Smoleńsk, 06.09.2016

 

top06.09.2016

 

Moja ścianka smoleńska

Moja ścianka smoleńska

„Smoleńsk” okazał się gniotem, inaczej przecież nie mogło być. Antoni Krauze ma prawo się oszukiwać, wszak to jego dzieło. Zaś arcydzieło na miarę Nowogrodzkiej nie mogło się odbyć bez światowych sztafaży.Jednym z nich była ścianka. Na jej tle z napisem „Smoleńsk” gwiazdy PiS prezentowały swoje kreacje, urodę, biusty i nogi. Żona jednej z ofiar katastrofy, wdowa po oficerze BOR, dziennikarka Joanna Racewicz była zniesmaczona: – Skąd odwaga, żeby stanąć na ściance z napisem „Smoleńsk” i uśmiechać się promiennie? Pozowanie i uśmiechy na ściance z napisem: „Smoleńsk”? – pytała. Andrzej Duda też dał szpan prezydencki, acz bez Agaty Kornhauser-Dudy. Może dlatego, że Pierwsza Dama nie chciała na ściance zaćmić domorosłych gwiazd PiS albo min swojego małżonka.

Artystycznie jest niemożliwe, aby „Smoleńsk” sprawdził się, jako dzieło artystycznie. Nie spełnia niemal żadnych warunków. Dlatego współczuję tym, którzy będą mieli obowiązek go oglądać, a na pewno będzie to młodzież szkolna. Nie po to robiona jest reforma edukacji, aby młodzież była otwarta i konkurowała z rówieśnikami na świecie, lecz aby była patriotyczna i wiedziała gdzie jej dom, czyli skansen „moja chata z kraja”.

Jest jeden problem, a określiła go premier Beata Szydło. I to są jej słowa (proszę korektora, aby nie poprawiał) z rządowego newslettera: „Jedynym naszym wspólnym problemem jest niż demokratyczny, któremu mój rząd jako pierwszy stara się przeciwdziałać”. „Niż demokratyczny” jest problemem nie tylko Polski, ale takich krajów jak Rosja czy Turcja. Ten niż idzie ze Wschodu.

W sprawie niżu też wypowiedział się wicepremier Mateusz Morawiecki, który chce mu przeciwdziałać. Zakaz handlu w niedzielę? „Jak najbardziej popieram. Chcemy dołączyć do tych krajów, które uważają życie rodzinne za pewną wartość społeczną”. I mamy rozwiązanie. Nie będzie niżu demokratycznego, gdy Polacy po mszy św. wezmą się do roboty i powalczą z niżem demokratycznym jako „pewną wartością społeczną”. W tym czasie Jacek Kurski nie może puszczać w telewizji jakiś Bondów, ani pornosów soft, bo będziemy mieli nadal niż demokratyczny itd.

A ja zadbam o niż demokratyczny w nieco inny sposób, nie pójdę w wolną niedzielę na mszę o dwunastej, bo znam na pamięć wystąpienia polityczne proboszcza na ambonie, ale udam się na manifestację KOD, aby niż demokratyczny podnieść nieco wzwyż.
Taka moja ścianka. Na Placu Wolności w Poznaniu. A co!

Waldemar Mystkowski

moja

Koduj24.pl

WYGLĄDA NA TO, ŻE MAMY NOWEGO BOHATERA NARODOWEGO

crqdkmww8aacj9n

 

crsajdow8aa1gxj

 

crsu5tlxeaaaxcn

 

crsgn1gwcaeu-pk

Maciej Lasek:

Wyjaśnienie dla słabszych: – I część to przyczyna, – II to skutek do którego doprowadziły opisane w I działania

clpe7yiwyaagtza

crsmavpxgaazynr

Bił i nagrywał swoją ofiarę. Gwałciciel imigrant skazany w Wielkiej Brytanii

jsx, 06.09.2016

KIRSTY WIGGLESWORTH/AP

Ponad 13 lat za kratkami spędzi Arkadiusz T., który w lipcu włamał się do domu w Birmingham, gdzie bił i gwałcił mieszkającą tam kobietę. Mężczyzna nagrał też dramat kobiety telefonem.

Arkadiusz T., 30-letni polski imigrant, mieszkający w Birmingham, włamał się do domu pewnej kobiety i brutalnie ją zgwałcił, filmując wszystko swoim telefonem. Teraz został skazany na 13,5 roku więzienia. O sprawie donosi „Daily Mail”.

Do wydarzeń doszło 6 lipca tego roku ok. 2 w nocy. Ofiara spała w domu, gdy usłyszała hałas i zobaczyła zbliżającego się 30-latka. T. złapał ją za włosy i strzelił gazem pieprzowym w twarz. Potem zaciągnął ją za włosy, rzucił na stolik i wielokrotnie uderzał pięścią w twarz. W kuchni zmusił kobietę do klęknięcia i dokonania czynności seksualnej, strasząc, że ją zabije. Potem zaciągnął ją do sypialni, gdzie również zgwałcił.

T. groził też ofierze, że wróci, zgwałci ją i zabije, jeśli ta zgłosi się na policję. Próbował też usunąć ślady swojego DNA, używając wybielacza. Mężczyzna został jednak aresztowany. Policja znalazła przy nim gaz pieprzowy, odkryła też nagrania z ataku na jego telefonie.

„Wybrałeś, by pić i palić marihuanę”

W piątek T. został skazany na 13,5 roku więzienia. Ma też nakaz dożywotniej rejestracji jako seksualny przestępca. Sędzia Mary Stacey powiedziała, że musi go skazać „za okropny, przerażający, utrzymujący się atak i mękę, którego ofiara doświadczyła we własnym domu”. 30-latek bronił się, że był pod wpływem narkotyków.
– Wybrałeś, by pić i palić marihuanę – zaznaczyła Stacey. – Filmowałeś jej upokorzenie i upodlenie. Biłeś ją i ciągnąłeś za włosy. Ale miałeś na tyle rozumu, by w trakcie tego znaleźć czas na próbę usunięcia swojego DNA – dodała.

– Żadna kobieta nie potrafi sobie wyobrazić czegoś gorszego, niż to, co zrobiłeś – podkreśliła sędzia. – Naraziłeś ofiarę na poważną psychologiczną krzywdę. Czuję, że w ogóle nie masz wyrzutów sumienia po tym, co się stało. Boję się, że ona nigdy nie otrząśnie się z tego, na co ją naraziłeś – stwierdziła Stacey.

Już wcześniej T. dokonał gwałtu, próby gwałtu, napaści seksualnej, napaści i innego poważnego przestępstwa seksualnego. Był również poszukiwany za oszustwo w Polsce.

janosiecki

gazeta.pl

Szefowa MEN uważa, że uczniowie powinni obejrzeć „Smoleńsk”. Obowiązkowo? Mamy odpowiedź resortu

Justyna Suchecka, 06.09.2016
MEN nie wyda oficjalnej rekomendacji dla szkół w sprawie

MEN nie wyda oficjalnej rekomendacji dla szkół w sprawie „Smoleńska” – ale minister Zalewska delikatnie zachęca (Fot. Kornelia Glowacka-Wolf / Agencja Gazeta)

Po premierze „Smoleńska” minister Anna Zalewska powiedziała, że film powinni zobaczyć polscy uczniowie. Ale oficjalnej rekomendacji Ministerstwa Edukacji Narodowej nie będzie.
– Bardzo często słyszę pytania, czy o katastrofie smoleńskiej powinno się mówić na lekcjach historii. To wszystko się wydarzyło, w związku z czym trzeba o tym mówić. Mam nadzieję, że w przyszłości poznamy całą prawdę na temat tamtych wydarzeń – powiedziała minister po premierze.

Zapytaliśmy MEN, czy resort będzie rekomendował szkołom obejrzenie filmu. – Decyzja o udziale uczniów w projekcji filmu należy do autonomicznej decyzji nauczyciela – poinformowała Anna Ostrowska, rzeczniczka MEN.

Projekt patriotyzm

I przypomniała: „MEN przykłada bardzo dużą wagę do edukacji patriotycznej. W realizacji celów i treści nauczania podstawa programowa kształcenia ogólnego wskazuje na zapewnienie uczniom możliwości autentycznego i bezpośredniego poznawania rzeczywistości. Zaleca więc stosowanie przez nauczycieli aktywizujących metod nauczania, na przykład organizowania wycieczek edukacyjnych, innych form zajęć terenowych – w tym także udziału uczniów w projekcjach filmowych. Powyższe metody powinny spełniać cele edukacyjne i wychowawcze”.

To, jaki film czy wycieczkę wybierze nauczyciel, należy jednak do niego. W zeszłym roku, pięć lat po katastrofie smoleńskiej, sprawdzaliśmy, co mówią o niej szkolne podręczniki. W wielu nie było o niej nawet wzmianki. Ale to nie oznaczało, że w szkole się o tym nie rozmawia.

Poseł pyta o Smoleńsk

W lipcu poseł Krzysztof Brejza zwrócił się do MEN z interpelacją dotyczącą wydarzeń z 2010 r.

Czytamy w niej: „W ostatnim czasie pojawiły się doniesienia, iż w programie nauczania historii mają znaleźć się fakty dotyczące katastrofy rządowego Tu-154 pod Smoleńskiem. Tymczasem partia rządząca wielokrotnie podnosiła w debacie publicznej fakt, że katastrofa smoleńska nie jest wyjaśniona, i że nie znamy jej przyczyn ani wielu faktów z nią związanych”.

Brejza pytał: „Jakie konkretnie fakty związane z katastrofą znajdą się w programie nauczania historii?” oraz „Czego uczniowie dowiedzą się na temat przyczyn katastrofy?”.

Minister prawie odpowiada

Odpowiedzi udzielił wiceminister Maciej Kopeć, który jest z wykształcenia historykiem. Odsyła do przepisów oświatowych m.in. „Należy podkreślić, że podstawowym dokumentem określającym zakres treści nauczania, umiejętności oraz wymagań edukacyjnych jest podstawa programowa, natomiast program nauczania stanowi opis sposobu realizacji celów kształcenia i sposobu wprowadzania treści nauczania ustalonych w podstawie programowej i jest narzędziem organizacji procesu nauczania – uczenia się”.

Z tym Smoleńskiem w edu. jest tak, że kiedy zapytał@KrzysztofBrejza to w odpowiedzi wicemin. nawet słowo nie padło

W jego odpowiedzi ani razu nie pada nawet słowo „Smoleńsk”. Minister Kopeć przypomina tylko, że trwają prace nad przygotowaniem nowej podstawy programowej do historii: „Zakres treści nauczania historii wskażą eksperci odpowiedzialni za opracowanie podstawy programowej tego przedmiotu”.

Na sejmowej komisji edukacji 5 września minister Zalewska poinformowała, że podstawy będą tworzyć 8-10-osobowe zespoły „z różnych środowisk”. Na razie nie wiadomo, kim są eksperci odpowiedzialni za nowy program historii. Wiadomo, że w kwestii XX wieku dostaną wsparcie Instytutu Pamięci Narodowej.

Justyna Suchecka: Interesują Cię tematy związane z edukacją? Lubisz o nich czytać i dyskutować? Zapraszam na mój profil na Facebooku!

Zobacz także

men

wyborcza.pl

Bartłomiej Misiewicz w radzie nadzorczej Polskiej Grupy Zbrojeniowej

apa, pw, 06.09.2016
Bartłomiej Misiewicz, szef gabinetu ministra i rzecznik prasowy MON

Bartłomiej Misiewicz, szef gabinetu ministra i rzecznik prasowy MON (Fot. Sławomir Kamiński / Agencja Gazeta)

Bartłomiej Misiewicz, szef gabinetu ministra i rzecznik prasowy MON, został członkiem rady nadzorczej Polskiej Grupy Zbrojeniowej. Nie przeszkodziło to, że nie ukończył kursu dla członków rad nadzorczych – podaje „Rzeczpospolita”.
Informacje o tym, że Bartłomiej Misiewicz jest w radzie nadzorczej Polskiej Grupy Zbrojnej, można już znaleźć na stronie PGZ. Nie wiadomo tylko, czy nominacja jest zgodna z prawem. Bartłomiej Misiewicz nie zdążył skończyć kursu dla członków rad nadzorczych – podaje „Rzeczpospolita„.

Kim jest Bartłomiej Misiewicz?

Do Antoniego Macierewicza zgłosił się jako wolontariusz w wieku 17 lat, gdy uczył się w liceum. Członek PiS od 2010 r., obecnie członek komitetu politycznego partii. Twierdzi, że przyczyną jego decyzji o pełnym zaangażowaniu się w politykę była katastrofa smoleńska. Jego jedynym pozapolitycznym doświadczeniem zawodowym jest praca w aptece w Łomiankach.

„Dzisiaj z okazji Święta Wojska Polskiego zostałem odznaczony przez ministra obrony narodowej Antoniego Macierewicza Złotym Medalem ‚Za Zasługi dla Obronności Kraju’. Ogromny zaszczyt” – chwalił się 15 sierpnia.

Wyróżnienie dla młodego rzecznika MON wzbudziło spore kontrowersje w środowisku osób związanych z wojskiem. – Ten medal dla każdego wojskowego, dla każdego, kto chodził w mundurze, ma wielkie znaczenie. I kierując się po prostu zasadami przyzwoitości, stwierdziłem, że odeślę swój medal na adres MON-u, nie zgadzając się z takim postępowaniem – powiedział w TVN 24 mjr Bogusław Pawlak. Podkreślił, że praca w administracji cywilnej, na dodatek przez tak krótki czas, nijak się ma do wielu lat wojskowej służby dla kraju.

Zobacz także

bmisiewicz

wyborcza.pl

‚Smoleńsk’. Chaos, niechlujność, drewniana gra – recenzje dalekie od entuzjazmu. Także na prawicy

yes, 06.09.2016
Premiera filmu

Premiera filmu „Smoleńsk”. 5 września 2016 r., Teatr Wielki w Warszawie (MICHAL PUCHALSKI/Kino Świat)

Miał być polski ‚JFK’, miał być drugi ‚Człowiek z marmuru’ – ale nie wyszło. Nawet prawicowi dziennikarze punktują ‚Smoleńsk’. Choć cieszą się z powstania filmu Antoniego Krauzego.

Na „regularne” recenzje „Smoleńska” musimy poczekać do weekendu, kiedy film Antoniego Krauzego wejdzie do kin. Dystrybutor nie zdecydował się bowiem na zwyczajowy pokaz prasowy.

Film przed poniedziałkową uroczystą premierą w Teatrze Wielkim w Warszawie mieli okazję zobaczyć tylko niektórzy publicyści mediów kontrolowanych przez obóz rządzący albo rząd popierających. Dziennikarze nie mieli także wstępu na samą premierę, choć kilkorgu udało się jednak dostać na seans.

„Podczas tworzenia obrazu, zapoznał się ze zdarzeniami i opiniami”

Pierwsze recenzje „Smoleńska” wydrukowały w poniedziałek prawicowe tygodniki.

Piotr Zaremba we „wSieci” niemal jednoznacznie film wychwala. Podoba mu się zarówno jego „przejrzystość, prostota”, jak i wydźwięk – „przypomnienie całej masy kłamstw, półprawd i manipulacji, jakimi zalano nas od 10 kwietnia 2010 r.”, oraz sam fakt, że „w atmosferze, którą wspomina dziś jak koszmar, ludzie dobrej woli skrzyknęli się, aby nakręcić film po prostu przyzwoity”.

Wicenaczelny „wSieci” nie ma też zastrzeżeń wobec sposobu, w jaki Krauze pokazał samą katastrofę (w filmie tupolew zostaje rozerwany przez dwa wybuchy). Reżyser, jak podkreśla Zaremba, „sam dochodził do takiego finału, zapoznając się podczas tworzenia obrazu ze zdarzeniami i opiniami”. Wersja katastrofy u Krauzego jest „z grubsza rzecz biorąc, zgodna z twierdzeniami wielu naukowców współpracujących z zespołem Antoniego Macierewicza”.

