Szyszko, 30.04.2016

 

PIĄTEK, 29 KWIETNIA 2016

„Nieważne, na kogo głosowałeś. Ważne, żebyś był z nami” – Schetyna w nowym klipie o demonstracji 7 maja

schetynaspot1

„7 maja Polacy pokażą, że znów chcą walczyć o prawo, demokrację i wolność. O Polskę w Europie” – mówi w nowym klipie Grzegorz Schetyna. 300POLITYKA jako pierwsza publikuje spot, w którym lider PO zachęca do uczestnictwa w demokracji 7 maja pod TK. W klipie Schetyna zachęca do udziału w demonstracji bez względu na podziały polityczne.

„Nieważne, na kogo głosowałeś w wyborach. Nieważne, czy jesteś z Pomorza, Dolnego Śląska czy Lubelszczyzny. Ważne, żebyś był z nami” – to kluczowy przekaz polityczny spotu, który pojawia się w sieci tuż na początku długiego weekendu.

Spot to kolejny sygnał pokazujący, jak ważna dla PO jest demonstracja 7 maja. Schetyna w tym tygodniu odbył m.in. spotkanie z szefami regionów, na którym omawiano mobilizację przed tym wydarzeniem. Przygotowania do demonstracji były też jednym z tematów wtorkowego posiedzenia klubu PO.

300polityka.pl

Sędziowie czytają Konstytucję. Trybunał locuta, causa finita

Ewa Łętowska, 30.04.2016

Prof. Ewa Łętowska

Prof. Ewa Łętowska (Fot Sławomir Kamiński / Agencja Gazeta)

Trybunał sparaliżowany, można odtrąbić zwycięstwo? Za wcześnie. Każdy sąd może pominąć przy wyrokowaniu przepis, który uzna za niekonstytucyjny
 

Premier odmawia natychmiastowej publikacji – co nakazuje art. 190 ust. 2 konstytucji – wyroków Trybunału Konstytucyjnego. Członkowie rządu i posłowie większości parlamentarnej uporczywie traktują je, jakby nie istniały, wychodząc z założenia, że przecież są niepublikowane i wydane w trybie innej ustawy niż „naprawcza”. Ale czy to oznacza, że również sądy muszą zignorować niepublikowany wyrok Trybunału, uznający rządową normę prawną za niekonstytucyjną?

Sądy nie mogą wyręczać Trybunału w wyeliminowaniu niekonstytucyjnych ustaw z systemu prawa. Tu Trybunał ma monopol. Ale to wcale nie znaczy, że innym sądom nie wolno orzekać „na konstytucji”. Rozpatrując konkretne sprawy, mogą – a nawet powinny – wykorzystywać konstytucję, jej tekst, aksjologię, zasady, a także orzecznictwo Trybunału, jako tworzywo interpretacyjne.

Jednak sądy, choć sięgały do tego instrumentu, to niezbyt chętnie i umiejętnie.

***

Innym zagadnieniem jest kontrola konstytucyjności ustaw „przy okazji” rozpatrywania konkretnych spraw. Ten model zdekoncentrowanej kontroli działa w USA, a w Polsce od dawna występuje w praktyce sądów administracyjnych. Gdy sąd uważa, że dany przepis jest „oczywiście” niekonstytucyjny, Naczelny Sąd Administracyjny przyjmuje, że można go nie zastosować. Bardziej restrykcyjna była dotychczas praktyka sądów powszechnych – w tym Sądu Najwyższego – zalecająca w takiej sytuacji zwrócenie się z pytaniem do Trybunału, aby ten załatwił sprawę w skali globalnej, bez ryzyka powstania lokalnej rozbieżnej praktyki.

CZYTAJ TEŻ: Trybunał Konstytucyjny, wspólne dobro

Kryzys dotykający Trybunału już spowodował reakcję Sądu Najwyższego. W marcu „z uwagi na niejasną sytuację Trybunału Konstytucyjnego, Sąd Najwyższy wyręczył Trybunał i zamiast skierować do niego pytanie prawne, sam stwierdził niezgodność przepisu Ordynacji podatkowej z Konstytucją RP”. Wątpliwość dotyczyła przepisu, którego bliźniaczą wersję Trybunał kiedyś uznał za niekonstytucyjną.

Innymi słowy, Sąd Najwyższy, zamiast zadać pytanie Trybunałowi Konstytucyjnemu, zdecydował się pominąć wątpliwy przepis przy wyrokowaniu, zbliżając swoje stanowisko do praktyki NSA.

