Jarosław Kurski, 29.12.2016

 

Spalenie kukły Żyda rozgrzeszone przez prokuraturę

Spalenie kukły Żyda rozgrzeszone przez prokuraturę

Wrocławska prokuratura uznała, że wyrok sądu w sprawie spalenia kukły Żyda jest za surowy i chce obniżenia wyroku. 10 miesięcy bezwzględnego więzienia dla piromana Piotra Rybaka prokuratura chce zamienić w apelacji na 10 miesięcy prac społecznych.

Czyżby nasz kraj pod obecną władzą stawał się chrześcijański? Przeciwnie. Prokuratura wysyła sygnał mało chrześcijańskim ruchom polityczno-społecznym, jak ONR, iż będą miały ulgi, jeżeli dopuszczą się niechrześcijańskich metod, jak spalenie kukły Żyda, który to akt nasuwa oczywiste skojarzenia historyczno-kulturowe.

Władza dopuszcza więcej brunatności. Dlaczego? Bo chce się nią wysługiwać w stosunku do opozycji i dlatego, że sama taką brunatnością się staje.

W sprawie owego Rybaka tak niska instancja prokuratury, jak Rejonowa Wrocław Stare Miasto, nie mogła decydować, ale decyzja przyszła z góry, z Prokuratury Okręgowej, a z pewnością z Krajowej. Cokolwiek o tym sądzić, widać w tym ruchu prokuratury „niewidzialną rękę Ziobry”.

Sygnowanie tej sprawy nazwiskiem ministra sprawiedliwości i prokuratora generalnego samo się narzuca, bo nie stoi za tym żaden namysł nad społecznym dobrem, ani tym bardziej wartość intelektualna i fachowa „czynnika z góry”. Na te dwie ostatnie wartości Zbigniewa Ziobry można tylko się żachnąć, jak to zrobiła pisowska dziennikarka Danuta Holecka, gdy Ziobrze wyrwało się z ust słowo mężczyzna, na określenie swoich walorów charakteru.

Skrajnie prawicowe organizacje i ich działacze przez obecnie rządzących są usprawiedliwiane i rozgrzeszane. PiS w ten sposób czyni ich bojówkami swoich interesów, bo nie tylko ingeruje „niewidzialna ręka Ziobry”, ale „nieskalane usta Błaszczaka”.

Błaszczak to kolejna postać o takich, a nie innych walorach, który potrafi odwrócić znaczenia i zło nazwać dobrem – oczywiście w interesie PiS. Przypominam o zdarzeniu, do którego doszło w sierpniu przed Bazyliką Mariacką w Gdańsku w trakcie uroczystości pogrzebowych „Inki” i „Zagończyka”. ONR zaatakował Mateusza Kijowskiego i Radomira Szumełdę. Błaszczak był łaskaw się wyrazić, iż to KOD zakłócił uroczystości… swoja obecnością.

Błaszczaka mimo to rozgrzeszam, bo on bez kartki nie jest zdolny sformułować własnej myśli, musi czytać to… co ma do powiedzenia, dlatego jego usta są nieskalane myślami własnymi.

Należy zatem się spodziewać, że za spaleniem kukły Żyda przyjdą kolejne akty nienawiści i ksenofobii, które nie doczekają się sankcji prokuratur i sądów. Precedens prawny staje się normatywny dla sądzenia takich aktów antychrześcijańskich. Mogą się zarzekać, klękać we wszelkich kościołach zarówno Ziobro i Błaszczak, i tak pozostaną w świetle swych czynów i słów antychrześcijańscy. Tombak nigdy nie będzie złotem, a mamy ministrów udających, że nimi są. Podróbki, ot co.

Waldemar Mystkowski

spalenie

koduj24.pl

 

SZYMON GRELA, 29 GRUDNIA 2016

Wybory lidera opozycji. O co chodzi Kaczyńskiemu?

Jarosław Kaczyński, zapowiada „uporządkowanie” działań opozycji. Pierwszym krokiem miałoby być wybranie „lidera”. To sprytna strategia. W każdym scenariuszu wprowadzenie takiego rozwiązania będzie PiS na rękę

„Na pewno będą próby doprowadzenia do pewnego uporządkowania działań opozycji, chociaż znów się obawiam, że to będzie potraktowane jako nie danie opozycji pewnych przywilejów, tylko jako próbę ograniczenia demokracji” – zapowiedział 13 grudnia prezes PiS.

Niedługo później, 21 grudnia, na konferencji prasowej zwołanej po wybuchu sejmowego kryzysu związanego z ograniczeniem praw dziennikarzy, bezpodstawnym wykluczeniem posła Michała Szczerby i blokadą mównicy przez opozycję, Kaczyński powiedział: „Jesteśmy gotowi po uspokojeniu sytuacji, po powrocie do normalnego stanu podjąć działania, których celem jest wprowadzenie takiego systemu jak m.in. w Anglii.

Chcielibyśmy, żeby szef opozycji, w naszym przekonaniu powinna istnieć tego rodzaju instytucja, miał pewne uprawnienia, przywileje.

Żeby opozycja miała też pewnego rodzaju uprawnienia w Sejmie”.

Wypowiedzi o „porządkowaniu” i wybieraniu lidera opozycji z ust szefa partii rządzącej mogą brzmieć w tym kontekście niepokojąco. Jaki instytucjonalny zamysł może kryć się w słowach Kaczyńskiego?

„Lider opozycji” byłby zapewne sformalizowanym, ustawowo wprowadzonym stanowiskiem (na razie brak jednak konkretnych propozycji nowych zapisów) – wiązałoby się to z dodatkowymi prawami i przywilejami.

Byłoby to pewnie rozwiązanie w rodzaju tych z „pakietu demokratycznego”, o którym PiS wspominał przed wyborami. To zbiór przepisów, który miał zapewnić udemokratycznienie procedur parlamentarnych przez przyznanie opozycji ustawowych przywilejów.

PiS zapowiadał taki pakiet już w programie wyborczym z 2014 r. Po objęciu władzy zdecydował jednak, że go nie uchwali. Jak tłumaczył marszałek Karczewski, to z obaw, że opozycja wykorzysta go niezgodnie z przeznaczeniem, wyłącznie do uprzykrzania władzy.


Przeczytaj też:

Karczewski skarży się na opozycję. Nie przyznamy im praw, bo nas zablokują

DANIEL FLIS  29 WRZEŚNIA 2016


Lider Najlojalniejszej Opozycji Jego Prezesowskiej Mości

Kaczyński zapożyczył ten pomysł z brytyjskiego parlamentu, w którym szef/owa największej partii opozycyjnej otrzymuje tytuł Lidera Najlojalniejszej Opozycji Jej Królewskiej Mości. Od niemal 100 lat stanowisko zajmują na zmianę przewodniczący Partii Pracy i Partii Konserwatywnej. Obecnie jest nim Jeremy Corbyn z Laburzystów. Funkcja istnieje także w niektórych krajach byłego imperium brytyjskiego, np. w Australii i Kanadzie.

Jakie prawa mu przysługują?

  • W każdym roku może zdecydować o porządku obrad podczas 17 posiedzeń. Wybiera, jakie ustawy będą wówczas głosowane i jakie tematy debatowane;
  • raz w tygodniu przysługuje mu prawo „pytań do premiera”. Ma pół godziny by zadać sześć pytań, na które szef/szefowa rządu ma obowiązek odpowiedzieć;
  • powołuje gabinet cieni, czyli wybiera polityków, którzy są dublerami poszczególnych ministrów rządu i ich najważniejszymi recenzentami. Są też rzecznikami opozycji w zagadnieniach powiązanych z poszczególnymi resortami;
  • otrzymuje dodatkowe uposażenie.

Kaczyński mówił, że w Polsce „lider opozycji powinien mieć taki sam status jak wicepremier”, ale trudno sobie wyobrazić, jak by to wyglądało. Grzegorz Schetyna czy Ryszard Petru z oczywistych powodów raczej do spotkań i tajemnic rządu nie zostaną dopuszczeni.

Czy w Polsce to możliwe?

Możliwe. Teoretycznie raczej nic nie stoi na przeszkodzie, by sejmowa większość takie przepisy ustaliła. Tylko że takie rozwiązanie w naszym kraju pewnie się nie sprawdzi. Dobrze może działać tylko w systemach dwupartyjnych. W Wielkiej Brytanii poza głównymi dwiema partiami reszta dostaje ograniczoną ilość mandatów (choć ostatnio się to zmienia i pojawiają się głosy krytyki ze strony mniejszych partii).

W Polsce opozycja często jest rozproszona. Obecnie, poza PiS, w Sejmie są cztery partie. Pomysł, że PO, Nowoczesna, Kukiz’15 i PSL będą w stanie wybrać lidera reprezentującego stanowisko jednej partii jest absurdalny i z pewnością żadna się na to nie zgodzi. Powierzenie tej funkcji wyłącznie Platformie oznacza niedopuszczenie do głosu 18 proc. mandatów.

Absurdalność tego pomysłu jeszcze lepiej ilustruje poprzednia kadencja. Takie przepisy wymagałyby od PiS dogadania się z SLD i Ruchem Palikota co do wyboru wspólnego przedstawiciela.

Po co PiS lider opozycji?

Tu może tkwić istota propozycji Kaczyńskiego. Wprowadzenie takiej funkcji nie ma na celu poprawy funkcjonowania parlamentu. Wręcz przeciwnie. Prawdopodobnie miałoby za zadanie sparaliżować przeciwników PiS.


Przeczytaj też:

Kaczyński zarzuca opozycji „działania przestępcze”. A jak było naprawdę?

DANIEL FLIS  21 GRUDNIA 2016


Tak naprawdę ta decyzja, w niemal każdym scenariuszu, będzie działać na korzyść partii Kaczyńskiego. Gdyby partie opozycyjne faktycznie podporządkowały się tej zasadzie, zamiast na krytykowaniu rządu, musiałaby skupić się na sobie i niemal niemożliwym procesie wyłaniania lidera. Prezes liczy zapewne na konflikt na linii Schetyna-Petru.

Jeden przywódca, wybrany przez całą opozycję, uprościłby również budowanie przekazu obozu rządzącego. Nie potrzebne byłoby już dostosowywanie medialnych strategii do poszczególne partii i grup.

Taki lider musiałby albo firmować, albo dystansować się wobec wielu znacznie różniących się od siebie konfliktów politycznych i społecznych protestów, co miałoby wpływ na ich siłę. Przykładem ostatni Czarny Protest przeciwko ograniczeniu prawa do aborcji. Schetyna i Petru mieli na ten temat inne zdanie. Pierwszy chciał wpisania tzw. konsensusu aborcyjnego do Konstytucji, drugi nie był w stanie zdecydować się, czy jest za pozostaniem przy obecnych, czy za liberalizacją przepisów. Taka wyraźna deklaracja „lidera” mogłaby wpłynąć na społeczny odbiór protestu. Czarny Protest był zaś wydarzeniem opartym na wspólnocie kobiet o różnych poglądach – od obrony „kompromisu”, po maksymalną liberalizację. Powiązanie go z poglądami konkretnej partii mogłoby część osób odstraszyć. Podobnie mogłoby zadziałać zdystansowanie się „lidera opozycji” od protestu.

Oczywiście mało prawdopodobne, by PO, Nowoczesna i PSL zgodziły się na takie rozwiązanie. W praktyce będzie to więc martwy przepis. Ale nawet wtedy będzie sprzyjał PiS. Kaczyński będzie mógł wysłać opinii publicznej jasny komunikat: „Chcemy przyznać opozycji więcej praw i przywilejów, ale ta nie chce z nich skorzystać. A wszystko dlatego, że jest skłócona i pogrążona w chaosie. Chcemy rozmawiać z opozycją, ale nawet nie wiemy do kogo mamy się zwracać.”

