Jest opinia Komisji Weneckiej ws. Polski. Druzgocąca dla PiS? Minister zdradza
Komisja Wenecka wydała opinię ws. noweli ustawy dot. Trybunału Konstytucyjnego (Gazeta.pl)
2. Wiceszef MSZ: Kluczowe tezy pozostały jednak takie, jakie były
Europejska Komisja na rzecz Demokracji przez Prawo przyjęła dziś swoją opinię na temat nowelizacji ustawy dotyczącej Trybunału Konstytucyjnego autorstwa PiS.
Na razie wiadomo jedynie, że zawiera ona pewne poprawki w stosunku do wstępnej wersji, ale prawdopodobnie nie są one znaczące. – Opinia komisji różni się trochę od wcześniejszego projektu – stwierdził po obradach szef Komisji Weneckiej.
O braku istotnych różnic między oficjalną opinią a wstępnym projektem może świadczyć mina wiceszefa MSZ, który z budynku obrad wyszedł wyraźnie zdenerwowany. – Udało się załagodzić język opinii w wielu kwestiach – powiedział najpierw Konrad Szymański. Ale później dodał: – To jednak nie zmienia naszej oceny, bo te kluczowe tezy pozostały takie, jakie były. To jest w naszym przekonaniu kontrowersyjna opinia.
„Komisja straciła swoją szansę”
Mimo to stwierdził, że rząd weźmie pod uwagę wszelkie zastrzeżenia KW. – Będą one przedmiotem prac parlamentarnych i istotnym punktem odniesienia w stosunku do tego, co się stanie w przyszłości jeśli chodzi o sprawy sądownicze – zapewnił.
– W założeniu Komisja Wenecka mogła odegrać rolę ułatwiającą rozwiązanie kryzysu konstytucyjnego w Polsce. Nie wykorzystała tej okazji, to jest stracona szansa, ponieważ KW powtórzyła racje, które są znane od dawna i nie posuwają tej sprawy w żaden sposób do przodu – powiedział Szymański.
– I dodał: – Ta opinia tylko utrwali przekonanie opozycji, że tę sprawę można załatwić tylko przy pomocy ingerencji i instrumentów organizacji międzynarodowych. A to nie jest dobra metoda.
Wstępny projekt
Pierwszy projekt opinii, do którego dotarła „Gazeta Wyborcza”, był dla PiS druzgocący. Była w nim mowa o wielu niedociągnięciach prawnych w trakcie wprowadzania ustawy oraz niekonstytucyjności niektórych zapisów.
Zawierał również wezwanie do „przestrzegania i pełnego wdrożenia orzeczeń Trybunału” oraz apel do Sejmu „o wycofanie uchwał, które zostały przyjęte, a są sprzeczne z orzeczeniem Trybunału Konstytucyjnego”.
Waga opinii Komisji
Dzisiejsza opinia nie ma mocy prawnej. Komisja nie może nałożyć sankcji ani ukarać państwa, które jej zdaniem narusza europejskie standardy prawne. „Opinia nie ma dla nikogo charakteru wiążącego” – tłumaczył przewodniczący Komisji.
Czym jest i co nam może zrobić Komisja Wenecka? [WYJAŚNIAMY] >>>
Przyznał jednak, że „istnieje odpowiedzialność moralna, by stosować się do opinii, nie ma zaś odpowiedzialności prawnej, by ją wcielić w życie”. – Będziemy dalej rozmawiać. To jest opinia, to nie jest wyrok – mówił z kolei Witold Waszczykowski.
Co na to PiS?
Rząd jeszcze przed wydaniem opinii oświadczył, że będzie polemizował z werdyktem Komisji. TVP dotarła do 13 wstępnych odpowiedzi PiS, które już czekają na publikację. Ministrowie Szydło zarzucają KW m.in. brak obiektywności, wyjście poza zakres wniosku szefa polskiej dyplomacji i polityczny charakter niektórych wypowiedzi członków Komisji.
– Raport Komisji jest upolityczniony i jest skrajnie jednostronny. Będziemy z nim polemizować. Cechują go też błędy faktograficzne – przekonywał Witold Waszczykowski, szef MSZ.
Konsekwencje dla Polski
Na opinię KW czekała Komisja Europejska – organ Unii Europejskiej, odpowiedzialny za bieżącą politykę Unii. W styczniu KE zdecydowała o wszczęciu procedury przyglądania się praworządności w Polsce. I postanowiła wrócić do tej sprawy w połowie marca.
Teraz na pewno weźmie pod uwagę opinię Komisji. Jeżeli uzna, że istnieją ku temu odpowiednie powody, może wprowadzić kolejne etapy procedury nadzorowania prawa w Polsce. Efektem może być nawet pozbawienie naszego rządu głosu w Radzie Europejskiej. To instytucja wyznaczająca kierunki rozwoju polityki całej Unii.
Prośba Waszczykowskiego
O wydanie opinii na temat ustawy z 22 grudnia 2015 roku – w związku z kontrowersjami w trakcie prac nad ustawą i po jej uchwaleniu – zwrócił się do Komisji minister spraw zagranicznych Witold Waszczykowski.
Do Wenecji przyjechała dziś polska delegacja, w składzie której znalazło się dwóch wiceministrów spraw zagranicznych: Konrad Szymański i Aleksander Stępkowski, wiceminister sprawiedliwości Marcin Warchoł, a także m.in. senator Michał Seweryński i poseł Stanisław Piotrowicz.
