Rząd PiS nie uczy się na błędach
Komisja Europejska wezwała rząd PiS do zawieszenia działania ustawy o podatku handlowym. Usłyszeliśmy, że rząd tego się spodziewał, czyli wiedzieli, że wyprodukowali bubel prawny. Po 24 godzinach „od spodziewania się” minister finansów Paweł Szałamacha powiadamia, że podatek zostaje zawieszony, ale od 1 stycznia 2017 będzie wprowadzony nowy podatek handlowy.
Jak on się będzie miał do zawieszonej ustawy (i czy takie działania zawieszające jest prawne) i zaleceń Komisji Europejskiej? Zobaczymy. Jednocześnie rząd PiS zaskarży Komisję Europejską do Trybunału Konstytucyjnego w Luksemburgu. Można się spodziewać wyniku, bo ani Komisja Europejska, ani Trybunał UE nie są rządem PiS, który wyroków nie publikuje. Lecz z rządem PiS jest coś nie tak. Wszak 4-5 lat temu podobne problemy miał Viktor Orban z podatkiem handlowym – i przegrał. Nie uczą się na cudzych błędach? Ba! PiS nie uczy się na swoich błędach, bo idzie w zaparte.
W strukturach unijnych nie można wymieniać sędziów, jak w Polsce. Szałamacha już zrzucił winę na lobbystów, czyli poszedł na wojnę z Komisją Europejską. Te gesty „patriotyczne” robione są pod elektorat, w którym i tak silny jest eurosceptycyzm. Podatek handlowy miał zasilić program 500+, a to jest ok. 2 mld zł, a więc tego szmalu zabraknie, skądś trzeba go wziąć. W tej sytuacji pozostają pożyczki, które są coraz droższe. Zadłużenie kraju wzrasta i prawdopodobnie w następnym roku przekroczy 3% PKB. A to spowoduje, iż KE wdroży procedury nadmiernego deficytu. Niedługo Komisja Europejska będzie się zajmowała tylko rządem PiS.
Ryszard Petru ma dla Szałamachy rady, aby gdzieś się na tydzień schował, pokajał i przeczytał kilka książek. Ta ostatnia supozycja winna dotyczyć większości ministrów i dotyczyć nauki od podstaw – podstaw demokracji.
Sympatyczny obrazek nadszedł zza Oceanu, gdzie przebywa Andrzej Duda z małżonką. W Nowym Jorku jankeski KOD potraktował prezydenta tak, jak w kraju. Został wygwizdany, wyskandowany („Marionetka, marionetka”, „Trybunał Stanu!”, „Konstytucja, Konstytucja”), ale wspólnotowo zachowała się Pierwsza Dama, Agata Kornhauser-Duda, która odwróciła się do manifestujących, uśmiechnęła się i przesłała całusy.
Po niej, która zamiast na „Smoleńsk” poszła na Woody’ego Allena „Śmietankę towarzyską”, można się spodziewać, że któregoś dnia spotkamy ją na marszu KOD, bo ten jest z ducha woodo-allenowski.
Waldemar Mystkowski
Wilki idą przez Polskę w poszukiwaniu żon i mężów
W poszukiwaniu partnerki lub partnera wilk potrafi przejść nawet 2 tys. km. Instynkt zmusza go, by szukał pary poza terytorium swojej rodziny (Fot. Getty Images)
Ile jest w Polsce wilków?
Dr Robert Mysłajek: Wedle szacunków GUS około 1,3 tys. W województwach zachodnich widać wyraźnie, że dzięki ochronie, jaką w 1998 r. objęto ten gatunek, jego liczebność szybko rośnie. Wilki coraz częściej pojawiają się w miejscach, w których wcześniej zostały wytępione.
To przed 1998 r. wilki nie były w Polsce chronione?
– Nie były. W latach 50. wręcz je tępiono, uważając za szkodniki. Robiono to bezwzględnie, m.in. wybierając szczenięta z nor i stosując trucizny. Dopiero w 1974 r. wilk wszedł na listę gatunków łownych, więc zabijać go mogli już tylko myśliwi. Robili to zresztą bardzo skutecznie.
I w ciągu niespełna 20 lat od objęcia ochroną ten niemal wytępiony gatunek zdołał się odrodzić?
– Tak, wilki to twardziele. Dodajmy, że udało im się odrodzić, mimo że Polska jest otoczona przez kraje, które wilki nadal tępią, a więc Rosję, Ukrainę i Białoruś. Również na Słowacji wciąż można na ten gatunek polować. To, że w Polsce mamy znów witalną populację wilka, zawdzięczamy temu, że jesteśmy krajem sporym jak na europejskie standardy. Wilki przetrwały u nas w Karpatach i puszczach wschodniej Polski. I teraz rozpoczęły swój pochód na zachód. Dotarły też do Niemiec, a nawet do Danii i Holandii!
Czy wąskie gardło genetyczne, przez które przeszły wilki w Polsce, nie sprawiło, że stały się one bardziej podatne na choroby?
– Było kilka projektów, które to sprawdziły, i na szczęście okazało się, że różnorodność genetyczna jest u naszych wilków dość wysoka. Powód? Miały one łączność z populacjami ze wschodu. Dzięki temu różnorodność genetyczna aż tak drastycznie nie spadła, jak np. w Skandynawii, gdzie populacja odradzała się z dwóch osobników. U nas pozostało przy życiu około setki wilków. Na zachodzie Europy gatunek ten w ogóle nie przetrwał.
A jak wilki są w stanie się przemieszczać ze wschodu na zachód Polski? Przecież nie ma u nas ciągłości lasów.
– Wilkom jest coraz trudniej wędrować, zwłaszcza że unikają otwartych przestrzeni. Mimo że w Polsce lasy stanowią średnio około 29 proc. powierzchni kraju, co jest i tak dobrym wynikiem w Europie, to są mocno pofragmentowane. Wilki u nas wędrują zazwyczaj ze wschodu na zachód lub w przeciwną stronę, często natykając się na obszary wylesione. Nauczyły się więc przemykać przez tereny zakrzaczone.
Na przeszkodzie stoją im też ogrodzone autostrady i drogi ekspresowe.
– Rzeczywiście, dla wilka to dodatkowe przeszkody ciągnące się z jednego końca kraju na drugi. Ale tu na szczęście pobudowano przejścia dla zwierząt.
I wilki rzeczywiście z nich korzystają?
– Tak! Naukowcy i organizacje ochrony zwierząt opracowali mapę korytarzy ekologicznych, czyli tras przemieszczania się zwierząt. Dzięki temu wskazali miejsca do stawiania przejść nad autostradami. Okazało się, że sprawdzają się świetnie. Brałem udział w badaniach, w ramach których monitorowano 16 przejść dla zwierząt nad autostradą A4 w Borach Dolnośląskich, na odcinku między Wrocławiem a Zgorzelcem. W tych okolicach żyje siedem grup rodzinnych wilków, czyli około 50 osobników. Sporo. Autostrada przecina terytoria dwóch z tych rodzin. Przez trzy lata nagrywaliśmy sekwencje wideo, używaliśmy pasów z piaskiem do monitorowania tropów zwierząt. Okazało się, że wilki regularnie użytkowały szerokie górne przejścia nad autostradą. Oprócz nich wędrowały tamtędy dziki, jelenie i sarny.
Ile zwierząt chodzi takimi mostami?
– Odnotowaliśmy średnio około 3 tys. osobników na każdym dużym przejściu w ciągu roku, na niektórych nawet więcej. Dla kontrastu: z małych przejść podziemnych w tym samym czasie korzystało 100 zwierząt. One po prostu boją się panującego w tunelach hałasu. Opłaca się więc budować górne przejścia.
Wilk zły: tak myślą ci, co go nie znają
Po co wilki wędrują po Polsce?
– Żeby spotkać partnerkę czy partnera, wilk musi się mocno nachodzić. Szuka pary poza terytorium rodzinnym, a że obejmuje ono 300 km kwadratowych lub więcej, robi się z tego większa wyprawa. Te obyczaje najprawdopodobniej uchroniły wilki przed problemami wynikającymi z chowu wsobnego, a więc krzyżowania się osobników zbyt blisko spokrewnionych.
Skąd wilk wie, dokąd powinien iść?
– Nie wie. Po prostu stara się odejść jak najdalej od domu, żeby nie natknąć się na siostrę czy brata. Mamy przykłady wilków, które miały założone obroże telemetryczne, dzięki czemu dowiedzieliśmy się, że są w stanie przejść około 2 tys. km. Taką drogę przebył wilk z pogranicza Słowenii i Chorwacji, który przez Austrię trafił do Włoch, gdzie poznał urodziwą Włoszkę. Ponieważ para osiedliła się w pobliżu Werony, wilki nazwano Romeo i Julia.
A jak daleko się zapuszczają polskie wilki?
– Mieliśmy podobny przypadek jak u Romea. Zaobrożowany wilk z pogranicza Niemiec i Polski przeszedł przez całą Polskę aż na Białoruś, gdzie niestety słuch po nim zaginął. W kilka miesięcy przebył około 1,4 tys. km.
