Kijowski, 11.08.2016

 

Ziobro prywatyzuje państwo dla własnej rodziny

Ziobro prywatyzuje państwo dla własnej rodziny

Partia Kaczyńskiego prywatyzuje władzę, zawłaszcza państwo, które ma służyć ich interesom partyjnym, własnym, a nie państwowym. Będziemy więc mieli do czynienia z desperacją z ich strony, a to będzie coraz bardziej wykraczało poza prawo.

Wykraczało, a następnie przekraczało, stawało się bezprawiem. Pojęcie prywatyzacji ukuł naczelny „Polityki” Jerzy Baczyński. Dobrze opisuje zjawiska pod „zarządem” PiS w mediach, a także w tak obwarowanych kompetencjami obszarach, jak poszczególne ministerstwa. Prywatyzacja jest pojęciem z tej samej grupy, co nepotyzm, ale bardziej ścisłym i antagonistycznym do „państwowego”.

Beata Szydło jako premier ma niewiele do powiedzenia, bo ona niespecjalnie orientuje się w mechanizmach władzy i jakimi narzędziami można je regulować. Znamiennym przykładem jest kariera rodziny Zbigniewa Ziobry, jego żony i brata.

Brat ministra sprawiedliwości, Witold Ziobro, jest szarą eminencją w PZU, w spółce skarbu państwa pod zarządem ministra skarbu, Dawida Jackiewicza. Także tam karierę zawodową robi żona Ziobry, Patrycja Kotecka, która została przyjęta na stanowisko szefowej marketingu Link4, należącej do PZU. Jednak PZU ma przejść pod skrzydła ministra rozwoju Mateusza Morawieckiego, który takim wielkim spółkom przypisuje szczególną rolę w swoim „planie Morawieckiego”, a takie niekompetentne osóbki, jak z rodziny Ziobry, mogą mu nie odpowiadać.

Sam minister Ziobro nie znalazłby miejsca jako prawnik w dużej kancelarii, gdyby kierował nią taki fachowiec i autorytet wielkości Taylora, Piesiewicza czy Rzeplińskiego. Polska jest prywatyzowana przez tak marne kompetencyjnie osoby, jak rodzina Ziobry.

Waldemar Mystkowski

ziobro

Koduj24.pl

TRYBUNAŁ MA TAŃCZYĆ, JAK KACZYŃSKI ZAGRA

TK ogłosił

STANISŁAW SKARŻYŃSKI11 SIERPNIA 2016

Trybunał Konstytucyjny uznał za częściowo sprzeczną z konstytucją trzecią ustawę PiS o Trybunale Konstytucyjnym. Jarosław Kaczyński już dzień wcześniej ogłosił, że taka decyzja jest sprzeczna z prawem i konstytucją, a Beata Szydło nie opublikuje wyroku. Zapowiedział również „działania mające spowodować, by TK zaczął pracować zgodnie z konstytucją”


Trybunał nie uznaje obowiązującego prawa. Sprawa jest rozpatrywana w trybie, który nie może zastosowany, w oparciu o ustawę, która nie obowiązuje, bo została uchylona przez Sejm, a to, co uczynił w jej sprawie TK, nie miało żadnego znaczenia prawnego.

Jarosław Kaczyński, konferencja prasowa w Sejmie – 10/08/2016

fot . Slawomir Kaminski / Agencja Gazeta


FAŁSZ. TO NIE JAROSŁAW KACZYŃSKI DECYDUJE CO JEST PRAWEM, A CO NIE.


Prezes powtórzył koronny argument używany przez PiS od początku kryzysu konstytucyjnego: Trybunał Konstytucyjny w swojej pracy związany jest ustawą, którą uchwala parlament, a podpisuje prezydent. Prezes przypisuje też większości parlamentarnej i sobie osobiście prawo oceniania konstytucyjności (lub nie) wyroków Trybunału Konstytucyjnego.

„Zasada legalizmu jest przez TK całkowicie odrzucana” – stwierdził 10 sierpnia 2016 Jarosław Kaczyński przewidując, że Trybunał uzna kolejną ustawę PiS o TK za sprzeczną z konstytucją. „Mamy ciągłe dążenie do tego, by ustawić TK w pozycji nadrzędnej wobec innych organów, w tym Sejmu. Mówię o tym z wielkim bólem, ale TK ma dziś funkcję polityczną, którą trudno włączyć w ramy konstytucji”.

Zdaniem Kaczyńskiego prezes Trybunału Konstytucyjnego, Andrzej Rzepliński działa już jako polityk.

Kaczyński zapowiedział kolejne rozwiązania ustawodawcze – „działania mające na celu spowodować, by TK zaczął pracować zgodnie z konstytucją”.

PiS twierdzi, że skoro ustawa została uchwalona przez Sejm, to Trybunał Konstytucyjny musi postępować tak, jak chce większość parlamentarna. PiS chciało już wygasić kadencje prezesa i wiceprezesa TK, zmusić sąd konstytucyjny do orzekania w pełnym składzie, sądzenia spraw zgodnie z chronologią zgłoszeń i decydowania większością dwóch trzecich głosów.

Argumenty PiS zostały obalone przez Komisję Wenecką oraz przez sam Trybunał Konstytucyjny w rozprawie na wniosek Rzecznika Praw Obywatelskich, pierwszej prezes Sądu Najwyższego, Krajowej Rady Sądownictwa i klubów opozycyjnych. Stanowisko TK popierają sędziowie sądów powszechnych, korporacje prawnicze i rady wydziałów prawa w najważniejszych uniwersytetach oraz wielu specjalistów i autorytetów prawniczych. PiS podejmuje decyzje korzystając z  większości w Sejmie i prezydenta, który podpisuje kolejne ustawy.

Skutkiem tego sporu jest rozpoczęcie przez Komisję Europejską procedury praworządności w stosunku do Polski.


fot . Slawomir Kaminski / Agencja Gazeta
Przeczytaj też:

PREZYDENT UKRYWA PRZED SUWERENEM PODPISANIE USTAWY O TK

STANISŁAW SKARŻYŃSKI  31 LIPCA 2016


Komisja Wenecka – której opinia jest podstawą działania Komisji Europejskiej – stwierdziła, że Trybunał Konstytucyjny został powołany po to, by ustawodawca musiał przestrzegać Konstytucji RP stanowiąc prawo, dlatego naruszeniem konstytucji i zasad państwa prawa jest sytuacja, w której większość sejmowa – zwykłą ustawą, a nie przez zmianę zapisów konstytucji – narzuca Trybunałowi tryb funkcjonowania, który paraliżuje jego pracę i uniemożliwia skuteczne badanie zgodności zaskarżanych ustaw z konstytucją. Również tych o Trybunale Konstytucyjnym.

Rozwiązania forsowane przez PiS – w ocenie prawników – podważają podstawy ustrojowe naruszając zasadę podziału władz oraz łamią prawa obywateli do bezstronnego sądu.


Fot . Slawomir Kaminski / Agencja Gazeta
Przeczytaj też:

TRYBUNAŁ ZGODNY Z KONSTYTUCJĄ CZY NIEZGODNY?

FILIP KONOPCZYŃSKI  18 CZERWCA 2016


PiS wyroki ignoruje i pisze kolejne „ustawy naprawcze” dla Trybunału Konstytucyjnego. Orzeczenie z 11 sierpnia było już czwartym orzeczeniem w sprawie ustawy o Trybunale w ciągu roku – a trzecim dotyczącym ustawy autorstwa PiS:

  • 3 grudnia 2015 Trybunał – na wniosek PO – uznał za częściowo niekonstytucyjną ustawę z 25 czerwca 2015 roku (przegłosowaną przez koalicję PO-PSL); zakwestionowane zostały przede wszystkim przepisy pozwalające na wybór dwóch sędziów TK przez Sejm poprzedniej kadencji; to ten wyrok ignoruje Andrzej Duda, nie odbierając przysięgi od trzech sędziów TK;
  • 9 grudnia 2015 TK uznał za niekonstytucyjną nowelę tej ustawy, przygotowaną przez PiS; za niekonstytucyjne uznane zostały m.in. przepisy pozwalające na ponowny wybór sędziów, uzależniające kadencję od przyjęcia ślubowania przez prezydenta oraz wygaszające kadencje prezesa i wiceprezesa TK; rząd opublikował wyrok dopiero 18 grudnia;
  • 9 marca 2016 Trybunał uznał za niekonstytucyjną drugą ustawę o TK przygotowaną przez PiS; niezgodne z ustawą jest wymaganie pełnego składu, wymóg 2/3 głosów przy podejmowaniu decyzji, nakaz rozpatrywania wniosków według kolejności wpływu, możliwość wygaszenia mandatu sędziego TK przez Sejm oraz brak vacatio legis.

Ostatni wyrok nadal nie został opublikowany przez Kancelarię Prezesa Rady Ministrów. Mimo nacisków Komisji Weneckiej, Komisji Europejskiej i prezydenta Baracka Obamy, który w czasie szczytu NATO mówił o „zaniepokojeniu” sprawą Trybunału,  rząd od marca odmawia publikacji wyroków Trybunału Konstytucyjnego.  W efekcie na liście „wyroków oczekujących na ogłoszenie” znajdują się już 22 orzeczenia, których rząd nie uznaje, tworząc równoległy porządek prawny.

Z zapowiedzi Jarosława Kaczyńskiego wynika, że 11 sierpnia do listy dołączy kolejny wyrok – czyli orzeczenie w sprawie ustawy z 22 lipca, również o Trybunale Konstytucyjnym.


Jest kilka przesłanek, które będą powodowały ten sam skutek, z którym mieliśmy do czynienia przy poprzednich działaniach Trybunału, tzn. to są akty o charakterze prywatnym. W żadnym razie wypadku nie mogą nabrać mocy prawnej poprzez publikację.

Jarosław Kaczyński, konferencja prasowa w Sejmie – 10/08/2016

fot . Slawomir Kaminski / Agencja Gazeta


TU WŁAŚNIE PIS CAŁKOWICIE SIĘ MYLI. TO TRYBUNAŁ DECYDUJE O PUBLIKACJI.


Wojna rządu i większości parlamentarnej PiS z ustrojem Rzeczypospolitej dotyczy art. 190 Konstytucji RP z 2 kwietnia 1997 roku, który stanowi, że orzeczenia TK „mają moc powszechnie obowiązującą i są ostateczne”, „podlegają niezwłocznemu ogłoszeniu” i „wchodzą w życie z dniem ogłoszenia”.

Dlaczego PiS stara się sparaliżować Trybunał Konstytucyjny? Najbardziej prawdopodobną przyczyną konfliktu jest to, że Trybunał Konstytucyjny mógłby zablokować wzmacnianie władzy wykonawczej przez PiS kwestionując – na wniosek opozycji – ustawy naruszające porządek demokratyczny czy prawa obywateli.

Aby zmienić zapisy Konstytucji, Prawo i Sprawiedliwość potrzebuje 307 głosów w Sejmie. Tylu nie ma i nie jest w stanie zgromadzić. Prowadzi więc wojnę podjazdową, raz za razem zmieniając ustawę o Trybunale Konstytucyjnym, aby sparaliżować prace Trybunału aż do grudnia, gdy wygasa kadencja prof. Andrzeja Rzeplińskiego.


Sejm_433
Przeczytaj też:

„TRYBUNAŁ TO TRZECIA IZBA PARLAMENTU”. PRZYDAŁABY SIĘ IZBA OTRZEŹWIEŃ

FILIP KONOPCZYŃSKI  5 SIERPNIA 2016


Podczas konferencji prezes Kaczyński zapowiedział powstanie kolejnej – czyli piątej, a czwartej autorstwa PiS – ustawy o Trybunale Konstytucyjnym.

https://oko.press/trybunal-tanczyc-kaczynski-zagra-jk-tk/

 

dziecko

https://oko.press/dziecko-500-plus-kosztuje-blisko-milion-in-vitro-24-razy/

KOCHAJ WŁADZĘ, KTÓRA STRASZY. PIS NA WOJNIE Z UCHODŹCAMI

PIOTR PACEWICZ10 SIERPNIA 2016

kochaj władzę

W tym szaleństwie jest metoda. Straszenie uchodźcami służy zapewnieniu, że PiS nas uratuje, ochroni, bo obcych nie wpuści. Najlepiej tę sztukę w słowa ujęli scenarzyści serialu „House of Cards”. Frank Underwood wyjaśnił swoją strategię polityczną dwoma zdaniami: “My nie ulegamy terrorowi. My go stosujemy”

Dzień w dzień politycy PiS powtarzają swoje “stanowcze nie” dla przyjmowania uchodźców. Właściwie po co to robią, skoro nikt nie szturmuje polskich granic?

Jarosław Gowin w TOK FM 9 sierpnia: „Nie powinniśmy przyjmować imigrantów muzułmańskich, bo widać po doświadczeniach Zachodu, że się nie asymilują i nie przyjmują wartości Zachodu”.

Ryszard Czarnecki w TVP Info  8 sierpnia: „My przede wszystkim słuchamy Polaków. Polacy mają sceptyczne zdanie na temat przyjmowania imigrantów. Zamachy są dziełem islamistów (…) Nie będziemy wpuszczać uchodźców i żadne decyzje UE nas wiązać nie będę. Mówię to kategorycznie!”

Zbigniew Ziobro w TVN: „PiS rozpoczęło politykę, która doprowadzi do tego, że Polska będzie bezpieczniejsza niż kraje, które przyjmują uchodźców”.

A gdyby nie PiS? “Polska stałaby się elementem układanki, o której marzą brukselscy politycy, na czele z Donaldem Tuskiem i forsują przecież rozwiązanie pozwalające na dyslokację dużej ilości uchodźców z krajów bogatych do krajów biedniejszych”.

Gdyby Platforma wygrała wybory zamiast 7 tys. uchodźców, którzy przypadli Polsce z unijnego rozdzielnika “to byłoby dużo więcej – na przykład 70 tys.”.

Rzecz jest tak ważna, że Jarosław Gowin i Beata Szydło wprost twierdzą, że papież Franciszek w swoim podejściu do uchodźców się myli.

Cztery korzyści z jednego uchodźcy

Nie chodzi tu tylko o tworzenie uprzedzeń, czyli – jak mówią psychologowie – wyuczonej postawy, która składa się z negatywnych emocji (niechęci i leku), stereotypów uzasadniających tę postawę (“uchodźcy” to ludzie niebezpieczni, fanatycy religijni, agresywni, roszczeniowi, leniwi) i skłonności do zachowań (unikania, agresji także wobec osób podobnych do “uchodźców”).

Przekaz PiS jest znacznie bogatszy:

  • Polacy boją się najazdu uchodźców, nie chcą w naszym kraju obcych kulturowo i religijnie;
  • uchodźcy niosą zagrożenie terroryzmem (w niektórych wypowiedziach uchodźca = islam = terroryzm) a także podważyliby polską tożsamość, kulturę, tradycję, religię;
  • poprzednie władze były gotowe/planowały sprowadzić wielkie ilości uchodźców;
  • PiS uchronił Polskę przed tym zagrożeniem.

Taki codzienny przekaz, szczególnie intensywny po każdym zamachu, a nawet akcie przemocy, który może się skojarzyć z islamem, pełni kilka funkcji naraz:

  • podsyca lęk przez obcymi etnicznie i religijnie, co wytknął władzy nawet Episkopat. To jest skuteczne: bezwarunkowe NIE dla uchodźców mówi w sondażach nawet 60 proc. badanych;
  • Lęk przed obcymi umacnia identyfikację narodową Polaków i Polek w kategoriach etnicznych i religijnych (zwłaszcza to drugie jest ważnym elementem programu PiS („Kościół jest po dziś dzień dzierżycielem i głosicielem powszechnie znanej w Polsce nauki moralnej. Nie ma ona w szerszym społecznym zakresie żadnej konkurencji, dlatego też w pełni jest uprawnione twierdzenie, że w Polsce nauce moralnej Kościoła można przeciwstawić tylko nihilizm”).
  • wzmacnia postawy eurosceptyczne;
  • mobilizuje niechęć do opozycji (poprzednie władze);
  • buduje poparcie dla PiS, jako partii zapewniającej bezpieczeństwo.


Przekonują głównie swoich

Jaka jest skuteczność tych odddziaływań? W sondażu IPSOS dla “OKO.press” pytaliśmy o największe zagrożenie dla Polski. Aż 42 proc. (najwięcej) wskazywało na terroryzm islamistyczny. 27 proc. wybrało “napływ uchodźców”, ale wśród wyborców PiS ten odsetek wyniósł dwa razy więcej (34 proc.) niż wśród wyborców Nowoczesnej i Platformy. Może to wskazywać, że technika rozbudzania-uśmierzania lęku umacnia głównie elektorat PiS.

Fajna uchodźczyni nie może istnieć, bo siłą takich oddziaływań musi być spójność przekazu. Dlatego w kółko słyszymy to samo.

PiS idzie tu śladami Węgier Orbana, które szykują się do referendum w sprawie obowiązkowych kwot imigrantów (2 października 2016).  Uspójnianie przekazu przez publiczną telewizję węgierską wyraziło się drastycznym zachowaniem komentatora, który w relacji z zawodów pływackich na olimpiadzie pominął informację o zwyciężczyni – pochodzącej z Damaszku Yusry Mardini, która startuje w drużynie uchodźców.

18 letnia Mardini w 2015 roku – wraz z siostrami, także  pływaczkami – przez wiele godzin pchały łódź, którą uciekała grupa uchodźców.

Odważna dziewczyna, a przy tym pełna życia i wdzięku (“To by był obciach gdybyśmy utonęły, skoro jesteśmy pływaczkami” – żartowała w BBC) mogłaby zburzyć stereotyp uchodźcy: złego, prymitywnego, niebezpiecznego, innego niż my – Węgrzy, czy my – Polacy. Dlatego trzeba było ją wygumkować.


fot. Luca Perino / Flickr / CC 2.0
Przeczytaj też:

„PASOŻYTY”, „CIAPACI”, „CHAMY”. RASIZM PO POLSKU

JAKUB MAJMUREK  30 LIPCA 2016


Machiavelli w III RP

W “Księciu” Niccolo Machiavelli zastanawia się nad wyborem strategii dla  władcy: “Czy lepiej jest budzić raczej miłość niż strach, czy też strach niż miłość? Odpowiem, że chciałoby się i jednej, i drugiej rzeczy, lecz ponieważ trudno połączyć je, więc gdy jednej ma brakować, o wiele bezpieczniej budzić strach niż miłość”.

Gra w uchodźców pozwala twórczo przezwyciężyć dylemat Machiavellego: wzbudzamy strach przed uchodźcami, budując zarazem miłość do władzy, która przed uchodźcami chroni.

Taka strategia nie jest odkryciem:

  • PiS już ją stosował przed wyborami 2005 roku i potem w czasie rządów 2005-2007, tyle, że wtedy zagrożenie było wewnętrzne: układy, skorumpowane elity, lekarze gotowi dla zysku zabić pacjenta itd. Wcześniej Lech Kaczyński – jako minister sprawiedliwości w rządzie Buzka – prowadził kampanię strachu przez przestępcami (jak wskazywały sondaże skuteczną) i proponował rozwiązanie w postaci zaostrzenia prawa (m.in. szersze stosowanie aresztu tymczasowego).
  • Także PO stosowała podobne socjotechniki rozbudzając lęki przed pedofilią i proponując “chemiczną kastrację” jako remedium na marginalny problem;
  • Wiele partii i polityków używa też narkofobii jako narzędzia polityki – wzbudzają irracjonalny lęk przed “narkotykami” (z pominięciem alkoholu i tytoniu, głównie – marihuany) i znajdują “bezpieczne” rozwiązania w postaci represyjnego prawa. Aleksander Kwaśniewski, współtwórca takiej polityki strachu przed narkotykami, dziś namawia na zakończenie wojny z narkotykami.


Strach przed PiS jako polityczny patent

Wybory 2015 przyniosły spektakularna porażkę strategii budzenia lęku przed rządami PiS, którą stosowała koalicja PO-PSL, i znaczna większość mainstreamowychmediów. Przekaz Platformy był jasny: my uchronimy was przed PiS-owskim zagrożeniem.

Strategia Platformy zawiodła, gdyż PiS w kampanii zmieniło wizerunek partii, ukrywając najgroźniejsze treści i osoby (w tym Antoniego Macierewicza).

Na pierwszy plan poszły treści socjalne, które lansowała „mama dobrej zmiany”, Beata Szydło oraz „swój chłop, prezydent wszystkich Polaków”, czyli Andrzej Duda.

Strach nie zadziałał, choć prognozy – nawet te katastroficzne – w większości się spełniły.

Podobną strategię stosują dziś demokraci i amerykańskie media wobec Donalda Trumpa. Trump nie potrafi jednak używać żadnych uników, czym potwierdza, że jego prezydentura niosłaby zagrożenie dla stabilizacji Stanów Zjednoczonych.

Stonka atakowała

Niedościgłym wzorem zarządzania lękiem społecznym były i są systemy totalitarne, w których propaganda tworzy sugestywne obrazy zagrożenia, a władza gwarantuje obronę przed nim, czasem przy pomocy represji.

W polskim stalinizmie roiło się od czyhających wrogów ludu, szpiegów, podżegaczy wojennych, reakcjonistów, rewanżystów niemieckich. Także byli nieuchwytni. Nie cofali się przed niczym, nawet zrzucali z samolotów stonkę, by niszczyć nasze uprawy.

Plakat – skadinnąd wybitny – Tadeusza Trepkowskiego z 1953 roku ostrzegał “Bądź czujny wobec wrogów narodu”. W późnym PRL hasło “Śpij spokojnie, ORMO czuwa” (Ochotnicze Rezerwy Milicji Obywatelskiej, siła używana do pacyfikacji demonstracji – przyp. red.) miało już wydźwięk humorystyczny.

Martyna Rusjan
Tak wyglądałyby dziś socjalistyczne plakaty / graf. Martyna Rusjan

Bujanie łodzią, czyli strategia strachu

Pod koniec czwartej serii kultowego serialu o amerykańskiej polityce “House of Cards” prezydent Frank Underwood i jego żona znaleźli się na krawędzi katastrofy. Uznali, że jedyną metodą obrony jest atak – wywołanie w kraju chaosu i rozbudzenie strachu.

W orędziu do narodu Frank oznajmił, iż USA jest w stanie wojny z terrorystami. Z wyraźną satysfakcją oglądając w telewizji przerażającą scenę zamordowania amerykańskiego zakładnika Frank mówi w kierunku kamery: „My nie ulegamy terrorowi, my go stosujemy”

 

https://oko.press/house-of-cards-pisowsku-wojna-uchodzcami/

CZWARTEK, 11 SIERPNIA 2016

Budka: Nie ma potrzeby uchwalania nowej ustawy o TK. Po wyroku przywrócono stan konstytucyjności

19:461 godz. temu

Budka: Nie ma potrzeby uchwalania nowej ustawy o TK. Po wyroku przywrócono stan konstytucyjności

Nie ma potrzeby uchwalania żadnej nowej ustawy, dlatego, że w tej chwili – po tym wyroku TK – przywrócono stan konstytucyjności. Trzeba tylko dokonać jedną maleńką rzecz: zaprzysiąc 3 legalnie wybranych sędziów i opublikować wyroki – mówił Borys Budka w „Faktach po faktach” TVN24.

19:43

Sasin: Prace nad nową ustawą o TK jeszcze się nie zaczęły

Prace nad nową ustawą [o TK] jeszcze się nie zaczęły. Nawet taka ustawa, która powtórzyłaby w 100% zapisy ustawy z 1997 roku, nie zadowoli dzisiaj opozycji z PO i Nowoczesnej, ponieważ opozycja nie jest zainteresowana zakończeniem tego konfliktu – mówił Jacek Sasin w „Faktach po faktach” TVN24.

19:38

Sasin o ustawie o TK: To, że coś było procedowane w nocy, nie znaczy, że nie mogło prowadzić do osiągnięcia kompromisu

To, że coś było procedowane w nocy, nie znaczy, że nie mogło prowadzić do osiągnięcia kompromisu. Dobrze pamiętamy, że opozycja opierała to procedowanie na zgłaszaniu wniosków o przerwę, o odroczenie obrad. Były wygłaszane manifesty polityczne – mówił Jacek Sasin w „Faktach po faktach” TVN24. jak dodał poseł PiS, nowa ustawa o TK jest ustawą kompromisową.

