Kukiz (12.08.2015)

 

„Pociąg do pracy” – oto nowe hasło wyborcze premier Ewy Kopacz

12.08.2015

„Pociąg do pracy” – tak ma brzmieć nowe hasło wyborcze, które dzisiaj ogłosi sztab premier Ewy Kopacz. Informację podaje portal 300polityka.pl.

Wybory parlamentarne zaplanowano odbędą się 25 października

Foto: Marcin Obara / PAPWybory parlamentarne zaplanowano odbędą się 25 października

Nowe hasło ma podkreślać, że najważniejszą kwestią dla rządu jest ochrona miejsc pracy w Polsce. Ponadto, hasło „Pociąg do pracy” ma również przekonać, że po latach rządów Platformy Obywatelskiej, kraj nie jest w ruinie – co z kolei, zdaniem polityków PO, zarzuca im opozycja. Partia chce przekonać, że Polacy ciężko pracują, a w związku z tym: „przekaz PiS jest w istocie wymierzony nie w PO, a w zwykłych, pracujących Polaków” – czytamy na 300polityka.pl.

Internauci oceniają pomysł na kampanię Ewy Kopacz

„Kolej na Ewę” to hasło firmujące plan podróży Ewy Kopacz. Premier rządu zapowiedziała, że swoją kampanię planuje prowadzić, podróżując pociągiem.

Aktualnie premier Ewa Kopacz podróżuje po kraju, co stanowi jeden z najważniejszych elementów kampanii prowadzącej do wyborów parlamentarnych 2015. Jak podaje 300polityka.pl, „sztab PEK liczy na to, że wyborcy, którzy wolą premier Ewę Kopacz od Beaty Szydło, poprą PO. Mają także nadzieję, że jeszcze przed wyborami bezrobocie spadnie poniżej poziomu 10%”.

„Kolej na Ewę”

Pierwszym hasłem sztabu PO – w trwającej kampanii wyborczej – było „Kolej na Ewę”. Na Twitterze każdy wpis dotyczący wizyt Kopacz zaczął być oznaczany „#KolejNaEwę”, co zostało zauważone i – w dużej mierze – wyśmiane przez internautów. Dlaczego?

Akcja „Kolej na Ewę” była wyraźnym nawiązanie do podróży pociągiem. Hasło jest jednak na tyle dwuznaczne, że internauci nieco z niego zadrwili. Sugerowali oni, że „Kolej na Ewę” to informacja, że po nieudanej kampanii prezydenckiej Bronisława Komorowskiego oraz po dymisji ministrów, przyszedł czas na odejście premier Kopacz.

Sondaż: PiS daleko przed PO

Według – opublikowanego wczoraj – sondażu Millward Brown dla „Faktów” TVN oraz TVN24, PiS wygrałoby najbliższe wybory parlamentarne z wynikiem 35 proc. poparcia. W porównaniu z badaniem sprzed miesiąca partia Jarosława Kaczyńskiego zaliczyła wzrost o dwa punkty procentowe. Na drugiej pozycji znalazła się PO, na którą zagłosowałoby 25 proc. badanych. Platforma także zaliczyła wzrost, ale o trzy punkty procentowe.

Na trzecim miejscu znalazła się partia Pawła Kukiza, którą poparłoby 12 proc. ankietowanych. Ruch Kukiz’15 zanotował spadek o cztery punkty procentowe w porównaniu do ostatniego badania.

Do Sejmu dostałaby się jeszcze Zjednoczona Lewica oraz NowoczesnaPL. Na koalicję SLD, Twojego Ruchu, UniiPracy oraz Zielonych zagłosowałby 8 proc. badanych i odnotowała wzrost jeden punkt proc. NowoczesnaPL uzyskała wynik 5 proc. Poparcie nie zmieniło się w porównaniu do ostatniego badania.

Poza parlamentem znalazłoby się PSL. Poparcie dla Ludowców spadło o dwa punkty procentowe i wyniosło 3 proc. Los PSL podzieliłoby ugrupowanie Janusza Korwin-Mikkego, na które głos oddałoby 3 proc. badanych.

Wybory parlamentarne zaplanowano na 25 października.

Jarosław Wałęsa: zbliżymy się do PiS, nie będzie „orbanizacji” Polski

Jarosław Wałęsa
– Ciągle wierzę, że PO uzyska bardzo dobry wynik wyborczy. Na pewno zbliżymy się do PiS i nie dojdzie do sytuacji, w której PiS dysponowałoby samodzielną…

„Plan awaryjny” Platformy Obywatelskiej. Dr Flis: PO chce sprowokować Jarosława Kaczyńskiego

Dr Jarosław Flis
– PO chce sprowokować Jarosława Kaczyńskiego i wyciągnąć go na pierwszy plan wyborczej walki. Temu celowi służyć ma wyborcza „bitwa jedynek” w Warszawie i…

Onet.pl

Sprawa Rakowisk. Zuzanna M. skazana za molestowanie nieletniej

kad, tko, 12.08.2015
Zuzanna M., oskarżona o mord w Rakowiskach, skazana przez sąd za molestowanie seksualne nieletniej oraz rozprowadzanie marihuany. 18-letnia dziewczyna usłyszała dziś wyrok dwóch lat więzienia w zawieszeniu na cztery lata.
Zuzanna M.