Sam mam wątpliwości wobec pary [tak w oryginale] szczegółowych domniemań czy hipotez autorów scenariusza, ale (…) równie spójnego i przekonującego wywodu nikt inny nie dokonał. Jeśli wszystkie wersje smoleńskiej tragedii wydają mi się pęknięte lub niepełne, to akurat ta Krauzego jest stosunkowo najbardziej kompletna.

Piotr Zaremba z jednej strony pisze, że brakuje mu w filmie „czytelnych symboli”, „efektownych zwrotów akcji”, pełnokrwistych bohaterów, że Krauze „być może poczuł się zbyt skrępowany, gdy trzeba było opowiadać o autentycznych postaciach zaledwie kilka lat po zdarzeniach”, choć na Zachodzie potrafią to robić efektownie (seriale „American Crime Story: Sprawa O.J. Simpsona”, „Królowa”). Z drugiej uważa jednak, że „powstał film zgodny z wielką tradycją światowego kina. Zaglądającego za kulisy wielkiej polityki, ale też upominającego się o pamięć”.

Rzeczywistość, ale fabularyzowana

„Smoleńsk – rekonstrukcja” – taki tytuł nosi tekst Cezarego Gmyza (czy Cezarego „Trotyla” Gmyza, jak sam tytułuje się na Twitterze) z poniedziałkowego „Do Rzeczy”. „Najnowszy film Antoniego Krauzego to dzieło bez wątpienia odważne” – pisze, choć nie wyjaśnia, dlaczego tak uważa.

Gmyzowi podoba się wprowadzenie do filmu postaci granej przez Jerzego Zelnika. Tajemniczy Dyplomata, uosobienie ciemnych sił dążących do ukrycia rzekomej prawdy o katastrofie to, zdaniem Gmyza, „pewnego rodzaju złowroga klamra konstruująca warstwę spiskową smoleńskiej tragedii. (…) ‚spisek’ nie jest w tym przypadku słowem pałką z wokabularza ‚Gazety Wyborczej’, lecz opisem rzeczywistości, choć w tym przypadku fabularyzowanej” – wywodzi.

Gmyz ubolewa, że Zelnik, Redbad Klijnstra odtwarzający rolę innego czarnego charakteru – szefa prywatnej telewizji czy Lech Łotocki (Lech Kaczyński) tak krótko goszczą na ekranie. Ma też problem z główną bohaterką graną przez Beatę Fido, która wzorowana jest na „o wiele bardziej wyrazistszych” dziennikarkach – Anicie Gargas, Joannie Lichockiej czy Marii Dłużewskiej.

Publicysta ma też „złą wiadomość” dla tych, którzy w recenzjach scenariusza zwracali uwagę na finałową scenę „Smoleńska”.

Scena, w której oficerowie pomordowani strzałem w tył głowy w Katyniu spotykają się z ofiarami smoleńskiej tragedii, nie jest kiczowata. Jest wzruszająca.

„Człowiek z marmuru” to to nie jest

Znacznie więcej zastrzeżeń do „Smoleńska” zgłasza, także w „Do Rzeczy”,Andrzej Horubała; jego zdaniem film „chciał chyba spełnić zbyt wiele oczekiwań i postulatów”. Zdaniem Horubały twórcy byli blisko znalezieniu pomysłu na opowiedzenie o katastrofie, ale zmarnowali szansę na „wielkość”. Powinni bowiem skupić się na historii wyzwalania się z „kłamstwa” (cudzysłów – red.) dziennikarki Niny i pokazać sprawę smoleńską z jej perspektywy. Stało się jednak inaczej:

Stąd (…) Lech Łotocki i Ewa Dałkowska w rolach prezydenckiej pary, stąd dość drętwe rozmowy załogi i jaka i eleganckie kadry prezentujące przystojnych pilotów Tu-154M. Z punktu widzenia fabuły te pracochłonne zabiegi, obarczone ryzykiem śmieszności, wcale nie były konieczne (…)

Także Horubała zwraca uwagę na mało wyrazistą rolę Beaty Fido („na pewno nie jest to Janda z ‚Człowieka z marmuru'”) i nie jest to tylko problem jej warsztatu aktorskiego – „Krauzemu nie udaje się zrobić z Niny pełnowymiarowej bohaterki”, jej życie emocjonalne, rodzinne, seksualne pozostaje „zaledwie naszkicowane”.

Pisarz i doświadczony człowiek telewizji w jednym punktuje dalej: *film jest mocno spóźniony; *”nie pokazuje mechanizmów – czy to wewnętrznych, czy międzynarodowych – które zaowocowały kwietniem 2010 r.”; *apologia NATO i Stanów jest nietrafiona. Wreszcie:

Niedowłady polskiego państwa, otwarta nienawiść między prezydentem a premierem, sojusz mediów z rządzącymi – to wszystko znika z pola widzenia , twórcy filmu wolą, by całe zło ucieleśniali rusi agent, telewizyjny karierowicz i bawiący na nartach w Dolomitach Tusk.

Zdaniem Horubały „Smoleńsk” jest jednak „miejscami solidną robotą filmową” i „pokazuje, że można w sposób niekarykaturalny odgrywać polityczne zdarzenia”.

Azjaci na Wawelu

„Znaczące artystyczne potknięcia” twórców „Smoleńska” zauważa też Łukasz Adamski w portalu wPolityce.pl. Oprócz zastrzeżeń do „nierównego poziomu” prezentowanego przez Beatę Fido (co ma wynikać z „chaotycznej konstrukcji roli”) Adamski wylicza też „niechlujstwa”, od poważniejszych, scenariuszowych i realizacyjnych, po całkiem drobne, jak to, że statystami, którzy protestują przeciw pochówkowi Kaczyńskich na Wawelu, są Azjaci.

Wydźwięk jego recenzji dobrze zapowiada dość asekurancki tytuł: „Był potencjał na polskiego ‚JFK’. Film broni się na wielu płaszczyznach”.

Oglądając film Krauzego wciąż miałem zresztą przed oczami jednoznaczny w wymowie i publicystyczny obraz Stone’a. Krauze zrobił równie drobiazgowo i klarownie budujący teorie spiskowe film, choć oczywiście nie można obu filmów artystycznie ze sobą zestawiać. Krauze nie był wcale tak daleki, by zrobić równie spełniony film. Przy większym budżecie ‚Smoleńsk’ byłby krytykowany przez niektóre media wyłącznie za wymowę polityczną.

Adamski zaznacza, że nie jest zwolennikiem tezy o zamachu. Przemawia jednak do niego „artystyczna wizja tego zdarzenia [pokazana w ‚Smoleńsku’]. Zupełnie jak w ‚JFK’ Stone’a, którego wizji przyczyn śmierci prezydenta USA nie podzielam”.

Nierówny, ale wierny faktom

W podobnym tonie utrzymana jest recenzja Grzegorza Wierzchołowskiego(filmoznawcy i autora książki „Musieli zginąć” o katastrofie) na niezalezna.pl. „Smoleńsk to „film nierówny, chropowaty, momentami pozbawiony dramaturgicznego oddechu, ale jako całość zdecydowanie się broni”.

Wśród „ułomności” Wierzchołowski wylicza rolę Fido, drętwe dialogi, nierówne tempo, sceny bezsensowne, niepotrzebne albo źle zrealizowane. Ale zaznacza, że Krauze pozostał wierny faktom.

Autentyczne są dialogi pilotów i obraz rosyjskich dezinformacji. Na kimś, kto podejdzie do filmu bez uprzedzeń, nagromadzenie faktów na temat medialnych manipulacji, tajemniczych śmierci i naukowych ustaleń ws. katastrofy powinno zrobić wrażenie.

A poza mediami prawicowymi?

„Smoleńsk” udało się też obejrzeć kilkorgu innym dziennikarzom. Oceny są druzgocące.

Katarzyna Janowska, szefowa działu kulturalnego Onetu, powiedziała po premierze:

Co do wymowy można dyskutować i się spierać, jeśli film niesie emocje i prawdziwy ładunek artystycznych przeżyć. A tego w tym filmie zabrakło. Jeśli miałabym oceniać pod kątem artystycznym, to na sześć możliwych gwiazdek nie dałabym żadnej.

Była szefowa TVP Kultura zauważa, że wbrew intencjom Antoniego Krauzego, który nie chciał zrobić filmu politycznego, „Smoleńsk” będzie interpretowany właśnie pod kątem politycznym. Dla zwolenników tezy o zamachu będzie jego fabularyzowanym potwierdzeniem. A przeciwników będzie odpychał wyraźnym wskazywaniem rzekomych winnych rzekomego zamachu.

Wiktoria Beczekgazety.pl wylicza natomiast pięć powodów dla których „Smoleńsk” to „najgorszy film, jaki miała okazję widzieć w kinie”. To:

  1. Narzucenie tezy o zamachu od samego początku.
  2. Chaos: „Tajemnicze postacie rzucają urwane zdania, a niektóre sceny (…) pojawiają się zupełnie „od czapy”.
  3. Łopatologiczny podział na dobrych (Kaczyńscy, ludzie spod krzyża na Krakowskim Przedmieściu) i złych (Rosjanie, dziennikarze mainstreamu).
  4. Fatalna gra aktorska.
  5. Finałowa scena spotkania duchów smoleńskim z katyńskimi.

Przypomnijmy na koniec, że na łamach „Wyborczej” „Smoleńsk” zrecenzował Roman Pawłowski.

W innych okolicznościach politycznych ten film można by odczytać jako fantazję na temat polskiej, szalonej mitologii romantycznej, która uruchamia się w momentach, kiedy rzeczywistość przekracza nasze wyobrażenia. (…) Artysta ma prawo do własnej interpretacji, a nawet fantazji na temat wydarzeń historycznych. Kiedy jednak fantazje stają się narzędziem polityki, kiedy zmyślenie podaje się jako niepodważalną prawdę, kończy się sztuka, a zaczyna propaganda.

Przeczytaj całą recenzję Romana Pawłowskiego.

Zobacz także

smolenskniechlujnosc

wyborcza.pl

Premier Szydło narzeka na „niż demokratyczny”. Freudowska pomyłka w rządowym newsletterze

W newsletterze premier Szydło skarży się na... niż demokratyczny.
W newsletterze premier Szydło skarży się na… niż demokratyczny. fot. Sławomir Kamiński / Agencja Gazeta

„Jedynym naszym problemem jest niż demokratyczny, jakiemu nasz rząd stara się przeciwstawić”napisała w newsletterze Beata Szydło. Premier wreszcie szczera do bólu? Niestety wygląda na to, że jest to tylko wpadka.

Tekst do obywateli zaczyna się jak zwykle. Premier oskarża opozycję o to, że znowu straszy Polaków. Tym razem chodzi o reformę edukacji, którą właśnie przygotowuje rząd Szydło. Pomysłem minister edukacji jest „wygaszenie gimnazjum” i powrotu do systemu ośmioklasowej szkoły podstawowej oraz czteroletniej szkoły średniej. Opozycja uważa natomiast, że taka reforma wygeneruje kolejne koszty, a część nauczycieli po prostu straci pracę.

Ale ciekawie robi się dopiero pod koniec newslettera. Premier Szydło pisze bowiem, że w Polsce jest „niż demokratyczny„. Cóż, tym razem trudno się z premier nie zgodzić, niestety wygląda to raczej na zwykłe przejęzyczenie.

zwyciestwo

naTemat.pl

 

KACZYŃSKI JEST ZAKŁADNIKIEM ŚLEPEJ WIERNOŚCI PREZYDENTA WOBEC PIS

STANISŁAW SKARŻYŃSKI, 6 WRZEŚNIA 2016

Jadwiga Staniszkis w „Kropce nad i” powiedziała, że Jarosław Kaczyński nie może się doczekać, aż Andrzej Duda odbierze ślubowanie od trzech sędziów wybranych przez Sejm poprzedniej kadencji i przerwie niszczący dla PiS spór o Trybunał Konstytucyjny


Prezydent Duda ma w ręku przerwanie tego podstawowego, rujnującego i tworzącego spór z wymiarem sprawiedliwości konfliktu, czyli o zaprzysiężenie trzech sędziów. Mógłby to zrobić.

Jadwiga Staniszkis, „Kropka nad i” – 05/09/2016

„Kropka nad i” / TVN24


PRAWDA. PIS ZOSTANIE WTEDY TYLKO PUBLIKACJA DWÓCH ORZECZEŃ TRYBUNAŁU.


Profesor uważa, że wyłamanie się przez prezydenta z linii partii byłoby korzystne dla wszystkich – jemu pozwoliłoby zademonstrować niezależność, PiS zakończyć konflikt bez wycofywania się, a prezesowi Kaczyńskiemu wyjść ze sprawy twarzą.

Problemem, według Staniszkis, jest to, że prezes nie może powiedzieć prezydentowi, czego od niego oczekuje. „Tam nikt nikomu nie ufa. Nie wyobrażam sobie, żeby Kaczyński mógłby to powiedzieć Dudzie, bo Duda następnego dnia by powiedział, że to Kaczyński go o to prosił” – mówiła profesor u Moniki Olejnik. Dodatkowo na przeszkodzie stoi osobowość prezydenta, który w ocenie Staniszkis zachowuje się zgodnie ze swoim wyobrażeniem oczekiwań prezesa, więc wiernie stoi za PiS.

Trzech sędziów to podstawa…

Bez wiedzy o tym, co ma w głowie Jarosław Kaczyński nie da się ocenić realności pomysłu profesor Staniszkis, ale w sprawie potencjalnej roli prezydenta w rozwiązaniu konfliktu ma ona rację. To odmowa zaprzysiężenia trzech sędziów Trybunału Konstytucyjnego przez prezydenta otworzyła PiS drzwi do rozpoczęcia wojny z TK.

I tylko wycofanie się przez Andrzeja Dudę z unikania odebrania ślubowania od wybranych 8 października sędziów umożliwi wyjście z kryzysu wokół Trybunału zgodnie z prawem.

Innej drogi nie ma, ponieważ według wyroku z 3 grudnia Trybunału Konstytucyjnego, wybór trzech sędziów – Romana Hausera, Krzysztofa Ślebzaka i Andrzeja Jakubeckiego – których kadencje rozpoczynały się jeszcze w czasie urzędowania poprzedniego Sejmu był Trybunału, prawidłowy. Dlatego prezydent ma obowiązek przyjąć od nich ślubowanie. Wyroki Trybunału – zgodnie z konstytucją – są ostateczne i mają moc powszechnie obowiązującą.


fot. Jakub Orzechowski / Agencja Gazeta
Przeczytaj też:

TRZECH SĘDZIÓW. ZIOBRO ŚCIGA RZEPLIŃSKIEGO ZA PRZESTRZEGANIE KONSTYTUCJI

STANISŁAW SKARŻYŃSKI  19 SIERPNIA 2016


…a reszta to konsekwencje

PiS upiera się jednak, że „trzema sędziami” są ludzie wybrani przez PiS w listopadzie 2015 roku – Henryk Cioch, Lech Morawski i Mariusz Muszyński. Kolejne bitwy w wojnie PiS z ustrojem Rzeczypospolitej są skutkiem tego sporu o trzech sędziów.

Dwie ustawy naprawcze – z grudnia 2015 i lipca 2016 roku – miały spowodować, że albo prezes Trybunału złamie się i dopuści do orzekania sędziów wybranych przez PiS, albo Trybunał nie będzie mógł orzekać.

W ustawach wymagano na przykład, żeby pełny skład TK obejmował co najmniej trzynastu sędziów, podczas gdy na przełomie 2015 i 2016 roku zdolność do orzekania miało tylko dziesięciu, a od połowy stycznia dwunastu sędziów. Obie te ustawy naprawcze Trybunał uznał za niezgodne z konstytucją – pierwszą w całości, drugą częściowo w marcu i sierpniu 2016 roku.

