Kopacz: Sprawy polskie są Tuskowi szczególnie bliskie. Trzyma kciuki za to, co słuszne
Kopacz: Sprawy polskie są Tuskowi szczególnie bliskie. Trzyma kciuki za to, co słuszne
Jak mówiła Ewa Kopacz w rozmowie z Dorotą Gawryluk w “Gościu Wydarzeń” Polsat News:
“Donalda Tuska bardzo interesują sprawy w kraju i Platforma. On tworzył tę Platformę jako jeden z założycieli, więc PO jest mu bliska. Ale sprawy polskie są mu szczególnie bliskie. To, że ma kontakt z przedstawicielem polskiego rządu wtedy, kiedy odbywają się Rady Europejskie, nie znaczy wcale, że to jedyny kontakt. Oczywiście ci, którzy przyjeżdżają do Brukseli i odwiedzają pana prezydenta, ale też ci, którzy się z nim zaprzyjaźnili, mają okazję z nim rozmawiać, widzą, jak wiele troski o to, co się dzieje w Polsce przez niego przemawia. Skończy się jego rola w Europie, wróci do Polski. Wszystko będzie zależało od dobrej woli i rzetelnej oceny tych, którzy będą mieli głos. M.in. od polskiego głosu”
– Jestem przekonana, że Tusk odrobił lekcję, zbudował swoją pozycję, a od tego, czy będzie miał kolejne 2,5 roku pewnie będzie zależało, jak się potoczą jego plany polityczne – stwierdziła była premier, dodając, że przewodniczący Rady Europejskiej “trzyma kciuki za to, co słuszne”.
Kaczyński, Kurski, Waszczykowski w parodii „Wiadomości” przygotowanej przez Nowoczesną
Kluczowi politycy PiS – oraz prowadzący „Wiadomości” Krzysztof Ziemiec i prezes TVP Jacek Kurski – występują w parodii tego programu telewizyjnego przygotowanej przez Nowoczesną. Klip został wyświetlony na happeningu partii Ryszarda Petru na Mysiej o 19:30. Narratorem jest Jacek Fedorowicz, twórca popularnego w latach 90-tych „Dziennika Telewizyjnego”
Parodia „Wiadomości” TVP autorstwa Jacka Fedorowicza i .Nowoczesnej
Kopacz: Z Twittera dowiedziałam się, że PiS najprawdopodobniej przyjdzie na wtorkowe spotkanie opozycji
– Jest dobra informacja. Wchodząc tu, do studia dowiedziałam się z Twittera, że najprawdopodobniej przedstawiciel PiS-u przyjdzie na wtorkowe spotkanie opozycji. Może gdzieś tam jakiś zimny prysznic w postaci decyzji KE jednak spłynął na rządzących. Zrobili bilans tego, co się dzieje i mam nadzieję, że nie ambicje polityczne, nie ego jednego czy drugiego człowieka będą decydować, czy w tym pacie konstytucyjnym będziemy tkwili – mówiła Ewa Kopacz w rozmowie z Dorotą Gawryluk w “Gościu Wydarzeń” Polsat News.
Ksiądz namawiał partnerkę na in vitro, teraz nie daje urodzić. Isakowicz-Zaleski: Kościół zamiótł to pod dywan
Ks. Tadeusz Isakowicz-Zaleski (Fot. Sławomir Kamiński/ Agencja Gazeta)
2. Isakowicz-Zaleski: „Wiedzą o tym wszyscy znani duchowni w Polsce”
3. Kobieta miała interweniować u władz kościelnych, ale bez skutku
Duchowny najpierw namówił swoją partnerkę na procedurę in vitro, a teraz odmawia jej prawa do urodzenia dzieci – zdradza ks. Tadeusz Isakowicz-Zaleski na antenie Radia Kraków. Rozgłośnia twierdzi, że chodzi o biskupa pochodzącego z Małopolski.
– To człowiek, który związał się z nastoletnią uczennicą, jak ją kiedyś uczył. (…)Pełni dalej funkcje kościelne. Z jednej został odwołany – opisuje sprawę Isakowicz-Zaleski. Jak mówi, „powołano do życia in vitro czwórkę dzieci”, a problem w polskim Kościele „jest znany od kilku lat”. Była partnerka księdza miała kierować do władz kościelnych listy z prośbą o pomoc, bo do urodzenia dziecka potrzebuje zgody ojca, a ten odmawia. – Wszyscy znani duchowni w Polsce o tym wiedzą i nic – dodaje.
