Znaleźliśmy się w politycznym czyśćcu
+++
Wypowiedź Jarosława Kaczyńskiego o „gorszym sorcie Polaków” nie wywołałaby tak potężnego oburzenia, gdyby była jedynie kolejną z szeregu obelg, jakimi ten polityk nieustannie obrzuca ludzi. Jej wyjątkowy oddźwięk wynika z próby odebrania nam – dumnym z osiągnięć III RP – godności i szacunku.
Oczywiście naszą odpowiedzią mógł być – i był – tylko pusty śmiech. Przez ostatnie ćwierć wieku zbudowaliśmy – przede wszystkim starsze pokolenie, ale także młodsze, do którego należę – prężnie rozwijający się kraj, a każdy z nas znalazł się tam, gdzie jest, dzięki własnej ciężkiej pracy. Doskonale wiemy, że zasługujemy na szacunek, a Kaczyński i jego pretorianie nie mają prawa go nam odbierać.
Ale niestety, to także my przez ostatnie ćwierć wieku stworzyliśmy państwo, które odbiera godność i szacunek wielu jego obywatelom.
W PRL-u ogromne grupy społeczeństwa były – jak zauważył prof. Andrzej Leder w „Prześnionej rewolucji” – symbolicznie dowartościowane. Lokalni dygnitarze oklaskiwali robotników na akademiach i wręczali im medale. Władza zwracała się do prostych ludzi, a oni czuli się docenieni. Po 1989 r. wraz z upadkiem fabryk i zakładów stracili nie tylko pracę, ale również – co szczególnie ważne – tamten szacunek. Leder pisze: „Co miał zrobić człowiek w małym mieście, gdzie upadła jedyna fabryka? (…) Ludzie ci zostali opuszczeni, stali się nikim. Jakoś przeżyli, nie umierali z głodu, ale zostali pozbawieni znaczenia i uznania”.
Także później przez wiele lat ich wielorakie problemy wynikające z transformacji spłaszczano do etykietek „człowieka sowieckiego”, „wyuczonej bezradności”, „nieudacznictwa”, „roszczeniowości”. W nowym systemie stali się tymi słabszymi – materialnie, lecz przede wszystkim symbolicznie.
Dzieci polskiej biedy. Tu praca się nie opłaca
Dlatego obecnie najważniejszym pragnieniem tych ludzi jest właśnie potrzeba uznania. To w znacznej części dzieci robotników, których w latach 90. pozbawiono pracy i znaczenia, odpalają dziś race i machają biało-czerwonymi flagami przed Stadionem Narodowym. Agresywnie manifestowany nacjonalizm daje im możliwość zaistnienia, której na co dzień nie mają.
Jednak podobne pragnienie szacunku odczuwają także inne grupy ludzi w kraju: zmuszeni do pracy na umowach śmieciowych lub do zakładania fikcyjnych jednoosobowych firm, zatrudnieni za minimalne pensje, samotne matki, bezrobotni, opiekunowie osób niepełnosprawnych. Lista jest długa.
+++
Tę ich potrzebę uznania doskonale wykorzystało w ostatnich wyborach Prawo i Sprawiedliwość. W kampanii wyborczej PiS przeciągnęło na swoją stronę wielu zapomnianych przez państwo. To do nich właśnie kierowane były populistyczne obietnice i to w tych grupach najbardziej podsycane było poczucie krzywdy oraz niesprawiedliwości. Bez nich Kaczyński nigdy nie wygrałby wyborów.
Ale bez nich nie wygra też kolejnych.
Za to my możemy – jeśli przyciągniemy ich do nas.
PiS nie umie i nie zamierza bowiem zmniejszyć ich krzywdy. Przyszłość programu 500 zł na dziecko jest niepewna, a o realizacji innych projektów ostatnio ciszej. Ludzie znów są niedostrzegani. Dlatego władza z zapałem wymienia kadry – to nowi lojalni funkcjonariusze stworzą w przyszłych wyborach bazę wyborców PiS, nie ci kupieni niespełnionymi obietnicami.
Rodzina 500 minus. Kto nie dostanie pieniędzy na żadne dziecko
A to, że wielu z obecnie mianowanych na stanowiska nie ma kwalifikacji i doświadczenia? Ważne, że zajmą miejsca tych, którzy zajmowali je wcześniej. Bo myślenie PiS jest zero-jedynkowe: wcześniej tamci byli na górze, my – na dole. Gardzili nami. Teraz my pogardzajmy. Poniżali nas, więc i my poniżajmy.
Tylko że nawet gdy za jakiś czas to my znów znajdziemy się na górze, będziemy mogli tylko zrobić to samo, co robi teraz PiS – czyli rewanżować się za ich dzisiejsze działania i potem drżeć ze strachu przed kolejnymi wyborami.
Jest jednak sposób, by wygrać tę wojnę raz na zawsze. Ale najpierw potrzebujemy do tego trzeciej narracji pomiędzy państwem, które nie widzi obywateli, a populizmem PiS. Narracji czyśćca.
+++
Czyściec to jeden z najwspanialszych europejskich wynalazków. Jak pisał w książce „Narodziny czyśćca” francuski historyk Jacques Le Goff, wymyślili go krok po kroku teologowie między 1150 a 1200 r. Było to w tamtym czasie niesłychanie potrzebne – owładnięci myślą o grzechu ludzie nie wierzyli, że zasługują na niebo, a wizja ognia piekielnego paraliżowała myśli. Niezbędne stało się stworzenie trzeciego miejsca, które oferowałoby nadzieję odkupienia.
Nie stało się to za jednym zamachem. Czyściec najpierw pojawiał się w komentarzach teologicznych i pismach, później przedostał się do tekstów modlitw. Kolejne kilkadziesiąt lat minęło, zanim wywalczył sobie miejsce w umysłach wiernych.
Ale zerwanie z przeciwstawieniem piekła i raju, potępionych na wieki i zbawionych, było daleko idącą rewolucją pojęciową, która wciąż wpływa na nasze myślenie. Bo jak pisze Le Goff, „czyściec nie sytuuje się idealnie w środku pomiędzy piekłem a niebem, lecz zostaje uniesiony ku górze. Zarezerwowany dla pełnego oczyszczenia przyszłych wybrańców, znajduje się bliżej raju”. Daje nadzieję.
Dzięki takiemu umiejscowieniu możliwe było później zdefiniowanie w Europie trzeciego stanu obok szlachty i kleru, stworzenie parlamentu między państwem a ludem, władzy sądowniczej między władzą ustawodawczą a wykonawczą. Myślenie czyśćcem to szukanie trzeciej drogi, to znajdowanie kompromisu w impasie, to synteza tezy i antytezy. Wyróżnia ono Europę spośród innych kultur, np. rosyjskiej czy chińskiej, gdzie ostatecznie decydował i decyduje jeden głos.
W tym sensie monopol na prawdę, do którego uzurpuje sobie prawo Kaczyński – i w konsekwencji dzielenie obywateli na prawdziwych Polaków i zdrajców, AK-owców i gestapo kłóci się z głęboko zakodowanym w nas odczuciem, jak funkcjonuje świat i jak rozwiązujemy spory.
Folwark polski. Trwały układ pan – cham
Ale również stworzony w Polsce system powoduje podział na lepszych i gorszych. I choć naszemu niedostrzeganiu tych drugich daleko do celowej polaryzacji tworzonej przez Kaczyńskiego, to akceptując obecną sytuację, stajemy się w pewnym stopniu podobni do PiS. A nie szukając czyśćcowego wyjścia z podziału my – oni, nie dorastamy do tego, by nazywać się Europejczykami.
+++
Myślenie czyśćcem nie jest obce polskiej polityce. Dowodem jest choćby apel „O prawdę i pojednanie” Adama Michnika i Włodzimierza Cimoszewicza z 1995 r. Autorzy wywodzący się z przeciwnych obozów politycznych podjęli wtedy razem próbę zdefiniowania „obszaru spraw wspólnych, tego, co bywa okreś-lane jako racja stanu, tego, co przy wszystkich zrozumiałych różnicach poglądów i interesów należy uznać za szeroko akceptowane zasady konstrukcji ustroju państwa, za reguły i wartości życia publicznego, za główne założenia gospodarki”.
Wagę tego kompromisu widać zwłaszcza z perspektywy wstąpienia do NATO, o co zabiegały zgodnie oba obozy polityczne, oraz ponad dekady rozwoju kraju dzięki dotacjom z Unii Europejskiej.
Jak jednak wtedy zauważali autorzy, aby prowadzić dialog, musimy założyć, że „każdy z rozmówców ma dobrą, a nie złą wolę, że kieruje nim jakaś przyzwoitość, a nie koniunkturalne łobuzerstwo”. Dlatego dzisiaj znalezienie kompromisu z antydemokratyczną władzą PiS jest niemożliwe. Nie znajdziemy tam ani dobrej woli, ani – co widać coraz wyraźniej – przyzwoitości.
Jednak kompromis możemy osiągnąć właśnie z naszymi słabszymi współobywatelami.
Z nimi mamy wspólne interesy, reguły i wartości. Jest to na pewno pragnienie spokojnego życia w dobrobycie, w bezpiecznym i dobrze działającym państwie, którego rządzący są przewidywalni, szanują obywateli, demokrację i rządy prawa.
+++
Pierwszym krokiem do kompromisu jest zauważenie w słabszych takich samych ludzi jak my, których problemy trzeba zrozumieć i zwyczajnie je rozwiązać. Lekceważenie lub paternalizm odbierają im podmiotowość i sprawiają, że stają się podatni na mgliste obietnice niebezpiecznych populistów.
Dlatego już sam nasz język musi być językiem kompromisu. W przeciwieństwie do PiS używającego języka krzywdy, my możemy zapraszać do uczestnictwa w szacunku i godności, zaproponować znoszenie barier, obronę słabszych, wyrównywanie szans.
A na początek mogłyby wystarczyć nawet zwykłe przeprosiny. Jak mówił w rozmowie z Grzegorzem Sroczyńskim psycholog Jacek Santorski: „Czasem wystarczy uznać jakieś uczucia. [Powiedzieć:] ‚Mieliście prawo czuć gorycz i osamotnienie, wasi rodzice i dziadkowie mieli prawo czuć się oszukani. My, ludzie nadający kierunek przemianom, wiele rzeczy przegapiliśmy. Musimy więcej rozmawiać, żeby kolejne zmiany w Polsce były bardziej solidarne’ „.
