Borowski o apelu smoleńskim: To obsesje Macierewicza. On chce utrwalić w świadomości społecznej, że to nie był wypadek
Córka Lecha Kaczyńskiego stwierdziła we „wSieci”, że „wspominanie zasłużonych dla historii Polski zarówno tej dawnej, jak i najnowszej nie powinno się odbywać ‚przy okazji’ obchodzenia rocznic wydarzeń, z którymi nie byli bezpośrednio związani”. Jej zdaniem „pamięć historyczna nie znosi chaosu. Bohaterowie każdej z ważnych dat zasługują na to, by mieć własne święto”.
„Poważny cios”
– To jest poważny cios zadany pomysłom Macierewicza – ocenił tekst Marek Borowski. – To on forsował tę ideę. Mam nadzieję, że się wycofa przynajmniej jeśli chodzi o powstanie – stwierdził były marszałek Sejmu. – To niestety jest wynik obsesji Macierewicza, że tam był zamach, ktoś to specjalnie ukartował i ci ludzie tam polegli – powiedział.
– Ale doskonale wiemy, że nie polegli, była to katastrofa lotnicza spowodowana błędami i tyle – dodał Borowski. – Macierewicz chciałby utrwalić w świadomości społecznej, że to nie był wypadek. Nawet jeśli się tego do końca nie wyjaśni, to niech wszyscy wiedzą, że nie był – zaznaczył polityk. – Teraz idzie się w narracje, że nie zamach – bo się nie da obronić, ale niewyjaśnione, niech to zostanie w ten sposób – przedstawiał pomysły PiS Borowski.
„PiS będzie znów badało pogrom kielecki i Jedwabne”
– Podobnie jak niewyjaśnione rzeczy działy się w Jedwabnem i Kielcach – zaznaczyła Lewicka. – I PiS będzie miało ochotę badać raz jeszcze i pogrom kielecki, i stodołę w Jedwabnem – uznała. – Jeżeli chodzi o minister Zalewską, to jest szczególnie przykre, bo to jest minister edukacji, czyli oświaty – powiedział Borowski. – Coś mi się zdaje, że ten kaganek oświaty ją bardzo parzy – dodał polityk.
Czy PiS wprowadzi nową politykę historyczną do szkół? – Nikt nie zmusi nauczyciela, żeby opowiadał brednie albo nieprawdę. Będzie mówił co innego i co wtedy? Będzie ciągany gdzieś? Dyscyplinarkę będzie miał? – zastanawiał się były wicepremier.
I czytanie projektu ustawy o podwyżkach dla urzędników i parlamentarzystów dziś po wieczornych głosowaniach
Pierwsze czytanie projektu ustawy autorstwa posłów PiS, zakładającej podwyżki dla najwyższych urzędników państwowych oraz parlamentarzystów, odbędzie się we wtorek po wieczornych głosowaniach – dowiaduje się 300POLITYKA. Posłowie nad wzbudzającym gorące dyskusje projektem debatować będą – planowo – po 20:30.
Tym samym potwierdzają się nasze informacje o błyskawicznym zamiarze procedowania projektu ustawy przez większość sejmową.
Beata Kempa: „Posłowie próbują uporządkować sytuację. Dyskusja na ten temat i tak musiałaby się odbyć”
– Jeśli PKB rośnie, to władza otrzymuje wynagrodzenie, jeśli maleje to jest ono obniżane – mówiła Beata Kempa o złożonym przez posłów PiS projekcie ustawy zwiększającym wynagrodzenia dla ministrów i parlamentarzystów. Stwierdziła też, że planowane podwyżki nie będą wymagały zwiększenia budżetu, a obecnie państwo nie ma żadnej dobrej oferty dla specjalistów z zakresu cyfryzacji czy rozwoju. Ryszard Petru skomentował to pytaniem o sens zwiększenia liczby wiceministrów w rządzie Beaty Szydło.
Obejrzyj więcej materiałów wideo, również na Facebooku.
W katolickie Światowe Dni Młodzieży zachęcać się będziemy pielgrzymów do pisowskiej Polski skołtunionej
Do promocji Polski w czasie katolickich Światowych Dni Młodzieży dziarsko wzięto się w MSZ, w Instytucie Pamięci Narodowej i Reducie Dobrego Imienia.
Witold Waszczykowski więc może odradzać, aby nie jeść warzyw, bo wegetarianizm szkodzi, będzie polecał schabowego. Ten nieudacznik nawet odradzi jazdę rowerem. Jego urzędnicy powinni w całym kraju rozkopywać ścieżki rowerowe.
IPN z kolei zachęci do żołnierzy wyklętych, których wielu było po prostu przeklętych (przeklinanych przez Polaków), bo zabijali Polaków.
A Reduta Dobrego Imienia reprezentuje kicz typu „jeleń na rykowisku”. Wystaczy zaglądnąć na portal jeleni.
Polska taka, jaką oni reprezentują to Polska zdegradowana, skołtuniona, niedomyta, Polska z zapaszkiem.