 

OKO.press

Płonie kukła Żyda. Prokuratura łaskawa

Jacek Harłukowicz

29 grudnia 2016 | 18:33

Piotr Rybak pali kukłę Żyda - Wrocław, rynek 18.11.2015. W listopadzie 2016 został za ten czyn skazany na 10 miesięcy bezwzględnego więzienia

Piotr Rybak pali kukłę Żyda – Wrocław, rynek 18.11.2015. W listopadzie 2016 został za ten czyn skazany na 10 miesięcy bezwzględnego więzienia (FOT . WOJCIECH NEKANDA TREPKA / Agencja Gazeta)

Prokuratura chce, by sąd obniżył karę podpalaczowi kukły Żyda na wrocławskim Rynku. Bo – jej zdaniem – 10 miesięcy bezwzględnego więzienia jest karą „niewspółmiernie wysoką”.

Piotr Rybak spalił kukłę Żyda w listopadzie podczas zorganizowanej przez ONR manifestacji antyimigranckiej. Ten były współpracownik Pawła Kukiza, a potem Zbigniewa Stonogi, przyznał się do podpalenia. Ale w sądzie przekonywał, że to nie była kukła Żyda, a biznesmena i filantropa George’a Sorosa, któremu nacjonaliści zarzucają finansowanie sprowadzania do Europy islamskich imigrantów.

Sąd uznał, że przyjęta linia obrony Rybaka nie ma podstaw i 21 listopada skazał go na 10 miesięcy bezwzględnego więzienia. Prokuratura domagała się również 10 miesięcy, ale prac społecznych.

Apelację do sądu skierowała przed Wigilią prowadząca śledztwo Prokuratura Rejonowa Wrocław Stare Miasto. Wyrokowi sądu stawia dwa zarzuty: „braki w opisie czynu znamion przestępstwa” i „niewspółmierność orzeczonej kary”. Złożyła wniosek o „zmianę wyroku” na 10 miesięcy ograniczenia wolności.

Szefowa staromiejskiej prokuratury Małgorzata Kalecińska, która podpisała się pod apelacją, nie chciała z nami o sprawie rozmawiać. Wśród jej podwładnych panuje przekonanie, że polecenie apelacji „przyszło z góry”.

Rzeczniczka Prokuratury Okręgowej Małgorzata Klaus tłumaczy, że po uzyskaniu pisemnego uzasadnienia wyroku ze wstępnych analiz prokuratury rejonowej i okręgowej wynikało, że można „odstąpić” od apelacji. Czyli pogodziły się z wyrokiem. Co zatem się stało? – Analiza dokonana przez Prokuraturę Regionalną zawierała odmienne wnioski, o czym zostaliśmy pisemnie poinformowani – mówi Klaus.

Zobacz: Jak reagować na atak ksenofobiczny wymierzony w inną osobę?

Prok. Duplaga łaskawy

Anonimowy prokurator: – To było wydane na piśmie w formie polecenia służbowego. Z zastrzeżeniem, że to decyzja Prokuratury Krajowej.

Interwencji w sprawę Piotra Rybaka zaprzeczył w korespondencji z „Wyborczą” Arkadiusz Jaraszek z biura prasowego Prokuratury Krajowej. Szef Prokuratury Regionalnej we Wrocławiu Piotr Kowalczyk też broni PK: – To była decyzja mojego zastępcy prokuratora Jerzego Duplagi, który sprawuje bezpośredni nadzór nad działem postępowania sądowego. Prokuratura Krajowa nie podejmowała żadnych interwencji w tej sprawie – powiedział „Wyborczej”. Jak stwierdził, tego typu interwencje nie są niczym niezwykłym. Na pytanie, w ilu innych przypadkach w minionym roku prokuratura wnioskowała do sądu o obniżenie wyroku, odpowiedzieć nie potrafił.

To nie pierwsza tego typu interwencja prokuratora Duplagi z Prokuratury Regionalnej. W październiku doprowadził on do wycofania z sądu skierowanego już aktu oskarżenia przeciwko szefowej dolnośląskiej ONR Justyny Helcyk. Oskarżono ją o wzywanie do nienawiści wobec muzułmanów i osób ciemnoskórych. Z wrocławskiej prokuratury regionalnej przyszło polecenie, by jeszcze raz przeanalizować wystąpienie Helcyk oraz przesłuchać dodatkowych świadków. Sprawa Helcyk do dziś się nie rozpoczęła.

Z prokuratorem Duplagą nie udało nam się wczoraj porozmawiać. Prokurator Kowalczyk odmówił nam pomocy w skontaktowaniu ze swoim podwładnym.

Naśladowcy, nie bójcie się

Wniosek prokuratury o obniżenie wyroku dla Rybaka wywołuje wzburzenie u tych, którzy obserwowali proces podpalacza kukły Żyda.

Damian Wutke z walczącego z antysemityzmem i ksenofobią Stowarzyszenia „Otwarta Rzeczpospolita” podkreśla niebezpieczeństwo płynące z postawy prokuratury: – W świat idzie sygnał dla wszystkich potencjalnych naśladowców tego czynu, że nie muszą obawiać się kary. Że jeśli nawet skarze ich sąd, to pomocną dłoń poda prokurator. A sędziowie, wśród których zaczęła rodzić się świadomość konieczności zdecydowanego reagowania na przypadki rasizmu, też mogą następnym razem pomyśleć sobie, że nie warto orzekać surowych kar. Będą podobne sprawy umarzać lub orzekać znikomą szkodliwość czynu.

prokuratura

wyborcza.pl

 

Ewa Siedlecka

Marszałek sam się osądzi

29 grudnia 2016

Marek Kuchciński

Marek Kuchciński (Fot. Sławomir Kamiński / Agencja Gazeta)

Załóżmy, że podczas głosowania budżetu i ustawy dezubekizacyjnej nie było kworum. Że źle zliczono głosy. Że nie wszyscy posłowie dostali się na salę. Że posłowie nie mogli składać wniosków formalnych. Że dyskusja nad poprawkami była niemożliwa, bo wszystkie przegłosowano hurtem. Załóżmy, że wszystko z tym głosowaniem było nie tak. Ale PiS rozmontował mechanizmy kontrolne państwa i w tej chwili władza kontroluje się sama.

W państwie prawa opozycja złożyłaby do marszałka Sejmu swoje zastrzeżenia i marszałek Marek Kuchciński wobec zaistniałych wątpliwości zarządziłby powtórzenie głosowania. Gdyby tego nie zrobił, prezydent przed podpisaniem uchwalonych w wątpliwym trybie ustaw posłałby je do Trybunału Konstytucyjnego. TK oceniłby, czy zostały uchwalone zgodnie z konstytucją.

Zobacz: Ewa Siedlecka o czytaniu konstytucji

Prokuratura po doniesieniu opozycji o nadużyciu władzy lub niedopełnieniu obowiązków przez marszałka zbadałaby sprawę. Gdyby zarzuty się potwierdziły, prokurator generalny zwróciłby się do marszałka Sejmu o uchylenie mu immunitetu w celu postawienia zarzutów karnych. Marszałek wyłączyłby się z tej sprawy, a Prezydium Sejmu (czyli pozostali marszałkowie) zdecydowałoby o poddaniu wniosku prokuratora generalnego pod głosowanie posłów. Ci zaś uchyliliby mu immunitet, by mógł przed sądem oczyścić się z zarzutów lub ponieść konsekwencje.

Ale nie żyjemy w państwie prawa. Skoro prezydent nie pełni funkcji strażnika konstytucji i jest żyrantem PiS-owskich ustaw, skoro Trybunał ma skład sprzeczny z konstytucją (zasiada w nim trzech dublerów sędziów), skoro prokuraturą włada niepodzielnie członek rządu i poseł partii rządzącej – nie ma sposobu, by jakikolwiek organ zewnętrzny zbadał, czy ustawa budżetowa i pozostałe przyjęte w Sali Kolumnowej zostały rzeczywiście przyjęte.

W tej sytuacji jedynym organem, który o tym prawomocnie orzeknie, będzie marszałek Marek Kuchciński – zgodnie z zasadą autonomii parlamentu. I z regulaminem Sejmu, który daje marszałkowi władzę autokraty.

Ani konstytucja, ani regulamin Sejmu nie wymagają, by głosowanie odbywało się w sali plenarnej. Nie wymagają głosowania elektronicznego. Nie wymagają sporządzenia protokołu imiennego z głosowania. „Ręczne” liczenie głosów przez sekretarzy jest dopuszczalne. Brak kworum powoduje nieważność głosowania. Choć wiele wskazuje na to, że go nie było, to w obecnej sytuacji o tym, czy było, zdecyduje marszałek.

Kilkaset poprawek „załatwiono” hurtem, co kłóci się z konstytucyjnym prawem do wnoszenia poprawek (art. 119) – zakłada ono, że powinny być rozpatrzone oddzielnie. I z art. 5 regulaminu Sejmu – że głosuje się „poprawki do poszczególnych artykułów, przy czym w pierwszej kolejności głosuje się poprawki, których przyjęcie lub odrzucenie rozstrzyga o innych poprawkach”.

Ale z kolei art. 12 regulaminu mówi, że wykładni regulaminu dokonuje Prezydium Sejmu po zasięgnięciu opinii komisji regulaminowej. Tego punktu dopełniono. Był formalnością, bo i prezydium, i komisję regulaminową zdominował PiS.

Tak jest z każdym punktem zarzutów – łącznie z tym, że Sala Kolumnowa, w której odbyły się głosowania 16 grudnia, może pomieścić zaledwie 250, a nie 460 posłów.

Bo demokracja parlamentarna w państwie PiS obejdzie się bez opozycji. A państwo prawa – bez konstytucji.

Wmawiali wam, że się nie da? Bzdura, da się!

zalozmy

wyborcza.pl

Prof. Wojtalik, Maria Królska od znanej stołówki i Sylwia Wodzińska z Mamy Głos o najważniejszych osobach w ich życiu

Natalia Mazur, Sylwia Sałwacka, Violetta Szostak, 23 grudnia 2016

Prof. Michał Wojtalik

Prof. Michał Wojtalik (PIOTR SKÓRNICKI)

AKADEMIA OPOWIEŚCI. – Dzięki niej wiem, że mogę być, kim chcę. Nauczył mnie, że w życiu najważniejsze jest życie. Nauczyła mnie robić jajecznicę po chłopsku – o najważniejszych ludziach w swoim życiu opowiadają nam kardiochirurg Michał Wojtalik, Maria Królska, prowadząca legendarną profesorską stołówkę w Poznaniu i Sylwia Wodzińska, współtwórczyni inicjatywy młodych dziewczyn Mamy Głos.

Jedź, gdzie tylko chcesz – opowiada Sylwia Wodzińska

Współtwórczyni inicjatywy Mamy Głos, upominającej się o prawa nastolatek, współautorka interaktywnej książki o kulturze żydowskiej „O Żydach i Żydówkach”.

Trudno nawet powiedzieć: blondynka. Blondyneczka raczej. Drobna, szczupła, wygląda na 15 lat mniej niż ma. Ma ładne duże usta i – odkąd pamiętam – zmarszczki mimiczne wyrażające trudną do nazwania emocję. Jestem zbudowana z wielu wpływów i inspiracji. Ale najważniejszą osobą jest Justyna, moja mama.

Babcia mówi, że z mamą nigdy nie było łatwo. W szkole nosiła się jak rajski ptak, mimo zakazów. Miała 18 lat, gdy wymyśliła, że pojedzie motorem na szaloną eskapadę do Niemiec. 19 lat, kiedy mnie urodziła. Ze związku z moim ojcem nic nie wyszło, postanowiła wychować mnie sama.

Jest fajterką, zawsze dopnie swego. Nauczyła się niemieckiego, sama, z telewizji, z rozmów z ludźmi. Znalazła w Niemczech pracę, dbała, by niczego mi nie brakowało. Wróciła do Polski przed urodzeniem mojej siostry, dziewięć lat młodszej. Została pełnoetatową mamą.

