Turcja, 17.07.2016

 

top17.07.2016b

 

top17.07.2016

BŁASZCZAK: NIE POZWOLĘ NA STREFY SZARIATU! MAZIARSKI: JUŻ JEST TAKA JEDNA, U RYDZYKA!

amaziarski

17 lipca 2016

Wojciech Maziarski (Gazeta Wyborcza) skomentował w programie „Loża Prasowa” (TVN24) jedną z wypowiedzi ministra Mariusza Błaszczaka po zamachu w Nicei!

Mariusz Błaszczak

Już jest taka jedna strefa szariatu, która znajduje się w Polsce. W Toruniu, u Tadeusza Rydzyka! – komentował Maziarski.

polityczek.pl

 

NIEDZIELA, 17 LIPCA 2016

Dorn: Patronem KSAP powinien zostać Władysław Stasiak. On nie będzie dzielić

20:07

Dorn: Patronem KSAP powinien zostać Władysław Stasiak. On nie będzie dzielić

W jakimś sensie to prawda, że Lech Kaczyński wciągnął Jarosława Kaczyńskiego w otoczenie Lecha Wałęsy. Ten dokładny cytat nic nie mówi o zastępowaniu Lecha Wałęsy Lechem Kaczyńskim – mówił Ludwik Dorn w „Faktach po faktach” TVN24.

„Tak, jak ja pamiętam tamte lata, to rzeczywiście było tak… W programie tuż przede mną poseł Rosati powiedział, że Lech Kaczyński pełnił przy Lechu Wałęsie funkcję jak Jachim Brudziński przy Jarosławie Kaczyńskim. Czy poseł Piłka… Trzeba pamiętać, że wtedy „Solidarność” i Lech Wałęsa uprawiał wielką, przekształcają polską politykę i tutaj był całkowicie autonomiczny. Wykorzysta różnych ludzi, Tadeusza Mazowieckiego, Lecha Kaczyńskiego, Bronisława Geremka, różnymi ludźmi grał, by on był jedynym sprawcą, a z drugiej strony wracał po latach delegalizacji związek „Solidarność” i tutaj rola Lecha Kaczyńskiego była bardzo duża”

Mi chodzi o to, że obecny obóz władzy nie ustępuje w roli takiego domokrążcy, który wciska towar opatrzony etykietką Lech Kaczyński, wchodząc a to oknem, a to drzwiami. Mi chodzi o tę bulwersującą kwestię apeli poległych, przy czym jest jedna data, kiedy apel – ale nie poległych, ale pamięci – i przypomnienie Lecha Kaczyńskiego i innych członków delegacji, która zginęła, byłoby jak najbardziej na miejscu. To 11 listopada. A podczas uroczystości Powstania Warszawskiego to apel poległych powstańców – dodał Dorn.

Gość Anity Werner apelował też, żeby nie nadawać KSAP imienia Lecha Kaczyńskiego. –Zwłaszcza, że jest jedna osoba, która powinna zostać patronem KSAP. To Władysław Stasiak. On nie będzie dzielić – dodał Dorn.

19:54

Dorn: Błaszczak jest chodzącą niekompetencją. Chce zbić polityczny kapitał? Może się opłaca, ale to polityczna nekrofilia

Jak mówił Ludwik Dorn w „Faktach po faktach” TVN24:

„Błaszczak jest chodzącą niekompetencją i nierozumem, bo nie wie, o czym się wypowiada. Trzeba wiedzieć, bo on mówił, że w Polsce nie ma obszarów, gdzie policja i służby mogą wkroczyć tylko w szyku. Odwoływał się, że rząd PiS-u przed tym broni. Dlaczego mówi o nierozumieniu i niekompetencji? Są cztery kraje w Europie, gdzie występuje to zjawisko: Francja, Dania, Szwecja i Belgia. Muszą się zbiec dwa czynniki. Milionowa bądź 3,5% społeczność muzułmańska, po drugie błędy w polityce planowania przestrzennego osiedleńczej”

Na stwierdzenie Anity Werner, że być może szef MSWiA chce zbić polityczno-partyjny kapitał, Dorn odpowiedziała:

„Tylko tuż po Nicei, powiem ostro, być może się to opłaca, ale to polityczna nekrofilia (…) Przez obecny obóz władzy i jego propagandzistów, przypisowskich, a czasami nie, prawicowych portali, tygodników jest sączony strach”

19:48

Dorn: Błaszczak nie bardzo rozumie, co się dzieje. Jeśli chodzi o terroryzm powiązany z islamem, służby francuskie to ekstraklasa

Jak mówił Ludwik Dorn w „Faktach po faktach” TVN24:

„Wypowiedź [Mariusza Błaszczaka] jest niesmaczna. Tu się rzuca w oczy, że obrazuje to, iż obecny szef MSWiA nie bardzo rozumie z tego, co się dzieje. To też rzuca się w oczy. Natomiast chciałbym zwrócić uwagę na to, żę jest to wypowiedź szkodliwa, pomijając te morale i estetyczne zastrzeżenia. Szkodliwa, bo to jest tak. Jeżeli chodzi o walkę z terroryzmem i umiejętność przeporwazenina operacji antyterrorystycznych, to ludzie, którzy się na tym znają, są dość zgodni. Jeżeli chodzi nie o terroryzm, ale o terroryzm powiązany z radykalnym politycznym islamem, to państwo francuskie, służby francuskie to ekstraklasa. Wszystkie inne są w pierwszej, drugiej bądź kolejnych ligach”

19:30
petru2

Petru: Dziwią mnie słowa Błaszczaka o multikulti. Oczekiwałbym raczej informacji, jak zabezpieczyć Światowe Dni Młodzieży

Ważne jest, byśmy w sytuacjach zagrożenia byli w stanie współpracować ponadpartyjnie, ponad podziałami – powiedział lider Nowoczesnej Ryszard Petru podczas niedzielnego spotkania z dziennikarzami w Sopocie. W konferencji uczestniczyli również posłowie Nowoczesnej z Pomorza – Ewa Lieder i Grzegorz Furgo.

Jak dodał:

„Zdarzenia, które miały miejsce we Francji, jak i w Turcji pokazują, jak niestabilna jest sytuacja w Europie i na świecie. Ważna jest teraz współpraca w ramach Unii Europejskiej i współpraca wszystkich krajów. I ważne jest, byśmy w takich sytuacjach zagrożenia byli w stanie współpracować ponadpartyjnie, ponad podziałami. Bezpieczeństwo obywateli powinno być wspólnym mianownikiem działań polityków”

Petru skrytykował też słowa Mariusza Błaszczaka o multikulti:

„W tym kontekście dziwią mnie słowa ministra Błaszczaka – zrzucanie wszystkiego na multikulti, czyli otwartość Zachodu na imigrantów, wydaje mi się co najmniej niestosowne. Oczekiwałbym raczej od ministra Błaszczaka informacji, jak zabezpieczyć Światowe Dni Młodzieży. Oczekiwałbym od prezydenta Rzeczpospolitej zwołania Rady Bezpieczeństwa Narodowego, aby dowiedzieć się, co wiemy na temat nieudanego puczu w Turcji, co wiemy na temat tego, co się wydarzyło we Francji.

Posłanka Ewa Lieder mówiła o niedawnej powodzi i ulewie w Gdańsku:

„Trzeba zastanowić się, jak strategicznie chronić miasta przed powodziami poprzez odpowiednie zapisy w planach zagospodarowania przestrzennego. Niezbędne jest pozostawianie jak najwięcej terenów zielonych przy nowych inwestycjach oraz budowanie zbiorników retencyjnych. Niedopuszczalne powinno być zabudowywanie terenów zalewowych. Zagrożeniem dla bezpieczeństwo powodziowego jest również planowana przez PiS zmiana ustawy o lasach zezwalająca na wycinkę drzew bez odpowiedniego pozwolenia”.

Po konferencji prasowej politycy Nowoczesnej spotkali się na sopockiej plaży z działaczami partii, turystami i mieszkańcami Trójmiasta.

8J85bePM

300polityka.pl

„Wyborcza na żywo”. Władysław Frasyniuk był w Olsztynie

Tomasz Kurs, 17.07.2016
http://www.gazeta.tv/plej/19,48726,20413538,video.html?embed=0&autoplay=1
Legendarny działacz Solidarności podczas sobotniego spotkania z olsztynianami w cyklu „Wyborcza na żywo”, udowodnił, że wciąż potrafi zajmująco mówić, czasami nie przebierając w słowach.

Władysław Frasyniuk to jeden z najbardziej rozpoznawalnych działaczy Solidarności. W stanie wojennym ukrywał się, ale został aresztowany i przesiedział w więzieniu cztery lata. Potem był uczestnikiem obrad Okrągłego Stołu, a w latach 1991-2001 posłem Unii Demokratycznej i Unii Wolności. Obecnie prowadzi firmę w branży transportowej.

Sobotnią dyskusję zorganizowaliśmy wspólnie warmińskim Komitetem Obrony Demokracji. Na spotkaniu, w którym uczestniczyło ok. 300 osób Władysław Frasyniuk odpowiadał na pytania dotyczące stanu polskiej demokracji, czyhających zagrożeń i wyzwań przed nią stojących. Były opozycjonista mówił o niebezpieczeństwach zawłaszczania państwa przez PiS i to nie tylko tych politycznych. Frasyniuk jako przedsiębiorca zwracał uwagę na ekonomiczną stronę obecnych rządów, choćby programu „500+”. Stwierdził, że budżet takich działań na dłuższą metę nie wytrzyma. – Jestem przekonany, że Kaczyński walnie w betonową ścianę z napisem „gospodarka” – mówił. Zwracał też uwagę, że takie przywództwo może skazać Polskę na marginalizację w Unii Europejskiej.

Dużo miejsca poświęcił też roli KOD-u w obecnej rzeczywistości. Frasyniuk uważa, że to obecnie jedyna organizacja zdolna mobilizować ludzi i wyłaniać liderów. – Nie ma dziś w polskim życiu politycznym przywódcy, który byłby alternatywą dla Kaczyńskiego – zaznaczył.

Według Frasyniuka w minionych latach zabrakło pozytywnego przekazu na temat historii najnowszej. W dużej mierze roztrwoniony został np. potencjał tkwiący w spuściźnie Solidarności. I to należałoby zmienić.

Władysław Frasyniuk przy okazji przyznał, że zachwycił się pięknem Olsztyna i zauważył, że tramwaje mamy nowocześniejsze niż w jego rodzinnym Wrocławiu.

wyborcza

olsztyn.wyborcza.pl

Polski Kościół to nie mafia

Dominika Kozłowska*, 16.07.2016

Dominika Kozłowska

Dominika Kozłowska (Fot. Grażyna Makara)

Niesprawiedliwym uproszczeniem jest traktowanie wszystkich ludzi wierzących jako pozbawionej sprawstwa i podmiotowości masy

Dlaczego tak światła osoba jak pani godzi się na przynależność do tej przestępczej organizacji, jaką jest Kościół katolicki? – zapytała mnie ostatnio pewna osoba. Rzecz miała miejsce w przerwie dyskusji na temat muzułmańskich uchodźców. Paradoks polega na tym, że bywa, iż ludzie, którzy walczą ze stereotypem muzułmanina terrorysty, nie mają problemu z utożsamieniem polskich katolików z mafią.

Podobnie postępuje Tadeusz Bartoś w „Spóźnionym kazaniu”. Uprzedzenia i krytycyzm oddziela cienka linia. Po jej przekroczeniu łatwo o niesprawiedliwe generalizacje.

