Areszt, 07.2016

Prezydent Duda nie umie odpowiedzieć „tak” lub „nie”

Paweł Wroński, 07.04.2016
Wywiad prezydenta Andrzeja Dudy w

Wywiad prezydenta Andrzeja Dudy w „Rzeczpospolitej” (screen: rp.pl)

 
Są takie wywiady, które najlepiej obrazuje załączone do nich zdjęcie. Otóż wywiad prezydenta Andrzeja Dudy w czwartkowej „Rzeczpospolitej” został opatrzony fotografią, która przedstawia go w napiętej pozie „męża stanu” z dobrotliwym uśmiechem, a la Francis Underwood. Za jego plecami stoją dziennikarze, usiłując z desperacją w oczach zadać pytanie, z którego coś by wynikało.

Problem polega jednak na tym, że dziennikarze zadający pytania stosunkowo proste otrzymują odpowiedzi dalekie od jasności.

Przykład: kilka pierwszych pytań dotyczących projektu zaostrzenia ustawy antyaborcyjnej. Prezydent w 60 wersach tłumaczy, że trwa dyskusja, a projektu jeszcze nie ma, że ma nadzieję na wypracowanie „rozwiązania mającego szeroką akceptację społeczną”, że jako Andrzej Duda jest „za ochroną życia”, ale jako prezydent „musi wsłuchiwać się w różne opinie”.

Wiadomo, że polityk kręci, ale czy musi kręcić tak długo?

Prezydent jasno za to wskazuje, że za kryzys w sprawie Trybunału Konstytucyjnego odpowiadają w następującej kolejności: Platforma Obywatelska, prezes Trybunału Konstytucyjnego prof. Andrzej Rzepliński. Sam był niewolnikiem decyzji „większości parlamentarnej”, która oczywiście ma rację. Tą większością jest oczywiście PiS.

Nawet na proste pytanie, na jakiej podstawie prawnej premier Beata Szydło nie publikuje wyroku Trybunału Konstytucyjnego z 9 maja, odpowiada, że to nie wyrok: „TK musi mieć określony skład. Jeśli tego składu nie ma, jest to po prostu grupa prawników” (takiego przepisu nie ma w konstytucji, na podstawie której TK orzekał).

Po takim wywodzie prawnym prezydent „ubolewa”, że jego postępowanie ws. Trybunału Konstytucyjnego krytykuje nawet jego macierzysta Alma Mater – czyli Wydział Prawa Uniwersytetu Jagiellońskiego.

Prezydent ma wyraźne problemy z odpowiedzią: tak lub nie.

Na pytanie, czy miał zapięte pasy podczas wypadku jego limuzyny 4 marca, odpowiada: „Wydarzenie, w którym uczestniczyłem, obrasta dziś w rozmaite legendy. Sposób działania, wyposażenia BOR czy podróże prezydenta to kwestia bezpieczeństwa państwa. Wiem, w tej chwili trwa postępowanie w tej sprawie. Zajmuje się tym również prokuratura. W mediach funkcjonują różne nieprawdziwe historie na ten temat. To tyle, co mogę na ten temat powiedzieć”.

Jasne?

Są też elementy dydaktyczne: „Każdy może się pomylić. Ważne, żeby jeśli ktoś się pomyli, pomyłkę tę szybko naprawić i wyciągnąć z tego wnioski. A stwierdzenie, że wiele rzeczy wymaga naprawy, chyba nie budzi wątpliwości. Proszę zapytać Polaków. Wysokie notowania PiS pokazują, że Polacy widzą i doceniają dobrą zmianę”.

Awantury?: „Jeśli ktoś wywołuje awantury, to głównie obecna opozycja. To ona rozpoczęła dzisiejszy spór o Trybunał”.

Na koniec prezydent stwierdza sentencjonalnie, że „nie ma dogmatu na nieomylność prezydenta RP”. Uwaga, słowa te są zaskakująco proste i mają walor prawdziwości.

Trzeba jednak prezydenta pochwalić. Do tej pory prezydent Duda unikał wywiadów z polskimi mediami, które nie podzielają jego poglądów. „Gazety Wyborczej” unika jak ognia. Należy pochwalić go, że odważył się rozmawiać z „Rzeczpospolitą”.

Zobacz także

prezydentDuda

wyborcza.pl

 

Zatruwanie [TOCHMAN]

Wojciech Tochman, 07.04.2016
Wojciech Tochman

Wojciech Tochman (Fot. Bartosz Bobkowski/AG)

Ludobójstwo w Rwandzie było spodziewane. Wszyscy wiedzieli, że TO się zbliża. Wiedział i Kościół katolicki – potężna siła w tym małym afrykańskim kraju
 
Kręty stromy gościniec pamiętał wczorajszą ulewę, ślizgaliśmy się jak po lodowisku albo grzęźliśmy w czerwonym błocie, kierowca pogwizdywał, nonszalancko obracał kierownicą, zmieniał biegi kilka razy na minutę, paliło słońce, jeszcze chwilę, a pewnie ugotowalibyśmy silnik. Wjechaliśmy pomiędzy gliniane domy, rdzawe, kryte chyba słomą, nie pamiętam tego szczegółu, ale pamiętam Odette. Czekała przy płocie z patyków, wysoka, szczupła, przyjrzała nam się uważnie i zaprosiła do środka. I zwróciła się do mnie: – Siadaj białasie, nie ubrudzisz się. Czego ode mnie chcesz? Słuchać historii, która jest we mnie? Noszę ją chyba w żołądku. Niestrawioną już tyle lat. Dlatego ciągle boli. Ciąży. Kamień w brzuchu. Muszę cię czymś ugościć. Bo wrócisz na swoje wzgórza i powiesz, że na naszych sami dzicy mieszkają. I że tylko ludobójstwo potrafimy robić. Czym by cię tu podjąć?

Rozmawialiśmy 15 lat po ludobójstwie. Dzisiaj, 7 kwietnia, mijają 22 lata od dnia, kiedy się zaczęło.

