Polityka prezesa polega na grze na czas.
Polityka prezesa polega na grze na czas. Foto. parlamentarny.pl

Od ponad ćwierć wieku nie ukształtowała się w demokratycznej Polsce stabilna scena polityczna. Ba! Przechodzimy nawet poważny kryzys społeczno – polityczny. A z kryzysem jest, jak z depresją. Nie pojawia się nagle. To splot wydarzeń rozłożonych w czasie. Jarosław Kaczyński nie wszedł przecież do polityki 25 października 2015 roku, niczym piękny Ken z logo PiS na ściance dla fotoreporterów. Po władzę szedł ponad ćwierć wieku. Jak to się stało, że demoluje dzisiaj Polskę?

Początek długiej drogi

Kryzys polityczny w Polsce nie trwa przecież od ostatnich wyborów do Parlamentu. Raczkował już w latach 80., zanim w naszym kraju nastała demokracja. Już wówczas w NSZZ Solidarność, której wielu związkowców nie spodziewało się, że za kilka lat odegra rolę prawicowych posłów, tworzyły się podziały. Do 4 czerwca 1989 roku „Solidarność” była kontrą dla Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej. Wtedy nie myślano o światopoglądzie. Podział „Solidarności” na frakcje był spowodowany tym, że nie wszyscy akceptowali samodzielne decyzje Lecha Wałęsy. Wielu chciało demokratycznego glosowania delegatów. Jedni wyczuli koniunkturę i zaczynali „grać na siebie” , a jeszcze inni zaczęli tworzyć obozy wokół Andrzeja Gwiazdy czy Anny Walentynowicz, którzy zupełnie inaczej widzieli przyszłość związku niż przewodniczący „Solidarności”. Ta już na początku lat 90. rozdrobniła się poglądowo i programowo. Czego by nie powiedzieć o Jacku Kurski, to film dokumentalny „Nocna zmiana” z 1992 roku, zaczął dopiero po latach otwierać ludziom oczy. Widać w nim podział na prawicy i wśród dziennikarzy. Donald Tusk stał za prezydentem Wałęsą, Jarosław Kaczyński wręcz przeciwnie. I ten rozłam i nienawiść Jarosława Kaczyńskiego do Lecha Wałęsy, a po powstaniu PO, do Donalda Tuska, trwa po dziś dzień. I wzajemnie

Lata 90. na prawicy to roszady, zmiany nazw ugrupować, wędrówki międzypartyjne. Zmiany w rządach następują na zasadzie teraz prawica (AWS – UW 1997 – 2001), a za cztery lata SLD – UP z Leszkiem Millerem na czele. Po wyborach parlamentarnych w 2001 roku PO dostaje 12,5 proc., a PiS wyprzedzone przez Samoobronę RP, zaledwie 9,5 proc. Obie partie dopiero co powstały. Cały 2003 rok Polacy żyją emitowaną na żywo w telewizji, niczym serial, komisją śledczą w sprawie tzw. „Afery Rywina”. Sprawy do końca nie wyjaśniono do tej pory, ale Leszek Miller godząc się na powołanie komisji śledczej, wylansował wielu polityków, rozpoczynając schyłek SLD. Paradoksalnie, dzięki pierwszej powołanej w Polsce komisji śledczej, na szerokie wody wypłynął Zbigniew Ziobro.

Z tych czterech lat siedzący cicho jak trusia Jarosław Kaczyński wyciągnął dwa wnioski. Po pierwsze: PiS powinien mówić, to co chcą usłyszeć wyborcy i krzyczeć o skompromitowanych elitach. Tak robił w 2001 roku Andrzej Lepper. Czyli populizm doskonale sprzedaje się w kraju nad Wisłą. Po drugie: znaleźć szeroki target. I w tym momencie na horyzoncie ujrzał o. Tadeusza Rydzyka i słuchaczy Radia Maryja.

Baczny obserwator

Rok 2005 jest rokiem przełomowym. W czerwcu wybory prezydenckie z Donaldem Tuskiem, który stoi już na czele PO sam, wygrywa Lech Kaczyński (PiS). Różnica jest spora, bo aż dziesięcioprocentowa. Wygrana PiS w jesiennych wyborach parlamentarnych wydaje się być przesądzona. Zaskoczeniem jest to, że PO wprowadza zaledwie 12 mniej posłów do Sejmu niż Jarosława Kaczyńskiego, który dobiera sobie dwóch koalicjantów – Samoobronę i LPR. Rządzą wspólnie dwa lata. We wcześniejszych wyborach w 2007 roku wygrywa PO. Jarosław Kaczyński wyciągnął kolejną lekcję, ale leżało to w jego naturze od początku aktywności politycznej. Może rządzić tylko samodzielnie, jako wódz PiS.