Jelenie przygotowali publikacje, w tym kompendium wiedzy na temat historii Polski w kilku tłumaczeniach. I podręcznik „Ambasador Polskości”, w którym radzą, jak ugościć pielgrzymów. Czyli jak zachwalać jelenie rykowisko.
Żałosna Polska pisowska. Kiczowata Polska kołtunów. Oto jedna z rad owego podręcznika:
„Nie narzekaj. Goście zobaczą piękny kraj, przyjaznych ludzi, pełne kościoły i żywą wiarę. A problemy są w każdym kraju. Dokładny ich opis zabiera czas i wprowadza ryzyko, że będziesz źle zrozumiany. Lepiej skupić się na pozytywnym przekazie. Nie chodzi o to, by ukrywać nasze trudności czy podziały polityczne i światopoglądowe. Pamiętaj, że Polaków, niezależnie od stanowiska w sporach, więcej ze sobą łączy, niż dzieli. Jeśli goście zainteresują się Polską, łatwiej im będzie zrozumieć nasze bolączki”.
Niestety nawet w tym fragmencie jeleniom wychodzi polityczna słoma z butów. Polak nie jest tak durnowaty, jak pisowczyk zapachowy.
Nie narzekaj, nastaw ogórki małosolne, całuj w rękę. MSZ publikuje podręcznik na Światowe Dni Młodzieży
msz.gov.pl / Agencja Gazeta
Światowe Dni Młodzieży niewątpliwie są szansą na promocję Polski na świecie – nieczęsto do kraju przyjeżdżają takie tłumy obcokrajowców. Żeby nie zmarnować tej okazji, MSZ wraz z Instytutem Pamięci Narodowej i Redutą Dobrego Imienia przygotowało specjalne broszury.
Pierwsza to kompendium wiedzy na temat historii Polski i będzie dostępna w kilku tłumaczeniach. Druga jest podręcznikiem „Ambasador Polskości” z poradami dla Polaków, którzy będą gościć pielgrzymów zza granicy. Przedstawiamy najciekawsze fragmenty wydawnictwa.
Jedna z pierwszych rad – „Nie narzekaj. Goście zobaczą piękny kraj, przyjaznych ludzi, pełne kościoły i żywą wiarę. A problemy są w każdym kraju. Dokładny ich opis zabiera czas i wprowadza ryzyko, że będziesz źle zrozumiany. Lepiej skupić się na pozytywnym przekazie. Nie chodzi o to, by ukrywać nasze trudności czy podziały polityczne i światopoglądowe. Pamiętaj, że Polaków, niezależnie od stanowiska w sporach, więcej ze sobą łączy, niż dzieli. Jeśli goście zainteresują się Polską, łatwiej im będzie zrozumieć nasze bolączki”.
Monika Olejnik komentuje pensję dla pierwszej damy. I stawia odważne pytanie
Sprawa braku zarobków dla małżonek prezydentów od dawna wzbudzała dyskusje. Bo choć pierwsze damy poświęcają swój czas na obowiązki reprezentacyjne i działalność charytatywną, nie dostają żadnej pensji. Nie są płacone także ich składki ubezpieczeniowe i emerytalne – w praktyce muszą płacić je prezydenci. Teraz prawdopodobnie się to zmieni. Według projektu nowej ustawy, wysokość wynagrodzenia pierwszej damy ma wynosić 55 proc. wysokości pensji prezydenta – czyli ok. 12 tys. zł.
A co z Jaruzelską?
Monika Olejnik nie omieszkała skomentować tego krótko i konkretnie, czyli po swojemu. „Pierwsze damy dostaną wynagrodzenie – według projektu ustawy od września Agata Duda będzie otrzymywać ok. 13 tys. złotych. Nareszcie! Wynagrodzenia otrzymają też byłe pierwsze damy. Ciekawe, czy wynagrodzenie otrzyma Barbara Jaruzelska?” – zastanawia się dziennikarka na Facebooku.
Spieszymy z odpowiedzią – prawdopodobnie Barbara Jaruzelska pensji nie dostanie, bo w projekcie jest mowa o żonach „demokratycznie wybranych prezydentów”. Co prawda Wojciech Jaruzelski został wybrany na prezydenta w głosowaniu Zgromadzenia Narodowego, ale nie były to wybory powszechne.
Podwyżki od 1 września
Pensja dla żon prezydentów to tylko część projektu. Jak pisze „Rzeczpospolita”, na ostatnim posiedzeniu Sejmu przed parlamentarnymi wakacjami Sejm ma zmienić ustawę o wynagrodzeniu osób zajmujących kierownicze stanowiska państwowe. Zgodnie z projektem posłów PiS pensje najwyższych urzędników: prezydenta, ministrów, sekretarzy stanu, wojewodów etc. wzrosną o kilka tysięcy złotych. Ustawa zakłada także zwiększenie pensji byłych prezydentów. Obecnie dostają oni ok. 6 tys. zł po tym, jak Bronisław Komorowski podnosił tę kwotę w 2011 roku. Jest jednak zastrzeżenie, że podwyżki będą zależały od wzrostu PKB. Jeśli spadnie, one też mają spaść. Ustawa ma wejść w życie pierwszego września.