19:06
borys0

Budka o publikacji wyroku TK: Nie sądzę, aby premier Szydło sprzeciwiła się posłowi Kaczyńskiemu

Jak mówił Borys Budka w „Po przecinku” TVP Info o publikacji wyroku TK:

„Ja rozumiem ze pan poseł Kaczyński ma większa władzę niż premier Szydło. I że jego słowo jest świętością. Nie sadze, aby premier Szydło sprzeciwiła się temu co mówił. Pan poseł Kaczyński już wczoraj powiedział, ze on decyduje jednoosobowo co będzie publikowane”

18:36

Stępień: To, co się dzieje wokół TK, to wojna o wszystko

To, co się dzieje wokół TK, jest wojną o wszystko. O kształt naszego państwa, demokracji, wolności. Nie waham się użyć tego sformułowania. Na naszych oczach toczy się wojna o wszystko – mówił Jerzy Stępień w „Tak jest” TVN24.

18:23

Stępień: Po to jest vacatio legis, żeby sprawdzić, czy nie ma błędów

To praktyka, do której Trybunał często sięgał. Po to jest vacatio legis – czyli okres od uchwalenia do chwili wejścia w życie ustawy – żeby sprawdzić, czy nie ma jeszcze jakichś błędów. W praktyce Trybunału było wiele takich przypadków – mówił Jerzy Stępień w „Tak jest” TVN24. Jak dodał, nie jest to praktyka bardzo często stosowana, ale jest spotykana w orzecznictwie TK.

15:02

Rzepliński: Ustawa z 22 lipca zamrażała Trybunał

Jak mówił na konferencji prasowej prof. Rzepliński:

„Ta ustawa z 22 lipca praktycznie zamrażała Trybunał. W sensie dosłownym – nie mógłby przez pół roku orzekać. A przez instytucje sędziów blokujących, prokuratora generalnego blokującego uniemożliwiałby w ogóle orzekanie TK. I zniechęcałby sędziów do przygotowywania rozstrzygnięć”

14:53

Rzepliński: Nie ma jeszcze daty ZO ws. wyboru nowego prezesa TK

To wyznacza ustawa. Nie ma jeszcze daty. Mamy datę Zgromadzenia Ogólnego, które będzie debatować nad projektem budżetu TK na 2017 rok, który przygotowujemy, zgodnie z wytycznymi, które przedstawił minister finansów – mówił Andrzej Rzepliński na konferencji, pytany, czy jest już znany termin Zgromadzenia Ogólnego ws. wyboru nowego prezesa TK.

Obecny prezes Trybunału potwierdził, że zgromadzenie to odbędzie się między 19 listopada a 4 grudnia, o czym pisaliśmy dzisiaj na 300POLITYCE.

14:52

Sędzia Wróbel: Ustawa z 22 lipca po usunięciu przepisów nie wymaga żadnych uzupełnień

Jak powiedział na konferencji prasowej sędzia Wróbel:

„Z tekstu ustawy z 22 lipca w wyniku naszego orzeczenia zostały usunięte te przepisy, które powodują że ustawa będzie mogła być stosowana w pełnym zakresie. Nie wymaga żadnych uzupełnień, ani moim zdaniem do tego, aby TK mógł sprawnie wykonywać swoje obowiązki. Zostały usunięte te przepisy, które utrudniały, uniemożliwiały hierarchiczną kontrolę prawa”

14:50

Rzepliński o wpisie Karczewskiego: No comments

No comments – tak prezes TK Andrzej Rzepliński skomentował na konferencji wpis marszałka Senatu, że „kompromitująca opinia TK nie pozostawia złudzeń: potrzebna jest zmiana prezesa, nowa ustawa o TK, a być może nowelizacja Konstytucji”.

14:32

Rzepliński o słowach Kaczyńskiego: Nie podejmuję się komentowania. Żeby było jasne, nie ze strachu

Nie wiemy, czy w ogóle będzie [nowa ustawa o TK]. Nie widziałem tego [konferencji Jarosława Kaczyńskiego]. Nie podejmuję się komentowania [słów Kaczyńskiego]. Żeby było jasne, nie ze strachu – mówił Andrzej Rzepliński na briefingu.

12:56

Wyrok TK już dostępny na stronie Trybunału

Dzisiejszy wyrok ws. nowej ustawy o Trybunale jest już dostępny na stronie TK. Zgodnie z zapowiedziami polityków PiS, został wydany niezgodnie z ustawą, więc nie zostanie opublikowany.

300polityka.pl

 

CpmRcUGWAAAftuB

 

CpmSLGNWIAAh9bY

Dlaczego Karnowscy tak mocno bronią Kurskiego?

Agnieszka Kublik, 11.08.2016

Jacek Kurski w siedzibie TVP

Jacek Kurski w siedzibie TVP (Fot. Sławomir Kamiński / Agencja Gazeta)

Obrona prezesa TVP Jacka Kurskiego przez braci Karnowskich nie jest taka bezinteresowna, jak to chcą przedstawiać. W TVP pracuje na kierowniczym stanowisku żona jednego z braci Karnowskich – Justyna Karnowska. To dzięki Kurskiemu jest szefem kanału TVP ABC.

To właśnie bracia Karnowscy najbardziej bronią Kurskiego. Gdy ważyły się jego losy – prezes Kaczyński konfrontował Kurskiego z członkami Rady Mediów Narodowych (Krzysztofem Czabańskim i Joanną Lichocką) – to Michał Karnowski opublikował na portalu wpolityce.pl tekst w obronie szefa TVP. Karnowski nie czekał na decyzję prezesa PiS, od razu nazwał decyzję Rady „grzechem”. Twierdził nawet, że Kurskiemu należy się nie dymisja, a nagroda.

Potem Karnowscy opublikowali własny wywiad z Kurskim w tygodniu „wSieci”. Kurski dostał tam możliwość, by bez skrępowania wychwalać swoje zasługi (że „haruje jak wół i daje radę”, że robi telewizję, która „daje Polakom prawdziwy obraz sytuacji”, „dostarcza Polakom prawdziwych wiadomości i pokazuje pełen obraz wydarzeń”) i zaatakować Czabańskiego. Za brak nowej ustawy abonamentowej, która miała dać TVP wysokie finansowanie oraz za brak tzw. dużej ustawy medialnej, która miała pozwolić na opcję zerową w TVP.

Wtedy środowisko „Gazety Polskiej”, które w tej medialnej wojnie trzyma z Czabańskim, zasugerowało, że Karnowscy nie są w tej obronie prezesa TVP bezinteresowni. Powód? Mają lub mają mieć jakieś telewizyjne kontrakty. Jerzy Targalski ujawnił, że chodzi o powołaną w grudniu zeszłego roku spółkę Syssitia. Karnowscy założyli ją razem z senatorem PiS Grzegorzem Biereckim.

TVP twierdzi, że „nie nawiązywała i nie ma żadnych relacji ze spółką Syssitia”. – W Centralnym Rejestrze Umów Telewizji Polskiej nie są zarejestrowana żadne umowy z kontrahentem o tej nazwie. TVP nie otrzymała żadnych ofert ani propozycji współpracy ze strony wyżej wymienionej Spółki. Między TVP i spółką Syssitia nie są też prowadzone żadne negocjacje – odpisało nam biuro prasowe.

A Michał Karnowski twierdzi, że Syssitia „żadnych programów dla telewizji nie produkuje”. – I produkować nie będziemy, a sugestie tego typu są podłością – odpowiedział Karnowski Targalskiemu.

Co zatem od grudnia robi ta spółka? Według KRS działalność Syssitii to m.in.: dzierżawa własności intelektualnej i podobnych produktów, z wyłączeniem prac chronionych prawem autorskim, poligrafia i reprodukcja zapisanych nośników informacji, handel hurtowy, z wyłączeniem handlu pojazdami samochodowymi, handel detaliczny, z wyłączeniem handlu detalicznego pojazdami samochodowymi, działalność wydawnicza, działalność związana z produkcją filmów, nagrań wideo, programów telewizyjnych, nagrań dźwiękowych i muzycznych, działalność usługowa w zakresie informacji, stosunki międzyludzkie (public relations) i komunikacja, dzierżawa własności intelektualnej i podobnych produktów, z wyłączeniem prac chronionych prawem autorskim, reklama, badanie rynku i opinii publicznej.

Michała Karnowskiego zapytałam w środę na Twitterze:

1. Po co powstała spółka Syssitia?

2. Czy to etyczne, by dziennikarze zakładali spółkę telewizyjną z senatorem PiS?

3. Co od grudnia 2015 roku zrobiła spółka?

4. Czy cokolwiek wyprodukowała?

5. Jeżeli nigdy nie planowała współpracy z TVP, to z kim?

Nie dostałam odpowiedzi.

Bezinteresowność obrony Kurskiego stawia pod znakiem zapytania fakt, że już po przejęciu TVP przez Kurskiego Justyna Karnowska, żona Jacka (naczelnego tygodnika „wSieci”), została szefową redakcji TVP ABC i projektów edukacyjnych w TVP 1.

Wcześniej Karnowska w Jedynce zajmowała się programem „Rolnik szuka żony” (to program, w którym telewizja występowała w roli XXI-wiecznej swatki i pogłębiała wszystkie najgorsze stereotypy o rolach kobiety i mężczyzny, np. że ona ma być cicha, skromna, uległa, łagodna, pracowita, rodzinna, pomocna w gospodarstwie, pragnąca dzieci, dobra kucharka o pełnych kształtach i cudnych krągłościach). Przedtem Karnowska kierowała redakcją dziecięcą i młodzieżową TVP.

Karnowska zastąpiła Małgorzatę Mierzejewską (była wtedy na zwolnieniu lekarskim). To Mierzejewska wprowadzała kanał TVP ABC na rynek i kierowała nim, odkąd stacja zaczęła nadawać w lutym 2014 r.

Zobacz także

dlaczego

wyborcza.pl

 

 

„Nie jesteśmy duże, nie jesteśmy silne, ale mamy cholernie wielkie serca do walki”- komentuje złoto Magda Fularczyk. Oj, mają!

Cpl8CmbW8AAx0Fi

Trybunał Konstytucyjny wydał wyrok w sprawie PiS-owskiej ustawy. Rząd odmawia publikacji i atakuje prezesa Rzeplińskiego

Paweł Kośmiński, pap, 11.08.2016

- Kompromitująca opinia - ocenił wyrok Trybunału Konstytucyjnego marszałek Senatu Stanisław Karczewski

– Kompromitująca opinia – ocenił wyrok Trybunału Konstytucyjnego marszałek Senatu Stanisław Karczewski(%Fot. Dawid Zuchowicz / Agencja Gazeta)

– Kompromitująca opinia – ocenił wyrok Trybunału Konstytucyjnego marszałek Senatu Stanisław Karczewski (PiS). – Nie będziemy śladami prezesa TK naruszać prawa – odpowiada rzecznik rządu na pytanie o publikację wyroku. A prof. Andrzejowi Rzeplińskiemu zarzuca, że „nie respektuje woli narodu”. – 12 sędziów podpisało wyrok. Nie oświadczenie, nie komunikat – podkreśla prezes TK.

Trybunał Konstytucyjny ogłosił dziś wyrok w sprawie ostatniej PiS-owskiej ustawy o TK, uznając część jej przepisów za niezgodne z konstytucją. – Wyrok jest ostateczny i podlega niezwłocznemu opublikowaniu – podkreślił prezes Andrzej Rzepliński.

Zdania odrębne zgłosiła trójka sędziów wybranych przez PiS: Piotr Pszczółkowski, Julia Przyłębska i Zbigniew Jędrzejewski. Przedstawiając zdanie odrębne, sędzia Jędrzejewski stwierdził, że „dzisiejszy wyrok wydano z rażącym naruszeniem ustawy i konstytucji”.

Podczas późniejszej konferencji z udziałem prezesa i wiceprezesa TK oraz sędziego sprawozdawcy dziennikarze zwrócili uwagę, że troje sędziów skupiło się na trybie wydania orzeczenia. Pytali więc, czy w trakcie przygotowywania wyroku zgłaszali również zastrzeżenia merytoryczne dotyczące konkretnych zaskarżonych przepisów.

– Tego nie mogę powiedzieć, bo obejmuje mnie obowiązek zachowania tajemnicy przebiegu narady – odpowiedział prof. Rzepliński.

Ale podkreślił: – Wszyscy sędziowie, 12 sędziów, podpisało wyrok. Więc nie oświadczenie, nie komunikat.

Rzecznik rządu: Nie będziemy śladami prezesa TK naruszać prawa

Tymczasem już wczoraj – a więc jeszcze przed ogłoszeniem wyroku – Jarosław Kaczyński ogłosił, że nie zostanie on opublikowany, zaś PiS pracuje nad kolejną już ustawą „naprawczą”. Dzisiaj marszałek Senatu Stanisław Karczewski (PiS) nazwał wyrok „kompromitującą opinią”, która „nie pozostawia złudzeń: potrzebna jest zmiana prezesa [TK – red.], nowa ustawa TK, a być może nowelizacja konstytucji”. PiS nie ukrywa już, że czeka na grudzień, kiedy to kończy się kadencja prof. Rzeplińskiego.

Kompromitująca opinia nie pozostawia złudzeń: potrzebna jest zmiana prezesa, nowa , a być może nowelizacja.

– W tej sprawie nic się nie zmieniło – tak z kolei rzecznik rządu Rafał Bochenek odpowiedział na pytanie PAP, czy rząd opublikuje orzeczenie. – Z racji tego, że kolejny raz złamano przepisy, trudno się spodziewać, by w tej materii nastąpiła jakaś zmiana stanowiska. Nie będziemy śladami prezesa TK naruszać prawa – dodał.

I zaatakował prezesa TK. – Działania prezesa Rzeplińskiego jednoznacznie wskazują, że przestał być sędzią, a wszedł w rolę polityka, który samodzielnie stara się kreować zasady, według których funkcjonują najważniejsze instytucje państwa, łamiąc obowiązującą konstytucję, ustawy i nie respektując woli narodu – stwierdził Bochenek. – To kompromituje go jako członka TK.

Przypomnijmy, że wyroku TK dotyczącego poprzedniej ustawy o Trybunale premier Beata Szydło nie publikuje od 9 marca.

– Nie zamierzam w żaden sposób polemizować z tym, co dzisiaj ogłoszono w Trybunale Konstytucyjnym, z tego względu, że nie mamy do czynienia z aktem formalnym, czyli nie mamy do czynienia z wyrokiem. Mamy do czynienia z opinią części sędziów TK – tak z kolei podczas briefingu w Sejmie stwierdził Jacek Sasin (PiS).

Prof. Andrzej Zoll o „łamania konstytucji przez urzędującą premier”

Jednak ani opozycja, ani znaczna część autorytetów prawniczych ocen PiS nie podziela. Były prezes TK prof. Andrzej Zoll przyznaje, że czwartkowy wyrok nie jest dla niego zaskoczeniem, sam zaś podziela zastrzeżenia TK co do zgodności z konstytucją przyjętej w lipcu przez parlament ustawy. Jego zdaniem „wymóg, ażeby Trybunał rozpatrywał sprawy co do zasady według kolejności, jest zupełnie absurdalny i zmierza do sparaliżowania pracy Trybunału”.

– Niezgodna z konstytucją jest możliwość blokowania rozstrzygnięcia przez mniejszość czterech sędziów, którzy mogą zgłosić zastrzeżenia. Nie wymaga się uzasadnienia tych zastrzeżeń, „nie, bo nie” wystarczy i to powoduje, że w ciągu sześciu miesięcy nie może być wydane orzeczenie, często niezwykle ważne dla obywateli. To jest też przeciwko sprawnemu funkcjonowaniu Trybunału, a właściwie w celu sparaliżowania jego działalności – nie ma wątpliwości prof. Zoll.

– To, że premier ma podejmować decyzje o publikacji, czy niepublikowaniu orzeczenia, jest sprzeczne z konstytucją. W konstytucji to prezes TK kieruje orzeczenie do wykonania, premier ma wyłącznie funkcje wykonawczą w tej sprawie – uważa były prezes Trybunału. – Taka naprawa ustawą tej dzisiejszej złej praktyki i łamania konstytucji przez urzędującą premier – że na wniosek prezesa Trybunału premier podejmuje decyzje, czyli przyznanie premierowi prawa do oceny zasadności wyroku Trybunału, czy nadaje się do publikacji czy nie – jest zdecydowanie wykroczeniem przeciwko konstytucji.

Kukiz: „Kabaret!” PSL: „Do akcji powinien wkroczyć pan prezydent”

Kamila Gasiuk-Pihowicz (Nowoczesna) nie ma wątpliwości, że „nie jest to koniec historii z TK, PiS planuje kolejne ataki”. – Albo TK będzie ignorowany przez PiS, albo atakowany – mówiła po wydaniu wyroku, dodając że „takie faulowanie TK tak naprawdę nie szkodzi samemu Trybunałowi, ale szkodzi obywatelom i Polsce, polskiej reputacji za granicą”.

– Mówiąc w języku sportowym państwo prawa: cztery, państwo Prawa i Sprawiedliwości: zero – komentował z kolei Borys Budka (PO). – Po raz kolejny TK zmiażdżył prawo stanowione przez większość PiS. Chyba nigdy w historii nie było tak konsekwentnego stanowiska wskazującego, w jakich miejscach PiS złamało zasadę trójpodziału władzy, zasadę niezależności TK.

– Wyrok TK nie jest dla nas żadnym zaskoczeniem. Ten kabaret cały czas trwa, wracamy do punktu wyjścia z 9 marca 2016 r., kiedy to TK orzekł o niekonstytucyjności drugiej ustawy o TK. Teraz mamy niekonstytucyjne niektóre zapisy trzeciej ustawy. Prezes PiS Jarosław Kaczyński zapowiedział już czwartą ustawę. Zastanawiamy się, kiedy ten kabaret się skończy – komentował rzecznik Kukiz’15 Jakub Kulesza.

I dodał: – Już w środę prezes Jarosław Kaczyński wiedział, że ustawa będzie niekonstytucyjna. Wystarczyło wrócić do stanu z czerwca 2015 r., czyli do stanu sprzed ustawy autorstwa PO, do tego, by mieć wreszcie konstytucyjną ustawę, na podstawie której TK będzie mógł orzekać, a tak, to kabaret dalej trwa, czego koszty ponoszą obywatele.

Władysław Kosiniak-Kamysz (PSL) jest zdania, że „do akcji powinien wkroczyć pan prezydent”. – Nie skorzystał przez pierwszy rok z tych uprawnień. Powinien być takim mediatorem, arbitrem. Uważam również, że przedstawiciele episkopatu powinni zabrać głos w tej sprawie, może w liście pasterskim. My będziemy dążyć do porozumienia, bo ono jest bardzo potrzebne. Tak dalej być nie może – komentował lider ludowców.

Zobacz także

były

wyborcza.pl

 

CplIO5TXgAA_HGv

Niewolnicy XXI wieku. Kim są, jak się ich łapie i jak im pomóc

Aleksandra Szyłło, 11.08.2016

Zdjecie promujace kampanie Fundacji Razem Dla Afryki

Zdjecie promujace kampanie Fundacji Razem Dla Afryki (Fot. Murage Gichuki)

Najtrudniej uwolnić kobiety, które zawarły umowę na czary. Rozmowa z Radosławem Malinowskim

Stoimy przed domem twojej mamy w Radziejowie. Vis-a-vis kościół, po prawej już koniec drogi, po lewej ciuchland i jedyna w okolicy restauracja Wesela, Stypy, 18-stki. Jak trafiłeś stąd do Kenii?

– Skończyłem prawo na KUL-u. Na studiach zajmowałem się prawami człowieka. Duży wpływ na moje ukształtowanie miał konstytucjonalista prof. Mirosław Granat, później sędzia Trybunału Konstytucyjnego. Ale były lata 90., PRL właśnie się skończył, nastała wolność, po co jeszcze jakieś prawa człowieka. Koledzy szli do korporacji zarabiać. Też poszedłem, ale długo nie wytrzymałem. Zacząłem szukać, gdzie mógłbym jednak zajmować się tym, co mnie interesuje. Znalazłem taką możliwość w Zgromadzeniu Misjonarzy Afryki – Ojców Białych, jako świecki misjonarz. W przeciwieństwie do innych kościelnych misji tutaj nie wymagano ode mnie, bym wstępował do zakonu.

Byłeś wcześniej w Afryce?

– Nie. Okres przygotowawczy trwał rok. Musiałem nauczyć się, jak pomagać. Z misjonarzami rozstałem się dość szybko. W przyjaźni. Od sześciu lat prowadzę własną organizację HAART.

Od razu powiem ci, że najbardziej profesjonalni w pomaganiu są Niemcy. W Nairobi pracuję w bardzo międzynarodowym towarzystwie, ale jak przyjeżdżają Niemcy, wyróżniają się. Są bardzo dobrze przygotowani, dzięki temu ich praca od razu ma sens. Niemiecki rząd współfinansuje szczegółowe badania. Ostatnio na ich zlecenie opracowaliśmy raport o zagrożeniu handlem ludźmi wśród uchodźców wewnętrznych w Kenii. Zrobiliśmy wywiady z reprezentatywną grupą 300 osób.

Po co rządowi niemieckiemu takie szczegółowe dane?

– Myślę, że dojrzałe demokracje wiedzą, że nie mogą zajmować się tylko własnym poletkiem. A pieniądze można bezproduktywnie przemielić, nawet w dobrej wierze.

Dlatego tak ważnym, pierwszym krokiem jest zdobycie wiedzy – jaki konkretnie jest problem. Po to robiliśmy badania.

Co z nich wyszło?

– To Kenijczycy, którzy nadal żyją w Kenii, ale musieli porzucić swoje domy i uciekać. Na przykład z powodu walk plemiennych w 2007 roku. Mieszkają albo w resztkach namiotów, które ONZ rozstawił im czasowo niemal dziesięć lat temu, albo pobudowali coś, co przypomina wioski. Ale to nie są wioski. Ci ludzie nie są akceptowani przez lokalne społeczności, pogardliwie nazywani są „refugees” (uchodźcy). Nie mają prawa do ziemi, nie mogą więc zająć się tym, z czego żyli dotychczas, czyli hodowlą bydła. Mogą wydać córkę za mężczyznę z lokalnej społeczności, ale już mężczyźni uchodźcy nie mają prawa wiązać się z tamtejszymi dziewczynami. Pozostają więc w biedzie i izolacji, w poczuciu tymczasowości i braku perspektyw. Są szczególnie narażeni na bycie ofiarami handlu ludźmi, bo dramatycznie poszukują szansy i pracy. A tu zjawia się ktoś i je oferuje na tacy. Z przebadanych przez nas trzystu osób co czwarta zetknęła się z handlem ludźmi. Albo padły ofiarą osobiście i udało im się wyrwać, albo ktoś z rodziny czy sąsiadów zaginął w ten sposób.

Prawie 46 mln ludzi to niewolnicy. W Polsce jest ich ok. 180 tys.

W jaki sposób człowiek trafia do niewoli?

– Handlarz dba o to, by mieć coś, co wzbudzi zaufanie. Często podjeżdża do osady dużym, dobrym samochodem. Dobry samochód równa się bogactwo, bogactwo równa się szansa. Często niestety handlarzem jest ktoś znajomy. W takich społecznościach więzi są ogromnie ważne. Nawet dalekiego kuzyna czy przyjaciela z dzieciństwa, z naszej wioski, obdarzamy zaufaniem.

To nie jest natomiast tak, że im biedniejszy kraj, tym więcej ofiar handlu ludźmi. Podam przykład. Malawi jest biedniejszym krajem niż Kenia, a w znacznie mniejszym stopniu występuje tam ten problem. Wiesz, dlaczego?

Nie.

– Bo w Malawi jest bieda, ale nie ma tak kłujących w oczy różnic społecznych jak w Kenii. W Nairobi są lodowiska, na których garstka bogatych uprawia łyżwiarstwo figurowe i gra w hokeja. Są luksusowe centra handlowe, wypasione obwodnice, po których suną nieprawdopodobne fury. Tuż obok, w tym samym mieście: slumsy Kibera, jedne z największych na świecie. 800 tysięcy mieszkańców, z tego około połowy poniżej 15. roku życia. Tu zamiast leczyć ranę, amputuje się kończynę, bo nie ma dostępu do podstawowej opieki medycznej. Noworodki bywają topione w szambie. Te masy, które nie mają nic, widzą bajkowe bogactwo garstki. I są gotowe zrobić cokolwiek, żeby się tam dostać. Żeby cokolwiek mieć. Ludzie są wtedy skłonni do o wiele bardziej ryzykownych zachowań.