Protesty pod Kancelarią Premiera
Tymczasem sędziowie TK uznali nowelizację PiS za niekonstytucyjną. Beata Szydło jednak już wcześniej zapowiadała, że wyroku Trybunału nie opublikuje. Z takim działaniem rządu nie zgadzają się protestujący pod KPRM członkowie Partii Razem oraz środowisk związanych z KOD.
„Smoleńsk”. Zobacz zwiastun filmu, w którym katastrofa tupolewa to kara dla Lecha Kaczyńskiego
Od kilku dni krążył po internecie nieoficjalny zwiastun „Smoleńska”. Teraz producenci filmu Antoniego Krauzego udostępnili oficjalną zapowiedź produkcji, która ma wejść do kin 15 kwietnia, ponad sześć lat po katastrofie smoleńskiej. Widać w niej Lecha (Lech Łotocki) i i Marię Kaczyńskich (Ewa Dałkowska) na pokładzie tupolewa, a także moment wypadku.
Większość zwiastuna składa się z nieoficjalnych rozmów, w trakcie których dziennikarka komercyjnej telewizji (Beata Fido) poznaje „ukrytą prawdę” o przyczynach katastrofy. Niewierząca w ustalenia komisji MAK i komisji Millera żurnalistka staje się stopniowo dziennikarką „niepokorną”.
„Tragedia smoleńska stała się najważniejszym wydarzeniem w III RP, najtragiczniejszą chwilą w polskiej historii od czasu II wojny światowej – cytuje Krauzego dystrybutor w oficjalnej informacji prasowej. – Stała się wydarzeniem, które wpływa na los dzisiejszej Polski i życie Polaków w sposób niebywale silny. Które nas podzieliło bardzo głęboko. Dlatego próba zmierzenia się z tym tematem jest nie tylko wielkim wyzwaniem, ale i obywatelskim obowiązkiem twórcy”.
Reżyser nagradzanego filmu „Czarny czwartek. Janek Wiśniewski padł” Antoni Krauze pierwotnie premierę planował na kwiecień 2015 r., po kilku zmianach terminu 15 kwietnia jest datą ostateczną. Dystrybutorem jest firma Kino Świat.
Powodem opóźnień były „przyczyny produkcyjne”, jak wyjaśniał Maciej Pawlicki (publicysta „wSieci”, kandydat PiS-u w ostatnich wyborach parlamentarnych, szef stowarzyszenia Stop Bankowemu Bezprawiu), producent i autor scenariusza wraz z Antonim Krauzem, Tomaszem Łysiakiem i Marcinem Wolskim. Eksperci Polskiego Instytutu Sztuki Filmowej uznali ich wspólne dzieło za wadliwą pod kątem warsztatowym „fabularyzowaną publicystykę”.
Brak dotacji z PISF oznaczał, że Pawlicki musiał szukać pieniędzy gdzie indziej. 11-milionowy budżet zmniejszono do 9,5 mln zł, ale twórcy „Smoleńska” długo nie mogli zebrać jakiejkolwiek znaczącej kwoty. Przełomem, jak ujawnił dziennik.pl, było wsparcie od „tajemniczych inwestorów”, którzy dali 5 mln zł.
Komandosi gorszego sortu? Cenckiewicz: Siedziba archiwum nie może być przy ulicy Czerwonych Beretów
Sławomir Cenckiewicz (Fot. Sławomir Kamiński / Agencja Gazeta)
Przeciwko słowom Cenckiewicza zaprotestował Marcin Ogdowski – dziennikarz i reporter wojenny, znawca tematyki wojskowej, który przez kilka lat relacjonował misje polskich żołnierzy. „Coś się kończy, coś zaczyna. Dziś złożyłem rezygnację z funkcji wiceprzewodniczącego i członka Rady Programowej Wojskowego Instytutu Wydawniczego (WIW). Bezpośrednim powodem tej decyzji była odmowa publikacji zamieszczonego poniższego listu” – napisał na swojej stronie internetowej, nazywając wypowiedź Cenckiewicza „skandaliczną”.
„Wstrząsnęła mną ta lektura. I nie chodzi o niekompetencję pana Cenckiewicza, który myli spadochroniarzy z komandosami i zdaje się nie wiedzieć, że »spadakom « już od lat patronują obydwaj wymienieni generałowie. Tych kilka słów obraża pamięć dziesiątków tysięcy żołnierzy WP, którzy oddali życie w walkach z Niemcami na Wschodzie. Odbiera sens służby milionom mężczyzn, poborowych i zawodowców, którzy założyli mundur po 1945 roku.
Wśród nich chłopcom »z desantu «, dla których czerwony beret był – i wciąż pozostaje – powodem do największej dumy. Którzy postać »wodza « – gen. Rozłubirskiego, oficera nietuzinkowego i honorowego – darzyli ogromnym szacunkiem. Ci ludzie również służyli Polsce – niedoskonałej, niesuwerennej, ale innej wówczas nie było. I w większości służyli godnie, o czym świadczy wysoki wskaźnik społecznego zaufania, jakim cieszyła się armia przez cały praktycznie PRL.