Dlatego już teraz – gdy niepodzielnie rządzi PiS – można zdefiniować główne obszary przyszłego porozumienia. Dużo już zresztą zostało zrobione, a najważniejsze problemy są od dawna zdefiniowane. To m.in. system umów śmieciowych, brak polityki mieszkaniowej, niskie zarobki. Ponowne zebranie kluczowych problemów wyznaczyłoby bazę do dialogu.
Następnie należy rozpocząć konsultacje w gronie polityków opozycji, przedstawicieli organizacji pozarządowych, uczelni wyższych, think tanków. Obecna władza całkowicie ignoruje głos obywateli, jest to więc tym bardziej dobry moment, by się poznać i nawzajem zrozumieć.
Wspólne rozmowy umożliwiłyby przedstawienie wizji oraz postulatów różnych środowisk i zaproponowanie najlepszego z punktu widzenia polskich uwarunkowań modelu redystrybucji (nie musimy stawać się od razu drugą Szwecją, warto natomiast porównać to, jak swoimi obywatelami opiekują się np. kraje centrum europejskiego kontynentu, jak państwa Półwyspu Iberyjskiego, a jak Wielka Brytania). W perspektywie pozwoliłoby to później na stworzenie „mapy drogowej” rozwiązań sprawiedliwszego państwa, które w przyszłości mogłyby zostać wprowadzone w życie.
Tworzenie wspólnych planów i programów w najbliższych latach umożliwiłoby także zwiększenie zaufania między stronami oraz zbudowanie wspólnoty obywatelskiej skupionej wokół realnego celu, gotowej się przeciwstawić autorytaryzmowi PiS.
*Michał Wachnicki, ur. w 1987 r., absolwent stosunków międzynarodowych na Uniwersytecie Warszawskim, dziennikarz Wyborcza.pl
.
Musi być źle, skoro nawet melomani się burzą. „Pierwszy raz widziałam w filharmonii taką polityczną demonstrację”
Minister Piotr Gliński znów został wybuczany. I to nie byle gdzie – w świętym miejscu sztuki, jak wielu melomanów nazywa Filharmonię Narodową. Dla jednych to profanacja, bez dwóch zdań. W takim miejscu? Takie zachowanie? Zupełnie nie przystoi. Ale dla wielu Polaków to potężny sygnał, że naprawdę dobrze nie jest. Ani filharmonia, ani środowisko melomanów, nigdy nie kojarzyły się z żadnym protestem. A teraz nawet oni pokazali, co myślą. I zagrali władzy na nosie. Można powiedzieć – oficjalnie dołączyli do gorszego sortu Polaków.
Tu można się zastanawiać, czy zadziałała osoba ministra Glińskiego, czy zwyczajnie cała „dobra zmiana”. Czy naprawdę świat kultury tak bardzo zdążył znienawidzić Glińskiego, czy minister i wicepremier w jednym ma po prostu dar ściągania na siebie całej niechęci połowy narodu do obecnej władzy. Trudno ocenić, choć na pewno podpadł już artystom mocno, o czym zresztą pisaliśmy już nie raz. Ostatnio wybuczeli go we Wrocławiu podczas otwarcia Europejskiej Stolicy Kultury.
Ale, żeby melomani? Ludzie, którzy kojarzą się z wyższą kulturą osobistą niż ma w sobie niejeden ze zwykłych zjadaczy chleba? Których raczej nie wiążemy z wielkim, jawnym zaangażowaniem politycznym? A tym bardziej na sali koncertowej? Zaskoczenie ogromne. Albo ogromna desperacja, która przelała czarę goryczy. Były minister kultury, Bogdan Zdrojewski mówi wprost, że kultura to najwyższy barometr nastrojów społecznych.
To wyprzedzający zespół sygnałów środowisk przeważnie bardzo dobrze wykształconych, a przede wszystkim kreatywnych. Zjawiska w kulturze wyprzedzają czas, prognozują rzeczywistość, dają nam radość, ale też często są przestrogą. Dla wszystkich, a zwłaszcza świata władzy. Sam jestem ciekaw, jak zostanie odebrany.
I właśnie w ostatnią sobotę melomani w ten barometr mocno się wpasowali. – By nie było wątpliwości, nie jestem entuzjastą buczenia. Natomiast z wielką satysfakcją odnotowałem gromkie brawa, jakie rozległy się na Sali po hymnie Unii Europejskiej. TO JEST TO – podkreśla w rozmowie z naTemat Bogdan Zdrojewski.
„W filharmonii wypada nawet gwizdać
Przypomnijmy, co działo się w sobotę w Filharmonii Narodowej. Dziennikarka Iwona Aleksandrowska była tam podczas tej pamiętnej inauguracji Wielkanocnego Festiwalu Ludwiga van Beethovena. Swoimi wrażeniami podzieliła się na blogu zaznaczając, że do filharmonii chodzi od lat 80. i pierwszy raz widziała w tym miejscu tak polityczną demonstrację. Nie mówiąc o tym, że jeszcze nigdy w Filharmonii Narodowej nie zaznała tylu emocji pozamuzycznych. Jak pisze, był to niezwykły pokaz niezależnego, obywatelskiego myślenia.
Można uznać – mocno usprawiedliwiony nawet na miejsce, w jakim się odbył. Elegancję słuchaczy, ich klasę i szyk. Wszechobecną kulturę, którą czuć tu na każdym centymetrze powierzchni. „Żeby nikomu nie przyszło do głowy, że filharmonia to nie mecz i że w filharmonii buczeć nie wypada. Myślę, że wypada nawet gwizdać, gdy sytuacja jest tak bezprecedensowa i tak niebezpieczna jak teraz w Polsce” – napisała blogerka, miłośniczka filharmonii i jej stała bywalczyni.
Byłam wzruszona jak chyba większość osób na sali. Tym bardziej, że na koncercie zabrzmiała IX symfonia d-moll Beethovena ze słynną „Odą do radości”, będącą hymnem Unii Europejskiej. Było to niezwykle znamienne. Czułam, że w ten sposób manifestujemy nasz związek z Europą, z której PiS chce nas wyrugować.(…) Straciliśmy przecież konstytucję i podstawy ładu demokratycznego. Dziś „Wszystkie ręce na pokład”, by zmusić rząd i prezydenta do przestrzegania prawa.Czytaj więcej
Oklaski dla Gronkiewicz-Waltz, milczenie dla Dudy
Z różnych relacji wiemy, że buczenie było ogromne. Tutaj pisaliśmy o tym w naTemat. Jednocześnie okazuje się, że przy innych nazwiskach były duże oklaski, np. przy prezydent Warszawy Hannie Gronkiewicz-Waltz czy Małgorzacie Kidawie Błońskiej (choć tej drugiej, jak sama nam powiedziała, nie było tego dnia w filharmonii i o niczym nie wie). A jeszcze przy innych wymowne milczenie.
„Nazwisko prezydenta Dudy, który objął honorowy patronat nad festiwalem, zostało zaś przyjęte demonstracyjnym milczeniem. Podobnie jak pisowski marszałek senatu, Stanisław Karczewski”. Czytaj więcej
Nie wszystkim ze środowiska to się podobało. Andrzej Łukasik, wiceszef Towarzystwa Przyjaciół Muzyki im. F. Chopina, takiego zachowania nie zamierza pochwalać i tolerować. – Miejsca tak kulturalne jak teatr czy filharmonia powinny być dalekie od chamstwa. Trochę idę na skróty, ale niektóre rzeczy graniczą z bardzo nie eleganckim zachowaniem. Dlatego nazywam je po imieniu. Istnieją granice, których nie wolno przekraczać – mówi.
Melomani też potrafią protestować
Ale meloman też człowiek. – Melomani też nie żyją w próżni. To nie są ludzie bujający w obłokach, którzy nie wiedzą, co się dzieje. Trudno im odmówić prawa, że tak się zachowali. Myślę, że potraktowali Glińskiego jako przedstawiciela rządu, który robi to, co robi. I z czym większość Polski się nie zgadza – mówi Jerzy Sobeńko, prezes Polskiego Towarzystwa Straussowskiego. Choć zaraz zaznacza – sam by tak nie zrobił.
Ale podaje też inny przykład, gdy takie audytorium zaprotestowało w filharmonii. Było to w Krakowie, w 1982 roku. Publiczność wyklaskała wtedy Halinę Czerny-Stefańską, która poparła stan wojenny, i dlatego nie pozwolono jej wystąpić. – Melomani też potrafią protestować. Ale w tym przypadku myślę, że jest to działanie jeszcze prewencyjne, profilaktyczne. Za komuny pewne gatunki muzyki były zabronione i myślę, że to już się nie powtórzy, ale nigdy nie można niczego wykluczyć. Ale najważniejsze, by polityka nie mieszała się do kultury – uważa Jerzy Sobeńko.
Zbuntowani artyści, zbuntowana reżyser
A minister Gliński mocno z takim aspektem kultury już dziś jest kojarzony. Podczas gali we Wrocławiu, gdzie został wybuczany, też zaczął mówić o polityce.
Polska demokracja jest stabilna i odpowiedzialna; nowy polski rząd za jedną z podstaw demokracji uważa nieskrępowany rozwój kultury oparty o polski i europejski chrześcijański system wartości.Czytaj więcej
Komentował, co myśli o Wałęsie: „Wiadomo było i wszyscy wiedzieliśmy, że był zaplątany we współpracę ze Służbami Bezpieczeństwa”. A także apelował do bogatych, by nie przyjmowali 500 zł na dziecko, skoro ich nie potrzebują.
Niedawno zbuntowani artyści odmówili przyjęcia z jego rąk medali „Zasłużony kulturze – Gloria Artis”, a Agnieszka Holland powiedziała, że nie zrobiłaby dla niego filmu.
Tu sporo również można mówić o projektach ministerstwa związanych z produkcjami patriotycznymi czy tworzeniem związanych z historią muzeów i ośrodków, a także o jego wypowiedziach na temat zwalnianych dziennikarzy z TVP. Również o tym, z jak ostrym odbiorem ministra spotkała się wrocławska sztuka pt. „Śmierć i Dziewczyna” z udziałem aktorów porno. Wszędzie gdzieś ta polityka się przewija.
Chce dobrze, a nie wychodzi
Czy przejął się buczeniem? Trudno powiedzieć. Ale można mieć wrażenie, że cały czas chciałby, by ten drugi sort go zrozumiał, i ciągle mu się nie udaje. Że chce dobrze, tylko tendencyjne media cały czas coś mu przypisują.W rozmowie z naTemat żalił się, że media przeinaczają jego intencje. – Źle się czuję, bo walczę z tym cały czas. Mogę tłumaczyć i dalej interpretacja jest taka sama – mówił. A teraz doszli jeszcze melomani….
