Piesiewicz, 27.09.2016

 

PiS, jak Midas, wszystko zamienia w złoto

PiS, jak Midas, wszystko zamienia w złoto

PiS ma szczególny dar. Wszystko tej partii zamienia się w… hmm… w złoto. Tak jak królowi Midasowi, który dostał ten dar od Dionizosa. Zamieniał w złoto nawet chleb i wino, a jak powszechnie wiadomo, raczej złotem nie można się najeść. Tak PiS-owi wszystko zamienia się w pisowskie złoto. Dla opozycji owo złoto to tombak, a tak naprawdę jest to wielkie g…no. Takie to złoto.

Historycy postanowili się przeciwstawić pisowskiemu złotu i zwołują Nadzwyczajny Zjazd Badaczy Dziejów Najnowszych, bo uważają, że „historia najnowsza podlega postępującej ideologizacji, mitologizacji, instrumentalizacji i wręcz banalizacji”.

Rocznica Bitwy pod Wiedniem. Proszę bardzo – ocalał Jan III Sobieski, bo był ówczesnym TW Bolkiem, a „poległ” patriotycznie Lech Kaczyński. I bach! – Midas Macierewicz uszczęśliwia naród apelem smoleńskim w dniu rocznicy 1683.

Chrzest Polski – rok 966. Za Bolka robił Mieszko I. I tak dalej. Nawet młodzieży wciska się ten kit… przepraszam: złoto PiS. W Szamotułach w Zespole Szkół nr 2 w gazetce ściennej napisano, iż twórcami Polski porozbiorowej byli Józef Piłsudski, Jan Paweł II i… Lech Kaczyński.

Historycy chcą przeciwstawić się owemu złotu PiS, wyrażają solidarność „z kierownictwem Muzeum Historii II Wojny Światowej oraz historykami zwalnianymi przez nowe władze z IPN”. Zjazd historyków ma się odbyć 5 listopada, a zaproszenie dla kolegów podpisały najwybitniejsze autorytety od naszych dziejów: profesorowie Andrzej Paczkowski, Ewa Domańska, Karol Modzelewski i Henryk Samsonowicz. Zapowiadane są wystąpienia na zjeździe innych wybitności: profesorów Andrzeja Friszkego, Marcina Kuli, Jana Pomorskiego czy Pawła Machcewicza. Ten ostatni to właśnie twórca Muzeum II Wojny Światowej w Gdańsku, którego usiłują odwołać ze stanowiska.

Kolejna branża, nader wrażliwa dla PiS – historycy, zamienia się w KOD historyków, w komitet obrony historii przed ideologizacją, mitologizacją, instrumentalizacją i banalizacją. Na szczęście dla PiS nie ma Komisji Weneckiej od historii, ale jest ośmieszanie się, bo taki tylko werdykt może wydać ktokolwiek rozumny o robocie Midasów PiS.

Jak wiadomo, Midas jest nie tylko synonimem zamieniania wszystkiego w złoto, a przede wszystkim przypisywano mu wyjątkową głupotę. I taka jest wartość daru PiS, który czegokolwiek się dotknie, zamienia w g…no. Tym razem jest to g…no historyczne.

Waldemar Mystkowski

pismidas

koduj24.pl

ctyfp5hxgaeyzeo

WTOREK, 27 WRZEŚNIA 2016, 18:18
kidawa1

Kidawa-Błońska: To, co przedstawimy w niedzielę, to będzie początek drogi

Jak mówiła w „Popołudniowej rozmowie RMF” Małgorzata Kidawa-Błońska:

„Ja mam nadzieję, że to co przedstawimy 2 października w Gdańsku to nie będzie program w książce, program wyborczy. To jest nasza droga, to naszym zdaniem jest najważniejsze. To jest początek drogi, wybory są za trzy lata. To będzie nasza deklaracja, droga, co chcemy zmienić, co w Polsce jest ważne. Na co będziemy zwracać szczególną uwagę. Przez ostatnie dni PO zorganizowała kilkanaście konwencji”

Jak dodała:

„W tej deklaracji powiemy jaką formacją jesteśmy, co dla nas jest ważne. My jesteśmy partią opartą na prawym i lewym skrzydle, ale partią środka”

16:57
polityka

„Sieć się rwie” na okładce nowej „Polityki”

„Polityka” na okładce zapowiada swój tekst „Sieć się rwie” o zmianach w spółkach skarbu państwa i w rządzie: „Jak władza walczy z układem, który sama stworzyła”

13:12
ed word

ED nawiązują współpracę z koalicją WRD: „To najlepsza alternatywa wobec demolki, którą funduje Polsce PiS”

Jak mówił na konferencji prasowej w Sejmie poseł Jacek Protasiewicz:

„Współpraca opozycji, ugrupowań opozycyjnych pod auspicjami Komitetu Obrony Demokracji to jest najlepszy pomysł, żeby zbudować skuteczną, nie tylko polityczną, ale programową, ideową, alternatywę wobec tej demolki, którą PiS funduje Polsce. Kiedy byliśmy w PO zabiegaliśmy o to, żeby platforma włączyła się w koalicję Wolność Równość Demokracja. Mieliśmy wielu zwolenników tego pomysłu, w tym premier Ewę Kopacz. Cieszymy się, że będziemy mieli okazję współpracować z partiami opozycyjnymi, a grono jest szlachetne i piękne”

Jak dodawał lider KOD Mateusz Kijowski:

„KOD od 10 miesięcy widzi poważne zagrożenia dla demokracji w Polsce, stara się mobilizować ludzi wobec obrony podstawowych wartości. Na wiosnę zaprosiliśmy polityków ze wszystkich środowisk, dla których ważna jest demokracja, równość, wolności obywatelskie, do tego, aby razem, solidarnie walczyć o dobrą Polskę. O Polskę, która naprawdę będzie dobra, a nie psuta przez dobrą zmianę. Mamy nadzieję, że z czasem cały blok prodemokratyczny skutecznie przywróci w Polsce demokrację, przywróci to wszystko, co jest nam odbierane. Cieszymy się z tego, że blok się powiększa i mamy nadzieję, że zamiast się dzielić, będziemy się łączyć. Spory polityczne trzeba odłożyć na drugi plan i zjednoczyć się w imię jedności”

12:47
n1a

Na proteście w sobotę pod Sejmem przedstawiciele wszystkich sił opozycyjnych

Na zaproszenie Barbary Nowackiej z Inicjatywy Polskiej na sobotnim proteście dotyczącym praw kobiet w Polsce pojawią się przedstawiciele wszystkich głównych sił politycznych na opozycji – m.in. KOD, Nowoczesnej, Platformy i Partii Razem, a także organizacji i grup, które wspierały zbieranie podpisów pod obywatelskim projektem dotyczącym aborcji. Demonstracja to efekt odrzucenie przez Sejm w I czytaniu projektu liberalizującego zasady aborcji i skierowaniu do prac w komisji projektu zakazującego aborcji. Protest ma odbyć się pod hasłem „Zarty się skończyły”.

Barbara Nowacka ma na sobotniej demonstracji zaprezentować nową propozycję dotyczącą ochrony praw kobiet w Polsce.

300polityka.pl

Agata Duda nie zajęła stanowiska ws. ustawy antyaborcyjnej. Paulina Młynarska apeluje: Zwracam się jak do siostry. Czekamy na panią

ZI, 27.09.2016
http://www.gazeta.tv/plej/19,154063,20753108,video.html?embed=0&autoplay=1
Paulina Młynarska nawołuje w sieci do nagrywania swojego apelu do Agaty Dudy. Dziennikarka chce, aby pierwsza dama zajęła stanowisko w sprawie projektu zaostrzenia ustawy aborcyjnej.

Projekt zaostrzenia ustawy aborcyjnej dziś jest tematem numer jeden. Niezależnie od wyznania czy przekonań politycznych miliony Polek i Polaków dołączają się do „czarnego protestu”, którego celem jest wyrażenie sprzeciwu wobec zmian w prawie. Ostatnio zdecydowane oburzenie pomysłem polityków PiS wyraziła Marta Kaczyńska.

Wciąż głosu w sprawie nie zabrała jednak Agata Duda. Paulina Młynarska zaapelowała do pierwszej damy na Facebooku, aby dołączyła do akcji.

Zwracam się do pani z apelem w imieniu swoim i setek tysięcy, a może nawet milionów polskich kobiet, które dziś z zapartym tchem oczekują, że zajmie pani stanowisko wobec obłąkańczego projektu ustawy całkowicie zakazującego aborcji – mówi Młynarska.

Na zdanie Agaty Dudy wszyscy czekają już od wielu miesięcy, od kiedy powstał pomysł wprowadzenia zmian w prawie. Niezrozumiałe milczenie pierwszej damy tłumaczył Andrzej Duda, twierdząc, że jego żona „nie angażuje się w politykę”,  a jej zadaniem jest „czynienie dobra”. Młynarska polemizuje z tym argumentem. Jej zdaniem, nie jest apolityczna, skoro brała czynny udział w kampanii prezydenckiej męża.

My nie kupujemy tego, że pani jest apolityczna, i że pani się nie angażuje. A to dlatego, że wzięła pani bardzo czynny udział w kampanii prezydenckiej swojego męża. Setki tysięcy kobiet zagłosowały na niego właśnie dlatego, że pani je do tego przekonywała. To dla nas bardzo ważne, aby była pani dziś z nami. Zwracam się, jako do matki, do nauczycielki i jak do siostry. Czekamy na panią.

Apel Młynarskiej utrzymany jest w eleganckim i spokojnym tonie. Dziennikarka zachęca internautów do wrzucania swoich filmów ze słowami skierowanymi do Agaty Dudy. Jednocześnie wzywa też do przyłączenia się do strajku kobiet, planowanego na 3 października oraz „nietorpedowania” pomysłu.

mlynarska

plotek.pl

Państwo na telefon

Agata Kondzińska, 27.09.2016

Jarosław Kaczyński i Beata Szydło

Jarosław Kaczyński i Beata Szydło (Fot. Sławomir Kamiński / Agencja Gazeta)

Premier Beata Szydło zapowiada zmiany w rządzie. Odejść ma minister finansów Paweł Szałamacha, a wzmocnić się wicepremier Mateusz Morawiecki.

Pierwszy jest człowiekiem premier Szydło, drugi – prezesa Kaczyńskiego. To jasne, że decyzje o dymisji nie zapadły w rządowym ośrodku władzy w Alejach Ujazdowskich, ale w partyjnym centrum dowodzenia przy Nowogrodzkiej, gdzie siedzibę ma PiS.

Tam pielgrzymują ministrowie, tam chadza szef Narodowego Banku Polskiego, tam na nocną naradę zjeżdża premier z ministrami. To Kaczyński recenzuje rząd, gdy wskazuje: „Jest czołówka i są tabory”. I to on w kampanii mówił: „Jeżeli Beata Szydło będzie dobrym premierem, to ma gwarancję czterech lat”.