Panie Pułkowniku, w grudniu 2014 roku byliśmy razem na otwarciu Centrum Weterana. Stoi przed nim ściana z uwiecznionymi nazwiskami żołnierzy WP, którzy polegli na zagranicznych misjach. Wiele tabliczek upamiętnia wojskowych, których śmierć zabrała przed 1989 rokiem. Są tam też nazwiska »Czerwonych Beretów « służących już III Rzeczpospolitej – bohaterów z Iraku i Afganistanu. Wspominam o tym także dlatego, że właśnie weteranom poświęciłem dużą część swojej dziennikarskiej i pisarskiej twórczości. Dziś okazuje się, że hołubiłem »ludzi niegodnych « bądź »skażonych niewłaściwą tradycją «” – pisze Ogdowski.
Nie brakuje też ostrych i krytycznych reakcji na Facebooku, na stronach związanych z wojskiem.
Komandosi czy spadochroniarze?
Czym były Czerwone Berety, których Sławomir Cenckiewicz nie chce widzieć jako patronów ulicy? Choć wspomina o „tradycji komandosów”, kontekst wypowiedzi wskazuje, że chodzi mu o spadochroniarzy, bo to dla nich zarezerwowane jest to określenie. Do dziś bordowe nakrycie głowy noszą żołnierze w jednostkach desantowo-szturmowych i jednostkach kawalerii powietrznej.
Siły specjalne – czyli właśnie komandosi – noszą berety ciemnozielone lub – w przypadku jednostki GROM – szare. Także Samodzielna Brygada Spadochronowa generała Sosabowskiego nie była formacją komandosów.
„Pogodzenie dwóch tradycji – LWP i Wojska Polskiego – jest niemożliwe. Jeśli ci żołnierze mogą czegoś bronić, to tylko własnych życiorysów lub osób, które w tym wojsku służyły, a które nie zgadzały się z jego ideami i funkcjami definiowanymi zawsze jedynie przez pryzmat obrony komunizmu (zarówno w sferze wewnętrznej, jak i zewnętrznej). Wyciągajmy z historii LWP indywidualne przykłady niezgody na to, co się w tym czasie działo” – powiedział w wywiadzie Cenckiewicz. A to oznacza, że wojskową tradycję mają tworzyć wyłącznie ci, którzy służyli przed rokiem 1945 i po roku 1989.
Cenckiewicz najwyraźniej nie zauważa, że elitę współczesnego wojska w dużej mierze tworzyli i kształtowali żołnierze wyszkoleni w czasach PRL. Innej możliwości w 1989 roku nie było. Z PRL-owskich Czerwonych Beretów wywodzi się m.in. generał Roman Polko, który od 2000 do 2004 r. pełnił funkcję dowódcy JW 2305 GROM.
Sam Polko nigdy nie ukrywał, że bliżej mu do prawej strony sceny politycznej. Blisko współpracował z prezydentem Lechem Kaczyńskim, był szefem Biura Bezpieczeństwa Narodowego.
Generał Edwin Rozłubirski – patron do wymiany
Ministerstwo Obrony Narodowej raczej nie zgadza się z opinią nowego pełnomocnika o generale Rozłubirskim. Na stronie Departamentu Wychowania i Promocji Obronności MON można znaleźć jego życiorys wraz z informacją, że od 4 listopada 2003 roku będzie patronował 6. Batalionowi Desantowo-Szturmowemu w Gliwicach. „Kapral, a następnie sierżant E. Rozłubirski uczestniczył w latach 1942-1943 w licznych walkach i potyczkach z Niemcami, m.in. pod Janowcem, Chotczą, Bukową, Szydłowcem i Samsonowem. Epizody walk w rejonie Lutej, Krasnej, Komorowa, Brodów, Sielpi i Suchedniowa” – można tam przeczytać.
Zaczynał jako zaledwie 16-latek. „W wieku 19 lat (1 maja 1945 roku) awansował do stopnia kapitana i wstąpił do Wojska Polskiego. Od czerwca 1945 roku do października roku następnego był słuchaczem kursu dowódców batalionów w Centrum Wyszkolenia Piechoty w Rembertowie. Po egzaminach został wyznaczony na dowódcę batalionu, a następnie (w 1947 roku) szefa sztabu 26. pułku piechoty w Sanoku. W 1947 roku objął obowiązki zastępcy do spraw liniowych 28. pułku piechoty w Przemyślu. W składzie tych pułków uczestniczył w walkach z oddziałami UPA” – to kolejny fragment jego życiorysu.
Co w tym wszystkim może przeszkadzać Cenckiewiczowi? Zapewne to, że Rozłubirski walczył w szeregach Gwardii Ludowej. A także to, że skończył Akademię Sztabu Generalnego ZSRR. Dla polskich spadochroniarzy jest jednak przede wszystkim dowódcą 6. Pomorskiej Dywizji Powietrznodesantowej w Krakowie. Dowódcą, który stawiał na nowoczesność i intensywne szkolenia.
Dwaj patroni polskich spadochroniarzy
Generał Stanisław Sosabowski jest legendą polskiego spadochroniarstwa. Już jako 11-latek działał w tajnych organizacjach niepodległościowych, zajmował się też propagowaniem idei skautingu, prowadząc hufiec w rodzinnym Stanisławowie. Służbę wojskową pełnił najpierw w armii Austro-Węgier, do której został powołany. Po odzyskaniu niepodległości został oficerem polskiego wojska.
Jednak jego legenda wiąże się przede wszystkim z Wielką Brytanią, do której dotarł w 1940 roku. Postanowił tam utworzyć pierwszą jednostkę spadochronową w historii polskiego wojska. Przyszli cichociemni trenowali w ośrodku szkoleniowym w Largo House. Ich celem był powrót do Polski „najkrótszą drogą”, czyli na spadochronach.