***

Ogłoszenie wyroku na sali sądowej oznacza, że wszem wobec jest wiadome, że Trybunał oceniał konstytucyjność badanej ustawy. Jeżeli zatem Trybunał stwierdził niekonstytucyjność, to nawet jeśli wyroku nie opublikowano w dzienniku urzędowym, sądy uzyskują pewność co do oczywistej niekonstytucyjności badanej normy. Publikacja wyroku wymagana w art. 190 konstytucji nie jest warunkiem „obowiązywania” wyroku. To, że stwierdzono w nim konstytucyjność lub niekonstytucyjność, jest wiadome od momentu jego wydania. Publikacja jest potrzebna po to, aby zrobić porządek w systemie pisanych źródeł prawa – bo przecież ów wyrok znosi obowiązywanie ustawy.

Jak stwierdzono wyżej, NSA i SN uważają, że jeśli sąd ma pewność co do niekonstytucyjności normy, jaką zamierza zastosować, może ją pominąć w ramach wykonywania zdekoncentrowanej kontroli konstytucyjności. Oznacza to zapowiedź posłuszeństwa sądów poglądom, jakie wyrazi Trybunał w ewentualnych przyszłych wyrokach, nawet jeśli nie zostaną opublikowane przez rząd.

Tylko czy sądom – w świetle konstytucji – wolno tak postępować? Przepisy tej zdekoncentrowanej kontroli nie zabraniają. Artykuły 8, 178, 193 konstytucji są od lat wskazywane jako prawna podstawa takich działań. I, jak już wiemy, zdekoncentrowana kontrola konstytucyjności w przedstawionej postaci nie jest w Polsce żadną nowością; nowy może być tylko jej zakres i częstotliwość.

Sądy nie tyle nawet stosują nieopublikowany wyrok Trybunału, ile czerpią z niego swe przekonanie o oczywistości niekonstytucyjności normy, której nie zastosują mocą własnej kompetencji orzeczniczej.

Postępując w ten sposób, sądy nie wzniecają rebelii, jak mniemają panie premier i rzeczniczka partii rządzącej, określająca Zgromadzenie Ogólne Sędziów Sądu Najwyższego mianem „zgromadzenia kolesi”.

Tekst jest ekstraktem artykułu, który Ewa Łętowska – sędzia Trybunału Konstytucyjnego w stanie spoczynku, była sędzia Naczelnego Sądu Administracyjnego i pierwszy rzecznik praw obywatelskich – opublikowała w „Kulturze Liberalnej” pod tytułem „Kryzys wokół Trybunału Konstytucyjnego. Co mogą zrobić sądy?”. Tytuł i lead od redakcji.

Wideo „Magazynu Świątecznego” to coś więcej – więcej wyjątkowych tematów, niezwykłych ludzi, najważniejszych wydarzeń, ciekawych komentarzy i smacznych wątków. Co weekend poznasz ciekawy przepis, zasłuchasz się w interpretacji wiersza i przyznasz, że jest cudem, dowiesz się, co w trawie piszczy – w polityce, kulturze, nauce.

W Magazynie Świątecznym:

Pro publico Bono. Rockman broni polskiej demokracji
Walczył z terrorystami IRA, głodem i AIDS. Doprowadził do częściowej likwidacji długów Afryki. Dwa razy był kandydatem do Pokojowej Nagrody Nobla. Dziś lider U2 mówi: „Kocham ‚Solidarność’, nacjonalistów – nie”. I wie, co mówi

Niall Ferguson: Robin Hood świata nie zbawi
Chcemy więcej równości? Proszę bardzo! Zróbmy sobie znowu dwie wojny światowe, kilka kryzysów i hiperinflacji, a wtedy wszystko się zdewaluuje. Ci, którzy mają najwięcej, siłą rzeczy stracą najwięcej, więc zapanuje równość i sprawiedliwość. Z Niallem Fergusonem rozmawia Mariusz Zawadzki

Od delfina do rekina
Dziesięć lat temu Kaczyński traktował go jak syna. Dziś o uczuciach nie ma mowy. Zbigniewa Ziobrę łączy z prezesem jakiś tajemniczy kontrakt, którego szczegółów nikt nie zna

Ostatni wynalazek człowieka. Literacki Nobel dla algorytmu?
Albo na powrót zaczniemy czytać książki i mądrzeć, albo nic po nas nie zostanie

Paweł Edelman: Pełen dosyt
Tak jak się podpisałem pod „Pokłosiem”, tak obiema rękami podpisuję się pod „Wałęsą”. Dlatego od czasu do czasu zakładam ciepłe buty i idę na marsz KOD-u. Ale nie skaczę

Zjednoczy nas modernizm
Co łączy Dworzec Powiśle z Muzeum Kosmosu w Libanie? Z Nicolasem Grospierre’em rozmawia Maciej Jaźwiecki

trybunał

wyborcza.pl

 

SOBOTA, 30 KWIETNIA 2016

STAN GRY: Beylin: PiS to nie faszyzm, Kukiz do Mazurka: Dobra zmiana, teraz szpak dziobie bociana

— PIS TO NIE FASZYZM – MAREK BEYLIN W GW: “Porównywanie PiS z nazizmem to obelga, nie diagnoza. Nawet jeśli ubiera się ją w kostium eksperckich analiz, nie różni się ona od sformułowań, jakimi Kaczyński obdarza swych przeciwników, choćby wywodząc ich od współpracowników gestapo”.

