Pedofilia, 31.10.2016

 

top31-10-2016

 

Waldemar Mystkowski:

Wojna dywanowa Dudy z Macierewiczem (na razie)

Andrzej Duda wypowiedział wojnę Antoniemu Macierewiczowi. Brzmi to groźnie.Na razie wojna toczy się pod dywanem, lecz jest faktem.

Macierewicz nie dość kompromituje urząd ministra obrony, Duda to wybaczyłby, bo to łaskawy prezydent, jak choćby dla Mariusza Kamińskiego, niemniej widzi, że jego urząd pozbawia się najważniejszej prerogatywy, zwierzchnictwa nad wojskiem. Duda więc anemicznie wypowiedział się o mistralach za jednego dolara, które jakoby Rosja nabyła od Egiptu: „Pan minister posługiwał się swoją wiedzą: Ja mam swoją wiedzę na ten temat, odmienną niż ta, którą ma pan minister”.

Przy okazji Duda wypowiedział się krytycznie o reformie szkolnictwa i o Trójkącie Weimarskim, czyli pod dywanem złapał za nogawkę Witolda Waszczykowskiego, a za kostkę minister szkolnictwa Zalewską.

Można podkreślać, że Duda wstaje z kolan, lecz nie jest to prawdą, anemicznie broni urzędu głowy państwa, mając wielki wkład w kompromitowanie siebie. Wszak może dojść do sytuacji, iż nie będzie miał co robić jako prezydent.

Macierewicz pozbawia go wpływu na wojsko, przeprowadzając modernizację dowodzenia WP. Do tego równoprawna do Wojska Polskiego ma być Obrona Terytorialna, która nie jest wpisana w konstytucję, a tym samym będzie poza zwierzchnictwem prezydenta. Kto będzie cywilnym zwierzchnikiem? Minister obrony narodowej i to pod nazwiskiem Macierewicza.

Jak będzie Obrona Terytorialna umocowana prawnie? Sejm przegłosuje, jak Kaczyński nakaże, nie musi być to zgodne z konstytucją, czyli może dojść do bezprawia niebywałego (ulubione słówko prezesa). Zapowiada się, że oprócz WP będzie w kraju stacjonowała prywatna armia PiS. Jak zostanie użyta, jak będzie finansowana? – bo nie będzie wolontariatem.

Macierewicza poparł minister Waszczykowski: „Rozumiem, że szef MON miał inne informacje, wynikające np. z wiedzy służb specjalnych. Być może ta informacja nie dotarła do prezydenta”. Poparł rzecznik rządu Rafał Bochenek: „To jest tak, że prezydent ma swoich doradców, a pan minister Macierewicz w ramach resortu obrony ma swoich. Na pewno im ufa, są to osoby doświadczone, mające kontakty i odpowiednie informacje od właściwych służb. Naprawdę ten temat nie powinien absorbować opinii publicznej”.

Beata Szydło nic nie mowi, bo ona przestała się liczyć. Nie wypowiada się prezes Kaczyński, druga armia powstaje nie bez jego wiedzy. Macierewicz zapowiedział defiladę Obrony Terytorialnej na przełomie grudnia i stycznia. Kto ją będzie przyjmował?

Trudno sobie wyobrazić bez Dudy. Ale do niedawno trudno było sobie wyobrazić demolowanie Trybunału Konstytucyjnego, ignorowanie Komisji Weneckiej i Komisji Europejskiej, więc musimy sobie wyobrażać kraj z prywatną armią PiS, która liczebnie może większa od Wojska Polskiego.

W ten logiczny sposób możemy dojść do tego, że Polska stanie się prywatnym krajem PiS.

 

BEATA GOSIEWSKA BRONI SIĘ KŁAMIĄC I MANIPULUJĄC INFORMACJAMI

BIANKA MIKOŁAJEWSKA, 31 PAŹDZIERNIKA 2016

Beata Gosiewska atakuje OKO.press w związku z artykułem, w którym ujawniliśmy, że wystąpiła o 5 mln zł rekompensaty od państwa za śmierć swojego męża. Niestety – im więcej mówi, tym bardziej się pogrąża

W ubiegłym tygodniu ujawniliśmy, że Beata Gosiewska domaga się dla siebie i dwójki swoich dzieci 5 mln zł rekompensaty od Skarbu Państwa za śmierć Przemysława Gosiewskiego w katastrofie smoleńskiej. Żąda również po 72 tys. zł wyrównania renty dla każdego z dzieci oraz po 2 tys. zł dodatkowej renty dla każdego z nich.

Dodatkowej – bo i syn, i córka dostają już rentę specjalną przyznaną przez premiera Donalda Tuska (po 2 tys. zł miesięcznie) oraz rentę po ojcu z ZUS (ponad 1,8 tys. zł miesięcznie).

Po katastrofie Gosiewska i jej dzieci dostali również 40 tys. zł pomocy od rządu, 100 tys. odszkodowania z polisy Sejmu, po 250 tys. zł zadośćuczynienia (łącznie 750 tys. zł) oraz inne świadczenia wynikające z wysługi lat pracy Gosiewskiego.


24.06.2012 BEATA GOSIEWSKA PODCZAS UROCZYSTOŚCI ODSŁONIĘCIA POMNIKA UPAMIĘTNIAJĄCEGO OFIARY KATASTROFY TU-154 FOT. PAWEŁ MAŁECKI / AGENCJA GAZETA
Przeczytaj też:

BEATA GOSIEWSKA CHCE 5 MILIONÓW ZŁOTYCH ZA ŚMIERĆ MĘŻA

JAKUB STACHOWIAK  26 PAŹDZIERNIKA 2016


Artykuł wywołał ogromny odzew wśród czytelników OKO.press i innych mediów, które cytowały nasz artykuł. W setkach wpisów podkreślali nierówność w traktowaniu „zwykłych ludzi”, którzy po śmierci bliskich dostają groszowe renty i latami walczą o zadośćuczynienia o wiele mniejsze, niż to przyznane Gosiewskim. Często w ostrych słowach, zarzucali europosłance wykorzystywanie sprawy katastrofy w celach politycznych i merkantylnych.

Beata Gosiewska odpowiedziała, udzielając kilku wywiadów. Broniąc się, zaatakowała OKO.press – kłamiąc i manipulując faktami.

Kłamstwo pierwsze: informację podał portal związany z opozycją

W wywiadach i cytowanych fragmentach wypowiedzi Gosiewska przekonuje, że ujawnienie jej żądań w stosunku do Skarbu Państwa jest elementem gry politycznej i „ewidentną nagonką” na nią. W wywiadzie dla Agencji Informacyjnej Polska Pressmówi:

„Proszę zobaczyć kto to wyemitował, w jaki zmasowany sposób. Wyszło to z portali powiązanych z obecną opozycją, a ówczesną partią rządzącą.”

To oczywiste kłamstwo i bzdura. Informacja nie „wyszła z portali” lecz z jednego portalu – OKO.press. Inne media cytowały ją, powołując się na źródło. Ani nasz portal, ani jego wydawca – Fundacja Ośrodek Kontroli Obywatelskiej OKO, nie są w żaden sposób „powiązane z obecną opozycją, a ówczesną partią rządzącą”. Ani w ogóle z żadnymi siłami politycznymi.

05.08.2010 WARSZAWA , SEJM , OD LEWEJ : BEATA GOSIEWSKA , MEC. RAFAL ROGALSKI ( PELNOMOCNIK RODZIN ) PODCZAS POSIEDZENIA ZESPOLU PARLAMENTARNEGO DO WYJASNIENIA KATASTROFY SMOLENSKIEJ . FOT. WOJCIECH OLKUSNIK / AGENCJA GAZETA
05.08.2010 r. Beata Gosiewska i mecenas Rafał Rogalski – pełnomocnik rodzin ofiar katastrofy smoleńskiej w Sejmie Fot. Wojciech Olkuśnik/ Agencja Gazeta

Kłamstwo drugie: za publikacją stoją osoby odpowiedzialne za katastrofę

Usprawiedliwiając swoje roszczenia i broniąc swoich racji, europosłanka przypisuje nam jednak nie tylko motywy i powiązania polityczne, ale także odpowiedzialność za katastrofę smoleńską!

„Stoją za tym w dużej mierze osoby odpowiedzialne za śmierć naszych bliskich i do tej pory, po siedmiu latach są bezkarne. Śmieją nam się w twarz i wzbudzają zawiść i nienawiść. Taki jest cel tych działań” – twierdzi w wywiadzie dla AI Polska Press.

Oskarżenie to jest nie tylko kłamstwem, ale także pomówieniem. Rozważymy, czy w związku z tak ewidentnym naruszeniem dóbr osobistych autora tekstu i całej redakcji OKO.press, nie skierować przeciwko Beacie Gosiewskiej pozwu do sądu.

Kłamstwo trzecie: OKO.press ujawniło tylko roszczenia Gosiewskiej

Wdowa po Przemysławie Gosiewskim przekonuje także, że publikacja OKO.press jest atakiem wymierzonym w nią i jej dzieci. I że ujawniając roszczenia, chcemy zmusić ją do milczenia w sprawach związanych z katastrofą smoleńską.

„Media, które podały te informacje, wybierają te fakty, które mogą budzić nienawiść do mnie, a ja korzystam tylko z prawa, które mi przysługuje. Oko.press pisze, że ma dokumenty 10 osób, a piszą tylko o mnie” – mówi we wspomnianym wywiadzie.

A parę chwil później dodaje jeszcze: „Tu chodzi o to, żeby nas zniechęcić, zamknąć usta.”

To kolejne kłamstwa. O fali roszczeń związanych z katastrofą smoleńską piszemy na OKO.press od września. W artykułach („Rachunki krzywd smoleńskich”, „W kolejce po pieniądze czekają nawet wnuki. Kolejne rekompensaty za Smoleńsk” i „40 milionów złotych dla rodzin smoleńskich?”) wymieniliśmy z nazwiska kilkadziesiąt osób, które domagają się odszkodowań i zadośćuczynień za śmierć bliskich, którzy zginęli pod Smoleńskiem.


FOT. WOJCIECH OLKUŚNIK / AGENCJA GAZETA
Przeczytaj też:

RACHUNKI KRZYWD SMOLEŃSKICH. MON PŁACI ODSZKODOWANIA RODZINOM OFIAR KATASTROFY

BIANKA MIKOŁAJEWSKA  7 WRZEŚNIA 2016


Przypadek Beaty Gosiewskiej opisaliśmy w oddzielnym artykule, bo jest najbardziej bulwersujący. Wdowa po Przemysławie Gosiewskim była po katastrofie jednym z najostrzejszych krytyków działań rządu Donalda Tuska, a potem Ewy Kopacz w sprawie smoleńskiej. Zarzucała rządowi, że nie udzielił wystarczającej pomocy bliskim ofiar. Choć – jak się okazało później – rodziny otrzymały wówczas ogromne wsparcie organizacyjne i finansowe.

Sprawę katastrofy wciągnęła na swoje sztandary startując do Senatu (2011 r.), a później także do Parlamentu Europejskiego (2014 r.). Jako europosłanka zarabia około 400 tys. zł rocznie.

Choć oczywiście w żaden sposób nie zmniejsza to bólu po stracie męża, to jednak nie sposób nie zauważyć, że po katastrofie, warunki życia Gosiewskiej nie tylko nie uległy pogorszeniu – jak to miało miejsce w przypadku niektórych rodzin smoleńskich – ale poprawiły się. A to właśnie pogorszenie się warunków życiowych jest warunkiem przyznania odszkodowania za śmierć osoby bliskiej.