– Mieszkałam tutaj – mówiła dalej. – Teraz stoi tu nowy dom. Tamtego już nie ma. Nic już nie ma z tamtego czasu. Byłam krawcową. Chodziłam do zielonoświątkowców. Chciałam założyć rodzinę. Mieć męża, dzieci. Jak każda dziewczyna. Nie ma tamtej dziewczyny. Nie mam żadnych praw. Nie jestem już nastolatką. Nie jestem żoną. Ani wdową. Popatrz na mnie. Sucha skóra. I kości. Samej siebie nie mogę znieść. Nie ma mnie. Nikogo nie ma. Nic nie ma. Tylko on jest. On jest cały czas. Patrzę na niego każdego ranka i żałuję. Że go nie usunęłam. Nie kocham tego chłopaka. Patrzę na niego i widzę tamtych. Nie ma ulgi. Bo on tu ciągle jest. Jak zadra jakaś. Hutu w moim domu. Wszyscy mi zarzucają, że go urodziłam. Widzą ten podpis morderców. Mówię do niego: nie życzyłam sobie ciebie na świecie. Chcę, żebyś umarł.

Jak Kościół radzi sobie z traumą ludobójstwa w Rwandzie

Nie umarł. Dzięki wsparciu ludzi z Polski, zrzeszonych w pozarządowym Klubie Heban, wyprowadził się do internatu i rozpoczął naukę w szkole średniej. Skończy ją w tym roku. Czasem odwiedza schorowaną mamę. Bo za nią tęskni. Mama jest Tutsi, on – Hutu. W Rwandzie przynależność do grupy dziedziczy się po ojcu. Nawet gdy ojciec był gwałcicielem. Wolno mu było gwałcić, bo należał wtedy do ludzi pierwszej kategorii (Hutu), którym rządząca partia jasno wskazywała wroga. Mama była najgorszą częścią społeczeństwa, elementem najbardziej zdemoralizowanym, podłym. Wszystkich Tutsi władza, która miała poparcie większości, nazywała karaluchami. To trwało latami. Cel: w przyszłych mordercach wzbudzić przekonanie, że ich sąsiedzi to nie ludzie, lecz zwierzęta – szkodniki, co roznoszą epidemie. Element animalny.

Ludobójstwo w Rwandzie było spodziewane. Wszyscy wiedzieli, że TO się zbliża. Wiedział i Kościół katolicki – potężna siła w tym małym afrykańskim kraju. Kościół nie zrobił nic, by masowemu zabijaniu zapobiec. Przeciwnie. Wielu duchownych sprzyjało władzy, gdy mówiła o animalnej części społeczeństwa. Kiedy TO się zaczęło, sporo duchownych przystąpiło do ostatecznego rozwiązania: gwałcili i mordowali. A potem uciekli do Europy, pochowali się po parafiach i tu próbowali uniknąć sprawiedliwości.

Pisałem o tym w książce „Dzisiaj narysujemy śmierć” (2010). I dzisiaj, jak co roku na początku rwandyjskiego miesiąca żałoby, znowu się powtarzam. Bo dźwięczą mi w uszach słowa tamtejszego psychiatry: „Kat z rozkoszą ślizgał się na krwi ofiar. On chce wokół siebie ciszy. Kat żąda milczenia”.

Milczenie to wymazywanie ofiar z naszej pamięci. Niepamięć byłaby naszą zgodą na to, co zrobili kaci. Dlatego trzeba powtarzać.

Ale jak powtarzać? Wyszliśmy z domu Odette, ruszyliśmy w dół błotnistym gościńcem, moja tłumaczka (Assumpta Mugiraneza) spojrzała na mnie. – I kogo widzisz, kiedy na nią patrzysz? Tę, która urodziła dziecko z gwałtu. Tę, która od gwałciciela dostała chorobę. A gdyby była profesorką uniwersytetu? Albo ministrem do spraw kobiet? Prezydentem kraju? Kogo wtedy najpierw w niej zobaczysz? Mądrą profesorkę? Sensowną panią polityk? Powiesz: ta zgwałcona Rwandyjka jest świetna. A jaka jest twoja pierwsza myśl o jej synu? Kim jest ten chłopak? Nie dajesz im szansy na bycie kimś innym. Najpierw widzisz ich hańbę. Kaci zatruli i twoje myśli.

PS Przy okazji dzisiejszej rocznicy powtarzam pytania do bp. Henryka Hosera, który pracował w Rwandzie przez ponad 20 lat (wyjechał stamtąd tuż przed ludobójstwem i niedługo po nim na chwilę wrócił). Zadałem je w 2010 r. Do dzisiaj nie otrzymałem odpowiedzi. Oto kilka z nich: czy i dlaczego Kościół w Rwandzie faworyzuje Hutu? Czy katoliccy księża brali udział w ludobójstwie 1994 r.? Co księdzu arcybiskupowi wiadomo o ukrywaniu przez Watykan duchownych ludobójców? Czy ksiądz arcybiskup pomagał w ich ewakuacji z Rwandy? Dlaczego ksiądz do Rwandy już nie jeździ?

Wideo „Dużego Formatu”, czyli prawdziwi bohaterowie i prawdziwe historie, Polska i świat bez fikcji. Wejdź w intrygującą materię reportażu, poznaj niezwykłe opowieści ludzi – takich jak Ty i zupełnie innych.

W ”Dużym Formacie” czytaj:

Pany czy chamy? Szukamy pańszczyzny 2016
Czy może być coś bardziej folwarcznego niż brak zapłaty za wykonaną pracę?

Młodzi jeżdżą do Katynia
To była nauka historii przez szok. Młodzi Żydzi też jeżdżą do Auschwitz

Areszt bez winy
Wisi nade mną dożywocie. Jestem przed czterdziestką. I mam spędzić drugą połowę życia w więzieniu?

Tadeusz Janiszewski z Teatru Ósmego Dnia: Ach, jakże godnie żyliśmy
Cały sztab esbeków siedział i interpretował nasze spektakle. Jeśli był ogień na scenie, to znaczy, że podżegamy do podpaleń

Dom dla geja dobrze ukryty. Hostel interwencyjny dla osób LGBT
Szedłem piechotą do Warszawy, płakałem i znowu myśl, żeby kamienie do plecaka i na most. Zacząłem cicho śpiewać

Grzegorz Przemyk. Historia mataczenia. Rozmowa z Cezarym Łazarewiczem
Za kosz wędlin i słodyczy wybitny psycholog radzi władzy, żeby z Przemyka zrobić narkomana, z matki pijaczkę i ocieplić wizerunek SB i milicji, bo pomagają w sianokosach, wykopkach.

