Macierewicz nie będzie dziadował
Antoni Macierewicz poczuł się tak pewny swego, że ogłosił, iż nie dotyczą go żadne ograniczenia. Szczególnie w takiej kwestii, jak pieniądze. Minister obrony narodowej podjął decyzję – w strukturach wojskowych nazywa się to rozkazem, który jest ewidencjonowany w księdze rozkazów – mianowicie zostaje zniesiony limit wydatków na cele reprezentacyjne. Minister ma do dyspozycji rocznie na „reprezentowanie się” kwotę do wyrzucenia w wysokości 179 tys. zł. Macierewicz uznał, że to dla niego mało. Nie będzie dziadował. Rozumiem Macierewicza i podejrzewam, że tę niewielką kwotę, jak na jego potrzeby, dawno zużył. Jego poprzednicy na spotkania międzynarodowe latali samolotami rejsowymi – Macierewicz do Brukseli udaje się samolotami wojskowymi. Pracę lotników można wpisać do służby, gorzej z paliwem i opłatami lotniskowymi.
Macierewicz tyle dziadował, więc teraz nadrabia stracone lata. Politycy PO mają podejrzenia podobne do moich, iż Macierewicz nie ma już w kasie szmalu na szpanowanie, wobec tego zwrócili się z interpelacją, jakie są powody zniesienia limitu wydatków na jego cele reprezentacyjne i jakie wydatki poniosło MON od początku pełnienia funkcji przez Macierewicza. Ciekawy to może być zestaw kosztów. Inna kwestia, czy taki audyt zrobiony przez samego Macierewicza będzie uwzględniał wszystkie wydatki. Minister dopiero co poniósł spektakularną klęskę ze swoim Misiem, który reprezentacyjnie rozbijał się limuzyną rządową, a wojskowi skandowali na jego widok: Czołem, panie ministrze. Druga porażka Macierewicza mogłaby obniżyć jego notowania u prezesa, dlatego należy spodziewać się lawirowania ministra, który w tych sprawach jest mistrzem.
Politycy PiS doznają klęski za klęską – a strona internetowa misiewicze.pl utworzona przez Nowoczesną już jest wystarczająco wstrząsająca, acz to dopiero początek – powinno w opozycji powodować zniecierpliwienie, kiedy to szarańcza PiS zacznie tracić zaufanie u suwerena. Ale Platforma Obywatelska nie chce być gorsza od PiS. Sama się rozbija na drobne. Wyrzuceni posłowie z PO plus Stefan Niesiołowski założyli koło poselskie Europejscy Demokraci. Nazwa ładna, ale to jest polityka, która szczególnie dzisiaj wymaga jedności działań opozycyjnych, bo PiS skutecznie niszczy Polskę.
Europejscy Demokraci zadeklarowali współpracę w ramach koalicji Wolność, Równość, Demokracja, lecz to może nie przekonać opinii publicznej, iż tworzą wartość lepszą niż rządzące PiS. Bo PiS na takie dictum Platformy zaciera ręce – choć popełniają kolosalne błędy, mogą liczyć, iż to nie odbije się na notowaniach, bo opozycja sama się wykańcza.
Waldemar Mystkowski
Nie mógł odpuścić. Terlikowski w obrzydliwy sposób posługuje się 12-letnią matką, by uderzyć w kobiety
O 12-letniej dziewczynce, która urodziła dziecko w kieleckim szpitalu pisaliśmy we wtorek – ojcem noworodka okazał się być 29-letni mężczyzna, mieszkaniec Wałbrzycha. Józef J. usłyszał już zarzuty – ze seks z 12-latką grozi mu od 2 do 12 lat więzienia. CZYTAJ WIĘCEJ>>>
Pracownicy szpitala przyznali, że byli zszokowani ciążą u dziewczynki, opowiadali też, że 12-latka podczas porodu „nie rozumiała, co się dzieje”. Sprawę postanowił skomentować m.in. publicysta Tomasz Terlikowski, który w tekście opublikowanym na stronie Telewizji Republika stwierdził, że „to nie szok, to dobra robota lekarzy” i podsumował: Nieletnia dziewczynka, z kłopotami, pokazała, że zawsze jest wyjście inne niż zabicie dziecka. Szacun dla niej!
Jak powinna zachować się każda kobieta
Ciąża 12-latki stała się dla Terlikowskiego kolejnym powodem do przypomnienia jego stanowiska w kwestii aborcji. Publicysta przekonywał, że 29-latek, który wykorzystał dziewczynkę, powinien być surowo ukarany. Dodał jednak, że gdyby u 12-latki usunięto ciążę, dokonano by „straszliwego gwałtu na jej psychice i biologii” – ukarana zostałaby więc i ona.
