Jarosław Kaczyński mówi, kogo rozliczyć. Mocna lektura. Na pierwszy ogień Tusk i „seryjny samobójca”
Jarosław Kaczyński (Fot. Sławomir Kamiński / Agencja Gazeta)
Przede wszystkim miałby to być Donald Tusk: „Stopień demoralizacji państwa jest po prostu potworny i za to odpowiada Tusk. Nie zrobił nic dobrego dla kraju. Pieniądze ze środków unijnych zostały w dużej mierze zmarnowane – można było za nie zrobić znacznie więcej w szybszym tempie. Pozycja Polski została całkowicie zdegradowana wbrew opowieściom o jej rzekomym znaczeniu, a po drodze był jeszcze Smoleńsk, za który Tusk w sensie moralnym odpowiada w 100 procentach. Nie byłoby Smoleńska, gdyby nie rozdzielono wizyt. Wojna z prezydentem pokazywała, że nikt go nie będzie chronić” – mówi Kaczyński.
Pytany, jaka przyszłość czeka Donalda Tuska, prezes odpowiada: „Mam nadzieję, że poniesie odpowiedzialność za to, co zrobił”.
Jarosław Kaczyński na Tusku nie skończy
Co jeszcze mówi Kaczyński? „W polskiej historii zbyt łatwo wybaczano, zapominano i nie przynosiło to nam dobrych efektów. Tego, co się wydarzyło w ciągu ostatnich ośmiu lat, nie można zapomnieć. Mówię zarówno o wielu przestępstwach o charakterze gospodarczym, jak i o niespodziewanej śmierci różnych osób, które to tajemnicze przypadki nigdy nie zostały wyjaśnione”.
Gdy prowadzący rozmowę Piotr Semka dopytywał, co prezes miał na myśli, Kaczyński odpowiedział: „Choćby Andrzeja Leppera, ale też wielu ludzi związanych ze Smoleńskiem”.
No, to już jest mocne… Prezes, jak widać, jest wyznawcą kreowanej przez zwolenników spiskowych teorii opowieści o seryjnym samobójcy, który krąży po Polsce, likwidując ludzi mających „wiedzę o Smoleńsku”.
Swego czasu prawicowe media takich zgonów naliczyły 13. Do ofiar zaliczano nawet tych, którzy zginęli kilka miesięcy przed katastrofą.
No i jeszcze Andrzej Lepper… Tu widać u prezesa wpływ filmu Patryka Vegi „Służby specjalne”. Tam właśnie złowrogi agent WSI wieszał przywódcę Samoobrony, cedząc: „Zrobimy ci samobójstwo”. Film powtarzany jest często w godzinach nocnych w TVP, a jak wiadomo wtedy właśnie Jarosław Kaczyński najbardziej lubi oglądać telewizję.
Jeżeli „prezes Polski” takie rzeczy mówi w wywiadzie prasowym, to wcześniej musiał już przekazać zadania Zbigniewowi Ziobrze. Teraz prokuratorzy Ziobry mają kilka zagwozdek. Muszą wymyślić, jak samobójstwa i nieszczęśliwe wypadki przerobić na zamachy. I jak znaleźć sprawców? No i co z tym Tuskiem, bo w kodeksie karnym nie ma paragrafu o „moralnej odpowiedzialności”?
Na razie.
Kaczyński: Chciałbym, żeby z Wysp Brytyjskich wróciło do Polski 88% Polaków
Kaczyński: Chciałbym, żeby z Wysp Brytyjskich wróciło do Polski 88% Polaków
Jak stwierdził dziś Jarosław Kaczyński na spotkaniu promującym książkę Piotra Semki – pytany o sytuację Polaków po Brexicie:
„Polacy są na Wyspach grupą bardzo aktywną, wystarczy spojrzeć na liczbę przedsiębiorstw, które zdążyli tam założyć. To jest wielkie zadanie nie tylko dla rządu, to zadanie szersze. Jeśli ci ludzie będą musieli tutaj wracać, a dobrze by było, gdyby wielu z nich wróciło, to musimy ich odpowiednio przyjąć. Naszym celem nie jest to, żeby oni tam zostali. Gdyby w Polsce było dobrze, to by ludzie z Polski nie wyjeżdżali. 88% Hiszpanów po wielkiej hiszpańskiej emigracji powróciło do swojego kraju. Chciałbym, żeby do Polski powróciło również 88% Polaków, nie wiem, czy to jest realne, ale trzeba nad tym pracować”
Kaczyński o błędach prawicy: „Brak dyscypliny”, „Konflikty”, „Przedkładanie spraw ambicjonalnych nad dobro wspólne”
Jarosław Kaczyński pytany dziś na spotkaniu promującym książkę Piotra Semki „Recydywa?”, o to, „czego nie nauczyła się polska prawica” w ciągu ostatniego ćwierćwiecza, przyznał:
„Czego żeśmy się nie nauczyli? Dyscypliny. Choćby taka prosta sprawa. Mamy w tej chwili 295 posłów i senatorów. A nie jest tak, żeby w każdym powiecie było biuro poselsko-senatorskie, a są pojedyncze miasta, gdzie takich biur jest kilka. To jest taki przykład. Nie da się doprowadzić do tego, by zespół parlamentarny działał tak, jak powinien działać. To jest, jak sądzę, dobra ilustracja tego, czego się jeszcze żeśmy nie nauczyli. A to przecież umocniłoby nasz kontakt ze społeczeństwem”
Prezes PiS wymieniał kolejne błędy po stronie prawicy:
„Bardzo wielu nie nauczyło się współdziałania w tym znaczeniu, żeby odkładać sprawy mniej ważne, w szczególności te osobiste, ambicjonalne, i rezygnować z nich na rzecz spraw wspólnych. To kwestia, która tyczy się wyższych szczebli, ale także pracy w terenie. Dochodzi do różnych zupełnie niepotrzebnych konfliktów, które mają swoje źródła w mankamentach ludzkiej natury. Ja nie mówię, że prawica ma się składać z samych aniołów, bo tak nie będzie, ale uważam, że można ten stan bardzo wyraźnie poprawić”
Gowin: W jednej sprawie chce przyznać Tuskowi rację – niedawno przestrzegał swoich kolegów, że trzeba wrócić do korzeni UE
Jak mówił w „Gościu Wydarzeń” wicepremier Jarosław Gowin.
„Jeżeli David Cameron miał odwagę wyciągnąć wnioski, to jest rzeczą oczywistą, ze politycy którzy stoją na czele instytucji unijnych nie zdali egzaminu. To czy powinni podać się do dymisji, to już od nich zleży. W jednej sprawie chce przyznać Tuskowi racje: niedawno przestrzegał kolegów z EPL, że trzeba wrócić do korzeni UE. Szkoda że przestrzegał tak późno”.
Petru: Polska to najbardziej eurosceptyczny kraj w UE. Musimy rozpocząć debatę o wejściu Polski do strefy euro
– Polska to najbardziej eurosceptyczny kraj w UE – stwierdził dziś w „Kropce nad i” Ryszard Petru. – Wszędzie w gazetach europejskich pisze się o stosunku do UE Jarosława Kaczyńskiego, nikt jego stanowiska nie traktuje poważnie, a pomysł o traktacie europejskim jest absurdalny – dodawał lider Nowoczesnej.
Petru mówił ponadto:
„Musimy rozpocząć debatę, jak wchodzić do strefy euro, bo wokół tego będzie dokonywać się integracja. Nie możemy zostać na marginesie z Węgrami. Co Jarosław Kaczyński zrobił, by Wielka Brytania nie wyszła z UE? Trzeba się najpierw uderzyć we własne piersi. Nikt nie traktuje go poważnie, jego wypowiedzi odsuwają nas od wąskiego grona państw, które mogą się dogadać”
PBSz: Szefowie instytucji UE powinni wziąć polityczną odpowiedzialność za nieudolną politykę
– Ktoś powinien wziąć odpowiedzialność za te wydarzenia, za nieudolnie prowadzoną politykę europejską, która m.in. doprowadziła do referendum brytyjskiego. Mam nadzieję, że wystarczy odwagi politykom europejskim, by nie pozwolić na to, by dłużej była prowadzona właśnie taka polityka UE. Bo to nie jest w interesie Europy. Musimy odbudować Unię Europejską. Oddać Unię Europejczykom (…) Muszą pojawić się nowa wizja, nowi ludzie, nowa koncepcja – mówiła dziś w TVP Info Beata Szydło.
Jak dodawała szefowa rządu:
„Nie wierzę, że duet Francja-Niemcy jest gotów zaproponować coś więcej, niż było do tej pory”
– David Cameron mówił mi dziś, iż jest mu przykro z powodu ataków na Polaków po Brexicie, Cameron zapewnił, że zrobi wszystko, by Polacy byli bezpieczni, żeby prawa nabyte Polaków na Wyspach zostały zachowane – przyznała polska premier. Szydło stwierdziła, iż Cameron poniósł polityczną klęskę w związku z referendum.
Szydło: Prezes Kaczyński powiedział wyraźnie, że UE potrzebuje nowego traktatu. I jest to doskonała diagnoza
Jak mówiła dziś premier Szydło w wywiadzie dla TVP Info:
„Polska jest aktywna i chce być aktywna w procesie zmian w UE. Brytyjczycy to pokazali, że nie chcą takiej Unii; obowiązkiem polityków jest doprowadzenie do tego, by UE wróciła do swoich korzeni, by znów była atrakcyjna dla Europy. UE powinna stawiać na podmiotowość państw Europy. Będziemy proponować reformy. Rozmawiamy, by znaleźć wspólne punkty w tej reformie UE”
Szefowa rządu podkreślała:
„Prezes Kaczyński powiedział wyraźnie, że UE potrzebuje nowego traktatu – i jest to doskonała diagnoza polityczna. Bo jesteśmy w zupełnie nowej sytuacji politycznej. Ale zdajemy sobie sprawę, że pewne procesy wymagają czasu. Zaproponujemy więc działania przejściowe. Oni, najsilniejsze kraje UE [jak Niemcy czy Francja] mówią o pogłębianiu integracji, a my mówimy – nie, tak nie można, tej Unii Europejskiej już nie ma. Brytyjczycy wyraźnie ten pogląd odrzucili (…) W tej chwili złotówka ma dla nas jeszcze większą wartość, niż do tej pory”
Waszczykowski potwierdza, że Polska przekazała KE odpowiedź na opinię ws. praworządności
Jak mówił Witold Waszczykowski na konferencji w MSZ:
„Skierowałem [odpowiedź na opinię KE]. Być może dzisiaj wyszło, w piątek to podpisałem. Otrzymałem od Timmermansa opinię, przekazałem je odpowiednim władzom, odpowiednie władze przekazały propozycje do Sejmu, w Sejmie są propozycje zarówno rządu czy większości parlamentarnej, są propozycje opozycji, jak i projekty obywatelskie, aby na nowo ułożyć reguły pracy TK. Ten proces trwa w parlamencie, również marszałek, Sejm powołał komisję ekspercką, jak i prowadzi dialog polityczny Tak wygląda moja odpowiedź na pana Timmermansa”
Waszczykowski: Opracowujemy nasze propozycje. Myślimy o tym, by rolę wiodącą w UE przejęła Rada Europejska
Jak mówił Witold Waszczykowski na konferencji w MSZ:
„Tak, jesteśmy na etapie wstępnego opracowania naszych propozycji. Teraz są one konsultowane wewnętrznie. Być może te propozycje przedstawi premier na Radzie Europejskiej. Myślimy o tym, by role wiodącą rolę w UE przejęła Rada Europejska, a nie Komisja. Myślimy o nowy traktacie europejskim”
Waszczykowski: Nie było istotnej oferty europejskiej, żeby zatrzymać Wielką Brytanię w UE
Jak mówił Witold Waszczykowski na konferencji w MSZ:
„Nie było istotnej oferty europejskiej, żeby Wielką Brytanię zatrzymać. Trzecią ścieżką, którą będziemy musieli się zając, to rozmowa, co takiego dzieje się w UE, że są kraje gotowe z niej wystąpić”
– Jest od lat jakiś nastrój w UE, wśród społeczeństw, które nie akceptują takiego modelu UE, wymyślonego kilkadziesiąt lat temu. Jest tez nastrój, którego społeczeństwo w Wielkiej Brytanii dało wyraz, iż apel pana Junckera sprzed kilku miesięcy, aby politycy oderwali się od swoich elektoratów i zajęli się koncepcją europejską, jest odrzucany. To referendum odczytujemy jako apel społeczeństwa brytyjskiego, ale również europejskiego: politycy, wróćcie do słuchania ludzi i wyborców – dodał szef MSZ.