Bartoś ma rację, gdy pisze o problemach, z jakimi zmaga się polski katolicyzm. Kościół instytucjonalny w fałszywym poczuciu moralnej wyższości po 1989 r. nie wdrażał mechanizmów kontrolnych, antykorupcyjnych, nie uporał się jednoznacznie z nadużyciami seksualnymi, nie zreformował struktur władzy, nie przekazał świeckim współodpowiedzialności.

Te sprawy są powszechnie znane i dobrze opisane. Katolickie instytucje pozostały w tyle wobec oczekiwanych standardów życia publicznego. Zjawiska, na które wskazuje Bartoś, nie są tajemnicą poliszynela, lecz jawnym problemem społecznym. Patologie przez lata mogły się utrwalać, bo zabrakło środków przeciwdziałania. W polskim Kościele próżno szukać odgórnych sił reformatorskich. Kapłani oraz świeccy zdeterminowani, aby o problemie mówić publicznie, nie dysponują narzędziami reformy instytucji. Ta musiałaby przyjść z góry: jeśli nie od osób sprawujących władzę w Kościele, to od polityków odpowiedzialnych za ustrojowe ramy relacji państwo – Kościół.

To mój zarzut wobec ludzi Platformy Obywatelskiej, odwołujących się przecież do wartości chrześcijańsko-demokratycznych. Doświadczenia innych krajów Europy pokazują, że instytucje publiczne mają wiele możliwości kształtowania standardów funkcjonowania instytucji religijnych.

Czy to jednak oznacza, że rodzimy katolicyzm skazany jest na upadek? Otóż nie. Brak instytucjonalnych narzędzi nie zaowocował wyłącznie frustracją.

Na szczęście spotykam w Kościele wielu ludzi i wiele środowisk, które w swoim zaangażowaniu i życiu duchowym na pierwszym miejscu stawiają Ewangelię. Wspomnę choćby o polskiej odnodze wspólnoty ekumenicznej Sant’Egidio, zaangażowanej m.in. w budowanie korytarzy humanitarnych dla uchodźców, albo o ekologicznym zaangażowaniu Ruchu św. Franciszka z Asyżu. Oddolne zmiany nie są spektakularne i bywają nietrwałe, skoro nie idą w parze z działaniami strukturalnymi. A jednak nie lekceważyłabym tych zjawisk.

Krytykowany przez Tadeusza Bartosia klerykalizm jest zarazem jego optyką patrzenia na Kościół.

Wbrew tezom Bartosia bliższa jestem papieżowi Franciszkowi. Polscy katolicy też mają swój rozum i węch. Zgoda, być może nie wszyscy, ale niesprawiedliwym uproszczeniem jest traktowanie wszystkich ludzi wierzących jako pozbawionej sprawstwa i podmiotowości masy.

Naszym głównym wyzwaniem społecznym jest dziś nie nadmierny wpływ kleru na życie religijne i publiczne, lecz instrumentalne podejście polskiej prawicy do religii. W tak promowanym przez PiS modelu Polaka katolika religia nie jest traktowana jako wartość autonomiczna, ale jako siła budująca tożsamość narodową na wykluczeniu, separacji wobec innych. Największą z przegranych po 1989 r. symbolicznych spraw była wojna o obecność krzyża obok symbolu narodowego.

To nie przypadek, że premier Szydło cytuje prymasa Wyszyńskiego. Teologia narodu uprawiana przez prymasa była narzędziem pozwalającym mu budować politykę Kościoła wobec PRL. A my zbyt pochopnie wzięliśmy ją za teologię w rzeczy samej, na której chcemy zbudować naszą tożsamość religijną. To oczywiste, że instytucje religijne, będąc siłą społeczną kształtującą światopoglądy, mają również znaczenie polityczne. Kościół po 1989 r. od tych związków z polityką, funkcji zastępczych, które instytucje religijne pełniły w okresach niepełnej suwerenności, wyraźnie się nie odciął i przez to się nie nauczył, jak uprawiać rozumną politykę po to, by w istocie wywikłać się z bieżących sporów.

Wiele napisano o genealogii polskiego społeczeństwa: o chłopskich korzeniach, ambiwalentnych relacjach elit i pozostałych warstw społecznych, które niedawno zaczęły budować własny etos obywatelski.

Jednak tam, gdzie Bartoś widzi przyczynę: kler, którego zepsucie wpływa na społeczeństwo, ja dostrzegam objaw. Ze względu na zamknięty charakter środowiska cechy homo sovieticus wydają szczególnie cierpkie owoce właśnie w świecie księży. Ale czy tylko tam? Tu faktycznie dostrzegam pewne podobieństwo do PiS, które nazywane bywa „zakonem”: z pełnią władzy w rękach generała obdarzającego zaufaniem najwierniejszych braci z byłego PC.

Adam Michnik postawił niegdyś tezę, że poza oficjalnym nauczaniem Kościoła po 1989 r. nie wykształcił się w Polsce świecki system etyczny. To prawda. Jednak źródłem choroby, która toczy polskie społeczeństwo, nie jest duchowieństwo albo PiS, lecz resentyment uniemożliwiający twórcze przekształcanie tradycji. A ten widzę również w żalu do życia, które nie spełnia oczekiwań oświeconych obywateli.

* Dominika Kozłowska – redaktor naczelna miesięcznika „Znak”, dr nauk humanistycznych w zakresie filozofii

Wideo „Magazynu Świątecznego” to coś więcej – więcej wyjątkowych tematów, niezwykłych ludzi, najważniejszych wydarzeń, ciekawych komentarzy i smacznych wątków. Co weekend poznasz ciekawy przepis, zasłuchasz się w interpretacji wiersza i przyznasz, że jest cudem, dowiesz się, co w trawie piszczy – w polityce, kulturze, nauce.

W Magazynie Świątecznym:

Prowadź nas, Trudeau
Sprzeciwiam się polityce podziałów, strachu, nietolerancji i mowy nienawiści. Strach nie sprawia, że jesteśmy bezpieczni. Wręcz przeciwnie, osłabia nas – mówi premier Trudeau. I świat chce emigrować do Kanady

Idzie „sam-wiesz-kto” [SZCZEREK]
Nasza historia to nic innego jak tylko Ogólnoeuropejski Dzień Świstaka. Wydaje się, że wszyscy, poza populistami, w końcu to pojęli. Europa albo się integruje, albo morduje

Zygmunt Bauman: Nadzieja, miłość i papierosy
Bezczynność byłaby wyznaniem bezradności – a bezradność uwłacza ludzkiej godności. Jako Zygmunt Bauman życzę powodzenia marszom KOD-u. Z prof. Aleksandrą Kanią i prof. Zygmuntem Baumanem rozmawia Dorota Wodecka

Dżihad przegrywa, frustracja zostaje
Zamachowiec zaatakował, bo jest muzułmaninem i Arabem, czyli multikulti zawiodła? Równie dobrze można powiedzieć, że norweski system szkolnictwa i wychowania zawiódł, bo mordował tam Anders Breivik. Z dr Patrycją Sasnal rozmawia Paweł Smoleński

Kościelna lekcja polityki: hołd i omerta [BARTOŚ]
Osłabienie wpływów i pozycji kleru jest warunkiem sine qua non naprawy Rzeczypospolitej. Zdemoralizowany kler jest rozsadnikiem demoralizacji. Dlaczego tego nie widzimy?

Andrzej Konopka z Pożaru w Burdelu. Nie wszyscy Polacy są białymi heteroseksualnymi katolikami z rodziną
Tyran boi się śmiechu, bo śmiech go obnaża, spuszcza powietrze z nadętego balonu, wytrąca z ręki argumenty. Rozmowa z Andrzejem Konopką, Burdeltatą z kabaretu literackiego Pożar w Burdelu

Barbara Hoff: Nikt nie mówił: „Ale sukces”, tylko: „Zrób coś, żeby tych kolejek nie było”
Jakiś facet wierzy, że powinnam znosić przemoc domową, bo mam nieść krzyż. A dlaczego mam nieść krzyż?! Dlaczego nie on. Rozmowa z Barbarą Hoff

wyborcza.pl

Czy władze Turcji mogły specjalnie wywołać pucz? Pięć tez wskazujących na prowokację Erdogana

Wiktoria Beczek Wiktoria Beczek
17.07.2016

 

Turkey Military Coup

Turkey Military Coup (Fot. AMMAR AWAD / REUTERS)

„Dziwny pucz” – tak wiele osób opisuje nieudany zamach stanu w Turcji. Im dalej od klęski puczystów, tym więcej pojawia się głosów, że zdarzenia te mogły być sprawką samego prezydenta Erdogana.

 

W piątkowy wieczór wojsko zamknęło mosty na Bosforze w Stambule, a nad Ankarą pojawiły się myśliwce .Chwilę później premier Turcji Binali Yildirim ogłosił, że w kraju doszło do nielegalnej próby przejęcia władzy przez część wojska. Próba zamachu stanu? Być może. Prowokacja władz? Równie możliwe.

Prezydent Recep Erdogan, który w ostatnich latach dąży do uzyskania jak największej, niemal dyktatorskiej władzy, nie musiał wymyślić tego sam. – Być może faktycznie w tureckiej armii, mała grupa oficerów przygotowywała przewrót i rząd się o tym dowiedział i zaczął w tej grze pociągać za sznurki – ocenia Cengiz Aktar, historyk ze Stambulskiego Centrum Politycznego.

Dlaczego można podejrzewać, że próba zamachu stanu była prowokacją Erdogana?

1. Nikłe szanse na powodzenie puczu

W tym przypadku, a zamach stanu w Turcji odbywał się już nie raz, szanse na powodzenie były niewielkie. W wyborach w 2015 roku rządząca partia AKP, choć straciła w porównaniu z poprzednimi wyborami, otrzymała stabilne 40 proc. głosów. Jeszcze większe, bo ponad 50-procentowe poparcie Erdogan uzyskał w wyborach prezydenckich.

Jak wyglądały nastroje w samej armii? Wśród wojskowych należy wyróżnić trzy frakcje – kemalistów (zwolenników ideologii Kemala Ataturka, pierwszego prezydenta Republiki Turcji), gulenistów (zwolenników Fethullaha Gülena) i stronników AKP, licznych szczególnie wśród młodszych oficerów. Jasne więc było, że nie całe wojsko przeciwstawi się rządom Erdogana.

Słowem – puczyści nie mogli liczyć na poparcie społeczne. Dokonywanie zamachu stanu bez wielkiej armii lub sprzyjających nastrojów to co najmniej dziwne posunięcie.

2. Tragiczne następstwa nieudanego przewrotu

Reakcja władz była nadzwyczaj szybka. Erdogan stwierdził, że pucz był „darem od Boga” i pozwoli na oczyszczenie armii. I nie tylko armii. Zatrzymano ok. sześciu tysięcy osób – w aresztach znajdują się czołowi generałowie i setki wojskowych. Władze odwołały już z funkcji prawie trzy tysiące sędziów i prokuratorów, a śledczy przygotowują procesy pod zarzutem próby obalenia rządu.

– To niemożliwe, aby znaleźć w zaledwie 4-5 godzin 2745 sędziów powiązanych z puczystami. Ta lista wygląda na wcześniej przygotowaną – ocenia cytowany przez portal BuzzFeed Gareth Jenkins, niezależny analityk ze Stambułu.

3. Zły moment rozpoczęcia puczu

– Przecież w tym kraju (…) wszyscy od dziecka wiemy, że pucze mają miejsce nad ranem, kiedy ulice są puste. Ten zaczął się w piątek wieczorem, kiedy na zewnątrz było bardzo dużo ludzi. Do końca życia nie zapomnę widoku czołgów próbujących torować sobie drogę wśród typowego dla tej godziny stambulskiego korka – mówi Yonca Ozdemir z wydziału nauk politycznych Technicznego Uniwersytetu Bliskiego Wschodu.