I szczerze mówiąc kompletnie nie rozumiem, dlaczego w takiej sytuacji polskie prawo dopuszcza aborcję. Dlaczego za przestępstwo mężczyzna ma odpowiadać niewinne dziecko? Dlaczego po jednym wykorzystaniu mamy skazywać dziewczynkę na gwałt jakim jest aborcja? Dlaczego nie pozwolić dziecku się urodzić, a matce urodzić? Nie rozumiem polityków, którzy opowiadają o tym, że nie chcą zmuszać dwunastolatek do urodzenia dzieci, a nie rozumiem, bo tak się składa, że poród nie jest traumą, jest nią natomiast aborcja – napisał Terlikowski.
Według niego, to, że dziewczynka urodziła było wyborem 12-latki. „Hołd dla dziewczynki. Niewiele o niej wiadomo, poza tym, że była pod opieką placówki wychowawczej. I właśnie ona pokazała, jak powinna zachować się każda kobieta” – podsumował.
A TERAZ ZOBACZ: Aktorka uczy dziewczynki, jak bronić się przed gwałtem
Nowoczesna uruchomiła stronę Misiewicze.pl
Nowoczesna uruchomiła stronę Misiewicze.pl
Punktualnie o 12:00 ruszyła nowa akcja Nowoczesnej – internetowa strona Misiewicze.pl. Ugrupowanie Ryszarda Petru chce w ten sposób opracować listę, która zbiera przypadki „Misiewiczów” – czyli – jak tłumaczy Nowoczesna – osób, które dostały swoje stanowiska przede wszystkim ze względu na swoje powiązania polityczne w PiS, a nie kompetencje.
Bochenek: Temat pana Misiewicza jest zakończony. To pokazuje, że potrafimy zrobić krok w tył
Jak mówił w programie Sedno sprawy w Radiu Plus rzecznik rządu, Rafał Bochenek:
„Temat pana Bartłomieja Misiewicza jest już zakończony. Rzeczywiście, został odwołany z Polskiej Grupy Zbrojeniowej. Jeśli chodzi o resort obrony narodowej, jest tam zawieszony w tym momencie, przebywa na urlopie bezpłatnym. To jest decyzja ministra Macierewicza. To pokazuje, ta decyzja o odwołaniu i to, że czasem potrafimy zrobić krok w tył, że potrafimy brać odpowiedzialność za to, co robimy, to pokazuje różnicę między nami a naszymi poprzednikami. Potrafimy wsłuchiwać się w głos społeczeństwa, potrafimy dostrzegać nasze błędy. Nie myli się ten, kto nic nie robi”
Grzegorz Braun kandyduje na szefa TVP. A nie powinien. „Żadnych komentarzy”
Grzegorz Braun (Fot. Kuba Atys / Agencja Gazeta)
Rada Mediów Narodowych we wtorek zakwalifikowała do drugiego etapu konkursu na prezesa TVP 18 z 23 kandydatur. Przez pierwsze sito przeszli m.in.: prezes TVP Jacek Kurski, b. dyrektor TVP 1 Małgorzata Raczyńska-Weinsberg, dyrektor TV Biełsat Agnieszka Romaszewska-Guzy, prezes Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich Krzysztof Skowroński. A także właśnie reżyser Grzegorz Braun. Ale Braun nie spełnia jednego z formalnych warunków zapisanych przez Radę w regulaminie.
W 2015 rokusąd prawomocnie skazał go za atak na policjanta . Za wyłamanie funkcjonariuszowi kciuka i znieważenie przez wyzwanie go od „bandytów”.
W paragrafie 2 określającym, kto może kandydować, w punkcie „f” RMN zapisała: [osoba] „niekarana prawomocnym wyrokiem za przestępstwo umyślne ścigane z oskarżenia publicznego lub przestępstwo skarbowe”. W paragrafie 3 punkt „h” Rada zobowiązała kandydatów do dostarczenia oświadczenia „o niekaralności za przestępstwo popełnione umyślnie ścigane z oskarżenia publicznego lub przestępstwo skarbowe”.
Z naszych nieoficjalnych informacji wynika, że Grzegorz Braun złożył takie oświadczenia. W sekretariacie Rady dowiedzieliśmy się, że Rada zastanawiała się wczoraj na posiedzeniu nad tym problemem, ale ostatecznie uznała, że to nie ma znaczenia, i przegłosowała, że Braun spełnia wymogi formalne (z głosowania wyłączył się Juliusz Braun, bo jest rodzinnie związany z Grzegorzem). Kandydatura Brauna przeszła głosami trójki posłów PiS: Krzysztofa Czabańskiego, Joanny Lichockiej i Elżbiety Kruk. „Za” głosował także Grzegorz Podżorny (w radzie z rekomendacji Kukiz’15).
