Brexit, 26.06.2016

 

top26.06.2016

 

prezydentGdańska

Spacerownik po demokracji. Co ma krupnik do Beaty Szydło [KRÓL]

Marcin Król*, 25.06.2016

Marcin Król

Marcin Król (Fot. Adam Kozak)

Jeżeli usłyszymy, że demonstracje szkodzą państwu, to usłyszymy głos idioty.

O nieposłuszeństwie obywatelskim napisano bardzo wiele od Thoreau po Hannah Arendt. Kiedy o nim mowa, myślimy o świadomym przeciwstawieniu się lub złamaniu prawa w celach wyższych. Jesteśmy na przykład przeciwni wojnie prowadzonej przez nasz rząd, przeciw konkretnemu prawu, które obraża lub zniewala ludzi, czy też politycznemu działaniu części elit rządzących (Tadeusz Rejtan).

Nieposłuszeństwo obywatelskie zawsze jest indywidualne i zawsze nieposłusznemu grozi sądowa kara. Może on stanowić dla innych wzór, ale nie może apelować do innych i wzywać ich do łamania prawa, jak to sam czyni, bo w demokracji jest to postępowanie sprzeczne z jej duchem.

Natomiast niezgoda obywatelska to zupełnie co innego. Bardzo często zdarza się w demokracji, że zbiorowo, czasem tłumnie, protestujemy przeciwko polityce rządzących. Przeciwko polityce, a nie prawu. Czasem może to znaczyć to samo, ale bardzo często nie. Czasem niezgoda obywatelska dotyczy całości polityki, a czasem tylko konkretnego jej fragmentu. Niezgoda obywatelska jest jak płomień, który stale podgrzewa kocioł polityki. Niezgody obywatelskiej nie można w demokracji zakazać, gdyż jest ona jednym z fundamentów demokracji. Jeżeli zabrania się niezgody obywatelskiej, zabija się serce demokracji.

Oczywiście najbardziej znanym przypadkiem niezgody obywatelskiej jest strajk. Z kolei strajk najczęściej dotyczy warunków pracy, ale wcale tak być nie musi. Strajk może dotyczyć podstawowych kwestii politycznych, jak ten z sierpnia 1980 r.

Strajk dla demokratycznych anarchistów jest najważniejszym narzędziem społeczeństwa, które – ich zdaniem – zawsze musi być przeciw władzy. Mamy tu do czynienia z interesującym rozumowaniem, z którego można wyciągnąć wniosek, że w momencie objęcia władzy każda władza się stabilizuje i zaczyna bronić siebie, a nie demokracji i społeczeństwa. Jeżeli nawet uznać takie stanowisko za przesadne, to na pewno jest dla rządzących korzystne, bo im przypomina, w jakiej dziedzinie zawiedli.

Obok strajku przykładem niezgody obywatelskiej są demonstracje. W każdej sprawie, z wyjątkiem w sposób oczywisty niezgodnych z prawem. Z prawem, a nie z poglądami władzy, bo jakby były zgodne, toby ich nie było.

Demonstracje poparcia dla władzy (wyjąwszy sytuacje, kiedy demokracja jest zagrożona, a władza jest demokratyczna) to najbardziej ponury sposób uprawiania populistycznej polityki przez satrapów. Takie demonstracje to szyderstwo z demokracji. Natomiast wszelkie inne należą do natury demokracji i nikt nie może ich zakazać pod żadnym pozorem. Demonstrować na ulicy, w internecie czy w dowolnym miejscu naszej przestrzeni materialnej i duchowej możemy nieustająco. Warto to czynić, gdyż demonstracja jest – ze swej natury – aktem wspólnym, a zatem umacnia demokratyczną wspólnotę. Jeżeli usłyszymy, że demonstracje szkodzą państwu, to usłyszymy głos idioty.

Niezgoda obywatelska może – w szczególnych okolicznościach – posunąć się znacznie dalej. Może mieć charakter buntu. Powinniśmy jednak zdawać sobie sprawę z tego, czym jest bunt, bo odruchowo kojarzymy go z rewoltą czy rewolucją.

Jest to błędne rozumowanie. Buntuję się, kiedy odmawiam jedzenia krupniku, bo go nie lubię, i kiedy wyłączam telewizor na widok premier Szydło, bo jej nie lubię. To są moje małe prywatne bunty. Bunt społeczny, czyli forma niezgody obywatelskiej, polega na odmowie współpracy z władzą. Jest to akt dramatyczny, bo przecież w demokracji, bez względu na to, jak głosowaliśmy, umówiliśmy się, że będziemy z władzą współpracować.

Bunt ma miejsce wtedy, gdy odmawiamy szacunku dla podstawowych instytucji państwa demokratycznego, gdy nie chcemy zgadzać się na politykę historyczną, według której na przykład „żołnierze wyklęci” stają się wzorem lub Konopnicka wielką poetką. Bunt wreszcie pojawia się, kiedy postanawiamy zwolnić naszych służących, czyli aktualnie rządzących polityków. Mamy do tego prawo i nigdzie nie jest powiedziane, że politycy muszą rządzić od jednych wyborów do następnych. Jeżeli wykażą się antydemokratycznymi działaniami, powinni ustąpić w wyniku buntu. Jasne, że nie zawsze chcą, ale co to za pan, który sługi wyrzucić nie potrafi!

Najbardziej drastyczną formą buntu jest odmowa, niezgoda, ignorowanie. Wyobraźmy sobie: politycy każą nam chodzić na ćwiczenia wojskowe i trzymać w domu karabin. Odmawiamy, nie reagując na te wezwania. Jeżeli nasza akcja jest dostatecznie masowa, taki bunt staje się potęgą. Nie można bardziej innego obrazić, niż ignorując jego obecność. A politycy wrodzy demokracji są właśnie innymi, obcymi.

Skala niezgody obywatelskiej określa żywotność i jakość demokracji. Jeżeli niezgoda występuje w różnych postaciach nieustannie, to znaczy, że z demokracją wszystko jest w miarę w porządku. Jeżeli obywatelom przestaje się chcieć nie zgadzać lub pojawiają się zakazy niezgody, to znaczy, że z demokracją jest źle, że jest słaba, a jej jakość marna. O słabej demokracji więcej następnym razem.

*Marcin Król – ur. w 1944 r., filozof, historyk idei, działacz opozycji w PRL-u. W 2015 r. wydał książki „Byliśmy głupi” i „Pora na demokrację”

Wideo „Magazynu Świątecznego” to coś więcej – więcej wyjątkowych tematów, niezwykłych ludzi, najważniejszych wydarzeń, ciekawych komentarzy i smacznych wątków. Co weekend poznasz ciekawy przepis, zasłuchasz się w interpretacji wiersza i przyznasz, że jest cudem, dowiesz się, co w trawie piszczy – w polityce, kulturze, nauce.

W ”Magazynie Świątecznym” czytaj:

Brexit. Wielka mała Brytania
Na skraj trampoliny nie zaprowadziły nas bóle fantomowe po imperium, ale wstyd. Obrzydliwa świadomość, że staliśmy się społeczeństwem pozbawionym zasad i wyzbytym godności, a nasz kraj już nie jest arystokracją tego świata, stał się lokajem najbogatszych

David Cameron. Ups, ja tylko chciałem…
„Nadszedł czas, by Brytyjczycy mieli możliwość wypowiedzenia się w kwestii europejskiej”. Kiedy Cameron rzucał te słowa, chodziło o jutrzejsze sondaże

Nigel Farage – facet jak pędzący pociąg
Unia Europejska umiera. Mam nadzieję, że wyciągnęliśmy pierwszą cegłę z tego muru – ogłosił Nigel Farage po zwycięskim dla brexitowców brytyjskim referendum

Zbigniew Mikołejko: Jeden drugiemu wchodzi na głowę
Może być robotnikiem lub profesorem. Fryzjerką albo bizneswoman. Cham ma poglądy i wyobrażenia, nie ma wątpliwości, skrupułów i rozterek

Szkoła jak z „Ziemi obiecanej”, czyli jak zmieniać polską edukację
Uczeń powinien myśleć i argumentować, a nie odtwarzać przekazane przez nauczyciela interpretacje. I w tę stronę powinna nasza szkolna reforma

Teatr Improwizowany Klancyk. Wszystko gramy po raz pierwszy i ostatni
Uczyliśmy się na czuja, na występy przychodziło po kilka osób, a oprócz nas nikt nie robił czegoś takiego. A dziś? Mamy komplety po dwa razy jednego wieczoru, a nasza scena improwizowana to już megainstytucja

Polak ponurak. Kiedy nauczymy się śmiać
Amerykanie mawiają: „Świat jest kamerą, więc, proszę, uśmiechaj się”, Niemcy: „Dzień bez uśmiechu jest dniem straconym”, a Polacy: „Śmieje się jak głupi do sera”. Dlaczego?

Czerwiec ’56. Dzień bez operacji
Naraz usłyszeliśmy śpiew, a potem padły strzały. I krzyk: „Tu są ranni! Niech ktoś pomoże, przecież tu jest szpital!”. Włożyłam kitel

Hotelowy gość. Czego pragnie?
Kiedyś wystarczyło, że pokój był z łazienką i w miarę czysty. Dzisiaj wymagania są wysokie jak budynek hotelu Burdż al-Arab w Dubaju. Orężem w walce o gościa hotelowego staje się szeroko pojęty design, od lobby aż po mozaiki w strefie spa

coMa

wyborcza.pl

 

PEK
NIEDZIELA, 26 CZERWCA 2016

PEK: Jak słyszę, że Kaczyński chce coś reformować, to zaczynam się bać. Niech on już da święty spokój z reformami

20:27

PEK: Jak słyszę, że Kaczyński chce coś reformować, to zaczynam się bać. Niech on już da święty spokój z reformami

Jak mówiła premier Ewa Kopacz w „Faktach po faktach” TVN24:

„Jak słyszę, że Kaczyński chce coś reformować, to zaczynam się bać. Niech on już da święty spokój z reformami. Niech nie reformuje UE, niech przynajmniej zachowa silną pozycję Polski w UE i niech mu się po nocach nie śni, że może w którymś momencie wyprowadzić Polskę z UE”

NIEDZIELA, 26 CZERWCA 2016

PEK: To PiS negocjowało traktat, a dzisiaj mówi, że się z nim nie zgadza

19:42

PEK: To PiS negocjowało traktat, a dzisiaj mówi, że się z nim nie zgadza

Jak mówiła premier Ewa Kopacz w „Faktach po faktach” TVN24:

„Ci, którzy – mówię o opcji politycznej – którzy nazywają flagę europejską szmatą, ci, którzy kwestionują zalecenia Komisji Weneckiej czy KE, dzisiaj nagle wyrastają na tych, którzy będą zmieniać traktat albo próbowali zmieniać, ale przypomnę, że to nikt inny ale właśnie obecnie rządząca opcja ten traktat negocjowała. Ratyfikowany był w 2009 roku, z tego, co pamiętam, a więc zgadzaliśmy się na to, co w tym traktacie było. Dzisiaj mówimy: nie, z tym się nie zgadzamy, my będziemy pierwszymi reformatorami”

15:47

Kaczyński: Polska musi wyjść z inicjatywą i przedstawić jasną drogę przemian w Unii

Polska musi wyjść z inicjatywą i przedstawić jasną drogę przemian. Bo trzeba sobie jasno zdać sprawę, że pewna wizja Unii, forsowana od Traktatu Lizbońskiego, przegrała – mówi w rozmowie z „Rzeczpospolitą” Jarosław Kaczyński. Cały wywiad ukaże się w poniedziałkowym wydaniu.

” – Polska chce zostać w Unii?

Oczywiście, że tak.

Opozycja mówi, że PiS chce Polskę z Unii wyprowadzić.

To nie ma nic wspólnego z faktami. Opozycja nie ma żadnego projektu dla Polski i też nie ma pomysłu do czego poważnego można by się, używając słowa potocznego, przyczepić. Dlatego wymyśla sobie różne rzeczy, mówi, że w Polsce nie ma demokracji, albo że PIS chce wyprowadzić Polskę z Unii.

Uważamy, że demokracja ma się znakomicie. Opozycja ma dziś nieporównanie lepszą sytuację, niż tę, w której my byliśmy, gdy rządziła Platforma”

10:38

Prezydent Gdańska: Apeluję do PO, Nowoczesnej i KOD. Czas przygotowywać program dla Polski po PiS

Apeluję do koleżanek i kolegów z PO, Nowoczesnej i KOD. Należy skupić się na zagrożeniu, jakie stoi przed demokracją, i zaniechać nie bardzo zrozumiałej dla naszych sympatyków konkurencji oraz zacząć przygotowywać program dla Polski po PiS – mówi Paweł Adamowicz w rozmowie z trójmiejską „Gazetą Wyborczą”. Jak dodaje prezydent Gdańska:

„Dziś nie można wykluczyć żadnego scenariusza. Być może dla sukcesu w wyborach samorządowych w 2018 i parlamentarnych w 2019 r. trzeba będzie powołać nową formację, opierając się na doświadczeniach środowisk PO, Nowoczesnej i KOD. Być może sojusz wyborczy. Czas pokaże”

Adamowicz podkreśla, że PiS może doprowadzić do wcześniejszych wyborów samorządowych. Sam – jak mówi – podjął już decyzję ws. startu w wyborach prezydenckich w Gdańsku, ale przedstawi ją w stosownym czasie.

10:36
Screenshot 2016-06-26 at 10.18.53

Brudziński o polityce UE: Czy dalej pan Juncker będzie klepał Tuska po czółku?