W Kenii, jak w wielu ościennych krajach, osoba złapana z kilogramem narkotyków może dostać 20 lat więzienia, de facto w nim umrze. Osoba, która zostanie złapana z niewolnikami, dostanie najpewniej grzywnę w wysokości 10 dolarów za złamanie jakiegoś drobnego przepisu. Protokół z Palermo z 2000 roku był dużym krokiem w prawie międzynarodowym w sprawie zapobiegania handlowi ludźmi. Ale na prawo krajowe i praktykę sądowniczą przekłada się powoli i słabo. Kenia jest jednym z pierwszych krajów w regionie, w którym, w roku 2010, uchwalono prawo o handlu ludźmi. Dotychczas nikt jeszcze nie został skazany z tego paragrafu. Sądy boją się precedensu.

Niewolnicy taśmy z iPhone’ami

Kim są handlarze?

– Najczęściej to tak zwani pośrednicy pracy. W Kenii nie ma urzędu pracy.

Jeśli chcesz znaleźć zatrudnienie, musisz zdać się na prywatnego pośrednika. Najczęściej oferowane kierunki to Arabia Saudyjska, Dubaj, Katar, Liban, Libia. Kobiety do pracy przy opiece nad dziećmi, osobami starszymi, jako służące, do restauracji, hoteli czy barów. Mężczyźni do pracy w usługach oraz na budowach. Normalnie na wyrobienie paszportu czeka się nawet miesiącami. „Pośrednik” przy pomocy skorumpowanych urzędników załatwia go w dwa dni. Ofiary często nawet nie wiedzą, dokąd lecą – osobie niepiśmiennej, niemającej nigdy mapy przed oczami często nie przychodzi do głowy, żeby sprawdzić taki prosty fakt. „Pośrednik” powie im, że lecą do Libanu, a na bilecie mają Dubaj.

Czy ludzie pracujący na lotnisku w Nairobi nie widzą, co się dzieje?

– Niektórzy urzędnicy, z którymi rozmawiamy, przyznają, że domyślają się. Gdy widzą grupę 20 kobiet w ubraniach świadczących, że są z głębokiej prowincji, zahukanych, nieumiejących się odezwać, jadących jako turystki do Arabii Saudyjskiej. Ale nie wiedzą, co mogliby zrobić. Paszporty są w porządku, to puszczają.

Etiopia w akcie desperacji całkowicie zakazała swoim obywatelom latać do Arabii Saudyjskiej. Ale to nieskuteczne. Etiopki nadal są wywożone. Lecą tylko trochę dłużej, z przesiadką. Realną poprawę mógłby dać nacisk Zachodu na kraje arabskie. Dziś w Arabii Saudyjskiej kobieta wywieziona podstępem do niewolniczej pracy i gwałcona jest przestępcą. Grozi jej kara za cudzołóstwo.

Obawiam się, że dziś to nie jest priorytet krajów zachodnich. Na Bliskim Wschodzie jest mnóstwo problemów, a akurat Arabia Saudyjska to sojusznik Zachodu w regionie.

– No właśnie. Osobnym rozdziałem są mężczyźni, z Kenii czy Ugandy, wywożeni do pracy seksualnej w krajach arabskich.

Klatki dla ludzi, bicie ogonami jadowitych ryb – wstrząsający raport dziennikarzy AP

Przecież w Arabii Saudyjskiej za homoseksualizm grozi kara śmierci?

– To pokazuje hipokryzję tych społeczeństw. Gwałconym mężczyznom jeszcze trudniej pomóc niż kobietom, bo tabu jest o wiele silniejsze. Większość mężczyzn woli umrzeć, niż powiedzieć komuś, co ich spotkało.

Wyjeżdżający podpisują jakieś umowy?

– Umowa podpisywana jest zazwyczaj w języku arabskim, obcym kandydatom do pracy. Natomiast najgorsze umowy, z jakimi się spotkałem, to są umowy na czary.

Słucham?

– Część ofiar pozostaje w Kenii. Na plantacjach, w fabrykach i na wybrzeżu w domach publicznych dla turystów. Nieraz zdarzyło się już, że po żmudnej, nierzadko wielomiesięcznej akcji poszukiwania kobiety czy grupy kobiet naprowadzamy służby na dom publiczny na tyłach legalnej restauracji. Policja wchodzi, a te kobiety, na skraju wyczerpania, przerażone, chore, mówią, że za żadne skarby nie wyjdą. Najważniejsza umowa między „pośrednikiem” a ofiarami bywa zawierana wcale nie na piśmie (duża część tych osób jest niepiśmienna), tylko tradycyjnie, zgodnie z rytuałem religijnym danego plemienia. Kobiety oddają kilka kropel krwi, pukiel włosów, bieliznę. Na świadków brani są przodkowie. Kobiety wierzą, że jeśli złamią słowo, dopadnie je klątwa. Albo co gorsza – ich dzieci, rodziców.

Jedną z naszych najbardziej spektakularnych akcji było uratowanie 33 Kenijek sprzedanych do domu publicznego w Libii. Jedna z nich znalazła nas na Facebooku. Mamy wypozycjonowaną stronę, jeśli wpiszesz w wyszukiwarkę „Kenya human trafficking help”, wyskakujemy jako pierwsi. Osoba uwięziona często znajdzie w końcu dostęp do komórki, ale zwykle nie ma pieniędzy, by zadzwonić. Łatwiej jest złapać połączenie z internetem. Tak było w tym przypadku. To był 2013 rok. W Libii panowała wojna domowa. Kenia zamknęła tam swoją placówkę dyplomatyczną. Tym kobietom udało się uciec i zamieszkały w ruinach opuszczonej ambasady Kenii. Jedzenie dostarczali im między innymi pracownicy ONZ. Spędziły tam pół roku, zanim udało nam się przywieźć je, przez Sudan.

Dwie z tych 33 kobiet zmarły w wyniku obrażeń i chorób. Dwie kolejne – zachorowały psychicznie. To były akurat te, które „podpisały” umowę z czarownikiem. Niestety później cała grupa wierzyła, że zachorowały z powodu czarów i złamania słowa. Bardzo się bały. Nic nie mogliśmy zrobić.

Polscy niewolnicy w Wielkiej Brytanii

Jakie są dalsze losy tych ocalonych kobiet?

– Jedna, ta, która organizowała ucieczkę, pracuje teraz z nami. Ma niesamowity zmysł organizacyjny, który wykazała zresztą po raz pierwszy wtedy, w krytycznej sytuacji.

Część wróciła do szkoły lub na studia. Tym, które nie mogły podjąć nauki, najczęściej dlatego, że mają dzieci, pomogliśmy otworzyć jakiś mały biznes.

Ile potrzeba na początek?

– 150 dolarów wystarczy na stoisko z warzywami na lokalnym bazarze. Jedna z tych kobiet, pochodząca z Mombasy, miała pomysł na interes, który szczególnie dobrze prosperuje. Katering. Jej potrzeba było trochę więcej na start, ale opłaciło się. Utrzymuje siebie i dwójkę dzieci. Jest nosicielką HIV. Gdy była w Libii, jej dziećmi zajmowała się dalsza rodzina. Nikt z rodziny nie wie, przez co przeszła. Większość ofiar nie mówi. Boją się stygmatyzacji, odrzucenia.

Akcja sprowadzenia tych kobiet do Kenii przypominała trochę kiepski film z Hollywood. Na lotnisku w Chartumie, podczas przesiadki, zostały nagle przez sudańskie służby aresztowane.

Dlaczego?

– Nie wiadomo. Podobnie jak nie wiadomo, dlaczego później je nagle wypuścili. To nie była łatwa droga, część kobiet wracała chora, jedna ze złamaną nogą. Ale 31 kobiet wróciło i dostały wsparcie. Bez tego wsparcia uratowani niewolnicy niestety nierzadko wracają do swych oprawców.

Polska w budowie – dzięki niewolnikom z Korei Płn. Może harują właśnie przy twoim mieszkaniu?

Przeżyłeś jakąś porażkę?

– Najbardziej chyba tkwi w mojej pamięci śliczna szesnastolatka, trafiła do nas po powrocie z Arabii Saudyjskiej. Była tam niewolnicą seksualną. Leczyliśmy ją. Miała poważne obrażenia, przeszła kilka operacji, usunięto jej macicę. Leczyła się też psychiatrycznie. Mimo opieki nie poradziła sobie z tym, co przeszła. Popełniła samobójstwo.

Druga kobieta, której nie udało się pomóc, też wróciła z Arabii Saudyjskiej. Czyściła tam maszyny środkami chemicznymi, bez żadnych zabezpieczeń. Była tak struta, że postępował u niej paraliż. Mimo starań lekarzy zmarła w ciągu kilku miesięcy.

Nie ma tygodnia, żeby nie trafiła do nas nowa ofiara po przejściach. Część przysyła do nas policja. Część ktoś z rodziny, jeśli poszkodowana zaufała i opowiedziała, co jej się przytrafiło. Pomagamy też odszukiwać kobiety spoza Kenii sprzedane do pracy w Kenii. Często z Nepalu. Nepalki bywają sprowadzane zwłaszcza przez Hindusów mieszkających w Kenii. Do domów publicznych. Ostatnio pomogliśmy odnaleźć sześć takich kobiet. Skontaktowali się z nami ich bliscy. Podali ich miejsce pobytu. To była restauracja, na której tyłach działał burdel dla wtajemniczonych. Mój kolega Duńczyk poszedł tam, udając klienta, nic nie wskórał. Nepalki trzymane były tylko dla znajomych, stałych bywalców.

Dzięki współpracy z policją kobiety wróciły do domów.

Policz swoich niewolników

Kraje arabskie to jedyny kierunek wywozu niewolnic i niewolników z Kenii?

– Dziewczyny trafiają też do domów publicznych w Europie. Zdarza się to o wiele rzadziej, natomiast jak taka historia ujrzy światło dzienne, robi znacznie większe wrażenie na zachodniej opinii publicznej.

U nas w Polsce, w Słupsku, odnaleziono kilka lat temu kobietę z Kenii. Obiecywano jej karierę sportową. Trafiła do domu publicznego dla sadystów na Pomorzu.

Inną kobietę, w Danii, znaleziono na śmietniku, w głębokiej traumie. Miała być deportowana, w ostatniej chwili ktoś uprzytomnił sobie, że kobieta w takim stanie może być ofiarą handlu ludźmi, otrzymała pomoc. Okazało się, że jej rodzina sprzedała najważniejsze pole, by dać jej na bilet do Europy, do lepszego świata. Taki skrawek, którego nigdy się nie sprzedaje, jest zabezpieczeniem rodziny na czarną godzinę.

Afrykanki trafiają do domów publicznych w Danii, Holandii, Hiszpanii, Niemczech, we Włoszech. Na Zachód przywożone są często przez europejskich „boyfriendów”. Poznaje młodą dziewczynę, obiecuje jej lepsze, wspólne życie w Europie. Po wyjściu z samolotu dziewczyna wpada w ręce międzynarodowej mafii.

W Kenii jest dość powszechnie wiadomo, że do Europy najlepiej sprzedają się kobiety z plemienia Luo. Mają typ urody odpowiadający widocznie wyobrażeniu Europejczyków o Afryce. Nawiasem mówiąc, jest to plemię, z którego pochodzi prezydent Obama i moja żona.

Żona pracuje z tobą?

– Nie. Żona zajmuje się dzieci, mamy czwórkę, najstarszy syn jest adoptowany. Żona sama miała bolesne przeżycia związane z handlarzami. Bojownicy z Al-Szabab porwali jej przyjaciółkę, razem z grupą innych dziewcząt. Zrobili z nich niewolnice seksualne. Dziewczyna miała szczęście, że wśród terrorystów zobaczyła dalekiego kuzyna. Pokazał jej kierunek, w którym ma biec, i powiedział, żeby się nie zatrzymywała, bo znowu ją złapią, a on jej wtedy już nie będzie mógł pomóc. Biegła przez tydzień. Przez dżunglę. Uratowała się.

Kilkanaście kobiet z Kazachstanu przez lata pracowało po 20 godzin za miskę makaronu

Mieszkacie na osiedlu dla bogatych?

– Nie. Nie mieszkamy też w slumsach. Mieszkamy w kamienicy, w takiej średniej dzielnicy Nairobi. Pomijając możliwości, myślę, że tak jest też najbezpieczniej. Nie umiałbym żyć w domu ogrodzonym wysokimi murami, z uzbrojoną po zęby ochroną broniącą wstępu na całe ulice. Po latach zaczynam trochę rozumieć suahili i ostatnio usłyszałem, jak ktoś w autobusie mówi do mojej żony: „To ty jesteś żoną tego biednego białego, tak?”. Biedny biały to dla nich coś zabawnego.

Jeździmy komunikacją publiczną. Starsze dzieci chodzą czasem same do sklepu po drobne sprawunki. Porządku w naszej okolicy pilnują sąsiedzi, uważam, że to najlepsze zabezpieczenie.

Czy brak pieniędzy uniemożliwił kiedyś pomoc?

– Zazwyczaj to nie jest podstawowy problem. Raz mieliśmy taką sytuację. Mężczyzna, który trafił do nas, był tak bity i torturowany, że uratowałby go – być może – przeszczep nerek. Na to nie mieliśmy szans. Zmarł.

W Kenii nie ma powszechnego ubezpieczenia zdrowotnego?

– Teoretycznie jest. Obejmuje tylko najbardziej podstawowe rzeczy. Konsultację u lekarza i ewentualnie łóżko w szpitalu. Samo łóżko. Za wszelkie procedury, opatrunki, leki musisz już zapłacić. Opłacało mi się przylecieć teraz do Polski na operację kolana.

Szczególną grupą wśród ofiar handlu ludźmi są dzieci.

– Część to dzieci ulicy. Część została sprzedana przez rodziców czy dalsze rodziny po śmierci rodziców. Pracują na plantacjach kukurydzy, herbaty, kawy.

Tej, którą teraz pijemy? Z polskiego supermarketu?

– Bardzo możliwe. Dzieci zarabiają na plantacjach mniej niż 30 dolarów za miesiąc. Odrębny rozdział to plemiona, które wydają dziewięcioletnie dziewczynki za mąż.

Prawo tego nie zabrania?

– Zabrania, teoretycznie dziewczyna może wyjść za mąż jako osiemnastolatka, jak w Polsce. Ale nawet policjanci nie myślą, że za wydawanie za mąż dziewczynek należy karać. Raz wpadliśmy na taki ślub. Panem młodym, choć niemłodym, był policjant. Świadkiem – urzędnik.

Zazwyczaj dziewczynki tuż przed wydaniem za mąż są obrzezane. To jest zresztą znak, który mówi im, że szykuje się ślub. Wtedy niektóre decydują się szukać pomocy.

Jeśli takie dziecko trafi do was, co robicie?

– Za zezwoleniem sądu umieszczamy w szkole z internatem. Małe dziewczynki zazwyczaj szykowane są na drugą, trzecią żonę dla starszego mężczyzny. Obecny prezydent Uhuru Kenyatta nie tylko zalegalizował na powrót wielożeństwo, ale też uważa, że ta praktyka to duma narodu.

Niedoszli mężowie nie próbują odbić narzeczonej?

– Mężowie nie. Jeśli już, to rodziny. Córka jest majątkiem, rodzina narzeczonego musi dać za nią ileś sztuk bydła albo inną zapłatę. Ucieczka córki to strata pieniędzy.

Mocno zakorzenionym zwyczajem w Kenii jest też posiadanie przez bogatsze rodziny 14-, 15-letniej służącej. Uważa się, że taką łatwiej wyćwiczyć. W tej kulturze osobom starszym należy się szacunek, a pracujące dziecko można zbić, zmusić do wszystkiego.

Dziecko, które najbardziej utkwiło ci w pamięci?

– Dziewięciolatek z Kibery.

Slumsowa turystyka: klasa średnia zwiedza dzielnice biedy

Pamiętasz jego imię?

– Tak, oczywiście. Ale nie mogę ci powiedzieć. Nie ujawniamy danych ofiar.

Przez rok pracował niewolniczo na farmie. Farma należała do biskupa z sekty zielonoświątkowej. Charyzmatyczny biskup obiecywał podczas nabożeństw, że da dzieciom szansę na lepszą przyszłość. Mówił rodzicom, że zawozi ich dzieci do szkoły z internatem. Wywoził do niewolniczej pracy na swojej farmie. Proceder trwał kilka lat. Niepiśmienni rodzice nie dociekali. Aż ktoś w końcu zainteresował się, gdzie są dzieci. Ten biskup teraz siedzi. Uczestniczyliśmy w procesie.

To też część działalności HAART?

– Moja organizacja, zgodnie ze standardami ONZ, opiera się na czterech filarach. To są 4P: prevention, protection, prosecution, policy cooperation. Czyli: zapobieganie, pomoc ofiarom, pomoc w zwalczaniu handlarzy oraz współpraca z odpowiednimi służbami, urzędami i innymi organizacjami. Podstawowa działalność to zapobieganie. Wchodzimy z naszymi warsztatami do organizacji kobiecych, religijnych, wszędzie gdzie będziemy skuteczni. Tłumaczymy zagrożenie. Jeśli spotykamy osoby zdeterminowane, by wyjechać, opracowujemy plan, jak zrobić to możliwie najbezpieczniej. Podstawowe zasady: umowa ma być w twoim języku. Musisz ją uważnie przeczytać, zrozumieć. Sprawdzić, dokąd masz bilet, wizy, sprawdzić, gdzie to jest. Podać rodzinie adres. Zrobić zdjęcie przed wyjazdem! Często zdarza się, że zgłasza się do nas rodzina poszukująca córki. Proszę o zdjęcie. Nie mają. Albo mają zdjęcie z dzieciństwa. Kogo wtedy szukać?

Osobom, które już stały się ofiarami, oferujemy psychologa, terapię, lekarzy, przygotowanie do samodzielności. Nie ma jednego planu pomocy, każdy musi być potraktowany indywidualnie. Teraz zbieramy fundusze na schronisko, w którym czasowo mogłoby mieszkać dziesięć kobiet, dziesięć dziewczynek i dziesięciu chłopców.

Ilu jest dziś na świecie niewolników?

– Nikt nie wie. Według różnych szacunków od 12 do 45 milionów.

CV
Radosław Malinowski

Prawnik, absolwent KUL-u. Mieszka w Kenii, w Nairobi, tam sześć lat temu założył organizację HAART (Awareness Against Human Trafficking), niosącą pomoc ofiarom handlu ludźmi.

Możesz wesprzeć budowę schroniska dla ofiar handlu ludźmi, wpłacając dowolną kwotę na stronie: http://zbudujfreedom.pl/kto

Wideo „Dużego Formatu”, czyli prawdziwi bohaterowie i prawdziwe historie, Polska i świat bez fikcji. Wejdź w intrygującą materię reportażu, poznaj niezwykłe opowieści ludzi – takich jak Ty i zupełnie innych.

W ”Dużym Formacie” czytaj też:

Bracia – i nienawiść, i miłość. Rozmowa z Januszem Kondratiukiem o Andrzeju Kondratiuku
Nasza relacja była szorstka. Niemcy mają na to określenie – Hassliebe, coś między miłością i nienawiścią.

Dwóch ojców, dwóch synów. W Anglii nikt się nie gapi
Nasi synowie nie dostali polskiego obywatelstwa, bo zgodnie z polskim prawem dwóch mężczyzn nie może mieć dzieci, nie może tworzyć rodziny

Niewolnicy XXI wieku. Kim są, jak się ich łapie i jak im pomóc
Najtrudniej uwolnić kobiety, które zawarły umowę na czary. Rozmowa z Radosławem Malinowskim

Nasze fantazje o Żydach
Weźmy mit ziemi Po-lin, gdzie Bóg posyła Żydów, by czekali na powrót do ziemi Izraela. Co pozwala Polakom traktować Żydów jako gości. A gość ma się zachowywać, bo jak nie, to do widzenia. Rozmowa z Elżbietą Janicką i Tomaszem Żukowskim, autorami książki „Przemoc filosemicka?”

Przepraszam, gdzie tu faszyzm?
Pan się czuje urażony tym marszem? Że nawołują do nienawiści? A ma pan jakieś dowody?

Leczenie patologii osobowości. Dyplom z poprawy życia
Na oddziale nerwic najliczniejsi są narcyzi. To nie jest problem Natalii, ona najczęściej staje się ofiarą takich jak oni

Opuszczone wsie. Lokalny koniec świata
Zawalone stodoły, hektary leżące odłogiem, na kilkanaście domów ledwie kilka zamieszkanych. Jedni na koniec swojego świata patrzą z przerażeniem, inni z ulgą

Kolor cielisty. Czekoladowy ojciec, babcia z porcelany [FOTOPROJEKT]
Żyjemy w świecie, w którym kolor skóry nie jest sprawą pierwszego wrażenia, tylko takiego, które już pozostaje. Rozmowa z Angélicą Dass, brazylijską fotografką

biskup

gazeta.pl

 

tok fm sport

Rzecznik rządu: Nie będzie publikacji wyroku. „Kompromitacja Rzeplińskiego, opinia części sędziów”

past, wideo: TVN24/x-news, 11.08.2016
http://www.gazeta.tv/plej/19,114883,20534137,video.html?embed=0&autoplay=1
Rzecznik rządu zapowiedział, że dzisiejszy wyrok TK nie będzie opublikowany
Bochenek stwierdził, że „Andrzej Rzepliński wszedł w rolę polityka”
Poseł Jacek Sasin określa wyrok jako „opinię części sędziów”

 

– W tej sprawie nic się nie zmieniło – powiedział rzecznik rządu Rafał Bochenek, pytany, czy rząd opublikuje czwartkowe orzeczenie TK. – Kolejny raz złamano przepisy. Nie będziemy, śladami prezesa TK, naruszać prawa – podkreślił. Bochenek dodał, że prezes Rzepliński „wszedł w rolę polityka”, co „kompromituje go jako członka TK”. Nie mamy do czynienia z wyrokiem, ale z opinią części sędziów TK – stwierdził z kolei poseł PiS Jacek Sasin. Dodał, że decyzja TK została podjęta w gronie 12 sędziów, co nie ma żadnego umocowania prawnego. – Żaden przepis prawa nie przewiduje takiego składu – skwitował.

Dowiedz się więcej:

Co Trybunał orzekł 11 sierpnia? 

Według wyroku TK z 11 sierpnia, ustawa o Trybunale z 22 lipca jest częściowo niezgodna z konstytucją. Niekonstytucyjna jest m.in. możliwość blokowania wyroku przez czterech sędziów, badanie wniosków w kolejności wpływu, przepis mówiący o tym, że prezes TK „kieruje wniosek” o ogłoszenie wyroku do premiera, podobnie jak wyłączenie wyroku z 9 marca br. z obowiązku urzędowej publikacji. Zdaniem TK, troje sędziów wybranych przez obecny Sejm nie może orzekać. Prezes TK Andrzej Rzepliński powiedział, że „wyrok jest ostateczny i podlega niezwłocznemu opublikowaniu”.

Jakie założenia znajdują się ustawie o TK?

Pełny skład Trybunału to co najmniej 11 sędziów. TK ma badać wnioski według  kolejności ich wpływu. Ustawa przewiduje możliwość zgłoszenia sprzeciwu czterech sędziów, co odraczałoby sprawę o 3 miesiące. Zakłada włączenie do składów orzekających tych sędziów, którzy złożyli ślubowanie wobec prezydenta, a nie rozpoczęli pracy. Wyklucza publikowanie wyroku TK z 9 marca.

Jakie były zarzuty wobec ustawy?

Według opozycji tryb pracy nad ustawą naruszył procedury legislacyjne. Zaskarżono m.in. zasadę badania wniosków w kolejności wpływu, możliwość blokowania wyroku pełnego składu przez czterech sędziów nawet przez pół roku, zobowiązanie prezesa TK by dopuścił do orzekania trzech sędziów wybranych przez obecny Sejm, wyłączenie wyroku TK z 9 marca br. spod obowiązku urzędowej publikacji.

Na czym polega spór o TK?

PiS uważa, że konflikt rozpętała koalicja PO-PSL. Ustępujące władze wybrały 5 sędziów. PiS tego wyboru nie uznało i wybrało 5 nowych sędziów, a także przegłosowało własną ustawę o TK. Prezydent zaprzysiągł sędziów wybranych głosami PiS. TK za niekonstytucyjną uznał PiS-owską zmianę ustawy o Trybunale. Rządzący nie uznają tego wyroku. W lipcu Sejm przyjął nową ustawę o TK.