— EFEKCIARSKIE IGRASZKI Z HISTORIĄ ODBIERAJĄ JEJ SENS – pisze Beylin: “A jeśli przyjąć, że Hitler był tylko sprawniejszym Kaczyńskim, wtedy wychodzi na to, iż rację mają negacjoniści, którzy zaprzeczają nazistowskim zbrodniom czy banalizują je, czyniąc z Hitlera jedynie niemiłego satrapę. Nie ma bowiem dowodów, by Kaczyński chciał najeżdżać i mordować inne narody. Tak efekciarskie igraszki z historią odbierają jej sens i treść”.

— SZYDŁO NAJLEPSZYM PREMIEREM – SONDAŻ SE: SZYDŁO 27%, PETRU 20%, Kukiz 12%, Kaczyński 8%, Schetyna 6%, Morawiecki 5%, Kosiniak 3%, Ziobro 2%.

— TO, ŻE KLUB SIĘ ODCHUDZI, NIE MA WIĘKSZEGO ZNACZENIA – mówi Paweł Kukiz w rozmowie z Robertem Mazurkiem w RZ: “ – Od początku przewidywałem, że klub się odchudzi, ale też mówiłem, że nie ma to większego znaczenia. Wolę mieć w parlamencie zwarty i sprawny oddział sił specjalnych niż pospolite ruszenie, które okazałoby się niemrawe i nieskuteczne.
– Na razie jest skuteczne w odchodzeniu.
– Tych kilka osób? Lepszych 15 oddanych idei niż 40, którzy nie wiedzieliby, o co nam chodzi”.

— TVP TO PISOWSKA TELEWIZJA – mówi dalej Kukiz: “Wpadłem w objęcia?! To określenie wykreowane przez pisowską telewizję, zresztą “Wiadomości” nic innego nie robią, tylko nas atakują. I z czego mam się tłumaczyć? Z uścisku dłoni? To absurd! Równie dobrze mógłbym zażądać od Jarosława Kaczyńskiego, by się wytłumaczył z całowania dłoni pani Merkel. To absurdalna histeria.
– Ale nawet jeśli odrzucić histerię prawicy, że Kukiz zdradził…
– …To trzeba by powiedzieć, że Kukiz nienawidzi arogancji i bufonady. Bo co oni robią? Wymyślają głosowanie nad wyborem sędziego Trybunału Konstytucyjnego w przeddzień Zgromadzenia Narodowego z okazji 1050. rocznicy chrztu Polski. Albo to jest głupota, albo prowokacja, albo jakaś niebywała pycha. A pycha, przypominam im to, kroczy przed upadkiem”.

— K… MAĆ, ZARAZ ZAKOŃCZĘ TĘ ROZMOWĘ! – Kukiz do Mazurka: “ – Dogadaliście się [z PO, Nowoczesną i PSL].
– Nie dogadaliśmy się z nikim! Może pan pisać, co chce, ale przysięgam na moje dzieci, że tak nie było!
– Ale…
– Nie! Tak nie było, z nikim się nie dogadywałem! Noż k… mać, zaraz skończę tę rozmowę!
– Ze mną?
– Robert, ku…, tak nie było!
– Ale czemu pan się…
– …No bo mnie to wkurza! Zaraz wyjdę zapalić”.

— TAK, PÓJDZIEMY NA WOJNĘ – mówi dalej Kukiz: “ – Na samym początku kadencji mówiłem, że dajemy pół roku, by przeprowadzili dobrą zmianę. No, ale kiedy zorientowaliśmy się, że dobra zmiana polega na tym, że teraz szpak dziobie bociana, to będzie wojna. I tak, pójdziemy na wojnę.
– Wojnę z PiS?
– Wojna z PiS to za dużo powiedziane. To będzie wojna z arogancją PiS, z ich butą i zadufaniem”.

— AGNIESZKA BURZYŃSKA W FAKCIE O POMYŚLE PIS POZBYCIA SIĘ HGW: “W głowach polityków PiS powstał też inny plan. Chodzi o szukanie dowodów na naruszanie prawa przez radnych stolicy. Gdyby takowe się znalazły, to według ustawy o samorządzie, premier mogłaby zawnioskować do Sejmu, aby ten uchwałą rozwiązał radę miasta. Przepisy mówią, że po rozwiązaniu rady szef rządu na wniosek ministra administracji wyznacza osobę, która zastąpi radę do czasu wyborów. A te mogłyby być rozpisane wcześniej. Tu pojawia się problem – bo PiS zawsze w Warszawie przegrywał. Teraz politycy partii rządzącej podpierają się dobrymi sondażami i nieporadnością przeciwników. Choć nie tylko o to tu chodzi. – Zastąpienie rady miasta namiestnikiem Błaszczaka to tak, jak ucięcie rąk Gronkiewicz-Waltz. To on akceptowałby plany i wydatki Ratusza – podsumowuje polityk PiS”.