Fotoreportaż. Taksówkarze w Hawanie. Tylko mocno trzaśnij drzwiami
Właścicielem auta jest państwo, ja płacę za użytkowanie. Jak szwagier brata I sekretarza osiedlowego komitetu partii będzie chciał dorobić na taksówce, to mi zabiorą

Tragedya oceanu, strzaskanie i zatonięcie okrętu „Titanic”
Polski dziennikarz cztery miesiące po katastrofie wydaje w Chicago reporterską książkę

 

wyborcza.pl

Narodowo-pogański Kościół polski

Wojciech Maziarski, 07.04.2016
Polscy katolicy dzielą się na grupę prawdziwych, dobrych chrześcijan oraz krzykaczy, zagłuszających resztę. Kościół zmienia się w narodowy

Polscy katolicy dzielą się na grupę prawdziwych, dobrych chrześcijan oraz krzykaczy, zagłuszających resztę. Kościół zmienia się w narodowy (#Fot. Mikoaj Kuras / Agencja Gazeta)

Wśród polskich katolików zostało jeszcze trochę chrześcijan. Można ich rozpoznać m.in. po tym, że wiarę w Boga łączą z życzliwością wobec bliźnich i uznaniem ich różnorodności. Innych ludzi traktują z sympatią, taktem, tolerancją i dobrą wolą. Nie wiem, ilu ich jest, możliwe, że tylko garstka.
 
Osobiście znam niektórych. Są wśród nich i świeccy, i duchowni. Lubię z nimi gadać. W wielu sprawach się zgadzamy, a tam, gdzie mamy odmienne poglądy, z zainteresowaniem i szacunkiem słuchamy się nawzajem, swoje opinie formułując ostrożnie i bacząc, by zbyt kategorycznym sądem partnera nie urazić ani nie sprawić mu przykrości.

Fajni są ci chrześcijanie, szkoda tylko, że ich głosy zagłusza w Polsce pogański z ducha Kościół nacjonalistyczny, nie wiedzieć czemu zwany katolickim (wszak „katolicki” to uniwersalny, powszechny). Właściwie nie byłbym zdziwiony, gdyby papież Franciszek nałożył ekskomunikę na niektórych polskich biskupów i duchownych niższego szczebla, uznając, że to, co głoszą, nie ma z chrześcijaństwem nic wspólnego. Tacy hierarchowie jak abp Michalik, szczujący wiernych na politycznych wrogów i oskarżający krytyków PiS o to, że są „targowicą”, czy abp Jędraszewski, z pogardą mówiący o Adamie Michniku per „ten człowiek”, nie są przecież chrześcijanami. To raczej szamani jakiegoś narodowo-pogańskiego wyznania sprzymierzeni z obecnymi wodzami Polski w nadziei, że sojusz ze świecką władzą zapewni im uprzywilejowaną pozycję.

O tym, że są to nadzieje uzasadnione, mogliśmy się przekonać ostatnio podczas uchwalania ustawy pozbawiającej większość Polaków prawa do kupowania ziemi rolnej. Z zakazu wyłączono Kościół – w ten sposób jego polityczna wierność została nagrodzona.

Biskupi wzięli też na celownik kobiety, domagając się, by władza państwowa objęła nadzorem pro- kreacyjną i seksualną sferę ich życia. Chodzi nie tylko o całkowity zakaz aborcji, ale również o wyeliminowanie antykoncepcji, likwidację badań prenatalnych, zapłodnienia in vitro itd. Gdyby biskupi wiedzieli, jak to wyegzekwować, pewnie zażądaliby zakazu uprawiania seksu poza małżeństwem.

Mam jednak dla świeckich Polaków i dla prawdziwych chrześcijan dobrą nowinę: polityczna pazerność narodowo-katolickich szamanów i ich sojusz z władzą sprawią, że zmiana warty w polityce pozbawi biskupów ich pozycji. Kościół straci nie tylko najświeższe zdobycze, które zawdzięcza PiS, lecz także wiele nieuzasadnionych przywilejów, jakimi się cieszył po 1989 r. Polskę czeka dokładnie to samo, co zdarzyło się w arcykatolickiej niegdyś Hiszpanii, gdzie Kościół został przez społeczeństwo ukarany za butę i sojusz z prawicową dyktaturą.

Przedsmak tego, co nadciąga, już dziś można znaleźć w anonimowych komentarzach internautów pod artykułami na temat planowanego zakazu aborcji: „Po upadku PiS nowy rząd powinien: wypowiedzieć konkordat, przejąć majątek Kościoła, opodatkować księży, zlikwidować jakiekolwiek formy dofinansowania Kościoła i wprowadzić dobrowolny odpis na jego utrzymanie, połączyć święcenia kapłańskie z obowiązkową przysięgą na wierność świeckiemu państwu”.

Wpis z tymi propozycjami widnieje pod artykułem w internecie jako pierwszy, ponieważ zebrał najwięcej lajków. Ta popularność jest najlepszym prognostykiem, czego Kościół może się spodziewać.

Zobacz także

wśródPolskich

wyborcza.pl

 

karczewski

CZWARTEK, 7 KWIETNIA 2016

Karczewski: Rzepliński powinien milczeć, został politykiem

08:13
Screenshot 2016-04-07 at 08.08.00

Karczewski: Rzepliński powinien milczeć, został politykiem

Jak mówił marszałek Senatu o prezesie TK Andrzeju Rzeplińskim w TV Republika:

„Stał się politykiem. Powinien po prostu milczeć i robić to, do czego został powołany. Bardzo źle, że w tej chwili nadal sprawuje funkcję polityczną. Politykiem został już, gdy pomagał Platformie przygotowywać ustawę o Trybunale Konstytucyjnym”

Stanisław Karczewski nawiązał też do pisma prokuratora generalnego:

„Pismo Zbigniewa Ziobro było bardzo dobrym posunięciem, bo pokazuje nasze stanowisko. Przyjeżdżają do nas goście z zagranicy, potrzebne jest nam wyciszenie, a nie podnoszenie wrzawy. Niech prezes Rzepliński przestanie być politykiem”

08:12

Marczuk: Przekazanie pierwszych 500 zł niezauważone? Nie mam takiego wrażenia

Nie mam takiego wrażenia – tak odpowiedział Bartosz Marczuk na stwierdzenie Konrada Piaseckiego w Kontrwywiadzie RMF, że przekazanie pierwszych 500 zł na dziecko z rządowego programu zostało niezauważone.