Joachim Brudziński, zwracając się do Marcina Kierwińskiego z PO, mówił o polityce przywódców UE:

„To jest polityka Benny Hill’a. Czy dalej będzie pan Juncker będzie klepał po czółku Tuska, czy innych polityków po policzku? Chcę usłyszeć od pana [Marcina Kierwińskiego], jako przedstawiciela PO, czy można postawić znak równości między Cameronem, a Junckerem, Tuskiem, Merkel, gdy chodzi o odpowiedzialność za Brexit”

10:02
Screenshot 2016-06-26 at 09.55.57

Brudziński: Projekt UE jest dla nas jednym z kluczowych i najważniejszych, nie możemy być członkiem drugiej kategorii

Jak stwierdził dziś w TVP INFO Joachim Brudziński:

„Dla Polski projekt UE jest jednym z kluczowych i najważniejszych. Uważamy, że nasze miejsce jest w UE, ale nie możemy być w Unii drugiej kategorii. Najgorszy byłby dla Europy taki podział, na państwa wpływowe, ze strefy euro, i państwa drugiej kategorii”

10:01
Zrzut ekranu 2016-06-26 o 09.53.06

Olejnik o pożegnaniu z Zetką: Świat się nie kończy, tylko zaczyna. Kukiz: Chodziło o pani poglądy

– Dziękuję wspaniałym słuchaczom, którzy ze mną byli, współpracownikom, świat się nie kończy tylko zaczyna – powiedziała Monika Olejnik na koniec swojego ostatniego programu w Radiu Zet.

Wcześniej, Paweł Kukiz mówiąc o upolitycznieniu, zasugerował, że w rozstaniu Radia Zet z Olejnik chodziło o jej poglądy.

 

300polityka.pl

Jak PiS zawłaszcza Radom

Wojciech Czuchnowski, 26.06.2016

Dzisiaj dla PiS jedynym bohaterem roku 1976 jest Macierewicz. Partyjna propaganda przedstawia go jako

Dzisiaj dla PiS jedynym bohaterem roku 1976 jest Macierewicz. Partyjna propaganda przedstawia go jako „twórcę i założyciela KOR” (Fot. Agata Grzybowska / Agencja Gazeta)

PiS robi, co może, by wtłoczyć Polakom do głów własną wersję historii najnowszej. Po jasnej stronie są tam bracia Kaczyńscy, Macierewicz i Wyszkowski. Po stronie ciemnej – Kuroń, Michnik i Lech Wałęsa.

10 stycznia 1977 r. Radom, na rozprawę przeciwko Józefowi Smagowskiemu oskarżonemu o udział w „wypadkach radomskich” przyjeżdża grupa opozycjonistów z Komitetu Obrony Robotników. Jadą wesprzeć nie tylko oskarżonego, ale też jego obrońcę mec. Siłę-Nowickiego, który na korytarzu sądowym jest regularnie zaczepiany i potrącany przez esbeckich prowokatorów, na co nie reaguje sąd ani obecna na miejscu milicja. „Nieznani sprawcy” biją – też w sądzie – Mirosława Chojeckiego, członka KOR, który najczęściej jeździ do Radomia z pomocą dla represjonowanych.

Dlatego na styczniową rozprawę KOR-owcy postanawiają przyjechać większą ekipą. Ani w pociągu, ani w tramwaju nikt ich nie zaczepia. Dopiero na korytarzu przed rozprawą „wyjątkowo tłumnie zgromadzona zgraja, smród alkoholu, temperatura bezczelności wyższa od normalnej. Znajomi radomiacy dobiegli do nas przerażeni, jeszcze idą, jeszcze się schodzą, pijani są, Jezu, uważajcie. Postanowiliśmy trzymać się jak najbliżej siebie i nie dać się rozdzielić” – wspomina Anka Kowalska, jedna z uczestniczek tych wydarzeń.

Gdy Siła-Nowicki przechyla szalę procesu na korzyść oskarżonego, sędzia przerywa rozprawę. Oskarżony, adwokat i KOR-owcy wychodzą. Kowalska: „zgraja puściła nas przodem, nagle za sobą usłyszeliśmy wzbierający głuchy odgłos. Złapaliśmy się pod ręce, rozwrzeszczane mordy przed oczami, cofaliśmy się pod naporem tłuszczy ‚won z Radomia’, ‚nikt was tu nie chce’, ‚zjeżdżać stąd’. Odór alkoholu z rozwartych gąb, kopniaki, stoimy, nie odsłaniając twarzy, krzyki: ‚zdrajcy, agenci sprzedajecie Polskę za izraelskie dolary’, ‚won do Izraela'”.

Bojówkarze nie wypuszczają KOR-wców z sądu. Biją. Wielokrotnie w twarz dostaje Jacek Kuroń, bici są Stefan Kawalec i Jacek Bocheński, w tle „chóralny rechot i histeryczny krzyk jakiejś kobiety ‚tak nie wolno, tak z ludźmi nie wolno!'”…

W atakowanej przez bojówkę grupie są oprócz już wymienionych Seweryn Blumsztajn, Chojecki i Antoni Macierewicz. Trzymają się pod ręce, próbują wzajemnie osłaniać przed ciosami. Wcześniej ich mieszkania nachodzi SB. Macierewicz z żoną Hanną nie chcą wpuścić tajniaków. Mimo to, tak jak pozostali, Macierewicz dalej jeździ do Radomia na rozprawy i z pieniędzmi dla represjonowanych.

Wtedy Blumsztajn, Andrzej Celiński, Mirosław Chojecki, Ludwik Dorn, Kuroń, Jan Lityński, Macierewicz, Adam Michnik, Piotr Naimski, Henryk Wujec, Wojciech Ziembiński i wielu innych byli razem.

Ich postawa miała przełomowe znaczenie dla dalszej walki z totalitaryzmem w Polsce. Po raz pierwszy ramię w ramię stanęli robotnicy i inteligencja. Władza nie była już w stanie – jak w 1968 i 1970 – oddzielić i skłócić jednych z drugimi.

Prawdziwą siłę ten sojusz pokazał 4 lata później, gdy w sierpniu 1980 r. powstała „Solidarność”.

Po latach we wspomnieniach o początkach KOR-u jego działacze z Kuroniem i Michnikiem na czele zawsze wspominali rolę Macierewicza, pisali, że jako pierwszy zaczął organizować wsparcie dla prześladowanych, a potem przekonał do tego innych. Potem KOR stał się symbolem całej przedsierpniowej opozycji.

Dzisiaj dla PiS jedynym bohaterem roku 1976 jest Macierewicz. Partyjna propaganda przedstawia go jako „twórcę i założyciela KOR-u”. Więcej, od kilku lat PiS próbuje narzucić narrację, według której „Michnik z Kuroniem ukradli KOR Macierewiczowi”. W „Gazecie Polskiej” czytamy tekst Krzysztofa Wyszkowskiego: „To, co teraz obserwujemy, to historyczne zwycięstwo Macierewicza. Zbliża się rocznica założenia KOR-u przez Macierewicza. KOR-u, do którego Michnik po czasie doszlusował i w którym odgrywał złowrogą rolę”. Ta sama gazeta w pseudonaukowym tekście Justyny Błażejewskiej próbuje dowieść, że tylko Macierewicz liczył się w KOR-ze, a np. Kuroń „czuł się kompletnie niepotrzebny”. Do równych Macierewiczowi dopuszczany jest tylko Piotr Naimski, od lat jego przyjaciel, a dziś minister w rządzie PiS. Inni się nie liczą, bo „tylko szkodzili.” Tak się składa, że dziś ci „inni” to w komplecie przeciwnicy polityczni PiS.

Sobotnie rządowe obchody radomskiego Czerwca były dla władzy okazją do fetowania Macierewicza. Oprócz Macierewicza i Naimskiego wśród zasłużonych wymieniono tylko Jacka Kuronia i Jana Józefa Lipskiego. Przynajmniej tyle. Ale na gest zaproszenia i uhonorowania Blumsztajna, Celińskiego, Chojeckiego, Lityńskiego, Wujca, nie mówiąc już o Michniku i Dornie, organizatorów nie było już stać.

Do spektaklu zakłamywania historii dołożył się prezydent Duda. Do władzy ludowej, która mszcząc się na Radomiu, „zaniechała tu inwestycji, żeby ukarać robotników i miasto”, dodał „władzę III RP, która zapomniała o Radomiu, zabierając mu status miasta wojewódzkiego”. Nie wiem, kto podpowiedział Dudzie ten bon mot, ale porównywanie reformy administracji (przeprowadzonej zresztą przez prawicowy rząd AWS) z komunistycznymi represjami to figura wyjątkowo głupia.

PiS robi, co może, by wtłoczyć Polakom do głów własną wersję historii najnowszej. Po jasnej stronie są tam bracia Kaczyńscy, Macierewicz i Wyszkowski. Po stronie ciemnej -Kuroń, Michnik i Lech Wałęsa.

To się jednak nie uda. Prawda żyje w pamięci i relacjach świadków. Takich jak ta z ponurego dnia 10 stycznia 1977 r. na korytarzu sądu w Radomiu.

Zobacz także

jakPiS

wyborcza.pl

 

Waszczykowski: Dość zacieśniania Unii

Rozmawiała Renata Grochal, 25.06.2016

Witold Waszczykowski

Witold Waszczykowski (Fot. Kuba Atys / Agencja Gazeta)

Trzeba się skupić na realizacji tych kwestii, które są opisane w traktatach, a nie iść ciągle do przodu, reformować, wymyślać jakieś procedury zacieśniania Unii.

Rozmowa z Witoldem Waszczykowskim, ministrem spraw zagranicznych

RENATA GROCHAL: Wielka Brytania wychodzi z Unii Europejskiej. Jest pan zadowolony czy przerażony?

WITOLD WASZCZYKOWSKI: Nikt nie jest zadowolony z tej decyzji, chociaż ją szanujemy. Dla Polski to jest decyzja niedobra. Wynik referendum oznacza perturbacje na arenie wewnętrznej w Wielkiej Brytanii, bo przecież ten rezultat musi zostać odzwierciedlony w nowym układzie sił.

Premier Cameron ogłosił, że ustąpi ze stanowiska do października. Czy zastąpi go Boris Johnson? – Być może. Na pewno będzie presja, żeby przyspieszyć wybory parlamentarne, by odzwierciedlić nową sytuację w składzie parlamentu. Ten wynik oznacza dyskusję w Zjednoczonym Królestwie m.in. na temat przyszłej sytuacji Szkocji, Irlandii Północnej oraz relacji między Irlandią Północną a Irlandią. Teraz trzeba będzie znowu odtworzyć granicę m.in. pomiędzy Irlandią a Irlandią Północną. I wreszcie ten wynik oznacza podwójne negocjacje między Wielką Brytanią a Unią na temat rozwodu i – równolegle – ułożenia nowego statusu wobec UE.

Szkoci zagłosowali za pozostaniem w Unii. Powtórzą referendum w sprawie wyjścia z Wielkiej Brytanii?

– Nie ma takiego bezpośredniego przełożenia, bo Szkocja dzisiaj nie spełnia kryteriów przystąpienia do UE. Nie ma automatyzmu, że jeśli Zjednoczone Królestwo wychodzi z UE, to Szkocja pozostanie. Cała Wielka Brytania musi najpierw wyjść, a potem nastąpi wielka dyskusja na temat ułożenia relacji. Nie wiem, czy Szkocja sama by się utrzymała, bo na najbliższe lata prognozuje się spadek cen ropy, więc wpływy do szkockiego budżetu mogą być mniejsze. Tu nie ma łatwych odpowiedzi.

Jak ten rozwód będzie przebiegał, ile potrwa?

– Mówi się, że od dwóch do 15 lat. Wychodzenie Wielkiej Brytanii z Unii może być bardzo skomplikowane. Wielka Brytania to potężna gospodarka, mocarstwo światowe, również nuklearne, bardzo powiązane z Europą, mocno wpływające na polityki europejskie, wpłacające mnóstwo pieniędzy do budżetu europejskiego, korzystające również z wielu polityk europejskich. Problem polega na tym, że w obozie „leave” nie ma jednoznacznego pomysłu, jak ułożyć przyszłe relacje z UE: czy zastosować wariant norweski, czy szwajcarski, czy jeszcze inny. Także Europa może nie gwarantować Wielkiej Brytanii uprzywilejowanych relacji.

Co to będzie oznaczało dla Polski, jeśli chodzi o nowy budżet UE? Czy Wielka Brytania będzie płacić w okresie uzgodnieniowym składkę do wspólnego budżetu?

– Dopóki Wielka Brytania definitywnie nie rozejdzie się z UE, to ma wszystkie prawa i obowiązki, dlatego powinna płacić składkę do wspólnego budżetu. Ale to wszystko jest do negocjacji, bo traktat lizboński przewiduje możliwość złożenia wniosku o wyjście z UE, ale nie przewiduje jednoznacznej procedury postępowania. Nawet kiedy Wielka Brytania już wyjdzie z Unii, to będzie jakiś układ stowarzyszeniowy. Norwegia, która nie jest członkiem UE, a korzysta ze wspólnego rynku, za to płaci. Nowy status Wielkiej Brytanii też będzie oznaczał wpłaty do wspólnego budżetu.

Ale już nie takie wysokie.

– Ale też spore. Jeśli Wielka Brytania chciałaby pozostać w Unii na zasadach norweskich, to składka, którą zapłaci, będzie niewiele mniejsza. Myślę, że do 2020 r. kwota, którą Polska wynegocjowała w nowym budżecie UE, nie ulegnie większej zmianie.

Czy to może być początek rozpadu UE?

– Istnieje taka możliwość, że niektóre kraje, nawet jeżeli nie będą chciały wyjść, to mogą zastosować wariant brytyjski i domagać się zmiany swojego statusu w UE, negocjować tzw. opt-outy, wyłączenie się z takich czy innych polityk, czy ze strefy Schengen. Wszystko jest możliwe. Za wcześnie, żeby przewidywać. Ale ten wynik referendum jest wielkim wyzwaniem dla Unii Europejskiej, która jest otoczona różnego rodzaju problemami: mamy konflikt rosyjsko-ukraiński, mamy sytuację kryzysową na Bliskim Wschodzie, i tym powinniśmy się zajmować. Wiele krajów strefy euro chciało rozwiązywać problemy strefy euro. A dziś to wszystko odejdzie na drugi, trzeci plan.

