Joanna Mucha, 16.10.2016

 

top16-10-2016

 

Człowiek ze stali. Fragmenty projektu scenariusza filmu patriotycznego
Redakcja POLITYKI jako pierwsza dotarła do jednego z 800 wstępnych projektów scenariusza na film historyczny w konkursie rozpisanym przez Ministerstwo Kultury i Dziedzictwa Narodowego.

 

Pomysł stworzenia filmu „z hollywoodzkim rozmachem” sformułował Jarosław Kaczyński. Podchwycił go minister Gliński. Ostatnio w Nowym Jorku minister spraw wewnętrznych Mariusz Błaszczak sugerował, by w tej produkcji zagrali aktorzy z najwyższej półki – Tom Cruise i Mel Gibson. Projekt, który publikujemy, zdaniem naszego informatora z PiS, ma największe szanse na realizację.

Uwaga: już sam tytuł filmu („Człowiek ze stali”) podejmuje niełatwą przecież dyskusję z fałszowaną przez lata historią najnowszą naszej Ojczyzny (nawiązanie do tytułów „Człowiek z marmuru” i „Człowiek z żelaza”). W odróżnieniu od poprzedników „Człowiek ze stali” pokazuje prawdziwą historię obalenia komunizmu i jej prawdziwych bohaterów.

Czołówka: powyborcze, czyste jesienne niebo nad Warszawą 2015 r. W lewym dolnym rogu ekranu charakterystyczny zarys kopuły Sejmu. Plan ogólny i dynamiczna jazda w górę. Po chwili na niebie widoczne są powiększające się punkciki. To samoloty. Z lecącego wyżej wyskakują dwie postaci i kierują lot do niżej lecącego samolotu. Dynamiczne zbliżenie na wykrzywione pędem powietrza twarze skoczków: Mela Gibsona, potem Toma Cruise’a. Świst – wyciszenie. Napisy na stop-klatce: „Mel Gibson jako komandor Jarosław Kaczyński ps. Jary, Tom Cruise jako major Mariusz Błaszczak ps. Błysk”.

Scena 1: po napisach stop-klatka „rusza”. Z nadludzkim wysiłkiem skoczkowie otwierają drzwi samolotu pikującego już w stronę kopuły Sejmu. Pokonując ciążenie, kierują się do kabiny pilota. Jarosław Kaczyński toczy krótką walkę z pilotem, któremu twarz wykrzywia komunistyczna zaciekłość i pogarda (mógłby go zagrać Jerzy Zelnik – przyp. autora). Celny cios kończy sprawę, Kaczyński chwyta ster i wyprowadza maszynę ponad bezpieczny już Sejm. W fotelu drugiego pilota siada Mariusz Błaszczak-Cruise. Z kieszeni kombinezonu wyjmuje Snickersa: – Pan zje, komandorze. Bo głodny nie jest pan sobą. (Film ma być finansowany „w modelu publiczno-prywatnym” – twierdzi Jarosław Sellin). Gibson-Kaczyński spokojnie pilotuje samolot.

Lektor: – Tego pogodnego, jesiennego dnia omal nie doszło do tragedii. Kapitan Ziółko, chory z nienawiści postkomunista, inspirowany przez określone środowiska, wypełnił zbiorniki paliwa, po krótkim locie z Modlina wybuch miał unicestwić wszystkich obecnych na przepełnionej sali sejmowej. Na szczęście udało się tego uniknąć. Oto prawdziwa historia bohaterów i opowieść o tym, jak naprawdę toczyła się historia Polski, a nie jak przedstawiają ją nasi poprzednicy.

Uwaga: lektor powinien mieć niski, tubalny, a zarazem ciepły głos, który swoim tembrem oddawałby powagę sytuacji, a zarazem stwarzał poczucie bezpieczeństwa.

Scena 2: napis „35 lat temu”. Retrospekcja. Gdańsk. Stocznia. Plener, dzień. Lato. Gibson-Kaczyński szarmancko całuje piękną kobietę i przeskakuje płot stoczni. (Gibson powinien podpatrzyć Jarosława Kaczyńskiego, aby naśladować jego unikatowy sposób witania i żegnania się z kobietami – uwaga autora). Dynamiczna jazda do przodu. (…)

Dlaczego to nie pan, ale inni podpisują porozumienie z władzą? – pyta Kaczyńskiego przed salą BHP niepokorny dziennikarz.

Honory i zaszczyty to nie dla mnie – mówi Jarosław Kaczyński. – Mnie chodzi o dobro Polski i Polaków.

Lektor: nieliczni wtajemniczeni dziwią się, gdy 31 sierpnia zdezorientowani stoczniowcy wynoszą na ramionach pod bramę nie Jarego, ale kogoś innego. Jary już wie, że cała ta rewolucja to robota czerwonych. Zaczyna tworzyć misterną siatkę zaufanych współpracowników.

(…) Scena 13: napis „1981 r.”. Dworzec Wrocław Główny. Z warszawskiego pociągu wysiada Kaczyński-Gibson. Towarzyszy mu piękna, wysoka kobieta. Czeka na nich łącznik. Od półzbliżenia translokacja do otwarcia. Mężczyźni wymieniają porozumiewawcze spojrzenia i wszyscy wychodzą z dworca.

Lektor: Zaplanowana przez Jarosława Kaczyńskiego akcja odbicia związkowych 80 mln zł i ukrycie ich przed bezpieką stała się głośna. Jednak przez lata ukrywano przed społeczeństwem udział późniejszego prezesa PiS w tej akcji. Obecnie trwają w IPN intensywne prace nad stworzeniem autentycznych dokumentów poświadczających rolę J.K. w tym brawurowym przedsięwzięciu.

Scena 14: Warszawa. Mieszkanie Lucjana Błaszczaka, inżyniera w FSO. 12-letni Mariusz z wypiekami na twarzy czyta w ukryciu przyniesioną przez ojca bibułę. A w niej informację o 80 mln zł.

Lektor: O tym, kto tę akcję zorganizował i przeprowadził, mały Mariusz dowie się dopiero po latach od swojego mentora.

(…) Scena 31: napis „1996 r.”. Wnętrze pałacowe. Sypialnia z wielkim łożem. W pościeli roznegliżowana piękna kobieta, przypominająca sławną amerykańską aktorkę. Jerry – mówi kobieta po angielsku – błagam cię, nie opuszczaj mnie. Z nikim nie było mi tak dobrze jak z tobą.

Kaczyński ze spokojem wkłada buty, zapina koszulę, wiąże krawat. Siada na skraju łoża, ciągnie rękę partnerki do swoich ust i mówi po angielsku: – Kochana Sharon! Najchętniej zostałbym z tobą na całe życie, ale ojczyzna wzywa.

czlowiek

polityka.pl

mateusz-kijowski

KRYSTYNA PAWŁOWICZ ZAPOWIADA KONIEC TVN Zostanie tylko TVPiS, Trwam i Republika? Reszta WON?

cu5uoo3xgaa1jtr

Kaczyński na helu fruwa jako balon

Kaczyński na helu fruwa jako balon

W najnowszym „Newsweeku” głównym tematem jest plan Jarosława Kaczyńskiego, jak zemścić się na Donaldzie Tusku za Smoleńsk, jak go wyeliminować z polskiej polityki, w ogóle z polityki, bo jego silna pozycja zagraża PiS. Tusk jest groźny na miejscu i w Brukseli, gdyż siła jego może emanować na kraj, a Tusk, który by powrócił na łono ojczyzny, jest przekleństwem Kaczyńskiego. Przegrywał z nim od 2007 roku, a ostatnio wygrał, bo Tuska zabrakło. Na Nowogrodzkiej słowo Tusk może być tabu, jak kiedyś inne cztery litery JWHW, a wypowiadane jest tylko przez usta prezesa, gdy podstawione jest mu sitko, aby mógł pluć.

Kaczyński rzeczywiście musi mieć plan na wyeliminowanie Tuska i to inny, niż nam wszystkim się wydaje. Wpływowe media europejskie, analizując sytuację Tuska, wróżą mu sukces na wybór na szefa Rady Europejskiej na drugą kadencję, a jeżeli dorzucają argument, że sprzeciwia się temu Kaczyński, to tylko oceniają, iż ta okoliczność Tuskowi pomoże.

Sprawczość Kaczyńskiego jest odwrotnością jego chciejstwa, więc Tusk powinien spać spokojnie. Portal Politico podkreśla silną pozycję Tuska, zauważa także, iż oprócz zemsty, prezesem powoduje chęć osłabienia struktur unijnych: „Dlatego atakuje instytucje europejskie. Tusk stoi mu na drodze”. Jak zauważa dyplomata hiszpański, Tusk to przeciwieństwo Kaczyńskiego: „Kto inny miałby objąć to stanowisko? Jest odpowiedzialny, można mu zaufać, potrafi utrzymać tajemnicę”. Ale czy Tusk rzeczywiście może spać spokojnie?

W kraju przekonaliśmy się, że nie. Wydawałoby się, że PiS zastosuje się do Konstytucji i prawa, będzie przestrzegał porządku, ale rozwala Trybunał Konstytucyjny, a partia Kaczyńskiego zaprzestała współpracy z Komisją Wenecką, co jest zerwaniem postanowień traktatów międzynarodowych. Kaczyński zdaje sobie sprawę, że w Unii na nikogo specjalnie nie może liczyć, aby zablokować kandydaturę Tuska, więc musi mieć za pazuchą jakiś niekonwencjonalny nagan, aby nim szantażować i szokować. Wszak jakiś pisowski prokurator może ze „swadą polemiczną” Stanisława Piotrowicza skonstruować akt oskarżenia Tuska czy to w sprawie katastrofy smoleńskiej, czy jeszcze bardziej prawdopodobne ws. Amber Gold i domagać się np. aresztu tymczasowego.

Z PiS-em przerabiamy coraz bardziej absurdalne sytuacje. Można się spodziewać takiego odlotu w kosmos, jak ogłoszenie przez Antoniego Macierewicza, iż z Ukrainą zbudujemy śmigłowce. Można się zapytać: znowu Macierewicz nałykał się helu? Kaczyński ciągle ma odloty i nas chciałby robić w balona, ale niestety to on fruwa w nierzeczywistości.

Waldemar Mystkowski

kaczynskinahelu

koduj24.pl

„Jak już zamkną Kryśkę Jandę, Donalda Tuska i obu Stuhrów…”. Saramonowicz znowu celnie kpi z „dobrej zmiany”

Jak już zamkną Kryśkę Jandę, Donalda Tuska, obu Stuhrów, co wówczas zrobić zastanawia się Andrzej Saramonowicz.
Jak już zamkną Kryśkę Jandę, Donalda Tuska, obu Stuhrów, co wówczas zrobić zastanawia się Andrzej Saramonowicz. Fot. Michał Mutor / Agencja Gazeta

Lemingi śmieszkują z „dobrej zmiany”, aż ciarki po plecach lecą… Z Andrzejem Saramonowiczem na czele. Artysta który zastanawia się właśnie, jaki sens być na wolności, gdy zamkną do więzienia wszystkie rozsądne kobiety, palących trawkę, najlepszych lekarzy, filozofów, komików etc…

– No właśnie – skomentowała jedna z internautek wpis reżysera na profilu społecznościowym, który w przewrotny sposób zapytał o swoich kolegów, znajomych i wielbicieli. Może wpis scenarzysty podyktowany był jesienną chandrą, a może sukcesami „dobrej zmiany”. Andrzej Saramonowicz zapytał o sensowność przebywania na wolności, gdy za kratami będzie ciekawiej i w sumie śmieszniej.

andrzej-saramoniwicz

Ulubieniec lemingów znów trafił swoim przemyśleniami do ich ironicznych gustów. Szybko znaleźli się chętni do dołączenia do tego grona. Pani Magda skomentowała: „Mi się podoba taka koncepcja niewoli i te orgie intelektualne są bardzo kręcące”.

Chociaż znaleźli się tacy, co stwierdzili, że Saramonowicz dramatyzuje. No bo, kogo zamknięto do więzienia? Przynajmniej na razie.

jak

naTemat.pl

 

„Widzi, że żarty się skończyły. Czy się boi? Tak…”. „Newsweek” zdradza, jak Donald Tusk reaguje na ataki PiS

Czy Donald Tusk boi się PiS? Informatorzy "Newsweeka" twierdzą, że tak.
Czy Donald Tusk boi się PiS? Informatorzy „Newsweeka” twierdzą, że tak. Fot. Renata Dąbrowska / Agencja Gazeta

Donald Tusk dla wielu Polaków jest jedynym kandydatem do przywrócenia spokoju w państwie. Choć wciąż jest z dala od krajowej polityki, sondaże pokazują, iż po powrocie do Polski cieszyłby się wielkim poparciem. Jego powrotu wypatrują nie tylko wyborcy, ale i pozbawieni lidera politycy opozycji. Donald Tusk mógłby już czuć zapach kolejnego triumfu nad PiS, ale z najnowszych doniesień „Newsweeka” wynika, iż byłemu premierowi nieobca jest też obawa. – Czy się boi? Tak. O siebie i o syna – mówią informatorzy tygodnika.

Powodów do tych obaw dostarcza oczywiście Prawo i Sprawiedliwość. I nie chodzi bynajmniej o zapowiedź wycofania poparcia dla kandydatury Donalda Tuska na drugą kadencję na stanowisku przewodniczącego Rady Europejskiej. Ważniejszym czynnikiem jest plan zniszczenia byłego premiera, który podobno już został w gabinecie Jarosława Kaczyńskiego opracowany.

