Gądecki, 03.06.2016

 

PIĄTEK, 3 CZERWCA 2016

Szydło pytana o opinię KE: Technokratyczne opinie biurokratów brukselskich nie pomogą Polakom w uzyskaniu mieszkania

12:59
Screenshot 2016-06-03 at 12.06.26

Szydło pytana o opinię KE: Technokratyczne opinie biurokratów brukselskich nie pomogą Polakom w uzyskaniu mieszkania

Premier Szydło, zapytana dziś na konferencji prasowej o opinię Komisji Europejskiej ws. stanu praworządności w Polsce, stwierdziła:

„Technokratyczne opinie biurokratów brukselskich nie pomogą Polakom w uzyskaniu mieszkania. Skupiamy się w tej chwili na naszym programie, tak, by zapewnić godne życie Polakom. Instytucje UE powinny znaleźć odpowiedzi na pytania dotyczące własnego funkcjonowania. Problemem KE jest to, że najpierw wydaje opinie, które dopiero później zamierza uzasadniać. Uznajemy, że jest ta opinia, czytamy ją, ale dla mnie istotne jest to, żeby rozwijać polskie państwo, by normalnie funkcjonowało. TK nie może być wykorzystywany instrumentalnie przez partie opozycyjne, tylko spełniał swoje funkcje. Chcemy rozwiązać ten konflikt, Sejm pracuje nad projektem ustawy”

12:31

Szydło ogłasza program Mieszkanie+ i obiecuje: Czynsz będzie wynosił 10-20 zł za metr kwadratowy

Jak mówiła premier Beata Szydło w KPRM na prezentacji programu mieszkaniowego „Mieszkanie Plus”:

„Program jest realnym wsparciem dla polskich rodzin oraz dla wszystkich, którzy chcieliby myśleć o założeniu rodziny, o tym, żeby ułożyć i ustabilizować sobie życie, ale nie stać ich po prostu na mieszkanie. Ten program, po programie 500+ – który już jest realizowany – jest programem, który wpisujemy w wielki priorytet naszego rządu, czyli wspierania polskich rodzin. Czego potrzebuje rodzina, młody człowiek, który zamierza założyć rodzinę? Potrzebuje stabilnej pracy, ustabilizowanych zarobków i mieszkania. Ten program jest pierwszym tego typu kompleksowym rozwiązaniem problemu mieszkaniowych Polaków”

Program nie jest teoretycznym zapisem i piękną prezentacją, ale realnym projektem, który będziemy już w tym roku rozpoczynali i na końcu tego projektu są mieszkania, w którym zamieszkają Polacy – dodała premier.

Najważniejszym filarem programu jest utworzenie Narodowego Funduszu Mieszkaniowego. Będzie to fundusz, w który Skarb Państwa będzie przekazywał grunty Skarbu Państwa i dzięki temu mieszkania budowane na tych gruntach będą tańsze. Mieszkania będą na wynajem – czynsz ma wynieść między 10 a 20 zł za metr kwadratowy. Wynajem ma być „z możliwością dojścia do własności”.

Premier podkreśliła, że program jest dedykowany do wszystkich Polaków, dostępny w każdym regionie Polski. – Postanowiliśmy uwzględnić sytuację różnych grup Polaków, zarówno tych, którzy mają bardzo niskie dochody, ale też bardzo poważnie traktujemy klasę średnią. Dzisiaj wielu młodych ludzi, którzy zaczynają swój start w życie, bardzo pracują, mają godne zarobki, ale nie stać ich na to, żeby starać się o własne mieszkanie (…) To również program, który dedykujemy klasie średniej – stwierdziła Szydło.

W programie mają być preferowane rodziny wielodzietne, pod uwagę będą też brane dochody. Jak dodała szefowa rządu, będzie to wpływało tylko i wyłącznie na czas oczekiwania na mieszkanie. Program zakłada jest też wsparcie budownictwa społecznego.

Trzeci filar to stworzenie możliwości powstawania tzw. subkont mieszkaniowych, na które Polacy będą odkładali swoje oszczędności z przeznaczeniem na remont mieszkania lub na budowę prywatnego domu lub zakup mieszkania. Te oszczędności mają być dopełniane przez premie, które będzie dawało państwo.