Zuzanna M. (KWP Lublin)

Sprawa przeciwko Zuzannie M. trafiła do Sądu Rejonowego w Białej Podlaskiej z końcem października ubiegłego roku. Według bialskiej prokuratury nastolatka w 2013 r. co najmniej dwa razy uprawiała seks i dotykała intymnie dziewczynę, która nie skończyła 15 lat.

Molestowanie seksualne i narkotyki

Miało to miejsce za zgodą nieletniej. Szkopuł w tym, że Zuzanna M. w kwietniu 2013 r. obchodziła 17. urodziny, więc jako dorosła została oskarżona o „doprowadzenie ustalonej małoletniej do obcowania płciowego oraz do poddania się innym czynnościom seksualnym”.

18-latka była też oskarżona o to, że rozdawała marihuanę dwojgu swoich przyjaciół, w tym swojemu chłopakowi Kamilowi N. Ile było trawki? Śledczy twierdzili, że „nie mniej niż 0,1 grama”. Sprawa przeciwko Zuzannie M. trafiła do sądu z końcem października. Groziło jej do 12 lat więzienia. Oskarżona nie przyznała się do zarzucanych jej czynów.

Zbrodnia w Rakowiskach

Zuzanna M. przebywa w areszcie. Jest oskarżona, razem z Kamilem N., o podwójne zabójstwo rodziców chłopaka.

W grudniu zeszłego roku od kilkunastu ciosów nożem w swoim domu w Rakowiskach pod Białą Podlaską zginęli: 48-letni Jerzy N., pułkownik Komendy Głównej Straży Granicznej, i jego żona Agnieszka, nauczycielka języka rosyjskiego w bialskim ogólniaku.

Zabójcy m.in. próbowali odciąć pułkownikowi rękę, a jego żonie poderżnięto gardło. W domu było pełno krwi. Przypominał scenerię horroru gore. Więcej czytaj w artykule o zabójcach z Rakowisk

sprawaRakowisk

gazeta.pl

Cud w Wąwolnicy. Matka Boska nie pozwoliła na kradzież obrazu

12.08.2015
MATKA BOSKA NIE POZWOLIŁA SIĘ UKRAŚĆ
KS. MARIAN PĘDZIOŁfoto:

To było dobrze zaplanowane włamanie. Nocą z niedzieli na poniedziałek w Wąwolnicy pod Nałęczowem złodzieje wdarli się do kaplicy, w której stoi figura Matki Boskiej Kębelskiej. Wyłączyli alarm i już mieli dobrać się do świętości, gdy zdarzył się cud – zaciął się mechanizm obrazu zasłaniającego bezcenną XV-wieczną figurę. – Dzięki Bogu, Nasza Pani nie dała się ukraść – wznosi oczy do nieba ks. Jerzy Ważny, proboszcz parafii.

Sprawcy doskonale wiedzieli, jak wielki skarb kryje się w stojącej obok kościoła drewnianej kaplicy. Wszak słynąca z cudownej mocy figura Matki Boskiej Kębelskiej ściągała do Wąwolnicy tysiące pielgrzymów. A ci, wdzięczni swej Opiekunce za pomoc, ofiarowywali Jej cenne wota. I właśnie te kosztowności, oprócz samej świętej figury, wzięli na cel włamywacze.

Nocą z niedzieli na poniedziałek wyłączyli alarm zabezpieczający kaplicę i wdarli się do środka przez okno. Rozbili trzy gabloty, w których przechowywane były wota, zrabowali złote i srebrne łańcuszki i różańce i zabrali się do figury.

– Dzięki Bogu nie zdołali jej ukraść – mówi ks. Jerzy Ważny, proboszcz parafii. Podobno włamywaczom na drodze stanął obraz, którym zasłaniana jest cudowna figura. Zaciął się mechanizm opuszczający obraz, włamywaczom nie udało się go odblokować.

Zarówno na okolicznych mieszkańcach, jak i na licznych pielgrzymach zamach na świętość wywarł wielkie wrażenie. – To straszne. Przecież ludzie, którzy to zrobili, to pewnie nasi bliżsi lub dalsi sąsiedzi. Pewnie także ochrzczeni katolicy – mówi Witold Rybkowski (70 l.) z Wąwolnicy. Nie ma wątpliwości, że szybko wpadną w ręce policji. – I jak oni później spojrzą komukolwiek w oczy? – pyta.

 

Super Express

 

Polska w ruinie? „My walczyliśmy w powstaniu styczniowym, a Anglicy otwierali linię metra w Londynie – nadrabiamy 150 lat zaborów”

Anna Siek, 12.08.2015
http://www.gazeta.tv/plej/19,103454,18538344,video.html?embed=0&autoplay=1
– To, czego Polacy dokonali w ciągu ostatnich lat, wiele krajów Zachodu dokonywało w czasie 150 lat – tak Piotr Kraśko odpowiada na słynne hasło „Polska w ruinie”. Wg gospodarza „Poranka Radia TOK FM” trzeba pamiętać, że po 1989 roku zaczęliśmy odrabiać zaległości znacznie większe niż poczynione przez 45 lat komunizmu.