 

Mowa o tym, co prezes PiS zdradził w ostatnich wywiadach, gdy sugerował postawienie Donaldowi Tuskowi zarzutów karnych. Ponoć nie zdecydowano jeszcze tylko, w jakiej sprawie ma je usłyszeć. Najbardziej prawdopodobny scenariusz mówi o zdradzie dyplomatycznej związanej z katastrofą smoleńską. Do skompromitowania Donalda Tuska ma jednak posłużyć też sprawa Amber Gold, w której wykorzystany zostanie jego syn Michał.

 

Jak podkreślają rozmówcy „Newsweeka” w żadnej ze spraw Donaldowi Tuskowi nie grozi widmo wyroku. Na jego skazanie raczej nie liczą też w PiS. Wielkie nadzieje mają raczej pokładać w samym postawieniu najsilniejszego przeciwnika w stan oskarżenia. A to dla podległej Zbigniewowi Ziobrze prokuratury powinna być łatwizna. To wystarczy do „procesu stulecia”.

W rozmowie z „Newsweekiem” wierni Donaldowi Tuskowi politycy Platformy Obywatelskiej przypominają jednak, że PiS wiele takim atakiem zaryzykuje. – Jeśli prokuratura postawi Tuskowi zarzuty, to będzie ostateczne starcie dwóch liderów. Zwycięstwo jednego będzie politycznym końcem drugiego. Jak w pojedynku rewolwerowców, żywy wyjdzie z tego tylko jeden – ostrzegają.

I zdradzają, że odcięcie przewodniczącego Rady Europejskiej do tego, co dzieje się w polskiej polityce to już jedynie pozory. Donald Tusk ma pozostawać w stałym kontakcie z Ewą Kopacz i wspomagać ją w dążeniu do wyrwania PO z rąk Grzegorza Schetyny. Jednocześnie rozmówcy „Newsweeka” zdradzają, iż były premier uznał PO za „projekt skończony”. Bardzo liczną, lojalną wobec niego część partii chce wykorzystać po prostu jako zaplecze do odnowienia opozycji po powrocie.

Przypomnijmy, iż z niedawnego sondażu Millward Brown dla „Faktów” TVN i TVN24 wynikało, że Donald Tusk jest najsilniejszym zagrożeniem dla obecnej władzy. Gdyby wystartował on w kolejnych wyborach prezydenckich, swój głos oddałaby na niego prawie połowa Polaków.

widzi

naTemat.pl

Ogłoszą Jezusa królem, ale nie Polski. W kościołach czytano list biskupów w tej sprawie

MICHAŁ WILGOCKI, 16 października 2016Przemarsz Rycerzy Jezusa w intencji intronizacji Jezusa Chrystusa na króla Polski, Warszawa, 12.09.2015

Przemarsz Rycerzy Jezusa w intencji intronizacji Jezusa Chrystusa na króla Polski, Warszawa, 12.09.2015 (SŁAWOMIR KAMIŃSKI/AGENCJA GAZETA)

W listopadzie Episkopat zaplanował Akt Przyjęcia Jezusa Chrystusa za Króla i Pana. Wbrew temu, czego domagają się niektóre ruchy intronizacyjne, nie oznacza to, że biskupi ogłoszą Jezusa królem Polski. Bo byłaby to „polityczna deklaracja”.

Artykuł otwarty w ramach bezpłatnego limitu prenumeraty cyfrowej

Listopad to miesiąc, w którym Kościół świętuje uroczystość Jezusa Chrystusa Króla Wszechświata. Z tej okazji polscy biskupi przygotowali specjalny akt, który będzie proklamowany 19 listopada w krakowskich Łagiewnikach. A dzień później – we wspomniane święto – odczytany we wszystkich katolickich kościołach w Polsce.

Pragniemy, żeby był on [akt intronizacji] znaczącym krokiem w procesie przywracania Jezusowi należnego Mu miejsca w naszym życiu osobistym, zawodowym i społecznym. Dlatego zachęcamy do podjęcia trudu duchowego przygotowania do niego i realizacji płynących z niego zobowiązań

– pisze Konferencja Episkopatu Polski w specjalnym liście, który dziś jest odczytywany w kościołach.

W Sejmie intronizacja nie przeszła

W XX w. Chrystus królem Polski zostawał trzykrotnie. Najpierw w 1920 r. Aktu Intronizacji dokonał prymas Edmund Dalbor na Jasnej Górze. Rok później w Krakowie, z udziałem całego Episkopatu, akt został odnowiony. A w październiku 1951 r., w tajemnicy przed komunistami, Jezusa za Króla Polski uznał prymas Stefan Wyszyński.

Sprawa ponownej intronizacji jest żywa w Polsce mniej więcej od połowy lat 90., kiedy to zaczęły powstawać przy parafiach ruchy intronizacyjne. Czerpią inspirację ze zmarłej w 1944 r. polskiej mistyczki Rozalii Celakówny.

Katolicka Agencja Informacyjna podaje fragment jednego z jej objawień:

Za grzechy i zbrodnie popełniane przez ludność na całym świecie ześle Pan Bóg straszne kary. Ostoją się tylko te państwa, w których będzie Chrystus królował. Jeżeli chcecie ratować świat, trzeba przeprowadzić intronizację we wszystkich państwach i narodach na całym świecie. Polska nie zginie, o ile przyjmie Chrystusa za Króla w całym tego słowa znaczeniu

W 2006 r. nieżyjący już poseł PiS Artur Górski złożył na ręce marszałka Sejmu projektu uchwały ogłaszającej Chrystusa królem Polski. Poparło go 46 posłów. Wielokrotnie krytykowany projekt trafił ostatecznie do kosza, ponieważ kadencja Sejmu została skrócona.

Król Polski? „Akt polityczny, bez zbawczego sensu”

Jak dziś Episkopat wyjaśnia intronizację, która formalnie nazywa się Jubileuszowym Aktem Przyjęcia Jezusa Chrystusa za Króla i Pana?

„Nie trzeba więc Chrystusa intronizować, w znaczeniu wynoszenia Go na tron i nadawania Mu władzy, ani też ogłaszać Go Królem. On przecież jest Królem królów i Panem panów na wieki. Natomiast naszym wielkim zadaniem jest podjęcie dzieła intronizacji Jezusa w znaczeniu uznawania Jego królewskiej godności i władzy całym życiem i postępowaniem. Parafrazując myśl papieża Piusa XI z encykliki ‚Quas Primas’, można powiedzieć krótko: trzeba robić wszystko, by Chrystus panował” – usłyszeli dziś wierni w kościołach w całej Polsce.

Biskup Andrzej Czaja tłumaczył już w styczniu, że w objawieniach Rozalii Celakówny jest kilka miejsc mówiących o tym, że Polska musi w uroczysty sposób ogłosić Jezusa królem przez akt intronizacyjny.

– Jednak w objawieniach tych nigdzie nie ma wprost określenia czy nazwania Chrystusa królem Polski i już z tej racji niezrozumiałe jest postulowanie tego typu intronizacji. Ponadto trzeba pamiętać, że zbawczą wartość ma wyznawanie Jezusa Panem. Gdy wyznajemy, że Jezus jest Bogiem, dostępujemy zbawienia. Natomiast gdy ogłosimy, że Jezus jest królem Polski, to będzie to akt polityczny, bez zbawczego sensu. Uznanie Jezusa moim Królem zmienia moje życie i ma wpływ na życie innych. Uznanie Jezusa Królem Polski oznacza pomniejszenie Jego roli i znaczenia – wyjaśnia biskup w rozmowie z KAI.

wlistopadzie

wyborcza.pl

 

Mrzonki o polskich helikopterach dla wojska. To nie gra „Wiedźmin”

Bartosz T. Wieliński, 16 października 2016

Antoni Macierewicz i Beata Szydło podczas wizyty w PZL Mielec

Antoni Macierewicz i Beata Szydło podczas wizyty w PZL Mielec (Fot. Patryk Ogorzałek / Agencja Gazeta)

Tuż po zaprzysiężeniu prezydent Andrzej Duda wzywał, by nie słuchać „tych, co opowiadają, że się nie da”, bo „to bzdury”. Dziś jego rzecznik prasowy Marek Magierowski i szef MON Antoni Macierewicz postanowili tę myśl rozwinąć. Zamarzyły im się polskie odpowiedniki black hawków i caracali.

„Dobra zmiana” ewidentnie zmienia propagandowy przekaz w związku z rezygnacją z zakupu francuskich helikopterów dla wojska. Początkowo rząd tłumaczył się tym – a robił to bardzo lakonicznie – że Francuzi nie zgodzili się na polskie żądania w sprawie offsetu. Koncern Airbus ujawnił jednak, że zamierzał w Polsce zainwestować tyle, ile MON wydałby na 50 caracali (ok. 13 mld zł), a do tego stworzyć kilka tysięcy miejsc pracy. Mówienie o francuskim sknerstwie i niewdzięczności przestało mieć większy sens. Propagandowa maszyneria nie może zatrzymać się jednak ani na minutę. Ktoś rzucił więc hasło prawdziwie polskich helikopterów.

Macierewicz: Będziemy współpracować z Ukrainą

W sobotę pojawiła się okładka propisowskiego tygodnika „wSieci”, przedstawiająca szefa MON Antoniego Macierewicza na tle helikopterów z biało-czerwoną szachownicą. Śmigłowce to wprawdzie zmodernizowane radzieckie Mi-24, a na szachownicy mają układ kolorów, jaki stosowano przed 1993 r., ale Macierewicz ogłasza, że „dobra zmiana zbuduje polskie śmigłowce”. W telewizji Trwam uprzedził jednak, że powstaną one w kooperacji z Ukrainą.

W niedzielny poranek w sukurs przyszedł szefowi MON rzecznik Magierowski, który do tej idei w kreatywny sposób przekonywał na antenie Radia ZET, jednocześnie atakując sceptyków. – Gdyby ktoś kilkanaście lat temu powiedział, że polskie gry komputerowe podbiją świat, że polskie autobusy będą rozchwytywane, też spotykałby się z takim rodzajem szyderstwa – oświadczył. Wezwał, by „przestać się bać mówić w kategoriach tego typu wizji”. – To kwestia kilkunastu lat – przekonywał.

Tylko czy rzecznik prezydenta dużego europejskiego kraju faktycznie powinien się chwalić tym, że nie odróżnia produkcji kolejnej części „Wiedźmina” od stworzenia nowoczesnego helikoptera? Że zupełnie zatracił się w odmętach propagandy?

Prototyp pierwszej wersji black hawka Amerykanie oblatali w 1974 r. Francuską super pumę, na bazie której powstał później caracal, oblatano cztery lata później. Maszyny przez ponad 30 lat modyfikowano, poprawiano, ulepszano. Pracowały przy tym tysiące specjalistów, setki pilotów. Mają doświadczenie (Sikorsky, producent black hawków, został założony w latach 20. XX w.), kadry, technologię i śmigłowcowe platformy, które ciągle można rozwijać.

Rzecznik Magierowski uważa jednak, że w ciągu kilkunastu lat nad Wisłą będzie można osiągnąć to samo, produkować prawdziwie polskie maszyny. A trzeba przypomnieć, że trzeba pracę zacząć od zera. Od prototypów. No chyba że polskie śmigłowce będą w rzeczywistości polsko-ukraińskim rozwinięciem jeszcze radzieckich helikopterów. Czy na pewno o taką supernowoczesność chodzi? To ma być ten helikopterowy „Wiedźmin”?

A prototypy trzeba będzie wyposażyć w awionikę, radary, noktowizory, uzbrojenie, pancerz… Rozumiem, że to również ma być owoc polskiej technologii. Trzeba będzie je więc stworzyć, wdrożyć i wyprodukować. Zapewniam rzecznika Magierowskiego, że to znacznie trudniejsze niż stworzenie autobusu na prąd.

Lepiej postawić na drony

Reasumując, na polskie helikoptery trzeba będzie wydać dziesiątki miliardów. Zakładając nawet, że to nie propaganda, że „dobra zmiana” będzie mieć takie pieniądze, to śmiem wątpić, że faktycznie taka inwestycja się opłaci. No bo nie chodzi przecież o to, by produkcję polskich helikopterów za tak ciężkie pieniądze rozkręcać wyłącznie na potrzeby odbiorców w Polsce. Trzeba by je sprzedawać na całym świecie. A z tym bywało słabo. Na PZL W-3 Sokół, sztandarowy polski helikopter, chętnych na przykład zbyt wielu nie było ani w kraju, ani za granicą. W efekcie wyprodukowano tylko ok. 150 egzemplarzy. Wielkie koncerny, oprócz technologii, mają też sprawnych lobbystów, którzy – oględnie mówiąc – potrafią zachwalać swój sprzęt. Mają też wsparcie dyplomacji.

Jeśli jednak komuś w Pałacu Prezydenckim marzy się sukces w technologiach obronnych na miarę „Wiedźmina”, to sugerowałbym dziedziny, które dopiero się rozwijają, raczkują albo jeszcze nawet się nie narodziły, takie jak miniaturowe drony rozpoznawcze, roboty wspierające żołnierzy, broń energetyczna… To są futurystyczne wizje, których generałowie i politycy powinni przestać się bać, bo za jakiś czas staną się rzeczywistością.