Co więcej, w chwili wybuchu puczu Erdogan przebywał na urlopie. Nie został pojmany przez puczystów, właściwie nie był nawet specjalnie niepokojony.

4. Poparcie świata dla Erdogana

Dyplomacja rządzi się swoimi prawami i nawet jeśli przywódcy światowi nie popierają antydemokratycznych działań Erdogana, nie mogą otwarcie poprzeć wojskowego puczu. Tym samym cały świat – od Obamy po przywódców UE – musiał opowiedzieć się za rządem i prezydentem. Efekt? Erdogan otrzymał silny międzynarodowy mandat do rządzenia tak, jak chce.

5. Korzyści wyłącznie dla władz

Jedno jest pewne – na puczu skorzystał wyłącznie Erdogan, który będzie chętnie powoływał się na to, jak Turcy bronili jego rządów. Nie zyskało wojsko, które zostało znacznie osłabione, ani społeczeństwo, które będzie teraz musiało ponosić konsekwencje umocnienia rządów prezydenta.

Dodatkowo władze z pewnością wykorzystają moment, by pozbyć się swoich przeciwników oskarżając ich – słusznie lub nie – o udział w przygotowywaniu zamachu stanu.

 Najważniejsze informacje na temat nieudanego zamachu stanu w Turcji >>>

władzeTurcji

gazeta.pl

W „Newsweeku”: Jak pracują dziennikarze „Wiadomości” TVP

Renata Kim, Małgorzata Święchowicz, Weronika Bruździak-Gębura, Rafał Gębura

17-07-2016

okładka 30/2016 Wiadomości TVP

 źródło: Newsweek

– Żyję jakby w schizofrenii – wyznaje dziennikarka „Wiadomości”. Inny dziennikarz: – Jadę na zdjęcia i słyszę: „O, przyjechały reżimowe media”. To już nagminne. Nie wiadomo, jak się zachować.

„Krzysiu nie mogę uwierzyć, że godzisz się firmować te świństwa” – napisała Magda Jethon, do niedawna szefowa radiowej Trójki, w otwartym liście do Krzysztofa Ziemca. Kiedyś pracowali razem w radiu, teraz ona działa w Komitecie Obrony Demokracji, on jest twarzą głównego wydania „Wiadomości”. Dzień po tym, jak ocenzurowali amerykańskiego prezydenta, zajęli się KOD-em. Podali, że dzięki uprzejmości warszawskich władz Komitet dostał lokal w Pałacu Kultury i Nauki, wyjątkowo tanio, bo ma płacić tylko 200 zł czynszu. Kwota była wyssana z palca. Ot, drobiazg.

„Ile takich drobiazgów publikujcie codziennie?” – zapytała Jethon dawnego kolegę. W informacji o lokalu zgadzał się w zasadzie tylko adres: podano piętro, numer pokoju. To, że cała Polska została poinformowana o tym, gdzie urzędują ci „oszuści” z KOD-u, jeszcze bardziej zdenerwowało Jethon. Bo po co to podali? Czy nie po to, żeby każdy, kogo uda się podburzyć niesprawdzoną informacją, wiedział, gdzie iść, by wymierzyć sprawiedliwość? „Nie wierzę, żeby człowiek, który napisał książkę «Warto być dobrym», dobrowolnie chciał służyć złu!” – napisała na końcu listu.

Większość dziennikarzy TVP, których prosimy o rozmowę o tym, jakimi siłami i w jaki sposób tworzy się teraz publiczną telewizję, prosi o anonimowość, jest w strachu.

Co na to Krzysztof Ziemiec? Milczy. Kiedy prosimy o rozmowę, odmawia. Na fejsbukowym profilu nie wrzuca ani słowa o tym, co myśli o liście Magdy Jethon. Za to ludzie wrzucają mu tam, co myślą o nim: „dziennikarska szmata”, „kłamie na zlecenie mocodawców”, „tracę do pana szacunek”. Ktoś pyta, czy potrafi sobie spojrzeć w oczy? Jak mu nie wstyd?

Czytaj też: Zagraniczne media mocno punktują TVP

Większość dziennikarzy TVP, których prosimy o rozmowę o tym, jakimi siłami i w jaki sposób tworzy się teraz publiczną telewizję, prosi o anonimowość, jest w strachu. Część odmawia. Porozmawiać przez telefon? Nie, bo przecież zostanie ślad w billingu. Spotkać się? Nie, bo a nuż ktoś zobaczy, że się spotkał. Takie lęki mają też montażyści i operatorzy. – Żyje się myślą, żeby jakoś przeczekać. Bo dokąd pójść? – pyta operator. Rynek mediów nie jest tak wielki, żeby przebierać w ofertach. – Pod względem finansowym TVP to dobry pracodawca. Są miesiące, że na rękę zarobię 8–10 tys. zł. Nigdzie więcej bym nie miał.

Kiedyś to był też prestiż. A teraz? – Jadę na zdjęcia i słyszę: „O, przyjechały reżimowe media”. To już nagminne. Nie wiadomo, jak się zachować – mówi dziennikarz TVP. – Coraz większym problemem jest znalezienie eksperta czy komentatora, który chciałby się wypowiedzieć przed kamerą. Mówią: ja do pana nic nie mam, ale wolę nie pokazywać się w tej telewizji. Przykre. Idę do pracy w stresie.

Czytaj też: Dziennikarz TVP przejechał się na sondzie „Jak oceniasz Wiadomości?”

Żyję jakby w schizofrenii – wyznaje dziennikarka „Wiadomości”. Pracuje przy tworzeniu tego programu, a stara się go nie oglądać. – Nie jestem w stanie. Jak obejrzę, uświadamiam sobie, gdzie pracuję. Gdy jestem w redakcji, moja praca mi się podoba, myślę tylko o swoim materiale, staram się zrobić go najlepiej jak umiem. Ale gdy zobaczę cały program, to… nie podoba mi się. Rzeczywiście tematy polityczne są… – długo szuka właściwego słowa. – Robione tak, jak są robione. Tendencyjnie. Znajomi dziwią się, że jeszcze jestem tu gdzie jestem. Podsyłają różne ogłoszenia o pracy. A ja tak sobie myślę: „kurczę, przetrwałam tyle lat w tej telewizji, przetrwam i to”.


krzysiu
newsweek.pl 
NIEDZIELA, 17 LIPCA 2016

Jaki: Ten kod kulturowy jest dla nas problemem. I podpisuje się pod tym, co powiedział minister Błaszczak

11:58
jaki1707

Jaki: Ten kod kulturowy jest dla nas problemem. I podpisuje się pod tym, co powiedział minister Błaszczak

„Ten kod kulturowy [islamu] jest dla nas problemem. Podpisuje się pod tym, co powiedział minister Błaszczak – nie dla poprawności politycznej, dla multi-kulti. Fakty są takie, że jeśli chodzi o zamachy w Wielkiej Brytanii, z Francji – zamachowcy pochodzą z islamskich dzielnic. To są fakty. To jest inna kultura, która się nie asymiluje”

11:24
szejnfeld1707

Szejnfeld: W Polsce mamy dyktaturę

Jak mówił w „Kawie na ławę” europoseł Adam Szejnfeld:

„W Polsce mamy dyktaturę, bo partia rządząca łamie zasady praworządności i Konstytucji. Oczywiście są dyktatury i dyktatury. Ja nie stawiam znaku równości miedzy Polską a Turcją. Jesteśmy w Polsce na złej drodze”.

Jak dodał: „Polska jest chyba jedyny krajem na świecie, w którym nie rządzi premier, ani prezydent”

300polityka.pl

To miasto miało być dumą Ameryki. Na gigantycznym terenie powstały już drogi, ale zabrakło najważniejszego…

Gazeta.pl, 23.06.2016
http://www.gazeta.tv/plej/19,150682,20292464,video.html?embed=0&autoplay=1
Prof. Nat Mendelsohn chciał stworzyć wzorową metropolię – tak narodził się pomysł założenia California City. Jednak mimo tego, że w latach 60-tych wizja miasta przyszłości była bardzo kusząca to czas pokazał, że California City nigdy nie będzie konkurowało chociażby z Los Angeles. Chociaż ludzie chętnie kupowali działki w nowej metropolii, nie wszystko poszło po myśli założyciela.

toMiasto

wyborcza.pl

CnjeILgWEAATUbD

Kościelna lekcja polityki: hołd i omerta [BARTOŚ]

Tadeusz Bartoś *, 16.07.2016

Rys. Marcin Bondarowicz

Osłabienie wpływów i pozycji kleru jest warunkiem sine qua non naprawy Rzeczypospolitej. Zdemoralizowany kler jest rozsadnikiem demoralizacji. Dlaczego tego nie widzimy?

Siedzę sobie przed telewizorem, jak kania dżdżu wyczekując dobrej zmiany, przeglądam gazety, czytam komentarze, chłonę powiew nowego. Jakby inny styl wypowiedzi, wcześniej niewidoczny osobliwy sposób odnoszenia się do ludzi, traktowania poprzedników, nominowania następców.

Coś mi to przypomina. choć niewyraźnie. A przecież gdzieś już to widziałem: ta atmosfera, znajoma jakoś, ten rodzaj namaszczenia, pochlebiania, poklepywania się, podkopywania się, dyscyplinowania, przyciężkiego dowcipu.

Powoli, lecz nieodparcie spływa na mnie dojmujące déja vu.

No przecież, mówię, ze sobą na głos rozmawiając, toż to jest księżowski świat. Państwo PiS to państwo kościelne. Wypisz wymaluj. Osobliwy, ukryty przed obliczem wścibskich oczu świat stosunków wewnątrzkościelnych polskiego kleru. To oni tak się traktują, to u nich owa osobliwa „korporacyjna kultura” popychadeł, centrali, która nigdy nie wiadomo, co wymyśli, kogo wyniesie nad niebiosa, a kogo ześle w czeluść. Gdzie lizusostwo z jednej strony, a umiejętność korzystania z okazji, by milczeć, z drugiej.

Świat karierowiczostwa a la PiS jest imitacją pierwowzoru wziętego z życia polskiego kleru.

To państwo ma pilnować Kościoła

***

Czytamy niekiedy w prasie i publikacjach książkowych, że w społeczeństwie polskim ostoją i nośnikiem moralności może być jedynie Kościół katolicki, bo nauka Ewangelii szlachetna, a Kościół Ewangelii naucza. Ta logiczna hipoteza nie wytrzymuje do końca konfrontacji z rzeczywistością. Od dawna nie przestaje zadręczać mnie przypuszczenie, że ukryta przed wzrokiem opinii publicznej kasta duchownych jest jedną z najbardziej zdemoralizowanych grup społecznych w naszym kraju, bardziej niż lekarze, prawnicy, bankierzy czy urzędnicy.

Oni wszyscy, nolens volens, podlegają rozlicznym przepisom, które jak gorset, nawet przy braku własnego moralnego kręgosłupa, utrudniają ruchy, nie pozwalają niekiedy nawet na odrobinę „szaleństwa”. Nie tak ma się rzecz pośród kapłańskiej braci. Tam wolno więcej. System finansowy pozbawiony jest przejrzystości i należytej kontroli. Nieporównanie więcej zależy od sympatii czy kaprysu. Woluntarystyczny i autorytarny w swej istocie układ tworzy strukturę oligarchiczną, grupę „bossów” i zależnych od nich „żołnierzy”: tych, którzy bliżej ucha szefa, oraz „ludzki odpad”, w postaci rozlicznych ciamajdów i niedojdów wysłanych w siną dal.