09:45

Szefernaker: Schetyna to przystawka Petru

Jak mówił Paweł Szefernaker w Radiu Koszalin:

„Wczoraj pytałem się mieszkańców Barwic, a całkiem niemała grupa osób przyszła na spotkanie: jak zmieniło się życie w Barwicach, jeżeli chodzi o demokrację, wolności, czy państwo to odczuli? Czy też państwo uważacie, że żyjemy w niedemokratycznym kraju, tak jak uważa niekwestionowany lider opozycji Ryszard Petru czy jego przystawka – Grzegorz Schetyna? Okazało się, że nikt na sali się nie zgłosił, komu reżim rządów PiS by uwierał”

„Nie wiem, jak mieliby rządzić liderzy dzisiejszej opozycji, którzy mają problem we własnych partiach”

„To, że oni [opozycja] zajmują sobą, że wieszają w skali kraju tysiące billboardów „Wspólnie obrobimy Polskę”, jeden z liderów zapowiada, drugi lider jeździ po świecie, opowiada, że setki tysięcy ludzi idzie za nim w marszu. „GW” to wyśmiała i policzyła, że to raptem parędziesiąt tysięcy ludzi było, 50 tys. na marszu KOD, jeździ i opowiada, że jest liderem opozycji, z trzeciej strony niekwestionowany lider Ryszard Petru takie wpadki na poziomie braku elementarnej wiedzy maturalnej.

Mówi, że mamy Konstytucję 3 maja, która w lekko zmienionej formie funkcjonuje do dziś. Nie wiem, jak mieliby rządzić liderzy dzisiejszej opozycji, którzy mają problem we własnych partiach (…) Z tego, co słyszałem, pan Wałęsa zawiesił się w prawach członka PO, Michał Kamiński został znowu sam zawieszony przez obecne władze. Niech się zawieszają, odwieszają, niech wieszają kolejne billboardy, a my będziemy rządzić Polską i wprowadzać nowe programy”

300polityka.pl

CZD: pielęgniarki odrzuciły ofertę podwyżki złożoną przez dyrekcję

pap, luna, 03.06.2016

Pielęgniarki z Centrum Zdrowia Dziecka odrzuciły ofertę dyrekcji

Pielęgniarki z Centrum Zdrowia Dziecka odrzuciły ofertę dyrekcji (&Fot. Agata Grzybowska / Agencja Gazeta)

Protestujące pielęgniarki z Centrum Zdrowia Dziecka nie przyjęły oferty podwyżki w wysokości 250 zł brutto, którą zaproponowała im dyrekcja.

Szefowa Centrum Małgorzata Syczewska podkreśliła, że w obecnej sytuacji finansowej CZD nie można zaakceptować żądań protestujących.

– Przygotowano ofertę podwyżki wynagrodzenia w wysokości średnio 250 zł brutto, co – uwzględniając dodatki – przekłada się na podwyżkę średnio 360 zł brutto – tłumaczyła Syczewska. Jak dodała, propozycja ta nie została przyjęta przez pielęgniarki.

Dyrektor CZD podkreśliła, że protest pielęgniarek może doprowadzić do likwidacji szpitala. – Wyrażamy żal, że ten nieprzemyślany protest może doprowadzić do likwidacji szpitala, który leczy 200 tys. najciężej chorych dzieci z całego kraju i który wykonuje niektóre procedury jako jedyny w kraju – powiedziała Syczewska.

Zapewniła, że nie są prawdą informacje przekazywane przez związek o zagrożeniu bezpieczeństwa pacjentów ze względu na zbyt małą obsadę pielęgniarską na oddziałach.

Syczewska podkreśliła, że dyrekcja placówki rozumie oczekiwania płacowe pracowników, ale jej zdaniem „żądania powinny być osadzone na gruncie realiów funkcjonowania pracodawcy”. – Wymaga tego ustawa o rozwiązywaniu sporów zbiorowych – powiedziała dyrektor CZD.

Jak oceniała, protest pielęgniarek powoduje wielomilionowe straty finansowe.

W piątek strajkujące pielęgniarki z CZD mają zdecydować, czy zaostrzyć trwający od zeszłego tygodnia protest. Rozważają całkowite odejście od łóżek pacjentów lub złożenie wypowiedzeń.

Zobacz także

czd

wyborcza.pl

 

Ekspresowe tempo. PiS nagle chce procedowania w Sejmie ich ustawy o Trybunale

Karolina Lewicka, TOK FM, dżek, 03.06.2016

Trybunał Konstytucyjny

Trybunał Konstytucyjny (FRANCISZEK MAZUR)

Jak ustaliło Radio TOK FM – Sejm ma się zająć nową ustawą o Trybunale Konstytucyjnym już w przyszłym tygodniu. Tempo prac ma być błyskawiczne.