Czy Polska może użyć szantażu referendalnego?

– Nie ma dzisiaj takich planów. Żadna istotna siła polityczna o tym dziś nie mówi. To są pojedyncze głosy.

Czy PiS powinien się uderzyć w piersi, bo swoimi wypowiedziami na temat UE podsyca antyunijne nastroje? Ojciec Rydzyk porównywał Unię do Hitlera, a PiS się od tego nie odcinał. W całej Unii są politycy, którzy balansują na cienkiej linie. Dziś widzimy, czym to się kończy.

– Powodem wyjścia Wielkiej Brytanii z Unii jest nie działanie PiS, tylko nierozważne działanie eurokratów w Brukseli, forsowanie hasła „jeszcze więcej Europy”. To jest efekt nieprzemyślanych decyzji kierujących Unię w jakiś polityczny związek, budowę struktur, które będą w Unii decydować, chociaż nie są oparte na demokratycznych podstawach. PiS nie ma za co się tu bić w piersi. Myśmy przestrzegali przed takim scenariuszem, a dziś możemy powiedzieć: a nie mówiliśmy?

To jak ratować jedność Unii?

– Trzeba się skupić na realizacji tych kwestii, które są opisane w traktatach, a nie iść ciągle do przodu, reformować, wymyślać jakieś procedury zacieśniania Unii. Traktaty mówią o tworzeniu jednolitego rynku, konkurencyjności. Tam, gdzie trzeba regulować, to regulujmy, a tam gdzie nie trzeba – deregulujmy. Natomiast myśmy ciągle byli pod presją, że trzeba tworzyć jakąś Europę jedności, jakieś polityczne ciało zarządzające całą Unią. Natomiast nikt nie mówił, jak je w sposób demokratyczny wybrać.

Chce pan ograniczyć Wspólnotę do wymiany gospodarczej?

– Chcielibyśmy, aby na podstawie współpracy gospodarczej były też porozumienia polityczne, np. o wspólnym przeciwstawianiu się zagrożeniom zewnętrznym. Tutaj widzę wielkie pole do popisu.

Jest pan za wspólną armią europejską?

– Niekoniecznie. Nie ma potrzeby tworzyć wspólnej armii, bo jest NATO i mamy wspólną armię. Możemy się skoncentrować na współpracy z NATO, ze Stanami Zjednoczonymi i stworzyć tu podział pracy.

Na Kremlu strzeliły korki od szampanów? Wielka Brytania była obok Polski za ostrym kursem wobec Rosji.

– Są państwa na świecie, które cieszą się z chaosu, który może zapanować w Unii. Ale może uda się ten chaos opanować i będziemy się rozwodzić w sposób cywilizowany, pamiętając o problemach, które są wokół. Rosja od dawna nie ukrywa, że zmierza do zmiany architektury bezpieczeństwa, że chciałaby, żeby NATO i UE nie były dla niej partnerami. Żeby partnerem dla niej były poszczególne państwa.

Nie obawia się pan, że kraje starej Unii i strefy euro będą się konsolidować, a my zostaniemy na peryferiach?

– Jest taka obawa. Szef MSZ Niemiec Frank-Walter Steinmeier ostrzegał mnie w środę podczas konsultacji międzyrządowych, że wśród kolegów niemieckich jest przeświadczenie, że trzeba się zrewanżować Wielkiej Brytanii za to, że nie chciała iść w kierunku dalszego zacieśniania wspólnoty politycznej. Ale to byłaby fałszywa recepta, bo inne kraje europejskie, które są nastawione sceptycznie do unii politycznej, zaczęłyby rozważać scenariusz brytyjski.

Czy Polska jest w stanie zapewnić pracę setkom tysięcy Polaków, którzy w perspektywie kilku lat mogą wrócić do kraju?

– Nie wydaje mi się, żeby wracali. Status Polaków, którzy już dziś pracują w Wielkiej Brytanii i mają prawo stałego pobytu, się nie zmieni. Zmieni się sytuacja ewentualnych nowych emigrantów, którzy chcieliby wyjechać z Polski w najbliższych latach. Ale nasz rząd przez cały czas zabiega o to, by tworzyć nowe miejsca pracy.

Mówił pan, że Wielka Brytania jest naszym strategicznym sojusznikiem. Kto teraz nim będzie?

– Wielka Brytania była, jest i zakładam, że będzie naszym głównym sojusznikiem, obok Stanów Zjednoczonych, w kwestii bezpieczeństwa. Natomiast inni sojusznicy są w kwestiach gospodarczych. Tutaj naszym strategicznym sojusznikiem są Niemcy, bo nasza gospodarka żyje w symbiozie z gospodarką niemiecką.

Zobacz także

 

pytamy

toJak

wyborcza.pl

 

 

Szefowa szkockiego rządu: Szkocja będzie blokować Brexit, żeby chronić swoje interesy

jsx, Reuters, 26.06.2016

Nicola Sturgeon przemawia po ogłoszeniu wyników referendum ws. Brexitu

Nicola Sturgeon przemawia po ogłoszeniu wyników referendum ws. Brexitu (REUTERS TV/REUTERS)

1. Pierwsza minister Szkocji: Nasz kraj będzie blokować wyjście UK z UE
2. Zdaniem Nicoli Sturgeon wyjście z Unii jest wbrew interesom Szkocji
3. Wg brytyjskiego prawa, Brexit musi mieć zgodę m.in. szkockiego parlamentu

– Szkocki parlament rozważy blokowanie wyjścia Wielkiej Brytanii z Unii Europejskiej, jeśli będzie to niezbędne dla ochrony szkockich interesów – powiedziała w niedzielę pierwsza minister kraju Nicola Sturgeon.

Pięciomilionowa Szkocja w 62 proc. zagłosowała za pozostaniem w UE. Ale w całej Wielkiej Brytanii, gdzie żyje ponad 60 mln ludzi, wyborcy opowiedzieli się za Brexitem – 52 proc. było za opuszczeniem Unii.

Liczy się „interes Szkotów”

W myśl skomplikowanych ustaleń, mających na celu przekazanie części władzy Szkocji, Walii i Północnej Irlandii, prawo brytyjskie przewiduje, że Brexit musi mieć zgodę trzech parlamentów tych krajów.

– Proszę mnie źle nie zrozumieć, obchodzi mnie reszta Wielkiej Brytanii, dlatego jestem  zaniepokojona decyzją o opuszczeniu UE. Ale moim zadaniem jako pierwszej minister Szkocji, zadaniem szkockiego parlamentu, jest oceniać te kwestie na podstawie tego, jaki jest interes Szkotów – mówiła w telewizji BBC polityk.

Sturgeon jest przewodniczącą partii, która chce oderwania się Szkocji od Wielkiej Brytanii z jednoczesnym pozostaniem w strukturach UE. Szkoci w referendum niepodległościowym w 2014 r. opowiedzieli się za pozostaniem w Wielkiej Brytanii. W czasie kampanii jako jedną z głównych zalet takiego rozwiązania było członkostwo w UE.

Szkoci mogą być „wyciągnięci z UE wbrew woli”

Teraz Sturgeon powiedziała, że kolejne referendum jest „wysoce prawdopodobne”. Jej zdaniem uniezależnienie się od Zjednoczonego Królestwa może być jedynym sposobem na to, by Szkocja została w Unii po wyjściu z niej Wielkiej Brytanii.

Pierwsza minister na pytanie, czy Londyn stanąłby na demokratycznej drodze Szkocji, kilkakrotnie powtórzyła, że byłoby to „niepojęte”. Czy wyobraża sobie furię brytyjskich wyborców, którzy opowiedzieli się za Brexitem, jeśli parlament Szkocji go zablokuje? – Tak, ale podobna jest furia wielu Szkotów teraz, gdy stoimy przed perspektywą bycia wyciągniętymi z UE wbrew naszej woli – podkreśliła.

Czy Szkocja i Irlandia Płn. mogą blokować Brexit?

Jak pisaliśmy, według jednego z prawniczych autorytetów zgodnie z ustawą określającą status Szkocji w ramach Wielkiej Brytanii, kraj ten „stosuje prawo unijne”. Po Brexicie zapis ten musiałby zostać usunięty, a na to musi się już zgodzić… szkocki parlament. Podobnie wygląda sytuacja Irlandii Północnej. Jeśli lokalne parlamenty nie zgodzą się na zmiany zapisów, Szkocja i Irlandia Północna mogłyby faktycznie zablokować albo przynajmniej skomplikować wyjście Wielkiej Brytanii z UE.

Czy Wielka Brytania może wyjść z UE od razu?

Nie. Do wyjścia z Unii Europejskiej droga jest długa. Jeśli Brytyjczycy zechcą opuścić UE, będą musieli na nowo uregulować nie tylko sprawę imigracji, ale i cały model swojej współpracy z Unią i – co za tym idzie – wiele szczegółowych kwestii. Negocjacje potrwają minimum dwa lata. CZYTAJ WIĘCEJ >>>

szkocki

gazeta.pl

 

W publicznej debacie populizm rządzi, czyli znachorzy zrobią z Polski Grecję [GADOMSKI]

Witold Gadomski, 25.06.2016

Fot. 123RF

Gdyby rozdawanie pieniędzy było uniwersalnym patentem na sukcesy wyborcze, rządzenie byłoby bardzo proste. Ale skąd je wziąć na dłuższą metę?

Negatywnym skutkiem światowego kryzysu finansowego było podanie w wątpliwość praw konwencjonalnej ekonomii. Duża część opinii publicznej uznała, że skoro ekonomiści nie bili na alarm w latach 2005-07, nie ostrzegali, że zbliża się potężny finansowy tajfun, to teraz należy traktować zawodowych ekonomistów z dużą podejrzliwością i zdanie „ekonomistów alternatywnych” uznawać za równorzędne. To trochę tak, jakbyśmy udawali się po poradę do znachorów, ponieważ profesjonalni lekarze nie zapobiegli epidemii.

Ekonomia jest trudna? Nie jest. Ale ekonomiści chcą, żebyśmy tak myśleli

Kryzys nie unieważnił ekonomii

Światowy kryzys spowodował, że dyskusja o ekonomii w popularnych mediach zamieniła się w bełkot. Dziennikarze, którzy nigdy nie mieli w ręku podręcznika do ekonomii, wypisują niesłychane głupstwa, uważając, że mają takie same kompetencje do wypowiadania się o gospodarce jak profesorowie z chicagowskiego uniwersytetu.

Tymczasem kryzys nie unieważnił praw ekonomii. Wynikał z tego, że inwestorzy na rynkach finansowych są zainteresowani zyskami realizowanymi w krótkim okresie i nie zawsze prawidłowo oceniają ryzyko. Ale to nie znaczy, że urzędnicy państwowi potrafią trafniej podejmować decyzje lub że firmy państwowe są bardziej efektywne od prywatnych. Kryzys nie zniósł arytmetyki budżetowej. 2 + 2 = 4 nie tylko w ekonomii „neoliberalnej”.

Slogany wygłaszane przez polityków PiS-u brzmią mile dla lewicowych uszów, ale mają niewiele wspólnego z prawdą. „Skończymy z neoliberalizmem” – zapowiada wicepremier Morawiecki. „Program 500+ to inwestycja w rozwój, a nie wydatek na konsumpcję” – twierdzi premier Beata Szydło. „Nie wierzcie ekonomistom, którzy mówią, że to się nie uda” – zapewnia prezydent Duda.

Jak wieś wydaje 500+. Reportaż Dużego Formatu

Skuteczność tej propagandy wynika m.in. ze zmiany tonu dyskusji o gospodarce w mediach, także tych najbardziej poważnych. Przez lata przekonywały społeczeństwo do prostych i oczywistych reguł ekonomicznych. Pisały, że nasze zarobki nie mogą być takie jak w Szwecji czy Niemczech, bo jesteśmy biedniejsi, że ich wzrost zależy od wzrostu wydajności pracy, że najpierw trzeba zaoszczędzić i zainwestować, by za kilka lat pojawiły się owoce, że deficyt budżetowy jest groźny, a dosypywanie pieniędzy bez pokrycia powoduje inflację lub/i zadłużenie kraju.

Jednak od jakiegoś czasu w mediach poważnych pojawiają się teksty, na które kiedyś pozwalały sobie jedynie tabloidy. Według nich możemy mieć u nas poziom życia taki jak w Kanadzie – byle tylko politycy skończyli ze skąpstwem.

Dlaczego ekonomia straciła duszę

Lewica zachwycona PiS-em

Lewicowi intelektualiści z coraz większą sympatią obserwują działania rządu w sferze gospodarki i polityki społecznej. Sławomir Sierakowski w audycji radiowej wyraził pogląd, że jeśli społeczny i gospodarczy program PiS-u zostanie zrealizowany, oznaczać to będzie delegalizację III RP, której rządy w mniejszym lub większym stopniu uznawały prawa konwencjonalnej ekonomii rynkowej. PiS te prawa ma za nic, co z entuzjazmem konstatuje nadzieja polskiej lewicy.

Myśl Sierakowskiego jest poprawna z punktu widzenia logiki. Wszak uczniowie szkoły średniej wiedzą, że jeśli pierwszy człon implikacji (zdania zaczynającego się od „jeżeli”) jest fałszywy, to całe zdanie jest zawsze prawdziwe. Tyle że stosowanie takiej formuły logicznej jest mało poznawcze. Równie dobrze Sierakowski mógłby powiedzieć: „Jeżeli Jarosław Kaczyński nauczy się fruwać, zostanie orłem”.

Tygodnik „Newsweek” uważa, że PiS, rozdając publiczne pieniądze, może rządzić 20 lat. Michał Szułdrzyński, publicysta „Rzeczpospolitej”, twierdzi, że Prawo i Sprawiedliwość dokonuje „rewolucji socjalnej”, na którą opozycja nie znajduje odpowiedzi, gdyż nie rozumie, jak głębokie przemiany społeczne zachodzą dzięki programom rządowym. Lewicowy działacz społeczny Jan Śpiewak uważa, że pomysły PiS-u „przywracają ludziom godność (…). Ludzie, którzy będą zawdzięczać Kaczyńskiemu awans społeczny, okażą wdzięczność tej partii i będą ją wspierać”.