Jestem pewien, że Marek Magierowski w czasie gdy był dziennikarzem, raczej by się ze mną zgodził. Został jednak politykiem.

mrzonki

wyborcza.pl

cu5xyh1waaapka7

ANNE APPLEBAUM, THE WASHINGTON POST

Liberalna fala zmiecie populistów?

15 października 2016 | 22:43

Pozapartyjne ruchy obywatelskie zaczęły też jednoczyć ludzi ponad dawnymi podziałami między partiami. Na drugi dzień po węgierskim referendum, dziesiątki tysięcy Polek, ubranych na czarno, uczestniczyły w demonstracjach ulicznych w ponad kilkunastu miastach w całej Polsce, aby wyrazić sprzeciw wobec prawa, które miało wprowadzić kary więzienia dla kobiet, poddających się aborcji.

Pozapartyjne ruchy obywatelskie zaczęły też jednoczyć ludzi ponad dawnymi podziałami między partiami. Na drugi dzień po węgierskim referendum, dziesiątki tysięcy Polek, ubranych na czarno, uczestniczyły w demonstracjach ulicznych w ponad kilkunastu miastach w… (Fot. Mikołaj Kuras / Agencja Gazeta)

Nie wiem, czy polityka kiedykolwiek była wyłącznie lokalna; w każdym razie dzisiaj już taka nie jest. Idee przekraczają granice; taktyka polityczna rozpowszechnia się poprzez internet.

Kilka lat temu jeden z założycieli Jobbiku, węgierskiej skrajnie prawicowej partii politycznej, powiedział mi, że zainspirował go udział w wiecu zorganizowanym po drugiej stronie granicy przez Partię Wolności, skrajnie prawicową partię austriacką.

Dzisiaj mógłby obserwować ten sam wiec na YouTubie, nie wychodząc z domu.

W ciągu ostatnich paru lat szybki przepływ idei i taktyk politycznych działał na korzyść nieliberalnych demokratów na Zachodzie i na całym świecie. Kilka kryzysów – migracja w Europie, wojna w Syrii, terroryzm islamski – i nerwowość na rynkach finansowych przyczyniły się do autentycznego poczucia niepewności. Media społecznościowe nasiliły niepokoje, podsycając silne emocje – zawiść, nienawiść, podejrzliwość – z ogromną szybkością. Wykorzystuje się automatyczne boty i armie trollów do walki wyborczej i do manipulowania opiniami wszędzie – od USA do Filipin i całej Europy.

Skutkiem było narastające poparcie dla przywódców proponujących proste rozwiązania – „tylko ja mogę to naprawić”; „aresztować handlarzy narkotyków”; „wyrzucić cudzoziemców”; „zbudować mur” – a także upaństwowienie gospodarki.

„Kult jednostki”, określenie wynalezione w innym miejscu i w innym czasie, nagle znalazł zastosowanie w kilkunastu demokracjach na całym świecie. Niektórzy znaleźli zwolenników – w tym Donald Trump w USA, Geert Wilders w Holandii, Marine Le Pen we Francji. Niektórzy wygrali wybory, a nieliczni, zdobywszy władzę, wykorzystali taktyki stosowane raczej przez dyktatury niż przez demokracje.

W Turcji trwa rozprawa z niezależnymi politykami, dziennikarzami i myślicielami. Na Węgrzech potentaci bliscy Fideszu Viktora Orbána wykupili większość mediów, a w ostatnim tygodniu zapewne pomogli w zamknięciu Nepszabadsagu, ostatniej zaangażowanej gazety opozycyjnej w tym kraju, bezpośrednio po wydrukowaniu przez nią kilku artykułów krytycznie odnoszących się do rządzącej partii. W Polsce rząd Prawa i Sprawiedliwości przekształcił telewizję państwową w bezpośrednie, niesubtelne narzędzie propagandy partyjnej.

W każdym wypadku sukcesy tych nowych partii można wyjaśnić podziałami, wyczerpaniem i polityczną słabością „liberalnych”, prodemokratycznych i proeuropejskich polityków.

Czy jednak ci politycy mogą także zacząć się uczyć od siebie nawzajem?

W całej Europie tworzą się lub przekształcają nowe partie – liberalne pod względem społecznym, proeuropejskie i antypopulistyczne – aby sprzeciwić się nieliberalnej fali. Podobnie jak ich przeciwnicy nie są „prawicowe” ani „lewicowe”, ale raczej reklamują się jako racjonalne i skuteczne – w przeciwieństwie do ksenofobii czy populizmu ich przeciwników – oraz reprezentujące grupy, a nie charyzmatyczne jednostki. W Hiszpanii partia Ciudadanos (nazwa ta oznacza obywateli) zdobyła poparcie dzięki kampanii przeciw regionalnemu nacjonalizmowi prowadzonej pod hasłem „Katalonia jest moją ojczyzną, Hiszpania jest moim krajem, a Europa jest naszą przyszłością”. W Polsce kampania przeciw nepotyzmowi przyniosła wyższe notowania Nowoczesnej.

W ciągu ostatnich dwóch tygodni pojawiło się coś w rodzaju punktu zwrotnego. Na Węgrzech przywódcy podzielonej opozycji połączyli się, żeby zbojkotować referendum, które miało wzmocnić poparcie dla rządzącej partii i podsycić ksenofobię. Niejasno sformułowane pytanie; prowadzona na ogromną skalę propaganda państwowa (rząd wynajął w całym kraju ponad jedną czwartą wszystkich billboardów); zamieszczane w państwowych mediach historie o gwałtach i mordach popełnianych przez uchodźców miały namówić Węgrów do głosowania przeciw udzieleniu schronienia paru tysiącom uchodźców z syryjskiej wojny domowej.

Nie przyznano jakichkolwiek pieniędzy państwowych tym, którzy byli za udzieleniem im schronienia; ale 2 października większość Węgrów usłuchała wezwań opozycji do pozostania w domach: „Wprowadzające w błąd, fałszywe pytanie nie zasługuje na odpowiedź”, napisał Viktor Szigetvari, przewodniczący Egyutt (czyli Razem). Rząd „wygrał” referendum, i to ze znaczną przewagą. Ale niska frekwencja spowodowała nieważność tego referendum.

Pozapartyjne ruchy obywatelskie zaczęły też jednoczyć ludzi ponad dawnymi podziałami między partiami. Na drugi dzień po węgierskim referendum dziesiątki tysięcy Polek ubranych na czarno uczestniczyły w demonstracjach ulicznych w ponad kilkunastu miastach w całej Polsce, aby wyrazić sprzeciw wobec prawa, które miało wprowadzić kary więzienia dla kobiet poddających się aborcji. Większość uczestniczek twierdziła, że sprzeciwia się aborcji, ale jeszcze bardziej nie znosi surowości proponowanych rozwiązań. Niemal natychmiast rząd się wobec nich zdystansował.

Jest zbyt wcześnie, aby piać z zachwytu nad „liberalną falą”, nie mówiąc już o międzynarodowym ruchu, który zasługiwałby na baczną uwagę. Zachodzi jednak polityczna zmiana; wydarzenia w jednym kraju będą nadal wpływać na zachodzące w innym. Węgrzy być może zainspirowani powodzeniem osiągniętym w Polsce wyszli na ulice, żeby zaprotestować przeciw zamknięciu gazety. Podziwiający Ciudadanos w Londynie tęsknie mówią o stworzeniu czegoś podobnego w Wielkiej Brytanii. Jeżeli Trump przegra – a zwłaszcza, jeżeli przegra w sposób zdecydowany – zainspiruje to jeszcze więcej ludzi. Autorytaryzm zachowuje swoją uniwersalną atrakcyjność, ale zachowują ją też jego antidota.

Przełożył Andrzej Ehrlich

anne-applebaum

wyborcza.pl

Przełomowe odkrycie polskich paleontologów. O miliard lat przesunęli jeden z największych wynalazków ewolucji!

Wojciech Mikołuszko, 16 października 2016

Z prawej: Fragment syfonalnego glona sprzed 2,8-2,7 mld lat. Z lewej: stromatolit, w którym zostały znalezione pozostałości glonów.

Z prawej: Fragment syfonalnego glona sprzed 2,8-2,7 mld lat. Z lewej: stromatolit, w którym zostały znalezione pozostałości glonów. (J. Kaźmierczak)

Polscy uczeni znaleźli skamieniałości najstarszych złożonych komórek na świecie, tzw. jądrowych, z których zbudowane są wszystkie rośliny, zwierzęta i ludzie. To odkrycie przesuwa czas ich powstania o cały miliard lat wstecz!

– Pierwszy zobaczył to prof. Józef Kaźmierczak. Zawołał mnie. Obejrzałam pod mikroskopem i razem zaczęliśmy się zastanawiać, co to do diabła jest – opowiada dr hab. Barbara Kremer z Instytutu Paleobiologii PAN w Warszawie.

Prof. Kaźmierczak podejrzewał, że ma przed sobą szczątki glonów. Ale przecież wydawało się to niemożliwe. Glony są zbudowane ze złożonych, wysoce uorganizowanych komórek – takiego samego typu, jakie tworzą ciała ludzi, zwierząt, roślin czy grzybów. Według powszechnie przyjmowanych poglądów takie komórki powstały między 1,8 a 1,6 mld lat temu. Tymczasem polscy badacze badali próbki skał liczące ok. 2,8 mld lat, czyli o cały miliard lat starsze!

Zgodnie z dotychczasowym stanem wiedzy na Ziemi w tym czasie żyły wyłącznie organizmy o prostej komórce, takie jak bakterie. Jeśli więc rzeczywiście Polacy mieli przed sobą skamieniałości glonów, to stawiało to na głowie całą współczesną wiedzę o dziejach życia na Ziemi.

Dwa typy komórek – proste i złożone

Wszystkie organizmy na Ziemi są zbudowane z jednego spośród dwóch typów komórek. Jako pierwsze, około 4 mld lat temu, powstały komórki bezjądrowe. Ich materiał genetyczny – DNA – ma postać kolistej cząsteczki, która nie jest niczym otoczona i tym samym nie tworzy jądra komórkowego. Organizmy o takiej budowie nazywa się prokariontami. Są one zawsze jednokomórkowe, w większości nieduże, z wyglądu podobne do siebie. Do prokariontów zalicza się bakterie oraz odkryte około 40 lat temu, mniej znane archeony.

„Bakterie i archeony odznaczają się niezwykłą wszechstronnością genetyczną i biochemiczną” – pisze w książce „Pytanie o życie” Nick Lane. Dodaje też, że prokarionty „w ciągu 4 miliardów lat ewolucji prawie się nie zmieniły. Świat się zmieniał, ale one pozostawały sobą. Nigdy nie zrodziły niczego tak dużego i złożonego jak choćby pchła”.

To stało się możliwe dopiero wtedy, gdy z komórek prokariotycznych wyewoluowała wysoce złożona komórka. Jej DNA nie jest już koliste, ale pocięte na kilka liniowych kawałków, czyli chromosomów. Wszystkie razem są otoczone błoną, tworząc jądro komórkowe. Z tego powodu organizmy z takich komórek nazywane są jądrowymi lub eukariontami. Oprócz jądra mają też w swoich komórkach liczne dodatkowe struktury – przede wszystkim mitochondria, które pełnią funkcję centrów oddychania. Komórki eukariontów są zazwyczaj znacznie większe od prokariontów. Zawierają także dużo więcej genów.

To był kluczowy wynalazek życia

Powstanie eukariontów było przełomowym wydarzeniem w historii życia na Ziemi. Nick Lane uznał komórkę jądrową za jeden z dziesięciu największych wynalazków ewolucji. Jej pojawienie się zniosło ograniczenia, jakie natura stwarzała bakteriom. Organizmy eukariotyczne mogły być większe, wielokomórkowe. Wynalazły płeć i genetycznie zaprogramowaną śmierć. Część z nich wyewoluowała w rośliny, inne w grzyby lub w zwierzęta, w tym ludzi.

„Wszystko, co znaczące na Ziemi, jest eukariotyczne – pisał Nick Lane. – Ludzka inteligencja, świadomość, wszystkie właściwości, jakie tak wysoko cenimy i których poszukujemy we Wszechświecie, po prostu nie mogły pojawić się u bakterii. Są to cechy eukariotyczne”.

Wszystkie organizmy eukariotyczne niezależnie od tego, jak bardzo dziś różnią się od siebie, pochodzą od wspólnego praprzodka. Według obliczeń biologów molekularnych, którzy śledzą tempo mutacji w DNA, musiał on żyć od 1,8 do 1,6 mld lat temu. Dotychczas potwierdzały to skamieniałości – najstarsze szczątki eukariontów znaleziono w skałach sprzed ok. 1,8 mld lat.

Jak doszło do tego zaskakującego odkrycia

Gdy więc prof. Kaźmierczak i dr hab. Kremer wybrali się do Republiki Południowej Afryki, na obszar Kaapvaalu, by badać skały sprzed 2,8 mld lat, spodziewali się, że znajdą w nich szczątki wyłącznie organizmów bezjądrowych. Na miejscu przywitał ich współpracujący z nimi, urodzony w Polsce, ale mieszkający dziś w RPA prof. Władysław Altermann z Uniwersytetu w Pretorii. Razem udali się na odległą farmę, gdzie znajdują się skały zwane stromatolitami, które są pozostałościami po sinicach, czyli sinozielonych jednokomórkowych organizmach zaliczanych do bakterii. Prof. Altermann już wcześniej znalazł dowody na to, że te warstwowane struktury powstały nie w morzach, jak wcześniej przypuszczano, ale na dnie słodkowodnego jeziora.