 

– Dla mnie symboliczny jest rok 1863. Nasi rodacy stawiali wtedy kosy na sztorc I walczyli z zaborcami, wybuchło wtedy powstanie styczniowe. A co wtedy robili Anglicy? W Londynie otworzyli pierwszą linię metra. Amerykanie wtedy budują kraj i grają w baseballa – przypominał w TOK FM Piotr Kraśko.

Dlatego w dyskusji o dzisiejszej Polsce „warto pamiętać, że to, czego Polacy dokonali w ciągu ostatnich 25 lat, wiele innych krajów dokonywało w czasie 150 lat”.

 

Zobacz także

polskaWruinie

TOK FM

„Pogłoski o politycznej śmierci Kukiza są mocno przesadzone”

Anna Siek, 12.08.2015

Paweł Kukiz

Paweł Kukiz (MAŁGORZATA KUJAWKA)

„Im bardziej straszą Kukizem, tym głośniej on się śmieje i rośnie w siłę. Kukiz wie, co robi. Nie spala się w martwym okresie politycznym, jakim są wakacje i sezon urlopowy” – ocenia Jacek Nizinkiewicz z „Rz”. I przewiduje, że start muzyka z warszawskiej listy wyborczej może pomóc… Jarosławowi Kaczyńskiemu w pokonaniu „jedynki” PO – Ewy Kopacz.

 

Obserwując sondaże widać, że poparcie dla Pawła Kukiza ciągle spada. O notowaniach z czasów wyborów prezydenckich – nie ma co marzyć. Według najnowszego badania, przygotowanego dla Faktów TVN, wyborach parlamentarnych.

„W medialnym odbiorze wydawać się może, że Kukiz słabnie. Ci, którzy jeszcze niedawno uważali Kukiza za Kmicica współczesnej polityki, dzisiaj twierdzą, że się pogubił, a jego polityczne ambicje to nic innego jak kolejny artystyczny happening. Słyszymy, że dobry wynik, nawet lepszy od Kukiza, mogłaby osiągnąć w wyborach prezydenckich piosenkarka Doda” – pisze Jacek Nizinkiewicz w „Rzeczpospolitej”.

 

Ale dziennikarz jest przekonany, że muzyk wie co robi, a „pogłoski o jego politycznej śmierci są mocno przesadzone”

Pierwszy akt – referendum

Jak ocenia Nizinkiewicz, Kukiza mniej widać w mediach nie tylko dlatego, że buduje struktury przed wyborami parlamentarnymi.

„Nie spala się w martwym okresie politycznym, jakim są wakacje i sezon urlopowy i oddaje scenę podróżującej po kraju Ewie Kopacz. „W październiku Polacy będą mogli mieć dosyć PO i jej szefowej, która od rana do nocy powoli zaczyna wychodzić z każdej polskiej lodówki. Szefową rządu goni PiS z Beatą Szydło na czele” – uważa dziennikarz „Rz”.

Paweł Kukiz czeka też na słynne wrześniowe referendum. Bo może mieć kluczowe znaczenie dla jego politycznej przyszłości. I nie chodzi nawet o to, żeby forsowane przez muzyka JOW-y zaczęły obowiązywać w wyborach do Sejmu.

Zdaniem Nizinkiewicza, „sama ważność referendum będzie dla Kukiza sukcesem i probierzem jego realnej popularności wśród wyborców”.

Akt drugi – wybory

Jak pisze dziennikarz, w październikowych wyborach Paweł Kukiz wystartuje w Warszawie. Szykuje się więc w stolicy stracie liderów, bo na czele list PO stanie Ewa Kopacz, a PiS Jarosław Kaczyński.

Ważne jest to, że Polacy mieszkający poza krajem głosują właśnie na warszawskie listy. A Paweł Kukiz jak pokazały wybory prezydenckie jest wśród emigracji bardzo popularny.

„Może się okazać, że Kukiz pomoże Kaczyńskiemu prestiżowo wygrać z Kopacz w Warszawie, tak jak pomógł Dudzie pokonać Komorowskiego” – podkreśla Jacek Nizinkiewicz.

Jeśli muzykowi uda się wejść do Sejmu, to jak przewiduje dziennikarz, to nie zdecyduje się na wejście do rządu. „Kukiz będzie wspierał partię rządzącą w zamian za wprowadzenie systemu mieszanego i napisanie nowej konstytucji. Wspólnie z Jarosławem Kaczyńskim mogą zmienić Polskę. Pytanie tylko, czy na lepsze?” – pyta dziennikarz „Rzeczpospolitej”.