Ma dar: wyciąga z ludzi, co potrafią najlepiej i mobilizuje do działania. Byłam harcerką, organizowałam galę talentów. 50 osób, harcerek i harcerzy, grało na gitarze, śpiewało, mówiło wiersze, prezentowało skecze i sztuczki magiczne. Przyszła moja mama i rozdysponowała: pani będzie robiła zdjęcia, pan porozlewa oranżadę. Mama potrafi stworzyć taką atmosferę, że każdy czuje się zaangażowany. W święta w naszym domu wszyscy są zajęci. Wszyscy lepią uszka, wszyscy stroją dom, wszyscy grają w kalambury, żeby dostać prezent.

Dzięki niej wiem, że mogę być, kim chcę. Miałam siedem lat, kiedy wymyśliłam, że przebiorę się na bal za Coca-Colę. Zrobiła mi przebranie ze stroju Mikołaja. Innych dorosłych to bawiło. A moja mama nie widziała w tym stroju nic dziwnego.

Nie uczyła mnie, że mam pięknie wyglądać. Byłam skejterką, jeździłam na rolkach, słuchałam hip-hopu i nosiłam się jak chłopak. Mama nigdy nie powiedziała: ubierz się, jak dziewczynka. Słuchałam też death metalu. Nie powiedziała: to nie dla dzieci.

Nie uczyła mnie hierarchii. Zawsze byłam bardzo przykładna. Bała się, że nie wynika to z mojej woli, a ze strachu przed konsekwencjami. Mówiła: – Hej, nie musisz przecież codziennie chodzić do szkoły.

Wspierała wszystkie moje pasje i zainteresowania. Posyłała na basen, na grę na gitarze, lekcje języków, balet. Na hip-hop poszłyśmy razem, bo wstydziłam się sama dołączyć do grupy tanecznej. Chodziłam na kółko ceramiczne i na chór. Chór cały czas fałszował, kiedy odeszłam – przestał.

Katechetki – bliźniaczki prowadziły w szkole kółko teatralne. Tylko dla chodzących na religię. Mama interweniowała. Okazało się jednak, że tremują mnie publiczne wystąpienia. I tego też się nie wstydzę. Bo mogę być, jaka jestem.

Mama ma misję zmieniania świata. Nie pozwala na siebie krzyczeć. Raz tak zbeształa policjanta za brak kultury, że zapomniał wypisać mandat. Gdy ktoś zwraca się nieuprzejmie do innej osoby, potrafi mu zwrócić uwagę. Z dużą dyplomacją, ale skutecznie. W szkole mieliśmy raz nauczyciela, który słynął z niefortunnych żartów, odzywał się do dziewcząt w sposób nieakceptowalny. Mama zgłosiła sprawę dyrekcji.

Zaczynałam wiele kierunków, nie wszystkie kończyłam. Romanistyka, kulturoznawstwo, językoznawstwo… Wymyśliłam, że pojadę na wymianę na Litwę i nauczę się litewskiego. Sama zjechałam Bałkany. Miesiąc spędziłam w Indonezji. Po studiach rok mieszkałam w Portugalii. Zafascynowałam się Izraelem. Latałam tam co dwa miesiące. Skąd pieniądze? Uczyłam angielskiego, udzielałam korków, pracowałam nawet jako kangur rozdając ulotki. Szybko zaczęłam dostawać stypendia. Mama mówi, że jeśli będę robiła to, co lubię, to gdzieś dojdę.

Jestem z niej dumna. Mając prawie 50 lat, zdecydowała się pójść na studia. Wybrała kierunek, po którym będzie wyciągać z ludzi to, co najlepsze. Zostanie coachem.

A ja niedawno zaręczyłam się z nowojorczykiem. A potem dostałam stypendium w Rio de Janeiro, w szkole biznesu społecznie zaangażowanego. Takie biznesy radzą sobie coraz lepiej: poznańska kawiarnia Dobra, warszawska Kuchnia Konfliktu. Co robić? Zostać? Jechać? Dokąd? Mama mówi: – Jedź. Gdzie tylko chcesz.

Czy chciałabym, by bardziej mną pokierowała? Dała mi wielki komfort nigdy nie mówiąc, że coś muszę. Wielu moich znajomych jest tak zmęczonych szukaniem pracy, że sami już nie wiedzą, czego chcą. Ja wybrałam ścieżkę mniej pewną. A jeśli coś mi się nie uda? Fajnie jest się nie bać.

Skoczyłem w dal – opowiada Michał Wojtalik

Kardiochirurg, współpracował z prof. Zbigniewem Religą w Zabrzu, od 20 lat kieruje kardiochirurgią dziecięcą w uniwersyteckim szpitalu im. Karola Jonschera w Poznaniu. Siedzimy w pokoju na poddaszu szpitala, z portretu na ścianie uśmiecha się do mnie Religa.

Mówiliśmy na niego pieszczotliwie „tatuś”. Rzadziej: „panie profesorze”. W latach 80. młodzi kardiochirurdzy musieli odczekać swoje w kolejce – czasem dziesięć, piętnaście lat – zanim szef pozwolił im stanąć samodzielnie przy stole operacyjnym. Kiedy przyjechałem do Zabrza, myślałem więc, że zacznę od prostych zabiegów. Zaprowadził mnie na oddział, gdzie leżały noworodki. – Jak im nie pomożesz, to one umrą – powiedział. Zostałem szefem dziecięcej kardiochirurgii. Czułem, jak dyskretnie mnie obserwuje. Zaufał mi dopiero, kiedy wykonałem trudny zabieg – okienka aortalnego u noworodka. Na zebraniu pogratulował mi przy wszystkich: – No Michał, strasznie się cieszę, że tu jesteś z nami!

Kiedyś pojechaliśmy razem z misją medyczną do Gruzji. Zorganizowali dla nas na koniec jakiś raut. Ludzie się świetnie bawili, ale Religa zauważył, że kilka metrów dalej, w polu, umiera skatowany pies. Ktoś go na tym polu porzucił. Mam taki obraz w pamięci: jak wychodzi ze spotkania, idzie na to pole i niesie temu psu miskę wody. Próbuje go jakoś ratować, a kiedy ten pies umiera, płacze. Wielokrotnie potem wracał do tej historii, pytał mnie: – Michał, pamiętasz tego psa z Gruzji?

Sam miał psa – jamnika Bambę, i jak mu ten jamnik kiedyś wsiąkł, to szukał go w lesie cały UOP, bo Zbigniew Religa był już wtedy ministrem zdrowia.

Lubił ryzyko, nie bał się wyzwań: uważał, że im bardziej szalony pomysł, tym lepszy. To dzięki niemu zacząłem robić pionierskie zabiegi. Zrobiłem skok w dal w dziecięcej kardiochirurgii. Nauczyłem się też, jak walczyć. W filmie „Bogowie” widać, jak szuka pieniędzy na budowę śląskiej kardiochirurgii, jak chodzi po ludziach, prosi, negocjuje. Teraz ja robię to samo w Stowarzyszeniu „Nasze Serce”. Chodzę i proszę o pieniądze na rozbudowę kliniki i nie wstydzę się tego żebrania.

Mój wyjazd do Zabrza był świetną decyzją zawodową, natomiast zakończył się porażką w życiu osobistym. Miałem żonę, dzieci, dom. Musieliśmy zmienić całe nasze życie. Kiedy wyjeżdżaliśmy na Śląsk, mój pierworodny syn, Tomek, skonstatował z goryczą: – Oto dla kariery jednego człowieka trzeba poświęcić życie trzech innych osób. W tym tego małego dziecka – i wskazał na swojego młodszego brata. Zabrze przypłaciłem rozwodem.

Religa jest chyba najważniejszym człowiekiem w moim życiu. Mówię „chyba”, bo na każdym etapie życia pojawiał się przecież ktoś bardzo ważny. Trudno wskazać jedną osobę, żeby kogoś nie urazić. Tym bardziej, że życie jest wielowarstwowe, składa się z pracy, szkoły, studiów, hobby, miłości.

Bardzo wiele z pewnością zawdzięczam ojcu. Nauczył mnie szacunku do pracy. Był chirurgiem. Lekarze nie zarabiali kiedyś wiele, więc robiliśmy razem meble do domu: łóżka, krzesła, stoły, raz nawet zrobiliśmy kredens. Z dwójką rodzeństwo pełniliśmy w domu dyżury: trzeba było zrobić zakupy, wypastować podłogi, pozmywać naczynia. Wyczynowo uprawiałem żeglarstwo, miałem dziewczynę, ale jak ojciec prosił, to nie było gadania: dziewczyna i łódki musiały poczekać. Teraz z perspektywy czasu doceniam to, widzę, że ten dryl nauczył mnie planowania, szacunku do czasu. Szybko zrozumiałem też, że ode mnie zależy mój dobrobyt finansowy. Rodzice dawali mi jakieś kieszonkowe, ale czasy były chude, więc jeszcze w liceum zacząłem szyć spodnie. Koledzy przynosili mi materiał, a ja siadałem do maszyny – czarnego singera na pedał. Cztery pary czasem potrafiłem uszyć jednego dnia. Za jedną parę brałem 100 zł, czyli dolara. Oryginalne dżinsy w peweksie kosztowały 8-10 dolarów. Za własne pieniądze kupiłem sobie pierwsze Rifle i modne mokasyny. Lewego mokasyna zjadł mi pies. Kupiłem kolejną parę. I pies znów zjadł mi lewego mokasyna.

Nie wiem, czy cechy charakteru dziedziczy się, czy są tylko pochodną wychowania, ale jestem podobny do ojca. Pochodził z Podhala, był uparty, konsekwentny, dość stanowczy. I rodzinny – kupił namiot, dmuchany kajak i zabierał nas na wakacje. Po ojcu jestem też realistą. Mam może tylko bardziej łagodne usposobienie. Ojciec potrafił się zdenerwować, ale tak solidnie – po męsku. Ja, im jestem starszy, tym bardziej doceniam umiarkowanie.

Kiedy byłem bardzo młodym chłopakiem bardzo imponował mi też kuzyn matki, Zygmunt Konrad Nowakowski, był profesorem prawa cywilnego. Wuj Zygmunt przez lata scalał rodzinę. Z okazji urodzin żony – cioci Teresy – do willi przy ulicy Spornej 1 zjeżdżali się krewni z całej Polski. W mieszkaniu były trzy pokoje i w każdym siedziało inne pokolenie. Dzięki tym spotkaniom znam całą rodzinę, wiem, kto jest kim, wiem też, kim sam jestem. Ten stateczny facet po pięćdziesiątce, szalenie miły i dobry, nauczył mnie nie tylko, jak ważne jest pielęgnowanie więzów rodzinnych, dbanie o międzyludzkie relacje, pomaganie sobie nawzajem, ale też, że w życiu najważniejsze jest życie.

Kilka dni temu zaprosiłem do domu 20 osób, wycinaliśmy z papieru gwiazdy i choinkowe łańcuchy. Cały dzień potem czyściłem dom z brokatu, wszystko się świeciło. Chciałbym, żeby mój sześcioletni synek Stasiu też wyniósł z domu ciepłe wspomnienia.

Jajecznica po chłopsku – opowiada Maria Królska

Od ponad 40 lat żywi poznańskich profesorów i studentów. W budynku Collegium Historicum przy ul. św. Marcin prowadzi stołówkę Ogród Smaków Pani Marii.

Opowiem, ale ostrzegam, będę się wzruszać.

Jeszcze ktoś dobrze nie usiadł, to babcia już mamusię w kolano: „Szybko, szybko, kawę zrób!”. Żeby tylko gość za szybko nie odszedł, żeby tylko coś wypił, zjadł.

Albo: pokroiła duży chleb, smalcem posmarowała, poszła na ogród naskubać koperku, chleb nim posypała i dzieciakom od sąsiadów przed dom wyniosła. Każdego częstowała, kto tam przyszedł.