 

Manipulacja pierwsza: żądanie nie jest wygórowane

We wszystkich wywiadach i wypowiedziach dla mediów Gosiewska podkreśla, że kwota, której domaga się od państwa, nie odbiega od sum wypłacanych rodzinom ofiar podobnych katastrof. W rozmowie z AI Polska Press relacjonuje, że wspominała o tym we wnioskach złożonych do sądu: „We wniosku również było napisane, że wnioskowane kwoty są cztero-, pięciokrotnie niższe od tych, o które wnioskuje się w podobnych przypadkach w krajach UE. Oni to pominęli” – wytyka znów naszemu portalowi.

A w „Super Expressie” dodaje: „W innych krajach krewni ofiar katastrof otrzymują średnio ok. 2 mln euro. Kwota, o którą walczę, nie jest więc wygórowana. A zarzucanie mi chciwości czy innych złych intencji, jest barbarzyństwem”

Gosiewska oskarża nas również o manipulowanie informacjami. Ale to ona manipuluje czytelnikami. Bo, po pierwsze, nie przypisywaliśmy jej w tekście żadnych „złych intencji”. A po wtóre: to, że sądy w innych krajach orzekają wysokie odszkodowania, nie ma żadnego związku z sytuacją w Polsce. A europosłanka złożyła wniosek o zadośćuczynienie i odszkodowanie w polskim sądzie i domaga się ich od Polski. Tu zaś realia są takie, że rodziny ofiar dostają średnio kilkadziesiąt tys. zł zadośćuczynienia za śmierć osoby bliskiej. A żeby otrzymać jakiekolwiek odszkodowanie muszą udowodnić, że ich warunki życia uległy znacznemu pogorszeniu.

W 2011 r., w rozmowach z Prokuratorią Generalną pełnomocnicy bliskich ofiar katastrofy smoleńskiej wynegocjowali, że dostaną oni rekompensaty w wysokości najwyższego zadośćuczynienia przyznanego kiedykolwiek przez polskie sądy – czyli po 250 tys. zł.


23.04.2010 r. Przylot trumien z ciałami ofiar katastrofy smoleńskiej la lotnisko Okęcie Fot. Wojciech Olkuśnik/ Agencja Gazeta
Przeczytaj też:

40 MILIONÓW ZŁOTYCH DLA RODZIN SMOLEŃSKICH?

BIANKA MIKOŁAJEWSKA  14 PAŹDZIERNIKA 2016


Manipulacja druga: sprawa córki została zamknięta

Europosłanka usiłuje również dowieść, że rodziny ofiar katastrofy smoleńskiej nie są traktowane przez obecne władze w szczególny sposób i że w gruncie rzeczy nie jest pewne, czy dostaną pieniądze.

„We wrześniu odrzucono wniosek o ugodę, który dotyczył mojej córki, nie wiem, co z pozostałymi dwoma wnioskami” – zwierza się z „Super Expressie”.

„Gazecie Wyborczej” znów atakuje OKO.press, zarzucając nam, że pominęliśmy tę informację. A wywiadzie dla AI Polska Press wytyka nam w związku z tym brak staranności i nazywa nasz tekst „informacyjną wrzutką”.

Tymczasem wniosek złożony przez Gosiewską w imieniu córki (o 1,25 mln zł zadośćuczynienia, 400 tys. zł odszkodowania, wyrównanie renty i dodatkową rentę) wcale nie został odrzucony.

Po prostu na sprawę nie stawił się pełnomocnik Ministerstwa Obrony Narodowej, od którego Gosiewscy domagają się pieniędzy. W takim przypadku sąd musi uznać sprawę za zamkniętą. Podobnie stało się w przypadku kilku innych członków rodzin, na których wnioski MON nie zdążył odpowiedzieć. Ale po umorzeniu sprawy przez sąd, bliscy ofiar ponownie składali wniosek o ugodę i sprawa toczyła się od nowa. Część z nich dostała już pieniądze. Nie ma żadnych przeszkód by również Gosiewska złożyła ponownie wniosek i pieniądze zapewne dostanie.

24.06.2012 BEATA GOSIEWSKA PODCZAS UROCZYSTOŚCI ODSŁONIĘCIA POMNIKA UPAMIĘTNIAJĄCEGO OFIARY KATASTROFY TU-154 FOT. PAWEŁ MAŁECKI / AGENCJA GAZETA
Beata Gosiewska podczas uroczystości odsłonięcia pomnika upamiętniającego ofiary katastrofy smoleńskiej. Fot. Paweł Małecki/ Agencja Gazeta

Manipulacja trzecia: Gosiewska walczy w imieniu innych rodzin

W swoich wypowiedziach Gosiewska sugeruje, że walcząc o odszkodowanie dla siebie i swoich dzieci, działa na rzecz wszystkich rodzin smoleńskich. I że jest to działanie ponad politycznymi podziałami.

„Powtórzę, że chodzi nie tylko o mnie, ale też inne rodziny ofiar Smoleńska” – mówiła.

Ale to kolejna manipulacja. Po naszej publikacji część rodzin ofiar katastrofy, krytycznie oceniała w mediach żadania finansowe Gosiewskiej i innych rodzin smoleńskich, o których pisaliśmy. Najostrzej wypowiadał się w tej sprawie Paweł Deresz, mąż Jolanty Szymanek- Deresz, która również zginęła w katastrofie.

„Wstyd! Jej pazerność nie zna granic!” – krytykował Gosiewską z rozmowie z „Super Expressem”

Krystyna Łuczak- Surówka, wdowa po zmarłym w Smoleńsku oficerze BOR, pytała zaś na Facebooku: „Nikogo nie dziwi, że o milionowe odszkodowania pozwy do sądów składają tylko bliscy z obozu obecnej władzy rządzącej? Sądzicie, że nikt im nie zasugerował by teraz złożyć?”

Już wkrótce na OKO.press podsumowanie roszczeń smoleńskich: kto i jakich sum się domaga; ile pieniędzy już wypłacono.

O ustaleniach OKO.press pisały m.in.: Polityka.plNewsweek.plWirtualna PolskaPortal „Rzeczpospolitej”Dziennik.plRadioZet.plTelewizjarepublika.plFakt.pl„Super Expressu”

 

OKO.press

cwipk_ywcaasxhf

PONIEDZIAŁEK, 31 PAŹDZIERNIKA 2016

Kamiński: Na dzisiaj PiS-owi łatwiej byłoby wygrać wybory parlamentarne, niż Dudzie wybory prezydenckie

20:35

Kamiński: Na dzisiaj PiS-owi łatwiej byłoby wygrać wybory parlamentarne, niż Dudzie wybory prezydenckie

Mogę się z panią założyć, że prezydent Duda podpisze reformę edukacji. Na końcu prezydent zawsze robi to, czego żąda od niego Jarosław Kaczyński. Nawet, jeżeli zdaje sobie sprawę, że to dla niego jest szkodliwe. Żeby wygrać wybory prezydenckie, nie można być prezydentem jednej partii – mówił Michał Kamiński w rozmowie z Moniką Olejnik w „Kropce nad i” TVN24. Jak dodał:

„Dzisiaj to nie jest wykluczone, bo byłbym nieuczciwy, gdybym tak mówił, ale na dzisiaj PiS-owi łatwiej byłoby wygrać wybory parlamentarne, niż Dudzie wybory prezydenckie”

20:29

Kamiński: Jeżeli Schetyna chce wyrzucać ludzi z PO, to nie dziwmy się, że cała opozycja jest w kryzysie

Dzisiaj opozycja jest w trudnym okresie. Jarosław Kaczyński, jak wyrzucał ludźmi z własnej partii, to przegrywał wybory. Zrozumiał, że lepiej trzeba przyjmować ludzi – przyjął Ziobrę i Gowina – i wygrał wybory. Jeżeli dzisiaj Platforma i Grzegorz Schetyna chce wyrzucać ludzi z PO, a zamiast ich do tej Platformy przyciągać, to nie dziwmy się, że cała opozycja jest w kryzysie – mówił Michał Kamiński w rozmowie z Moniką Olejnik w „Kropce nad i” TVN24.

20:12

Olejnik: Macierewicz jest chyba najważniejszym człowiekiem na scenie politycznej

Antoni Macierewicz ma 52% braku zaufania i mimo wszystko jest chyba najważniejszym człowiekiem na scenie politycznej – mówiła Monika Olejnik do Michała Kamińskiego w „Kropce nad i” TVN24.

300polityka.pl

Duda wstaje z kolan. Po 15 miesiącach w Pałacu zaczyna się zachowywać jak prezydent i przeciwstawiać PiS

Andrzej Duda otwarcie sprzeciwia się PiS.
Andrzej Duda otwarcie sprzeciwia się PiS. Fot. facebook.com/andrzejduda

Właśnie objawia się nam Andrzej Duda, jakiego wcześniej nie znaliśmy. Nie, nie odciął się od PiS. Nie, nie skrytykował Prezesa. Nie, nie poparł KOD. Ale po raz pierwszy tak otwarcie i wprost zaznaczył punkty, w których nie zgadza się z partią-matką.

W Andrzeju Dudzie zaszła jakaś gwałtowna wewnętrzna przemiana. Bo przez ostatnie 3 lata (tyle minęło od startu jego kampanii) zgadzał się z Prawem i Sprawiedliwością w całej rozciągłości. Nie tylko dzielnie głosił program partii, ale także podpisywał wszystko i przyjmował ślubowania od wszystkich.

Pokorny Duda
Kiedy pytano Głowę Państwa o obciążające go decyzje ws. Trybunału Konstytucyjnego czy ustawy inwigilacyjnej (o złamanej obietnicy w tej sprawie pisaliśmy tutaj), Andrzej Duda robił dobrą minę do złej gry. Przekonywał, że to tylko realizacja jego programu i że zgadza się z wszystkimi ustawami, które podpisuje. Ramię w ramię z politykami PiS uderzał w opozycję, Trybunał Konstytucyjny i KOD.

 

Przez ostatnie półtora roku prezydent znosił też upokorzenia, których doświadczał ze strony Jarosława Kaczyńskiego i jego najbliższego otoczenia. Nie protestował też, kiedy jego osobiste obietnice spychano nie na drugi, ale wręcz na trzeci plan. I to zarówno te najważniejsze, czyli wiek emerytalny, pomoc frankowiczom i kwota wolna od podatku, jak i mniejsze, np. likwidację kar za obrazę prezydenta.

Przemiana
Teraz jednak Duda postanowił tupnąć nogą. Zrobił to w wywiadzie udzielonym w piątkowy wieczór Dorocie Gawryluk. Tak jak pisaliśmy w naTemat, to bezprecedensowe odcięcie się od rewelacji Antoniego Macierewicza na temat sprzedaży okrętów Mistral Rosji. – Pan minister posługiwał się swoją wiedzą, ja mam swoją wiedzę na ten temat. Odmienną niż ta, którą ma pan minister – stwierdził prezydent w Polsat News.

Konflikt między rządem a prezydentem narasta, bo słowa Andrzeja Dudy skrytykował minister spraw zagranicznych Witold Waszczykowski. – Po prostu nie miał takich informacji jak minister Macierewicz. MON mógł mieć inne informacje wynikające ze służb specjalnych. Być może ta informacja nie dotarła do prezydenta – stwierdził w „Graffiti” Polsat News.

Tym samym Andrzej Duda ma przeciw sobie szefów obu resortów, z którymi musi współpracować. Konstytucja daje Głowie Państwa uprawnienia właśnie w kwestiach obronności i polityki zagranicznej.