Zobacz także

TOK FM

 

Duda celowo nieokreślony

dudaLojalny
Marek Beylin, 11.08.2015

Andrzej Duda

Andrzej Duda (Fot. Sławomir Kamiński / Agencja Gazeta)

Jako prezydent niewiele mogę – to zawołanie Andrzeja Dudy zabrzmiało donośnie w kwestii jego kampanijnego pomysłu, by na każde dziecko w biedniejszych rodzinach wypłacać 500 zł. Duda wycofuje się z tego pomysłu, tłumacząc, że to rząd powinien najpierw policzyć – gigantyczne, dodam – koszty takiej operacji, a potem stworzyć projekt ustawy.

Część komentatorów uważa to za przejaw dochodzenia Dudy do realizmu. W kampanii obiecuje, jako głowa państwa trzeźwieje – tak ma wyglądać ewolucja prezydenta, zresztą częsta w polityce. Jednak przekaz Dudy jest inny. Prezydent nie mówi, że nie stać nas na 500 zł na dziecko i – to jego kolejna obietnica w kampanii – na obniżenie wieku emerytalnego. Sugeruje natomiast mocno: nie da się tego zrobić z tym rządem. W domyśle: głosujcie na rząd PiS.

Stąd niechęć prezydenta, by zwołać Radę Gabinetową, co proponuje premier Ewa Kopacz. Na takim posiedzeniu Duda wystąpiłby w roli ucznia, który dowiaduje się, na co Polskę stać, a na co jej nie stać. A taka rola i takie konkrety to wróg kampanii wyborczej, jaką prowadzi teraz prezydent. Opiera się ona – tak jak z grubsza kampania PiS – na wystrzeganiu się precyzyjnych zapowiedzi zmian.

Właśnie to nieokreślenie stanowi dziś źródło popularności Dudy oraz PiS. Dla wielu osób dowodzi ono skłonności prezydenta, a także kandydatki na premiera z ramienia PiS Beaty Szydło do polityki kompromisowej kierującej się nie tylko celami jednej partii.

Sądzę inaczej: nieokreślenie Dudy i Szydło bierze się z ich trafnego rozpoznania, że wielka część społeczeństwa jest gdzie indziej niż PiS. Nie ceni „religii smoleńskiej”, nie ma ochoty być rządzona przez biskupów, woli sama kształtować własne życie, zamiast godzić się, by zależało ono od silnego w PiS autorytaryzmu. Wielu Polaków pragnie więc polityki lepiej łączącej równość z wolnością, a nie z panowaniem ideologicznej dyscypliny.

Duda taką dyscypliną nie straszy, ale też obaw przed nią nie rozwiewa – w tym też przejawia się jego nieokreślenie. Nie chodzi tylko o to, o czym mówił Antoni Dudek w „Wyborczej” (10 sierpnia), że w orędziu prezydent powinien bardziej rozwinąć „przekaz skierowany do osób, które na niego nie głosowały”. Co ważniejsze, Duda, przywołując hasło wspólnej Polski, nie zająknął się o tym, czy ma być ona tak samo dostępna dla wszystkich.

Nie wiem, co w wersji Dudy oznacza wspólnota. Jakie miejsce zajmują w niej mniejszości światopoglądowe, etniczne (np. Ślązacy), seksualne? Jak owa wspólnota uwzględnia prawa kobiet? Jak ma się do niej różnorodność kulturalna w Polsce?

Pytam, bo pamiętam, że dla PiS, w tym dla Jarosława Kaczyńskiego, mniejszości to rodzaj niebezpiecznej dziczy rozwalającej jedność narodu. Często wzmacnianej przez „lewacką” Europę.

Pamiętam też zapowiedź Kaczyńskiego, że gdy PiS weźmie władzę, ukróci finansowanie przez państwo tych dzieł kultury, które krytykują polskie tradycje narodowe.

Wcześniej Duda, lojalny działacz PiS, nie wyrażał innych niż Kaczyński poglądów w kwestii praw mniejszości czy pluralizmu w kulturze. To, że milczy o tym dziś, jest tym bardziej niebezpieczne.

SUTOWSKI: NIE MA ZBAWIENIA POZA UNIĄ

MICHAŁ SUTOWSKI, 04.08.2015

Poza Europą, jakakolwiek by była, Polskę czeka jedynie dumny i durny nacjonalizm upokarzanych peryferii.

„Coś pękło, coś się skończyło”, pisze Jakub Majmurek o nieszczęsnej Europie, w którą maślanym wzrokiem od ćwierćwiecza wpatrywał się polski obóz postępu. „Narzucone Atenom, katastrofalne pod każdym względem porozumienie, każe głęboko zrewidować nasz stosunek do obecnej Europy. Bezrefleksyjna „proeuropejskość” nie może już dłużej automatycznie wchodzić w skład każdego nie-prawicowego programu”. Dlaczego? Bo „nie do takiej Unii, jaką zobaczyliśmy w trakcie negocjacji z Grecją, wstępowaliśmy; nie takiej Europy chcieliśmy. Unia Europejska miała być pewną obietnicą – pokoju i dobrobytu, miejscem wyznaczającym standardy podstawowych praw człowieka, w tym praw socjalnych. Wspólnotą, która daje szanse na rozwój upośledzonym, słabszym gospodarczo i cywilizacyjnie regionom – Attyce, Bukowinie, Podkarpaciu, Koszycom. Dziś widać, że ta obietnica wobec Grecji została brutalnie złamana”.