Jak mówił wiceminister odpowiedzialny za program Rodina 500+: – Wydaje mi się, że mnóstwo ludzi o tym rozmawia. To program, który porusza emocje, ludzi. Trudno, żeby po 4 dniach było przekazanie pierwszej złotówki. Na razie mamy nabór wniosków i skupiamy się, aby przebiegł sprawnie.

Marczuk poinformował też, że zostało już złożonych mniej więcej 800 tys. wniosków o 500+. Wnioski – według szacunków rządu – złoży 2,7 mln rodzin na 3,7 mln dzieci.

300polityka.pl

Areszt bez winy

Łukasz Pilip, 07.04.2016

Fot. Łukasz Giza

Wisi nade mną dożywocie. Jestem przed czterdziestką. I mam spędzić drugą połowę życia w więzieniu?
 

– Przyznaj się – naciska policjant.

Edyta kręci głową.

– Byłaś pijana. Zrobiłaś to.

Podejrzana znów zaprzecza.

– Zabiłaś.

I to nie rusza Edyty.

– Jesteś matką. Co dałaś swoim dzieciom? Zabierałaś je na wakacje? Jeśli się nie przyznasz, twojego męża wsadzę do więzienia za współudział. A dzieci zaadoptuję.

Tym razem policjant trafia. Bo Edyta zrobi wszystko, aby chronić rodzinę.

Szybki wyrok, skazany odsiedział 12 lat za niewinność: Głupia sprawa

Wściekły

– Mogłabym być jednym z bohaterów filmu „Pod Mocnym Aniołem” – przedstawia się Edyta. A chodzi jej o to, że już kilka razy leczyła się z alkoholizmu. I po każdej terapii przegrywała z nałogiem. Wracała do domu, za chwilę wymykała się do sklepu, piła. Rodzina była jednak cierpliwa, szukała dla niej pomocy.

Gdy Edyta ma problemy, wie, że zawsze może liczyć na sąsiadkę Grażynę. Kobieta mieszka dwa domy dalej. Żyje z mężem i chorym na jaskrę ojcem. Edyta pomaga opiekować się nim. Kąpie go, obcina mu paznokcie. Czasami nawet sprząta mieszkanie Grażyny.

24 listopada 2013 roku sąsiadki widzą się po raz ostatni. Edyta wpada do Grażyny poplotkować. Potem wychodzi od niej i znika. Nikt nie wie, co się z nią dzieje.

Edyta: – A odpowiedź jest prosta. Wpadłam w ciąg alkoholowy. Piłam od niedzieli do czwartku w czyimś mieszkaniu. W ogóle z niego nie wychodziłam. Gdy już byłam wyczerpana, postanowiłam wrócić do domu. Po drodze chciałam jeszcze zajść do Grażyny. Ale pokazać jej się w takim stanie? Nie wypadało. Więc skierowałam się do domu.

Gdy Edyta wraca do mieszkania, mąż wściekły wykrzykuje coś do telefonu. Podbiega córka. – Mamo, pani Grażyna i jej ojciec nie żyją! Ktoś ich zamordował.

– Jak to? Kiedy? – tylko tyle Edyta zdąży powiedzieć. Do mieszkania wpadają policjanci. Zakładają jej kajdanki. „Jest pani podejrzana o zabójstwo sąsiadów”.

8 lat w psychiatryku, czyli lot nad kukułczym gniazdem w Rybniku

Wariograf

Edyta: – Najpierw ląduję w celi na komendzie we Włocławku. Tam przyjeżdża do mnie lekarz. Dostaję zastrzyk, chyba coś na uspokojenie. Zasypiam. Rano mam konwój do Bydgoszczy. Kryminalni przesłuchują mnie na komendzie wojewódzkiej. Ale nie rozumieją jednej rzeczy – człowiek po ciągu alkoholowym nie trzeźwieje przez jedną noc. Potrzebuje kilku dni, nawet tygodnia.

Przed wejściem do pokoju przesłuchań jeden z policjantów podstawia mi nogę. Podnoszę się z podłogi i zapamiętuję twarz faceta. Później ten sam kryminalny przesłuchuje mnie. Twierdzi, że byłam w amoku. Że zabiłam, bo potrzebowałam na alkohol.

Wszystkiemu zaprzeczam. A to denerwuje tego policjanta. Ma mnie za menelówę, która zabiła, bo chciała kupić sobie flaszkę. Nagle wybucha: „Po co, kurwa, kłamiesz!? Zaraz cię na wariograf wezmę”. Ja mu na to: „No to dawaj. Nie boję się”. Śledczy gdzieś wychodzi i wraca po kilku minutach.

Nie zabiera mnie na żaden wariograf. Ale grozi, że rozbije mi rodzinę. Adoptuje moje dzieci, a męża wsadzi do więzienia. Chociaż jestem pijana, zaczynam się go bać. Wierzę mu.

Mówię: „To ja zabiłam Grażynę i Tadeusza”.

Wtedy policjanci wzywają Katarzynę Szkudlarz, prokuratorkę z Włocławka. Powtarzam jej przyznanie się do winy. Tłumaczę, że to mąż kazał mi się ukrywać. Że zabiłam, bo byłam na głodzie alkoholowym, potrzebowałam kasy na wódkę. Mówię, co ukradłam z domu Grażyny: złoty łańcuszek z wisiorkiem, złoty kolczyk, dwa pierścionki i ponad 130 złotych z portfelem. Dodaję, że biżuterię zakopałam w swoim ogródku.

Grozi mi dożywocie. Nie zdaję sobie z tego sprawy. Czuję się wyczerpana. Wciąż działa alkohol. Gdy kończę rozmowę z prokuratorką, myślę tylko o śnie. W celi padam jak dziecko.