Waszczykowski: Szanujemy wybór Wielkiej Brytanii. Trzeba odejść od histerii
Jak mówił Witold Waszczykowski na konferencji w MSZ:
„Wybór [o wyjściu z UE] szanujemy. Wielka Brytania to państwo demokratyczne, to był suwerenny wybór Brytyjczyków. Trzeba odejść od pewnej histerii, od tłumaczenia, że to jakiś wyskok, fanaberia. To demokratyczny wybór społeczeństwa i go szanujemy”
Jak stwierdził szef MSZ, proces wyjścia Wielkiej Brytanii z UE nie musi być pośpieszny, a nawet jeżeli tak się stanie, to Wielka Brytania i tak będzie nam bardzo potrzebna w wielu dziedzinach.
Kaczyński: Tusk ponosi bezpośrednią odpowiedzialność za Brexit i powinien zniknąć z europejskiej polityki
Jak mówił Jarosław Kaczyński w Białymstoku:
„Brexit jest wielką, straszliwą klęską tej polityki. Powinny być z tego wyciągnięte wnioski personalne, odnoszące się do kierownictwa UE. Szczególnie ponurą rolę odegrał Donald Tusk, który prowadził rokowania z Brytyjczykami. Ponosi bezpośrednią odpowiedzialnością za Brexit i powinien zniknąć z europejskiej polityki, ale to dotyczy także całej Komisji Europejskiej w obecnym składzie”
Kaczyński: Chcemy zabiegać o to, aby Wielka Brytania wróciła do Unii, żeby było drugie referendum
Jak mówił Jarosław Kaczyński w Białymstoku:
„Nasza koncepcja na dzisiaj przewiduje zabiegi o to, aby Wielka Brytania do UE wróciła, żeby było drugie referendum. Tego rodzaju tendencje w Wielkiej Brytanii występują. Wielka Brytania jest zagrożona rozpadem. Trzeba to wykorzystać, ale UE musi się radykalnie zmienić”
Kaczyński w Białymstoku: Niemieckie elity nie potrafiły zdobyć się na żaden sprzeciw wobec zbrodni, które się odbywały
Jak mówił Jarosław Kaczyński w Białymstoku:
„Tutaj, w tym miejscu stała wielka synagoga. Synagoga, w której skupiała się bardzo liczna społeczność żydowska Białegostoku. 27 czerwca 1941 roku wojska niemieckie, które wkroczyły do Białegostoku, dopuściły się monstrualnej zbrodni. Zamordowano ok. 2,5 tys. żydów, ok. tysiąca spalono żywcem w synagodze. Był to początek Holocaustu. Holocaust jako zaplanowana operacja nie był jeszcze wtedy ostatecznie postanowiony i rozpoczęty, ale ten akt można traktować jako pierwszy krok tej monstrualnej, niebywałej ludobójczej zbrodni. Dlatego musimy o tym fakcie pamiętać. Także dlatego, żeby właściwie adresować to wszystko, co wiąże się z odpowiedzialnością, z winą, bo to była wina państwa niemieckiego i wina narodu niemieckiego, który to państwo popierało, władzę Adolfa Hitlera popierał twardo aż do 1945 roku – mimo, że przynajmniej od 1941 roku klęska Niemiec była przesądzona”
„Niemieckie elity nie potrafiły się zdobyć na żaden realny sprzeciw”
„Niemieckie elity nie potrafiły się zdobyć na żaden realny sprzeciw, uczynić niczego, nawet w obliczu oczywistej – dla każdego racjonalnie myślącego człowieka – klęski, swojego państwa, narodu. Mieliśmy tutaj do czynienia ze swego rodzaju zbrodniczym, przerażający opętaniem. Musimy o tym mówić, mówić dlatego, że to ostrzeżenie dla całej ludzkości, o którym trzeba pamiętać dzisiaj, ale także za 100, 200, 300, 500 czy 1000 lat. Ta zbrodnia była rzeczywiście niebywała. Ale musimy mówić o tym także i dlatego, żeby odpowiedzialność była właściwie adresowana, żeby odpowiedzialność nie była – jak to się próbuje czynić – dzielona. Oczywiście nie było tak, by po stronie innych narodów Europy – także narodu polskiego – nie dopuszczono się czynów haniebnych i zbrodniczych. Dopuszczano się, ale żaden z tych czynów nie mógł mieć miejsca, gdyby nie Niemcy i ich agresja, zniszczenie państw, w tym państwa polskiego, które były – niezależnie od swoich mankamentów – gwarancją tego, że wielkiej zbrodni się nie dokonuje. Były także gwarancją dla narodu żydowskiego, mimo całego, bardzo istotnego, wielkiego wzrostu antysemityzmu w Europie w latach 30. Powtarzam: wina jest jasna, określona i trzeba o tym mówić. Nie można jej przysłaniać różnego rodzaju operacjami typu tych, które były zorganizowane wokół Jedwabnego, gdzie przedstawiono zbrodnię, której się rzeczywiście dopuszczano, ale w sposób nie mający nic wspólnego z jej rzeczywistym przebiegiem, z faktami. O tym też trzeba pamiętać, bo trzeba pamiętać, gdzie, w jakiej kulturze są wielkie zagrożenia dla Europy, świata, moralnego porządku”
„Dziś mamy w Europie nową wielką falę antysemityzmu”
„Jest jeszcze jedna sprawa. Dziś mamy w Europie nową wielką falę antysemityzmu. Czasem zupełnie jawnego, czasami cichego, dyskretnego, koncentrującego się na atakach na Państwo Izrael. Otóż pamiętajmy: Państwo Izrael jest – można powiedzieć – przyczółkiem naszej kultury w tamym świecie, z którym musimy współpracować i musimy dążyć do tego, by nasze sposoby myślenie, ideały się zbliżały, ale w świecie który jest, jaki jest. Można to bez żadnego trudu ustalić, określić. Temu też musimy się przeciwstawiać, mówić ciągle o tym, do czego to prowadzi. do czego prowadzi antysemityzm – w każdej formie, także tej dzisiejszej”
W Warszawie trwa spotkanie z udziałem reprezentantów 10 krajów UE, w tym z Hiszpanii i Austrii
O 13:00 w Warszawie rozpoczęło się spotkanie polityków 10 państw UE, zorganizowane przez szefa MSZ Witolda Waszczykowskiego. W spotkaniu biorą udział przedstawiciele 9 krajów poza Polską: Bułgarii, Rumunii, Wegier, Grecji, Wielkiej Brytanii, Hiszpanii, Słowacji, Słowenii, Austrii.
Petru: „Nie wierzę, że Kaczyński zmienił zdanie. Jego ostatecznym celem jest wyprowadzenie Polski z UE”
Jak mówił w Sejmie Ryszard Petru:
„Ja nie wierzę że Jarosław Kaczyński zmienił zdanie i nie chce wyprowadzić Polskę z Unii Europejskiej. Propozycje nowych traktatów tak naprawdę osłabia UE, osłabia Polskę. Polska może być silna gospodarczo i nie tylko wyłącznie w silnej Europie. Nowe propozycje postrzegane są jako element destrukcji. Trzeba powiedzieć mocne Nie propozycjom Jarosława Kaczyńskiego. Jego ostatecznym celem jest wyprowadzenie Polski z Unii Europejskiej”
Petru zaprezentował „mapę drogową” działań po Brexicie.
„Punkt pierwszy to zakończenie konfliktów z UE – nie tylko TK, ale też np. Puszcza Białowieska. Dziś w tej sytuacji jaka znalazła się Europa, kluczową kwestią jest zakończenie tych konfliktów. Punkt drugi to uczestnictwo w rozmowach o przyszłości Europy. Polska jest zbyt dużym krajem by w takich rozmowach nie uczestniczyć. Punkt trzeci to normalna, rzetelna debata o wejściu Polski do strefy euro. Takiej debaty polski rząd i prezydent do tej pory unikali”.
Jak mówił o spotkaniu organizowanym przez ministra Waszczykowskiego:
„Dobrze że zaprasza do Warszawy, ale nie wiem co będzie przedmiotem rozmów. Ważne by były to rozmowy prawdziwe, a nie markowane. Wiem, że prawdziwe rozmowy toczą się gdzie indziej”
„Silna Europa w niebezpiecznym świecie”, czyli szefowie MSZ Niemiec i Francji w reakcji na Brexit
Szefowie MSZ: Francji – Jean-Marc Ayrault – i Niemiec – Frank-Walter Steinmeier (Ralf Hirschberger)
Liczący 10 stron plan Franka-Waltera Steinmeiera i Jeana-Marca Ayraulta pt. „Silna Europa w niebezpiecznym świecie”, który dziś przedostał się do mediów, raczej na pewno nie powstał podczas sobotniego spotkania w Berlinie szefów dyplomacji tzw. sześciu krajów założycielskich. Takiego dokumentu nie dało się opracować w ciągu 24 godzin, jakie dzieliły je od ogłoszenia wyników referendum w Wielkiej Brytanii.
Dokument ten Paryż i Berlin opracowały wcześniej i prawdopodobnie nie jako plan awaryjny w reakcji na Brexit, ale jako program na przyszłość. W kuluarach niedawnej wizyty premier Beaty Szydło u kanclerz Angeli Merkel mówiło się, że – niezależnie od wyników referendum – trzeba rozpocząć dyskusję o przyszłości Europy.
Co ciekawsze, plan wydaje się być autorskim pomysłów szefów dyplomacji. Kanclerz Merkel, która dziś spotka się w Berlinie z prezydentem Francji Francoisem Hollandem i premierem Włoch Matteo Renzim, oficjalnie propozycji nie popiera. A bez jej zielonego światła plan nie ma szans na realizację.
Czy akcja Steinmeiera to próba przejęcia kontroli nad publiczną debatą o przyszłości UE przez dołującą w sondażach niemiecką socjaldemokrację? Jeśli by to się udało, byłoby to pierwsze zwycięstwo SPD w kampanii wyborczej przed przyszłorocznymi wyborami prezydenta Niemiec i Bundestagu. A może wynika to z klasycznego podziału ról między Steinmeiera a Merkel, widocznego podczas wojny na Ukrainie? I tym razem to Steinmeier będzie złym policjantem domagającym się szybkiej finalizacji rozwodu z Londynem i pogłębienia integracji w UE; Merkel zaś będzie grać na czas i ociągać się z podejmowaniem decyzji…
Postawić na bezpieczeństwo
Steinmeier i Ayrault wychodzą z założenia, że największą bolączką obywateli UE w dobie zamachów terrorystycznych i kryzysu migracyjnego jest bezpieczeństwo i chcą, by UE zaczęła o nie dbać jako całość. „Bezpieczeństwo krajów członkowskich jest ze sobą powiązane, zagrożenia dotyczą wszystkich” – czytamy w dokumencie.
Ministrowie chcą stworzenia europejskiej straży granicznej i wspólnej polityki azylowej, tak by w całej UE obowiązywały te same kryteria, a azylanci nie migrowali potem z jednego kraju UE do drugiego: decyzję o powstaniu straży już wstępnie podjęto – z poparciem Polski – i powstanie do jesieni). A jednocześnie chcą programu legalnej emigracji do Europy. Chcą wzmocnić wspólną politykę zagraniczną i bezpieczeństwa. Domagają się, by UE prowadziła zakrojone na szerszą skalę operacje wojskowe i w związku z tym chcą stworzenia europejskich sił reagowania i stałej europejskiej flotylli. Przypominają jednocześnie o zobowiązaniu krajów do finansowania sił zbrojnych na poziomie 2 proc. PKB. Do tego chcą większej koordynacji w walce z terroryzmem i ujednolicenia przepisów dotyczących terroru w kodeksach karnych krajów członkowskich.
Proponują też, by rozszerzyć uprawnienia Europejskiego Oskarżyciela Publicznego, który, jak dotąd, zajmuje się przestępstwami przeciwko finansowym interesom UE. Według Steinmeiera i Ayraulta miałby on zajmować się walką z terroryzmem i zorganizowaną przestępczością.
Ministrowie piszą też, że niezależna europejska rada ds. zagranicznych powinna monitorować sytuację strategiczną wokół UE i wraz z jej instytucjami formułować priorytety dla Europy.
Zacieśnić więzy strefy euro
Część propozycji dotyczy też pogłębienia integracji w strefie euro.
W dokumencie czytamy m.in., że jej przewodniczący powinien odpowiadać przed posłami Parlamentu Europejskiego i parlamentów narodowych. Niemcy i Francja są gotowe do pracy nad osobnym budżetem strefy euro. Jego powstanie byłoby jednoznaczne z obcięciem pomocy UE dla krajów nie będących członkiem eurogrupy, w tym dla Polski.
Co na to Polska?
Zapewne do tych projektów Steinmeier i Ayrault przekonują szefów dyplomacji Grupy Wyszehradzkiej, z którymi spotykają się dziś w Pradze. Polska – patrząc na rozpętaną w publicznych mediach histerię i oskarżenia, że Berlin i Francja chcą superpaństwa – raczej im się sprzeciwi. Plany ministrów idą w zupełnie innym kierunku niż to, czego domaga się prezes PiS Jarosław Kaczyński. Jego zdaniem UE powinna być konfederacją suwerennych państw.