Żółta kartka od prezydenta
Prezydent wysłał też ostrzeżenie minister edukacji Annie Zalewskiej. W piątkowym wywiadzie ocenił, że rząd musi zwrócić uwagę na głosy rodziców, nauczycieli i samorządowców, którzy wzywają do opóźnienia reformy a także zmiany niektórych jej elementów. – Jeśli nie zostaną uwzględnione, to będę się zastanawiał jak przyjdzie do mnie ustawa – dodał. To dyplomatycznie wyrażona groźba zawetowania przepisów.

Dotychczas prezydent nie składał takich deklaracji dotyczących ustaw. I to nie tylko na etapie prac nad nimi w rządzie, ale nawet kiedy były one już w parlamencie. Tupnięcie nogą ws. edukacji to więc bezprecedensowe wydarzenie w prezydenturze Dudy. Nawet bardziej niż różnica zdań między prezydentem a szefem MON.

Duda vs Macierewicz
Duda nie ugina się też w sprawie publikacji tajnego aneksu do raportu z likwidacji Wojskowych Służb Informacyjnych. Obiecał to jeszcze przed wyborami parlamentarnymi Antoni Macierewicz podczas spotkania z Polonią w Chicago. Kancelaria Prezydenta w korespondencji z naTemat odcina się od sprawy.

W niedzielnym programie „Woronicza 17” w TVP INFO o aneks była pytana szefowa kancelarii Dudy Małgorzata Sadurska. Zareagowała wręcz przerażeniem, powtarzając jak mantrę, że aneks jest tajny i nie ma prawa o nim mówić. Wyglądało to bardzo komicznie. Rzeczywiście o samej treści nie można mówić publicznie, ale o tym, czy zostanie ujawniony już można. Widać, że to dla ekipy prezydenta niewygodny temat.

Co na to Prezes?
Już kilka tygodni temu pomruk niezadowolenia na prawicy wywołało nominowanie do KRRiT Andrzeja Sabatowskiego, niedoszłego teścia Kingi Dudy, niezwiązanego politycznie z PO. Wydaje się jednak, że bardziej oburzeni są wyborcy i komentatorzy, niż partia. Wszak każdy wsadza na jakieś posady swoich znajomych (Sabatowscy tuż po wyborach prezydenckich spędzili z Dudami wakacje w Toskanii).

Jednak kiedy Duda zacznie się stawiać PiS w poważniejszych sprawach, Jarosław Kaczyński nie zostawi tego bez odpowiedzi. I to nawet nie dlatego, że Duda nie ma racji nawołując do ostrożności w reformowaniu szkolnictwa. Po prostu będzie musiał pokazać Dudzie, że to on tu jest Prezesem. Wkrótce więc okaże się ile potrwa to wstanie z kolan Andrzeja Dudy.

 

naTemat.pl

NIEDZIELA, 30 PAŹDZIERNIKA 2016

Sadurska o aneksie do raportu z likwidacji WSI: To decyzja PAD. Nie będę się na ten temat wypowiadała

Sadurska o aneksie do raportu z likwidacji WSI: To decyzja PAD. Nie będę się na ten temat wypowiadała

Temat aneksu do raportu z weryfikacji WSI jest oklauzowany i bardzo proszę pana redaktora, żeby nie podpytywał się mnie na antenie, ale i w ogóle, bo to informacja stanowiąca informację niejawną. To decyzja pana prezydenta. Na temat aneksu nie będę się wypowiadała – tak Małgorzata Sadurska w „Woronicza 17” TVP Info odpowiedziała na pytanie, kiedy prezydent zamierza opublikować aneks do raportu z likwidacji WSI.

300polityka.pl

Materna: „Panie Prezesie, Pani Premier, uważajcie. Macierewicz jest bardziej niebezpieczny niż licho, które nie śpi. Strzeżcie się!”

jagor, 31.10.2016

Antoni Macierewicz podczas gali przyznania przez środowisko Białego Kruka - Nagrody im. Kazimierza Odnowiciela

Antoni Macierewicz podczas gali przyznania przez środowisko Białego Kruka – Nagrody im. Kazimierza Odnowiciela „Patriota Roku 2016” (Michał Łepecki)

Krzysztof Materna jest zaniepokojony. W najnowszym „Newsweek” postanowił podzielić się z czytelnikami swoimi obawami o los rządzących. Zwraca uwagę, że ostatnio w mediach „blask pierwszej trójcy” całkowicie zgasił Antoni Macierewicz.

 

„Broszki pani premier przyblakły i nie odbijają już słońca, tak jak było przy 500 +. Pan prezydent Duda krąży po pustym pałacu i coraz rzadziej słyszmy, jak mówi: ‚Jestem przekonany’. Pytam, czy w mojej Polsce coś się złego dzieje? Czy wyczerpały się dobrozmianowe baterie?” – zastanawia się w swoim cotygodniowym felietonie w najnowszym „Newsweeku” Krzysztof Materna.

Reżyser szybko jednak odpowiada, że nie, a przyczyna leży gdzie indziej. Chodzi o gwiazdę Antoniego Macierewicza, którego nazwisko w ostatnich dniach media odmieniają przez wszystkie przypadki.

Dalej Materna wymienia przymioty ministra obrony. Pisze, że „ma poczucie humoru, specyficzne, ale ma. Jest szarmancki, uprzejmy, nawet dla kłopotliwych dziennikarzy. Odważny, nie boi się nikogo, ani powstańców warszawskich, ani prokuratury”.

„Zwierzchnik sił zbrojnych może go co najwyżej pocałować”

Wyliczając zalety Macierewicza, Materna przypomina, że szef MON „będzie miał niedługo tysiące własnych żołnierzy i zwierzchnik sił zbrojnych może go co najwyżej pocałować”.

Ale jeśli ktoś myślał, że w felietonie Krzysztofa Materny chodził o pean na cześć Antoniego Macierewicza, to jest w wielkim błędzie. To rodzaj apelu i ostrzeżenia dla rządzących.

„Panie Prezesie, Pani Premier, Panie Prezydencie, uważajcie. Pan minister Macierewicz w ogóle nie sypia. Jest bardziej niebezpieczny niż licho, które nie śpi.  Strzeżcie się!” – pisze Materna.

TOK FM

Bartosz T. Wieliński

Prezydent Duda dostał reprymendę od rządu w sprawie mistrali. Bo minister Macierewicz jest ważniejszy

31 października 2016

Andrzej Duda i Antoni Macierewicz na symbolicznej inauguracji budowy bazy w ramach amerykańskiego systemu antyrakietowego w Redzikowie

Andrzej Duda i Antoni Macierewicz na symbolicznej inauguracji budowy bazy w ramach amerykańskiego systemu antyrakietowego w Redzikowie (Fot. Jan Rusek / Agencja Gazeta)

Prezydent Andrzej Duda próbował zakończyć kompromitującą Polskę dyskusję o tym, że Egipt za 1 dol. rzekomo odsprzedał Rosji helikopterowce Mistral. Minister spraw zagranicznych do spółki z rzecznikiem rządu przekazali mu, by się nie wtrącał.

„Dobra zmiana” konsekwentne osłabia instytucje państwa. Prawo i Sprawiedliwość wyłączyło Trybunał Konstytucyjny, zdegradowało Sejm do roli maszynki do głosowania, zawłaszczyło służbę cywilną, szykuje się do rozprawy z rzecznikiem praw obywatelskich, z niezależnymi sądami. Ale nie spodziewałbym się, że w taki sposób naruszy autorytet urzędu prezydenta. Tym bardziej że to człowiek tej partii.

Andrzej Duda sprawowanie funkcji głowy państwa sprowadził do bezkrytycznego podpisywania podesłanych mu ustaw czy zaprzysięgania nocą sędziów TK. W sprawie mistrali zachował się jednak tak, jak powinien, po raz pierwszy od zaprzysiężenia dobro państwa postawił ponad partyjną lojalność.

Gdy szef MON Antoni Macierewicz z sejmowej mównicy mówił, że Egipt za symbolicznego 1 dol. odsprzedał Rosji helikopterowce Mistral – te same, których Francja nie sprzedała Moskwie z powodu rosyjskiej agresji na Ukrainę – śmiał się cały świat. Bo trudno było uwierzyć, że ktoś nabrał się na wrzutkę rosyjskiego trolla internetowego. Minister Macierewicz cytował ją zaś bez żadnych zastrzeżeń.

– Otóż jest prawdą, że mistrale zostały w ostatnich dniach de facto przekazane Federacji Rosyjskiej za 1 dol. Ta operacja miała miejsce – stwierdził. I do dziś szef MON brnie w brednie rosyjskiego trolla, zdementowane przez Egipt i Rosję.

Kompromitacja zaczęła zataczać coraz szersze kręgi. Minister spraw wewnętrznych i administracji Mariusz Błaszczak oświadczył wręcz, że swoimi wypowiedziami Macierewicz… zapobiegł transakcji pomiędzy Egiptem a Rosją.

Prezydent postanowił przerwać żenujący i szkodliwy dla Polski spektakl. W wywiadzie dla Polsat News Andrzej Duda powiedział, że w sprawie mistrali ma inną wiedzę niż Macierewicz i że to, co wie, „odpowiada rzeczywistości”. Jak na rozmiar kompromitacji szefa MON prezydent użył dość oględnych i delikatnych słów. Ale nagana pod adresem ministra była wyraźna.

Macierewicz i jego stronnicy powinni w milczeniu przyjąć krytykę i zakończyć dyskusję o mistralach. Ale tak się nie stało. Z rządu wyszedł natomiast sygnał, że prezydent nie powinien mieszać się w nie swoje sprawy.

Jak bowiem inaczej interpretować niedzielne słowa rzecznika rządu Rafała Bochenka (też w Polsat News), który twierdził, że skoro Macierewicz mówił o odsprzedaniu mistrali za 1 dol., to „musiał mieć wiarygodne informacje na ten temat”. Dodał, że ma „pełne zaufanie do pana ministra Macierewicza” i że nie chce mu się wierzyć, że szef MON „informacje miał niesprawdzone”.

W sukurs rzecznikowi przyszedł szef dyplomacji Witold Waszczykowski – mówił, że prezydent Duda, negując fakt, iż Egipt zamierzał odsprzedać mistrale Rosji, „po prostu nie miał takich informacji jak minister Macierewicz”. Mówił to tak, jakby chodziło o jakiś drobiazg. A przecież – abstrahując od niedorzeczności informacji o sprzedaży mistrali – prezydent RP jest zwierzchnikiem sił zbrojnych i byłby to fatalny sygnał, gdyby okazało się, że służby specjalne podległe MON nie dzielą się wiedzą z głową państwa.

Widać jasno, że ministrowie porzucili wszelkie pozory i udzielili prezydentowi lekcji, że w Polsce znaczy on o wiele mniej niż minister Macierewicz.

gazeta-wyborcza

 

prezydent

wyborcza.pl

Wielowieyska ma kandydata na następcę Kaczyńskiego: Bezwzględnie lojalny i wierny, organizuje prezesowi wakacje

As, 31.10.2016
http://www.gazeta.tv/plej/19,103454,20914315,video.html?embed=0&autoplay=1
– Antoni Macierewicz nie ma szans na bycie liderem PiS – oceniła Dominika Wielowieyska w TOK FM. Choć szef MON zajmuje wyjątkową pozycję w partii. I ma wpływy o jakich większość może pomarzyć. Zdaniem dziennikarki, największe szanse na zostanie następcą Jarosława Kaczyńskiego ma polityk, którego nie ma w rządzie Beaty Szydło.