Janusz Niemcewicz. Sądzą nas technicy prawa

Nagroda

2 grudnia 2013 roku Prokuratura Rejonowa i Okręgowa z Włocławka zwołuje konferencję. Zaprasza na nią dwójkę miejskich policjantów. Jeden z nich wyjaśnia: – Pani Edyta J. jest kobietą przeciętnej budowy, tak bym to określił. A jednak przeprowadzone czynności wykazały, że była w stanie zadać wszystkie ciosy.

Policjantowi zapewne chodzi o to, że Edyta ma około 160 centymetrów wzrostu i waży 45 kilogramów. W porównaniu z Grażyną wypada mizernie. Sąsiadka przewyższała ją o głowę i ważyła o połowę więcej.

Druga policjantka tłumaczy, że to żmudna, ciężka i precyzyjna praca śledczych pozwoliła na zatrzymanie Edyty.

Z kolei Jan Stawicki, szef Prokuratury Okręgowej z Włocławka, oznajmia na konferencji, że nie wiadomo, czy Edyta planowała zabójstwo. Ale z pewnością między nią a sąsiadami nie było żadnego konfliktu.

Komendant wojewódzki nagradza ośmiu śledczych, każdy dostaje około tysiąca złotych. Policja tłumaczy, że premia została przyznana za pracę, którą wykonali funkcjonariusze na miejscu zbrodni. I za zatrzymanie Edyty.

16 grudnia 2013 prokuratura organizuje wizję lokalną w domu Grażyny. Edyta relacjonuje śledczym:

– Sąsiadka idzie do łazienki, wyciąga pranie. Potem kieruje się do pokoju. Biorę nóż z kuchni. Wchodzę za Grażyną do salonu. Proszę ją o pożyczkę na alkohol. Gdy odmawia, wbijam jej nóż w bok brzucha. Zaczynamy się szarpać. Grażyna wyrywa się, łapie za telefon i dzwoni na policję. Biegnę za nią, zadaję kolejne ciosy. Potem tym samym narzędziem zabijam Tadeusza.

Gdy pod koniec eksperymentu Edyta wychodzi z domu sąsiadów, słyszy, jak jeden policjant mówi do drugiego: – Przecież ona wszystko zmyśla.

Po wizji Edytę bada psychiatra. Stwierdza, że w trakcie morderstwa podejrzana miała w znacznym stopniu ograniczoną poczytalność (przez alkohol). I że nie wykazuje skłonności do kłamania.

Skazani na biegłych

Zapach

Jak Edyta stała się podejrzaną?

W poniedziałek śledczy z Bydgoszczy i Włocławka zabierają na miejsce zbrodni psa policyjnego. Zwierzę wyczuwa zapach Edyty. Doprowadza funkcjonariuszy do jej mieszkania. Ale policjanci muszą na nią poczekać. Edyta wyszła w niedzielę, mówi mąż, i jeszcze nie wróciła. Nikomu nie zdradziła, dokąd idzie. Po prostu zniknęła.

We wtorek i środę Edyty wciąż nie ma. Policjanci twierdzą, że kobieta ukrywa się.

W czwartek podejrzana wraca do domu, jakby nic się nie stało. Nawet nie zauważa patrolu, który wchodzi za nią do mieszkania.

Nie zabiłam

Gdy Edyta przyznaje się do zabójstw, prokurator wnioskuje do sądu o tymczasowy areszt. Rozprawa odbywa się tego samego dnia. Podejrzana trzeci raz powtarza, że zabiła. Sąd zgadza się na trzymiesięczne zatrzymanie.

Edyta: – Pierwsza noc w areszcie? Fatalna. Policjanci wprowadzają mnie do celi o północy. Budzę dwie kobiety, które już śpią. Dowiaduję się, za co siedzą. Jedna poćwiartowała teściową, druga zabiła własne dziecko.

W areszcie budzę się o 6 rano. Oddziałowe zapalają światła. Czasami robią kipisz. Wychodzę na apel. Po śniadaniu proszę o ciepłą wodę, bo w celi leci z kranu tylko zimna. Piszę listy do rodziny. Jak słyszę brzęk klucza w zamku, to wiem, że do kogoś przyszedł list. Następnie idę na spacer. Tak mija godzina. Zamiast spaceru czasami wybieram telewizję. Jem obiad. Czytam harlequina za harlequinem, bo w bibliotece nie ma nic ciekawszego. Nudzę się do 21 wieczorem. O tej godzinie oddziałowe gaszą światła. A ja boję się ciemności. Nie wiem, co odstrzeli dziewczynom z celi. Czy czegoś mi nie zrobią, skoro jestem nowa.

Nie, nie grypsuję. Słyszę tylko, jak robią to inne kobiety. Staram się być spokojna, nie wykłócam się ani nie robię na złość. W areszcie wolę nie mieć wrogów. Koleżanki z celi podpowiadają mi, jak się zachowywać. Drę wszystkie dokumenty, które dostaję z zewnątrz. Dziewczyny mówią, że trzeba uważać. Bo jak ktoś znajdzie twoje pismo z prokuratury, od razu dowie się, za co siedzisz, i będzie mieć na ciebie haka.

Cela ma trzy na dwa metry. Drzwi od toalety zastępuje zasłonka. Kawałek prywatności daje drewniana szafka. Wpakowuję do niej pięć par majtek, parę skarpetek, dwie bluzy i rajstopy. Tyle zabrałam z domu.

W areszcie kwitnie handel. Kawą i fajkami mogę wkupić się w towarzystwo. Owszem, częstuję niektóre kobiety. Ale gdy kończy mi się kawa, część koleżanek rozpływa się. Przestają być miłe. Czasami zmieniam celę. Nie wiem dlaczego. W ten sposób trafiam na kobietę, która testuje mnie psychicznie. Kawał baby. Ciągle mi dokucza, chce fajki albo kawę. Czepia się, że jestem świeżakiem. Więc piszę list do oddziałowych. Proszę o przeniesienie tej kobiety. Władze aresztu zgadzają się.