PiS złoży wniosek do marszałka Sejmu o rozszerzenie przyszłotygodniowego porządku obrad i procedowanie kolejnej ustawy ich autorstwa.

Miała być komisja, ale…

Ten projekt wpłynął do marszałka Sejmu ponad miesiąc temu i przez ten czas nic się w tej sprawie nie działo.  Przyspieszenie jest nagłe, trudno zatem nie wiązać go z kolejną odsłoną sporu na linii Warszawa-Bruksela, czyli krytyczną opinią Komisji Europejskiej o polskiej praworządności. Wcześniej PiS zapewniał o chęci wypracowania ustawy kompromisowej – na bazie projektu swojego i ludowców (do Sejmu wpłynęło pięć projektów – jeszcze Nowoczesnej, Kukiz’15 i KOD). Miała być powołana specjalna podkomisja – zapowiedział ją sam Jarosław Kaczyński dwa tygodnie temu. Ale wszystko wskazuje na to, że ten scenariusz jest już nieaktualny.

Czego chce PiS?

Projekt PiS określa pełen skład TK na co najmniej 11 sędziów. Skład taki miałby orzekać w sprawach o szczególnym znaczeniu. Ponadto TK orzekałby w składzie siedmiu oraz trzech sędziów. Orzeczenia TK co do zasady zapadałyby zwykłą większością głosów, ale w pełnym składzie część orzeczeń zapadałaby większością 2/3 głosów (m.in. ws ustawy o TK). W projekcie PiS utrzymana jest zasada zaprzysięgania nowego sędziego przez prezydenta RP; dodano, że po ślubowaniu prezes Trybunału przydziela mu sprawy i stwarza warunki umożliwiające wypełnianie obowiązków.

Zgodnie z projektem PiS terminy rozpoznawania wniosków przez TK są wyznaczane według kolejności wpływu. Nie dotyczyłoby to: wniosków o zgodność ustaw przed ich podpisaniem i umów międzynarodowych przed ich ratyfikacją z konstytucją; wniosków co do ustawy budżetowej; co do ustawy o TK; o stwierdzenie przeszkody w sprawowaniu urzędu przez Prezydenta RP; sporów kompetencyjnych między i organami państwa.

Kolejność wpływu nie miałaby znaczenia, gdyby o szybsze zbadanie sprawy wystąpił prezydent. PiS chce też rocznego terminu dla TK na „zamknięcie” wszczętych już spraw.

Zobacz także

 

TOK FM

Olga Krzyżanowska o 4 czerwca 1989 r.: Wszystko było na wariata

Z Olgą Krzyżanowską rozmawia Paweł Wroński, 03.06.2016

1989 r., Warszawa. Olga Krzyżanowska (pierwsza od lewej), Bronisław Geremek, Zofia Kuratowska

1989 r., Warszawa. Olga Krzyżanowska (pierwsza od lewej), Bronisław Geremek, Zofia Kuratowska (Fot. Waldemar Gorlewski / AG)

Pierwsze pokolenie polityków „Solidarności” było w dużej części ludźmi absolutnie bezinteresownymi, oddanymi sprawie. Wzięli udział w wyborach 4 czerwca, ale zależało im na służbie społeczeństwu, a nie na tym, aby zostać posłem – mówi była wicemarszałek Sejmu Olga Krzyżanowska

Paweł Wroński: Powspominajmy. Jest północ 4 czerwca 1989 roku. Wtedy doszły już pierwsze wyniki do wojewódzkich komisji wyborczych i wiadomo było, że Komitet Obywatelski „Solidarność” wygrał. Nie było wiadomo, w jakiej skali. Co sobie pani pomyślała?

Olga Krzyżanowska: Startowałam z Tczewa. Siedziałam w tamtejszym komitecie wyborczym. Z komisji wojewódzkiej dostawaliśmy informacje, że jest dobrze, a potem kolejne, że jest coraz lepiej. Siedziałam tam prawie do rana i im robiło się jaśniej, bo wstawał dzień, dochodziło do mnie, że tak, wygraliśmy, idziemy do wolnej Polski. Tak, bo o to chodziło w tamtych wyborach. Nie mówiło się o poglądach i programach. Wtedy mówiło się o wolnej Polsce. A potem oprócz wyników pojawiła się informacja, że głosowało 64 procent społeczeństwa.