Przeszkolono 606 osób, a do przerzutu zakwalifikowano 579 żołnierzy i kurierów. Pierwszych trzech cichociemnych wylądowało w nocy z 15 na 16 lutego 1941 r. w Dębowcu. Byli to: kpt. Stanisław Krzymowski „Kostka”, por. Józef Zabielski „Żbik” oraz kurier polityczny Czesław Raczkowski „Włodek”. Zrzut nosił kryptonim „Adolphus”. Do najbardziej znanych cichociemnych przerzuconych do Polski należeli: ostatni komendant główny AK gen. Leopold Okulicki, a także Jan Piwnik „Ponury”, mjr Bolesław Kontrym „Żmudzin” i mjr Hieronim Dekutowski „Zapora”.
Generał Sosabowski po wojnie pozostał w Wielkiej Brytanii. Po demobilizacji pracował jako magazynier. Zmarł w 1967 roku, dwa lata później jego prochy zostały sprowadzone do Polski. Generał został pochowany na cmentarzu wojskowym na warszawskich Powązkach. O uroczysty pogrzeb w tym miejscu i jego oprawę zabiegał gen. Rozłubirski.
Generał Sosabowski jest patronem 6. Brygady Powietrznodesantowej. Jest kontynuatorką tradycji utworzonej przez niego 1. Samodzielnej Brygady Spadochronowej oraz 6. Pomorskiej Dywizji Piechoty utworzonej w 1944 roku w okolicach Żytomierza.
Generał Edwin Rozłubirski jest patronem należącego do 6. Brygady 6. Batalionu Powietrznodesantowego.
Amerykański ekspert: W Polsce rządzą paranoicy. Trudno im będzie cokolwiek uzyskać w Waszyngtonie
Jarosław Kaczyński, prezes PiS (Fot. Kuba Atys / Agencja Gazeta)
ROZMOWA Z PROF. MITCHELLEM ORENSTEINEM*
MARIUSZ ZAWADZKI: Wygląda na to, że rząd PiS postanowił zignorować nie tylko wyrok Trybunału Konstytucyjnego, ale wszelkie apele płynące z zagranicy.
MITCHELL ORENSTEIN: To nie jest niespodzianka. Po środowym wyroku TK kryzys się zaostrza, ale dla obserwatorów na Zachodzie najważniejsza będzie dzisiejsza opinia Komisji Weneckiej. To już nie będzie wewnętrzny polski spór, tylko ocena wydana przez społeczność międzynarodową. Zapewne bardzo surowa i zapewne ją również rząd PiS zignoruje.
Ale to będzie oznaczać, że ignoruje także USA. Sekretarz stanu John Kerry, podejmując ministra Waszczykowskiego w Waszyngtonie, mówił, że „cieszy się, iż Polska zwróciła się o opinię do Komisji Weneckiej”.
– No właśnie. To prędzej czy później będzie miało konsekwencje.
Jak pan uważa, dlaczego Kaczyński ignoruje te konsekwencje? Czy liczy na to, że Zachód tylko krytykuje, ale w gruncie rzeczy „odpuści”? Czy też za upieranie się przy swoim gotów jest zapłacić wysoką cenę, jaką będzie izolacja Polski na arenie międzynarodowej?
– Myślę, że są gotowi zapłacić wysoką cenę. Unii Europejskiej za bardzo zresztą nie cenią. Już kilkanaście lat temu w środowisku polskiej prawicy pojawiały się głosy, że „nie będziemy z wasala Moskwy zamieniać się w wasala Brukseli”. Przez lata Kaczyński i jego ludzie się nie zmienili.
W kampanii wyborczej w zeszłym roku obiecywali, że będą bardziej umiarkowani i że Kaczyński nie będzie rządził. Ale to były żarty – dla mnie było oczywiste, że prezydent Duda i premier Szydło to marionetki Kaczyńskiego.
On i jego otoczenie wyznają teorie spiskowe, uważają, że wolna Polska powstała w wyniku jakiegoś tajnego układu komunistów i ich rzekomych donosicieli w „Solidarności”. Dlatego potrzebna jest nowa republika, czyli IV RP.
Tymczasem na Zachodzie polskie zmiany są oceniane niesłychanie pozytywnie – jako wyjście z komunizmu pokojowe i sprawne. Ostatnie dwie dekady to przecież dynamiczny rozwój gospodarczy Polski. Niestety, Kaczyński tego nie przyjmuje do wiadomości. Ma obsesję IV RP i moim zdaniem zignoruje międzynarodową krytykę.
Ale z drugiej strony PiS zależy bardzo na dobrych relacjach z USA, na amerykańskiej obecności wojskowej w Polsce.
– Wybór między IV RP a dobrymi relacjami z Ameryką będzie dla nich bolesny. Jednego i drugiego chyba pogodzić się nie da. Ale będą to sobie w stanie jakoś na własne potrzeby zracjonalizować, wyjaśnić.
Waszczykowski mówił niedawno, że „Ameryka jest zwodzona na manowce przez ludzi, którzy źle życzą Polsce”. To kolejne potwierdzenie mojej tezy, że ci ludzie – Kaczyński, Ziobro, Macierewicz – są wyznawcami teorii spiskowych, paranoikami. Nie widzą rzeczywistości, tylko wyimaginowany przez nich świat alternatywny. Jest bardzo smutne, że ktoś taki jak Kaczyński de facto rządzi w Polsce.
Jakie opcje ma w takiej sytuacji Ameryka?