Sekciarska, pełna pogardy i szyderstwa – na zewnątrz maskowana mdłym sokiem dewocyjnego slangu – kultura nieposzanowania jednostki. To kwintesencja stylu życia diecezjalnych duchownych w Polsce. Stylu mafijnego – na modłę watykańską. Kto śledzi próby reform finansów papiestwa, wie, o czym mówię. Towarzyskie układy, nierejestrowany przez żadne urzędy obrót gotówką, lojalność przed kompetencjami, rozdzielanie kar i nagród po uważaniu, gejowskie koterie, pieniądze na biednych przekazywane na remonty luksusowych apartamentów w mieście itp. Immanentne zakłamanie.

I ten właśnie społeczny model, barokowy, arogancki, folwarczny styl jaśniepanów kapłanów, zawsze najmądrzejszych, zawsze rację mających, najsłuszniejszych, posłuchu się domagających, uległości i braku sprzeciwu, uniżenia i czapkowania – ten typ manieryzmu jest głównym katolickim wkładem w kulturę duchową polskiego ludu. Katolicyzm jako najbardziej wpływowa instytucja wychowawcza, sama zdemoralizowana do szpiku kości, demoralizuje nam społeczeństwo nie od dziś, nie od wczoraj. Są oczywiście wspaniali księża, szukamy ich niekiedy z lupą w ręku, wynajdujemy gdzie się tylko da, cieszymy się jak dzieci, jeśli choćby jeden się znajdzie. Nijak nie zmienia to obrazu całości.

Ile powinien zarabiać ksiądz?

***

Przejdźmy do wymownych detali ze świata polskiego kleru. Kto z proboszczów daje pełne koperty biskupowi na bożonarodzeniowym opłatku, ten jest dobrym pasterzem. Kto dobrze zarządza cmentarzem i biskup ma z tego, ile trzeba, może liczyć na wsparcie, promocję itp.

Nie duchowość, nie styl kazań, nie kompetencja religijna czy teologiczna są kryterium wyceny kapłańskości kapłana. O karierze decydują pieniądze. Wzorem, ideałem niedościgłym, ikoną, na którą wielu spogląda z zazdrością, jest oczywiście ks. Rydzyk i jego „medialne imperium”. „Naśladowanie Rydzyka” to dziś obowiązkowa lektura polskiego biskupa, proboszcza, wikarego, dzieło, które pisze samo życie.

Czasami wyobrażam sobie, że św. Paweł drugi raz spadł z konia i w mistycznej wizji przyszłości ujrzał watykański system finansowości mafijnej, w Polsce najwierniej imitowany, i stąd jego słowa: „Korzeniem wszelkiego zła jest chciwość pieniędzy” (1 Tm, 6).

Czy ktoś kiedyś widział rozliczenia z budowy świątyń ks. Rydzyka czy kard. Dziwisza? Skąd tak gigantyczne pieniądze? A datki na ratowanie stoczni? Gdzie kontrola państwa nad przepływem tak ogromnych środków? A Komisja Majątkowa i jej nadużycia? W jaki sposób pieniądze z tajnych kont watykańskich wracają pod polską strzechę? Bo przecież wracają. Jak wygląda zatrudnianie pracowników kościelnych, zarówno świeckich, jak i duchownych? Umowy i podatki czy do ręki? Konserwatywny rząd PO-PSL nie mógł zająć się kontrolą i prawnym uregulowaniem tych procederów, nie mógł się zająć tym wcześniej konserwatywny rząd SLD (ci to dopiero mają problemy tożsamościowe!). Nie zajmie się tym rząd PiS, przeciwnie, oni są właśnie ciałem z ich ciała, kością z ich kości, wiernym odbiciem, młodszym bratem bliźniakiem.

Postronny obserwator niekoniecznie zdaje sobie sprawę, jak brak należytego nadzoru demoralizuje. Zawsze demoralizuje. I nie ma tu świętych, bo w tym świecie święty nieugięty wobec pokusy albo inaczej – wobec złych, uświęconych tradycją obyczajów – jest rzadszy niż błąd statystyczny. W świecie kleru rządzi pieniądz. Dominują reguły wolnego rynku w wersji leseferystycznej. One są kryterium decyzyjnym nominacji, kariery lub jej braku. Do tego oczywiście potrzebne jest jeszcze pełne entuzjazmu aprobowanie wszystkiego, co przełożony powiedział, niewychylanie się, mówiąc krótko: psucie charakteru i łamanie kręgosłupów.

Czy ktoś w tym kraju słyszał wikarego lub proboszcza, który by powiedział publicznie, co sam myśli, a co nie byłoby jedynie małpowaniem ustalonego przekazu? Nie ma takich – poza pojedynczymi osobliwościami. Nauka Lemańskiego nie poszła w las – to była pokazówka dla ponad 20-tys. armii polskiego kleru, co się stanie z delikwentem, jeśli wypowie się nie po linii. Więc ćwiczy się kler w niemówieniu tego, co się myśli, w niemyśleniu, bo wtedy łatwiej idzie niemówienie. Zmowa milczenia oparta na egzystencjalnie ufundowanym strachu. I to ma być wychowanie! Od czasów Platona wiemy, że nie może być większego źródła deprawacji, nie istnieje gorszy system społeczny aniżeli interioryzowany zamordyzm społeczności rządzonej przez ignorantów – ignorant jest tutaj przeciwieństwem tzw. dobrego, czyli wykształconego, oświeconego władcy.

Ksiądz Lemański przegrywa

***

Klerycy przychodzący do seminariów, młodzi, idealistyczni, po sześciu latach studiów wychodzą z nich zdemoralizowani. Nauczyli się, z kim trzymać, jak się zachowywać, kiedy i jak pobożnie klęczeć w kaplicy, by nie zostało to niezauważone, komu się podlizywać, by w przyszłości trafić do dobrej parafii – czytaj bogatej parafii miejskiej (notabene problem demoralizacji w seminariach diagnozowali oświeceni duchowni już na początku XX w. – bez większego wpływu).

Nieudacznik to taki, który nie ma drygu do interesów, miękki, nie potrafi wyegzekwować należnej stawki za ślub lub pogrzeb, albo hardy, pyskaty – wszyscy ci lądują tam, gdzie nikt wylądować by nie chciał, na tzw. zapadłej wsi, gdzie bieda, nie ma z czego żyć (w sensie dosłownym), bo księża pensji nie mają, tyle mają, ile sobie zarobią na wolnym rynku usług religijnych, ile potrafią wycisnąć z pogrzebu, ślubu, intencji.

Bezwzględny świat liberalizmu ekonomicznego, o jakim nie śniło się przysłowiowemu Balcerowiczowi.

Bogaty proboszcz bogatej parafii – to on dyktuje warunki, nawet biskup musi, jak przyjdzie co do czego, się słuchać. Kardynał Glemp wycofał zwycięski projekt Świątyni Opatrzności w Warszawie w postaci, powiedzmy umownie: „kopca”, i wybrał obecnie realizowaną „wyciskarkę do cytryn”, bo mu „trzymający kasę”, a więc trzymający władzę, księża powiedzieli: „Po naszym trupie!”.

Taka jest władza biskupa w diecezji, jest w szponach tych, którzy zarządzają finansami, znają się na tym i wiedzą, że bez nich biskup nie może nic. No, chyba że sam biskup ma talent do tych spraw i jest głównym zarządcą dóbr, jak chociażby kard. Dziwisz. W Polsce parafii i kościołów jest tyle samo albo i więcej niż szkół. To nie szkoły wychowują dzieci i młodzież, ale kler obecny wszędzie. Dyrektor jest w szkole, owszem, ale jest jeszcze proboszcz i wikary, którzy mają tam wolny wstęp, zagwarantowaną permanentną fizyczną obecność, udział w radach pedagogicznych, uroczystościach, rozpoczęciach, zakończeniach i podobnych imprezach.

To obecność przemożna, dyrektorka katoliczka przecież ze zdaniem proboszcza liczyć się musi. Nawet ateiści posyłają dzieci do pierwszej komunii, bojąc się ostracyzmu, społecznego napiętnowania potomstwa. Zdemoralizowani demoralizują. Podobnie lokalne układy w miastach, miasteczkach i wsiach, ich klimat, smak, ton – całkowicie w duchu i po linii stylu funkcjonowania finansowo-towarzyskiego kleru. Zło się rozlewa, spływa z tych ośrodków trudniących się na co dzień udawaniem świętoszkowatości.

Stąd przykry wniosek – osłabienie wpływów i pozycji kleru jest warunkiem sine qua non naprawy Rzeczypospolitej. Zdemoralizowany kler jest rozsadnikiem demoralizacji. Dlaczego tego nie widzimy? Ano, bo wszystko zalewane jest słodkim sosem „Boże coś Polskę”, „Serdeczna Matko”, litanii, godzinek, Jezusa w żłóbku, Jezusa na krzyżu, papieskich wizyt, częstochowskich pielgrzymek, lednickich potańcówek, lepkiego wazeliniarstwa kaznodziejskiego, gadaniny o miłości, o tym, że my grzeszni, ale Bóg przebaczy. Każdy coś znajdzie.

Czytelnik „Wyborczej” wzdychać będzie za ks. Tischnerem i Życińskim, Jan Turnau znów odkryje jakiś ludzki odruch u jakiegoś duchownego i wołał będzie o jego szybką kanonizację, karcąc surowo krytyczne głosy – takie jak ten właśnie – za przesadę, rozgoryczenie itp.

Nie wtykajmy nosa w kościelną kiesę

***

Nikt nie chce widzieć, bo nikomu to nie na rękę, że król jest nagi. Nasz król powinien być piękny i wspaniały na wzór zmitologizowanego obrazu papieża Polaka. Kanonizacje, beatyfikacje, procesje i kadzidło, wzruszanie się dobrocią siostry X, wspaniałością księdza Y. „Ksiądz, a człowiek” – okazuje się wielkim odkryciem. To wszystko środki maskujące. Jest wielka potrzeba w ludzie bożym samooszukiwania się, że nie jest aż tak źle, jak głosi sfrustrowany eks albo wraży podmiot lewicowego zacietrzewienia. I tak rozrasta się skretynienie narodu.

Powoływanie się na wielkie wartości jest najskuteczniejszą strategią ukrywania własnego zepsucia. Nie mamy dziś społeczeństwa obywatelskiego, mamy społeczeństwo mafijno-klerykalne.

A najśmieszniejsze jest to, że tak wcale być nie musi. Że zmiany prawne, kontrola fiskalna, uregulowanie finansów, pensji dla księży i innych pracowników kościelnych, tak jak jest to w Niemczech, Austrii, Francji, ale już niekoniecznie we Włoszech, zredukowałoby wymiar mafijno-karierowiczowski, wypędziłoby go z mainstreamu. Kiedyś w Polsce w latach 90. kwitło łapówkarstwo, masowa kradzież samochodów, dziś ten typ „biznesu” podupadł. Wiemy dobrze, jak uregulować prawnie finanse Kościoła, by rozbroić ten mafijno-biznesowy układ. Nikt jednak tego nie zrobi, bo nie ma zainteresowanych. Rządzą „bossowie” (scil. biskupi i ich oligarchiczne otoczenie), którzy nie zamierzają składać broni, wiedzą też dobrze, że papież Franciszek daleko, a jego słowa niewiele zmienią, choć czasem szkodzą, bo odsłaniają to, co powinno być zakryte, per saldo jednak wizerunek ubogiego Franciszka z jego kłopotliwymi wypowiedziami także się opłaca, bo przecież broni pozytywnego wizerunku instytucji.