Według Isakowicza-Zaleskiego Kościół po prostu „zamiótł sprawę pod dywan”. – Z przykrością to mówię jako ksiądz, że nie rozwiązuje się tych problemów. Wrzuca się je do zamrażarki – ocenia. Teraz postanowił sam nagłośnić sprawę, bo „wykorzystane zostały wszystkie drogi”, a władze kościelne wciąż nie interweniowały. – Ta kobieta ma swoje lata. Zegar biologiczny bije. Ona ma prawo to uporządkować – podsumowuje.
Zygfryd, który całe życie uciekał z PRL. Włodzimierz Nowak o książce „Niemiec”
Zygfryd Kapela, bohater książki „Niemiec” (Fot. Piotr Skórnicki / Agencja Gazeta)
Siedem lat temu zadzwonił telefon.
– Z Ośrodka Karta. Dostali list od człowieka, który całe życie uciekał z PRL-u. Trafiał za to do poprawczaka, więzienia, został postrzelony na granicy NRD-RFN. Zapytali, czy jestem zainteresowany tematem.
Jego ojciec Roch Kapela, Polak, zakochał się w czasie wojny w Hildegardzie Simon, Niemce. Wzięli ślub i zostali w Ochli, na Ziemiach Odzyskanych, pod Zieloną Górą. Pierworodnemu dali na imię Zygfryd.
– Równie dobrze mogli go nazwać Adolfem. Imię Zygfryd miało konotacje nazistowskie. Zygfryd z „Pieśni o Nibelungach” był w III Rzeszy pragermańskim Achillesem, dzieci uczyły się o nim w szkołach i na zbiórkach Hitlerjugend, jeden z ostatnich oddziałów SS szedł do boju z imieniem Zygfryd na ustach. A tu, dwa lata po wojnie, w miejscu, skąd właśnie wymiatają ostatnich Niemców, Roch Kapela stygmatyzuje syna takim imieniem.
W jakimś celu?
– Nie wiadomo. Myślę, że Hildegarda, matka chłopca, wychowana w Rzeszy, była zauroczona tym imieniem. Może nie wiedziała, że to złe imię dla małego Polaka. A może w 1947 roku „złe” imiona jeszcze tak nie uwierały? Ona dwa lata później sama zmienia imię na Helena, a na Zygfryda mówi się Zygmuś, żeby go spolszczyć.
Dlaczego on tak uciekał?
– Odruch chomika, jakaś bezwzględna, zupełnie podstawowa potrzeba wolności. Zygfryd żył przygotowaniami do ucieczki, choć wciąż wciągał go wir polskiej historii.
W 1980 roku w małej kotłowni w Kruszynie był palaczem centralnego ogrzewania. Zaczął działać w „Solidarności”, wydawało się, że wreszcie znalazł swoje miejsce, że przestanie uciekać, ale osaczyli go esbecy i Zygfryd zdradził. Publicznie, na łamach „Trybuny Ludu”, wystąpił z „Solidarności”. Władza grała Kapelą, a on już nie miał siły. Kiedy przestał być potrzebny, wepchnęli go z powrotem do kotłowni, a potem znów wyciągnęli. Nagle, w ciągu jednego zebrania, palacz z Kruszyny awansował na wojewódzkiego szefa rolniczych związków, wtedy mówiło się, reżimowych. Dostał czarną wołgę z kierowcą, warszawską pensję i mieszkanie na Osiedlu XXXV-lecia PRL. Znowu kombinował, jak dać nogę z kraju, ale PRL trzymał go mocno. Puszczali tylko do NRD. Raz miał już jechać z delegacją związkowców do Paryża, cieszył się, że ucieknie, ale w ostatniej chwili zmienili mu kierunek i wysłali na szkolenie do Moskwy, oglądać truchło Lenina.
CZYTAJ TEŻ: Lot 7.45 do Poznania. O tragicznej próbie ucieczki z PRL [REPORTAŻ]
Ale skąd w nim ten odruch ucieczki?
– Jego pierwszym językiem był niemiecki, tak mówiła do niego babcia i mama. Z ich mową zassał niemiecką kulturę, baśnie, przyśpiewki. To był dla niego bezpieczny, ciepły świat. Babcia, żeby go chronić, uczyła go uciekania. „Jak cię biją, Siegi, to uciekaj”. Z drugiej strony był polski ojciec, który czegoś się potwornie bał, zakazywał mówić po niemiecku i bił. Język polski był więc dla chłopca nieprzyjemny.