– Wybuczenie wicepremiera i ministra kultury Piotra Glińskiego w warszawskiej filharmonii prawdopodobnie sprawiło największy kłopot organizatorom, a zwłaszcza pani Elżbiecie Pendereckiej – uważa jednak Bogdan Zdrojewski. Mówi, że zna i pamięta skalę trudności przy organizacji tego festiwalu. – W tej sytuacji, szczególnie pozdrawiam właśnie pomysłodawczynię tego wielkiego przedsięwzięcia, mając nadzieję, iż nie będzie z tego powodu żadnych „szkód” – mówi. Niestety, Stowarzyszenie im. Ludwiga van Beethovena, którego prezesem jest Elżbieta Penderecka, nie chciało z nami na temat incydentu rozmawiać.
Krzysztof Łoziński: Pod buraki!
Motto:
„O ty małorolny
Prosty i oddolny
Nie siejesz, nie orzesz,
A odstawiasz zboże!”
Sławomir Mrożek
Gdy zastanawiamy się, skąd się lęgną niektóre pomysły nieszczęśliwie nam rządzących, mówimy o cynizmie, złej woli, spisku, ale najczęściej nie przychodzi na do głowy rozwiązanie najprostsze:z głupoty.
Pisałem już o projekcie (właśnie w Sejmie) nowej ustawy o ziemi rolnej. Myślę, że źródeł tego projektu leży najwyżej 2 % złej woli, a 98 % głupoty. Zła wola jest oczywista i jawnie deklarowana: aby, Niemcy, cudzoziemcy i mieszczuchy ziemi nie kupowały… Wszystko jasne, dalej już czysta niekompetencja i głupota.
Pomysł, by na wsi mieszkali i gospodarowali wyłącznie rolnicy, wyłącznie polscy i wyłącznie małorolni (o przepraszam: „indywidualni”), jest tak głupi, że aż nie chce się wierzyć. Kiedyś było powiedzenie, iż coś jest „tak głupie, że ustawa nie przewiduje”, a tu patrzcie państwo: przewiduje. Wyobraźmy sobie wieś z wizji Kaczyńskiego: mieszkają tylko rolnicy, i to tylko biedni. To jest wieś, na której nie ma sklepów, warsztatów, przychodni zdrowia, szkół… No nie ma, bo zgodnie z tym projektem ustawy nauczyciel, lekarz, geodeta, mechanik, sklepikarz i inny „nie rolnik” nie może kupić działki i się pobudować. To znaczy, że na wieś pracować nie przyjdzie, bo nie ma gdzie mieszkać. Proste jak konstrukcja cepa, ale chyba dla kogoś i ta konstrukcja jest zbyt skomplikowana.
Jakim trzeba być matołem i nieukiem, by nie rozumieć, że wieś na której mieszkają tylko przedstawiciele jednego zawodu, nie może funkcjonować.Nie da się na niej żyć. Nigdy w historii środowisko wiejskie nie składało się wyłącznie z rolników. Zawsze był jeszcze kowal, cieśla, agronom, kupiec, karczmarz, ksiądz… A teraz nawet ksiądz nie bardzo będzie miał gdzie zamieszkać, no chyba, że bezpośrednio przy kościele.
A więc wieś małorolnych, prostych i oddolnych, patriotycznych, nie uznających gender i głosujących na PiS ma się nie uczyć, nie leczyć, nie robić zakupów, nie naprawiać maszyn, nie chodzić do knajpy. No właśnie: panie Kaczyński, wieś sporo wytrzyma, drewno na opał będzie kradła z lasu (skoro nie może go kupić), leczyć się będzie u znachorów, jakoś tam się wyżywi, ale jak pan zlikwiduje knajpy! No to może być ostro! No oczywiście, można pędzić (i nie mówię o bieganiu), ale skąd brać butelki, gdy nie będzie sklepu? Pocztą się nie zamówi, bo listonosz też na wsi nie będzie miał gdzie mieszkać. Wot i problem.
I oczywiście ideologicznie słusznie: wygonić ze wsi wszystkich „miastowych”. Do miasta – sio!
Jest tylko jeden problem. Wokół wszystkich dużych miast, jak np. wokół Warszawy, w tych wszystkich Michałowicach, Książenicach, Opaczach, Czosnowach, mieszkają setki tysięcy ludzi pracujących w miastach. W skali kraju jest to parę milionów ludzi, kolejne kilka milionów to mieszkańcy wsi wykonujący zawody pozarolnicze, kolejne parę milionów to emeryci. Tak się składa, że na polskiej wsi obecnie najmniej jest stuprocentowych rolników, to znaczy takich, którzy nie wykonują równolegle jeszcze innego zawodu. Rolnictwo wytwarza tylko ok. 4 % PKB. A przecież jeszcze na wsi sporo polskich obywateli ma działki rekreacyjne, domy sezonowe. To ma wszystko iść pod buraki? Teoretycznie może i tak, ale ten kolejny chyba milion ludzi w zachwyt nie wpadnie.
No i skoro ziemia ma być wyłącznie rolna, to koniec z agroturystyką, stokami narciarskimi w górach, przystaniami na Mazurach. Pod buraki! Taki rozkaz! Cała Gubałówka, Bukowina, Białka – pod buraki.
Rozkaz to rozkaz.
A jak się ucieszą deweloperzy, którzy pobudowali całe osiedla domków na sprzedaż? Sprzedać przecież mogą – rolnikom! A ci górale, co postawiali pensjonaty w swoich Poroninach i Jaszczurówkach – pod buraki? Na pewno się zachwycą i pokochają Prezesa.
Ale to nie koniec „dobrej zmiany”, choć inna ustawa. Wymyślono (o ile ten proces można nazwać myśleniem), że przeglądy techniczne traktorów i maszyn rolniczych muszą być robione tylko w okręgowych stacjach kontroli pojazdów. Wyobraźmy sobie, jak to rolnik jedzie kombajnem 50 kilometrów na przegląd. A jaką radochę będą mieli na wąskich wiejskich drogach kierowcy? Nudzić się na pewno nie będą.
I pomysł kolejny: elektrownie wiatrowe muszą być bardzo daleko od zabudowań, tak daleko, że takich miejsc w Polsce prawie nie ma. A dlaczego? „Bo stawiamy na geotermię”. No i te wiatraki szumią, ponoć strasznie. Poszedłem pod pobliskie wiatraki, są trzy, po 110 metrów wysokości każdy. Niemałe. Słucham i słucham… ogłuchłem, czy co? Nic nie szumi. No ale wieść gminno-pisowska głosi, że wiatraki to sieją raka (podobno mózgu), aborcję i gender. Gendera wykrywać nie umiem, może sieją.
Gdy w czasach komuny snułem teorie, co też wymyślą rządzący, mój ojciec mawiał: – twoje rozumowanie jest błędne, bo jest logiczne. I to jest klucz do koncepcji Prezesa. Robimy wszyscy błąd analizując tak, jakby ten facet myślał racjonalnie.
Celiński: Słowa Macierewicza w Toruniu antynarodowe, antypolskie. Minister do dymisji
– Po Smoleńsku możemy powiedzieć, że byliśmy pierwszą wielką ofiarą terroryzmu we współczesnym konflikcie, jaki się na naszych oczach rozgrywa – mówił Antoni Macierewicz w Toruniu. Minister obrony wygłosił w sobotę wykład w Wyższej Szkole Kultury Społecznej i Medialnej ojca Rydzyka. Na te słowa zareagowali Rosjanie. Rzecznik Kremla nazwał wypowiedzi Macierewicza „bezpodstawnymi”, „nieobiektywnymi” i „nie mającymi nic wspólnego z przyczynami katastrofy”.
– To antypolska i antynarodowa wypowiedź – powiedział nam Andrzej Celiński, opozycjonista i były poseł, działacz lewicy. – To skandal, jakiego w wolnej Polsce nie było – dodał. Jak zaznaczył, minister obrony, któremu podlega polskie wojsko, mówi, „że Rosja zabiła naszego prezydenta”. – Oznacza to, że suwerenne państwo, jakim jest Rosja, musi odpowiedzieć retorsją – powiedział.
„Prezydent powinien zażądać dymisji Macierewicza”
Zdaniem Celińskiego, Macierewicz to wykształcony człowiek, a także doświadczony polityk. Powinien kontrolować co mówi. – Prezydent powinien zażądać jego dymisji – powiedział polityk. – Są tylko dwie możliwości: albo mamy do czynienia z człowiekiem chorym, albo z rosyjskim agentem – dodał.
„Macierewicz może być idiotą, chorym człowiekiem, agentem GRU, kimkolwiek. Tu idzie o wypowiedź ministra obrony narodowej” – napisał były działacz opozycji w emocjonalnym wpisie na swoim facebookowym profilu.
„Ten szaleniec, Macierewicz, nie tylko idzie na wojnę z Rosją (akt terroru, w którym ginie polski prezydent wymaga odpowiedzi) i jednocześnie obraża Stany Zjednoczone. Panie Prezydencie? Pani Premier? Jesteście polskimi patriotami czy ruskimi agentami? Wasza to decyzja” – napisał Celiński.
Wiceszef MON broni Macierewicza: Ma prawo do swoich poglądów
2. Bartosz Kownacki ocenił, że minister już „wielokrotnie miał rację”
3. Pod Smoleńskiem byliśmy „ofiarą terroryzmu” – mówił w sobotę Antoni Macierewicz
Bartosz Kownacki podkreślił, że zna Macierewicza od wielu lat. – Wszyscy najpierw krytykowali co mówi, uważali, że mówi w sposób nieodpowiedzialny, później okazywało się, że to co prezentował było racją – powiedział wiceszef MON.
Stwierdził, że Macierewicz „wielokrotnie w swojej karierze miał rację”. Jak przytoczyło radio RMF, powoływał się na sprawy TW Bolka i WSI.
– Trzeba to doświadczenie Antoniego Macierewicza brać pod uwagę, mieć świadomość, że miał dostęp do dużej części materiałów i ma prawo do swoich poglądów – ocenił Kownacki.