Na Białorusi został pewnie zabity. Ale i u nas wielu hodowców zwierząt wolałoby wilki widzieć martwymi.
– Wilki, które żyją na terenie Polski, odżywiają się mięsem jeleni, saren i dzików. Problem zaczyna się wtedy, kiedy zamiast tego zjedzą owcę czy krowę. To się zdarza rzadziej, niż się ludziom wydaje – wilkom przypisuje się zabicie około tysiąca zwierząt hodowlanych rocznie.
Jak chroni się stada przed wilkami?
– Do ich ochrony szkoli się psy pasterskie, stosuje się też ogrodzenia elektryczne. Jedno i drugie może być dofinansowane przez państwo, hodowców wspierają też organizacje pozarządowe. Zaskakująco skuteczne okazują się też stare dobre fladry – paski czerwonego materiału powieszone na ogrodzeniu. Naukowcy potwierdzili, że one naprawdę działają!
Coraz więcej słyszy się o tym, żeby strzelać do wilków, które wchodzą w szkodę.
– To bardzo zły pomysł, bo zrobilibyśmy sobie tym sami krzywdę. Po pierwsze – trudno jest wskazać i wytropić tego konkretnego wilka, który czyni szkody. Po drugie – i ważniejsze – wilki żyją w rodzinach, w których rodzice wskazują dzieciom naturalne ofiary, czyli dziki i jelenie. Zabicie rodzica oznacza pozbawienie młodych wilków nauczyciela. Mogą one wówczas pójść w kierunku łatwiejszej zdobyczy, a więc bardziej zaszkodzić hodowcom. Badania prowadzone we Włoszech i w USA pokazują, że najlepszym rozwiązaniem jest utrzymywanie stabilnych grup rodzinnych, bo one robią najmniej szkód.
No, ale szykuje się zmiana w ustawie o ochronie przyrody, która pozwoli na zwiększenie odstrzału wilków w Polsce.
– Owszem, pomysł jest taki, żeby hodowca przed wystąpieniem o odszkodowanie za straty poniesione z winy wilków musiał najpierw aplikować o „odstępstwo od zakazu odstrzału” wilka wchodzącego w szkodę. Dopiero po złożeniu takiego wniosku rolnik będzie mógł wystąpić o odszkodowanie.
To absurdalne!
– Owszem. Jeśli ta ustawa wejdzie w życie, regionalne dyrekcje ochrony środowiska zostaną wręcz zasypane wnioskami o odstrzał wilków. A to będzie podstawą do wysłania do akcji rzeszy myśliwych, którzy aż palą się do tej roboty. To skandaliczny projekt. Ale niestety, są spore szanse, że taki właśnie będzie scenariusz. Może on doprowadzić do ponownego wytępienia niedawno odrodzonej populacji wilków w Polsce. To byłaby niepowetowana strata.
*Dr Robert Mysłajek pracuje w Instytucie Genetyki i Biotechnologii Wydziału Biologii Uniwersytetu Warszawskiego. Od lat bada polskie wilki. Jest wiceprezesem Stowarzyszenia dla Natury „Wilk”
Oglądaj wideo „Nauki dla każdego” i odkrywaj największe zagadki otaczającego Cię świata. Daj się wciągnąć, zafascynować, zadziwić. Spójrz na siebie i rzeczywistość z innej, naukowej strony!
W ”Nauce dla każdego” czytaj:
Zwierzęta ryzykują życie dla swych towarzyszy
Delfiny, kapucynki, a nawet mrówki potrafią ratować swych towarzyszy z opresji, ryzykując zdrowie i życie. Czy te wzruszające zachowania to skutek empatii czy jedynie prostych algorytmów postępowania?
Telefony komórkowe w Polsce. 330 tysięcy lat rozmów
Od 20 lat są z nami zawsze i wszędzie. Telefony komórkowe zmieniły wszystko. Nawet naszą pamięć – trudno nam sobie już przypomnieć i wyobrazić, jak można było żyć, bawić się i pracować bez tego małego urządzenia w ręce
Bakterie, które żywią się prądem
Oddychanie niejedno ma imię. Kiedy wokół jest zbyt mało tlenu, pewien rodzaj bakterii zapuszcza włosy i dzięki nim pobiera elektrony bezpośrednio z otoczenia.
Wykluczenie zaczyna się w przedszkolu. Dlaczego nie lubimy innych
Bo oszukuje, bo mnie denerwuje, bo nie pasuje do naszej grupy. Dlaczego wykluczamy ludzi, którzy odstają od przyjętej przez nas normy? I kto pada ofiarą ostracyzmu?
Wilki idą przez Polskę w poszukiwaniu żon i mężów
Polskie wilki chodzą własnymi ścieżkami, ale korzystają też z dróg, które my im budujemy. I prą coraz bardziej na zachód. Czy kres ich marszowi położą myśliwi?
Jerzy Miller o Smoleńsku: Nie możemy cały czas wyjaśniać rzeczy oczywistych
Jerzy Miller (Fot. Michał Łepecki / Agencja Gazeta)
Jerzy Miller w „Kropce nad i” odnosił się do zarzutów, jakie kilka dni temu pod jego adresem sformułowała działająca przy MON podkomisja do spraw zbadania przyczyn katastrofy smoleńskiej. Wśród nich pojawiło się fałszowanie dowodów – na przykład poprzez wycięcie kilku sekund z zapisu rejestratorów lotu.
– Świadczy to tylko bardzo źle o tych, którzy pracują dzisiaj nad problemem sprawdzenia naszych danych, które wpisaliśmy do raportu. Dlaczego? Ponieważ w treści raportu, w załącznikach jest dokładnie wytłumaczone, dlaczego jeden z rejestratorów nie mógł zapisać ostatnich sekund. Tak był skonstruowany, że bez zasilania prądem nic nie mógł zrobić. Jesteśmy już do tego trochę przyzwyczajeni, przykro nam tylko, że w tak tragicznej kwestii, ktoś ma odwagę tak fałszywie odczytywać fakty – mówił Jerzy Miller.
Inny zarzut: jeszcze przed zderzeniem z ziemią w tupolewie były uszkodzone wysokościomierze.
– Samolot jest urządzeniem, które jest wyposażone w czarne skrzynki. To nic innego, jak zestaw czujników połączonych z rejestratorem, który na bieżąco – sekunda po sekundzie – zapisuje odczyty różnych wielkości: temperatury, ciśnienia. Te czujniki są umieszczone we wszystkich istotnych urządzeniach samolotu. Nie jest możliwe, żeby coś się uszkodziło, a rejestrator tego nie zapisał. Te domniemania są dowodem braku profesjonalizmu – stwierdził Miller.
Komisja doktora Wacława Berczyńskiego na swoim posiedzeniu pokazała także nagranie, na którym Miller mówi: – Albo zadbamy o jednolity przekaz, który nie sprzyja budowaniu mitów i podejrzeń, albo sami sobie ukręcimy bicz na własne plecy.
– Chodziło o to, by raport polski miał tę samą konstrukcję, co raport rosyjski, żeby czytelnik, który będzie miał ochotę przeczytać oba raporty mógł dokładnie stwierdzić, że polski raport w wielu miejscach, wręcz newralgicznych, różni się od rosyjskiego – przekonywał Miller.
– Samolot był za nisko, samolot był w obszarze poniżej tej trajektorii, która była dozwolona przy tym lądowaniu. Temu nikt nie zaprzeczy, to jest zapisane. Wszystkie tłumaczenia, że ktoś mógł inaczej zinterpretować te zapisy, są po prostu fałszywe – wyjaśniał po raz kolejny przewodniczący rządowej komisji wyjaśniającej przyczyny katastrofy smoleńskiej.
Miller rozprawił się też z zarzutem, że członków jego komisji nie było w Smoleńsku.
– Członkowie komisji byli już 10 kwietnia na miejscu i prowadzili równolegle badania na terenie wypadku. Jeżeli ktoś uważa, że ich tam nie było, niech powie, skąd się wzięła cała dokumentacja z lotniska pod Smoleńskiem? Też sfałszowaliśmy? Musi być jakieś ograniczenie kłamstwa. Nie możemy cały czas wyjaśniać rzeczy oczywistych – stwierdził.
Monika Olejnik zapytała Millera, czy nie boi się, że zostanie zamknięty w więzieniu:
– Mnie wychowano w takim przekonaniu – dopóki mówisz prawdę, bądź pewny, że prawda zwycięży. W ogóle mnie nie interesują tego typu zagrożenia. Mogę tylko podziękować członkom komisji, że swoim profesjonalizmem przez 16 miesięcy dochodzili prawdy. Jestem pewny, że ta prawda zwycięży – stwierdził Miller.