Wojciech Czuchnowski pisze, że poprzednie rządy były skąpe dla pracowników, a PiS jest szczodry, podnosi płace i dlatego wygrał. Dziennikarz śledczy „Wyborczej” uważa, że Polacy zasługują na takie same pensje jak zachodni Europejczycy, mimo że nasz PKB na głowę mieszkańca jest dwa razy niższy. Nie rozwija swej ekonomicznej teorii, a szkoda. Chętnie bym się dowiedział, dlaczego poprzednie rządy były okrutne – miały to w naturze, a może nie wpadły na ten genialny pomysł, że wystarczy dać ludziom kasę i wszystko potoczy się szczęśliwym torem?

Czuchnowski: Wystarczy dać ludziom to, co im się należało: godną płacę za uczciwą pracę. PiS to zrozumiał i będzie wygrywał

To nie są pomysły na rozwój

Opozycja ma rzeczywiście problem z reakcją na socjalne pomysły PiS-u, czego dowodem była wolta Platformy Obywatelskiej, która domaga się wypłacania 500-złotowych zasiłków także na pierwsze dziecko, co oznaczałoby przynajmniej podwojenie kosztów programu.

Ale gdyby rozdawanie pieniędzy było uniwersalnym patentem na sukcesy wyborcze, rządzenie byłoby bardzo proste. Żeby pieniądze rozdawać, trzeba je najpierw zarobić, a na to PiS pomysłu nie ma. Przeciwnie – niemal wszystkie podjęte dotychczas działania w sferze gospodarczej są szkodliwe i motywowane ideologią.

Posłowie PiS-u przegłosowali ustawę ograniczającą obrót ziemią rolną. W ten sposób nie tylko hamują inwestycje w obszarach rolnych, ale też „przypisują chłopa do ziemi”. Tymczasem Polska jest drugim po Rumunii krajem w Europie o największym udziale ludności pracującej w rolnictwie. A rolnictwo wytwarza zaledwie 3 proc. PKB! Każda rozsądna strategia prorozwojowa powinna przewidywać m.in. restrukturyzację rolnictwa – przesunięcie zatrudnionych do działów bardziej wydajnych.

Ustawa o ziemi. Rolnik przykuty do swojej gminy jak w średniowieczu. Rozmowa z współwłaścicielem dużego gospodarstwa rolnego

PiS, walcząc z zagranicznym kapitałem, nałożył podatek na instytucje finansowe, co ogranicza dostęp przedsiębiorstw do kredytu. Podatek od handlu uderzy w polskie firmy, które są dostawcami do sieci handlowych. Program 500+ oraz zapowiedź obniżenia wieku emerytalnego zmniejszają podaż rąk do pracy w okresie, gdy z rynku wycofuje się powoli pokolenie wyżu demograficznego. Działania rządu mające na celu podniesienie konsumpcji mogą na krótki czas podnieść nieco wzrost gospodarczy, lecz są zabójcze dla gospodarki na dłuższą metę. Obniżają oszczędności, a tym samym inwestycje, które są niezbędne dla rozwoju.

Jedyny pomysł na rozwój, który prezentuje rząd, to oparcie się na dużych państwowych przedsiębiorstwach, które mają wydawać pieniądze na cele wyznaczone przez polityków – np. na podtrzymywanie górnictwa. Jeśli to jest droga do wzbogacenia Polaków, to dlaczego zbankrutował PRL?

Energetyka. Ratowanie górnictwa z kasy państwowej

Z populizmu się nie wyplączesz

Systemy demokratyczne są narażone na pułapkę populizmu – kupowania głosów wyborców obietnicami bez pokrycia. Jeżeli populizm trwa dłużej, niszczy gospodarkę, ale także demokrację. Sięganie po populistyczne hasła jest dla polityków pokusą, której łatwo ulec.

Politycy III RP często jej ulegali, ale mimo wszystko zachowywali umiar. Leszek Miller, gdy był w opozycji, twierdził, że za rządu AWS-UW „głodni ludzie szukają pożywienia na śmietnikach”, i popierał wszystkie pomysły rozwalające budżet. Na szczęście, gdy został premierem, zapomniał o populizmie. Skrajnie populistyczny Andrzej Lepper okazał się całkiem odpowiedzialnym ministrem rolnictwa, a Zygmunt Wrzodak, zapomniany już nieco były poseł i radykalny lider ursuskiej „Solidarności”, pomagał zarządowi w likwidacji nieefektywnego przedsiębiorstwa.

Jak Zygmunt Wrzodak w Ursusie protestował. Archiwalny reportaż Pawła Smoleńkiego

Populizm części polityków spotykał się z twardą reakcją innych, którzy tłumaczyli, że trzeba zachować finansową odpowiedzialność. Otrzymywali oni potężne wsparcie mediów.

Tym razem jest inaczej. PiS wygrał wybory dzięki populistycznym hasłom oraz błędom poprzedniej rządzącej koalicji i zamierza umocnić swoją władzę, realizując populistyczny program. Część opozycji stara się PiS przelicytować. Radykalnie zmienił się ton publicznej dyskusji. Takie sprawy, jak wydajność pracy, restrukturyzacja nieefektywnych gałęzi, dokończenie prywatyzacji, powiększanie oszczędności, są tematami tylko zamkniętych konferencji ekonomicznych, którymi opinia publiczna mało się interesuje. Ideologia wypiera ekonomię, a społeczeństwo jest karmione bzdurnymi sloganami o „patriotycznej polityce gospodarczej”, „polonizacji banków” i obietnicami wyprodukowania w Polsce miliona samochodów z napędem elektrycznym.

W najbliższych wyborach przeżyjemy z obu stron festiwal populizmu. Zmierzamy drogą, którą wcześniej podążały Argentyna, Grecja, Węgry.

Przypomnijmy, jak nasi „bratankowie” zaprzepaścili ostatnie 25 lat. W 1990 r. Węgry startowały z pozycji lepszej niż Polska. Były bogatsze, miały bardziej ustabilizowaną gospodarkę. Sprawiło to, że przemiany węgierskie dokonywały się wolniej niż w Polsce. Rządy starały się przede wszystkim chronić poziom życia Węgrów, odsuwając trudne reformy na przyszłość. Szybko rosły wynagrodzenia, a tym samym koszty pracy, wydatki socjalne i deficyt budżetowy.

Prawo na Węgrzech jest tworzone pod oligarchów. Korupcja króluje

W połowie lat 90. Węgry doszły do ściany. Konieczne było wprowadzenie surowych oszczędności. Reforma, zwana pakietem Bokrosa od nazwiska ówczesnego ministra finansów, doprowadziła do przywrócenia równowagi budżetowej i zwiększyła konkurencyjność węgierskiej gospodarki. Najlepszy był rok 2000, gdy gospodarka rosła w tempie bliskim 5 proc.

W 1998 r. wybory na Węgrzech wygrała prawica i powstał koalicyjny rząd Viktora Orbána. Przez kilka lat korzystał z niezłej koniunktury, ale tuż przed kolejnymi wyborami, które odbyły się w kwietniu 2002 r., rząd podniósł znacznie płace minimalne, co dało impuls do wzrostu płac w całej gospodarce aż o 18,3 proc. Mimo to prawica przegrała wybory. Jesienią 2002 r. lewicowy rząd Pétera Medgyessyego podniósł płace części pracowników państwowych aż o 50 proc., co znacznie zwiększyło wydatki państwa. Deficyt finansów publicznych sięgnął 9 proc., a dług publiczny doszedł do 80 proc. PKB. Skończyło się kryzysem i kompromitacją socjalistycznego rządu, choć populistyczną licytację zaczął rząd Orbána.

W Grecji gospodarkę psuły solidarnie dwie partie, które wymieniały się przy władzy – „prawicowa” Nowa Demokracja i „lewicowa” PASOK. Obie kupowały głosy wyborców, rozdając pieniądze, które Grecja musiała pożyczać za granicą.

W Argentynie Juan Domingo Perón, zafascynowany włoskim faszyzmem, wygrał w 1946 r. wybory prezydenckie. Nawiązał kontakty z silnymi związkami zawodowymi i prezentował się jako obrońca interesów klasy robotniczej. Wiek emerytalny obniżono do 55. roku życia. Ograniczono maksymalny czas pracy, zarządzono podwyżki płac, wprowadzono płatne czterotygodniowe urlopy, trzynastą pensję, bezpłatne lecznictwo. Państwo zaczęło kontrolować handel zagraniczny, wypierając zagraniczny kapitał, poddało kontroli sektor bankowy. Rząd znacjonalizował szereg branż gospodarki i sterował sektorem prywatnym.

Program na początku bardzo się spodobał dużej części społeczeństwa, które uwielbiało dyktatora, a zwłaszcza jego żonę Evitę, która dla wspomożenia biednych powołała do życia fundację finansowaną przez prywatne przedsiębiorstwa, raczej nie dobrowolnie.

Hojny program socjalny miał jedną wadę: był nie do udźwignięcia przez budżet państwa i przez gospodarkę, która z powodu wzrostu sektora państwowego miała się coraz gorzej. We wrześniu 1955 r. Perón został obalony w zamachu stanu. Ale peronizm jako idea został zaszczepiony w społeczeństwie argentyńskim tak głęboko, że uniemożliwiał prowadzenie racjonalnej polityki gospodarczej. Perón kupił wyborców prezentami i po jego upadku Argentyńczycy chcieli, by następcy wciąż kupowali ich głosy.

Nie mam wielkiej nadziei, że w Polsce uda się odwrócić podobny, groźny dla gospodarki i społeczeństwa scenariusz. Mam jednak apel do kolegów dziennikarzy: nie zachęcajcie polityków, by szli tą drogą, nie tłumaczcie im, że to jedyny sposób, by wygrać wybory. Tę spiralę szaleństwa trzeba zatrzymać.

Wideo „Magazynu Świątecznego” to coś więcej – więcej wyjątkowych tematów, niezwykłych ludzi, najważniejszych wydarzeń, ciekawych komentarzy i smacznych wątków. Co weekend poznasz ciekawy przepis, zasłuchasz się w interpretacji wiersza i przyznasz, że jest cudem, dowiesz się, co w trawie piszczy – w polityce, kulturze, nauce.

W ”Magazynie Świątecznym” czytaj:

Brexit. Wielka mała Brytania
Na skraj trampoliny nie zaprowadziły nas bóle fantomowe po imperium, ale wstyd. Obrzydliwa świadomość, że staliśmy się społeczeństwem pozbawionym zasad i wyzbytym godności, a nasz kraj już nie jest arystokracją tego świata, stał się lokajem najbogatszych

David Cameron. Ups, ja tylko chciałem…
„Nadszedł czas, by Brytyjczycy mieli możliwość wypowiedzenia się w kwestii europejskiej”. Kiedy Cameron rzucał te słowa, chodziło o jutrzejsze sondaże

Nigel Farage – facet jak pędzący pociąg
Unia Europejska umiera. Mam nadzieję, że wyciągnęliśmy pierwszą cegłę z tego muru – ogłosił Nigel Farage po zwycięskim dla brexitowców brytyjskim referendum

Zbigniew Mikołejko: Jeden drugiemu wchodzi na głowę
Może być robotnikiem lub profesorem. Fryzjerką albo bizneswoman. Cham ma poglądy i wyobrażenia, nie ma wątpliwości, skrupułów i rozterek

Szkoła jak z „Ziemi obiecanej”, czyli jak zmieniać polską edukację
Uczeń powinien myśleć i argumentować, a nie odtwarzać przekazane przez nauczyciela interpretacje. I w tę stronę powinna nasza szkolna reforma

Teatr Improwizowany Klancyk. Wszystko gramy po raz pierwszy i ostatni
Uczyliśmy się na czuja, na występy przychodziło po kilka osób, a oprócz nas nikt nie robił czegoś takiego. A dziś? Mamy komplety po dwa razy jednego wieczoru, a nasza scena improwizowana to już megainstytucja

Polak ponurak. Kiedy nauczymy się śmiać
Amerykanie mawiają: „Świat jest kamerą, więc, proszę, uśmiechaj się”, Niemcy: „Dzień bez uśmiechu jest dniem straconym”, a Polacy: „Śmieje się jak głupi do sera”. Dlaczego?

Czerwiec ’56. Dzień bez operacji
Naraz usłyszeliśmy śpiew, a potem padły strzały. I krzyk: „Tu są ranni! Niech ktoś pomoże, przecież tu jest szpital!”. Włożyłam kitel

Hotelowy gość. Czego pragnie?
Kiedyś wystarczyło, że pokój był z łazienką i w miarę czysty. Dzisiaj wymagania są wysokie jak budynek hotelu Burdż al-Arab w Dubaju. Orężem w walce o gościa hotelowego staje się szeroko pojęty design, od lobby aż po mozaiki w strefie spa

znachorzy

wyborcza.pl

Znacznie wzrosło poparcie dla niepodległości Szkocji. Władze w Edynburgu szykują referendum

jagor, PAP, 26.06.2016

Zamek w Edynburgu z iluminacją - Głos za pozostaniem

Zamek w Edynburgu z iluminacją – Głos za pozostaniem (CLODAGH KILCOYNE/REUTERS)

1. Po Brexicie poparcie dla oderwania się Szkocji przekroczyło 50 procent
2. Takie wyniki przynosi sondaż dla brytyjskiego „Sunday Times”
3. Wg badania dla szkockiego „Sunday Post” wynik jest jeszcze lepszy

To znaczny wzrost poparcia dla oderwania się Szkocji od Wielkiej Brytanii. Dwa lata temu, w referendum w sprawie niepodległości Szkocji, 55 proc. Szkotów głosowało za pozostaniem w Zjednoczonym Królestwie.