Prof. Kaźmierczak i dr hab. Kremer, którzy już wcześniej zajmowali się badaniem szczątków kopalnych sinic, pobrali próbki stromatolitów z RPA i przywieźli do Polski. Tu, w laboratorium, pocięli je na tak cienkie skrawki, że dało się je obserwować pod mikroskopem. I to wtedy prof. Kaźmierczak dostrzegł nitkowate obiekty organiczno-mineralne, które były wyraźnie większe od sinic. Gdy nabrał podejrzeń, że są to pozostałości nitkowatych eukariotycznych glonów, poddał próbki dalszej obróbce. Część z nich uczeni rozpuścili w kwasie, by wydobyć nitki i obejrzeć je w trzech wymiarach. Część obserwowali w mikrotomografie. Przeprowadzali też analizy składu chemicznego.

Badania prowadzone w ramach projektu Narodowego Centrum Nauki potwierdziły, że są to struktury najbardziej przypominające nici współczesnych glonów syfonalnych z grupy zielenic. W dzisiejszych czasach występują one pospolicie w morzach i jeziorach, gdzie mogą tworzyć rozległe podwodne murawy. Ich organizmy są zbudowane z rurek niepodzielonych na komórki. Jądra komórkowe swobodnie więc przemieszczają się w syfonalnym ciele glonów. Ten brak podziałów w rurkach widać było w skamieniałościach z RPA. Paleontolodzy znaleźli u nich też struktury przypominające organy rozrodcze dzisiejszych glonów syfonalnych.

Kolejna sensacja: być może życie powstało w jeziorach, a nie w morzach

– To oznacza, że eukarionty powstały znacznie wcześniej, niż sądzono – komentuje dr hab. Kremer. A prof. Kaźmierczak dodaje, że ich odkrycie opublikowane kilka dni temu w międzynarodowym czasopiśmie „Precambrian Research” ma jeszcze dalej idące konsekwencje. Bo, po pierwsze, nikt się nie spodziewał, że najstarsze organizmy jądrowe mogą mieć postać tak nietypową – glonów syfonalnych, u których nie ma ścian dzielących je na komórki i jądra przemieszczają się swobodnie w rurkach.

– Ponadto zielenice tego typu potrzebują do życia tlenu w środowisku – mówi prof. Kaźmierczak. – Ich obecność w tak starych skałach świadczy zatem jednoznacznie, że tlenu było wówczas znacznie więcej, niż się obecnie przypuszcza. Atmosfera wczesnej Ziemi musiała być na tyle tlenowa, by podtrzymywać wyższe formy życiowe.

Ponadto te najstarsze eukarionty pochodzą nie z osadów morskich, lecz jeziornych. To też przeczy panującym poglądom, według których życie przez pierwsze trzy miliardy lat występowało wyłącznie w morzach.

– Być może więc rację mają ci badacze, szczególnie rosyjscy, którzy twierdzą, że najprawdopodobniej życie początkowo rozwijało się głównie w środowiskach jeziornych – mówi prof. Kaźmierczak. – Może wręcz powstało w jeziorach, a dopiero potem przeszło do morza.

wyborcza.pl

 

NIEDZIELA, 16 PAŹDZIERNIKA 2016

„Kaczyński ma plan, jak zemścić się za Smoleńsk” – Tusk na okładce „Newsweeka”

15:12

„Kaczyński ma plan, jak zemścić się za Smoleńsk” – Tusk na okładce „Newsweeka”

Jarosław Kaczyński ma plan, jak zemścić się za Smoleńsk i wyeliminować Donalda Tuska z polskiej polityki – pisze poniedziałkowy „Newsweek” na okładce.

300polityka.pl

Nawet bracia Karnowscy obawiają się, że Macierewicz działa na rzecz Rosji? To zdaje się sugerować ich nowa okładka

Okładka tygodnika "wSieci" przedstawia wiceprezesa PiS i szefa MON na tle symboli z czasów Układu Warszawskiego, gdy Wojsko Polskie działało pod rozkazami ZSRR.
Okładka tygodnika „wSieci” przedstawia wiceprezesa PiS i szefa MON na tle symboli z czasów Układu Warszawskiego, gdy Wojsko Polskie działało pod rozkazami ZSRR. Fot. „wSieci” 42/2016 (203)

Bracia Karnowscy dawno nie pokusili się o bardziej wymowną okładkę. Tę najnowszą poświęcili aferze wokół zerwania umowy na wymianę śmigłowców wielozadaniowych dla polskiej armii. Antoni Macierewicz informuje z niej, że „zbudujemy polskie śmigłowce”. W tle grafik Karnowskich umieścił jednak symbole przypominające, iż ostatnie decyzje MON to raczej woda na młyn dla Rosji.

Chcieli dobrze, a wyszło, jak zwykle. Okładki otwarcie sympatyzującego z Prawem i Sprawiedliwością tygodnika „wSieci” nierzadko bywają kuriozalne. Jednak chyba żadna nie była zarazem komiczna i tak prawdziwa, jak ta ostatnia.

bartosz-t-wielinski

Karnowscy chcieli pomóc Antoniemu Macierewiczowi przekonać Polaków, że zrezygnowano z szybkiego tempa modernizacji armii, bo choć dziś nie ma nawet ich szkiców, w przyszłości powstaną prawdziwie polskie śmigłowce. W rzeczywistości okładka ich pisma to jedno wielkie przypomnienie, iż ostatnia decyzja MON to krok, który musiał uradować Rosjan.

Ilustracją „polskich śmigłowców” są bowiem stanowiące pamiątkę po Układzie Warszawskim radzieckie Mi-24. Maszyny użytkowane przez Polaków i unowocześniane w najlepszy sposób w Polsce, ale zaprojektowane w ZSRR. Sprawują się wciąż nieźle, ale od lat stanowią dobitne przypomnienie, że w NATO jesteśmy wciąż tylko jedną nogą.

 

Jakby tego było mało, grafik „wSieci” na radzieckie maszyny nałożył jeszcze szachownicę lotniczą, w wersji, która obowiązywała głównie w okresie PRL. Czyli w czasach, gdy Wojsko Polskie wykonywało przede wszystkim rozkazy przychodzące z Moskwy…

nawet

 

cu5nebxwiaaodvd

naTemat.pl

 

cu4kgfnwaaac-dz

Jarosław Kaczyński dla Onetu (cz. 3): w pewnym momencie odejdę

Andrzej Gajcy i Andrzej StankiewiczDziennikarze i publicyści Onetu

 16.10.2016

W trzeciej części obszernego wywiadu dla Onetu prezes PiS Jarosław Kaczyński podsumowuje rok samodzielnych rządów jego partii i recenzuje ministrów. Nie chce używać słowa „ultimatum” wobec nowego superwicepremiera Mateusza Morawieckiego, ale to, co mówi – tak właśnie brzmi. Kaczyński daje Morawieckiemu rok na wykazanie się. — To przestroga, że wszyscy podlegamy ocenie. Jeżeli nie będzie efektów, będą wyciągane wnioski — zapowiada.

 

Daje też do zrozumienia, że przed niedawną rekonstrukcją dochodziło do tarć między Morawieckim a premier Beatą Szydło. — Ambicje to kwestia czysto prywatna i trzeba je podporządkować ogólnemu projektowi. Jeżeli Morawiecki odniesie sukces, to będzie to wielki osobisty sukces także Beaty Szydło — przekonuje, zapowiadając jednocześnie, że nie zamierza na razie wymieniać pani premier.

Jarosław Kaczyński dla Onetu: dzieci z zespołem Downa muszą żyć

Czytaj pierwszą część wywiadu z szefem PiS

Lider PiS chwali ministra obrony Antoniego Macierewicza, ale i jemu się dostaje — za „nieszczęsnego Misiewicza”. Chodzi o upychanie swego rzecznika w radzie nadzorczej Polskiej Grupy Zbrojeniowej. — To się nie powinno było zdarzyć — mówi Onetowi Kaczyński.

Kaczyński bije się także w piersi. — Byłem za powołaniem Dawida Jackiewicza na ministra skarbu i biorę za tę nominację odpowiedzialność — deklaruje. Przyznaje jednocześnie, że za Jackiewicza w spółkach skarbu „zdarzyło się wiele złego”.

Niespodzianką jest to, że w rozmowie z nami Kaczyński niemal wprost otwiera casting na swego następcę: — Mam już swoje lata, a moja kariera polityczna jest na pewno na bardzo zaawansowanym etapie.

Z Jarosławem Kaczyńskim rozmawiają Andrzej Gajcy i Andrzej Stankiewicz.

Zapowiadał pan, że po roku rządu dojdzie do rekonstrukcji. I ostatnio doszło. Czy te zmiany zamykają takie podsumowanie, czy raczej możemy się spodziewać kolejnych dymisji?

Jeżeli nie wydarzy się nic nadzwyczajnego, to nie widzę potrzeby dalszych zmian.

A te tabory, które pańskim zdaniem spowolniały dobrą zmianę — resort zdrowia, czy MSZ — podciągnęły się?

Ministerstwo Zdrowia ma w tej chwili gotowy projekt zmian sposobu finansowania służby zdrowia i szpitali. Niebawem wejdzie do parlamentu.

Niewątpliwe nastąpiło przyspieszenie. Widzę także pozytywne zmiany w MSZ, tam mają głównie charakter personalny.

Od którego momentu zaczął pan patrzeć krytycznie na ministra skarbu Dawida Jackiewicza? W rządzie już go nie ma, a pan nie zostawia na nim suchej nitki.

Trudno powiedzieć, co było punktem zwrotnym. Był to niewątpliwie polityk najlepiej przygotowany do pełnienia tej funkcji. Byłem za jego powołaniem i biorę za tę nominację odpowiedzialność. Ale później w spółkach skarbu zdarzyło się wiele złego.

Już moje przemówienie na początku lipca na kongresie partii było dość wyraźnym wskazaniem, że w tym obszarze będą zmiany, a potem na Radzie Politycznej powiedziałem to dużo wyraźniej.

W maju ogłaszając tzw. audyt poprzednich rządów Dawid Jackiewicz, bardzo mocno atakował PO, mówiąc o przypadkach nadużyć w spółkach skarbu. Wiedział już pan wówczas o tym, co dzieje się już za jego rządów?

Panowie, ja nie mam żadnych możliwości kontrolowania sytuacji w resortach.

Ale coś musiało się stać, że nagle wskazał pan Jackiewicza jako kłopot.

Ja nie mówiłem na partyjnych gremiach o samym Jackiewiczu, tylko o problemie, jakim są kompetencje i uczciwość. Było to jakby nawiązanie do pewnych negatywnych sygnałów.

Jakich sygnałów?

Kłopoty narastały, ale w szczegóły mnie panowie nie wciągniecie.

Jackiewicz dla pracy w rządzie zrezygnował z mandatu europosła i po odwołaniu partia zostawiła go na lodzie. Były minister finansów Paweł Szałamacha, który także pana zawiódł, trafił do zarządu NBP, więc to Jackiewicz jest dziś napiętnowany.

Nikt nie miał żadnych wątpliwości co do jak najlepszych intencji, wielkiego zaangażowania i wielkich kompetencji Pawła Szałamachy. Po prostu pewne rzeczy mu nie wyszły i okazało się, że bez unii personalnej między ministerstwami finansów i rozwoju nie da się przełamać napięcia międzyresortowego.

Za to w przypadku Jackiewicza powstały wątpliwości. Zaczekajmy, pewne sprawy muszą być wyjaśnione.

Jarosław Kaczyński dla Onetu: Odpowiedzialność karna dla Tuska możliwa. Nie tylko za Smoleńsk

Czytaj drugą część wywiadu z prezesem PiS

Czy u Jackiewicza nie podobał się panu nepotyzm, czyli zatrudnianie znajomych w spółkach skarbu państwa, czy nie podobało się panu to, co działo się później, czyli wyprowadzanie pieniędzy z tych spółek?

Nie podoba mi się wszystko to, co nie jest działaniem pro publico bono. Takie jest zadanie tych, którzy idą do tych spółek.

Jest też jeszcze jeden problem. Mianowicie szef spółki musi o nią dbać i działać zgodnie z kodeksem handlowym, ale musi także sobie zdawać sprawę, że jest elementem szerszego przedsięwzięcia. W naszej sytuacji mowa o planie rozwoju autorstwa Mateusza Morawieckiego. Jeśli są ludzie, którzy tej świadomości nie mają, to w spółkach skarbu państwa nie ma dla nich miejsca.

Tajemnicą poliszynela było, że przemożny wpływ na obsadę spółek ma pański dawny rzecznik Adam Hofman. Może nie docenił pan siły jego przyjaźni z Jackiewiczem?

Nie będę tego teraz oceniał.

CBA nie wkroczyło przecież do spółek kontrolowanych przez Jackiewicza i jego ludzi dlatego, że nie realizowali planu Morawieckiego. Może po prostu jest tak, że nie docenił pan tego, jak władza i pieniądze zmieniają ludzi.

Poczekamy, zobaczymy. Cały mechanizm, który teraz zastosowaliśmy, ma służyć temu, żeby takich ludzi eliminować.