Szef MON: Byliśmy ofiarą. Kreml reaguje
Minister obrony powiedział w sobotę podczas wykładu w szkole ojca Rydzyka w Toruniu: „warto pamiętać, że to my byliśmy pierwszą ofiarą terroryzmu w latach 30., a po Smoleńsku możemy powiedzieć, że byliśmy też pierwszą wielką ofiarą terroryzmu we współczesnym konflikcie, jaki się na naszych oczach rozgrywa”.
Dziś na te wypowiedzi zareagował Kreml. Dimitrij Pieskow, rzecznik prezydenta Rosji Władimira Putina, nazwał je „bezpodstawnymi” i „nie mającymi nic wspólnego z faktami”.
Wcześniej rzecznik Rosyjskiego Komitetu Śledczego, Władimir Markin, mówił o „głupich wypowiedziach”.
PO: Rząd PiS pędzi 200 km/h, prosto w ścianę
Posłowie PO poinformowali, że o ostatnie wypowiedzi Macierewicza na temat katastrofy smoleńskiej będą pytać podczas czwartkowego posiedzenia komisji obrony narodowej. Marcin Kierwiński nazwał je „projekcją kolejnych urojeń” szefa MON. Jego zdaniem są „szalenie niebezpieczne”.
– W jeden weekend pan minister Macierewicz potrafi prawie wypowiedzieć wojnę Rosji – mówił Kierwiński.
Cezary Tomczyk (PO) dodał, że „rząd PiS zachowuje się jakby siedział w samochodzie, który 200 km na godzinę pędzi prosto na ścianę”.
PiS planuje w Warszawie wielką demonstrację poparcia dla rządu i prezydenta. Odbędzie się 10 kwietnia
2. Demonstrację organizują Kluby Gazety Polskiej oraz PiS
– Celem marszu będzie nie tylko uczczenie pamięci o katastrofie, ale również wyrażenie poparcia dla przemian, które zachodzą teraz w Polsce – wyjaśnia portalowi Gazeta.pl Ryszard Kapuściński, szef klubów Gazety Polskiej.
Zarząd klubów GP wydał już oświadczenie w sprawie marszu: „Nasza walka o wolność i sześcioletnie starania o wyjaśnienie przyczyn śmierci elity narodu zostały połączone we wspólnym wysiłku. Ta bitwa jeszcze nie jest ostatecznie wygrana. Zarówno wrogowie Polski za granicą jak i skorumpowane elity poprzedniej władzy chcą zdestabilizować nasze państwo. Musimy stanąć w obronie odzyskanej wolności”.
Na Tweeterze informacja o marszu pojawiła się w sobotę. Użytkownicy oznaczają ją hashtagiem #MarszMiliona:
Cezary Gmyz ma nadzieję, że marsz przebije liczebnością demonstracje KOD
Organizatorzy marszu nie potwierdzają, aby aż milion osób miało przyjechać do Warszawy. – Będzie na pewno więcej ludzi niż podczas poprzednich rocznic – przekonuje jednak Ryszard Kapuściński.
Anders Breivik znów w sądzie. Tym razem to on oskarża
Anders Breivik (ODD ANDERSEN / AFP/EAST NEWS)
37-letni Breivik, który w lipcu 2011 r. zabił 77 osób, odsiaduje wyrok 21 lat więzienia z możliwością przedłużenia kary. Jest trzymany w izolatce w więzieniu w Skien, niewielkim mieście nieco ponad 100 km od Oslo. Napisał tam książkę, ale władze nie pozwoliły, by opuściła mury więzienia. Zabroniły mu też wysyłania listów, ponieważ obawiały się, że próbuje szerzyć swoje pomysły i budować siatkę zwolenników.
Właśnie to nie podoba się Breivikowi. Terrorysta wielokrotnie skarżył się, że brak kontaktu z innymi więźniami i światem zewnętrznym ma na niego fatalny wpływ. Próbował nawet głodówki – bez skutku.
Po konsultacji z prawnikiem uznał, że pójdzie do sądu. W pozwie twierdzi, że Norwegia narusza dwa artykuły Europejskiej Konwencji Praw Człowieka: artykuł 3 zakazujący tortur, nieludzkiego lub poniżającego traktowania lub karania oraz 8 mówiący o poszanowaniu życia prywatnego, rodzinnego, domu i korespondencji.
Walka o PlayStation
Mało prawdopodobne, by sąd przyznał mu rację. Prawo pozwala bowiem na izolowanie szczególnie niebezpiecznych więźniów, a warunki, w jakich przebywa Breivik, trudno uznać za nieludzkie. Ma dostęp do trzech cel, pomiędzy którymi za dnia może przemieszczać się do woli: podstawowej z łóżkiem, pokoju do pracy i pomieszczenia do ćwiczeń fizycznych. Może sam przygotowywać posiłki, robić pranie, oglądać telewizję, korzystać z komputera (choć bez dostępu do internetu) i grać na konsoli (dwa lata temu domagał się zastąpienia PlayStation 2 modelem PlayStation 3, wcześniej zaś lepszych gier). Nie jest też zupełnie pozbawiony kontaktu z ludźmi – może kontaktować się z pastorem, prawnikami czy lekarzami, a na co dzień styka się ze strażnikami więziennymi.
Ci ostatni w zeszłym roku poskarżyli się na ciężki żywot. „To wyczerpujące zarówno dla pracowników, jak i innych więźniów. Anders Behring Breivik zawsze dostaje priorytet. Wszystko inne jest mniej ważne. Musimy wciąż obserwować i reagować” – pisali w branżowym czasopiśmie szefowie związku zawodowego pracowników więzienia.
Dla opętanego wizjami własnej wielkości Breivika proces jest nie tyle rzeczywistą szansą na poprawę warunków, ile raczej okazją do przypomnienia się światu. Podczas czterodniowej rozprawy będzie mógł zabrać głos. Być może znów przywita zebranych – w tym dziesiątki akredytowanych dziennikarzy – unosząc zaciśniętą pięść. Już w manifeście rozesłanym mailowo w dniu zamachu pisał, że procesy sądowe są znakomitą okazją do propagandy. Pamiętając o tym, norweskie władze zdecydowały, że zaplanowane na środę wystąpienie terrorysty nie będzie filmowane. Ze względów bezpieczeństwa obrady będą obywać się w sali gimnastycznej więzienia w Skien, gdzie ustawiono stoły i mikrofony.
Wieści o pozwie zasmuciły rodziny ofiar. Dag Andre Anderssen, jeden z tych, którzy przeżyli masakrę na wyspie Utoya, deklaruje, że w tym tygodniu nie będzie czytał gazet. – Większość ludzi będzie żyć normalnie, ale u niektórych traumy mogą wrócić – mówi Anderssen.
Cytowana przez dziennik „Aftenposten” Unni Espeland Marcussen, której córka zginęła z ręki Breivika, dodaje jednak, że proces zamachowca dowodzi, iż Norwegia jest państwem prawa: – Kiedy pozywa on państwo, stosuje się do niego te same reguły co do innych. Nie chciałabym, by był traktowany inaczej. To dowód, że żyjemy w państwie prawa.
Tragedia w Oslo
22 lipca 2011 roku 32-letni wówczas Anders Breivik zdetonował w rządowej dzielnicy Oslo bombę, która zabiła osiem osób. Następnie popłynął na pobliską wyspę Utoya, gdzie kilkuset młodych Norwegów brało udział w corocznym obozie młodzieżówki Partii Pracy (AUF). W czarnym wojskowym ubraniu, z torbą pełną broni, chodził po wyspie, polując na młodych. Zabił 69 osób. Twierdził, że to zemsta na rządzącej wówczas Partii Pracy za to, że „dopuściła do islamizacji kraju”.
Rok później, po serii dyskusji i sprzecznych raportach ekspertów o jego zdrowiu psychicznym, Breivik został skazany na 21 lat więzienia z możliwością przedłużenia kary.
Jacek Kurski się zakiwał z… bezpieką?
Krzysztof Czabański, Jacek Kurski (fot. PRZEMEK WIERZCHOWSKI, ŁUKASZ KRAJEWSKI)
– Część osób, które objęły stanowiska kierownicze, uważa, że status spółek prawa handlowego jest bardzo dobry i po co to zmieniać? – mówi dość tajemniczo wiceminister kultury Krzysztof Czabański w wywiadzie we „Wprost”.
Tomasz Wróblewski dociska: „Nie boi się pan, że nowi ludzie, którzy weszli w stare struktury, teraz też będą chcieli zachowania status quo”?
Czabański: Owszem. Są takie tendencje w niektórych miejscach. Prezes TVP Jacek Kurski reprezentuje taki pogląd, że po co zmieniać coś, co dobrze funkcjonuje? (…) Będą te przekształcenia, taka jest wola kierownictwa politycznego państwa. Pełna determinacja i ja się z nią całkowicie identyfikuję”.
Informacja jest czytelna: prezes PiS Jarosław Kaczyński (przez Czabańskiego wskazany jako „kierownictwo polityczne państwa”) nie cofnie się przed dokończeniem medialnej rewolty, czyli przekształceniem obecnych spółek skarbu państwa w „państwowe osoby prawne”. Co pozwoli jednym ruchem wszystkich zwolnić i nie wszystkich zatrudnić w nowych mediach narodowych.
Widać Kurski z tempem zwolnień nie nadąża, choć przecież za jego prezesury odeszło z TVP już kilkadziesiąt osób.
Czabański podsumowuje: „nie na tym miał polegać efekt tej rewolucji”, że „Daszczyński został zamieniony na Kurskiego”.
– I nie na tym będzie polegał – dopowiada wiceminister, by już nie było żadnych wątpliwości, że Kurskiego dni na Woronicza są policzone.
Bo Czabański obiecuje szybkie dokończenie przewrotu. Ta zapowiadana od miesięcy nowelizacja ustawy medialnej, która pozwoli zwolnić wszystkich w TVP i Polskim Radiu i którą to ośmielił się kwestionować Kurski, ma być zaprezentowana jeszcze w tym miesiącu. Potem dwa dni w Sejmie na trzy czytania noweli, Senat – bez poprawek, podpis prezydenta – niezwłocznie i media narodowe staną się ciałem.
W zeszłym tygodniu na Kurskiego przypuścił atak Jerzy Targalski, prawa ręka Czabańskiego w Polskim Radiu za czasów poprzednich rządów PiS. Razem czyścili Polskie Radio ze „złogów gomułkowsko-gierkowskich”. Wtedy nie zdążyli (odwołała ich rada nadzorcza przed końcem kadencji), marzą, by ich „sprawiedliwości” stało się zadość teraz.