Żołnierze na służbie u o. Rydzyka. Przygotowali i wydawali posiłki. Powód? Nie zgadniesz
Antoni Macierewicz (Agencja Gazeta)
• Chodzi o wydawanie posiłków przez żołnierzy podczas konsekracji
• MON: Wojsko wydało posiłek celem zabezpieczenia uroczystości
Kościół pw. Najświętszej Maryi Panny Gwiazdy Nowej Ewangelizacji i św. Jana Pawła II został konsekrowany maju. Uroczystości przewodniczył legat papieża Franciszka, kardynał Zenon Grocholewski. List wysłał prezydent RP, uczestników mszy pozdrowił z Rzymu papież Franciszek, a na miejscu pojawiła się Beata Szydło z ministrami oraz Jarosław Kaczyński.
Sam przebieg konsekracji kościoła wybudowanego przez ojca Tadeusza Rydzyka pozostałby pewnie bez echa i już dawno nikt by o nim nie pamiętał, gdyby nie interpelacja Joanny Scheuring-Wielgus.
„Uczestnikom uroczystości wojsko serwowało m.in. darmową grochówkę w ilości ok. siedmiu tysięcy porcji” – stwierdziła w piśmie do Antoniego Macierewicza posłanka Nowoczesnej.
I od razu zadała ministrowi obrony narodowej serię wnikliwych pytań:
1. Czy wojsko przygotowywało posiłek (grochówkę) na uroczystości konsekracji kościoła w Toruniu w dniu 19.05.2016 r.? 2. Jaka była podstawa prawna przygotowania tego posiłku? 3. Kto i na jakiej podstawie prawnej podjął decyzję o realizacji tego przedsięwzięcia? 4. Czy to przedsięwzięcie było ujęte w planie współpracy organizacji pozarządowych z MON? Jeśli tak, to pod jaką pozycją? 5. Jaki był koszt przygotowania posiłku (koszt produktów, koszt przygotowania potraw, koszt pracy żołnierzy)? 6. Jaka instytucja ponosiła koszty przygotowania i wydania tego posiłku? 7. Czy sprzęt wojskowy użyty do wykonania tego zadania (kuchnie polowe) był sprzętem ZN (zapasu wojennego)? 6. Jeśli tak, to kto podjął decyzję o zdjęciu tego sprzętu z ZN?
Agencja Gazeta
Wygląda na to, że wojskowi… faktycznie wydawali, a na dodatek przygotowali posiłki dla przybyłych na uroczystość gości. Jak czytamy w odpowiedzi sekretarza stanu Bartosza Kownackiego:
Wojsko przygotowało i wydało odpłatny posiłek celem zabezpieczenia uroczystości konsekracji kościoła w Toruniu
Wiceminister dodaje, że zgodę na to wydał Antoni Macierewicz, a „koszt produktów ok. 17 500 złotych (2,50 zł za porcję – posiłek) poniósł organizator uroczystości Fundacja Lux Veritatis”.
„Przedsięwzięcie związane z przygotowaniem oraz wydaniem posiłku realizowała 1 Pomorska Brygada Logistyczna z Bydgoszczy. Sprzęt wojskowy użyty do wykonania tego zadania nie był sprzętem zapasu wojennego” – podsumował Kownacki.
Pełną treść i odpowiedź na interpelację w sprawie przygotowania i wydawania przez żołnierzy posiłku w czasie uroczystości kościelnej w Toruniu znajdziesz TUTAJ.
Poseł PiS: Jeśli będzie kryzys gospodarczy, a Polakom będzie żyło się gorzej, to rządzący będą zarabiali mniej
Poseł PiS: Jeśli będzie kryzys gospodarczy, a Polakom będzie żyło się gorzej, to rządzący będą zarabiali mniej
– Chcemy zaproponować taki nowatorski pomysł, by te wynagrodzenia zależały od czterech czynników: wzrostu PKB, współczynnika Giniego, od minimalnego oraz średniego wynagrodzenia w kraju. Jeśli sytuacja Polaków będzie lepsza, to będzie to miało miejsce [podwyżki]. Natomiast jeśli Polakom będzie żyło się gorzej, jeśli będzie kryzys gospodarczy, jeśli wzrost gospodarczy i PKB spadną, to prezydent czy ministrowie będą zarabiali mniejsze pieniądze – mówił dziś na konferencji prasowej Łukasz Schreiber na temat pomysłu PiS, by zwiększyć uposażenia m.in. dla parlamentarzystów i członków rządu.
Poseł PiS przypomniał, iż w administracji rządowej podwyżek nie był od 2008 r.
Schreiber stwierdził również, iż Pierwsza Dama powinna otrzymywać uposażenie, ponieważ pracuje „ponad 100 godzin tygodniowo”.
Projekt nowelizacji ustawy o wynagrodzeniu osób zajmujących kierownicze stanowiska państwowe można przeczytać tutaj.