„Kaczyński chciałby, żeby nikt nie mieszał się w to, jak rządzi Polską” – Wieliński o pomysłach prezesa PiS nt. UE
– Kaczyński chciałby, żeby nikt z zewnątrz nie mieszał się do tego, jak rządzi Polską, jakie instytucje demokratyczne wyłącza, jak buduje sobie semiautorytarne państewka nad Wisłą – ocenił Wieliński.
Zdaniem dziennikarza „Gazety Wyborczej”, pomysły Jarosława Kaczyńskiego to cofnięcie UE o kilkadziesiąt lat. – Do takiego stadium, kiedy nie była w stanie gwarantować przestrzegania podstawowych zasad praworządności. To redukcja Unii do strefy wolnego handlu – mówił w „Poranku Radia TOK FM”.
Jarosław Kaczyński o konieczności przygotowania nowego unijnego traktatu mówił już kilka godzin po ogłoszeniu wyników brytyjskiego referendum. Myśl rozwija w wywiadzie dla „Rzeczpospolitej”. Prezes PiS uważa, że „trzeba utrzymać Europę państw narodowych, najlepiej tworzących konfederację”.
Kaczyński chce bardziej precyzyjnego sformułowania unijnego prawa, wprowadzenia zasady, że jeśli jakieś uprawnienie nie jest wprost przyznane UE, to należy do państw narodowych.
Prezes Prawa i Sprawiedliwości przekonuje, że „Polska dziś jest przedmiotem i ofiarą” arbitralnych działań KE, które nie mają jasnego oparcia w prawie.
Polska jest w Europie osamotniona
Ludwik Dorn (Fot. Filip Klimaszewski / Agencja Gazeta)
Rozmowa z Ludwikiem Dornem*
ADAM LESZCZYŃSKI: Co znaczy wynik referendum w Wielkiej Brytanii dla polityki europejskiej obecnego obozu władzy w Polsce?
LUDWIK DORN: Trzeba rozróżnić obóz władzy oraz jego obudowę propagandową w postaci tygodników, portali czy ekstrawaganckiego marginesu w postaci antyeuropejskich wypowiedzi posłanki Pawłowicz. Nie chcę się z tym drugim wdawać w polemikę, bo to jest niepoważne. Jeżeli chodzi o postaci istotne, to premier Szydło, minister Waszczykowski czy Jarosław Kaczyński wypowiadali się o Brexicie – i nie były to wypowiedzi eurosceptyczne. Przesłanie jest jasne: jeżeli istniała tam jakakolwiek przemyślana polityka zagraniczna, to legła w gruzach.
Minister Waszczykowski stawiał na Wielką Brytanię jako na kluczowego politycznego sojusznika. Chciał równoważyć wpływy Niemiec i Francji dzięki temu sojuszowi.
– To oczywiste, że Polska nie ma już tego wyobrażonego strategicznego partnera. Wyobrażonego, bo uważam, że nigdy Wielka Brytania nie byłaby partnerem Polski w strategicznych sprawach europejskich. Mogłaby najwyżej używać nas instrumentalnie. Przesłanki kryjące się za takim rozumowaniem min. Waszczykowskiego były więc całkowicie błędne. Byłyby błędne, nawet gdyby wynik referendum był odmienny. Nie mamy silnego partnera w Unii, nawet potencjalnego. W ogóle nie mamy partnera.
Polska jest w izolacji na własne życzenie?
– Tak. I proszę zauważyć: pierwsze reakcje mówią, iż właściwie przyjmujemy to do akceptującej wiadomości. Waszczykowski mówi, że Wielka Brytania była, jest i będzie naszym partnerem europejskim w kwestii bezpieczeństwa. To wymiar NATO, nie Unii. Natomiast Niemcy pozostają naszym najważniejszym partnerem gospodarczym. To podtrzymanie tez z informacji ministra spraw zagranicznych sprzed paru miesięcy, gdzie Wielką Brytanię określano jako najważniejszego partnera w sprawach europejskich, a Niemcy jako gospodarczego, ale nie politycznego. Z tego, co mówi Waszczykowski, wynika, że nie mamy i mieć nie chcemy istotnego partnera w kwestii polityki europejskiej.
Są wypowiedzi pani premier, że trzeba przedstawić plany reformy Unii. Słusznie, tylko jak rozumiem, będziemy je przedstawiać bez partnera. Albo pojawiają się wyobrażenia, że przedstawimy je wspólnie w Grupie Wyszehradzkiej, co jest dość śmieszne, bo rozbieżności interesów są tu dość znaczne. Polityka europejska obozu władzy zaliczyła twarde lądowanie. Polska jest sama.
Rozwiązaniem ma być pomysł ministra Waszczykowskiego, żeby zwołać szczyt państw „drugiej prędkości” w UE. To ma sens?
– Specjalnego sensu to nie ma. Poprzednia ekipa popełniała różne błędy, ale prowadziła sensowną politykę, zwłaszcza w drugiej kadencji. To były próby spinania w obliczu kryzysu migracyjnego dwóch formatów: Trójkąta Weimarskiego Polska – Niemcy – Francja i Grupy Wyszehradzkiej Polska – Czechy – Słowacja – Węgry. To robił jeszcze min. Sikorski, później kontynuował Grzegorz Schetyna. Pomysł polegał na tym, aby wobec instytucji unijnych, Niemiec i Francji zmagających się z kryzysem migracyjnym przyjąć taką postawę – widzimy poważny problem i gotowi jesteśmy wnieść swój wkład, chociaż to dla nas niezwykle trudne do zaakceptowania, więc negocjujmy ustalenie warunków brzegowych. Stąd się wzięła zgoda na przyjęcie 7 tys. imigrantów, co zostało zaatakowane przez PiS.
Nowa ekipa natomiast dawała za nic prezenty Grupie Wyszehradzkiej, zwłaszcza Węgrom. Bezrozumnie, bezrefleksyjnie wspieraliśmy je w czasie kryzysu migracyjnego. Mówiliśmy: „Razem pokażemy Merkel, Komisji Europejskiej, że nie damy sobie w kaszę dmuchać”. Jeżeli chodzi o pomysł, że Polska stanie się przedstawicielem, liderem koalicji państw drugiej prędkości – to trzeba na głowę upaść.
Bo mamy za mały potencjał?
– Trzeba być ośrodkiem skupienia siły. 28 lutego br. Orbán wygłosił 5-godzinne przemówienie, coś w rodzaju orędzia o stanie państwa. Tam był duży fragment o polityce zagranicznej z punktu widzenia Węgier. Są trzy punkty skupienia sił i wpływu istotne dla Węgier – i z żadnym Węgry nie zadrą: Berlin, Moskwa i Ankara. Z punktu widzenia historii Węgier oraz ich położenia to bardzo realistyczne. A jeśli chodzi o Unię – choć nie powiedział tego wprost – to może być, ale może też jej nie być. Mówił w tym sensie: nam zależy na pokoju i współpracy między tymi ośrodkami, bo Węgrzy jako mały naród na pokoju zawsze zyskują. A na konfliktach zawsze tracili. Dlatego nie damy się wmontować w żadną koalicję, która zagrozi jakimkolwiek życiowym interesom Berlina, Moskwy i Ankary.
Sytuacja Polski jest zupełnie inna. Mamy różnice interesów z Rosją i potrzebujemy sojuszników. Po co dawać Orbánowi prezenty za nic?
Te plany to fantazje o potędze? Brak trzeźwej umiejętności oceny?
– Jest parę przyczyn. Polska byłaby interesująca, gdyby nie była w toksycznym konflikcie z instytucjami Unii. Konflikt jest toksyczny, bo podważa legitymację instytucji wspólnotowych. Polska mówi: „Wy nie macie prawa się wtrącać, bo jesteście urzędnicy, a my jesteśmy emanacją woli suwerena”. Politycy PiS wyzywają polityków z Brukseli od „urzędniczyn”. Polska mogłaby zabiegać – i coś z tego mieć – o pewne skupienie krajów drugiej prędkości, gdyby była w roboczym, niepozbawionym sporów, ale nastawionym na dojście do jakiegoś porozumienia kontakcie z instytucjami wspólnotowymi oraz przede wszystkim z Niemcami. A tu panuje dystans i chłód, i to jest polska wina. Merkel bardzo zależało na tym, żeby 25. rocznica traktatu z Niemcami miała odpowiednią oprawę i żeby była dobrym wyjściem w przyszłość. Tymczasem przeleciała jako kolejna oficjałka. Z tego, co wiem, Niemcy chcieli już pod koniec zeszłego roku powołać grupy robocze, zrobić coś istotnego, podsumować przeszłość i wytyczyć kierunek na przyszłość. To byłaby szansa, aby powiedzieć, że mamy problemy i chcemy je skutecznie rozwiązywać, bo mamy w tym wspólny interes.
W PiS jest liczące się skrzydło eurosceptyków, które Brexit wzmocni?
– Kierunku eurosceptycznego nie ma, są wypowiedzi ekstrawaganckiej pani Pawłowicz. Jej język przemawia do serc posłów i aktywu. Ale jest prezes, który raz tym językiem mówi, a raz nie – jak mu wygodniej. Sama partia też nigdy nie formułuje linii politycznej, tylko prezes ze współpracownikami.
PiS wchłonął może nie aktyw, ale wyborców Samoobrony i LPR z 2007 r. Mieliśmy dobry wynik w referendum akcesyjnym, ale wciąż parędziesiąt procent było przeciw. Ci ludzie nie zniknęli. Oddają głosy na PiS, Kukiza i Korwina, ale większość na PiS. Politycy o tym pamiętają. Muszą im rzucić coś od czasu do czasu.
Język mediów sprzyjających PiS jest eurosceptyczny.
– W tej bezrozumnej propagandzie – „doRzeczy”, „wSieci”, „wPolityce” – słyszymy: Europa jest w kryzysie (to akurat wszyscy wiedzą), ale jest też głupia, zesklerotyczniała, całkowicie bezbronna, a ponadto przy swojej głupocie i byciu eurokołchozem i także bezbronności, jeśli chodzi o Rosję, jest wobec Polski agresorem. Na to musi być co najmniej przyzwolenie Jarosława Kaczyńskiego, bo przynajmniej część tych podmiotów jest finansowana przez instytucje powiązane z PiS. Ale też nie przypominam sobie państwa Unii, w którym podjęto by uchwałę sejmową o konieczności obrony zagrożonej suwerenności w kontekście sporu z UE. Antyunijna propaganda obozu władzy jest tak intensywna, że ogranicza manewrowość polityczną tegoż obozu w sprawach europejskich. Wypuścili dżina z butelki.
Co dalej z polityką zagraniczną? PiS zadowoli się statusem outsidera czy pójdzie na zbliżenie z Niemcami?
– Bardzo bym chciał, żeby ono nastąpiło. Wtedy dopiero można odwoływać się do zaniepokojonych mniejszych krajów Europy Środkowo-Wschodniej i Południa: kiedy widzą, że razem z Polską można coś załatwić z realnymi ośrodkami siły. Polska ma wtedy wartość dodaną, bo jest największym krajem. Ale warunkiem wykorzystania tej wartości jest utrzymywanie roboczych stosunków z Niemcami, w roli młodszego partnera, bo na pozycję równorzędną szans nie mamy, a nie nastawienie na piętrzenie sporów, co prowadzi w konsekwencji do serii porażek.
*Ludwik Dorn – w PRL działacz opozycji demokratycznej. Przez lata jeden z najbliższych współpracowników Jarosława Kaczyńskiego, b. wicepremier i szef MSWiA w rządzie PiS i b. marszałek Sejmu. W 2008 r. wyrzucony z PiS za „dezawuowanie kierownictwa partii i osoby samego prezesa”, ale w 2011 r. został posłem z listy tej partii. W Sejmie był przez 18 lat. W ostatnich wyborach prezydenckich poparł Andrzeja Dudę. W wyborach sejmowych startował bez powodzenia z list PO
Nasze kłótnie radują Putina
AWEŁ KOWAL – historyk, dwukrotnie poseł PiS (wystąpił z partii w 2010 r.), sekretarz stanu w MSZ w rządzie Jarosława Kaczyńskiego, były wiceprzewodniczący sejmowej komisji spraw zagranicznych i były europoseł (Fot. Jakub Orzechowski / Agencja Gazeta)
PAWEŁ SMOLEŃSKI: Kolejny list Ukraińców do Polaków („Wyborcza” 4-5 czerwca), w którym pada formuła „prosimy o przebaczenie”, przechodzi w zasadzie bez echa, jeśli nie liczyć potępiających głosów na prawicy lub komentarzy, że to następna próba relatywizacji historii, a zwłaszcza zbrodni wołyńskiej, umniejszania win.