Teoria spiskowa jako ideologia państwa. Lekcja polska
Antoni Macierewicz i Jarosław Kaczyński (Fot. Adam Stępień / Agencja Gazeta)
Kiedy człowiek się myli, ważne jest przyznanie się do błędu; ja zapewne nigdy nie pomyliłam się tak bardzo jak w komentarzu wydrukowanym 13 kwietnia 2010 r. Byłam w owym czasie przygnębiona straszliwą tragedią: rozbiciem się samolotu z prezydentem Polski Lechem Kaczyńskim na pokładzie. Lech Kaczyński leciał do Smoleńska w Rosji, żeby złożyć hołd w Katyniu, gdzie Stalin w 1940 r. zamordował 20 tys. polskich oficerów. W samolocie było też kilkudziesięciu oficerów i polityków wysokiego szczebla, w tym wielu przyjaciół moich i mojego męża, który był wówczas polskim ministrem spraw zagranicznych. Wśród nich był też zastępca mojego męża Andrzej Kremer, wspaniały człowiek i błyskotliwy dyplomata.
Tekst oryginalny pochodzi z sekcji opinii „Washington Post”
Pod wpływem emocji, które nastąpiły po katastrofie, porównując to wydarzenie do Katynia, napisałam następujące zdanie: „Tym razem nikt nie podejrzewa, że był to wynik spisku”. Jako uzasadnienie przytoczyłam to, że tragedia ta początkowo zbliżała ludzi do siebie. W samolocie byli politycy wszystkich partii, od prawicy do lewicy. W pogrzebach, które odbywały się w całym kraju, brało udział wielu ludzi. Nawet Władimir Putin, wówczas premier Rosji, wydawał się poruszony. Jako swojego rodzaju upamiętnienie nakazał wyświetlenie „Katynia” – emocjonalnego i bardzo antyradzieckiego filmu – w rosyjskiej telewizji państwowej. Ani przedtem, ani potem niczego podobnego nie pokazywano w Rosji tak powszechnie.
Mój optymizm okazał się jednak przedwczesny. Brat prezydenta Jarosław Kaczyński, wówczas niepopularny przywódca opozycji parlamentarnej, początkowo sprawiał wrażenie, że wierzy w to, na co wskazywały wszelkie dowody – iż rozbicie się samolotu było skutkiem wypadku. Później zmienił zdanie. Być może nie mógł się pogodzić z tym, że jego ukochany brat bliźniak zginął przypadkowo, w bezsensownej katastrofie. Być może żal go oszołomił. Być może czuł się winny – brał udział w zaplanowaniu tej podróży. Albo też, podobnie jak Donald Trump, dostrzegł, że teoria spiskowa może pomóc mu zdobyć władzę.
Bardzo podobnie do tego, jak Trump wykorzystywał teorie o miejscu urodzin prezydenta Obamy do inspirowania swoich oddanych wyborców, Kaczyński w późniejszych latach wykorzystywał katastrofę smoleńską do motywowania swoich zwolenników. Tej mniejszości polskiego społeczeństwa, która jest przekonana, że bliżej nieokreślone tajemne siły sprawują kontrolę nad krajem, że zagranica manipuluje „elitą”, że wszystko, co się stało w Polsce po 1989 r., jest częścią złowrogiego spisku. Okazało się to skuteczne.
W ubiegłym roku za sprawą konstrukcji systemu wyborczego mniej niż 40 proc. głosów – 18 proc. dorosłej ludności Polski – wystarczyło, żeby Prawo i Sprawiedliwość, narodowo-populistyczna partia Jarosława Kaczyńskiego, zdobyło nieznaczną większość w parlamencie.
Czytelnicy moich niedawnych komentarzy wiedzą, że nie waham się przed pokazywaniem rosyjskich spisków, kiedy takie dostrzegam. Brakuje jednak po prostu jakichkolwiek dowodów wskazujących na taki spisek w Smoleńsku. W ciągu paru godzin po rozbiciu się samolotu na miejscu znaleźli się polscy eksperci. Uzyskali dostęp do czarnych skrzynek i starannie dokonali ich transkrypcji.
Taśmę z kokpitu można usłyszeć w internecie, a na jej podstawie wnioski stają się boleśnie oczywiste. Prezydent był spóźniony, zaplanował relację na żywo z Katynia. Kiedy rosyjscy kontrolerzy ruchu powietrznego chcieli ze względu na gęstą mgłę przekierować samolot na inne lotnisko, nie wyraził zgody. Dowódcasił lotniczych siedział w kokpicie w ciągu ostatnich minut lotu i nakłaniał pilotów do lądowania. Według oficjalnego raportu napisanego przez najlepszych ekspertów lotnictwa w kraju samolot uderzył w drzewo, potem w ziemię – i się rozbił.
Warto się zastanowić, co się stało, kiedy Prawo i Sprawiedliwość przejęło władzę. W ciągu kilku dni po objęciu władzy nowy rząd usunął raport ze swojej strony internetowej (nadal jest on dostępny w internecie). Niedawno policjanci i prokuratorzy weszli do domów ekspertów w dziedzinie lotnictwa, którzy składali zeznania w pierwszym dochodzeniu, przesłuchali ich i zabrali ich komputery.
Utworzono nową (i dobrze opłacaną) podkomisję złożoną z grupy fanatyków i „ekspertów” – w tym etnomuzykologa, emerytowanego pilota, psychologa i innych ludzi niemających żadnej wiedzy o katastrofach lotniczych. Minister obrony Antoni Macierewicz, mający obsesję na punkcie wszelkiego rodzaju spisków, rozpowszechniał wiele teorii, z których liczne są ze sobą sprzeczne. Raz winił poprzedni polski rząd, raz Putina. Raz był wybuch, raz świadomy błąd kontrolerów z lotniska. A czasem rząd, utworzony przez partię inną niż prezydencka, sabotował podróż – przygotowaną w rzeczywistości przez Kancelarię Prezydenta. Żadnej z tych teorii nie towarzyszył chociażby ślad rzetelnych dowodów.
Ze względu na to, że rządząca partia nie zdołała obalić pierwotnego sprawozdania, stworzono sfałszowaną wersję rzeczywistości w postaci filmu. Dwa tygodnie temu „Smoleńsk” wszedł na ekrany; usiłuje się w nim pokazać „prawdziwą historię” katastrofy i jej „zakłamywanie”. Wizja wybuchu na pokładzie jest tak niewiarygodna, że niektórzy widzowie głośno się śmieją. Niemniej film został przez Kaczyńskiego określony jako „prawdziwy”, a minister edukacji sugerowała, że powinni go zobaczyć uczniowie szkół. Jak w komunistycznej Polsce fikcyjna wersja historii, odpowiadająca tym, którzy są u władzy, może z czasem wejść do programów nauczania.
Konsekwencje mogą być poważniejsze. Jedną z pierwszych rzeczy, których dokonali oficjele Prawa i Sprawiedliwości po objęciu władzy, było przypuszczenie jawnego ataku na polski Trybunał Konstytucyjny i ponowne upolitycznienie niezależnego poprzednio urzędu prokuratora generalnego.
Jednocześnie oddali wszystkie tajne służby państwa w ręce człowieka skazanego nieprawomocnym wyrokiem sądowym za fabrykowanie dokumentów, a następnie ułaskawionego. Mogło być wiele powodów wprowadzenia przez nich tych zmian. Jeżeli nawet nie chodzi o nic innego, mogą wykorzystywać te narzędzia do „udowodnienia” jednej z dziwacznych teorii, korzystając ze sfałszowanych dowodów w publicznych pokazowych procesach, będących kolejną komunistyczną innowacją. Tego rodzaju dramaturgia może dać Kaczyńskiemu zadowolenie emocjonalne; może też myśleć, że pomoże mu politycznie.
Zdaję sobie sprawę z tego, że podałam tu znacznie więcej szczegółów o Polsce, niż to obchodzi większość niepolskich czytelników. Przedstawiam to jednak nie bez powodu. Trump, podobnie jak Kaczyński, od wielu lat mocno popierał oczywiście teorię spiskową, pomimo braku jakichkolwiek dowodów jej prawdziwości.
W ostatnim tygodniu Trump uznał za potrzebne odrzucenie tej teorii [rasistowskiej teorii o urodzeniu Baracka Obamy – red.], ale kiedy zostanie prezydentem, może uznać za celowy powrót do niej – albo być może popieranie którejś z wielu innych, których był zwolennikiem. Jako prezydent będzie mógł wykorzystywać aparat państwa – Departament Sprawiedliwości, biurokrację zajmującą się sprawami bezpieczeństwa, FBI – aby je dalej drążyć. Administracja Trumpa mogłaby wykorzystywać teorie o miejscu urodzenia Obamy jako uzasadnienie fałszywych dochodzeń, przesłuchań, a nawet procesów sądowych, które wyrządziłyby straszliwe i nieodwracalne szkody polityce i rządom prawa w USA.
To wszystko oczywiście wydaje się czymś niewyobrażalnym. Gdybyście mnie jednak zapytali pięć lat temu, czy nawet rok temu, powiedziałabym wam, że czymś niewyobrażalnym jest przekształcenie spiskowej teorii smoleńskiej w ideologię państwową. A jednak tak się stało.