Wszyscy je nuciliśmy. Pamiętasz słowa tych kultowych polskich przebojów? [QUIZ]
rządZnów

gazeta.pl

Witajcie w Dniu Świstaka. Znów Trybunał odrzucił przepisy ustawy PiS i znów PiS szykuje kolejną ustawę, by go zablokować

Ewa Siedlecka, 11.08.2016

Publiczne ogłoszenie orzeczenia Trybunału Konstytucyjnego w sprawie K 39/16. Ustawa PiS o TK częściowo niezgodna z Konstytucją. Trzech sędziów zgłosiło zdania odrębne

Publiczne ogłoszenie orzeczenia Trybunału Konstytucyjnego w sprawie K 39/16. Ustawa PiS o TK częściowo niezgodna z Konstytucją. Trzech sędziów zgłosiło zdania odrębne (Fot. Dawid Zuchowicz / Agencja Gazeta)

W państwie, w którym interpretacji konstytucji dokonuje partia rządząca, nie ma miejsca na Trybunał Konstytucyjny. Ale jest. Więc będziemy dalej ćwiczyć Dzień Świstaka.

Wyrok Trybunału zapadł, prezes Kaczyński zapowiedział, że nie zostanie opublikowany, a PiS szykuje nową ustawę „naprawczą”. Rozpoczynamy więc kolejną odsłonę Dnia Świstaka: jak na filmie Harolda Ramisa bohater budzi się co rano tego samego dnia, w którym zdarzają się te same historie. Tylko że z tamtej sytuacji było wyjście: bohater powinien odrobić zło, które uczynił. I tak też zrobił.

Tymczasem obecna władza nie tylko nie zamierza niczego odrabiać, ale przeciwnie: grozi zmuszaniem Trybunału do działania „w zgodzie z konstytucją”. W rozumieniu PiS oznacza to: w zgodzie z wolą władzy. Bo PiS uznaje, że to on, a nie Trybunał Konstytucyjny określa, jak należy konstytucję rozumieć i wykonywać.

Wyraziła to na piśmie wyselekcjonowana przez PiS grupa prawników tworząca tzw. zespół Kuchcińskiego. W „raporcie” zespołu wyłożono, że to nie konstytucja, ale wola suwerena jest najwyższym prawem. Suwerenem zaś jest wyłoniony w wyborach parlament. To on, uchwalając ustawy, pokazuje, jak rozumieć konstytucję. No i PiS ma teraz „naukową” podbudowę swojego pomysłu na rządzenie: by zwykłymi ustawami konstytucję zmieniać.

W państwie, w którym interpretacji konstytucji dokonuje partia rządząca, nie ma miejsca na Trybunał Konstytucyjny. Ale jest. Więc będziemy dalej ćwiczyć Dzień Świstaka.

Wbrew zarzutom prezesa PiS, że Trybunał działa „politycznie, a właściwie partyjnie”, i broni własnych interesów, Trybunał w tej grze nie bierze udziału.

Dowodem jest choćby dzisiejszy wyrok. Trybunał mógł uchylić całą ustawę – o co wnioskowali skarżący – z powodu trybu jej uchwalenia. Nie zrobił tego, bo uznał, że musiałby naciągnąć argumenty prawne.

Więc ustawa – bez zakwestionowanych zasadniczych przepisów – wejdzie w życie 16 sierpnia, przez co straci moc ustawa, na podstawie której Trybunał do tej pory orzekał (z czerwca zeszłego roku). Usprawniła postępowanie przed Trybunałem m.in. dzięki temu, że niesporne sprawy TK mógł osądzać na posiedzeniach niejawnych i tylko wyrok ogłaszać publicznie. Mógł też skracać w uzasadnionych przypadkach czas dany stronom na zajęcie stanowisk.

A więc w tym punkcie wyrok jest na rękę PiS-owi: następnej ustawy „naprawczej” Trybunał już nie zdoła szybko osądzić.

Na rękę PiS-owi jest także to, że Trybunał nie obalił przepisu, który wymusza na nim wyłanianie nie dwóch, ale trzech kandydatów na prezesa TK. Wiadomo, że PiS zabiega o własnego prezesa. Trybunał uznał jednak, że argumentacja skarżących jest niewystarczająca. I choć widzi powody do obalenia tego przepisu, to nie może sam „uzupełnić” tej argumentacji. I przepis się ostał.

Działanie Trybunału jest przykładem daleko idącej powściągliwości w interpretacji konstytucji. A przede wszystkim zaprzecza zarzutom, że działa w imię własnych czy partyjnych interesów, które fabrykuje władza w ramach antytrybunalskiej propagandy.

Witajcie więc w kolejnym Dniu Świstaka. Z modyfikacjami, bo PiS obiecuje „debizantyzację” Trybunału i odbieranie sędziom stanu spoczynku, czyli środków do życia. Kto wie, może powróci do idei przeniesienia Trybunału do Piotrkowa Trybunalskiego czy Suwałk? Tę władzę ogranicza tylko jej własna wyobraźnia.

Zobacz także

 

wyborcza.pl

Odpowiadam Zbigniewowi Ziobrze. Minister i rodzina w PZU

Dominika Wielowieyska Gazeta Wyborcza, 11.08.2016

Zbigniew Ziobro

Zbigniew Ziobro (Fot. Sawomir Kamiski / Agencja Gazeta)

Rozumiem, że minister Ziobro chce, aby czytelnicy wierzyli, iż nie interesuje się on zupełnie spółkami skarbu państwa, pewnie nawet nie wiedział, że jego żona dostała posadę, i zupełnie go nie obchodzi, komu będzie podlegało PZU i kto będzie prezesem tej spółki.

Minister sprawiedliwości Zbigniew Ziobro wysłał sprostowanie do mojego tekstu „Donos na Morawieckiego” („Gazeta Wyborcza”, 15 lipca). Napisał w nim, że „opublikowany tekst zawiera nieprawdziwe informacje mające wskazywać, że Zbigniew Ziobro jest częścią koalicji, której celem ma być ograniczenie wpływów wicepremiera Mateusza Morawieckiego”.

Według moich informacji w rządzie Beaty Szydło trwa spór i walka o kompetencje związane z poszczególnymi spółkami skarbu państwa. Wicepremier i minister rozwoju Mateusz Morawiecki chce mieć pod swoimi skrzydłami m.in. PZU. Teraz nad tą spółką pieczę sprawuje minister skarbu Dawid Jackiewicz. Wcześniej musiał oddać Ministerstwu Rozwoju nadzór nad PKO BP.

O walkach frakcyjnych pisał także „Wprost”: „Walka między ministrami od kilku miesięcy toczy się w spółkach skarbu państwa. Morawiecki przegrał ją w PZU, gdzie prezesem został Michał Krupiński związany z ministrem skarbu. Ale wygrał starcie o kontrolę nad PKO BP, gdzie prezesem pozostaje Zbigniew Jagiełło, znajomy ministra rozwoju. Dawid Jackiewicz chciał zmiany na tym stanowisku”.

Krupiński to menedżer bardzo związany z ministrem sprawiedliwości. „Witold Ziobro, brat ministra, jest szarą eminencją w PZU. Nie pełni żadnej funkcji, ale regularnie bywa u prezesa państwowego giganta. Spółka niedawno współfinansowała forum zorganizowane przez stowarzyszenie, które przed laty założył Ziobro” – napisał „Newsweek”.

Żona ministra Ziobry Patrycja Kotecka została szefową marketingu Link4 należącego do PZU. Jak widać, kwestie personalne w tej spółce muszą ministrowi Ziobrze leżeć na sercu.

Do tej pory PZU znajdowało się we władaniu ministra skarbu Jackiewicza. Jeśli przejdzie pod nadzór Morawieckiego, może to oznaczać zmiany personalne. A wtedy wpływy Witolda Ziobry i stanowisko dla żony ministra sprawiedliwości mogą stanąć pod znakiem zapytania. Rozumiem, że minister Ziobro chce, aby czytelnicy wierzyli, iż nie interesuje się on zupełnie spółkami skarbu państwa, pewnie nawet nie wiedział, że jego żona dostała posadę, i zupełnie go nie obchodzi, komu będzie podlegało PZU i kto będzie prezesem tej spółki.

Zobacz także

minister ziobro

wyborcza.pl

polska w ruinie

CZWARTEK, 11 SIERPNIA 2016

TK: Nowa ustawa częściowo niekonstytucyjna. Zakwestionowano m.in. kolejkowanie i blokowanie wyroku przez 4 sędziów

Trybunał Konstytucyjny uznał nową ustawę o TK za częściowo niekonstytucyjną. Zakwestionowane zostały przepisy dot. m.in. możliwości blokowania wyroków przez 4 sędziów, obowiązku dopuszczenia do orzekania 3 sędziów, a także generalna zasada rozpatrywania ustaw według kolejności wpływu. Zdania odrębne zgłosili sędziowie wybrani przez PiS: Piotr Pszczółkowski, Julia Przyłębska i Zbigniew Jędrzejewski.

TK zakwestionował także przepisy o obecności Prokuratora Generalnego na rozprawie, a także zasadę, że prezes TK kieruje wniosek o ogłoszenie wyroków i postanowień do premiera.

Za niezgodny z Konstytucją został uznany przepis mówiący o tym, że Trybunał ma rok na rozstrzygnięcie spraw wszczętych i niezakończonych przed wejściem w życie nowej ustawy, a także wstrzymanie na 6 miesięcy wniosków, które składane są m.in. przez RPO, Krajową Radę Sądownictwa, I prezes Sądu Najwyższego, a także grupę posłów i senatorów.

I w końcu, za niekonstytucyjny zostało uznane także wyłącznie wyroku z 9 marca – dot. grudniowej ustawy o TK – z obowiązku publikacji.

Trybunał utrzymał przepis o trzech kandydatach na prezesa Trybunału. Cała ustawa nie została zakwestionowana, więc jednocześnie utrzymał się przepis mówiący o tym, że w procesie wyboru nowego prezesa TK jeden sędzia ma tylko jeden głos. To daje nadzieję PiS-owi na przejęcie Trybunału w grudniu, choć 3 sędziów nie zostanie dopuszczona do orzekania.

Opozycja już teraz uznaje wyrok za sukces “państwa prawa”. Jarosław Kaczyński już wczoraj zapowiedział, że dzisiejszy wyrok nie zostanie opublikowany.

300polityka.pl

CZWARTEK, 11 SIERPNIA 2016

Karczewski: Potrzebna jest zmiana prezesa TK, nowa ustawa, a być może nowelizacja Konstytucji

12:11

Karczewski: Potrzebna jest zmiana prezesa TK, nowa ustawa, a być może nowelizacja Konstytucji

Marszałek Senatu Stanisław Karczewski komentuje na Twitterze „opinię TK”.

kompromitująca

11:40

TK: Nowa ustawa o Trybunale częściowo niekonstytucyjna

Zakwestionowane zostały przepisy dot. m.in. możliwości blokowania wyroków przez 4 sędziów, obowiązku dopuszczenia do orzekania 3 sędziów, a także generalna zasada rozpatrywania ustaw według kolejności wpływu. Zdania odrębne zgłosili sędziowie wybrani przez PiS: Piotr Pszczółkowski, Julia Przyłębska i Zbigniew Jędrzejewski. TK zakwestionował także przepisy o obecności Prokuratora Generalnego na rozprawie, a także zasadę, że prezes TK kieruje wniosek o ogłoszenie wyroków i postanowień do premiera. Więcej w naszej analizie.

10:38

Budka: PO zaskarżyła ustawę do TK właśnie po to, by bronić Polaków przed jednowładztwem

Jak mówił Borys Budka na briefingu w Sejmie:

„Za chwilę TK wyda kolejne orzeczenie ws. ustawy o Trybunale. Chcemy podkreślić, że tryb procedowania jest zgodny z prawem. To, o czym mówił wczoraj poseł Jarosław Kaczyński, jest wielkim zagrożeniem dla państwa polskiego, że jedna osoba, jestem poseł niesprawujący żadnej funkcji, może uzurpować sobie prawo do mówienia co jest, a co nie jest wyrokiem TK. Idąc tym tokiem rozumowania, dowiemy się, że poseł Kaczyński będzie mówił, co w Polsce jest wyrokiem sądu. Idąc tokiem rozumowania, który został przedstawiony wczoraj na Krakowskim Przedmieściu, Kaczyński ma decydować, co w Polsce jest zgodne z prawem, a co nie. To Kaczyński w razie wątpliwości będzie zmieniał to prawo tak, by było zgodne z jedyną słuszną linią partii. PO zaskarżyła ustawę do TK właśnie po to, by bronić Polaków przed jednowładztwem i przed uzurpacją ze strony Kaczyńskiego władzy w każdym aspekcie życia”

300polityka.pl

Trochę nam zbyt wesoło [SROCZYŃSKI]

Grzegorz Sroczyński, 11.08.2016

Grzegorz Sroczyński

Grzegorz Sroczyński

W takim kraju jak Polska i w takich czasach jak dziś trzeba brać pod uwagę również złe scenariusze. Łącznie z tym najgorszym.

Może warto nieco spuścić z tonu? Mniej na siebie pluć tak na wszelki wypadek? Marcin Król powtarza, że nadchodzi „coś”. Warto to „coś” sobie od czasu do czasu wyobrazić. Na przykład w formie tygodnia z życia Polski w 2018 roku.

Poniedziałek: liderzy partii sejmowych powołują tymczasowy rząd jedności z premierem Kaczyńskim, wicepremierami Schetyną, Petru, Kosiniakiem-Kamyszem i Kukizem. Wtorek: prezydent Andrzej Duda z Donaldem Tuskiem wspólnie obdzwaniają europejskie stolice, żeby nakłonić kraje NATO do uruchomienia artykułu piątego traktatu. Odpowiedzi jasnej nie dostają. Środa: minister Macierewicz wsadza Lecha Wałęsę w wojskowy samolot do Nowego Jorku, żeby na forum ONZ wołał o pomoc dla osamotnionej Polski. Przemówienie piszą mu Sikorski z Waszczykowskim. Czwartek: NATO wciąż nie reaguje, sojusznicy ślą nam za to mąkę, worki otuchy, tłuszcz i dobre rady. Piątek: bracia Karnowscy i bracia Kurscy w budynku Agory układają wspólny apel dziennikarzy polskich do europejskich z przesłaniem „To także wasza wojna”. Podpisują Lisicki, Sakiewicz, Michnik, Baczyński…

Zasadą działania Kremla nie są dalekosiężne plany, lecz korzystanie z otwartych okien możliwości. Wraz z wygraną Trumpa, szaleństwem Erdogana i kolejną falą uchodźców w Europie takie okno może się szeroko otworzyć. W Rosji trwa głęboki gospodarczy kryzys, Rosja może tej wojny potrzebować. Zajęcie Estonii już dawno przestało być science fiction, teraz powoli krystalizują się kolejne scenariusze. I co wtedy? Czy Kaczyński będzie w stanie schować urazy i robić nocne narady z Tuskiem? Czy Wałęsa przekroczy sam siebie i razem z Macierewiczem będzie kołatał u Amerykanów? Czy damy radę odwołać te wszystkie obrzydlistwa, które sobie robimy od rana do nocy?

Turcja. Kto nie skacze, ten nie Turek – rozmowa z doradczynią prezydenta Erdogana

W takim kraju jak Polska i w takich czasach jak dziś trzeba brać pod uwagę również złe scenariusze. Łącznie z tym najgorszym. Plując jadem na dzisiejszego wroga, być może plujesz na jutrzejszego towarzysza niedoli. Ziemkiewicz i Sierakowski służący ramię w ramię w jednym powstańczym oddziale, Gmyz i Maziarski drukujący wspólnie gdzieś w garażu podziemne ulotki – to nie są dziś pomysły całkiem z kosmosu. Warto zachować ostatnie łączące nas nitki, żeby to niechciane braterstwo w razie czego było możliwe.

Rozbudzanie społecznych niechęci może ujść na sucho w spokojnych czasach. Jedni nie lubią drugich i mają jakąś rozrywkę. Politycy, którzy grają na takich emocjach w czasach niepewnych, wykazują się skrajną nieodpowiedzialnością. Nazywanie przeciwników politycznych „zdrajcami”, mówienie w wywiadach o dużych grupach współobywateli, że „ich jestestwem jest nienawiść”, że „to działalność w gruncie rzeczy antypolska” – wszystko to odbije się czkawką, jeśli za chwilę trzeba będzie wzajemne urazy upychać po kieszeniach. Równie szkodliwe jest pielęgnowanie idiotycznych uprzedzeń po drugiej stronie. Plebs 500 plus wyśmiany niedawno w tygodniku Tomasza Lisa być może jutro będzie potrzebny jako mięso armatnie. Te proletariackie hordy, które szacownej klasie średniej obsrywają bałtyckie plaże, za chwilę możemy wzywać w podniosłych apelach do służby w Wojsku Polskim.

Zadarte nosy klasy średniej

Jeśli nawet nie Putin, to są inni chętni. Mamy na głowie chwiejące się Chiny, rozmontowaną Europę, gospodarczą stagnację i rozwścieczoną klasę średnią, przemieloną i wyplutą przez neoliberalizm, gotową głosować na faszystów. W kolejnych krajach władzę mogą przejąć siły, które ręka w rękę z Państwem Islamskim prą do chaosu. Marine Le Pen i Abu Bakr al-Baghdadi mają ten sam cel – żeby w Europie wybuchła nienawiść. Cała ta maszyneria dookoła Polski ledwo dyszy, wystarczy, że jedno kółko zębate puści i polecą kolejne. Branie się za łby akurat w takich okolicznościach jest objawem nieco zbyt szampańskich humorów.

Najgłupiej zachowuje się środowisko dziennikarskie. Poziom wojny plemiennej przewyższa tutaj wszystko, co znamy z polityki, Pawłowicz z Niesiołowskim to są niewinne figle w porównaniu z tym, co wyprawiają dziennikarze. Z entuzjazmem rozdmuchujemy najdziksze brednie i oskarżenia. Opisywanie komplikującego się świata, rozumienie czegokolwiek, żeby rozumieli też nasi widzowie i czytelnicy – dawno abdykowaliśmy z tego obowiązku. Przez tydzień zajmujemy się nikomu niepotrzebną awanturą o apel smoleński rozpętaną przez Macierewicza. Następnie trzy dni poświęcamy na rozważania, czy nowa wersja apelu to kompromis, czy kapitulacja, kto podpisał, co podpisał i czy słusznie podpisał. Cztery dni prawica wycina z przemówień Franciszka jedno zdanie o gender, a lewica – kilka zdań o uchodźcach, żeby się tym okładać. Przez tydzień dociekamy, gdzie pojechała w przerwie Lichocka z Czabańskim. Dwa dni ktoś prowadzi dziennikarskie śledztwo w sprawie kawiarki zatrudnionej w bufecie TK. I tak dalej. Przyjaciele, nie mamy aż tak podzielnej uwagi! Roztrząsając te brednie, nie przeczytaliśmy książki o Turcji, nie zrelacjonowaliśmy porządnie konwencji Republikanów i Demokratów, które mogą zdecydować o losie Ameryki, ale też naszym, i nie przebiliśmy się przez raport o trwodze klasy średniej opublikowany przez McKinseya. A więc nie zajmowaliśmy się REALEM.

Wojna w rodzinie. Parcie na szkło narodowe

Wideo „Dużego Formatu”, czyli prawdziwi bohaterowie i prawdziwe historie, Polska i świat bez fikcji. Wejdź w intrygującą materię reportażu, poznaj niezwykłe opowieści ludzi – takich jak Ty i zupełnie innych.

W ”Dużym Formacie” czytaj też:

Bracia – i nienawiść, i miłość. Rozmowa z Januszem Kondratiukiem o Andrzeju Kondratiuku
Nasza relacja była szorstka. Niemcy mają na to określenie – Hassliebe, coś między miłością i nienawiścią.

Dwóch ojców, dwóch synów. W Anglii nikt się nie gapi
Nasi synowie nie dostali polskiego obywatelstwa, bo zgodnie z polskim prawem dwóch mężczyzn nie może mieć dzieci, nie może tworzyć rodziny

Niewolnicy XXI wieku. Kim są, jak się ich łapie i jak im pomóc
Najtrudniej uwolnić kobiety, które zawarły umowę na czary. Rozmowa z Radosławem Malinowskim

Nasze fantazje o Żydach
Weźmy mit ziemi Po-lin, gdzie Bóg posyła Żydów, by czekali na powrót do ziemi Izraela. Co pozwala Polakom traktować Żydów jako gości. A gość ma się zachowywać, bo jak nie, to do widzenia. Rozmowa z Elżbietą Janicką i Tomaszem Żukowskim, autorami książki „Przemoc filosemicka?”

Przepraszam, gdzie tu faszyzm?
Pan się czuje urażony tym marszem? Że nawołują do nienawiści? A ma pan jakieś dowody?

Leczenie patologii osobowości. Dyplom z poprawy życia
Na oddziale nerwic najliczniejsi są narcyzi. To nie jest problem Natalii, ona najczęściej staje się ofiarą takich jak oni

Opuszczone wsie. Lokalny koniec świata
Zawalone stodoły, hektary leżące odłogiem, na kilkanaście domów ledwie kilka zamieszkanych. Jedni na koniec swojego świata patrzą z przerażeniem, inni z ulgą

Kolor cielisty. Czekoladowy ojciec, babcia z porcelany [FOTOPROJEKT]
Żyjemy w świecie, w którym kolor skóry nie jest sprawą pierwszego wrażenia, tylko takiego, które już pozostaje. Rozmowa z Angélicą Dass, brazylijską fotografką

Zobacz także

DudaZtuskiem

wyborcza.pl

Piotr Duda o likwidacji kopalń: „Piszcie, piszcie frustraci”

Rafał Wójcik, 11.08.2016

Piotr Duda o likwidacji kopalń:

Piotr Duda o likwidacji kopalń: „Piszcie, piszcie frustraci” (fot. GRZEGORZ CELEJEWSKI, Twitter)

Tak brzmi odpowiedź przewodniczącego „Solidarności” na pytanie, gdzie są związkowcy, gdy PiS planuje likwidację kopalń.

Stanisław Gawłowski (PO), były sekretarz stanu w Ministerstwie Środowiska, zapytał na Twitterze, gdzie jest przewodniczący „S” Piotr Duda i związkowcy, gdy partia rządząca planuje likwidację nierentownych kopalń. Do rozmowy przyłączył się były minister sprawiedliwości Borys Budka (PO), który zaproponował Dudzie spotkanie z górnikami. Odpowiedź przewodniczącego „S” brzmiała: „Piszcie, piszcie frustraci tylko tyle wam zostało na długie lata!”.

Później dodał: „Dobranoc, bo się nie wyśpicie, a rano przecież trzeba trybunału bronić”.

Pod koniec lipca, na wspólnej konferencji prasowej w Bielsku-Białej z wiceministrem rodziny, pracy i polityki społecznej Stanisławem Szwedem, Piotr Duda mówił – Postulaty związku zawodowego Solidarność, które przez ostatnie osiem lat rządów PO i PSL nieśliśmy na sztandarach, prawie w 100 proc. zostały zrealizowane .

Przypomnijmy, że według najnowszych doniesień rząd planuje likwidację części kopalń . Prace ma stracić siedem tysięcy górników.

Zobacz także

rządPlanuje

wyborcza.pl

Kaczyński: „Musimy wiedzieć, że całkowita racja jest po naszej stronie”

PIOTR WÓJCIK/PICTURE DOC, 11.08.2016
http://www.gazeta.tv/plej/19,82983,20530352,video.html?embed=0&autoplay=1
– Musimy pamiętać, że ci którzy wydawałoby się już się cofnęli i skapitulowali tak naprawdę chcą walczyć dalej i chcą przeciwstawiać się temu, co jest naszym celem tzn prawdzie o Smoleńsku i uczczeniu pamięci ofiar Smoleńska. Musimy wiedzieć, że całkowita racja jest po naszej stronie – mówił Jarosław Kaczyński w trakcie miesięcznicy smoleńskiej.

kACZYński w trakcie

wyborcza.pl

DUDEK: W POSZUKIWANIU GŁÓWNEGO WROGA

PYTA SUTOWSKI, 08.08.2016

Czego o dzisiejszej polityce możemy się dowiedzieć z autobiografii Jarosława Kaczyńskiego? Co nagina, czego nie mówi – wyjaśnia prof. Antoni Dudek.

Michał Sutowski: Dlaczego z obszernej autobiografii Jarosława Kaczyńskiego – rozmawiamy o świeżo wydanej książcePorozumienie przeciw monowładzy – nie dowiadujemy się niemal niczego o agenturalnych uwikłaniach Lecha Wałęsy? Czytelnik może też być zaskoczony pozytywnymi opiniami autora na temat roli lidera „Solidarności” w czasie strajków pod koniec lat 80.