W sprawę PiS zaangażowało nawet prokuraturę, która wszczęła postępowanie w sprawie niedopełnienia obowiązków lub przekroczenia uprawnień przez prezesa TK. Trybunał nie ustąpił, spór trwa.

toodmowa

 

kaczynskijest

OKO.press

Londyńska misja rządu PiS. Jak powinno zachować się silne państwo po aktach przemocy wobec obywateli Polski

Paweł Wroński, 06.09.2016

Wyjazd ministra spraw zagranicznych Witolda Waszczykowskiego i ministra spraw wewnętrznych Mariusza Błaszczaka do Wielkiej Brytanii jest zdarzeniem z kategorii kuriozalnych

Wyjazd ministra spraw zagranicznych Witolda Waszczykowskiego i ministra spraw wewnętrznych Mariusza Błaszczaka do Wielkiej Brytanii jest zdarzeniem z kategorii kuriozalnych (A / AP / AP)

Wyjazd ministra spraw zagranicznych Witolda Waszczykowskiego i ministra spraw wewnętrznych Mariusza Błaszczaka do Wielkiej Brytanii jest zdarzeniem z kategorii kuriozalnych

Po aktach przemocy wobec polskich obywateli – do jakich doszło w Harlow – silne państwo wzywa ambasadora danego kraju i domaga się wyjaśnień. Ma bowiem przekonanie, że z jego opinią ów kraj będzie się liczyć. Słabe państwo wysyła delegację dwóch ministrów, by własnym wyborcom pokazać, jak bardzo się stara, a prezydent pisze list do arcybiskupa Canterbury i biskupa Westminsteru.

Jedynym praktycznym sposobem, który może poprawić bezpieczeństwo Polaków w Harlow, jest ustanowienie polskiego oficera łącznikowego, co jednak można było osiągnąć na poziomie Komendy Głównej Policji. Słusznie pyta Michał Szuldrzyński w „Rzeczpospolitej”: Czy jak po raz kolejny Polacy zostaną zaatakowani, to czy do Londynu wyruszy premier Szydło, czy prezydent?

To, co się dzieje w relacjach z Wielką Brytanią – naszym najważniejszym sojusznikiem w Europie (co obwieścił na początku roku minister Waszczykowski) – nie jest tylko problemem politycznej technologii. To dla sprawującego władzę, coraz bardziej nacjonalistycznego PiS problem ideologiczny.

Polski rząd, „wstający z kolan”, spotkał się z częścią brytyjskiego społeczeństwa, które uznało wyjście z Unii Europejskiej za „powstanie z kolan”. Zapewne nie zdaje sobie sprawy, że taki jest skutek „renacjonalizacji polityki europejskiej”, który sam ten rząd postuluje. Nacjonalizm i polityka godnościowa zderzają się zwykle z innymi nacjonalizmami i polityką godnościową.

Niektórzy politycy PiS kibicowali Brexitowi, widząc w tym uderzenie w nielubianą Unię Europejską oraz szansę, że Unia przestanie się zajmować sporem o Trybunał Konstytucyjny w Polsce. Uwagi zwolenników Brexitu bardzo podobały się w centrum pisowskiej propagandy – czyli w „Wiadomościach” TVP. Jeszcze w poniedziałek radośnie objaśniły, że „niemiecka Alternatywa dla Niemiec ma podobny do polskiego stosunek do uchodźców” (jej liderka Beatrix von Storch twierdzi, że należy strzelać do uchodźców na granicach).

W Wielkiej Brytanii elementem wstawania z kolan jest wyrzucenie „Polish vermin” – polskiego robactwa. Jeszcze niedawno z podobnego „epidemiologicznego” punktu widzenia traktował imigrantów – tyle że muzułmanów – Jarosław Kaczyński. Byli wszak nosicielami bakterii i pierwotniaków zagrażających polskiemu narodowi. Widocznie nie dopuszczał, że gdzie indziej tak mogą traktować Polaków…

PiS ostatnio coraz bardziej kokietuje i chwali za patriotyzm ONR, ugrupowanie skłonne do bicia nie tylko uchodźców. Minister Błaszczak znany jest w Polsce z „głębokich uwag” na temat cywilizacji światowej, którą niszczy „poprawność polityczna”, oraz z krytyki „multikulti”, która akurat w Wielkiej Brytanii ma się świetnie. Minister słynie z dzielnej walki przeciwko urojonym „strefom szariatu” w Polsce. Być może w podobny sposób ludzie o równie ciasnym umyśle postrzegają w Anglii dzielnice pierogów – czyli dzielnice polskie.

W Polsce ciężko pobito niedawno obywateli Syrii, Jordanii, a nawet chilijskiego tancerza, którego kolor skóry nie pasował do idei „białej siły”. Narodowcy, przekonani o bezkarności, atakują wszystkich, którzy im się nie podobają, ku radości władzy widzącej w nich „bijące serce PiS”. W TVP nacjonalistyczny kandydat na prezydenta Marian Kowalski jest źródłem politycznych mądrości.

Tu w Polsce minister Błaszczak ma wielkie pole do popisu w walce z szowinizmem, agresją i ksenofobią.

Zobacz także

wyjazd

wyborcza.pl

Joanna Racewicz po premierze „Smoleńska”: Skąd pomysł uśmiechów na ściance?!

ar, 06.09.2016

Joanna Racewicz, wdowa po zmarłym w katastrofie smoleńskiej oficerze BOR Pawle Janeczku

Joanna Racewicz, wdowa po zmarłym w katastrofie smoleńskiej oficerze BOR Pawle Janeczku (Fot. Franciszek Mazur / Agencja Gazeta)

Joanna Racewicz, wdowa po zmarłym w katastrofie smoleńskiej oficerze BOR Pawle Janeczku, skrytykowała zachowanie aktorów w czasie wczorajszej premiery filmu „Smoleńsk” w Teatrze Wielkim w Warszawie.

Joanna Racewicz zabrała głos ws. premiery filmu „Smoleńsk” Antoniego Krauzego, w czasie której goście pozowali do zdjęć na tle ścianki z napisem „Smoleńsk”.

„Pozowanie i uśmiechy na ściance z napisem: ‚Smoleńsk’? Zacytuję Poetę: ‚wszystko jest kwestią smaku’. A ja dodam: i przyzwoitości” – napisała na Twitterze Racewicz.

Chwilę później dodała zdjęcie aktorki Anny Lucińskiej, która uśmiechnięta pozuje do zdjęć na tle ścianki, z komentarzem: „Takie i sto innych z premiery. Skąd odwaga, żeby stanąć na ściance z napisem ‚Smoleńsk’ i uśmiechać się promiennie?”.

Pod wpisem rozgorzała dyskusja. „To ciągły lans PiS na grobach katastrofy lotniczej”, „Nie widzę problemu. Przecież to tylko film. Filmy robi się dla rozrywki” – spierają się ze sobą internauci. „Brak wyobraźni, wrażliwości i myślenia” – konkluduje Racewicz.

Niektórzy zwracają uwagę, że oburzać powinno przede wszystkim to, że część rodzin ofiar katastrofy nie została zaproszona na premierę. Między innymi Paweł Deresz, mąż Jolanty Szymanek-Deresz, Barbara Nowacka, córka Izabeli Jarugi-Nowackiej, oraz Małgorzata Szmajdzińska, żona Jerzego Szmajdzińskiego.

– Brak zaproszeń dla części rodzin to polityczna decyzja. Tak jak i film, który jest polityczny. To film propagandowy z tezą, którą formułuje PiS, tezą bez jakichkolwiek podstaw – komentowała Barbara Nowacka.

Takie i sto innych z premiery. Skąd odwaga, żeby stanąć na ściance z napisem „Smoleńsk” i uśmiechać się promiennie?https://twitter.com/majewskimichal/status/772914940751609856 

Zobacz także

popremierze

wyborcza.pl

 

Bohaterka „afery ściankowej” recenzuje dla nas film „Smoleńsk”: Poradziłabym sobie lepiej w głównej roli

Aktorka Joanna Majstrak jako jedna z nielicznych miała ikazję zobaczyć premierę "Smoleńska".
Aktorka Joanna Majstrak jako jedna z nielicznych miała ikazję zobaczyć premierę „Smoleńska”. Fot. Joanna Majstrak (za zgodą)

Jeszcze nie opadły emocje po premierze „Smoleńska”, a obraz już zdążył podzielić widzów. Jedni uważają „Smoleńsk” za gniota, inni twierdzą, że „ten film po prostu trzeba zobaczyć”. O wrażeniach z premiery mówi nam Joanna Majstrak, która przy okazji została bohaterką „afery ściankowej”.

Co z tą ścianką?
Samej Majstrak dostało się, za pozowanie na ściance ustawionej dla fotoreporterów. Nie spodobało się to przede wszystkim dziennikarce Joanne Racewicz. – Skąd odwaga, żeby stanąć na ściance z napisem „Smoleńsk” i uśmiechać się promiennie? Pozowanie i uśmiechy na ściance z napisem: „Smoleńsk”? – pytała retorycznie wdowa po zmarłym w Smoleńsku oficerze BOR.

– Nie rozumiem pretensji, które ma pani Racewicz. Skoro zaproszono dziennikarzy i fotoreporterów, to chyba właśnie po to, żeby robili zdjęcia. Zostałam zaproszona przez fotoreporterów tak samo, jak inni aktorzy filmu.

„Byłabym lepsza niż główna aktorka”
A sam film?– Przede wszystkim „Smoleńsk” daje do myślenia. To jest chyba największa zaleta tego filmu. Podobała mi się też rola Jerzego Zelnika, który tym razem zagrał negatywnego bohatera. I to właściwie jedyne pozytywne rzeczy, które można powiedzieć o tym filmie – mówi naTemat Joanna Majstrak. – Szczególnie aktorzy zagrali poniżej swoich możliwości. Nie wiem dlaczego, pewnie ciążyła na nich zbyt duża presja.

W filmie występują dotychczas mało rozpoznawalni aktorzy teatralni, jak Lech Łotocki czy Beata Fido. W obsadzie znalazła się również Anna Samusionek, aktorkę znaną raczej z seriali ale również bohaterkę kilku obyczajowych afer.

– Beata Fido na pewno mogła lepiej zbudować swoją postać. Jest zdecydowanie najsłabszych punktem tego filmu, a przecież to ona miała budować dramaturgię całego obrazu Jestem przekonana, że zrobiłabym to lepiej. Za to prawie nie widać na ekranie Lecha Łotockiego, który zagrał prezydenta. A szkoda, bo to dobry aktor – dodaje aktorka.


Prezes brylował do północy

Na każdej imprezie „branżowej” jest nie tylko ścianka, ale też bufet. Darmowy. Jeżeli kogoś zbulwersowała „afera ściankowa”, to nikomu nie przeszkadzał bankiet, na którym po części oficjalnej bawiły się nowe elity. A tutaj było typowo: kelnerzy roznosili wino, serwowano przekąski, tworzyły się konwersacyjne bukiety. Towarzysko wyróżniał się Jacek Kurski, prezes Telewizji Polskiej. Z bankietu wyszedł dopiero około północy.

– Co prawda prezydenta Andrzeja Dudy i Jarosława Kaczyńskiego nie było na bankiecie, ale za to prezes TVP Jacek Kurski został nieco dłużej niż inni. Właściwie cały czas otoczony rozmówcami. Z pewnością był najbardziej atrakcyjnym towarzysko gościem bankietu.– stwierdza Majstrak.

 

naTemat.pl

WTOREK, 6 WRZEŚNIA 2016

Morawiecki w Krynicy: Popieram zakaz handlu w niedzielę

17:00
Moraw

Morawiecki w Krynicy: Popieram zakaz handlu w niedzielę

Jak mówił w Krynicy cytowany przez RMF wicepremier Mateusz Morawiecki o zakazie handlu w niedzielę:

„Jak najbardziej popieram, chciałbym zwrócić uwagę na to, że jesteśmy jednym z ostatnich krajów UE, w którym nie ma żadnego zakazu handlu w niedzielę. Chcemy dołączyć do tych krajów, które uważają życie rodzinne za pewną wartość społeczną”

Wicepremier mówił w Krynicy m.in. o nowym podejściu w polityce eksportowej:

Wicepremier spotkał się też z polskimi sportowcami:

 

300polityka.pl

crrx1hoxeae6qro

Krótki kurs prawdziwej historii Polski

Maciej Stasiński, 06.09.2016

Prezydent Andrzej Duda i Jarosław Kaczyński podczas wspólnej konferencji prasowej

Prezydent Andrzej Duda i Jarosław Kaczyński podczas wspólnej konferencji prasowej (Fot. Jacek Marczewski / Agencja Gazeta)

Śladem słynnego „Krótkiego Kursu WKP (b)”, czyli Wszechzwiązkowej Komunistycznej Partii (bolszewików), czczonego jak Pismo Święte w Związku Sowieckim, publikujemy redagowany codziennie przez Prawo i Sprawiedliwość i przygotowywany do pierwszego wydania rodzimy „Krótki Kurs WKP (nb)”, czyli Wielkiej Katolickiej Polski (narodowych bolszewików).

* W 1944 r. Polska Podziemna wygrała Powstanie Warszawskie, a Narodowe Siły Zbrojne wyzwoliły kraj, goniąc aż do Berlina najpierw Niemców, a potem Armię Czerwoną.

* Po 1945 r. wracająca spod Berlina Armia Czerwona z pomocą komunistycznej agentury wymordowała dowódców Polski – Żołnierzy Wyklętych.

Nastaje Długa Noc Komunizmu. Kardynał Stefan Wyszyński zostaje uwięziony. Światełkiem nadziei pozostaje tajna komórka Katolickiego Państwa Narodu Polskiego zainstalowana na bezpiecznych obrzeżach władzy pod płaszczykiem PAX-u przez Bolesława Piaseckiego.

* W 1948 r. na świat przychodzi w warunkach konspiracji Antoni Macierewicz, a rok później – Bracia Jarosław i Lech Kaczyńscy.

* Październik 1956 r. – bunt robotników Poznania, zainspirowany przez Bolesława Piaseckiego. Bunt tłumią komuniści pod przewodnictwem Władysława Gomułki.

Gomułkę wsparli tzw. rewizjoniści – Jacek Kuroń i Karol Modzelewski. Niewola komunistyczna zostaje przedłużona na kolejne lata. Ale Kuroń i Modzelewski pod płaszczykiem męczeństwa idą do więzienia.

* Widząc, co się święci, Macierewicz i Bracia Kaczyńscy zgrzytają ze zgryzoty mlecznymi zębami.

* W 1967 r. konspiracyjne przywództwo podziemnego ruchu narodowego pod wodzą Mieczysława Moczara już sposobi się do wyzwolenia Polski, ale operacja specjalna komandosów żydowskiego pochodzenia – Michnika, Szlajfera i Blumsztajna, wspomaganych przez Kuronia i Modzelewskiego – znana jako Prowokacja Marcowa, udaremnia te plany. Gomułka zostaje u władzy, a komandosi dla niepoznaki idą siedzieć.

* W 1970 r. słuszny bunt narodowy robotników Wybrzeża zostaje krwawo stłumiony dzięki przeniknięciu do komitetu strajkowego agenta Bolka, zwanego Lechem Wałęsą.

* W 1976 r. Antoni Macierewicz tworzy Republikę Radomską i Ursuską, ale knowania komandosów, którzy po wyjściu z więzienia przechwycili Komitet Ochrony Robotników, krzyżują te plany.

Bracia Kaczyńscy przygotowują się do pracy narodowej w konspiracji na wydziałach prawa uczelni komunistycznych.

W tym samym roku w podziemiu na świat przychodzą Bracia Karnowscy.