Nie zakładamy, że PiS jest stowarzyszeniem aniołów, bo takich stowarzyszeń nigdzie na świecie nie ma. A władza ma rzeczywiście ogromną siłę demoralizacji.

Poza tym ideologia, którą przy końcu komunizmu zaczęto intensywnie forsować — takiego prymitywnego liberalizmu, w istocie darwinizmu społecznego — mogła oddziaływać na wielu ludzi i dokonywać spustoszeń moralnych. W żadnym razie nie twierdzę, że to się u nas nie może zdarzyć, ale tym różnimy się od naszych poprzedników, że na to reagujemy. I to bardzo twardo.

Rzucacie sugestie wobec Jackiewicza, czy Hofmana, że coś jest nie tak, a tak naprawdę żadnych konkretów nie widać.

A jakie konkrety chcieliby panowie zobaczyć?

Informacje, które wskazywałyby na działania niezgodne z prawem.

Proszę pamiętać, że żyjemy w państwie, które pod naszą władzą usiłuje być praworządne. Tego rodzaju procesy zawsze trwają bardzo długo.

A nie ma pan wrażenia, że szybko, bo po zaledwie 10 miesiącach rządów, weszliście w koleiny po Platformie i SLD, jeśli chodzi o nepotyzm?

Nie weszliśmy. Taki zarzut jest całkowicie nieuzasadniony, reagujemy bowiem stanowczo na te przypadki. Nikt nie ma w oczach moralnego rentgena, żeby z góry ocenić intencje ludzi. Ja też go nie mam.

W niedawnym wywiadzie dla „Polski The Times” wspominał pan, że niektóre nominacje w spółkach skarbu państwa pan akceptował, a przed niektórymi ostrzegał. Można było kogoś powołać przy pana sprzeciwie?

(śmiech) Twierdzenie, że ja o wszystkim decyduję jest o tyle nierealne, co po prostu śmieszne. Nawet jakbym chciał, to jest to niewykonalne.

Obsady kluczowych spółek były z panem konsultowane.

Ale nie o nie chodzi. Były rzeczywiście osoby, które dla mnie były w najwyższym stopniu zaskakujące jako kandydaci na stanowiska w spółkach, ale nie są to nazwiska powszechnie znane.

Czy dając Mateuszowi Morawieckiemu taką władzę, jak miał tylko Leszek Balcerowicz w rządzie Tadeusza Mazowieckiego, nie doprowadzi pan do zaostrzenia jego konfliktu z premier Beatą Szydło?

Ambicje to kwestia czysto prywatna i trzeba je podporządkować ogólnemu projektowi. Czy dzisiaj ktoś twierdzi, że tamten pierwszy rząd był rządem Balcerowicza, a nie Mazowieckiego?

Obecny rząd jest rządem Beaty Szydło, a także Prawa i Sprawiedliwości. I jeżeli Morawiecki odniesie sukces, to będzie to wielki osobisty sukces także Beaty Szydło.

Zapowiedział pan, że daje Morawieckiemu rok na wykazanie się. Co jest dla pana kryterium sukcesu?

Program Morawieckiego jest wieloletni, ale na pewno priorytetem jest utworzenie instytucji, która będzie podstawą inwestowania.

Zmieniliście Polskie Inwestycje Rozwojowe, które powołał rząd PO. Dziś nazywa się to Polski Fundusz Rozwoju.

To ma być coś znacznie szerszego. Dla mnie kryterium jest, czy ten mechanizm stymulowania inwestycji zostanie stworzony i czy zaczną się punktowe działania w wybranych obszarach.

To ultimatum dla Morawieckiego?

To nie jest ultimatum, a raczej przestroga, że wszyscy podlegamy ocenie. Nie można przyjąć zasady, że ktoś jest dobry i koniec. Jeżeli nie będzie efektów, będą wyciągane wnioski. To dotyczy każdego członka rządu.

Czy w razie sukcesu Morawiecki ma szanse na fotel premiera?

W tej chwili mówię jasno: mamy panią premier, która jest bardzo dobrze odbierana przez społeczeństwo i sprawnie działa. To dlaczego miałaby zostać wymieniona?

Długo nie chciała, mimo pańskich nalegań, powołać Komitetu Ekonomicznego Rady Ministrów. Obawiała się utraty pozycji na rzecz Morawieckiego, który stanął na czele KERM.

Nie ma ludzi doskonałych, wszyscy mamy wady i popełniamy błędy. Ale ja dziś nie widzę powodów, żeby planować jakieś zmiany. A co będzie w przyszłości, to trudno powiedzieć. Ja mam też już swoje lata, a moja kariera polityczna jest na pewno na bardzo zaawansowanym etapie.

Ponoć na jednym z partyjnych gremiów zasugerował pan, że pańskim następcą mógłby zostać Joachim Brudziński. Chwilę potem awansował go pan na wiceprezesa partii.

Nie ukrywam, że bardzo wysoko cenię i lubię Joachima Brudzińskiego. Ale o tym, kto będzie moim następcą, rozstrzygnie kongres partii. Nie jest rzeczą właściwą, by odchodzący prezes — a w pewnym momencie będę musiał odejść — sugerował, kto ma przejąć schedę po nim. Partia musi zdecydować sama. A ja naprawdę nie potrafiłbym w tej chwili powiedzieć, kto mógłby to być.

Mogę tylko doradzić, żeby był to ktoś o długim życiorysie politycznym, i to życiorysie całkowicie jednoznacznym. To dawałoby gwarancję, że partia nie stoczy się ku płaskiemu pragmatyzmowi, nie straci swego ideowego wymiaru.

Na pewno jednak poprowadzi pan PiS co najmniej do kolejnych wyborów, bo — jak sam pan często mówi — do realizacji programu PiS trzeba dwóch kadencji rządów. Podobno chce pan sobie pomóc, zmieniając ordynację wyborczą na mieszaną: w dużych okręgach proporcjonalną, w małych jednomandatową.

Mieszana ordynacja parlamentarna to ogromny kłopot konstytucyjny.

Konstytucja mówi jasno, że wybory do Sejmu są proporcjonalne.

Ja bym się skłaniał do ordynacji mieszanej, ale TK na pewno to zakwestionuje. W moim przekonaniu naginanie konstytucji nie ma sensu.

Sprawa Misiewicza była wpadką. To się nie powinno było zdarzyć

Jarosław Kaczyński

Jak pan ocenia Antoniego Macierewicza jako szefa MON i kogoś, który wziął na siebie działania rządu w sprawie Smoleńska?

W kwestii Smoleńska jego rola jest ograniczona. Działa podkomisja, są śledztwa prokuratorskie. Możliwości decyzyjne Macierewicza są niewielkie.

Jako szefa MON oceniam go bardzo dobrze. Jest energiczny, zdecydowany i nie ma takich oporów we wprowadzaniu zmian, które mieli wszyscy jego poprzednicy poza jednym — Aleksandrem Szczygło, ministrem za poprzednich naszych rządów.

Oczywiście, były wpadki takie jak ten nieszczęsny Misiewicz. To się nie powinno było zdarzyć. Choć Misiewicz — mimo braków w wykształceniu — miał naprawdę sporo zasług.

Ale żeby aż zmieniać statut Polskiej Grupy Zbrojeniowej po to, by mimo braku studiów dać mu stołek w radzie nadzorczej?

W oczywisty sposób taka sytuacja nie powinna mieć miejsca. Wiem, że robi się też jakąś straszną sprawę z tego, że Antoni Macierewicz uhonorował go złotym medalem….

Nawet niektórzy żołnierze na misjach nie dostali medalu „Za Zasługi dla Obronności Kraju” w jego złotej wersji.

Misiewicz zasłużył się w sprawie szczytu NATO w Warszawie.

 

W pierwszej części wywiadu dla Onetu Jarosław Kaczyński ostatecznie wyjaśnił swoje stanowisko w sprawie zmian w ustawie antyaborcyjnej. Przyznał też, że zaskoczyła go skala „czarnego protestu”. I zaatakował protestujące: — Protest był groźny dla fundamentów naszego narodowego jestestwa — stwierdził. Złożył też ważną deklarację dotyczącą konfliktu wokół Trybunału Konstytucyjnego — że nie sięgnie po rozwiązania siłowe wobec sędziów.

W drugiej części rozmowy prezes PiS stwierdził, że „ciało prezydenta będzie ekshumowane z grobowca na Wawelu. To będzie pierwsza lub jedna z pierwszych ekshumacji ofiar katastrofy smoleńskiej”. Kaczyński ostro wypowiadział się na temat odpowiedzialności liderów Platformy Obywatelskiej za Smoleńsk. Mówi, że gdy w 2014 r. publicznie życzył Donaldowi Tuskowi powodzenia przed jego wyjazdem do Brukseli, była to polityczna zagrywka, nie zaś szczery gest.

kaczynski

onet.pl

NIEDZIELA, 16 PAŹDZIERNIKA 2016

Magierowski: Słowa Kaczyńskiego o aborcji wyrwano z kontekstu w dość brutalny sposób

12:13
magier

Magierowski: Słowa Kaczyńskiego o aborcji wyrwano z kontekstu w dość brutalny sposób

Martwimy się tym, że obywatele nie mają czasu na przeczytanie 1600 stron umowy CETA, a tutaj okazuje się, że wiele działaczek feministyczne nie są w stanie przeczytać 5 zdań z wywiadu Jarosława Kaczyńskiego. Oczywiście, że ta histeria, która wybuchła wokół tych dwóch zdań [o aborcji i zdeformowanych dzieciach] wiąże się z tym, że je brutalnie wyrwano z kontekstu – mówi w „Kawie na ławę” Marek Magierowski.

NIEDZIELA, 16 PAŹDZIERNIKA 2016

Kuchciński: Naszą przyszłość jako Polska widzimy w UE

12:11

Kuchciński: Naszą przyszłość jako Polska widzimy w UE

Jak mówił marszałek Sejmu Marek Kuchciński w Przemyślu, na konferencji „Europa Środkowo-Wschodnia – pole czy podmiot polityki europejskiej?”:

„Chciałbym bardzo mocno podkreślić, że należę do tych środowisk politycznych, i jako marszałek Sejmu jestem przez najwyższą władzę państwową naszego kraju zobowiązany niejako do tego, podkreślić, że naszą przyszłość jako Polska widzimy w UE. Nie widzimy żadnej innej możliwości lepszego, racjonalnego ułożenia sobie stosunków politycznych, społecznych, gospodarczych, także kulturowych i wszystkich innych wynikających z tego, łącznie z odniesieniami do naszej współpracy ze Stanami Zjednoczonymi, a więc Pakt Północnoatlantycki, bardzo skomplikowana przyszłość TTIP i CETA, o tym w tej chwili dyskutujemy, czy z naszą współpracą z Turcją i tamtą częścią świata czy z Chinami”

11:41
Trzask

Trzaskowski o Caracalach: Okazuje się, że kwestia bezpieczeństwa państwa nie jest najważniejsza dla PiS

Okazuje się, że kwestia bezpieczeństwa państwa nie jest najważniejsza dla PiS-u. Jeżeli odwołany został ten przetarg, to jest olbrzymie prawdopodobieństwo, że polska armia przez wiele lat nie będzie miała śmigłowców. Te pieniądze posłużą spełnianiu socjalnych obietnic. Zamiast bezpieczeństwa, będzie rozdawanie pieniędzy. Miało być 50 śmigłowców, będzie kilka i nie wiadomo kiedy – mówił Rafał Trzaskowski w „Kawie na ławę”.

10:38

Kaczyński: Sprawa Misiewicza była wpadką. To się nie powinno było zdarzyć

Oczywiście, były wpadki takie jak ten nieszczęsny Misiewicz. To się nie powinno było zdarzyć. Choć Misiewicz – mimo braków w wykształceniu – miał naprawdę sporo zasług – mówi Jarosław Kaczyński w rozmowie z Onetem. Jak dodaje:

„W oczywisty sposób taka sytuacja nie powinna mieć miejsca. Wiem, że robi się też jakąś straszną sprawę z tego, że Antoni Macierewicz uhonorował go złotym medalem…. Misiewicz zasłużył się w sprawie szczytu NATO w Warszawie”

10:33
13422340_10153430574102132_6606520507045039089_o

Kaczyński: Ja bym się skłaniał do ordynacji mieszanej, ale TK na pewno to zakwestionuje

Mieszana ordynacja parlamentarna to ogromny kłopot konstytucyjny. Ja bym się skłaniał do ordynacji mieszanej, ale TK na pewno to zakwestionuje. W moim przekonaniu naginanie konstytucji nie ma sensu – stwierdził Jarosław Kaczyński w rozmowie z Onetem.

10:30

Kaczyński o Morawieckim: Jeżeli nie będzie efektów, będą wyciągane wnioski

Obecny rząd jest rządem Beaty Szydło, a także Prawa i Sprawiedliwości. I jeżeli Morawiecki odniesie sukces, to będzie to wielki osobisty sukces także Beaty Szydło – mówi Jarosław Kaczyński w rozmowie z Onetem.