W PiS nie ma planu szerokiej rekonstrukcji rządu. Bo wówczas zmiana dotknęłaby panią premier, a Jarosław Kaczyński musiałby zagrać główną rolę nie za kulisami, lecz przed publicznością. I dowiedziałby się, czy nagrodzi go brawami, czy zgani gwizdami. Kaczyński woli się posługiwać statystami. Dlatego ze sceny nie zejdzie szef MON Antoni Macierewicz, kapłan religii smoleńskiej – choć jego dymisji chce 43 proc. Polaków (sondaż IBRiS dla „Rzeczpospolitej”). Nie osłabi się pozycja Zbigniewa Ziobry wyznaczonego do rozprawy z sędziami (jego dymisji chce 24 proc.). Nadal mocny będzie wicepremier Piotr Gliński od krzewienia kultury wyłącznie narodowej. Spokojny może być wojujący z lewactwem i uchodźcami minister spraw wewnętrznych i administracji Mariusz Błaszczak. Potężny stanie się Morawiecki – już bez rywali w rządzie, tj. ministrów skarbu Dawida Jackiewicza i finansów Pawła Szałamachy.

Zmiany w rządzie, które zapowiada premier, mają być strukturalne i personalne. Ale będą tylko pozorne i służące głównie przeformowaniu szeregów PiS. Coraz słabsza będzie za to pozycja samej premier, którą przed dymisją chronią jedynie drugie miejsce w rankingu zaufania do polityków i zamiłowanie prezesa PiS do tego, by rządzić państwem przez telefon.

Zobacz także

slabnie

wyborcza.pl

O państwie PiS. Za mało profesjonalistów, za dużo ignorantów

Dominika Wielowieyska Gazeta Wyborcza, 27.09.2016

Daniel Obajtek i Jarosław Kaczyński

Daniel Obajtek i Jarosław Kaczyński (Fot. Sławomir Kamiński / Agencja Gazeta)

Największym problemem nie jest to, że PiS wsadza swoich ludzi wszędzie, gdzie się da, ale to, że wsadza tam ludzi bez kompetencji

Gdy zmienia się władza, zmieniają się kadry w instytucjach państwowych i w spółkach skarbu państwa. Przynajmniej w części. Wymiana zdań między opozycją a koalicją zazwyczaj odbywa się wedle jednego powtarzalnego schematu: kiedy „nasi” biorą posady, to jest to dobra zmiana, kiedy „oni” biorą posady, to znaczy, że jest to podział łupów, kolesiostwo, nepotyzm, upartyjnianie spółek, tworzenie układów. A bardzo obiektywni publicyści, tzw. symetryści, osądzają, że i jedni, i drudzy dzielą łupy, bez różnicy. Czyli wszyscy politycy są źli.

Wszystkie te opowieści fałszują rzeczywistość, a ich autorzy albo posługują się prostacką partyjną propagandą, albo mają niewielkie pojęcie o rzeczywistości.

Zerwana ciągłość

Wymiana kadr przy zmianie władzy do pewnego stopnia jest naturalna. Politycy, którzy obejmują władzę, mają prawo dobierać sobie współpracowników, mieć ludzi zaufanych w urzędach czy nawet firmach, które nadzorują. Ciągłość pracy urzędu musi zostać jednak zachowana. Tymczasem radykalizm PiS jest niszczący. I tu żadna teoria o symetrii – inni też obsadzali stanowiska swoimi – nie sprawdza się.

Klasycznym przykładem takiej destrukcji jest Agencja Restrukturyzacji i Modernizacji Rolnictwa. Po pierwsze – jej szef Daniel Obajtek, człowiek PiS, wymienił swoich zastępców, prezesów 16 oddziałów regionalnych i dyrektorów w centrali. Potem też 305 kierowników biur powiatowych, które odpowiadają za terminowe i prawidłowe wypłaty dla rolników. To oznaczało paraliż Agencji.

Po drugie – Obajtkowi postawiono zarzuty prokuratorskie o łapówkarstwo i oszustwa. Sprawa jest w sądzie. Być może jest niewinny – jak twierdzi, ale jego nominacja to pogwałcenie standardów, które powinny obowiązywać w administracji. Osoba oskarżona przez prokuraturę o korupcję nie powinna pełnić żadnej kierowniczej funkcji. Nie znam przypadku, aby taki urzędnik został dyrektorem, znam natomiast przypadki z poprzedniej kadencji, w których urzędnik mianowany – dyrektor, minister, wiceminister – oskarżony przez prokuraturę natychmiast ustępował ze swojej funkcji. Inne reguły dotyczą urzędników wybranych w wyborach powszechnych, np. prezydentów miast. Tu mamy instytucję referendum, w którym mieszkańcy mogą odnowić mandat lub go pozbawiać np. z powodu zarzutów prokuratorskich.

Co prywatyzować

Osobnym – i to wielopiętrowym – problemem są spółki skarbu państwa. Jeżeli państwo jest właścicielem firmy, to trudno zakładać, że minister skarbu, transportu albo jakikolwiek inny nie będzie chciał mieć wpływu na personalia. To jego odpowiedzialność i jego nadzór, musi więc mieć tam ludzi, których uważa za najlepszych i najbardziej zaufanych.

Jeśli chcemy, aby politycy nie wtrącali się do nominacji w spółkach, to je sprywatyzujmy. I tu oczywiście zaczynają się schody, bo otwieramy osobną dyskusję o zaletach i wadach prywatyzacji takich firm jak PZU, PKO BP czy PKN Orlen. Bilans nie jest wcale taki oczywisty: każde z dwóch rozwiązań -prywatyzacja i jej brak – ma swoje dobre i złe strony. Platforma na sprzedaż tych największych spółek się nie zdecydowała, PiS też tego nie chce i nie można motywacji polityków sprowadzać tylko do prostej konstatacji, że chcą rozdawać posady swoim, i dlatego nie prywatyzują. Bo sam fakt, iż właściciel tych wielkich spółek jest w Polsce, a nie poza jej granicami, ma dość istotne znaczenie dla polskiej gospodarki.

Centralne sterowanie z Nowogrodzkiej

Ale zostawmy rozważania o prywatyzacji: dziś skarb państwa ma w tych spółkach większościowy lub znaczący pakiet akcji i to się nie zmieni w najbliższym czasie. Problem polega na tym, że jest sporo sfer, które pozostają publiczne, są pod nadzorem polityków, ale warto, aby były też w pewnym stopniu od tych polityków niezależne. Aby nie były traktowane jak łupy partyjne i by rządzili tam ludzie kompetentni.

Można zbudować mechanizm, który wymuszał współpracę polityków z ekspertami. I oznacza równowagę pomiędzy wpływami jednych i drugich. Teraz wydaje się to niemożliwe, bo PiS – poza tym, że ma w swoich szeregach działaczy wygłodniałych stanowisk – żywi się utopią, że centralne sterowanie z jednego biura na Nowogrodzkiej jest najlepszym wyjściem.

Ale warto przypomnieć koncepcję Komitetu Nominacyjnego – została już opracowana przez b. premiera Jana Krzysztofa Bieleckiego, jednak została zablokowana przez obecnego lidera PO Grzegorza Schetynę. Władze spółek byłyby wyłaniane na zasadzie równoważenia wpływów między ekspertami – w tym przypadku – znanymi ekonomistami – a politykami z mandatem wyborczym.

Dziś jest tak, że posady w spółkach często służą temu, aby ten czy ów lider budował w partii swój obóz zwolenników wdzięcznych za to, że dostali jakąś miłą fuchę. Do tego dochodzi rozdawnictwo kontraktów dla tych, którzy się zasłużyli partii rządzącej, np. pomagali jej w kampanii. PiS bardzo to krytykował, powołując się np. na „Wprost”, który pisał o jednej z agencji reklamowych zdobywających za czasów PO wiele zleceń w spółkach skarbu państwa. Agencja ta wcześniej pomagała PO w kampanii. Teraz PiS robi podobnie, tyle że na większą skalę. A następnie szumnie ogłasza, że CBA teraz te wszystkie kontrakty będzie sprawdzać. To się nazywa pokazówka, „szukanie kozłów ofiarnych”.

Inwazja ignorantów

Każdą nominację – czy to w spółce skarbu państwa, czy w jakiejkolwiek instytucji państwowej – trzeba rozpatrywać osobno. I tu znów ulubiona przez niektórych „symetryczność” zawodzi. Największym problemem nie jest to, że PiS wsadza swoich ludzi wszędzie, gdzie się da, ale to, że wsadza tam ludzi bez kompetencji.

Partia Jarosława Kaczyńskiego – jak żadna inna formacja do tej pory – dostarczyła masę dowodów na zwykłą nieudolność. Oskarżenia pod adresem nowych władz w stadninach koni arabskich zostały potwierdzone przez totalną kompromitację w czasie prestiżowej aukcji Pride of Poland. Przejęcie TVP jest równoznaczne z poważnym spadkiem oglądalności, co przyznaje nawet część działaczy PiS niechętna Jackowi Kurskiemu. Tych przykładów jest więcej. Co nie oznacza, że wszyscy nominaci PiS są niekompetentni. Nie wszyscy są #misiewiczami – jeśli już mamy się odwoływać do słynnej i trafionej akcji Nowoczesnej, która z b. współpracownika szefa MON Bartłomieja Misiewicza uczyniła symbol owej niekompetencji.

Ale gdy szefem Polskiego Holdingu Obronnego miał zostać b. poseł PiS Mariusz A. Kamiński, to akurat Stefan Niesiołowski – którego o miłość do PiS nie można podejrzewać – stwierdził, że to wcale nie jest taka zła kandydatura, bo ten młody działacz na temat tej dziedziny wie całkiem sporo (Kamiński prezesem w końcu nie został). Nie powinno się więc stosować jednej miary do każdej nominacji tylko dlatego, że zdecydowali o niej politycy.

Żadne procedury ani dobre chęci nie pomogą, jeśli działacze partyjni będą ciągnąć za sobą sznur nieudaczników, a lojalność i dokonania w krzewieniu teorii zamachu smoleńskiego będą podstawowym kryterium. Brak kompetencji zawsze się zdarzał, im niższy szczebel rozdawnictwa posad, tym częściej. Ale dziś grozi nam prawdziwa inwazja ignorantów na każdym szczeblu.

Zobacz także

najwiekszym

wyborcza.pl

Piesiewicz skazany na grzywnę. Zdumiewający wyrok sądu

Mariusz Jałoszewski, 27.09.2016

Krzysztof Piesiewicz

Krzysztof Piesiewicz (FOT. SLAWOMIR KAMINSKI / AGENCJA GAZETA)

Stołeczny sąd nieprawomocnie skazał byłego senatora PO Krzysztofa Piesiewicza za historię z 2008 r., w której tle miała być kokaina. Były polityk ma zapłacić 10,5 tys. zł grzywny za „nieudolne usiłowanie posiadania” kokainy, której nie miał.