Papież nie potrafi dziś zreformować finansów Watykanu, zbyt silny opór napotyka w grupie kleru kurialnego, który jest w Rzymie wystawiony jak na patelni – to kilkuset znanych w większości z imienia i nazwiska duchownych. Tym bardziej nie będzie w stanie zmienić ugruntowanej tradycji Kościoła polskiego jako miejsca obrotu finansowego nieobjętego kontrolą państwa.

Racja kościelna, racja publiczna. Polska PiS-u zmierza ku teokracji

***

Coś na pocieszenie? Niewiele. Jedynie precyzyjne prawo regulujące obrót gotówką, wymuszające i kontrolujące legalne formy zatrudnienia duchownych, pensje, likwidujące szarą strefę, potrafią naprawić instytucję, która ma kilkadziesiąt tysięcy stałych pracowników. To wielki koncern funkcjonujący bez zasad. Siebie zaś pocieszam, że „katolicka mafia” jest jednak dużo lepsza od tej sycylijskiej, nie stosuje środków przymusu bezpośredniego. Jej orężem jest pokazywanie ran, obnoszenie się z wyimaginowanym cierpieniem, doznaną niesprawiedliwością, której ten tekst jest przecież dobitnym przykładem. Oślizgłość zakłamanego pozwala mu jak zwinnemu kotu zawsze spadać na cztery nogi. Na razie mogę więc spać spokojnie. Czeka mnie jedynie zwykły ostracyzm. A przecież pogarda zdemoralizowanych duchownych jest jak order na piersiach. Choć ostatecznie nemo est iudex in causa sua.

Impulsem do zmiany może być jedynie efekt społecznego lustra. To, co tutaj snuję namiętnie, znaleźć by mogło potwierdzenie nie tylko w świadectwach księży, gdyby nie bali się mówić, nie byli związani lojalnością wobec „firmy”.

Także księżowskie otoczenie, świeccy wprowadzeni w sprawy kościelne niejedno mogliby powiedzieć. Ale omerta wystaje daleko poza sutannę. Dziennikarze, zwłaszcza ci katoliccy, będący za pan brat z duchownymi, mogliby dostarczyć wielu argumentów na rzecz mojej tezy. Tymczasem obowiązuje zasada, że lustro społeczne, krytyka, może tylko szkodzić. Choć to brak krytyki szkodzi bardziej, jest przyzwoleniem na staczanie się.

Od kilkunastu lat widzimy, jak gwałtownie obniża się poziom ludzki i duchowy polskich księży (a nigdy nie był zbyt wysoki). Gruntownej reformy wymaga system szkolnictwa katolickiego, od katechezy w szkołach powszechnych do seminariów duchownych i całego katolickiego szkolnictwa uniwersyteckiego. Na poziomie akademickim kwitnie duch kolesiostwa, a nie merytorycznej oceny kandydata. Tajemnicą poliszynela jest zdobywanie przez duchownych doktoratów, habilitacji, profesur na zasadach koleżeńskiej pomocy braci kapłańskiej.

Jeśli nikt o tym pisać nie będzie, jeśli nie będzie innego wzorca, będzie gorzej, a nie lepiej. Odkładanie problemu jest strategią samobójczą, nie oznacza bowiem, że jakoś to będzie, tylko oznacza, że problemy będą się kumulować. Zaniedbania katolickiej opinii publicznej, także wolnych mediów, są czynnikiem znaczącym, choć przecież nie decydującym. Brak odśrodkowych ruchów reformujących, poprawiających poziom moralny i wykształcenie duchownych, doprowadzi, jeśli już prorokować jeden ze scenariuszy, do możliwego upadku katolicyzmu w Polsce, który okaże się, iż jawnie stoi na drodze do ucywilizowania naszego kraju, większej sprawiedliwości, uczciwości i rzetelności w naszym życiu.

Rachunek sumienia z wnętrza Kościoła

***

Jeśli „słowo stało się ciałem”, jeśli szlachetne idee mają się stawać rzeczywistością naszego życia społecznego, to ktoś musi to zrobić. Samo się nic nie robi. „Słowo stało się ciałem” nie jest stwierdzeniem faktu, przynajmniej nie u nas, ale zadaniem do wykonania. Nie ma jednak komu podjąć się tego trudu. A wszystko zaczyna się od „młodzieży chowania”.

„Chowania”, czyli wychowania, a nie demoralizowania kumoterskim systemem społecznym, którym rządzą wszystkie możliwe idee, brakuje tylko jednej – zasady sprawiedliwości, zrozumienia tego, co godziwe, przyzwoite, szlachetne. Trzeba nam wracać do korzeni, do klasycznej greckiej nauki o wychowaniu człowieka (które jest czymś innym niż trenowanie pieska do robienia kariery), i zrozumieć, że jeśli się chce, to wszystko można zepsuć, a jak się nic nie robi, to samo się nie polepszy.

Niech nauką będą dla nas słowa Romana Dmowskiego z jego programowego dzieła „Myśli nowoczesnego Polaka”: „Do tego, żeby nie unikać prawdy, gdy ta może przerazić, trzeba dość silnego charakteru, a w społeczeństwie naszym charaktery silne są ogromną rzadkością. Lubimy spokój, bierność; boimy się jakiejkolwiek walki, z upodobaniem spoczywamy bez ruchu lub kołyszemy się na unoszącej nas fali, a tam, gdzie dobro ogólne czy nawet nasze osobiste wymaga od nas śmielszego czynu, cofamy się przed nim i nie mając odwagi przyznać się do swego lenistwa lub niedołęstwa, wolimy uspokajać swe sumienie, okłamując siebie i innych, że czyn jest niemożliwy lub że przyniósłby szkodę”.

Ciepła woda w kranie, przedstawianie wizji przyszłości kraju jako problemu psychiatrycznego, a nie politycznego – te idee okazały się niewypałem.

Musimy sami budować nasz świat, a nie liczyć, że ktoś zrobi to za nas. Zwłaszcza nie liczyć na Kościół katolicki w Polsce, bo on sam chory, przeżarty truciznami. Ratować trzeba raczej młodzież spod jego wpływu, a zdrowia szukać gdzieś indziej. Do tego potrzeba ludzi odważnych, a nie tchórzy, którzy osobiste ustawienie się w życiu uznają za jedyny azymut. W każdym pokoleniu od nowa powstaje pytanie o to, czym jest sprawiedliwość, czym szlachetność, prawość, życie piękne i dobre. I jak odkryte idee uczynić częścią ludzkiego życia. Naszego życia.

Kościół idzie w politykę i traci wiernych. Tylko 55 proc. Polaków ocenia go dobrze

* Tadeusz Bartoś – ur. w 1967 r., filozof, teolog, profesor Akademii Humanistycznej w Pułtusku. 20 lat był dominikaninem, opuścił zakon w 2007 r. Autor m.in. książek „Tomasza z Akwinu teoria miłości”, „Jan Paweł II. Analiza krytyczna”, „Kłopot z chrześcijaństwem. Wieczne gnicie, apokaliptyczny ogień, praca” (z Agatą Bielik-Robson)

Wideo „Magazynu Świątecznego” to coś więcej – więcej wyjątkowych tematów, niezwykłych ludzi, najważniejszych wydarzeń, ciekawych komentarzy i smacznych wątków. Co weekend poznasz ciekawy przepis, zasłuchasz się w interpretacji wiersza i przyznasz, że jest cudem, dowiesz się, co w trawie piszczy – w polityce, kulturze, nauce.

W Magazynie Świątecznym:

Prowadź nas, Trudeau
Sprzeciwiam się polityce podziałów, strachu, nietolerancji i mowy nienawiści. Strach nie sprawia, że jesteśmy bezpieczni. Wręcz przeciwnie, osłabia nas – mówi premier Trudeau. I świat chce emigrować do Kanady

Idzie „sam-wiesz-kto” [SZCZEREK]
Nasza historia to nic innego jak tylko Ogólnoeuropejski Dzień Świstaka. Wydaje się, że wszyscy, poza populistami, w końcu to pojęli. Europa albo się integruje, albo morduje

Zygmunt Bauman: Nadzieja, miłość i papierosy
Bezczynność byłaby wyznaniem bezradności – a bezradność uwłacza ludzkiej godności. Jako Zygmunt Bauman życzę powodzenia marszom KOD-u. Z prof. Aleksandrą Kanią i prof. Zygmuntem Baumanem rozmawia Dorota Wodecka

Dżihad przegrywa, frustracja zostaje
Zamachowiec zaatakował, bo jest muzułmaninem i Arabem, czyli multikulti zawiodła? Równie dobrze można powiedzieć, że norweski system szkolnictwa i wychowania zawiódł, bo mordował tam Anders Breivik. Z dr Patrycją Sasnal rozmawia Paweł Smoleński

Kościelna lekcja polityki: hołd i omerta [BARTOŚ]
Osłabienie wpływów i pozycji kleru jest warunkiem sine qua non naprawy Rzeczypospolitej. Zdemoralizowany kler jest rozsadnikiem demoralizacji. Dlaczego tego nie widzimy?

Andrzej Konopka z Pożaru w Burdelu. Nie wszyscy Polacy są białymi heteroseksualnymi katolikami z rodziną
Tyran boi się śmiechu, bo śmiech go obnaża, spuszcza powietrze z nadętego balonu, wytrąca z ręki argumenty. Rozmowa z Andrzejem Konopką, Burdeltatą z kabaretu literackiego Pożar w Burdelu

Barbara Hoff: Nikt nie mówił: „Ale sukces”, tylko: „Zrób coś, żeby tych kolejek nie było”
Jakiś facet wierzy, że powinnam znosić przemoc domową, bo mam nieść krzyż. A dlaczego mam nieść krzyż?! Dlaczego nie on. Rozmowa z Barbarą Hoff

zdemoralizowany

wyborcza.pl

 

Szczyt NATO. Niezły, ale jedźmy dalej [LUCAS]

Edward Lucas, 16.07.2016

Sekretarz generalny NATO Jens Stoltenberg, prezydent USA Barack Obama i prezydent RP Andrzej Duda podczas pierwszego dnia szczytu Sojuszu w Warszawie. Stadion Narodowy, 8 lipca 2016 r.

Sekretarz generalny NATO Jens Stoltenberg, prezydent USA Barack Obama i prezydent RP Andrzej Duda podczas pierwszego dnia szczytu Sojuszu w Warszawie. Stadion Narodowy, 8 lipca 2016 r. (Fot. Sławomir Kamiński / Agencja Gazeta)

Możemy być spokojni o NATO i Unię. Ale tylko póki Angela Merkel rządzi w Berlinie.

Edward Lucas – publicysta „The Economist”, historyk idei, wiceprezes warszawsko-waszyngtońskiego think tanku Center for European Policy Analysis

Szczyt NATO był najlepszy od czasu zakończenia zimnej wojny. Poważni ludzie podejmowali poważne decyzje o poważnych sprawach. Padały kolejne tabu. Stwierdzono wyraźnie, że Rosja zagraża krajom wschodniej flanki i że Unia Europejska jest kluczowym partnerem Sojuszu, co jeszcze niedawno rozsierdziłoby Turcję. Odstraszanie wykroczyło poza ramy militarne, bo dotąd o wojnie informatyczno-informacyjnej raczej nie wypadało wspominać.