W referendum 62 proc Szkotów było przeciwnych Brexitowie

W czwartkowym referendum w Wielkiej Brytanii 51,9 proc. wyborców opowiedziało się za Brexitem, a 48,1 proc. za pozostaniem we Wspólnocie, ale aż 62 proc. Szkotów było w tym głosowaniu przeciwnych Brexitowi.

Szefowa szkockiego rządu Nicola Sturgeon poinformowała w sobotę, po zakończeniu kryzysowego posiedzenia swego gabinetu, że władze przygotowują się do zaprezentowania prawa umożliwiającego przeprowadzenie drugiego referendum w sprawie niepodległości Szkocji, która podobnie jak Irlandia Północna i wielkie miasta z Londynem na czele, wypowiedziała się przeciwko Brexitowi. Rząd w Edynburgu zamierza od razu rozpocząć rozmowy z państwami i instytucjami UE, by znaleźć rozwiązanie, które sprawi, że Szkocja pozostanie we Wspólnocie.

znacznie

gazeta.pl

Brexit. Brudne klify Dover [LUCAS]

Edward Lucas*, 25.06.2016

Edward Lucas

Edward Lucas (Fot. ROBERT KOWALEWSKI)

Dobrze, że jeszcze nie zasypaliśmy tunelu pod kanałem La Manche. Przyda się, kiedy przyjdą bezrobocie i zawierucha na giełdzie.

*Edward Lucas – publicysta „The Economist”, historyk idei, wiceprezes think tanku Centrum Analiz Polityki Europejskiej

Wielka Brytania wychodzi z Unii Europejskiej [RELACJA NA ŻYWO] >>>
Decyzja nieznacznej większości z nas, by opuścić Unię, kończy ponurą i dzielącą społeczeństwo kampanię referendalną. Rodzi jednak znacznie więcej pytań niż odpowiedzi, zarówno przed Wielką Brytanią, jak i przed jej przyjaciółmi i sojusznikami takimi jak Polska.

Ten wynik jest głosem sprzeciwu wobec elit i bolesnych zmian gospodarczych, demograficznych i społecznych. Nie łączy się z nim jednak żaden głos „za”. Będziemy wychodzić szybko czy powoli? Pozostaniemy w ramach jednolitego rynku czy go opuścimy? Co z Brytyjczykami żyjącymi na kontynencie, tak jak mój brat, który mieszka w Krakowie z rodziną? Jaki status będą mieli żyjący u nas obywatele państw Unii, w tym jakiś milion Polaków?

Cena za Brexit będzie słona

Na te i wiele innych pytań muszą odpowiedzieć politycy. Tyle że ciężko znaleźć dzisiaj rząd, który byłby w stanie to zrobić. Większość brytyjskich polityków ze wszystkich partii opowiadała się za pozostaniem w Unii. A ci, którzy chcieli wyjścia, diametralnie się między sobą różnią. Niektórzy, jak europoseł Daniel Hannan, to ideowi wolnorynkowcy, niemal libertarianie. Większość wyborców nie podziela jednak ich wizji Wielkiej Brytanii jako zderegulowanego państwa o niskich podatkach, takiego przerośniętego Singapuru. Tym, czego pragną, jest właśnie protekcjonizm: postawienie tamy niekorzystnej dystrybucji zasobów, za którą wini się bezosobowe elity zglobalizowanej polityki, karykaturalnie przedstawiane w tabloidach jako biurokratyczne tłuste koty wydające w Brukseli kolejne „ukazy”.

Kto mógłby połączyć te skrajności? Czy można sobie wyobrazić wynegocjowanie przez Londyn przyjaznego rozwodu, w wyniku którego przyjmiemy norweski bądź szwajcarski model relacji z Unią? To będzie proces trudny, powolny i kosztowny. Ale może się udać. Co nie znaczy, że uszczęśliwi brytyjskich wyborców. Znowu będą mieli wrażenie, że tajne układy zawiera się za ich plecami, ze skutkami dalece odmiennymi od tego, za czym głosowali w referendum.

W całym tym chaosie instynkt będzie wszystkim stronom podpowiadał wstrzymanie się z dalszymi ruchami. Odkrywanie swoich kart już na początku negocjacji nie leży w interesie państw Unii. Zaczekają, aż Wielka Brytania zdecyduje, czego właściwie chce. A Wielka Brytania na razie tego nie wie i jeszcze przez jakiś czas wiedzieć nie będzie. Wzniecony przez referendum polityczny – a obawiam się, że także konstytucyjny – kryzys będzie się ciągnął miesiącami. Prawdopodobnie Partia Konserwatywna podziękuje Cameronowi za szefowanie. Potem zapewne przyjdą wybory, w których większość deputowanych zostanie wybrana na zasadzie minimalizacji szkód, torysi zaś mogą utracić większość.

Załóżmy, że powstanie mniejszościowy rząd utworzony przez Partię Pracy przy wsparciu Szkockiej Partii Narodowej. Taki gabinet nie będzie zbyt chętny do negocjowania warunków wyjścia Wielkiej Brytanii z Unii. Być może wtedy wyborcy wstrząśnięci rosnącym bezrobociem, zawieruchą na giełdzie i spadkiem inwestycji zagranicznych jeszcze raz przemyślą swoją decyzję.

***

Dla brytyjskiej polityki nastały ciekawe czasy. Nie musi się to wcale skończyć źle. Wielkie szkody dokonują się za to gdzieś indziej. Idea Europy jako klubu, do którego kolejni członkowie wstępują dobrowolnie, przestrzegają panujących w nim zasad i starają się wypracować rozwiązania dobre dla wszystkich, poniosła druzgocącą klęskę. Pogląd brytyjskich eurosceptyków, że patriotyzm polityka wyraża się w tym, jak bardzo potrafi się on postawić Europie, właśnie otrzymał dodatkowy impuls. Populiści we Francji, w Holandii i innych krajach będą teraz śpiewać na tę samą nutę.

Nasi przeciwnicy zacierają ręce. To głosowanie z pewnością nie przyczyni się do powstrzymania Putina, zwalczenia terroryzmu, przyspieszenia wzrostu i nie przybliży nikogo do rozwiązania żadnego z trapiących nas problemów. Stanowi, w najlepszym razie, niewykorzystaną szansę. W najgorszym – katastrofę. Jako Brytyjczyk, który poświęcił całe dorosłe życie na promowanie idei integracji europejskiej, moim zagranicznym przyjaciołom mogę powiedzieć tylko jedno: strasznie was przepraszam.

Przeł. Grzegorz Maziarski

Wideo „Magazynu Świątecznego” to coś więcej – więcej wyjątkowych tematów, niezwykłych ludzi, najważniejszych wydarzeń, ciekawych komentarzy i smacznych wątków. Co weekend poznasz ciekawy przepis, zasłuchasz się w interpretacji wiersza i przyznasz, że jest cudem, dowiesz się, co w trawie piszczy – w polityce, kulturze, nauce.

W ”Magazynie Świątecznym” czytaj:

Brexit. Wielka mała Brytania
Na skraj trampoliny nie zaprowadziły nas bóle fantomowe po imperium, ale wstyd. Obrzydliwa świadomość, że staliśmy się społeczeństwem pozbawionym zasad i wyzbytym godności, a nasz kraj już nie jest arystokracją tego świata, stał się lokajem najbogatszych

David Cameron. Ups, ja tylko chciałem…
„Nadszedł czas, by Brytyjczycy mieli możliwość wypowiedzenia się w kwestii europejskiej”. Kiedy Cameron rzucał te słowa, chodziło o jutrzejsze sondaże

Nigel Farage – facet jak pędzący pociąg
Unia Europejska umiera. Mam nadzieję, że wyciągnęliśmy pierwszą cegłę z tego muru – ogłosił Nigel Farage po zwycięskim dla brexitowców brytyjskim referendum

Zbigniew Mikołejko: Jeden drugiemu wchodzi na głowę
Może być robotnikiem lub profesorem. Fryzjerką albo bizneswoman. Cham ma poglądy i wyobrażenia, nie ma wątpliwości, skrupułów i rozterek

Szkoła jak z „Ziemi obiecanej”, czyli jak zmieniać polską edukację
Uczeń powinien myśleć i argumentować, a nie odtwarzać przekazane przez nauczyciela interpretacje. I w tę stronę powinna nasza szkolna reforma

Teatr Improwizowany Klancyk. Wszystko gramy po raz pierwszy i ostatni
Uczyliśmy się na czuja, na występy przychodziło po kilka osób, a oprócz nas nikt nie robił czegoś takiego. A dziś? Mamy komplety po dwa razy jednego wieczoru, a nasza scena improwizowana to już megainstytucja

Polak ponurak. Kiedy nauczymy się śmiać
Amerykanie mawiają: „Świat jest kamerą, więc, proszę, uśmiechaj się”, Niemcy: „Dzień bez uśmiechu jest dniem straconym”, a Polacy: „Śmieje się jak głupi do sera”. Dlaczego?

Czerwiec ’56. Dzień bez operacji
Naraz usłyszeliśmy śpiew, a potem padły strzały. I krzyk: „Tu są ranni! Niech ktoś pomoże, przecież tu jest szpital!”. Włożyłam kitel

Hotelowy gość. Czego pragnie?
Kiedyś wystarczyło, że pokój był z łazienką i w miarę czysty. Dzisiaj wymagania są wysokie jak budynek hotelu Burdż al-Arab w Dubaju. Orężem w walce o gościa hotelowego staje się szeroko pojęty design, od lobby aż po mozaiki w strefie spa

dobrze

wyborcza.pl

To już naprawdę sukces

Aż strach pomyśleć, co by było, gdyby Polacy nie trafiali celniej od Szwajcarów rzutów karnych. W jednej chwili zalałaby nas fala narzekań i jej współczesnej odmiany, czyli hejtu. Nie zostałoby wiele z radości gry w strefie pucharowej Euro 2016. Teraz już nie ma obaw.

Jest pierwszy w historii ćwierćfinał europejskich mistrzostw. Przed imprezą powiedziałem sobie, że jedna czwarta finału będzie oznaczać, że Polska ma wreszcie reprezentację, z którą można się pokazać na każdym stadionie. Było ciężko, chwilami wydawało się, że zbyt ciężko, ale się udało.

Scenariusz wymarzony dla miłośników mocnych wrażeń. Najpierw wielkie pudło Arkadiusza Milika i jeszcze kilka innych świetnych okazji, później po świetnej akcji wyrachowane kopnięcie Jakuba Błaszczykowskiego między nogami szwajcarskiego bramkarza. I gdyby nie gol mistrzostw Shaqiriego, skończyłoby się pewnie na skromnym, ale w zupełności wystarczającym jeden do zera dla Polaków. A tak trzeba było przeżyć dogrywkę i ostateczną rozgrywkę, czyli rzuty karne. Nasi nie pomylili się ani razu. Szwajcarzy – raz. A potem była już tylko radość.

Kilkanaście minut po zejściu z boiska mówili jednym głosem: nam się tu podoba i wcale nie wybieramy się do domu. Zawstydzili mnie trochę, bo ja już jestem właściwie zadowolony. Tymczasem drużyna chce więcej. Po raz pierwszy od zamierzchłych czasów mamy zespół, który nie ma kompleksów i chce to udowodniać tak długo, jak długo się da.

Trzeba się cieszyć, ale zachwyty bez umiaru byłyby nie na miejscu. Każdemu możemy zaleźć za skórę, ale widać, że liczba atutów, którym dysponujemy, jest jednak ograniczona. Adam Nawałka nie ma niestety dwudziestu trzech prawie równych poziomem zawodników. Im dłuższy turniej, tym dotkliwiej możemy się o tym przekonać.

Jestem jak najdalszy od krytyki Roberta Lewandowskiego. Dla mnie może nie strzelać aż do samego zwycięskiego finału (karnego nie liczę), ale jakiś problem jednak jest. Tym bardziej że Milik w przeciwieństwie do swojego słynniejszego partnera w ataku ma świetne okazje, ale niechętnie z nich korzysta. Całe szczęście, że drużyna stanęła na głowie i teraz obrona jest najpewniejszym miejscem na boisku.

Powodów do niepokoju można wymienić jeszcze kilka, ale wolę dzisiaj cieszyć z tego, że za kilka dni znów będę mógł oglądać Polaków, tym razem w Marsylii.

sport.blog.polityka.pl

zwycięstwo

Założycielska szóstka UE rozszerza konsultacje w sprawie Brexitu. Ale nie o Polskę

mw, 25.06.2016

Witold Waszczykowski

Witold Waszczykowski (Fot. Sławomir Kamiński / Agencja Gazeta)

Ministrowie spraw zagranicznych państw założycieli UE w niedzielę i poniedziałek będą rozmawiać o Brexicie z Czechami, Słowacją i krajami bałtyckimi. Konsultacji z Polską i Węgrami na najbliższe dni nie planują – dowiedziała się „Wyborcza”.

Dziś w Berlinie odbyło się spotkanie szefów dyplomacji krajów założycieli UE. Frank-Walter Steinmeier zaprosił do stolicy Niemiec Jeana-Marca Ayraulta z Francji, Berta Koendersa z Holandii, Paolo Gentiloniego z Włoch, Didiera Reyndersa z Belgii i Jeana Asselborna z Luksemburga.

Od wczoraj komentatorzy zwracają uwagę, że w tym gronie zabrakło Polski. W odpowiedzi na te zarzuty – jak donosi „Dziennik Gazeta Prawna” – minister Witold Waszczykowski postanowił w poniedziałek w Warszawie zorganizować szczyt pominiętych państw. Minister proponuje „lunch roboczy”.

– Trzeba się zastanowić, jak w tej Unii funkcjonować, jaki przyjąć model negocjacji z Wielką Brytanią. Uważamy, że nie ma pośpiechu. Dopóki Wielka Brytanii nie wyjdzie z UE, będziemy ją traktować jako pełnoprawnego członka, który ma prawa i obowiązki – mówił „Dziennikowi” Waszczykowski. Ministrowie założycielskiej szóstki nie dostali zaproszenia.