 

Prof. Antoni Dudek: Faktycznie, przy okazji strajku z sierpnia 1988 Kaczyński pisze, że Wałęsa był „autentycznym przywódcą robotniczym”. Natomiast uznanie za prawdę wersji o Bolku-agencie prowadzonym przez całe lata 80. byłoby dla Kaczyńskiego bardzo niewygodne. Jego pozycja polityczna w tamtym czasie wynikała właśnie z bliskich kontaktów jego brata z Wałęsą. Moment, w którym Jarosław Kaczyński wchodzi do naprawdę wielkiej polityki, to przecież lato 1989 roku, kiedy Wałęsa zleca braciom Kaczyńskim negocjowanie koalicji, która miałaby poprzeć rząd z udziałem „Solidarności”. Gdyby więc Kaczyński akcentował agenturalne uwikłania Wałęsy, to znaczyłoby, że jego brat był narzędziem w rękach marionetki SB…

 

Mimo wszystko nie dziwi pana ta jego ostrożność sądów? W tej przynajmniej sprawie?

 

Ta opowieść to tak naprawdę kontynuacja wszystkiego, co Jarosław Kaczyńskiego już wcześniej mówił o Wałęsie: jest wobec niego bardzo krytyczny, ale nie jest fanatycznym antywałęsistą jak np. Cenckiewicz. Nie tylko przyznaje Wałęsie rację w roku 1988, ale też pisze, że w 1990 roku Wałęsa musiał zostać prezydentem, czy ktoś tego chciał, czy nie.

 

Czyni cnotę z konieczności?

 

Nie tylko. Wybór Wałęsy miał wytworzyć zupełnie nową dynamikę na polskiej scenie politycznej. Co ciekawe, na podstawie tej książki, opisującej przecież okres do 2001 roku, paradoksalnie da się odtworzyć wiele współczesnych poglądów na obecną sytuację. W moim przekonaniu Kaczyński w swym oglądzie sytuacji w Polsce zatrzymał się na początku lat 90. Uważa, że wtedy coś zostało zamrożone i dopiero teraz, gdy PiS ma w ręku wszystkie narzędzia władzy, może Polskę odmrozić.

 

Ale co to właściwie znaczy, że Polska była „w zamrażarce”?

 

To właściwie najważniejsza rzecz, jaka z tej książki jasno wynika – chodzi o przekonanie Kaczyńskiego, że między początkiem lat 90. a 2015 wszystkie zmiany były właściwie kosmetyczne. Reprodukowały się stare hierarchie społeczne, polityczne, kulturalne, status autorytetów itp. Te hierarchie trzeba teraz radykalnie przebudować. To cele Porozumienia Centrum z początku lat 90., ale dziś one są właściwie te same. Przy okazji dowiadujemy się, jakie wnioski Kaczyński wyciągnął z nieudanych czy niepełnych prób przebudowy. Do tych błędów Kaczyński, nieco pokrętnie, ale jednak potrafi się przyznać i stara się ich nie powtarzać.

 

A co Kaczyński w swoim mniemaniu zrobił nie tak?

 

Jedno wie już na pewno: nigdy więcej powrotu do pluralizmu wewnątrzpartyjnego. Jego partia musi być jak monolit, inaczej niż w latach 90., kiedy w PC ścierały się różne opcje zarówno personalne, ale i programowe.

 

Kaczyński opisuje, że działaczy PC w terenie w ogóle często nie znał – jacyś dziwni ludzie o nieokreślonych poglądach, prowadzący podejrzane interesy… Czy to było dla niego to najważniejsze doświadczenie formacyjne?

 

Właściwie tak. Kaczyński nie ma najbliższej rodziny, żony ani dzieci, nie słyszymy nic o jakimś jego pozapolitycznym hobby typu żeglarstwo, wędrówki po górach czy zbieranie znaczków…

On żyje w 100 procentach polityką, więc partia to jego naturalne środowisko.

 

Bardzo głęboko przeżył upadek PC i dlatego właśnie PiS jest tym nowym domem, którego zamierza bronić za wszelką cenę.

 

Jak rozumiem, domem dużo trwalszym niż Porozumienie Centrum?

 

Kaczyński zbudował PiS na trwalszych fundamentach, ale najważniejszym z nich było to, że Ludwik Dorn w roku 2001 przeforsował obecny system finansowania partii politycznych. Nie uważam, że polska polityka jakoś specjalnie „dojrzała” od lat 90.; politycy tak samo by się dziś pokłócili i robili setki rozłamów, jak to było na prawicy w latach 90. gdyby nie finansowanie partii z budżetu. Od 2001 roku system jest dość przewidywalny. Nie wiadomo, kto wygra, ale mniej więcej wiadomo, kto się ostanie na scenie politycznej. I widać też jak kończą secesjoniści pozbawieni budżetowych pieniędzy.

 

Czyli zmieniły się raczej warunki zewnętrzne?

 

Jest jeszcze dobór ludzi. Kaczyński nie musi być dziś tak otwarty jak w latach 90., bo po prostu ma więcej chętnych. Zrobił się bardziej nieufny i zamknięty, dobiera sobie ludzi niepodważających jego pozycji, a przecież w przeszłości była ich cała galeria. Dziś takich nie ma, a partia ma być monolitem.

 

A faktycznie jest tym monolitem?

 

Tylko w teorii, bo w praktyce już nie bardzo i to się objawi w przyszłości. Sądzę, że Jarosław Kaczyński zdaje sobie sprawę, choć nie przyzna tego publicznie, że pod pozorem jednomyślności w PiS aż kotłuje się od różnych środowisk i sprzecznych interesów. Co jest zresztą zupełnie normalne. Kaczyński stara się tę oficjalną jednomyślność za wszelką cenę utrzymać jak najdłużej, ale ona w momencie kryzysu będzie musiała eksplodować. Pamiętajmy też, że dziś scena polityczna nie jest aż tak dynamiczna; fenomenem początku lat 90. była kondensacja wydarzeń. W ciągu 4 lat między 1989 a 1993 rokiem mieliśmy cztery rządy, gigantyczne nawarstwienie procesów transformacyjnych i to wszystko stabilizuje się dopiero po zwycięstwie SLD.

 

Ta „kondensacja wydarzeń” odbija się na książce, w której pełno szczegółów, nieraz naprawdę drobiazgowych. One mają się układać w jakąś całość?

 

Mnóstwo jest tu rzeczy, których znaczenie jest niejasne, bo na poziomie narracji można powiedzieć, że są pozornie bez znaczenia. Tymczasem, jak się głębiej zastanowić… Weźmy fragment z 1989 roku, kiedy Jarosław Kaczyński tłumaczy, dlaczego nie pojawił się na inauguracyjnym posiedzeniu Senatu. Rano wypił małe piwo, później jeszcze koniaczek w hotelu Europejskim z Puszami, a potem bardzo źle się poczuł i musiał się położyć… Przecież to go stawia w bardzo złym świetle, że ma jakieś problemy z alkoholem…

 

Chyba że…

 

Chyba, że Kaczyński chce nam powiedzieć, że już wtedy czyhano na jego zdrowie i życie, co ma przecież rozwinięcie w sprawie szafy Lesiaka. To historia z czasów PC, która wciąż wraca i dla mnie nie jest jasna – w każdym razie nie uważam, że to konfabulacja Kaczyńskiego. To kwestia tego, jak bardzo daleko posunąć się mogli ludzie pułkownika Lesiaka, bo ja nie wierzę w tezę, że w czasach UOP to był już tylko zwykły gawędziarz, mitoman i kombinator, co spisywał newsy z PAP. A tak go przedstawił w swoich wspomnieniach z UOP Piotr Niemczyk, autor słynnej instrukcji 0015. Wiemy na pewno, że podejmowano wtedy działania operacyjne wobec radykalnej prawicy antywałęsowskiej, nie wiemy natomiast, czy dochodziło też do prób zamachu na życie polityków, co sugeruje Kaczyński.

 

A dlaczego w Porozumieniu przeciw monowładzy nie ma nic o aferze FOZZ? Przecież „Tygodnik Solidarność”, którego naczelnym był Jarosław Kaczyński, pisał o tej sprawie, a dla niektórych komentatorów z prawicy FOZZ to „matka wszystkich afer” III RP…

 

Czy to „matka wszystkich afer” nie jestem pewny, mam natomiast hipotezę – z jej potwierdzeniem czekam na ujawnienie dokumentów ze zbioru zastrzeżonego IPN i być może jeszcze innych – że FOZZ to był pomysł ludzi z wywiadu wojskowego, żeby pieniędzy wypompowanych z budżetu użyć do skorumpowania polskiej polityki. Chodziło o ładowanie tych pieniędzy we wszystkie liczące się wówczas formacje polityczne…

 

Aha…

To nie przypadek, że różni dziwni ludzie się przy partiach kręcili. Pamiętajmy, że to była epoka potwornej biedy ówczesnych partii. Poza SdRP, PSL i SD, czyli partiami z majątkiem i strukturami po PRL, cała reszta to byli kompletni golce.

 

Kaczyński pisze o niepłaconych rachunkach za telefon i czynszach… Pojawia się też spółka „Telegraf”. Cała afera to według niego wina Macieja Zalewskiego.

 

Tak, tylko coś tu się nie zgadza. Najpierw Kaczyński pisze przecież, że plan utworzenia spółki wydał mu się rozsądny i się na niego zgodził. Bodaj dwa razy miało dojść do podpisania aktu notarialnego, ale coś za każdym razem stawało na przeszkodzie. A potem się nagle okazuje, że Maciej Zalewski sfałszował jego podpis… To przecież bez sensu. Poważny polityk, który odkrywa coś takiego, powinien z tym iść do prokuratury…

 

Krótko mówiąc, niby Kaczyński sprawę porusza, ale w taki sposób, żeby przede wszystkim wybielić własną osobę.

 

Zarazem trzeba przyznać, że akcja z „Telegrafem” to była typowa dla ówczesnej polskiej polityki próba wyjścia z błędnego koła braku środków i niedostatecznej obecności w mediach.

 

Poprzez stworzenie własnych mediów?

 

Chodziło o stworzenie własnego tygodnika, a potem całego koncernu medialnego – za pieniądze państwowych firm. Na podobnej zasadzie kilka lat później kierownictwo AWS stworzyło Telewizję Familijną. Mechanizm jest prosty: spółki państwowe fundują kapitał założycielski medium, które ma przynosić dochód partii i zapewnić mu trybunę partyjną.

 

Dlaczego z tej koncepcji nic nie wyszło?

 

Kaczyński opisuje, znów dość pokrętnie, sprawę popularnej wówczas popołudniówki, tzn. „Expressu Wieczornego”. PC dostało ten tytuł z rozdzielnika masy upadłościowej po należącym do PZPR koncernie prasowym RSW. Twierdzi, że to szybko upadło, bo ich „okradziono”, tzn. wyjęto layout i najlepszych dziennikarzy do „Super Expressu”. Mało to jednak przekonujące, podobnie jak tłumaczenia na temat niepowodzeń „Tygodnika Solidarność”. A może Jarosław Kaczyński po prostu nie potrafił być udanym redaktorem naczelnym, a przy „Expressie Wieczornym” nie dopilnował interesu? Inna rzecz, że większość polityków tak się tłumaczy – nie udało się, bo wszyscy byli przeciwko nam…

 

Czyli jednak Kaczyński, w swoim mniemaniu, błędów nie popełniał?

 

Zdarzają się fragmenty, gdy potrafi przyznać, że zrobił coś nie tak. Przywołuje np. swoje oskarżenie Mieczysława Wachowskiego o uczestnictwo w kursie SB, to była głośna sprawa w 1992 roku. Kaczyński opisuje, jak do tego doszło: był na spotkaniu w Koninie i jacyś dwaj podejrzani goście wręczyli mu zdjęcie grupy młodych ludzi w sportowych strojach, mówiąc, że to grający w piłkę uczestnicy kursu szkoleniowego SB i że ten jeden tutaj to Wachowski… I jak to komentuje Kaczyński? „Nie miałem wyrobionego zdania, ale generalnie, jeśli chodzi o moc dowodową, było to bardzo niewiele” – pisze, że schował to zdjęcie i później nawet o nim zapomniał. Przypomniał sobie w trakcie wywiadu już po obaleniu rządu Olszewskiego i… „postanowił zaryzykować”! Przyznaje więc, że to lichy materiał do oskarżenia, ale oskarżenie rzuca – a potem robi z siebie ofiarę represji, bo miał sprawę karną o pomówienie urzędnika państwowego.

 

To o co tu chodzi?

 

Kaczyński nie może się ustrzec przed pokusą wykorzystania każdej plotki na zasadzie: „Słyszałem o czymś, nie wiem, czy to prawda, ale na wszelki wypadek powtórzę”. To była jego stała maniera wtedy i tak mu zostało do dziś. On z jednej strony nie ufa w nic i nikomu, a z drugiej zasysa wszystkie takie informacje, a ponieważ ma dobrą pamięć, to je rejestruje – i w jakimś momencie dana klapka w głowie mu się otwiera i „wrzuca” to jako temat publicznie.

 

Ta jego dobra pamięć owocuje w książce mrowiem historyjek bez politycznego znaczenia, które jednak pokazują osobowość człowieka mocno przewrażliwionego na własnym punkcie.

 

Po 25 latach opisuje na przykład, jak to w Rzymie pracownik ambasady, jeszcze z PRL-owskiego nadania, wynajął – w domyśle złośliwie – pracownikom kancelarii Wałęsy… hotel na godziny. To przeświadczenie Kaczyńskiego, że „wszyscy grają przeciwko mnie” ma dziś przełożenie na funkcjonowanie państwa.

 

Przeciwko nam – tam wszędzie obok jest jego brat.

 

To prawda, dość konsekwentnie pisze w liczbie mnogiej, „ja i Leszek”, choć akurat w sprawie „Telegrafu” przyznaje, że Lech Kaczyński był przeciwny zaangażowaniu w tę spółkę.

 

Powiedział pan, że Jarosław Kaczyński tak naprawdę wchodzi do wielkiej polityki latem 1989 roku, gdy Wałęsa zleca braciom negocjowanie koalicji, która miałaby poprzeć potencjalny rząd z udziałem „Solidarności”. Czy rzeczywiście było tak, że Jarosław Kaczyński powstrzymał sojusz lewicy OKP z młodą gwardią PZPR? Naprawdę alternatywą dla koalicji z ZSL i SD była ta szeroka koalicja pod kierownictwem Bronisława Geremka, która zmarginalizowałaby solidarnościową prawicę?

 

Na pewno toczyła się walka o to, kto będzie premierem – zwłaszcza, gdy po wyborze Jaruzelskiego na prezydenta stało się jasne, że Kiszczak nie będzie w stanie żadnej koalicji zbudować. To wtedy dochodzi w prezydium OKP do dyskusji, podczas której Adam Michnik mówi jasno i dosadnie, że „rząd trzeba robić z panami, a nie z lokajami”. I to jest realny dylemat. „Solidarność” ma poczucie, że dojrzała do przejęcia misji tworzenia rządu i możliwości są dwie: albo rząd wyłącznie z PZPR i wtedy jego satelity są po prostu zbędne, albo tworzymy rząd z ZSL i SD. No i oczywiście „rząd z panami” to byłby rząd Geremka, a „rząd z lokajami” Mazowieckiego, choć Kaczyński kwaśno stwierdza w książce, że i tak Mazowiecki szybko się z Michnikiem dogadał.

 

To Michnik jest wtedy jego najważniejszym przeciwnikiem?

 

Tak, dla Kaczyńskiego to demiurg planujący od 1987 roku – zamiast socjalistycznej PPS, jakiej chciał np. Jan Józef Lipski – Polską Partię Solidarność, czyli jednolity front opozycji przeciwko władzy, zdominowany jednak przez solidarnościową lewicę. Zarazem z książki wynika, że przy całej swej radykalnej wizji i przywiązaniu do koncepcji budowy nowej hierarchii społecznej, Kaczyński jest skrajnie pragmatyczny. Na początku 1993 roku w wielkiej konfidencji spotyka się przecież ze swym arcywrogiem, by się naradzić, czy da się pozyskać Adama Michnika do frontu antywałęsowskiego.

 

Dlaczego do tego sojuszu jednak nie dochodzi?

 

Nie dochodzi, bo naczelny „Wyborczej” gotów jest walczyć tylko z Wachowskim, a nie z samym Wałęsą. Ale ciekawe jest to, że do rozmowy dochodzi już po tym, jak „Gazeta Wyborcza” starała się wgnieść Kaczyńskiego w ziemię i gdy ten właśnie wyrusza do wielkiej ofensywy przeciw Wałęsie.

 

To w trakcie tej ofensywy doszło do słynnej manifestacji z paleniem kukły prezydenta?

 

Tak, w styczniu 1993 roku. Kaczyński twierdzi, że zgodził się na tę kukłę, bo wcześniej odwiódł Parysa od pomysłu okupowania Belwederu. I skoro go powstrzymał przed tym, faktycznie szalonym, pomysłem, to uznał, że niech sobie chociaż spalą kukłę… Tak czy inaczej, po tylu – już wtedy – latach wojny na śmierć i życie Kaczyńskiego z Michnikiem, czytelnik może się czuć nieco zaskoczony faktem, że takie spotkanie mogło się odbyć.

 

Zwłaszcza, że wojna ma wynikać z „intelektualnej obcości”. Przecież Michnik, Kuroń i Geremek to niepoprawni spadkobiercy tradycji KPP…

 

Kaczyński uznaje jednak, że jeśli bieżący interes polityczny tego wymaga, to ze wszystkimi można się porozumieć. Dzisiejsza opozycja powinna tę książkę przeczytać właśnie z myślą o współczesnym konflikcie politycznym: Kaczyński definiuje bowiem, kto jest jego głównym wrogiem na danym etapie. Do pewnego momentu byli to Michnik i Geremek, potem Wałęsa, kiedy on traci znaczenie, znowu wrogiem staje się ktoś kolejny… Liczy się tylko główny wróg, z każdym mniejszym Kaczyński się dogada. Co więcej, wróg główny na danym etapie może stać się sojusznikiem na etapie kolejnym. I dlatego uważam, że nie należy odbierać polityki przez pryzmat publicznych wystąpień polityków – za tym teatrum jest jednak sfera poufnych spotkań, gdzie politycy rozmawiają, robią ze sobą interesy…

 

To dobrze czy źle?

 

Bardzo dobrze! Gdyby to, co politycy mówią w mediach, wyczerpywało istotę naszego życia politycznego, to mielibyśmy już w Polsce wojnę domową.

 

Wskazuje pan na skrajny pragmatyzm Kaczyńskiego, ale on sam ukazuje konflikt z 1989 roku w bardzo ideowych kategoriach; chodziło o powstrzymanie postkomunizmu…

 

Mówiliśmy już, że były w 1989 dwie koncepcje koalicji rządowej, ale w opowieści Kaczyńskiego one są mocno zmitologizowane. Kwaśniewski miał się niby dogadywać z Michnikiem za plecami Kiszczaka, ale o takim konflikcie nic na pewno nie wiemy. Inna sprawa, że obóz partyjny pękał i z dokumentów samej partii wynika, że Kiszczak był niezadowolony z wizyt w MSW Kwaśniewskiego, który rozpytywał różnych oficerów, jakie są ich nastroje. Było to złamanie niepisanej reguły, wedle której nawet wysoki dygnitarz PZPR nie ma wstępu do tego państwa w państwie, jakim było MSW.

 

Nie było żadnego „kompromisu historycznego”?

 

W latach 90. prawica i Kaczyński wielokrotnie głosili, że Michnik dąży do sojuszu z młodymi reformatorami z PZPR, ale przecież minęły całe lata, a do takiego kompromisu nigdy nie doszło, o ile nie liczyć nieudanego skądinąd eksperymentu jakim była Unia Pracy. Frasyniuk też o tym dużo mówił, ale najbliżej – a i tak bez efektu – było dopiero w 1997 roku, kiedy Unia Wolności nie weszła w koalicję z SLD, tylko wybrała AWS. Ta opowieść to przede wszystkim metoda dezawuowania przeciwnika – zresztą Kaczyńskiego też dezawuowano, przypisując mu różne absurdalne pomysły, których wcale nie głosił. „Gazeta Wyborcza” w 1992 roku twierdziła, że PC chciałoby każdego byłego członka PZPR wyrzucić z pracy, co było nieprawdą – dekomunizacja miała dotyczyć tylko ludzi aparatu partyjnego, ale rzecz wyolbrzymiono, by zniechęcić czytelników do PC. A prawica demonizowała „Gazetę Wyborczą”, że chce wypromować SLD – a ja sam pamiętam dramatyczne artykuły z połowy 1993 o „towarzyszu Szmaciaku” po tym, jak Michnik przestał atakować Wałęsę i przekręcił wajchę przeciwko SLD.

 

Nie pomogło.

 

Oczywiście, było już za późno i lawina była nie do powstrzymania. To skądinąd obala prawicową legendę o wszechmocnej „GW”, która ani przed rokiem 1993, ani w roku 1997 nie mogła zapewnić swojej formacji zwycięstwa. A w 2001 nie zapobiegła jej klęsce.

 

Czy w roku 1989, poza ambicjami personalnymi, w grę wchodził spór o coś więcej – o jakiś projekt alternatywnej transformacji?

 

Mam wrażenie, że nikt wówczas nie miał planu na transformację, ale nie można też wszystkiego sprowadzać do personaliów. Dla ludzi kalibru Bronisława Geremka czy Jarosława Kaczyńskiego liczy się dużo więcej.

 

Kaczyński uważał, że trzeba PZPR ostatecznie zmarginalizować, bo to wciąż główny problem polityczny dla Polski; dla Geremka i Michnika młodzi PZPR-owcy nie są już problemem, bo i tak oddają władzę.

 

Stają się potencjalnym sojusznikiem. Kłopotem jest za to ksenofobiczna, antysemicka prawica czy konserwatywny Kościół – bo są po prostu są na fali wznoszącej.

 

Czy za tą odmienną diagnozą „głównego problemu” stały radykalnie odmienne pomysły na przemiany w Polsce?

 

Nie wiem, na ile były one obecne w momencie tworzenia rządu Mazowieckiego, ale już na przełomie lat 1989–90 krystalizują się dwie wizje przebudowy systemu politycznego Polski, co zresztą Kaczyński dość rzetelnie – acz ze swojej perspektywy – opisuje. Jedna jest liberalna: trzeba budować demokrację w modelu zachodnim, ale nie spieszmy się z wprowadzaniem klasycznego systemu partyjnego, wykorzystajmy natomiast energię ruchu „Solidarności” do przeprowadzenia transformacji i zbliżenia Polski do Zachodu. Za tą koncepcją stał jeszcze strach środowiska Geremka, Michnika czy Kuronia, że ich potężne wpływy w ruchu mogą się skończyć, jeśli ten ruch się spluralizuje. Widzą, że dominują w Krakowie i Warszawie, ale na prowincji, której nie bez powodu się boją, już nie. I dlatego chcą, żeby rozpiąć parasol „Solidarności” nad rządem Mazowieckiego, a zarazem ma to być koło zamachowe ich przyszłej działalności politycznej.

 

Plan się nie powiódł, bo Mazowiecki w 1990 roku nie wszedł do drugiej tury wyborów prezydenckich?

 

Wygraliby, gdyby nie zlekceważyli aspiracji prezydenckich Lecha Wałęsy – to był ich podwójny błąd, bo jednocześnie stworzyli gotowe wyjście Kaczyńskiemu. On dostrzegł, że Wałęsa jest silnie sfrustrowany i dlatego może być dźwignią ciągnącą w górę słabe środowisko Kaczyńskiego, które ma jednocześnie wielkie aspiracje, żeby aranżować cały system partyjny.

 

Ludzie bliscy Mazowieckiemu sami przyznawali potem, że zrobili błąd – gdyby nie odepchnęli Wałęsy, Kaczyński nie dostałby szansy na uruchomienie tej potężnej dynamiki, z której PC korzystało przez kolejnych kilka lat.

 

Kaczyński sam to zresztą w książce przyznaje – Lech Wałęsa był wehikułem, dzięki któremu jego środowisko polityczne awansowało tak szybko i tak wysoko.