W połowie sierpnia Grzegorz Braun tak tłumaczył na portalu YouTube, dlaczego kandyduje: „Witam sprzed siedziby telewizji reżimowej zwanej dla zmylenia przeciwnika, czyli państwa, publiczną. Odpowiadając na pytanie, które z różnych stron dociera do mnie w ostatnich dniach i tygodniach kiwam twierdząco głową – tak, jestem gotów podjąć się zaprowadzenia porządku przy ulicy Woronicza w Warszawie. Jeśli Rada Mediów Narodowych (z moim nieszczęsnym stryjem w swoim składzie) ogłosi porządny konkurs, jestem gotów zgłosić własną kandydaturę na prezesa tego urzędu państwowego”.
Dziś w południe Rada Mediów Narodowych miała się zajmować kandydaturami na szefa TVP, w tym kandydaturą Brauna. Po naszym tekście posiedzenie przesunięto na popołudnie.
Pytamy Czabańskiego, jak to możliwe, że Braun przeszedł do drugiego etapu konkursu, skoro nie spełnia wszystkich wymogów formalnych.
Czabański: Żadnych komentarzy. Jest decyzja Rady, że Braun przeszedł dalej.
Choć jest prawomocnie skazany?
– Żadnych komentarzy.
Jak mam to rozumieć?
– To wszystko, co mam do powiedzenia.
Braun złożył oświadczenie, że był skazany?
– W trakcie konkursu nie będzie żadnych komentarzy.
Pytam o spełnienie wymogów formalnych zapisanych przez Radę w regulaminie.
– Rozumiem pytanie. Odpowiadam: żadnych komentarzy.
Bo nie ma dobrej odpowiedzi?
– Z mojej strony żadnych komentarzy.
Grzegorz Braun jest synem reżysera teatralnego Kazimierza Brauna. Ten w PRL-u sympatyzował z opozycją. W 1984 r. stracił posadę dyrektora Teatru Współczesnego za inscenizację „Dżumy”, która nie spodobała się władzy. Dziadek Grzegorza, Juliusz, i brat dziadka, Jerzy (poeta, filozof, przedwojenny działacz katolicki), byli w latach 50. więźniami stalinowskimi. Stryjem Grzegorza jest Juliusz Braun.
Grzegorz Braun w 2005 r. nakręcił dokument o kontaktach Lecha Wałęsy z SB. Jest współtwórcą telewizyjnego cyklu „Errata” do biografii, ujawniającego agenturalne wątki w życiorysach znanych Polaków. W kwietniu 2007 ogłosił, że znany językoznawca, profesor Jan Miodek był konfidentem SB (przegrał proces). W wyborach prezydenckich w 2010 był w komitecie poparcia Jarosława Kaczyńskiego. Startował w wyborach prezydenckich w 2015 r. Zdobył 0,83 proc. głosów.
Rosjanie mieszkający w Polsce: jak żyją i co myślą o Smoleńsku, Putinie i Ukrainie?
Do gdańskiej cerkwi na niedzielne nabożeństwa przychodzi około setki osób z Trójmiasta – głównie Białorusinów i polskich prawosławnych. Rosjan – niewielu (Fot. Renata Dąbrowska)
Są trzecią pod względem liczebności mniejszością żyjącą na Pomorzu – jest ich ponad 800. Po Ukraińcach, których legalnie przebywa tu blisko 4,5 tys. I Niemcach, którzy przed laty przyjęli obywatelstwo RFN, a teraz wrócili do kraju z solidnymi niemieckimi emeryturami.
Język rosyjski słychać wszędzie – i w supermarketach, i na zabytkowej starówce Gdańska. Widać rosyjskie rejestracje i trójkolorowe flagi na koszulkach i kamizelkach motocyklistów.
To głównie mieszkańcy obwodu królewieckiego, którzy przyjeżdżają do Gdańska na zakupy i rozrywki. Co roku na granicy odprawiano ich ponad milion, teraz, po zawieszeniu przez Polskę małego ruchu granicznego, odprawia się połowę tego. Zupełnie inna grupa to Rosjanie mieszkający w Polsce na stałe. Ci rzadko spacerują po Długim Targu, nie obnoszą się z symbolami ani ojczystym językiem, większość nie zgadza się na ujawnienie nazwisk czy miejsca pracy.