PiS da podwyżki posłom i ministrom. Pensję dostaną też pierwsze damy. Ale w ustawie jest haczyk
• Pensje prezydenta, ministrów i innych wzrosną o kilka tysięcy złotych
• Zarobki będą jednak uzależnione od stanu gospodarki, w tym PKB
Na ostatnim posiedzeniu Sejmu przed parlamentarnymi wakacjami Sejm ma zmienić ustawę o wynagrodzeniu osób zajmujących kierownicze stanowiska państwowe – donosi „Rzeczpospolita”.
Zgodnie z projektem posłów PiS pensje najwyższych urzędników: prezydenta, ministrów, sekretarzy stanu, wojewodów etc. wzrosną o kilka tysięcy złotych.
Zmieni się jednak nie tylko wysokość zarobków, ale też sposób ich ustalania. Nie będą one wyliczane z kwoty w budżecie, ale uzależnione od wskaźników gospodarczych. Wynagrodzenie podstawowe będzie wyliczane na podstawie minimalnej i średniej pensji, a tzw. dodatek funkcyjny – przy użyciu algorytmu, uwzględniającego m.in. wzrost PKB w ostatnich latach.
To oznacza, że przy obecnych wzrostach pensje urzędników będą o kilka tysięcy złotych wyższe. Jednak jeśli dojdzie do recesji, to spadną także pensje ministrów i prezydenta.
Podwyżki także dla byłych prezydentów i pierwszych dam
Ustawa zakłada także zwiększenie pensji byłych prezydentów. Obecnie dostają oni ok. 6 tys. zł po tym, jak Bronisław Komorowski podnosił tę kwotę w 2011 roku.
Zupełna nowością będzie jednak pensja dla pierwszych dam – zarówno obecnej, jak i byłych. Kwestia braku zarobków dla małżonek prezydentów od dawna wzbudzała kontrowersje. Choć pierwsze damy poświęcają swój czas na obowiązki reprezentacyjne i działalność charytatywną, nie dostają żadnej pensji. Nie są płacone także ich składki ubezpieczeniowe i emerytalne, przez co w praktyce muszą płacić je prezydenci.
Wysokość wynagrodzenia pierwszej damy będzie wynosić 55 proc. wysokości pensji prezydenta – czyli ok. 12 tys. zł.
Projekt ustawy pojawił się już na stronie Sejmu. Zgodnie z nim ustawa ma wejść w życie pierwszego września tego roku.
To dobrze, że PiS podnosi płace w rządzie. Ale jego politycy nie mają moralnego prawa wziąć tych pieniędzy
Zarobki rządzących są za niskie, dlatego w rządzie i parlamencie mamy sporo ludzi o niewielkich kwalifikacjach. Więc to dobrze, że PiS je podnosi. Ale partia Kaczyńskiego doszła do władzy między innymi dzięki krytykowaniu rozpasania poprzedniej ekipy. Dlatego Beata Szydło, Andrzej Duda i posłowie PiS do końca kadencji podwyżkę powinni oddawać na cele charytatywne.
Urzędnicy zarabiają za mało. Urzędnicy, nie politycy, bo jak pokazuje praktyka naszej demokracji ci nie muszą mieć właściwie żadnych kompetencji. Przeciwnie, samodzielne myślenie to przeszkoda w karierze partyjnej. Ale urzędnik musi być fachowcem.
Byle dowalić PO
Jednak z takimi jest problem, bo wiceministrowie, na których barkach spoczywa prowadzenie merytoryczne pracy resortów, zarabiają niewiele, jak na kompetencje, którymi muszą się wykazać. Mówiła o tym Elżbieta Bieńkowska na taśmie z „Sowy i Przyjaciół”.
Ale politycy PiS woleli wyrwać jej słowa z kontekstu i wmawiać Polakom (niestety skutecznie), że to odnosiło się do ogółu społeczeństwa. Tymczasem zanim pada słynne „albo idiota, albo złodziej” ówczesna wicepremier opowiada o wiceminister, która samotnie wychowuje dwójkę dzieci, a w weekendy jeździ do Trójmiasta, żeby dorobić na wykładach.
Dobra Zmiana
Teraz jednak i PiS zauważyło ten problem. Widzą, że Dobrej Zmiany nie da się realizować amatorami, którzy mają doświadczenie tylko w pokrzykiwaniu z sejmowej mównicy albo wdzięczeniu się do kamer. Że trzeba fachowców. Dlatego władza przepchnie przez Sejm podwyżki dla członków rządu, ale też prezydenta i parlamentarzystów.
Dobrym krokiem jest też przyznanie pensji Pierwszej Damie. Dotychczas żona polityka, który wygrał wybory, z niezależnej kobiety z własną karierą stawała się utrzymanką. Teraz będzie traktowana bardziej podmiotowo. Poza tym dzięki temu, że Pierwsza Dama będzie wynagradzana z naszych podatków, będziemy mogli mieć wobec niej oczekiwania.
Oddajcie kasę!
Wracając do urzędników: dobrze, że fachowcy tyrający w zaciszu gabinetów dostaną więcej. Ale więcej mają też dostać krzykacze z Sejmu, a także twarze kampanii wyborczej PiS, takie jak Andrzej Duda czy Beata Szydło. To oni przekonywali, że politycy zarabiają za dużo, a rządy PiS będą skromną i pokorną służbą.