* W 1980 r. strajk na Wybrzeżu, a co za tym idzie niepodległość Polski, wygrywają Anna Walentynowicz i Andrzej Gwiazda, a także Krzysztof Wyszkowski oraz – w imieniu Jana Pawła II – ksiądz Henryk Jankowski.

Jednak kontratak połączonych sił niemieckich odwetowców Hupki i Czai, sowieckiego dowództwa oraz rodzimej katolewicy (Tadeusz Mazowiecki) oraz międzynarodowego żydostwa (Bronisław Geremek) doprowadza do przechwycenia strajku oraz zaprzepaszczenia owoców zwycięstwa. Figurantem zamachu stanu jest przemycony na teren Stoczni Gdańskiej w zaplombowanej motorówce agent Bolek, wciąż błędnie znany jako Lech Wałęsa.

* W grudniu 1981 r. agent Bolek – i kilka tysięcy jego otumanionych zwolenników – jedzie w nagrodę na wakacje do ośrodków wypoczynkowych Funduszu Wczasów Pracowniczych – Arłamów, Białołęka, Strzebielinek, Jaworze, Gołdap itd. Komandosi – Michnik, Kuroń, Modzelewski, jak to mają w zwyczaju dla zamydlenia oczu narodowi – idą siedzieć. Bracia Kaczyńscy unikają więzienia wskutek umiejętnego wyprowadzania w pole służby bezpieczeństwa, która raz po raz chce ich pojmać, ale myli jednego z drugim i musi wypuścić.

* W kolejnych latach Bracia Kaczyńscy, a także Antoni Macierewicz i Rafał Ziemkiewicz kontynuują narodową pracę organiczną. Kibicują im z przedszkola Bracia Karnowscy, urągając komunistom.

* W 1989 r. kierowany przez Braci Kaczyńskich narodowy ruch oporu „Solidarność” zdobywa władzę oraz niepodległość. Jednak w ostatniej chwili w wyniku spisku w Magdalence władzę z ich rąk wyjmuje agent Bolek oraz generałowie Jaruzelski i Kiszczak, z pomocą tych samych zdrajców co zwykle – Geremka, Kuronia, Mazowieckiego i Michnika.

Protesty Lecha Kaczyńskiego w Magdalence, gdy zbrojną w kieliszek prawicą wygrażał generałom, zostają złośliwie przeinaczone jako toasty i zignorowane.

* Zapada Noc Postkomunizmu. Zostaje przerwana na krótko zrywem narodowym Braci Kaczyńskich w latach 1991-92, których wspierają premier Jan Olszewski i szef MSW Antoni Macierewicz. Jednak agent Bolek usadowiony podstępnie w Belwederze jako prezydent udaremnia powstanie.

Kolejne wybory parlamentarne i prezydenckie są fałszowane – przy władzy zostaje Układ Postkomunistów i Zdrajców. Kaczyńscy i Macierewicz pracują wytrwale w interesie narodu w kolejnych partiach politycznych, a także prowadząc robotę niepodległościową na tajnych kompletach w Sejmie, Najwyższej Izbie Kontroli, Ministerstwie Sprawiedliwości czy ratuszu Warszawy.

* 1999 r. – dla omamienia narodu rządząca klika teoretycznych patriotów, a faktycznych zdrajców wprowadza Polskę do NATO.

* 2004 r. – kolejne narodowe nieszczęście: oddajemy się pod okupację Unii Europejskiej zdominowanej przez Niemcy.

* W 2005 r. Polska odzyskuje wolność w jedynych niesfałszowanych wyborach. Najpierw Lech, a potem Jarosław Kaczyński stają na czele narodu.

* Na krótko jednak. Umiera papież Jan Paweł II, a jego następcą zostaje Niemiec. Wskutek zdrady sojuszników z rządu, knowań Trybunału Konstytucyjnego oraz cudu nad urnami w 2007 r. Jarosław Kaczyński traci władzę. Utrzymuje się przy niej jednak Lech Kaczyński jako prezydent.

* W 2008 r. śmiały manewr prezydenta okrążenia Rosji przy pomocy Gruzji, znany jako Odsiecz Tbilisi, zostaje udaremniony przez zdradzieckiego pilota kpt. Pietruczuka (nie chciał wylądować).

* W 2010 r. kolejna wyprawa prezydenta Lecha Kaczyńskiego załamuje się, gdy samolot z prezydentem na pokładzie zostaje zestrzelony przez Tuska i Putina. Dla zamaskowania tego mordu na prezydencie zamachowcy nie zawahali się zabić 95 innych osób.

* Wskutek prowokacji/abdykacji Niemca Ratzingera papieżem zostaje łże-papież Franciszek.

* W 2015 r. Polska ponownie odzyskuje wolność i niepodległość, gdy wybory prezydenckie wygrywa Andrzej Duda, a na czele rządu staje Beata Szydło.

Nastaje świt po długiej nocy eksterminacji narodu polskiego przez komunistów, postkomunistów, liberałów, ateistów, kosmopolitów i Żydów. Katolickie Państwo Narodu Polskiego zrzuca kajdany konstytucji i wstaje z kolan. Naczelnikiem Państwa zostaje Jarosław Kaczyński. Polskę ponownie, i teraz dopiero naprawdę, wprowadza do NATO Antoni Macierewicz, a wyprowadza z okupacyjnej Unii Europejskiej Beata Szydło.

Zobacz także

 

szydlo

wyborcza.pl

Delegacja ministrów to za mało? W sprawie Polaków w W. Brytanii interweniuje Duda. Napisał do duchownych

lulu, TS, PAP, 06.09.2016

Prezydent Andrzej Duda

Prezydent Andrzej Duda (Fot. Bartosz Bańka / Agencja Gazeta)

• A. Duda wysłał dwa listy do prymasa W. Brytanii i biskupa Canterbury
• Prezydent poprosił o apel do Brytyjczyków o poszanowanie praw Polaków
• Chodzi o sprawę pobicia w Wielkiej Brytanii obywateli Polski

 

– Wystosowałem list do prymasa Wielkiej Brytanii i do biskupa Canterbury z prośbą, żeby zwrócili uwagę na tę kwestię i też, żeby zaapelowali (…) do społeczeństwa brytyjskiego o poszanowanie tych praw podstawowych ich współmieszkańców, współobywateli, jakimi są Polacy, którzy dzisiaj mieszkają na Wyspach Brytyjskich – powiedział prezydent Andrzej Duda. To reakcja na pobicia obywateli Polski, do których doszło w ostatnim czasie w Wielkiej Brytanii.

List Prezydenta do Arcybiskupa Westminster >>>

List Prezydenta do Arcybiskupa Canterbury >>>

Dowiedz się więcej:

Czemu ministrowie polecieli do Londynu?

Szef MSZ Witold Waszczykowski oraz MSWiA Mariusz Błaszczak udali się do Londynu na polecenie premier Beaty Szydło w związku z niedzielnym, drugim w ostatnim czasie, atakiem na polskich obywateli w angielskim mieście Harlow. Kilka dni wcześniej na skutek poniesionych w podobnej napaści obrażeń zmarł pobity w tym samym mieście Polak.

Jak prezydent Duda ocenił delegację?

– Dobrze się stało, że panowie ministrowie, jako ci, którzy bezpośrednio są odpowiedzialni za sprawy bezpieczeństwa Polaków, udali się do Wielkiej Brytanii, bardzo dobrze, że przeprowadzili tam rozmowy. Dlaczego? Dlatego, że wizyta ministrów, zwłaszcza odbyta w sposób tak zdecydowany, jak i nagły w sensie natychmiastowej reakcji po tym, co się w ostatnich dniach wydarzyło, pokazuje, że (…) kwestia bezpieczeństwa i spokojnego życia Polaków w Wielkiej Brytanii jest ważna dla polskich władz – mówił Duda.

Co wydarzyło się w mieście Harlow?

Dwóch Polaków zostało zaatakowanych w mieście Harlow na wschodzie Anglii. Mężczyźni trafili do szpitala i po opatrzeniu wyszli do domów. Kilka dni wcześniej po podobnej napaści zginął polski obywatel. CZYTAJ WIĘCEJ>>>

gazeta.pl

WTOREK, 6 WRZEŚNIA 2016, 14:58
duda list

PAD wystosował listy do angielskich arcybiskupów: Apeluję o wysiłki na rzecz walki z nietolerancją i ksenofobią

Prezydent Andrzej Duda wysłał listy do dwóch angielskich arcybiskupów – Canterbury i Westminster. PAD zwraca w nich uwagę na ostatnie ataki na Polaków w Harlow:

„Jest niezwykle ważne, by podobne wydarzenia nigdy więcej się nie powtórzyły, gdyż mogą potencjalnie prowadzić one do trwałych podziałów pomiędzy społecznością polską i angielską. Te z kolei mogą spowodować erozję lokalnych wspólnot, odznaczających się zasadniczo pozytywną i konstruktywną obecnością osób polskiego pochodzenia. Proszę również pozwolić mi zaapelować o konstruktywne wysiłki ze strony Kościoła Anglikańskiego i lokalnych parafii na rzecz złagodzenia negatywnych skutków nietolerancji i ksenofobii dotykających mniejszości narodowych, w tym społeczności polskiej”

Prezydent pisze też w listach:

„Niniejszy apel wynika z mojej troski o Rodaków mieszkających i pracujących w Zjednoczonym Królestwie, oraz z przekonania, że kwestia poszanowania mniejszości jest również priorytetem dla Waszej Eminencji. Tylko poprzez wzajemne zrozumienie i troskę w stosunku do bliźniego możemy zbudować kwitnące i dobrze rozwijające się społeczeństwo”

300polityka.pl

 

nie chodzi

 

 

CrpzpouWAAM58Ch

WTOREK, 6 WRZEŚNIA 2016

Platforma składa wniosek do Ziobry o rozwiązanie ONR. ” Oczekujemy, że w tej sprawie państwo zadziała”

13:29
14237688_1444109332272504_671618283115025360_n

Platforma składa wniosek do Ziobry o rozwiązanie ONR

Parlamentarzyści Platformy złożyli do Prokuratora Generalnego wniosek o delegalizację ONR. Pod dokumentem podpisało się ponad 100 parlamentarzystów PO. Jak mówił na konferencji prasowej poseł Cezary Tomczyk:

„Minister sprawiedliwości i prokurator generalny ma szerokie kompetencje, mamy nadzieję, że przekaże sprawę do stosownego sądu. Oczekujemy, że w tej sprawie państwo zadziała”

Jak dodała Agnieszka Pomaska:

„Składamy ten wniosek własnie teraz w związku z wydarzeniami w Gdańsku na pogrzebie Inki i Zagończyka. ONR pełnił tam swoistą straż. Nikt nie ma prawa wołać do Lecha Wałęsy „Śmierć wrogom ojczyzny”. Nie ma na to zgody”.

12:40
gasiuk myrcha meysztowicz

PO i Nowoczesna chcą wygaszenia mandatu poselskiego Ziobry

Jak mówiła na konferencji w Sejmie Kamila Gasiuk-Pihowicz z Nowoczesnej:

„Zdecydowaliśmy się złożyć do Marszałka Sejmu wniosek o wygaszenie mandatu poselskiego Prokuratora Generalnego, Zbigniewa Ziobry. Niepołączalność pewnych funkcji jest podstawą demokratycznego państwa prawa. Niepołączalność funkcji posła i prokuratora ma na celu ochronę prokuratury przed jej upolitycznieniem. Wiemy, że w obecnych warunkach wszechwładzy PiS, nie są to wystarczające działania, ale nie oznacza to, że należy tolerować łamanie zapisów konstytucji przez najważniejsze osoby w państwie”

Jak dodawał Arkadiusz Myrcha z PO:

„Rząd PO rozdzielił te dwie funkcje, rozgraniczając funkcję Prokuratora Generalnego i uniemożliwiając jednocześnie pełnienie mandatu posła. Ustawa o prokuraturze, która została przyjęta przez PiS daje, nieznane dotąd, uprawnienia dla Prokuratora Generalnego, który stał się w sposób realny prokuratorem w ramach funkcjonowania polskiej prokuratury. Wielokrotnie słyszeliśmy o tym, że poseł Zbigniew Ziobro podejmował czynności o charakterze stricte procesowym: naciskał na podejmowanie pewnych postępowań, czego przykładem jest postępowanie przeciwko prezesowi TK”

Z kolei Jerzy Meysztowicz z Nowoczesnej mówił, że składany wniosek do test dla Marszałka Sejmu:

„Liczymy na to, że złożony wniosek będzie rodzajem testu dla pana marszałka, czy rzeczywiście wyciągnął wnioski z wczorajszej dyskusji [o odwołaniu] i z bardzo wielu zarzutów, które zostały mu postawione, czy zachowa się rzeczywiście jak osoba przestrzegająca prawo i czy nie będzie czekał z tą decyzją na decyzję prezesa Kaczyńskiego. Liczymy, że marszałek Kuchciński nie dołączy na stałe do grona polityków PiS, którzy notorycznie łamią konstytucję, prawo czy regulamin Sejmu”

Posłowie składają wniosek w imieniu Parlamentarnego Zespołu ds. Ładu Konstytucyjnego i Praworządności.

300polityka.pl

człowiek

Były prezes TK Jerzy Stępień: To, co robi PiS, to nawet nie jest zamach stanu. To próba rewolucji

Michał Gostkiewicz

06.09.2016

– Jarosława Kaczyńskiego nie kontroluje obecnie prawnie nikt. Chyba że Bóg i historia – mówi sędzia Jerzy Stępień, były prezes Trybunału Konstytucyjnego.

Kto rządzi dziś państwem, panie sędzio?

Jerzy Stępień: Grupa trzymająca władzę.

Jak to?

– Jest prezydent, rząd, premier, inne stanowiska i niby to wszystko funkcjonuje. Ale tak naprawdę spotyka się gdzieś jakaś grupa, grupa trzymająca władzę, która podejmuje decyzje.

Kto w niej jest?

– Dobre pytanie. Nie wiem, kto do niej należy. A chciałbym wiedzieć, ponieważ Konstytucja mówi jasno, że organizacje tajne są nielegalne. Niektórzy, może nie bez racji, twierdzą, że to nie grupa, a jedna osoba. Jarosław Kaczyński w swojej autobiografii pisze, że jest zwolennikiem takiego absolutnie antykonstytucyjnego modelu funkcjonowania władzy publicznej: istnienia ośrodka faktycznej władzy poza strukturami państwa. Czyli ten, kto tak naprawdę wydaje polecenia, nie ponosi za nie odpowiedzialności. Właściwie prezes sam przyznał się do winy.

Kto kontroluje Kaczyńskiego?

– Zgodnie z tą formułą – Bóg i historia. Bo politycznie nikt. 

B. prezes TK Jerzy Stępień na manifestacji KOD, 27.02.2016 (fot. Kuba Atys/AG)B. prezes TK Jerzy Stępień na manifestacji KOD, 27.02.2016 (fot. Kuba Atys/AG)

To, co prezes PiS robi z Trybunałem Konstytucyjnym, nazwał pan zamachem stanu.

– I podtrzymuję swoje słowa. Powiedziałem tak na samym początku – gdy prezydent odmówił zaprzysiężenia sędziów. Co to jest, jeśli nie atak na konstytucyjny organ państwa, na strukturę państwa? Przecież dokładnie to oznacza zamach stanu. Stan to państwo. Racja stanu to racja państwa.

Wie pan, skoryguję, co powiedziałem. To jest więcej niż zamach stanu. To jest próba wywołania rewolucji.

Rewolucji?

– Po to, żeby w rewolucyjnym chaosie dokonać kompletnej wymiany elit. Stąd ustawa o służbie cywilnej, o prokuraturze, o mediach. Jedno wielkie „teraz, k…a, my”. Póki co mamy w Polsce wykoślawioną demokrację, pełną bałaganu i chaosu ustrojowego wywołanego przez jednoosobowe „biuro polityczne”. I pogłębiający się chaos prawny.