Anne Applebaum* – amerykańska pisarka i publicystka, zdobywczyni nagrody pulitzera za książkę „Gułag”; 2016 „The Washington Post”
Przełożył Andrzej Ehrlich
Skróty od redakcji
PiS i nowe standardy komunikacji
Konrad Piasecki napisał, a ja nie mam powodu mu nie wierzyć, że klub parlamentarny PiS zakazał swym posłom występowania w wywiadach, które dotyczyć by mogły dymisji w rządzie i sytuacji w spółkach skarbu państwa. To niegłupia strategia, podpatrzona zresztą w świecie ludzi i zwierząt. Dzieci, gdy się boją, zamykają oczy i są bezpieczne, a taki struś to chowa głowę w piasek i można mu nagwizdać. Tak przynajmniej świat widzą w PiS.
Podobne zakazy wychodzą tej partii świetnie i zwykle owocują małą wojną domową. Najnowsze zarządzenie to nie tylko majstersztyk wizerunkowy, lecz także piękny przejaw wiary we własnych ludzi. Władze klubu uważają, że ich posłowie są na tyle intelektualnie wątli, że posypią się na pierwszym trudnym pytaniu.
Moim zdaniem warto nawet rozważyć dalsze zmiany. Na początek – listę pytań, które wolno zadawać posłom PiS; gdy polityk dostanie pytanie nieuzgodnione, będzie milczał lub coś recytował, np. odę do Jarosława Kaczyńskiego. Gdyby to rozwiązanie się nie sprawdziło, w wywiadzie można by zrezygnować z udziału dziennikarza, co wiązałoby się zapewne ze zmianą nazwy gatunku (np. na „monolog”).
Co śmielsi i bardziej obyci z mediami posłowie mogliby nawet pokusić się o wygłaszanie monologów na żywo. Z życzliwości i całkiem serio podpowiem, że obecne władze klubu i osoby odpowiedzialne za komunikację nie powinny znaleźć się w tym gronie, oni musieliby czytać, a nawet wówczas dubli bym nie wykluczał.
Podkomisja powołana przez Antoniego Macierewicza nie przedstawiła co prawda nawet cienia dowodu na zamach, ale jest już pewne, że tu nie chodzi o dowody, tylko o winnych. Wygląda na to, że według najnowszej koncepcji winna jest przede wszystkim dawna komisja Millera, która badała katastrofę i sporządziła raport. Najkrócej rzecz ujmując, jej podstawową winą jest to, że nie wykryła zamachu. Z braku dowodów na „udział osób trzecich” podważana będzie sama komisja, jej wiarygodność i kompetencje.
Jak wygląda ta walka z komisją Millera – znacznie bardziej personalna niż na argumenty – opisuje w najnowszej POLITYCE Grzegorz Rzeczkowski. Autor ujawnia mechanizmy i metody, jakie w tę akcję dezawuowania oficjalnych ustaleń zaangażowała nowa władza, pokazując dewastujący ich wpływ na demokratyczne procedury i świadomość społeczną.
Co poza tym w najnowszym wydaniu POLITYKI?Co słychać w PiS po roku od objęcia władzy w kraju, jakie są tam „spiski” i „brudne sieci”, o których mówił niedawno Jarosław Kaczyński – piszą Anna Dąbrowska i Wojciech Szacki. Wzór nowego „normalnego Polaka”, lansowanego przez obóz rządzący, i próby stworzenia własnego, prawicowego mainstreamu opisują Janicki&Władyka. A Elżbieta Turlej stworzyła zbiorowy portret „aniołków Petru”(Petru’ego, jak żartobliwie nazwaliśmy tę grupkę w nawiązaniu do znanego amerykańskiego serialu i cyklu filmów) – czyli kilku przebojowych posłanek Nowoczesnej, które zawojowały Sejm.
I jeszcze: Agnieszka Sowa odkrywa, dlaczego w polskiej transplantologii dzieje się źle, Violetta Krasnowska bada, w jakim stopniu można odwrócić skutki tych najbardziej fatalnych decyzji reprywatyzacyjnych w Warszawie, a Marcin Kołodziejczyk opisuje kręte losy, także polityczne, znanego kabareciarza, dzisiaj barda prawicy, Jana Pietrzaka. Polecam też bardzo interesujący artykuł Pauliny Wilk o „kapitalizmie całodobowym” – czyli o tym, jak wielkie miasta funkcjonują non-stop, oraz rozmowę z Wojciechem Smarzowskim o jego głośnym i wyczekiwanym filmie „Wołyń”, który wkrótce wchodzi na ekrany.
I coś z zupełnie innej półki: o nowym wizerunku amerykańskiej aktorki Pameli Anderson, która z ikony seksu lat 80. zmieniła się w bojowniczkę i chce obronić świat przed zgubnym działaniem porno…
To niewielka próbka propozycji z najnowszej POLITYKI. Zachęcam do przeczytania wielu innych tekstów zarówno z tego numeru, jak i kolejnych. Lato definitywnie się kończy, a polityka rusza z kopyta. Będziemy przy tym!
Życzę miłej lektury.
Mariusz Janicki
Zastępca redaktora naczelnego
Schetyna: Nie ma czegoś takiego, jak zawieszenie. Misiewicz powinien zostać zwolniony i sprawa powinna być zamknięta
Schetyna: Nie ma czegoś takiego, jak zawieszenie. Misiewicz powinien zostać zwolniony i sprawa powinna być zamknięta
Jak mówił Grzegorz Schetyna na briefingu w Poznaniu:
„Afera pana Misiewicza została zamknięta ze względu na to, że został zawieszony. Też tej konstrukcji do końca nie rozumiem, bo nie ma czegoś takiego, jak zawieszenie. Powinien zostać zwolniony i sprawa powinna być zamknięta. To afera, którą nazywamy na użytek naszej rozmowy aferą PiSiewiczów, czyli wszystkich działaczy, ich rodzin, którzy są w amoku przez ostatnie 10 miesięcy. Tworzą nalot dywanowy na spółki Skarbu Państwa, na wszystkie instytucje i to niestety proces, który się odbywa i który trwa. Widzimy także, że następuje wojna między PiS-owskimi rodzinami, bo tych agresywnych odniesień widzimy bardzo dużo w ostatnim czasie. Niestety ten spektakl będzie trwał i to kompromitacja. Nie polskiej polityki, tylko PiS-u”
Przewodniczący PO dalej mówił:
„To, co dzieje się teraz, nigdy tego w Polsce nie było. Zgadzam się z Pawłem Kukizem – on sięga do 1945 roku, ja bym tak daleko nie sięgał, ale skala tego skoku i tego napadu jest ogromna. Musimy bardzo poważnie rozmawiać, bo rzecz dotyczy kilkuset spółek. Co dalej z reprywatyzacją – czy jesteśmy w stanie rozmawiać o tym, że część tych spółek musi zostać poddana procesowi prywatyzacji, jakie są firmy o strategicznym znaczeniu. Te firmy o strategicznym znaczeniu powinny zostać wybrane przez rząd, zaakceptowane przez parlament i członkowie rad nadzorczych i zarządów powinni mieć publiczny mandat zaufania. Sprawa dojrzała do tego, że jestem przekonany i mogę to traktować jako zapowiedź, że jeżeli wygramy następne wybory, to taki wniosek na pewno złożymy. To niezbędne”
Schetyna: Wierzę, że Tusk będzie w przyszłości świetnym prezydentem Polski
Grzegorz Schetyna na briefingu w Poznaniu był pytany o słowa Ewy Kopacz z „Rzeczpospolitej”:
„Że będzie świetnym prezydentem Polski w przyszłości, w to wierzę… Natomiast to kwestia takiej dobrej koincydencji czasowej, bo on – jestem przekonany – zakończy swój mandat pod koniec 2019 roku, a wybory prezydenckie są wiosną 2020 roku. Uważam, że to z natury rzeczy będzie wymuszać ze strony opozycji budowanie pomysłu otwartej współpracy, a jednocześnie skutecznego pomysłu, żeby wygrać z kandydatem PiS. Tak, to wyzwanie. Mam satysfakcję, że ten pomysł pokazałem i tę możliwość partii i środowisk opozycyjnych, obywatelskich parę tygodni temu. To ciągle jest dobry pomysł”
Neumann: Będzie strona poświęcona PiSiewiczom
Szef klubu PO Sławomir Neumann zapowiedział w Radiu Zet, że jego partia uruchomi stronę internetową, na której zaprezentowane zostaną sylwetki wszystkich osób związanych z PiS, powołanych do spółek skarbu państwa.
Polonia w USA wygwizduje parę prezydencką. Wtedy Agata Duda się odwraca i robi TAKI gest…
Czego od swoich rodaków oczekuje prezydent, kiedy udaje się z wizytą do innego państwa? Na pewno nie tego, co spotkało Andrzeja Dudę i jego małżonkę w Stanach Zjednoczonych.
Przywitanie, które zgotowała mu lokalna Polonia, można streścić krótko: gwizdy, okrzyki i dosadne pokazanie, co przynajmniej część polskiej społeczności w USA sądzi o polityce PiS.