– Najważniejsza jest uczciwość, do władzy nie idzie się dla pieniędzy – przekonywał jeszcze trzy dni przed wyborami Jarosław Kaczyński. Dlatego on i jego podwładni nie mają moralnego prawa wziąć dodatkowych pieniędzy. Niech więcej zarobią apolityczni wiceministrowie (nie ci łączący posadę z mandatem posła), a nawet ministrowie, którzy nie brali udziału w kampanii (np. Mateusz Morawiecki czy Anna Streżyńska).
Co na to prawica?
Ale wszyscy ci członkowie ekipy rządzącej, którzy pracę w administracji rządowej łączą z aktywnością polityczną, powinni do końca kadencji dodatkowe pieniądze przekazywać na cele charytatywne. Nawet niech zrobią z tego tandetne pokazówy, jak Zbigniew Ziobro, kiedy przekazywał swoje 500+.
Tak, nie mam złudzeń, że ktokolwiek tak postąpi. W końcu to politycy. Ale liczę na wsparcie mediów, które od lat walczą z rozpasaniem władzy.
To już pewne: Koniec przywilejów władzy http://fb.me/7vrHhFjKl
Chorzy cierpią, bo rzekomo nie ma pieniędzy. A są miliony na podwyżki dla urzędników http://fb.me/Kgir9kwL
Sierakowski @krytyka w #TOKFM – zamach stanu w #Turcja był sfingowany przez #Erdogan @pkrasko
To już pewne: Koniec przywilejów władzy. Nie będzie zaplanowanej w sierpniu zeszłego roku podwyżki zarobków posłów
SuperExpress donosi o kolejnej dobrej zmianie.
Podwyżki płac w rządzie. PiS mówi Bieńkowską
Beata Szydło, Elżbieta Bieńkowska (fot. KUBA ATYS, BARTOSZ BOBKOWSKI)
Tuż przed końcem kampanii prezydenckiej tygodnik „Do Rzeczy” odpalił bombę, która dała Andrzejowi Dudzie paliwo na ostatnią prostą. Kiedy wydawało się, że dysponent taśm już wyprztykał się z nagrań, tuż przed drugą turą znalazło się jeszcze jedno – nagranie rozmowy Elżbiety Bieńkowskiej, byłej wicepremier, z Pawłem Wojtunikiem, wówczas szefem CBA.
Po publikacji taśmy PiS w Platformę bił z dwóch armat. O pierwszej trudno dyskutować serio. Tylko człowiek, który nie potrafi słuchać ze zrozumieniem, usłyszy na tej taśmie, że Bartłomiej Sienkiewicz kazał spalić budkę pod rosyjską ambasadą w ramach prowokacji na Marszu Niepodległości.
Drugą armatą były słowa Elżbiety Bieńkowskiej, że za 6 tys. zł „pracuje złodziej albo idiota”. Tabloidy i propisowskie media miesiącami odmieniały je przez wszystkie przypadki. Że Platforma to „spasione kocury”, że gardzi zwykłym obywatelem na umowie śmieciowej. Nawet Hanna Gronkiewicz-Waltz dała się złapać w pułapkę i po wyborach powiedziała, że słowa Bieńkowskiej były obraźliwe dla Polaków, a Tomasz Siemoniak nazwał to zdanie „katastrofalnym”.
Rzeczywiście – ta wypowiedź wyrwana z kontekstu może podnieść ciśnienie. Ale diabeł tkwi w szczegółach, a w kampanijnej walce na niuanse nie ma ani miejsca, ani zapotrzebowania.
Bieńkowska tłumaczyła Wojtunikowi w Sowie & Przyjaciołach, że pensje w ministerstwach są za niskie. I że za sześć tysięcy złotych miesięcznie trudno znaleźć specjalistę, bo ci najlepsi pójdą do prywatnych firm za dużo lepszą kasę. Powoływała się na przykład swojej koleżanki. – To jest niemożliwe, tak? Żeby ktoś za tyle pracował. Ona mówi, że jej koledzy z uczelni to w ogóle się w głowę pukają, bo nie wierzą. Jak uwierzą, to się w głowę pukają – co ona tu jeszcze robi?! – mówiła Bieńkowska. Czy w takim kontekście ta wypowiedź nadal jest obraźliwa? Czy może zaczyna brzmieć sensownie?
W kampanii parlamentarnej te słowa wracały. Sprytnie wykorzystała je premier Beata Szydło, przekonując, że taka płaca to dla młodych marzenie, a Platforma jest oderwana od rzeczywistości.
Dziś partia tej samej Beaty Szydło – jak informuje „Rzeczpospolita” – planuje podwyżki płac w rządzie. Jak je argumentuje?
– Obecnie wiceministrowie w randze podsekretarza stanu zarabiają ok. 7 tys. zł netto, a sprawują nadzór nad wielomiliardowymi budżetami. Z tego powodu wybitni fachowcy często odmawiają pracy w rządzie – mówi „Rzeczpospolitej” poseł PiS Łukasz Schreiber.