Wisi nade mną dożywocie. Jestem przed czterdziestką. I mam spędzić drugą połowę życia w więzieniu? Przed Bożym Narodzeniem dostaję kartkę od dzieci. Przysyłają mi opłatek. Czasami do listów dorzucają zdjęcia. Dzięki temu wiem, jak zmienia się moja Natalka i Mikołaj. Syn pisze, że tęskni za śniadaniami, które przygotowywałam mu przed szkołą. Córka wspomina o swoich snach. Widzi w nich mordercę. Faceta w kapturze, który krąży między domami po osiedlu. Gdy odpisuję Natalce, za każdym razem powtarzam, żeby się nie martwiła. Mąż też się odzywa. I ciągle pyta: „Co narobiłaś? Dlaczego przyznałaś się, skoro nikogo nie zabiłaś?”.

Listy od rodziny dają mi do myślenia. Uświadamiam sobie, że przyznanie się do winy pogrążyło ją, a nie chroniło. Wcale nie oszczędziłam bliskich. Siebie też. Przecież nikogo nie zabiłam.

Ale jak to odkręcić?

Najpierw tłumaczę dziewczynom z celi, że okłamałam policję i prokuraturę. Podpowiadają: „Napisz do kogoś, kto prowadzi twoją sprawę. Odwołaj wyjaśnienia”. Konsultuję się z oddziałowymi. Tłumaczę im, dlaczego wymyślałam. To dobre kobiety. Mają nosa do ludzi, wiedzą, kto kłamie. Oddziałowe przekonują, że skoro jestem niewinna, to wszystko powinno się wyjaśnić. Tak samo mówi psycholog, który pracuje w areszcie.

9 stycznia jadę do prokuratury we Włocławku. Odwołuję wszystko, co powiedziałam. Nie przyznaję się do zabicia Grażyny i jej ojca. Potem wracam do celi.

Narkotykowy układ w płockim więzieniu

Sen

Edyta: – Przypominasz sobie policjanta z wizji lokalnej, który był przekonany, że kłamię? No to on jedyny kapnął się, że wszystko zmyśliłam. Przecież nie wiedziałam nawet, w którym pokoju zamordowano sąsiadów. Podczas eksperymentu dobrze wytypowałam tylko Tadeusza. Powiedziałam, że zginął w salonie. I rzeczywiście tak było. Jednak pomyliłam się z Grażyną. Zabito ją w kuchni, a nie w pokoju. Nóż, który wskazałam? Ekspertyza dowiodła, że nie miał moich odcisków.

Kłamałam też w sprawie biżuterii i pieniędzy. Niczego nie ukradłam ani nie zakopałam w ogródku. Historię z mężem zmyśliłam. On nawet nie miał pojęcia, gdzie się podziewałam. Nie potrafiłabym skrzywdzić zwierzaka, a co dopiero człowieka. Zabicie Grażyny i Tadeusza ciężko nazwać morderstwem. To była egzekucja. Tylko psychopata działa z takim okrucieństwem. Sąsiadka miała 23 rany. Zabójca poderżnął jej gardło. Na dodatek ciął i kłuł Grażynę w twarz, szyję, klatkę piersiową, brzuch, lewą rękę. Tadeusza, ojca, potraktował podobnie. Zadał mu tylko jeden cios mniej.

– Po co kłamałaś? – dziwię się.

– Wierzyłam, że policjant z przesłuchania zabierze mi dzieci. Nie chcę zrzucać na alkohol, ale pogubiłam się. Trochę ze strachu, trochę przez picie.

– Co dzieje się po odwołaniu wyjaśnień?

– Nic. Siedzę w areszcie, a prokuratura musi szukać nowego zabójcy. Jednak mijają miesiące, a w sprawie nic się nie rusza. Zaczynam wątpić. Odkręcą? Nie odkręcą? Płaczę do poduszki. Przecież siedzę z własnej winy.

Wzywa mnie prokuratorka. Pyta, czy dalej podtrzymuję odwołanie wyjaśnień. Puszczają mi nerwy. Zaczynam szlochać i grożę: „Dłużej nie wytrzymam tej presji. Ile mam czekać? Powieszę się!”. Gdy wracam do celi, czeka na mnie psycholog. Znowu tłumaczy, że wszystko się wyjaśni.

A wiesz, kto śni mi się w areszcie? Grażyna. Ma na sobie fioletowy sweterek. Proszę ją, aby zdradziła imię mordercy. Odpowiada szeptem. Jej głos jest taki cichuteńki… Nie mogę niczego usłyszeć.

Mama, to ty?

Edyta traci nadzieję na wyjście z aresztu. Dwukrotnie dostaje przedłużkę. Kolejne trzy miesiące w celi. Podejrzana upiera się, że wciąż nie ma na nią dowodów. Wszystko potrafi wytłumaczyć. Zapach, który wyczuł pies policyjny? Przecież Edyta odwiedziła sąsiadów dzień przed zabójstwem. A odcisk jej palca na lusterku należącym do Grażyny, który potem znaleźli śledczy? Podejrzana używała go, gdy wychodziła z sąsiadką do miasta. Poprawiała przy nim makijaż. Podobnie robiła Grażyna.

Edyta zaskarża każdą przedłużkę. Odwołuje się do Sądu Apelacyjnego w Gdańsku. Jednak ten odrzuca jej wnioski. Twierdzi, że nadal istnieje wysokie prawdopodobieństwo, że zabiła.

5 września 2014 roku podejrzana dostaje kolejne wezwanie do prokuratury.

– Wchodzę do pokoju prokuratorki, chwilę z nią rozmawiam. A potem wracam do radiowozu. Myślę sobie: nic nowego. Nagle podchodzi do mnie policjantka. Odpina kajdanki, podaje świstek i mówi: „Jest pani wolna”. „Jak to?”. „Prokuratorka zwolniła panią z aresztu. Wraca pani do Bydgoszczy po rzeczy z celi czy zostaje pani we Włocławku?”.