Wyrok wydał we wtorek Sąd Rejonowy dla Warszawy-Żoliborza, który prowadził ponowny proces współautora scenariuszy Krzysztofa Kieślowskiego i prawnika.

Sąd uznał Piesiewicza za winnego „nieudolnego usiłowania posiadania 0,3 gramów kokainy, przyjmując, że posiadana substancja nie stanowiła środka odurzającego lub substancji psychotropowej, wówczas zabronionej, czego oskarżony sobie nie uświadamiał”. Sąd uznał też, że Piesiewicz „nieudolnie usiłował udzielić kokainy” dwóm kobietom we wrześniu 2008 r.

Uzasadnienie wyroku nie jest jawne, bo rozprawa toczyła się za zamkniętymi drzwiami. Obrońcy Piesiewicza, znani prawnicy Mikołaj Pietrzak i Krzysztof Stępiński, z tego powodu odmawiają komentarzy. – Jestem zaskoczony takim wyrokiem. Zawiera on logiczne błędy. Piesiewicz jest ofiarą podłych szantażystów i za karę od ośmiu lat jest ciągany po prokuraturze i sądach – mówi jedynie Mikołaj Pietrzak. Obrońcy już zapowiadają apelację.

Zapytaliśmy znanego prawnika – chce być anonimowy – za co sąd skazał Piesiewicza. Prokuratura oskarżała go o posiadanie kokainy i namawianie kobiet, które zaprosił do siebie do domu, do jej zażywania. Sąd jednak zmienił kwalifikację czynów i ich opis właśnie na nieudolne posiadanie i nakłanianie. – Z opisu nowego zarzutu wynika, że sąd ustalił, że u Piesiewicza nie było narkotyków. Ale sąd przyjął, że polityk myślał, że częstuje zaproszone przez siebie kobiety właśnie kokainą – mówi prawnik.

Jakie więc popełnił przestępstwo? – W skrócie. Chciał zrobić źle, ale mu się nie udało, bo nie było przedmiotu przestępstwa. To tak, jakby ktoś chciał kupić od dilera narkotyki, a ten sprzedałby mu mąkę. Klient myślałby, że kupił narkotyki. Dlatego sąd zakwalifikował to jako nieudolne usiłowanie posiadania. Inny przykład: starszy pan myśli, że kogoś otruje cyjankiem, a podaje mu aspirynę. To będzie usiłowanie zabójstwa – mówi prawnik.

Prof. Zbigniew Ćwiąkalski, były minister sprawiedliwości w rządzie PO: – Nieudolne usiłowanie popełnienia czynu zabronionego jest wtedy, gdy przedmiot lub środek do popełnienia przestępstwa do tego się nie nadaje. Na przykład ktoś strzela do człowieka, ale strzela do trupa. Albo strzela do człowieka, myśląc, że ma ostre naboje, a strzela ślepakami.

Sąd w opisie czynu napisał, że Piesiewicz winny jest występku z artykułu 13 prf 2 kodeksu karnego – nieświadome usiłowanie popełnienia czynu zabronionego – i naruszenia artykułów ustawy o przeciwdziałaniu narkomanii, które zabraniają udzielania i posiadania narkotyków.

Czy zatem sąd skazał Piesiewicza za zabawę w narkotyki? Polityk mówił w śledztwie, że udawali wciąganie ścieżek białego proszku usypanego z pokruszonej tabletki na trawienie. Czy też za to, że miał w domu jakiś proszek, o którym myślał, że to kokaina, a był to dozwolony specyfik? A może sąd nie potrafi się wyplątać ze sprawy, w której to Piesiewicz jest ofiarą i przez nią został zniszczony jako osoba zaufania publicznego i znalazł właśnie takie wyjście?

Prof. Ćwiąkalski przyznaje, że nie do końca rozumie konstrukcję przyjętą przez sąd w sprawie Piesiewicza. – Czyli on myślał, że ma narkotyki, ale to nie były narkotyki. Pierwszy raz spotykam się z taką konstrukcją w takiej sprawie. Albo coś da się udowodnić, albo nie i wtedy wszystkie wątpliwości orzeka się na korzyść oskarżonego. Tymczasem nadal pozostajemy w sferze nieweryfikowalnych gdybań. To próba salomonowego rozstrzygnięcia, niby sąd nie zaszkodzi oskarżonemu, skazując go na grzywnę, a jednocześnie sąd nie narazi się opinii publicznej, która widziała filmiki z Piesiewiczem – mówi Ćwiąkalski.

Ponowny proces Piesiewicza, w którym we wtorek zapadł wyrok, to skutek wyroku odwoławczego z 2014 r. W pierwszym procesie Piesiewicz został oczyszczony ze wszystkich zarzutów, ale sąd odwoławczy tylko co do czterech zarzutów podtrzymał uniewinnienie, a w trzech kolejnych nakazał ponowny proces. Piesiewicz został oczyszczony z zarzutów namawiania do zażywania narkotyków Joanny D. w czerwcu i lipcu 2008 r. Piesiewicz poznał ją na ulicy, pod warszawskim hotelem Marriott. W tym wątku oskarżenie prokuratury opierało się tylko na słowach kobiety.

Sąd odwoławczy nakazał jednak powtórzyć proces co do trzech zarzutów związanych ze spotkaniem we wrześniu 2008 r. Senator zaprosił wtedy do domu Joannę D., która przyjechała z koleżanką, striptizerką. Był alkohol. Kobiety nagrały wtedy filmik (koronny dowód prokuratury na kokainę). Opublikował go potem tabloid „Super Express”, co przekreśliło polityczną karierę Piesiewicza. Na filmie widać, że Piesiewicz jest przebrany w sukienkę i czymś odurzony. Na stole usypano „ścieżkę” z białego proszku. Na niewyraźnych zdjęciach widać, że Piesiewicz się nad nią pochyla. Nie wiadomo, czy robi to sam, czy jest popychany przez kobietę.

Zdaniem prokuratury biały proszek to kokaina – tak zeznały kobiety. Senator zaprzeczył, że zażywał narkotyki. Zapamiętał, że wypił dwie butelki wina. Potem kobiety ubrały go w ubrania, które przywiozły. Poddał się „odgrywanym scenom, zaimprowizowanemu spektaklowi”.

Zeznał w prokuraturze: – Jedna z nich powiedziała, że przy zabawie powinny być narkotyki. Wziąłem pastylkę Azantacu, środka na trawienie, rozkruszyłem nożem w kuchni i było udawanie zażywania.

Sąd odwoławczy w 2014 r., uchylając wyrok w zakresie zarzutów za to spotkanie, nakazał jeszcze raz ocenić sądowi rejonowemu, czym mógł być biały proszek. Mieli to ocenić biegli, oglądając filmik.

Piesiewicz nie wiedział, że cała sprawa była z góry zaplanowaną intrygą. Joanna D. znajomością z nim pochwaliła się znajomym. Jednym z nich był Zbigniew S. ps. „Niemiec”, karany wcześniej za rozbój i gwałt. Ustalili, że nagrają Piesiewicza, bo kobieta twierdziła, że na wcześniejszych spotkaniach częstował ją kokainą. Filmik miał pomóc wyciągnąć od polityka pieniądze. Za kolejne przekazywane mu kopie z nagraniem zapłacił w sumie kilkaset tysięcy złotych, wpadł w długi.

Prokuratura o sprawie szantażu dowiedziała się przypadkiem, przy okazji innej sprawy. Ale śledztwo przeciwko szantażystom umorzyła. Nie stwierdziła znamion czyny zabronionego, może dlatego, że ścigania nie chciał Piesiewicz. Ale z materiału zebranego w tej sprawie wyjęła nagranie ze ścieżką białego proszku i zrobiła politykowi sprawę o narkotyki. Akt oskarżenia opierał się na filmiku i zeznaniach szantażystów, którzy zmieniali wersje. Sąd w pierwszym procesie nie uwierzył im. Joannę D. uznał za manipulatorkę, a całą sytuację – również z białym proszkiem – za wyreżyserowaną, tylko po to, by nagrać Piesiewicza, jak wciąga proszek.

Gdy trwało śledztwo, szantażyści ponownie wrócili do senatora po pieniądze. Było to rok po pierwszym szantażu. Senator pieniędzy już nie miał, był w głębokiej depresji. Dopiero wtedy za namową znajomej prawniczki powiadomił prokuraturę. Za drugi szantaż na półtora roku więzienia został skazany „Niemiec” i Joanna D.

Wyrok nie jest prawomocny.

Zobacz także

byly

wyborcza.pl

Fakty i mity z debaty Clinton – Trump. Kto gdzie kłamał i jakie miał cięte riposty

Michał Wachnicki, 27.09.2016

Debata prezydencka Clinton - Trump

Debata prezydencka Clinton – Trump (Joe Raedle / AP / AP)

Pierwsza debata telewizyjna kandydatów na prezydenta USA: Hillary Clinton i Donalda Trumpa była pojedynkiem na słowa i argumenty. Część z nich to kłamstwa, inne to półprawdy. Przedstawiamy wybór najciekawszych cytatów z obu kandydatów oraz ocenę ich prawdomówności.

Zaczynamy od Donalda Trumpa:

Clinton Całkowicie popiera stworzenie otwartych granic [dla imigrantów]

Mit. W 2013 roku Clinton poparła ustawę, która przeznacza miliardy dolarów na uszczelnianie i ochronę amerykańskich granic. Jednocześnie jest przeciw deportacji nieudokumentowanych imigrantów i popiera stworzenie ścieżki legalizacji ich pobytu w USA.

Clinton chce pozbyć się drugiej poprawki [gwarantującej prawo do broni każdemu obywatelowi].

Mit. Clinton nigdy nic takiego nie powiedziała. Stwierdziła natomiast w jednym z wywiadów, że „wierzy, że możemy znaleźć wspólny grunt na bazie zdrowego rozsądku ws. kontroli broni, w zgodzie z drugą poprawką”.

Afroamerykanie i Latynosi żyją w piekle. W Chicago mieliśmy tysiące strzelanin. Od pierwszego stycznia mieliśmy tysiąc strzelanin.

Fakt. Od początku 2016 roku w Chicago – mieście, z którego kandydował na prezydenta Barack Obama – strzelano przynajmniej 2949 razy.

Ojciec dał mi niewielką pożyczkę w 1975 roku.

Mit (chyba, że by inaczej definiować niewielką pożyczkę). Trump pochodzi z bogatej rodziny, a w latach 70. jego ojciec dał mu pożyczkę w wysokości 1 mln dol (ok. 4 mln dzisiaj) na rozkręcenie biznesu.