Właśnie, ile mamy ustrojów prawnych? Powinien być jeden.

– Powinien. Ale gdy Konstytucja jest zawieszona na haku…

A jest?

– Jest. TK nie może w pełni swobodnie podejmować swoich działań. Ostatnio na szczęście nawet rządzący zaczynają rozumieć, że do tego dualizmu nie można dopuścić. I zaczynają szanować wyroki Trybunału, choć nie wszystkie jego wyroki. Cały czas nie opublikowali tych, które dotyczyły ustawy o Trybunale, czyli podstawy jego działania. A przecież te orzeczenia tworzą bazę, na podstawie której Trybunał bada kolejne sprawy. To jest absurd, w tym żadnej logiki nie ma.

Siedziba Trybunału Konstytucyjnego (fot . Sławomir Kamiński / Agencja Gazeta)Siedziba Trybunału Konstytucyjnego (fot. Sławomir Kamiński / Agencja Gazeta)

No to, dajmy na to, jest sobie sędzia w zwyczajnym sądzie. Co on ma zrobić w tym chaosie? Musi wydać wyrok, tylko nie wie, czy może.

– Dlaczego?

Ponieważ część władzy twierdzi, że orzecznictwo, na którym chce się oprzeć sędzia, jest nieważne.

– Na szczęście w prawie oprócz przepisów są normy. Wyprowadzamy je z całego systemu prawnego, a nie z konkretnego przepisu. Innymi słowy: mądry sędzia będzie wiedział, jak posłużyć się już istniejącym prawem, którego nikt nie kwestionuje, żeby wydać sprawiedliwy wyrok.

Żeby jeszcze obywatel był przekonany, że go sprawiedliwie osądzono. Prof. Ewa Łętowska mówiła mi, że sądy w Polsce strasznie sobie wobec ludzi nagrabiły.

– Przez 10 lat byłem sędzią w zwykłym sądzie. Z mojej praktyki wynika, że nawet ludzie, którzy przegrywali, godzili się z wyrokiem, jeśli byli wysłuchani do końca. Opowiem panu historię. Przejąłem sprawę po 14 latach na wokandzie i zapytałem panią wnioskodawczynię, o co właściwie jej chodzi. Odpowiedziała: – Panie sędzio. Dziękuję! Po raz pierwszy od 14 lat ktoś mnie o to zapytał. Po 14 latach procesu wystarczyły dwie rozprawy, by zawrzeć ugodę. Obie strony były tak zmęczone tym procesem, że miały już dość. Wystarczyło spokojnie wysłuchać obu stron.A to była skomplikowana sprawa – o zniesienie własności nieruchomości, zasiedzenie i dział spadku. Starzy, przedwojenni sędziowie mówili mi: ustal to, co jest niesporne. Potem ustal to, co sporne. Na okoliczności sporne przeprowadź dowody. I koniec! Tylko to wymaga cierpliwości. Czasu.

Przewlekłość postępowań jest jednym z argumentów władzy wobec TK. Władza chce, żeby przyjmowane były sprawy w kolejności wpłynięcia, a nie według oceny, która ważniejsza.

– I właśnie tu tkwi absurd. Weźmy szpital: przychodzą ludzie na ostry dyżur. Jeden mówi:Proszę pana, jestem chory, wyrostek. A lekarz: Nie, proszę pana, na razie musimy załatwić tych, co byli wcześniej. O, tego ze złamanym palcem. A pan z tą ślepą kiszką poczeka do następnego tygodnia. Prawda, że absurd? Podobnie jest z TK.

Władza chce utrudnić rozpoznanie spraw, które trzeba załatwić szybko – na przykład tych spowodowanych przez ustawodawstwo PiS. Gdyby Trybunał zastosował  się do tych przepisów, które próbuje wymusić PiS, najpierw rozpatrzyłby kilkadziesiąt spraw, a potem tę swoją. I gdyby okazało się, że te poprzednie rozpoznał na niekonstytucyjnej podstawie, byłoby kilkadziesiąt złych wyroków. To dopiero byłby chaos. Wie pan, to jest tak, jak mali niegrzeczni chłopcy dręczą muchę. Urywają skrzydełko. Poleci? No, kręci się w kółko. To oderwijmy drugie. Aha, chodzi. No to odrywamy nogę. Taką dziecinadę chłopcy z PiS uprawiają z TK. Czysta pajdokracja, czyli rządy dzieci. 

Sędzia Jerzy Stępień (fot. Agnieszka Sadowska/AG)Sędzia Jerzy Stępień (fot. Agnieszka Sadowska/AG)

Jak pokonać pajdokrację?

– Sprawa rozbija się o to, że rząd nie chce publikować wyroków, a prezydent – zaprzysiąc sędziów, prawda? A wie pan, kiedy wprowadzono powszechnie zasadę ogłaszania prawa publicznie, żeby mogło być uznane za prawo? Za Gutenberga, bo wynalazł druk i prawo można było sobie po prostu przeczytać – jak nasz Statut  Łaskiego z 1506. Ponieważ władze miały największy zasięg publikacji, utarło się, że wyroki publikuje rząd. Ale na miłość boską! Dziś mamy internet! Powinno być tak, że prezes Trybunału może sam, osobiście, drukować orzeczenie w Dzienniku Ustaw. A nie rząd. Nasi koledzy, sędziowie konstytucyjni, zwracali uwagę, że to błąd w naszej Knstytucji. 

Co jest tu błędem?

– Pozostawianie druku prawa w rękach polityków. W głowach nam się nie mieściło, że władza polityczna będzie sobie uzurpowała prawo do decyzji, które orzeczenia Trybunału są prawem, a które nie! Albo że prezydent będzie sobie uzurpował prawo do decyzji o tym, czy jakiś sędzia jest sędzią, czy nie. A uzurpuje. Prezydent jest o b o w i ą z a n y przyjąć ślubowanie. Nie może odmówić. Dotąd byłem powściągliwy. Ale teraz sytuacja jest inna, kryzys się przeciąga. Ci trzej sędziowie, wybrani legalnie w poprzedniej kadencji, powinni złożyć ślubowanie. A dokładnie: wysłać pismo do prezydenta i zapytać, kiedy mają się zgłosić. Jeśli Kancelaria Prezydenta będzie milczeć, to powinni wysłać to ślubowanie na piśmie, a prezes Rzepliński powinien niezwłocznie wtedy przyjąć ich w poczet sędziów TK i wyznaczyć sprawy do rozpatrzenia. I w ten sposób zakończymy tę farsę.

Nastały takie czasy, że teoretycznie apolityczny prawnik musi się opowiadać po jakiejś stronie.

– Wystarczy, żeby opowiadał się po stronie prawa. To wcale nie jest takie trudne – nie przejmować się tym, co myślą rządzący. W latach 70. się nie przejmowałem. A rozpatrywałem na przykład sprawy karne. Niedługo będę miał rocznicę, 50 lat wykonywania różnych zawodów prawniczych – z tego zawód sędziego uprawiałem 20 lat. Nie przejmowałem się też, co inni myślą, kiedy ja zostałem sędzią Trybunału.

Pamiętam jak w 2006 r. powołano pana na sędziego TK. I był alarm: „oto idzie prezes Lecha Kaczyńskiego”. Potem się okazało, że pan jest prezesem Trybunału, a nie prezesem prezydenta.

– Jak prawnik zostanie w środowisku uznany za kogoś, kto wydaje wyroki w imieniu prezesa czy innego polityka, a nie w imieniu prawa, to mu się to w tym środowisku pamięta już zawsze. Jak dawno temu przyszedłem do sądu w Kielcach, to szybko mi wyjaśniono, kto tu jest przyzwoity, kto nie, kto dla kogo pracę doktorską pisał i tak dalej. W środowisku wie się wszystko, bo ono wcale nie jest duże. 

A teraz brat człowieka, który pana powołał na prezesa TK, niszczy ten Trybunał.

– To jest bardzo, bardzo gorzkie, przykre uczucie. Ale gwoli ścisłości: Lech Kaczyński wcale nie był mną zachwycony. Żadna kandydatura mu się nie podobała. W rozmowie z ówczesnym prezesem TK, prof. Markiem Safjanem, dał temu wyraz, mówiąc: „stawiacie mnie pod ścianą”. Już wtedy w PiS pojawił się pomysł zmiany ustawy o TK. Prof. Safjan wytłumaczył wówczas swojemu koledze uniwersyteckiemu Lechowi Kaczyńskiemu, że TK już zakończył procedurę wyłaniania kandydatów i teraz żądanie wprowadzenia jakiejś innej procedury jest zmianą reguł gry w trakcie gry. Wtedy się cofnęli. Teraz już nie. 

2008 r. Śp. prezydent RP Lech Kaczyński i kończący kadencję prezesa TK sędzia Jerzy Stępień (fot. Wojciech Olkuśnik/AG)2008 r. Prezydent RP Lech Kaczyński i kończący kadencję prezesa TK sędzia Jerzy Stępień (fot. Wojciech Olkuśnik/AG)

A co, jeśli doczekają ustąpienia Rzeplińskiego, wstawią swojego prezesa i TK zacznie klepać wyroki zgodnie z poleceniami z Nowogrodzkiej?

– Może się sumienie w jakimś sędzi odezwie… Jest przypadek sędziego z poprzedniego składu, z rekomendacji PiS – tak wyrokował, że potem pan Kaczyński uznał, że ten sędzia zdradził.

Co może zdradzić sędzia konstytucyjny?

– Konstytucję. Państwo. Polskę. Na pewno nie polityka. Ale najwyraźniej politycy PiS uważają, że w TK jest jak w ich partii – jeden organ decyduje, a reszta grzecznie słucha. To paradoks, że atakuje się wyłącznie prezesa Rzeplińskiego, skoro wiadomo, że wszystkie decyzje, które on podejmuje, są wynikiem wspólnej decyzji sędziów TK. Atak skupia się na nim, żeby wróg miał twarz. I żeby pokazać: to zależy od tego jednego człowieka. Że niby wystarczy, że go kopniemy i będzie dobrze. Jak będzie nasz człowiek, dopiero wtedy będzie dobrze. Otóż nie.

A jak będzie?

– Będzie normalnie, tylko musimy się niestety jeszcze trochę pomęczyć. Uważam, że trzeba przerwać ten spektakl.

Jak?

– Tak jak  mówiłem – pisma od sędziów do prezydenta, po dwóch tygodniach milczenia ślubowanie na piśmie. Potem przyjść do TK i zacząć orzekać.

I to będzie zgodne z prawem? Duda i Szydło nie będą mieli nic do powiedzenia?

– Moim zdaniem będzie to zgodne z prawem. Nie będą mieli nic do powiedzenia, bo to władza łamie Konstytucję. Jest podstawowa zasada prawna: nikt nie może korzystać z efektów własnego przestępstwa!

Premier i prezydent popełnili przestępstwo?

– Tak, w tym wypadku tzw. delikt konstytucyjny. Takie działanie sędziów byłoby rodzajem obrony koniecznej przed zamachem na Konstytucję, działaniem zgodnym z racją stanu. I zgodnym z literą prawa. Ślubowanie przed prezydentem było pewnym zwyczajem, i to zresztą krótkim, bo zaczynającym się od czasów profesora Zolla. Nie ma takiego aktu jak przyjęcie ślubowania przez prezydenta. To jest akt sędziego! Skoro sędzia nie może ślubować u prezydenta, bo prezydent postanowił sobie połamać Konstytucję, sędzia powinien sięgnąć po sposób, który pozwoli mu to ślubowanie złożyć. Oczywiście, to spowoduje dodatkowy konflikt. Ale wie pan co? My ten konflikt przetrwamy.

Prezydent RP Andrzej Duda i premier Beata Szydło (Fot . Bartosz Bańka / Agencja Gazeta)Prezydent RP Andrzej Duda i premier Beata Szydło (Fot . Bartosz Bańka / Agencja Gazeta)

Panie sędzio, jak zabezpieczyć TK, żeby to, co jest teraz, się nie powtórzyło?

– Jeśli chodzi o niemożliwość ogłaszania wyroków, znowelizować trzeba Konstytucję – żeby wyrok publikował prezes TK.

A jak zmusić polityków, żeby przestrzegali prawa? Bo dziś premier mówi, że nie wydrukuje wyroku.

– Premier w ten sposób naraża się na odpowiedzialność karną.

A wyobraża sobie pan, że obecna premier zostanie ukarana za odmowę publikacji dwóch wyroków TK?

– Jak przestanie być premierem, a wyroków nie opublikuje, to będą nad nią wisiały. Prędzej czy później odpowiedzialność karna ją dosięgnie. 

Jest pan pewien?

– Tak. Za łamanie Konstytucji muszą być konsekwencje. Jednostki ponoszą osobistą odpowiedzialność.

Można za coś przypisać osobistą odpowiedzialność prezesowi PiS?

– Można mu przypisać odpowiedzialność za podżeganie do niewykonywania obowiązków służbowych. On nie może odpowiadać przed Trybunałem Stanu, ale może odpowiadać za podżeganie do zwykłego przestępstwa. A tu powinna być zaostrzona odpowiedzialność, bo podżega podległą sobie członkinię partii.

Warto uważnie przeczytać autobiografię prezesa PiS. Wyczytałem w niej, że praktycznie jedyna rzecz, która została zrealizowana przez środowisko PiS, to ustawa o partiach politycznych, w praktyce autorstwa Ludwika Dorna. I Kaczyński podkreśla, że Dornowi zazdrości, bo on sam takiego osiągnięcia nie miał. Człowiek zaczyna się zastanawiać, co Kaczyński właściwie przez te 27 lat osiągnął. A tu prezes przyznaje się, że nic!

Osiągnął to, że spowodował paraliż kluczowego sądu w Polsce.

– Tyle że paraliżowanie TK, jako organu centralnie kontrolującego konstytucyjność, spowoduje wzrost kompetencji sądów powszechnych, które będą zmuszone same oceniać, co jest konstytucyjne, a co nie. Dlatego PiS chce zrobić wielką wymianę kadr. Na swoje. Napoleon też próbował. Wie pan, z jakim skutkiem? Wszystkich sędziów nie mógł wyrzucić. A oni wiedzieli, że nie mają szans na awans – i nagle zaczęli orzekać sprawiedliwie i uczciwie, bez presji, bez myślenia o karierze. A wie pan, dlaczego Kaczyński takiej rewolucji nie zrobi?

Dlaczego?

– Jestem jednym z autorów reformy samorządowej i zwolennikiem delegacji władzy z centrum na poziom lokalny. W dawnej Rzeczypospolitej i jeszcze w II RP, choć formalnie już nie, w powiecie funkcjonowały różne stany: szlachta, chłopi, mieszczanie, Żydzi, duchowieństwo. Obecny powiat również pełni taką funkcję, tylko bez podziałów na stany, bo tych nie ma. Czy w mieście, czy na wsi, jedni chodzą na koncert disco polo, a inni do skansenu w Lipcach Reymontowskich na występ jazzowej kapeli Andrzeja Jagodzińskiego. To dowód na to, jak wielu Polaków dotyczy awans społeczny. I nie ma znaczenia, jakiego kto jest pochodzenia. To jest to nowe społeczeństwo. Co najmniej od 1956 roku. Gdzie tu robić rewolucję?

Kraków, wiadukt nad ulicą Stella Sawickiego. Napis Kraków, wiadukt nad ulicą Stella Sawickiego. Napis „Beato, czekam! Trybunał Stanu” (fot. Kuba Ociepa / Agencja Gazeta)

Nowa Polska.

– Nowa.

To dlaczego starą wybiera w wyborach?

– Bo niektórzy tęsknią właśnie za tym czasem z wyraźnymi podziałami.

Próbowaliśmy to przezwyciężyć już Konstytucją 3 maja.