– No cóż, Polska jest suwerennym krajem. Ameryka może przekonywać, apelować – tak jak od kilku miesięcy robiła amerykańska dyplomacja – ale ostatecznie Polska sama wybiera swoją drogę. Jeśli będzie nadal podążać tą, którą podąża obecnie, czyli złą, to konsekwencją będzie ochłodzenie relacji.
Oczywiście nie żadne dramatyczne zerwanie – przecież Polska i USA mają nadal wspólne interesy, wspólne rosyjskie zagrożenie, wspólne interesy gospodarcze, kilka milionów Amerykanów jest polskiego pochodzenia. Jeden paranoiczny rząd w Warszawie tego wszystkiego nie zniweczy. Ale dystans między Polską i Ameryką się zwiększy. Dlatego trudniej będzie polskiemu rządowi cokolwiek w Waszyngtonie uzyskać, np. zwiększoną obecność wojskową sojuszników w Polsce.
*Prof. Mitchell Orenstein – dziekan wydziału nauk politycznych Northeastern University w Bostonie, specjalista od Europy Środkowej i Polski, autor książki „Out of the Red: Building Capitalism and Democracy in Postcommunist Europe”
„Kasjer du*a” niesie się po sieci. Dlaczego? Krzysztof Kowalewski: To wiersz o kretynach! A nami rządzą kretyni!
YouTube jest rozgrzane do czerwoności. Wszyscy oglądają film, na którym Krzysztof Kowalewski w mistrzowski sposób deklamuje wiersz Wojciecha Młynarskiego pod tytułem „Kasjer dupa”. Nikt nie ma wątpliwości co do tego, że treść utworu znów jest bardzo aktualna.
Krzysztof Kowalewski deklamuje wiersz Wojciecha Młynarskiego•youtube /TVP
Panie Krzysztofie – o czym właściwie jest ta „Ballada o kasjerze”?
Ten wiersz jest o kretynach. O wszystkich tych, co mają manię wielkości. Jest coś takiego w niektórych środowiskach, że muszą być wielcy. Wspaniali. Najlepsi. To głupie.
Wojciech Młynarski pisał Balladę o kasjerze w 1991 roku. I co, temat wciąż jest aktualny?
Oczywiście, że tak. Wystarczy spojrzeć na to, co się dzieje. Pamięta pan, ile było oburzenia z porównania Prezydenta do kartofla? Ale przecież oni się obrażają za mniejsze rzeczy. Właściwie to oni obrażają się o wszystko. Cały czas są obrażeni. Wszędzie tylko zawiść, złość. I to niszczenie wszystkiego.
Ostre słowa, nie boi się pan, że któregoś dnia ktoś zapuka o 6 rano?
Nie, nie boję. Czego mam się bać? Proszę pana, każdy widzi jaka jest sytuacja w kraju. Grupa kretynów niszczy wszystko, co napotka na swojej drodze. Niczym się nie przejmują. Jest taki wiersz Wojciecha Młynarskiego, gdzieś mam go, zaraz panu przeczytam. O, jest. „Pe-Pe-Pe”. Polska Partia Piłujących. Ten wiersz jeszcze lepiej pasuje do tego co PiS robi niż Kasjer-dupa
Miłe Panie i Panowie bardzo mili,
Jakiś facet po bulwarze miejskim mknący
Wzrok obłędny we mnie wbija
I nerwowo pyta, czy ja
Znam Pe- Pe- Pe, Polską Partię Piłujących…?
Ale właśnie słowo du*a kojarzone jest ostatnio z jednym politykiem. Wie Pan z kim?
Chodzi panu pewnie o to, co jakiś dzieciak napisał w szkole? Powiem panu, że ten dyrektor szkoły to skończony kretyn. Jaki dzieciak mógł to napisać, ile on miał lat? No może 9. Jakie on ma rozeznanie w sytuacji politycznej? Pewnie ma kolegę Andrzeja, to napisał, co o nim sądzi. A dyrektor zaraz myśli o Prezydencie. Mania wielkości.
Mickiewicz pisał w Dziadach o narodzie wybranym, mesjaszu narodów. Może ta mania to kwestia naszej historii, kultury i wychowania?
Mickiewicz pisał dla ludzi inteligentnych. Dla ludzi wielkich, którzy walczyli w powstaniach. Wiedział, kto jest jego odbiorcą. Nie pisał dla małych małych. Dziś rządzą nami ludzie mali, może by chcieli być wybrańcami, ale gdzie im do tego.
Jaki macie program? pytam więc faceta,
A on na to: My przez wiosny, lata, zimy,
Pojedyńczo i zbiorowo,
Metodycznie i planowo
Piłujemy gałąź, na której siedzimy!
To wróćmy jeszcze na chwilę do kasjera. Młynarski pisze o „pewnym kraju”. Czy według Pana wszyscy mamy manię wielkości?
Nie, oczywiście, że nie. Człowiek inteligentny ma poczucie humoru. Potrafi się śmiać z innych, ale przede wszystkim z samego siebie. Nie obraża się, o byle co. Obrażają się kretyni. Bo oni nie mają poczucia humoru, nie potrafią się śmiać, oni muszę być wielcy. Dla samej wielkości. Działają też dla samego działania. Jak w tym wierszu Młynarskiego. Cel jest niczym.
A cel jaki wam przyświeca? pytam dalej,
A on na to: Cel się jeszcze nie wyłania,
Ja i moi przyjaciele
Nie patrzymy w mgliste cele,
Nas pochłania sama czynność piłowania!