Dziś byłaby to bardzo wysoka frekwencja.

– Dziś tak, ale wówczas był to może nie cios, ale pewna przykrość. Tyle lat czekaliśmy na te przynajmniej częściowo wolne wybory i do urn poszło 64 procent głosujących. Duża część Polaków pozostała w domu, uznała, że to, co, się dzieje, ich nie dotyczy, że polityka jest daleko. Mam wrażenie, że do dziś mamy problem z tymi 64 procentami. Ja przez to rozumiem pewien rodzaj myślenia, nastawienia społeczeństwa. Że wybory, polityka go nie dotyczy. Że polityka czy ogólnie sprawy publiczne to zajęcie „onych”, do których można mieć wyłącznie pretensje. Że to taki teatr, w którym za to, co się dzieje na scenie, nie biorę odpowiedzialności. Nie przekonaliśmy wtedy społeczeństwa, że „mój głos coś zmienia”, liczy się jak każdy, ani o tym, że jeśli ja nie idę do wyborów, to jest to rodzaj nielojalności wobec własnego państwa.

Jak to było, że pani kandydatura na posła została zgłoszona przez klub OKP?

– Zarekomendował mnie Bogdan Borusewicz, którego dobrze znałam ze stoczni. Wtedy zresztą było niemal pewne, że będzie startować Alina Pienkowska – wspaniała, legendarna postać, która kierowała „Solidarnością” służby zdrowia. Jednak Bogdan Borusewicz powiedział, że nie będzie promował własnej żony, bo byłoby to źle odebrane. Takie wówczas były standardy. Zaproponował mnie. Przyznam zresztą, że nie brałam udziału także w posiedzeniu OKP już po wyborach, na którym zapadła decyzja o tym, że będę wicemarszałkiem Sejmu.

Jak to?

– Nie mogłam, miałam umówionych pacjentów, którzy na mnie czekali. Prowadziłam normalną praktykę lekarską. Potem wyjechałam na wieś z mężem. Mamy taką chatkę. Zadzwonił do mnie ksiądz Henryk Jankowski i oświadczył, że OKP na tym posiedzeniu wyznaczyło mnie na wicemarszałka Sejmu. Na to mój mąż: „A czy ktoś w ogóle ciebie pytał o zgodę? – Tak zareagował mój mąż. Ja na to, że nikt nie pytał. „No to nieźle się to wszystko zaczyna” – podsumował.

Rzeczywiście, wszystko było na wariata. W samym Sejmie oczekiwała na mnie w biurze sekretarka, jak to się mówiło, „z poprzedniego rozdania”, pani Elżbieta. Chciała się tylko dowiedzieć, kiedy ma odejść. Ja na to: „A dlaczego chce pani odejść?”. Pracowałyśmy razem, była to osoba bardzo kompetentna, dobrze ją wspominam. Nigdy nie pytałam o poglądy polityczne.

Mówi pani, że tamte wybory były otwarciem drogi do wolnej Polski, odzyskaniem suwerenności. W piątek 20 maja 2015 r. Sejm przyjął uchwałę o obronie suwerenności, stwierdzając, że Polska jest krajem suwerennym, ale suwerenność jest zagrożona.

– Głupie to. Od 4 czerwca 1989 r. sami kształtujemy nasz byt państwowy. Odbywają się wolne wybory. Raz rządzili jedni, raz drudzy, wszyscy w jakimś stopniu za to, co się stało po 1989 r., odpowiadają. Nie wiem, jaką kolejną – podobną w treści – uchwałę można przyjąć. Że jesteśmy Polakami? Albo że mamy być wszyscy szczęśliwi? I co, staniemy się szczęśliwi?

Tamta kampania wyborcza nie przypominała współczesnych, w których dominują partyjne machiny.

– Ja byłam w „Solidarności” służby zdrowia. Moim komitetem wyborczym byli ludzie „Solidarności”, pielęgniarki, lekarze, a także pacjenci. Byłam lekarzem w stoczni dziś Gdańskiej, wówczas Lenina. To był czas niesłychanej narodowej jedności, co szczególnie widać obecnie, gdy społeczeństwo jest podzielone, a podziały niestety przebiegają już w poprzek rodzin.

Czym wówczas była „Solidarność”?