— KONSTANTY RADZIWIŁŁ W RMF: “W najbliższym czasie planujemy odejście od konieczności sprawdzania ubezpieczenia w EWUŚ na poziomie lekarza rodzinnego”.

— FAKT JAK FAKTY TVN O JEDNOLITYM PODATKU SZYDŁO: “W miejsce trzech danin – obecnego PIT oraz składek ZUS i NFZ – ma powstać jeden podatek. Oto pomysł, nad którym obecnie intensywnie pracują najbliżsi współpracownicy premier Beaty Szydło (53 l.). Dzięki temu zasady rozliczania się z dochodów mają być prostsze”.

— ZIOBRĘ I KACZYŃSKIEGO ŁĄCZY TAJEMNICZY KONTRAKT – piszą w GW Agnieszka Kublik i Wojciech Czuchnowski: “Dziesięć lat temu Kaczyński traktował go jak syna. Dziś o uczuciach nie ma mowy. Zbigniewa Ziobrę łączy z prezesem jakiś tajemniczy kontrakt, którego szczegółów nikt nie zna”.

— NO, MOŻE KEMPA GO LUBI – DALEJ GW O ZIOBRZE: “W partii Kaczyńskiego nikt go nie lubi, ale właśnie dlatego Ziobro tak odpowiada Kaczyńskiemu. – Jak ktoś ma za wielu przyjaciół, może się stać dla prezesa groźny – mówi były poseł PiS. – No, może tylko Kempa go lubi – dodaje po chwili”.

— O NOWYM PROJEKCIE USTAWY O TK EWA SIEDLECKA W GW: “Posłowie PiS wzięli starą ustawę o TK, z 1997 r., która obowiązywała do czerwca zeszłego roku, i wprowadzili do niej zmiany podobne do tych, jakie zawierała ustawa „naprawcza” z grudnia 2015. Podstawowa różnicą w stosunku do „naprawczej” jest to, że teraz Trybunał będzie miał tzw. pełny skład, a więc będzie mógł orzekać w sprawach, które owego pełnego składu wymagają. Ale niewiele to zmieni”.

— FAKT O OŚWIADCZENIU MAJĄTKOWYM PETRU: “Jeszcze kilka miesięcy temu, na początku kadencji, kiedy Petru składał oświadczenie majątkowe, ujawnił, że w ubiegłym roku zarobił 643,7 tys. zł. Z nowego oświadczenia wynika natomiast, że w ciągu kolejnych niecałych dwóch miesięcy jego konto powiększyło się o milion złotych! Jak to możliwe?
– Prace wykonywałem w 2014 roku, a wynagrodzenie otrzymałem dopiero w roku 2015 – tłumaczy nam sam Ryszard Petru. Skąd ta zwłoka? Polityk tłumaczy, że doradzał przy zawieraniu wielomilionowych kontraktów, a wtedy duża część wynagrodzenia jest wypłacana w postaci premii za sukces długo po zakończeniu pracy”.

— WYSADZAŁ POMNIK LENINA, CHCE ZNISZCZYĆ KACZYŃSKIEGO – tytuł tekstu w SE z wypowiedzią Stefana Niesiołowskiego: “Ten pomnik Kaczyńskiego będzie zmieciony razem z rządem PiS i wywieziony do Kozłówki”.

— ANDRZEJ URBAŃSKI NA PYTANIE CZY CZABAŃSKI POZBĘDZIE SIĘ KURSKIEGO – mówi SE: “ – Bardzo być może. Prawda jest jednak taka, że Krzysztof Czabański chciałby być szefem Rady Mediów Narodowych”.

— RADYKAŁ WYSZKOWSKI DO KOLEGIUM IPN? – tytuł tekstu Dominiki Wielowieyskiej w GW: “Co więcej, PiS odrzucił poprawkę opozycji, aby kandydaci do Kolegium mieli choćby wyższe wykształcenie. Dlaczego? W kuluarach Sejmu słychać, że chodzi o jednego z najbardziej radykalnych działaczy dawnej „S” Krzysztofa Wyszkowskiego, o którego wykształceniu w Encyklopedii Solidarności czytamy: „Ukończył szkołę podstawową”. Pośrednio potwierdził to w czasie debaty sejmowej Arkadiusz Mularczyk z PiS: – Są osoby, które w latach 70. i 80. odbywały karę więzienia, nie mogły zdobyć wyższego wykształcenia, i my takie osoby chcemy uhonorować – tłumaczył. Z tym zastrzeżeniem, że opis ten nie do końca pasuje do Wyszkowskiego: w 1975 r., gdy zaczynał działalność opozycyjną, miał już 28 lat”.