W wierszu „PePePe” Wojciecha Młynarskiego mamy ludzi piłujących gałąź na której siedzą. Przychodzi Panu ktoś taki do głowy?
Cały ten rząd. Przecież wszystko to co oni robią to jest takie podcinanie gałęzi na której siedzimy.
Myśli Pan o Trybunale, stanowisku Komisji Weneckiej i opinii Rady Europy?
Tak. Też. Ale wszystko prawie, co robią jest złe. Oni z niczym i nikim się nie liczą. Dostaną za to po dupie. Ta mania wielkości o której rozmawiamy to jakieś wynaturzenie. Ale ze skutkami ich rządów będą się zmagać wszyscy, pan, ja, wszyscy. Wszyscy dostaniemy po dupie.
Te rządy kiedyś się skończą.
Ale skutki tego co oni teraz robią będą trwać przez długie lata. Pozostaje mieć nadzieję, że ta gałąź, którą piłują szybko odpadnie. Im szybciej spadną tym lepiej, dla nas wszystkich. Ci kretyni muszą w końcu przestać.
A w rankingach, chłopcy, macie szanse jakie?
A on na to: Mamy strasznie twarde drewno,
Lecz nasz szereg opuściły
Wyjątkowo tępe piły
I tym razem to przerżniemy już na pewno!
Myśli Pan, że to piłowanie jeszcze długo potrwa?
Obawiam się że tak. Wielu ludzi mówi, że to zmierza do strasznych rzeczy. Że jak tak dalej pójdzie, to może dojść nawet do wojny domowej. Ja mam nadzieję, że skończy się szybko i bez krwi. Ale może być równie, to nie jest zwykła walka polityczna to walka z szaleńcami. Ale kiedyś nastąpi kres tych kretynów. Cholera z nimi.
Prezes TVP Jacek Kurski broni ubekistanu w telewizji? Zwolennicy PiS: „Jest już spakowany?”
– Prezes Kurski zdaje sobie sprawę, że tak, jak błyskawicznie został powołany na to stanowisko przez ministra skarbu, to jeszcze szybciej może je stracić – mówi nam jeden z dyrektorów na Woronicza. – Bo zalicza wpadkę po wpadce.
Kurski został szefem TVP na początku stycznia. Wcześniej PiS w ekstratempie przepchnął przez parlament małą nowelizacje ustawy medialnej. PiS oddał media publiczne w ręce rządu. A rząd telewizję publiczną powierzył Jackowi Kurskiego.
To pierwszy taki oficjalny głos z tej strony przeciwko prezesowi TVP Jackowi Kurskiemu. Targalski wygłosił swój komentarz na antenie radia Wnet Krzysztofa Skworońskiego, a portal niezależna.pl go zacytował.
Rachonia kilka dni temu zdegradował Kurski – odwołał go z funkcji szefa publicystyki TVP Info. Zostawił mu tylko prowadzenie programów, m.in. niedzielnego „Woronicza 17”. Rachoń do TVP przyszedł wprost z TV Republika. Cała Polska mogła go zobaczyć, gdy w 2009 r. przebrał się za olbrzymiego penisa z wielkim napisem „Putin”. W tej postaci zaprezentował się przed hotelem, w którym ówczesny premier Donald Tusk spotkał się z rosyjskim przywódcą. Rachoń spod stroju penisa wykrzykiwał: „Putin morderca!”.
I to właśnie ta degradacja Rachonia wywołała taką wściekłość u Targalskiego. – Przykład Rachonia jest klasyczny. On nie wyleciał z funkcji szefa publicystyki za to, że zapraszał niewłaściwe osoby, stawiał niewłaściwe pytania, tylko dlatego, że on jako jedyny chciał zmienić cały zespół, czyli zmienić wszystko od początku do końca. Jak pan ma nowy zespół, to może pan dopiero prowadzić nową politykę – ocenia Targalski – Mamy obecnie do czynienia z kontratakiem rosyjskiej agentury.
Zdaniem Targalskiego, usunięcie Rachonia ze stanowiska jest związane z faktem, że wkrótce może dojść do kontrataku rosyjskiej agentury.
– Z jednej strony to frontalny atak, bo celem Rosji jest niedopuszczenie do szczytu NATO w Polsce. Ten szczyt NATO przypieczętował by obecność garnizonów amerykańskich. To jest niezgodne z interesem Rosji. Żeby do tego nie doszło w Polsce trzeba wywołać chaos. Stąd manifestacje KOD-u, cały spór wokół Trybunału – mówił. Jego zdaniem kontrola nad mediami jest warunkiem koniecznym tego niekorzystnego dla Polski scenariusza.
Dowodem na poparcie jego tez ma być przyjęcie przez prezesa Kurskiego do pracy w TVP Kuby Sufina.
Sufin został właśnie dyrektorem Ośrodka Mediów Interaktywnych w TVP. Wcześniej był naczelnym Agencji TVN i szefem portalu tvn24.pl.
– To tłumaczy prawdziwy kierunek zmian w TVP – argumentował Targalski. – W stacji tej pojawiła się czołowa postać TVN: Kuba Sufin. Powiedzmy jasno: portal TVN24 tuszował zamach smoleński. Był elementem kampanii w sprawie smoleńskiej, kampanii w interesie Rosji i to w moich oczach pana Sufina przekreśla. Ale moim zdaniem to również jest przyczyną jego przejścia do TVP w ramach tych rozgrywek personalnych Jacka Kurskiego, z którym ja się nie zgadzam. Bo uważam, że one nie prowadzą do głębokich zmian, tylko zatrzymują te zmiany na poziomie pozorowanym.