„Priorytetem jest utworzenie instytucji, która będzie podstawą inwestowania”

„Program Morawieckiego jest wieloletni, ale na pewno priorytetem jest utworzenie instytucji, która będzie podstawą inwestowania. To ma być coś znacznie szerszego [niż Polski Fundusz Rozwoju]. Dla mnie kryterium jest, czy ten mechanizm stymulowania inwestycji zostanie stworzony i czy zaczną się punktowe działania w wybranych obszarach”

Na pytanie, czy to ultimatum dla Morawieckiego, prezes PiS odpowiada:

„To nie jest ultimatum, a raczej przestroga, że wszyscy podlegamy ocenie. Nie można przyjąć zasady, że ktoś jest dobry i koniec. Jeżeli nie będzie efektów, będą wyciągane wnioski. To dotyczy każdego członka rządu”

10:21

Kaczyński o rekonstrukcji rządu: Jeżeli nie wydarzy się nic nadzwyczajnego, to nie widzę potrzeby dalszych zmian

Jeżeli nie wydarzy się nic nadzwyczajnego, to nie widzę potrzeby dalszych zmian – mówi Jarosław Kaczyński w rozmowie z Onetem. Jak dodaje:

„Ministerstwo Zdrowia ma w tej chwili gotowy projekt zmian sposobu finansowania służby zdrowia i szpitali. Niebawem wejdzie do parlamentu. Niewątpliwe nastąpiło przyspieszenie. Widzę także pozytywne zmiany w MSZ, tam mają głównie charakter personalny”

W dalszej części wywiadu prezes PiS mówi: – W tej chwili mówię jasno: mamy panią premier, która jest bardzo dobrze odbierana przez społeczeństwo i sprawnie działa. To dlaczego miałaby zostać wymieniona?

09:39
Zrzut ekranu 2016-10-16 o 09.34.43
09:54

Magierowski o helikopterze z Ukrainą: Przestańmy się bać mówić w kategoriach tego typu wizji

– Gdyby ktoś kilkanaście lat temu powiedział, że polskie gry komputerowe podbiją świat, że polskie autobusy elektryczne będą rozchwytywane, też spotykałby się z takim rodzajem szyderstwa. Przestańmy się bać w mówić w kategoriach tego typu wizji. To jest kwestia kilkunastu lat – mówił rzecznik prezydenta w Radiu Zet.

Zrzut ekranu 2016-10-16 o 09.50.55

Magierowski: Nigdzie nie ma takiego oporu przeciw składaniu oświadczeń majątkowych jak wśród sędziów

– Oświadczenia majątkowe składa bardzo wiele grup zawodowych i w żadnej z tych grup nie ma takiego oporu wobec tego jak w środowisku sędziów. Gdyby każda grupa z takim poparciem niektórych mediów i opozycji stawiała taki opór, to nie dałoby się reformować państwa. – mówił Marek Magierowski w Radiu Zet.

300polityka.pl

Kobiety – nie dajcie się manipulować Kościołowi katolickiemu

Najsilniejszym narzędziem uzależniania i maniupulacji w Kościele katolickim jest granie na poczuciu winy. Wielka modlitwa pokutna za grzech aborcji na Jasnej Górze, przygotowana przez organizację Solo Dios Basta, jest przykładem profesjonalnej, na ogromną skalę pomyślanej manipulacji. Wszystkiemu, co złe w tym kraju winne są kobiety, zwłaszcza te, które dokonały aborcji – oto przesłanie tego wątpliwej jakości nabożeństwa.

Jest oburzające moralnie do jakiego stopnia można nadużywać ludzkiej wrażliwości, wykorzystywać cierpienie, wątpliwości, indywidualne dramaty. Jest zastanawiające jak efektywne propagandowo, profesjonalnie przygotowane jest masowe manipulacyjne nabożeństwo na Jasnej Górze, o którym możemy przeczytać m.in. na łamach gazeta.pl: Trwa Wielka Pokuta.

Utrzymywanie w poczuciu winy, zamiast wsparcia, rodzaj sadyzmu, znęcania się emocjonalnego nad bezbronnymi, bo cierpiącymi, bo postawionymi przed trudnymi wyborami. I do tego niesmaczny pokaz manipulacyjnej dominacji w postaci występu tzw. egzorcysty, nijakiego księdza Piotra Glasa – jednego z najbardziej znanych, modnych, poszukiwanych super star egzorcystycznego fachu hochsztaplerów. Mistrz nadużycia władzy, szerzący niewiedzę, strach, rządzący przy pomocy administrowania ludzkim przerażeniem. Jego aktywność można śledzić w internecie, choćby tutaj. Nawet ochrzczony, mówi tam między innymi ów oszust-egzorcysta, nie jest uwolniony od demonów.

Są ludzie opętani wizją diabelskiego opętania, to katoliccy egzorcyści w Polsce, widzą go wszędzie, szerząc szaleństwo, krzywdząc niewinne ofiary – nota bene : najczęściej młode kobiety.

Strach, przekleństwo, oto klucze władzy, męskiej dominacji, która ma dziś być ćwiczona na całej populacji. Kobiety, nie dajcie się zastraszyć, wyśmiejcie ich, oni są żałośni. Nie dajcie się poniewierać przez chorobliwe fantazje osobników cierpiących na trudne do ukrycia zaburzenia procesu dojrzewania emocjonalnego.

kobiety

naTemat.pl

Ponad 100 tys. osób przeprasza za grzechy narodu, w tym za aborcję. Na Jasnej Górze odbyła się „Wielka Pokuta”

Na Jasnej Górze trwa "Wielka Pokuta".
Na Jasnej Górze trwa „Wielka Pokuta”. Fot. Screen z YouTube

„Naród Polski jest podzielony, dużo jest złości i zawiści. Wielu żyje w lęku, niepewności, w nałogach. To są skutki grzechów, które popełniliśmy, my i nasi przodkowie. To jest czas potężnej walki cywilizacji życia z cywilizacją śmierci. To chwila wymagająca szybkiej i jasnej odpowiedzi każdego z nas” – tak do udziału w Wielkiej Pokucie namawiali jej świeccy organizatorzy. Odpowiedziało ponad 100 tys. osób.

Polacy błagają o wybaczenie. Zaczęli o godzinie 11.00, skończyli po 22.00. Bili się w piersi na Jasnej Górze – m.in. za aborcję. O „nabożeństwie przebłagalnym” piszą prawicowe media, a TVP prowadzi z niego transmisję.

przeciwko liberalizacji,aborcji…módlmy sie za oszczerców,za tych co zdradzili Ojczyzne,za tych co przywłaszczyli coś

Na Jasnej Górze trwa . Jakże to różne od krzyków lewaków i feministek. Ileż w modlących pokory i pokoju…

Tłumy najpierw dziękowały, potem brały udział w mszy, której przewodniczył abp Stanisław Gądecki. Wieczór rozpoczęła część pokutna ze świadectwami, modlitwą i adoracją. Jak tłumaczy Maciej Bodasiński z fundacji Solo Dios Basta, stojącej za „Wielką Pokutą”, impreza jest odpowiedzią na kryzys duchowy Polaków. Ci, którzy nie są obecni, komentują ją na Twitterze.

Egzorcyzm nad Polską i Polakami w tym momencie na Jasnej Górze! Czegoś takiego jeszcze nie widziałem w polskiej TV. Jest Moc!

– Wielu Polaków odchodzi od wiary, od Kościoła, odwraca się od Boga, przestaje żyć przykazaniami, jest coraz bardziej poranionych, żyje w lęku, małżeństwa się rozpadają, rodzi się coraz mniej dzieci, wiele jest objawów duchowego kryzysu. Przez modlitwę pokutną, zwłaszcza w Roku Miłosierdzia możemy wyprosić wiele łask – cytuje Bodasińskiego „Gość Niedzielny”. Jego zdaniem, Bóg przewidział, że część społeczeństwa wyzna wiarę w ciemność, będącej „symbolem śmierci”, stąd taka frekwencja.

na Jasnej Górze. Ależ świadectwa i błaganie o miłosierdzie za wstawiennictwem nienarodzonych zabitych w łonach matek.

źródło: „Gość Niedzielny”

ponad

naTemat.pl

cu3wfgjw8ae-h_m

Joanna Mucha: Wypraszam sobie aniołka

Tomasz Kwaśniewski, 15 października 2016

Joanna Mucha

Joanna Mucha (Fot. Albert Zawada / Agencja Gazeta)

Cofamy się. Zamiast doskonalić państwo, musimy się zajmować sprawami absolutnie podstawowymi. Prawami kobiet. Taka polityka nie daje żadnej frajdy. Naprawdę. Z Joanną Muchą* rozmawia Tomasz Kwaśniewski.

Staliśmy przed wejściem do jednej z rozgłośni. Mucha właśnie wyszła z tak zwanego śniadania polityków. I gdy tak staliśmy, to przechodziła pewna pani, na oko trzydzieści z hakiem, powiedziała: „Bardzo panią lubię, pani taka ładna, miło się panią ogląda, jestem z panią”.

Mucha na to: „Czy ktoś jest ładny czy brzydki to akurat najmniej istotne w polityce”.

„Ale ja tylko chciałam powiedzieć, że z przyjemnością się na panią patrzy. Naprawdę. Proszę więc nie rezygnować z występów w telewizji”.

Tomasz Kwaśniewski: Ale panią potraktowała.

Joanna Mucha: Przez pierwsze lata w Sejmie dziennikarze bez przerwy mnie pytali, czy uroda pomaga czy przeszkadza w polityce. No, a tego typu pytania mają to do siebie, że z każdej kobiety zrobią idiotkę. Bo nie ma na nie dobrej odpowiedzi. I o to właśnie chodzi.

Żeby odebrać kobietom powagę w polityce, poczucie, że zajmują się czymś sensownym, rozmawia się z nimi albo o urodzie, albo o tym, w jaki sposób godzą obowiązki domowe z zawodowymi. Proszę zauważyć, że na żaden z tych tematów nie rozmawia się z mężczyznami.

Szklany klif: kobietom daje się władzę, kiedy trzeba posprzątać

Ale to kobieta do pani się tak zwróciła.

– Bo ten stereotyp jest niezależny od płci, niestety.

Kobietę polityka próbuje się zakorzenić w temacie urody lub jej braku oraz obowiązków domowych. To jest to, w czym ona jest ekspertem, czym naprawdę się zajmuje lub powinna zajmować. I jeśli potem się wypowiada na inne tematy, jest siłą rzeczy mniej wiarygodna, bo przecież przed chwilą zajmowała się głupotami.

Rozumiem, że ta pułapka polega też na tym, że gdyby pani zareagowała ostrzej…

– To dostałabym łatkę wojującej feministki. Ale reagować trzeba, bo ten stereotyp naprawdę jest wszechobecny. „Aniołki Kaczyńskiego”. „Aniołki Petru”. Wkurza mnie, gdy coś takiego słyszę.

Czym dla pani był „czarny protest”?

– Przebudzeniem społeczeństwa. I to tej grupy, która dotychczas w żaden sposób nie uczestniczyła w życiu politycznym. Dopiero gdy polityka weszła im do sypialni, stwierdzili, że muszą się nią zająć. Raz obudzeni nie odpuszczą już PiS-owi.

Czarny protest. Marta Lempart: Ten rząd dalej nie pojedzie

Rozumiem, że jeśli chodzi o emocje, to czuje pani dziś zadowolenie?

– Czuję potworną złość, ale też przerażenie. Bo minęło raptem kilka dni i temat wrócił! Kobieta ma rodzić nawet najbardziej zdeformowany płód, żeby można go było ochrzcić! To, przepraszam, chrzciny będą teraz obowiązkowe?!

Proszę uruchomić wyobraźnię: to jakieś pięć miesięcy, kiedy ciąża jest widoczna. Kobieta wie, że jej dziecko umrze po porodzie. I każdego dnia spotyka ludzi, którzy z uśmiechem ją pytają, czy kupiła już ubranka, łóżeczko. Przecież w łeb można sobie strzelić!

To jest blisko pół roku tortur!

Na czole ma sobie wytatuować: „Nie pytajcie mnie o dziecko, bo ono umrze zaraz po porodzie!”?

Dzięki „czarnemu protestowi” my, jako ta wielka grupa, która nie zgadza się z PiS-em, uzyskaliśmy poczucie sprawczości. Poczucie mocy. Co jest niezwykle cenne, i to zaprocentuje.

Z tym poczuciem, mam nadzieję, ludzie będą reagowali na inne sprawy.

A jakby to poczucie przenieść na przykład na spór o Trybunał Konstytucyjny?

– To mam wrażenie, że w tej chwili nasze protesty mogą być bardziej masowe, znacznie mocniejsze i być może doprowadzą do jakiegoś przesilenia. Choć na tę chwilę wydaje się to trudne do wyobrażenia.

Tym, czego się najbardziej boję w miarę przewidywalnej przyszłości, jest to, że PiS podejmie próbę zmiany ordynacji wyborczej, ona będzie niezgodna z konstytucją, co zostanie stwierdzone przez Trybunał, ale rząd tego nie uzna, wybory zostaną przeprowadzone na podstawie nowej ordynacji. I w rezultacie kolejne rządy, niezależnie od tego, kto wygra wybory, nie będą miały legitymacji.

Ale co do tego, że wybory się odbędą, nie ma pani wątpliwości?

– Pytanie tylko, jaki myk zastosuje PiS, żeby z jednej strony ugruntować swoją pozycję, a z drugiej – rozbić opozycję. Wyobrażam sobie na przykład zmianę polegającą na tym, że jest zakaz wystawiania list koalicyjnych. Albo że tylko partie jakiś czas już istniejące mogą wystawiać listy wyborcze.

Wróćmy jeszcze na chwilę do emocji, które pani dziś w sobie nosi.