 

„W PiS nie ma drugiego polityka, którego tyle uchodziłoby na sucho. To się nie zmieni, bo Jarosław Kaczyński i Antoni Macierewicz wzajemnie trzymają się w szachu” – pisze w „Newsweeku” Michał Krzymowski.

Dominika Wielowieyska zgadza się, że szef MON zajmuje w partii pozycję wyjątkową. Ale według gospodyni „Poranka Radia TOK FM”, Macierewicz nie ma szansy na zajęcie miejsca Jarosława Kaczyńskiego.

Dominika Wielowieyska stawia na Joachima Brudzińskiego. – Widać, że prezentuje bezwzględną lojalność i wierność Kaczyńskiemu. Na razie się schował, nie aspirował chyba do stanowisk rządowych. Ale pamiętam, że to Joachim Brudziński organizował prezesowi wakacje. To wydaje się symptomatyczne.

Po wygranych przez PiS wyborach, w październiku 2015 roku, Joachim Brudziński został wicemarszałkiem Sejmu.

http://audycje.tokfm.pl/widget/42928

Zobacz także

radio-tok-fm

TOK FM

PIĄTEK, 28 PAŹDZIERNIKA 2016

Duda odcina się od Macierewicza i straszy rząd wetem

– Pan minister posługiwał się swoją wiedzą. Ja mam swoją wiedzę na ten temat, odmienną niż ta, którą ma pan minister – tak Andrzej Duda odpowiedział na pytanie Doroty Gawryluk w programie „Prezydenci i premierzy” Polsat News, czy pytał Antoniego Macierewicza o informację dot. sprzedaży Mistrali za dolara. Prezydent potwierdził, że dzisiaj kolejny raz spotkał się z szefem MON.

Duda pierwszy raz dał do zrozumienia, że może zawetować reformę edukacji, jeżeli uwagi samorządów i nauczycieli nie zostaną wysłuchane: – Głos samorządów i nauczycieli o odroczeniu reformy edukacji powinien zostać uważnie wysłuchany i powinna nad tym toczyć się dyskusja i ta dyskusja się toczy. Jestem przekonany, że te uwagi, które są zgłaszane, zostaną uwzględnione. Jeśli nie zostaną uwzględnione, to będę się zastanawiał, jak przyjdzie do mnie ustawa.

Prezydent w rozmowie z Dorotą Gawryluk potwierdził ponadto, że nie będzie spotkania Trójkąta Weimarskiego. – Francja podjęła taką decyzję. Natomiast powtarzam jeszcze raz, Francuzi są pragmatyczni i myślę, że także jest to kwestia naszej dyplomacji i tutaj zarówno wobec siebie, jak i naszej dyplomacji, mam to oczekiwanie, żebyśmy my również wystąpili z jakąś ofertą wobec Francji. Jest w tej chwili w kwestii bezpieczeństwa, które mogą zostać wsparte. Nie żeby udobruchać, ale żeby pokazać, że w kwestiach politycznych idziemy ręka w rękę. Problem [z Caracalami] oparł się o pieniądze – stwierdził PAD.

300polityka.pl

PONIEDZIAŁEK, 31 PAŹDZIERNIKA 2016

Waszczykowski: Jest zaproszenie, by pod koniec listopada odbyło się spotkanie Grupa Wyszehradzka-Trójkąt Weimarski

09:28
waszcz9

Waszczykowski: Waszczykowski: Jest zaproszenie, by pod koniec listopada odbyło się spotkanie Grupa Wyszehradzka-Trójkąt Weimarski

Są [szefowie MSZ] zaproszeni, by pod koniec listopada odbyło się spotkanie w ramach Grupa Wyszehradzka-Trójkąt Weimarski. Czekamy na odpowiedź, to oni występowali z taką propozycją. Spotykamy się wtedy jako Grupa V4 z Bałkanami Zachodnimi, można by wtedy zrobić spotkanie z Trójkątem Weimarskim. To jest kwestia przesunięć w czasie. Nikogo nie straciliśmy, nie jesteśmy na żadnym aucie – mówił w „Politycznym Graffiti” Witold Waszczykowski.

09:15

Waszczykowski o słowach PAD o Mistralach: Być może prezydent nie był poinformowany o wszystkich kwestiach

Być może prezydent nie był poinformowany o wszystkich kwestiach. Nie odciął się, po prostu nie miał takich informacji jak szef MON. Rozumiem, że szef MON miał inne informacje, wynikające np. z wiedzy służb specjalnych. Być może ta informacja nie dotarła do prezydenta – mówił w „Politycznym Graffiti” Witold Waszczykowski.

09:05
waszcz2

Waszczykowski o odpowiedzi na zalecenia KE: Prawdopodobnie to upublicznimy. To zależy od PBS

Tam są odpowiedzi na konkretne tzw. zalecenia, które w lipcu przekazała nam KE. My te zalecenie oddaliliśmy, przekazując inną narrację. Te zalecenia były bardzo jednostronną narracją, zdecydowanie dla nas bardzo krzywdzące. Nie było kontekstu politycznego. Prawdopodobnie to upublicznimy. To zależy od premier, od marszałków Sejmu którzy też uczestniczyli w jej przygotowaniu – mówił w „Politycznym Graffiti” Witold Waszczykowski.

300polityka.pl

NIEDZIELA, 30 PAŹDZIERNIKA 2016

Bochenek: Nie chce mi się w to wierzyć, że Macierewicz miał niesprawdzone informacje

Bochenek: Nie chce mi się w to wierzyć, że Macierewicz miał niesprawdzone informacje

Myślę, że temat jest już właściwie zakończony. Niepotrzebnie ponownie podgrzewamy emocje wokół tej sprawy. Jeżeli minister wypowiada się w określony sposób, to znaczy, że musiał mieć wiarygodne informacje na ten temat. Mam pełne zaufanie do ministra Macierewicza, który jest niezwykle doświadczonym politykiem. Nie chce mi się w to wierzyć, że miał niesprawdzone informacje – mówił Rafał Bochenek w rozmowie z Agnieszką Mosór w „Gościu wydarzeń” Polsat News, pytany o różnicę zdań między prezydentem a ministrem obrony. Jak dodał:

„To jest tak, że prezydent ma swoich doradców, a pan minister Macierewicz w ramach resortu obrony ma swoich. Na pewno im ufa, są to osoby doświadczone, mające kontakty i odpowiednie informacje od właściwych służb. Naprawdę ten temat nie powinien absorbować opinii publicznej”

Rzecznik rządu stwierdził też, że „nie czuje się upoważniony do tego, aby recenzować słowa prezydenta Andrzeja Dudy”.

300polityka.pl

cwfgob7wgaatsqz

Pedofilia w Kościele. Stanisław Obirek: Unikałem niedzielnej mszy [CYKL ZŁY DOTYK W KOŚCIELE]

Marcin Kącki, Marcin Wójcik, 31 października 2016

Profesor Stanisław Obirek

Profesor Stanisław Obirek (Fot. Sławomir Kamiński / Agencja Gazeta)

W domu i w szkole nikt by nie uwierzył, że ksiądz mógłby dotykać „tam”. Unikałem niedzielnej mszy, ale nie zawsze się udawało. Rozmowa z profesorem Stanisławem Obirkiem

Pół wieku molestowania

W ostatnich odcinkach opisaliśmy:

Przypadek księdza Pawła Kani z Wrocławia, który od 2005 do 2012 roku przerzucany był między diecezją bydgoską a wrocławską mimo wiedzy hierarchów na temat jego pedofilii.

Jedna z jego ofiar, ministrant z Bydgoszczy, pozywa po latach obydwie kurie za to, że dopuszczały księdza do kontaktu z dziećmi. Kuria wrocławska w zamian za rezygnację z roszczeń wobec Kościoła obiecywała chłopakowi tajemnicze „stypendium” i modlitwę.

Pokazaliśmy też historię Pawła z diecezji bielskiej molestowanego przez proboszcza. Gdy zgłosił to w kurii, księża zaczęli rozsiewać plotki, że oferuje duchownym seks za pieniądze.

CYKL ZŁY DOTYK W KOŚCIELE

Pedofilia w Kościele. Jak biskupi chronili księdza Pawła Kanię

Kuria skąpi ofiarom księży

Michał Kelm, adwokat Kościoła. Jest obrońcą księży pedofilów. W oczach jednego z nich zobaczył kiedyś szatana

Ofiara pedofilii: Kuria chciała mnie zdyskredytować

***

Recenzując film „Spotlight”, napisał pan: „Nigdy nie spotkałem dziennikarki podobnej do Sachy Pfeiffer, która by mnie zapytała: ‚Staszku, jak to było?’”. Jak to było?

– Narol w diecezji lubaczowskiej (dziś zamojsko-lubaczowska), połowa lat 60. Na plebanii było trzech księży: stary proboszcz – taki przedwojennej daty, drugi był wikarym, który szybko mówił, trudno było go zrozumieć, i wikary, który uczył religii, a także opiekował się ministrantami. To z nim miałem największy kontakt, zwłaszcza wtedy, kiedy po pierwszej komunii zostałem ministrantem.

Pedofilia w Kościele. Dochodzenie „Spotlight”: wszyscy mieli „racjonalne” wytłumaczenie tego, że uprawiali seks z dziećmi

Czym była służba ministranta?

– Stanie bliżej ołtarza to wyróżnienie, uczestniczenie w tajemnicy, bycie blisko Jezusa, i w tym wszystkim ksiądz wikary jako alter Christus. A później ten alter Christus zaprasza na wikarówkę, każe się rozgościć, daje cukierki, uśmiecha się, mówi ciepłym głosem, zaprzyjaźnia się – dziecko czuje się ważne, wyróżnione.

Włożył mi ręce tam, gdzie nie powinien.

Jak pan zareagował?

– Wybiegłem.

Poskarżył się pan komuś?

– Nie, o takich sprawach się nie mówiło w domu ani w szkole, nikt by zresztą nie uwierzył, że ksiądz mógłby dotykać „tam”. Po prostu odszedłem z ministrantury. Unikałem też niedzielnej mszy, ale nie zawsze się udawało, bo rodzice protestowali, byli ludźmi praktykującymi, jak zresztą cała wieś.

Ksiądz nie próbował pana zatrzymać w ministranturze?

– Na moje miejsce miał innych, więc chyba nawet nie zauważył mojego odejścia.

Co to był za człowiek?

– Z perspektywy czasu mogę powiedzieć, że prymitywny, nieoczytany. Uciekał od rozmów i kontaktów z dorosłymi, jego światem byli ministranci. Nie miałem z nim więcej kontaktu, po podstawówce wyjechałem do liceum.

W Lubaczowie poznałem księdza – przeciwieństwo tego ze wsi. Był księdzem legendą, bo kapelanem samego prymasa Stefana Wyszyńskiego. Miał z nami religię przy kościele, a dla zainteresowanych prowadził lekcje łaciny. Przychodziłem do jego mieszkania na łacinę, dawał mi książki, rozmawialiśmy, trochę się zaprzyjaźniliśmy, imponowało mi to, znowu czułem się wyróżniony. Trwało to do momentu, kiedy zaczął mnie obmacywać.

Księża słyszą zwykle: „Byłeś molestowany? Powierz swój problem Bogu”. Rozmowa z prof. Obirkiem

Znowu pan nikomu o tym nie powiedział.

– Nie powiedziałem. Ale już definitywnie odszedłem z Kościoła. Było to wyzwaniem, bo mimo że rządziła komuna, Polska była mocno katolicka, to był katolicki kosmos. Ale rodzice dali mi swobodę; poza tym nie mieszkałem w domu, tylko w internacie.