Targalski mówił wprost, że Kurski jest zajęty rozgrywkami personalnymi, które „nie prowadzą do głębokich zmian, tylko zatrzymują te zmiany na poziomie pozorowanym”. – Są ludzie, którzy myślą, że jak pójdą na układ z bezpieką, z resortem, to zostaną dłużej. Wygrają na tym swoje gry personalne. Otóż nie wygrają. Przegrają, ale wcześniej zostaną użyci jako instrument do zatrzymania prawdziwych zmian, od których nie byłoby już odwrotu – komentuje Targalski.
Czytanie razem komentarza Targalskiego i wywiadu Czabańskiego może prowadzić tylko do jednego: Kurski się zakiwał z bezpieką, teraz „kierownictwo polityczne państwa” musi wykiwać jego.
– Innej drogi nie ma – tak Czabański mówi o głębokich zmianach w TVP.
Uwolnić Beatę! Czyli przebaczenie dla PiS, jeśli się cofnie
Beata Szydło (Fot. Przemek Wierzchowski / Agencja Gazeta)
Ciekawe czasy mają to do siebie, że ludzie poważni i niepoważni zaczynają widzieć rzeczy podobnie. Chociaż różnie reagują na tę wspólną wizję – wizję PiS-owskiego zamachu stanu i ulicznego konfliktu.
Jedni przed takim ulicznym konfliktem ostrzegają. Inni uważają, że może on się okazać smutną koniecznością, niezbędną dla ocalenia demokracji. A zwolennicy PiS po prostu chcą jatki na ulicach. Zapowiadają milionowe przemarsze, związane z radosnym wsadzaniem przeciwników za kraty.
Na początek kilka cytatów.
Cezary Michalski w „Newsweeku”: „Kaczyńskiego ośmiela to, że nie traci sondażowego poparcia, bo 30 procent ludzi, którzy go dziś popierają, głosowało na niego, wiedząc, co ma zamiar zrobić. Pytanie o 70 procent. Jeśli zachowają się tak jak elity Republiki Weimarskiej w 1933 roku, do końca udając, że to zwyczajny polityczny konflikt i można się zachowywać jak zwykle, wówczas Kaczyński zniszczy III RP i liberalną demokrację w Polsce. Jeśli zachowają się tak jak rosyjscy mienszewicy, eserzy, kadeci w 1917 roku, Kaczyński zniszczy III RP i liberalną demokrację w Polsce. (…) Walkę o Polskę rozstrzygnie polska opozycja, polska ulica, polska zdolność do obrony samorządów lokalnych”.
Roman Giertych w „Na Temat”: „Deklaracja rządu, że nie wydrukuje wyroku TK, oznacza, że Jarosław Kaczyński przekroczył Rubikon. Po 12 marca 2016 r. już nie ma on odwrotu, gdyż brak publikacji wyroku TK powoduje, że po utracie władzy przez PiS cały szereg osób będzie miał zarzuty karne ze względu na niedopełnienie obowiązków służbowych. To zaś skutkuje tym, że PIS nie może zaryzykować następnych wolnych wyborów”.
Adam Szostkiewicz w blogu na stronie „Polityki”: „Dwa straszne słowa: wojna domowa. Ludzie, którzy dziś podburzają do wojny domowej w Polsce, zaciągają ciężką winę (…). Obowiązkiem odpowiedzialnych polityków po obu stronach sporu, duchownych i mediów jest nie dopuścić do wojny domowej. Jeszcze nie jest za późno. (…) Po stronie prawicy słychać głosy, że teraz albo nigdy, albo my ich, albo oni nas. Co to jest, jak nie podżeganie do wojny domowej?”.
Szostkiewicz zamieścił link do wypowiedzi prawicowych blogerów/internautów, z których cytuję dwa fragmenty: „Dość tolerowania szkodników. Wojna to wojna. Albo oni nas, albo my ich pokonamy”. „Jeżeli ‚wojna’ to tylko ‚nuklearna’, czyli milion ludzi w Warszawie, wywozimy na taczkach Petru, Michnika, Schetynę wraz z całą resztę tej ferajny i jest pozamiatane. Raz, a dobrze”.
Z tą ostatnią „propozycją” współbrzmi sobotni ciąg wpisów prawicowego dziennikarza Cezarego Gmyza. Jednego z najgłośniejszych specjalistów od rozkręcania histerii smoleńskiej.
W kilku następujących po sobie tweetach Gmyz z radością pisze tak: „PiS planuje w najbliższym czasie zorganizowanie największej manifestacji w dziejach Warszawy. Hasło: marsz miliona. Marsz zaplanowano na 10 kwietnia. W 6. rocznicę Smoleńska. Reakcja trolli pokazuje, że marsz nakryje czapkami wszystkie imprezy KOD razem wzięte. Dopóki Tusk wraz z kumplami nie trafi za kraty, o dobrej zmianie można pomarzyć”.
Coś bardzo złego wisi w polskim powietrzu
Dodam jeszcze, że w sobotę rano przywódca Partii Razem Adrian Zandberg ostrzegał w TVN, żeby nie myśleć w Polsce o masowych protestach, takich jak Majdan. Ze względu na wysokie prawdopodobieństwo rozlewu krwi.
Nie zgadzam się z Zandbergiem. Jeśli istnieje prawdopodobieństwo, że ktoś może chcieć do nas strzelać – tym bardziej musimy protestować. I to protestować masowo. Bo wtedy trudniej będzie nas zabijać i łatwiej będzie powstrzymać potencjalnych zabójców. Razom nas bahato!
Ale zgadzam się co do tego, że gdy dojdzie do przemocy, może to być ta najgorsza przemoc. Powiązana z przelewaniem krwi.
Od pewnego czasu czuć to coraz wyraźniej. Od kiedy na prawicowych manifestacjach stało się normą pokazywanie szubienic i zwłok zwierząt – martwych lisów i świńskich łbów. Od kiedy na naszych ulicach stało się normą brutalne bicie ludzi odrobinę inaczej wyglądających i ubranych – z łamaniem kości włącznie. Od kiedy prezydent RP uroczyście oznajmił, że chyli głowę przed stadionowymi bandytami. Od kiedy minister obrony zaczął z tych bandytów rekrutować drugą, „chrześcijańską” armię. Od kiedy polski rząd ogłosił, że jest ponad sądami, trybunałami, konstytucją, prawem.
Boję się tego, co może się stać 10 kwietnia. Jestem pewien, że w ulicznej wojnie domowej 70 procent Polaków prędzej czy później pokona 30 procent PiS-owskich Polaków. Ale po co w ogóle mamy się bić? Przelewać krew? Jestem pewien, że wśród PiS-owców większość też woli pokój. A w każdym razie – woli bezpieczny hejt medialny i internetowy niż bójkę czy strzelaninę na ulicy.
Dlatego uważam, że opozycja powinna wystosować wobec nowej władzy poważną propozycję. Sformułowałbym ją tak:
Wycofajcie się z najgorszego! Uznajcie Trybunał Konstytucyjny! Opublikujcie jego wyrok! Przyznajcie się do błędu! I uwolnijcie się od tych trzech ludzi, którzy prowadzą was do samozniszczenia. Wyślijcie na emeryturę Jarosława Kaczyńskiego, Antoniego Macierewicza i Zbigniewa Ziobrę (ten ostatni jest za młody na to, żeby być emerytem – ale z drugiej strony w swym zawodzie prawnika absolutnie nie powinien pracować).
Zróbcie to w ciągu trzech tygodni. Tak żeby Polska mogła odetchnąć przed rocznicą smoleńską. Nie możemy dać wam więcej czasu do namysłu, bo sytuacja jest zbyt poważna. Jeżeli się wycofacie, gwarantujemy wam przebaczenie i uwolnienie od odpowiedzialności za wasze „delikty konstytucyjne”. Czyli za gwałt na konstytucji, którego właśnie dokonujecie. Jeśli teraz ustąpicie – nie staniecie przed Trybunałem Stanu!
Uwolnić Beatę!
Tę propozycję skierowałbym najpierw do Pani Prezes Rady Ministrów Beaty Szydło. Nie jest to osoba, która budzi mój entuzjazm – ale ona nie mówi o „Polakach gorszego sortu” i „współpracownikach gestapo” z opozycji. Nie mówi też, że rządzący są „ludźmi pierwszej kategorii”. Być może jej decyzja o przekazaniu opinii Komisji Weneckiej marszałkowi Sejmu świadczy o niechęci do brania czynnego udziału w łamaniu konstytucji.
A przede wszystkim Beata Szydło jest urzędującym premierem mojego rządu. Ale z jakichś dziwnych przyczyn pozbawiona została realnej władzy przez szefa swojej partii. Być może nawet – przez swoich własnych podwładnych.
Bo bardzo dziwne to było, gdy minister Beaty Szydło – oczywiście Ziobro – w TVP Info straszył ją Trybunałem Stanu w razie opublikowania wyroku TK.
A śmiać i płakać się chciało, gdy robił to jej własny rzecznik Rafał Bochenek. W TVN 24 Katarzyna Kolenda-Zaleska zapytała go, czemu premier Szydło nie publikuje wyroku. Bochenek zaczął do niej krzyczeć: „Pani chce, żeby pani premier stanęła przed Trybunałem Stanu! Pani chce, żeby pani premier stanęła przed Trybunałem Stanu!” – powtarzał jak zapętlony.
Być może nasze hasło dziś powinno brzmieć: „Uwolnić Beatę!”. Być może powinniśmy dać PiS-owcom ostatnią szansę rządzenia w zgodzie z konstytucją. Bo demokracja, republika, Rzeczpospolita jest sztuką kompromisu. Ale przede wszystkim jest sztuką rządzenia w zgodzie z prawem i ustawą zasadniczą – która stanowi, że sądy są niezawisłe, a władzę wykonawczą sprawuje premier i jego rząd, a nie zwykły poseł Kaczyński.
Kompromis polityczny może dotyczyć rezygnacji z prawnego ścigania tych, którzy stanęli na progu zdrady stanu. Nie może dotyczyć niezawisłości sądów Rzeczypospolitej.
Nie możemy odstąpić od zasady, że wyroki sądów obowiązują. Możemy natomiast nie stawiać przed nimi ludzi, którzy opamiętali się w odpowiedniej chwili.
Oczywiście jest bardzo prawdopodobne, że PiS-owcy odrzuciliby taką propozycję. Ale gdyby tak się stało, poszlibyśmy na Majdan z czystym sercem.