Nauczyła mnie robić jajecznicę po chłopsku. Ach, jaką świetną robiła! To było tak: jajka się trzepało, mąkę, mleko i skwarki. Była specjalistką w tym, bo miała ośmioro dzieci, a w czasie wojny jeszcze kuzynkę z narzeczonym do siebie przyjęła i wszystkich umiała nakarmić. Miała dwa-trzy jajka, dodała dużo mąki, smalcu, i każdy się najadł.

Babcia opowiadała, jak w czasie wojny nie wolno było zabijać Polakom świń. A obok babci w Wojnowicach mieszkała sąsiadka, która chorowała na gruźlicę i miała sporo dzieci, nazywała się Aniołka. I Aniołka zabiła tę świnię, ktoś doniósł i wzięli ją na komisariat do Opalenicy. Przetrzymywali kilka dni. Babcia moja poszła tam, pięć kilometrów jest z Wojnowic do Opalenicy, całą drogę modliła się, co ma im powiedzieć. Bardzo dobrze mówiła po niemiecku. Weszła. Tłumaczy, że w sprawie pani Aniołki. „Bo wiecie panowie, ja chciałam was ostrzec, że ona prątkuje”. I jeszcze tłumaczyła, że Aniołka ma dużo dzieci, i że co im po takiej kobiecie. Babcia opowiadała, że jeden z tych Niemców zamachnął się na nią, ale nie uderzył. „Dlaczego ja cię nie mogę uderzyć!”. A babcia: „Bo ja kocham ludzi”. I Aniołkę wypuścili.

Taka była moja babcia. Nazywała się Magdalena Piątkowiak.

Kiedy byłam mała, sadzała mnie na piec kaflowy, dziadek robił mi kapcie na szydełku, a babcia uczyła wierszyków. Pamiętam, oczywiście… „Co to za obraz, matko, na ścianie? Rycerz z pałaszem w chłopskiej sukmanie. Czworograniasta czapka na głowie. Powiedz mi matko, jak on się zowie? Zaraz ci powiem, moje serduszko, to był nasz Polak, sławny, Tadeusz Kościuszko…”. A kiedy byłam już starsza, zawsze czekała za mną, gdy przyjeżdżałam wieczorem ze szkoły, żebym zjadła.

Najpiękniejsze przyjęcia rodzinne, świąteczne to były, jak babcia żyła. Ośmioro dzieci z rodzinami i wszyscy przyjeżdżali do babci. To mi zostało i mojej córce też, że my musimy mieć wokół siebie ludzi. Dom nie może być pusty.

Na koniec jeszcze babcia zerwała dla swojej córki, mojej ciotki, wiadro porzeczek i wiadro agrestu, i te porzeczki wszystkie poobierała. I tego dnia dostała zawału. W szpitalu, leżąc pod kroplówką, powiedziała do ciotki, tej dla której rwała porzeczki: „Oj, dziecko, zobacz, pierwszy raz w życiu jestem w szpitalu. Ale jeszcze nigdy w życiu nie leciałam samolotem. Może jeszcze polecę?”. Uśmiechnęła się. I ciotka wyszła. Po godzinie babcia zmarła. Dożyła 86 lat. Miała taki duży pogrzeb.

Babcia i mamusia, obie były najważniejsze.

To mamusia mi powiedziała, gdy miałam wybierać zawód: „Weź żywienie. Idź do technikum gastronomicznego. W życiu nie wiadomo, co cię spotka, ale przynajmniej zawsze się najesz” (śmiech ).

A kiedy z mężem kupiliśmy działkę i budowaliśmy dom, i tak nas to zajmowało, tak tym żyliśmy, mamusia zapytała: „Dziecko, a powiedz mi, jak wybudujesz ten dom, to co dalej? Jakie masz marzenia dalej?”. Czy jeszcze coś mamy w życiu do zrobienia ważnego.

„Mamusia”, tak, tylko tak zawsze mówiłam. Nawet moja córka tak do mojej mamusi mówiła, a do mnie „mama”. Miała tylko 20 lat więcej ode mnie. Byłyśmy jak koleżanki. Nie było dnia, żebyśmy do siebie nie dzwoniły.

Z dzieciństwa nie pamiętam jej krzyku. Korektę nam zawsze robiła, ale umiała jakoś słowem przepowiedzieć. Kiedyś na Wielkanoc kupiła mi i siostrze lakierki, białe, na paseczku. Chodziłam wtenczas do szkoły podstawowej. Spadł śnieg, i ja do parku w tych lakierkach poszłam na sanki… Całe przemoczyłam! Jak wróciłam do domu, mamusi nie było i włożyłam te buty do piekarnika. Zapomniałam o nich. I po butach. Moich i siostry, bo jej też włożyłam. Pamiętam, że gdy mamusia to zobaczyła, powiedziała tylko: „O Boże, dziecko. Tyle to pieniędzy kosztowało”.

Miała na imię tak samo jak ja Maria, Maria Migdałek. I wyglądała jak ja teraz. Mówią, że głos mam podobny. Że chodzę jak mamusia. A mamusia tak jak babcia: lubiła ludzi. Wyszła na balkon, zobaczyła sąsiadkę, koleżankę, zaraz wołała: „Oj, Krysiu, chodź!”.

Po wylewie pierwszym doszła do siebie na tyle, że przychodziła tu do mnie czasem, do kuchni, obierała ziemniaki wspólnie z paniami. Ziemniak cały prawie skroiła, ale pracowała, żeby być wśród ludzi. I mówiła do mnie: „Marylko, daj drożdżówki dla pań”. Dla tych pań, które z nią obierały. Jak potem mama przestała przychodzić, to panie się śmiały, że zadzwonią do mamy, bo nie dostają drożdżówek.

Wie pani, ja kiedyś nie umiałam sobie nawet wyobrazić, jak mamusi zabraknie, co to będzie. Jak do jej pustego domu wejdę? Ale ja nie wiem, co się takiego stało, że po jej śmierci dużo nie cierpiałam. Bo wiedziałam, że ona przed śmiercią nie cierpiała. I czułam się chyba taka spełniona w tym naszym byciu razem, bo zawsze z siostrą byłyśmy przy niej. Ale jak tu ktoś organizuje jakiś jubileusz swojej mamy albo taty, to wychodzę, bo ryczę.

Zawsze płakała, gdy odjeżdżaliśmy. Ja też się zrobiłam taka rykwa. Jak dzieci wyjeżdżają na wakacje, to zamiast się cieszyć, to ja ryczę. Córka to w śmiech obraca: „Mamo, starzejesz się!”. Mam 68 lat. Powinnam już być na emeryturze. Ale ja sobie tego nie wyobrażam! Muszę być w ruchu, z ludźmi.

Jak skądś przyjadę, z jakichś wojaży, to zaraz idę na cmentarz. Bo mamusia, gdy skądś wracaliśmy, to zawsze na nas czekała. Z bigosem, sałatką, tym, co lubiliśmy. Wtenczas tak sobie porozmawiam przy grobie: „Widzisz mamusiu, nie ma bigosu, nie ma sałatki…”.

Wysłuchały w kolejności Natalia Mazur, Sylwia Sałwacka, Violetta Szostak

NAJWAŻNIEJSZY CZŁOWIEK W MOIM ŻYCIU

to temat Akademii Opowieści, akcji, do której „Gazeta Wyborcza” zaprasza swoich czytelników, widzów i internautów. Namawiamy do opisania najważniejszego dla Was człowieka.

Autorom opowieści, które będą podobały się nam najbardziej – zaoferujemy pomoc dziennikarzy „Dużego Formatu” w przygotowaniu tekstów do druku. Najlepsze opublikujemy.

W nowym roku nasi mistrzowie Mariusz Szczygieł, Michał Nogaś i Włodzimierz Nowak zapraszają na warsztaty Akademii do 12 miast w Polsce. Będziemy uczyć, jak dobrze opisać Waszego bohatera.

Do Akademii będziemy powracać w „Dużym Formacie”, a szczegóły znaleźć można w naszym serwisie Akademia Opowieści.

Termin nadsyłania prac podamy w styczniu

Termin nadsyłania prac: od 12 stycznia

 

wyborcza.pl

Ewa Siedlecka

Przebudzenie strażnika konstytucji? Raczej ustawka

29 grudnia 2016

Andrzej Duda i Julia Przyłębska podczas jej zaprzysiężenia na prezesa Trybunału Konstytucyjnego (fot. Przemek Wierzchowski / Agencja Gazeta)

Andrzej Duda i Julia Przyłębska podczas jej zaprzysiężenia na prezesa Trybunału Konstytucyjnego (fot. Przemek Wierzchowski / Agencja Gazeta) (Andrzej Duda i Julia Przyłębska podczas jej zaprzysiężenia na prezesa Trybunału Konstytucyjnego (fot. Przemek Wierzchowski / Agencja Gazeta))

Ustawka może być bardzo finezyjna: Trybunał Konstytucyjny ma tę ustawę obalić. I w ten sposób przejęty przez PiS Trybunał ma się uwiarygodnić w oczach opinii publicznej. Ale zaskarżenie może posłużyć do odebrania wiarygodności „starym” sędziom TK.

Prezydent po raz pierwszy posłał do Trybunału Konstytucyjnego PiS-owską ustawę przed podpisaniem. Chodzi o zmianę prawa o zgromadzeniach wprowadzającą uprzywilejowane „zgromadzenia cykliczne”. Wniosek do Trybunału nawiązuje argumentacją do opinii rzecznika praw obywatelskich przesłanej przed uchwaleniem ustawy marszałkowi Sejmu (Marek Kuchciński nie raczył udostępnić jej na stronie internetowej Sejmu, podobnie jak niezwykle krytycznej opinii Sądu Najwyższego).

Prezydent – tak jak RPO i SN – uznaje wolność zgromadzeń za warunek korzystania z innych praw i wolności obywatelskich, przywołuje orzecznictwo TK, a nawet wyrok Trybunału w Strasburgu w sprawie zakazania w 2005 r. przez prezydenta Warszawy Lecha Kaczyńskiego Parady Równości.

Czyżby w prezydencie Andrzeju Dudzie obudził się duch strażnika konstytucji? Obawiam się, że to „ustawka” realizująca polityczny plan PiS-u.

Zobacz: Ewa Siedlecka o czytaniu konstytucji

Po pierwsze, można przypuszczać, że po przejęciu Trybunału przez PiS prezydent będzie tam kierował każdą kontrowersyjną ustawę PiS-u, żeby dostała stempel konstytucyjności.

Po drugie, w tej sprawie ustawka może być bardziej finezyjna: Trybunał Konstytucyjny ma tę ustawę obalić. I w ten sposób przejęty przez PiS Trybunał ma się uwiarygodnić w oczach opinii publicznej.

I trzecia możliwość: zaskarżenie może posłużyć do odebrania wiarygodności „starym” sędziom TK, a także do pozbycia się ich z Trybunału. Najprawdopodobniej odmówią orzekania w pełnym składzie Trybunału, bo zasiądą w nim trzej dublerzy sędziów. Według orzeczenia TK z 3 i 9 grudnia zeszłego roku i postanowienia z lutego tego roku nie mają oni legitymacji do orzekania, bo ich wybór na zajęte już miejsca „nie wywołał skutków prawnych”. A jeśli sąd jest nienależycie obsadzony, to jego wyrok jest nieważny.

Jeśli „starzy” sędziowie odmówią orzekania z dublerami, zablokują tym samym możliwość osądzenia ustawy o zgromadzeniach. Bo – według ustawy o trybie działania TK – wnioski prewencyjne prezydenta (przed podpisaniem ustawy) są sądzone w tzw. pełnym składzie nie mniej niż jedenastu sędziów. A sędziów wybranych przez PiS jest siedmiu.

