemu spadać dalej.

Dla zagranicznych banków, w których polskie firmy są zadłużone, nie stanowi to problemu, bo te długi opiewają w euro. Dlatego – inaczej niż Grecja – Polska nie może liczyć na cięcie długu ze strony wierzycieli i MFW, bo ma możliwość obniżenia kursu złotego i ucieczki w hiperinflację. Grecja takiej opcji nie miała, bo była w strefie euro i chciała tam zostać.

Dlatego Berlin milczy: prawie wszystko, co robi obecny polski rząd, jest jak najbardziej w interesie Niemiec. Można się jedynie zastanawiać, kogo ma zmylić ta antyniemiecka propaganda w prorządowych mediach. Bo chyba nie Niemców.

Zobacz także

dlaczego

wyborcza.pl