Ciężkim, ale czystym.
Komisja Wenecka znów zajmie się Polską. Jest data
2. To druga sprawa, którą KW zbada w Polsce
Informację jako pierwsza podała TVN24.
Komisja Wenecka w zeszłym tygodniu wydała krytyczną opinię na temat zmian w polskim Trybunale Konstytucyjnym.
Co jest w opinii o TK? [6 NAJWAŻNIEJSZYCH PUNKTÓW]
Przepisy o inwigilacji, które wzbudziły kontrowersje
Nowelę kilkunastu ustaw regulujących zasady pracy służb Sejm przyjął głosami PiS. Kwestionowała ją cała parlamentarna opozycja, a także RPO Adam Bodnar, GIODO, Krajowa Rada Sądownictwa, Rada ds. Cyfryzacji, Naczelna Rada Adwokacka, Krajowa Rada Radców Prawnych oraz organizacje pozarządowe – w tym Amnesty International.
PiS tłumaczył, że jest wykonaniem wyroku Trybunału Konstytucyjnego. Miała „naprawić” stare prawo, ale zdaniem wielu krytyków, idzie zbyt daleko.
Senat zaakceptował ją bez poprawek, a kilka dni później nowelę podpisał prezydent. Weszła w życie 7 lutego.
Prezydent: tego wymagało bezpieczeństwo państwa
Jak mówiła szefowa Amnesty International, nawet Andrzej Duda „wyraził swoją świadomość, że to nie jest doskonała ustawa”.
Prezydent tłumaczył, że zdecydował się na podpisanie ustawy ze względu na zagrożenie bezpieczeństwa państwa. Gdyby nowela nie weszła w życie 7 lutego, służby nie miałyby podstaw do wielu działań.
http://www.tvn24.pl/komisja-wenecka-zajmie-sie-tzw-ustawa-inwigilacyjna,627162,s.html
Popularny blog wojskowy w USA o Macierewiczu: Wichrzyciel, który nie zawaha się zniszczyć przeciwników politycznych
Jeden z najpopularniejszych blogów wojskowych w USA porównuje Macierewicza do Teda Cruza(warisboring.com)
„War is boring” to jeden z najpopularniejszych blogów czytanych przez wojskowych i ekspertów z branży na całym świecie, w tym zwłaszcza w USA. Jeden z najnowszych artykułów poświęca szefowi polskiego MON Antoniemu Macierewiczowi. Blog opisuje odejście z polskiego wojska pięciu z 23 generałów.Dowództwa Generalnego Rodzajów Sił Zbrojnych: generał dywizji Janusz Bronowicz, inspektor wojsk lądowych, największej liczebnie części naszej armii, jego zastępcy generał Andrzej Kuśnierek i generał Stanisław Olszański, wiceadmirał Marian Ambroziak, inspektor Marynarki Wojennej, i generał dywizji Ireneusz Bartniak. Powodem odejścia była polityka Macierewicza.
Blog pisze m.in., że oficerom nie podoba się publiczne piętnowanie przez ekipę Macierewicza osób, które kończyły akademie wojskowe lub kursy w b. ZSRR, a także przeforsowanie w Sejmie nowelizację ustawy o służbie wojskowej pozwalającą nominować na stanowiska dowódcze oficerów o dwa stopnie niższych rangą, niż przewidziano. Opisuje również próbę odwołania przez Macierewicza przetargu na zakup śmigłowców Caracal czy amerykańskich rakiet Patriot mających stać się podstawą obrony przeciwrakietowej.
„War is boring” rysuje także bardziej osobisty portret Macierewicza – znany już Polakom – wymienia m.in. to, że wierzy w teorie spiskowe i „zamach smoleński” oraz łączy w sobie nacjonalizm i katolicki konserwatyzm. Ma w tym przypominać Teda Cruza, amerykańskiego kandydata Partii Republikańskiej w wyborach prezydenckich. Cruz to ultrakonserwatywny senator z Teksasu; odwołujący się na każdym kroku do Boga i ścigający się z Donaldem Trumpem, kto wyrzuci z kraju więcej imigrantów. „Wichrzyciel, który nie zawaha się zniszczyć swoich przeciwników politycznych, nawet za cenę własnej pozycji” – podsumowuje „War is boring”.
Co nam da szczyt NATO w Warszawie?
Co może nam dać szczyt NATO w Warszawie? (POOL / REUTERS / REUTERS)
Pod koniec grudnia zeszłego roku „Wyborcza” pisała o amerykańskich sugestiach, że lipcowy szczyt NATO w stolicy Polski nie jest przesądzony. Wtedy, po wygaszeniu przez PiS Trybunału Konstytucyjnego i przejęciu mediów publicznych, wydawało się, że USA mówią rządowi „dobrej zmiany”: stop. I że Warszawa Ameryki posłucha. Po wygraniu wyborów prezydent Andrzej Duda szczyt i wzmocnienie sił NATO w regionie uznał za swój priorytet. Podobnie twierdziła premier Beata Szydło.
Rząd jednak ostrzeżenia zignorował, również później, gdy podobne sygnały wysyłali ważni amerykańscy dyplomaci odwiedzający Warszawę – Daniel Fried i Victoria Nuland, asystentka sekretarza stanu ds. Europy i Eurazji. Atmosfera rozmów polityków PiS z dyplomatami stawała się lodowata, a ton ostry. Jednak polski rząd, de facto odrzucając opinię Komisji Weneckiej w sprawie Trybunału, rzucił kolejne wyzwanie nie tylko Unii Europejskiej, lecz także Ameryce.
W PiS przecierają oczy ze zdumienia. To, że zgniła Europa będzie krzyczeć, gdy Polska „wstanie z kolan”, było jasne. Ale Ameryka, nasz największy sojusznik, któremu oferowaliśmy tak wiele?
Najwyraźniej władze w Warszawie nie zauważają, że nie żyjemy w roku 2006. Amerykanom nie są już potrzebni polscy żołnierze w Iraku ani tajne więzienie w Starych Kiejkutach, gdzie CIA mogła bezkarnie podtapiać pojmanych terrorystów z Al-Kaidy. Nie ma już podziału na krytyczną wobec Waszyngtonu „starą Europę”, która chętnie odesłałaby NATO do lamusa, i Europę „nową”, entuzjastycznie proamerykańską. W dobie wojny na Ukrainie nasi sąsiedzi gotowi są zapomnieć o tworzonej w czasach inwazji na Irak antyamerykańskiej osi Paryż – Berlin – Moskwa. Silne NATO i obecność Ameryki w Europie to bowiem jedyny sposób, by powstrzymać imperialne ambicje prezydenta Putina.
Ameryce potrzebna jest zaś Polska, która by była – jak do listopada zeszłego roku – wzorem udanych przemian demokratycznych, przykładem dla krajów leżących na wschód od Bugu, że można zbudować silne, praworządne państwo, przestrzegając swobód obywatelskich i praw człowieka. Taka Polska przeczy retoryce Putina, że demokracja oznacza bezhołowie i że silne państwo musi być rządzone twardą ręką przez cara i jego dwór.
Ameryce jest potrzebna też Polska, która wzmacnia jedność Europy. Bo podzielony kontynent Rosji się nie przeciwstawi. Dlatego presja z USA jest tak silna.
Jak zareaguje PiS? Jeden z dyżurnych publicystów partii, pisząc o „niedopuszczalnych działaniach i zachowaniach amerykańskich dyplomatów”, szykuje zapewne grunt pod wariant godnościowy.
Tymczasem nasi sojusznicy i partnerzy zastanawiają się, co począć z Polską dryfującą w stronę autokracji. Prezydent i rząd zapowiadali budowę regionalnego sojuszu, który miał zrównoważyć wpływy najważniejszych graczy w UE i sprawić, że nasz głos będzie słyszany. Już samo to, że rozważa się opcję przeniesienia szczytu NATO, pokazuje, że pozycja Polski słabnie.
Wciąż nie wierzę, że szczyt w Warszawie się nie odbędzie. Przeniesienie spotkania do Rygi czy Tallinna byłoby dla NATO symboliczną porażką. Bardziej prawdopodobne wydaje mi się, że szczyt nie spełni polskich postulatów. Że gros amerykańskiego wsparcia dostaną inne kraje wschodniej flanki Sojuszu. Budowa amerykańskich baz sprzętu może się opóźnić, tak jak bazy antyrakiet w Redzikowie.
Może się także okazać, że podczas obrad prezydent Obama nie znajdzie czasu na rozmowę z prezydentem Dudą. Prezydenta Lecha Kaczyńskiego prezydent Bush przyjmował w Białym Domu niecałe dwa miesiące po zaprzysiężeniu. O takiej wizycie obecnego prezydenta ciągle nic nie słychać.
Tekst w „FAS” potwierdza, że Polska kroczy drogą do samoizolacji. Czy prezydent, premier, prezes nie zdają sobie z tego sprawy?
Kamiński: Kaczyński wyznaje filozofię „władzy raz zdobytej nie oddamy”
– Nikt nie ma w Polsce złudzeń, że rządzi Jarosław Kaczyński i jak szachista w zależności od potrzeby gra różnymi pionkami na tej szachownicy – powiedział Michał Kamiński w Radiu TOK FM. – Gra zarówno królem i królową – dodał.
Według prowadzącego Jana Wróbla, jednym z możliwych zakończeń sporu na linii rząd-zwolennicy Trybunału Konstytucyjnego jest „wycofanie się znienacka PiS w zaskakujący sposób”. – Powiedzą: to była konsultacja społeczna, pomówmy raczej o programie 500+ – stwierdził Wróbel.
Kamiński zgodził się, że jeśli źródłem „zamachu” na TK był „rozedrgany radykalizm i szukanie miejsc, w których można pokazać, że teraz bierzemy lejce”, to wycofanie się jest możliwe. Jego zdaniem jednak, powodem ataku był „głęboki zamysł Kaczyńskiego”. – Zmienić sytuację społeczno-polityczną w Polsce, by PiS nie mógł już żadnych wyborów przegrać. W takim wypadku do kompromisu nie dojdzie – ocenił.
„Kaczyński musi mieć jakiś zamysł”
Polityk podkreślał, że prezes PiS, by wygrać wybory, „udawał kogoś innego”. Służyło temu „chowanie Macierewicza”, zdejmowanie ze strony internetowej projektu radykalnej ustawy czy postawienie na twarze Beaty Szydło i Andrzeja Dudy. – Kaczyński wiedział, że jest część wyborców, którzy radykalnego PiS nie kupią – zaznaczył Kamiński. – Po wyborach tę maskę zrzuca i zachowuje się, jakby już nie musiał zabiegać o centrowych wyborców – dodał.