PAWEŁ KOWAL: Z Niemcami było kilka mocnych politycznych akcentów. W 1965 r. był list polskich biskupów. W 1970 r. kanclerz Willy Brandt ukląkł pod pomnikiem Bohaterów Getta, ten gest był skierowany do wszystkich ofiar Holocaustu, ale również do żydowskich obywateli II RP. W 1989 r. premier Tadeusz Mazowiecki spotkał się w Krzyżowej z kanclerzem Helmutem Kohlem. I coś się stało, choć nie bez problemów, dlatego że w tle była konkretna praca u podstaw. Tymczasem intelektualno-polityczne pojednanie polsko-ukraińskie rozłożyło się na wiele, wiele lat. Bo przecież nie mówimy tylko o ostatnim ćwierćwieczu. Do tego procesu powinniśmy zaliczyć gesty wychodzące z „Kultury” od Jerzego Giedroycia, gdy Polska nie mówiła własnym głosem.
Dlaczego niewiele z tego wynika?
– Gdyby posłuchać, co o stosunkach polsko-ukraińskich mówił np. Jan Paweł II, a mówił nieraz, okaże się, że dla wielu dzisiejszych polskich sceptyków porozumienia to słowa nie do przyjęcia, bo nie dość „patriotyczne”. Kiedyś pewne bliskie prawicy pismo poprosiło mnie, żebym opowiedział, jak papież widział te sprawy. Uważałem, że to bez sensu, bo jeśli zrelacjonuję poglądy Jana Pawła II, rozmowa się nie ukaże. Dziennikarz nalegał, więc pogadaliśmy. Po kilku tygodniach zadzwonił i powiedział, że miałem rację, publikacji nie będzie.
Jan Paweł II to dla polskiej narodowej i katolickiej prawicy żaden autorytet.
– Dzisiejszej narodowej prawicy nie pasuje, w jaki sposób Jan Paweł II traktował nacjonalizm – ukraiński, ale i polski. Podobnie jak przed wojną nie słuchano kard. Hlonda. Zdanie papieża nie przystaje do doraźnego politycznego zapotrzebowania, które się wzmaga, zwłaszcza przed każdą wołyńską rocznicą.
W podobnym tonie co papież wypowiadali się kardynał Józef Glemp, arcybiskup Michalik, przywódcy Kościołów na Ukrainie, prezydenci Lech Kaczyński i Aleksander Kwaśniewski, Wiktor Juszczenko i Leonid Kuczma albo Jacek Kuroń. Różnili się między sobą prawie we wszystkim, ale dzisiaj byliby w jednej drużynie wykluczonych dysydentów, w mediach społecznościowych nazywano by ich „banderowcami”.
Przychodzi lipiec i zaczyna się taniec wokół jakiejś deklaracji Sejmu o Wołyniu oraz debaty o tym, czy Ukraińcy dość się pokajali, czy wreszcie uznają, że dokonało się ludobójstwo. Widzę, jak posłowie szczerze wierzą, że jakieś dodatkowe zdanie w deklaracji zadośćuczyni pamięci ofiar i zmieni relacje z Ukrainą. Potem milczenie i za rok to samo. Jest coraz więcej osób, które liczą, że coś na tym politycznie ugrają.
Po drugiej zaś stronie są ukraińscy nacjonaliści, którzy – jak ich polscy odpowiednicy – prezentują złą wolę albo mają polityczny plan, żeby tworzyć ukraińską tożsamość wokół idealnego obrazka Ukraińskiej Powstańczej Armii, podobnie jak dzisiaj w Polsce próbuje się budować pamięć historyczną na idealizacji niektórych postaci narodowego podziemia. Relacje polsko-ukraińskie są wyścielone pięknymi gestami i wzniosłymi słowami elit, ale bez wielkich systematycznych akcji edukacyjnych to ziarno siane na skale.
W kontekście relacji ukraińsko-rosyjskich, dawnych i obecnych, słowo „ludobójstwo” nabiera dodatkowego wymiaru i na Ukraińców, którzy nieraz dopiero przy okazji użycia tego słowa dowiadują się o wydarzeniach na Wołyniu, działa źle. „Ludobójstwo” jest terminem prawniczym, który w przypadku Wołynia ma moim zdaniem zastosowanie. Nie ma co od tego uciekać.
Przede wszystkim „ludobójstwo” to nie jakiś paragraf, ale Hitler i Auschwitz.
– Zwłaszcza na obszarze postsowieckim, gdzie przez dekady to pojęcie było zarezerwowane tylko dla opowieści o faszyzmie czy nazizmie, mocno podparte propagandą. Ukraińcy słyszą więc, że również oni w 1943 r. dokonali „jakiegoś” ludobójstwa. Wtedy zaczyna się taki proces myślenia: Polacy mogą sobie dowodzić, że tak było, ale to nas upokarza. Dla Ukraińców to określenie, które ma poniżyć cały naród, także tych, którzy wtedy byli na sowieckiej Ukrainie. Na dodatek Ukraina toczy wojnę z Rosją i ma w narodowej pamięci dopiero co nazwane po imieniu ofiary sowieckiego ludobójstwa, Wielkiego Głodu. Co więcej, niekiedy Ukraińcy mają rację. Są Polacy, którzy mówią o ludobójstwie tylko w celu upokorzenia, nie zostawiają ani milimetra miejsca na chłodną, prawniczą analizę. A prawda nie jest po to, by upokarzać.
Na Wołyniu doszło do antypolskiej czystki etnicznej, a tej zawsze towarzyszy potworna zbrodnia. Za to nikt mnie nie przekona, że pojednanie zasadza się na jednym słowie.
– O polsko-ukraińskim pojednaniu przez lata myśleli ludzie z prawicy i z lewicy: z AWS i z Unii Wolności, z SLD i z Platformy, tak samo i z PiS. Lecz nikt nie ubrał tego w instytucje. Nie zrobiliśmy wspólnego instytutu badawczego polsko-ukraińskiej historii, co kosztowałoby tyle, ile roczny budżet powiatowego domu kultury. Nie powstawały filmy, a to one docierają do masowego widza. I tak dalej.
Inwestycja w polsko-ukraińskie relacje to przede wszystkim nasz interes bezpieczeństwa, a nie tylko wymogi moralne i sentymenty. Tak mówili przytomni ludzie przed II wojną światową, o tym pisał Juliusz Mieroszewski. Jeśli chcemy odepchnąć od siebie potencjalne kłopoty, to nie tylko gadajmy, ale coś zróbmy. Przecież dzisiaj jedynym wybojem w naszych wzajemnych stosunkach jest historia.
Tymczasem co roku rozmawiamy o tym samym.
– Narodowa mniejszość może doskonale zaszantażować większość, co widać np. w polityce PiS, ale pojawiało się też w pewnych fazach poprzednich rządów. Przecież w PiS są ludzie, którzy doskonale rozumieją strategiczną wagę Ukrainy. To np. Jarosław Kaczyński lub Antoni Macierewicz. Od jednego ze znajomych z prawicy usłyszałem żart, że „siłowiki w Moskwie mogą liczyć na kresowików w Warszawie”. Antyukraińska postawa może łatwo przechodzić w miękkie poparcie Kremla. Prof. Andrzej Nowak zauważa wręcz, że część wyborców prawicy ulega propagandzie Kremla.
Z jednej strony PiS chce być – przynajmniej w sferze słów – radykalnie anty-rosyjski, a z drugiej tak bardzo się boi, że ktoś powie: nie jesteście wystarczająco narodowo-patriotycznie-katolicko-polscy.
– W PiS są dwa nurty w polityce wschodniej i widać, jak się ścierają. Tak było od lat, ale ostatnio bardziej, taki duch czasu. Nie słyszałem, by w sprawach ukraińskich ktoś na prawicy cytował Jana Pawła II, natomiast ks. Tadeusza Isakowicza-Zaleskiego – owszem. To jakiś wybór.
Tymczasem Ukraińcy od czasu Majdanu i wojny z Rosją przechodzą przyspieszony kurs świadomości narodowej. Nam się wydaje, że paradygmat relacji z Ukrainą jest ciągle taki sam, w czym mieści się rokroczna lipcowa debata o Wołyniu. Jest inaczej. Dla Ukraińców rozmowa o nacjonalizmie jest dzisiaj – i to akurat dobrze – ściśle związana z wewnętrzną dyskusją o desowietyzacji, czego niektórzy u nas nie rozumieją albo po prostu nie mają politycznego interesu, by rzecz tak oczywistą otwarcie powiedzieć. Ukraińcy zajmują się dzisiaj nie tylko UPA i Wołyniem, ale – mówiąc obrazowo – przede wszystkim rozwalaniem pomników Lenina. UPA i desowietyzacja to jest po prostu ich państwowy, narodowy i polityczny pakiet. Przy okazji zresztą starają się przywracać pamięć o Ukraińcach w Wojsku Polskim, w armii Andersa itd.
Za to w Polsce wzrasta liczba polityków i uwiedzionych przez nich ludzi, którzy uważają, że zmienią całą naszą politykę wschodnią tylko deklaracjami. Podejście do Wołynia rymuje się z niechęcią do imigrantów ze Wschodu, z potrzebą izolowania się. Ktoś powiedział, że to efekt odłożonego popytu na endecję. A Putin tylko się uśmiecha.
Od ucha do ucha, gdyż na mój nos ochłodzenie relacji polsko-ukraińskich to, niestety, nasza przyszłość.
– Któryś z kolejnych lipców tym zaowocuje. Przymuszony pacierz nie idzie do Pana Boga, wymuszone od Ukraińców deklaracje na niewiele się zdadzą. Cierpliwość i pewna powściągliwość to dla mnie sygnały prawdziwej dumy i powagi państwa; dla mnie wzorem był w takich sprawach Lech Kaczyński, tak wobec Litwinów, jak i Ukraińców. Tymczasem wielu rodaków sprawia wrażenie, jakby uwierzyli, że to oni mogą podyktować, jak Ukraińcy – jako naród i państwo – mają wyznać winy.
Byłoby ciekawie, gdyby Ukrainie przytrafił się jej Jan Tomasz Gross. Tu nie chodzi o metodologię historyczną, historycy często krytykowali Grossa. Chodzi o to, by na poziomie etycznych ocen nie brnąć w konteksty, w uwarunkowania historyczne i w to ciągle magiczne słowo „ale”: mordowaliśmy, ale nie nienawidziliśmy, ale poza tym żyliśmy razem, ale… W sensie moralnym Ukraińców, ale nas też, nie stać jeszcze na takie podejście do sprawy.
Rzecz w bezkompromisowości, Gross zmienił naszą debatę o polskich winach wobec Żydów. Niech się myli w danych i w szczegółach, choć to ważne w sensie naukowym. W sensie etycznym nie o to chodzi.
Przed wyznaniem winy musi dojść do otwartej ukraińskiej debaty. Tego nie da się wymusić, sztucznie zainspirować, wyprosić. Lecz ukraińskie myślenie narodowe, podobnie jak polskie, dojdzie do takiego momentu, w którym taka debata się odbędzie na naszych oczach, tak jak przy otwartej kurtynie dyskutowali polscy historycy: Jerzy Jedlicki, Krystyna Kersten, Tomasz Szarota. Mamy więc dwa wyjścia.
Pierwsze: dyktujemy Ukrainie, ile razy w apelach o pojednanie musi użyć słowa „ludobójstwo”. Tyle że w takim wypadku oczekujemy od państwa ukraińskiego czegoś, czego dać nam nie chce. Nie możemy też obciążać zbrodnią wołyńską dzisiejszych instytucji państwa ukraińskiego na zasadzie kontynuacji prawnej, jeśli nie chcemy podważyć legalności granic II RP. Oczywiście mamy prawo oczekiwać od polityków ukraińskich moralnej oceny zbrodni wołyńskiej i niektórzy z nich to robili, mamy prawo oczekiwać, by w podręcznikach pisano o tym prawdę. Polityczny stosunek do zbrodni jest zresztą jednym z etycznych obowiązków polityka.
Drugie: możemy zrozumieć, że w polityce wschodniej zgodnej z polskim interesem ważna jest strategiczna cierpliwość, a nie moralizatorstwo i rozdrapywanie ran. Mamy też w miarę sprawdzone niemieckie „licencje na pojednanie”, które nie kosztują zbyt wiele. Polskę stać, by podczas zielonych szkół nasze dzieci jeździły nie tylko do aquaparków, ale na Wschód, na polskie cmentarze, same dotykały polskich mogił. Stać nas na przyjmowanie ukraińskiej młodzieży i na wspólny instytut badania historii. Za to nie stać nas na pusty nacjonalizm. Nawet jeśli na krótką metę da więcej głosów w wyborach.
*PAWEŁ KOWAL – historyk, dwukrotnie poseł PiS (wystąpił z partii w 2010 r.), sekretarz stanu w MSZ w rządzie Jarosława Kaczyńskiego, były wiceprzewodniczący sejmowej komisji spraw zagranicznych i były europoseł
Jarosław Kaczyński: Stało się coś bardzo złego. Mamy w Unii kryzys
Wynik brytyjskiego referendum zaniepokoił Jarosława Kaczyńskiego. Szef Prawa i Sprawiedliwości ma jednak pomysł na to, jak Unia Europejska powinna zareagować na Brexit.