– Tym, czym w czasie wojny była Armia Krajowa. Człowiek przyzwoity powinien do niej należeć bez względu na przekonania, bo tak po prostu należało. Kiedy dowiedziałam się, że Komitet Obywatelski „Solidarność” umieścił moje nazwisko na liście wyborczej, jeździłam po małych miejscowościach. Mój pomocnik – kuzyn Zdzisław Halcewicz-Pleskaczewski – 10 lat przesiedział w łagrach. Był aresztowany w 1944 r. w Wilnie. Bardzo mi pomagał. Ciekawe że, gdy wspominał lata w łagrze, bardzo dobrze wspominał towarzyszy niedoli Rosjan czy Ukraińców. Nie było w nim cienia nienawiści, zaciętości. Nienawidził serdecznie systemu komunistycznego, ale ludzi nie.

To trzeba też przypomnieć: Kościół nam wówczas bardzo pomagał i z nielicznymi wyjątkami nie zważał na polityczne odcienie kandydatów. Zwykle stawaliśmy przed kościołami i mówiliśmy, że chcemy wolnej Polski – to był podstawowy przekaz.

Był jeszcze jeden istotny element – w tym rejonie mieszkało wielu repatriantów z Wilna. Oni pamiętali mojego ojca [ppłk Aleksander Krzyżanowski „Wilk”, dowódca wileńskiego okręgu AK]. Dla nich byłam przedstawicielem następnego pokolenia, które podjęło tę samą walkę o Polskę. Wybory czerwcowe miały być zakończeniem tej walki.

Nie miała pani zdjęcia z Lechem Wałęsą.

– Ale to nie z tego powodu, że coś przeciwko Wałęsie miałam. To był wtedy nasz wielki przywódca i wspaniale nas poprowadził. Pamiętam, że gdy robione były wtedy zdjęcia, miałam coś z zębami, byłam opuchnięta i wyglądałam, jakby ktoś mnie pobił. Zdjęcie zostało zrobione później już bez Wałęsy.

W Sejmie „kontraktowym” była pani wicemarszałkiem, potem przewodniczącą komisji etyki poselskiej.

– Razem z ówczesną posłanką, a potem rzecznikiem praw obywatelskich Ireną Lipowicz wymyśliłyśmy pojęcie etyki poselskiej. Patrząc na obecny Sejm, nie wiem, czy to pojęcie się przyjęło. Ówczesna komisja etyki składała się z przedstawicieli wszystkich klubów, a przewodniczący zmieniał się co miesiąc. Uważałyśmy, że w komisji nie może być tak, że jakieś ugrupowanie z racji przewagi w Sejmie ma w niej dominować, bo etyka jest jedna dla wszystkich. Zastanawialiśmy się, w jaki sposób można „karać” posła. Uważaliśmy, że samo pouczenie przez komisję etyki będzie dostateczną karą dla posła.

Chyba jednak tamten Sejm składał się z innych polityków. Pamiętam, jak jako marszałek zwróciłam uwagę przemawiającemu prof. Bronisławowi Geremkowi, który był wówczas przewodniczącym OKP, czyli formalnie moim szefem, by nie toczył polemiki z Włodzimierzem Cimoszewiczem, który odpowiadał mu z sejmowych ław. Powiedziałam wówczas lodowatym tonem, że odbiorę głos. On wówczas natychmiast powiedział tylko: „Bardzo przepraszam”, i był koniec dyskusji. Teraz taka reakcja wydaje mi się mało prawdopodobna. Raczej byłby to początek awantury.

Gdy wspominam Sejmy dwóch pierwszych kadencji, zupełnie niedopuszczalne było używanie określeń „zdrajca”, „targowiczanin” czy innych jeszcze gorszych słów. Jak teraz słyszę, co mówi pewien wicemarszałek, to nie wyobrażam sobie, aby w tamtych czasach człowiek o takim zachowaniu, takim poziomie agresji mógł w ogóle prowadzić obrady.

Tylko ja tak zaczynam mówić jak starsza osoba, która gdy spojrzy w przeszłość, to zawsze chłopcy byli grzeczniejsi, a dziewczyny skromniejsze.

Dla wielu współczesnych polityków data 4 czerwca to element procesu odzyskiwania niepodległości, który faktycznie kończy się dopiero teraz.