Babcia pewnej nocy zniknęła, pewnie Roch zmusił ją do wyjazdu do NRD. I 10-letni Zygfryd uciekł z domu, żeby jej szukać. Dotarł aż do Szczecina, zakradł się na statek. Złapali go. Od tej pory wiele razy próbował uciec za granicę. Najpierw za babcią, potem do lepszego, wolnego świata. Wstąpił do Wojsk Ochrony Pogranicza, żeby poznać wszystkie sposoby ucieczki. Uczył się, gdzie zakładają miny na granicach, jak uciekinierzy dla zmylenia tropów idą przez granicę tyłem. Wiedział, gdzie granice demoludów są słabo pilnowane. Chciał przepłynąć wpław Dunaj i uciec do Wiednia, ale znowu go złapali. Miał 22 lata, gdy trafił na dwa lata do aresztu, oskarżony o dezercję.
Masz korzenie niemieckie?
– Dlaczego? Nie, ani trochę. Wiem tylko, że w mojej rodzinie, która pochodzi z Wielkopolski, któryś z braci dziadka wybrał los Niemca i po pierwszej wojnie osiadł w Hamburgu. A dziadek zerwał z nim kontakty.
Co myślałeś o Niemcach, jak byłeś dzieckiem?
– Wrzeszczący gestapowiec w skórzanym płaszczu. Urodziłem się 13 lat po wojnie, w snach goniły mnie niemieckie bestie, strzelali do mnie. Odziedziczyłem coś, czego nie przeżyłem. Dorastałem w absurdzie propagandy peerelowskiej. Bo jak było w 1945? Dostaliśmy kawał ziemi, którą trzeba było zasiedlić i wytłumaczyć ludziom, dlaczego ona nagle jest nasza. Więc każdy Niemiec był tam wrogiem, obcym na ziemiach piastowskich. Nienawiść do niego nas jednoczyła. Jeszcze w latach 80., kiedy pracowałem w muzeum w Pszczewie, były tam wystawy, w których dowodzono, mówiąc żartem, że już małpa człekokształtna na tych terenach była Polakiem. Zresztą to samo wcześniej w tym samym miejscu robili Niemcy, wywodząc swoje korzenie niemal od dinozaurów.
A kiedy w końcu dostrzegłeś człowieka w Niemcu?
– To był długi proces. Nie śmiej się. W połowie lat 80. do Pszczewa przyjechał graf zu Dohna. Byłem wtedy szefem Komitetu Obywatelskiego „Solidarność”, mieliśmy spotkanie i on mówi, że przywiózł używany płaszcz, dla mnie. Bo Polakom teraz się pomaga. Zacząłem się śmiać, on się speszył.
Czemu się śmiałeś?
– A na cholerę mi ten płaszcz? Ja wtedy nosiłem się po proletariacku, chodziłem w granatowej kufajce z GS-u i czerwonej chuście na szyi. Byłem miejscowym solidarnościowym liderem, który od paru lat opowiadał powojennym pszczewiakom o tym, jak przed wojną zgodnie żyli miejscowi Żydzi, Niemcy i Polacy. A on mi tu przyjeżdża z płaszczem dla Polaka. Oczywiście był serdeczny, nie chciał mnie obrazić, ale to było tak absurdalne, że wybuchnąłem śmiechem. I graf, z tym płaszczem w ręku, też się zaczął śmiać.
Z tego oswajania Niemca wziął się przecież „Obwód głowy”, a potem niesamowita podróż z tą książką po Niemczech.
CZYTAJ TEŻ: Fragment „Obwodu głowy” Włodzimierza Nowaka
Chciałeś zwiać z PRL-u? Mogłeś choćby poprosić grafa o pomoc. Na pewno by nie odmówił.
– No właśnie, kiedy pisałem „Niemca”, to zastanawiałem się: „Nowak, a czemu ty nie uciekłeś?”. A ja nawet ucieczkowego myślenia nie miałem. Podobnie jak wielu ludzi z mojego poznańskiego środowiska. Chyba myśleliśmy, że trzeba zostać i próbować naprawiać ten syf dookoła. Tu był nasz dom i chcieliśmy go posprzątać.
Chociaż… Trochę jednak uciekłem. W 1984 roku, kiedy panowała szarość, jaruzelizm i życie naprawdę było nie do zniesienia, a mieszkanie spółdzielcze mieliśmy dostać za 24 lata, taka był kolejka, zwialiśmy z żoną na wieś, do tego Pszczewa na ziemiach zachodnich. Wtedy wielu ludzi urządzało sobie świat obok państwa.