Nie wierzę! Skąd to nagłe zwolnienie? Próbuję oprzytomnieć i coś odpowiedzieć. Mówię policjantce, że wracam. Przecież przeżyję jeszcze kilkanaście minut w areszcie, w którym spędziłam prawie 11 miesięcy. Do celi wchodzę z uśmiechem. Pakuję ubrania do torby, a koleżanki pytają, co ja wyprawiam. Nie mogą się nadziwić, gdy mówię o zwolnieniu. Do domu wracam autobusem. Po drodze wyprzedza go policjant na motocyklu. Boję się, że facet jedzie mnie aresztować. Ale on znika za zakrętem.

Gdy staję przed mieszkaniem, widzę syna na rolkach. Akurat jedzie ulicą, wraca ze sklepu. Nie poznaje mnie, bo w areszcie trochę przytyłam. Krzyczy: „Mama, to ty?!”. A potem leci po ojca. Myślę sobie, jak ten mój Mikołaj wydoroślał. Urósł, przeszedł mutację, zmężniał. Nadbiega mąż. Nie wie, co powiedzieć: „Jezusie, co ty tutaj robisz?”.

Nie przesypiam pierwszej nocy po areszcie. Boję się ludzi, całego Włocławka. To nie jest duże miasto, a przecież muszę w nim robić zakupy. Wyobrażam sobie wytykanie palcami, wyzwiska od morderczyń albo pijaczek. Następnego dnia po powrocie do domu przełamuję się. Wychodzę do miasta. O dziwo nikt się na mnie nie gapi.

Nadal mam wsparcie bliskich. Wierzą, że nie mogłam zamordować. I pomagają mi walczyć z alkoholizmem. Nie chcę wracać do picia. Tylko jedna rzecz nie daje mi spokoju. Kto zabił Grażynę i jej ojca?

Przypadek

Edyta przypomina sobie, że sąsiadka miała problemy z kuzynem Łukaszem. Mieszkał w Kłobii, wsi pod Włocławkiem. Na jednej z imprez rodzinnych Łukasz podpadł Grażynie, bo ukradł jej wnuczce złoty łańcuszek. Potem prosił kobietę, aby wynajęła mu mieszkanie, które miała we Włocławku. Grażyna odmawiała. Bała się, że Łukasz je zaniedba.

20 maja 2015 roku policja puka do drzwi Łukasza. Nie wiadomo, jak wpada na trop mężczyzny. Na komisariacie Łukasz przyznaje: „Tak, to ja zabiłem”.

Godzinę później Tomasz, brat Łukasza, schodzi do piwnicy bloku, w którym mieszka. Wiesza się.

– Ale uprzedzam, że zdarzenia związane z braćmi nie mają ze sobą nic wspólnego. Tomasz popełnił samobójstwo z innych powodów. To tragiczny zbieg okoliczności, że umarł zaraz po tym, gdy jego brat przyznał się do zbrodni. Łukasz P. jest teraz podejrzanym, więcej nie mogę o nim powiedzieć. Trwa śledztwo – wyjaśnia Jan Stawicki, szef Prokuratury Okręgowej z Włocławka.

Rodzice braci odmawiają mi rozmowy o synach. Wiadomo tylko, że Tomasz popełnił samobójstwo z powodu długów.

Premia bez zwrotu

Dzień po zatrzymaniu Łukasza Edyta dostaje pismo. Trzęsą jej się ręce, gdy czyta, że z mężem zostaje oczyszczona z jakichkolwiek zarzutów.

– A przecież przez dziewięć miesięcy od wyjścia z aresztu byłam podejrzana. Miałam dozór policyjny, odhaczałam się na komisariacie dwa razy w tygodniu. I nagle taka niespodzianka! Wszystko udało mi się odkręcić, bo śledczym niewiele się zgadzało. Monitoring, świadkowie, opinie biegłych i analiza odcisków palców udowodniły, że nie mogłam zabić – cieszy się.

Policja nie zgadza się z wersją Edyty. Twierdzi, że śledczy nie przesłuchiwali jej pod wpływem alkoholu. Poczekali, aż wytrzeźwieje. Dopiero potem zaczęli z nią rozmawiać. Policja zaprzecza też, aby namawiała Edytę do przyznania się. Nie było żadnej presji. Jednak nagród, które otrzymała od komendanta, nie zwróci. Bo nie ma w zwyczaju odbierania funkcjonariuszom premii. To nie zmieniłoby faktu, ile pracy (zwłaszcza po służbie) i wysiłku włożyli policjanci, aby zatrzymać podejrzaną.

A prokuratura? Do dziś nie potrafi wytłumaczyć zachowania Edyty. „(…) Z nie bardzo wiadomych obecnie względów konsekwentnie wprowadzała w błąd zarówno prokuratora, policję i sąd. Wydaje się, że jedną z możliwości mogło być to, że ona sama wówczas była przekonana, że zabiła tych dwoje. Inaczej trudno logicznie przyjąć, że ktoś przyznaje się do zbrodni zagrożonych aż dożywociem, których nie popełnił. Podawana przez Edytę J. presja policji jest dość niewiarygodna, szczególnie w sytuacji, gdy wyżej wymieniona wyjaśniała [wszystko] przed panią prokurator, przed sądem, a następnie konsekwentnie utrzymywała przyznanie i wyjaśnienia” – twierdzi Jan Stawicki, prokurator z Włocławka. I dodaje: „Jest oczywistym obecnie, że doszło do pomyłki. Zauważyć jednak należy, że na jej zaistnienie miała wpływ Edyta J., która sama fałszywie przyznawała się do popełnienia podwójnej zbrodni”.

Wciąż nie odnaleziono noża, którym zabito Grażynę i Tadeusza. Policja przekopała ogródek Edyty, ale nie było w nim biżuterii. Nie było jej też w żadnym z włocławskich lombardów.

Niedawno prokuratura z Bydgoszczy wszczęła postępowanie wyjaśniające. Chce się dowiedzieć, czy śledczy złamali prawo podczas przesłuchiwania podejrzanej.

Zbrodnia i kara

Edyta zaciąga się papierosem.

– Boisz się? – pytam.

– Zwłaszcza policjantów. Nie ufam im. Czasami wyobrażam sobie, jak znowu wchodzą do domu, trzepią szafki, przepytują rodzinę, skuwają mnie. Najgorsze w całym tym śledztwie jest to, że za zbrodnię nie ma kary. Łukasz niedawno odwołał wyjaśnienia. Stwierdził, że jednak nikogo nie zabił.