 

Pod diagnozą unijnych problemów („zinstytucjonalizowany w europejskim projekcie neoliberalizm, deficyt demokracji i zbyt silna pozycja Niemiec”) trudno się nie podpisać. To prawda, że „w zamian za uspokojenie sektora finansowego strefa euro związała sobie ręce w kwestii finansowania z deficytu polityki na rzecz wzrostu”; to prawda, że „ mamy dziś w Europie do czynienia z sytuacją, w której istotna władza zlokalizowana jest ponadnarodowo, ale polityczna odpowiedzialność ciągle kończy się na poziomie narodowym”; wreszcie – to prawda, że „hegemonia Niemiec jest w istocie kulawa”, a „niemieckie (choć nie tylko) elity pokazały w sprawie Grecji dyskwalifikującą je politycznie małostkowość”. Do litanii przywoływanych przez Majmurka autorytetów (od ekonomisty Stiglitza po filozofa Habermasa) sam dopisałbym tylko Wolfganga Streecka i jego uczniów z kolońskiego Instytutu Maksa Plancka; badacze ci, łącząc neomarksistowskie diagnozy z post-keynesowskimi receptami, „mówią jak jest”. Unia Europejska zmierza coraz mniej dialektyczną drogą do technokratycznej wspólnoty gospodarczej, w której decyzje makroekonomiczne – dotyczące inflacji, deficytu, długu publicznego, ale także polityki pieniężnej i podatków – zostaną zupełnie wyjęte spod demokratycznej kontroli; oczywiście w imię obiektywnej racjonalności „zdrowych finansów publicznych” i świętego spokoju rynków finansowych.

 

Demokratom pozostaną kulturowe wojny i mecze piłkarskie – bo o gospodarce obywatele już sobie nie podyskutują.

 

Trudno oprzeć się wrażeniu, że zarysowana w głośnej książce Gekaufte Zeit (wyd. niemieckie 2012) wizja ewolucji UE ma cechy proroctwa – skoro niemiecki minister finansów zgłasza ostatnio pomysł, by nawet sprawy rynku i konkurencji wyjąć spod jurysdykcji Komisji Europejskiej, jako… nazbyt upolitycznionej instytucji. W domyśle: podatnej na podszepty politycznych demagogów i keynesowskich wydawaczy niemieckich pieniędzy.

 

Streeck, któremu Unia Europejska ze swoim podziałem na centrum i peryferie przypomina wielkie Włochy – gdzie relacje podporządkowania regionów słabszych silniejszym reprodukują się od stuleci – warty jest wzmianki z kilku powodów. Nie tylko dlatego, że jego pełna rozmachu analiza potwierdza podstawowe tezy Majmurka, ale przede wszystkim ze względu na błyskotliwy fatalizm. Myśl, że schyłek demokracji w zjednoczonej Europie jest nieunikniony prowadzi niemieckiego obywatela do wniosku o potrzebie częściowej dezintegracji – odejścia od wspólnej waluty i oszańcowania narodowych gospodarek (a przede wszystkim narodowych państw opiekuńczych) instrumentami regulacyjnymi, jakie John Maynard Keynes projektował dla świata przed konferencją w Bretton Woods.

 

Co proponuje lewicy Jakub Majmurek? W zasadzie nie proponuje, lecz pyta. I domaga się, by na lewicy stawiać pytanie kolejne. Czy „Europa jakiej byśmy chcieli” jest dziś możliwa? To znaczy Europa „bardziej zintegrowana, demokratyczna, z większymi transferami bogactwa między regionami, z mechanizmami zapewniającymi wspólną politykę rynku pracy oraz z polityką antycykliczną i fiskalną wspólną przynajmniej na poziomie całej strefy euro”? Niewykluczone, że faktycznie „nie ma dziś ważniejszego pytania w polskiej polityce, nie tylko dla lewicy”. Tylko czy aby na pewno musimy „przygotować się na scenariusz, gdy odpowiedź będzie brzmiała «nie»”?

 

Do rozważenia opcji wyjścia – co dla niektórych jest logiczną konsekwencją odpowiedzi „nie” na pytanie o szanse Europy z lewicowych snów – skłaniają coraz liczniejsi publicyści. Majmurek przywołuje Owena Jonesa i Jamesa Galbraitha; ja obok wspomnianego Streecka dodałbym jeszcze Holendra Rene Cuperusa i uczącego w Austrii Polaka Leona Podkaminera, dla których nie ma zbawienia (dla socjaldemokracji) poza państwem narodowym. Zapytajmy więc w tej sytuacji: czy lewica w Polsce faktycznie może sobie pozwolić na luksus kreślenia tego typu scenariuszy? Czy w polskiej polityce państwowej wyjście poza anachroniczny podział na euroentuzjastów i eurosceptyków („parada Schumana” kontra „Nicea albo śmierć”) jest w ogóle możliwe? I przede wszystkim – co, jeśli na pierwsze dwa z tych trzech pytań odpowiedź brzmi „nie”?