Pamiętasz pierwsze spotkanie z Zygfrydem?
– We Frankfurcie nad Menem, w doradczo-podatkowym biurze dla Polaków, które prowadzą jego córki. Wszedłem do niemieckiego budynku, otworzyłem drzwi, a tam wszyscy gadają po polsku. Gazetka ścienna po polsku. Ściana segregatorów z polskimi nazwiskami klientów. Zygfryd skoczył do Chińczyka, przyniósł kaczkę pieczoną, rozłożył na stole i mówi: „Proszę bardzo, smacznego, tu polski dom”.
Całe życie uciekał stąd, żeby na emigracji urządzić sobie małą Polskę?
– Tak. Pomagał córkom w pracy. Szedł do urzędu z Polakiem, który nie umiał zarejestrować syna. Pomagał wynająć mieszkanie. Teraz mieszka pod Malagą. Na starość zaczęły dokuczać mu nogi przestrzelone na granicy, więc przenieśli się z żoną do ciepłej Hiszpanii. Ale przez internet dalej pomaga klientom z biura. Polską telewizję ogląda od rana do wieczora. Odwiedziłem go w Andaluzji. Siedzimy w słońcu na tarasie, a z pokoju słychać „Kropkę nad i” albo Michałową z „Rancza”. Jednocześnie potrafi być bardziej niemiecki od Niemca i wygłosić nagle: „Wy, Polacy, no chyba się tam pogubiliście z tym Trybunałem Konstytucyjnym”.
Jest Polakiem czy Niemcem?
– Lepiej sama go zapytaj. Wkurza go to pytanie. Chyba nie wie. Bo nieszczęście Kapeli polega na tym, że uciekł za późno. W Wigilię 1988 roku esbek dał mu paszport i wizę na trzy dni. Wsiedli z żoną i córkami do pomarańczowego „malucha” od Miodowicza i pojechali do Berlina Zachodniego, niby po pomarańcze. Wszystko zostawili w Polsce. A przecież w kraju Zygfryd był już Polakiem całą gębą. I nagle musiał zacząć żyć od nowa, wrócił do zawodu ślusarza.
Uciekł w końcu, ale ta ucieczka nie była mu już potrzebna.
– Trochę tak było. W dodatku teraz, w tej Maladze, ma kłopot, bo kogo w tym raju dla niemieckich i angielskich emerytów obchodzi taki nieszczęśnik, który nie wiadomo kim jest – Polakiem czy Niemcem? Kiedy próbuje opowiedzieć swoją historię, nikt go nie rozumie. We Frankfurcie było mu łatwiej, bo żył jednocześnie w niemieckim i polskim świecie.
Kapela jest jak chomik w karuzeli, która kręci się kółko. Ucieka, nie mogąc uciec.
– Ostatnio zastanawia się, czy nie wrócić do Niemiec i nie zamieszkać gdzieś przy granicy z Polską. Żeby mieć blisko do Zielonej Góry. Ale jedną rzecz powtarza z dumą w każdej rozmowie. „Jestem zagubionym ogniwem ewolucji, które połączyło niemieckich przodków z niemieckimi potomkami. Więc warto było uciekać, panie Włodku”.
Piszesz w książce: „Nie lubię pisać o bohaterach, do których nie można się przytulić”. Jak było z Zygfrydem? Dał się przytulić?
– Między nami do końca panowała trudna miłość, choć bardzo go szanuję. Na początku jestem zawsze wobec bohatera nieufny, nie lubię gotowych opowieści. Zygfryd potrafi być irytujący, ale przy tym intrygujący. Inteligentny gość, choć nie zdążył się wykształcić. Umie snuć swoją opowieść, nie daje sobie przerwać, meandruje i nagle trafia w sedno. „Słuchaj – mówi – jeśli peerelowski sąd wojskowy w 1971 roku skazał mnie za dezercję, a współczesna Polska nie zgadza się na kasację tamtego wyroku, to jak to jest? Przecież skazał mnie reżim. Jeśli potwierdzacie wyroki tamtego systemu, to po co obalaliście komunizm?”.
Ale tak naprawdę zaczęliśmy się poznawać dopiero w Polsce, jak wsiedliśmy w mój samochód i ruszyliśmy jego śladami.
Dokąd pojechaliście?
– W okolice Zielonej Góry, zajechaliśmy do Kruszyny. Chcieliśmy wejść do kotłowni, gdzie Zygfryd pracował.
Udało się?