Wtedy PiS ogłosi, że „starzy” sędziowie działają przeciwko społeczeństwu, uniemożliwiając osądzenie tak ważnej ustawy (choć przecież jeśli TK jej nie osądzi, nie wejdzie w życie i nasza wolność zgromadzeń nie ucierpi).

Może to być też pretekst do wytoczenia „starym” sędziom postępowań dyscyplinarnych. A jeśli będą konsekwentnie odmawiać zasiadania z dublerami – do czego może doprowadzić prezes Julia Przyłębska, odpowiednio wyznaczając składy i kierując więcej spraw na pełny skład – może się to skończyć karą złożenia ich z urzędu. A w razie gdyby chcieli korzystać ze zwolnień lekarskich, prezes Przyłębska nie będzie miała obiekcji, które miał  prezes Rzepliński, i naśle na nich odpowiednio skomponowaną i poinstruowaną kontrolę ZUS-u.

Do tej pory PiS blokował kontrolę konstytucyjności prawa. Teraz przeszliśmy na wyższy poziom: PiS przejął kontrolę nad ta kontrolą.

prezydent

wyborcza.pl

CZWARTEK, 29 GRUDNIA 2016

KPRP: Prezydent Duda skierował do TK ustawę o zgromadzeniach

14:09

Prezydent Duda skierował do TK ustawę o zgromadzeniach

Prezydent Duda odmówił podpisania ustawy prawo o zgromadzeniach. Podjął decyzję o skierowaniu ustawy do TK. Prezydent wielokrotnie podkreślał w swoich publicznych wystąpieniach, jak ważne dla niego jest prawo o zgromadzeniach. Stąd decyzja prezydenta, który wielokrotnie wyrażał swoje wątpliwości wobec tej ustawy. Konkretne zarzuty są 3: po pierwsze różnicowanie statusu zgromadzeń publicznych – chodzi oczywiście o tzw. zgromadzenia cykliczne, drugi punkt dotyczy zaskarżania decyzji wojewody, po trzecie – dotyczący działania wstecz niektórych zapisów tej ustawy – powiedział w czwartek Marek Magierowski.

13:55
szydlo1

Szydło o kryzysie parlamentarnym: Ja to nazywam awanturą. Warto protestującym zadać pytanie: czyich interesów bronicie?

– Ja nazywam awanturą wywołaną przez grupę posłów PO i Nowoczesnej. To grupa posłów, która zamiast pracować zajmuje się po prostu awanturnictwem. Warto im zadać pytanie: czyich interesów bronicie, i w czyim imieniu wszczynacie te awantury. Wszystko zostało przyjęte zgodnie z konstytucją, zgodnie z prawem. Jest budżet, budżet stabilny. Jeżeli posłowie, którzy dziś na sali sejmowej nie pracują dla Polaków, tylko zajmują się sami sobą i nie doceniają tego, że Polacy otrzymali taki dobry budżet, warto zapytać w czyim imieniu to robią. 11 stycznia będzie posiedzenie Sejmu. To będzie sprawdzian dla nich: czy chcą realizować projekt budowy, rozwoju Polski, czy chcą działać w czyimś imieniu, pytanie czyim. Posłowie, którzy nie mogą się pogodzić się z tym, że elity przestały otrzymywać benefity, teraz protestują – powiedziała w KPRM premier Beata Szydło.

Szydło: Rząd i klub się nie cofną

Politycy, którzy nie chcą pracować, tylko którzy chcą wszczynać awantury – być może celem jest obalenie rządu – dziś głoszą hasła, że trzeba szukać innych rozwiązań. Nie ma powodu, wszystko zostało przyjęte zgodnie z prawem i Konstytucyją. Sytuacją w Polsce jest stabilna. Rząd się nie cofnie, nie cofnie się też Prawo i Sprawiedliwość

CZWARTEK, 29 GRUDNIA 2016

Kosiniak-Kamysz proponuje porozumienie antykryzysowe: Dziś każda ze stron musi mieć wolę kompromisu

13:30
wkk1

Kosiniak-Kamysz proponuje porozumienie antykryzysowe: Dziś każda ze stron musi mieć wolę kompromisu

– Działając na podstawie Konstytucji art. 82 składamy propozycje porozumienia: by w pierwszych dniach stycznia marszałek sejmu zaprosił liderów ugrupowań sejmowych na spotkanie (też Polski Razem i SP – 4 z opozycji i 4 z rządu). Proponujemy, by Sejm rozpoczął się uchwała która powie o tym, że powtarzamy głosowanie nad budżetem. To głosowanie odbyłoby się nad każda z poprawek oddzielnie. Po przyjęciu tej uchwały posłowie protestujący mogliby zakończyć protest. Proponujemy też pełny powrót do sytuacji sprzed kryzysu jeśli chodzi o media. Dziś każda ze stron musi mieć wole kompromisu, oczywiście większa odpowiedzialność spoczywa na rządzących – powiedział w Sejmie Władysław Kosiniak-Kamysz.

porozumienie2

08:37

Balcerowicz: Jedyna właściwa odpowiedź to zorganizowany, pokojowy protest w obronie Polski demokratycznej i praworządnej

Uważam, że jedyna właściwa odpowiedź to rosnący, zorganizowany pokojowy protest społeczeństwa obywatelskiego w obronie Polski demokratycznej i praworządnej (…) Na pewno nie należy czekać na to, że inni zrobią za nas obywatelską robotę – mówił Leszek Balcerowicz w rozmowie z Konradem Piaseckim w Gościu Radia Zet.

08:34

Balcerowicz: W Polsce dokonał się pucz konstytucyjny zakończony paraliżem TK

Trzeba powiedzieć, że w Polsce – i tu cytuję Wojciecha Sadurskiego – dokonał się pucz konstytucyjny zakończony paraliżem Trybunału Konstytucyjnego. Marszałek Kuchciński, wykluczając bezzasadnie posła, stworzył niebezpieczny precedens, że można każdego wykluczyć. To jeszcze bardziej niebezpieczne, głosowanie w sali kolumnowej w warunkach, kiedy nie można było dokładnie policzyć głosów, a teraz mamy chyba dowody, że nie było kworum, stworzyłoby kolejny niebezpieczny precedens – mówił Leszek Balcerowicz w rozmowie z Konradem Piaseckim w Gościu Radia Zet.

08:30

Balcerowicz: W ciągu roku dokonała się największa destrukcja ustrojowa Polski, jaka w ogóle się zdarzyła po 1989r.

Na Ukrainie jestem raz na tydzień, raz na dwa tygodnie, na dzień-dwa. Większość czasu spędzam w Polsce i jak można sądzić z tego, co staram się robić za pośrednictwem mediów, także uczestnicząc w demonstracjach KOD, uważam, że w ciągu tego więcej niż roku dokonała się największa destrukcja ustrojowa Polski, jaka w ogóle się zdarzyła po 1989 roku i za to zaczynamy płacić cenę – mówił Leszek Balcerowicz w rozmowie z Konradem Piaseckim w Gościu Radia Zet.

07:54
waszcz0

Waszczykowski: Gdy słyszę te przyśpiewki i te żarty, to martwię się o wizerunek opozycji na świecie

– Kiedy słyszę te przyśpiewki, te żarty to martwię się jak wygląda wizerunek opozycji na świecie. Wizerunek rządu jest taki, jaki był – rządu, który realizuje reformy, który działa lege artis. Nie ma dwóch równoległych parlamentów. Grupka posłów w sali plenarnej nie ma legitymacji do tego. Sala Kolumnowa jest też dobrym miejscem dla prowadzenie obrad. Moim zdaniem uważam, że wszystko było zgodnie z procedurą. I to wszytko nie wpływa na wizerunek Polski. Nie martwię się tym, co się dzieje w Sejmie – powiedział w „Jeden na Jeden” TVN24 Witold Waszczykowski.

07:51

Kidawa-Błońska: Nie będę kandydować na prezydenta Warszawy

Platforma będzie miała bardzo dobrego kandydata [w wyborach na prezydenta Warszawy] i na pewno nie będę to ja – mówiła Małgorzata Kidawa-Błońska w „Sygnałach dnia” PR1.

07:49

Kidawa-Błońska: Nitras niczego nie szukał. Jego uwagę zwróciła sterta książek leżących na podłodze

Nie słuchał niczego. Jego uwagę zwróciła sterta książek leżących na podłodze. W Sejmie książki leżące na podłodze, pod ławkami sejmowymi muszą zwrócić uwagę. To nie leżała jedna książka, bo pewnie na 1 czy 2 nikt nie zwróciłby uwagi. Książek nie rzuca się na podłogę… – mówiła Małgorzata Kidawa-Błońska w „Sygnałach dnia” PR1, pytana, czego Sławomir Nitras szukał w rzeczach posłów PiS.

07:48

Waszczykowski: Być może ta wypowiedź Putina jest próbą skompromitowania nas

– Będę oczekiwał grzecznej i rzeczowej odpowiedzi. To co mówi Kreml to nie jest prawda. Chcemy normalnych procedur [w zwrocie wraku]. Rządy PiS nastąpiły 5 lat po katastrofie smoleńskiej, a rządy PO-PSL nie zrobiły nic, by ten wrak wydobyć. Od lat wiemy, że Rosjanie używają tego wraku, by wprowadzać zamęt. Nasza odpowiedź jest jednoznaczna: im dłużej trzymacie wrak, tym bardziej przekonujecie Polaków, że jesteście współwinni. Być może to [ta wypowiedź Putina] jest próba skompromitowania nas, zdezawuowania nas [przed przybyciem wojsk USA] – powiedział w „Jeden na Jeden” TVN24 Witold Waszczykowski.

07:45
02a6eda0-a3e2-451c-bec7-365f1f67ed8c

Kidawa-Błońska: Mam wrażenie, że Platforma jest już po bardzo trudnym okresie. Złapaliśmy wiatr w żagle

– Mam wrażenie, że Platforma jest już po bardzo trudnym okresie, że złapaliśmy wiatr w żagle. Mamy plan działania na całe 3 lata, bo przecież do wyborów 3 lata i musimy te 3 lata bardzo dobrze zagospodarować. Chcemy te wybory wygrać i odsunąć PiS od władzy. Mówimy to szczerze, naszym celem jest zwycięstwo w tych wyborach. Mieliśmy trudny okres, ale w tej chwili to wszystko jest poukładane. Grzegorz Schetyna narzucił taki typ pracy, tak podzielił obowiązki, że powinno to wkrótce przynieść efekty – mówiła Małgorzata Kidawa-Błońska w „Sygnałach dnia” PR1.

300polityka.pl

CZWARTEK, 29 GRUDNIA 2016

STAN GRY: Żalek: Słowo „pucz” nie było najszczęśliwsze, Tabloidy o drożyźnie, Czuchnowski: Ws podsłuchów instynkt zawiódł Tuska

— SŁOWO “PUCZ” NIE BYŁO NAJSZCZĘŚLIWSZE – Jacek Żalek w rozmowie z SE: “Słowo „pucz” nie było najszczęśliwsze, jego etymologia wywodzi się z Niemiec i dotyczy obalenia legalnej władzy. W Polsce mieliśmy do czynienia nie z samym zamachem stanu, ale do zamachu tego nawoływano. Były wezwania do obalenia rządu siłą, wypowiedzenia posłuszeństwa legalnej władzy. Ale cóż – taki zamach, jacy zamachowcy. Protest przybrał formę karykaturalną, a jego inicjatorzy się ośmieszyli”.

— RĘKĘ WYCIĄGNIEMY, ALE UKARZEMY – Jacek Żalek w SE: “Na pewno możemy wyciągnąć rękę do opozycji, powiedzieć – OK, przesadziliście, ale możemy o sprawie zapomnieć, od tej pory razem pracujemy dla Polski w parlamencie. Ale wyciągnięcie ręki nie może oznaczać pobłażania dla tych posłów, którzy ewidentnie złamali prawo. Doszło do sytuacji niebywałej. Pierwszy raz w historii polskiego parlamentaryzmu naruszona została nietykalność marszałka Sejmu (…) Winni tej sytuacji powinni zostać surowo ukarani. I nie chodzi tu o żadną polityczną zemstę, partyjny interes czy odwet. Ale pokazanie, że w polskim państwie, polskim parlamencie na łamanie procedur, niszczenie jakości demokracji i państwa prawa po prostu nie może być zgody!”.

