Bycie modelką to trudna sprawa. Trudniejsza niż niektórym się wydaje. Wiele razy byłam pytana o moją przeszłość w tej branży, ale nie mogę oprzeć się wrażeniu, że zdecydowana większość pytań dotyczących modelingu, była bardzo powierzchowna.

Najczęściej dziennikarze podpytują, jak wspominam okres w moim życiu spędzony na wybiegach czy sesjach zdjęciowych. Kolejne pytania dotyczą już: moich działań w branży deweloperskiej, piłki nożnej czy rodziny. Trochę szkoda, że nigdy nie miałam okazji powiedzieć czegoś więcej o czasie w moim życiu, który w pewnej mierze ukształtował mnie jako dorosłą kobietę. Z drugiej jednak strony, od czego jest mój blog? 😉 Chciałabym nie tylko wskazać na swoje doświadczenia, ale i opisać pewne cechy i umiejętności, które wyniosłam z „modelingowych” lat.

Dziś modelki postrzega się trochę przez krzywe zwierciadło. Część ludzi wyobraża sobie dziewczyny z pierwszych stron kolorowych pism jako zblazowane gwiazdeczki, które sądzą że świat leży u ich stóp. Coś w tym jest. Wiele razy spotykałam się na swojej drodze z dziewczynami, które myślały, że są ósmym cudem świata. I, że za sam fakt bycia pięknym i uroczym, wszyscy będą je podziwiać a sam wygląd wystarczy by zrobić karierę. Często ich własne lenistwo przekreślało piękne plany na przyszłość. Jednak nie można zapominać o tych, które mocno pracowały na swoje sukcesy i do pracy podchodziły z ogromną pokorą, ciesząc się z możliwości zarabiania w tak młodym wieku relatywnie dużych pieniędzy.

Modelki, których kariera nie zakończyła się po kilku latach, ale wręcz przeciwnie, które zarabiają krocie, to przede wszystkim tytanki: pracy, punktualności, świetnej samoorganizacji. Mają też ogromne pokłady cierpliwości. Świetne warunki fizyczne nie wystarczą, aby być tzw.„topmodelką”. Dlatego szanuję i podziwiam naszą polską topmodelkę Anję Rubik. Nie za wygląd oczywiście, który jest rzeczą względną, tylko właśnie za determinację i pracowitość.

Jak więc wspominam ten okres? To była ciężka i wymagająca praca. Nie jest tak, że ładna dziewczyna po założeniu fajnych ciuchów (lub tym bardziej po ich zdjęciu) może jedynie pouśmiechać się przez chwilę do obiektywu, by potem zgarnąć niezłą gażę. Dobre zdjęcie to nierzadko kilkanaście godzin pracy, litry potu, setki nieudanych prób, długie minuty zastygania w niewygodnych pozach czy znoszenie niekonieczne sensownych uwag fotografa. I tak codziennie przez 7 dni w tygodniu. To samo dotyczy planu reklam telewizyjnych.

Do dziś pamiętam nagrania do jednej z nich. Reżyser chciał sprawdzić różne wersje mojej krótkiej roli. Raz miałam być poważna, raz bardziej zalotna, a na koniec reżyser poprosił, abym zagrała najlepiej jak tylko potrafię „prawdziwą” blondynkę, miałam zrobić z siebie taka słodka idiotkę mówiąc głupawo i naiwnie. No i zgadnijcie, która wersja znalazła się w spocie?

Inna sytuacja którą sobie przypominam dowodzi, że poświęcenie się pracy nie dotyczy tylko modelek. Niegdyś podczas sesji zdjęciowej w której brałam udział, fotografowi zepsuł się aparat. Kolega po fachu obiecał mu, że użyczy swój sprzęt, ale trzeba po niego podjechać, dosłownie kilka ulic. Fotograf szybko wyszedł, no a my czyli cała ekipa zdjęciowa czekamy. Po ponad pół godzinie okazało się, że facet chciał podjechać po aparat rowerem, ale niestety miał wypadek, wjeżdżając w auto. Nie byłoby w tym nic śmiesznego gdyby nie fakt, iż samochód ten stał sobie spokojnie zaparkowany przy ulicy wśród innych aut. Ale fotograf nie dawał za wygraną – pojechał na ostry dyżur do szpitala, gdzie zszyto mu ranę ciętą i chciał po powrocie kontynuować sesję…

Jako młoda dziewczyna spędzałam mnóstwo godzin na wybiegach i sesjach zdjęciowych czy filmowych. Początkowo byłam zafascynowana wszystkim, co mnie otaczało, pasją ludzi z branży, tzw. „wielkim światem”. Z czasem jednak zwiększała się moja świadomość; dostrzegałam hermetycznie zamknięte kręgi wzajemnej adoracji i monotonię, z którą wiąże się to zajęcie.

Sądzę, że już wtedy byłam osobą, która od życia zawsze chce czegoś więcej. Nie wystarczało mi tylko pozowanie i oglądanie siebie na setkach zdjęć, tym bardziej, że z miesiąca na miesiąc zaczynałam czuć się jak wieszak czy manekin. Faktem jest, iż m.in. najbliżsi współpracownicy i członkowie ekip zdjęciowych, często traktują modelki przedmiotowo. Zaczynałam zdawać sobie sprawę, że nie dla mnie pisane jest takie życie w show biznesie na dłuższą metę i dziś cieszę się, że mój los potoczył się w taki, a nie inny sposób.

Gdy miałam 21 lat, otworzyłam własną agencję modelek, która była moim pierwszym poważnym biznesem. Dzięki niej nauczyłam sie mnóstwa przydatnych, bardzo praktycznych umiejętności, których na studiach nie uczono, począwszy od podstaw księgowości, poprzez zawieranie wszelakich umów, a kończąc na negocjacjach. Cieszę się gdy widzę, że dziewczyny odnoszą małe i większe sukcesy, jednak gorąco dopinguję im, aby potrafiły w życiu odnaleźć swoją prawdziwą pasję i realizować się na jej polu. Jasne, tą pasją może być modeling, jednak w zdecydowanej większości przypadków, to raczej forma realizowania swoich marzeń na krótką metę.

Pracę modelki można też porównać do zawodu piłkarza. Przeważnie jest to praca na kilka lat, a tylko nielicznym udaje się z tego zrobić zajęcie na tyle poważne i na tyle dochodowe, aby nie martwić się co będzie potem. Niestety zbyt wiele młodych osób nie szykuje sobie planu B na życie. Zarobionych pieniędzy nie inwestuje, oraz nie kształci się w innym, bardziej przyziemnym zawodzie. Nierzadko te osoby, nagle zostają z przysłowiową ręką w nocniku. Bez pracy, bez pieniędzy, bez kwalifikacji, a ich zderzenie z szarą rzeczywistością bywa bardzo bolesne.

Nie chciałabym jednak zostać źle zrozumiana – jak pisałam na początku, moja pierwsza praca wykształciła we mnie sporo przydatnych cech. Stałam się punktualna, dobrze zorganizowana, nastawiona na realizację celów. Dzięki modelingowi można nauczyć się już w młodym wieku kultu ciężkiej pracy, poznać cenę wieloletnich wyrzeczeń i zobaczyć trochę świata, wcześniej znanego wyłącznie z mediów czy z opowiadań znajomych.”