Po szczycie NATO: powrót do zbiorowej samoobrony

Ale nie wszystko poszło świetnie. Niefortunnym tłem szczytu była polska toksyczna scena polityczna. Smutkiem napawa wystawa „Polska w NATO”, skrzętnie pomijająca politycznych gigantów, którzy wprowadzali Polskę do Sojuszu. Budżet obronny wielu krajów jest stanowczo za niski. Zbyt skromną ofertę przedstawiono Ukrainie, rozczarowanie budzi też odmowne potraktowanie Gruzji.

Najgłębszym cieniem położył się na obradach Brexit, najboleśniejsza rana, jaką zadał sobie w najnowszej historii mój kraj – co najmniej równie bolesna jak kryzys sueski w 1956 r. Brytyjczyk nie ma dziś łatwo na międzynarodowych konferencjach ds. bezpieczeństwa. Musi ciągle przepraszać i zbierać wyrazy współczucia podszytego furią z powodu dodatkowych problemów, które stwarzamy. Przywykliśmy być źródłem stabilności. Teraz eksportujemy destabilizację.

Ale co najważniejsze, choć szczyt w Warszawie wytyczył zasadniczo dobry kierunek, nie dotarliśmy jeszcze do miejsca przeznaczenia. Zamiast jak dotąd trzymać drzwi otwarte w dowód zaufania do sąsiadów, założyliśmy zamki, a nawet zainstalowaliśmy alarm przeciwwłamaniowy.

Szczyt NATO w Warszawie. Najważniejsze ustalenia

Nie jest jednak jasne, co się stanie, kiedy alarm naprawdę się odezwie. Teoretycznie NATO dysponuje siłami szybkiego reagowania, które może rozmieścić w ciągu paru godzin. Ale tak jest głównie na papierze, bo trzeba dopracować szczegóły. Nie przećwiczyliśmy jeszcze politycznego zatwierdzania takiej decyzji. Jakie instrukcje wyda swoim przedstawicielom w kwaterze NATO przyszły kanclerz Steinmeier? Co zrobi prezydent Trump? I jak rosyjskie groźby nuklearne wpłyną na gremia decyzyjne Sojuszu?

Jednak najpoważniejsze jest zagrożenie wewnętrzne. Nieliczni uczestniczący w szczycie politycy mieli cokolwiek do powiedzenia dziesiątkom milionów zachodnich wyborców, którzy mają po dziurki w nosie polityczno-ekonomicznych rozwiązań minionego ćwierćwiecza. Wszystko to pokazuje, jak bardzo jesteśmy zależni od Angeli Merkel. Póki dzierży ona pewnie władzę w Berlinie, póty możemy być w miarę spokojni o NATO i Unię. Ale kiedy ona odejdzie, zaczną się kłopoty.

Nie popadajmy więc w samozadowolenie. Za kulisami dzieją się rzeczy, o których opinia publiczna nie ma pojęcia. Chyba najciekawsza plotka dotyczy kolizji polskiej i radzieckiej łodzi podwodnej, do której dojść miało parę miesięcy temu na Bałtyku. Politycy trzymają gęby na kłódkę. Ale tłumaczyłoby to niedawną czystkę w dowództwie rosyjskiej Floty Bałtyckiej (choć w grę może też wchodzić rozdrażnienie Kremla skalą przemytu bursztynu).

W minionych latach ta zdezelowana flota nie stwarzała poważniejszych problemów. Pod prężnym dowództwem może dostarczyć kolejnych powodów do bólu głowy, jak gdyby nie dość było tych, które trapią nas dziś.

Przeł. Sergiusz Kowalski

Wideo „Magazynu Świątecznego” to coś więcej – więcej wyjątkowych tematów, niezwykłych ludzi, najważniejszych wydarzeń, ciekawych komentarzy i smacznych wątków. Co weekend poznasz ciekawy przepis, zasłuchasz się w interpretacji wiersza i przyznasz, że jest cudem, dowiesz się, co w trawie piszczy – w polityce, kulturze, nauce.

W Magazynie Świątecznym:

Prowadź nas, Trudeau
Sprzeciwiam się polityce podziałów, strachu, nietolerancji i mowy nienawiści. Strach nie sprawia, że jesteśmy bezpieczni. Wręcz przeciwnie, osłabia nas – mówi premier Trudeau. I świat chce emigrować do Kanady

Idzie „sam-wiesz-kto” [SZCZEREK]
Nasza historia to nic innego jak tylko Ogólnoeuropejski Dzień Świstaka. Wydaje się, że wszyscy, poza populistami, w końcu to pojęli. Europa albo się integruje, albo morduje

Zygmunt Bauman: Nadzieja, miłość i papierosy
Bezczynność byłaby wyznaniem bezradności – a bezradność uwłacza ludzkiej godności. Jako Zygmunt Bauman życzę powodzenia marszom KOD-u. Z prof. Aleksandrą Kanią i prof. Zygmuntem Baumanem rozmawia Dorota Wodecka

Dżihad przegrywa, frustracja zostaje
Zamachowiec zaatakował, bo jest muzułmaninem i Arabem, czyli multikulti zawiodła? Równie dobrze można powiedzieć, że norweski system szkolnictwa i wychowania zawiódł, bo mordował tam Anders Breivik. Z dr Patrycją Sasnal rozmawia Paweł Smoleński

Kościelna lekcja polityki: hołd i omerta [BARTOŚ]
Osłabienie wpływów i pozycji kleru jest warunkiem sine qua non naprawy Rzeczypospolitej. Zdemoralizowany kler jest rozsadnikiem demoralizacji. Dlaczego tego nie widzimy?

Andrzej Konopka z Pożaru w Burdelu. Nie wszyscy Polacy są białymi heteroseksualnymi katolikami z rodziną
Tyran boi się śmiechu, bo śmiech go obnaża, spuszcza powietrze z nadętego balonu, wytrąca z ręki argumenty. Rozmowa z Andrzejem Konopką, Burdeltatą z kabaretu literackiego Pożar w Burdelu

Barbara Hoff: Nikt nie mówił: „Ale sukces”, tylko: „Zrób coś, żeby tych kolejek nie było”
Jakiś facet wierzy, że powinnam znosić przemoc domową, bo mam nieść krzyż. A dlaczego mam nieść krzyż?! Dlaczego nie on. Rozmowa z Barbarą Hoff

kiedy

wyborcza.pl

Erdogan dostał pretekst, by zacząć w kraju ogromną czystkę. Lud dostanie igrzyska

Bartosz T. Wieliński, 17.07.2016

Erdogan dostał pretekst, by zacząć w kraju ogromną czystkę

Erdogan dostał pretekst, by zacząć w kraju ogromną czystkę (AMMAR AWAD / REUTERS / REUTERS)

Zamach stanu w Turcji został wyreżyserowany przez samego prezydenta – coraz więcej komentatorów światowych mediów skłania się do tego podejrzenia. Wszak Recep Tayyip Erdogan właśnie czegoś takiego potrzebował, by zostać „sułtanem”.

Europejczykom taki scenariusz z trudem mieści się w głowie. Doprowadzić kraj na skraj wojny domowej, poświęcić życie kilkuset ludzi, w większości młodych szeregowych, tylko po to, by zwiększyć swoją władzę – o takich intrygach w Europie się nie myśli. Ale do tureckiej polityki od dawna już nie sposób przykładać miary europejskiej, pacyfistycznej i demokratycznej.

W piątek wieczorem, gdy nadeszły informacje, że czołgi puczystów blokują ruch na mostach w Stambule, w mediach społecznościowych zaczęły krążyć pierwsze komentarze, że to nie zamach stanu, ale przedstawienie teatralne, którego reżyserem jest Erdogan. Prezydent, gdy nad ranem przyleciał do Stambułu, miał nawet na lotnisku powiedzieć, że próba puczu, który wtedy już dogasał, była darem Allaha. I że teraz on wszystkim swoim wrogom pokaże.

Pokazał. Kilkanaście godzin później grubo ponad 2 tys. wojskowych siedzi za kratami, prawie 3 tys. sędziów usunięto z urzędu, wielu z nich aresztowano. Erdogan wręcz pogroził Stanom Zjednoczonym, że Turcja zerwie z nimi sojusz, jeśli nie wydadzą Fethullaha Gülena, żyjącego na dobrowolnym wygnaniu w Pensylwanii opozycjonisty i kaznodziei islamskiego, uznawanego przez Ankarę za arcywroga.

Skądinąd Erdoganowi trudno będzie przedstawić Amerykanom dowody, że Gülen stał za puczem; prezydent wskazuje na Gülena, ilekroć chce dokonać czystki w administracji, wymiarze sprawiedliwości czy wojsku oraz zmobilizować swoich zwolenników.

Nie ma na razie również dowodów, że pucz sprowokowali ludzie Erdogana, by dać mu pretekst do zaostrzenia kursu. Ale…

Pucz przygotowali dyletanci?

Wątpliwości budzi przede wszystkim słabość i indolencja puczystów. Turcja ma pod bronią ponad 600 tys. wyszkolonych i doskonale wyposażonych żołnierzy, to dziesiąta armia świata. Jednak przeciwko Erdoganowi wystąpiły nikłe siły, głównie żołnierze wojsk lądowych. Czyżby liczyli, że gdy rozstawią czołgi w newralgicznych punktach Ankary i Stambułu, reszta żołnierzy się do nich przyłączy?

Cóż, nie byłby to pierwszy przypadek w historii świata, że spiskowcy przeszacowali swój wpływ na resztę wojska. Tureccy wojskowi musieli jednak zdawać sobie sprawę, że w razie klęski czeka ich kula, a w najlepszym razie długoletnie więzienie. Porywać się na prezydenta państwa, nie mając poparcia, chociażby milczącego, we własnych szeregach? Podejmować takie ryzyko, i to w kraju, w którym armia niejednego już zamachu stanu dokonała, więc – cynicznie mówiąc – ma doświadczenie?

Europa zdaje się wciąż wierzyć, że turecka armia po dekadzie czystek i pompowaniu świeżej krwi pozostaje ostoją idei Atatürka – państwa świeckiego i prozachodniego. Ostatnie wydarzenia pokazały jednak, że to teza nieaktualna. Niemniej trudno uznać wysokich rangą wojskowych w mundurach ważnego kraju NATO za samobójców.

Spiskowcy – to informacje pochodzące od rządu, czyli nie do końca wiarygodne – mieli opracować listę 100 oficerów, którzy przejęliby władzę w kraju na różnych szczeblach, zamierzali wyłączyć sygnały telewizji po nadaniu ich oświadczenia o obaleniu Erdogana, odciąć internet, zerwać połączenia z wojskowymi satelitami. Ludność miały trzymać w szachu nisko przelatujące nad Stambułem i Ankarą samoloty.

W dobie mediów społecznościowych, transmisji na żywo prowadzonych przez komórki nie był to raczej wybitnie skuteczny koncept na trzymanie ludzi pod kontrolą. Wojsko zapomniało, że za pomocą Facebooka można wyciągać na ulice miliony, że media społecznościowe są w stanie obalić rządy?

Spiskowcy nie zdołali dopaść Erdogana – mimo że na zdrowy rozum to on powinien być ich pierwszym celem. Gdyby prezydenta aresztowali, poważnie osłabiliby gotowość rzeszy jego stronników do obrony głowy państwa. Czy zamachowcy nie wiedzieli, gdzie Erdogan przebywa? Nie umieli udaremnić wysyłania przezeń do zwolenników apelu o pomoc, wyjście na ulice, przeciwstawienie się zbuntowanemu wojsku? Czy ten pucz przygotowali dyletanci?