„Marionetka, marionetka”, „Trybunał Stanu!”, „konstytucja, konstytucja” – te okrzyki, wzmocnione gwizdami i buczeniem, nie zrobiły większego wrażenia na głowie państwa. Ale pierwsza dama nie przeszła obok nich obojętnie.
Kochani, zanim splynal do mnie materialy z powitania PAD i zanim sie urzne ze szczescia,opisze Wam jak to bylo. Nasza akcja byla nie planowana, decyzja zapadla wczoraj w nocy. Bez rezyserii i zupelnie spontanicznie przyszedl, kto mogl, a bylo nas bardzo malo, zaledwie kilkanascie osob, jako komitet powitalny. PAD przyjechal do Konsulatu o 40 minut za wczesnie i w tunelu zbudowanym z ochraniarzy przemknal sie do srodka wraz z Agata. Czekalismy na moment wyjscia. Tuz przed para…
Na zamieszczonym w sieci filmie widać, jak w pewnym momencie prezydentowa odwraca się do kilkunastu osób zgromadzonych przed dyplomatyczną limuzyną i „przesyła całusy”.
„Mina Dudy BEZCENNA, zamurowało go. W tym czasie Agata wysyłała nam buziaki i gesty gratulacyjne” – relacjonuje Beata Bojar, jedna z organizatorek takiego „powitania”. Sama przekonuje, że cała akcja była „bez reżyserii i zupełnie spontaniczna”.
„Jestem dumna z nas i z siebie. Nowojorski KOD udowodnil światu, że istnieje inna Polonia niż psychonarodowa” – podsumowuje działaczka i dodaje: „Polska może być dumna, mając taką Polonię”.
Nowoczesna uruchomi stronę misiewicze.pl. Petru: Inaczej tego kumoterstwa, nepotyzmu, sitwiarstwa nie zwalczymy
Jak mówił na konferencji prasowej w Sejmie Ryszard Petru:
Dostajemy dużo informacji z Polski o tym, gdzie pojawiają się kolejni Misiewicze. W ramach akcji Sygnalista dostaliśmy 600 nazwisk PiS-owski nominatów, którzy nie nadają się na swoje stanowiska. Na razie zweryfikowaliśmy 227 osób, które nie mając kompetencji, będąc wyłącznie znajomymi PiS albo były radnymi, posłami, dostali intratne stanowiska w spółkach skarbu państwa
Jak dodawał:
Zbieramy te informacje dalej. Jutro o 12:00 uruchamiamy stronę misiewicze.pl po to, żeby była pełna informacja z kraju. Nie wszystkich misiewiczów jeszcze znaleźliśmy. Jestem przekonany, że jest ich więcej. Ważne jest, żeby wszyscy Polacy zaangażowali się w tę akcję, żeby tego typu działania napiętnować. Inaczej tego kumoterstwa, nepotyzmu, sitwiarstwa nie zwalczymy
„Trzeba znaleźć polityczne status quo z KE. Wykłócać to się można w PE i na konferencjach prasowych”
Komisja Europejska chce, by rząd wycofał się z pomysłu podatku handlowego. Wczoraj Bruksela wezwała do natychmiastowego zawieszenia obowiązywania ustawy, bo łamie unijny zakaz pomocy publicznej.
Kłótnie dla show, ale trzeba szukać konsensusu
– Od początku sporu wokół TK mówię, że Komisja Europejska jest niezwykle ważna. Jako polityk na emeryturze powtarzam, że można się wykłócać w Parlamencie Europejskim i na konferencjach prasowych, ale z KE trzeba zachować sobie linię dialogu. By rozmawiać właśnie o takich sprawach – komentował w TOK FM Paweł Kowal.
Jak podkreśla były wiceminister spraw zagranicznych, jeśli rząd nie poprawi relacji z KE, polskie problemy mogą się szybko nie skończyć. – Może się zmienić rząd, ale pewne cienie dzisiejszych sporów mogą pozostać – stwierdził.
Minister mówi o lobbystach i zabijaniu piękna Europy
Decyzja Komisji Europejskiej w sprawie polskiego podatku od handlu detalicznego jest sukcesem lobbystów; KE wsparła ponadnarodowe korporacje, które nie płacą w Polsce podatków – ocenił minister finansów Paweł Szałamacha. Minister podczas konferencji uznał, że decyzja KE jest „działaniem na korzyść korporacji ponadnarodowych z pokrzywdzeniem przedsiębiorców”.
– Jest trudna do zaakceptowania, jest niejasna ze względu na to, że wielokrotnie KE wzywała do opodatkowania dochodu tam, gdzie on jest wytwarzany (…). Nasz podatek doskonale realizuje ten postulat opodatkowania dochodów tam, gdzie one są wytwarzane, tam gdzie biznes jest generowany – poinformował. Zarzucił Brukseli, że popiera doskonale zoptymalizowane podatkowo ponadnarodowe korporacje.
Ponadto, zdaniem szefa MF, decyzja KE niszczy „piękno Europy”, które polega na jej różnorodności, także pod względem systemów podatkowych. „Decyduje się KE, że musi przejechać walec i wyrównać różnice” – dodał.
Petru o Szałamasze: Powinien się na tydzień gdzieś schować, pokajać, przeczytać kilka książek
Petru o Szałamasze: Powinien się na tydzień gdzieś schować, pokajać, przeczytać kilka książek
Jak mówił w Sejmie Ryszard Petru:
Minister Szałamacha wykazuje się wyjątkową niekompetencją. Jak można wprowadzić podatek, który zabija polski handel, który jest potem zakwestionowany przez UE. Panie ministrze, najpierw się sprawdza, a potem wprowadza, a nie że się wprowadza, a potem się jest zaskoczonym, że unia zakwestionowała. To nie jest coś, czego się nie można było spodziewać. Świadczy to o skrajnym dyletantyzmie tych, którzy to przygotowali . Pan minister Szałamacha powinien się na tydzień schować się gdzieś, pokajać, przeczytać kilka książek
Nowoczesna uruchomi stronę misiewicze.pl. Petru: Inaczej tego kumoterstwa, nepotyzmu, sitwiarstwa nie zwalczymy
Jak mówił na konferencji prasowej w Sejmie Ryszard Petru:
Dostajemy dużo informacji z Polski o tym, gdzie pojawiają się kolejni Misiewicze. W ramach akcji Sygnalista dostaliśmy 600 nazwisk PiS-owski nominatów, którzy nie nadają się na swoje stanowiska. Na razie zweryfikowaliśmy 227 osób, które nie mając kompetencji, będąc wyłącznie znajomymi PiS albo były radnymi, posłami, dostali intratne stanowiska w spółkach skarbu państwa
Jak dodawał:
Zbieramy te informacje dalej. Jutro o 12:00 uruchamiamy stronę misiewicze.pl po to, żeby była pełna informacja z kraju. Nie wszystkich misiewiczów jeszcze znaleźliśmy. Jestem przekonany, że jest ich więcej. Ważne jest, żeby wszyscy Polacy zaangażowali się w tę akcję, żeby tego typu działania napiętnować. Inaczej tego kumoterstwa, nepotyzmu, sitwiarstwa nie zwalczymy
Szałamacha: Nowy podatek będzie wprowadzony od 1 stycznia 2017 roku
– W pierwszej kolejności chciałbym, żeby to rząd zapoznał się z naszymi propozycjami. On będzie wprowadzony 1 stycznia 2017 roku, w związku zawieszeniem podatku w obecnej formule. W tym roku budżet nie uzyska tych wpływów, które założyliśmy – mówił Paweł Szałamacha na konferencji w Ministerstwie Finansów.
Szałamacha: Przedstawimy rządowi projekt podatku obciążający handel wielkopowierzchniowy według innej formuły
Jak mówił Paweł Szałamacha na konferencji w Ministerstwie Finansów:
„Wobec formalnego wszczęcia postępowania, strona polska będzie mogła składać wyjaśnienia dot. podatku od sprzedaży i w pełni reprezentować nasze argumenty. Wydana decyzja będzie mogła być zaskarżona przez RP do trybunału luksemburskiego i jeżeli ostateczna decyzja będzie negatywna, to będziemy ją zaskarżać. Wykorzystamy wszystkie uprawnienia traktatowe, które przynależą Polsce. Po to, by chronić przedsiębiorców przed konsekwencjami, Ministerstwo Finansów zawiesi pobór podatku od sprzedaży detalicznej w obecnej formie. MF przedstawi Radzie Ministrów projekt ustawy, który wprowadzi podatek obciążający handel wielkopowierzchniowy według innej formuły”
Minister finansów przyznał, że resort dokona korekty budżetu na 2017 rok. Szałamacha stwierdził też, że „decyzja KE jest czysto polityczna”.