Zdaniem Targalskiego usunięcie Rachonia ze stanowiska jest związane z faktem, że wkrótce może dojść do kontrataku rosyjskiej agentury. – Z jednej strony to frontalny atak, bo celem Rosji jest niedopuszczenie do szczytu NATO w Polsce. Ten szczyt NATO przypieczętował by obecność garnizonów amerykańskich. To jest niezgodne z interesem Rosji. Żeby do tego nie doszło w Polsce trzeba wywołać chaos. Stąd manifestacje KOD-u, cały spór wokół Trybunału – tłumaczy Targalski. Jego zdaniem kontrola na mediami jest warunkiem koniecznym tego niekorzystnego dla Polski scenariusza. A Kurski ją traci. – Są ludzie, którzy myślą, że jak pójdą na układ z bezpieką, z resortem, to zostaną dłużej. Wygrają na tym swoje gry personalne. Otóż nie wygrają. Przegrają, ale wcześniej zostaną użyci jako instrument do zatrzymania prawdziwych zmian, od których nie byłoby już odwrotu – ocenia Targalski.
I bardzo chwali Rachonia. – O ile w pasmach informacyjnych, za które odpowiadają Mariusz Pilis i Grzegorz Adamczyk, nie zmieniło się prawie nic, o tyle w wieczornym paśmie publicystycznym zaczęli pojawiać się goście, których nie było w TVP Info przez wiele lat. Michał Rachoń jako jedyny zaczął tworzyć nowy zespół, czyli chciał wprowadzić do telewizji 30 nowych ludzi, nie z tej sitwy, gdzie się wszyscy znają od 30 lat i potrafią tylko być propagandystami. Dzięki otwartemu dla wszystkich castingowi chciał wpuścić do stacji nowych ludzi – przekonywał Targalski.
Rachoń na antenę TVP Info faktycznie wpuścił nowe twarze, gdy tylko zaczął dyrektorowanie w stacji w TVP Info to Targalski pojawił się jako nowy polityczny komentator. Obok niego Stanisław Janecki, Rafał Ziemkiewicz, Cezary Gmyz i Dorota Kania.
Ale degradacja Rachonia to nie jedyny zarzut do prezesa Kurskiego. Już wcześniej, co przyznał sam Kurski, padł zarzut, że „Wiadomości” są „zbyt platformerskie”.
Potem nowej władzy bardzo nie spodobały się żarty, jakie podły na antenie telewizji publicznej i to na żywo. I to aż dwa razy! Podczas ceremonii wręczania Telekamer i Orłów.
Podczas rozdania Telekamer pod koniec lutego duet Ewa Błachnio i Robert Górski wiele razy żartowali z PiS, i to bardzo zgryźliwie.
Np.: „- Żmijewski jest bez skazy! – powiedziała Błachnio do Górskiego.
– W młodości na pewno coś podpisał.
– Jest pieszczochem władzy, ojciec Mateusz dostał 26 milionów.
– To na innego ojca, Tadeusza. Czyli 500 złotych na dziecko i 26 milionów na ojca. I to się nazywa polityka prorodzinna!”.
Albo:
„- A i podobno ma wrócić „Dziennik Telewizyjny” – mówiła Błachnio.
– Nie podobno tylko już wrócił! – odpowiedział jej Górski. – W TVP Historia powtarzają stare odcinki.
Bardzo stare?
– Oj, tak stare, że ty nie pamiętasz. Był wtedy niby-premier, niby-prezydent, a tak naprawdę rządził pierwszy sekretarz.
– Boże, jak dobrze, że to już za nami.”.
Albo:
„- Teraz wszyscy wyjeżdżają, kto bogatemu zabroni?
– Ziobro!”.
Jeszcze gorzej było podczas gali wręczania Polskich Nagród Filmowych. Maciej Stuhr żartował, że przyszedł nagrodzić aktorkę „drugiego sortu, tzn. drugiego planu”. Potem, że armia artystów drugiego planu to nie jest jakaś armia artystów wyklętych… przeklętych”. Albo „miało być poważnie, a państwo mają tu polew…”.
To podobno miało tak bardzo rozsierdzić prezesa PiS i jego otoczenie, że„Wiadomości” o 19. 30, czyli główny program informacyjny telewizji publicznej dostały polecenie, by żarty Stuhra skomentować. Nawet nie tyle skomentować, co spostponować.
Prowadzący to wydanie dziennika Krzysztof Ziemiec informował: „Widać, że największe emocje, przynajmniej w internecie, wzbudziło ogłoszenie przez Macieja Stuhra laureatów za role drugoplanowe. Ale nie o nagrodzonych tu chodzi, raczej o to, co na scenie powiedział aktor. Publiczność na miejscu się śmiała, ale nie wszystkim przypadło to do gustu, bo te słowa przywołały bolesne wspomnienia i kojarzące się z nimi obrazy”.
„Wiadomości” tylko w lutym straciły 260 tys. widzów, średnia oglądalność dziennika – 3,44 mln widzów. Główny program informacyjny TVP znowu przygrywa z „Faktami” TVN. Te oglądało średnio w lutym 3,54 mln (straciły tylko 20 tys. widzów.).