Jego zdaniem, prezes partii rządzącej musi mieć jakiś „zamysł, który każe przypuszczać, że oni nie są mu już potrzebni”. – Obawiam się nie tyle konkretnych ruchów, które są niedobre – powiedział Kamiński, wymieniając m.in. upartyjnienie mediów, przejęcie prokuratury czy atak na TK. – Kluczowym problemem jest filozofia: ja już tak ustawię, że władzy raz zdobytej nie oddamy – podkreślił polityk.
Terlecki: Marszałek Sejmu powoła zespół ekspertów, który będzie analizował opinię Komisji Weneckiej
Terlecki: Marszałek Sejmu powoła zespół ekspertów, który będzie analizował opinię Komisji Weneckiej
Jak mówił Ryszard Terlecki na konferencji w Sejmie:
„Gdy opinia Komisji Weneckiej dotrze do Sejmu, marszałek Sejmu wyśle go klubom poselskim. Marszałek z pewnością przekaże go do Biura Analiz Sejmowych, żeby mieć pewność co do prawidłowości przekazania i samego faktu, że to ten dokument. Wreszcie – to już moja opinia – marszałek zapewne zespół ekspertów, który będzie analizował ten dokument. To będzie się działo niezależnie od innych działań o charakterze politycznym, bo niezbędna jest tu analiza fachowców, prawników, ekspertów, konstytucjonalistów, itd.”
Jak dodał wicemarszałek Sejmu, dokument jeszcze nie dotarł do Sejmu. Stwierdził też, że rząd nie może opublikować wyroku Trybunału Konstytucyjnego, bo jest on niezgodny z prawem.
Ujazdowski apeluje o publikację orzeczenia TK: „Mamy do czynienia z rozdartym porządkiem prawnym”
Jak przyznał dziś w RMF FM Kazimierz Michał Ujazdowski:
„Są takie momenty, w których trzeba podnieść z ziemi skarb w postaci dobra RP, upuszczony w konflikcie, i powiedzieć na czym on polega. Zachęcam do opublikowania orzeczenia TK, bo w przypadku nieopublikowania mamy do czynienia z rozdartym porządkiem prawnym”
Strzembosz: To Kaczyński robi z Trybunału trzecią izbę
Jak mówił Adam Strzembosz w rozmowie z Moniką Olejnik w Radiu Zet:
„Muszę stwierdzić, że to Jarosław Kaczyński z Trybunału Konstytucyjnego robi trzecią izbę. Koncepcja Trybunału jest absolutnie odmienna. Dlatego dla mnie niedopuszczalna była propozycja zgłoszona przez premier Szydło, aby opozycja i rządząca obecnie ekipa podzieliły się stanowiskami w Trybunale. To absolutnie niedopuszczalne. Wtedy z Trybunału zrobilibyśmy organ ściśle polityczny, a poza tym właśnie tę trzecią izbę”
– Wielu członków TK obecnie orzekających miało przy wyborze poparcie różnych stronnictw polityczych, również PiS – dodał Strzembosz.
Strzembosz: Ziobro znany jest z insynuacji
Jak mówił Adam Strzembosz w rozmowie z Moniką Olejnik w Radiu Zet:
„Minister Ziobro znany jest z insynuacji. Nie wiem, na podstawie jakich materiałów wolno mu takie stanowisko zaprezentować [że to, co nastąpiło w TK, to korupcja]. Wydaje mi się, że nie ma w tym stadium postępowania żadnych ku temu podstaw, ale może się mylę”
Strzembosz stwierdził też, że niepublikowanie orzeczenia narusza Konstytucję, ponieważ Konstytucja wyraźnie mówi, że orzeczenia Trybunału Konstytucyjnego mają być publikowane niezwłocznie.
Strzembosz: Obowiązek opublikowania wyroku TK jest poza wszelką dyskusją
– Stwierdzić muszę, że obowiązek opublikowania orzeczenia Trybunału Konstytucyjnego jest poza wszelką dyskusją – stwierdził Adam Strzembosz w rozmowie z Moniką Olejnik w Radiu Zet. Jak mówił:
„Podstawowym brakiem ustawy opracowanej przez większość rządową jest to, że ona nie zawiera żadnego vacatio legis. To ewidentne nadużycie. Tu chodzi o ustawę o ustrojowym charakterze i ona powinna mieć 3-miesięczne vacatio legis, to minimum. Wtedy jest możliwość zgłoszenia do tej ustawy zastrzeżeń i przez prezydenta, ale możliwość jej zaskarżenia przez wszystkich uprawnionych”
– Trudno sobie wyobrazić, by ustawa, która podlega weryfikacji przez Trybunał, równocześnie była podstawą orzekania przez ten Trybunał. Na zwykły chłopski rozum trzeba sobie powiedzieć, że to byłoby coś tak wewnętrznie sprzecznego i nielogicznego, iż już samo pomyślenie, że ktoś siedzi na gałęzi, co do której się wypowie, czy ją przetnie, czy nie, to zupełny nonsens – mówił były prezes Sądu Najwyższego.
Ujazdowski apeluje o 5-tygodniowe moratorium: „Uchwalmy nową ustawę o TK pod kierunkiem PAD-a”
Kazimierz Michał Ujazdowski – tydzień po przedstawieniu swojej propozycji kompromisu ws. TK – zaapelował o kolejną rzecz: wstrzymanie się – na 5 tygodni – z komentowaniem sytuacji wokół Trybunału. Jak mówił dziś polityk PiS w RMF FM:
„Dzisiaj jesteśmy w gorszym punkcie [niż tydzień temu]. Ale wciąż mam nadzieję na powrót do rozmów. Dlatego zacząłbym od 5-tygodniowego moratorium, pokoju wewnętrznego ws. Trybunału Konstytucyjnego. Od powstrzymania się od wypowiedzi, eskalacji działań, które uniemożliwiają rozmowy. Idą Święta. Te 2 tygodnie przed nimi i 3 tygodnie po nich to może być czas, w którym można opracować i uchwalić ustawę o TK. Chciałbym, żeby ona była opracowana pod auspicjami prezydenta Dudy”
Prof. Adam Strzembosz: „Obowiązek opublikowania orzeczenia jest poza wszelką dyskusją”
Adam Strzembosz (Fot. Bartosz Bobkowski)
Prof. Adam Strzembosz był dziś gościem Moniki Olejnik w Radiu ZET. Dziennikarka pytała go, czy rząd miał prawo nie publikować wyroku Trybunału Konstytucyjnego, twierdząc, że to zaledwie „komunikat”.
– Dziwny komunikat, do którego stosuje się przepisy o Trybunale Konstytucyjnym i który został uznany jako orzeczenie sądowe przez właściwie wszystkie organizacje prawne: pierwszego prezesa Sądu Najwyższego, Krajową Radę Sądownictwa, Krajową Radę Radców Prawnych, Naczelną Radę Adwokacką, wielu profesorów, już nie mówię o różnych organizacjach społecznych. Taki to komunikat – ironizował sędzia.
Obowiązek opublikowania orzeczenia „poza dyskusją”
– Czy pani premier łamie konstytucję i czy grozi jej w związku z tym Trybunał Stanu? – dopytała dziennikarka.
– Nie chciałbym w takich sprawach zdecydowanie się wypowiadać. Oczywiście obowiązek opublikowania orzeczenia Trybunału jest poza wszelką dyskusją – powiedział profesor. I udowadniał, że Trybunał miał obowiązek orzekać o zgodności pisowskiej nowelizacji o TK z jej pominięciem.
– Podstawowym brakiem ustawy opracowanej przez większość rządową jest to, że ona nie zawiera żadnego vacatio legis. Tu chodzi o ustawę o ustrojowym charakterze i ona powinna mieć minimum trzymiesięczne vacatio legis. Wtedy jest możliwość zgłoszenia przez prezydenta zastrzeżeń przed jej podpisaniem, ale przede wszystkim zaskarżenia jej przez wszystkich uprawnionych. To zostało zlikwidowane – tłumaczył Strzembosz.
„Na zwykły chłopski rozum to wewnętrznie sprzeczne”
– Jest jeszcze drugi powód. Mianowicie trudno sobie wyobrazić, by ustawa, która podlega weryfikacji przez Trybunał, równocześnie była podstawą orzekania przez ten Trybunał. Na zwykły chłopski rozum to byłoby coś wewnętrznie sprzecznego i nielogicznego. Już samo pomyślenie, że ktoś siedzi na gałęzi, co do której się wypowie, czy ją przetnie, czy nie, to zupełny nonsens – mówił były prezes Sądu Najwyższego.
– No właśnie przeciwnicy mówią, że jest domniemanie konstytucyjności, i dlatego powinno się procedować wedle nowej ustawy – wtrąciła Olejnik.
– Nie. To jest domniemanie konstytucyjności dla wszystkich innych organów i osób fizycznych, natomiast nie dla TK. Jak można sobie wyobrazić, by Trybunał w takiej sytuacji, w jakiej został postawiony przez Sejm – działanie w złej wierze, bo co do tego nie mam wątpliwości – miał procedować. Równocześnie orzekać na podstawie tej ustawy i krytykować tę ustawę, badać jej zgodność z konstytucją – dziwił się sędzia.
Strzembosz: Mogło orzekać tylko 12 sędziów
Profesor odpowiedział także na zarzuty, że prezes TK prof. Andrzej Rzepliński nie miał prawa procedować w 12-osobowym składzie, skoro ustawa nakazywała Trybunałowi orzekać w składzie co najmniej 13-osobowym. Jak wyjaśniał, Trybunał nie miał wyjścia, bo… dysponuje tylko dwunastoma sędziami, którzy mogą orzekać. – Przecież nie jest winą Trybunału, że prezydent nie przyjął ślubowania od trzech sędziów, prawidłowo wybranych w poprzedniej kadencji – stwierdził prof. Strzembosz.
– A czy prof. Rzepliński nie mógł dopuścić do składu orzekającego trzech sędziów, od których przyjął ślubowanie pan prezydent? Bo pan prezydent przyjął ślubowanie od pięciu sędziów – zapytała dziennikarka.