– Polska ma złą tradycję konstytucyjną. Dużo tych konstytucji mieliśmy. W tym cztery prawdziwe: 3 maja, marcową, kwietniową i obecną. Z tego dwie zostały uchwalone nielegalnie – 3 maja i kwietniowa. Marcowa przetrwała krótko. Nasza obecna nie dość, że jest legalna, nie dość, że zatwierdzona w referendum, to przetrwała prawie 20 lat. Szanujmy tę Konstytucję.

 

Jerzy Stępień. Prawnik, senator I i II kadencji, wiceminister spraw wewnętrznych i administracji (1997-1999), sędzia Trybunału Konstytucyjnego w stanie spoczynku, w latach 2006-2008 prezes TK. W czasach PRL członek opozycji demokratycznej, internowany, dwukrotnie aresztowany. Od 1971 do 1973 był asesorem, od 1973 sędzią Sądu Powiatowego w Kielcach, a od 1975 sędzią Sądu Rejonowego. W latach 1979-1989 wykonywał zawód radcy prawnego. W latach 80. związany z „Solidarnością”. W czerwcu 1999 wybrany na sędziego TK, w 2006 r. został prezesem Trybunału.

Michał Gostkiewicz. Dziennikarz magazynu Weekend.Gazeta.pl. Wcześniej dziennikarz newsowy portalu Gazeta.pl, dziennikarz działu zagranicznego „Dziennika” i działu społecznego „Newsweeka”. Robi wywiady, pisze o polityce zagranicznej i fotografii. Prowadzi bloga Realpolitik, bywa na TwitterzeInstagramie.

były

weekend.gazeta.pl

Zaczyna się Forum Ekonomiczne w Krynicy. Jego twórca umie przyjaźnić się z każdą władzą

Bartłomiej Kuraś, 06.09.2016

Zygmunt Berdychowski (z prawej) w towarzystwie Jarosława Kaczyńskiego i Beaty Szydło podczas Forum Ekonomicznego w Krynicy 2011 r.

Zygmunt Berdychowski (z prawej) w towarzystwie Jarosława Kaczyńskiego i Beaty Szydło podczas Forum Ekonomicznego w Krynicy 2011 r. (Fot. Krzysztof Karolczyk / Agencja Gazeta)

Zygmunt Berdychowski, twórca Forum Ekonomicznego w Krynicy, ma bliskich znajomych na prawicy i lewicy. Czuje, skąd wieje polityczny wiatr. To dlatego Jarosław Kaczyński rok temu został tu Człowiekiem Roku.

Choć w poniedziałek przez Beskid Sądecki przeszła potężna ulewa, to organizatorzy XXVI Forum Ekonomicznego są zadowoleni. Od wtorku ma się w Krynicy przejaśniać, a frekwencja na rozpoczynającym się wtedy trzydniowym najważniejszym spotkaniu biznesowym roku zapowiada się znakomicie. Ma być trzy tysiące gości z Polski i 50 innych krajów.

– Ale najważniejsze jest to, że udział potwierdził prezes PiS Jarosław Kaczyński z praktycznie całym komitetem politycznym partii rządzącej. To oznacza, że na krynickim deptaku będzie można w kuluarowych rozmowach naprawdę sporo ważnych rzeczy omówić. Bo wiadomo, że to Kaczyński ma decydujący głos w sprawie wprowadzania różnych rozwiązań. Gdyby prezes PiS nie przyjechał, to tegoroczne forum nie miałoby aż takiego znaczenia. Nawet wystąpienie premier Beaty Szydło nie zrekompensowałoby jego nieobecności – uważa małopolski biznesmen z branży turystycznej, który do Krynicy jedzie z misją lobbowania za rozwojem sieci wyciągów narciarskich.

A spotkaniu Kaczyńskiego z premierem Węgier Viktorem Orbánem ma się przyglądać cała Unia Europejska.

Od SLD do PiS

Zygmunt Berdychowski, twórca Forum Ekonomicznego, już rok temu przewidział kształt dzisiejszej polityki w Polsce – przyglądając się we wrześniu 2015 r. kampanii przed wyborami parlamentarnymi. To wtedy Kaczyński został w Krynicy ogłoszony Człowiekiem Roku, o co zabiegali ci członkowie kapituły, którzy chcieli – jeszcze przed oddaniem władzy przez PO – przypodobać się PiS.

– To nie jest tak, że Zygmunt nie ma poglądów. Ma je z pewnością. Myślę nawet, że są dosyć zbliżone do moich, w końcu jeszcze w ubiegłej kadencji razem zasiadaliśmy w sejmiku małopolskim jako radni PO – mówi Leszek Zegzda, pochodzący z Sądecczyzny wicemarszałek Małopolski, znajomy Berdychowskiego jeszcze z czasów opozycji w PRL. – Zygmunt postanowił jednak ochronić stworzone przez siebie Forum Ekonomiczne, które jest biznesem. Zawsze tak postępował, niezależnie od tego, kto rządził. I wtedy, gdy Aleksander Kwaśniewski oraz SLD przejmowali władzę, i teraz, gdy PiS zastąpił na głównych stanowiskach w państwie PO. Dba o to, by władzy podobało się w Krynicy.

– Muszę przyznać, że zawsze postępował bardzo merytorycznie. Nawet gdy był radnym PO – dodaje Grzegorz Biedroń, radny PiS w sejmiku małopolskim.

Forum Ekonomiczne to dobry biznes. Roczny budżet Instytutu Studiów Wschodnich organizujących imprezę wynosi ok. 15 mln zł. Berdychowski realizuje swoje życiowe pasje. Jest m.in. zdobywcą górskiej Korony Ziemi. Na krynickim forum organizuje też maraton.

Berdychowski w latach 80. działał w rolniczej „Solidarności”. Poznał wielu późniejszych znaczących polityków PO, PiS czy PSL, m.in. Lecha Kaczyńskiego, który w wyborach w 1991 r. kandydował do Sejmu z Nowego Sącza. Ale też Berdychowski nigdy nie obraził się na lewicę. Miał dobre kontakty z pochodzącym również z Sądecczyzny premierem Józefem Oleksym, za pośrednictwem którego zapraszał do Krynicy polityków SLD.

– Pochodzę z wielodzietnej i raczej ubogiej rodziny chłopskiej. W dzieciństwie poznałem smak ciężkiej pracy na roli i niedostatku – opowiada o sobie urodzony w Krynicy Berdychowski.

Na początku lat 90. wpadł na pomysł powołania organizacji, która nawiązałaby współpracę z nowymi krajami powstałymi po upadku ZSRR. Był wtedy posłem Porozumienia Ludowego.

– Większość chciała wtedy przede wszystkim gonić Zachód, a ja postanowiłem nie zapominać o Wschodzie – wspomina Berdychowski. Tak powstał Instytut Studiów Wschodnich, który organizuje Forum Ekonomiczne w Krynicy.

Berdychowski drugi raz został posłem z ramienia AWS. Był członkiem Stronnictwa Konserwatywno-Ludowego, a od 2010 r. – PO. Dzisiaj nie udziela się w żadnej partii politycznej.

Cena za rozmowę z Macierewiczem

W PO wielu ma żal do Berdychowskiego, zarzuca mu, że szybko zbliżył się do PiS, jeszcze zanim partia przejęła pełnię władzy w Polsce. Zwłaszcza że głównym partnerem imprezy wciąż jest Małopolski Urząd Marszałkowski, w którym rządzi koalicja PO-PSL.

Marek Sowa z PO, który do ostatniej jesieni był marszałkiem Małopolski, a obecnie jest posłem, był wściekły, gdy przed rokiem podczas obrad rady, w której zasiada, okazało się, że to Jarosław Kaczyński został Człowiekiem Roku. – Upubliczniłem wtedy protokół z głosowania, bo organizatorzy forum zaczęli rozpowiadać, że Kaczyński został wybrany jednogłośnie. A to nie była prawda. Miałem o to żal do Zygmunta – przyznaje Sowa.

W tym roku Małopolski Urząd Marszałkowski zmniejszył dotację na Forum Ekonomiczne, choć wciąż pozostaje jego głównym partnerem.

– Mamy podpisaną wieloletnią umowę z organizatorami imprezy, więc nie było możliwości, by się całkowicie z niej wycofać. Choć pojawiały się takie głosy z kierownictwa PO, że nie powinniśmy dotować kongresu, na którym w tym roku PiS będzie brylował ze swoją propagandą „dobrej zmiany”. Przynajmniej udało się nam uszczuplić dofinansowanie – zdradza pracownik Małopolskiego Urzędu Marszałkowskiego.

Małopolski biznesmen, który do Krynicy przyjechał w sprawie wyciągów narciarskich, na trzydniowy pobyt w Beskidzie Sądeckim zamierza wydać przynajmniej kilkanaście tysięcy złotych. Wejściówka na Forum to wydatek 8 tys. zł. Do tego dochodzą hotel, robocze obiady.

– Wybieram się oczywiście na spodziewany panel z udziałem Jarosława Kaczyńskiego, a także na ministra infrastruktury Andrzeja Adamczyka, który ma mówić o rozwoju Karpat. Mam też nadzieję zamienić kilka słów z Antonim Macierewiczem, który na przygraniczne tereny górskie patrzy z perspektywy bezpieczeństwa kraju. Te kilkanaście tysięcy złotych za możliwość takich spotkań to niewygórowana cena. W Warszawie za żadne pieniądze w krótkim czasie nie miałbym okazji do takich rozmów – ocenia. – No i idę na galę nagrody Człowieka Roku. Mówią, że zostanie nim Viktor Orbán. Choć został też zgłoszony Mateusz Kijowski z KOD. To dopiero byłaby niespodzianka, większa niż Kaczyński przed rokiem. Ale to chyba jeszcze nie teraz. Za wcześnie. Wybory parlamentarne dopiero za trzy lata – zauważa.

Człowiek Roku w Krynicy

Premier Węgier Viktor Orbán znalazł się na liście kandydatów do nagrody Człowieka Roku Forum Ekonomicznego w Krynicy obok papieża Franciszka, lidera Komitetu Obrony Demokracji Mateusza Kijowskiego, trenera Adama Nawałki i reprezentacji Polski w piłce nożnej, przewodniczącego Trybunału Konstytucyjnego Andrzeja Rzeplińskiego, profesora prawa Andrzeja Zolla, prezydenta Ukrainy Petra Poroszenki i prezydenta Rumunii Klausa Iohannisa.

W ubiegłym roku ten tytuł otrzymał prezes PiS Jarosław Kaczyński, a wcześniej m.in.: Bronisław Komorowski, Donald Tusk, José Manuel Barroso, Julia Tymoszenko, Václav Havel, Jerzy Buzek. A przed trzema laty nagrodę specjalną Forum Ekonomicznego w Krynicy otrzymał Józef Oleksy.

Zobacz także

dlaczego1

wyborcza.pl

Piotrowski: W imię suwerenności „narodu”, rasy, klasy popełniano w historii niewyobrażalne zbrodnie

Rozmawiała Ewa Siedlecka, 06.09.2016

dr hab. RYSZARD PIOTROWSKI, Konstytucjonalista z Uniwersytetu Warszawskiego

dr hab. RYSZARD PIOTROWSKI, Konstytucjonalista z Uniwersytetu Warszawskiego (Fot. Kuba Atys / Agencja Gazeta)

– Te narody, które dawały się uwieść nieograniczonej władzy większości, niestety kończyły pod butem takiego czy innego dyktatora – mówi dr hab. Ryszard Piotrowski, konstytucjonalista, w rozmowie z Ewą Siedlecka.

EWA SIEDLECKA : Kto jest w Polsce suwerenem? Tzw. zespół Kuchcińskiego wywodzi, że Komisja Wenecka źle zrozumiała polską tradycję ustrojową, bo uważa, że u nas suwerenem jest konstytucja. A tymczasem jest nim naród. I dowodzi, że demokracja – rozumiana jako rządy ludu, suwerena, poprzez parlament i rząd – jest ponad prawem.

RYSZARD PIOTROWSKI: Pojęcie suwerenności narodu bywa rodzajem alibi dla polityków, by legitymizować posunięcia niezgodne z podstawowymi wartościami porządku konstytucyjnego. W imię suwerenności „narodu”, rasy, klasy popełniano w historii niewyobrażalne zbrodnie.

Przeciwstawianie konstytucji narodowi jest ahistoryczne. Gdybyśmy, nie pamiętając o tym, uznali, że po jednej stronie mamy konstytucję i prawo, a po drugiej jakąś abstrakcyjną suwerenność, której dysponentem bywa dziś ta, a jutro inna grupa, to znajdziemy się w pułapce. Jak Europa na początku lat 30. XX wieku. Sens współczesnych konstytucji polega na tym, że ograniczają władzę, także suwerena, prawami człowieka. A demokracja to ustrój, w którym władza większości jest ograniczona przez prawa mniejszości. W społeczeństwach XXI wieku podstawą legitymacji władzy nie jest jedynie wynik wyborów, ale także przestrzeganie praw człowieka.

Na dowód wyższości woli narodu nad konstytucją zespół Kuchcińskiego wylicza w swoim raporcie, że w konstytucji słowo „demokracja” występuje częściej niż „państwo” czy „rządy prawa”.

– W świetle obowiązującej ustawy zasadniczej to nietrafne rozumienie i demokracji, i konstytucji. Konstytucja mówi, że Polska jest „demokratycznym państwem prawnym”. I wyklucza zarówno nieograniczoną prawem władzę większości, jak też arbitralne rządy mniejszości, niezależnie od tego, ile razy występuje w konstytucji któryś wyraz.

Hasło: „Cała władza w ręce aktualnej większości”, jest wezwaniem do obalenia istniejącego porządku konstytucyjnego. Konstytucja rzeczywiście jest nierozerwalnie związana z narodem i jego suwerennością. Ale z suwerennością opartą na wartościach, godną tego narodu i godną człowieka.

Thomas Jefferson uważał, że w sprawach dotyczących władzy nie sposób ufać ludziom i trzeba im związać ręce postanowieniami konstytucji. Można powiedzieć, że trudno byłoby też ufać władzy suwerena narodu, więc trzeba mu związać ręce konstytucją.

W III RP suweren sam sobie związał ręce konstytucją: przyjął ją w referendum.

– I ta konstytucja, podobnie jak większość współczesnych konstytucji, ogranicza władzę suwerena. Naród jako suweren nie sprawuje zwierzchniej władzy nad wartościami opartymi na przyrodzonej i niezbywalnej godności człowieka. To one są źródłem suwerenności jednostek składających się na naród, a więc stanowią podłoże suwerenności narodu. Jak przypominał Jan Paweł II, fundamentem wartości nie mogą być tymczasowe i zmienne „większości” opinii publicznej. Jeśli rządzący nie szanują praw człowieka, to ich władza jest bezprawna. A prawa człowieka poręcza konstytucja. Dlatego przeciwstawianie suwerena narodu konstytucji jest nietrafne i ahistoryczne.

PiS, a także zespół Kuchcińskiego mają wizję suwerena zmieniającego się w czasie. W 1997 roku konstytucję przyjął inny suweren niż ten, który dał PiS władzę. Suweren być może zmienił także swój pogląd na podstawowe wartości konstytucyjne. Choć nie dał PiS większości koniecznej do zmiany konstytucji.

– Nie dał. A jeśli czyta się konstytucję jako całość, to wynika z niej zakaz ograniczania pojęcia narodu do aktualnie dominującej w nim większości. Konsekwencją tezy, że suweren rozumiany jako większość może wszystko, byłoby przekreślenie niezawisłości suwerena rozumianego jako cały naród. Suweren zdominowany przez jakąkolwiek wszechwładną większość wolną od konstytucyjnych ograniczeń w istocie przestaje być niezależny: mogłaby ona bowiem odebrać władzę zwierzchnią narodowi i przyznać ją na przykład jednostce.