Szałamacha: Decyzja KE jest sukcesem lobbystów, działaniem na korzyść korporacji ponadnarodowych
– Nie znamy jeszcze decyzji KE z dnia wczorajszego, prawdopodobnie otrzymamy ją dzisiaj lub jutro. Ministerstwo Finansów spodziewało się rozstrzygnięcia od kilku tygodni – pozytywnego bądź negatywnego. Ta korespondencja trwała od chwili przyjęcia ustawy i oczekiwaliśmy rozstrzygnięcia pozytywnego, tzn. zaprzestania działań niekorzystnych wobec RP, ale stało się inaczej – mówił Paweł Szałamacha na konferencji dot. podatku handlowego w Ministerstwie Finansów. Jak dodał:
„Z lektury korespondencji wynika, że KE w ogóle nie czytała argumentów strony polskiej. Przyjęła wstępną tezę o tym podatku i do niej dostosowywała swoje argumenty. MF przygotowało plan działań zastępczych i wynika on z oceny postępowania Komisji”
– Ta decyzja jest po prostu sukcesem lobbystów, działaniem na korzyść korporacji ponadnarodowych z pokrzywdzeniem przedsiębiorców. Jest trudna do zaakceptowania i niejasna, bo KE wielokrotnie wzywała do opodatkowania dochodu tam, gdzie on jest wytwarzany – dodał minister finansów.
Rząd na razie ustępuje Unii ws. podatku handlowego. Ale jednocześnie wypowiada jej wojnę
Rząd na razie ugnie się przed Komisją Europejską i przestanie pobierać kontrowersyjny podatek handlowy. Od 1 stycznia 2017 roku ma zacząć obowiązywać nowy, już zgodny z unijnymi przepisami. Ale jednocześnie przystępuje do ataku, choć raczej na użytek wewnętrzny: mówi, że komisja posłuchała lobbystów i że rząd zaskarży decyzję do Trybunału w Luksemburgu.
Podatek handlowy miał pomóc finansować 500+. Rząd Beaty Szydło chciał przy okazji upiec jeszcze jedną pieczeń, czyli uderzyć w sklepy wielkopowierzchniowe, które dla Prawa i Sprawiedliwości są niczym obszarnicy dla władzy ludowej w PRL. Ale Komisja Europejska uznała, że to niezgodne z prawem unijnym, o czym pisaliśmy w naTemat.
Minister finansów Paweł Szałamacha przyznał, że rząd spodziewał się takiej decyzji i miał już przygotowaną odpowiedź. Pewnie dlatego musieliśmy czekać na nią ponad 24 godziny. Szałamacha ogłosił, że rząd podporządkowuje się decyzji KE i przestaje pobierać podatek. Jednocześnie zaznacza, że z decyzją się nie zgadza.
Ale wydaje się, że to niezgoda na pokaz, na wewnętrzny użytek. – Decyzja Komisji jest zwycięstwem lobbystów dużych firm – mówi minister finansów. Zapowiada też zaskarżenie decyzji do Trybunału Sprawiedliwości UE w Luksemburgu. Taka retoryka na pewno trafi do wyborców PiS i jeszcze bardziej zwiększy ich eurosceptycyzm, ale raczeni nie zmieni decyzji KE.
Spór o podatek od sklepów jest dla Prawa i Sprawiedliwości testem. Politycy tej partii wielokrotnie mówili, że nie chcą Unii jako wspólnoty gospodarczej, a nie głęboko zintegrowanej wspólnoty politycznej. No to teraz Unia podjęła decyzję stricte gospodarczą. Zgodnie z wcześniejszymi deklaracjami, PiS powinno się jej podporządkować. I szybko wymyślić, jak zapełnić powstałą właśnie dziurę budżetową, która wyniesie ok. 1,7 mld zł (bo tyle miał przynieść podatek).
CBA zaczyna kontrolę wydatków na PR, reklamę i doradztwo w spółkach LOTOS, Orlen, Polska Grupa Zbrojeniowa, KGHM i Azoty
CBA w komunikacie informuje o rozpoczęciu kontroli w kluczowych spółkach skarbu państwa:
„Centralne Biuro Antykorupcyjne rozpoczęło procedurę kontrolną w spółkach Skarbu Państwa: Grupie LOTOS S.A., PKN ORLEN S.A., KGHM Polska Miedź S.A., Grupa Azoty S.A. oraz Polska Grupa Zbrojeniowa S.A. Kontrola obejmuje okres od 1 grudnia 2015 r. CBA sprawdza sygnały o nieprawidłowościach, jakie wpływały do Biura, dotyczące tych konkretnych pięciu spółek. Funkcjonariusze delegatur będą badali umowy i wydatki spółek na usługi z zakresu public relations, marketingowe, reklamowe, na usługi doradcze i inne o podobnym charakterze. Na początku postępowania CBA chce dokładnie wiedzieć kto – jaki wykonawca, co – przedmiot umowy, w jakim terminie, na czyje zlecenie i za jaką kwotę wynagrodzenia wykonał na rzecz spółek z usługi zakresu szeroko pojętego marketingu, PR i reklamy. Analizie, oprócz zakresu samych umów, zostanie poddana dokumentacja wykonawcza i rozliczeniowa. Taki sam zakres kontroli CBA obejmie wszystkie podmioty zależne tych pięciu spółek. To nawet kilkadziesiąt innych firm”
Radosław Sikorski z nową posadą. „Wykazywał obszerną wiedzę na temat wyzwań stojących przed kontynentem”
Radosław Sikorski (Fot. Sławomir Kamiński / AG)
W firmie analitycznej Eurasia Group były marszałek Sejmu i szef polskiego MSZ będzie doradcą i ekspertem ds. europejskich. „Radosław Sikorski, jako minister spraw zagranicznych, wykazywał obszerną wiedzę na temat wyzwań stojącymi przed kontynentem” – podkreślił w komunikacie prezes think tanku Ian Bremmer.
Eurasia Group chce wykorzystać doświadczenie i wiedzę Sikorskiego dotyczącą Europy. Istniejąca od 1998 r. firma ma swoje biura m.in. w Nowym Jorku, Waszyngtonie, Londynie i Tokio. Zajmuje się doradztwem z zakresu zarządzania ryzykiem.
W rządzie PiS Sikorski był ministrem obrony narodowej. Później – za PO – przez wiele lat szefował polskiej dyplomacji (2007-2014), a następnie został marszałkiem Sejmu. Zrezygnował w czerwcu 2015 r. W ostatnich wyborach parlamentarnych nie ubiegał się już o mandat posła. Zrezygnował również z funkcji wiceprzewodniczącego PO.
Związkowcy okupują Ministerstwo Zdrowia. Nocne rozmowy z Radziwiłłem nic nie dały
• Nocne rozmowy z ministrem zdrowia nie przyniosły efektów
• Związkowcy chcą jak najszybciej spotkać się z premier Beatą Szydło
Od poniedziałku czterech związkowców z „Solidarności” okupuje budynek Ministerstwa Zdrowia. Protestujący domagają się spotkania z premier – chcą ją poinformować o problemach pracowników ochrony zdrowia. W nocy szefowa gabinetu politycznego premier Elżbieta Witek zaproponowała, by spotkanie z Beatą Szydło odbyło się w przyszły wtorek, ale związkowcy uznali ten termin za zbyt odległy. Fiaskiem zakończyły się też rozmowy z ministrem zdrowia Konstantym Radziwiłłem.
PILNE!!! STRAJK OKUPACYJNY w MINISTERSTWIE ZDROWIA?
Delegacja NSZZ „Solidarność” w trakcie spotkania Zespołu Trójstronnego przy Ministerstwie Zdrowia postanowiła pozostać w gmachu ministerstwa. Czekają na pilne spotkanie z premier Beatą Szydło.
Zdaniem związkowców akcja to wyraz protestu wobec ewidentnych zaniechań kierownictwa resortu zdrowia w kluczowych sprawach dla pracowników i pacjentów
„Mamy pełną świadomość że po ośmiu latach dewastacyjnej polityki kolejnych rządów PO…
Dowiedz się więcej:
Czego domagają się związkowcy?
Związkowcy domagają się podwyżki wynagrodzeń wszystkich pracowników zatrudnionych w placówkach ochrony zdrowia i „radykalnego przyspieszenia” prac nad ustawą o minimalnym wynagrodzeniu w ochronie zdrowia. Chcą także przygotowania i uchwalenia ustawy o sieci szpitali, zwiększenia finansowania Państwowego Ratownictwa Medycznego oraz utrzymania dotychczasowych zadań Państwowej Inspekcji Sanitarnej.
Jak długo związkowcy zostaną w Ministerstwie Zdrowia?
Przewodnicząca Krajowego Sekretariatu Ochrony Zdrowia NSZZ Maria Ochman powiedziała, że pozostanie kilkuosobowej delegacji NSZZ „Solidarność” w budynku resortu to próba zwrócenia uwagi na wciąż nierozwiązane, mimo zapowiedzi i obietnic zmian, problemy ochrony zdrowia. – Na pewno nie wyjdziemy stąd bez takiej możliwości, żebyśmy poinformowali o tym, co się dzieje – i w ministerstwie, i w naszych sprawach – panią premier – przyznała.