– Stało się coś bardzo złego, nie złego, ale bardzo złego. Dlatego po zastanowieniu się musimy przedstawić plan zmian instytucjonalnych – zaczyna dramatycznie Jarosław Kaczyński. Prezes PiS w rozmowie z „Rzeczpospolitą” ostrzega, że drogę Wielkiej Brytanii mogą powtórzyć inne kraje.
– Jeśli nie dojdzie do reformy w Unii, kolejne kraje mogą chcieć podjąć taką decyzję jak Wielka Brytania, na przykład Francja. Marine Le Pen mówi wprost o wyjściu z Unii. Podobne nastroje są w Holandii, Austrii, Czechach, to może się rozszerzać – mówi.
Według posła Kaczyńskiego zreformowana UE powinna kłaść nacisk na kompetencje państw członkowskich. „To, co ma charakter europejski – należy do Unii; tym, co może być załatwione na poziomie państw narodowych – zajmuje się państwo, a Unia nie wtrąca się w to”.
Kaczyński dodał także, że Unia Europejska powinna rozpocząć działania w sferze militarnej, jako uzupełnienie NATO.
Kaczyński dodał, że PiS chce aby Polska została w Unii. Jak tłumaczy, „opozycja wymyśla sobie różne rzeczy”.
– Mówi, że w Polsce nie ma demokracji albo że PiS chce wyprowadzić Polskę z Unii. Uważamy, że demokracja ma się znakomicie – komentuje.
Jarosław Kaczyński tuż po podaniu wyników brytyjskiego referendum nawoływał do zmian w traktacie lizbońskim. – To jest dzisiaj potrzebne. Po pierwsze: radykalne doprecyzowanie przepisów UE, by działała ona rzeczywiście [w oparciu] o prawo, a nie kwestie arbitralne; sprecyzowana musi być zasada współpracy UE i państw narodowych – stwierdził Kaczyński.
źródło: RP.pl
Koncepcja UE Kaczyńskiego to po prostu sprowadzenie jej do bezwolnej fikcji, czyli demontaż.
Za wszystkim stoi zły człowiek
26.06.2016
Jest w nim tak głęboki żal, że on musi nieustannie generować fale nienawiści, dzielić ludzi, insynuować, oskarżać, obrażać i poniżać. To nie jest normalny sposób komunikowania z ludźmi.
Z Agnieszką Holland rozmawia Marta Grzywacz
Marta Grzywacz – Mieszkając tak jak pani w Stanach, we Francji i w Polsce, ma się chyba dobry widok na to, co się dzisiaj dzieje i u nas, i na świecie?
Agnieszka Holland – Bardzo dobry. Taka obserwacja może być lekcją pokory dla polonocentryków, którzy uważają, że to, co się stało w Polsce, czyli tzw. „dobra zmiana”, to w skali świata coś niezwykłego. Tymczasem radykalizacja postaw politycznych, ustrojowych i ideologicznych, rozłam społeczny, bardzo głęboki, na pograniczu zimnej wojny domowej, ma miejsce w wielu krajach. Między innymi w Stanach, gdzie prezydentem może wkrótce zostać tak groźny błazen jak Donald Trump. Kiedy mówiłam o tym moim amerykańskim przyjaciołom parę miesięcy temu, zaprzeczali, mówili, że to niemożliwe, że ta fascynacja musi się wypalić. Okazuje się jednak, że nie musi i zwycięstwo Trumpa jest coraz bardziej możliwe. Ale faktycznie, my Polacy jesteśmy w awangardzie, bo u nas ta fala irracjonalnego hejtu, samodestrukcji i nienawiści do tego, co stworzyli poprzednicy, zaczęła się znacznie wcześniej, przy okazji wyborów prezydenckich. Okazało się, że zasłużonego polityka z ogromnym poparciem, jakim jest Bronisław Komorowski, może w ciągu paru tygodni wyprzedzić człowiek właściwie nieznany, który się niczym specjalnym nie wykazał, poza talentem autopromocji. I że nagle wielką sensacją staje się ktoś taki jak Paweł Kukiz, którego głównym pomysłem jest wkurw na establishment. O tyle zresztą nieszczery, że on sam do tego establishmentu należy. Paweł Kukiz mówił różne okropne rzeczy, bolesne dla całych grup społecznych, rasowych etc., a poparcie mu rosło. Jest teraz – najwyraźniej – w cenie rodzaj politycznego chamstwa, które ludzie biorą za szczerość. Nagle okazało się więc, że przychodzą populiści, mówią ludziom: Wy jesteście najlepsi, nie musicie udawać, że jesteście eleganccy, Wersal się skończył, wszyscy, co byli u władzy, to złodzieje i teraz można pierdzieć w salonie albo pokazać gołą dupę tym wszystkim skurwysynom. I ludzie nagle myślą: No tak, oszukiwali nas, mamili, że należymy do elity, a jednocześnie płacili głodowe pensje i traktowali jak niewolników. To my im teraz pokażemy. W Stanach jest to zrozumiała reakcja na monstrualne, narastające nierówności, na poczucie krzywdy i niespełnienia, na brak perspektyw i bezkarność elit, które doprowadziły do kryzysu, każąc za niego płacić biednym ludziom, a same pozostając bezkarne. W Polsce to odpowiedź miedzy innymi na skandaliczne stosunki pracy, płace na poziomie kilku złotych za godzinę i traktowanie ludzi bez szacunku i wyobraźni na temat ich rzeczywistych potrzeb.
– A może jednak ludziom nie chodzi tylko o bezpieczeństwo socjalne. Orwell pisząc kiedyś o popularności Hitlera stwierdził, że on bardzo dobrze wyczuł potrzeby ludzi, którym wbrew pozorom nie wystarczą tylko chleb i igrzyska. Ludzie potrzebują też zaangażowania i poświęcenia w imię patriotycznych haseł, potrzebują sztandarów i bębnów, nawet gdyby miało ich to sporo kosztować. To mi jakoś pasuje do dzisiejszej Polski. Jakby nasza obecna władza też wyczuła te potrzeby.
– I właśnie ta potrzeba została zignorowana przez koalicję PO-PSL. W ten sposób powstał deficyt tożsamościowy, godnościowy i aksjologiczny. Zabrakło odpowiedzi na paradoksy globalizacji, na niskie poczucie własnej wartości, które, w takich krajach jak Polska, tak obolałych i zakompleksionych, najłatwiej jest wyleczyć przy pomocy kreowania wroga czy uruchomienia nacjonalistycznych rekwizytów i resentymentów. Wspólnota wokół takich działań daje ludziom złudzenie mocy, poczucie, że są godni szacunku. Dużą rolę odegrała też masowa emigracja młodych Polaków i ich zetknięcie się z zachodnim światem. Znamienne jest to, że 90% emigrantów nie odnosi za granicą prawdziwego sukcesu. Bo niby dostali pracę i zasiłki, mogą sobie wynająć mieszkanie albo zrobić skrobankę i nie muszą się z tego nikomu tłumaczyć, ale jednocześnie czują jakby ich wpuszczono tylko do przedpokoju, dalej nie będą mieli nigdy wstępu, ciągle nie są obywatelami pierwszej kategorii. To uruchamia silne potrzeby kompensacyjne, tożsamościowe: “muszę udowodnić sobie, że jednak jestem lepszy”. Tą lepszością jest moja przynależność do “lepszego” narodu. Lepszego również dzięki ranom, krzywdom, mitologizacji przeszłości i poszukiwanie tych “gorszych”. Nieprzypadkowo większość Polonii amerykańskiej jest prawicowo-nacjonalistyczna i dość rasistowska. Szefem Polonii w Stanach przez lata był niejaki Moskal, tak zapiekły antysemita, że nie przyjmowali go prezydenci amerykańscy, skazując całą Polonię na podrzędność. To wszystko jest efektem zranionego ego i kompleksów, które można – a jest to żmudna droga – przezwyciężyć tylko za pomocą wytrwałej edukacji.
– Słabo się chyba edukujemy. Zbyt łatwo zapominamy o historii.
– Starsi zapominają, a młode pokolenie w ogóle nie może pamiętać, jak było kiedyś. Tymczasem jeździ po Europie i widzi, że my wciąż mamy gorzej niż Niemcy, Belgowie czy Francuzi, więc dochodzi do wniosku, że to jest nieudolność władzy, która nie chce nam dać tego, co nam się należy, a sama żre słynne ośmiorniczki. A tu nagle PiS dużo daje. Pytanie, w jakim celu daje, czy nie za dużo i czy nie zrobi z Polski drugiej Grecji.
– Popularność ruchów faszystowskich w Europie i w Polsce też świadczy o kiepskiej pamięci. Czy z historią jest jak z ekonomią, że mamy wieczną sinusoidę – raz góra, raz dół?
– Prawdopodobnie. Ja mam w sobie pesymizm egzystencjalny i uważam, że w naturze ludzkiej zło jest immanentne i że musi być nieustannie kontrolowane przez kulturę. A kiedy autorytety władzy i kościoły dają na nie przyzwolenie, to ono wychodzi na powierzchnię i rośnie. A dzisiaj kultura bywa bezradna, bo przeżywamy dwie szalenie bolesne rewolucje. Jedna internetowa, która sprowadza się do całkowitej zmiany sposobu komunikacji. Jeśli kiedyś internet wydawał się szansą na to, że się informacja zdemokratyzuje, że będzie ogólnie dostępna, to okazał się pułapką, środkiem prowadzącym do atomizacji społeczeństwa, które pozamykało się w swoich niszach, tworząc odrębne plemiona, które nie są ani ciekawe innych plemion, ani nie mają dla nich tolerancji. I ta druga rewolucja – obyczajowa, dotyczące głównie równouprawnienia kobiet i walki o prawa homoseksualistów. Negatywna reakcja antygenderowców czy kościoła na homoseksualistów jest w zasadzie odpryskiem ogromnego problemu z wyzwoleniem kobiet. Bo nagle okazuje się, że Europa wyzwolonych kobiet nie chce rodzić dzieci i jeśli chodzi o przyrost naturalny, zaczyna się zwijać. Stąd też główna polityka PiS, ubrana w różne kostiumy, takie jak rozdawnictwo socjalne, zakaz aborcji, brak edukacji seksualnej, stawianie rodziny na piedestale. Wszystko po to, żeby odwrócić ten trend. A żeby go odwrócić trzeba zamknąć kobietę z powrotem w domu, w kuchni i w Kościele.
– Wierzy Pani, że rządzący mają jakiś długoterminowy plan?
– Ten plan jest dla mnie oczywisty. Nawet jeśli oni się nie zeszli, nie usiedli i nie powiedzieli „musimy zamknąć kobiety z powrotem w kuchni i nad kołyską”, to robią wszystko, co ma temu służyć. Unia Kościoła, bardzo konserwatywnych środowisk prawicowych i zwykłych polskich mężczyzn, którzy z wyzwolonymi kobietami czują się niekomfortowo, wynika prawdopodobnie z instynktownego poczucia, że wyzwolenie kobiet zagraża przedłużeniu gatunku.
– Z tego, co Pani mówi, można wnioskować, że oni chcą dobrze.
– Z ich punktu widzenia to jest dobre. Generalnie zakładam, ze większość ludzkich działań ma – subiektywnie – służyć dobru. Ale dla mnie wolność jest podstawową wartością. Trzy hasła rewolucji francuskiej: wolność, równość i braterstwo wydają mi się wciąż najbardziej aktualne. No i szkoda, że przy okazji tej kontrrewolucji niszczy się wszystko to, co Polska osiągnęła przez ostatnie lata.
– Pojawiają się już prześmiewcze prognozy, że niedługo PiS zedrze z dróg asfalt, który kładła PO.
– Wiele jest prób zresetowania wszystkiego i cofnięcia czasu. Tyle, że tu nie o czas chodzi, ale o wartości, o pamięć. Kaczyński ma hopla na punkcie tego, że on i jego brat zostali skrzywdzeni przez historię, dlatego próbuje tę historię zawłaszczyć i napisać na nowo. Z zewnątrz to wygląda tak, że PiS, odwracając na wszystkich odcinkach ten bieg rzeki, posuwa się do coraz większego zakłamywania faktów.
– Ale po co to zawłaszczanie historii?
– A po co to było Hitlerowi? A Stalinowi? No po co? Nie chcę używać prostych analogii, ale Kaczyński jest człowiekiem o głęboko zaburzonej osobowości, który żywi się konfliktem. On bez konfliktu i wroga, którego mógłby zwalczać, umiera. Żeby historii nadać kształt taki, jak sobie wyobraża PiS, też trzeba otworzyć wiele frontów walki i przeprowadzić swoistą rewolucję kulturalną na wzór chińskich hunwejbinów.
– Dlaczego ludzie wierzą w tę propagandę?