 

Rozumiem, ale ja chciałbym się dowiedzieć, czy Kaczyński i PC mieli plan alternatywny wobec planu Balcerowicza? Kaczyński porównuje go – nawet jak dla mnie brutalnie – do pijanego rzeźnika, który zardzewiałym nożem dokonuje operacji na żywym pacjencie. Ale nie podaje żadnych argumentów merytorycznych…

 

Wobec planu Balcerowicza prawica faktycznie ustawiła się na kontrze, ale dopiero wówczas, kiedy w 1990 roku ujawniły się jego bolesne konsekwencje społeczne. Nie zanotowano natomiast żadnych protestów czy interpelacji senatora Kaczyńskiego wymierzonych przeciwko pakietowi ustaw gospodarczych uchwalanych w końcu 1989. Żadnego alternatywnego planu terapii gospodarki nie było, zresztą Jarosław Kaczyński ekonomią się nie interesuje, nie zna się na tym ani tego nie lubi – zawsze oddaje tę sferę tzw. fachowcom, jak Zyta Gilowska czy Mateusz Morawiecki, traktuje ich wtedy z atencją, na zasadzie „niech zrobią coś pożytecznego”. Krytyka ekonomiczna transformacji sprowadzała się w PC do tego, że po pierwsze, dokonuje się uwłaszczenie nomenklatury i że nic się z tym nie robi, a po drugie, że kluczowa jest prywatyzacja powszechna i reprywatyzacja.

 

Tylko że to są argumenty trochę obok: Balcerowicz stabilizował walutę, wprowadzał twarde ograniczenia budżetowe, zwalczał z różnym skutkiem inflację, ale pełzające przemiany własnościowe były poza horyzontem jego planu. Powszechną prywatyzację proponowali liberałowie Jan Szomburg i Jan Krzysztof Bielecki, którego Kaczyński odsądza od czci i wiary. Szczęśliwie zresztą to Czesi wypróbowali ten pomysł, a nie my…

 

W tej materii Kaczyński jest właściwie bezradny: w całym drobiazgowym rozdziale o rządzie Olszewskiego nie ma nic o gospodarce, pojawia się tylko wzmianka na końcu, że wskaźniki się dzięki niemu poprawiły. Ale przecież poprawiły się nie przez to, co Olszewski zrobił, bo ten rząd nic właściwie istotnego nie zmienił w stosunku do polityki rządów Mazowieckiego i Bieleckiego, po prostu gospodarka zaczęła się wreszcie odbijać po recesji transformacyjnej.

 

A może w takim razie chodziło tylko o inne polukrowanie kosztownych społecznie przemian? Kaczyński chciał urządzić lustracyjne igrzyska, a „Gazeta Wyborcza” uważała, że wystarczy utopijna wizja wolnorynkowego dobrobytu i pewnego marszu na Zachód?

 

Nie do końca się zgadzam, bo jednak dla Kaczyńskiego celem było i jest zbudowanie nowej hierarchii społecznej – w tym sensie on nie chciał urządzić dekomunizacji ani dla rozrywki, ani nawet dla pacyfikacji sfrustrowanych planem Balcerowicza obywateli.

 

Jemu chodziło o zburzenie hierarchii społecznej i symbolicznej zbudowanej w PRL i zbudowanie nowej. O przekreślenie tego półwiecza. Dekomunizacja miała dać społeczeństwu nową elitę.

 

Jestem sceptyczny wobec „przekreślania” wszystkich hierarchii, bo nie wydaje mi się to w systemie demokratycznym w ogóle możliwe, zwłaszcza w ćwierć wieku po upadku dyktatury, stąd też wynika mój opór wobec rewolucyjnych projektów dzisiejszego PiS. To strasznie anachroniczne podejście, ale Kaczyński w nie wierzy i jego najbliższe otoczenie też. Dobrze to widać po zwycięstwie PiS w 2015 roku – mogli przecież przyjąć strategię „szerokiego frontu”, ale wybrali „kto nie z nami, ten przeciw nam”. Uznali, że mają tyle siły i tyle narzędzi politycznych, że doły społeczne do siebie przekonają, a stare elity hurtem wyślą…

 

Do więzienia?

 

Aż tak to nie, ewentualnie niektórych, większość po prostu na emeryturę.

 

Kaczyński nie często, ale bardzo jednoznacznie wypowiada się w sprawach międzynarodowych, zwłaszcza na temat Niemiec i Rosji. Czasem można jednak odnieść wrażenie, że swoje poglądy opiera niemal wyłącznie na sporadycznych kontaktach osobistych z zagranicznymi politykami.

 

Faktycznie, wypowiada nawet takie zdanie „całe zachowanie Niemiec wobec Polski po roku 1989 było w moim przekonaniu, i tak uważam do dziś, mocno niewłaściwe”, a chodzi mu o to, że Niemcy nie uznawały początkowo naszych granic. Tymczasem to była gra wyborcza Kohla na prawicowy elektorat tzw. wypędzonych, a nie bynajmniej jego wiara, że teraz Polska bez wojny ma oddać Szczecin i Wrocław. Zdaniem Kaczyńskiego dopiero nacisk Francuzów, Brytyjczyków i Amerykanów odwiódł Niemców od rewizjonizmu i w ogóle jest on przekonany, że Niemcy nam wyłącznie szkodzili. Zapomina przy tym, że to oni lobbowali najsilniej za wejściem Polski do Unii Europejskiej, wbrew choćby Francuzom. Zawsze był skrajnie nieufny wobec Niemiec i traktował je na równi z Rosją, co dla mnie jest absurdalne.

 

Z kolei Wałęsie Kaczyński zarzuca rusofilię – twierdzi wręcz, że zmartwiła go klęska puczu Janajewa w Moskwie, bo gdyby puczyści zwyciężyli, to Wałęsa mógłby zostać prawdziwym autokratą; z Polską w strukturach zachodnich nie miał bowiem na to szans.

 

Cóż, zaznaczmy, że w trakcie puczu Lech Wałęsa zachowywał się naprawdę osobliwie, wykonując dziwne telefony do Jaruzelskiego i Kiszczaka. Późniejsze tłumaczenia, jakoby ich ostro przestrzegał przed czymś podobnym w Polsce, są zupełnie niewiarygodne; prawdopodobnie usiłował załatwić sobie przez nich jakiś jarłyk na wypadek, gdyby pucz jednak zwyciężył. Natomiast gdyby teoria Kaczyńskiego była słuszna, to nie mielibyśmy przecież deklaracji warszawskiej o przyzwoleniu Rosji na wejście Polski do NATO, którą na Jelcynie Wałęsa w wiadomych okolicznościach wymusił.

 

O tym faktycznie Kaczyński nie wspomina.

 

Bo by mu to zburzyło całą narrację. Wałęsa oczywiście chciał Polski związanej z Zachodem, ale aż do 1991 roku bał się, że to wszystko może się odwrócić, dopiero później zaczął sobie poczynać śmielej. To samo Skubiszewski, który kiedyś nawet mnie skrytykował za to, że przypomniałem jego propozycje utworzenia jakiegoś nowego OBWE zamiast NATO w Europie. On twierdził, że to wszystko była tylko maskarada na użytek Kremla, ale moim zdaniem to nieprawda. Tego odwrotu procesów liberalizacji w ZSRR bali się wtedy wszyscy, z administracją Busha seniora na czele.

 

Kaczyński tę rzekomą rusofilię Wałęsy wiązał z jego aspiracjami politycznymi.

 

I po raz kolejny opisuje rozmowę z Wałęsą, kiedy zostaje szefem kancelarii. Prezydent miał go zapytać: „To co, zostajemy tu do emerytury?”. Wałęsa naprawdę bardzo boleśnie przeżył swą porażkę z 1995 roku, był przekonany, że będzie rządził dalej. Pamiętajmy jednak, że Lech Wałęsa zawsze dużo mówił, ale mało robił. Jak doszło do kryzysu z rządem Pawlaka w 1995 roku, to w telewizyjnym wywiadzie, który lubię pokazywać studentom, Wałęsa powiedział np. „Ja czołgów na ulice nie wyprowadzę, ja zrobię to finezyjnie…”. Czyli sugerował jakiś miękki zamach stanu. Wałęsa w oczach Kaczyńskiego urastał do głównego zagrożenia dla PC i demokracji w ogóle – stąd ta wielka kampania antywałęsowska w 1993 roku. A przecież Wałęsa według sondaży wyraźnie już wówczas tonął, co zresztą potwierdził wynik jego Bezpartyjnego Bloku Wspierania Reform. Z boku nadciągał już potężny okręt postkomunistyczny, tymczasem Kaczyński konsekwentnie dobijał Wałęsę.

 

Dlaczego tak zlekceważono SLD?

 

Postkomunistów lekceważyli i Kaczyńscy, i Michnik. To byli jednak ludzie obozu solidarnościowego, pewni, że środowisko PZPR przegrało w czerwcu 1989 w wymiarze epokowym. Zresztą sam Mieczysław Rakowski mówił wówczas, że postkomuniści będą w opozycji przez co najmniej dekadę. Jesienią 1993 roku sami eseldowcy byli zaskoczeni sukcesem, zresztą – co to za wielki sukces? 20 procent głosów, ale aż 40 procent mandatów, bo 36 procent głosów oddanych głównie na rozproszoną prawicę przepadło. Ludzie dawnej opozycji myśleli, że Sojusz zbierze swoje kilkanaście procent twardego elektoratu i będzie w parlamencie izolowany, a całą pulę rozegra między sobą prawica i centrum. No i w efekcie Kaczyński był zapatrzony w Wałęsę, Michnik w radykalną prawicę, a SLD sobie z boczku czekało i wygrało wybory.

 

A czy Kaczyński naprawdę miał przesłanki do tez o autokratycznych zapędach Wałęsy? Poza jego deklaracjami i tymi przebijanymi oponami, o które oskarżał podległe Wałęsie służby? Jest coś na rzeczy w sprawie instrukcji 0015, która miała rzekomo służyć inwigilacji prawicy?

 

W sprawie samej instrukcji bliższy jestem stanowisku Piotra Niemczyka, który twierdzi, że napisał ją po to, żeby UOP mógł zlecać ekspertyzy niezatrudnionym w Urzędzie badaczom społecznym czy rozmaitym biegłym. Z jednym zastrzeżeniem: w instrukcji była mowa o spotkaniach z ekspertami w mieszkaniach konspiracyjnych, co rodzi pewne podejrzenia… Nie mam natomiast żadnych wątpliwości, że UOP faktycznie został zaangażowany w walkę ze skrajną prawicą, o czym Piotr Niemczyk mógł po prostu nie wiedzieć, kiedy zajmował się działaniami analitycznymi. Pamiętam dokumenty z szafy pułkownika Lesiaka i tam wyraźnie była mowa o agenturze wewnątrz partii politycznych, choć częściej w Ruchu dla Rzeczpospolitej niż w Porozumieniu Centrum. Chwalono się tam np. że „trzy zarządy wojewódzkie rozbiliśmy”, co znaczy, że służby prowokowały konflikty na prawicy. Znana jest też akcja kontrwywiadu UOP, którego funkcjonariusze zrywali po Warszawie plakaty wymierzone w Wałęsę i rząd Suchockiej oraz nawołujące do udziału w kolejnej demonstracji w czerwcu 1993 r., zresztą dość brutalnie rozbitej przez policję.

 

Czyli służby na polecenie Wałęsy faktycznie dezintegrowały prawicę?

 

Rozdrobnienie prawicy w 1993 roku to głównie wynik niezgody Kaczyńskiego z Janem Olszewskim oraz rywalizacji obu tych polityków ze środowiskiem ZChN, co nie zmienia faktu, że UOP starał się konflikty podsycać, ale niekoniecznie na bezpośrednie polecenie prezydenta. W służbach zostało dużo kadr po SB i tam dziedziczono pewne przyzwyczajenia – orientowali się na Wałęsę jako ośrodek władzy, Milczanowskiego jako jego człowieka i interpretowali rozszerzająco polecenia z góry w rodzaju: „Patrzcie, czy oni tam na tej prawicy czasem jakiegoś zamachu nie szykują”. W książce Lewy czerwcowy Jan Parys twierdzi przecież, że Wałęsa polecał służbom, by kupiły nielegalnie broń jądrową na Ukrainie – więc ktoś tu na pewno oszalał, albo Parys, albo Wałęsa. I nikt tego później nie sprawdził. Na ówczesnej prawicy opisywano Wałęsę jako dyktatora Polski, palono kukłę, skandowano: „Bolek do Moskwy”, więc komuś naprawdę mogło coś głupiego przyjść do głowy… Niewątpliwie granica między uzasadnioną infiltracją a dezintegracją została wtedy przekroczona, choć w państwach demokratycznych zawsze można zapytać, czy służby w ogóle powinny infiltrować legalne partie. Tak czy inaczej, Kaczyński ciągle wywołuje wrażenie, że wrogie środowiska czyhają na jego życie. Tylko nie wiadomo, czy są to chłopcy z WiP-u w UOP, Michnik zblatowany z postkomunistami, czy jeszcze ktoś zupełnie inny…

 

Chciałbym jeszcze zapytać o katolicyzm i Kościół. Często przypomina się Kaczyńskiemu zdanie, że „ZChN to prosta droga do dechrystianizacji Polski”, z którego się zresztą w książce tłumaczy. Czy on faktycznie był kiedyś świeckim konserwatystą, który oportunistycznie zbliżył się do Kościoła?

 

Kaczyński katolikiem był od dziecka i w tym sensie opisywanie PC jako chadecji nie było koniunkturalne. W pewnym momencie dostrzegł on, że ZChN bardzo zyskuje na związkach z Kościołem, więc uznał, że nie ma powodu, by akurat ta partia miała monopol na kontakty z hierarchią. Ciekawa jest natomiast historia z roku 1993, kiedy Kaczyński opowiada, jak to pojechał do Siedlec i tamtejszy biskup Jan Mazur udzielił mu „zaskakującego poparcia”. Niedługo potem ksiądz Franciszek Cybula, a więc spowiednik Wałęsy, miał się udać do biskupa pomocniczego w Siedlcach Henryka Tomasika i ostrzec go, że „poniesie konsekwencje antywałęsowskiej akcji”. Po czym, jak pisze Kaczyński, PC było jeszcze serdeczniej przyjmowane przez hierarchów – właśnie dlatego, że była to reakcja solidarności hierarchów na pogróżki.

 

I co pan o tym sądzi?

 

To absurdalne, bo ksiądz Cybula nie mógł przecież w żaden sposób „ukarać diecezji siedleckiej”, po prostu miał za krótkie ręce. To jednak pokazuje myślenie Kaczyńskiego: grozili nam, ale wyszło na nasze, bo biskupi się z nami zsolidaryzowali… Moim zdaniem biskupi równie ciepło witali wtedy ZChN, bo te dwie partie po prostu się liczyły w parlamencie i jednocześnie jak najlepiej mówiły o Kościele.

 

A co z Radiem Maryja? Tu stosunki były chyba bardziej skomplikowane…

 

Na pewno. Zbliżenie z Radiem Maryja nastąpiło po okresie prawdziwej zimnej wojny – w 1995 roku ojciec Rydzyk popierał kandydaturę Lecha Wałęsy, Hannę Gronkiewicz-Waltz odsądzano od czci i wiary, a Olszewskiemu wypominano masońską przeszłość. Nie można powiedzieć, żeby katolicyzm Kaczyńskiego był koniunkturalny w tym sensie, że Kościół to dość naturalny sojusznik prawicy w Polsce. Kaczyński jest natomiast pragmatyczny o tyle, że np. konflikt z Markiem Jurkiem, który chciał zaostrzenia ustawy antyaborcyjnej skończył się wyjściem Jurka z PiS. On jest bliski hierarchii kościelnej, ale naprawdę są znacznie gorliwsi bigoci w polskiej polityce.

 

Czasy tej zimnej wojny z Radiem Maryja trwały jeszcze w czasach rządów AWS. Czy to był najtrudniejszy okres w karierze politycznej Kaczyńskiego?

 

Na ten temat w książce czytamy niewiele, Kaczyński tkwi wówczas w zamrażarce politycznej, notabene równolegle z Tuskiem, choć ten drugi na trochę lepszym stanowisku, bo jako wicemarszałek Senatu. Kaczyński wchodzi do Sejmu z listy ROP, a więc z łaski Jana Olszewskiego, i traci swą partię niejako na własne życzenie. Rezygnuje z członkowstwa po tym, jak posłowie PC nie głosują za wotum nieufności dla ówczesnej minister sprawiedliwości Hanny Suchockiej – chodzi o sprawę inwigilacji prawicy, o której ona jako premier najprawdopodobniej nie miała pojęcia. No i cały AWS postrzega źle, bo to nie jest prawica zjednoczona pod jego przewodem.

 

Pisze wręcz, że rozważał wówczas wyjście ze świata polityki, choć nie miał takich perspektyw na karierę naukową jak jego brat, bo nie miał habilitacji…

 

Pamiętam nasze pierwsze spotkanie w 1999 roku w Oświęcimiu, gdzie publicznie recenzował moją książkę o początkach III RP. Krytykował mnie dość ostro, zaznaczając: „Ja wprawdzie jeszcze jestem posłem, ale mówię już z pozycji emeryta politycznego, bo po tej kadencji nie będę istniał, więc mogę spokojnie powiedzieć, w czym się z doktorem Dudkiem zgadzam, a w czym nie…”. Główny spór między nami – trwający do dziś – dotyczył interpretacji tego, dlaczego w 1992 roku PC nie weszło do rządu Suchockiej. W autobiografii on tłumaczy w sposób kompletnie nieprzekonujący, że Suchocka nie godziła się na tekę ministra handlu zagranicznego dla Glapińskiego… Tymczasem jego partia, która miała wówczas około 30 posłów i tarcia wewnętrzne, dostała ofertę 5 stanowisk w rządzie złożonym z siedmiu partii – tyle samo ministrów mieli najwięksi koalicjanci: ZChN i UD.

 

Czyli dostał ofertę powyżej swojej wagi?

 

Oczywiście. Tylko był przekonany, że rząd Suchockiej się wywróci, a on przez rok kampanii antywałęsowskiej zdobędzie takie poparcie, że te wybory po prostu wygra. Jak się skończyło, pamiętamy – dostał niespełna 4,5 procenta i wypadł z parlamentu. A sześć lat później mówił o sobie w kategoriach emeryta i zakładał, że może wróci za 10 lat do polityki przy jakiejś sprzyjającej okazji.

 

Wrócił dużo szybciej.

 

To prawda, perfekcyjnie wykorzystał okazję, jaką stworzyło niespodziewane mianowanie przez Jerzego Buzka jego brata na ministra sprawiedliwości w schyłkowym rządzie AWS. Lech Kaczyński wyróżnił się twardym językiem prawa i porządku – i chociaż to minister Marek Biernacki rozbił pod koniec lat 90. polską przestępczość zorganizowaną, znaną pod hasłem „Pruszków kontra Wołomin”, to retoryka ministra Lecha Kaczyńskiego zachowała się w świadomości społecznej. Wtedy właśnie Jarosław zrozumiał, że walka z „frontem obrony przestępców” nie tylko odpowiada jego autentycznym poglądom na prawo i praworządność, ale też może stanowić doskonałe paliwo polityczne.

 

To pokazuje jego mistrzostwo taktyczne i zdolność wyczucia momentu politycznego. A jak to się ma do jego wielkich celów?

 

Ogólne cele Kaczyński ma jasno określone: wykreować nową elitę i hierarchię społeczną, przebudować w tym celu aparat państwowy. Jednak szczegółowego planu działania Kaczyński nie ma, czego przykładem jest dzisiejsze działanie PiS w sprawie IPN. To instytucja fundamentalnie ważna dla PiS, więc skoro od lat już przymierzali się do przejęcia władzy, to mogli przygotować wcześniej ustawę, która obok zwykłej zmiany kierownictwa pozwoliłaby Instytut zreformować tak, by służył ich celom. Tymczasem otrzymaliśmy zwykłą partaninę, wykreowano twór rozdęty i niespójny, a na poziomie realiów udało im się wsadzić swojego człowieka na prezesa.

 

I wyrzucić Krzysztofa Persaka.

 

Dla nich to była akurat sprawa symboliczna, bo Persak uchodził na prawicy PiS za komisarza politycznego, który ma bezpośrednie łącze z „Gazetą Wyborczą”… Ja mówię o czymś innym. Skoro główne zadania IPN mają być edukacyjne, to trzeba dostosować strukturę IPN do podziału administracyjnego, a nie rozkładu sądów apelacyjnych. Pół roku nic w tej sprawie nie zrobili, bo propozycja wyszła od nieodpowiednich osób, czyli starych władz IPN. Dopiero obecny prezes przy przesłuchaniach kandydatów przyznał, że to świetny pomysł. W mediach to samo: Czabański po pół roku dowiedział się, że ustawę o mediach narodowych trzeba notyfikować w Unii Europejskiej. Przecież to jest zupełna kompromitacja. Ja właśnie z tego powodu nie wierzę w żadną dyktaturę PiS, ani nawet wieloletnie rządy tej partii. Tej formacji dramatycznie brakuje kompetentnych ludzi, zdolnych do realnego zmieniania skomplikowanej materii, jaką jest współczesne państwo. A przyjęcie zasady „kto nie z nam, ten przeciw nam”, w połączeniu z opisanymi wyżej cechami lidera PiS, spowodują, że z każdym miesiącem sprawowania władzy problemy będą się piętrzyły, aż w końcu obóz rządzący zacznie pękać w szwach, a Kaczyński – jak niegdyś w PC i opozycyjnym PiS – rozpocznie wyrzucanie kretów z własnych szeregów.

 

dudek

**Dziennik Opinii nr 221/2016 (1421)

 

 

CpkZwEvWEAAUS43

SCHETYNA SZYKUJE SIĘ DO KOALICJI Z PIS [ROZMOWA Z JÓZEFEM PINIOREM]

ROZMOWA MICHAŁA SUTOWSKIEGO, 11.08.2016

Schetyna wywiesił białą flagę i kompromituje całą Platformę.

Michał Sutowski: Czy wraz z wywiadem, jakiego Grzegorz Schetyna udzielił tygodnikowi „Do Rzeczy”, wydarzyło się w Polsce coś istotnego? Co właściwie ma oznaczać ten „zwrot na prawo” i utrzymywanie „konserwatywnej kotwicy”

Józef Pinior: Przede wszystkim uważam, że wraz z tym wywiadem lider Platformy Obywatelskiej wywiesił białą flagę w zasadniczym sporze politycznym, jaki toczy się między obozami Polski reakcyjnej i Polski postępowej. Z wywiadu można wyczytać, że Schetyna chce wprowadzić PO do obozu Polski reakcyjnej, swoimi tezami wpisuje się bowiem w narrację szeroko pojętego obozu rządzącego obecnie w Polsce.

 

PO ma być odtąd partią chadecką – to chyba nie do końca to samo…

Ale co to dla Schetyny znaczy? Chadecja europejska ukształtowała się w latach czterdziestych i pięćdziesiątych jako ruch antynacjonalistyczny, u swych korzeni miała walkę z różnymi systemami autorytarnymi w Europie, także z takimi, jak w Hiszpanii i w Portugalii, które powoływały się ma chrześcijaństwo. Chadecy walczyli z faszyzmem we Włoszech, z okupacją hitlerowską w Belgii, w Holandii, w Luksemburgu, oczywiście z nazizmem w Niemczech. Jeśli przybierające na sile współczesne nurty nacjonalistycznej prawicy Schetyna wpisuje w tradycję chadecką, to nie rozumie historii współczesnej. To był tak naprawdę projekt postępowy, uznający wartość społecznej gospodarki rynkowej oraz główny podmiot polityczny na samym początku integracji europejskiej. Nie miał za to wiele wspólnego z tym, co przez projekt chrześcijańskiej Europy rozumie PiS i tygodnik „Do rzeczy”, w którym wywiad – notabene, w numerze z ksenofobiczną i rasistowską okładką – się przecież ukazał, a który wprost neguje chrześcijańskie przesłanie Franciszka.

 

Zanim dopytam o tę „białą flagę”, nie mogę się powstrzymać od refleksji, że może Schetyna nie zapowiedział żadnego zwrotu, tylko po prostu wypowiedział otwarcie to, co dla wielu ludzi było od dawna oczywiste. Tzn. że PO jest po prostu partią konserwatywno-liberalną…

Nie zgodzę się – Platforma Obywatelska mocno ewoluowała w swojej historii i stała się w pewnym momencie partią naprawdę wielonurtową. Na początku tysiąclecia, czyli na starcie faktycznie była bliska idei konserwatywno-liberalnego POPiS-u, ale wówczas przecież konflikt formacji postkomunistycznych z postsolidarnościowymi był wciąż żywy. W tym sensie było zrozumiałe, że PO, której większość członków wywodziła się z formacji NZS i Solidarności, było bliżej do partii Kaczyńskiego niż do np. postkomunistów.

 

Ten podział postkomunistyczny po 2005 roku się jednak zdezaktualizował.