– W końcu żyjemy w państwie, które już oficjalnie uznaje Rosję za wroga – tłumaczy Stanisław. – Lepiej nie podpadać waszym urzędnikom, pracodawcy. A i rodzinom, które zostawiliśmy w Rosji, nasze kłapanie jęzorem nic dobrego nie przyniesie. Nasz konsulat uważnie czyta polską prasę.
Waszej telewizji nie oglądam
Anna, Maria, Stanisław – dla nich całe zło w relacjach Polaków z Rosjanami nosi nazwę Smoleńsk.
Od Smoleńska wszystko się zaczęło. Jak można z nieszczęśliwego wypadku robić zbrodnię, oskarżyć naród, który chciał cię ugościć na swojej ziemi?
– pyta Anna.
Elegancka kobieta w Czelabińsku na Uralu studiowała hotelarstwo, w ramach wymiany młodzieży wyjechała do Anglii i tam zakochała się w Polaku. Zanim sześć lat temu osiedli w Gdańsku, zjeździli zachodnią Europę i USA. Anna pracuje w międzynarodowej korporacji finansowej w Gdyni, tam wszyscy porozumiewają się po angielsku. Dwie córki, dwujęzyczne, chodzą do polskiego przedszkola, a raz w miesiącu na teatrzyk albo film do Rosyjskiego Centrum Nauki i Kultury przy ul. Długiej w Gdańsku. Mieszkają w bloku, na brak pieniędzy nie narzekają. Anna nauczyła się polskiego w pół roku.
– Na początku było mi tylko przykro, że mówią o nas „Ruskie” – wspomina. – Przyzwyczaiłam się, teraz sama tak o sobie mówię. Gorsza jest niechęć starszych osób, bo kiedyś tam Rosjanie coś złego zrobili ich rodzicom, a oni tak naprawdę nie wiedzą, dlaczego nas nie lubią. Po dojściu do władzy PiS zrobiło się gorzej. Na co dzień tego nie odczuwam, ale telewizji nie jestem w stanie oglądać.
Anna wie, że Stalin robił źle, a Polacy są „biedni historycznie”. Ale – jak mówi – już Putin zrobił dla Rosji wiele dobrego i nie rozumie, czemu w Polsce się nim pogardza. Rosja to jest kraj, który trzeba trzymać silną ręką. Ona osobiście wolałaby więcej demokracji, ale demokracja w Rosji się nigdy nie udała.
Pytania o aneksję Krymu, o ludzi ginących w Donbasie wyprowadzają Annę z równowagi: – Co mam na to odpowiedzieć? Chyba nie chcę myśleć, co tam robią Rosjanie. Widzę propagandę, bo oglądam rosyjską telewizję, ale przecież taka sama jest w waszej.
Minusy nie przesłaniają plusów
Inaczej niż z Ukrainy z Rosji przyjeżdżają do nas wykształceni młodzi ludzie. Połowa z tych, którzy starają się o prawo pobytu, nie skończyła 35 lat. Z Uralu przybyła do Gdańska Maria Ruszkowa. Jest kimś w rodzaju szefa 20-osobowej grupy rosyjskich programistów ściągniętych przez jedną z amerykańskich agencji łowców głów. Wszyscy mają pracę, wkrótce dołączy do nich kolejnych 80 rosyjskich informatyków. Marii nie wypada mówić o polityce, odsyła mnie do koleżanki.
– Warunki pracy w Rosji są znacznie gorsze niż na Zachodzie. Może w Moskwie porównywalne, ale na Uralu już nie, dlatego wybraliśmy emigrację – opowiada młoda Rosjanka. – Niektórzy z naszych przyznają, że Gdańsk jest dla nich tylko przystankiem w drodze na Zachód, ale większość poważnie myśli o pozostaniu w Polsce na stałe. Przy dobrych zarobkach standard życia jest równie wysoki, a język i kultura podobne do rosyjskich. Spotykam się raczej z sympatią, nie wrogością. Z wyjątkiem kilku zaczepek ze strony pijaczków albo politycznie pobudzonych młodzieńców.
Maria Ruszkowa prowadzi od marca blog dla Rosjan zamierzających się osiedlić w Trójmieście. Nazwała go „Polska wycieczka”. To zbiór praktycznych porad: co to jest PESEL, jak się zameldować i uzyskać NIP, w których bankach Rosjanie mogą założyć konto, jak wezwać pogotowie, straż pożarną, hydraulika, gdzie kupić rower, co zwiedzić w weekend. Pisze też o czekających przybyszy trudnościach. Biurokracja – „w Polsce jest gorzej niż w Rosji”. Powolność – „wszyscy są mili, sto razy dziennie proszę, dziękuję, ale ulubionym słowem Polaków jest: »spokojnie«”. Dalej wysokie ceny usług: przedszkole czy opieka medyczna niby są darmowe, w praktyce za jakość trzeba słono zapłacić.