– Była zamknięta. Ale spotkaliśmy tam żonę Waldka, byłego traktorzysty, dawnego kolegi Kapeli. Wciągnęła nas do domu. To była wstrząsająca scena. Zwalisty Waldek, bezrobotny, wielkimi spracowanymi rękami skręcał długopisy w kuchni. Nie mógł skręcić tych wszystkich gówienek. Zobaczył Zygfryda, jakaś część potoczyła się pod lodówkę, Waldek zaczął płakać. Opuściliśmy ten dom szybko.
Wydaje mi się, że wtedy właśnie wyszliśmy z Zygfrydem z roli Niemca w garniturze i towarzyszącego mu reportera, zaufaliśmy sobie jakoś.
Z kim jeszcze rozmawialiście w Kruszynie?
– Ludzie z upadłych pegeerów „Solidarności” nienawidzą. Poznali Zygfryda, przepędzili nas.
Reporter słucha swojego bohatera, towarzyszy mu w drodze, ale potem mówi: „sprawdzam”.
– Na różne sposoby weryfikowałem opowieść Zygfryda Kapeli. On, jak większość starszych ludzi, idealizuje PRL. Gdyby teraz spotkał esbeka, który latami go prześladował, pewnie uściskałby go i zaprosił do Malagi na taras. Mówił na przykład, żebym jechał do Kazia, który był jego zastępcą w OPZZ: „On taki fajny”. A Kaziu: „Ja tego Zygfryda za bardzo nie lubiłem. Koloryzował, grał takiego, co więcej wie, niż wie, i znaczy więcej, niż znaczy”.
Dowiadywałem się o Zygfrydzie coraz więcej i on coraz więcej wydobywał ze swojej pamięci. Zaskakiwał mnie i siebie.
Czym na przykład?
– Że jego matkę Hildegardę prawdopodobnie zgwałcili rosyjscy żołnierze. A być może on jest owocem tego gwałtu. Bo dlaczego ojciec w chwilach złości wołał na niego „Iwan”?
CZYTAJ TEŻ: Zemsta Armii Czerwonej. Gwałty i mordy
Dzięki spotkaniu z Danusią, byłą dziewczyną Kapeli, dowiedziałeś się, że twój bohater w latach 70. był cinkciarzem.
– Spotkali się z Zygfrydem pierwszy raz od 40 lat. Danusia mówi: „Nawet mi imponowało, że Zygmunt jest cinkciarzem”. Okazało się, że w latach 70. handlował walutą w Zielonej Górze. Nic mi nie powiedział! W dzień jako ślusarz skalował boczniki w fabryce, po pracy wymieniał marki, głównie enerdowskie, z Niemcami.
Od początku wiedziałeś, że to materiał na książkę?
– Nie miałem takich ambicji, myślałem o reportażu. Aż znalazłem list do ojca.
Opowiedz.
– To była petarda. Znalazłem go w papierach z IPN. Znaliśmy się z Zygfrydem już dwa lata. Myślałem, że wiem o nim wszystko, już go sobie w głowie ułożyłem, aż tu bardzo osobisty list chłopaka, który chce popełnić samobójstwo. I przed śmiercią wygarnia ojcu wszystko. Że bił go całe dzieciństwo. Opisuje, jak Roch wiązał mu ręce drutem, jak wsadzał go do worka, wieszał pod sufitem i bił, aż się dziecko zesrało z bólu i strachu.
Wiedziałeś o tym wcześniej?
– Nie. Roch poleciał z tym listem do esbecji. Esbecy założyli teczkę, nadali sygnaturę. Teczkę przejął IPN, nadał sygnaturę. I sobie leżało. Po 40 latach trafiam przypadkiem na list nieszczęśliwego syna do nieszczęśliwego pewnie ojca. Intymna korespondencja. Nie wiem, czytać czy nie czytać. „Czytać, panie Włodku”, więc czytałem mu przez komórkę.
On w tym liście próbował knuć jakąś intrygę, insynuować ojcu, że kolaborował z hitlerowcami. I dawał też do zrozumienia, że sam pracuje dla obcego wywiadu. Obie rzeczy były wyssane z palca, Zygfryd chciał zemścić się na ojcu.
Okazało się, że w historii Zygfryda, niby opowiedzianej, są ciemne uliczki, jakieś zakamarki. Zrozumiałem, że nic tu nie zostało jeszcze opowiedziane i musimy zacząć od nowa. Przeglądałem IPN-owskie teczki Zygfryda i byłem w coraz głębszym szoku.
Co tam znalazłeś?
– Że donosił na kolegów z „Solidarności”. Nie mogłem sobie z tym poradzić.