Odpowiednia większość może oczywiście uchwalić konstytucję nieuznającą, że prawa człowieka ograniczają władzę. Ale nie będzie zasługiwał na miano konstytucji akt znoszący zasadę mówiącą, że fundamentem praw i wolności jest przyrodzona i niezbywalna godność człowieka. Podobnie, gdyby w miejsce przepisu przyznającego władzę zwierzchnią narodowi wpisano, że jednolitą i niepodzielną władzę państwową sprawuje ugrupowanie wygrywające wybory.

PiS właśnie tak twierdzi: przenosi suwerenność z narodu na parlament jako emanację narodu wyłonioną w wyborach.

– Art. 4 konstytucji, który stanowi, że władza zwierzchnia należy do narodu, nie jest jedynym jej artykułem. Nie może być interpretowany w oderwaniu od art. 10: zasady trójpodziału i wzajemnego równoważenia się władz ustawodawczej, wykonawczej i sądowniczej, i art. 173: że sądy i trybunały są władzą odrębną i niezależną od innych władz.

Suwerenność suwerena nie może w demokratycznym państwie prawnym prowadzić do zniesienia zasady podziału i równoważenia się władz, ponieważ to państwo bez owej zasady byłoby sprzeczne samo ze sobą.

Jeśli przyjmiemy, że konstytucja nie ogranicza suwerena, że liczy się po prostu wola większości, to nie ma żadnego zabezpieczenia przed ryzykiem z tym związanym. Wszystkie ewangelie – jak pamiętamy – krytycznie opisują to, co może zrobić zmanipulowany tłum. Niebezpieczeństwo populizmu jest zawsze aktualne.

Poza tym nie jest prawdą, że parlament reprezentuje cały naród. Aktywna mniejszość może zdominować bierną większość uprawnionych do głosowania. Od początku III RP ze względu na kształt prawa wyborczego żaden rząd nie był reprezentantem większości. W dodatku, z powodu progów wyborczych z góry się zakłada, że pewna część aktywnych wyborców nie ma swojej reprezentacji w Sejmie, bo ugrupowania, na które głosowali, nie uczestniczą w podziale mandatów.

Jeśli przyjmiemy, że rządzący są suwerenem, bo zdołali uzyskać władzę w wyborach, to znaczy, że ta część narodu, która ich nie wybrała, została pozbawiona suwerenności. A parlamentarna opozycja: czy to nie są przedstawiciele suwerena?

Zespół Kuchcińskiego pisze w raporcie o dwóch europejskich modelach. Niemieckim, w którym jest prymat konstytucji, i francuskim, w którym dominuje parlamentaryzm. We Francji nie ma sądu konstytucyjnego, jedynie Rada Konstytucyjna, która wyraża opinie o prawie uchwalanym przez parlament, zanim podpisze je prezydent.

– Przeciwstawianie modelu niemieckiego i francuskiego jest wątpliwe ze względu na różne doświadczenia historyczne tych państw. Model niemiecki opiera się na przekonaniu, że nieograniczona wola większości jest zagrożeniem. Francuski – na przywiązaniu do parlamentaryzmu i przekonaniu o zmienności reguł konstytucyjnych.

Jednak w obu systemach w ich obecnej postaci centralną pozycję zajmują prawa człowieka. We Francji Rada Konstytucyjna orzeka o zgodności ustaw z konstytucją przed ich ogłoszeniem. Przepis uznany za niezgodny z nią nie może zostać ogłoszony ani wejść w życie. Ponadto, jeżeli w czasie postępowania sądowego postawiony zostaje zarzut naruszenia przez przepis ustawy praw i wolności gwarantowanych w konstytucji, Rada Konstytucyjna orzeka w tej sprawie, a przepis uznany za niezgodny z konstytucją zostaje uchylony. Dlatego koniec końców nie ma większych różnic. W obu modelach to wartości są suwerenem. Większość nie może zabierać nikomu praw opartych na tych wartościach.

Polskie doświadczenia historyczne, także z okresu PRL-u, skłoniły twórców konstytucji do przyjęcia modelu demokracji konstytucyjnej, a nie sejmowładztwa. W I Rzeczypospolitej Sejm wydawał się najlepszym zabezpieczeniem przed dominacją władzy wykonawczej króla. Odgrywał rolę gwaranta praw. Ale w myśleniu o konstytucji nie możemy cofać się do I Rzeczypospolitej. Teraz mamy III Rzeczpospolitą, a gwarantem praw są niezależne sądy, w których orzekają niezawiśli sędziowie. I trójpodział władz.

W III RP kultura parlamentarna chyba nie ma się dobrze. W ostatnich latach większość nie respektowała głosu mniejszości, odrzucała lub ignorowała zgłaszane przez opozycję ustawy, nie brała pod uwagę poprawek. W tym Sejmie przybrało to rozmiary karykaturalne.

– To właśnie wyraz kultu większości jako suwerena. To, że posłowie należą do opozycji, nie oznacza, że nie są przedstawicielami narodu. Tymczasem absolutyzacja woli większości powoduje de facto odebranie im praw i faktyczną eliminację opozycji z parlamentu. Tymczasem podstawą parlamentaryzmu jest dialog.

Rozerwanie związku pomiędzy większością a wartościami zawsze kończyło się źle. Te narody, które dawały się uwieść nieograniczonej władzy większości, niestety kończyły pod butem takiego czy innego dyktatora. Zbrodniczy dyktatorzy XX wieku mieli za sobą poparcie większości lub potrafili je upozorować albo wymusić. Okoliczności zdobycia owego poparcia nie pozwalają uznać, że było ono uzyskane uczciwie.

Większości można wmówić wiele rzeczy. Można nią manipulować. Odrzucenie zasady mówiącej, że władza narodu suwerena jest ograniczona wartościami, których nie można zignorować, nawet tworząc nową konstytucję, to nieuznanie reguły stanowiącej fundament demokratycznego państwa prawnego, a zarazem demokracji konstytucyjnej. I to wydaje się trudne do zaakceptowania z perspektywy współczesnego konstytucjonalizmu.

Zobacz także

nieograniczona

wyborcza.pl

„Smoleńsk”. Opinie po premierze. Kaczyński: Zapraszam każdego Polaka, który chce znać prawdę

MW, 06.09.2016

„Smoleńsk”. Premiera w Teatrze Wielkim (Fot. Sławomir Kamiński / Agencja Gazeta)

– Być może bardzo wielu Polaków – i nie tylko, bo wiem, że film będzie prezentowany w różnych krajach – to zobaczy. Zapraszam każdego Polaka, który chce znać prawdę, aby ten film zobaczył – mówił po premierze „Smoleńska” Jarosław Kaczyński.

„Smoleńsk” w Teatrze Wielkim. Kiedy kończy się sztuka a zaczyna propaganda – recenzja Romana Pawłowskiego

– To jest film, który po prostu mówi prawdę. Mówi prawdę poprzez zręczną intrygę fabularną, ale przede wszystkim mówi prawdę o Smoleńsku. I to jest coś niesłychanie ważnego – powiedział Kaczyński w rozmowie z TVP. – Jestem człowiekiem, który taki film mógł odebrać tylko w sposób bardzo szczególny. Ta tragedia dotyczyła mnie w sposób najbardziej bezpośredni i osobisty.

– Być może bardzo wielu Polaków – i nie tylko, bo wiem, że film będzie prezentowany w różnych krajach – to zobaczy. Zapraszam każdego Polaka, który chce znać prawdę, aby ten film zobaczył – dodał.

Minister edukacji Anna Zalewska uważa, że film powinni zobaczyć polscy uczniowie.

– Bardzo często słyszę pytania, czy o katastrofie smoleńskiej powinno się mówić na lekcjach historii. To wszystko się wydarzyło, w związku z czym trzeba o tym mówić. Mam nadzieję, że w przyszłości poznamy całą prawdę na temat tamtych wydarzeń – powiedziała minister po premierze.

Nieco bardziej sceptyczny był Paweł Kukiz, który o filmie rozmawiał w RMF FM z Robertem Mazurkiem.

– W filmie jest duch, na pewno, jest coś przejmującego, ale jest mnóstwo niezbyt profesjonalnych wpadek. Nie podobała mi się gra aktorów drugoplanowych. Usprawiedliwiam jednak twórców, bo wiadomo, w jakich okolicznościach film powstawał. Coś jednak w tym filmie jest. Bardzo podobała mi się gra aktora, który grał prezydenta Lecha Kaczyńskiego. Świetna rola Zelnika, ale film czasami przegadany. Nie powiedziałbym, że to film propagandowy, to raczej odreagowanie na wcześniejsze zakłamania – powiedział Kukiz.

A co do powiedzenia miał Jerzy Zelnik?

– Jest to publicystyczny film: ogromnie ważny głos porządkujący te wydarzenia – mówił po premierze. – Myślę, że sumienia tych, którzy chowali głowy w piasek albo starali się, aby ta prawda była wygodna dla Wielkiego Brata ze Wschodu, zmiękną, uczłowieczą się – dodał.

– To jest dla mnie farsa, nie robi się takich filmów. Jeśli już, to powinien być film na faktach – skomentowała z kolei w rozmowie z Wirtualną Polską Henryka Krzywonos.

Zobacz także

coMówił

wyborcza.pl

 

annKa

 

CrpvFeeXEAAqozn

 

specjaliści

Najważniejszy widz wydał werdykt. To od opinii Jarosława Kaczyńskiego zależy sukces „Smoleńska”

Jarosław Kaczyński zachwycony filmem Antoniego Krauzego.
Jarosław Kaczyński zachwycony filmem Antoniego Krauzego. Fot. Sławomir Kamiński / Agencja Gazeta

Twórcy „Smoleńska” mogą chyba odetchnąć z ulgą. Prawdopodobnie najważniejszy recenzent uniósł w górę kciuk. – To jest film, który po prostu mówi prawdę – powiedział po premierze filmu Antoniego Krauzego Jarosław Kaczyński.

Prawda o 10 kwietnia, zdaniem prezesa PiS, objawia się w obrazie „przez zręczną intrygę fabularną”. O tym przekonają się lub nie zwykli widzowie, ci ze szczytów władzy – na pewno dzielą zdanie Kaczyńskiego. – I to jest coś niesłychanie ważnego – zauważył w rozmowie z TVP Info.

 

Ekskluzywna, choć ledwie kilkuzdaniowa wypowiedź nie pozostanie bez znaczenia dla twórców „Smoleńska”. Spisali się dobrze, odkładając zapowiadaną na początek kwietnia premierę i poprawiając to, co się miało komuś nie podobać. Według doniesień, tym kimś był nie kto inny jak Kaczyński. – Jestem człowiekiem, który taki film mógł odebrać tylko w sposób bardzo szczególny. Ta tragedia dotyczyła mnie w sposób najbardziej bezpośredni i osobisty. Chociaż to tragedia, to mogę powiedzieć, że reakcja na film to po prostu radość, że ten film jest – mówił prezes.
– Być może bardzo wielu Polaków – i nie tylko, bo wiem, że film będzie prezentowany w różnych krajach – to zobaczy – zaznaczał w wywiadzie udzielonym po wyjściu z sali w Teatrze Wielkim. Na koniec zaprosił do kina „każdego Polaka, który chce znać prawdę”. Można więc zakładać, że Antoni Krauze i Maciej Pawlicki [współscenarzysta i producent „Smoleńska” – red.] osiągnęli swój cel – zdobyć aprobatę człowieka, jakiego misją jest udowodnienie, że ma rację. I ludzi, którzy mu w tym pomogą.

źródło: tvp.info

najważniejszy

naTemat.pl

Kolenda: Gronkiewicz-Waltz marnuje swój dorobek, bo źle się tłumaczy

Katarzyna Kolenda-Zaleska, „Fakty” TVN, 06.09.2016

Hanna Gronkiewicz-Waltz

Hanna Gronkiewicz-Waltz (Fot. Dawid Zuchowicz / Agencja Gazeta / Dawid Żuchowicz)

Nie mam wątpliwości, że jest dobrym prezydentem Warszawy. Miasto zmieniło się niewiarygodnie. Ale teraz już nikt o tym nie pamięta, bo afera ze zwrotem zabranych nieruchomości wyparła z pamięci te dokonania. Bo w sprawie reprywatyzacji Hanna Gronkiewicz-Waltz tłumaczy się źle.

Dan Rather z amerykańskiej telewizji CBS był ikoną dziennikarstwa. Przez lata relacjonował wojny, opisywał kolejne kampanie wyborcze, tłumaczył Amerykanom zawiłości polityki. Każdego dnia o 18.30 przed telewizorami zasiadały miliony widzów. Dla niego. Był nie tylko popularny. Był niezwykle wiarygodny. Z dziennikarstwa uczynił sztukę. Ufali mu wszyscy, hojnie obdarowując wywiadami na wyłączność i dzieląc się poufnymi informacjami.

Historię jego upadku można zobaczyć w filmie „Niewygodna prawda”. Bo raz Dan Rather czegoś nie dopilnował, raz za bardzo zaufał swoim współpracownikom. Niejasności wokół materiału o służbie wojskowej George’a W. Busha – niewykluczone, że posłużono się sfałszowanymi dokumentami – skazały go na natychmiastowe odejście ze stacji telewizyjnej, dla której przepracował kilkadziesiąt lat. Piękna kariera się skończyła. Nie chodziło tylko o błąd, bo każdy może go popełnić. Chodziło o całą serię błędów, w tym także nieumiejętność zmierzenia się z trudną sytuacją.

Ta historia przypomina mi się, gdy patrzę na Hannę Gronkiewicz–Waltz. Nie mam wątpliwości, że jest dobrym prezydentem Warszawy. Miasto zmieniło się niewiarygodnie. Jest piękniej. Są ścieżki rowerowe, obwodnica, w planach – rewitalizacja Pragi. Miasto żyje. Co chwila otwierają się nowe miejsca spotkań i tworzą nowe miejsca pracy. Ale teraz już nikt o tym nie pamięta, bo afera ze zwrotem zabranych nieruchomości wyparła z pamięci te dokonania.

Bo w sprawie reprywatyzacji Hanna Gronkiewicz-Waltz tłumaczy się źle. Większość warszawiaków jej wyjaśnień nie kupuje i zgrzyta zębami, gdy słyszy – to nie ja, to inni oszukali, nie dopilnowali, ja błagałam, prosiłam o ustawę, nikt nie chciał. Może i to wszystko prawda. Ale od przywódcy – a takim też jest gospodarz miasta – oczekuje się czegoś innego.

Że to on dopilnuje i nie pozwoli, aby go oszukano. Że to on będzie jak taran dążył do – w tym wypadku – uchwalenia ustawy. W końcu Platforma rządziła 8 lat, a Hanna Gronkiewicz-Waltz jest jej wiceprzewodniczącą i latami była jedną z najbardziej zaufanych osób w kręgu Donalda Tuska. Powinna mieć siłę przekonania go, że reprywatyzacja to bomba z opóźnionym zapłonem i jak wybuchnie, to zmiecie nie tylko ją.

Platforma i tak jest w dobrej sytuacji, że bomba nie wybuchła wtedy, gdy była jeszcze u władzy, bo PiS nie zostawiłby na niej suchej nitki. Ale i tak rykoszetem afera w Warszawie odbije się na notowaniach PO. Pani prezydent może i nie będzie kandydować na kolejną kadencję, ale PO chce w wyborach podobno wygrać z PiS. Sytuację już wykorzystuje polityczna konkurencja, bo dla Nowoczesnej ta afera została podana na tacy.

W Warszawie PiS nie wygrywa. Platforma ma kłopoty. Ruchy miejskie i lewica z trudem się organizują. Nowoczesna czuje, że w stolicy może coś ugrać i będzie dążyć do wykrwawiania się PO. Tłumaczenia Hanny Gronkiewicz-Waltz tylko jej w tym pomagają.