„O wszelkiego rodzaju kwestiach polityki, kultury, o tym, czym zajmuje się rząd, nie będę pisała. Ale dla mnie osobiście plusy mieszkania tu wciąż przeważają minusy” – kończy wpis Maria.
Stanisław wygarnia zakłamanie
Stanisław też jest informatykiem, w Gdańsku mieszka od czterech lat. Mówi:
Nie jestem baranem karmiącym się wydawanymi w Rosji szmatławcami i nie wierzę we wszystko, co mówią w Russia Today. Ale w przekazie polskich mediów jest jeszcze więcej zakłamania niż w rosyjskich.
Jego interpretacja historii: Polacy powinni być wdzięczni za wyzwolenie ich z niemieckiej okupacji, dlatego hańbą jest niszczenie pomników, np. gen. Iwana Czerniachowskiego (jako dowódca 3. Frontu Białoruskiego w lipcu 1944 r. zaprosił na rozmowy dowódcę wileńskiej AK płk. Aleksandra Krzyżanowskiego, ale zamiast rozmawiać o sojuszniczym współdziałaniu, oświadczył, że otrzymał rozkaz aresztowania go i rozbrojenia jego oddziałów), czy gdańska instalacja przedstawiająca radzieckiego żołnierza gwałcącego kobietę. Wystawienie tej rzeźby w mieście, które dzięki radzieckim żołnierzom przypadło Polsce, choć było niemieckie, to plucie Rosjanom w twarz.
– A teraz doszło do rzeczy niebywałej, bo dziś polski rząd i media oficjalnie określają Rosję jako państwo wrogie, przyszłego agresora – mówi Stanisław. I choć „nie wierzy we wszystko, co mówią w Russia Today”, powtarza za kremlowską propagandą: – Podczas ostatniego majdanu w Kijowie do władzy doszli faszyści sławiący Banderę i UPA, a jednak polski rząd wspiera ich, byle tylko zaszkodzić Rosji. Krym był rosyjski do 1954 r., dopiero idiota Chruszczow dał go w prezencie Ukraińcom. Silne państwa poszerzają strefy wpływów, tak samo zachowują się Amerykanie i to samo robiliby Polacy, gdyby mieli takie możliwości. Dziwię się Polakom, tysiące z was pracują u Niemców, którzy chcieli was zgładzić, a Rosjan traktujecie gorzej niż psy. Ot, zakłamanie.
Pogoworili o Polsze
Trudno powiedzieć, czy moi rozmówcy chronią swoje dane bardziej z obawy przed władzami polskimi, czy rosyjskimi, ale strach jest namacalny. Szef Rosyjskiego Centrum Nauki i Kultury w Gdańsku – gdańszczanie powtarzają, że była to przykrywka słynnej radzieckiej służby specjalnej KGB, a dziś pewnie jej rosyjskiej następczyni FSB – robił wszystko, żeby się nie spotkać. W końcu obiecał odegrać rolę pośrednika w kontaktach z rodakami, by po tygodniu stwierdzić, że nikt nie zgodził się rozmawiać.
Podobną, tylko mniej maskowaną niechęć, okazał proboszcz prawosławnej parafii św. Mikołaja Cudotwórcy. Najpierw zabronił mi publikacji jakiejkolwiek swojej wypowiedzi, a po tygodniu zapewnił, że żaden z jego parafian również nie ma ochoty na rozmowę.
W tej sytuacji pozostało mi spenetrować rosyjskojęzyczne fora. Na jednym z najpopularniejszych – „Pogoworim o Polsze” – podobnie jak na blogu Marii dominują dyskusje o pracy, wynajmie mieszkań, uciążliwościach polskiej biurokracji. Ale są też dyskusje o Ukrainie („ona nikogo na Zachodzie nie interesuje, jest tylko i wyłącznie pretekstem, żeby nas bez końca gnębić”) i o Smoleńsku.
Użytkownik Biker: „Wam chce się wierzyć, że to było zrobione przez KGB. No to proszę bardzo – wierzcie! Jeżeli waszemu upartemu Kaczyńskiemu nie chciało się słuchać żadnych kierowników ruchu lotniczego, to co tu powiedzieć? Wolał się rozbić, ale wszystkim pokazać swoją polskość! No i pokazał!”.