Zadzwoniłeś do niego?
– Byliśmy umówieni, że po wizycie w IPN napiszę, co znalazłem. Ale napisałem tylko, że dużo tego, i jakoś zamilkłem.
Na długo?
– Na tydzień. A on słał maile, domyślał się, co znalazłem. Przyznawał się do różnych rzeczy. Myślał, że są w teczkach. Powiedział, że miał tajny pseudonim „Leonard”. Wtedy utknąłem, straciłem serce do tej historii.
Tak bardzo cię dotknęły teczki Zygfryda?
– Tak, bo przypomniałem sobie emocje z tamtych czasów. Przecież ja bym mu wtedy ręki nie podał! Zdrajca i koniec. Więc z jakich powodów miałem z nim teraz gadać?
No z jakich?
– Przemyślałem sobie to jeszcze raz, gadałem ze znajomymi. Przecież Zygfryd jest ofiarą. Zdradził, ale wcześniej go skrzywdzono. A nawet: zdradził, bo go skrzywdzono. Młodego chłopaka trzymali z grypserą dwa lata za kratami bez wyroku. Codziennie przez te dwa lata nie wiedział, co go czeka. Straszyli go zdradą stanu i kilkunastoletnim wyrokiem.
Pomyślałem, że przez historię Zygfryda opowiem o Polsce, jak my sobie radzimy i nie radzimy z PRL-em. To państwo nas w różny sposób kompromitowało, upokarzało, zmuszało do grania ról, których nie chcieliśmy przyjąć. Jest takie zdjęcie z Sali Kongresowej z 1984 roku, kiedy wybierają Miodowicza na szefa OPZZ. Powiesiłem je sobie na ścianie i patrzyłem. Na te gęby aparatczyków wyjętych z prowincji, którym dawano szybki awans, żeby grali w to, o co władzy chodziło. Wśród nich Zygfryd, człowiek, który chciał tylko wyjechać za granicę, ale został wciśnięty w głąb PRL-u, sukcesywnie niszczony, uszkadzany od najwcześniejszych lat.
PRL to wciąż nieprzerobiona przez nas lekcja.
– Tak jest. PRL to zła planszówka, która nie miała reguł, obywatel był pionkiem, a władza rzucała kostką. Niby kłócimy się o PRL na różnych poziomach. Szczególnie teraz, za PiS. Z jednej strony dyktatura, reżim, z drugiej wąsy i dyskusje do rana przy wódce. A nie pamiętamy już tego tchórza codziennego, mdłości powszechnej, konformizmu. Tego sztucznego świata, w którym trzymano nas za pyski. Jeśli tego nie przerobimy, nie pokłócimy się uczciwie, to PRL będzie nam się czkał bez końca, a różni populiści będą to wykorzystywać.
Zygfryd czytał już „Niemca”?
– Nie.
Dlaczego?
– Umówiłem się z nim tak: „Piszę o tobie, ale to jest moja książka. Nie będziemy się naradzać nad każdym zdaniem, bo ty będziesz wybuchał, ja cię będę tydzień uspokajał. To nam zajmie dwie dekady”.
A co on na to?
– „OK, Włodku”.
I nie dałeś mu ani kawałeczka do przeczytania?
– Dałem. Na przykład ten rozdział o sowieckim gwałcie na matce. My tę historię odtwarzaliśmy z odprysków, wspomnień, domysłów. Nie chciałem tu zrobić pomyłki.
Po co mu właściwie byłeś?
– Bo od dawna próbował opowiedzieć o swoim życiu, ale sobie z tym nie radził. Mówił, że geschichta go dopadła i męczy, ale pewne historie powyrzucał z głowy, może je wyparł. A przy mnie zrozumiał, że musi być uczciwy w swojej opowieści. Weszliśmy w coś w rodzaju terapii.
Takie jest zadanie reportera – być terapeutą swojego rozmówcy?
– Broń Boże. Nam, reporterom, nie wolno myśleć o sobie jak o terapeutach, bo możemy skrzywdzić ludzi. Nie mamy narzędzi do tego. Rozpoczynamy proces, którego nie umielibyśmy zamknąć. Bo ja kończę książkę i mówię: „To cześć, Zygfryd, idę do domu”. A on zostaje z otwartą raną i ja nie mogę mu powiedzieć: „Teraz ci ją zszyję”. Nie jestem od tego.
To jak sobie poradziłeś?