– Jestem wkurzona! Bo mam wrażenie, że podstawowe prawa kobiet są zagrożone. Prawa związane z tym, żeby się czuć bezpiecznie we własnym kraju. Że jeśli mnie spotka coś tragicznego – poronienie, gwałt, ciąża z płodem nieodwracalnie uszkodzonym – to państwo nie tylko nie będzie mnie wspierać, ale też narzuci mi obowiązki, które są absolutnie nie do zaakceptowania. Zawieszając przy tym nade mną topór w postaci aresztu.

A te obowiązki nie do zaakceptowania?

– Na przykład urodzenie dziecka nieodwracalnie chorego. W Polsce rocznie rodzi się kilkadziesiąt dzieci, które nie mają części mózgu. Ta choroba nazywa się anencefalia.

Dzieci z tą chorobą w brzuchu matki rozwijają się normalnie, ale po porodzie – jeśli przeżyją – nie podejmują funkcji życiowych. Jako pierwszy zawodzi system oddechowy. Można więc powiedzieć, że w przypadku anencefalii dokonanie terminacji ciąży jest de facto zmniejszeniem ich cierpienia.

Rodzice dzieci z wadami letalnymi mówią o godzinach, dniach, latach czekania

A co pani myśli o pomyśle, by z katalogu chorób uprawniających do aborcji wykreślić zespół Downa?

– Znam bardzo wielu ludzi z zespołem Downa. Są absolutnie wspaniali, mają, jak to się mówi, „emocje na wierzchu”. Nas, tak zwanych normalnych, o wiele przewyższają w umiejętności ich wyrażania. Ale przekonuje mnie jedna rzecz. Profesor Dębski w swoich wywiadach mówi, że pacjentki, u których stwierdzono tę wadę płodu, wysyłał do przedszkoli, w których były dzieci z zespołem Downa. Zdecydowana większość rodzin po tej wizycie decydowała się na terminację ciąży. My po prostu nie mamy prawa – w tym przypadku ani w żadnym innym – decydować za kobiety. To jest ich wybór.

Zastanawia się pani nad tym, kiedy zaczyna się życie?

– Każdy normalny człowiek nad tym się zastanawia. I nie mam wątpliwości, że ono zaczyna się podczas tego 24-godzinnego procesu, kiedy łączą się dwie gamety. Pytanie znacznie ciekawsze jest takie: kiedy zaczyna się człowiek? Bo z zarodka nie zawsze musi powstać człowiek i nie powstaje tylko człowiek. Z niego rozwijają się przecież również błony płodowe, łożysko itd. Mało tego, zdecydowana większość zarodków obumiera. A kolejne pytanie, jeszcze ciekawsze, jest takie: czy na każdym etapie rozwoju tego życia powinno mieć ono tę samą ochronę prawną? Inaczej mówiąc, czy te same prawa przysługują embrionowi? Płodowi? Dziecku już urodzonemu?

W moim przekonaniu ochrona prawna powinna być zależna od etapu życia.

A co pani myśli, gdy mówi: prawo do wyboru?

– Chodzi mi o możliwość decydowania w tych najtrudniejszych sytuacjach. W tych, które wymagają albo heroizmu, albo podjęcia decyzji, które obciążą nie tylko nas, ale też rodzinę.

Proszę sobie wyobrazić kobietę, która wie, że urodzi niepełnosprawne dziecko, a jednocześnie wie, że sama jest chora, że jej dni są policzone, a więc to jej wcześniej urodzone dzieci będą musiały wziąć na siebie obowiązek zajmowania się tym niepełnosprawnym. Czy ma prawo je obarczać taką odpowiedzialnością?

Decyzja o aborcji zawsze zapada w dramatycznych okolicznościach. To nigdy nie jest proste, czarno-białe.

Z tego po prostu nie da się wyjść bez szwanku. Dlatego właśnie kobieta powinna mieć wybór.

Legalna aborcja pod osłoną nocy

Gdy kobieta zachodzi w ciążę, to jest też przyszły tata. Co z jego prawem do decydowania?

– To kolejny problem. Ale przy jego rozważaniu nie można zapominać, że blisko połowa rodzin, w których jest dziecko niepełnosprawne, to rodziny opuszczone przez mężczyzn. Nie można też zapominać, że zdarza się, że mężczyźni namawiają kobiety do nielegalnych aborcji.

Ale czy nie dałoby się jakoś zagwarantować…

– Ale jak?

Nie wiem, ale to wygląda na niesprawiedliwość, że kiedy kobieta powie, że nie chce urodzić, to ja nie mam już nic do powiedzenia w tej sprawie.

– Ale tego typu problemów bioetycznych jest mnóstwo. Weźmy choćby in vitro, sytuację, kiedy zarodek czeka już na implantację i nagle któryś z rodziców wycofuje się z decyzji albo z jakiegoś powodu nie jest w stanie dalej uczestniczyć w programie.

Tu nie ma łatwych odpowiedzi. Każdą z tych spraw trzeba analizować oddzielnie.

Ma pani pogląd w sprawie eutanazji?

– Mam.

Jaki?

– Widzę, że pan mnie chce ustawić, włożyć w taką, jak to niektórzy mówią, mocno lewacką kieszeń.

Miałem sytuację w rodzinie, która otarła się o ten problem, myślałem więc o tym sporo. Poza tym nie jestem już taki młody, na horyzoncie majaczy myśl, że może sam kiedyś będę tego chciał.

– Na początku odróżnijmy uporczywą terapię od eutanazji.

W tym pierwszym przypadku konsensusem cywilizowanego świata jest to, że od niej się odstępuje, kiedy pacjent w swoim testamencie życia wyraził taką wolę. Natomiast o eutanazji powiem tak: gdybym znalazła się w sytuacji, w której poproszę o śmierć, a sama nie będą mogła jej sobie zadać, to chciałabym, żeby taka możliwość była dla mnie stworzona.

Ale na razie nie ma takiej możliwości.

– Nie ma.

Czy kiedy Platforma była u władzy, to w ogóle rozmawialiście na ten temat?

– Myślę, że Polki i Polacy są wciąż zbyt konserwatywni, żeby być gotowymi na takie rozwiązania. Za każdym razem, gdy ten temat się pojawi, będzie wykrzywiany. Podniesie się krzyk, że chcemy przyspieszać czyjąś śmierć z powodów niezwiązanych z humanitaryzmem czy prawem wyboru.

Czyli wy, politycy, gdy się spotykacie, to mówicie sobie: „Wiesz, tak naprawdę to uważam, że eutanazja powinna być dopuszczona. Ale z sondaży wynika, że ludzie nie są na to gotowi, dyskusja mogłaby nam zaszkodzić, więc lepiej to zostawmy”?

– Zasada stosowana właściwie przez wszystkie partie w Sejmie jest taka, że tego typu kwestie nie podlegają dyscyplinie. To, co możemy więc robić, to się przekonywać.

Pamiętam naszą dyskusję i przekonywanie się do in vitro. To przecież dlatego tak długo trwało, że wiele osób miało ogromne wątpliwości związane z tym projektem.

Uważając, że?

– Hm… Trudno mi to określić. Bo ja naprawdę nie jestem w stanie zrozumieć tych argumentów.

Wydaje mi się, że kiedy tłumaczy się, jak wygląda ten proces, że zarodki tworzone w sposób zupełnie naturalny obumierają na szkle tak samo jak w ciele kobiety – to jest dokładnie ten sam proces – to trudno mieć jeszcze jakieś wątpliwości. No ale jeśli ktoś przyjmuje, że zarodek czy zygota ma dokładnie te same prawa co narodzony człowiek, to może mieć wątpliwości związane z mrożeniem. Bo przecież nie wszystkie zarodki, czego mamy świadomość, się odmrażają.

Ja jestem głęboko przekonana, że tu nie ma żadnego nadużycia.

Coś w nich pękło. Dzieci z in vitro wychodzą z szafy

A z czego bierze się to, że niektórym trudno podzielić pani punkt widzenia?

– Z definicji początku ludzkiego życia.

Są tacy, którzy są przekonani, że życie ludzkie nie dość, że zaczyna się, jak to mówią, w „momencie” zapłodnienia, to jeszcze temu czemuś należy się absolutna pełnia praw.

Może tu chodzi o nieśmiertelną duszę, która wciela się w to coś od razu?

– Kiedyś pytałam, jak to jest z tą nieśmiertelną duszą zarodka, który się dzieli na dwie komórki, w rezultacie czego powstają bliźnięta jednojajowe. Czy ta dusza wtedy też się dzieli? Nie otrzymałam odpowiedzi i jak dotąd sama jej nie znalazłam.

Czyli to kwestia duszy jest istotą sporu?

– Tak mi się zdaje.

Pani jest katoliczką?

– Odkąd jestem w polityce, staram się nie wypowiadać na ten temat. Powiem jedno: bardzo szanuję wiarę katolicką.

Chodzi pani do kościoła?

– Już panu powiedziałam: zostawiam to dla siebie. Uważam, że to są tematy, które nie powinny się pojawiać w debacie publicznej. Jak można się domagać świeckości państwa, a jednocześnie zadawać takie pytania?

Ano można, bo gdy mamy spór, to dobrze wiedzieć, kto na czym stoi. Po drugie, bo religia w naszym państwie odgrywa jednak znaczącą rolę. Co wyraża się choćby w tym, że mamy ją w szkołach. I to jako coś przeciwstawnego etyce. Przeciwstawna wobec lekcji religii katolickiej jest lekcja buddyzmu. Dla etyki nie ma ekwiwalentu. Tak jak dla matematyki. Czy religioznawstwa.

– Tak jest.

Nie u nas. I pani należy do partii, która przez lata sprawowania władzy nic z tym nie zrobiła.

– Ale my przecież nie możemy abstrahować od tego, czego ludzie chcą. A duża część Polek i Polaków jednak oczekuje, że religia będzie realizowana bezpiecznie, czyli w szkole. Natomiast to, z czego my jako państwo – jestem głęboko o tym przekonana – nie powinniśmy rezygnować, to kontrola nad treścią tam podawaną.

Kiedy mi synowie opowiadali, czego dowiadywali się na lekcjach religii, to czasem aż mi się włosy jeżyły na głowie. Uczyli się na przykład, że homoseksualizm jest chorobą, którą się leczy głodówkami.

Wprowadzenie kontroli nad treściami jest koniecznością!

Dlaczego tego nie zrobiliście?

– Nie było wtedy takiego pomysłu.

Ze związkami partnerskimi też się nie udało.

– O, widzę, że cały katalog teraz przerobimy. Ale proszę, ja nie mam najmniejszego problemu ze związkami partnerskimi. Najmniejszego!

To dlaczego się nie udało?

– Dlatego że Platforma jest partią centrową odzwierciedlającą centrum światopoglądowe Polaków i Polek. A ono jest mocno konserwatywne.

Ja bym radziła rodzić. Kobiety ze wsi o aborcji i czarnym proteście

13 osób z pani partii, w tym cztery kobiety, głosowało za odrzuceniem projektu „Ratujmy kobiety”. Cztery osoby, w tym jedna kobieta, były przeciw odrzuceniu w pierwszym czytaniu projektu całkowicie zakazującego aborcji. Jak się pani czuje w takim towarzystwie?

– Platforma zawsze była i jest partią, która ma dwa skrzydła. Z czego to konserwatywne było i nadal jest silne. Ale jest też skrzydło bardziej lewicowe, do którego ja należę. Próbujemy się przekonywać i znaleźć balans.

Ale ja chciałbym wiedzieć, jak się pani czuje z tym, że pewna grupa pani kolegów i koleżanek myśli radykalnie inaczej niż pani?

– Gdy się widuję z ludźmi w biurze poselskim albo na ulicy, ale też z przyjaciółmi czy rodziną, to bardzo często się okazuje, że mają podobne, a nawet bardziej konserwatywne poglądy. Tak to po prostu w Polsce jest.

A gdyby ktoś przyszedł do pani biura i zapytał: jak pani wytrzymuje z tymi osobami?

– To powiedziałabym mu, że trzeba się pięknie różnić. I tyle.

Ma pani poczucie, że to centrum jakoś ewoluuje?

– Przez te ostatnie tygodnie mam poczucie, że rzeczywiście coraz więcej ludzi otworzyło sobie temat aborcyjny w głowie, i w związku z tym zachodzi zmiana. Po pierwsze, w kierunku większej polaryzacji. Po drugie, wzmocnienia grupy opowiadającej się za liberalizacją.

Mam wrażenie, że pani to nie cieszy.

– Bo tak silna polaryzacja jest niedobra dla nas, dla wspólnoty. Zaostrza istniejące konflikty i może prowadzić do przemocy już nie tylko słownej.

W Platformie też pojawił się nurt pod tytułem: zliberalizujmy ustawę?

– Istniał zawsze.

Ale chyba malutki?

– Ja bym powiedziała, że znaczący. A teraz z pewnością jest bardziej ekspresyjny.

W czasie swojego słynnego już sejmowego wystąpienia, tego, w którym machała pani parasolką, wykrzyczała pani w stronę Jarosława Kaczyńskiego, że jeżeli w następnych wyborach zostanie zerwany kompromis aborcyjny i ustawa zostanie zliberalizowana, to będzie jego wina. Czy to oznacza, że pani nie chciałaby liberalizacji?

– Pan mnie pyta, czy jestem za liberalizacją?

Tak.

– Moje stanowisko jest niezadowalające dla obu stron.