Masza, znana na portalu z religijności: „Wykasujcie posty od Bikera. Biker, pijesz – zamknij laptop na trzy spusty, żeby nikt nie mógł zobaczyć galopującej degradacji osobowości na tle upojenia alkoholowego”.
Bartłomiej Misiewicz odwołany z rady nadzorczej Polskiej Grupy Zbrojeniowej? Jego nazwisko znika ze strony spółki
Bartłomiej Misiewicz (Fot. Franciszek Mazur / Agencja Gazeta)
Informację o odwołaniu Bartłomieja Misiewicza „Super Express” podał we wtorek wieczorem. Na razie nie udało nam się potwierdzić tej informacji w Polskiej Grupie Zbrojeniowej. Jak i dowiedzieć się, co ewentualnie wpłynęło na taką decyzję, kto ją podjął i kiedy. Ale nazwisko bliskiego współpracownika Antoniego Macierewicza nie figuruje już wśród członków rady nadzorczej spółki. Na jej stronie internetowej widnieją już tylko cztery nazwiska: prof. dr. hab. Tomasza Siemiątkowskiego, Konstancji Puławskiej, Piotra Sulewskiego oraz Bogusława Kaczmarka.
Poseł PO Cezary Tomczyk skomentował wczoraj wieczorem na Twitterze: „Nasze działania przyniosły skutek. Rozliczymy ich! Tym razem do końca!”.
Kariera Bartłomieja Misiewicza w PGZ i Energi Ciepło Ostrołęka
Misiewicz został członkiem rady nadzorczej Polskiej Grupy Zbrojeniowej na początku września. Mimo że nie ma ani wyższego wykształcenia, ani nie ukończył kursu dla członków rad nadzorczych. Przed dwoma tygodniami – w TVN24 – przyznał, że dopiero „kończy studia licencjackie”. Ale przekonywał również, że „w PGZ nie jest wymagane uczestnictwo w takim kursie”.
Później okazało się, że tuż przed nominacją dla Misiewicza – pod koniec sierpnia – specjalnie został zmieniony statut PGZ. Wczoraj TVN24 podał, że o dokumenty dotyczące Misiewicza wystąpi do PGZ prokuratura. Śledczy chcą sprawdzić, czy jego powołanie odbyło się zgodnie z prawem. Prokuraturę interesuje, dlaczego PGZ zmieniła swój statut. – Wciąż trwają czynności sprawdzające – powiedział stacji rzecznik Prokuratury Okręgowej w Warszawie Michał Dziekański.
Zawiadomienie do prokuratury o możliwości popełnienia przestępstwa złożyli półtora tygodnia temu posłowie Platformy Obywatelskiej. – To, co dzieje się w resorcie obrony narodowej w ciągu ostatnich miesięcy, to jeden wielki skandal i jedna wielka karuzela stanowisk. Prezesi kolejnych spółek należących do MON albo kontrolowanych przez niego nie mają do tego należytych kompetencji – mówił podczas konferencji prasowej w Sejmie Cezary Tomczyk.
„Kwintesencją rządów PiS i kwintesencją tej karuzeli kadrowej” określił przypadek rzecznika resortu Bartłomieja Misiewicza.
Gdy o powołaniu Misiewicza do rady nadzorczej PGZ zrobiło się głośno, okazało się, że 26-latek od czerwca zasiada również w radzie nadzorczej innej spółki – Energa Ciepło Ostrołęka. Ale po publikacjach informacja ze strony firmy została usunięta, a rzecznik MON miał z funkcji zrezygnować.
Misiewicz zawieszony w funkcjach pełnionych w resorcie obrony
W poniedziałek wystąpił z kolei do ministra obrony o zawieszenie w funkcjach pełnionych w resorcie. A tam był rzecznikiem prasowym i szefem gabinetu politycznego Macierewicza. Minister do wniosku się przychylił.
– Pan Misiewicz zwrócił się z prośbą w związku z kampanią wymierzoną w jego dobre imię i w niego osobiście, obawiając się, że to może także utrudnić funkcjonowanie ministerstwa obrony z prośbą o zawieszenie w czynnościach. Uważam, że to jest z punktu widzenia funkcjonowania słuszne stanowisko do czasu, gdy zostaną przedstawione dowody i oczekuję teraz od tych, którzy prowadzą tę kampanię, że poza pomówieniami przedstawią także dowody. A do tego czasu przychylam się do stanowiska pana Misiewicza i zawieszam go w czynnościach – tłumaczył Macierewicz.