Doradcy Clinton wymyślili historię o tym, że Barack Obama nie urodził się w USA

Mit. Dla Trumpa konspiracyjna teoria, że Barack Obama nie urodził się w USA (a więc nie miał prawa zostać prezydentem) to stały bon mot od 2011 r. Wtedy przez dwa miesiące forsował on tę teorię, a potem wycofywał się rakiem. Podobnie było podczas debaty prezydenckiej z Hillary Clinton, gdy próbował zrzucić na nią odpowiedzialność za ten pomysł. Według niego teoria „urodzeniowa” została wymyślona podczas kampanii Demokratów w 2008 r., gdy Clinton walczyła z Obamą o nominację swej partii.

Byłem całkowicie przeciwko wojnie w Iraku

Półprawda. Jedyną opinią Trumpa o wojnie w Iraku są słowa z 11 września 2002 roku, gdy pytany w audycji radiowej, czy popiera wojnę z Irakiem, odpowiedział wahając się. „Tak, tak mi się wydaje”. Nie wiadomo jakie zdanie miał w marcu 2003 roku, gdy USA dokonały inwazji na Irak.

Więcej dowiecie się o Donaldzie Trumpie czytając [sprawozdania] Federalnej Komisji Wyborczej, niż z zeznań podatkowych.

Mit. Do tej pory każdy z kandydatów na prezydenta przedstawiał swoje zeznania podatkowe. Trump nie chce tego zrobić, co jak punktowała Clinton może oznaczać, że „albo nie jest taki bogaty jak mówi, albo nie jest tak szczodry jak mówi, albo ma coś do ukrycia”. Trump nie umiał się obronić. Jedynie zeznanie podatkowe, a nie sprawozdania Komisji Wyborczej ujawniają ile podatków kandydat zapłacił i ile pieniędzy przeznaczył na cele charytatywne.

Nie powiedziałem – nie powiedziałem – nie powiedziałem tego, że zmiany klimatyczne to żart wymyślony przez Chińczyków

Mit. Dokładnie w 2012 roku Trump zatweetował, że „koncept globalnego ocieplenia został stworzony przez i dla Chińczyków, by uczynić amerykańską gospodarkę niekonkurencyjną”.

Clinton i Obama stworzyli próżnię [w Iraku], którą zajęło Państwo Islamskie.

Mit. Pierwsze komórki PI powstały w Iraku, który został zaatakowany podczas administracji George’a Busha. W czasie administracji Obamy USA zdecydowały się nie interweniować w Syrii, wspiera jednak działania przeciwko PI.

Jak na tym tle wypada Clinton? Zdecydowanie rzadziej mijała się z prawdą

Trump rozpoczął swoją karierę od oskarżenia przez Departament Sprawiedliwości za dyskryminację na tle rasowym, ponieważ nie chciał wynajmować swoich mieszkań Afro-amerykanom.

Fakt. Rzeczywiście sąd uznał, że Trump – wtedy jeszcze jako 27 latek – wraz ze swoim ojcem utrudniali czarnoskórym wynajmowanie mieszkań. Trump bronił się, że był wtedy jeszcze młody, a wyrok nie pociągał za sobą ani przyznania się do winy, ani kar finansowych.

Według niezależnych ekspertów plan finansowy Trumpa [zmniejszenie opodatkowania wielkich firm z 35 proc. do 15 proc.] zwiększyłoby zadłużenie USA do 5 bilionów dolarów i mogłoby zagrozić pozycji klasy średniej wobec najbogatszych Amerykanów.

Fakt.Rożne niezależne agencje potwierdzają ten scenariusz.

Te zeznania podatkowe Trumpa, które przedstawił pokazują, że nie płacił podatku federalnego.

Mit (prawie). Trump przedstawił zeznania podatkowe za pięć lat (od 1973-79 r.). W ciągu tego czasu płacił podatek dochodowy przez trzy lata, a przed dwa nie. Pewnie nie odbiło by się to jednak większym echem, gdyby Trump nie odpowiedział na ten zarzut słowami: „I czyni mnie to sprytnym”. Reszta zeznań Trumpa wciąż pozostaje ukryta.

Trump publicznie zaprosił Putina, by hakował e-maile Amerykanów.

Półprawda. To obrona przez atak Hillary Clinton. Chodzi o tzw. aferę mailową. Hillary Clinton podczas pełnienia przez nią funkcji Sekretarza Stanu (2009 – 2013) pod pretekstem prywatności usunęła z serwera rządowego 30 tysięcy wiadomości. Posługiwała się również nielegalnie prywatnym serwerem, kopiując i przenosząc tam ściśle tajne informacje rządowe. Atakuje ją za to Trump, który w lipcu stwierdził: „Rosjanie, jeśli tego słuchacie, mam nadzieję, że znajdziecie 30 tys. brakujących e-maili. Zostaniecie szybko docenieni przez nasze media”. Jak jednak bronił się później była to wypowiedź „sarkastyczna”, co wydaje się prawdą. Clinton przeprosiła za usunięcie maili w czasie debaty i powiedziała, że był to błąd.

Strzelaniny to główny powód śmierci młodych Afroamerykanów. Broń zabija więcej osób, niż wszystkie dziewięć kolejnych przyczyn.

Fakt. Tylko w 2014 r. od broni zginęło 2,4 tys. czarnoskórych mężczyzn w wieku 15-24 lata. Na kolejnych miejscach są wypadki (1,1 tys.), samobójstwa (450) i choroby serca (170).

Trump cieszył się z kryzysu mieszkaniowego. W 2006 roku powiedział: Wspaniale, mam nadzieję, że rynek [mieszkaniowy] się zawali, wtedy kupię domy i zarobię pieniądze.

Fakt. Dokładnie Trump użył określenia „wspaniała okazja”. Miał zmienić zdanie po upadku domu inwestycyjnego Lehman Brothers.

A teraz najciekawsze cytaty obu kandydatów:

Hillary Clinton

Donald miał w życiu dużo szczęścia. Naprawdę wierzy, że im bardziej będziemy pomagać bogatym, tym lepiej będzie nam wszystkim.

Może nie ma tyle pieniędzy ile mówi, że ma? Może nie jest tak szczodry jak mówi? A może przed nami coś ukrywa.

Wiem, że żyjesz w swojej własnej rzeczywistości.

To jest człowiek, który nazywał kobiety świniami, grubasami, psami. Mówił, że ciąża jest niewygodna dla pracodawców.

Widzę, że przed końcem wieczoru zostanę obwiniona o wszystko.

Krytykujesz mnie, że przygotowywałam się do tej debaty. Tak, robiłam to. Wiesz do czego jeszcze się przygotowałam? Przygotowałam się także do bycia prezydentem.

Donald Trump

Hillary ma doświadczenie. Złe doświadczenie.

Potrzebne nam prawo i porządek. Afroamerykanie żyją w piekle.

Najlepszym propagandzistą w jej sztabie są mainstreamowe media.

Walczysz z ISIS [Państwem Islamskim] całe swoje dorosłe życie.

Myślę, że moim największym atutem jest temperament. Mam temperament zwycięzcy.

Zobacz także

fakty

wyborcza.pl

Opozycja domaga się dymisji Macierewicza. „Tworzy prywatną armię”

Opozycja twierdzi, że Antoni Macierewicz tworzy swoją przyboczną, prywatną armię kosztem rozwijania prawdziwej obronności Polski. PiS stanowczo sprzeciwia się odwołaniu szefa MON.

Politycy PO są zdania, że premier Beata Szydło powinna zdymisjonować ministra obrony Antoniego Macierewicza, który – ich zdaniem – wprowadza chaos i bałagan do resortu oraz podejmuje niepokojące decyzje np. w kwestii Obrony Terytorialnej. O tym, że Macierewicz tworzy swoją „przyboczną armię” mówili też politycy Nowoczesnej.

– Nie ma powodów do odwołania szefa MON Antoniego Macierewicza – powiedział poseł PiS Michał Dworczyk. Odnosząc się do zarzutów opozycji, Dworczyk podkreślił, że siły Obrony Terytorialnej są w trakcie tworzenia i w sposób naturalny bezpośrednio podlegają szefowi MON.

Prywatna armia Macierewicza

Wiceszefowa Nowoczesnej Katarzyna Lubnauer wypowiedziała się w sprawie koncepcji Wojsk Obrony Terytorialnej Kraju. – Minister Macierewicz tworzy swoją przyboczną, prywatną armię. Tworzy tę armię kosztem rozwijania prawdziwej obronności Polski- powiedziała.

Według posłanki Macierewicz zamierza stworzyć „fragment armii, nad którą będzie miał pełną kontrolę”. Jak podkreśliła tworzenie nowego dowództwa w Wojskach Obrony Terytorialnej będzie miało negatywny wpływ na całą armię i jest bardzo kosztowne.- Wojska Obrony Terytorialnej to spory koszt, a równocześnie brakuje pieniędzy albo ministerstwo nie potrafi wydać pieniędzy na dozbrajanie polskiej armii – zauważyła Lubnauer.- Mamy też wrażenie, jak słuchamy ministra Macierewicza, że ta nowa armia, że te wojska mają być wojskami bardzo ideologicznymi, ma się wrażenie, że kadry do tych wojsk będą wybierane na podłożu ideologicznym- dodała.

Macierewcz zostaje w rządzie

Michał Dworczyk zPiS odparł zarzuty, dotyczące szefa MON i Obrony Terytorialnej. Powiedział, że nie ma powodów do odwołania Macierewicza. -Różnego rodzaju spekulacje, które pojawiają się wśród polityków opozycji mają swoje źródło albo w ich niedoinformowaniu, niekompetencji, albo złej woli- stwierdził.

– Te siły zbrojne są w trakcie tworzenia i w sposób naturalny są bezpośrednio podporządkowane konstytucyjnemu ministrowi. Stąd bezpośredni nadzór ministra. Jeśli chodzi o docelowe dowodzenie tymi wojskami, jestem przekonany, że po nowelizacji ustawy – będą jak wszystkie inne rodzaje sił zbrojnych – w ramach dowództwa wojskowego – powiedział Dworczyk.

Wojska Obrony Terytorialnej potrzebne

Członek zarządu Nowoczesnej Paweł Rabiej ocenił, że stworzenie Wojsk Obrony Terytorialnej w Polsce jest potrzebne. „Dobrze by było, żebyśmy w Polsce mieli większą świadomość zagrożeń i większe umiejętności dotyczące chociażby radzenia sobie w sytuacjach kataklizmów czy zagrożeń” – mówił.

Jednocześnie – jak podkreślił – idea obrony terytorialnej autorstwa PiS uległa „bardzo dalekiemu wypaczeniu”. Rabiej dodał, że wojska te „nie mogą zamienić się w prywatną armię Antoniego Macierewicza”: powinny być podporządkowane dowództwu wojskowemu, a nie ministrowi. Ponadto, jak zaznaczył, Nowoczesną niepokoi możliwa ideologizacja tych wojsk, kwestia braku informacji o dostępie do broni członków Wojsk Obrony Terytorialnej oraz kwestia kosztów, które – według niego – będą spore.