Ale później dzieje się najważniejsze: PO buduje swą potęgę, przejmując właśnie elektorat centrolewicy! W latach 2005-07 rozegrał się ukryty konflikt o elektorat pomiędzy Platformą a centrolewicowym LiD-em, który PO wygrała, przesuwając się zarazem w kierunku bardziej progresywnym. W 2011 roku – to był szczyt poparcia dla tej formacji – PO stanowiła już niemal polski odpowiednik Partii Demokratycznej w USA, będąc siłą przeciwstawiającą się PiS, czyli reprezentacji Polski reakcyjnej, konserwatywno-chrześcijańskiej w wydaniu o. Rydzyka.

 

Platforma była antypisem, to prawda. Ale na czym konkretnie polegać miały te rzekome „lewicowe eksperymenty”, od których zamierza teraz odejść Schetyna? On w swoim wywiadzie odmawia zajmowania się np. sprawą związków partnerskich i postulatami mniejszości seksualnych – ale przecież tak naprawdę Schetyny nigdy postulaty ruchu LGBTQ nie zajmowały…

Schetyny nigdy, zgoda, ale on był przecież zmarginalizowany przez ostatnie lata rządów PO, szczególnie w latach 2012-2014 w ogóle nie miał wpływu na to, co PO robiła i w rządzie, i w parlamencie. A „lewicowe eksperymenty”… Przypomnijmy, że to jednak PO ruszyło temat podwyższenia minimalnego wynagrodzenia, to PO stworzyło ośrodki pomocy prawnej w powiatach, czyniąc dostęp do wymiaru sprawiedliwości bardziej egalitarnym. To za rządów Platformy zwiększyła się wyraźnie dostępności przedszkoli, rząd Ewy Kopacz wprowadził refundację programu in vitro, obniżył wiek szkolny… Oczywiście, że nie wszystko wyszło, bo PO nie wystarczało siły i woli politycznej, żeby bardziej progresywne postulaty przekształcić w program polityczny… Pamiętajmy wreszcie, że to rząd Tuska zadecydował o tym, że w 2008 roku ruszyło śledztwo w sprawie więzień CIA – to był najlepszy chyba dowód, że w Polsce jednak działają rządy prawa. Dziś te sprawy się lekceważy, ale Schetyna chce nawet to postępowe minimum skasować…

 

To popatrzmy na rzecz z drugiej strony: a może, tak jak europejscy chadecy po wojnie walczący z nacjonalistami, Schetyna po prostu chce odebrać im głosy? Przyciągnąć „cywilizowanych” konserwatystów, zniesmaczonych praktykami PiS?

Ale jeżeli taki rzeczywiście jest plan, to on go spalił na dzień dobry. Konserwatyści byli i są w PO, ale jednak konserwatyści proeuropejscy – na tym właśnie polegała wielonurtowość PO, że oni dobrze się czuli w tej partii pod warunkiem, że stali na gruncie rządów prawa i wzmacniania Unii Europejskiej. A Schetyna wpisuje się w obóz reakcji dlatego, że nie pokazuje punktów granicznych, kwestii nieprzekraczalnych tabu, które jakoś by go odróżniały od PiS.

 

Mógłby ostatecznie powiedzieć w czołowym tygodniku polskiej prawicy coś takiego: my też jesteśmy konserwatystami, też jesteśmy za poszanowaniem chrześcijańskiego dziedzictwa Europy, ale właśnie dlatego nie odmawiamy pomocy uchodźcom i nie dzielimy ludzi ze względu na ich przynależność religijną czy wprost etniczną.

 

Ale on nic takiego nie powiedział.

 

A nie uda mu się nikogo od PiS odciągnąć?

On rozpoczął taką grę, jak wcześniej Gowin, tyle że ciągnie za sobą całą Platformę Obywatelską. A sam ugra dużo mniej od niego, z dwóch prostych powodów. Po pierwsze, w szerokim obozie PiS są już liberalni konserwatyści, bo jest właśnie Gowin, ale też Kazimierz Ujazdowski. I ten drugi rozgrywa wyjątkowo inteligentnie swój centrowy – oczywiście jak na warunki PiS – elektorat takimi działaniami, jakniedawna próba kompromisowego rozwiązania sporu wokół Trybunału Konstytucyjnego. PiS to nie jest tylko Rydzyk i religia smoleńska, ale też nie tylko elektorat socjalny, z którego zresztą Schetyna ostentacyjnie rezygnuje.

 

A po drugie?

Moment jest fatalny na taką grę, przecież nie dojdzie do żadnego pęknięcia w PiS w momencie szczytowego poparcia dla tej partii. W interesie PO byłoby teraz zorganizować całą Polskę postępową, całą polityczną Polskę, która chce się przeciwstawić Polsce reakcyjnej. To znaczy: PO musiałaby ustawić się w roli jej głównego reprezentanta. A tymczasem to posunięcie Schetyny…

 

skierowane dokładnie w przeciwną stronę…

… nasuwa mi na myśl jedno porównanie historyczne. Mianowicie, pomysły na jakiś Okrągły Stół pojawiały się już w 1982 roku, zgłaszał je skądinąd charyzmatyczny Jan Kułaj, przywódca Solidarności Rolników Indywidualnych. Ale dla wszystkich było jasne, że to nie był moment na żadne porozumienie z władzą czy nawet rozmowy.

 

Wygłoszona w takim momencie deklaracja Schetyny kompromituje go politycznie, ale przede wszystkim on sam w ten sposób kompromituje całą Platformę i szalenie ją osłabia.

 

I to właśnie w momencie, kiedy jesienią scena polityczna będzie się na nowo organizowała – PO traci atuty organizowania tej strony sporu, która musi się z PiS-em zmierzyć.

 

A co właściwie ma się wydarzyć jesienią?

Obecna siła PiS wynika ze słabości przywództwa opozycji. W tej sytuacji musi ona przeformułować swoje działanie, najlepiej zaczynając od symbolicznego 31 sierpnia – pokazując szeroki, wielonurtowy ruch Polski postępowej, którego uczestnicy będą mogli ze sobą rozmawiać na bazie przynajmniej trzech wartości: proeuropejskich, rządów prawa i społecznej gospodarki rynkowej.

 

A jak do tego „wielonurtowego ruchu” ma się deklaracja Schetyny?

Bezpośredni skutek, którego się spodziewam, to utrata elektoratu przez PO na rzecz Nowoczesnej i partii Razem.

 

Jeśli Razem zrozumie, że może zająć w Polsce miejsce, które w Europie historycznie ukształtowała socjaldemokracja i otworzy się na liberalno-lewicowe centrum, to część elektoratu Platformy odpłynie na lewo.

 

Większa część odpłynie na pewno do Nowoczesnej, a Petru będzie chciał prezentować się jako PO-bis, czyli partia centrowo-liberalna. Ten „zwrot na prawo” PO uwalnia elektorat, tworzy szansę na zbudowanie zakorzenionej w społeczeństwie formacji centro-lewicowej.

 

A co to znaczy dla PiS-u? Czy w ogóle musi jakoś reagować?

Dla Jarosława Kaczyńskiego to powinna być prawdziwa satysfakcja… Zapewne dobrze się bawi widząc, że następny przyszedł do Canossy: oto szef głównej partii opozycyjnej, na warunkach określonych przez PiS i na łamach organu intelektualnego tej formacji, uznaje podstawowe diagnozy Prawa i Sprawiedliwości w temacie polityki europejskiej i światowej… Przecież to perskie oko Schetyny do PiS oznacza, że w jakiejś kryzysowej sytuacji Kaczyński może liczyć nawet na potencjalnego koalicjanta po stronie dziś opozycyjnej!

 

Czy za tym wywiadem stoi jakaś głębsza strategia, czy to może raczej desperacka próba „zrobienia czegoś”, trochę jak w czasie kampanii prezydenckiej Bronisława Komorowskiego?

Racjonalnie nie da się tego wytłumaczyć inaczej niż tym, że Grzegorz Schetyna jest gotowy nawet na wielką koalicję z Kaczyńskim. Podpisując się pod jego ksenofobiczną wizją tzw. Europy chrześcijańskiej na łamach pisma, które tę wizję lansuje w niesłychanie reakcyjnym wariancie, szef PO pokazuje, że partia ta może być elementem składowym tej wizji. On nie przypadkiem mówi o perspektywie nawet kilku dekad, w których Europa ma być skazana na prawicowy zwrot. Co zresztą potwierdza, że nie rozumie dynamiki europejskiej i globalnej sceny politycznej, bo ta jest dużo bardziej złożona. Są Brexitowcy i jest Marine Le Pen, ale już w Szkocji wygrała narodowa opcja europejska i to w wydaniu socjaldemokratycznym i kosmopolitycznym, a taka np. chadecja niemiecka wpuszcza do Europy uchodźców i walczy o utrzymanie spójności UE. Nie rozumie, że w USA prezydentura pozostanie – wszystko na to wskazuje – w najbliższych latach w rękach liberalno-lewicowego centrum, że liberalna lewica rządzi w Kanadzie i we Włoszech, żeby wymienić tylko główne państwa NATO.

 

Tak czy inaczej, wygląda na to, że Schetyna podjął próbę przygotowania wielkiej, historycznej koalicji wokół PiS w obronie wszystkich tych prawicowych pseudowartości.

 

Składa broń, uznając przemożną siłę przeciwnika?

Taki wniosek płynie z wywiadu, ale też np. z fascynacji Schetyny Orbanem, z którym spotkał się już jako przewodniczący PO. Świetnie się rozumieją, bo to jest ta sama formacja: zradykalizowanych działaczy opozycyjnych z 1989 roku, a zarazem dobrze się czujących z kimś takim jak Kaczyński. Tak po freudowsku: może teraz właśnie dochodzą do głosu korzenie młodego Grzegorza Schetyny z Solidarności Walczącej? Poznałem go w tamtych czasach i jakoś polubiłem, kibicowałem mu dość długo.

 

Wygląda na to, że on przeszedł podobną drogę jak Orban na Węgrzech: od studenckiego buntu do nacjonalizmu i chrześcijaństwa w wydaniu antyfranciszkowym, ksenofobicznym.

 

Orban jest przecież w europejskiej chrześcijańskiej demokracji, natomiast rozumie wyzwania współczesności podobnie jak Kaczyński.

 

Czy PO ze Schetyną skazane jest na porażkę, tzn. przytłoczenie przez PiS, ewentualnie rozpad? Czy jakiś odwrót od tej tendencji jest w ogóle wyobrażalny?

Partia w obecnej formule nie wytrzyma tego wywiadu, to będzie naprawdę gorąca jesień dla PO. To jest w ogóle dziwne, że w PO nie widać jakiś debat intelektualno-politycznych, poważnych dyskusji programowych, starcia idei. Jak taka niema partia ma się przeciwstawiać sprawnie intelektualnie nowym formacjom politycznym jak Nowoczesna i Razem czy aktywnemu w społeczeństwie obywatelskim KOD-owi? Prawdopodobnie będziemy świadkami faktycznego rozchodzenia się partii, marginalizacji politycznej tak, jak to się działo w ostatnich miesiącach. Takiej rozłożonej na lata reprodukcji bezwładu politycznego, jak to było w wypadku SLD.

schetyna szykuje

**Dziennik Opinii nr 224/2016 (1424)

Trybunał o nowej ustawie PiS o TK: Częściowo niekonstytucyjna

PAP, mk, 11.08.2016

Trybunał Konstytucyjny

Trybunał Konstytucyjny (Fot. Adam Stępień / Agencja Gazeta)

• TK: Nowa ustawa uznana przez Trybunał za częściowo niekonstytucyjną
• Ustawę zaskarżyli posłowie PO, Nowoczesnej, PSL oraz RPO
• Prezydent podpisał ustawę 30 lipca, 16 sierpnia ma wejść w życie

 

Trybunał stwierdził, że niekonstytucyjna jest możliwość blokowania wyroku przez czterech sędziów, a także badanie wniosków w kolejności wpływu. Niekonstytucyjny jest też zapis mówiący o tym, że prezes TK „kieruje wniosek” o ogłoszenie wyroku do premiera, podobnie jak wyłączenie wyroku z 9 marca br. z obowiązku urzędowej publikacji. Zdaniem TK, troje sędziów wybranych przez obecny Sejm nie może orzekać.

Dowiedz się więcej:

Czy wyrok był jednomyślny?

Zdania odrębne do wyroku TK złożyli wybrani w tej kadencji Sejmu głosami PiS sędziowie: Piotr Pszczółkowski, Julia Przyłębska i Zbigniew Jędrzejewski.

Jakie założenia znajdują się ustawie o TK?

Pełny skład Trybunału to co najmniej 11 sędziów. TK ma badać wnioski według  kolejności ich wpływu. Ustawa przewiduje możliwość zgłoszenia sprzeciwu czterech sędziów, co odraczałoby sprawę o 3 miesiące. Zakłada włączenie do składów orzekających tych sędziów, którzy złożyli ślubowanie wobec prezydenta, a nie rozpoczęli pracy. Wyklucza publikowanie wyroku TK z 9 marca.

Jakie były zarzuty wobec ustawy?

Według opozycji tryb pracy nad ustawą naruszył procedury legislacyjne. Zaskarżono m.in. zasadę badania wniosków w kolejności wpływu, możliwość blokowania wyroku pełnego składu przez czterech sędziów nawet przez pół roku, zobowiązanie prezesa TK by dopuścił do orzekania trzech sędziów wybranych przez obecny Sejm, wyłączenie wyroku TK z 9 marca br. spod obowiązku urzędowej publikacji.

Jak wniosek opozycji komentował rząd?

Minister sprawiedliwości-prokurator generalny Zbigniew Ziobro mówił, że cokolwiek TK orzeknie w ramach posiedzenia niejawnego, będzie sprzeczne z obowiązującym prawem. Dodał, że TK orzeka bez jego pisemnego stanowiska. „Nie wiem co to będzie, co wyda TK; na pewno nie będzie to wyrok” – mówił Ziobro. Według PiS ustawa jest „w pełni konstytucyjna”.

Na czym polega spór o TK?

PiS uważa, że konflikt rozpętała koalicja PO-PSL. Ustępujące władze wybrały 5 sędziów. PiS tego wyboru nie uznało i wybrało 5 nowych sędziów, a także przegłosowało własną ustawę o TK. Prezydent zaprzysiągł sędziów wybranych głosami PiS. TK za niekonstytucyjną uznał PiS-owską zmianę ustawy o Trybunale. Rządzący nie uznają tego wyroku. W lipcu Sejm przyjął nową ustawę o TK.

Zobacz także: Jarosław Kaczyński zapowiedział – „Jutrzejszy wyrok Trybunału nie zostanie opublikowany”

trybunałStwierdził

 

trybunał

Esencja orzeczenia Trybunału Konstytucyjnego. Dalej trzeba walczyć o demokrację. Nie boję się – wygramy.

trybunał o nowej

gazeta.pl

Fałszywa diagnoza Schetyny

Marek Beylin Gazeta Wyborcza, 11.08.2016

Szef PO Grzegorz Schetyna

Szef PO Grzegorz Schetyna (Fot. Agnieszka Sadowska / Agencja Gazeta)

Już dawno nie czytałem przemyśleń równie samobójczych dla partii, która chce odgrywać ważną rolę polityczną

Szef PO Grzegorz Schetyna wyłożył w tygodniku „Do Rzeczy”, jak widzi przyszłość Platformy i Polski. A ponieważ błędne przesłanki, jak w tym przypadku, prowadzą do fałszywej polityki, warto się jego diagnozie przyjrzeć.

Schetyna zapowiada, że chce Platformy jednolicie konserwatywnej, chadeckiej oraz liberalnej w twardym wydaniu. Tyle bowiem znaczy jego formuła powrotu do liberalno-konserwatywnych źródeł Platformy. I nieprzypadkowo ogłosił to w tygodniku bliskim PiS-owi, bo zwraca się do tych konserwatystów związanych z Kościołem, którzy, jak sądzi, rozczarują się obecną władzą, na przykład do sympatyków Jarosława Gowina.

Dopuszczam, że to tylko marketingowa gadanina bez związku z realnym programem, co potwierdzałyby wypowiedzi polityków PO korygujące enuncjacje Schetyny. Nie wierzę jednak w tak daleko posunięte blagierstwo, myślę raczej, że Schetyna wyjawił, co uważa. W dodatku słowa przywódcy, nawet palnięte bez namysłu nad konsekwencjami, zawsze określają ideowe oblicze partii i budują jej wizerunek.

Toteż groźnie dla Platformy zabrzmiała dobitna zapowiedź zerwania z dotychczasową ewolucją tej partii w stronę formacji wrażliwej społecznie. Do widzenia z tym – stwierdza Schetyna. Bo „lewicowy elektorat socjalny zameldował się w PiS, a reszta to raczej Partia Razem, środowiska LGBT”. Tę reorientację szef PO tłumaczy ogólnymi zmianami w Europie, która „idzie na prawo”, więc „społeczeństwa europejskie będą szukać konserwatywnego modelu politycznego”, także „opartego na chrześcijaństwie”.

Już dawno nie czytałem przemyśleń równie samobójczych dla partii, która chce odgrywać ważną rolę polityczną. Schetyna dowodzi, że nie pojmuje, co dzieje się w Europie ani dlaczego tylu wyborców poparło PiS.

Bo zwrot konserwatywny, jaki dziś obserwujemy w wielu europejskich społeczeństwach, nie bierze się z powrotu do wiary w tradycyjne wartości, hierarchie czy obyczaje. Europejczycy, zwłaszcza na Zachodzie, w większości są wciąż przywiązani do swych indywidualnych wolności i przeciwni ingerowaniu w nie przez państwo, konserwatywne bądź chrześcijańskie.

Chcą natomiast – co pokazują liczne badania – by te ich wolności państwo wspierało za pomocą silnej polityki. Takiej, która zadba o przyszłość obywateli, więc będzie łagodzić nierówności, postawi na sprawiedliwość społeczną i zacznie przywracać ludziom utracone poczucie wpływu na własny los. Jak mówią liczni obserwatorzy kryzysu w Europie, chodzi o to, by przywrócić dawny prymat władzy demokratycznego państwa nad władzą rynków.

Takie sięgnięcie w przeszłość stanowi najważniejszy element owego konserwatywnego zwrotu. Bo niekontrolowana potęga rynków, które nie przejmują się sytuacją społeczeństw ani stanem demokracji, ale nimi rządzą, leży u źródeł współczesnego kryzysu demokracji i kariery ruchów populistyczno-prawicowych. Właśnie te ugrupowania od lat oferują wizję – zgoda, fałszywą, lecz prostą i bodaj jedyną – mocarnego państwa poskramiającego zewnętrzne zagrożenia.

Także w Polsce PiS wygrał w dużej mierze dlatego, że Polacy chcieli sprawniejszego państwa, które lepiej zadba o społeczeństwo. I choć PO całkiem sporo zrobiła na rzecz społecznej sprawiedliwości, to przyznawała się do tego jedynie półgębkiem, jakby nie chcąc zrazić bardziej liberalnych wyborców. Nie usatysfakcjonowała więc ani zwolenników silnej polityki społecznej, ani tradycyjnych liberałów. W efekcie Polacy otrzymali od PiS karykaturę państwa sprawniejszego i sprawiedliwszego.

Dziś partia, która wyrzeka się mocnej polityki społecznej, dokonuje samomarginalizacji. Bo zarówno w Polsce, jak i w Europie obywatele usilnie domagają się więcej równości i sprawiedliwości. A twardy liberalizm, głoszący prymat rynków nad polityką, coraz częściej staje się symbolem abdykacji państw ze skutecznego rządzenia.

Czy naprawdę Schetyna tego nie widzi? A może uznał, że łatwiej mu przyjdzie rządzić anachroniczną, małą partią wyzutą z obecnej programowej różnorodności? Trudno mu jednak będzie zmusić do takiej formuły resztę PO. Jeśli więc Schetyna pozostanie przy swoim, Platformę czeka nie tyle konsolidacja, ile kolejna seria wewnętrznych konfliktów.

Byłby to tylko problem Schetyny i Platformy, gdyby nie to, że wobec takich zapowiedzi szefa PO PiS może się poczuć pokrzepiony.

Zobacz także

przemyślenia

wyborcza.pl

Baczyński: PiS „prywatyzuje” władzę. Pierwszy raz od upadku PRL mamy odtwarzanie tego ustroju

opr. dżek, 10.08.2016

Jerzy Baczyński, redaktor naczelny tygodnika ''Polityka''

Jerzy Baczyński, redaktor naczelny tygodnika ”Polityka” (WOJCIECH OLKUŚNIK)

Redaktor naczelny „Polityki” o zamieszaniu w TVP i rządach, które nie uwzględniają bezpieczników.

– Po raz pierwszy od upadku PRL mamy do czynienia z odtwarzaniem istoty tamtego ustroju – pisze w najnowszym wydaniu tygodnika „Polityka” Jerzy Baczyński – I to bynajmniej nie dlatego, że PiS demokratycznie zdobył pełnię władzy w państwie, więc teraz po prostu przejmuje kontrolę nad wszystkimi instytucjami. Każdy rząd większościowy ma teoretycznie pełnię władzy, ale w demokracji musi respektować krępujące reguły gry: konstytucyjne uprawnienia organów państwa, niezależność sądów, mediów, organizacji społecznych, musi respektować prawa obywatelskie, prawa własności, wyroki sądów – pisze Baczyński.

Jego zdaniem niebezpieczeństwo polega na tym, że „wypowiedzenie reguł demokratycznej równowagi, kontroli, samoograniczenia oznacza, że w przyszłości nie będzie można się będzie za nimi schronić”. – To bardzo podnosi ryzyko sprawowania władzy politycznie, prawnie, moralnie. Zmusza do desperacji, gorączkowej pazerności w obronie i poszerzaniu zdobytych terytoriów – uważa Jerzy Baczyński.

 

Redaktor naczelny „Polityki” uważa, że w konsekwencji możemy mieć do czynienia z „prywatyzacją” państwa. – I nie tylko przez obsadę swoimi ludźmi

Cały komentarz w najnowszym wydaniu tygodnika „Polityka”>>

Zobacz także

TOK FM

 

CpkRZmLWAAAfm-G

CZWARTEK, 11 SIERPNIA 2016

Brejza: TK może procedować w trybie niejawnym

09:05

Brejza: TK może procedować w trybie niejawnym

Zgodnie z art. 93 ustawy, Trybunał może procedować w ten sposób, w trybie niejawnym. Nie oznacza to tajności w żaden sposób, rozpoznawania samej sprawy, natomiast zarówno ustawa o TK, jak i procedura cywilna opiera się na zasadzie ekonomii procesowej. Nie może być takiej sytuacji, że co jakiś czas większość w Sejmie forsuje ustawę niekonstytucyjną, dot. tego samego i Trybunał w kółko rozpatruje to samo zagadnienie prawne poprzez normalną rozprawę – mówił Krzysztof Brejza w rozmowie z Dariuszem Ociepą w „Politycznym Graffiti” Polsat News.

08:30
Gowin25

Gowin: Uważam koncepcję Schetyny za poważne wyzwanie dla nas, polityków zjednoczonej prawicy

Jak mówił w „Sygnałach Dnia” Jarosław Gowin:

„Najpierw Donald Tusk, a później Ewa Kopacz przesunęli PO w lewo. Z drugiej strony, to co robi Schetyna, to jest poważne wyzwanie rzucone naszemu obozowi. Schetyna uporządkował sytuację wewnętrzną [w PO]. Rzuca nam wyzwanie jeśli chodzi o centroprawicowych, umiarkowanych wyborców. To oni przesądzili o wyniku wyborów w 2015. Twardy elektorat PiS to 30%. W wyborach mieliśmy 38%. Schetyna startuje do walki o te 8%, które w 2019 może ponownie przesądzić o tym, kto będzie u władzy. W tym sensie uważam koncepcje Schetyny za poważne wyzwanie dla nas, polityków zjednoczonej prawicy. Powinniśmy zastanowić się, jak przywiązać tych umiarkowanych wyborców na trwale do nas”

07:53
kaminski0

Kamiński: Droga do zwycięstwa nad PiS-em nie leży w udawaniu, że się jest lepszym PiS-em

Jak mówił w Polsat News Michał Kamiński o nowej strategii PO:

„PiS-u nie da się przeskoczyć. Jeżeli Tyszkiewicz mówi, że będziemy lepszą prawicą niż PiS, to po prostu to się nie może udać. Jeżeli ktoś chce prawicowej, radykalnej, rydzykowskiej polityki, to popiera PiS. I choćby sie nie wiadomo jak starał Grzegorz Schetyna, to w tym PiS nie przeskoczy. To jest droga do utraty wiarygodności wśród ludzi, którzy nie głosowali na PiS – bo nie chcą polski klerykalnej, zamkniętej, skrajnie prawicowej. To jest ta zasadnicza różnica. Wyborca PiS-owski jest bardzo prawicowy i konserwatywny, ergo: bardzo przywiązany do partii. Droga do zwycięstwa nad PiS-em nie leży w udawaniu, że się jest lepszym PiS-em”

07:49

Kijowski: Chcielibyśmy, żeby ludzie z KOD-u wchodzili do partii, startowali w wyborach, ale jako członkowie partii

Jak mówił Mateusz Kijowski w „Wstajesz i wiesz” TVN24.