Tymczasem, jak dowiedziała się „Wyborcza”, tego samego dnia (a także dzień wcześniej, w niedzielę) założycielska szóstka planuje konsultacje dyplomatyczne z innymi krajami. Według naszych źródeł w czeskim MSZ mają one objąć Czechy (jako reprezentanta Grupy Wyszehradzkiej), Słowację, która obejmuje przewodnictwo w UE, a także państwa bałtyckie – a to oznacza, że w konsultacjach nie wezmą udziału Polska ani Węgry.

Zobacz także

szóstka

wyborcza.pl

 

Kaczyński i Brexit. Prezes PiS nie zrozumiał, co się stało

Marek Beylin, 25.06.2016

Jarosław Kaczyński: Brexit to

Jarosław Kaczyński: Brexit to „wydarzenie mocno niedobre” (Fot. Sawomir Kamiski / Agencja Gazeta)

Jarosław Kaczyński nie rozumie, co się stało. Świadczy o tym jego komentarz do Brexitu. Szef PiS chce Unię usprawniać przez rozluźnianie. Ale takiej Unii jak przed Brexitem, tyle że luźniejszej, już nie będzie. Takie mogą być jednak jej obrzeża.

Bitwa o Brexit

Dziekuję wam, Anglicy, że kopnęliście Unię w tyłek, bo może skłoni ją to otrzeźwienia i odnowy zapewniającej stabilizację – napisał z gorzką ironią francuski dziennikarz, znawca Europy Jean Quatremer. I dodał: a jeśli Unia wciąż zachowa bierność, udowodni, że zasługuje na zniknięcie.

Jean Quatremer ma rację. Brexit unaocznił jasną alternatywę: albo wielka odnowa Unii, nastawiona na silniejszą integrację, albo wielki, choć zapewne powolny rozpad wspólnej Europy. Zresztą, o takiej alternatywie wielu obserwatorów mówi od dawna, tyle że od pewnego czasu pomysły ściślejszej integracji traktowano w całej Unii jak brednie pomylonych fantastów. To przede wszystkim efekt skutecznego szantażu sił nacjonalistycznych, ale także samobójczej polityki wielu europejskich demokratycznych partii i rządów, które przez lata obarczały Unię winą za własne zaniedbania bądź dystansowały się od niej, gdy widziały w tym doraźny interes.

Przypuszczam, że teraz Unia otrząśnie się z bierności i postawi na ścisłą integrację kilku czy kilkunastu państw Zachodu. Już są tego sygnały. To może się powieść w ciągu kilku lat, zwłaszcza jeśli turbulencje w Wielkiej Brytanii uświadomią Europejczykom, jak katastrofalne są antyunijne recepty serwowane przez nacjonalistycznych populistów w ich krajach.

Teoretycznie do takiego ścisłego kręgu Unii mogłaby za jakiś czas dołączyć Polska, ważny kraj środkowej Europy. Jednak pod rządami PiS to niemożliwe. I z powodów ideologicznych, bo PiS sprzeciwia się dalszej integracji, i dlatego, że jak się zdaje, Jarosław Kaczyński nie rozumie, co się stało. Świadczy o tym jego komentarz do Brexitu: potrzebny jest nowy traktat unijny, który ma „obniżyć nadregulacje” w Unii i wprowadzić „bardziej konsensualny sposób podejmowania decyzji, m.in. poszerzyć zakres decyzji, które muszą być podejmowane jednomyślnie” – powiedział szef PiS. Kaczyński chce więc Unię usprawniać przez rozluźnianie. Ale takiej Unii jak przed Brexitem, tyle że luźniejszej, już nie będzie. A raczej takie mogą być jej obrzeża, stopniowo oddalające się od trzonu europejskich państw, zwłaszcza jeśli zdecydują się one na zacieśnianie współpracy. Obrzeża coraz bardziej zostawiane same sobie. Recepta Kaczyńskiego to więc sposób na odstawianie Polski od Unii, a nie na jej utrzymanie we wspólnej Europie. Czy uda się potem Polskę znów zbliżyć do tego, co zapewne zacznie wyłaniać się z dotychczasowej Unii? Może, ale na pewno będzie to bardzo trudne.

Jednak żeby taka integracja w węższym gronie państw się powiodła, nie wystarczy deklaracja woli zainteresowanych. Brexit tyleż tworzy nową sytuację, co wyrósł ze starej: z coraz powszechniejszego w Europie zniechęcenia do Unii. Przyczyn społecznych, ekonomicznych i politycznych jest wiele, ale wszystkie kumulują się w przekonaniu, że niesprawna jest nie tylko Unia, lecz także europejska demokracja. Stąd częste – choć iluzoryczne – przekonanie Europejczyków, że ową nadszarpniętą demokrację należy leczyć osobno od Unii bądź przeciw niej.

Brexit to tylko fragment tego zjawiska, to także część dziejącej się od dłuższego czasu, choć nie tak spektakularnej batalii dzielącej społeczeństwa na tych obywateli, których gniew owocuje odrzuceniem tego, co jest, i tych przepojonych lękiem przed konsekwencjami wzmagającego się gniewu. Obie postawy, gniew jednych, i lęk innych, chociaż przeciwne, mają coś wspólnego: nie niosą wyobrażenia przyszłości czy wizji zmian. Zadowalają się wyklinaniem albo wychwalaniem obecnego stanu. Toteż w tym starciu emocji gniew i odrzucenie okazują się silniejsze i bardziej atrakcyjne niż postawy lękowe.

Toteż ci, którzy zechcą na nowo stabilizować Unię, a to znaczy również europejską demokrację, muszą zastanowić się, jak ów gniew obywateli, silnie osadzony w społeczeństwach, przeorientować tak, by zaczęły powodować nim chęci stworzenia mocniejszej Unii i lepszej demokracji, a nie nacjonalistyczne majaki.

Sprawić, by demokracja znów kojarzyła się z siłą, sprawiedliwością i przyszłością – to najpilniejsza i diabelnie trudna robota dla Unii. Jeśli się powiedzie, wspólnaEuropa może zyskać nowe życie. Oby razem z Polską.

Zobacz także

kaczyński

wyborcza.pl

Putin pod ścianą. Rozmowa z Krystyną Kurczab-Redlich, byłą korespondentką w Rosji

Piotr Brysacz, Jędrzej Morawiecki, 25.06.2016

Władimir Putin

Władimir Putin (Fot. AP)

Zabiją go czy sam się zastrzeli? Odda władzę w zaufane ręce i pojedzie grzać się w Soczi czy zdematerializuje się, by incognito dożywać swoich dni w którymś ze swych tajnych pałaców? Z Krystyną Kurczab-Redlich* o Rosji Putina rozmawiają Piotr Brysacz i Jędrzej Morawiecki.

Piotr Brysacz, Jędrzej Morawiecki: Ćwierć wieku temu – mimo kryzysu, wojny w Czeczenii, korupcji, uwikłań kryminalnych – Rosja zdawała się wreszcie wyzwolona, chwilami wyuzdana wręcz. Bardziej liberalna, spontaniczna i nieprzewidywalna niż Polska…
Krystyna Kurczab-Redlich: To Rosja oglądana oczami przyjezdnych. Oni nie widzieli, jak się taki rozbawiony obywatel zmienia, gdy podejdzie milicjant, żeby go wylegitymować. Rosjanie są genetycznie wyposażeni w dodatkowy chromosom: chromosom strachu. Chociaż sami przed sobą się do tego nie przyznają… Jak długo w historii Rosji trwał okres naprawdę wolny od strachu przed państwem? Od 1986 roku, kiedy Gorbaczow wypuścił Sacharowa z aresztu domowego w Gorkim, a ostatnich więźniów politycznych z łagrów, do 2000 roku, roku wstąpienia Putina na Kreml. Za krótko.

Andriej Sacharow: sumienie wolnej Rosji

Moją śliczną, elegancką sąsiadkę Lenę spotkałam kiedyś przy wyjściu z naszej stacji metra. Blada, rozmazany makijaż, dygocąca. Ją, rodowitą moskwiankę, właścicielkę nieźle prosperującego biura turystycznego, mającą kontakty z mafią – bo każdy, kto zajmuje się biznesem, musi takie mieć – milicjanci zgarnęli z ulicy, bo nie chciała pokazać dowodu osobistego. Miała w nim schowane dwa tysiące dolarów wpłacone przez klienta, które oni spokojnie by zabrali. Co z nią robiono w „suce”, nie chciała powiedzieć, zdołała jedynie wykrztusić, że kiedy już prowadzono ją do celi w komisariacie, z gabinetu akurat wyszedł naczelnik, jej znajomy. A gdyby wyszedł minutę później? Ale gdy po tygodniu spytałam, czy przyszła już do siebie po tamtym zdarzeniu, spojrzała twardym wzrokiem i palnęła: „Po jakim zdarzeniu? Ja nic nie pamiętam!”.

Chromosom strachu może być i nabyty: kiedyś zachciało mi się robić zdjęcia w okolicy metra Puszkinskaja, nie w samym metrze, bo na to trzeba mieć specjalne zezwolenie, no i zwinęła mnie milicjantka, zaczęła dzwonić po jakiś Specnaz, grozić mi strasznymi karami, i oczywiście zabrała kartę akredytacyjną. Gdy zaproponowałam jej 50 dolarów, Specnaz odwołała, kartę oddała i – dobra taka – jeszcze się zainteresowała, czy będę miała jutro na chleb. Kiedy indziej milicjant groził, że moją kartę wrzuci do kanału, bo się wstawiłam za szarpaną przez niego kobietą. Jeszcze kilka podobnych spotkań i każdy zbliżający się do mnie moskiewski milicjant wywoływał delikatny paraliż.

Kogo ściga rosyjska milicja

Nie możemy taką samą miarę przykładać do siebie i do ludzi radzieckich, którzy w albumach rodzinnych wycinali główki przodków, żeby nie było widać arystokratycznej kryzy czy eleganckiego krawata. Wstrząsające są te albumy. Co tak zwany cywilizowany świat wie o strachu?

Rewersem tego strachu jest odwaga, która w Rosji również ma niepowtarzalny smak…

– Rosjanie z desperacką odwagą rzucają się na kolejną bezsensowną wojnę: Afganistan, Czeczenia, Gruzja, Ukraina… Ale cena życia w Rosji to znowu temat: obywatel a państwo. „Jednostka zerem, jednostka bzdurą” – pisał Majakowski, no i władza od wieków poniewiera tą jednostką w sposób unikalny. Tylko od 2005 roku samobójstwo w wojsku popełniło ponad 2,5 tys. ludzi, bo takiego znęcania się nad żołnierzami w Rosji też nie ma nigdzie indziej. Z ogólnej pogardy dla życia bierze się łatwość zadawania śmierci innym.

Rosyjscy żołnierze nie chcą ginąć na Ukrainie

Na przykład moja sąsiadka Ałła. Niezwykłej dobroci kobieta, filigranowa, śliczna. Podziwiałam ją, potrafiła zaopiekować się nocującym przy śmietniku włóczęgą, starszym człowiekiem, niewidomym. Zaprowadziła go do swego eleganckiego mieszkania, odwszyła, wyszorowała, potem załatwiła miejsce w domu opieki. Bardzo też pomogła zamieszkałej u mnie rodzinie uchodźców z Czeczenii, choć zawsze popierała Putina, więc jego wojnę przeciw Czeczenom też. Równocześnie jednak – gdy skrzywdzono jej syna na dyskotece, bo obwieszony złotymi ozdobami przyciągnął narkomanów, którzy połamali mu ręce, to nie poszła na policję, bo nie wierzy w rodzimą sprawiedliwość, ale wynajęła bandytów, a ci czterech napastników niemal śmiertelnie pobili, a dwóch zabili. Czy można taką osobę jednoznacznie ocenić?

Ten jakby lekceważący stosunek do śmierci przekłada się i na przodków. Dziwiło mnie, że większość nie interesuje się, gdzie zginęli, jak umierali… „Dlaczego nie szukasz wiadomości o twoim dziadku” – pytam Siergieja, oficera rosyjskiej armii. „A po co mi to? Nie chcę wiedzieć, czy to jego rozstrzelali, czy to on rozstrzeliwał. Zginął gdzieś i już. A zresztą, gdzie ja mam szukać jego śladów? W archiwum KGB?”. Kiedy byłam przy ekshumacji polskich grobów w Miednoje, przemiły batiuszka powiedział: „Jakie to piękne, że dla was ważny jest każdy poległy, że ich szukacie, czcicie, chcecie po ludzku pogrzebać… Nie to, co u nas”. Batiuszka, który zresztą odprawiał modły nad polskimi grobami, opowiadał, że tuż obok, w Twerze, w szpitalu wojskowym, umierało tak wielu radzieckich żołnierzy, że nikt nie myślał ich grzebać, więc zwłoki wyrzucano do rowów i pobliskich lasów. Niemal przy każdych wykopkach, pod rurę czy przewód, wychodzą spod ziemi czaszki i kości. O ich ekshumację i pogrzeb Putin, ten najbardziej patriotyczny z prezydentów, jakoś nie zadbał. Pełno jest za to pomników, takich jak w Wołgogradzie, na Kurhanie Mamaja: wokół gazon, a pod nim kości. I po tych kościach depczą przechodnie. Bo nie chodzi o szacunek dla szczątków, o cześć dla poległych, ale o hołd dla zwycięskiej władzy.