Obrona Terytorialna Kraju według PiS

MON chce, by Obrona Terytorialna Kraju stała się piątym rodzajem sił zbrojnych obok sił lądowych, morskich, powietrznych i specjalnych. W skład wojsk Obrony Terytorialnej mają wejść rezerwiści i ochotnicy z organizacji proobronnych. Obrona Terytorialna docelowo ma liczyć ok. 35 tys. żołnierzy. W ciągu kilku lat MON zamierza utworzyć 17 brygad.(po jednej w każdym województwie i dwie na Mazowszu).

Szef MON wyznaczył płk. Wiesława Kukułę na stanowisko dowódcy Dowództwa Wojsk Obrony Terytorialnej. „Rzeczpospolita” napisała we wtorek, że minister obrony zdecydował, iż Dowództwo Wojsk Obrony Terytorialnej jest jednostką organizacyjną podporządkowaną bezpośrednio jemu.

źródło: PAP

KJ

opozycja

salon24.pl

Alarmowy zjazd historyków

Adam Leszczyński, 27.09.2016

Główna brama Uniwersytetu Warszawskiego

Główna brama Uniwersytetu Warszawskiego (Fot. Albert Zawada / AG)

Historycy z Uniwersytetu Warszawskiego zwołują 5 listopada Nadzwyczajny Zjazd Badaczy Dziejów Najnowszych. Chcą dyskutować o upolitycznianiu historii przez rządzących.

Zjazd już wzbudza protesty wśród historyków sprzyjających PiS.

„Z dużym niepokojem obserwujemy zmiany zachodzące w obszarze naszych zainteresowań naukowych. Historia najnowsza podlega postępującej ideologizacji, mitologizacji, instrumentalizacji i wręcz banalizacji” – piszą organizatorzy w liście-zaproszeniu rozsyłanym do badaczy dziejów najnowszych.

– Chodzi przede wszystkim o wyrażenie solidarności z kierownictwem Muzeum Historii II Wojny Światowej oraz historykami zwalnianymi przez nowe władze z IPN – tłumaczy dr hab. Marcin Zaremba, historyk z UW, autor wielokrotnie nagradzanej książki „Wielka Trwoga”, o społecznej historii polskiego powojnia, czyli lat 1945-47.

Zaproszenie podpisali badacze z wielkim autorytetem w środowisku – profesorowie Andrzej Paczkowski, Ewa Domańska, a także Karol Modzelewski i Henryk Samsonowicz (obaj są mediewistami, ale także świadkami historii i wybitnymi uczonymi; prof. Samsonowicz był m.in. rektorem UW, prof. Modzelewski – wiceprezesem PAN).

Organizatorzy zjazdu zapowiadają wystąpienia znanych profesorów historii – Andrzeja Friszkego, specjalisty od historii opozycji w PRL, Marcina Kuli, socjologa i badacza życia społecznego w PRL, Jana Pomorskiego, metodologa historii, czy Pawła Machcewicza, historyka PRL i twórcy Muzeum II Wojny Światowej w Gdańsku, którego od kilku miesięcy władze próbują odwołać ze stanowiska.

„Politycy stają się decydentami w kwestiach warsztatu naukowego i przenoszą do świata nauki typowe dla siebie metody działania. Znamy tego typu eksperymenty sprzed kilkudziesięciu lat. Zawsze kończyły się one fatalnie dla rzetelnej wiedzy i uczciwych naukowców” – piszą organizatorzy. Chcą, żeby w zjeździe wzięło udział jak najwięcej historyków z całej Polski. Ostateczna formuła zjazdu jest ustalana.

Zaproszenia dostali także naukowcy o poglądach bliskich PiS – profesorowie Andrzej Nowak z UJ oraz Jan Żaryn, senator PiS. Obaj już skrytykowali zjazd na portalu wPolityce.pl, bo nie mają wątpliwości, że jego wymowa jest głęboko antyrządowa.

„List nie pozostawia w każdym razie najmniejszej wątpliwości, że idzie o polityczno-propagandowy wydźwięk, o wiec, nie o naukę. » Grupa kolesi «nie chce wypaść jak » grupa kolesi «, tylko raczej jak związek zawodowy Katonów? I używa do tego celu historii? Tak to paskudnie wygląda, że wierzyć się nie chce” – napisał tam Nowak.

Żaryn zarzuca organizatorom „nietolerancję” oraz brak szacunku dla różnorodności. – Rodzi się podejrzenie, że ta grupa historyków nie chce przyjąć do wiadomości, że także istnieje różnorodność, czyli inność – mówił portalowi wPolityce.pl. – Część z tych ludzi widziała siebie zawsze jako bezalternatywną elitę, a nagle się okazało, że ta elita jest szersza i bardziej różnorodna.

Zobacz także

historycy

wyborcza.pl

Gronkiewicz-Waltz prosi Błaszczaka o pomoc w walce z przestępstwami. A ten odpowiada: Przecież to szkalowanie Polski

Paweł Kośmiński, 27.09.2016

Gronkiewicz-Waltz prosi Błaszczaka o pomoc w walce z przestępstwami

Gronkiewicz-Waltz prosi Błaszczaka o pomoc w walce z przestępstwami (ADAM STĘPIEŃ, OLAF NOWICKI)

„Niewykrycie sprawców, bagatelizowanie tego typu przestępstw, mówienie o ‚marginesie działań’ jest przyzwoleniem na dalszą eskalację tego typu zachowań” – pisze do Mariusza Błaszczaka Hanna Gronkiewicz-Waltz. I zwraca się z „ogromną prośbą” o wspólną walkę z przestępstwami z nienawiści. – Tu chodzi o szkalowanie Polski – odpowiada szef MSWiA.

„W ostatnim czasie nasiliły się ataki na obywateli i gości Warszawy związane z ich kolorem skóry czy używanym językiem” – zwróciła uwagę w liście skierowanym do szefa MSWiA prezydent stolicy. W piśmie podaje kilka takich przykładów. Przypomnijmy, na początku września profesor Uniwersytetu Warszawskiego został pobity w tramwaju, bo rozmawiał po niemiecku ze swoim przyjacielem zza Odry. Nikt nie zareagował, zaś motorniczy to ofiarom kazał opuścić pojazd.

Zaledwie dwa dni później w metrze mężczyzna groził dwóm Azjatkom. – Że mają wypier…ć z Polski, że Polska jest dla Polaków i że one na pewno są tutaj nielegalnie – relacjonowała zdarzenie jedna z osób.

Pobity profesor, atakowane Azjatki. Liczba przestępstw z nienawiści rośnie

Inne przypadki? W samochodzie mieszkanki Warszawy wybito szybę, a na masce auta wyryto napis „Allah Akbar”. Obywatel Kataru został uderzony pięścią w twarz, zaś jego towarzyszce kazano zdjąć nakrycie głowy. Przytoczone przez Gronkiewicz-Waltz przypadki to wierzchołek góry lodowej – ataki zarówno na osoby o innym kolorze skóry czy orientacji seksualnej, jak i siedziby organizacji strzegących praw człowieka zdarzają się w całym kraju.

W kwietniu Dariusz Romańczuk z Prokuratury Krajowej przedstawił w Sejmie raport na temat przestępstw z nienawiści, z którego jasno wynika, że ich liczba rośnie. Podczas gdy w 2013 r. prokuratura odnotowała ich 835, to w 2014 r. już 1365, a rok później – 1548.

A przecież w polskim kodeksie karnym mowa jedynie o „nawoływaniu do nienawiści na tle różnic narodowościowych, etnicznych, rasowych, wyznaniowych albo ze względu na bezwyznaniowość”. Polska wzbrania się jak może przed rozszerzeniem tego katalogu przestępstw o kolejne – ze względu na: płeć, orientację seksualną, tożsamość płciową czy niepełnosprawność.

– Jest szereg innych grup. Może warto rozszerzyć metodologię o to, jak zachowują się Polacy ze względu na pewne preferencje, np. kolor skarpetek. Jak zachowują się smakosze różnych zup – drwił podczas prezentacji raportu prokuratury poseł PiS i wiceszef sejmowej komisji mniejszości narodowych i etnicznych Szymon Giżyński.

Gronkiewicz-Waltz zwraca się z „ogromną prośbą”. Błaszczak: Psucie opinii

„To nie jest margines. Pobłażliwość i lekceważenie tego problemu powoduje, że słowa przeradzają się w czyny. Niestety, w tych złych zamiarach” – pisze do Błaszczaka Gronkiewicz-Waltz. I dodaje: „Niewykrycie sprawców, bagatelizowanie tego typu przestępstw, mówienie o ‘marginesie działań’ jest przyzwoleniem na dalszą eskalację tego typu zachowań”.

Dlatego prezydent stolicy zwraca się do szefa MSWiA „z ogromną prośbą o zwrócenie dodatkowej uwagi na bezpieczeństwo na ulicach Warszawy”. Przypomina, że „stolica od lat wspiera Stołeczną Komendę Policji, przekazując miliony złotych na dodatkowe patrole funkcjonariuszy oraz na sprzęt niezbędny do patrolowania ulic”, w związku z czym warszawiacy mają prawo oczekiwać „stanowczych działań co do zaistniałych sytuacji”.

Gronkiewicz-Waltz „liczy na zrozumienie i chęć pomocy”, a zarazem deklaruje „gotowość do współpracy”.

Co na to Błaszczak? We wtorek w TVP „pokazał bardzo prosty, bardzo czytelny mechanizm”. – To jest dla mnie kolejny przykład tego, że totalna opozycja, którą jest PO, używa ulicy i zagranicy w walce z rządem PiS – stwierdził. – Tu chodzi o szkalowanie Polski na temat rzekomych zagrożeń z tego tytułu. Dlatego że to są incydenty. To jest margines marginesów.

– To jest psucie opinii Polski za granicą. Polska jest krajem bezpiecznym, w Polsce nie ma tego problemu, czego dowodem – Światowe Dni Młodzieży – upierał się.

Błaszczaka oraz Dudy interwencja na Wyspach. I prosta odpowiedź Kościoła

Zupełnie inaczej Błaszczak zachowywał się, gdy media nagłośniły dwa przypadki ataków Polaków na Wyspach, które nasiliły się po czerwcowym referendum w sprawie Brexitu. W wyniku jednego z nich – w Harlow – polski obywatel zmarł. W związku z tym na początku września Błaszczak wraz z szefem MSZ Witoldem Waszczykowskim udał się nawet do Londynu z „pilną wizytą”.

Jak tłumaczyli ministrowie, od swoich odpowiedników oczekują „informacji, deklaracji, że dołożą starań, aby znaleźć sprawców”, oraz „zapewnień, że obywatele polscy są traktowani tak samo pod względem bezpieczeństwa jak wszyscy inni mieszkańcy Wielkiej Brytanii”.