Pani prezydent chce twardo dążyć do wyjaśnienia sprawy i wyklucza swoją dymisję. Wyklucza też dymisje swoich zastępców. Wygląda na to, że po prostu nie czuje się winna i to jest jej największy grzech. Bo jest winna w tym sensie, że sprawy – poza małą ustawą reprywatyzacyjną – po prostu nie dopilnowała. I nawet jeśli zaniedbanie powstało z przyczyn od niej niezależnych, to jednak odpowiedzialność spada na nią, bo to ona rządzi.

Dorobek pani prezydent w Warszawie może być imponujący, ale za ten błąd musi zapłacić cenę. Dymisja? Rozumiem, że nie chce odchodzić w niesławie i z obawą, że sprawa nigdy nie zostanie wyjaśniona. Ale w związku z tym musi całkowicie zmienić swoją strategię. Bo ta, którą prezentuje, tylko drażni.

Zobacz także

nowoczesna

wyborcza.pl

 

Obejrzałam „Smoleńsk”. Koszmarnie chaotyczny, od pierwszych minut nie pozostawia złudzeń… [RECENZJA]

Wiktoria Beczek, 06.09.2016

Premiera filmu

Premiera filmu „Smoleńsk” (Gazeta.pl)

Nie jestem wielką kinomanką, ale tak złego filmu jeszcze nie widziałam. Naprawdę. (Uwaga, w tekście zdradzamy fabułę).

 

Producent filmu „Smoleńsk” Maciej Pawlicki przed seansem wyraził nadzieję, że będzie to obraz „z którego polska kinematografia będzie dumna”. Z kolei Jan Pospieszalski mówił o tym, że „państwo zawiodło”, ale „wielu artystów postanowiło upomnieć się o prawdę”. Jedno jest pewne – „Smoleńsk” jest filmem, który zostanie zapamiętany na długo. Dla mnie, jako najgorszy film, który miałam okazję widzieć w kinie. Dlaczego? Oto pięć powodów:

1. Zamach, czyli „prawda” o katastrofie

„Smoleńsk” od pierwszych minut nie pozostawia złudzeń, co do przyczyn katastrofy. Już w drugiej scenie pojawia się rosyjski samolot, który nad lotniskiem Sierwiernyj zrzuca ładunek, co od razu przywodzi na myśl sztuczną mgłę. W prawdziwe dialogi załogi tupolewa wpleciono nawet fikcyjne słowa pilotów, którzy zrzucili nad lotniskiem tajemniczy ładunek.

Film narzuca narrację zamachu w sposób subtelny jak rewolucja październikowa. Do archiwalnych scen z przenoszenia wraku tupolewa podłożono ścieżkę dźwiękową, niczym z komunistycznego filmu propagandowego. Główna bohaterka na każdym kroku dostaje gotowe „dowody” na to, że w Smoleńsku doszło do zamachu. Ostatecznie, żeby film jakkolwiek zaskoczył widza, musiałoby się okazać, że to sama dziennikarka przygotowała zamach.

2. Jeden wielki chaos

Film jest koszmarnie chaotyczny. Jedyny zrozumiały wątek, to „przemiana” głównej bohaterki z cynicznej dziennikarki telewizji TVM SAT (nazwa nasuwa ewidentne skojarzenia) w zwolenniczkę „prawdy”. Widać to nawet po wyrazie twarzy aktorki – przez większą część filmu ma przyklejony głupi uśmieszek, a pod koniec na jej twarzy widzimy tylko skupienie i refleksję.

W filmie nie pojawiają się żadne nazwiska i objaśnienia. Dla osób słabiej znających historię katastrofy smoleńskiej, film będzie po prostu niezrozumiały. Tajemnicze postacie rzucają urwane zdania, a niektóre sceny (m.in. kilka sekund seksu głównej bohaterki z operatorem) pojawiają się zupełnie „od czapy”.

3. Dobry Kaczyński, zły Tusk

Podział na dobrych i złych jest aż nazbyt widoczny. Rosjanie są pijani, dziennikarze TVM SAT cyniczni, a telewizyjni eksperci sprawiają wrażenie szalonych. Postacią, która od początku ma budzić sympatię jest matka głównej bohaterki – kobieta, która wierzy w zamach i spędza dużo czasu pod krzyżem na Krakowskim Przedmieściu. Sympatię wzbudzają też państwo Kaczyńscy. W filmie pojawiają się m.in. siedząc przytuleni na kanapie. Dla kontrastu oglądają w telewizji Donalda Tuska przechadzającego się po sopockim molo w towarzystwie Władimira Putina.

4. W filmie (nie) zagrali:

Trudno powiedzieć coś dobrego o aktorach. Bardziej doświadczeni zdawali się równać do swoich słabszych kolegów. Ku mojemu zdziwieniu, najbardziej „drewniany” okazał się Redbad Klijnstra. Gdy grany przez niego redaktor i jednocześnie szef głównej bohaterki pokrzykiwał na nią, że jest „zadżumiona chorobą smoleńską”, było to tak sztuczne, że miałam ochotę zamknąć oczy ze wstydu za jego słabą grę.

5. „Wielki” finał

Ostatnie sceny to gwóźdź do trumny filmu. W Katyniu dochodzi do spotkania duchów – polskich oficerów, którzy zginęli z rąk enkawudzistów i ofiar katastrofy smoleńskiej. Żołnierze ubrani w długie zielone płaszcze stoją na polanie i zdają się na coś czekać. Nagle znikąd zjawiają się ofiary katastrofy z parą prezydencką na czele. Oficerowie salutują, serdecznie się witają, a niektóre duchy rzucają się sobie w objęcia.

Ale były pewne pozytywy…

W filmie pozytywnie wyróżnia się Lech Łotocki, który – jak na możliwości roli – dosyć wiernie odtworzył postać Lecha Kaczyńskiego. Z kolei jedynym momentem, który mnie poruszył był pojawiający się dwukrotnie dźwięk syren alarmowych Lotniska Smoleńsk-Siewiernyj. Ale po co do niego doklejać dwie godziny fatalnego filmu?

Przeczytaj naszą relację z premiery filmu „Smoleńsk” >>>

obejrzałam

gazeta.pl

Kobra PiS uderza

Kobra PiS uderza

PiS w swojej sprawie działa błyskawicznie, jak wąż kobra. W sobotę sędziowie polscy na Nadzwyczajnym Kongresie zwrócili uwagę obecnym władzom, że niszczą trójpodział władzy, tym samym dewastowana jest w kraju demokracja. Dwa dni później rząd Beaty Szydło przyjmuje projekt ustawy, który jest zastraszaniem sędziów.

Faktycznie PiS pracuje po nocach. W tej partii działa syndrom „ruchadełka leśnego”, chcą wydymać naród. Sędziowie i prokuratorzy mają składać oświadczenia majątkowe, które będą publikowane w Biuletynie Informacji Publicznej. Oświadczenia sędziów publikowane, a wyrok Trybunału Konstytucyjnego z 9 marca czeka już 180 dni, choć według prawa powinien być niezwłocznie opublikowany.

Pomijając potrzebę jawności majątków osób zaufania publicznego, zachowanie partii PiS jest symptomatyczne. Kryminalna kobra nie jest przez mnie użyta jako przypadkowa metafora. Partia Jarosława Kaczyńskiego narusza wszelkie normalne zachowania. Dotyczy to prawa czy zachowań moralnych prezesa (nikt mnie nie przekona, że osoba o zdrowych publicznych zmysłach może rodaka nazwać najgorszym sortem, tej śliny retorycznej w wykonaniu prezesa wystarczy na porządny leksykon).

Sędziowie zostali postraszeni zaostrzonymi restrykcjami prawnymi. A co powiedzieć o wysłaniu ministrów w podróż do Wielkiej Brytanii, bo tam doszło do zabójstwa jednego Polaka i dwóch pobić w miejscowości Harlow? Specjaliści od ksenofobii (Waszczykowski i Błaszczak) pojechali pouczać… Właśnie kogo? Rząd Wielkiej Brytanii, od którego w tych kwestiach mogliby się sami wiele nauczyć? A może pogadają z ksenofobami brytyjskimi? To mogłoby być ciekawe wydarzenie obyczajowe. Po zamknięciu pubów konferencję prasową na ulicy robią wspomniani ministrowie i przemawiają do brytyjskich ksenofobów.

Niestosowność zachowania władz PiS stała się dla nas codziennością, ale taka nie musi być dla świata zachodniego, bo to co najmniej – eufemistycznie – śmieszność. Groteskowy jest wyjazd dwóch ksenofobów, aby pokazać polskim ksenofobom – bo ten wyjazd jest adresowany do własnego elektoratu – że dbają o polskie interesy. Dlatego nie bądźmy zdziwieni, gdy w kraju dochodzi do podobnych ksenofobicznych zdarzeń, władze PiS niewiele robią.Z jednej strony groteska, a z drugiej błyskawiczne zachowania we własnym interesie politycznym – działają jak kobra. Ale ta kobra nie obroni polityków PiS, gdy już nie będą w posiadaniu jadu władzy i mediów „narodowych”. Wówczas Szydło i Duda będą bronić się przed literą i duchem prawa, a będzie to Trybunał Stanu. Tak będzie, bo wierzę w Polskę praworządną, normalną, rozwijającą się. Polska pisowska jest odwróconą Polską, wywiniętą na nice. Polacy nie mogą bać się, że uderzy w nich kobra.

Waldemar Mystkowski

kobra

Koduj24.pl

Dwa wybuchy, czyli „Smoleńsk” w Teatrze Wielkim

Roman Pawłowski, 06.09.2016

„Smoleńsk”. Premiera w Teatrze Wielkim (Fot. Sławomir Kamiński / Agencja Gazeta)

Artysta ma prawo do własnej interpretacji, a nawet fantazji na temat wydarzeń historycznych. Kiedy jednak fantazje stają się narzędziem polityki, kiedy zmyślenie podaje się jako niepodważalną prawdę, kończy się sztuka, a zaczyna propaganda kłamstwa.

Pokazany wczoraj po raz pierwszy w Teatrze Wielkim film Antoniego Krauzego nie będzie zaskoczeniem ani dla wyznawców teorii zamachu, ani dla tych, którzy uznają ustalenia rządowej komisji ds. katastrofy pod Smoleńskiem. Tych pierwszych utwierdzi w ich wierze, że prezydenta zabili Rosjanie, tych drugich do niej nie przekona. „Smoleńsk” zawiera pełen katalog teorii spiskowych składających się na tzw. religię smoleńską. Są tajemnicze nagrania radiowe rosyjskich pilotów meldujących zrzut ładunku nad lotniskiem w Smoleńsku (w domyśle – sztucznej mgły), rozbieżności w danych na temat wysokości, do jakiej samolot miał się zniżyć, oraz błędy przy ustalaniu tożsamości ofiar.

W przeciwieństwie do głównej bohaterki filmu, dziennikarki Niny (Beata Fido), która poszukuje prawdy, scenarzyści znają ją od początku i tego nie ukrywają. Nie ma tu żadnych niedomówień, już od pierwszej sceny na lotnisku w Smoleńsku wiadomo, kto zabił prezydenta. Piloci wojskowego jaka, czekając na tutkę z prezydentem, słyszą najpierw nadlatujący samolot, następnie dwa wybuchy, a potem ciszę. Wychodzący z baraku rosyjski kontroler na pytanie „Gdzie nasza tutka?” odpowiada: „A, poleciała”. W kolejnej scenie przenosimy się na warzywniak w Warszawie, gdzie jeden ze sprzedawców krzyczy: „Ludzie, ruskie załatwili Kaczora!”. Zanim w finale zobaczymy, jak dwa wybuchy rozrywają najpierw skrzydło, a potem kadłub prezydenckiego tupolewa, nie mamy wątpliwości, co się stało w smoleńskiej mgle.

Ponieważ konkluzja filmu jest od początku oczywista, próby budowania napięcia i tajemnicy wokół dziennikarskiego dochodzenia są daremne. Nawet muzyka Michała Lorenca tu nie pomaga.

Premiera filmu „Smoleńsk” w Teatrze Wielkim w Warszawie [GALERIA]
'Smoleńsk'. Premiera w Teatrze Wielkim

Scenarzyści filmu – Marcin Wolski, Maciej Pawlicki, Tomasz Łysiak i Antoni Krauze – stawiają tezę o tym, że prezydent Lech Kaczyński (Lech Łotocki) zginął, ponieważ wspierał Gruzję podczas jej wojny z Rosją i był dla Rosjan niewygodny. Przez film przewija się diaboliczna postać Dyplomaty (Jerzy Zelnik), który pojawia się wszędzie tam, gdzie zacierana jest prawda – jest w lesie pod Smoleńskiem, gdzie każe rosyjskim żołnierzom rewidować kamerzystę kręcącego ujęcia wraku, i w domu generała GROM-u, ważnego świadka podważającego wersję o katastrofie, chwilę po jego samobójstwie. Tezie o rosyjskiej odpowiedzialności służy scena przesłuchania wdowy, podczas którego rosyjski prokurator wyciąga z portfela ofiary katastrofy zdjęcia kolejno: księdza Popiełuszki, przedwojennego oficera (w domyśle – zamordowanego w Katyniu) oraz samej wdowy. Pytana o to, kto jest na zdjęciach, kobieta odpowiada: „To jest ksiądz i oficer – zabici. A to jest kobieta, jeszcze żywa”.

„Smoleńsk” dzieli Polskę na pół, tak jak czyni to obecna władza. Z jednej strony są ofiary katastrofy i ich rodziny dopominające się prawdy, a także ci nieliczni, którzy nie wierzą w oficjalną wersję i szukają na własną rękę dowodów, z drugiej – ludzie władzy i dziennikarze mainstreamowych mediów, którzy świadomie manipulują i kłamią na temat Smoleńska. Ich reprezentantem jest redaktor fikcyjnej TVM-Sat (Redbad Klynstra), przełożony dziennikarki Niny, który ze złowieszczym uśmieszkiem podsuwa jej fałszywe tropy, wtrącając często słowo „ku..a”. Jednak Nina w końcu przejrzy na oczy i uwierzy w zamach – w finale widzimy ją, jak na Krakowskim Przedmieściu przed Pałacem Prezydenckim podczas kolejnej miesięcznicy ma widzenie – widzi oficerów z Katynia, którzy w katyńskim lesie nad rozkopanymi mogiłami witają się z ofiarami katastrofy i salutują prezydentowi oraz wojskowym.

W innych okolicznościach politycznych ten film można by odczytać jako fantazję na temat polskiej szalonej mitologii romantycznej, która uruchamia się w momentach, kiedy rzeczywistość przekracza nasze wyobrażenia. Można by w nim widzieć dokument żałoby, podczas której wypiera się proste wytłumaczenia i poszukuje najbardziej nieprawdopodobnych teorii. Ale dzisiaj, gdy wiara w zamach i kult ofiar smoleńskich zamienia się w państwową religię, kiedy nazwiska „poległych” pod Smoleńskiem odczytywane są razem z nazwiskami powstańców warszawskich i żołnierzy, którzy oddali życie, walcząc w II wojnie światowej, film Antoniego Krauzego zestawiający na równi Katyń i Smoleńsk staje się elementem propagandy i fundamentem nowej polityki historycznej PiS. Poniedziałkowa premiera w Teatrze Wielkim zgromadziła przedstawicieli władzy, z prezydentem Andrzejem Dudą, premier Beatą Szydło i prezesem PiS Jarosławem Kaczyńskim. Można się spodziewać, że film „Smoleńsk” stanie się biblią tej nowej religii.

Artysta ma prawo do własnej interpretacji, a nawet fantazji na temat wydarzeń historycznych. Kiedy jednak fantazje stają się narzędziem polityki, kiedy zmyślenie podaje się jako niepodważalną prawdę, kończy się sztuka, a zaczyna propaganda.

Zobacz także

gdy fantazje

wyborcza.pl