– A czy ja wyglądam na księdza albo psychoterapeutę? Poradziłem sobie tak jak ty i większość reporterów. Nie obiecywałem zbawienia ani zdrowia psychicznego. Jesteśmy opowiadaczami. Ratuje nas konwencja. Pytamy, żeby opowiedzieć ważną historię. Tyle. Siedem lat temu wyraźnie dałem mu do zrozumienia, że jestem tylko reporterem, a nie opiekunem czy supervisorem. Może tylko pomogłem mu uporządkować swoje sprawy.
„Niemiec. Wszystkie ucieczki Zygfryda”
Włodzimierz Nowak
Wyd. Agora
Wideo „Dużego Formatu”, czyli prawdziwi bohaterowie i prawdziwe historie, Polska i świat bez fikcji. Wejdź w intrygującą materię reportażu, poznaj niezwykłe opowieści ludzi – takich jak Ty i zupełnie innych.
W ”Dużym Formacie” czytaj:
Wojciech Balczun. Szef 300 tysięcy Ukraińców
Nikt nie rozlicza prezesów z tego, że biegają maratony. A wszyscy się zastanawiają, jak to jest, że wyjdę na scenę i będę grał. Rozmowa z Wojciechem Balczunem, nowym prezesem Ukraińskich Kolei Państwowych i gitarzystą zespołu rockowego Chemia
Rewers. Jak się wiedzie byłym esbekom
– Każdy człowiek jest czysty, dopóki pierwszy raz nie narobi w pieluchy
Zygfryd, który całe życie uciekał z PRL. Włodzimierz Nowak o książce „Niemiec”
Kombinował, jak dać nogę z kraju, ale PRL trzymał go mocno. Rozmowa z Włodzimierzem Nowakiem, autorem „Niemca”
Zajmij sobie mieszkanie. Przewodnik po pustostanie
Chcesz mieszkanie za darmo, w centrum, bez kredytu i umowy najmu? Nic prostszego! Wystarczy, że skorzystasz z tych kilku kroków
Pisarz w godzinach pracy [FOTOREPORTAŻ]
Rudnicki „pali jak dzika świnia, co drugie zdanie”, Pilch raczy się dwoma łykami coli. Seidler pisze ołówkiem w grubych zeszytach, Witkowski ułatwia palcom kontakt z klawiaturą, stosując „obciążniki”. Pokoik Bargielskiej przypomina celę mniszki. Varga do pisania nie musi rozbierać się do rosołu, a Kalicińskiej wystarczy, że rosół nie stoi na gazie
Claude Lorius. Zrobiłeś swoje, nikt cię nie słucha
Co byś powiedział sobie młodemu? Rozmowa z Claude’em Loriusem, słynnym francuskim glacjologiem, bohaterem filmu dokumentalnego „Między lodem a niebem”
HGW: Powinniśmy wspierać KOD, dlatego że KOD nas wspiera
HGW: Powinniśmy wspierać KOD, dlatego że KOD nas wspiera
Jak mówiła Hanna Gronkiewicz-Waltz w poranku TOK FM:
“Powinniśmy wspierać KOD, dlatego że KOD nas wspiera. To ruch apolityczny, pozostałe części są różnymi partiami. Natomiast KOD jest ruchem oddolnym, społecznym, być może wynika to z tego, że społeczeństwo jest zmęczone partiami. W związku z tym wyraźnie opowiedzieliśmy się za ścisłą współpracą z KOD-em, jeśli będzie oczekiwał wsparcia, natomiast większość uznała, że to nie jest jeszcze porozumienie na ten czas [Wolność, Równość, Demokracja]. Z drugiej strony Grzegorz Schetyna powiedział, że na końcu nie wyklucza wspólnych list”
„Niezborna wypowiedź Morawieckiego bardziej szokuje, niż ‚brechty’ Kaczyńskiego. Kuriozum i grubiaństwo”
Dla Mateusza Morawieckiego, Amerykanie mogą stanąć przed wyborem „między dżumą i cholerą”. Wg wicepremiera, tak można ocenić najpoważniejsze kandydatury na przyszłego prezydenta USA: Hillary Clinton i Donalda Trumpa.
Morawiecki pytany, o krytyczną wypowiedź Billa Clintona na temat Polski, stwierdził w TVN24, że:„ci z zagranicy zauważyli, że my tutaj bardzo mocno bronimy naszych interesów i to im się nie podoba, chcą wcisnąć nas do kąta”.