W związku z tymi incydentami Andrzej Duda wysłał z kolei do zwierzchników Kościołów anglikańskiego i rzymskokatolickiego specjalny list, w którym zaapelował o podjęcie wysiłków „na rzecz złagodzenia negatywnych skutków nietolerancji i ksenofobii dotykających mniejszości narodowych, w tym społeczności polskiej”.

Arcybiskupi Canterbury i Westminster – Justin Welby i Vincent Nichols –odpowiedzieli mu przed kilkoma dniami. „Każdy przywódca w Europie – tak polityczny, jak religijny – ma moralny obowiązek, by potępiać rasizm i ksenofobię. Z tej racji będziemy przeciwstawiać się językowi nienawiści i przestępstwom podyktowanym niechęcią czy wrogością wobec członków jakiejkolwiek wspólnoty, która dołączyła do naszego tygla w poszukiwaniu stabilności i dobrobytu” – napisali polskiemu prezydentowi brytyjscy hierarchowie kościelni.

Podczas sobotniego marszu KOD Ludwika Wujec – żona Henryka Wujca, która działała w KOR od początku jego istnienia – wprost zarzuciła obecnej władzy, że choć „sama nie bije, ale z wyrozumiałością patrzy, gdy biją ludzi członkowie hołubionych przez władzę organizacji”.

Zobacz także

prezydent

wyborcza.pl

 

 

ctwthmrw8aayzvz

 

ctrppdbxeaatd__

 

ctvwdlxwcaadx70

Martyna Wojciechowska: Nie sądziłam, że takie rzeczy będą działy się w moim kraju

as, 27.09.2016

Martyna Wojciechowska

Martyna Wojciechowska (KAPIF)

Podróżniczka i dziennikarka przyłączyła się do „czarnego protestu”. A przy tym celnie, jak to ona, skomentowała ostatnie wydarzenia.

Jeśli ktoś miał wątpliwości, czy Martyna Wojciechowska popiera „czarny protest”, to już wszystko jasne. Dziennikarka krótko, ale konkretnie odniosła się do dyskusji w sprawie projektu całkowitego zakazu aborcji w Polsce.

„Podczas moich podróży na krańce świata odwiedziłam wiele miejsc, gdzie kobiety pozbawione są praw, gdzie te prawa, które wydają się nam być czymś zupełnie podstawowym – łamane są w sposób brutalny i nieakceptowalny. Nie sądziłam jednak, że takie rzeczy będą działy się w moim kraju” – napisała na Facebooku.

Wojciechowska opatrzyła wpis zdjęciem zrobionym dokładnie rok temu w Kolumbii. Wspomina, że było to przed więzieniem dla kobiet. „Nagle nabrało dla mnie zupełnie nowego znaczenia. Koszulka, którą mam na sobie też” – podkreśliła dziennikarka.

 martyna

martyna-wojciechowska

gazeta.pl

Maciej Lasek

Minęły 3 lata, a tekst ciągle aktualny

http://www.gazetaprawna.pl/artykuly/735585,lasek-film-ria-novosti-o-katastrofie-w-smolensku-to-kreskowka.html

Kto się boi biskupa Rysia

Katarzyna Wiśniewska, 27.09.2016

Bp Grzegorz Ryś (z przodu) i kard. Stanisław Dziwisz podczas pogrzebu kard. Macharskiego, Kraków, 3 sierpnia 2016 r.

Bp Grzegorz Ryś (z przodu) i kard. Stanisław Dziwisz podczas pogrzebu kard. Macharskiego, Kraków, 3 sierpnia 2016 r. (JAKUB PORZYCKI)

Wybór nowego metropolity krakowskiego zmieni układ sił w polskim Episkopacie na najbliższe lata. Dlatego biskupi chcą mieć na to wpływ.

Biskupa wybiera papież, ale terno (trzech kandydatów) wskazuje nuncjusz po konsultacjach z krajowym Episkopatem. Jak się dowiedzieliśmy, te konsultacje już trwają.

W polskim Kościele toczą się burzliwe rozmowy o tym, kto ma zastąpić odchodzącego na emeryturę kard. Stanisława Dziwisza. – Atmosfera nieco przypomina tę sprzed wyborów przewodniczącego Episkopatu – mówi nasz rozmówca.

Emocje wywołują nazwiska kandydatów, które krążą w mediach i kościelnych kuluarach, zwłaszcza krakowskiego biskupa pomocniczego Grzegorza Rysia. To duchowny niezwykle ceniony przez katolickich intelektualistów, publicysta „Tygodnika Powszechnego”.

– Z bp. Rysiem część biskupów i księży wiąże ogromne nadzieje, widzi w nim duchowego następcę śp. abp. Józefa Życińskiego, którego do tej pory nikt symbolicznie nie zastąpił – mówi jeden z biskupów.

Ale biskupi zachowawczy, czyli znacząca część Episkopatu, wcale nie życzą sobie bp. Rysia na tym stanowisku. – Uważają, że jest zbyt wyrazisty, np. w sprzyjaniu uchodźcom, wszelkim mniejszościom czy ateistom. A zbyt mało stanowczy np. w krytyce aborcji czy in vitro – mówi jeden z hierarchów.

Niedawno bp Ryś przewodniczył w Krakowie nabożeństwu w intencji uchodźców. To precedensowa inicjatywa m.in. Klubów „Tygodnika Powszechnego”. Z kolei 11 września wziął udział w Marszu Pamięci i Życia, który był demonstracją sprzeciwu wobec antysemityzmu.

Przede wszystkim jednak to bp Ryś był autorem bardzo mocnych rozważań drogi krzyżowej odprawionej podczas Światowych Dni Młodzieży na Błoniach. „Odmawiamy gościny ludziom, którzy szukając lepszego życia, a czasami po prostu ratując życie, pukają do drzwi naszych krajów, kościołów i domów. Są nam obcy, widzimy w nich wrogów, boimy się ich religii. I ich biedy! Zamiast gościny znajdują śmierć: u wybrzeży Lampedusy, Grecji, w obozach dla uchodźców” – mówił.

W 2013 r. spekulowano, że bp Ryś mógłby objąć mniejszą diecezję, np. bielsko-żywiecką, w której był wakat po bp. Tadeuszu Rakoczym, ale objął ją bp Roman Pindel. – To sprawia wrażenie, jakby Watykan przytrzymał bp. Rysia na ważniejszą diecezję, właśnie taką jak Kraków – mówi jeden z biskupów.

Biskupi konserwatywni próbują przekonać tych, którym bliżej do „Tygodnika Powszechnego” (takich jak kard. Kazimierz Nycz), że lepszy byłby hierarcha bardziej neutralny i zachowawczy. Czyli trochę taki jak kard. Dziwisz.

Krakowski metropolita początkowo dostał łatkę biskupa Kościoła łagiewnickiego (w opozycji do toruńskiego, którym włada o. Rydzyk), lecz w ostatnich latach bardziej kojarzono go z PiS (np. przez pozdrawianie prezydenta Dudy podczas procesji). We wrześniu 2015 r. wykonał pewną woltę, wywołując krytykę środowisk ultrakatolickich. Spotkał się z premier Ewą Kopacz w sprawie organizacji Światowych Dni Młodzieży. Jak mówiły źródła kościelne, spotkanie było czymś więcej niż tylko rozmową o logistyce.

Otwarci duchowni mają mu jednak za złe, że nie rozprawił się ostrzej z ks. Oko – ultrakatolickim homofobem, który bryluje w mediach i na katolickiej uczelni Uniwersytecie Papieskim JP II w Krakowie.

Większość biskupów – w tym także prezydium, na czele z abp. Stanisławem Gądeckim – wolałaby, by archidiecezję krakowską objął kard. Stanisław Ryłko, przewodniczący Papieskiej Rady ds. Świeckich. – To człowiek Watykanu, spoza polskich układów. Hierarchowie konserwatywni uważają go za „bezpiecznego”, kogoś, kto stylem duszpasterstwa może przypominać abp. Gądeckiego – mówi jeden z naszych rozmówców.

Spośród innych kandydatów z „giełdy” najpoważniejszym jest bp polowy Józef Guzdek. – Ma bardzo duże szanse. I nie jest zbyt przywiązany do obecnego fotela – mówi nasz rozmówca. Bp Guzdek był biskupem pomocniczym krakowskim w latach 2004-10, co zwiększa jego szanse.

Prezydium Episkopatu przyjęłoby nominację bp. Guzdka z ulgą. – Co prawda to nie Ryłko, ale też na szczęście nie Ryś – śmieje się jeden z biskupów.

Wybór krakowskiego metropolity to test dla nowego nuncjusza apostolskiego abp. Salvatore Pennacchia. Nominacje jego poprzednika, abp. Celestina Migliore, wskazywały na jego związki i sympatie z Kościołem dialogu: to za jego urzędowania Józef Guzdek został biskupem polowym, a ks. Ryś dostał nominację biskupią.

Zobacz także

kto

wyborcza.pl

WTOREK, 27 WRZEŚNIA 2016

Błaszczak o rekonstrukcji: Kaczyński powiedział, że nic nam się nie należy. Pokora i praca – to są nasze zadania

10:04
blaszczak1

Błaszczak o rekonstrukcji: Kaczyński powiedział, że nic nam się nie należy. Pokora i praca – to są nasze zadania

Jak mówił w TVP1 Mariusz Błaszczak, pytany o rekonstrukcję rządu:

„Lider PiS, Jarosław Kaczyński, bezpośrednio po wyborach powiedział do nas, że nic nam się nie należy. Nie jesteśmy przypisani do swoich stanowisk, nasza praca podlega ocenie. Nic nam się nie należy i to podtrzymuję. Pokora i praca – to są nasze zadania”

300polityka.pl

Wojtek C. byłby komendantem SS-Sonderkommando?