— ZNIKNIE 40 TYS. MIEJSC PRACY – SE O ZAKAZIE HANDLU W NIEDZIELĘ.

— OGRANICZENIE HANDLU, NIE ZAKAZ – GW O PROJEKCIE SOLIDARNOŚCI: “Właściciel sklepu – bez pomocy pracowników – będzie mógł sprzedawać, kiedy chce. Otwarte będą też m.in. małe stacje benzynowe i apteki. OPZZ nie chce zakazu, woli podwyżki dla pracujących w niedziele”.

— TOMASZ LATOS BRONI OGRANICZEŃ DZIAŁALNOŚCI SIECI APTECZNYCH – jak mówi SE: “ – Nie jesteśmy przeciwko sieciom w ogóle, ale przeciwko zbyt łatwemu przejmowaniu przez nie rynku. W zakazie reklamy nie chodziło przecież o to, żeby jedna czy druga apteka nie mogła na swojej witrynie wywiesić jakiejś informacji. Chodziło o to, żeby duże sieci nie mogły stosować różnego rodzaju programów lojalnościowych, na które je stać, ale mogłyby wykończyć małych aptekarzy. Nie zdradzamy pacjentów ani małych aptekarzy. I właśnie dlatego, że cenowo docelowo korzystne jest wsparcie małych aptek i przeciwdziałanie koncentracji na rynku, będziemy pracować nad tymi zmianami”.

— KACZYŃSKI PRZEBIŁ DODĘ – mówi Kazimierz Marcinkiewicz w rozmowie z Elizą Olczyk w RZ: “ – Niby byłem taki popularny, stałem na czele rządu, później byłem komisarzem Warszawy i walczyłem o prezydenturę stolicy, a wie pani, kto miał największą liczbę okładek w 2006 roku? Jarosław Kaczyński. Przebił wówczas nawet Dodę.
– Jak to możliwe?
– Jego otoczenie było złe, że w mediach wytworzył się obraz dobrego, kochanego Marcinkiewicza i strasznego Kaczyńskiego. Dlatego Michał Kamiński i Adam Bielan robili wszystko, żeby ocieplić wizerunek prezesa. Umawiali wywiady i sesje zdjęciowe w tych wszystkich “Vivach” i “Galach”. Stąd te okładki. Ja nie byłem w żadnym z tych pism”.

— KACZYŃSKI ZGODZIŁ SIĘ Z MOJĄ OCENĄ, ŻE MACIEREWICZ JEST ZŁYM CZŁOWIEKIEM – mówi dalej Marcinkiewicz: “Jarosław powiedział, że chce zrobić z Macierewicza likwidatora WSI. Ja na to, że popełnia ogromny błąd, bo Macierewicz jest złym człowiekiem i nie nadaje się do pracy publicznej. Nadal zresztą tak uważam. Co ciekawe, Jarosław zgodził się z moją oceną, ale powiedział, że nie znalazł nikogo innego do likwidacji WSI, bo to jest bardzo trudne zadanie. I dodał, że Antoni nadaje się tylko do likwidacji, a do tworzenia nowych służb trzeba będzie znaleźć kogoś innego. No, ale nikt się nie znalazł, więc Antoni tworzył nowe służby”.

— OBNIŻENIE PODATKÓW NIE BYŁO POMYSŁEM GILOWSKIEJ – jeszcze Marcinkiewicz: “ – Jarosław Kaczyński ma dwa oblicza – inne na czas kampanii wyborczej i inne po niej. Na czas kampanii Jarosław się otwiera, a po wyborach natychmiast zamyka i stawia na zakon PC. Pamiętam, jak z Wieśkiem Walendziakiem i Mirkiem Styczniem przekonaliśmy go do obniżenia podatków dochodowych do 18 i 32 proc.
– To nie był pomysł Zyty Gilowskiej?
– Skąd. Myśmy ten pomysł ogłosili w czasie kampanii wyborczej i towarzyszył on słynnym spotom z lodówką”.

— KACZYŃSKI BYŁ POLITYKIEM Z WIZJĄ, ALE 10 LAT TEMU – mówi Marcinkiewicz: “Był taki dziesięć lat temu. Wiedział, jak przekształcać Polskę. Dziś tego nie widzę. Dziś jest tylko złość i chęć odwetu”.

— W GPC PRZEPROSINY GRACZAKA I TV REPUBLIKA DLA KULCZYK HOLDING.

— NIALL FERGUSON O PRZYCZYNIE NIERÓWNOŚCI – opowiada Mariuszowi Zawadzkiemu w magazynie GW: “Problemu pogłębiających się nierówności i coraz słabszej mobilności społecznej nie da się rozwiązać przez podatki i redystrybucję, czyli odbieranie bogatym i dawanie biednym. Potrzebne są działania, które usuną realne przyczyny tych problemów. W Ameryce np. prawdopodobnie najważniejszą przyczyną nierówności jest edukacja. Publiczne szkoły, w których uczą się biedni Amerykanie, są na niskim poziomie. Ich absolwenci wychodzą niedouczeni, więc nie dostaną stypendiów na studia. A zapłacić za studia nie mogą, bo są biedni. Zamiast brać kredyt studencki, wielu woli zakończyć edukację na liceum”.