Co się później działo z tymi księżmi?

– Wikary z mojej rodzinnej wsi został tam proboszczem. Był nim do lat 80. Musiał odejść, bo kilka matek doniosło kurii, że molestuje ich dzieci. Wygląda na to, że od lat 60. do 80. dobierał się do chłopców. Już nie żyje.

A o kapelanie Wyszyńskiego przeczytałem przez przypadek w gazecie, kiedy siedziałem na lotnisku w Balicach. Po artykule w „Nie”, w którym opisano jego podboje pedofilskie, wszedł do morza i już nie wypłynął żywy. Jego ciało dryfowało po Bałtyku.

Był pan molestowany przez dwóch księży, odszedł pan z Kościoła, a mimo to wraca pan i wstępuje do jezuitów.

– Studiowałem teatrologię w Krakowie. Interesowałem się kolegiami jezuickimi z XVII wieku, a zwłaszcza wspaniałym jezuickim teatrem. Chciałem o nich porozmawiać z jakimś jezuitą. Umówiłem się z księdzem Ludwikiem Piechnikiem, wtedy był znanym historykiem, choć później okazało się, że na szeroką skalę współpracował z SB. Rozmowa zeszła na moją frustrację Kościołem. Powiedziałem mu o tym, że dobierali się do mnie wikarzy – jeden w parafii, drugi w liceum.

Jak zareagował?

– Wzruszył ramionami.

Mimo to wstępuje pan do jezuitów.

– Czułem powołanie, chciałem być księdzem, siedziało to we mnie głęboko, od dziecka, tylko te historie z wikarymi na moment zbiły mnie z tropu. A jezuici mieli renomę, byli księżmi oczytanymi, wykształconymi, światłymi – totalne zaprzeczenie tamtych dwóch, zwłaszcza tego pierwszego. Myślę, że z powodu tego zaprzeczenia wybrałem jezuitów, nie chciałem pójść do zwykłego seminarium diecezjalnego.

Jako przełożony jednego z domów jezuickich w Krakowie słyszał pan o pedofilii wśród jezuitów?

– Dotarła do mnie tylko jedna historia, działo się to w Krakowie, ale nie w mojej placówce. Ksiądz molestował dziewczynki, ktoś go złapał na gorącym uczynku, został przeniesiony do innej parafii. Nie słyszałem o podobnych historiach. W ogóle mnie to nie zajmowało, wyparłem ten temat.

A kiedy odwiedzał pan rodzinną parafię, nie wracały wspomnienia?

– Wikary, który później został proboszczem, urządził mi nawet prymicje (pierwsza msza wyświęconego księdza) w 1983 roku. Ale nie pamiętałem mu tego, co zrobił, kiedy byłem ministrantem. Nie wiem, to była jakaś amnezja, silne wyparcie, sam się teraz nad tym zastanawiam.

I na tych prymicjach nie pomyślał pan, że ministranci, którzy służą właśnie do mszy, też mogą być molestowani?

– Nie pomyślałem.

To kiedy wróciła pamięć?

– Na moment wtedy, kiedy przeczytałem na lotnisku, że katecheta z Lubaczowa utonął w Bałtyku, a później dopiero w czasie oglądania filmu „Spotlight”. Zostałem poproszony przez „Kulturę Liberalną” o napisanie recenzji filmu. W trakcie pisania pomyślałem, że wspomnę również o sobie. Uważam, że problemem jest nie tylko zmowa milczenia w Kościele, ale też milczenie ofiar. Kiedy zaczniemy mówić, Kościół będzie musiał przyznać, że problem jest duży.

Pedofilia w Kościele. „Spotlight”: światło na pedofilię

Jak duży?

– Kościół w Irlandii stworzył „białą księgę”, do której wpisują się ofiary księży pedofilów. Księga ma już ponad 800 stron. Kościół w Niemczech również podjął się liczenia – przez specjalną infolinię, na którą mogły dzwonić ofiary. Są to tysiące osób, część dostała odszkodowania od Kościoła.

A Kościół w Polsce liczy?

– Nie liczy. Może liczy sprawców, ale nie przyzna się do tego, bo liczby mogłyby nadszarpnąć jego wizerunek.

W Polsce jest głęboka potrzeba chronienia Kościoła, zakorzeniona już od czasów zaborów, gdy zaczął być postrzegany jako ochrona polskości, fundament tożsamości narodowej. Świeccy nie pozwalają złego słowa powiedzieć o Kościele. Ksiądz pedofil nie jest sprawcą, tylko ofiarą nagonki. Ofiara nie jest ofiarą, tylko kimś, kto walczy z Kościołem. Kościół perfidnie wykorzystuje takie ustawienie sprawy.

Polski Kościół wprowadził dyrektywę o postępowaniu w przypadku ujawnienia pedofilii. Jest tam zapowiedź prześwietlania seminarzystów, m.in. w poszukiwaniu homoseksualistów.

– To dyskryminujące. Bo w kontekście pedofilii jaka jest różnica między heteroseksualistą a homoseksualistą? Molestują jedni i drudzy, ofiarami są dziewczynki i chłopcy. To niezrozumienie tematu przez hierarchów przeraża.

Seminaria przygotowują do radzenia sobie z seksualnością?

– Studiowałem cztery lata w Polsce i pięć lat we Włoszech. W Polsce to nie był temat, we Włoszech – istotna część formacji. Od 11 lat jestem poza Kościołem, więc nie wiem, jak to jest dzisiaj, być może to się zmieniło również w Polsce.

Celibat może generować pedofilię?

– Myślę, że generuje przede wszystkim hipokryzję.

Czy na pana odejście z zakonu miało wpływ to, co się wydarzyło w Narolu i Lubaczowie?

– Nie. Tak mi się przynajmniej wydaje.

CV prof. Stanisław Obirek

– rocznik 1956, jako jezuita był rektorem Kolegium Jezuitów w Krakowie, redaktorem naczelnym „Życia Duchowego”, wykładał filozofię kultury, za krytykę Jana Pawła II naraził się przełożonym i w konsekwencji opuścił zgromadzenie. Powody odejścia z kapłaństwa wyjaśnia w książce „Przed Bogiem”.

Obecnie wykłada na Uniwersytecie Warszawskim w Ośrodku Studiów Amerykańskich. Interesuje się dialogiem międzyreligijnym, możliwościami przezwyciężania konfliktów religijnych, cywilizacyjnych

Za tydzień

Polscy biskupi od 15 lat – zgodnie z wytycznymi Watykanu – powinni zgłaszać tam każdy przypadek pedofilii. Nie robili tego.

Benedykt XVI usunął za to około 80 biskupów na całym świecie. Co z polskimi, skoro nie respektowali watykańskiego prawa? Zostaną usunięci ze stanowisk?

 

prof

wyborcza.pl

Międzymorze – Polska od morza do morza. Utopia, do której wracają politycy PiS

Adam Leszczyński, 31 października 2016

Mapa Rzeczypospolitej z pierwszej połowy XVIII w., na której państwo to zajmuje tereny od Morza Bałtyckiego niemal do Morza Czarnego

Mapa Rzeczypospolitej z pierwszej połowy XVIII w., na której państwo to zajmuje tereny od Morza Bałtyckiego niemal do Morza Czarnego (Fot. archiwum)

Polska na czele państw Europy Środkowej byłaby potęgą mogącą się przeciwstawić i Rosji, i Niemcom. Idea ta ma długą historię i zawsze też okazywała się utopią. Dziś wracają do niej politycy PiS.

Termin „międzymorze” znajdziemy już w „Satyrze albo dzikim mężu”, poemacie satyryczno-politycznym Jana Kochanowskiego (1530-84) wydanym drukiem w 1564 r. i dedykowanym przez poetę królowi Zygmuntowi Augustowi (1520-72). W utworze tym mistrz z Czarnolasu wychwala zasługi monarchy, a także opisuje trudności oraz przeciwników, którym ostatni Jagiellon na polskim tronie musiał stawiać czoło – od przewrotnych Niemców, przez drapieżnych Szwedów czyhających na Inflanty, po groźnych Moskali dybiących na ziemie litewskie. Przy okazji poeta wspominał dawną Polskę, w której ludzie żyli wprawdzie biedniej, ale uczciwiej, a szlachta mniej zajmowała się pieniędzmi i polityką, a więcej rycerskim rzemiosłem:

Z czasem wszytko się mieni: pomnię ja przed laty,

Że w Polszcze żaden nie był w pieniądze bogaty,

Kmieca to rzecz naonczas patrzać rolej była,

A szlachta się rycerskim rzemięsłem bawiła.

Dalej mowa jest o odwadze dawnej szlachty zawsze gotowej wyruszać do boju, potrafiącej i siedem lat spędzić na wyprawie wojennej, czyli zupełnie inaczej niż w epoce Jana z Czarnolasu, kiedy to broń „przekuto na pługi i rożna kuchenne”. A przecież to dzięki nieprzekupności i męstwu szlachty zdobyliśmy mocarstwową pozycję w XVI-wiecznej Europie:

Tymci Polska urosła: a granice swoje

Rościągnęła szeroko miedzy morza dwoje.

Stąd prawa, stąd wolności, stąd Rzeczpospolitą

Macie, moi Polacy, na świat znakomitą.

(Za wydaniem: J. Kochanowski „Dzieła polskie”, wyd. J. Krzyżanowski, Warszawa 1989 r.)

Oto źródło i początek idei Międzymorza. Rzeczpospolita od morza do morza, czyli od Bałtyku po Morze Czarne.

W czasach rozbiorów, kiedy po Rzeczypospolitej pozostały wspomnienia, słowo „międzymorze” nabrało bardziej prozaicznego sensu – oznaczało wąski pas lądu pomiędzy dwoma morzami zakończony półwyspem. Popularny u nas w XIX w. podręcznik geografii pióra francuskiego księdza Aloisiusa Édouarda Camille’a Gaultiera ujmował to tak:Międzymorze jest to wązka część lądu między dwoma morzami ścieśniona i łącząca półwysep z dalszym lądem. W Europie są dwa międzymorza: międzymorze Korynckie łączące Moreę z Grecją, Perekop – łączące Krym z Rossyją.

Międzymorze i inne fantasmagorie [GADOMSKI]

Federacja naczelnika Piłsudskiego

Idea Międzymorza zaprzątała głowy polskich polityków przez niemal całe dwudziestolecie. Jakaś forma federacji środkowoeuropejskiej nie wydawała się wówczas pomysłem utopijnym, pamiętano Austro-Węgry, które pod koniec wojny ostatni cesarz Karol I Habsburg chciał przekształcić właśnie w federację. A jak twierdzi profesor Janusz Cisek, badacz myśli politycznej Józefa Piłsudskiego, większość ludności monarchii naddunajskiej akceptowała istnienie tego państwa aż do końcowej fazy I wojny światowej.