Niejaki Wojtek C. ogłosił w pisemku pod jakże adekwatnym tytułem „Od rzeczy” swoją tezę na temat Żołnierzy Wyklętych. Ze względów medycznych (mam uczulenie na pieniądze, które finansują ten periodyk) nie mogę przeczytać całego materiału. Ale już sama umieszczona na okładce teza jest tak niezwykle krzywdząca dla Żołnierzy Wyklętych, że czuję się w obowiązku ich bronić. Skoro nikt inny się nie poczuwa…

Trzeba zacząć analizę już od samej osoby autora tych enuncjacji. Otóż autor jest dumny ze swoich inicjałów, z niepolskiego ich brzmienia i rynsztokowych skojarzeń. Już na początku lat dziewięćdziesiątych poprzedniego stulecia obnosił się dumnie ze swoją antypolska postawą, prowadząc w telewizji publicznej program telewizyjny o jakże znamiennym tytule „WC Kwadrans”. Nie muszę chyba prawdziwym Polakom tłumaczyć, jak złe skojarzenia budziła nie tylko nazwa programu, ale i cały anturaż tego „celebryty” chcącego za wszelką cenę uwolnić się od swojej polskości. Nie dość, że z lubością nazywał się „pierwszym kowbojem Rzeczypospolitej” (nie musimy chyba przekonywać nikogo, że kultura kowbojska nie ma polskich korzeni i że w naszej, polskiej tradycji należałoby raczej odwoływać się do tradycji prawdziwie polskiej husarii), to uparcie propagował pojęcie „ciemnogrodu”. W swoim programie zabiegał o powstrzymanie rozwoju naszej Ojczyzny, starał się ją uwstecznić, wykastrować wręcz z tradycyjnie polskich dążeń do nowoczesności i pionierskiej postawy. Przypominanie najważniejszych osiągnięć Polski – jak chociażby rezygnacja z dziedziczenia władzy na rzecz wybieralnych władców, oparcie systemu prawnego o spisaną Konstytucję, powołanie Komisji Edukacji Narodowej czy przyznanie praw wyborczych kobietom – nie jest tutaj konieczne. Nikt z Polaków nie może odrzucić tej odwiecznej tradycji polskiej – tradycyjnego dążenia do nowoczesności, stania w czołówce światowego postępu. Połączenie niepolskiej stylistyki ze zwalczaniem polskiej tradycji już wtedy nasuwało dramatyczne, a jednocześnie jednoznaczne skojarzenia.

W 2008 roku Wojtek C. ogłosił, że zrzeka się polskiego obywatelstwa. Nie trudno zrozumieć, że jego antypolskie od lat nastawienie nie dawało się pogodzić z noszeniem polskiego paszportu na sercu. Decyzja ta potwierdziła, że od dawna nasz „bohater” męczył się ze swoim kulturowym i cywilizacyjnym przywiązaniem do naszej Ojczyzny – Polski. Postanowił zostać obywatelem Ekwadoru. Jednego z niewielu państw w całym świecie, które nie miały nigdy żadnych poważnych związków czy relacji z Polską. W istocie niemal jedyną informacją łączącą Polskę z Ekwadorem jest mecz piłki nożnej Polska-Ekwador, który w 2006 roku polska reprezentacja przegrała 0 do 2. Czy nie ta właśnie przegrana zachęciła Wojtka C. do przyjęcia obywatelstwa tego kraju? Chciał upokorzyć Polaków jeszcze bardziej, jednocześnie obnażył jednak swoje niskie instynkty i totalną antypolskość.

Wojtek C. zaprzeczył wielokrotnie najbardziej polskim wartościom. Rozwiódł się z wybitną polską dziennikarką i podróżniczką. Odwiedzał w programach telewizyjnych Kubę Wojewódzkiego, który umieszczał polską flagę, tak Biało-Czerwoną, w psiej kupie.

Antypolskie wybryki, działania i planowe akcje Wojtka C. są znane od dawna. Ale dzisiaj postanowił on ugodzić w najgorętszą dzisiaj polską emocję i najbardziej patriotyczne uczucie. Żołnierze Wyklęci. Bohaterowie, którzy nigdy nie pogodzili się z sowiecka okupacją Polski zostali przez Wojtka C. zbrukani i wdeptani w rynsztokowe błoto. Zaprzeczył ich demokratycznym marzeniom i bohaterskiej walce o wolność. Postawił ich w jednym szeregu z najgorszymi wrogami Narodu Polskiego. Próbując wykorzystać swoją celebrycką popularność, zbudowaną na zwalczaniu wszystkiego, co polskie, postanowił pozbawić ich godności i prawa do dumy narodowej wynikającej w wielowiekowej polskiej tradycji.

Na szczęście jego umiłowanie niezasłużonej popularności połączone z brakiem zrozumienia polskiej duszy go obnażyły. Być może udałoby mu się oszukać kowbojów z dzikiego zachodu sprzed ponad dwustu lat. Ale współcześni Polacy nie pójdą na lep tak prymitywnej antypolskiej propagandy. Nie pozwolą zbrukać swoich bohaterów. Stańmy wszyscy w obronie tych, którzy swoje życie, swoje marzenia i wszystkie swoje siły oddali naszej Ojczyźnie. Żaden Wojtek A., B. ani C. nie zwiedzie nas i nie oszuka. Nie damy się w ten sposób omamić ani oszukać. Ten samozwańczy „bohater” nie będzie więcej mamił naszej młodzieży i naszych dzieci. Po tej ostatecznej kompromitacji powinien udać się do Tybetu albo swojego Ekwadoru i oddać się medytacji nad swoim dotychczasowym życiem. Może z czasem uda mu się odbyć karę i pokutę, a w jej trakcie zrozumie swoje błędy, porzuci złe nawyki i ideologie, a w efekcie wróci na łono Polskiego Narodu. W końcu Polacy, jako Naród otwarty i życzliwy, są gotowi przyjąć nawróconego grzesznika, jeżeli tylko przyzna się do winy, odbędzie karę, naprawi swoje winy i zobowiąże się, że więcej nie zejdzie na złą drogę.

Czyż trzeba się jeszcze zajmować głęboko antypolską i antyhumanistyczną tezą Wojtka C., wroga Polskiego Narodu? Czy już samo zarysowanie jego sylwetki nie wystarczy, żeby odrzucić jego podłe insynuacje wobec Polskich Bohaterów? Czy musimy znosić jego ataki na Żołnierzy Wyklętych? Czy ten człowiek realizowałby swoje antypolskie ideały jako komendant SS-Sonderkommando?

mateusz-kijowski

naTemat.pl

Kaczyński już dawno zdymisjonowałby Szydło. Jest jeden powód, dla którego tego nie robi

Jarosław Kaczyński nie dymisjonuje Beaty Szydło, bo lubi zarządzać państwem przez telefon.
Jarosław Kaczyński nie dymisjonuje Beaty Szydło, bo lubi zarządzać państwem przez telefon. Fot. Wojciech Olkuśnik / AG

Beata Szydło nie radzi sobie w roli premiera, ma też coraz mniej samodzielności. Ale Jarosław Kaczyński jej nie zdymisjonuje. Dlaczego? Ujawnia Agata Kondzińska z „Gazety Wyborczej”. Bo… Prezes zbyt przyzwyczaił się do rządzenia państwem przez telefon.

Zapowiedziana na ten tydzień rekonstrukcja rządu to ucieczka do przodu. Zresztą nie bez powodu Beata Szydło zastosowała stary trik Donalda Tuska i zapowiedziała ją już w ostatni piątek – media zajęły się personaliami, odpuszczając nieco niewygodny temat nepotyzmu i kolesiostwa w wykonaniu polityków Prawa i Sprawiedliwości.

Ale przebudowa rządu to także sygnał pokazujący, jaka jest pozycja szefowej rządu. Bo pracę straci jej człowiek Paweł Szałamacha, a wzmocniony zostanie jej konkurent Mateusz Morawiecki ‒ opisuje Agata Kondzińska w„Gazecie Wyborczej”. To kolejne osłabienie Beaty Szydło, której pozycja polityczna jest już i tak bardzo słaba – premier jest całkowicie zależna od Jarosława Kaczyńskiego.

Co więc utrzymuje ją na stanowisku? Dziennikarka „GW” wskazuje na dwa powody. Pierwszy to wysokie poparcie, jakim wciąż cieszy się Szydło. Drugi jest chyba znacznie ważniejszy. To „zamiłowanie prezesa PiS do tego, by rządzić państwem przez telefon”. Tak dzisiaj wygląda polska polityka.

źródło: „Gazeta Wyborcza”

prezes

 

premier

 

panstwo

nasTemat.pl

Wybory w USA. Clinton niemal nokautuje Trumpa [ZAWADZKI]

Mariusz Zawadzki, Waszyngton, 27.09.2016
http://www.gazeta.tv/plej/19,75399,20751531,video.html?embed=0&autoplay=1
Pierwsza debata prezydencka w USA została zdecydowanie wygrana przez Hillary Clinton. Kandydatka Demokratów była rzeczowa, spokojna i bezwzględnie punktowała Donalda Trumpa.

Wybory w USA

Wygląda na to, że plotki jakoby Trump w ogóle nie przygotowywał się do debaty, były absolutnie prawdziwe. To co Ameryka zobaczyła w poniedziałek wieczorem – podobno przed telewizorami miało zasiąść w porywach do 100 mln ludzi – było na pograniczu nokautu.

Początkowo debata prezydencka była nawet obiecująca dla Trumpa

Początek był nawet obiecujący dla Trumpa, który w niebieskim krawacie i z poważną miną prezentował się – jak na siebie – niezwykle prezydencko. Tymczasem Clinton wystąpiła w jednym ze swoich charakterystycznych, zapinanych pod szyję wdzianek, których całą stertę – takie można odnieść wrażenie – wykradła z planu jakiegoś filmu science fiction klasy B. Na wczorajszy wieczór wybrała wdzianko w kolorze czerwonym.

Zwracali się do siebie niekompatybilnie – ona mówiła „Donald”, on „sekretarz Clinton” (ostatnia funkcja państwowa jaką pełniła kandydatka Demokratów, to sekretarz stanu). Oczywiście było to przemyślane. Clinton zwracając się do Trumpa po imieniu sugerowała, że należy do elit, które tak krytykuje, zaś Trump mówiąc do niej po nazwisku odcinał się od tych elit.

Pierwsze pytanie moderatora dotyczyło miejsc pracy, które uciekają z Ameryki za granicę. Clinton odpowiadała dość monotonnie, jakby recytowała wyuczone formułki. Tymczasem Trump po ludzku, potocznym, ale efektywnym językiem powtarzał swój dobrze znany komunikat, że wszystko jest winą polityków, którzy dużo gadają, ale nic nie robią, takich właśnie jak Clinton. Dlatego potrzebny jest pragmatyk, taki właśnie jak Trump, który będzie dużo bardziej skuteczny.

Kiedy rozmawiali o NATO, Trump powtórzył swoje dobrze już znane żądania, żeby europejskie kraje paktu (oraz Japonia czy Korea Południowa) płaciły Ameryce za ochronę.

– Mamy 20 bilionów długu, nie możemy sobie pozwolić, żeby za darmo pełnić funkcję światowego policjanta – twierdził kandydat Republikanów.

Z kolei Clinton zwróciła się do bezpośrednio do sojuszników Ameryki: – Chciałam was zapewnić, że będziemy dotrzymywać zobowiązań i nasze słowo jest wiążące.

Z biegiem czasu kandydatka, która w odróżnieniu od rywala bardzo sumiennie przygotowywała się do debaty, zdobywała przewagę. Była pewna, rzeczowa, spokojna, wyluzowana, nawet momentami jakby szczerze rozbawiona wywodami Trumpa. Wytykała mu kłamstwa i wypowiedzi z przeszłości, np. że popierał inwazję na Irak.