– Bzdura. Udało się w Polsce dokonać wielkiego przełomu bez rozlewu krwi. Te ostatnie 27 lat historii jest wielkim sukcesem Polski. Jest sukcesem wszystkich ugrupowań politycznych, nawet tych polityków, którzy do tego się nie przyznają. To, co tamto pokolenie polityków osiągnęło, było bardzo cenne, choć nasz Obywatelski Klub Parlamentarny rozpadł się bardzo szybko.

Nie można było tego uniknąć?

– Historycy napisali już na ten temat wiele. Mam na tę sprawę swój punkt widzenia, może naiwny. Moim zdaniem to pierwsze pokolenie polityków „Solidarności” było w dużej części ludźmi absolutnie bezinteresownymi, oddanymi sprawie. Nie byli politykami. Oni wzięli udział w wyborach 4 czerwca, ale zależało im na służbie społeczeństwu, a nie na tym, aby zostać posłem.

Dopiero potem część z nich zrozumiała, że warto być posłem, że to jest sposób na życie. Zarobki są stosunkowo wysokie, wysoki prestiż społeczny, są biura poselskie, samochody. To się zaczęło podobać. Takiemu człowiekowi zależy przede wszystkim, aby należeć do partii, która zapewni mu ponowny wybór, by mógł znowu korzystać z tego dobra, mniej liczą się przekonania czy osobiste przymioty. Wtedy zaczął się podział na polityczne partie, często wśród ludzi, którzy niewiele się różnili.

Niektórzy wówczas zrezygnowali i nie brali udziału w kolejnych wyborach, które zamieniły się w typową walkę partyjną. Oj, zdaje się, że z wiekiem mam coraz większy wstręt do partii.

To może pani zapisze się do ugrupowania Kukiz’15, oni też deklarują niechęć do partyjniactwa.

– Pan sobie żartuje. To jakaś bardzo niepoważna inicjatywa, a pan Kukiz sprawia wrażenie człowieka, który bardzo lubi źle wyrażać się o innych.

Wróćmy do pytania o podziały wewnątrz Komitetu Obywatelskiego.

– A może my trochę przesadzamy z tym rozpamiętywaniem podziałów. Przypomnijmy sobie pierwszą niepodległość. Trzy lata po jej ogłoszeniu został zastrzelony prezydent Gabriel Narutowicz, a niektórzy oddawali hołd jego mordercy Eligiuszowi Niewiadomskiemu. Osiem lat później był zamach majowy. To były podziały.

Inne czasy.

– Ale z osiągnięć II Rzeczypospolitej jesteśmy dumni. Nadal nie mamy zaś szacunku do tego, co nam udało się osiągnąć w III Rzeczypospolitej.

Czy 4 czerwca powinien być świętem państwowym?

– Nie powinien, mamy już dużo świąt państwowych i nie wiem, czy to, że będzie to wolny dzień, nauczy nas szacunku do tej daty. Od razu zaczęłyby się różnice, czy warto ten dzień czcić, czy też nie. Jakiś jeden pochód ruszyłby przeciwko drugiemu pochodowi. Wolę raczej, by ten czas ludzie dobrze pamiętali, niźli to czcili. Nie wierzę, że robienie z czegoś święta od razu zmieni czyjś pogląd na dane wydarzenie.

Olga Krzyżanowska – ur. w 1929 r., w czasie II wojny światowej harcerka Szarych Szeregów (odznaczona Krzyżem Walecznych). Lekarka, m.in. w Wojewódzkiej Przychodni Przemysłowej w Gdańsku. Od 1980 r. w sekcji zdrowia NSZZ „Solidarność”. W 1989 r. startowała z Komitetu Obywatelskiego „Solidarność”, członek UD i UW. Dwukrotnie wicemarszałek Sejmu, w 2001 r. senator. Członek rady programowej Kongresu Kobiet

Zobacz także

określenie

wyborcza.pl

 

Temat dnia „Gazety Wyborczej”: Prof. Skarżyńska: „Grupowy narcyzm PiS-u przejawiający się wielkością i poczuciem krzywdy jest niebezpieczny”

KRYSTYNA SKARŻYŃSKA, WOJCIECH MAZIARSKI; ZDJĘCIA: ALEKSANDRA WALASEK, STUDIO TV; MONTAŻ: MONIKA PROBA, 02.06.2016
http://www.gazeta.tv/plej/19,82983,20174592,video.html?embed=0&autoplay=1

– Pojęcie narcyzmu bardzo często używało się do jednostek, albo do wielkich grup np. narodu. Teraz okazuje się, że także elektoraty partyjne mogą o sobie myśleć w sposób wyjątkowy, który łączy wielkościowość z poczuciem niepewności. W tej formie narcyzmu związanej z wielkością i poczuciem krzywdy jest coś niebezpiecznego, ponieważ to ‚wolno’ może dawać przyzwolenie do bycia agresywnym i dopuszczać do łamania prawa – mówi prof. Krystyna Skarżyńska, Uniwersytet SWPS, PAN.