W Rosji piszczy bieda. Media się nie zająkną. Wolą krzyczeć o szpiegach i agentach Pana Boga

Pytam kogoś: „Nie zastanawia cię, dlaczego w każdym większym akcie terrorystycznym zabija się wszystkich terrorystów, zamiast ich aresztować?”. Odpowiada: „W telewizji mówili, że tak trzeba było, no to trzeba było i już”. Większość chce wierzyć w proste prawdy objawione z ekranu. Ale kiedyż właściwie w obywatelach mogła się wykształcić kultura polityczna, jeśli za carów zajmowanie się polityką było karalne, a za komunistów – obowiązkowe, tyle że odmóżdżone, i do takiego właśnie odmóżdżenia zawrócił naród prezydent Putin? Po pierestrojce demokracja trwała za krótko, Rosjanie nie zdążyli przyswoić sobie nawet jej alfabetu…

Może jesteśmy zbyt niecierpliwi? Nie da się tego nadrobić w kilka lat…

– Nie da się. To jednak oznacza, że Rosjanie zostali „przy swoim”… Pamiętam małe urodzinowe przyjęcie chyba w połowie lat 90. u dalekich krewnych, starszych państwa. Toczy się przy stole rozmowa, ja mówię, że to świetnie, że wreszcie ta demokracja, że każdy może powiedzieć, co myśli, a w Dumie tyle partii… Zapadła cisza, a w końcu jedna z pań, mocno zdenerwowana, powiedziała: „A ja nie chcę! Nie chcę, żeby było tyle partii i żebym ja musiała wybierać! Ja nie chcę tego, ja nie rozumiem, chcę jednej prawdy i jednej telewizji!”.

Szczęka mi opadła, ale zdałam sobie sprawę, że droga od radzieckiego komunizmu do demokracji to nie rewolucja, ale ewolucja, i daj Boże, by była krótsza niż ta u Darwina. A mówiąc serio, byłaby krótsza i prostsza, gdyby Putin nie odwrócił drogowskazów wstecz. A poza tym ta historia pisana „po nowemu”, ta, która wyciekła z archiwów, może być dla Rosjan za trudna do przyjęcia… Bo o czym w nowych podręcznikach historii było? Że Rosjanie są ciągle i wszystkiemu winni. Kto by chciał znać taką prawdę? „Że myśmy tylko wszystkich krzywdzili? A że uratowaliśmy Europę przed faszyzmem to co, nieprawda może?” – słyszałam wielokrotnie. Oni wiedzą swoje…

Jak Putin historię kroi

Z telewizji…

– Wyłącznie! Z Ałłoczką, tą, która sama wymierzyła sprawiedliwość za syna, przegadałyśmy niejedną noc przy herbacie. Znała mnie, wiedziała, dlaczego jeżdżę do Czeczenii, ale wiedza to jedno, a telewizja – drugie. Otóż w telewizji trąbiono, że tacy, którzy samorzutnie jeżdżą do Czeczenii, to agenci wspierający terrorystów za amerykańskie na przykład pieniądze. I Ałłoczka któregoś dnia mówi: „Słuchaj, ja już prawie byłam pewna, że jesteś agentem, ale wyszło mi jednak, że nie możesz nim być, bo jesteś za biedna”. Zamurowało mnie, bo rozmawiałyśmy prawie codziennie. No to dawaj, znowu jej tłumaczę: „Ałłoczka, chcę wiedzieć, co się tam dzieje naprawdę, jestem dziennikarzem”. A ona na to: „No przecież ci mówią!”. „Gdzie mi mówią?” – pytam. „No w telewizji! Przecież ci mówią, co się dzieje, to po cholerę ty jeździsz jeszcze sprawdzać, co oni mówią!”.

W 1999 roku, gdy wybuchła druga wojna czeczeńska, też się tam wybierałam. Przed wyjazdem znalazła mnie w Moskwie Czeczenka, która żyła w stolicy od dłuższego czasu. Wcisnęła mi do ręki, zebrane pewnie z trudem, 90 dolarów i poprosiła, bym znalazła jej siostrę, o której wiedziała tylko tyle, że przed bombami uciekła do sąsiedniej Inguszetii – tak jak stała – z mężem i trzyletnią córeczką, i żebym dała jej te pieniądze.

Dyktando dla Czeczena. Uchodźcy na Podlasiu

Weszłam do jakiejś okropnej, śmierdzącej piwnicy, zobaczyłam niewysokiego Czeczena o bardzo sympatycznej twarzy i tulącą się do niego dziewuszkę. Po chwili weszła matka, czterdziestoletnia, blada jak ściana. Dałam jej pieniądze, ale nie umiałam, nie mogłam z tej piwnicy wyjść. Pomyślałam sobie: „Boże, przecież ja wynajmuję trzy pokoje w tej Moskwie, a oni tu jak zaszczute zwierzęta”. Mówię: „Malid, ty zostajesz” – bo razem z facetem nie chciałam jednak mieszkać – „ale Raja z Tosieńką mogą do mnie na jakiś czas przyjechać”. No i przyjechała Rajeczka z tą malutką. Jeszcze bardzo długo w domu czuć było stęchliznę tamtej piwnicy. Zaaklimatyzowały się jakoś, a ja wyjechałam na Boże Narodzenie do Polski. Wracam i kogo widzę? Malida oczywiście. „No, przecież prosiłam…” – mówię do Raji. „No jakże tak, ja bez męża, a dziecko bez ojca? ” – odpowiada. Typowi Czeczeni. Rodzina przede wszystkim. No i tak przemieszkaliśmy razem dwa lata. Bardzo się zżyliśmy. Skończyły się jednak moje moskiewskie znajomości nie tylko dlatego, że gości nie miałam już gdzie przyjąć. Rosjanie podzielili się na dwie grupy: jedni uważali mnie za wroga zgodnie z tym, co do głów kładła im telewizja, a inni bali się podtrzymywać znajomość z „tą, która pomaga terrorystom”.

Nie wybaczyli pani tych Czeczenów w domu?

– Natura Rosjan jest przedziwna. Ałłoczka nie odzywała się do mnie przez dłuższy czas, bo nienawidziła „czarnych”, aż któregoś dnia przygnała ją ciekawość. Stanęła w progu, zobaczyła, że to normalni ludzie, nie biegają z kindżałem w zębach, i zaczęła mnie wspierać. Normalne rosyjskie serce się w niej odezwało. I to jest właśnie ten moment, w którym za diabła nie zrozumiesz Rosjanina, bo Ałłoczka bardzo mi z tymi Czeczenami pomogła, nienawidząc ich jednocześnie jako nacji i wcale się z tą nienawiścią nie kryjąc. Znalazła dla nich pracę, dla małej przedszkole… Ale nadal nie mogła pojąć, po co ja do tej Czeczenii jeżdżę.

Wojna to sekundy i centymetry. Rozmowa z Arkadijem Babczenką, autorem książki „Dziesięć kawałków o wojnie. Rosjanin w Czeczenii”

Rosjan nigdy nie nauczono, że inne narody też mają swoją wartość. Czy to może być wystarczającym wytłumaczeniem społecznego przyzwolenia dla tego, że ich kraj ingeruje w sprawy Ukrainy?

– Ukraina to jest skandal, który leży na sumieniach nas wszystkich, także, a może przede wszystkim, na sumieniu tego sytego Zachodu! Wszyscy doskonale wiedzieli, w którym kierunku zmierza Rosja, bo Putin na początku swoich rządów dokładnie to nam w oczy powiedział, ale łatwiej udawać głupka i mówić: „O mój Boże! Wdarł się na Ukrainę? I kto by się spodziewał?”.

Kiedy w 2000 roku doszedł do władzy, liderzy Zachodu zgodnym chórem utyskiwali, że ta Czeczenia to nieładnie, ale nie przesadzajmy, dajmy mu czas, buduje przecież demokratyczne państwo. Po Gorbaczowie uznano, że Kreml to już nie wróg, tylko partner, i kremlinolodzy poszli sadzić pietruszkę. Niemal z dnia na dzień zniknęli z Moskwy zachodni korespondenci. Do 2001 roku jeszcze mówiono i pisano o tragedii Czeczenów, ale po 11 września Czeczeni zamienili się już tylko w muzułmanów, czyli zbiorowych wrogów ludzkości.

Potworności Czeczenii wyparowały z mediów. Koszmar tej wojny to nie tylko bombardowanie, zabijanie, ale też niewyobrażalne tortury. Wyobraźnia oprawców była bezgraniczna: przypalanie papierosami wszelkich możliwych miejsc, piłowanie zębów pilnikiem technicznym, łamanie kończyn, podłączanie uszu, kolan, genitaliów do prądu, podwieszanie związanego człowieka do sufitu albo tak zwane ukrzyżowanie, czyli przybijanie do drewnianych drzwi dłoni człowieka rozpostartego na tych drzwiach jak Chrystus, obcinanie różnych części ciała, kobietom też, gwałcenie kobiet i mężczyzn, także rozbitą butelką lub innym okropnym przyrządem, ściskanie głowy żelazną obręczą aż do pęknięcia czaszki, duszenie poprzez zakładanie plastikowego worka, rozpruwanie brzucha…

Czeczenia – moja pierwsza wojna. Rozmowa z Asne Seierstad, norweską reporterką, autorką książki „Dzieci Groznego”

Putin miał dużo szczęścia, bo gdyby trafił na takich polityków jak Ronald Reagan czy Margaret Thatcher, to już po pierwszej kadencji byłoby po jego karierze. Ale trafił na Gerharda Schrödera, z którym tylko w czasie pierwszej kadencji spotkał się 57 razy, Silvio Berlusconiego, z którym i dziś jeździ na weekendy, czy Jacques’a Chiraca, który w 2006 roku przyznał mu Legię Honorową.

Dlaczego twierdzę, że wszystko było jasne od początku? A co mówił Putin w 2000 roku w Radzie Federacji? Mniej więcej tak: „Od teraz będzie państwo silne, a jak się komuś nie podoba słowo silne, to państwo efektywne, choć pojawią się spekulacje, że jest to państwo autorytarne”. Pierwsze, co wprowadza Putin, to doktryna bezpieczeństwa, która zamyka właściwie usta mediom, podporządkowując je – w istocie – nadzorowi służb specjalnych, a także reaktywuje możliwości ataku z użyciem broni jądrowej, bo wcześniej istniała tylko możliwość obrony.

Militaryzuje szkolnictwo, wprowadzając szkoły kadetów – w roku 2007 było już sto takich szkół – oraz reaktywuje sowiecki program GTO – Gotow k trudu i oboronie („gotów do pracy i obrony”), zgodnie z którym każdy człowiek radziecki w wieku od sześciu do sześćdziesięciu lat miał obowiązek zdawać tak zwane normy, czyli musiał raz do roku przystępować do egzaminu z przewidzianej normami liczby pompek, rzutów, podciągnięć na drążku i paru innych dyscyplin. Prowadzi też politykę „trzy razy jeden” – jeden naród, jeden wódz, jedna telewizja – i od samego początku mówi o konieczności scalenia ziem rosyjskich. Mówi o tym w każdym swoim przemówieniu, jeszcze przed 2009 rokiem wspomina o Małorosji. Ignorując sprawy gospodarcze, stawia na reanimację imperium sowieckiego. Ale Zachód tego nie widzi, Zachód nie chce słuchać i zastanawiać się, co może znaczyć „scalanie ziem ruskich”, po wojnie z Gruzją pokornie składa łapki, bo liczy się tylko ropa, gaz i wielki biznes.

Biedna Rosja. Gaz, ropa, migi i 23 miliony nędzarzy

Na Putina od początku pracowały dwie rzeczy: słabość zachodnich liderów i ceny surowców, dzięki którym poziom życia Rosjan wzrósł znacząco w porównaniu z biedą, w jakiej się znaleźli po rozpadzie Związku Radzieckiego. Trudno zresztą, żeby przy tak wysokich cenach ropy w kraju się nie polepszyło, tyle że to żadna zasługa Putina.

Widzi pani szansę, żeby Rosjanie wydostali się z tej magmy?

– Na razie nie bardzo… Putin jest, co prawda, samotny, otoczony garstką zaufanych znajomków z KGB, którzy myślą tak jak on, jak Siergiej Iwanow, Nikołaj Patruszew czy Aleksandr Bastrykin, ale oni wcale nie są jednomyślni. Natomiast tak zwana rosyjska oligarchia, czyli ci, co mają pieniądze, ale także i cała biurokracja, a nawet sędziowie, w sumie ponad osiem milionów ludzi, są w tej chwili w potrzasku: nie mogą opuszczać kraju. Jedni na skutek sankcji, innym zabronił Putin, bo ponoć znają jakieś tajemnice państwowe. Nie mogą normalnie funkcjonować, nie mogą wyjeżdżać na wakacje, ale też nie mogą się bogacić bezkarnie w Rosji, bo w każdej chwili można im wszystko odebrać. Spodziewam się, że oni stworzą wokół siebie jakieś szańce i bastiony, by władza nie mogła się do nich dobrać. Nie można ich przecież wszystkich pozabijać, nie można wszystkich wsadzić do więzienia… To bogaci. A biedni? 16 milionów ludzi żyje poniżej granicy nędzy. Ilu ich będzie za dwa lata, jeżeli cena ropy ciągle spada, a sankcje obowiązują? Może przyjść taki moment, że to, czym Putin wygrał absolutnie, czyli punktualna wypłata pensji i emerytur, że to zacznie buksować…

W Rosji łapówka to zdrada

Putin liczy na nieograniczoną cierpliwość narodu i swoje makiaweliczne zdolności. A naród ma słabe bodźce, by się z magmy wydostać, bo nie wie, jak można żyć inaczej. Prowincja, często bez kanalizacji, a bywa, że i bez prądu, nie potrafi ocenić przepaści, w jaką zepchnęły ją ostatnie lata. Pamiętajmy, że za granicę często wyjeżdża nie więcej niż 10 procent społeczeństwa, 82 procent nie ma paszportów zagranicznych. A mało jest takich, co za opłotki swojej wioski kroku nie zrobili?