A teraz poszukajmy dziesięciu różnic.
Maciej Stuhr w programie „Tomasz Lis.”: Dzisiaj mamy ogromny kryzys. Trwa walka z autorytetami i elitami w naszym kraju
Maciej Stuhr w programie „Tomasz Lis.” (Onet.pl)
– Postawa, którą niektórzy uważają za troskę o nasz kraj i zastanawiają się, co możemy zrobić lepiej, a co zrobiliśmy kiedyś gorzej i warto to poprawić, nazywana jest antypolską – mówi Maciej Stuhr w programie Tomasza Lisa. – Paradoks polega na tym, że po obu stronach przepychanki mówią o sobie dokładnie to samo. Jest w tym jakaś symetria, że jedni i drudzy nic nie rozumieją i że wszyscy chcą źle dla kraju – dodaje.
PiS i wizerunek polski
Premier Beata Szydło i członkowie jej gabinetu przed pierwszym posiedzeniem rządu (SŁAWOMIR KAMIŃSKI)
Bo to nie „leniwy pracownik” wpływa na fatalny obraz Polski – wręcz przeciwnie, polscy pracownicy są bardzo cenieni – tylko niektóre działania rządu. Z kraju, który był wzorem, nagle staliśmy się kłopotem. I z troską pochyla się nad nami prezydent Stanów Zjednoczonych, Komisja Europejska poważnie zastanawia się nad przestrzeganiem praworządności, a Rada Europy i Komisja Wenecka co rusz sprawdzają, czy w uchwalanych przez większość sejmową ustawach nie dochodzi do przekroczenia dopuszczalnych granic demokratycznego państwa.
Nic tak ostatnio nie zainteresowało międzynarodowej opinii publicznej, jak wypowiedź Anny Zalewskiej w „Kropce nad i” w TVN 24, kiedy to pani minister miała kłopot ze wskazaniem winnych pogromu kieleckiego, w którym z rąk polskich mieszkańców zginęło 37 Żydów. O szamotaniu się polskiej minister edukacji przy próbach odpowiedzi na proste pytanie pisały największe gazety na świecie.
Rząd martwi się, że wciąż w mediach pojawiają się wzmianki o „polskich obozach śmierci”. Co więcej, taką wpadkę zaliczył też Barack Obama. I MSZ, i ambasady na całym świecie szybko reagują. W sprawie wypowiedzi minister edukacji szybkiej reakcji nie było. Żadnej reakcji nie było. Wicepremier milczał. Szef MSZ odmówił odpowiedzi. Pani premier nie powiedziała nic. A posłowie PiS lojalnie jej bronili.
Zagadką jest pytanie, czy pani minister nie wiedziała, kto dokonał pogromu kieleckiego, czy nie wiedziała, jaki jest oficjalny przekaz partii w tej sprawie. Zresztą wszystko jedno. Informacja poszła w świat, co z pewnością nie poprawiło wizerunku Polski za granicą, a raczej utrwaliło zły wizerunek. Wizerunek Polaka, który nie chce się zmierzyć z bolesną historią, wziąć odpowiedzialności za zbrodnie antysemityzmu.
Słowa prezydenta Andrzeja Dudy wygłoszone z okazji 70-lecia pogromu kategorycznie odcinające się od antysemityzmu nie wywołały takiej reakcji na świecie jak pokrętna wypowiedź członka rządu pozostawiona bez komentarza.
Świetnie też dla polskiego wizerunku na świecie zrobiły publiczne media, cenzurując wypowiedź Baracka Obamy w Warszawie. „Washington Post” skomentował to ironicznie – prezydent beszta Polskę, a publiczne media udowadniają, że ma rację.
Równie dobrze na wizerunek Polski wpływają nocne obrady Sejmu, gdzie opozycji nie dopuszcza się do głosu, ustawy uchwala na chybcika i ignoruje się standardy dobrej legislacji.
I niewątpliwie minister spraw wewnętrznych „ocieplił” nasz wizerunek po zamachu w Nicei, doszukując się wpływów LGBT w antyterrorystycznych protestach.
Rząd bagatelizuje wszystkie niepochlebne opinie. Oczywiście ich autorzy są niedoinformowani, nie znają się, ulegają podszeptom wrogów Polski. To narracja na użytek własnego elektoratu. Ale to, co piszą zagraniczne media, ludzie czytają. I utrwalają sobie taki, a nie inny wizerunek Polski.
Wygląda więc na to, że Polska Fundacja Narodowa będzie miała dużo do roboty, biorąc pod uwagę aktywność Prawa i Sprawiedliwości.
Słynna szkoła ma zyskać imię Lecha Kaczyńskiego. „Bardzo przyczynił się do propagowania idei”
Beata Kempa i Beata Szydło (Fot. Sławomir Kamiński / Agencja Gazeta)
• To pierwszy punkt porządku dzisiejszych obrad Rady Ministrów
• Ustawa przewiduje m.in. nadanie uczelni imienia Lecha Kaczyńskiego
Dziś Rada Ministrów ma obradować nad zmianą ustawy o Krajowej Szkole Administracji Publicznej. Przewiduje ona zmianę nazwy uczelni i nadanie jej imienia „Prezydenta prof. Lecha Kaczyńskiego”. „Lech Kaczyński bardzo przyczynił się do propagowania idei szkoły, zwłaszcza u jej początków” – napisano w uzasadnieniu.