Piłsudski długo przed wybuchem Wielkiej Wojny przemyśliwał o środkowoeuropejskim współdziałaniu, na co może wskazywać taki oto fragment artykułu zamieszczony w 1895 r. w pepeesowskim „Robotniku”: W skład państwa rosyjskiego oprócz Rosji właściwej wchodzą i inne, przemocą ujarzmione i łańcuchem przykute do caratu kraje. Ludność tych krajów – Polacy, Litwini, Łotysze, Rusini [Ukraińcy] – zalega obszary do dawnej Rzeczypospolitej Polskiej należące. Mają więc one całkiem inną przeszłość historyczną, inne tradycje; wszystkie zaś cierpią pod caratem srogie prześladowania narodowościowe i religijne, które wśród nich wzbudzają nienawiść ku obecnym stosunkom politycznym. Zagrożenie ze strony Rosji, ale także poczucie misji Polski na Wschodzie skłaniały naczelnika państwa do myśli o federacyjnej Rzeczypospolitej. W takim państwie kluczowe role odgrywałyby Polska i Ukraina mające wspólnie stanowić zaporę dla Moskwy. Jak wiadomo, Piłsudski Rosji nie ufał, niezależnie od tego, czy byłaby ona biała, czy czerwona – w wywiadzie dla francuskiego dziennika „Le Petit Parisien” z 16 marca 1919 r. mówił: Bez względu na to, jaki będzie jej rząd, Rosja jest zaciekle imperialistyczna. Jest to nawet zasadniczy rys jej charakteru politycznego. Mieliśmy imperializm carski, widzimy dziś imperializm czerwony – sowiecki. Przyjmując przywódcę Tatarów krymskich Cafera Seydahmeta Kirimera, stwierdził: „Polska nie może być naprawdę niepodległa między dwoma kolosami. (…) Dopóki liczne narody pozostaną w jarzmie rosyjskim, dopóty nie możemy patrzeć w przyszłość ze spokojem”.

1918: Listopadowa rozgrywka Piłsudskiego

Na początku 1920 r. bardziej realna wydawała się koncepcja utworzenia federacji państw pod polskim przywództwem. Profesor Piotr Wandycz, badacz dziejów najnowszych Polski i Europy Środkowo-Wschodniej, pisał, że Piłsudski gotów był nawet oddać Wilno Litwinom, a Lwów Ukraińcom w zamian za sojusz polityczny i udział w takiej federacji. Z planów tych nic nie wyszło, mimo że wojna polsko-bolszewicka zakończyła się militarnym zwycięstwem Polski. Mimo wsparcia Warszawy niepodległa Ukraina nie zdołała się utrzymać i za sprawą traktatu ryskiego została podzielona między Rosję radziecką i II RP. Podobny los spotkał Białoruś, natomiast stosunki z Litwą, za sprawą sporu o Wilno, pozostawały lodowate przez całe dwudziestolecie. Odwiedzając w maju 1921 r. internowanych w obozie w Kaliszu ukraińskich żołnierzy oraz urzędników nieistniejącej już Ukraińskiej Republiki Ludowej, Piłsudski wypowiedział znamienne słowa: „Ja was przepraszam, panowie, ja was bardzo przepraszam”. Obóz zlikwidowano w 1924 r.

W kraju koncepcję federacyjną Piłsudskiego zwalczali endecy uważający za swym przywódcą Romanem Dmowskim, że znacznie większe perspektywy (i szanse na przetrwanie) będzie miało państwo narodowe, z możliwie najmniejszym udziałem mniejszości, które, wyłączając Żydów, w przyszłości da się zasymilować.

Socjalista i terrorysta: lata Piłsudskiego w PPS

Bardzo trudna układanka

Traktat ryski pogrzebał koncepcję federacyjną Piłsudskiego, ale pozostał jej substytut nazywany „Międzymorzem” i polegający na tym, że wtłoczona pomiędzy dwóch wielkich i wrogich sąsiadów Polska stanęłaby na czele bloku sięgającego od Bałkanów po Skandynawię i kraje bałtyckie. Zakładano, że łącząc swe potencjały, sojusznicy mogliby stawić czoło ekspansji Berlina i Moskwy. O stworzeniu federacji środkowoeuropejskiej myśleli także Francuzi, którzy po utracie swego wieloletniego alianta, czyli carskiej Rosji, szukali sojusznika zastępczego mogącego szachować Niemcy od wschodu. W 1932 r. Paryż ogłosił plan Tardieu (od nazwiska André Tardieu, ówczesnego premiera i kierownika MSZ) przewidujący powstanie gospodarczo-politycznej federacji państw naddunajskich: Austrii, Węgier oraz Małej Ententy, czyli porozumienia Czechosłowacji, Jugosławii i Rumunii. Warszawa (związana od 1921 r. sojuszem z Paryżem oraz Bukaresztem) zajęła – jak pisze dr Anna Garlicka – życzliwe stanowisko, ale projekt upadł ze względu na brak zainteresowania skłóconych krajów bałkańskich.

Próbę zbudowania sojuszu regionalnego z Polską w roli głównej podjęto w 1922 r., podpisując 17 marca tamtego roku w Warszawie porozumienie powołujące Związek Bałtycki z udziałem Rzeczypospolitej, Łotwy, Estonii i Finlandii (Litwa z powodu sporu o Wilno odmówiła udziału w konferencji). Przyjęty dokument zawierał deklarację o nieagresji i wzajemnej pomocy w razie napaści, ale bez jednoznacznych zobowiązań. Próba przekształcenia Związku Bałtyckiego w koalicję pod polskim przywództwem okazała się nieudana, bo – jak pisze prof. Lech Wyszczelski – generalnie wymienione państwa nie zamierzały wchodzić w ścisłe powiązania polityczne i militarne z Polską, obawiając się reakcji Moskwy.

Państwa bałkańskie miały sprzeczne interesy, niektóre, jak Jugosławia czy Bułgaria, uważały Moskwę za sprzymierzeńca. Węgrom, bliżej było do Niemiec. Stosunki Warszawy z Pragą układały się fatalnie

Podobne trudności idea Międzymorza napotykała na południu. Jak wspomniałem, od 1921 r. Polska miała ścisłe związki polityczne i wojskowe z wchodzącą w skład Małej Ententy Rumunią. Głównym spoiwem tego porozumienia była wrogość wobec Węgier traktowanych przez Polskę jako kraj jej przyjazny. Państwa bałkańskie miały sprzeczne interesy, niektóre, jak Jugosławia czy Bułgaria, uważały Moskwę za tradycyjnego sprzymierzeńca. Innym, np. Węgrom, bliżej było do Niemiec. Natomiast stosunki Warszawy z Pragą układały się fatalnie (spór o Śląsk Cieszyński, a także Orawę i Spisz) i Czechosłowacy starali się torpedować każdą polską inicjatywę dyplomatyczną w regionie.

Rozgrywki ministra Becka

Józef Beck, który niedługo po zamachu majowym stał się najbliższym współpracownikiem Piłsudskiego w sprawach międzynarodowych i pod koniec listopada 1932 r. objął kierownictwo MSZ, poświęcał niemało uwagi budowaniu sojuszu typu Międzymorze. W 1934 r., już po podpisaniu paktów o nieagresji z ZSRR (25 lipca 1932 r.) i Niemcami (26 stycznia 1934 r.), polecił sporządzenie studium na temat polityki Polski wobec krajów leżących na południe od Polski, z Turcją włącznie. W lutym 1934 r. zarządził przygotowanie jego wizyty w Budapeszcie i Belgradzie. Zdaniem Piłsudskiego i Becka wszystkim tym krajom będzie groziła niemiecka ekspansja i powinny jej się przeciwstawić wspólnie. Pierwszym krokiem w tym kierunku miało być zawieranie porozumień dwustronnych z Polską, drugim – utworzenie bloku polityczno-wojskowego pod kierownictwem Warszawy.

Józef Beck i jego polityka zagraniczna. Namaścił go Marszałek

Mimo fiaska Związku Bałtyckiego Beck snuł podobne plany wobec Skandynawii i w latach 1934-35 odwiedził Kopenhagę, Sztokholm i Helsinki. Rezultaty tej ostatniej wizyty – pisze Lech Wyszczelski – były jednak dalekie od oczekiwań. Finlandia dystansowała się od pomysłu budowy pod polskim kierownictwem bloku politycznego z jej udziałem, i to nawet przy założeniu jego antyrosyjskiego i antyniemieckiego charakteru. Mimo to Beck nie rezygnował i wiązał pewne nadzieje z wizytą swego norweskiego kolegi w Warszawie w kwietniu 1936 r., jednak również Norwegowie całkowicie zignorowali polskie propozycje.

12 września 1934 r. powstała Ententa Bałtycka, czyli sojusz trzech państw bałtyckich, jednak z powodu zaognionych relacji z Kownem (oba państwa nie utrzymywały stosunków dyplomatycznych) Warszawie trudno było o zbliżenie z tym aliansem. Tym bardziej że Polska eskalowała napięcie z Litwą, przez co dwa pozostałe państwa bałtyckie dystansowały się od niej. W marcu 1936 r. przyjechał do Warszawy szef łotewskiego MSZ i odrzucił propozycje Becka.

Na południu również nie szło, i to nie tylko z powodu złych stosunków z Czechosłowacją. Warszawa próbowała grać na kilku fortepianach, mając np. dobre relacje z Bukaresztem, starała się też wspierać skłóconych z Rumunami Węgrów. Latem 1936 r. Beck i premier Marian Zyndram-Kościałkowski odwiedzili stolice państw bałkańskich, ale nie usłyszeli tam żadnych deklaracji. O wizycie w Belgradzie w 1936 r. Beck pisał tak: Żadnych politycznych układów nie zawieraliśmy w czasie mojej wizyty, natomiast rozmowy, jakie prowadziłem na terenie Belgradu, można było zaliczyć do najbardziej interesujących sprawdzeń naszej polityki. Poza tym, podobnie jak w stosunku do Skandynawów, chodziło mi o wytworzenie pewnej wspólności myślenia i działania tych państw wschodniej Europy, które nie pretendują do roli mocarstw światowych, ale równocześnie nie chcą być tych mocarstw klientami.

Rozmówcy polskiego ministra słuchali go uprzejmie i na tym się kończyło. W 1938 r. Beck próbował ponownie na północy, w maju pojechał do Szwecji, w lipcu – do Tallinna i Rygi, w sierpniu – do Norwegii. Jednak wszystkie te państwa chciały zachować neutralność w zbliżającej się wielkimi krokami wojnie. Wizyty wojskowych nie przyniosły nawet dżentelmeńskich umów o współpracy. Jak pisze Wyszczelski, polskie ambicje polityczne uzyskania statusu mocarstwa (przez przewodnictwo grupie państw) nie miały poparcia adresatów, do których były kierowane. Po swym pobycie w Warszawie w kwietniu 1935 r. Anthony Eden, który w grudniu tamtego roku po raz pierwszy został szefem brytyjskiej dyplomacji, zanotował: Wydawało mi się, że Beck przeceniał siły swojego kraju. Być może polityka, którą tak zręcznie prowadził, byłaby możliwa do utrzymania dla silnego mocarstwa, o dwóch sąsiadach o mniej więcej tej samej sile, lub dla państwa położonego na wyspie. Wątpiłem, aby Polska miała dość własnych zasobów, by móc prowadzić taką politykę.