Kolejna ważna data to 10 kwietnia 2010 rok. „Katastrofa smoleńska”, a później wybory prezydenckie, które zwycięża Bronisław Komorowski z Jarosławem Kaczyńskim. Narodową żałobę zamieniono w polityczny ring PiS kontra PO. Tutaj swoje miejsce w przestrzeni publicznej odnalazł polityk zapomniany od czasów „listy Macierewicza” (1992 rok). Przyczyny dramatu wyjaśnia druga już jego komisja. „Katastrofą smoleńską” Macierewicz, co początkowo przeszkadzało Jarosławowi Kaczyńskiemu, zdobywa kolejny twardy elektoratu – „wyznawcy krzyża”, ludzie, którzy są przekonani o zamachu, zorganizowani przy kołach Gazety Polskiej w całym kraju. Kaczyński zwraca uwagę, że twardy elektorat należy pielęgnować, bo później można liczyć na zdyscyplinowanych wyborców. Niska frekwencja natomiast, to cios dla innych ugrupowań z niestabilnym elektoratem.

Starcie tytanów, a król miał być tylko jeden

W 2011 roku podczas wyborów parlamentarnych PO i PiS dominują już na scenie politycznej, jako partyjne kolosy. Wybory wygrywa znowu PO uzyskując 39 proc. poparcia, o 10 pkt. procentowych więcej niż PiS. Później długo, długo nikt i Ruch Palikota „wyhodowanego” przez PO z dziesięcioprocentowym poparciem. Dokładnie dekadę wcześniej ponad 41 proc. otrzymała koalicja SLD – UP, a na drugiej pozycji było PO z 12 procentami. Cztery lata temu SLD i PSL otrzymują po 8 proc. Taki wynik Palikota – ruchu typowo populistycznego, już był sygnałem, że wyborcy tracą zaufanie do wiodących ugrupowań. Jarosław Kaczyński zauważa, że te dwie grupy twardych elektoratów: Radia Maryja i zwolenników teorii zamachu, to za mało dla PiS. Przez następne 4 lata przysłuchuje się bacznie lewicy. W PO wybuchają kolejne afery, od hazardowej po podsłuchową rok przed wyborami. To miód na serce prezesa. Prawicowa prasa rozpisuje się o arogancji i zawłaszczaniu kraju przez elity polityczno – biznesowe związane z politykami PO. Kaczyński nie zapomina o dyscyplinowaniu swojego twardego elektoratu do głosowania na PiS.

Prosta droga do władzy. PO myli zaufanie z zagłosowaniem

Bronisław Komorowski przegrywa wybory na własne życzenie. Nie prowadzi kampanii prezydenckiej, w przeciwieństwie do Andrzeja Dudy, który jeździ po Polsce i składa obietnice, w większości socjalne, jak np. obniżenie wieku emerytalnego. I wygrywa wybory w drugiej turze. To dziesięć punktów procentowych Kaczyński podczas kampanii parlamentarnej pół roku później uzupełnia „pakietem socjalnym”, który już stał się legendą populizmu. I tak dwie czołowe partie prześcigają się w obietnicach w rytmie Rock and Rolla. A takt nadaje im Paweł Kukiz, który nie ma żadnego programu, poza obaleniem systemu, a w wyborach prezydenckich zdobywa ponad 20 proc. Kaczyński już nie zamierza popełniać błędu z 2005 roku i dobierać sobie koalicjantów z sali sejmowej. Z Solidarną Polską Ziobry i Polską Prawicą Gowina wchodzi do Sejmu jako PiS. Otrzymuje o wiele głosów mniej niż się spodziewał. Liczył na większość konstytucyjną, a nie czteromandatową. Wynik 37,5 procenta to za mało, ale socjal naród kupił.