– Bo ona im w prosty sposób tłumaczy świat i daje poczucie sprawczości. A dlaczego wierzą, że w Smoleńsku nie było katastrofy, tylko zamach? Bo tylko tak można zrozumieć niezrozumiałe, coś, co się nie mieści w głowie, co nie ma żadnego wyższego sensu, rozbrajającego rozpacz i strach. Idąc dalej tą ścieżką, można zapytać, dlaczego ludzie wierzą w życie pozagrobowe. No bo śmierć jest nie do przyjęcia. Nie mówię o tym, że Boga nie ma, bo nic nie wiem na ten temat, ale jest taka szansa. Jednak ta szansa jest odrzucana przez miliardy ludzi, ponieważ egzystencjalne wyzwanie śmierci jako końca wszystkiego jest nie do uniesienia. Więc ludzie wierzą we wszystkie rzeczy, które im upraszczają i tłumaczą życie na takim poziomie, na jakim oni są w stanie to zrozumieć i zaakceptować.
– Zostaje edukacja?
– Moim zdaniem trzeba edukować. Pokazywać złożoność, wielowymiarowość świata. Ostrzegać, bić na trwogę, tłumaczyć, skąd się bierze ich strach, niespełnienie. Rozmawiać jak z ludźmi, a nie wrogami. Rozumieć i szanować ich lęki, ale nie akceptować nienawiści.
– Jako reżyser, który rozbiera swoje postaci na czynniki pierwsze, jak Pani widzi postać Kaczyńskiego. Co nim kieruje? Żal?
– Tak, jakiś głęboki resentyment. Nie mam oczywiście narzędzi, żeby go analizować, ale patrząc na niego jak na postać ze scenariusza mogę powiedzieć, że tkwi w nim zły człowiek. Jakiś bies Dostojewskiego, którym wydaje się nim rządzić. Jest w nim tak głęboki żal, że on musi nieustannie generować fale nienawiści, dzielić ludzi, insynuować, oskarżać, obrażać i poniżać. Abstrahując od tego, jak traktuje opozycję polityczną, czyli z najwyższą pogardą i nieustannie prowokując, to tak samo traktuje swoich akolitów i towarzyszy partyjnych. Bawi się nimi, jak kotek myszką. To nie jest normalny sposób komunikowania z ludźmi. Może ma jakieś osoby, z którymi jest blisko, choć wątpię. Wszystkich zdaje się traktować instrumentalnie. Na pewno miał totalną symbiozę z bratem, który zginął nie bez jego mimowolnego udziału, co kompletnie pogrążyło bliźniaka. Bo więź między nimi była nieprawdopodobna. Raz nawet Lech Kaczyński wyznał mi miłość do swojego brata.
– Z jakiej okazji?
– Bez okazji. Spotkaliśmy się w Pałacu Prezydenckim, gdzie poszliśmy całą grupą, żeby w imieniu środowisk twórczych namówić go, żeby zawetował bardzo złą ustawę medialną Platformy. Dla Lecha Kaczyńskiego to była wyjątkowa gratka, że platformerskie środowiska obróciły się przeciwko PO i poprosiły go o pomoc, więc bardzo dowartościowany postanowił to wykorzystać, zaprosił nas, media, prasę itd. Potem posadził mnie obok siebie i bardzo chciał rozmawiać, cały czas mówił mi różne rzeczy, był zresztą w kontakcie towarzyskim bardzo miłym człowiekiem. W pewnym momencie pozdrowiłam go od naszego wspólnego znajomego, który przechodził akurat jakąś rekonwalescencję. On się bardzo zainteresował jego zdrowiem, powiedział, że bardzo go lubi i nagle cały stężał: “Ale nie mogę mu wybaczyć, tego co mówi o najdroższej memu sercu istocie” – rzucił nagle.
– Istocie?
– Istocie. Tak powiedział. Więc ja zbaraniałam. O kim on może tak mówić? O żonie, o córce? A on na to: “To znaczy o moim bracie”. Może normalnie taka relacja między rodzeństwem byłaby nawet wzruszająca, ale kiedy napędza życie sporego państwa i milionów ludzi, to zaczyna być niebezpiecznie. Ale wtedy właśnie zobaczyłam tę więź między nimi. Na pewno też Lech i jego żona stanowili dla Jarosława jakąś kotwicę.
– Kotwicę, czyli hamulec, który go powstrzymywał przed radykalizmem?
– Tak. Kiedy zginął Lech Kaczyński, który był jednak szczerym demokratą i wierzył w zasady państwa prawa, w prawa człowieka również, a potem umarła ich matka, to pomyślałam, że strata tych kotwic będzie dla Jarosława groźna. I dla nas wszystkich także, bo to w końcu on od lat decyduje o politycznej dynamice w naszym kraju. Oni go jeszcze trzymali w ryzach, nie mógł do końca robić wszystkiego, co chciał, z obawy, że ta druga osoba źle go oceni, miał jakieś lustra. Teraz w każdym z luster odbija się tylko jego własna twarz. Wiec zaczęłam mieć wrażenie, że będzie to bardzo niebezpieczne, że z Kaczyńskim może stać się coś podobnego, co ze Stalinem po samobójczej śmierci jego żony, która nie pochwalała okrucieństwa, a kiedy jej zabrakło, Stalin zaczął mordować na potęgę. Oczywiście, my jesteśmy małym krajem, więc ci nasi „führerzy” też mają swoją skalę. Myślę, że mogą zatruć, ale nie unicestwić. Kaczyński jest zamknięty na świat zewnętrzny i odporny na rzeczywistość, za to znakomicie wyczuwa najgorsze cechy Polaków, jest jakby do nich podłączony, rozumie, skąd się biorą i umie na nich grać. Wygra z nim w końcu ten, kto będzie umiał uruchomić najlepsze polskie cechy, które przecież również istnieją.
– Teraz, wbrew rodzinom, będą ekshumowane ciała ofiar katastrofy w Smoleńsku.
– Nie ma żadnego powodu, żeby to robić. To jest właśnie granie na najniższych instynktach. Swoją drogą, to może być dobra nauczka, żeby palić naszych zmarłych. Wtedy nikt nie będzie ich bezcześcił. Jakiś Macierewicz nie będzie ich dotykał swoimi agencimi łapami.
– Kiedy się czyta o powiązaniach Macierewicza, opisanych przez Gazetę Wyborczą, można zacząć wierzyć w spiskowe teorie.
– Ja bym Macierewicza natychmiast obsadziła w „Biesach” Dostojewskiego. Wystarczy spojrzeć mu w oczy. Naprawdę zaczynam sobie wyobrażać, że oni mogą być agentami Putina. Zawsze się wzdragam przed spiskową teorią dziejów, co nie znaczy, że te teorie nie okazują się czasem prawdziwe, szczególnie na styku Rosja i reszta świata. A to, co robią Macierewicz i Kaczyński, ale też Orban, eurosceptycy czy faszyzująca prawica, która im klaszcze, to jest granie na Putina. Który zresztą finansuje wiele partii eurosceptycznych czy prawicowych i w ten sposób prowadzi swoją wojnę hybrydową z Europą. I my w tym zaczynamy grać pierwsze skrzypce. Wszystko, co jak na razie robi PiS w polityce zagranicznej, służy Putinowi. Czy oni tego nie widzą, nie rozumieją, czy jest to celowe działanie ubrane dla niepoznaki w patriotyczne hasła? Bo czy teraz – w przeciwieństwie do czasów, kiedy PIS był w opozycji – mówi się cokolwiek przeciwko Rosji? Czy nie jeżdżą tam ministrowie na spotkania? Czy nie zapomniano o Ukrainie? Jakoś nic nie słychać o wraku samolotu spod Smoleńska. Dlaczego się go nagle przestaliśmy domagać? John Le Carre nie miałby żadnych wątpliwości, czemu służą takie działania. Jako reżyser sensacyjnych seriali też bym wiedziała jak je tłumaczyć…
– Co będzie dalej, co Pani podpowiada doświadczenie?
– To wszystko, co się w tej chwili dzieje, może prowadzić do wojny.
– Domowej?
– Nie tylko. U nas różnie może się zdarzyć, jeśli Macierewicz będzie zbroił sfrustrowanych młodych ludzi, również kiboli i neofaszystów. Nie bez kozery zmienił nazwę Ministerstwo Obrony na Ministerstwo Spraw Wojennych. A wojna, która jest obecna w polskiej pamięci, zmieniła się w oczach młodych Polaków w kicz patriotyczny, bardzo pociągający – te wszystkie koszulki z orzełkami, znakami z Powstania, żołnierze wyklęci, to jest bardzo atrakcyjne rekwizytorium. I ci, co wojny nie przeżyli, wyobrażają ją sobie mniej więcej tak, jak te spektakle rekonstrukcyjne, w których biorą udział. Nie ma tam prawdziwej grozy i nie ma źdźbła empatii. I to jest w polskim społeczeństwie najgorsze, że empatia została w tym rzekomo chrześcijańskim kraju kompletnie wypłukana. Między innymi przez niby religijne wychowanie. I właśnie w takiej sytuacji może dojść do wojny domowej. Ale ja się bardziej boję tego, co się dzieje na świecie. Jeżeli nie powstrzyma się fali uchodźców, którą my sami spowodowaliśmy.
– My – czyli?
– Czyli najogólniej wspólnota atlantycka. Ci ludzie nadal będą uciekać, bo nie mają alternatywy, a my nie mamy pomysłu, co z nimi zrobić. I w pewnym momencie zacznie się ich zabijać. To się właściwie już dzieje – Turcy zabijają na granicy Syryjczyków, którzy próbują się do nich przedrzeć. Na razie to są jednostki, za moment będą dziesiątki, setki. W pewnej chwili już nikt tego nie powstrzyma. I wtedy padną wszystkie bariery, wszystkie hamulce cywilizacyjne. I na tę wojnę przygotowują nas ugrupowania prawicowe – od Putina po Le Pen – a robią to właśnie poprzez odcięcie empatii, poczucia solidarności, wspólnoty z drugim człowiekiem. Im chodzi o to, żeby zdehumanizować obcych. W Polsce zaczął to Kaczyński w kampanii wyborczej. Nigdy mu tego nie wybaczę, że nazwał uchodźców roznosicielami chorób i pasożytów. Zrobił to, co robili faszyści w latach 30. wobec Żydów. I nagle się okazuje, że uchodźcy dla wielu młodych Polaków to wszy i karaluchy.
– Jak się w tej sytuacji promuje polską kulturę na świecie? Też się trzeba skupić tylko na wartościach narodowych?
– Przecież nikt nie chce oglądać i słuchać tego naszego kiczu. On jest słabo eksportowalny, bo każdy kraj ma swój własny. Taka totalizująca się władza nienawidzi wszelkiej refleksji i komplikacji, a sztuka z natury swojej pokazuje złożoność świata, nie uproszczenie. A oni chcieliby wszystko zamknąć w ramach łatwo przyswajalnego kiczu i grać na najprostszych ludzkich instynktach. Nie jest więc przypadkowe, że dotacji nie dostają muzea sztuki nowoczesnej, poszukującej, a dostaje rzeźbiarz, który rzeźbi w drewnie Bitwę pod Grunwaldem. Instytuty kultury polskiej, które były nastawione na to, żeby promować Polskę wśród cudzoziemców, teraz mają robić wieczorki polonijne z bigosem i krakowiakiem, “promować myśl Lecha Kaczyńskiego” i odcinać się od środowisk artystycznych kraju, w którym działają.
– Czy w swoim środowisku dostrzega Pani już strach, który zmusza ludzi do autocenzury, do konformizmu?
– Wśród reżyserów jeszcze tego nie ma. Ale to się oczywiście stanie, bo PiS będzie u władzy jeszcze długo. Choć kiedyś się wydawało, że komunizm też się nigdy nie skończy, a nagle – bum, cyk, cyk – i już go nie ma. Ale nastawiamy się, że tę władzę będziemy mieć przez jakiś czas, więc jeżeli ktoś tu mieszka i chce tu pracować, robić karierę, to musi się liczyć z opcją konformizmu. Jest to oczywiście bardzo przykre, bo łamie ludziom kręgosłupy. Pocieszające, że KOD powstał tak szybko. Parę lat później byłoby bardzo trudno wciągnąć w to ludzi. Już byśmy się bali. A KOD zaczął działać, zanim ludzie zaczęli się bać, zanim zaczęli dostrzegać, że na przykład otwarte wyrażanie poglądów wiąże się z utratą pracy. Nie przypadkiem zresztą większość ludzi w KOD-zie jest już w określonym wieku. Starsi mniej ryzykują: ja se ne boim, ja mam rakowinu. Mają też silną motywację, by bronić swego dorobku, biografii, osiągnięć przed negacją i potwarzą. Ale oczywiście w środowiskach twórczych na pewno istnieje już taka refleksja, że trzeba się będzie układać z władzą. Ja nawet nie namawiam kolegów do heroizmu, moja odwaga jest łatwiejsza.
– Ostatnio pracę stracił Jerzy Stuhr. TVP zrezygnowała z wystawienia jego przedstawienia w Teatrze Telewizji. Stuhr twierdzi, że to dlatego, że nie pasował do koncepcji „dobrej zmiany”. Pani też zrezygnowała z reżyserowania teatru w TVP.