Niewypałem okazał się pomysł przeniesienia programu Jana Pospieszalskiego z TVP Info do telewizyjnej „Jedynki” na godz. 21. 30., czyli w prime time. Pierwszy program oglądało pół miliona widzów, drugi – już tylko – 460 tys. – To pięć razy gorszy wynik niż programu Tomasza Lisa – zauważa jeden z dyrektorów z Woronicza – ewidentna porażka Kurskiego.
A w czwartek wieczorem, tuż na zakończenie „Wiadomości”, w wywiadzie padł komentarz, że „9 marca w Polsce skończyło się państwo prawa”. Wygłosił je zaproszony do studia Paweł Wroński, publicysta „Gazety Wyborczej”. Chodziło mu o to, że rząd odmawia publikacji wyroku Trybunału Konstytucyjnego. – O tym czy, coś jest konstytucyjne decyduje premier Szydło, bo ma drukarnię – mówił Wroński. A prowadząca „Wiadomości” i ten wywiad Danuta Holecka zostawiła to bez żadnego komentarza.
I w TVP wybuchła awantura. Kto pozwolił zapraszać dziennikarza Gazety Wyborczej? Dlaczego Holecka go nie skontrowała?
Na twitterze zwolennicy PiS już pytają „Kurski spakowany?”
Mateusz Kijowski odpowiada wiceszefowi MSW: To władza totalitarna przyglądała się obywatelom
Wiceminister spraw wewnętrznych Jarosław Zieliński mówił we wtorek w radiu RDC o sympatykach KOD: – Wymaga osobnej analizy, jak te osoby są rekrutowane. Myślę, że z czasem będziemy o tym wiedzieć więcej. Zakłócono porządek publiczny, na to są przepisy w kodeksie karnym.
Kijowski odpowiada Zielińskiemu: Kiszczak i Jaruzelski mówili…
Nawiązał w ten sposób do zdarzenia, jakie miało miejsce w piątek tuż przed wyborami uzupełniającymi do Senatu (na Podlasiu), w których startowała kandydatka PiS Anna Maria Anders. Na finiszu kampanii wzięła udział (wraz z ministrem Mariuszem Błaszczakiem i wiceministrem Zielińskim) w otwarciu wystawy „Armia skazańców” poświęconej armii gen. Władysława Andersa. Niektórzy z uczestników spotkania zaprotestowali przeciw agitacji wyborczej w Archiwum Państwowym w Suwałkach (część z nich miała przypięte plakietki KOD).
Podczas późniejszej rozmowy z dziennikarzami w Sejmie Zieliński stwierdził, że sytuacja jest „ciekawa”. Dopytywany, jak rozumieć takie słowa w ustach ministra, któremu podlega policja i czy zamierza poprosić służby o wyjaśnienie sprawy, stwierdził, że „otrzymuje także inne informacje, ale o tym za wcześnie mówić”. Powiedział też, że „jest to zadanie dla policji, żeby tę sprawę wyjaśnić”.
– Pan Kiszczak mówił, że się będzie przyglądać obywatelom, pan Jaruzelski mówił, wielu różnych ludzi z tamtej strony przyglądało się obywatelom. Kiedy władza przygląda się obywatelom w ten sposób, obywatelom, którzy mają odwagę wypowiadać swoje poglądy, to znaczy, że władza jest totalitarna. W demokratycznym państwie to obywatele przyglądają się władzy – odpowiedział w piątek w Radiu ZET lider KOD Mateusz Kijowski.
– A jak jest rekrutowany KOD – dopytywała Monika Olejnik, „żeby zaspokoić ciekawość wiceministra Zielińskiego”.
– Bardzo prosto. Po prostu mówimy, co chcemy zrobić, a ludzie przychodzą, bo popierają i wspierają nasze idee, starają się być razem z nami – odpowiedział Kijowski.
Kijowski o słowach Dudy: To jest obrzydliwe. Rasa panów, tak?
Ale lider KOD nawiązał również do słów Andrzeja Dudy wygłoszonych na początku tygodnia podczas spotkania z mieszkańcami Otwocka z okazji 100-lecia miasta. Prezydent mówił, że ci, którzy mają odmienną od niego wizję Polski, „którzy może uważają, że zmiany, które proponujemy, doprowadzą do utraty tego, co uzyskali przez ostatnie 27 lat, pozycji, jaką zajęli, przywilejów, które im się udało dla siebie zdobyć”.
Opowiadał, że na manifestacjach obrońców demokracji widzi „twarze tych, którzy ostatnio wiele stracili”. – Cóż… jak to się niektórzy śmieją: ojczyznę dojną racz nam wrócić, Panie – dodał.
– To jest poniżej krytyki. To jest obrzydliwe. Zarówno ze względu na ludzi, do których się odnosi, jak i na tradycję, do której się odwołuje. To pieśń, która była kiedyś ważna dla bardzo wielu osób. W jakimś kabarecie można by takie rzeczy mówić, ale prezydent powinien reprezentować powagę polskiego państwa, a ośmiesza siebie i w związku z tym również całe państwo – skomentował Kijowski.
Lider KOD odniósł się również do słów prezydenta o tym, że zwolennicy PiS „są ludźmi pierwszej kategorii” – I mamy prawo sami decydować o tym, co jest dla nas dobre, a co złe, kto jest dla nas gościem, a kto wrogiem – mówił z dumą.
– Rasa panów, tak? Übermensch? Nie wiem, jak można coś takiego powiedzieć! – odpowiedział Kijowski, przypominając kategorie podziału z III Rzeszy.