Z wnioskiem Misiewicz wystąpił tuż po publikacji „Newsweeka” „Stanowiska dostali za lojalność. Teraz sami rozdają posady” (drugim bohaterem okładkowego materiału był wiceminister sprawiedliwości Patryk Jaki). Tygodnik opisał m.in. spotkanie, podczas którego polityk miał proponować radnym PO w Bełchatowie przystąpienie do koalicji z PiS. Jak twierdzi „Newsweek”, w zamian miał oferować posady w PGE GiEK, największym pracodawcy w okolicy.
Rzecznik MON został antybohaterem akcji Nowoczesnej #Misiewicze. W jej ramach posłowie opozycji stworzyli listę osób, którzy za rządów PiS otrzymali posady dzięki znajomościom.
O Misiewiczu głośno jest od sierpnia, kiedy to Macierewicz odznaczył go Złotym Medalem „Za Zasługi dla Obronności Kraju”. Jak sam przyznaje, w politykę na poważnie postanowił zaangażować się po katastrofie smoleńskiej. O sobie pisze: „Pochodzę z patriotycznej, katolickiej rodziny, która na trwałe zaszczepiła we mnie dewizę: Bóg, Honor, Ojczyzna”.
Ostatnia granica przekroczona
W słownej wojnie, jaką beniaminkowie PiS-u, dziennikarze “niepokorni”, prowadzą z “mainstreamem” (który co prawda wszystkie polityczne pozycje w Polsce stracił, no ale musi być “mainstreamem”, by niepokorni mogli czuć się wiecznymi ofiarami), padło mnóstwo słów łajdackich, insynuacji, epitetów i kłamstw. Druga strona, choć dalece bardziej umiarkowana, też popełniała grzechy w tej wojnie na słowa, co piszę ze znajomością tematu, bom sam nie bez winy. Jednej granicy wszakże nie przekroczono. Jedno pozostało niepodważalnym tabu. Nikt nikomu nie życzył śmierci.
Do dzisiaj.
Portal wPolityce (ten m.in. Braci Karnowskich i Piotra Zaremby, utrzymywany przez SKOK). Tekst pod tytułem „Dla kogo piszemy?”. Rodzaj manifestu na temat tego, do kogo adresowane są teksty autorów portalu i tygodnika W Sieci. Autor pisze też o „drugiej stronie”: „Na drugą stronę nasze argumenty i chociażby najbardziej wysublimowane teksty docierają z rzadka. Najczęściej jako komentarze – pomyje Michnika, który w końcu nareszcie umrze…”.
Nie, nie pomylili się Państwo. Tak jest tam napisane o Adamie Michniku: „który w końcu nareszcie umrze”.
A że nie jest to nie błąd, świadczą dalsze słowa tego samego zdania o Michniku: „Limit zła wypełnił po brzegi – zadanie skończone, można się Lucyferowi meldować”.
I teraz tak: życzy Adamowi Michnikowi śmierci jakiś publicysta w portalu, ale może to tylko redakcja przez niedopatrzenie puściła tekst jakiegoś młodego, nieznanego gnojka, który chce na siebie zwrócić uwagę, przebijając wszystkich innych? No więc nie, nie młody i nie nieznany. Autorem tego wpisu jest Aleksander Nalaskowski, przedstawiany jako „Profesor pedagogiki, publicysta tygodnika „w Sieci”. Czyli to stały publicysta owego medium SKOK-ów, na dodatek profesor pedagogiki (UMK), który publicznie nie może się doczekać śmierci Michnika.
Ciekawe, prawda? Po pierwsze – profesor pedagogiki. Czego i jak może ów pedagog uczyć swoich studentów, jeśli nie może powstrzymać się przed miotaniem takimi złorzeczeniami? Po drugie, wydaje mi się , że ów Nalaskowski uczy w jakiejś szkole, a może nawet tę szkołę prowadzi – czy rodzice wiedzą na pewno, z kim ich dzieci obcują? Po trzecie: nie wiem nic o religijności Nalaskowskiego, ale portal w Polityce i tygodnik wSieci ociekają uduchowionym katolicyzmem. Czy chrześcijanin może tolerować na łamach prowadzonego przez siebie pisma lub pofrtalu życzenia śmierci dla innego człowieka?
Samego Aleksandra Nalaskowskiego raz w życiu spotkałem; było to w programie Jana Pospieszalskiego „Warto Rozmawiać” parę lat temu. Miałem z nim małe spięcie na wizji, bo w pewnym momencie Nalaskowski dość chamsko mi przerwał, na co zareagowałem spokojnie ale stanowczo; ku mojemu zdziwieniu Nalaskowski zaczął bardzo się kajać, a po programie podbiegł i mnie gorliwie przepraszał, co było żenujące i dla mnie kłopotliwe, bo spieszyłem się na wino z kolegami. Generalnie, zrobił na mnie wrażenie człowieka niezrównoważonego, niestabilnego zarówno ruchowo jak i słownie.