A TERAZ ZOBACZ: Wcześniejsze emerytury były priorytetem w kampanii. Dziś Duda się z tego wycofuje
Jak pies z kotem. Kocimiętka w ogrodzie, czyli koty na haju
Tym, co pociąga koty w kocimiętce, jest substancja o nazwie nepetalakton. Może wywołać stan niemal narkotycznej euforii lub odwrotnie – wyciszenia (Fot. Diomedia)
Nasze koty to włóczęgi. Teraz już odrobinę ciągnie je do domu, ale latem? Szukaj wiatru w polu. Najbardziej zaprawiona w łazęgach jest nasza jedyna kocica, zwana Mamuśką. Panuje na osiedlu niepodzielnie. Tego skarci groźnym okiem, tamtemu pokaże pazury, na innego biedaka prychnie. Nikt jej nie podskoczy. Łazi wszędzie i, jak sądzę, dość daleko. Czasem się zastanawiam, co je przez cały dzień. Na zabiedzoną nie wygląda. Choć to rozważania bez sensu – wiadomo, że żebrze po domach. Na potwierdzenie tych słów słyszę dzwonek do drzwi. Stoi za nimi jakaś pani z małą dziewczynką. Trzyma w ręku na pół uschnięte badyle.
– Ta czarna kotka to pani? – pyta. Kiwam głową nieco przestraszona, że to nasza kotka jest przyczyną nędznych badyli w ręku pani. Może coś rozkopała w cudzym ogródku i pani ze skargą przyszła?
– Bo ja ją dokarmiam – mówi pani.
Bardzo przepraszam, tłumaczę, że kot ma jedzenie w domu, że niepotrzebnie, bo ona tylko wygląda, jakby nie miała domu itd. – nawijam, a badyle schną dalej. Jak się okazuje, nie byle jakie badyle.
– E tam – pani macha ręką. – Zje niewiele, ale ona tak do tej kocimiętki ciągnie – mówi, machając zielskiem. – Przyniosłam pani, to może posadzimy w ogródku gdzieś z tyłu, żeby pani miała swoją.
Grzecznie dziękuję, biorę zmarniałe zielsko i odkładam na stół na tarasie. Nie bardzo wiem, jak posadzić coś, co już zupełnie nie trzyma pionu. Zanim jednak wzięłam się do roboty, na stole się zakotłowało. Jeden kot, drugi, trzeci. Wszystkie żrą zielsko z rozanieleniem w oczach. I po kocimiętce.
Jasne, wiem, że kocimiętka tak działa na koty. Ale jakoś nigdy nie widziałam ich w kocimiętkowej akcji. Prawdziwy haj!
Te, wydawałoby się, najbardziej logiczne i racjonalne zwierzęta na Ziemi, w obecności kocimiętki zmieniają się radykalnie. Naturalne substancje chemiczne, które produkuje ta roślina, powodują u naszych kocich przyjaciół radosne podskoki, miauki, pomruki, polowanie na niewidzialnego wroga lub odwrotnie – efekt niezwykłego wyciszenia i ekstazy.
Koty zachowują się nieraz zupełnie, jakby były szalone albo pod wpływem narkotyków.
Co takiego ma ta roślina, że rządzi kotami (podczas gdy ludzie tego nie potrafią)? Otóż jej połamane lub zgniecione liście uwalniają chemiczny związek zwany nepetalaktonem. Bardziej fachowo – bicykliczny monoterpenoid, który należy do klasy irydoidów.
Jak go zwał, tak go zwał, ale reaguje na niego większość kotów. Jak dużo? Od 67 do 80 proc.
Co ciekawe, kocimiętkowy haj to prawdopodobnie przypadłość genetyczna. Około 10-30 proc. kotów nie wpada w szał pod wpływem zapachu kocimiętki. Łatwo to sprawdzić. Jeśli nasz czworonożny przyjaciel obwąchuje ją obojętnie, nic z tego nie będzie. Nie liczmy na koci show.
Koty dziedziczą uwielbienie do kocimiętki od swoich rodziców. Jeśli więc wiemy, że ojciec czy mama naszego kociaka są wrażliwe na nepetalakton, to zapewne i nasz kociak będzie.
Nepetalakton opisano po raz pierwszy w 1941 roku. Związek ten jest również obecny w drewnie wiciokrzewu (Lonicera tatarica), które z tej racji jest często używane w zabawkach dla kotów.
Miłość do kocimiętki nie jest niebezpieczna. Jeśli nie mamy jej wysianej na całym polu, to dwie czy trzy roślinki raczej nie uczynią z naszego kota worka futra na ciągłym odlocie. Koty rzadko ją jedzą (ale nie moje!), za to najczęściej się o nią namiętnie ocierają. Zjadanie kocimiętki może co najwyżej wywołać u kota niewielkie problemy żołądkowe.
Kocimiętka działa jak naturalny antydepresant, który może sprawić, że kot po prostu się zrelaksuje (albo pobudzi, co też się zdarza). Skutki działania kocimiętki zwykle utrzymują się tylko kilka minut. Potem kotu zapach się „nudzi” i musi minąć kilka godzin, nim zareaguje na kocimiętkę na nowo.
Jest jeszcze jeden powód, by zasadzić w ogrodzie, na balkonie lub w doniczce tę niepozorną roślinkę. Nepetalakton odstrasza karaluchy i komary.
Oglądaj wideo „Nauki dla każdego” i odkrywaj największe zagadki otaczającego Cię świata. Daj się wciągnąć, zafascynować, zadziwić. Spójrz na siebie i rzeczywistość z innej, naukowej strony!
W ”Nauce dla każdego” czytaj:
Zwierzęta ryzykują życie dla swych towarzyszy
Delfiny, kapucynki, a nawet mrówki potrafią ratować swych towarzyszy z opresji, ryzykujączdrowie i życie. Czy te wzruszające zachowania to skutek empatii czy jedynie prostych algorytmów postępowania?
Telefony komórkowe w Polsce. 330 tysięcy lat rozmów
Od 20 lat są z nami zawsze i wszędzie. Telefony komórkowe zmieniły wszystko. Nawet naszą pamięć – trudno nam sobie już przypomnieć i wyobrazić, jak można było żyć, bawić się i pracować bez tego małego urządzenia w ręce
Bakterie, które żywią się prądem
Oddychanie niejedno ma imię. Kiedy wokół jest zbyt mało tlenu, pewien rodzaj bakterii zapuszcza włosy i dzięki nim pobiera elektrony bezpośrednio z otoczenia.
Wykluczenie zaczyna się w przedszkolu. Dlaczego nie lubimy innych
Bo oszukuje, bo mnie denerwuje, bo nie pasuje do naszej grupy. Dlaczego wykluczamy ludzi, którzy odstają od przyjętej przez nas normy? I kto pada ofiarą ostracyzmu?
Wilki idą przez Polskę w poszukiwaniu żon i mężów
Polskie wilki chodzą własnymi ścieżkami, ale korzystają też z dróg, które my im budujemy. I prą coraz bardziej na zachód. Czy kres ich marszowi położą myśliwi?
- Jak pies z kotem. Rozumiem cię lepiej, niż myślisz
- Jak pies z kotem. Chemia zabija płodność
- Jak pies z kotem. A teraz pobierzemy krew…
- Jak pies z kotem. Koty w upale
Naukowcy zamiast dyplomatów. Jak PiS wymienia ambasadorów
Arkady Rzegocki, nowy ambasador w Londynie, podczas marszu upamiętniającego Polaka zabitego w Harlow. Rozpoczął działalność publiczną przed złożeniem listów uwierzytelniających u królowej (JUSTIN TALLIS/AFP/EAST NEWS)
Ani dnia w dyplomacji nie przepracował prof. Piotr Wilczek, nowy polski ambasador w Waszyngtonie, który właśnie został pozytywnie zaopiniowany przez komisję spraw zagranicznych w Sejmie. 54-letni Wilczek jest historykiem literatury i tłumaczem, na Uniwersytecie Warszawskim kieruje Ośrodkiem Badań nad Reformacją i Kulturą Intelektualną w Europie Wczesnonowożytnej. Szefuje też Fundacji Kościuszkowskiej Polska, której zadaniem jest wspieranie wymiany intelektualnej, kulturalnej i edukacyjnej między Polską a USA.
Przedstawiając się posłom w Sejmie, zapowiadał „szybkie reagowanie na wypowiedzi pokazujące Polskę w sposób pejoratywny” i „zwiększenie obecności Polski w amerykańskich mediach”.
– Podziwiam dorobek naukowy profesora. Ale USA to zbyt ważny kraj, by wysyłać tam kogoś zielonego, bez umocowania w strukturze MSZ, bez przełożenia na rząd. Przecież wybory może wygrać Donald Trump, w stosunkach Ameryki i Europy zmieniłoby się wtedy wszystko. Dlatego w Waszyngtonie o polskie interesy musi zabiegać profesjonalista – irytuje się polski dyplomata, z którym rozmawiamy. Podczas przesłuchania Wilczka jego kompetencji żaden z posłów nie kwestionował.