Dowiedz się więcej:
„Pokemon GO”. Inwazja potworów na Polskę. Kościoły, lotniska, wieże ciśnień…
To gra, która odrywa cię od komputera – aby łapać pokemony (Pocket Monsters) we własnym telefonie, musisz chodzić po prawdziwym świecie.
Stoimy na balkonie na warszawskim Mokotowie i liczymy. Mężczyzna w średnim wieku w eleganckim garniturze – raz. Nastolatek na spacerze z psem – dwa. Trzy i cztery: chłopak i dziewczyna, chyba na randce. Wszyscy idą bardzo powoli, wpatrzeni w ekrany telefonów.
– Biorą? – pytamy.
– Nie jest źle – woła nastolatek.
Pielgrzymki zagapionych w smartfony ludzi mają związek z popularnością „Pokemon GO”. To gra oparta na technologii AR (Augmented Reality – rozszerzona rzeczywistość). Mówiąc prościej, gracz na ekranie telefonu widzi stworki z japońskiej kreskówki pojawiające się w jego realnym otoczeniu. Pod domem może złapać roślinnego Bulbasaura, w parku – ognistego Charmandera, a w drodze do szkoły czy pracy – słynnego, żółtego Pikachu.
Aplikacja premierę miała 6 lipca, w Polsce oficjalnie można w nią zagrać od soboty. Tylko w USA grę ściągnięto ponad 7,5 miliona razy. Popularność ma swoje złe strony – serwery nie wytrzymują, aplikacja się zawiesza, często w kluczowym momencie – na przykład po złapaniu rzadkiego pokemona. Graczy to jednak nie zniechęca.
Pokemon GO. Cel: 151 stworów
Aplikacja korzysta z technologii GPS, gracz porusza się więc po ulicach swojego miasta. Znajduje na nich pokestopy, czyli miejsca, w których może zebrać potrzebne do dalszej gry przedmioty – m.in. pokeballe, okrągłe „pułapki”, w które łapie się stworki, i jaja, z których mogą się wykluć kolejne. Żeby złapać wirtualne zwierzę trzeba:
- zwrócić uwagę na wibracje telefonu – aplikacja sugeruje, że w pobliżu (nie w realu, ale w wirtualu) czai się pokemon,
- unieść komórkę, tak by obraz generowany przez aplikację, opartą na mapie Google pokrył się z tym, co widać faktycznie,
- dostrzec pokemona i przeciągając palcem po ekranie, „rzucić” w niego pokeballem, których aplikacja zapewnia na starcie setkę.
Trafiony pokemon zostaje zamknięty w wirtualnym plecaku…
…i to jest cel gry: zdobyć 151 pokemonów, bo tyle wymyślili Japończycy prawie 20 lat temu, gdy nie było smartfonów, tylko kupowało się karty z pokemonami w kioskach i sklepach (jak plakietki z piłkarzami).
Pokemony w Auschwitz
Pokestopów jest tylko w Polsce wiele tysięcy. Są zwykle położone w charakterystycznych miejscach, np. przy pomnikach. I tu zaczyna się problem.
Bo czy pokemony – a za nimi gracze – naprawdę powinny wchodzić wszędzie? Pierwsze kontrowersje gra wywołała niedługo po premierze, gdy kilku graczy doniosło na Twitterze, że pokemony pojawiły się w Muzeum Holokaustu w Waszyngtonie, na terenie miejsca pamięci zamachu z 11 września w Nowym Jorku czy w Iraku, na linii frontu przeciwko PI.
W Polsce można było je łapać m.in. na terenie obozu koncentracyjnego w Auschwitz. – Działanie tego typu gier na terenie Miejsca Pamięci Auschwitz narusza pamięć ofiar tego niemieckiego nazistowskiego obozu koncentracyjnego i zagłady. Jest to bez wątpienia rzecz niestosowna – mówił ?Wyborczej? Bartosz Bartyzel, rzecznik prasowy muzeum w Auschwitz. – Dlatego prosimy producentów takich gier o wyłączanie z nich terenu Miejsca Pamięci Auschwitz i innych podobnych miejsc. Teraz i w przyszłości.
Producenci gry zapowiedzieli, że teren obozu zostanie z gry usunięty. To jednak nie rozwiązało sprawy, bo miejsc, gdzie za pokemonami nie bardzo wypada biegać, jest więcej.
Wiele pokestopów na warszawskim Mokotowie to miejsca upamiętniające śmierć Polaków w czasie II wojny światowej. Niektórzy gracze są tym zniesmaczeni, inni doceniają fakt, że dzięki aplikacji lepiej poznają miasto – także od strony tragicznej historii.