Fantazje tużpowojenne…

W 1946 r. w Rzymie ukazała się broszura pt. „Międzymorze”. Pod tekstem wstępu znalazły się inicjały J.N., natomiast przedmowa podpisana była przez „Komitet redakcyjny Intermarium – wydawnictwa poświęconego idei konfederacji i współpracy narodów Międzymorza Bałtycko-Czarnomorsko-Egejsko-Adriatyckiego”. Nazwiska pojawiały się dopiero pod znajdującym się dalej apelem „Środkowo-Europejskiego Klubu Federalnego” podpisanym przez dr. Mihę Kreka, Słoweńca i emigracyjnego konserwatystę, oraz Juliusza Poniatowskiego, piłsudczyka i ministra rolnictwa w latach 1934-39. Pisali o rozczarowaniu Zachodem, który w Jałcie oddał dużą część Europy Środkowo-Wschodniej ZSRR, i zapowiadali oparcie federacji Międzymorza na zasadach demokracji, sprawiedliwości i samostanowienia. W broszurze znalazł się też projekt Karty Wolnego Międzymorza wymierzony w ZSRR. Niepodpisani autorzy stwierdzali: Bolszewizm rozpętał potwora totalitarnego ze wszystkimi jego barbarzyńskimi następstwami. Koncepcja sfer wpływów i jej konsekwencje praktyczne muszą być przeto zwalczane przez wszystkie miłujące pokój i wolność narody, a w pierwszym rzędzie przez skazane na zagładę w sowieckiej sferze wpływów narody Międzymorza.

Federacja Międzymorza miała być zatem demokratyczna, a uczestniczące w niej narody wyrzekłyby się przemocy w rozwiązywaniu konfliktów. Projektodawcy przewidywali stworzenie nowego ustroju gospodarczego pozbawionego wad kapitalizmu i komunizmu – państwo przejęłoby wielkie przedsiębiorstwa oraz przemysł i zarządzało nimi, natomiast rolnictwo, rzemiosło oraz drobny przemysł pozostałyby prywatne (podobne koncepcje rodziły się w okupowanej Polsce w trakcie prac nad rozmaitymi demokratycznymi programami pisanymi na czasy powojenne). Jak podkreślali autorzy, struktura ekonomiczna winna służyć prawdziwej wolności człowieka i rozwojowi poszczególnych narodów, a nie imperialistycznym celom totalitarnej dyktatury. Konfederacja Międzymorza miała prowadzić wspólną politykę zagraniczną, obronną i gospodarczą, miała też mieć wspólną unię parlamentarną złożoną z przedstawicieli parlamentów państw wchodzących w jej skład. Autorzy zapewniali, że narody Międzymorza będą dążyć również do ułożenia poprawnych i przyjaznych stosunków z narodem rosyjskim, gdy ten tylko wyrzeknie się swych imperialistycznych dążeń. Gdy zaś powstanie ogólnoeuropejska federacja narodów, kraje Międzymorza będą już na nią gotowe. Jednego tylko w broszurze nie było: jak tę ideę wcielić w życie.

…i z czasów stanu wojennego oraz III RP

Ruch Społeczny „Solidarność” założony w 1982 r. we Wrocławiu przez Adama Lipińskiego, późniejszego polityka PC i PiS, wydał w 1986 r. broszurę zatytułowaną „Polska i Międzymorze. Wokół dróg działania i programu przyszłości”. Jej anonimowy autor postulował zbudowanie Konfederacji Międzymorza na wzór EWG, protoplasty Unii Europejskiej, i zauważał: Z uwagi na specyfikę obszaru Międzymorza, jego geograficzną i historyczną zwartość, prawdopodobne trudności w zintegrowaniu go z Europą Zachodnią oraz możliwą jej niechęć, a także dla ochrony przed ewentualnym naciskiem niemieckim (obronę od wschodu stanowiłaby całość Unii), celowe będzie budowanie Konfederacji Międzymorza jako organizacji analogicznej – samodzielnej lub stanowiącej odrębną część unii.

W sejmowym exposé Witold Waszczykowski mówił o „zacieśnianiu współpracy” w regionie. Nie powiedział tylko, co może skłonić kraje Europy Środkowej do współpracy, której nie chciały podjąć nawet w obliczu zagrożenia ze strony Hitlera i Stalina

Zrzeszone kraje miałyby wspólny parlament, otwarte granice dla ludzi i kapitałów, łączyłby je ścisły sojusz obronny, a ich armie zostałyby połączone. I w tym projekcie nie było ani słowa o tym, jak go zrealizować – krajami Europy Środkowej rządziły podporządkowane Moskwie komunistyczne dyktatury i wydawało się, że ten układ przetrwa jeszcze bardzo długo.

W III RP do idei Międzymorza wróciła Konfederacja Polski Niepodległej. Tomasz Szczepański w broszurze „Międzymorze. Polityka środkowoeuropejska KPN” (1993) pisał, że utworzeniu federacji sprzyja wspólna komunistyczna przeszłość: Z upodobnieniem struktur społecznej i gospodarczej wiąże się podobieństwo mentalności społeczeństw, tak ważne dla każdego, także gospodarczego współdziałania. Międzymorze w wersji Szczepańskiego miało być wymierzone przeciw Rosji, bo tendencja do odbudowy imperium będzie trwale obecna w rosyjskim życiu politycznym w najbliższych latach, oraz być lekarstwem na gospodarczą i kulturową dominację Niemiec. Warunki współpracy były proste: poszanowanie granic i praw mniejszości narodowych, szacunek dla odrębnych tradycji narodowych. I w tej teorii zabrakło kluczowego elementu – jak do zawarcia takiej federacji przekonać inne kraje.

W internecie znajdziemy przeróżne mapy Międzymorza, niektóre sięgają od Grecji (włącznie) po Skandynawię. O federacji pod przywództwem Polski – naturalnym, bo „jesteśmy największym oraz najsilniejszym politycznie, ekonomicznie i militarnie krajem w regionie” – dyskutują prawicowi publicyści na łamach niszowych czasopism. Do polityki zagranicznej idea ta wróciła wraz ze zwycięstwem wyborczym PiS w 2015 r. W sejmowym exposé szef MSZ Witold Waszczykowski mówił o „zacieśnianiu współpracy” w regionie. Na spotkaniach publicznych wspominał, że w obliczu kryzysu Unii Europejskiej i NATO, w których Polska jest – jego zdaniem – „członkiem drugiej kategorii”, trzeba budować sojusz regionalny. „Aby odtworzyć koncepcję Międzymorza, trzeba mieć silną, aktywną dyplomację, która rozjedzie się po tych krajach i zacznie im mówić o zagrożeniach, które nas czekają, jeśli nie będziemy zjednoczeni i solidarni” – przekonywał Waszczykowski w czerwcu 2015 r. na spotkaniu w Civitas Christiana. „My dzisiaj mamy taką strategię. Nie nazywamy jej Międzymorzem, mówimy: strategia karpacka”.

Nie powiedział tylko, co może skłonić kraje Europy Środkowej do współpracy, której nie chciały podjąć nawet w obliczu zagrożenia ze strony Hitlera i Stalina.

 

polska

wyborcza.pl

Charyzmat [TOCHMAN]

Wojciech Tochman, 31 października 2016

Wojciech Tochman

Wojciech Tochman (Fot. Bartosz Bobkowski/AG)

Lampedusan wyróżnia przewaga doświadczenia nad paplaniną. Ludzie toną – trzeba ludzi ratować, a nie zastanawiać się.

Napisała do mnie rozgoryczona nauczycielka. Poznaliśmy się na szkoleniu Towarzystwa Edukacji Antydyskryminacyjnej (TEA). Brałem w nim udział razem z dwójką znakomitych autorów: Lidią Ostałowską i Jarosławem Mikołajewskim. Ostałowska wydała książkę „Cygan to Cygan” – najważniejszą rzecz o Romach po „Cyganach na polskich drogach” Jerzego Ficowskiego. To opowieść o ich zagładzie i o przymusowym osiedleniu w latach 60. Z kolei Mikołajewski wydał „Wieki przypływ”. To czuły dokument o Lampedusie, prawdziwie chrześcijańskim skrawku Europy, gdzie ludzie życzliwie witają ludzi wychodzących z morza. Chodzi, rzecz jasna, o uchodźców ocalałych z fal. I o nieocalałych – tych wyspiarze z szacunkiem grzebią w swojej ziemi. Lampedusan wyróżnia przewaga doświadczenia nad paplaniną. Ludzie toną – trzeba ludzi ratować, a nie zastanawiać się. Proboszcz mówi parafianom, że położenie geograficzne to ich charyzmat: mogą codziennie spotykać Chrystusa, który mieszka w każdym mokrym przybyszu. Każdy katolik pragnie takiego spotkania.

Lampedusa. Mare monstrum

O uchodźcach (w Jordanii) mówiła książka „Kontener”, napisałem ją z Katarzyną Boni. Z kolei „Dzisiaj narysujemy śmierć” (mój reportaż o Rwandzie) opowiada, jak się rodzi nienawiść i czym się kończy. Te cztery książki zostały wybrane przez TEA jako materiał szkoleniowy. Organizatorzy uznali, że czytanie literatury faktu wspólnie z młodzieżą pomaga w kontaktach z ludźmi, którzy się od nas czymś różnią. Dzięki reportażowi ich poznajemy i im współczujemy. Reportaż zbliża ludzi.

Lidia Ostałowska musiała się zmierzyć z najtrudniejszym, bo Romowie to w Polsce grupa od lat pogardzana. Ale obecna w szkole, więc każdy miał na ich temat opinię. Zastanawialiśmy się, skąd pochodzi przeświadczenie, że „Cyganie kradną”, i „dlaczego nie chcą się integrować”.

Po lekturze Mikołajewskiego nauczyciele (także katecheci) stworzyli scenariusz lekcji religii/etyki, korzystając z rozdziału Ewangelii wg Mateusza. Planowali rozmowę z uczniami o tym, co Chrystus uzna za ważne, gdy będzie oddzielał owce od kozłów.

Rozmawiając o Rwandzie, zwróciliśmy uwagę na wymazywanie ofiar z pamięci świata. To ostatni, już po zabijaniu, etap w piramidzie nienawiści. Kto zgadza się na niepamięć o zagładzie Żydów, Romów, Khmerów i Tutsi, ten zgadza się z intencjami katów. Od świadków kat żąda milczenia.

Mówiliśmy i o siwych syryjskich dzieciach z tułaczego obozu w Jordanii. Z ich traumą zderzaliśmy nasze wyobrażenia na temat uchodźców.

„Wszystko, czego nauczyliśmy się na tych fantastycznych szkoleniach, to zło” – napisała do mnie nauczycielka z Pomorza. I załączyła kopię listu, jaki dotarł do jej szkoły. Nadawca: Stowarzyszenie Rodzin Wielodzietnych Warszawy i Mazowsza.

Dyrektorów, nauczycieli i rodziców Wielodzietni ostrzegają, że „pod szlachetnie brzmiącą nazwą edukacji antydyskryminacyjnej kryje się plan promowania w szkole zachowań i zwyczajów LGBTQ (lesbijek, gejów, biseksualistów, transseksualistów i queer) odrzucających wszelkie normy społeczne w sferze seksualności”.

Homofobiczny bełkot – kilka stron A4. Z każdego zdania wyziera lęk przed homoseksualizmem pomieszany z głupotą. Mówi się tu o podstępnych działaniach TEA. Choć TEA środowiskom LGBTQ w trakcie szkoleń nie poświęcało jakiejś extra uwagi.

Przyjrzyjmy się „Uzasadnieniu”: „Czy Polacy są nietolerancyjni i zamknięci? Światowe Dni Młodzieży w Krakowie pokazały wielką otwartość polskiego społeczeństwa nie tylko na osoby różnych narodowości, ras, religii i kultur, ale także na osoby chore i niepełnosprawne”. To, że uczestników ŚDM, którzy przybyli z Afryki i Azji, z zasady kwaterowano nie w domach (jak uczestników białych), ale w szkołach i innych obiektach publicznych, nie ma znaczenia. Były od reguły wyjątki? Proszę o wiadomość w tej sprawie na moim Facebooku. Chętnie tu o tym opowiem.