 

Majmurek sam zastrzega, że „my [w odróżnieniu od Wielkiej Brytanii – przyp. MS] bez Unii nie jesteśmy sobie w stanie poradzić; bez zjednoczonej Europy najbardziej prawdopodobnym scenariuszem dla Polski jest dalszy dryf ku peryferiom”. No właśnie. Można się spierać, czy Polska dzięki Unii Europejskiej awansowała w globalnym podziale pracy; czy autostrady (potrzebne!) i aquaparki (nie zawsze potrzebne) to szczyt naszych możliwości, a eksport podzespołów dla niemieckiego przemysłu to i tak najwyższe z nam dostępnych ogniwo globalnego łańcucha pokarmowego.

 

Ja nie mam jednak wątpliwości, że bez unijnych transferów i możliwości emigracji na Wyspy nasza „luka produkcyjna” (wraz z bezrobociem, negatywną presją na płace i warunki pracy) sięgałaby dziś poziomów z roku 2004 (albo lepiej, bo wówczas na świecie nie było wielkiego kryzysu).

 

Nie mam też wątpliwości, że choć słabo dziś absorbujemy unijne środki na innowacje technologiczne, na pozycji „dumnych peryferii” poza UE nie rozkwitłyby u nas fotowoltaika, fabryki turbin wiatrowych i szybkich pociągów, lecz głównie odkrywki węgla brunatnego, montownie pralek, jeszcze więcej tanich dyskontów i jeszcze więcej magazynów Amazona (bez polskiej księgarni Amazona, rzecz jasna). Bez „dźwigni” europejskich funduszy, polityki gender mainstreaming, ale i regulacji prawnych oraz tzw. atmosfery ( naming and shaming) wszystkie polskie ruchy na rzecz praw mniejszości (etnicznych, religijnych, seksualnych) znalazłyby się na pozycji obrońców praw Romów w Europie Wschodniej.

 

Wreszcie, bez politycznego zakorzenienia w (jakkolwiek niedołężnej geopolitycznie) Unii Europejskiej, rosyjski zwrot polityczny ostatnich lat (od geoekonomii surowcowej do „twardej” geopolityki militarnej) skazywałby Polskę na rolę amerykańskiego lotniskowca (czyt. osła trojańskiego) na kontynencie.

 

Nie trzeba dodawać, że jak każde „bezalternatywne” (gdybyśmy byli poza Unią!) rozwiązanie, sojusz ten nie mógłby przynieść nam wielkich korzyści, a upokorzenia materialne rekompensowałaby tylko symboliczna tromtadracja. Z kolei jako „lider regionalny” poza jądrem UE nie mamy sąsiadom nic do zaoferowania – Litwini nas się boją, Czesi wolą z Niemcami, Słowacy robią interesy gazowe z Rosją, Węgrzy interesy gazowe i atomowe – też z Rosją, a Łotysze i Estończycy uważają się za Skandynawów i chcą jak najdalej od tej bałtycko-słowiańskiej hołoty.

 

Krótko mówiąc – poza jakkolwiek rozumianym jądrem Unii (co nie znaczy: w strefie euro!) nie ma zbawienia; zarzuty do polskiej lewicy, że nie ma scenariusza na wypadek dezintegracji, przypominają pretensje do przedwojennej PPS, że nie miała „alternatywnego” scenariusza na kampanię wrześniową. W sumie słuszne, tylko ni cholery nie wiadomo, na czym ta alternatywa mogłaby polegać (i dlaczego miałaby być lepsza od tego, co faktycznie nastąpiło). Na takie „scenariusze” mogą sobie pozwalać kraje, w których państwo działa bardziej niż teoretycznie.

 

Puenta tekstu Majmurka dotyczy „zupełnego nieprzygotowania” polskiej polityki do związanych z kryzysem Unii wyzwań. „Podział w kwestiach europejskich wyznaczają tu z jednej strony «Nicea albo śmierć», a z drugiej «parada Schumana». Z jednej strony dziecinne wymachiwanie szabelką, z drugiej równie niepoważne unijną flagą […]. Kolej nie na Ewę, ale na poważną rozmowę, co z tym dalej zrobić. Niestety, nie bardzo widzę na polskiej scenie politycznej partnerów do takiej rozmowy”.

 

To wszystko brzmi przekonująco w kraju, w którym obecna premier i kandydatka opozycji na to stanowisko spierają się, czy to PO zrobiła z Polski Grecję, czy może Grecję nad Wisłą zrobi dopiero PiS (który z kolei pragnie zamienić platformerską Grecję na dumny polski Budapeszt). Czy faktycznie jest jednak tak źle?