Ale te jego psychiczne przypadłości nie mają nic do tego, co zostało napisane i opublikowane (i już zostanie, bo w Internecie nic nie ginie). Oto z obozu niepokornych pada życzenie jak najrychlejszej śmierci dla intelektualnego przywódcy strony przeciwnej. Już nawet nieważne, że bohatera ruchu oporu za komuny, który wysiedział lata w więzieniu, gdy Nalaskowski nie dał się poznać jako orędownik demokracji, bo nie dał się poznać w ogóle. (A może to taki sam dawny komuch jak inni współpracownicy portalu wPolityce z tego pokolenia, np. Marek Król i Krystyna Grzybowska?). Nie ma to akurat tutaj żadnego znaczenia: liczy się tylko to, że owe medium przekroczyło kolejną, ostatnią już chyba granicę. (Co może być dalej? Życzenia tortur?) I tej hańby z siebie Karnowscy, Zaremba i cała reszta zespołu redakcyjnego wPolityce i wSieci łatwo nie zmyją.
Dla kogo piszemy? Dla siebie, do siebie i niewielki procent „spoza naszej drużyny” nas czyta
20.09.2016
Wszystko co piszemy na wirtualnych łamach „wPolityce”, „Niezależnej”, a pewnie i we „Frondzie” piszemy do siebie. Docieramy tylko do siebie, czytamy samych siebie.
Czytam Mazurka, czasem Zybertowicza (bywa niejasny), Wenzla, Świetlika, sporadycznie Reszczyńskiego, niemal zawsze Karnowskich. Piszemy dla siebie. Bo „wSieci” to nasz wewnętrzny biuletyn konserwatywny. Przekonujemy przekonanych, tych, którzy mogliby takie same teksty napisać. Przecież od lat wołamy, że Wołyń to zbrodnia Ukraińców, że Auschwitz to nie naziści ale Niemcy (przy wybitnym udziale chociażby Litwinów i Łotyszy). Wszak próbujemy wskazać na swoje „smoleńskie wątpliwości” i katyńskie pewności. Dla kogo to wszystko? Dla nas! Piszemy do siebie i sami siebie czytamy! Jeśli w ogóle czytamy. Inni się tym nie przejmują. Rosjanie i Niemcy mają to w nosie. Jakkolwiek to wygląda w sferze dyplomatycznej.
Na drugą stronę nasze argumenty i chociażby najbardziej wysublimowane teksty docierają z rzadka. Najczęściej jako komentarze- pomyje Michnika, który w końcu nareszcie umrze; limit zła wypełnił po brzegi –zadania skończone, można się Lucyferowi meldować. Uważnym czytelnikiem jest Ogórek Michał, ale tylko dlatego aby kontynuować błazeńską funkcję, którą przyjął. Ogórek nie potrafi pisać, potrafi jedynie szydzić. I pewnie tak mu to zostanie. To nie nasz czytelnik. To szerzeń.
W sposób koncertowy mija się z KAŻDĄ prawdą żydowska dziennikarka z amerykańskim obywatelstwem Annie Appelbaum. Jej ostatni tekst dla Washington Post jest napisany dla tych, którzy go przeczytają. To Michnik & Gross w amerykańskim wydaniu, to ich środowiska zachwycą się tym wybitnym pisarstwem.
Gwarantuję, że niewielka garstka przeczyta polemikę z tekstem tej dziedziczki z Chobielina, ale tysiące w Stanach w jej tekst uwierzą. I już więcej nie zechcą czytać.
Mój znajomy śp. Dr Edgar Mońko, psychoterapeuta z Australii, mawiał, że „gdy kobieta nie może już pokonać wstydu swojej cielesności (bo nie ma co pokazać) to przekroczy wszelkie inne granice wstydu, aby zaistnieć; wiele kobiet uznaje, że prezentacja bezwstydu czyni je atrakcyjniejszymi”. Zgadzam się, że Appelbaum zasługuje na dobry, amerykański proces, zakończony ośmiocyfrową grzywną i tańcem przy rurze. Tak, drodzy Czytelnicy. Piszemy dla siebie, do siebie i niewielki procent „spoza naszej drużyny” nas czyta. Jesteśmy jednym z największych tygodników, ale ulokowanym w głębokiej niszy. To fenomen, który jakoś musimy przetrwać.**