– Ale nie dlatego, że mi zabroniono. Wręcz przeciwnie. Ja tę propozycję dostałam jeszcze za ancien regime. Był to „Król Lear” ze wspaniałym Januszem Gajosem. Bardzo mnie ta propozycja zaciekawiła, nigdy nie robiłam Szekspira, więc był to ostatni dzwonek, a król Lear wydał mi się szalenie aktualny. Myślałam jednak, kiedy nastała “dobra zmiana,” że ta propozycja upadnie, tymczasem nowa, “narodowa” telewizja ponowiła zainteresowanie. I kiedy biłam się z myślami, TVP wyemitowała opakowaną ideologicznie „Idę”, więc pomyślałam – nie. Po pierwsze – dla wielu ludzi, którzy szanują to, co mówię i dla których jestem ważnym głosem w dyskusji, byłoby nie do zrozumienia widzieć mnie w kontekście dziennika telewizyjnego Jacka Kurskiego, a po drugie – nie miałabym pewności, czy to też nie zostanie zmanipulowane. A potem by to jeszcze wykorzystali jako przykład: proszę, jacy jesteśmy demokratyczni – ktoś tu na nas pluje, a i tak dajemy mu pracę. A prasa prawicowa by pisała, że biorę od nich kasę. Gra niewarta świeczki, naprawdę. Ale ja pracuję głównie za granicą. Więc znowu: nikogo nie namawiam. Teraz to nie obcy, to nasi właśni wpychają nas do klatki. Trzeba więc zastosować różnorodne strategie, prosty bojkot niekoniecznie bywa najlepszą odpowiedzią, choć czasem jest jedynym moralnie czystym wyjściem z sytuacji.
Sprawa sędziego Łączewskiego przeniesiona z Warszawy do Legnicy
Sędzia Wojciech Łączewski ogłasza wyrok trzech lat więzienia dla byłego szefa CBA Mariusza Kamińskiego za prowokację wobec Andrzeja Leppera w tzw. aferze gruntowej. Warszawa, 30 marca 2014 r. (BARTOSZ BOBKOWSKI)
O przeniesieniu tej głośnej sprawy – podszywania się pod sędziego na Twitterze – dowiedzieliśmy się przypadkiem. Sprawdzaliśmy, co się dzieje w sprawie, którą komentował w mediach minister sprawiedliwości Zbigniew Ziobro.
Rzecznik Prokuratury Okręgowej w Warszawie, która prowadziła śledztwo, Michał Dziekański poinformował nas, że sprawa została przekazana do Prokuratury Regionalnej we Wrocławiu celem wyznaczenia nowej prokuratury. To decyzja prokuratora krajowego. Prokuratura wrocławska przekazała sprawę do Legnicy.
Prokuratura Krajowa nie zechciała od piątku rano poinformować, z jakich powodów zapadła taka decyzja i czy podpisał ją jej szef Bogdan Święczkowski czy też któryś z zastępców. Wiadomo że powołano się na paragraf 116 punkt 5 regulaminu wewnętrznego prokuratury, który mówi, że „kierownik jednostki nadrzędnej może, w szczególnie uzasadnionych przypadkach, przekazać podległej jednostce do prowadzenia lub nadzorowania sprawę” z wyłączeniem zasad wynikających z przepisów o właściwości miejscowej.
Co do zasady śledztwo prowadzi się tam, gdzie popełniono przestępstwo. A sędzia Łączewski pracuje w Warszawie. Sprawę przenosi się, gdy jest ryzyko, że prokuratorzy znają się z osobami, których dotyczy śledztwo, lub by ocenić ją na nowo „świeżym spojrzeniem”.
– Może przełożeni uznali, że prokuratorzy znają sędziów z sądu, w którym pracuje Łączewski. Ale może po prostu śledztwo zmierzało w kierunku korzystnym dla sędziego – sugeruje pracownik wymiaru sprawiedliwości znający mechanizmy przenoszenia śledztw.
Śledztwo trwało od lutego tego roku, zawiadomienie złożył sam Łączewski. Przez ostatni czas w Warszawie przesłuchiwano świadków. Kluczowa była opinia biegłych informatyków, którzy mieli zbadać jego dwa laptopy, iPada i telefony (sędzia sam je przekazał). Opinia miała potwierdzić, czy sędzia pisał na Twitterze do fałszywego Tomasza Lisa (ktoś się pod niego podszył), logując się z konta założonego na inne nazwisko.
Prokuratura nie chce potwierdzić, czy jest już taka opinia i co z niej wynika. Nasz rozmówca z wymiaru sprawiedliwości twierdzi, że opinia jest gotowa i jest ona korzystna dla sędziego, który twierdził, że ktoś się pod niego podszył.
Rzecznik Dziekański zapewnił nas, że przełożeni nie wydawali poleceń śledczym prowadzącym tę sprawę. Informuje, że sprawą zajmowało się trzech prokuratorów, dwóch nadal pracuje w okręgu, a trzeci wrócił do rejonu, bo skończyła mu się delegacja i nie był zainteresowany jej przedłużeniem.
Wojciech Łączewski jest jednym z najbardziej znanych sędziów w Polsce. Skazał na więzienie byłego szefa CBA Mariusza Kamińskiego, za nielegalną prowokację uderzającą w Andrzeja Leppera (po nieprawomocnym wyroku Kamińskiego ułaskawił prezydent Duda). Sędzia skazywał też kiboli na prace społeczne za antysemickie przyśpiewki czy narodowca, który kopał policjanta. Nakazał też prokuraturze ponowne śledztwo, by sprawdzić, czy urzędnicy prawidłowo przygotowali wizytę prezydenta Kaczyńskiego w Katyniu.
Sprawa z wpisami na Twitterze zaczęła się w lutym tego roku, gdy skrajnie prawicowa „Warszawska Gazeta” zamieściła rzekome wpisy sędziego (z konta założonego na inne nazwisko), z których miało wynikać, że Łączewski knuł na Twitterze z Tomaszem Lisem i proponował uzgodnienie strategii przeciwko rządowi PiS.
Sędzia odrzucił te oskarżenia i złożył zawiadomienie do prokuratury. Łączewski był na Twitterze, ale twierdzi, że ktoś się pod niego podszył, włamał do jego laptopa i zrobił mu zdjęcie jego kamerką, które potem opublikowano w tygodniku jako dowód przeciw niemu. Twierdził też, że wcześniej miały miejsce niepokojące zdarzenia: podczas procesu Kamińskiego na salę rozpraw miał przychodzić b. agent CBA i obserwować sędziego; ktoś spuścił mu powietrze z koła; ktoś otworzył zamknięty na klucz jego pokój w sądzie (choć nie stwierdzono włamania); ktoś przysłał mu do domu prostytutkę, na spacerze zaczepił go nieznajomy, mówiąc: „Twoja żona cię zdradza”; ktoś założył mu konto w serwisie gier, a w 2014 r. włamano się na jego konto na Twitterze i wykasowano wpisy. Część tych zgłoszeń badała prokuratura, ale umorzyła sprawę. Łączewski nie chciał ochrony.
Prof. Paweł Machcewicz, dyrektor Muzeum II Wojny Światowej: Zniszczyć. O to im chodzi?
Muzeum II Wojny Światowej w Gdańsku (Adam Kawczyński)
*Paweł Machcewicz – ur. w 1966 r., profesor ISP PAN, dyrektor Muzeum II Wojny Światowej, w latach 2000-05 dyrektor Biura Edukacji Publicznej IPN. Autor m.in. książki „Spory o historię 2000-2011” (2012)ADAM LESZCZYŃSKI: Po co nam w ogóle to muzeum?PAWEŁ MACHCEWICZ: Żeby zrozumieć siebie. Wojna tak przeorała Polskę, Europę i świat, że do dziś czujemy jej skutki. Przed wojną Polska była społeczeństwem wielonarodowym i wieloreligijnym, z zupełnie innymi granicami.Od początku naszym celem było wpisanie polskiego doświadczenia w europejską i światową pamięć historyczną. W 2007 r. w artykule „Muzeum zamiast zasieków” pisałem, że zamiast ograniczać się do protestów przeciw działaniom Eriki Steinbach i rewidowaniu historii poprzez podkreślanie cierpienia niemieckich wysiedlonych, musimy mieć własną opowieść koncentrującą się na Polsce i Europie Środkowo-Wschodniej.Przez wiele lat po wojnie Wschód był oddzielony żelazną kurtyną, nasze doświadczenia historyczne były niemal nieobecne w światowej opowieści o wojnie i XX wieku. Wielkie muzeum będzie współtworzyło obraz wojny w wymiarze światowym. Tylko tak mamy szansę opowiedzieć, że np. niemiecka okupacja była znacznie bardziej brutalna w Polsce niż na Zachodzie, że doświadczyliśmy także agresji i okupacji radzieckiej, a koniec wojny nie przyniósł nam, inaczej niż Europie Zachodniej, wolności.Oświadczenie Jerzego W. Borejszy, członka Kolegium Programowego Muzeum II Wojny ŚwiatowejMuzeum polemizuje z polityką historyczną Niemiec czy Rosji?– Polemizujemy, opowiadając własną historię. Steinbach nie pokazywała przesiedleń Niemców jako skutku wojny i zbrodni niemieckich, tylko jako kolejną fazę czystek etnicznych w Europie. Tymczasem trzeba pokazać bezmiar niemieckich zbrodni, żeby było oczywiste, dlaczego musiało dojść do przesiedleń.W opozycji do rosyjskiej polityki historycznej będziemy pokazywali system komunistyczny sprzed 1939 r. jako zbrodniczy, totalitarny i dążący do zniszczenia ładu wersalskiego, a później radzieckie agresje i zbrodnie w czasie wojny. Będziemy pierwszym muzeum na świecie, które pokaże w pełnej rozciągłości zbrodnie popełnione na Polakach na Wołyniu i w Galicji Wschodniej, m.in. poprzez przedmioty należące do wymordowanych Polaków z wołyńskiej wsi Ostrówki.Nie marginalizujecie polskiego wysiłku zbrojnego?– Tak twierdzą politycy PiS-u. To nieprawda. Broni nas Światowy Związek Żołnierzy AK. Z drugiej strony wojna była prowadzona przede wszystkim przeciw ludności cywilnej. Straciło w niej życie ponad 200 tys. polskich żołnierzy i ponad 5 mln cywilów. Mamy obowiązek o nich pamiętać. Nie zrozumiemy polityki III Rzeszy i Sowietów, jeśli nie pokażemy, że terror był wymierzony w zwykłych ludzi.
Polowanie na dyrekcję Muzeum II Wojny
Macie wiele poruszających eksponatów, np. chustkę działacza ludowego z Lubelszczyzny, na której napisał pożegnanie dla żony, kiedy czekał na rozstrzelanie przez Niemców.
– Muzea nie mogą się koncentrować na multimediach i efektach specjalnych, co jest dziś w modzie. Powinniśmy opowiadać poprzez przedmioty. Metalowy samochodzik zabawka wygrzebany z gruzów Kalisza zbombardowanego w 1939 r. pokazuje, że wojnę na wyniszczenie Niemcy rozpoczęli już wtedy, a nie w ZSRR w 1941 r., jak pisze wielu zachodnich historyków.
Chustkę Bolesława Wnuka, o której pan mówi, przekazał rodzinie polski strażnik. A brat Bolesława, Jakub, został zamordowany w Katyniu. Ta chustka jest częścią opowieści o terrorze obu okupantów wobec Polaków. Przekazał ją nam w depozyt Rafał Wnuk, znany historyk, współtwórca muzeum.
Są też betonowe krążki z numerami wydawane w Bełżcu ludziom prowadzonym do gazu.
– Byli okłamywani do końca. Mieli zostawić ubrania przed wejściem do komory, ale mówiono im, że odbiorą je na podstawie tych krążków. To dosłowna opowieść o tym, jak wyglądały ostatnie chwile ludzi prowadzonych na śmierć.
Mamy wagon kolejowy, którym Niemcy i Sowieci deportowali ludzi, a ci pierwsi przewozili więźniów do obozów koncentracyjnych, robotników przymusowych, Żydów do miejsc zagłady. To opowieść o wspólnocie ofiar sowieckiego i niemieckiego terroru.
Ale to, co zrobiliście, polityków nie obchodzi.
– Poseł Arkadiusz Czartoryski z PiS-u podczas posiedzenia sejmowej komisji kultury 8 czerwca zarzucał nam, że na wystawie nie ma nic o ratowaniu Żydów przez Polaków ani o Dywizjonie 303. Wskazałem mu, że w opisie wystawy, na który się powoływał, są wymienione przedmioty należące do Żydów ukrywanych przez polską rodzinę i mundur pilota z Dywizjonu 303. A więc fakty nie mają znaczenia, a celem jest zdyskredytowanie za wszelką cenę ludzi niezwiązanych z obecną władzą i prezentujących inną wizję historii, zniszczenie muzeum przez nich stworzonego.