— FERGUSON O PUŁAPKACH DLA BIEDNYCH: “Trzeba likwidować „pułapki dla biednych”, czyli stworzyć szkolnictwo na równym, wyższym poziomie; trzeba zreformować system pomocy społecznej, który nadmiernie obciąża budżet; trzeba uprościć podatki, które w obecnej skomplikowanej formie faworyzują wielkie koncerny (bo stać je na zatrudnienie prawników, którzy wynajdą metody unikania podatków)”.

— WIĘCEJ RÓWNOŚCI? PROSZĘ BARDZO, ZRÓBMY DWIE WOJNY – DALEJ FERGUSON W GW: “To prawda – w połowie XX w. na Zachodzie panowała większa równość społeczna niż teraz. Ale z czego to wynikało? Otóż z tego, że wcześniej zdarzyły się dwie wojny światowe, kilka hiperinflacji i Wielki Kryzys z 1929 r. Chce pan więcej równości? Proszę bardzo! Zróbmy sobie znowu dwie wojny światowe, kilka kryzysów i hiperinflacji, a wtedy wszyscy stracą majątki – bo wszystko się zdewaluuje. Ci, którzy mają najwięcej, siłą rzeczy stracą najwięcej, więc zapanuje równość i sprawiedliwość”.

— WOLNE SPOŁECZEŃSTWO ZAWSZE STWORZY NIERÓWNOŚCI – FERGUSON O PIKKETY’M: “- Jego diagnoza jest oparta na zupełnym niezrozumieniu, jak działa świat! Wolne społeczeństwo zawsze stworzy nierówności. Bo ludzie nie zostali stworzeni równi. Niektórzy są bardziej pracowici czy uzdolnieni albo mają więcej szczęścia. Ja ani pan nie umiemy robić świetnych interesów tak jak Nathan Rothschild czy George Soros”.

— 3 WYZWANIA DLA CLINTON: AGRESJA ROSJI, POTĘGA CHIN, CHAOS NA BLISKIM WSCHODZIE – mówi Piketty: “Jeśli FBI nie postawi zarzutów Hillary Clinton za to, że trzymała służbowe e-maile z tajemnicami państwowymi w prywatnej skrzynce pocztowej, to w praktyce jest już ona następnym prezydentem. W polityce zagranicznej czekają na nią trzy wyzwania: agresywna Rosja, rosnąca potęga Chin i chaos na Bliskim Wschodzie. Z żadnym z tych wyzwań Obama sobie nie poradził. Rozmiary katastrofy, jaką wywołał, stają się coraz bardziej widoczne. W porównaniu z początkiem jego prezydentury Rosja jest bardziej agresywna, Chiny – potężniejsze, a Bliski Wschód – bardziej chaotyczny”.

— URODZINY W SOBOTĘ: Jacek Rostowski, Marek Jakubiak, Mikołaj Lizut, Sławomir Neumann.

— URODZINY W NIEDZIELĘ: Piotr Skwieciński, Jarosław Sellin, Andrzej Śmietanko, Andrzej Wojtyła.

300polityka.pl

 

toPytanie

30.04.2016

top30.04.2016

 

uwaga

Pro publico Bono. Rockman broni polskiej demokracji

Robert Sankowski, 30.04.2016

Bono

Bono (DANNY MOLOSHOK / REUTERS / REUTERS)

Walczył z terrorystami IRA, głodem i AIDS. Doprowadził do częściowej likwidacji długów Afryki. Dwa razy był kandydatem do Pokojowej Nagrody Nobla. Dziś lider U2 mówi: „Kocham ‚Solidarność’, nacjonalistów – nie”. I wie, co mówi.
 

Aby skutecznie walczyć z Państwem Islamskim, trzeba użyć naszych komików. Wyślijcie do Syrii Amy Schumer i Sachę Cohena – oznajmił parę dni temu przed jedną z komisji Kongresu USA. Schumer to gwiazda amerykańskiego stand-upu, Cohen – brytyjski aktor znany z ról Alego G i Borata, a to jedno zdanie z całego wystąpienia irlandzkiego rockmana cytowały światowe agencje. Podchwycił je też internet, strojąc sobie żarty także z samego Bono.

Muzyk tłumaczył: – Tu nie ma nic do śmiechu. Gdy na przemoc PI odpowiadacie przemocą, używacie tego samego języka, co oni. Kiedy ich wyśmiejecie, odbierzecie im ich siłę. Nie przypadkiem Hitler po dojściu do władzy jako pierwszych wyrzucił z Niemiec dadaistów. Śmiech to potężna broń w walce z ekstremizmem.