Trump dał się sprowokować i zaplątać. Zamiast trzymać się swojej narracji o nieudolnych politykach, zaczął się tłumaczyć, objaśniać, irytował się, pokrzykiwał, znalazł się w totalnej defensywie. Aż 51 razy przerywał Clinton lub wtrącał coś podczas jej wypowiedzi, ona przerywała mu 17 razy.

Ostatecznie Trumpa dobił prowadzący debatę dziennikarz NBC Lester Holt, który kilkukrotnie dopytywał dlaczego kandydat Republikanów podważał obywatelstwo Baracka Obamy, nawet kiedy obecny prezydent przedstawił akt urodzenia z Hawajów (potwierdzający, że jest Amerykaninem i prawnie piastuje swój urząd). Na prawicowych portalach Holt został naturalnie potępiony i oskarżony, że występuje jako trzeci uczestnik debaty sprzymierzony z Clinton. Nawet gdyby tak było, to wyjaśnienia Trumpa były wyjątkowo mętne i nieprzekonujące.

Szybka ocena: plus dla Clinton. Trump jej nie zmiażdżył i okazał się w wielu sprawach niekompetentny. Dla części wyborców to może przeważyć

Wszystkim komentatorom, którzy twierdzą, że DT wypadł fatalnie, powtarzam: mówił do swojego elektoratu. I gwarantuję, że trafił.

Trump osłabiony, ale nie pokonany. Wiele przez 6 tyg się zdarzy. Jednak jeśli do wyborów oboje będą w formie z wczoraj – przegra

Clinton spycha Trumpa do narożnika

Pod koniec został już całkowicie zepchnięty do narożnika. Głównym tematem debaty nie była już Clinton, ani jej skasowane emaile, ani nieskuteczni politycy, ani Ameryka, która rzekomo jest w ruinie, tylko sam Trump i jego zmieniające się poglądy czy zeznania podatkowe, których nie chce ujawnić jako jedyny kandydat na prezydenta USA w ostatnich 40 latach.

– Albo nie jest taki bogaty jak opowiada, albo nie daje na działalność charytatywną, albo nie płaci podatków – spekulowała Clinton. Zapewne wszystkie trzy przyczyny są prawdą, np. Bloomberg wyliczył niedawno majątek Trumpa na 3 mld dol., tymczasem on sam przechwala się, że ma 10 mld.

– Jeśli nie płacę podatków, to tylko znaczy, że jestem inteligentny! – wtrącił Trump. A potem dodał, ze „gdyby płacił podatki, to zostałyby zmarnowane przez nieudolnych polityków”. Tym samym – jak twierdzą niektórzy – bezwiednie przyznał, że faktycznie nie płaci podatków.

Po debacie większość dziennikarzy w głównych mediach, np. w CNN czy nawet w prawicowym „Wall Street Journal”, ogłosiło zwycięstwo Clinton. Bardzo dla niej cenne, bo w ostatnich tygodniach Trump dogonił ją w sondażach, a nawet jeśli jeszcze minimalnie przegrywał, to jednak znajdował się na fali wznoszącej.

CNN mówi zdecydowanie Clinton. Weryfikacja nastąpi w ciągu następnych 2-3 dni, na podstawie wyników sondaży poparcia kandydatów.

Wow, did great in the debate polls (except for @CNN – which I don’t watch). Thank you!

Ale z sondaży przeprowadzonych na gorąco w internecie – przez „Time”, CNBC i prawicowy „Drudge Report” – wynikało, że wygrał Trump. Skąd taka rozbieżność? Być może w internecie grasują zwolennicy Trumpa, którzy są bardziej entuzjastyczni wobec swojego kandydata niż Demokraci względem Clinton. A być może dziennikarze, w tym niżej podpisany, do tego stopnia nie wyczuwają w tym roku nastrojów społecznych, że po raz kolejny się pomylili. Po debatach w republikańskich prawyborach kilka razy komentowano, że Trump wypadł słabo, ale potem okazywało się, że zwiększał swoją przewagę w sondażach.

Zobacz także

korespondent

wyborcza.pl

PrzePiS na prokuratora

Anna Gorczyca, Rzeszów, 27.09.2016

Togi prokuratorskie

Togi prokuratorskie (Fot. Mateusz Skwarczek / Agencja Gazeta)

Barbara Maria Piotrowicz była dotychczas adwokatem. Nieoficjalnie mówi się, że została powołana na prokuratora bez konkursu.

Piotrowicz była jedną z 49 osób, które 15 września odebrały nominacje prokuratorskie z rąk Bogdana Święczowskiego, prokuratora krajowego i pierwszego zastępcy prokuratora generalnego. – Jej nominacja wywołała ogromne poruszenie w krośnieńskim środowisku prawniczym – mówi Mirosław Nowak z Nowoczesnej.

Nazwisko Barbary Piotrowicz zostało zgłoszone do tzw. listy Misiewiczów, czyli osób, które otrzymały intratne stanowiska z racji swoich powiązań z PiS.

– Nie wiem, czy pani Piotrowicz trafi na tę listę. Z pewnością spełnia wymogi formalne, ale jej nominacja może zastanawiać. Była adwokatem, prowadziła swoją kancelarię. I gdy postanawia zostać prokuratorem, udaje się jej to bez większych problemów. Tymczasem bardzo wielu młodych ludzi z ukończoną aplikacją prokuratorską nie ma szans na pracę w prokuraturze. Wielu młodych adwokatów i radców też chciałoby przejść do prokuratury i im się to nie udaje – podkreśla Nowak.

Czy Barbarze Marii Piotrowicz w awansie zawodowym pomógł ojciec, poseł z Krosna, gdzie właśnie w prokuraturze rejonowej było wolne stanowisko? Jest on jednym z najbardziej aktywnych parlamentarzystów partii Jarosława Kaczyńskiego. Mimo PRL-owskiej przeszłości był w Sejmie twarzą wojny prowadzonej przez PiS z Trybunałem Konstytucyjnym. Próbowaliśmy to wczoraj ustalić, ale Stanisław Piotrowicz nie odbierał telefonu.

Nieoficjalnie dowiedzieliśmy się w krośnieńskiej prokuraturze, że tam konkursu nie było. Na jej stronie internetowej też nie został ogłoszony.

Adwokat i radca może zostać powołany na stanowisko prokuratora, jeśli co najmniej przez trzy lata wykonywał ten zawód. Barbara Piotrowicz – jak udało nam się ustalić – została powołana na podstawie art. 80 ustawy o prokuraturze. Przepis ten daje możliwość powołania kandydata wskazanego we wniosku prokuratora krajowego bez przeprowadzenia procedury konkursowej.

Pytana przez nas o tę nominację rzeczniczka Prokuratury Krajowej stwierdziła, że „chyba musiał być jakiś konkurs”. I obiecała, że to sprawdzi.

Zobacz także

przepis

wyborcza.pl

ctvu2jhwyaabogt

Jak Gmyz korespondenta podgryzał

Bartosz T. Wieliński, 27.09.2016

Cezary Gmyz został korespondentem TVP w Berlinie

Cezary Gmyz został korespondentem TVP w Berlinie (PRZEMEK WIERZCHOWSKI)

Propisowski dziennikarz Cezary Gmyz zarzucał na Twitterze korespondentowi TVP w Berlinie różne rzeczy, które okazały się kłamstwami. A teraz zajmuje jego miejsce.

„Jedno pytanie, tatuś czy stryj?” – tak 28 maja 2014 r. Gmyz zagadnął na Twitterze Marcina Antosiewicza, wówczas od pięciu lat korespondenta TVP w Berlinie. Do tweeta załączył link, który prowadził do artykułu na Wikipedii, poświęconego Stefanowi Antosiewiczowi, pułkownikowi Urzędu Bezpieczeństwa, w latach 50. szefowi kontrwywiadu.

„Niestety, panie Cezary, nikt z rodziny, świat nie jest taki prosty” – odpowiedział Antosiewicz. „Zaprawdę?” – dociekał Gmyz, ale potem poinformował, że przyjmuje te wyjaśnienia do wiadomości.

Miesiąc później uznał Antosiewicza za czołowego przedstawiciela „Fallschirm-Journalismus” (pisownia oryginalna) – dziennikarstwa spadochronowego, czyli kogoś, kto mimo braku wiedzy nadaje relacje z dowolnego miejsca. Antosiewicza TVP wysłała wówczas do Tunisu, gdzie w zamachu na muzeum zginęło trzech Polaków.

29 sierpnia 2015 r. kolejny tweet. Gmyz alarmuje, że Antosiewicz nie wymawia umlautów. „Czy on zna niemiecki?” – pyta. Followersi Gmyza śmieją się, że korespondent TVP nie wie, co to umlauty, ale potrafi szczuć na prezydenta Dudę i się lansować.

1 września 2015 r., gdy kryzys migracyjny osiąga apogeum, a bałkańskim szlakiem w kierunku Niemiec płynie rzeka ludzi, Antosiewicz pisze na Twitterze, że USA bez imigrantów byłyby krajem Trzeciego Świata, w RFN nie nastąpiłby cud gospodarczy. „Jeśli PL chce skoku gospodarczego potrzebuje imigrantów” – konkluduje.

Gmyz pyta, „czy polski korespondent w Berlinie mógłby reprezentować polską, nie niemiecką perspektywę”. Pytanie adresuje do Andrzeja Godlewskiego, ówczesnego dyrektora pierwszego programu TVP. Godlewski odpowiada, że od reprezentowania polskich interesów za granicą są ambasadorzy.

Cięta riposta Gmyza: „Niestety, TVP zatrudniła jako korespondenta Antosiewicza, który jest cieńszy od krawędzi żyletki i wysługuje się Niemcom”.

Korespondent grozi Gmyzowi sądem. Ten rewanżuje się: „Wieść gminna niesie, że Antosiewicz był w młodzieżówce UW, ale to wiadomość jednoźródłowa”. Korespondent: „To kłamstwo”.

Gmyz: „Dzięki za sprostowanie”.

Ktoś zwraca uwagę, że dziennikarz nie powinien kolportować niepotwierdzonych informacji. Gmyz odpowiada, że Twitter „nie jest prasą w rozumieniu prawa prasowego”.

Minął rok i okazało się, że to właśnie Gmyz zastąpi Antosiewicza na placówce TVP w Berlinie. Według Press.pl telewizja już szuka mu w niemieckiej stolicy mieszkania. Antosiewicz ciągle jest pracownikiem TVP. Nie chce rozmawiać o sprawie.

Rok temu w TVP ataki Gmyza na korespondenta potraktowano jako trolling i zignorowano. A jak jest po przejęciu telewizji przez „dobrą zmianę”? W biurze prasowym TVP zapytałem, czy zarzuty Gmyza nie przesądziły o odwołaniu Antosiewicza. Ciągle czekam na odpowiedź.

Zobacz także

gmyz

wyborcza.pl