To za mało, ale Kaczyński walczy

Brak większości konstytucyjnej PiS uruchomiło lawinę wydarzeń, których Kaczyński nie przewidział. Nie spodziewał się zmasowanego ataku na tak wielu frontach. Zatem polityka PiS polega od ostatnich wyborów na grze na czas i udawaniu Greka. Nie wierzę, że opozycja nie może przejąć 4 posłów z klubu PiS. Gdyby to zrobiła PiS nie wprowadzałby w życie ustaw, które są niezgodne z konstytucją. Zarówno PO i Nowoczesnej chodzi jednak o to, żeby Kaczyński jeszcze bardziej się pogrążył. Ma skompromitować siebie i PiS do granic możliwości. Ma zbrzydnąć Polakom, UE, USA. Opozycja pilnuje PiS i punktuje błędy rządu i prezydenta, ale czeka aż Kaczyńskiemu zaczną spadać sondaże na łeb na szyję, a te zaczną pikować dopiero wtedy, kiedy skończą się pieniądze na obietnice, czyli lada moment. W tym czasie Kaczyński pogrąży gospodarkę, stosunki międzynarodowe i zniechęci wielu wyborców do głosowania w ogóle. PO i Nowoczesna same też szukają pomysłu na siebie. Na wzrost poparcia. Sposobu na odbicie się od dna szuka równie SLD, pierwszy raz poza Sejmem.

Konflikty sprzed ponad ćwierć wieku między tymi samymi politykami trwają do dziś. Polacy nie mogą uwolnić się od demonów z przeszłości. Mamy mylne wrażenie, że przez ostanie lata rządziły na zmianę PO i PiS, a przecież Kaczyński zdołał utrzymać się przy władzy zaledwie dwa lata. To prezydent Lech Kaczyński biegunowo różniący się od swojego brata był głową państwa prawie pełną kadencję.

Raz zdobytej władzy nie oddamy

Zatem droga do tego co osiągnął obecnie Jarosław Kaczyński była bardzo długa. Człowiek cierpiący na brak sukcesów i chorobliwą rządzę władzy konsekwentnie dążył do celu przez wiele lat. Tylko to nie determinacja, motywacja czy chęć prawdziwej „dobrej zmiany” były siłą napędową prezesa. Wiatr w żagle dawała mu złość, nienawiść, zawiść i odwet na Tusku. Jarosław Kaczyński jako jednostka autorytarna, zamknięta na dialog i bezkompromisowa, zruga i skarci każdego, kto tę władzę będzie chciał mu odebrać. Przez 14 lat od wyborów parlamentarnych w 2001 roku z 9,5 procenta, Kaczyński musiał posługiwać się intrygami, manipulacją i populizmem w najczystszej formie, aby zdobyć 37,5 pkt. procentowych. Maraton po władzę wywołał u prezesa fobie, paranoje i nieufność nawet wobec najbliższych współpracowników. Pewne jest, że raz zdobytej władzy nie odda. Spełnia swoje marzenia traktując ludzi instrumentalnie, jakby ich nie nawiedził.

Człowiek ze zła?

Aby utrzymać się przy władzy jest skłonny posunąć się do najgorszego. I to jest niezwykle niebezpieczne. Jeśli coś nie jest po myśli Kaczyńskiego nie potrafi zachować zimnej krwi. Reaguje agresywnie i emocjonalnie. A to wszystko dlatego, bo ta władza nie daje mu chwili oddechu i spokoju. Nie jest w stanie odeprzeć zmasowanego ataku na tak wielu frontach. Ma silną psychikę, ale wszystko ma swoje granice.

Jarosław Kaczyński przypłacił dążenie do celu wyzuciem z resztek empatii, brakiem wyrzutów sumienia i oderwaniem od rzeczywistości. Jest niebezpieczny i nieobliczalny, o czym mówią ludzie, którzy go dobrze znają, jak choćby Władysław Frasyniuk. Wyjątkowo niebezpieczne jest to, że wierzy w słuszność tego co robi. Podobnie, jak jego najbliżsi współpracownicy. Czy będzie żałował albo wyciągnie rękę do swoich marionetek, kiedy przyjdzie im stanąć przed Trybunałem Stanu? Nie przejdzie mu to nawet przez myśl. Za to wytłumaczy to sobie, że nie wykorzystali swojej szansy. Nie sprawdzili się. Byli po prostu do niczego. A on ich przecież stworzył i wywindował na szczyty władzy.

W glorii i w chwale prezes, prezydent Duda oraz premier Szydło wraz ze swoim rządem na pewno nie odejdą. Na kartach historii zapiszą się, jako ludzie bez klasy, kultury i obycia, którzy zostawili po sobie bałagan administracyjny oraz zadłużoną Polskę.