Wideo „Dużego Formatu”, czyli prawdziwi bohaterowie i prawdziwe historie, Polska i świat bez fikcji. Wejdź w intrygującą materię reportażu, poznaj niezwykłe opowieści ludzi – takich jak Ty i zupełnie innych.

W ”Dużym Formacie” czytaj:

Pany czy chamy? Szukamy pańszczyzny 2016
Czy może być coś bardziej folwarcznego niż brak zapłaty za wykonaną pracę?

Młodzi jeżdżą do Katynia
To była nauka historii przez szok. Młodzi Żydzi też jeżdżą do Auschwitz

Areszt bez winy
Wisi nade mną dożywocie. Jestem przed czterdziestką. I mam spędzić drugą połowę życia w więzieniu?

Tadeusz Janiszewski z Teatru Ósmego Dnia: Ach, jakże godnie żyliśmy
Cały sztab esbeków siedział i interpretował nasze spektakle. Jeśli był ogień na scenie, to znaczy, że podżegamy do podpaleń

Dom dla geja dobrze ukryty. Hostel interwencyjny dla osób LGBT
Szedłem piechotą do Warszawy, płakałem i znowu myśl, żeby kamienie do plecaka i na most. Zacząłem cicho śpiewać

Grzegorz Przemyk. Historia mataczenia. Rozmowa z Cezarym Łazarewiczem
Za kosz wędlin i słodyczy wybitny psycholog radzi władzy, żeby z Przemyka zrobić narkomana, z matki pijaczkę i ocieplić wizerunek SB i milicji, bo pomagają w sianokosach, wykopkach.

Fotoreportaż. Taksówkarze w Hawanie. Tylko mocno trzaśnij drzwiami
Właścicielem auta jest państwo, ja płacę za użytkowanie. Jak szwagier brata I sekretarza osiedlowego komitetu partii będzie chciał dorobić na taksówce, to mi zabiorą

Tragedya oceanu, strzaskanie i zatonięcie okrętu „Titanic”
Polski dziennikarz cztery miesiące po katastrofie wydaje w Chicago reporterską książkę

areszt

wyborcza.pl

 

Trybunał Konstytucyjny. Zaproszeni na 30-lecie prezesi sądów piszą listy wsparcia

mw, 07.04.2016

Trybunał Konstytucyjny

Trybunał Konstytucyjny (Fot. Franciszek Mazur / Agencja Gazeta)

Trybunał Konstytucyjny pokazał na swojej stronie internetowej listy prezesów sądów konstytucyjnych, które otrzymał po odwołaniu jubileuszu swojego 30-lecia. „Jesteśmy zatrwożeni sytuacją w Polsce” – pisze prezes niemieckiego sądu konstytucyjnego.
 

Trybunał Konstytucyjny miał w tym roku świętować swoje 30-lecie. Nie będzie, bo nie dostał na to pieniędzy.

W styczniu, na posiedzeniu opiniującej budżet Trybunału sejmowej komisji sprawiedliwości, Krystyna Pawłowicz krytykowała plany Trybunału fetowania swojego 30-lecia. M.in. to, że zamierza swoich międzynarodowych gości podejmować wystawnym obiadem „na porcelanie”. Tak napisano w warunkach przetargu na obsługę jubileuszu, na który miały przyjechać delegacje europejskich sądów konstytucyjnych, Trybunału Sprawiedliwości UE i Trybunału w Strasburgu.

Szef Biura Trybunału Maciej Graniecki tłumaczył, że nie chodziło o markową porcelanę, tylko o to, by było oczywiste, że obiad nie może być podany na zastawie jednorazowej. – Takie rzeczy trzeba doprecyzować, bo inaczej zdarza się np., że w ramach „obiadu dwudaniowego” firma daje makaron i sos – tłumaczył. Trybunał chciał na obchody 1 mln złotych, ale zastrzegał, że jest gotów na skromniejszą imprezę. Nie dostał nic.

TK opublikował na swojej stronie listy od zaproszonych gości, które nadeszły po informacji, że impreza jednak się nie odbędzie.

„Przykro mi słyszeć o waszych problemach. Doskonale rozumiem, że nie mieliście wyboru, ale musieliście odwołać obchody” – pisze Koen Lenaerts, prezes Trybunału Sprawiedliwości UE.

Z kolei Etienne de Groot i Jean Spreutels z sądu konstytucyjnego w Belgii piszą: „Jesteśmy świadomi, że problemy, z którymi zmaga się dziś Trybunał Konstytucyjny, nie inspirują do świętowania. Życzymy, żeby obecne trudności zostały szybko rozwiązane zgodnie z zasadami prawa, i mamy nadzieję na spotkanie w lepszych okolicznościach”.

Priit Pikamae z sądu najwyższego Estonii przesyła wyrazy „pełnego wsparcia dla Trybunału Konstytucyjnego w Polsce”, a Maarten Feteris z sądu najwyższego w Holandii życzy polskim sędziom „wiedzy niezbędnej w tak trudnych czasach”.

Wyrazy wsparcia przesyła też Dainius Żalimas z sądu konstytucyjnego Litwy: „Zapewniam o pełnej solidarności. Rozumiejąc skomplikowaną sytuację i godną docenienia rolę Trybunału Konstytucyjnego w obronie demokracji, wartości europejskich i rządów prawa, chcielibyśmy wyrazić wsparcie dla polskiego Trybunału”.

Najmocniejszy list nadesłał prezes federalnego sądu konstytucyjnego Niemiec Andreas Vosskuhle: „Ja i moi koledzy jesteśmy zatrwożeni sytuacją w Polsce i atakami na Trybunał Konstytucyjny”.

„Naszą wspólną podstawą są zasady wolnego i demokratycznego państwa pod rządami prawa” – pisze Vosskuhle.

Joaquim de Sousa Ribeiro, prezes sądu konstytucyjnego w Portugalii, zapewnia: „Niezależność sądów konstytucyjnych jest niezbędna, by chronić demokrację i ład konstytucyjny”.

Listy przesłali również prezesi sądów w Izraelu i Serbii.

Zobacz także

wsparcieDlaTk

wyborcza.pl