Z flagami na czołgi

Kolejna sprawa to skala mobilizacji społeczeństwa. Czołgi zamachowców nie zdążyły praktycznie wyłączyć silników, a już otaczały je tłumy ludzi. Turcy na pewno pamiętali, że podczas puczu w 1980 r. wojskowi się z ludźmi nie cackali. 50 osób powiesili, pół miliona zamknęli w więzieniach, setki zmarły w celach.

W piątkową noc zwykli ludzie na ulicy nie mieli pojęcia o sile puczystów. Zdarzało się, że żołnierze otwierali do nich ogień. Trudno uwierzyć, że zwykli cywile spontanicznie rzucili się z flagami na wojskowych. Czy aby działacze erdoganowskiej Partii Sprawiedliwości i Rozwoju (AKP) nie czekali w gotowości?

Do obrazu sfingowanego puczu nie pasuje wystąpienie Erdogana z trzymanego przez prezenterkę CNN Türk smartfona. Przywódca narodu nie występuje w taki sposób. Może więc przez jakiś czas turecki prezydent był pod ścianą. Ale może była to tylko inscenizacja, by pucz wyglądał wiarygodnie.

Wziąć kraj za twarz

Erdogan dostał pretekst, żeby rozpocząć w kraju ogromną czystkę. Dotknie ona nie tylko sędziów, ale także uniwersytety, samorządy, szpitale, każdą dziedzinę życia. Zaczną się pokazowe procesy. Turecki rząd głośno mówi o przywróceniu kary śmierci. Lud dostanie igrzyska.

A sieci społecznościowe, które odegrały wielką rolę w stawieniu puczystom oporu, zostaną pewno wkrótce mocno ograniczone. Wolnych mediów w Turcji w zasadzie już nie ma. Kraj będzie zmierzać w kierunku islamskiej autokracji. Erdogan od dawna mówił o potrzebie nowej konstytucji. Teraz nadszedł doskonały moment, by ją uchwalić.

Można powiedzieć, że to sprawa Turków. Ale Erdogan ma ambicje mocarstwowe. Od miesięcy konsekwentnie testuje cierpliwość Europy – to jakby pełzający rozwód – a jednocześnie właśnie pogodził się z prezydentem Rosji. Czy to nie początek wspólnego z Władimirem Putinem geopolitycznego projektu? Aleksandr Dugin, bliski Kremlowi ideolog rosyjskiego neoimperializmu, mówił przecież, że Turcję należy wyzwolić spod wpływów USA…

Właśnie to się dzieje. A ci, którzy mogliby się sprzeciwić – w armii, w polityce, w sądach, urzędach, biznesie – pójdą w najlepszym razie w odstawkę. Unia Europejska, snująca niegdyś wizje, że Turcja będzie jej członkiem, może obudzić się z nowym, silnym i nieobliczalnym przeciwnikiem na swojej południowo-wschodniej flance. Potężny problem będzie też miało NATO.

Czas sułtana

Tureckiego prezydenta, który przez lata uparcie dążył do zmonopolizowania władzy, media nazywały „sułtanem”. Wkrótce przestanie to być żart – zacznie odzwierciedlać rzeczywistość. Być może epoka świeckiej, prozachodniej Turcji zapoczątkowana przez Kemala Atatürka dobiega końca na naszych oczach.

Zobacz także

erdogan

wyborcza.pl

Prawie 3 tys. aresztowań sędziów w Turcji. Ta ogromna liczba odwróciła uwagę od istotnego szczegółu

mil, 17.07.2016

Prezydent Turcji Tayyip Erdogan

Prezydent Turcji Tayyip Erdogan (HUSEYIN ALDEMIR / REUTERS / REUTERS)

Lista podejrzanych urzędników pasuje do teorii o sfingowaniu próby zamachu stanu przez samego prezydenta.

Po puczu tureckie władze nakazały aresztowanie 2745 sędziów i prokuratorów – są oni podejrzewani o współpracę z osobami odpowiedzialnymi za próbę zamachu stanu w kraju.

Informacja o rzekomych zdrajcach w wymiarze sprawiedliwości pojawiła się niedługo po puczu i wzbudziła pewne wątpliwości.

To niemożliwe, aby znaleźć w zaledwie 4-5 godzin 2745 sędziów powiązanych z puczystami

– powiedział cytowany przez portal BuzzFeed Gareth Jenkins, niezależny analityk ze Stambułu. – Ta lista wygląda na wcześniej przygotowaną – ocenił.

Podejrzenia te pasują krążącej w mediach do teorii, że prezydent Erdogan mógł sfingować zamach stanu – pucz dał ekipie szansę na przepchnięcie przeprowadzenia reform w armii.

Co wydarzyło się w Turcji?

W piątek wieczorem tureckie wojsko dokonało próby zamachu stanu i na kilka godzin przejęło władzę w kraju. Na ulicach pojawiły się czołgi, zamknięto wszystkie lotniska, a wojskowi przejęli państwową TV. Armia twierdziła, że działa w obronie demokracji i świeckości państwa i zapowiedziała wprowadzenie nowej konstytucji. Zamach został udaremniony przez stronę rządową wspieraną przez obywateli, którzy wyszli na ulice i zaczęli zatrzymywać wojskowych. Sytuacja była bardzo dynamiczna, słychać było strzały i eksplozje. W sumie w wyniku próby zamachu ginęło 265 osób, z czego 104 to puczyści, a pozostali to policja i cywile. 1440 zostało rannych. Aresztowanych zostało kilka tysięcy osób.

areszty

gazeta.pl

Pamiętacie „taśmy kelnerów”? Sienkiewicz tłumaczył tam to, co właśnie stało się w Turcji

past, 16.07.2016

9 lipca 2014 r. Bartłomiej Sienkiewicz w Sejmie przed debatą nad wnioskiem o jego odwołanie z funkcji szefa MSW

9 lipca 2014 r. Bartłomiej Sienkiewicz w Sejmie przed debatą nad wnioskiem o jego odwołanie z funkcji szefa MSW (SŁAWOMIR KAMIŃSKI)

• W restauracji Sowa & Przyjaciele podsłuchano ówczesnego szefa MSW
• Sienkiewicz mówił m.in. o islamizacji w Turcji i walczących frakcjach
• Jego wypowiedź tłumaczy niektóre aspekty próby puczu w Turcji

 

Dzień po nieudanej próbie zamachu stanu w Turcji jest prawdopodobnie za wcześniej, by mówić o jego przyczynach i o tym, dlaczego się nie powiódł. Nie znamy wszystkich faktów, w tym przede wszystkim dokładne kim byli i czym kierowali się inicjatorzy puczu.

Pojawiają się jednak pierwsze teorie, dlaczego część armii spróbowała przejąć władzę i z jakiego powodu się jej to nie udało. Co ciekawe, jedno z takich wyjaśnień możemy znaleźć w… rozmowie byłego szefa MSW Bartłomieja Sienkiewicza z Markiem Belką, która została podsłuchana w restauracji „Sowa&Przyjaciele”. Treść rozmowy opublikował portal racjonalista.pl.

Oczywiście miała ona miejsce kilka lat temu i polityk nie przewidział zamachu, jednak jego analiza dobrze pokazuje, skąd wzięło się wielkie społeczne poparcie dla prezydenta Erdogana.

Za zamachem stali przeciwnicy islamizacji państwa?

Aby wiedzieć, o czym mówi w podsłuchanej rozmowie Sienkiewicz, potrzebny jest krótki wstęp z najnowszej historii Turcji. Współczesna Republika Turecka powstała w 1923 roku po upadku Imperium Otomańskiego. Jej twórcą był oficer Mustafa Kemal Ataturk. Został on też pierwszym prezydentem republiki.

Podstawą nowego państwa stała się ideologia, nazwana kemalizmem lub ataturkizmem. Zakładała ona m.in.  świeckość państwa, republikańską formę rządów, stałe reformy. Miała ona zbliżyć nową Turcję do Europy. Za swojego rodzaju strażnika kemalizmu uznała się armia, która w imię obrony jego zasad dokonywała zamachów stanu.

Obecny prezydent Turcji Recep Erdogan obarczył winą za próbę zamachu tzw. Ruchu Gulena. To umiarkowanie islamistyczny ruch społeczny, którego twórca jest były współpracownik Erdogana. Część komentatorów ocenia jednak, że inicjatorzy nieudanego zamachu stanu to żołnierze, kierujący się ataturkizmem, przeciwni islamizacja kraju i autorytarnym rządom Erdogana.

I tutaj wracamy do kraju, a konkretnie do restauracji „Sowa i Przyjaciele”, bo właśnie tam klęskę ataturkistów zapowiedział Sienkiewicz.

„To jest być może ostatnie tchnienie Turcji ataturkowskiej, otwartej…”

Sienkiewicz rozróżnia w swojej rozmowie między miejską, kemalistyczną Turcją, a Anatolią – czyli azjatycką częścią państwa, konserwatywną i religijną prowincją:

Mamy od 20 lat toczący się proces, który polega na tym, że Anatolia wygrywa. Turcja jaką my lubimy, z jaką chcemy się konfrontować, jaka jest dla nas zrozumiała, to jest Stambuł i okolice, a prawdziwa Turcja to jest Anatolia. Ok. 250 tys. ludzi przybywa do Stambułu z głębokiej Anatolii. I Stambuł się anatolizuje.

Były minister opisuje, jak młodych mieszkańców Anatolii rekrutuje się do szkół koranicznych, po czym trafiają do armii i służby publicznej. Dzięki temu są lojalni wobec konserwatywnej, islamistycznej partii Erdogana.

Pamiętam sprzed paru lat taką serię aresztowania kilkudziesięciu oficerów tureckich. To był moment, gdy armia chciała zadziałać tak jak zawsze w Turcji działała: Coś się dzieje, to my wjeżdżamy i robimy porządek. Jak oni się za to zabrali to się okazało, że są sami, bo pod spodem są goście z Anatolii.

Sienkiewicz odniósł się do masowych protestów przeciwko rządom Erdogana, m.in. na placu Taksim w Stambule:

To co obserwujemy teraz w Turcji, z tą walką o ten plac i tak dalej, to jest być może ostatnie tchnienie Turcji ataturkowskiej, otwartej, mającej aspiracje europejskie. Moim zdaniem ta walka jest przegrana, bo po drugiej stronie jest o wiele większa masa ludzi.

Komentatorzy ocenią, że właśnie masowe protesty zwolenników Erdogana przeciwko przejęciu władzy przez wojskom przyczyniły się do klęski przewrotu.

Oczywiście na razie nie wiemy, czy inicjatorzy próby puczu rzeczywiście byli kemalistami i chcieli przeciwstawić się islamizacji kraju, czy może kierowali się innymi powodami. Jednak wielu komentatorów ocenia podobnie jak Sienkiewicz, że po pierwsze strona rządowa wygrała dzięki ogromnemu poparciu konserwatywnej cześć społeczeństwa, a po drugie – klęska puczu umocni władzę Erdogana i jego islamistycznej partii.

„Bez złudzeń, w finale jest kalifat”

Jako przykład zmian społecznych w Turcji Sienkiewicz podawał badania terenowe, przeprowadzone przez Ośrodek Studiów Wschodnich.