Ważne referencje z PiS
W Moskwie ambasadorem ma zostać prof. Włodzimierz Marciniak, znawca Rosji, obecnie wykładowca prowadzonej przez jezuitów krakowskiej Akademii Ignatianum. W latach 90. przez pięć lat był radcą w ambasadzie RP w Moskwie. Później pracował m.in. w PAN, publikował w sympatyzujących z PiS „Arcanach” i „Frondzie”. Przed sejmową komisją wyliczał problemy w stosunkach polsko-rosyjskich. Sprawę zwrotu wraku tupolewa, który rozbił się pod Smoleńskiem, uznał jako jedną z najbardziej istotnych.
Ambasadą w Berlinie kieruje prof. Andrzej Przyłębski, filozof z Uniwersytetu Adama Mickiewicza w Poznaniu. Pracował w Niemczech w latach 1996-2001 jako attaché ds. kultury i nauki. Należy do Akademickiego Klubu Obywatelskiego im. Lecha Kaczyńskiego i Narodowej Rady Rozwoju przy prezydencie Andrzeju Dudzie. Jest mężem Julii Przyłębskiej, wybranej w grudniu zeszłego roku głosami PiS i zaprzysiężonej przez prezydenta sędzi Trybunału Konstytucyjnego.
Ambasador w Londynie to prof. Arkady Rzegocki, politolog z Uniwersytetu Jagiellońskiego, który dwa lata temu z listy PiS wszedł do krakowskiej rady miejskiej. Był też jednym z założycieli konserwatywnego think tanku Klub Jagielloński.
Naukowcy niechętni
Wielką, niespotykaną wcześniej wymianę ambasadorów szef MSZ Witold Waszczykowski ogłosił na początku roku. Z zapowiadanych 30 roszad personalnych udało mu się przeprowadzić 22. Za opieszałość w wymienianiu ambasadorów Waszczykowskiemu wyrzuty robił sam Jarosław Kaczyński, a politycy PiS twierdzili, że odziedziczonym po Platformie dyplomatom nie można ufać.
Waszczykowskiemu mimo to udało się obsadzić 15 ambasad zawodowymi dyplomatami. To jednak – z wyjątkiem przedstawicielstwa przy Unii Europejskiej – placówki drugorzędne, takie jak: Albania, Portugalia, Algieria czy Zjednoczone Emiraty Arabskie. Tymczasem na placówki strategiczne wyjeżdżają ludzie spoza resortu.
Wolne tempo wymiany ambasadorów tak zirytowało prezesa PiS, że rozważał wymianę ministra spraw zagranicznych. Waszczykowski tłumaczył się Kaczyńskiemu, że PiS nie ma własnych kadr dyplomatycznych, a uznani eksperci od polityki międzynarodowej czy naukowcy nie chcą współpracować z PiS. Dlatego wymiana ambasadorów się opóźnia.
Według naszych rozmówców to sam Waszczykowski wyszukuje kandydatów na różnych uniwersytetach, później przedstawia ich do akceptacji Kaczyńskiemu. To on ma decydujący głos, a nie premier Beata Szydło. Waszczykowski chciał np. współpracować z Pawłem Kowalem, byłym wiceministrem spraw zagranicznych w pierwszym rządzie PiS w latach 2006-07, ekspertem ds. wschodnich. Jednak prezes PiS się nie zgodził, mówiąc, że Kowal to „zdrajca”, bo odszedł z PiS i założył partię PJN.
Piekło w Kijowie
Za to Waszczykowskiemu udało się przeforsować niezwiązanego z MSZ Jana Piekłę na ambasadora w Kijowie. Piekło przez lata był szefem Fundacji Współpracy Polsko-Ukraińskiej.
Nominacja wywołała na prawicy oburzenie, bo Piekło o stosunkach polsko-ukraińskich wypowiadał się w sposób wyważony, m.in. nie uznawał za ludobójstwo zbrodni wołyńskiej czy mówił o próbach przymusowej polonizacji Ukraińców w II RP. PiS do stosunków z Ukrainą nie przywiązuje jednak takiej wagi jak poprzednia ekipa.
Taki wybór ambasadorów ma konsekwencje. Ambasador Przyłębski już drugiego dnia po zaprzysiężeniu udzielił wywiadu polskojęzycznej audycji publicznego radia WDR, w którym zarzucił prezydentowi Niemiec niezrozumienie sytuacji w Polsce, a niemieckim mediom – antypolskie fobie.
Ambasador Rzegocki, mimo że nie złożył jeszcze listów uwierzytelniających u królowej, rozpoczął działalność publiczną. W związku z napaściami na mieszkających w Wielkiej Brytanii Polaków udzielał wywiadów, wydał oświadczenie, spotykał się z Polonią i otworzył polską szkołę. Dyplomaci, z którymi rozmawialiśmy, takie zachowanie uznali za złamanie obowiązujących w dyplomacji reguł.
Amerykański sennik. Duda wyklęty
Prezydent Andrzej Duda z małżonką Agatą Kornhauser-Dudą w Narodowym Sanktuarium Matki Bożej Częstochowskiej w Doylestown w Pensylwanii (fot. Andrzej Hrechorowicz / KPRP)
W pierwszym dniu wizyty w USA pojechał do tzw. amerykańskiej Częstochowy, czyli Narodowego Sanktuarium Matki Bożej Częstochowskiej w Doylestown w Pensylwanii, gdzie obchodzono akurat Dzień Modlitw Sybiraków. Tym razem jednak sybiracy zeszli na dalszy plan, bo po mszy prezydent na przykościelnym cmentarzu odsłonił pomnik „żołnierzy wyklętych”. Dudzie towarzyszyła żona, do której przeor Rafał Walczyk zwracał się per „małżonko pana prezydenta”, co brzmiało dziwacznie, ale dobrze się wpisywało w atmosferę uroczystości. Po mszy, a przed odsłonięciem pomnika w kościelnej świetlicy, prezydent wręczył ordery pięciu działaczom polonijnym, w tym przewodniczącemu Komitetu Obchodów Katastrofy Smoleńskiej Tadeuszowi Antoniakowi i Franciszkowi Gardyaszowi z Koła Przyjaciół Radia Maryja. Jeden z odznaczonych stwierdził, że „Polak powinien służyć najpierw Bogu, a potem ojczyźnie – kolejność nieprzypadkowa – bo bez Boga nie da się służyć ojczyźnie i nie da się być patriotą”. Zapewne w wielu miejscach uznano by tę tezę za kontrowersyjną, ale tu została nagrodzona brawami.
Mówiąc o ofiarach katastrofy smoleńskiej, Duda użył zwrotu „zginęli w służbie ojczyźnie”, co jest dość zaskakującym odstępstwem od forsowanej przez PiS formy „polegli”. Niestety, nie udało się ustalić, czy prezydent Duda świadomie unikał tego słowa, bo nie odpowiadał na pytania dziennikarzy ani nawet polonusów, którzy licznie przybyli do amerykańskiej Częstochowy. Niektórzy przyjechali autobusami aż z Chicago – wyruszyli w czwartek wieczorem, a wrócić do domu mieli dopiero w poniedziałek o świcie.
Polonusi byli życzliwie nastawieni do prezydenta, a niechętnie do mediów, szczególnie prywatnych. – Ciekawe, co taki typek z TVN robi na patriotycznych uroczystościach? – zastanawiał się na głos pewien mężczyzna, który szedł obok mnie z kościoła do świetlicy, wpatrując się w waszyngtońskiego korespondenta TVN Marcina Wronę. Odparłem, że nie wiem, jakie są motywy mojego kolegi z telewizji, ale sam jestem z „Gazety Wyborczej” i mogę zdradzić moje. – Za udział w uroczystościach patriotycznych mam specjalny dodatek pieniężny, bo są one uznawane u nas w redakcji za szkodliwe dla zdrowia – wyjaśniłem. Niestety, uśmiechu, który miałem nadzieję wywołać na twarzy rozmówcy, się nie doczekałem.
– Będzie to trochę skomplikowane, ale damy radę – rozpoczął prezydent spotkanie w świetlicy, komentując problemy techniczne z mikrofonami. Niestety, nie dali rady – mikrofony sprzęgały się, co doprowadzało do białej gorączki ekipy telewizyjne, bo nagrany dźwięk nie nadawał się do niczego.
Potem prezydent i jego świta odjechali do Jersey City, żeby złożyć kwiaty pod tamtejszym pomnikiem katyńskim. Stoi on nad samym brzegiem rzeki Hudson, z widocznymi w tle wieżowcami Wall Street, i przedstawia polskiego żołnierza z bagnetem wbitym w plecy. Po całym dniu upamiętniania narodowych katastrof wywarł na mnie szczególnie przygnębiające wrażenie. Może dlatego, że kontrastował z żywym pomnikiem sukcesów i spełnionych marzeń Ameryki, jakim jest nowojorski Manhattan.
Dopadli Długopisa! Polonia nie jedno ma imię.
PAD wygwizdany. Brawo Polonia. 🙂