CZYTAJ TEŻ: Lider U2 Bono w Kongresie USA: „Polska i Węgry prezentują hipernacjonalizm”

Uwaga na Europę Wschodnią!

Senacka komisja tego dnia debatowała o przyczynach ekstremistycznych ruchów na świecie.

Bono nie zabłąkał się na posiedzenie przypadkiem – wystąpił nie jako rockman, lecz założyciel walczącej z biedą i działającej w Trzecim Świecie organizacji One Project. Wcześniej został włączony do złożonej z kongresmenów i ekspertów delegacji, która odwiedziła kilka krajów borykających się z kryzysem migracyjnym.

Był w Jordanii, Turcji i Egipcie – i zdawał relację z tej wyprawy. Apelował o przygotowanie nowego planu Marshalla, który postawiłby na nogi cały Bliski Wschód. Przypominał, że terroryzm idzie w parze z biedą i nie da się wyeliminować pierwszego, nie walcząc z drugą.

Przestrzegał też, że syryjski kryzys i humanitarna katastrofa będą mieć skutki ciągnące się przez dekady. Nie tylko na Bliskim Wschodzie, ale też w Europie. Wskazał na rosnącą w siłę zachodnią skrajną prawicę, na groźbę Brexitu, w końcu na gwałtowny zwrot w prawo w Europie Wschodniej.

– Mówię o egzystencjalnym zagrożeniu dla Europy, jakiego nie widzieliśmy od początku lat 40. Weźmy Polskę czy Węgry, gdzie obserwujemy przesunięcie w kierunku hipernacjonalizmu, który jak sądzę, ma być reakcją na globalizację.

Te słowa rozpaliły emocje nad Wisłą. Uleciał gdzieś kontekst, zniknęły rozważania Bono na temat globalnego kryzysu, przepadła troska. Do nagłówków przedarł się jeden komunikat: „Bono nazywa Polskę hipernacjonalistyczną!”.

Wystarczyło, aby głos zabrała posłanka Pawłowicz. „Powiedział tylko to, co wiedział, czyli niewiele. A dowiedział się od europejskich lewaków. Miało być krytycznie, a wyszedł piękny komplement dla nas” – oznajmiła na facebookowym profilu, proponując muzykowi, aby w ramach swojego humanitaryzmu przyjął tysiące uchodźców do własnej posiadłości.

Raper Liroy, poseł ugrupowania Kukiz’15, wystosował do Bono specjalny list. „Ośmielę się stwierdzić, że twoja wiedza w tym temacie jest oparta na raczej wątpliwych źródłach i daleka jest od prawdy” – napisał. Zaś wicemarszałek Senatu Adam Bielan kpił, mówiąc, że ani Bono, ani Madonna, ani nawet sama Paris Hilton nie będzie prowadziła polityki polskiego rządu. Wtórowały im setki dyżurnych oburzonych, prawdziwych Polaków i obrońców dobrego imienia ojczyzny, którzy dopingowali krytyków frontmana U2 w internetowych komentarzach.

CZYTAJ TEŻ: Bono mówi o polskim „hipernacjonalizmie”. Liroy odpowiada: Odebrało mi mowę, kiedy dowiedziałem się, że…CZYTAJ TEŻ: Bono mówi o polskim „hipernacjonalizmie”. Liroy odpowiada: Odebrało mi mowę, kiedy dowiedziałem się, że…

.

Muzyka to więcej niż dźwięki

Bono ciężko zapracował sobie na wizerunek kontrowersyjnego faceta, który oprócz tego, że śpiewa, walczy ze złem całego świata.

Kpiny znosi mężnie. Sam powtarza dowcipy, które krążą na jego temat. Najchętniej ten z satyrycznego magazynu internetowego The Onion, że Bono jednocześnie karmi głodujących Somalijczyków cudownie rozmnożonym chlebem i pojedynkuje się z Bruce’em Springsteenem na teksty piosenek.

Gdy w 1976 r. zakładał U2 z kumplami z dublińskiej szkoły, miał ledwie 16 lat. Był beznadziejnym muzykiem i nadawał się tylko do roli wokalisty. Śmieje się z każdego, kto powie jakiś komplement na temat jego gry na gitarze.

Od początku wszyscy w zespole wierzyli, że muzyka to coś więcej niż dźwięki. Bo byli dziećmi punkowej rewolucji.

– Punk rock dał nam poczucie, że można wszystko zburzyć i zacząć od początku albo zdecydować, kim chce się zostać: nowe nazwisko, nowa para butów, nowe spojrzenie na świat. Wszystko było możliwe, a jedynym ograniczeniem była wyobraźnia – wspomina tamte czasy.

On sam to stwarzanie siebie od nowa zaczął od nazwiska. Naprawdę nazywa się Paul David Hewson. Ale zainspirowany logo sklepu muzycznego w Dublinie przybrał ksywkę Bono Vox, którą szybko skrócił.