Co w katolikach zmieniły Światowe Dni Młodzieży

W „Uzasadnieniu” tezy, że LGBTQ to zło, czytamy: „Kilkanaście lat temu przyjęliśmy uciekinierów z Czeczenii”. Co do tego mają geje czy lesbijki? Pomieszanie z poplątaniem! I ani słowa o Czeczenach i Tadżykach, którzy teraz od tygodni koczują tuż za naszą wschodnią granicą. Ani słowa, że nasze służby graniczne łamią prawo, odmawiając wjazdu ludziom wnoszącym o ochronę międzynarodową.

Ostrzeżenie z Mazowsza dotarło do 20 tys. szkół w Polsce. Tak twierdzi podpisany pod nim Waldemar Wasiewicz, prezes stowarzyszenia. Zadzwoniłem do niego. Nie po to, by pytać o jego intymne lęki. Spytałem o posła Stanisława Piotrowicza. Tego, który w Sejmie z ramienia PiS przewodniczy komisji sprawiedliwości i praw człowieka. Pamiętamy (i będziemy pamiętać), że będąc prokuratorem, usprawiedliwiał czyny pedofila w sutannie. Czy Wielodzietni, którym tak zależy na ochronie rodziny, spytali Kaczyńskiego, jak może tolerować ten bezwstyd? – Nie – odpowiedział mi Wielodzietny. – Nas to nie interesuje.

Pedofilia w Kościele. Reportaż Wojciecha Tochmana o księdzu molestującym dzieci w Tylawie

Pomoc koczującym za naszą wschodnią granicą: https://wspieram.to/terespol i natalia.gebert@domotwarty.org

 

czy

wyborcza.pl

PiS wygasza „najwierniejszego z wiernych”. Nawet Kaczyński już go nie broni

Jacek Harłukowicz, Agata Kondzińska, 30 października 2016

Adam Lipiński

Adam Lipiński (Fot. Krzysztof Gwizdała/Istotne.pl)

W ugrupowaniu Jarosława Kaczyńskiego kończy się pewna epoka: sukcesywnie słabnie pozycja Adama Lipińskiego, od lat numeru 2 w partii, towarzysza prezesa od początków jego działalności w Porozumieniu Centrum. – Jeśli nie wiadomo, kto za tym stoi, sprawdźcie, kto na tym najbardziej korzysta – śmieje się nasz rozmówca.

Jeden z najważniejszych rozgrywających w PiS zaczyna być ogrywany.

Scenka sprzed kilku tygodni zarejestrowana przez kamerę „Wyborczej”, pogadanka przed posiedzeniem rządu. O ogłoszonych właśnie zmianach w jego składzie dyskutują rozbawieni szefowie MSZ Witold Waszczykowski, MSWiA Mariusz Błaszczak i MON Antoni Macierewicz.
Macierewicz: A Lipiński?
Błaszczak: A Lipiński do spraw równego traktowania.
Macierewicz: Kogo? Może nas?
Waszczykowski: Wszyscy spekulują, czy to jest awans, czy zesłanie.
Macierewicz: Lipińskiego? Jakby to powiedzieć… Można by powiedzieć: awans za awansem.

Drugi po Kaczyńskim stał wiernie

Choć na początku lat 90. należał do założycieli PC, pierwszej partii braci Kaczyńskich, długo pozostawał w cieniu. Przez lata był od roboty na partyjnym zapleczu – budował struktury PiS w kraju, organizował koalicje, pilnował personalnych układanek na listach wyborczych albo w publicznych instytucjach.

Z tego ukrycia wyszedł raz, i to nie na własne życzenie. W 2006 roku dał się nagrać podczas sfingowanych przez TVN negocjacji z Renatą Beger z Samoobrony. W zamian za opuszczenie Andrzeja Leppera proponował miejsce na liście wyborczej PiS i umorzenie sprawy weksli, jakie posłowie Samoobrony podpisywali na wypadek, gdyby zachciało im się wyjść z partii.

Przez wszystkie te lata należał do najściślejszego grona współpracowników Jarosława Kaczyńskiego. Mówili o nim „najwierniejszy z wiernych”.

Gdy w 1998 r. część działaczy PC rozpoczęła budowanie Porozumienia Polskich Chrześcijańskich Demokratów (PPChD), które weszło w skład AWS, on nie miał zamiaru nigdzie się ruszać. Przez ostatnie trzy lata istnienia PC, aż do powstania PiS, był nawet prezesem partii.. Niewiele osób pamięta, że po katastrofie smoleńskiej to on stanął na krótko na czele PiS, gdy Jarosław Kaczyński walczył o prezydenturę. Był człowiekiem prezesa do zadań specjalnych. Prezes zawsze stawał w jego obronie.

Gdy pięć lat temu współpracująca z PiS dr Barbara Fedyszak-Radziejowska ogłosiła, że w otoczeniu Kaczyńskiego od lat działa kret, przez którego partia nie może wygrać wyborów, a media ogłosiły, że jest nim Lipiński, prezes od razu ogłosił, że to „sprzeczne z wiedzą, logiką i zdrowym rozsądkiem”.

Bronił go aż do teraz…

„Zakon” i równe traktowanie

– Pierwszy sygnał, że Adam idzie w odstawkę, przyszedł nagle 11 września na radzie politycznej PiS, gdy okazało się, że pierwszym wiceprezesem partii nie będzie on, tylko Joachim Brudziński. Sytuacja dziwna nie tylko dlatego, że jego pozycja wydawała się niezagrożona, ale przede wszystkim dlatego, że nikt go o tym nie poinformował – opowiada polityk PiS znający Lipińskiego od czasów Porozumienia Centrum, tak jak on członek „zakonu”, grupy b. członków tej partii.

Potem było gorzej. Według jednych dzisiejsza marginalizacja Lipińskiego to efekt problemów, jakie partii przysparzać zaczęła grupa młodych posłów pod przywództwem Adama Hofmana, politycznego wychowanka Lipińskiego. Dymisja ministra skarbu Dawida Jackiewicza – to kolejny protegowany – oskarżanego o obsadzanie spółek skarbu państwa „swoimi” też poszła na konto Lipińskiego.

W końcu przyszło upokorzenie – bo tak w PiS odebrano nominację na pełnomocnika rządu ds. równego traktowania i jednoczesne odebranie mu funkcji łącznika kancelarii premiera z parlamentem.

– To był dla Adama cios, znowu nikt go nawet nie spytał o zdanie. Dowiedział się z konferencji. A on się przecież tymi sprawami nigdy nie interesował! – oburza się poseł PiS bliski Lipińskiemu.

Inny parlamentarzysta Prawa i Sprawiedliwości: – W konserwatywnym rządzie osoba od równego uprawnienia jest jak saper na polu minowym. Przecież, gdyby nie to, że takie stanowisko to wymóg Unii Europejskiej, pewnie takiego pełnomocnika w rządzie by nie było.

Morawiecki korzysta, miedź zabrana

Kolejny cios Lipiński otrzymał w ostatni piątek, kiedy rada nadzorcza KGHM zmieniła prezesa spółki. Dotychczas kombinatem rządził Krzysztof Skóra, wskazany właśnie przez Lipińskiego. O jego kandydaturę stoczył bój m.in. z wywodzącą się – tak jak on – z okręgu legnickiego byłą rzeczniczką rządu Elżbietą Witek.

– Jeszcze w czwartek wieczorem ustalenie były takie, że Skóra zostaje na stanowisku. Potem jednak Kaczyński musiał zmienić zdanie. Ale widać tu rękę Mateusza Morawieckiego – słyszymy w partii. – Z tym, że wicepremier nie stoi za ostatnimi kłopotami Lipińskiego. On jedynie wykorzystał sytuację.

Nowy prezes KGHM Radosław Domagalski-Łabędzki od grudnia był wiceministrem rozwoju, prawą ręką wicepremiera Mateusza Morawieckiego w sprawach handlu międzynarodowego. Wcześniej przez ponad dekadę był związany m.in. z prowadzącymi działalność na rynku chińskim spółkami Columbus i Magellan Trading Shanghai, które są kontrolowane przez przedsiębiorcę i miliardera Michała Sołowowa.

Kto następny przy uchu prezesa?

– Komu więc zależy na osłabieniu Lipińskiego? – pytamy.

– Jeśli nie wiadomo, kto za tym stoi, sprawdźcie, kto na tym najbardziej korzysta – śmieje się nasz rozmówca. – Kto dziś zajmuje jego miejsce przy uchu prezesa? – odpowiada pytaniem na pytanie.

Nie tylko on wskazuje, że najbardziej zainteresowanym jest Joachim Brudziński. To on ponoć stoi za wprowadzonymi ostatnio zmianami w strukturach partii na Dolnym Śląsku. Dotychczas Lipiński rządził nimi niepodzielnie. Był pełnomocnikiem PiS nie tylko w okręgu jeleniogórsko-legnickim, z którego zawsze startuje z pierwszego miejsca, ale również we Wrocławiu i Wałbrzychu. W ubiegłym tygodniu prezes podzielił okręg wrocławski na trzy części. Wałbrzych przypadł minister edukacji Annie Zalewskiej, a Wrocław Piotrowi Babiarzowi – wprawdzie kojarzony był dotychczas z Jackiewiczem, ale w ostatnim czasie szybko związał się politycznie z duetem Witek – Zalewska.

Lipińskiemu zostawiono co prawda Legnicę, ale wcale nie jest pewne, że to jego wskaże prezes jako kandydata do szefowania tamtejszym strukturom podczas wyborów zaplanowanych na trzeci weekend listopada. Zresztą nawet jeśli zostanie szefem PiS w Legnicy, będzie to przywództwo malowane. W tym okręgu prawdziwą władzę ma ten, kto trzyma w ręku setki posad w KGHM. Adam od piątku nie ma już tego asa w rękawie

Brudziński ustawia doły

– Brudziński, który od dłuższego czasu odpowiada na struktury regionalne w PiS, doskonale wie, kto ma jakie ambicje i kto z kim drze koty na dole – opowiada działacz PiS z Dolnego Śląska. – Umiejętnie wykorzystuje niechęć, jaką do Lipińskiego żywią Witek z Zalewską, ich rozbuchane ambicje. W ten sposób marginalizuje pozycję Adama w jego mateczniku.

W ubiegłym tygodniu Kaczyński przeprowadził roszady nie tylko na Dolnym Śląsku, ale też np. w Łodzi, gdzie od kierowania okręgiem odsunięto posłankę PiS Beatę Mateusiak-Pieluchę. Jej miejsce zajęła inna posłanka, Joanna Kopcińska. – Sygnał jest jasny. Matusiak-Pielucha była od Lipińskiego, Kopcińska jest od Brudzińskiego. Widać, że prezes układa partię tak, by mógł nią w terenie rządzić Brudziński, jeśli Kaczyński zdecyduje się zostać premierem – mówi nam polityk PiS.
Lipiński nie tworzył w partii frakcji, raczej układy towarzyskie. Swojej niedawnej pozycji nie wykorzystał do zbudowania własnej grupy, w regionie wspierał się głównie wychowankami. – Nie miał nigdy ambicji, by być liderem, to go nie interesowało, dlatego teraz łatwiej się go odsuwa, bo wiadomo, że nie pójdzie do prezesa, nie uderzy ręką w stół i nie zawalczy o wpływy – mówi nam rządowy polityk.

Dlatego dziś, gdy rośnie pozycja Brudzińskiego, a w rządzie Kaczyński faworyzuje Morawieckiego, w partii nie ma nikogo, kto broniłby Lipińskiego.

nawet

wyborcza.pl