Mówiąc o Rosjanach, popełniamy ciągle ten sam błąd: przyrównujemy Zachód do Rosjan i próbujemy ich zrozumieć poprzez pryzmat siebie. Tymczasem to światy, których się nie da porównać. Całe wieki naszej historii pracowały na to, że u nas mogła się pojawić Solidarność, nie mówiąc już o demokracji w Anglii czy Francji. A w Rosji cała historia pracowała przeciwko narodowi, nic dziwnego, że – co twierdzą sami Rosjanie – są społeczeństwem infantylnym. Bo jeśli przez stulecia naród jest karmiony baśniami i mitami, to żyje w tej ułudzie i nie ma ani motywacji, ani możliwości, by dojrzewać.

Kto pojął, że fundamentem rosyjskiego świata jest baśń szczęściu, które kiedyś nastanie, ten porządzi Rosją przez długie lata. Tak było ze Stalinem. Putin poszedł w jego ślady

Jedno jest pewne: Putin będzie bronił do upadłego immunitetu, jaki daje mu urząd. Chociażby dlatego, że od czasu pracy w petersburskim merostwie figuruje w światowych kartotekach policyjnych jako jeden z potężniejszych bossów handlu narkotykami i bronią, co wypłynęło podczas ostatniego procesu w spawie zabójstwa Litwinienki. W Petersburgu cały port zbudowali, do którego przypływały ładunki z Kolumbii… A poza tym Czeczeni oskarżyli Putina przed odpowiednimi trybunałami o zbrodnie wojenne, a te sprawy się nie przedawniają. To wszystko leży i czeka. I Putin będzie walczył do ostatka, żeby przed międzynarodowymi trybunałami nie odpowiadać. Pozostaje tylko problem, czy jego zabiją, czy on się zastrzeli, czy się zdematerializuje, by incognito odpoczywać w jakichś swych tajnych zamczyskach, czy też spokojnie odda władzę w zaufane ręce i pojedzie grzać się w Soczi. Ale wszelkie prognozy co do Putina to wróżenie z fusów.

A co po Putinie?

– W latach 90. bardzo lubiłam gadać z generałem Aleksandrem Lebiedziem. Był to wielkiego formatu nacjonalista, owszem, ale jednocześnie człowiek, który nienawidził wojny do szpiku kości. Gdy pytałam go, jak widzi Rosję za kilka, kilkanaście lat, powtarzał: „Zobaczy pani, następną fazą w Rosji będzie faszyzm”. I wszystko zmierza w tym kierunku… Obym się myliła.

Zachód jest ostrożny, zachowawczy, a główną akcję na boisku rozgrywa chuligan, który fauluje i mówi: „Będziecie grać według moich reguł, bo jak nie, to nici z interesów!”. Rosja wzięła sobie Krym i wschodnią Ukrainę, tylko że Ukraina to już nie jest maleńka Gruzja czy Czeczenia, to pięćdziesiąt milionów ludzi, państwo, z którym sąsiaduje NATO… Jaki więc mógł być kolejny krok Putina? Zepchnięcie Ukrainy z pierwszych stron gazet: spotęgowanie w Europie problemu z uchodźcami poprzez wspieranie Asada i bombardowanie Syrii. Unia się trzęsie w posadach, rządy być może zmienią się według życzeń Kremla, wszystko gra, gangsterzy górą.

Snajperka Wasia – nowa gwiazda „Noworosji”. „Strzelam tak, żeby zabić od razu. Żeby nie cierpieli”

Boi się pani Rosji?

– Boję się zwycięstw lobbowanych, a często i finansowanych przez Putina: zamieszania w Unii Europejskiej czy zwycięstwa Marine Le Pen we Francji, a także poparcia dla Trumpa w USA. To mogą być jego sukcesy międzynarodowe, ale czy one zakryją coraz gorszą sytuację wewnętrzną? Finanse się walą, sankcji nie zniesiono, ostracyzm Zachodu trwa. Putin się boi, że narodowi zabraknie wreszcie cierpliwości. O tym, do jakiego stopnia się boi, świadczy choćby to, że pod koniec 2015 roku Duma zadekretowała, że policja może strzelać do ludzi także w przypadku „zbrojnego protestu lub grupowej napaści na funkcjonariuszy lub by nie dopuścić do popełnienia aktu terrorystycznego”. A co jest aktem terrorystycznym – o tym rozstrzygają funkcjonariusze FSB. Taką „grupową napaść” mogą na przykład szykować uczestnicy jakiejś manifestacji, a do „groźby aktu terrorystycznego” może wystarczyć podniesienie ręki z transparentem. Wolno strzelać do tłumu, do kobiet, jeśli nie są w zaawansowanej ciąży, do dzieci. W 2012 roku, po manifestacji na placu Błotnym, młodzi ludzie trafiali do kolonii karnej na dwa-trzy lata, bo zamachnęli się na policjanta parasolką lub ugryźli go w palec.

Władimira Putina się boję, nie Rosjan. Bo wielkim szczęściem w moim życiu jest to, że ta Rosja mi się przytrafiła. Nauczyła mnie pokory wobec strasznych nieszczęść. Wojny nas omijały, nie wiemy też, że trzeba suszyć suchary na wszelki wypadek, bo się komuś z rodziny mogą przydać w więzieniu, nie żyjemy w kraju o największej w Europe liczbie więźniów, około 780 tysięcy, i w którym nieuleczalna gruźlica więzienna jest powszechną chorobą, taką jak grypa czy angina… Nie żyjemy w kraju, gdzie torturuje się ludzi, zdarza się, że podczas przesłuchań wyskakują z okien, bo wolą śmierć.

Darzę ogromnym szacunkiem każdego Rosjanina, który oponuje przeciw tej władzy. I do szału doprowadza mnie to, jak jacyś dziennikarze opowiadają, że w Rosji opozycji właściwie nie ma. Rusz się jeden z drugim z przytulnego studia, stań na placu Czerwonym i spróbuj protestować, a pałą po głowie szybciej dostaniesz, niż się tam ustawisz! Zostań liderem opozycji, to ci strzelą w plecy jak Niemcowowi albo wepchną do łagru twojego brata jako zakładnika, żebyś nie podskakiwał, jak to się stało z Nawalnym. Każdy, kto dzisiaj jest przeciwko Putinowi, naraża życie swoje i rodziny.

Napisała pani nową książkę: „Wowa, Wołodia, Władimir. Tajemnice Rosji Putina”. Powstało już tyle biografii rosyjskiego prezydenta. Po co kolejna?

– Dlatego, że byłam świadkiem początków jego moskiewskiej kariery i niejedna dziwna wiadomość docierała do mnie w Dumie od posłów czy dziennikarzy, gdy jeszcze o Putinie mało kto słyszał. Niewiele z tego udało się odnaleźć w dotychczasowych biografiach. I nigdzie nie znalazłam odpowiedzi na pytanie, dlaczego Putin jest człowiekiem aż tak zakłamanym, aż tak okrutnym. Zwykle tłumaczy się to szkołą KGB, ale przecież ani premier Jewgienij Primakow, w ZSRR naczelnik wywiadu KGB, ani premier Siergiej Stiepaszyn, generał FSB, piastując tak wysokie stanowiska, nie wsławili się takim zakłamaniem czy takim okrucieństwem.

Żeby zrozumieć, dlaczego Putin jest, jaki jest, musiałam się pochylić nad jego dzieciństwem, co innym biografom wydawało się tak bardzo poniżej godności, że o wersji odbiegającej od oficjalnej wspominali albo mimochodem, albo gdzieś w przypisach. Trudno jednak zignorować to, że nikt nie widział oficjalnej matki Putina w ciąży ani z dzieckiem w wózku i że w Leningradzie pojawił się nie niemowlak Wowka, lecz już podrośnięty Wołodia. Nie lubię grzebania w cudzych życiorysach, ale jest uzasadnione, gdy te życiorysy aż tak rzutują na kształtowanie się człowieka i gdy ten człowiek staje się prezydentem wielkiego państwa.

No i wreszcie Czeczenia. Ta wojna była trampoliną, która wyrzuciła Putina aż na Kreml, ale w żadnej biografii nie znalazłam nie tylko choćby rozmowy z nielicznymi pozostałymi przy życiu byłymi przywódcami czeczeńskimi, ale nawet z ludźmi w ONZ czy w rosyjskim Memoriale, którzy mogą powiedzieć o tej wojnie co innego niż otoczenie Putina. A jeżdżąc do Czeczenii, obserwowałam zdarzenia, które okazywały się rezultatem działania rosyjskich służb specjalnych i ich czeczeńskich agentów. I opowiadając o zamachach, mniej znanych i tych największych, jak w szkole w Biesłanie, chciałam pokazać, kto i po co je naprawdę organizował.

Jakim cudem zdobywała pani te informacje? Rosjanie chcieli o tym mówić?

– Poza własnymi źródłami korzystałam głównie z pracy dziennikarzy opozycyjnej „Nowej Gaziety”, w tym spotykanej na czeczeńskich ścieżkach Anny Politkowskiej, i czterech innych zabitych sojuszników. Tą książką chcę oddać im wszystkim ukłon.


PREMIERA Z „WYBORCZĄ”
Wowa, Wołodia, Władimir

Skąd się wziął w specsłużbach? Po co mu była wojna w Czeczenii? Czy naprawdę ma związki z Państwem Islamskim? Jak długa jest lista tych, których wysłał na cmentarz? Jakim był ojcem? Czy nocą w wielkich salach Kremla dopada go zwątpienie?

Roman Imielski zapyta Krystynę Kurczab-Redlich o bohatera jej nowej książki – Władimira Putina. Zapraszamy we wtorek 28 czerwca o godz. 18 do warszawskiej siedziby Agory przy ul. Czerskiej 8/10.

Spotkanie w ramach cyklu „Wyborcza na żywo” będzie można zobaczyć na Wyborcza.pl

Ani żadnej wyspy. Rozmowy o Rosji i Ukrainie
Tekst jest skróconym i uaktualnionym fragmentem książki „Ani żadnej wyspy. Rozmowy o Rosji i Ukrainie” wydanej przez fundację Sąsiedzi

*Krystyna Kurczab-Redlich – po raz pierwszy pojechała do Rosji w 1987 roku z mężem, korespondentem PAP. W latach 1990-2004 sama była tam korespondentką, a także autorką filmów dokumentalnych o Czeczenii, w których przedstawiła terror, śmierć, tortury. Pisała m.in. w „Gazecie Wyborczej”, „Dzienniku Polskim”, „Rzeczpospolitej,” „Newsweeku”, „Polityce”… Od 1997 roku była związana z Polsatem. Po publikacjach o Czeczenii, również w amerykańskim „Newsweeku” i angielskim „Guardianie”, rosyjski MSZ odmówił jej akredytacji. Jest autorką dwóch reporterskich książek o Rosji: „Pandrioszka” i „Głową o mur Kremla”. W 2005 roku, na wniosek czeczeńskiej organizacji Echo Wojny, Amnesty International i Helsińskiej Fundacji Praw Człowieka, jej kandydatura została zgłoszona do Pokojowej Nagrody Nobla. Właśnie wydała biografię Putina „Wowa, Wołodia, Władimir. Tajemnice Rosji Putina” (W.A.B.)

Wideo „Magazynu Świątecznego” to coś więcej – więcej wyjątkowych tematów, niezwykłych ludzi, najważniejszych wydarzeń, ciekawych komentarzy i smacznych wątków. Co weekend poznasz ciekawy przepis, zasłuchasz się w interpretacji wiersza i przyznasz, że jest cudem, dowiesz się, co w trawie piszczy – w polityce, kulturze, nauce.

W ”Magazynie Świątecznym” czytaj:

Brexit. Wielka mała Brytania
Na skraj trampoliny nie zaprowadziły nas bóle fantomowe po imperium, ale wstyd. Obrzydliwa świadomość, że staliśmy się społeczeństwem pozbawionym zasad i wyzbytym godności, a nasz kraj już nie jest arystokracją tego świata, stał się lokajem najbogatszych

David Cameron. Ups, ja tylko chciałem…
„Nadszedł czas, by Brytyjczycy mieli możliwość wypowiedzenia się w kwestii europejskiej”. Kiedy Cameron rzucał te słowa, chodziło o jutrzejsze sondaże

Nigel Farage – facet jak pędzący pociąg
Unia Europejska umiera. Mam nadzieję, że wyciągnęliśmy pierwszą cegłę z tego muru – ogłosił Nigel Farage po zwycięskim dla brexitowców brytyjskim referendum

Zbigniew Mikołejko: Jeden drugiemu wchodzi na głowę
Może być robotnikiem lub profesorem. Fryzjerką albo bizneswoman. Cham ma poglądy i wyobrażenia, nie ma wątpliwości, skrupułów i rozterek

Szkoła jak z „Ziemi obiecanej”, czyli jak zmieniać polską edukację
Uczeń powinien myśleć i argumentować, a nie odtwarzać przekazane przez nauczyciela interpretacje. I w tę stronę powinna nasza szkolna reforma

Teatr Improwizowany Klancyk. Wszystko gramy po raz pierwszy i ostatni
Uczyliśmy się na czuja, na występy przychodziło po kilka osób, a oprócz nas nikt nie robił czegoś takiego. A dziś? Mamy komplety po dwa razy jednego wieczoru, a nasza scena improwizowana to już megainstytucja

Polak ponurak. Kiedy nauczymy się śmiać
Amerykanie mawiają: „Świat jest kamerą, więc, proszę, uśmiechaj się”, Niemcy: „Dzień bez uśmiechu jest dniem straconym”, a Polacy: „Śmieje się jak głupi do sera”. Dlaczego?

Czerwiec ’56. Dzień bez operacji
Naraz usłyszeliśmy śpiew, a potem padły strzały. I krzyk: „Tu są ranni! Niech ktoś pomoże, przecież tu jest szpital!”. Włożyłam kitel

Hotelowy gość. Czego pragnie?
Kiedyś wystarczyło, że pokój był z łazienką i w miarę czysty. Dzisiaj wymagania są wysokie jak budynek hotelu Burdż al-Arab w Dubaju. Orężem w walce o gościa hotelowego staje się szeroko pojęty design, od lobby aż po mozaiki w strefie spa

wyborcza.pl