– Mnie ta niezborna wypowiedź Morawieckiego bardziej zbulwersowała, niż te ‚brechty’ prezesa Kaczyńskiego z Billa Clintona . Bo jaki jest Kaczyński wszyscy wiemy. Natomiast Morawiecki, którym jest nikim w sensie polityki międzynarodowej, w taki sposób – „z buta” – traktuje byłego prezydenta Stanów Zjednoczonych, to jest kuriozum absolutne. Pomijając grubiaństwo tej wypowiedz – komentował Adam Szostkiewicz w TOK FM.
Według publicysty „Polityki”, politykom PiS przyjdzie „gorzko zapłacić” za ostatnie wypowiedzi dotyczące Billa Clintona. – Dyplomacja amerykańska raporty z Warszawy pisze. I o tym wspomni.
„Trochę powagi! To Clinton sprawił, że Polska jest w NATO” – przypomina politykom Piotr Kraśko>>>
Kolejna obietnica zawieszona? Jarosław Kaczyński: „Nie ma nastroju na pakiet demokratyczny”
– Pakiet demokratyczny potrzebuje pewnego nastroju. To nie jest nastrój wojny – mówi prezes PiS pytany przez nas, co z jego wyborczą obietnicą wzmocnienia praw opozycji. Jarosław Kaczyński miał osobiście dopilnować, by parlamentarna mniejszość miała więcej władzy.
Pakiet demokratyczny, czyli propozycje zmian w regulaminie Sejmu, partia rządząca przedstawiła pół roku temu i utknął w komisji regulaminowej. Leży w szufladzie. – Boją się głosu opozycji w Sejmie. Próbują nas tu zablokować – komentuje przewodniczący klubu PO, choć Platforma dotąd krytykowała projekt. – Utknął w zamrażarce, której miało nie być – dodaje Piotr Zgorzelski z PSL. Nawet odchudzony pakiet mógłby być niewygodny dla PiS. Zakłada między innymi, że premier raz w miesiącu znalazłaby się w ogniu pytań opozycji- co by oznaczało comiesięczne rozliczenia.
Kamiński: Platforma ma czelność mówić o walce z opozycją? To żenujące i śmieszne
Jak mówił w Sejmie minister Mariusz Kamiński:
„Ja mógłbym się nad wami pastwić argumentami rożnego typu. Jeśli państwo macie czelność pouczać nas co to znaczy zwalczenie opozycji, wy macie czelność spojrzeć temu człowiekowi [ministrowi Wąsikowi] w oczy i mówić o podsłuchach, to jest po prostu śmieszne. Ja chce tylko państwu z PO wyjaśnić jedną rzecz. Chcę przypomnieć projekt z 2014 nowelizacji ustawy o ABW i AW, to wy wspieraliście ten projekt w parlamencie. Ten projekt przewidywał bardzo radykalne rozwiązanie dotyczące podsłuchiwania cudzoziemców – na czas nieokreślony. Mam tu analizę prof. Chmaja dotyczące tego przepisu, tak bardzo często go przywołujecie. Prof. Chmaj twierdził, że jest to projekt zgodny z konstytucją”
Jak dodał:
„Moim obowiązkiem jako przedstawiciela rządu jest pokazywanie waszej obłudy i kłamstw. Wy macie czelność mówić o prawach człowieka? Wobec nas? To jest żenujące i śmieszne”
Jak podsumował:
„My wprowadzamy zabezpieczenia, by ludzie o waszej mentalności nigdy nie nadużywały władzy. Takie rzeczy się nie mogą powtarzać. Nikt nie będzie wykorzystywał zagrożenia terrorystycznego do [inwigilacji] opozycji. My mówimy o walce z terroryzmem – z prawdziwym, a nie tak jak wy, którzy walczyliście z obrońcami krzyża w 2010, z opozycją. Jesteście żenujący i śmieszni”
Brejza do PiS o ustawie antyterrorystycznej: Dopełniacie inwigilacji. To będzie Orwell 2016
Jak mówił poseł PO Krzysztof Brejza w trakcie debaty o ustawie antyterrorystycznej:
„Wy wolności nie kochacie, wolności nie rozumiecie, nie szanujecie. W styczniu wprowadziliście ustawę inwigilującą internet, przetwarzanie danych internetowych na masową skalę. Teraz dopełniacie inwigilację Polski, to będzie Orwell 2016. Pod pretekstem walki z terroryzmem wprowadzacie dwutygodniowy areszt prewencyjny bez przedstawienia zarzutów? Czy mamy w Polsce wojnę domową? Wprowadzacie podsłuch na tzw. „cudzoziemca”. To są rozwiązania typowo wschodnie. Klasyk nazwał to putinadą”