Jak byłem w Ośrodku to zrobiłem taki program, gdzie ci moi specjaliści od islamu jeździli w trzy miejsca w Turcji przez 6 lat. I mieli tych samych rozmówców. Miejscowego mułłę, aptekarza, szefa posterunku policji, burmistrza i nauczyciela. Jeździli więc co roku do głębokiej Turcji i przez sześć lat zadawali im mniej więcej te same pytania. W przeciągu czterech lat ci goście rozpoczynali rozmowę od tego, że my jesteśmy częścią Europy i chcemy do Europy. Potem nastąpił 2011 i oni mówili, że Ameryka jest złem. A na końcu mówili: Europa to jest nasza przyszłość, ale wtedy kiedy my tam przyjdziemy. Pomiędzy nami nie ma żadnych punktów stycznych.

Zdaniem byłego ministra, takie zmiany w Turcji doprowadza do przywrócenia w kraju islamskiego ustroju politycznego, czyli kalifatu.

Ta Anatolia zaczyna teraz rządzić Turcją. A w finale jest kalifat. Bez złudzeń, w finale jest kalifat.

pamiętacie

gazeta.pl

Sienkiewicz z Belką o islamizacji Turcji

Czy europeizacja Turcji to „pier…lenie”? Czy minister Sienkiewicz widzi problem, który można by nazwać reislamizacją tureckiej polityki? Tak wynika przynajmniej z rozmowy, jaką toczy z Markiem Belką.

W nagranej rozmowie z Belką, opublikowanej przez „Wprost”, minister Bartłomiej Sienkiewicz oznajmia, że mamy „od 20 lat toczący się proces, który polega na tym, że Anatolia wygrywa”.

To problem, ponieważ Turcja jaką my lubimy, z jaką chcemy się konfrontować, jaka jest dla nas zrozumiała, to jest Stambuł i okolice, a prawdziwa Turcja to jest Anatolia”.

„W Stambule przybywa rocznie 50 ulic. Ok. 250 tys. ludzi przybywa do Stambułu z głębokiej Anatolii. I Stambuł się anatolizuje. I to jest na poziomie społecznym. A na poziomie państwowym, jakbyś poszedł na najbardziej zakapiorowaty targ w Stambule, to byś zobaczył plakaty z żarówką (symbol rządzącej Turcją islamistycznej partii AKP – przyp. JW). Symbol światła, czyli oświecenia w islamie, jest wezwaniem do ortodoksji islamskiej. I ten fenomen polega na tym, że nie pali ci się na tym plakacie lampka oliwna, tylko pali ci się żarówka. Bo to jest wezwanie do Anatolijczyków, a nie do Stambułczyków. I w związku z tym od parunastu lat trwa zmiana tego, co było kośćcem tego państwa.”

Procesy, o których dalej mówi minister, to z jednej strony popularność partii AKP, a z drugiej rosnące wpływy islamistycznego kaznodziei Fetullaha Gülena, którego zwolennicy zaczynają dominować w resortach siłowych.

Sienkiewicz: „Ona (zmiana – przyp. JW.) się odbywa w dwóch segmentach. Na poziomie szkoły i na poziomie wojska. Rekrutacja jest identyczna. Goście ze szkół koranicznych docierają do biednych i wielodzietnych rodzin w Anatolii, i mówią, że tego chłopca to my wyszkolimy, bierzemy go na swoje utrzymanie. On idzie do szkoły koranicznej, potem opłacają mu szkołę średnią, potem go wysyłają na studia na Zachód, a potem robią z niego oficera albo urzędnika oświatowego. I to trwało od parunastu lat”.

Nie są to jedynie dywagacje dwóch panów przy kolacji. Sienkiewicz popiera swoje tezy badaniami, jakie prowadził współzałożony przez niego Ośrodek Studiów Wschodnich.

„Jak byłem w Ośrodku, to zrobiłem taki program, gdzie ci moi specjaliści od islamu jeździli w trzy miejsca w Turcji przez sześć lat. I mieli tych samych rozmówców. Miejscowego mułłę, aptekarza, szefa posterunku policji, burmistrza i nauczyciela. (…) W przeciągu czterech lat ci goście rozpoczynali rozmowę od tego, że my jesteśmy częścią Europy i chcemy do Europy. Potem nastąpił 2011 i oni mówili, że Ameryka jest złem. A na końcu mówili: Europa to jest nasza przyszłość, ale wtedy, kiedy my tam przyjdziemy. Pomiędzy nami nie ma żadnych punktów stycznych. Ci sami goście. To badanie pokazuje coś, czego nie łapią ani duże think tanki, ani publicystyka, ani polityka, ani żadne wywiady. Jesteśmy w trakcie wielkiej zmiany społecznej na świecie. Nie zdajemy sobie sprawy do tej pory, w którą stronę to idzie. Ale to pełznie, podskórnie to idzie cały czas. Zupełnie inny świat”.

Co zatem sądzić o Turcji, która islamizuje się na poziomie i społecznym, i politycznym, przy zaangażowaniu rządzącej w Turcji AKP oraz licznych zwolenników Gülena, w kontekście jej aspiracji unijnych?

Sienkiewicz: „Tak jest. On (Gülen – przyp. JW.) jest moim zdaniem taranem tej rewolucji. Oni osiągnęli społeczną przewagę. Bo wzięli się za to, co było najistotniejsze.”

Belka: Z tego wynika jeden wniosek: pie….lenie o europejskiej Turcji nie ma sensu. Wszystko to jest udawane, i z jednej i z drugiej strony”.

* * *

Trudno doprawdy zrozumieć, w kontekście wiedzy, jaką posiadają przedstawiciele rządu, opartej o wnioski z badań Ośrodka Studiów Wschodnich, dlaczego rząd Donalda Tuska za priorytet stawiał sobie przyspieszenie negocjacji unijnych z Turcją.

Cała rozmowa na temat Turcji, Egiptu i Syrii zamieszczona jest na racjonalista.pl

pier

naTemat.pl

Czy lud broniłby Kaczyńskiego jak Erdogana?

Lud turecki uratował Erdoğana. Czy w Polsce zwolennicy posła Kaczyńskiego też by z gołymi rękami poszli na czołgi w jego obronie?

Polska pod obecnymi rządami PiS przypomina Turcję pod rządami partii Erdoğana. Społeczeństwo jest głęboko podzielone tymi rządami. Biedniejsi je popierają, elity w mniejszym stopniu. Nawet retoryka polityczna obu partii jest podobna. AKP, partia Erdoğana, nazywa się „Partią Sprawiedliwości i Rozwoju” i ma podobną orientację: populistyczno-konserwatywną.

AKP stopniowo odchodzi od kemalizmu, choć portrety Ojca Turków, Kemala Paszy, wciąż wiszą w gmachach państwowych. Odchodzi w kluczowym punkcie: rozmywa rygorystyczny rozdział państwa i religii. Religia, którą kemaliści uważali za przeszkodę na drodze do nowoczesności i postępu w stylu zachodnim, wraca do łask.

Erdoğan nałożył też kaganiec mediom i zmarginalizował sąd konstytucyjny. Zasłynął powiedzeniem, że demokracja to tylko przystanek, na którym można wysiąść, bo liczy się tylko wola narodu.

Erdoğan kluczy w innej podstawowej sprawie: czy widzi Turcję jako lojalnego sprzymierzeńca Zachodu? Nawet co do puczu wojskowego oba kraje zostały nimi dotknięte: Turcja czterokrotnie, jeśli dodamy piątkowy – już pięciokrotnie, Polska – raz w II RP (zamach majowy), raz w PRL (13 XII 1981). W obu krajach wojsko interweniowało z powodów politycznych, w imię „ocalenia ojczyzny”.

W III RP odwołany przez Sejm premier Olszewski przypisał upadek swojego rządu nie destabilizacji państwa wywołanej lustracyjną tzw. listą Macierewicza, lecz spiskowi swoich politycznych przeciwników. Krążyły plotki o rzekomych ruchach wojsk MSW na rozkaz Macierewicza, szefa MSW w rządzie Olszewskiego.

W Turcji ekipa Erdoğana obwinia za próbę jej odsunięcia od władzy zwolenników przebywającego na emigracji w USA przywódcy duchowego Fethullaha Gülena (który od razu potępił próbę puczu).

Ale analogie nie znaczą, że podobny scenariusz powtórzy się w Polsce. Nie wyobrażam sobie, by choćby część wojska zbuntowała się przeciwko ministrowi Macierewiczowi czy rządowi prawicy pisowskiej. Od użycia siły odżegnuje się też słusznie Komitet Obrony Demokracji.

Bunt wojska byłby katastrofą w kraju i na arenie międzynarodowej. Nie należy tego Polsce życzyć, bo Polska to coś znaczne więcej niż rząd tej czy innej partii. Mam nadzieję, że wojsko na długo zapamiętało lekcję stanu wojennego, kiedy musiało stanąć na rozkaz generałów przeciwko części społeczeństwa.

A skoro do puczu nie dojdzie, lud propisowski nie będzie musiał zdawać egzaminu z lojalności względem Kaczyńskiego. Nie przekonamy się więc, czy by go zdał tak jak zwolennicy Erdoğana.

czy

szostkiewicz.blog.polityka.pl

Publicysta „Polityki”: Czy lud obroniłby Kaczyńskiego przed wojskowym puczem?

Czy Polacy broniliby Kaczyńskiego przed puczem? – pyta publicysta "Polityki".
Czy Polacy broniliby Kaczyńskiego przed puczem? – pyta publicysta „Polityki”. Fot. Marcin Kucewicz / AG

Próba zamachu stanu w Turcji posłużyła Adamowi Szostkiewiczowi z „Polityki” do analizy, czy Polacy, podobnie jak Turcy, wystąpiliby w obronie swojego przywódcy. „Lud turecki uratował Erdoğana. Czy w Polsce zwolennicy posła Kaczyńskiego też by z gołymi rękami poszli na czołgi w jego obronie?” – pyta publicysta.

Udaremnioną próbę przewrotu wojskowego w Turcji można odnieść do Polski nie tylko dlatego, że prezes PiS wielokrotnie stawiał tureckiego przywódcę za wzór. Szostkiewicz pisze, że Polska pod rządami Kaczyńskiego już przypomina mu Turcję Erdogana. „Społeczeństwo jest głęboko podzielone tymi rządami. Biedniejsi je popierają, elity w mniejszym stopniu. Nawet retoryka polityczna obu partii jest podobna. AKP, partia Erdoğana, nazywa się Partią Sprawiedliwości i Rozwoju i ma podobną orientację: populistyczno-konserwatywną” – stwierdza publicysta.

Dalej snuje rozważania, co by było, gdyby to polskie wojsko próbowało obalić demokratycznie wybrany rząd PiS. Czy Polacy, tak jak Turcy, stanęliby w obronie władzy? „W III RP odwołany przez Sejm premier Olszewski przypisał upadek swojego rządu nie destabilizacji państwa wywołanej lustracyjną tzw. listą Macierewicza, lecz spiskowi swoich politycznych przeciwników. Krążyły plotki o rzekomych ruchach wojsk MSW na rozkaz Macierewicza, szefa MSW w rządzie Olszewskiego” – przypomina Szostkiewicz. A przecież Erdogan też dziś mówi, że zawiązano przeciwko niemu spisek

„Ale analogie nie znaczą, że podobny scenariusz powtórzy się w Polsce. Nie wyobrażam sobie, by choćby część wojska zbuntowała się przeciwko ministrowi Macierewiczowi czy rządowi prawicy pisowskiej. Od użycia siły odżegnuje się też słusznie Komitet Obrony Demokracji” – prostuje Szostkiewicz.

„A skoro do puczu nie dojdzie, lud propisowski nie będzie musiał zdawać egzaminu z lojalności względem Kaczyńskiego. Nie przekonamy się więc, czy by go zdał tak jak zwolennicy Erdoğana” – kwituje.

Źródło: polityka.pl

publicysta

natemat.pl