— DUDA SAM ZAPŁACIŁ ZA SZUSOWANIE NA STOKU – tytuł w SE.

— TO KUCHCIŃSKI ZAMÓWIŁ KANAPKI NA PUCZ – tytuł w SE.

— PREMIERZE GLIŃSKI, RZĄD TO NIE BIURO WYCIECZKOWE – Fakt: “Zabrał żonę na wycieczkę do Emiratów” – zdjęcia czytelnika Faktu.

— W 2017 UBEZPIECZENIA OC PODROŻEJĄ JESZCZE O JEDNĄ TRZECIĄ – jedynka GW.

— DROŻSZE OC, ŻYWNOŚĆ W GÓRĘ, DROGIE PALIWA, WIĘCEJ ZA PRĄD I GAZ – jedynka Faktu.

— DROŻYZNA 2017 – tytuł w Fakcie.

— NADCIĄGA DROŻYZNA – tytuł na jedynce SE.

— LIVEBLOG 300POLITYKI:
Balcerowicz: Jedyna właściwa odpowiedź to zorganizowany, pokojowy protest w obronie Polski demokratycznej i praworządnej
Balcerowicz: W Polsce dokonał się pucz konstytucyjny zakończony paraliżem TK
Balcerowicz: W ciągu roku dokonała się największa destrukcja ustrojowa Polski, jaka w ogóle się zdarzyła po 1989r.
Kosiniak-Kamysz: PSL przedstawi dziś porozumienie antykryzysowe
Waszczykowski: Gdy słyszę te przyśpiewki i te żarty, to martwię się o wizerunek opozycji na świecie
Kidawa-Błońska: Nie będę kandydować na prezydenta Warszawy
Kidawa-Błońska: Nitras niczego nie szukał. Jego uwagę zwróciła sterta książek leżących na podłodze
Waszczykowski: Być może ta wypowiedź Putina jest próbą skompromitowania nas
Kidawa-Błońska: Mam wrażenie, że Platforma jest już po bardzo trudnym okresie. Złapaliśmy wiatr w żagle
http://300polityka.pl/live/2016/12/29/

— ALEKSANDER HALL: KACZYŃSKI CHCE RZĄDÓW PRZY ZACHOWANIU DEMOKRATYCZNEJ FASADY – pisze w RZ: “Z całą pewnością można postawić tezę: od listopada 2015 roku trwa proces zmieniania systemu politycznego i ustroju Polski na model, w którym centralna władza polityczna dominuje nad innymi władzami i społeczeństwem obywatelskim i ograniczone są prawa obywatelskie. Wysoce prawdopodobne jest, że celem Jarosława Kaczyńskiego jest wprowadzenie rządów w istocie autorytarnych przy zachowaniu demokratycznej fasady”.

— DUDA, PETRU, SZYDŁO – NAJLEPSZYMI POLITYKAMI ROKU wg badania dla SE: “Z sondażu wynika, że najlepiej Polacy ocenili prezydenta Andrzeja Dudę. To jego jako najlepszego polityka 2016 roku wskazało 23 proc. badanych. Drugie miejsce w rankingu najlepszych zajął Ryszard Petru – 16 proc., a trzecie premier Beata Szydło – 15 proc. Kolejne miejsca należą do: Pawła Kukiza 13 proc., Jarosław Kaczyński i Donald Tusk po 10 proc., Janusz Korwin-Mikke 3 proc. oraz Robert Biedroń, Piotr Liroy-Marzec, Kamila Gasiuk-Pihowicz, Aleksander Kwaśniewski i Bronisław Komorowski po 2 proc”.

— MARSZAŁEK Z WŁADZĄ AUTOKRATY – Ewa Siedlecka w GW: “Ale nie żyjemy w państwie prawa. Skoro prezydent nie pełni funkcji strażnika konstytucji i jest żyrantem PiS-owskich ustaw, skoro Trybunał ma skład sprzeczny z konstytucją (zasiada w nim trzech dublerów sędziów), skoro prokuraturą włada niepodzielnie członek rządu i poseł partii rządzącej – nie ma sposobu, by jakikolwiek organ zewnętrzny zbadał, czy ustawa budżetowa i pozostałe przyjęte w Sali Kolumnowej zostały rzeczywiście przyjęte. W tej sytuacji jedynym organem, który o tym prawomocnie orzeknie, będzie marszałek Marek Kuchciński – zgodnie z zasadą autonomii parlamentu. I z regulaminem Sejmu, który daje marszałkowi władzę autokraty”.

— MŁODZI NIE WIERZĄ W ZAGROŻENIE DEMOKRACJI – RZ: “43 proc. Polaków uważa, że w naszym kraju pogorszył się stan demokracji – wynika z badania IBRiS dla “Rzeczpospolitej”. Mniej jest tych, którzy nie widzą zmian dotyczących porządku demokratycznego (38 proc.) albo uważają, że nastąpiła poprawa (15 proc.).
Co ciekawe, obaw o demokrację nie podzielają młodzi respondenci. W grupie ankietowanych od 18 do 24 lat aż 75 proc. twierdzi, że stan demokracji pozostał bez zmian, a wśród nieco starszych, w wieku od 25 do 34 lat, ten pogląd podziela 61 proc”.

— KACZYŃSKI MA WCIĄŻ SUWERENA PO SWOJEJ STRONIE – Tomasz Krzyżak w RZ: “Przy okazji sondaż IBRiS po raz kolejny potwierdził, że PiS nie jest partią wyłącznie “moherowych beretów”, ale ma mocne poparcie wśród młodych. A Jarosław Kaczyński, który na każdym kroku odwołuje się do woli wyborców, spokojnie może patrzeć na poczynania opozycji. Suwerena wciąż ma po swojej stronie”.

— MOGĄ CO NAJWYŻEJ STAĆ NA DYWANIKU U TIMMERMANSA – Dorota Kania w GPC: “Polacy doskonale wiedzą, że u podstaw sejmowych protestów leży pragnienie władzy. Że jest inaczej, nie przekonają ich ani media tęskniące za poprzednią władzą, ani opinie dyżurnych autorytetów, także tych z Brukseli. Ryszard Petru, Mateusz Kijowski i Grzegorz Schetyna mogą co najwyżej stać na dywaniku u Fransa Timmermansa i Martina Schulza – tylko tam mogą znaleźć zrozumienie. I tylko zrozumienie”.

— OBCOŚĆ KULTUROWA ELIT III RP JAK W PRL – Joanna Lichocka w GPC: “To, co równie jasno pokazało się w tych dniach, to obcość kulturowa elit III RP, jak kiedyś elit PRL‐u. Manifestacje polityczne w święta Bożego Narodzenia są odrzucane przez Polaków. Nie mieszczą się w polskim stylu życia. Przekonała się o tym stacja TV, prezentująca postsowiecką narrację w Polsce – oglądalność drastycznie spadła. “Jakieś obce smoki”, jak mówi Jarosław Marek Rymkiewicz. Proszę więc się nie martwić – nie dadzą rady”.

— DZIŚ WYROK WS AFERY PODSŁUCHOWEJ – Wojciech Czuchnowski w GW: “Czy za aferą, która zdemolowała rząd, stali tylko Marek Falenta ze szwagrem i dwójką kelnerów? Prokuratura nie zbadała ważnych wątków, które pojawiły się w trakcie śledztwa. Dziś sąd ogłosi wyrok w tej sprawie”.

— WS PODSŁUCHÓW TUSKA ZAWIÓDŁ INSTYNKT – Czuchnowski: “Wybuch afery podsłuchowej określa się jako początek końca rządów Platformy Obywatelskiej i samego Donalda Tuska jako polityka, który do tego czasu pokonywał najtrudniejsze przeszkody. Tym razem Tuska całkowicie zawiódł instynkt. (…) Podsłuchy (często wyrwane z kontekstu) publikowane niemal do końca kampanii wyborczej pogrążały Platformę, która nie była w stanie pozbyć się etykietki „partii ośmiorniczek”. To niezbyt drogie danie z kuchni portugalskich chłopów, zamawiane przez polityków podczas biesiad u Sowy, okazało się najkosztowniejszą potrawą w dziejach III RP”.

— POLSKA WRACA DO PARTNERSTWA WSCHODNIEGO – Paweł Wroński w GW: “Według naszych informacji Partnerstwo Wschodnie w nowej wersji ma być jednym z priorytetów polskiej polityki na 2017 rok. Jego pierwszym elementem jest odwilż w relacjach z Białorusią. Ten kierunek zapoczątkowały wizyty polskich polityków w Mińsku – wiosenna ministra Waszczykowskiego i jesienna marszałka Senatu Stanisława Karczewskiego, po której określił on Łukaszenkę jako “ciepłego człowieka””.

— ANDRZEJ WIELOWIEYSKI O PROBLEMIE KOŚCIOŁA ZWIĄZANEGO Z WŁADZĄ: “Nacjonalizm jest groźny dla Kościoła, bo jest prokościelny, ale antychrystusowy. Intronizowanie Chrystusa jest także aktem politycznym, który kontynuuje odwieczny sojusz “ołtarza z tronem”, z którego się przecież od kilku pokoleń wyzwalamy, co dotyczy na ogół zarówno mniej, jak i bardziej konserwatywnych ludzi Kościoła. Ostatni Sobór dał nam w to miejsce idee autonomii rzeczy doczesnych i przyjaznej współpracy Kościoła z państwami. Coraz lepiej sobie uświadamiamy, że Kościół związany z władzą polityczną i wspierany przez nią hamuje ewangelizację i rozwój duchowy chrześcijan. Z reguły bowiem jest politycznie wykorzystywany przez polityków, otrzymując czasem od nich poparcie prawne, które może się przydać w obronie tradycyjnych zasad i w walce z nowymi ideami, niezależnie od ich orientacji”.

300polityka.pl

Cała Polska dziś się śmieje ze słów Jarosława Kaczyńskiego o „puczu” – komentuje Jarosław Kurski

Jarosław Kurski; Zdjęcia: Maciej Czajkowski; Montaż: Michał Nowacki, 28.12.2016
http://www.gazeta.tv/plej/19,82983,21178124,video.html?embed=0&autoplay=1

Jarosław Kaczyński, zamiast podejmować decyzje na podstawie chłodnej analizy rzeczywistości, będzie je podejmował na podstawie analizy własnych urojeń – komentuje Jarosław Kurski. I przestrzega, że rok 2017 będzie rokiem radykalnej walki politycznej.

cala

wyborcza.pl

 

Kraksa sędziego TK Lecha Morawskiego. Usłyszy zarzuty za spowodowanie wypadku?

Paweł Wojciechowski, 29.12.2016

Lech Morawski podczas konferencji w Sejmie. Choć policja od początku wskazywała go jako sprawcę wypadku sprzed roku, profesor zaprzeczał. Teraz wersję policji potwierdzili biegli

Lech Morawski podczas konferencji w Sejmie. Choć policja od początku wskazywała go jako sprawcę wypadku sprzed roku, profesor zaprzeczał. Teraz wersję policji potwierdzili biegli (Michał Dyjuk/REPORTER)

Śledczy z Prokuratury Okręgowej w Gdańsku byli gotowi do wysyłania wniosku o uchylenie immunitetu sędziemu Trybunału Konstytucyjnego z nadania PiS Lechowi Morawskiemu, by móc postawić mu zarzuty za spowodowanie wypadku drogowego. Tymczasem decyzję zablokowano w Prokuraturze Krajowej – podważono ekspertyzę doświadczonego biegłego z gdańskiej policji.