„My na pewno nie będziemy startować w wyborach. KOD nie będzie wystawiał list. KOD może popierać stworzenie szerokiego porozumienia prodemokratycznego, jeżeli będzie gotowość ze strony różnych sił politycznych. Chcielibyśmy, żeby ludzie z KOD-u wchodzili do partii, startowali w wyborach, ale jako członkowie partii”

07:44

Kijowski: Cały świat domaga się od Polski, żeby zaczęła przestrzegać polskiego prawa

Cały świat domaga się od Polski, żeby zaczęła przestrzegać polskiego prawa. To wstrząsające, że nasz rząd i urzędy łamią prawo do tego stopnia, że cały świat zwraca na nas oczy – mówił Mateusz Kijowski w „Wstajesz i wiesz” TVN24.

07:43

Kamiński o przemówieniu Kaczyńskiego: To jest zapowiedź kolejnych radykalnych kroków, już bezpośrednio przeciwko ludziom opozycji

Jak mówi w Polsat News Michał Kamiński o przemówieniu Jarosława Kaczyńskiego na miesięcznicy smoleńskiej:

„To jest zapowiedź kolejnych radykalnych kroków. Już bezpośrednio przeciwko ludziom opozycji. Wczoraj przemawiał w duchu stalinowskiego poglądu, że wraz z sukcesami komunizmu rośnie opór jego przeciwników. Ja nie twierdze, że będzie ścinał głowy. W sensie politycznym to wystąpienie – niezwykle emocjonalne, autorytarne – jest zapowiedzią zaostrzenia kursu”

07:36
misiekPN

Kamiński: We wrześniu przedstawimy ciekawy projekt na aktywność parlamentarną. Etykiety prawica-lewica się zdezaktualizowały

Jak mówił w „Polsat News” Michał Kamiński

„My na pewno będziemy się sytuowali tam gdzie byliśmy. Bo przypominam, że nas wyrzucono z PO bez podania jakiegokolwiek powodu. We wrześniu przedstawimy ciekawy projekt na aktywność parlamentarną. Etykiety lewica-prawica są w jakimś sensie zdezaktualizowane. Realny podział w Polsce biegnie miedzy tymi, którzy chcą otwartej Polski, a tymi, którzy chcą Polski innej. To jest cały wachlarz ludzi – którzy chcą innej Polski, otwartej na świat, świeckiej. To jest zasadniczy podział. Nie walczącej z religią, ale trzymającej się neutralności światopoglądowej i przede wszystkim standardów demokratycznych. Nie ma sensu szukać wrogów po tej stronie. Lekcję tego dał Kaczyński – on przegrywał gdy wyrzucał z PiS. Wtedy przegrywał. Czuł się słabym liderem, rozedrganym. Gdy poczuł się silny, to wziął na pokład ludzi z PJN, Ziobrę. Dzięki temu wygrał. Głupotą polityczną jest ugrupowanie dzielić, być jednym liderem, który zamiast zachęcać ludzi do niej wchodzili, to zachęca by z niej wychodzili”.

300polityka.pl

Rząd bierze się za samorządy i nowelizuje ustawę. To nie przypadek, że akurat teraz

Agata Kondzińska, 11.08.2016

Rząd nowelizując ustawę o regionalnych izbach obrachunkowych daje sobie możliwość bezpośredniej ingerencji w działania samorządów

Rząd nowelizując ustawę o regionalnych izbach obrachunkowych daje sobie możliwość bezpośredniej ingerencji w działania samorządów (Fot. Sławomir Kamiński / Agencja Gazeta)

Rząd sięga po samorządy. Nowelizując ustawę o regionalnych izbach obrachunkowych, zwiększa uprawnienia kontrolerów i daje sobie możliwość bezpośredniej ingerencji w działania samorządów

Mamy 16 regionalnych izb obrachunkowych. Ich zadaniem jest kontrola finansów powiatów, gmin i województw, realizacji uchwał budżetowych, legalności wydatków. Zarządzają nimi prezesi wybierani na sześcioletnią kadencję w konkursie organizowanym przez kolegium RIO.

Już tak nie będzie, regionalne izby obrachunkowe mają stracić samodzielność. MSWiA nowelizuje bowiem ustawę. A jedna ze zmian zakłada, że wybór prezesów staje się prerogatywą rządu.

Nieprzypadkowo dzieje się to teraz. Właśnie kończą się kadencje obecnych szefów Izb. Jeśli któraś z Izb rozpisze konkurs na prezesa na podstawie obecnych przepisów, ale nie zakończy go do czasu uchwalenia nowej ustawy, będzie on nieważny.

Zgodnie z propozycją MSWiA konkurs na prezesa RIO ma ogłaszać premier. Również premier powoływałby komisję konkursową. On też wyznaczałby i odwoływał przewodniczącego komisji. Zasiadaliby w niej przedstawiciele (po jednym): premiera, szefa MSWiA, ministra finansów, Krajowej Rady RIO i strony samorządowej (wyznaczony przez komisję wspólną rządu i samorządu).

– Rząd miałby trzy głosy na pięć, co oznacza, że to nominaci rządu, a nie samorządu, obejmowaliby stanowiska prezesa Izby – ocenia Bogdan Cybulski, były szef RIO we Wrocławiu, pierwszy przewodniczący Krajowej Rady RIO, dziś doradca prezydenta miasta.

Powszechna centralizacja

Projekt ustawy, która teraz jest w konsultacjach międzyresortowych, będzie opiniowała też Krajowa Rada Regionalnych Izb Obrachunkowych. Jej szefowa w rozmowie z „Wyborczą” przyznaje, że projekt ustawy odpowiada na niektóre postulaty Izb zgłaszane od lat. Na przykład: prawo żądania informacji na nośnikach elektronicznych, prawo zlecania niezbędnych do kontroli kopii, odpisów dokumentów, wyciągów, w tym sporządzanych na nośnikach elektronicznych. Daje też dostęp do baz danych z zachowaniem przepisów o tajemnicy ustawowo chronionej. To ostatnie podważa generalny inspektor ochrony danych osobowych. W piśmie do MSWiA pyta, czy „jest to niezbędne i należycie uzasadnione”.

– Ale są też w ustawie przepisy, które budzą niepokój, np. tryb powoływania prezesów. W obecnym stanie prawnym, gdy regionalne izby obrachunkowe nie są organami administracji rządowej, wprowadzenie takiej procedury nie ma uzasadnienia – mówi Grażyna Wróblewska, przewodnicząca Krajowej Rady Regionalnych Izb Obrachunkowych.

Zapowiada, że zaproponuje, by konkursy na prezesów Izb przeprowadzała komisja powoływana przez Krajową Radę Regionalnych Izb Obrachunkowych. Ale propozycje złoży, tylko jeśli ustawodawcy będą się upierać przy zmianach obecnych przepisów. Bo te jej zdaniem powinny zostać po staremu.

Sędzia Jerzy Stępień, który na początku lat 90. współtworzył ustawę o RIO, też dostrzega w nowelizacji rozwiązania trafne. – Do nich należy możliwość kontroli spółek prawa handlowego, w których gminy mają udziały. Przestrzega jednak przed nowym trybem wyboru szefów Izb: – To zgodne z filozofią partii rządzącej, by wszędzie mieć swoich ludzi. Gdy pisaliśmy ustawę o RIO, naszą ideą było stworzenie instytucji zawieszonej między rządem a samorządem. Tu widać odwrotny pomysł. Nowelizacja idzie w kierunku podporządkowania RIO premierowi, bo ten rząd wszystko chce centralizować.

MSWiA wyjaśnia w uzasadnieniu nowelizacji ustawy, że takie rozwiązania pozwolą na „bezstronny, niepodlegający wpływom i wzajemnym zależnościom w ramach Izby wybór najlepszego kandydata na prezesa”.

Szef Komitetu Stałego Rady Ministrów Henryk Kowalczyk idzie jeszcze dalej. Opiniując ustawę, proponuje, by zatrudnienie szefa RIO „odbywało się w sposób elastyczny i mniej sformalizowany”, czyli z pominięciem konkursów. Szefa RIO powoływałby bezpośrednio premier na wniosek ministra spraw wewnętrznych. Konkursów miałoby nie być.

Nacisk z groźbą odwołania

Według projektu prezesi RIO są podporządkowani nie tylko premierowi, lecz także administracji rządowej. Prezes Izby ma być bowiem zobowiązany do przekazywania raportów pokontrolnych wojewodzie i dwóm ministrom – finansów oraz spraw wewnętrznych i administracji. Do tej pory wystarczyło, że były ogłaszane „w systemie teleinformatycznym”.

W ustawie zapisano też obowiązek „zawiadamiania organu powołanego do ścigania przestępstw lub wykroczeń” w razie „uzasadnionego podejrzenia popełnienia przestępstwa” powziętego podczas kontroli. Mimo że szefowie RIO teraz też to robią. – To stwarzanie sytuacji stałego nacisku z groźbą odwołania na podstawie ustawy – ocenia Ludwik Dorn, szef MSWiA w pierwszym rządzie PiS. Jego zdaniem PiS próbuje dopaść samorządy, w których jego wpływy są słabe.

To, że taki przepis wymaga uzasadnienia, podnosi też Rządowe Centrum Legislacji. Zwraca uwagę, że już kodeks postępowania karnego nakazuje każdemu zawiadomić policję lub prokuraturę, jeśli się dowie o przestępstwie. Dotyczy to też „instytucji państwowych i samorządowych”.

Łatwiej odwołać

Tak ujęte w nowej ustawie obowiązki mogą się stać w przyszłości podstawą do odwołania prezesa Izby. PiS bowiem ułatwia odwołania. Obecnie podstawą jest „powtarzające się naruszanie prawa”. Teraz wystarczy „dwukrotny lub nawet jednokrotny przedłużający się stan braku realizacji obowiązków służbowych”. Co więcej, „decyzja o odwołaniu prezesa będzie mogła mieć nadany przez premiera rygor natychmiastowej wykonalności”.

Nowa ustawa dałaby RIO szersze pole do kontroli. Inspektorzy nie badaliby już tylko legalności wydatków, ale też gospodarność. Na przykład, czy samorząd miał prawo wydać pieniądze na in vitro albo czy słuszna była decyzja o budowie stadionu. – Dla swoich RIO staną się parawanem, dla wrogów – maczugą – ocenia Bogdan Cybulski, były wieloletni szef RIO we Wrocławiu.

Na dodatkowe kryterium gospodarności wprowadzone do nowelizacji ustawy zwraca też uwagę Rządowe Centrum Legislacji. W piśmie do MSWiA przywołuje art. 171 ust. 1 konstytucji, że działalność jednostek samorządu „podlega nadzorowi z punktu widzenia legalności”. Dlatego wprowadzenie dodatkowego kryterium – zdaniem RCL – może być niezgodne z konstytucją i zapisaną w niej zasadą samodzielności samorządu.

Co mówi konstytucja

RIO są opisane w konstytucji jako „organy nadzoru nad działalnością jednostek samorządu terytorialnego w zakresie spraw finansowych”. – Zgodnie z doktryną prawną i wyrokiem Trybunału Konstytucyjnego RIO nie są organami administracji rządowej, ale publicznej, to pojęcie szersze. Po nowelizacji ustawy staną się częścią administracji rządowej, co może być niekonstytucyjne. Mógłby to zbadać TK, tylko że za chwilę nie będzie miał kto, bo na naszych oczach Trybunał poddawany jest podobnemu procesowi co RIO, czyli próbie podporządkowania rządzącym – mówi Cybulski.

MSWiA odpowiada

Zapytaliśmy MSWiA, dlaczego chce podporządkować RIO i pozbawić samodzielności. I czemu służy ustawowy zapis o obowiązku zgłaszania przestępstwa, skoro szefowie RIO i tak to robią. Dostaliśmy tylko to jedno zdanie: „Celem nowelizacji ustawy jest skuteczniejsze przeciwdziałanie nadmiernemu zadłużaniu się samorządów poprzez usprawnienie oraz wzmocnienie funkcji kontrolnej i pomocniczej RIO wobec jednostek samorządu terytorialnego. Projekt nowelizacji ustawy o RIO nie pozbawi RIO samodzielności i niezależności, a w niektórych aspektach nawet ją wzmocni”.

Zobacz także

rząd

wyborcza.pl

Szaleństwo? Nie. To wojna hybrydowa

Wojciech Czuchnowski, 11.08.2016

W najnowszej odsłonie Wałęsa to morderca odpowiedzialny za śmierć 22 mieszkańców bloku w Gdańsku

W najnowszej odsłonie Wałęsa to morderca odpowiedzialny za śmierć 22 mieszkańców bloku w Gdańsku (Fot. Grażyna Marks / Agencja Gazeta)

PiS stara się wdrukować w umysły Polaków „nową, lepszą prawdę”. W tej narracji bracia Kaczyńscy zakładali „Solidarność” i nią kierowali, a katastrofa w Smoleńsku była zamachem. Im bardziej nie ma dowodów, tym bardziej trzeba krzyczeć, że są „szokujące”, „porażające” i że „państwo powinno to wyjaśnić”.

Dlatego nie wystarczy już, że w języku prawicowej propagandy Lech Wałęsa to „agent” i „kapuś”. Byłego prezydenta i przywódcę „Solidarności” trzeba zohydzić jeszcze bardziej. Wszystkie chwyty dozwolone, a nawet mile widziane.

W najnowszej odsłonie Wałęsa to morderca odpowiedzialny za śmierć 22 mieszkańców bloku w Gdańsku. Tam właśnie w 1995 r. miał wysłać swoich siepaczy, by wysadzili budynek w powietrze, a z ruin wyciągnęli dowody na to, że Wałęsa to agent „Bolek”.

„Przełomowy dowód” (to cytat z „Wiadomości” TVP) znalazł Sławomir Cenckiewicz, nazywany przez zwolenników „profesorem”. We wtorek na Facebooku opublikował archiwalną notatkę oficera UOP o tym, że gdy gdański blok zawalił się po wybuchu gazu, funkcjonariusze znaleźli tam tajne akta komunistycznej bezpieki.

Autor notatki swoją wiedzę czerpał z „osobowego źródła informacji” i nigdzie nie stwierdza, czego dokładnie dotyczyły akta. Cenckiewicz jest pewny, że to prawda, i dopowiada, że były to „dowody na Wałęsę” przechowywane w mieszkaniu płk. Adama Hodysza, byłego szefa delegatury UOP w Gdańsku, który za współpracę z „S” w PRL spędził sześć lat w więzieniu.

Cenckiewicz dodaje do tego plotkę, że „wybuch gazu w Gdańsku był operacją UOP, zaś ofiary niezamierzonym wypadkiem przy pracy”.

Wpis uruchamia machinę. Cenckiewicz to przecież autorytet. Nie tylko „profesor”, ale też szef Centralnego Archiwum Wojskowego i członek Kolegium IPN. „Wiadomości” TVP robią więc z tego jeden z głównych materiałów, zadając pytanie, czy UOP „stał za wybuchem”. Odpowiada Krzysztof Wyszkowski, dla którego „sprawa zacierania śladów agenturalności Wałęsy może mieć bardzo daleko idące konsekwencje”. W ocenach prześcigają się prawicowi komentatorzy. Ewa Stankiewicz: „Utrzymanie w tajemnicy agenturalnej działalności Wałęsy kosztowało życie 21 osób” (Stankiewicz myli się w liczbie ofiar); Stanisław Janecki: „Ryzykowanie życiem przypadkowych ludzi jest bardzo prawdopodobne. Takie rzeczy działy się w wielu krajach. Polskie państwo musi zrobić wszystko, żeby to wyjaśnić. Bo jeśli tak było, mielibyśmy do czynienia z niewyobrażalnym bezprawiem i straszną zbrodnią”; Bronisław Wildstein: „Przyszedł czas, by wyświetlić wszystkie sprawy III RP”. Następnego dnia pierwsza strona „Gazety Polskiej Codziennie” głosi: „Wysadzili blok, bo szukali akt » Bolka «”.

Na ten wyjątkowo pokraczny wytwór pisowskiej propagandy nie wolno patrzeć jak na kolejny eksces szaleńców, którzy dorwali się do władzy. To część planowej, cynicznej „wojny hybrydowej”, którą PiS i jego stronnicy toczą z naszym społeczeństwem.

PS Sprawcą wybuchu w Gdańsku okazał się jeden z mieszkańców. Był ostatnią zidentyfikowaną ofiarą.

Zobacz także

nowaOdsłona

wyborcza.pl

Dziś wyrok w sprawie najnowszej ustawy o TK. PiS grozi ostatecznym rozwiązaniem

Ewa Siedlecka, 11.08.2016

Trybunał Konstytucyjny

Trybunał Konstytucyjny (Fot. Jacek Marczewski / Agencja Gazeta)

Jarosław Kaczyński już zakazał opublikowania wyroku Trybunału.

Wyrok Trybunał już wydał – na posiedzeniu niejawnym. Dziś go ogłosi. Ani minister sprawiedliwości-prokurator generalny Zbigniew Ziobro, ani marszałek Sejmu, ani rząd nie wywiązali się z obowiązku przesłania swoich stanowisk.

Prezes PiS Jarosław Kaczyński wystąpił wczoraj z mocną krytyką TK: – Ustawa jest rozpatrywana w trybie, który w żadnym wypadku nie powinien być zastosowany: w oparciu o ustawę, która została uchylona przez Sejm. Wszystko dzieje się z intensywnym naruszeniem praw uczestników postępowania, którzy nie mogli nawet zająć stanowiska. To powoduje ten sam skutek, z którym mieliśmy do czynienia przy poprzednich działaniach Trybunału: to są akty natury prywatnej, które w żadnym przypadku nie mogą nabrać mocy przez publikację.

Według znanej procedury

Dzisiejszy wyrok Trybunał wyda wedle dotychczasowej procedury, bo ocenia najnowszą ustawę z 22 lipca przed jej wejściem w życie 16 sierpnia.

Według tej procedury Trybunał ma też prawo wydać wyrok na posiedzeniu niejawnym, jeśli zagadnienie prawne, które ma ocenić, jest wystarczająco wyjaśnione w jego orzecznictwie. A wiele z zaskarżonych przepisów ocenił już w poprzednich trzech wyrokach: z 3 i 9 grudnia 2015 r. i 9 marca tego roku.

Uznał się też za właściwy do oceny ustawy, która jeszcze nie weszła w życie, ale już została ogłoszona w Dzienniku Ustaw. Był już w 2011 r. taki precedens. A prawo Trybunału do oceny ustawy w okresie vacatio legis uznała m.in. Komisja Wenecka.

Jeśli PiS nie ogłosi dzisiejszego wyroku, będzie to – od 9 marca – już 23. wyrok, którego PiS nie opublikuje. Publikacja wyroków i zaprzysiężenie przez prezydenta trzech sędziów wybranych legalnie przez poprzedni Sejm w październiku 2015 r. to podstawowe zalecenia Komisji Weneckiej i Komisji Europejskiej wobec Polski.

Uchwaloną 22 lipca ustawę zaskarżyli RPO, Nowoczesna i PO. Do sprawy opinie zgłosiły: adwokatura, radcowie prawni i zespół ekspertów Fundacji im. Stefana Batorego.

Blokuje i łamie

Wszyscy skarżący i opiniujący są zgodni, że przyjęte w ustawie rozwiązania wpłyną na spowolnienie i blokowanie pracy Trybunału, czym łamią m.in. obywatelskie prawo do sądu. Łamią też zasadę trójpodziału władz i niezależności sądów i trybunałów.

Największe zainteresowanie budzi zaskarżenie przepisów, którymi PiS usiłuje przejąć Trybunał: obowiązku prezesa TK włączenia do orzekania dublerów wybranych na trzy miejsca prawidłowo obsadzone w TK przez poprzedni parlament w październiku, obowiązku przedstawiania prezydentowi przez TK nie – jak dziś – dwóch, ale trzech kandydatów na prezesa TK – co po włączeniu do orzekania dublerów daje pewność, że jeden z nich będzie akceptowalny dla PiS, możliwości blokowania wydawania wyroków dzięki wetu czterech sędziów i możliwości blokowania ogłaszania wyroków TK przez premiera.

Jeśli PiS włączyłby do orzekania dublerów, miałby w TK w sumie sześciu na 15 mianowanych przez siebie sędziów. A po zwolnieniu się w grudniu i czerwcu dwóch miejsc w TK – ośmiu.

Kaczyński grozi kolejną ustawą

Prezes PiS nazwał na środowej konferencji decyzję Trybunału o osądzeniu lipcowej ustawy w okresie vacatio legis działaniem „politycznym, a właściwie partyjnym”. – Będzie trzeba przyjąć takie rozwiązania, które ostatecznie zdecydują, że Trybunał będzie musiał się podporządkować konstytucji i zacząć działać – stwierdził.

Te rozwiązania mają być w kolejnej ustawie o TK, którą PiS przygotowuje. Ma ona uwzględnić raport zespołu Kuchcińskiego.

Oznacza to powrót do pierwszej wersji projektu ustawy TK sprzed dwóch miesięcy, m.in. dającej możliwość prezydentowi i prokuratorowi generalnemu decydowania o kolejności rozpatrywania spraw przez Trybunał czy orzekania w pełnym składzie większością dwóch trzecich głosów, chociaż konstytucja mówi, że Trybunał orzeka „większością” (z tych rozwiązań sam PiS się wycofał). Nowa ustawa ma też odebrać sędziom TK stan spoczynku, czyli prawo do pobierania po zakończeniu kadencji uposażenia w wysokości 75 proc. sędziowskiej pensji pod warunkiem niepodejmowania pracy innej niż naukowa.

Co zaskarżono w nowej ustawie o TK

– ustawę w całości, z powodu trybu jej uchwalenia: z ograniczaniem praw opozycji, blokowaniem debaty, pomijaniem zgłaszanych uwag, niezachowaniem zasady trzech czytań, bo po wycofaniu przez KOD swojego projektu nie rozpoczęto prac od nowa;

– przepis dotyczący wyłaniania prezesa i wiceprezesa TK: zdaniem RPO w ogóle nie może być to regulowane ustawą, a to, ilu kandydatów Zgromadzenie Ogólne Sędziów TK przedstawi prezydentowi, powinno leżeć wyłącznie w gestii Trybunału;

– rozpatrywanie spraw w kolejności wpływu – jako rozwiązanie blokujące prace Trybunału, które już raz TK (a także Komisja Wenecka) zdyskwalifikował;

– możliwość blokowania rozpatrywania spraw przez prokuratora generalnego;

– prawo czterech sędziów do złożenia sprzeciwu wobec planowanego wyroku, co blokuje jego wydanie na – w sumie – sześć miesięcy, jako rozwiązanie godzące w sprawność, a więc prawo do sądu; oraz wprowadzenie tylnymi drzwiami orzekania inną niż wymieniona w konstytucji zwykła większość głosów, co TK już raz ocenił negatywnie;

– przekazanie premierowi kompetencji do zlecania ogłaszania w Dzienniku Ustaw wyroków TK (teraz zleca prezes TK) jako pośrednie przyznanie premierowi władzy decydowania, który wyrok ma wejść w życie;

– zastosowanie nowego prawa do spraw, które już są w Trybunale, i grupę przepisów, które nakazują odroczyć rozpatrywanie tych spraw oraz przewidują umorzenie tych, których TK nie zdąży osądzić w ciągu roku – jako godzące w prawo do sądu i niezależność TK;

– przepis, który wyłącza spod obowiązku publikacji w Dzienniku Ustaw wyrok TK z 9 marca, obalający „naprawczą” nowelizację ustawy o TK – jako naruszenie zasady ostateczności wyroków TK;

– obowiązek prezesa TK włączenia do orzekania dublerów wybranych na trzy miejsca prawidłowo obsadzone w TK przez poprzedni parlament w październiku – jako naruszenie konstytucyjnej zasady, że TK ma 15 sędziów, i ingerencję w niezależność i odrębność władzy sądowniczej.

Zobacz także

kaczyńskiJuż

wyborcza.pl