Timothy Snyder: PiS ‚ukazem’ likwiduje Muzeum II Wojny Światowej. To wielka strata dla Polski
Muzeum II Wojny „będzie opowiadało kosmopolityczną narrację historyczną” – coś takiego usłyszał pan od posła PiS-u Dariusza Piontkowskiego. Coś to panu przypomina?
– Historykowi może się to kojarzyć tylko z marcem 1968 r. Zapewne poseł, który to mówił, nawet nie zdawał sobie z tego sprawy. Podczas posiedzenia komisji usłyszeliśmy – i ja, i inni twórcy muzeum – zarzuty nie tylko absurdalne, ale też jawnie obraźliwe, np. „braku polskiej wrażliwości narodowej”. Podobno prowadzimy niemiecką, a nie polską politykę historyczną, tylko dlatego, że przykładamy wagę do cierpień ludności cywilnej. Nigdy po 1989 r. w demokratycznej Polsce nie było tak głębokiej ingerencji polityków w kształt narracji historycznej.
Może po prostu Polska się zmieniła.
– To w Rosji Putina władze decydują o wszystkim, tak też było w PRL-u. Historyk prof. Piotr Osęka zwrócił mi uwagę po przeczytaniu stenogramu z posiedzenia komisji, że przypomina to piętnowanie w Marcu ’68 twórców Encyklopedii Powszechnej PWN za rzekome nieuwzględnienie polskiej martyrologii. A mnie przypominało to plenum ideologiczne z lipca 1963 r., kiedy Gomułka i inni działacze partyjni poddali miażdżącej krytyce filmy Wajdy, Polańskiego i twórczość pisarzy.
Te zarzuty stawiali nam posłowie, których dokonania na polu historiografii czy muzealnictwa nie są znane. Trzeba było tego posłuchać i zobaczyć twarze tych ludzi. Ja widziałem w nich autentyczną nienawiść, chęć zdeptania wroga. Uznali za stosowne mieszać z błotem najlepszych polskich i zagranicznych historyków, którzy tworzyli wystawę, wśród nich Normana Daviesa i Timothy’ego Snydera. Nikt nie zrobił więcej dla upowszechnienia polskiej historii na Zachodzie.
Za tymi oskarżeniami kryje się jakaś jedna myśl?
– Na najgłębszym poziomie chodzi o odrzucenie prób opowiadania o polskiej historii w kontekście historii europejskiej i światowej. Podstawą tych zarzutów i insynuacji jest głębokie przeświadczenie, że pokazanie doświadczeń innych krajów – obok naszych – jest ze szkodą dla Polski. Jeden z krytyków powiedział, że to dobrze, że pokazujemy zbrodnie popełnione na Polakach na Wołyniu, ale źle, że zestawiamy je z masakrami dokonanymi przez chorwackich ustaszy na Serbach, Żydach i Romach.
To zestawienie jest absolutnie uzasadnione. Pokazujemy przez to pewien typ ludobójczej czystki etnicznej w czasie wojny – rezultat procesów uruchomionych przez Niemców, ale nie dokonywanych ich rękami. Druga strona uważa, że jakiekolwiek zestawianie polskiej historii z historią innych krajów szkodzi polskiej wyjątkowości.
Może chodzi o to, że muzeum ma służyć wychwalaniu polskich zasług i męczeństwa?
– Pewnie raczej o głęboko ukrytą obawę, że coś stracimy na włączeniu polskiej historii w szerszy kontekst. Ale tylko wtedy można ją zrozumieć. Jeżeli chcemy wyjaśnić, na czym polegał fenomen Polskiego Państwa Podziemnego, trzeba pokazać, że różniło się od ruchu oporu w innych krajach. Mieliśmy partie polityczne i Delegaturę Rządu na Kraj, ale Państwo Podziemne było tworem tysięcy inicjatyw oddolnych, dopiero potem porządkowanych. Jeżeli chcemy pokazać, że wojna na wyniszczenie zaczęła się w 1939 r. w Polsce, musimy pokazać, że inaczej okupacja wyglądała we Francji czy w Danii.
Wszystko ładnie, ale zabetonowaliście czołg!
– Posłanka Sobecka zarzuciła nam, że zniszczyliśmy jeden z najwspanialszych eksponatów, czołg Sherman, bo zamurowaliśmy go w betonowej wannie i nigdy nie będzie jeździł. Ale czołg stał się po prostu częścią ekspozycji. Ściągnęliśmy go z Belgii, gdzie służył jako tarcza strzelnicza na poligonie. To była kupa złomu. Wyremontowaliśmy go i wstawiliśmy silnik od jelcza, bo silnika od shermana nie dało się znaleźć. Brał udział w rekonstrukcjach historycznych i zlotach miłośników militariów, promując muzeum.
Był też zarzut, że główna część muzeum specjalnie została schowana pod ziemię, żeby nie psuć widoku i zapewnić większe zyski deweloperowi, który obok wybudował osiedle. Nie ma granic w formułowaniu najbardziej absurdalnych zarzutów.
Przekroczyliście budżet.
– Tak, musieliśmy zwiększyć koszty budowy z 360 do 450 mln zł. Okazały się wyższe ze względu na trudności techniczne, ale też wzrost cen na rynku budowlanym. NIK, który sprawdzał wydatki pod koniec zeszłego roku, uznał je za uzasadnione, a inwestycję za prowadzoną w sposób bardzo rzetelny. Muzeum Historii Polski, sztandarowy projekt PiS-u, ma kosztować 490 mln, a może i więcej, gdy wydatki się urealnią. Takie są koszty budowy wielkiego muzeum historycznego z wystawą klasy światowej.
Wystawa jest już prawie skończona. Zostanie otwarta?
– Mam nadzieję. Inaczej ośmioletnia praca setek ludzi i miliony złotych pójdą na marne. Ale nie wiem, co się wydarzy. Minister Piotr Gliński zapowiadał ujawnienie krytycznych recenzji, które zamówił na temat wystawy. Nic nie ujawnił. Potem była próba linczu w komisji. Minister 6 sierpnia zgodnie z ustawą będzie mógł zlikwidować muzeum, przerwać moją kadencję i stworzyć nowe muzeum, które będzie miało tę samą nazwę, ale będzie nową instytucją. Z nową radą, programem.
Jeżeli mam traktować jako miarodajne wypowiedzi Jarosława Kaczyńskiego, że wystawa zostanie zmieniona, zapewne nowy dyrektor będzie chciał ją zmienić. Za kilka miesięcy muzeum ma być otwarte, wystawa jest już instalowana. Ciekaw jestem, czy będą niszczone jej elementy niepasujące do koncepcji rządu. To by kosztowało dziesiątki milionów złotych.
Przekształcenie Muzeum II Wojny w muzeum wyłącznie polskiej martyrologii skaże Polskę na marginalizację i niezrozumienie przez inne narody. Innym zagrożeniem jest rozpad kolekcji. Zgromadziliśmy tysiące eksponatów, wiele od indywidualnych darczyńców. Olga Krzyżanowska przekazała nam sygnet i okulary ojca, Aleksandra „Wilka” Krzyżanowskiego, dowódcy AK na Wileńszczyźnie, potem zamęczonego przez komunistów. Zapowiada, że je odbierze. Podobnie część innych ofiarodawców.
Jeśli można poprzez jeden podpis ministra kultury zlikwidować muzeum, być może ludzie się będą zastanawiali, czy należy przekazywać do takich instytucji najcenniejsze rodzinne pamiątki. To uderzy także w muzea tworzone przez obecną władzę.
Czy PiS się cofnie?
– Niszczenie takiej wystawy byłoby czymś bez precedensu. Czy chcemy żyć w kraju, w którym po każdych wyborach będą zmieniani dyrektorzy muzeów i treść wystaw historycznych?
Wideo „Magazynu Świątecznego” to coś więcej – więcej wyjątkowych tematów, niezwykłych ludzi, najważniejszych wydarzeń, ciekawych komentarzy i smacznych wątków. Co weekend poznasz ciekawy przepis, zasłuchasz się w interpretacji wiersza i przyznasz, że jest cudem, dowiesz się, co w trawie piszczy – w polityce, kulturze, nauce.
W ”Magazynie Świątecznym” czytaj:
Brexit. Wielka mała Brytania
Na skraj trampoliny nie zaprowadziły nas bóle fantomowe po imperium, ale wstyd. Obrzydliwa świadomość, że staliśmy się społeczeństwem pozbawionym zasad i wyzbytym godności, a nasz kraj już nie jest arystokracją tego świata, stał się lokajem najbogatszych
David Cameron. Ups, ja tylko chciałem…
„Nadszedł czas, by Brytyjczycy mieli możliwość wypowiedzenia się w kwestii europejskiej”. Kiedy Cameron rzucał te słowa, chodziło o jutrzejsze sondaże
Nigel Farage – facet jak pędzący pociąg
Unia Europejska umiera. Mam nadzieję, że wyciągnęliśmy pierwszą cegłę z tego muru – ogłosił Nigel Farage po zwycięskim dla brexitowców brytyjskim referendum
Zbigniew Mikołejko: Jeden drugiemu wchodzi na głowę
Może być robotnikiem lub profesorem. Fryzjerką albo bizneswoman. Cham ma poglądy i wyobrażenia, nie ma wątpliwości, skrupułów i rozterek
Szkoła jak z „Ziemi obiecanej”, czyli jak zmieniać polską edukację
Uczeń powinien myśleć i argumentować, a nie odtwarzać przekazane przez nauczyciela interpretacje. I w tę stronę powinna nasza szkolna reforma
Teatr Improwizowany Klancyk. Wszystko gramy po raz pierwszy i ostatni
Uczyliśmy się na czuja, na występy przychodziło po kilka osób, a oprócz nas nikt nie robił czegoś takiego. A dziś? Mamy komplety po dwa razy jednego wieczoru, a nasza scena improwizowana to już megainstytucja
Polak ponurak. Kiedy nauczymy się śmiać
Amerykanie mawiają: „Świat jest kamerą, więc, proszę, uśmiechaj się”, Niemcy: „Dzień bez uśmiechu jest dniem straconym”, a Polacy: „Śmieje się jak głupi do sera”. Dlaczego?
Czerwiec ’56. Dzień bez operacji
Naraz usłyszeliśmy śpiew, a potem padły strzały. I krzyk: „Tu są ranni! Niech ktoś pomoże, przecież tu jest szpital!”. Włożyłam kitel
Hotelowy gość. Czego pragnie?
Kiedyś wystarczyło, że pokój był z łazienką i w miarę czysty. Dzisiaj wymagania są wysokie jak budynek hotelu Burdż al-Arab w Dubaju. Orężem w walce o gościa hotelowego staje się szeroko pojęty design, od lobby aż po mozaiki w strefie spa
Mateusz Kijowski napadnięty na Dworcu Centralnym. „Nagle dostałem dwa czy trzy ciosy”
2. Do zdarzenia doszło w sobotę w Warszawie na Dworcu Centralnym
3. Liderowi Komitetu Obrony Demokracji nic się nie stało
Mateusz Kijowski całą sprawę opisał na Facebooku:
Tak, zostałem wczoraj tuż przed północą na Dworcu Centralnym zaatakowany. Rozmawiałem przez telefon i nagle usłyszałem jakiś stek wyzwisk i otrzymałem dwa czy trzy ciosy w kark i głowę (na plecach miałem plecak, więc były chronione)
Lider KOD podkreślił, że nic mu się nie stało. Kijowski przypuszcza, że napastnik mógł być pod wpływem narkotyków.
Poinformował, że zaatakował mnie, bo za nim chodziłem, donosiłem „IM”, gdzie jest, a oni chcą go zastrzelić.
Kijowski dzieli się też swoimi spostrzeżeniami na temat incydentu. Jak zauważa, choć w hali dworca było sporo osób, atak nie skłonił nikogo do reakcji.
Nawet kiedy krzyknąłem „Policja!”, nikt nie zareagował w żaden sposób mimo, że kilka osób interesowało się i przyglądało temu, co się dzieje. Tak, wiem, nie broczyłem krwią leżąc na ziemi. Zawsze staram się reagować, kiedy widzę agresję i muszę przyznać, że ta obojętność niemile mnie zaskoczyła.
Lider KOD pisze też, że o całej sprawie opowiedział tylko jednej osobie; informacja zaczęła jednak krążyć, a „cała Polska dowiedziała się, że Kijowski został pobity”.
„Całe szczęście, że nic się poważnego nie wydarzyło. Ale gdyby to była jakaś prowokacja? Gdyby ktoś próbował wzbudzić panikę? Agresywną reakcję? Może histerię? Czy jesteśmy gotowi do weryfikowania informacji? Docierania do źródeł? I czy umiemy zareagować w sposób pokojowy, kiedy sytuacja będzie naprawdę poważna?” – ostrzega Kijowski.
Szanowni Państwo!