– Mieszkam w Warszawie od trzech lat, na Mokotowie od dwóch – mówi 33-letni Łukasz, który w „Pokemon Go” gra od tygodnia. – Nie wiedziałem, że obok mnie jest tyle historycznych miejsc. Dzięki grze jestem bardziej świadomy tego, co mnie otacza.
Pokemony z kościoła
– Od 16-letniej córki usłyszałam: „Mamo, muszę iść do kapliczki” – opowiada Małgorzata z Warszawy, zaskoczona, że dziecko niespecjalnie zainteresowane wiarą akurat tak postanowiło spędzić niedzielę. Dziś już Małgorzata wie – w kapliczce jest pokestop.
Pokestopy na całym świecie wyznaczyli (i nadal wyznaczają nowe) twórcy gry ze studia Niantic i japońskiej (a dziś już międzynarodowej) korporacji Nintendo. Nieoficjalny rekord wśród polskich świątyń należy do jednego z kościołów na warszawskim Bemowie – w jego najbliższym otoczeniu gracze naliczyli aż siedem pokestopów. W weekend jeden z graczy donosił na Facebooku: „Ktoś odpalił lurę w zakrystii!”. „Lura” to wirtualny wabik, który przyciąga pokemony.
Księży, którzy twierdzą, że gra zawiera wątki okultystyczne i demoniczne, nie brakuje. Na czarnej liście umieścił pokemony m.in. ksiądz doktor Andrzej Wołpiuk, którego analizę zagrożeń dla młodych ludzi poleca katolicki portal Fronda.pl.
Ale inny chrześcijański portal – Deon.pl – w zeszłym tygodniu opublikował tekst: „5 dowodów na to, że pokemony mogą przyciągnąć do kościoła”. Lista zaczyna się od tego, że gra „zachęca do wejścia do środka, nieraz po kilku latach, i przypomina o istnieniu wiary i religii”. Rzeczywiście w mediach społecznościowych nie brakuje wpisów o tym, że niektórzy fani pokemonów zajrzeli do świątyń po latach nieobecności.
Poznań marzy o koziołkach
Marcin Kostaszuk, wicedyrektor poznańskiego wydziału kultury: – Nie bawi mnie klasyfikacja potworków i wirtualne wymachiwanie kuleczką. Ważne, że bawi dzieciaki, i dlatego zaczynają wyciągać starych z domu! Na spacer! W ciekawe miejsca! Mapka w grze wyświetla ważne budynki, pomniki czy np. ścieżkę edukacyjną w parku – wszystko z opisem. Tam zwykle trzeba przez chwilę sobie poklikać – bo nie zawsze pierwszy „rzucony” pokeball trafi w cel, ale co robić potem – to już zależy od opiekuna grupy. Ten może zaproponować: „Skoro już tu jesteśmy, może obejrzymy, wstąpimy, doświadczymy czegoś?”. Jest więc szansa, by lekko absurdalny hype, czyli sieciową popularność, wykorzystać w lepszej sprawie.
Kostaszuk przyznaje, że zamarzyła mu się aplikacja „Poznań Go”, gdzie ciekawe miejsca oznaczać można by było koziołkami i „łapać” je podobnie jak japońskie stworki.
Poznań planuje, a tymczasem już są miejsca, które wykorzystują pokemonowy szał. Jeden z krakowskich sklepów z grami wywiesił plakat z wizerunkiem Pikachu: „Tu jest pokestop. Zgarnij swoje pokemony i wejdź do środka”. W środku na graczy „Pokemon Go” czekają zniżki na planszówki.
„Chcemy czy nie chcemy, zaczęło się” – czytamy pod zdjęciem uroczego małego smoka, czyli Charmandera, którego zdjęcia na Twitterze zamieścili przedstawiciele warszawskiego Lotniska Chopina.
Zwykle publikują komunikaty o pogodzie i rozkładzie lotów, ale w miniony weekend opublikowali apel do graczy. Władze portu niepokoi to, że zaaferowani wirtualnym polowaniem gracze będą stwarzać zagrożenie dla siebie i innych. „Prosimy o zachowanie szczególnej uwagi ze względu na siebie i na otoczenie! (…) Prosimy nie wchodzić w pogodni za pokemonem w miejsca, gdzie dostęp jest zakazany. Grozi to poważnymi konsekwencjami”.
Pokestop większy niż życie
Czwartkowy wieczór, centrum Warszawy. Policjanci wypisują mandaty młodym chłopakom, którzy pili piwo pod chmurką. Niezręczną ciszę przerywa jeden z nich: – A słyszał pan o takiej grze, „Pokemony”?
Policjant: – Jasne, mam już ósmy level.
Chłopcy z uznaniem kiwają głowami. Policjant na patrolu może „wychodzić” sporo pokemonów. Jeśli byłby fanem gry, może inaczej potraktowałby Franka z Warszawy, który próbował dostać się do pokestopu przy wieży wodnej PKP. Przejście przez tory w niedozwolonym miejscu kosztowało chłopaka 500 zł. Życie ocalił, w odróżnieniu od kilku obywateli USA, którzy zginęli, m.in. polując na pokemony i prowadząc jednocześnie samochody.