 

Nie miejmy złudzeń – ani rząd obecny, ani przyszły nie przesterują Europy na lewo. W sprawach klimatu mamy wybór między czarną (węglową) reakcją a reakcją jeszcze czarniejszą. W sprawach uchodźców i migrantów – między tchórzliwym, cynicznym oportunizmem a ksenofobicznym rasizmem. W kwestii kolejnych paktów fiskalnych – wyboru nie mamy właściwie żadnego, bo Polska nie jest w strefie euro i nie będzie w najbliższym czasie, w związku z czym na sprawy najistotniejsze nie ma wpływu. Znając stan świadomości ekonomicznej premier obecnej i potencjalnej, może to i dobrze – bo w kwestii problemów Południa Polska, solidarnie ze Słowakami i Bałtami, przepychałaby Niemców na prawo. I dobrze także dlatego, że (jak mówi najmądrzejszy chyba dziś urzędnik państwa polskiego) strefa euro płonie. Ergo, pchanie się do pożaru zanim go ugaszą (nie mając przy tym wielkich kompetencji strażackich) może nie być najlepszym pomysłem. W sprawie TTIP niestety mamy coś do powiedzenia – niestety, bo mówimy niezbyt mądrze. Licząc, że „zacieśnienie stosunków transatlantyckich” obroni nas przed Putinem zapominamy, że nieszczęsny arbitraż może wytrącić państwom wszelkie instrumenty polityczne z ręki. Cała nadzieja w niemieckiej opinii publicznej, która może oportunistyczną kanclerz zmusić, by w negocjacjach umowy nie robiła Amerykanom za dużo łaski.

 

Z drugiej strony – obecny rząd, mądry po wpadce irackiej jednego z rządów poprzednich, zrozumiał, że nie należy pchać się w każdą awanturę o brytyjsko-francuską ropę; dzięki temu Polska przynajmniej nie dopomogła zlikwidować libijskiego państwa (co było przecież kosztem ubocznym obalenia nieprzyjemnego niewątpliwie dyktatora). Dotychczasowy rząd wywalczył też wzrost naszego udziału w funduszach strukturalnych nie niszcząc przy tym ekonomicznie całej Unii (choć zniszczą ją najprawdopodobniej sami Niemcy, bez naszego udziału – z powodów opisanych wyżej). Wreszcie, polski rząd zdołał przekonać część polityków europejskiego mainstreamu, że Ukraina nie leży w Azji (choć jeszcze nie, że leży w Europie). Tyle dobrego, wiele więcej nie będzie. Już wiemy, że Polski rząd w żadnej koalicji nie wywalczy nam Europy ze snów Jamesa Galbraitha.

 

Europa jaka jest, nie przyniesie dobrobytu, szczęścia, pokoju i konwergencji. Ale poza Europą, jaka by nie była, czeka nas dumny i durny nacjonalizm upokarzanych peryferii. Jak zatem zmienić Europę, która jest? Proeuropejskiej lewicy polskiej w Polsce pozostała głównie rozmowa o TTIP, walka o przyjmowanie i dobre traktowanie uchodźców, przekonywanie, że Ukraina potrzebuje wsparcia innego niż „doświadczenie terapii szokowej”, tłumaczenie, że OZE to nie tylko wydatek, a węgiel to także (ogromne) koszty. Mało? Mało, ale linia rządu – tego bądź kolejnego – nie pozostawia wielkiego pola manewru.

 

A co pozostało polskiej, proeuropejskiej lewicy w Europie? Na konferencjach i zlotach europejskiego lewactwa i nie tylko, na kongresach związków zawodowych i seminariach intelektualistów, na debatach z politykami, na masowych demonstracjach i w mediach opiniotwórczych? Tu się robi naprawdę ciekawie.

 

Trzy obszary wydają się decydujące dla poszukiwań „Europy z naszych snów”.

 

Po pierwsze, lewica w Polsce z naturalnych powodów ma większą skłonność do empatii wobec problemów Ukrainy na Wschodzie; jej sprzeciw wobec neoliberalizmu i amerykańskich dążeń imperialnych rzadziej niż na Zachodzie przekłada się na automatyczną sympatię dla „wszystkiego co antyamerykańskie”. Krytycyzm wobec propagandy rosyjskiej i pamięć ekspansji imperium moskiewskiego sprzyjają trzeźwej – na tle radykałów z Południa i Zachodu – ocenie konfliktu w Donbasie, ale i szerzej, problematyki „twardego bezpieczeństwa”. Komponent militarny UE zachodniej lewicy kojarzy się głównie z obroną interesów Francji, Włoch czy Wielkiej Brytanii w dawnych koloniach; w Polsce i krajach bałtyckich (ale także w Szwecji czy Finlandii) wiąże się go częściej z (potencjalną przynajmniej) gotowością Unii do obrony jej wartości wewnątrz własnych granic.

 

Po drugie, w konflikcie makroekonomicznym wewnątrz strefy euro Polska – jako strukturalne peryferia gospodarcze UE, acz o stosunkowo stabilnych finansach publicznych i umiarkowanym zadłużeniu – może pełnić rolę intelektualnego pośrednika między Północą a Południem. Nasze zrozumienie dla „południowego” apetytu na inwestycje publiczne na rzecz wzrostu i rozwoju legitymizowane jest bowiem „północną” ostrożnością względem zadłużenia publicznego i wstrzemięźliwością inflacyjną. Matryca rozwoju gospodarczego Polski – nie dotychczasowego, lecz potencjalnego, opartego na wzroście płac i polityce przemysłowej – mogłaby zyskać wiarygodność w oczach środowisk opiniotwórczych zarówno protestanckiego centrum, jak i śródziemnomorskich peryferii.