Już niemal 1,5 roku trwa prokuratorskie śledztwo w sprawie ustalenia winy w wypadku, w którym udział brali Lech Morawski, zaprzysiężony przez PiS sędzia TK, i Andrzej Peruga, handlowiec ze Zduńskiej Woli.

Prokuratura Okręgowa w Gdańsku, która prowadzi z pozoru prostą sprawę, zgromadziła szereg szczegółowych ekspertyz i opinii biegłych, z których każda wskazuje, że winny jest sędzia. Ten od początku jednak nie przyznaje się do sprawstwa, podawał różne wersje zdarzenia na przesłuchaniach i zablokował wypłatę odszkodowań dla Perugi, który w wypadku został ciężko ranny. Sam Morawski wyszedł z kraksy bez szwanku. Sprawę dwukrotnie opisywaliśmy na łamach „Gazety Wyborczej”.

„Przeciąganie sprawy”

Przed kilkoma tygodniami gdańscy śledczy szykowali się do wysłania wniosku o uchylenie immunitetu sędziemu, aby postawić zarzuty, ale ich decyzja została podważona w Prokuraturze Krajowej, gdzie także trafiły akta sprawy – jak powiedziano – „do analizy”.

Początkowo sprawa była prowadzona z Prokuraturze Rejonowej w Starogardzie Gdańskim, skąd trafiła do gdańskiej okręgówki – jak oficjalnie podano – „z uwagi na stanowisko sędziego”.

Prokuratura Okręgowa w Gdańsku prowadzenie sprawy chciała przekazać na jeszcze wyższy szczebel – do Prokuratury Krajowej. Tam jednak odmówiono, ale podano, że sprawa będzie monitorowana.

Teraz w Prokuraturze Krajowej zakwestionowano treść długo oczekiwanej opinii, przygotowanej przez doświadczonego biegłego z laboratorium kryminalistycznego KWP w Gdańsku, z zakresu techniki i taktyki jazdy. To jedna z kluczowych ekspertyz w tej sprawie.

W departamencie postępowania przygotowawczego PK wskazano jednak, że pozyskana opinia jest „niepełna i niejasna”. Przypomnijmy, że w tym dokumencie biegły jednoznacznie stwierdził, że zabezpieczone ślady wskazują na winę sędziego Morawskiego.

– Wygląda na to, że śledztwo w mojej sprawie celowo zostało przeciągnięte do momentu, aż zmieni się skład sędziowski Trybunału Konstytucyjnego. Od początku próbuje się ze mnie zrobić sprawcę, którym nie jestem, a chodzi o prosty wypadek, do jakich codziennie dochodzi na polskich drogach – mówi Peruga.

O uchyleniu immunitetu sędziowskiego decydują sędziowie Trybunału Konstytucyjnego drogą głosowania.

Dwie wersje

Przypomnijmy, że do wypadku doszło 18 czerwca 2015 r. na autostradzie A1. Andrzej Peruga jechał z Tczewa do Zduńskiej woli nowym (kupionym zaledwie trzy tygodnie wcześniej) peugeotem boxerem. Jak zeznawał, miał włączony tempomat. Jechał z prędkością ok. 100 km/h prawym pasem pustej autostrady. Ok. godz. 15, kiedy był na wysokości gminy Klonówka, w tył jego auta uderzył prowadzony przez Morawskiego mercedes. Dostawczak przewrócił się na bok i sunął całą szerokością jezdni, odbijając się od bariery energochłonnej. Peruga doznał wielokrotnych złamań obojczyka, obrażeń kręgosłupa, głowy, miał pozrywane ścięgna barku. Rehabilitacja pochłonęła już ponad 20 tys. zł, a przed nim jeszcze kolejna operacja barku.

Niedługo po wypadku ubezpieczyciel sędziego wstrzymał procedury odszkodowawcze, dlatego Peruga nie może otrzymać części rekompensaty za poniesione straty. Szacuje je (razem z kosztami leczenia) na ponad 60 tys. zł.

Tymczasem prof. Morawski dwukrotnie zeznał przed prokuratorem, że jadąc lewym pasem, wyprzedzał kolumnę kilku samochodów (od pięciu do ośmiu). Na pierwszym przesłuchaniu podał wersję, że peugeot Perugi wyjechał ze środka kolumny, zajeżdżając mu drogę. Na drugim natomiast, że przed manewrem wyprzedzania w oddali na prawym pasie zauważył „białe auto”. Podjął manewr wyprzedzania i gdy włączył kierunkowskaz, by powrócić na pas prawy, doszło do zderzenia.

– Mój samochód po uderzeniu sunął bokiem po jezdni. Gdyby jechała kolumna aut, wówczas mielibyśmy do czynienia z karambolem, a nie z wypadkiem, w którym nie ma żadnych świadków – mówi Peruga.

Biegły wskazał, kto zawinił

Wersję Perugi potwierdził nie tylko pierwsze notatki policyjne z miejsca wypadku, ale też wspomniany biegły z laboratorium kryminalistycznego w Gdańsku. W szczegółowym, wielostronicowym dokumencie zawarł wnioski, które oparte były m.in. o szczegółowe badania stopnia uszkodzeń poszczególnych części obu pojazdów, zabezpieczone ślady hamowania na jezdni i rozmieszczenie aut po wypadku. Ekspertyza wyklucza możliwość, że do zderzenia doszło na lewym pasie po zajechaniu drogi:

„W aktach sprawy nie ma żadnych informacji wskazujących, że w miejscu zdarzenia wystąpił czynnik techniczny, np. pojawienie się przeszkody lub uszkodzenia w nawierzchni, który zmusiłby kierującego mercedesem do zmiany toru ruchu. W takim przypadku można wnioskować, że przyczyny zjazdu mercedesa na prawy pas ruchu związane są z osobą kierującego mercedesem” – czytamy w ekspertyzie. I główny wniosek: „Informacje zawarte w aktach sprawy nie dają podstaw do wnioskowania o nieprawidłowym zachowaniu kierującego peugeotem, stanowiącym przyczynienie do zaistnienia przedmiotowego wypadku”.

„Niejasna i niepełna”

– Lektura opinii złożonej przez biegłego daje podstawę do stwierdzenia, że jest ona niepełna i niejasna, a sformułowane w niej wnioski nie zostały poprzedzone ustosunkowaniem się do wszystkich wskazanych przez uczestników zdarzenia wersji, w jakich doszło do zderzenia się pojazdów – stwierdzono w piśmie z Prokuratury Krajowej, w którym zasugerowano powołanie nowego biegłego.

„Z wydanej opinii nie wynika bowiem, aby przedmiotem badania biegłego było zaistnienie wypadku w okolicznościach wynikających z zeznań kierującego samochodem marki Mercedes, jak również brak jest przytoczenia powodów, dla których taki przebieg zdarzenia został pominięty w sformułowanych wnioskach dotyczących przyczyn i okoliczności wypadku. W szczególności, jak wynika z opinii, przedmiotem badań biegłego oraz prowadzonych symulacji nie było sprawdzenie, jako ewentualnej przyczyny wypadku, wjechania przed Mercedesa z prawego pasa ruchu innego pojazdu. Biegły nie uzasadnił również, dlaczego w opinii zawarł wniosek, że bezpośrednio przed zderzeniem kierujący tym pojazdem wykonał manewr zjeżdżania z lewego na prawy pas ruchu, skoro nie ujawniono na jezdni śladów kół pochodzących od tego pojazdu” – uzasadniano w piśmie.

Po tych informacjach w gdańskiej prokuraturze podjęto decyzję o powołaniu biegłego z Instytutu Ekspertyz Sądowych im. prof. dra Jana Sehna w Krakowie.

– Jestem zaskoczony treścią uzasadnienia, bo wersja pana Morawskiego została uwzględniona w opinii na kilku stronach i w zestawieniu z zabezpieczonymi śladami została wykluczona jako możliwa do uzasadnienia. I jak to możliwe, aby samochód zostawiał ślady na jezdni po zmianie pasa ruchu? – pyta Peruga.

Prof. Morawski odmówił rozmowy z „Wyborczą”.

Prof. Morawski dopuszczony do orzekania

Codziennie na polskich drogach dochodzi do wielu podobnych wypadków. Do omawianego śledczy podeszli jednak szczególnie skrupulatnie, co przeciągnęło śledztwo w czasie. W czerwcu i lipcu tego roku powołano biegłych, którzy sporządzili odczyty z GPS-ów obu pojazdów i przekazali informację dotyczące billingów z telefonów uczestników wypadku z okresu kilkudziesięciu minut poprzedzających zdarzenie. Po uzyskaniu tych opinii zapytano biegłego, który sporządził ekspertyzę w laboratorium KWP, czy ma coś do dodania. Specjalista potwierdził swoje wcześniejsze ustalenia.

Prof. Lech Morawski jest kierownikiem Katedry Teorii Państwa i Prawa Uniwersytetu Mikołaja Kopernika w Toruniu. Rok temu został zaprzysiężony na sędziego TK przez prezydenta Andrzeja Dudę, ale nie został dopuszczony do orzekania przez ówczesnego prezesa Andrzeja Rzeplińskiego, gdyż miejsca sędziowskie zajmowali sędziowie wybrani za poprzedniej kadencji Sejmu. Prof. Morawski pobiera pensję sędziowską i chroni go immunitet.

19 grudnia skończyła się kadencja Rzeplińskiego, a 21 grudnia prezydent Duda na prezesa TK powołał sędzinę Julię Przyłębską, zaprzysiężoną przez PiS.

Prof. Morawski został dopuszczony do orzekania 20 grudnia, w dniu, gdy sędzina Przyłębska była jeszcze pełniącą obowiązki prezesa TK.

Paweł Wojciechowski: Interesują Cię tematy związane bezpieczeństwem publicznym? Lubisz czytać o aferach i historiach kryminalnych? Zachęcam do lektury tekstów, proponowania nowych tematów i kontaktu: pawew@gdansk.agora.pl oraz przez mój profil na Facebooku!

Jesteśmy na Facebooku. Dołącz do nas i dziel się opiniami.
Jeśli chciałbyś nas zainteresować ciekawym tematem, pisz na: dyzur@gdansk.agora.pl

 sledczy

trojmiasto.wyborcza.pl

 

Lekarz krzyknął: Niemożliwe!

Piotr Żytnicki, 29 grudnia 2016

Radosław Ratajczak pokazuje zdjęcie rentgenowskie, na którym widać asymetrię miednicy - to konsekwencja skrócenia nogi

Radosław Ratajczak pokazuje zdjęcie rentgenowskie, na którym widać asymetrię miednicy – to konsekwencja skrócenia nogi (Fot. Jędrzej Nowicki/Agencja Gazeta)

Po wypadku samochodowym młody poznaniak miał prawą nogę krótszą o dwa centymetry. Doktor zaproponował mu skrócenie drugiej. Ale przesadził i teraz lewa jest za krótka.

– Wiem, że to może mnie stawiać w złym świetle, ale nie chcę niczego ukrywać, więc od razu mówię, że wszystko zaczęło się od wypadku, który sam spowodowałem. Byłem pod wpływem alkoholu, zginął człowiek – mówi Radosław Ratajczak, 38-latek z Poznania, rencista.

Nie widać, że jedną nogę ma krótszą, bo nosi ortopedyczne wkładki. W zasadzie się z nimi nie rozstaje – ma nawet specjalne kapcie do chodzenia po domu. Uwagę zwraca tylko to, że chodzi wolniej niż inni i lekko kuleje.

Koniec imienin na latarni

Była jesień 2003 r. Ratajczak miał 25 lat, przed blokiem opijał z kolegami swoje imieniny. Ktoś, kogo nawet dobrze nie znał, poprosił o podwiezienie. Wsiedli do auta, ruszyli. Na jednym z rond samochód nie wyrobił i wpadł na uliczną latarnię. Pasażer zginął.