Po pierwsze, nie dokonałabym aborcji. I nawet nie muszę tego specjalnie udowadniać, bo zaszłam w ciążę, gdy miałam 19 lat, i większość moich koleżanek, które były w podobnej sytuacji, nie ma dzisiaj 20-letnich synów. A ja mam.

Tak więc ja swój test przeszłam.

Pani dziecko, jak rozumiem, było zdrowe.

– Tak, ma pan rację. Jeśli chodzi o chore dziecko czy gwałt, to nie wiem, co bym zrobiła. Ale na pewno nie usunęłabym ciąży z innych powodów. Na pewno! Co nie zmienia tego, że według mnie to w ogóle nie jest sprawa państwa. Ja na państwo patrzę inaczej.

Jak?

– Państwo powinno działać w taki sposób, żeby stwarzać przestrzeń do wzajemnej pomocy. Do tego, żebyśmy razem dla siebie tworzyli warunki wspólnego życia. A to oznacza, że państwo powinno robić wszystko, żeby doprowadzić do sytuacji, w których aborcji będzie jak najmniej. Czyli środki antykoncepcyjne, edukacja seksualna itd.

Państwo ma wiele narzędzi w tej sprawie. Natomiast kiedy pojawia się decyzja, to w moim przekonaniu nie powinno w nią ingerować.

Czyli jakby pani stanęła przed decyzją „tak” czy „nie” za liberalizacją aborcji?

– To z dużym prawdopodobieństwem powiedziałabym „tak”. Choć wszystko zależy od tego, jak by to było sformułowane. System, który mi się najbardziej podoba – Polska na razie nie jest gotowa na jego wprowadzenie – to system kanadyjski, w którym decyzja o aborcji jest decyzją medyczną. Medyczną, a nie państwową!

Czyli że to lekarz stwierdza, co należy zrobić?

– Lekarz pomaga kobiecie podjąć decyzję w tej sprawie.

Dlaczego w Polsce jest to dziś niemożliwe?

– Bo samorządy zawodowe, gildie, towarzystwa, izby lekarskie chronią swoich członków, ale nie chronią standardów wykonywania zawodu. Albo w niewystarczającym stopniu to robią.

Dopóki nie doprowadzimy do sytuacji, kiedy organizacje lekarskie będą w stanie wymóc określone standardy i ich pilnować, dopóty wprowadzenie takiego rozwiązania byłoby po prostu niebezpieczne.

Polki jadą po aborcję na Słowację

Wspomniała pani o antykoncepcji jako o jednym z czynników mających wpływ na liczbę aborcji. A ja znalazłem wypowiedź, w której pani straszy, że za chwilę antykoncepcja zostanie zakazana.

– Bo w Sejmie, w formie petycji, został złożony projekt, w którym chodzi o to, żeby wprowadzić całkowity zakaz stosowania środków antykoncepcyjnych.

Prezerwatywy znikną ze sklepów?

– Chodzi o środki hormonalne i na przykład spirale.

A czy wy, posłanki i posłowie PO, w ogóle rozmawiacie z posłankami i posłami PiS-u?

– Z tym jest trudno. W poprzednich kadencjach te relacje były nawet sympatyczne. Piliśmy kawę, prowadziliśmy normalne rozmowy. Teraz mam wrażenie, że oni nas traktują jak wrogów, zdrajców Polski, z którymi nawet nie warto rozmawiać. Poza tym, kontaktując się z nami, mogą zostać sami uznani za zdrajców. Jeśli więc nawet ktoś chce o czymś z nami porozmawiać, bo to się zdarza, to raczej tak, żeby nikt nie widział. Żeby nie doniósł.

Czyli pani mówi: „Cześć”, a on: „Spotkajmy się jutro o 17 w podwórku kamienicy numer taki i taki”?

– Najczęściej spotykamy się w mediach. I kiedy to nie jest szersze publiczne forum, czasem się udaje zamienić parę zdań. O dzieciach, pogodzie itd. Jest też duża grupa posłów, którzy nas traktują tak, jakbyśmy byli tylko w stanie zawieszenia, zanim nas posadzą.

A nie zapytała pani jakiegoś dawnego znajomego z PiS-u: „Dlaczego ty się, chłopie, teraz tak zachowujesz? Przecież się kumplowaliśmy”.

– Myślę, że nie ma sensu. Oni są teraz, jak by to powiedzieć, w stanie szału rewolucyjnego, który sprawia, że czują się zwycięzcami, czują tę moc sprawczą, i naprawdę są przekonani, że na nikogo nie muszą się oglądać. Stąd bierze się ich wyższość, to poczucie: my wam pokażemy.

Posadzą was?

– Uważam, że wcześniej czy później będziemy mieć do czynienia z procesami pokazowymi. Ciąg technologiczny stworzony przez policję, prokuraturę, nacisk na sędziów, nie jest przecież po to, żeby po prostu był.

Jeśli miałabym obstawiać, to pierwsze procesy pokazowe będą dotyczyły przedstawicieli wymiaru sprawiedliwości. Albo lekarzy dokonujących aborcji. Potem się wezmą za nas.

Pani się czuje osobiście zagrożona?

– Nie, bo nie zrobiłam nic, żeby się tak czuć. Co nie zmienia tego, że powody zawsze się mogą znaleźć. Wszystko może zostać wykorzystane, żeby uderzyć w opozycję.

Czyli to jest realny strach?

– To nie jest strach, tylko poczucie, że to się może zdarzyć.

I wy, politycy PO, gdy spotykacie się ze sobą, to o tym rozmawiacie?

– Zdarza się.

Ale to się też chyba przekłada na działanie.

– Tak, ale to z pewnością nas nie paraliżuje. Wręcz przeciwnie, wzmaga w nas odwagę. Bo mamy poczucie, że budowane jest wokół nas państwo opresyjne i my musimy się temu przeciwstawić.

No to już rozumiem, dlaczego Schetyna zapowiedział likwidację CBA i IPN.

– Kwestią czasu jest to, kiedy CBA i IPN zostaną wykorzystane do celów politycznych. A wtedy pojawi się emocja po naszej stronie, tej całej wielkiej grupy opozycji, że nie można pozwolić, żeby instytucje państwa były w ten sposób wykorzystywane. Czyli pojawią się postulaty, które my teraz zgłosiliśmy.

My po prostu wyprzedziliśmy o parę kroków czas.

Ale gdy wy byliście u władzy, to IPN i CBA jakoś nie przeszkadzały.

– A były wykorzystywane politycznie? CBA na przykład?

Ale ówczesna opozycja mogła się obawiać, że tak będzie, prawda?

– Nie przypominam sobie, żebyśmy wykorzystywali politycznie IPN i CBA.

Skąd przypuszczenie, że oni to zrobią?

– Pamięta pan sprawę prezesa Wydawnictw Naukowo-Technicznych? Agent Tomek z nim się zaprzyjaźnił, potem go upił, podrzucił 20 tys. zł. Człowieka zamknęli, złamali mu życie.

A jak pani w ogóle myśli o ludziach, którzy są w PiS-ie? Oni są źli? Nastawieni na to, by ograniczać wolność? Deptać prawa obywatelskie?

– Myślę, że oni są bardzo mocno pod wpływem Jarosława Kaczyńskiego, który chce stworzyć naród składający się z Polaków z jednej foremki. A jeśli ktoś miałby się w niej nie zmieścić, to niech wyjedzie albo w najlepszym wypadku niech siedzi w domu, nie uczestniczy w życiu publicznym. Czyli oni chcą nam powiedzieć, jak mamy żyć. A ja uważam, że nie mają do tego prawa.

Nikt nie ma prawa do tego, żeby mówić ludziom, jak ma wyglądać ich życie, i za nich decydować.

Gdy tak panią słucham, to myślę, że ma pani frajdę z bycia w polityce. W takim sensie, że to się dziś stało takie heroiczne.

– Nie ma żadnej frajdy. Naprawdę.

Mnie się wydawało, że Polska przeszła już transformację, więc to, na czym powinniśmy się skupiać, to doskonalenie istniejących już systemów, podciąganie standardów i procedur. Żeby państwo funkcjonowało lepiej. Ale dzisiaj zamiast tą dobrą robotą musimy się zajmować sprawami absolutnie podstawowymi. Wręcz kształtowaniem ustroju państwa. Dbaniem o podstawowe prawa. W tym prawa kobiet. I to nie daje żadnej frajdy, bo mam poczucie, że tracimy czas, że się cofamy.

Coś dobrego na koniec mi pani powie?

– Ja jestem niestety nieuleczalną pesymistką, a ostatnio jeszcze Kasandrą, więc u mnie z tym słabo.

Ale skoro nie popełnia pani samobójstwa, to musi być coś, co panią trzyma.

– Dzieci. To, że muszę je wychować tak, żeby były w stanie poradzić sobie w tym coraz trudniejszym świecie.

*Joanna Mucha, ma 40 lat, dwóch synów, dyplom magistra zarządzania UW i doktorat z ekonomii na KUL-u. W polityce od 1998 roku. Zaczynała w Unii Wolności, w PO od 2003 roku. W Sejmie od dziewięciu lat. Była ministrą sportu i turystyki w rządzie Donalda Tuska, sekretarzem w komisji bioetycznej Jarosława Gowina oraz rzeczniczką PO w trakcie ostatniej kampanii wyborczej

#MAMYDOSC

Zaledwie rok od wyborów, a #mamydosc. Dość bezprawia, niszczenia instytucji państwa, kultury, gospodarki, edukacji, przyrody, dość kłamstwa i nacjonalistycznej propagandy, dość mówienia nam, jak żyć, i dość wtrącania się w nasze intymne sprawy. Dość Misiewiczów i arogancji władzy. Dość dzielenia i poniżania Polaków. #mamydosc. Jeżeli Ty też masz dość, przybądź na krakowskie Błonia 23.10 o godz. 13, by razem z nami ustawić się w wielki napis, pokazać rządzącym czerwone kartki i wykrzyczeć, czego jeszcze mamy dość. Nasz napis będzie sfilmowany z drona i puścimy go w świat. Niech wszyscy wiedzą, że #mamydosc. KOD zaprasza wszystkich

Wideo „Magazynu Świątecznego” to coś więcej – więcej wyjątkowych tematów, niezwykłych ludzi, najważniejszych wydarzeń, ciekawych komentarzy i smacznych wątków. Co weekend poznasz ciekawy przepis, zasłuchasz się w interpretacji wiersza i przyznasz, że jest cudem, dowiesz się, co w trawie piszczy – w polityce, kulturze, nauce.

A poza tym w Magazynie Świątecznym:

Joanna Mucha: Wypraszam sobie aniołka
Cofamy się. Zamiast doskonalić państwo, musimy się zajmować sprawami absolutnie podstawowymi. Prawami kobiet. Taka polityka nie daje żadnej frajdy. Naprawdę. Z Joanną Muchą rozmawia Tomasz Kwaśniewski

Prof. Bogusław Śliwerski: Nie produkujmy zniewolonych umysłów
Czemu mi profesor pokazał, że można inaczej, ciekawiej, wspólnie? Po hospitacji dyrektorka wezwała mnie na dywanik i w krzyk: „Jakieś zabawy, gry, dzieci chodzą po klasie – to był chaos!”

Andrzej Stasiuk: Jeśli ktoś mnie wychował, to Bob Dylan
Dostałem kasetę z „Desire” Boba Dylana od o dwa lata starszej dziewczyny. Miałem 16 lat – i odjechałem. Trudno to opisać. Powiedzmy, że zjawił się Duch Święty i mnie natchnął. Rozmowa Doroty Wodeckiej

Uchodźca z Syrii: Kanado, dziękuję
Pani rząd odmawia przyjęcia uchodźców? Nie rozumiem. Przecież my się odwdzięczymy za kilka lat. Myśli pani, że ja lubię siedzieć na zasiłku? W kraju pełnym wystaw, w którym tak trudno powiedzieć dziecku, że mu się czegoś nie kupi?

Black Hawk wylądował. Nowojorsko-smoleński łącznik Macierewicza, cd.
15 tys. dolarów od Polskiej Grupy Zbrojeniowej, 120 tys. dolarów od Lockheeda Martina. Tak lobbuje Alfonse D’Amato, z którym „pan minister Antoni Macierewicz nie ma żadnych związków”

Jak Wajda znalazł „Kanał”
Rok 1957, w Cannes amerykańscy scenarzyści pytają Jerzego Stefana Stawińskiego, autora scenariusza „Kanału”: – Partyzanci przechodzący kanałami to świetny pomysł. Jak pan na to wpadł?

Nożem po szybie. Adam Michnik kończy w poniedziałek 70 lat
Adam Michnik: Jak mam do wyboru między Hitlerem a Stalinem, to wybieram Marlenę Dietrich

Marek Janiak: W mieście musi być wszystko
Stanie się to możliwe wtedy, gdy Polakom do dobrego zachowania będzie wystarczał dobry obyczaj, a nie surowy przepis. Z Markiem Janiakiem rozmawia Aleksandra Kaniewska

Polska gra VR. Emocjonalny „Bound” studia Plastic
Najważniejsze jest to, że masz możliwość wyboru. Tym gry różnią się od książki czy filmu. Aby grać dalej, musisz dokonać rachunku sumienia i zdecydować. Rozmowa z Michałem Staniszewskim, założycielem i dyrektorem kreatywnym studia Plastic, które stworzyło grę „Bound”

plod

wyborcza.pl