 

Po trzecie, niedawne przyjęcie uchodźców z Syrii w Polsce spotkało się z niespodziewanie ostrą reakcją przeciwników imigracji i udzielania azylu – nieproporcjonalną do faktycznie ponoszonych przez nasz kraj ciężarów przyjęcia ofiar wojny na Bliskim Wschodzie i kryzysów ekonomiczno-społecznych w Afryce. Dla całej lewicy w Polsce jest to moment gwałtownego zderzenia z rzeczywistością pozornie odległą – zdawało się, dotyczącą głównie krajów Południa, znaną nielicznym ekspertom czy aktywistom społecznym. W pewnym sensie dołączyliśmy do grona zmagających się z falą migracji krajów śródziemnomorskich, choć na razie symbolicznie; inne kraje Europy Środkowej i Bałkanów (Węgry, Serbia a zwłaszcza Bułgaria) dołączyły do nich jak najbardziej namacalnie. Problemy Greków, Hiszpanów i Włochów stały się także ich problemami; do Polski dociera na razie ich świadomość.

 

Co ma jedno do drugiego (i trzeciego)? Otóż właśnie te trzy wątki, skrótowo: Ukraina, konflikt europejskiego centrum z peryferiami oraz problem migracji (uchodźcy) stanowią dziś trzy najważniejsze wyzwania dla Unii Europejskiej; ich łączne (co nie znaczy koniecznie: spójne) rozstrzygnięcie przesądzi o jej przyszłości, a może nawet (nie)istnieniu integracyjnego projektu Europa.

 

Nie da się przesądzić o hierarchii ich ważności, ale pewne jest jedno: podziały na „beneficjentów” i „płatników” w każdym z tych obszarów nie przebiegają równolegle.

 

To znaczy: Finlandia jako „płatnik” w strefie euro (przynajmniej we własnym wyobrażeniu, ale zostawmy to) jest „beneficjentem” w sprawie uchodźców; w temacie bezpieczeństwa na wschodzie Europy pełni obydwie role – wnosi wkład do unijnego hard power dzięki swej doskonałej obronie terytorialnej, ale zarazem jako pierwsza korzystałaby ze wspólnych struktur obronnych. Grecja to w oczach Niemców czytelny „beneficjent” polityki kryzysowej, we własnych – czytelny „płatnik” (do tego brutalnie wyzyskiwany); nie ma jednak wątpliwości, że przez swe położenie geograficzne w związku z napływem uchodźców ponosi ogromne koszty. Litwa w sprawie obronności żyje na koszt reszty Europy i NATO, ale do funduszu ESM jest płatnikiem netto, itd., itp.

 

To „niespójne” rozłożenie zysków i strat w ramach wspólnej Europy można wyzyskiwać dla narodowych egoizmów; można jednak potraktować jako punkt wyjścia do wielkiej narracji pt. wszyscy jedziemy na tym samym wózku. Sprawa uchodźców i zagrożenie ze wschodu dokładają Unii nowe i groźne wyzwania, ale zarazem stwarzają niepowtarzalną szansę na nową opowieść o europejskiej solidarności. Nie jest tak, że Unia dzieli się na pracowitą Północ i rozrzutne Południe (naprawdę nigdy tak nie było, ale wyobraźnia zbiorowa i dyskurs medialny głoszą inaczej); Unia Europejska zmaga się ze światem w ramach wielkiego podziału pracy, gdzie „jeden drugiego ciężary nosi”. Dla głoszenia i promowania takiej narracji lewica w Polsce ma predyspozycje szczególne: ze względu na „neutralną” pozycję w podziale Północ-Południe i na „kompetencje” (a w każdym razie odmienny od zachodniego rozkład sentymentów i resentymentów) w kwestii bezpieczeństwa i zagrożeń na Wschodzie; w trzeciej kwestii (uchodźcy) Polska stała dotąd na uboczu, ale przyjazd „tylko chrześcijańskich” uchodźców z Syrii i reakcja na niego gwałtownie zderzyły nas z odległą, wydawałoby się dotąd, rzeczywistością.

 

Na co najmniej dwóch z trzech najważniejszych pól problemowych Europy mamy jako polska lewica coś do powiedzenia. Na tych kierunkach – budowy solidarnościowych narracji, organizowania społecznych koalicji i zmiany politycznych sojuszy – musimy szukać Europy choć trochę przypominającej tę z naszych marzeń. Nie wiem czy się uda, ale to na pewno lepszy scenariusz niż „lewicowy exit”, względnie gra na dezintegrację europejskiego projektu, po której będziemy już tylko mogli poprosić Amerykanów o łagodną okupację.

 

Czytaj także

Jakub Majmurek, Koniec z paradą Schumana

 

 

 

**Dziennik Opinii nr 216/2015 (1000)

 

Dodaj komentarz