– No tak, tylko w jaki sposób ci sędziowie zostali powołani. To jest jeden problem. Ale jest i drugi, przecież sędzia Rzepliński powinien kierować się prawem. Jeżeli jest trzech sędziów wybranych w sposób prawidłowy przez Sejm poprzedniej kadencji, którzy mają status sędziego TK, trudno żeby ich miejsca były zajmowane przez osoby powołane w sposób nieprawidłowy – odpowiedział były sędzia Trybunału Stanu, dodając, że uchwała „unieważniająca” wybór sędziów poprzedniej kadencji była „absolutnie sprzeczna z prawem”.
„Wyciek nie ma żadnego znaczenia dla orzeczenia”
Prof. Strzembosz skomentował także zarzuty ministra sprawiedliwości i prokuratora generalnego Zbigniewa Ziobry, który w czwartek zlecił śledztwo ws. przecieku projektu wyroku Trybunału Konstytucyjnego na podstawie doniesienia posłów PiS. Przychylił się tym samym do ich sugestii, że mogło dojść do „korupcji sądowo-politycznej”.
– Minister Ziobro znany jest z instynuacji. Nie wiem, na podstawie jakich materiałów wolno mu takie stanowisko zaprezentować. Wydaje mi się, że nie ma w tym stadium postępowania żadnych ku temu podstaw, ale może się mylę. Natomiast to, że między treścią projektu orzeczenia, który wyciekł, a ostatecznym orzeczeniem są niewielkie różnice, świadczy tylko o tym, że ten, kto ten projekt przygotował, był dostatecznie perswazyjny w stosunku do swoich pozostałych kolegów i oni jego stanowisko podzielili – ocenił profesor.
– W Trybunale Konstytucyjnym przed wydaniem orzeczenia przygotowuje się jego projekty, często w wielu wersjach. Przecież są sprawy, nad którymi TK faktycznie debatuje przez szereg tygodni. Przygotowuje różne wersje, spiera się, tych wersji może być parę. To, że jakaś wersja wyciekła, może być przykre, ale nie ma żadnego znaczenia dla ostatecznego orzeczenia – dodał prof. Strzembosz.
Będę protestował przeciwko odtwarzaniu PRL-bis!
Jarosław Kaczyński (Fot. Jakub Orzechowski / Agencja Gazeta)
Odpowiadając na apel „Gazety Wyborczej”, aby pisać w sprawach, które nas bulwersują, chciałbym wyrazić moje obawy o losy ojczyzny, za którą oddawali życie i cierpieli nasi przodkowie, a moje pokolenie ją mozolnie odbudowywało.
Byłem szczęśliwy, że dożyłem czasów pokoju i poczucia bezpieczeństwa dla moich dzieci i wnuków, że uwolniliśmy się z spod „czerwonego buta” i podjęliśmy wyzwanie gonienia poziomu życia cywilizowanego świata. Przyjęto nas do grona państw wyznających te same wartości i przestrzegających zasad demokracji.
Byłem dumny z Polaków!
Jestem ekonomistą i oceniam krytycznie wiele nieudolnych działań poszczególnych rządów, ale byłem dumny z Polaków, którzy przetrwali bolesną transformację i z mozołem zbudowali zupełnie nowe struktury gospodarcze i samorządowe.
W zdecydowanej większości nauczyliśmy się rzetelnie pracować, przestrzegać prawa i procedur demokratycznych. Mimo wielu niedociągnięć i szeregu błędów zbudowany system pozwolił nam przetrwać kryzys bankowy i ekonomiczny, czym zasłużyliśmy na kolejne dobre opinie cywilizowanego świata, co przełożyło się na zainteresowanie inwestorów zagranicznych i tworzenie miejsc pracy.
Młodzi ludzie zrozumieli, że jedynym ich kapitałem jest rzetelna wiedza oraz znajomość języków i odważne ruszenie w świat. Polscy przedsiębiorcy wielu branż (jak wyroby spożywcze, transport samochodowy, producenci okien, mebli czy kosmetyków) stali się ważnymi graczami na europejskim rynku.
Polscy naukowcy są coraz częściej zapraszani do współpracy przez prestiżowe uczelnie i instytuty.
Wszystko to było możliwe dzięki otwarciu granic i strefie Schengen. Dzięki unijnym zasadom wolnego przepływu ludzi, towarów, finansów czy usług.
Czy Polska tożsamość i kultura na tym ucierpiała? Wręcz przeciwnie. Dzięki likwidacji administracyjnych barier i ograniczeń, dzięki pozostawieniu Polakom prawa decydowania, co gdzie i kiedy chcą robić, gdzie pojechać (a teraz mają swoje paszporty pod ręką), promują polską kulturę, wydając książki, kręcąc filmy, organizując wystawy i koncerty, ale przede wszystkim zmieniając stereotyp Polaka na świecie z pijaka i złodzieja na pracowitego i zdyscyplinowanego fachowca.
Dokąd zmierzamy?
Dzisiaj, gdy w sposób bezceremonialny niszczony jest ład konstytucyjny w Polsce, gdy jedna partia zawłaszcza państwo i niszczy struktury gospodarcze, publiczne i społeczne, trzeba postawić zasadnicze pytanie: do czego to prowadzi?
Podstawowym problemem jest przekonanie Jarosława Kaczyńskiego, że tylko on wie, co dla Polski jest słuszne, więc musi o wszystkim osobiście decydować. Tak funkcjonuje jego partia, a teraz organy państwa każdego szczebla mają wykonywać jego polecenia.
Nie ma tu miejsca na żadną niezależność prokuratury czy niezawisłość sądów. Nie ma szans na prawdziwą samorządność czy autonomię poszczególnych instytucji państwa. Wszystkim trzeba sterować centralnie, a najlepiej z tylnego siedzenia – bez ponoszenia osobistej odpowiedzialności za wydawane dyspozycje.
Kolejną cechą działania Kaczyńskiego jest zasada, że „cel uświęca środki”, stąd czystki personalne na wszystkich szczeblach administracji, a w państwowych firmach zastępowanie doświadczonych profesjonalistów kolegami partyjnymi, których najważniejszą cechą jest lojalność wobec prezesa.
Nie mają znaczenia wyniki ekonomiczne i umiejętności konkurowania na rynkach światowych czy krajowym takich firm, jak: Orlen, KGHM, Poczta Polska, a ostatnio stadniny koni arabskich.
Tylko czym to się będzie różnić od fatalnie niesprawnego systemu w PRL? Właśnie to budzi mój największy niepokój i żal nad marnowaniem dorobku ostatnich 25 lat.
Łamanie demokratycznych i rynkowych reguł niewątpliwie będzie budziło sprzeciw partnerów w UE, i to tłumaczy dążenie Jarosława Kaczyńskiego do osłabienia Unii Europejskiej i sprowadzenie jej do luźnej federacji państw narodowych. Bo po co się tłumaczyć z poszczególnych decyzji i dlaczego ktoś ma kontrolować przestrzeganie demokracji i praw człowieka?
Pod hasłem „narodowy interes” można zmieścić wiele kontrowersyjnych decyzji i tym mamić społeczeństwo. Począwszy od fałszywych diagnoz, poprzez kłamliwe informacje o rzekomych kwitach, które posiada, Jarosław Kaczyński wmawia społeczeństwu polskiemu, że jesteśmy wykorzystywani i oszukiwani – przez obce siły, banki, koncerny i „układy”.
Więc tylko on jest w stanie tym siłom się przeciwstawić i tylko on wie, jak to zrobić. To nieprawdopodobne, ile złego na niwie społecznej potrafi zrobić jeden człowiek!
Konieczna jest radykalna „zmiana”…
Jarosław Kaczyński jest niewątpliwie inteligentny, ale przede wszystkim przebiegły i wyrachowany. Doprowadził do rozbicia społeczeństwa na dwa kompletnie nierozumiejące się obozy, nawet do podziałów wśród hierarchów Kościoła. Teraz obala mit „Solidarności” i prowadzi do osłabienia Unii Europejskiej – co jest szokująco zbieżne z interesami Rosji Putina.
Aktualnie wmawia Polakom, że aby „wydźwignąć kraj z ruiny” i uniezależnić się od „obcych”, konieczna jest radykalna „zmiana”, której można dokonać, jedynie mając pełnię władzy i eliminując potencjalne przeszkody w postaci Trybunału Konstytucyjnego, Sądu Najwyższego, Trybunału Stanu, prokuratury. Wszelkimi sposobami należy te instytucje podporządkować, obsadzić swoim „dworem”, a jeśli nadal nie chcą się poddać – to je sparaliżować.
W efekcie nagłaśniane slogany w telewizji publicznej, np. o przestrzeganiu prawa, pozwalają to prawo bezkarnie łamać, a frazesy o „interesie narodowym”- bez przedstawienia konkretów, na czym ten interes miałby polegać – pozwalają niszczyć relacje z partnerami w Unii i jeszcze ich obciążyć odpowiedzialnością (bo odwrócili się od nas, gdy nie dajemy się wykorzystywać).
Wszystkie działania ekipy Jarosława Kaczyńskiego, począwszy od słynnych teczek Antoniego Macierewicza, poprzez nieudolne akcje Mariusza Kamińskiego w CBA, czy Zbigniewa Ziobry jako ministra sprawiedliwości i prokuratora generalnego w latach 2005-07, aż po aktualne łamanie prawa dotyczące Trybunału Konstytucyjnego, pozornie świadczą o braku profesjonalizmu i kompletnym braku wyobraźni politycznej co do skutków.
Czy jest możliwe, aby tak przebiegły strateg, jakim jest Jarosław Kaczyński, nie zdawał sobie sprawy z konsekwencji, jakie wywołają jego działania?
Nie! On doskonale wie, co chce osiągnąć, i zdecydowanie zmierza do wyprowadzenia Polski z Unii Europejskiej, którą przy okazji chce maksymalnie osłabić i sparaliżować!
Chciałbym nadal być dumny z Polski i dokonań Polaków, ale jestem pełen obaw, widząc, że władzę przejęli ludzie niepotrafiący odróżnić katastrofy lotniczej pod Smoleńskiem, będącej skutkiem niekompetencji urzędników, pilotów i ich dowódców, od stalinowskiej zbrodni katyńskiej, w której zgładzony został mój dziadek Stanisław Rodowicz – wybitny inżynier i działacz społeczny.
Z uwagi na pamięć i szacunek do moich przodków walczących o niepodległą i demokratyczną Polskę, będę protestował jako obywatel „drugiego sortu” przeciwko odtwarzaniu PRL-bis, przez „elity Pierwszej Kategorii” .