Ratajczak obudził się połamany w szpitalu. Złamanie prawej nogi nie było skomplikowane – lekarze ułożyli ją na wyciągu i czekali, aż kości same się zrosną. Nie zrosły się, więc po trzech miesiącach Ratajczak przeszedł operację. Lekarze połączyli połamane fragmenty specjalnymi śrubami, ale przy okazji noga skróciła się o 2 cm.

Ratajczak dostał wyrok w zawieszeniu. Przez kolejne lata odczuwał skutki wypadku – każdy dłuższy spacer sprawiał mu ból.

Nadzieja pojawiła się sześć lat temu. Prowadzący firmę dekarską brat Ratajczaka poznał właścicielkę prywatnej kliniki z Poznania, dla której kładł dach. Właścicielka natomiast poznała Ratajczaka z ortopedą Maciejem K.

Margines błędu

– Spotkaliśmy się, przedstawiłem swoją sytuację. Stwierdził, że musi się zastanowić i na następnej wizycie powie mi, co można zrobić – wspomina Ratajczak. – Spotkaliśmy się drugi raz. Doktor od razu zaproponował skrócenie zdrowej nogi. Dzięki temu po operacji obie byłyby równe.

Radosław opowiada, że ortopeda zrobił na nim dobre wrażenie – był miły, pewny siebie.

– Powiedział do mnie: „Panie Radosławie, nie ma żadnego problemu, wiele razy to robiłem. Pół roku pan pocierpi, a potem stanie pan na nogi”. Jak miałem nie zaufać? Wiedziałem, że medycyna idzie do przodu, ludzie operują sobie nosy, cycki i usta, więc skrócenie nogi nie wydawało mi się niczym nadzwyczajnym – wspomina pacjent.

Ortopeda leczący Ratajczaka na co dzień odradzał mu operację. – Mówił, że na moim miejscu by jej nie robił, ale ja byłem doktorem K. zachwycony. Porozmawiałem z narzeczoną, potem pożyczyłem od rodziców pieniądze, bo operacja kosztowała kilkanaście tysięcy złotych. Pytałem, czy może mi się coś stać. Doktor K. uspokajał, co chwilę podkreślał, że skracał nogi już wiele razy, a margines błędu to 3 mm.

Przed operacją Ratajczak musiał się położyć na kozetce. Ortopeda K., jak twierdzi pacjent, wyciągnął wtedy miarkę, zmierzył nogi i coś pozaznaczał.

Operacja skrócenia kości udowej lewej nogi trwała kilka godzin. Radosław był znieczulony, ale przytomny.

– Było duże krwawienie, musieli mi przetaczać krew. Ale takie komplikacje się zdarzają, nie mogę mieć do nikogo pretensji. Po paru dniach wypisali mnie z kliniki do domu. Usłyszałem, że zabieg się udał – wspomina pacjent. I dodaje: – Na początku nie mogłem nawet stawać na operowanej nodze. Dlatego nie zorientowałem się, że jest teraz krótsza od prawej. Wyszło to na jaw dopiero w innej klinice, gdzie robili mi wkładki ortopedyczne. Stanąłem na specjalnej maszynie do pomiarów. Lekarz powiedział: „Ciekawa sprawa. Czy mogę ją opisać dla swoich studentów? Bo teraz operowaną nogę ma pan krótszą o 2 cm”. Rozpłakałem się.

„Niemożliwe!” – tak według Ratajczaka miał zareagować operujący go ortopeda na wiadomość, że noga jest za krótka.

Można mówić o błędzie lekarskim

– Wysłał mnie do swojego kolegi z innego szpitala. Potwierdził, że nogi nie są równe, mówił, że tę krótszą można wydłużyć. Ale poszedłem do jeszcze innego lekarza, a ten powiedział, że to się do operacji nie nadaje. Zawiadomiłem prokuraturę i założyłem lekarzowi sprawę w sądzie. Wtedy przyjechała do mnie właścicielka kliniki. „Panie Radosławie, trzy razy miałam nos robiony, wszystko się da poprawić, zapraszam do kliniki. Po co sąd?” – tak mnie przekonywała. Ale miałem już dość.

Prokuratura wszczęła śledztwo w sprawie błędu medycznego i przesłuchała Macieja K. Ortopeda nie czuje się winny. „Założeniem całego planu było uzyskanie równych kończyn, [ale] zakładałem, że finalnie ich długość może nie być idealnie równa” – powiedział w prokuraturze. Jego zdaniem różnica akceptowana przez chorego to zwykle ok. 1 cm. Wpływ na jej zwiększenie mogą mieć m.in. błąd w pomiarach, a także szerokość ostrza piły.

Ortopeda uważa, że wyciął odpowiedni fragment kości, a noga jest krótsza od drugiej z powodu osłabienia mięśni. „Myślę, że chory ćwiczył za mało” – stwierdził na przesłuchaniu. Przyznał też, że takich zabiegów wykonał w życiu najwyżej siedem, ale uważa, że doświadczenie ma duże.

By rozwiać wątpliwości, prokuratura poprosiła o ocenę biegłych z Warszawy. „W oparciu o analizę dokumentacji medycznej oraz po bezpośrednim badaniu Radosława Ratajczaka zgodnie stwierdzamy, że postępowanie terapeutyczne lekarza podjęte wobec pacjenta było obarczone nieprawidłowością” – napisali biegli. I dodali: „Podczas zabiegu operacyjnego doszło do zbyt znacznego skrócenia kości udowej, przekraczającego założone w planie operacyjnym 2 cm, przy czym jako biegli nie jesteśmy w stanie w sposób jednoznaczny wyjaśnić przyczyny takiej sytuacji”.

Biegli przypuszczają jedynie, że podczas operacji doszło do pomyłki w pomiarach. Według nich można mówić o błędzie lekarskim.

Jeszcze tylko 80 tys.

Skontaktowałem się z ortopedą Maciejem K. Nie zgadza się z opinią biegłych.

– Podczas operacji cały czas miałem miarkę. Czy wyobraża pan sobie, że miałem wyciąć 2 cm, a wyciąłem 4? To po prostu niemożliwe – mówi ortopeda. I przekonuje, że noga rzeczywiście jest krótsza, niż planowano, ale nie o 2 cm, tylko niecały 1 cm.

Przyznaje, że operacje skrócenia nóg są rzadkie, bo „pacjenci nie chcą tracić wzrostu”, znacznie częściej zdarza się wydłużanie kończyn.

Ortopeda nie zgadza się również z zarzutem, że mierzył nogi zwykłą miarką krawiecką: – Było robione dokładne zdjęcie rentgenowskie.

Prokuratura chce jeszcze poprosić biegłych o dodatkowe wyjaśnienia. Na razie nie wiadomo, kiedy i jak zakończy się śledztwo. Trwa także proces cywilny.

Radosław walczy z bólem, stosuje maści, chodzi na terapie, podczas których jest nakłuwany igłami.

A co z nogami? Znalazł prywatną klinikę – tym razem w Warszawie. Lekarze zaproponowali mu wydłużenie lewej nogi specjalnym gwoździem magnetycznym. – Noga będzie stopniowo wydłużana, pomiary będą robione na bieżąco – opowiada Ratajczak. Koszt całego leczenia ma wynieść 80 tys. zł.

– Pieniądze może znajdę, ale mam na razie inny problem – mówi pacjent. – Nie mogę się poddać operacji, póki nie zakończy się śledztwo. Może być potrzeba ponownego zbadania przez biegłych. I co wtedy? Jak nogi będą równe, to nie będą mieli nic do roboty. Więc czekam.

poznaniak

wyborcza.pl

 

Wojciech Maziarski

Zabieramy pieniądze elitom, więc krzyczą. Niech sobie krzyczą

29 grudnia 2016

Niebywałe. Blisko 40-milionowy kraj w środku Europy ma się rozwijać wolniej, bo musi płacić cenę politycznych obsesji jednego jegomościa.

Jesteśmy świadkami buntu, bo zabieramy pieniądze elitom, które je zagrabiły, ale warto tę politykę kontynuować, nawet jeśli tempo wzrostu gospodarczego Polski spadnie o 1 punkt procentowy – oświadczył Jarosław Kaczyński w wywiadzie dla agencji Reuters.

Niebywałe. Blisko 40-milionowy kraj w środku Europy ma się rozwijać wolniej, bo musi płacić cenę politycznych obsesji zdziwaczałego, starzejącego się jegomościa, który uznał się za naczelnika państwa.

Przez ponad ćwierć wieku miliony Polaków harowały, by wydobyć ojczyznę z zacofania i dogonić zamożny Zachód. Obywatele krzątali się jak pracowite mrówki, zakładali firmy i firemki, budowali domy, fabryki i drogi, produkowali, co tylko się dało, tworzyli fundacje, reformowali oświatę, służbę zdrowia, służby publiczne.

Jedne rzeczy udały się lepiej, inne gorzej, niemniej w globalnym ujęciu polska transformacja okazała się wielkim sukcesem. I oto przychodzi człowiek, który oświadcza, że ten sukces to grabież, więc trzeba odebrać jego owoce „dotychczasowym elitom” i oddać je Misiewiczom.

A kimże jest Prezes Tysiąclecia, który ma tupet postulować taką redystrybucję? Co robił on sam w czasie, kiedy tłumy jego rodaków ciężko pracowały? Przypomnijmy jego drogę i osiągnięcia.

W 1990 r., gdy Polska pod rządami Tadeusza Mazowieckiego i Leszka Balcerowicza budowała zręby nowego państwa, on dostał „Tygodnik Solidarność”. Nie, nie stworzył go. Przyszedł na gotowe – i przekształcił to pismo w narzędzie do zwalczania rządu. Nawet najstarsi czytelnicy nie pamiętają jednak, by cokolwiek sam napisał i opublikował. Redagowaniem też zajmowali się za niego inni – on skupił się na jedynej rzeczy, która go interesuje: na intrygowaniu i knuciu w zaciszu gabinetu.

Potem został ważnym dygnitarzem w kancelarii prezydenta Lecha Wałęsy i tu też próbował wykorzystać stanowisko do knucia przeciw rządowi. Został za to wywalony przez Lecha Wałęsę na zbity pysk.

Później sklecił mniejszościowy rząd Jana Olszewskiego, który w 1992 r. próbował wykosić przeciwników politycznych przy użyciu ubeckich teczek, ale mu się to nie udało i sam się wykosił.

Byłby to już zasłużony koniec kariery pana prezesa, który w 1993 r. nie dostał się nawet do parlamentu, gdyby nie premier Jerzy Buzek, który w 2000 r. powierzył funkcję ministra sprawiedliwości Lechowi Kaczyńskiemu. Od tej pory autorytet i pozycja brata stały się dla Jarosława wehikułem politycznym. To Lech Kaczyński został prezesem nowo utworzonej partii Prawo i Sprawiedliwość, to Lech Kaczyński wygrał wybory prezydenckie i zameldował panu prezesowi wykonanie zadania, to Lech Kaczyński został przez pana prezesa skierowany na pierwszą linię frontu w walce z Donaldem Tuskiem. Ta rywalizacja zakończyła się tragicznie na pniu brzozy koło lotniska w Smoleńsku.

A wtedy pan prezes otrzymał nowy wehikuł polityczny: trumnę brata i mit rzekomego zamachu. Wsiadł do tego wehikułu, schował się za bezbarwnymi postaciami Andrzeja Dudy i Beaty Szydło, o których nikt wcześniej nie słyszał – i dojechał do władzy, o której marzył od dawna.

Podziwu godna kariera. Droga Nikodema Dyzmy to przy niej pikuś.

I teraz ten człowiek, mający na koncie tak wiekopomne dokonania, mówi ciężko harującym Polakom: tempo wzrostu gospodarczego spadnie o 1 punkt, bo muszę zaprowadzić w kraju swoje porządki. Nie wiem, jak państwu, ale mi się scyzoryk w kieszeni sam otwiera.

podziwu

wyborcza.pl