O wolności, demokracji i grupowym narcyzmie przeczytaj więcej w artykule Krystyny Skarżyńskiej 4 czerwca w Magazynie Świątecznym.

profSkarżyńska

wyborcza.pl

 

 

top03.06.2016

Czy biskupi będą mediować?

Katarzyna Wiśniewska, 03.06.2016

Abp Gądecki mówi otwartym tekstem:

Abp Gądecki mówi otwartym tekstem: „W odczuciu Księży Biskupów w Polsce nie jest dobrze.” (Fot. Mateusz Skwarczek / Agencja Gazeta)

Rzadko się zdarza, żeby wywiady udzielane przez liderów Episkopatu dotyczyły niemal wyłącznie polityki. Dlatego wywiad abp. Stanisława Gądeckiego jest tak ciekawy.

Hierarchowie wolą zwykle się od polityki dystansować. Jeśli odpowiadają na pytania związane bezpośrednio z polityczną bieżączką, robią to z ociąganiem, żeby nie dawać pretekstu do uwag o upolitycznieniu Kościoła. Dlatego wywiad przewodniczącego Episkopatu abp. Stanisława Gądeckiego dla Katolickiej Agencji Informacyjnej jest tak ciekawy.

Abp Gądecki mówi otwartym tekstem: „W odczuciu Księży Biskupów w Polsce nie jest dobrze. Ludzie, z którymi się spotykam, mówią, że dzisiaj nie można już podjąć dyskusji nawet w rodzinie. Gdy dyskusja schodzi na tematy polityczne, członkowie rodziny zaczynają się zawzięcie kłócić i śmiertelnie się obrażają”.

Co więc może zrobić Kościół? Tu robi się jeszcze ciekawiej. Przewodniczący Episkopatu na pytanie, czy Kościół przyjąłby rolę mediatora, odpowiada: „Obie strony poszły już tak daleko, że bez wstydu nie mogą się cofnąć, trzecia strona może okazać się wyjściem”. Ale zastrzega: „W obecnych warunkach nie jestem przekonany, że wszyscy życzyliby sobie takiego pośrednictwa”.

Warto docenić gotowość Kościoła do podjęcia roli mediatora. Niepokojąco brzmi jednak sugestia abp. Gądeckiego, że ów niszczący Polskę spór to wina obu stron, czytaj: PiS i opozycji.

Z wywiadu jasno wynika, że abp Gądecki nie uważa za stosowne stanąć po prostu w obronie zawłaszczonych przez PiS mediów publicznych czy niezależnej władzy sądowniczej, którą rząd Beaty Szydło usiłuje osłabić. Może przewodniczący Episkopatu obawia się, że oznaczałoby to opowiedzenie się po stronie jednej partii? Taka logika jest błędna. Bo jeśli Episkopat nie protestuje przeciwko filozofii, wedle której demokratyczny porządek można przewrócić do góry nogami, opinia publiczna odczytuje to jednoznacznie: jako poparcie Kościoła dla PiS. Zwłaszcza jeśli dorzucić do tego przytyki abp. Gądeckiego (choć zawoalowane) pod adresem KOD-u sprzed kilku miesięcy: „Ci, którzy trąbią o demokracji, bywają najmniej demokratyczni”.

Abp Gądecki w wywiadzie dla KAI powołuje się na polityczną aktywność zmarłego niedawno b. metropolity gdańskiego. „Była swego czasu próba tego rodzaju mediacji między politykami podjęta niegdyś przez śp. abp. Tadeusza Gocłowskiego. Skończyło się to na niczym, gdyż żadna ze stron nie była gotowa do jakiegokolwiek kompromisu. Tak PO, jak i PiS są okopane na swoich pozycjach”.

To prawda, abp Gocłowski w 2005 r. sprzyjał planom powołania rządu PO-PiS. Liderzy partii rozmawiali w jego rezydencji. „Powiedziałem, że społeczeństwo chce ich wspólnego rządu. Dużo mówili, nie zawsze na temat. Były żale i pretensje. Przekonałem się, że nic z tego nie wyjdzie” – opowiadał „Wyborczej” abp Gocłowski.

Tyle tylko że dzisiejszej sytuacji w ogóle nie sposób porównywać z wydarzeniami sprzed 10 lat. Dzisiaj PiS ma pełnię władzy – i jej nadużywa. Twierdzenie, że opozycja (a może i sędziowie Trybunału Konstytucyjnego czy Sądu Najwyższego) ponosi winę w takim samym stopniu jak rząd i PiS-owska większość w Sejmie, niewiele się różni od „pojednawczych” tyrad prezesa Kaczyńskiego.

Kościół może mediować. Najpierw jednak powinien dokonać uczciwej oceny rzeczywistości.

Zobacz także

abpGądecki

wyborcza.pl

 

Ziarnko grochu

Monika Olejnik, 03.06.2016

Jarosław Kaczyński

Jarosław Kaczyński (Fot. Kuba Atys / Agencja Gazeta)

Jarosław Kaczyński wie, kto jest inteligentem, bo przecież sam pochodzi z Żoliborza (dla ułatwienia: to jedna z piękniejszych dzielnic Warszawy).

Prawdziwy inteligent nie może popierać PO – tak mówił prezes PiS w ostatnim wywiadzie – bo to jest kwestia pewnego wyczucia.

O wyższości inteligenta nad prostym człowiekiem mówił Kaczyński kiedyś o Tusku: ja jestem z Żoliborza, a on z podwórka. Nie obraziło to byłego premiera, bo ten zawsze twierdził, że jest prostym chłopakiem.

Skąd się bierze ten kompleks prezesa? A to widział u Tuska wilcze oczy, a to kiedyś w Sejmie wykrzykiwał: „Pan się mnie boi”, no i oczywiście wciągnął Tuska na listę hańby za to, co się wydarzyło po katastrofie smoleńskiej.

Donalda Tuska od dawna nie ma w polskiej polityce, ale uwiera on Kaczyńskiego niczym ziarnko grochu księżniczkę.

PiS nie wie, czy się bać, czy nie powrotu Tuska. Jeśli wróci, to może stanie w szranki z Dudą w wyborach prezydenckich, bo zapewne w tych wyborach nie będzie uczestniczył Jarosław Kaczyński.

Do tej pory boli go przegrana parlamentarna z Tuskiem i nawet po tylu latach na łamach „Do Rzeczy” żałuje, że wystąpił z nim w debacie telewizyjnej. Tyle lat – jakaż to musi być rana?

Tusk jest zmorą nie tylko dla Kaczyńskiego, ale także dla Grzegorza Schetyny. Ten nieudolnie próbuje skleić PO i czyni to gorzej, niż robiła to Ewa Kopacz. Prawie każdy jego ruch wydaje się błędny. Ten zapewne by nie chciał powrotu Tuska, bo być może były premier stanąłby na czele opozycji, a on na to nie ma żadnych szans.

Tusk jest niczym zabawka w rękach polityków. Jarosław Kaczyński chce decydować o jego być albo nie być w Brukseli. Z jednej strony politycy PiS deklarują: popieramy go na drugą kadencję, z drugiej – szef wszystkich szefów mówi: zbiera punkty ujemne, jednym z nich jest przyjęcie Mateusza Kijowskiego.

Z Kijowskim nikt nie może sobie dać rady, bo nie wiadomo, jak go zaklasyfikować. Prawica wzbija się na wyżyny, porównując go do Róży Luksemburg, duchowego syna Baumana i Solorza.

Po co wszystkim ta wojna? Widać są tacy, którzy nie mogą żyć bez mieczy.

Prezydent Lech Kaczyński nie miał łatwego charakteru, za to miał wizję. Potrafił uszanować 4 czerwca, choć nie wspólnie z Tuskiem. Ale tym, którzy teraz niszczą tę datę, warto przypomnieć Kaczyńskiego z 2009 r. „Będę tego dnia w Gdańsku, by oddać cześć największą zwycięskiemu ruchowi narodowemu, kandydowałem w wolnych wyborach do Senatu”.

A teraz niszczymy wszystko krok po kroku, każdego dnia, żeby stworzyć kraj od nowa. Wracamy do spraw, które zostały już przerobione tysiące razy, rujnujemy naszą pozycję, bo politycy leczą własne kompleksy.

Zobacz także

tusk

wyborcza.pl