Czy można wyobrazić sobie lepszy pseudonim dla najbardziej zaangażowanego rockmana na świecie?

Dzisiaj U2 to jedna z najbardziej popularnych grup, szacuje się, że jej fani kupili ponad 150 milionów płyt zespołu. Album „The Joshua Tree” z 1987 r. do dziś jest jedną z najlepiej sprzedających się płyt w Stanach (ponad 10 milionów) i na całym świecie (25 milionów).

Tylko jedna trasa zespołu – „U2 360° Tour” – zarobiła grubo ponad 700 mln dol. To do dziś absolutny światowy rekord. U2 to sam szczyt popkulturowego panteonu.

CZYTAJ TEŻ: Bono a sprawa polska. Internet nie daruje liderowi U2 [SANKOWSKI]

Dokąd jadą te dzieci?

Z taką pozycją można angażować się w akcje społeczne.

– Gwiazdorstwo jest śmieszne. Jest głupie. Jednak w pewnym sensie stanowi walutę, więc musisz ją mądrze wydawać – mówi Bono. Ale ten szczególny przekaz, który niosła ze sobą grupa, zwracał uwagę mediów nawet wtedy, gdy Irlandczycy byli dopiero na dorobku.

Już stawiając pierwsze kroki na scenie, nie bali się zabierać głosu w sprawach społecznych i politycznych.

Gdy w 1983 r. nagrali album „War”, było jasne, że to wypowiedź na temat rozdartej religijnym i politycznym konfliktem, wstrząsanej zamachami bombowymi Irlandii Północnej. Płytę otwiera przejmująca piosenka „Sunday Bloody Sunday”, której tytuł otwarcie nawiązuje do „krwawej niedzieli” – w 1972 r. brytyjscy żołnierze otworzyli ogień do nieuzbrojonych demonstrantów, zabijając 26 osób.

– Wielu ludzi uważało, że ta piosenka nawołuje do walki zbrojnej. A przecież opowiada o jedności, tyle że nie w sensie geograficznym. Prawdziwy podział przebiega w ludzkich umysłach – komentuje tę piosenkę Bono, dystansując się zarówno od bojowników z IRA, jak i samej idei walki o zjednoczenie podzielonej wyspy. – Bez względu na to, w jaki sposób rysowałeś Irlandię, z granicami lub bez, oni znajdowali się w mniejszości, nawet wśród katolików w Ulsterze – mówi o irlandzkich terrorystach. – A jednak uważali, że mieli prawo szafować cudzym życiem. Dlatego byli dla nas wrogami. Faszystami. Staraliśmy się doprowadzić w Stanach do wyschnięcia źródeł ich finansowania. Bo zawsze mogłeś spotkać tam ludzi zbierających do kapelusza datki na „irlandzką sprawę”, co tak naprawdę sprowadzało się do podkładania bomb pod angielskie puby i zabijania niewinnych kobiet i mężczyzn. Cieszyliśmy się uznaniem wśród Amerykanów irlandzkiego pochodzenia, więc nie byliśmy zbyt popularni wśród ekstremistów. Nienawidziliśmy irlandzkiej obojętności wobec przemocy. Kongresmen Tom Lantos opowiadał mi, że kiedy był dzieckiem, wsadzono go do pociągu jadącego do obozu koncentracyjnego na Węgrzech. Zbierały się tłumy, żeby popatrzeć, jak ich pakują do wagonów. Często powtarzał: „Czy nikt nie był ciekaw, dokąd jadą te dzieci?”. W obozie bardziej niż okrutne traktowanie nękały go właśnie te obojętne spojrzenia przechodniów. Ja chcę znaleźć ludzi, którzy następnym razem położą się na torach.

Bóg nam nie daruje wymówek

Do Afryki po raz pierwszy trafił przy okazji Live Aid. Gigantyczna akcja, w którą zaangażowały się w 1985 r. gwiazdy popkultury, miała zwrócić uwagę świata na apokalipsę, która dziesiątkowała ludność środkowej Afryki.

Kulminacyjnym punktem Live Aid był gigantyczny, zorganizowany na kilku kontynentach koncert transmitowany przez telewizje całego świata. Krótki występ na tej imprezie dał zupełnie nowy impuls karierze U2. Na scenę wyszedł wówczas młody, obiecujący zespół nowofalowy. Po kilkunastu minutach schodziła nowa gwiazda rocka, która paroma piosenkami, a zwłaszcza żarem i zaangażowaniem podbiła wielomilionową publiczność.

Bono spłacił dług wdzięczności wobec Live Aid jako wolontariusz – wraz z żoną Ali przez kilka miesięcy pracował w jednym z obozów dla uchodźców. W tajemnicy przed mediami.

Potem odwiedzał Afrykę jeszcze wiele razy. Angażował się w kolejne projekty humanitarne, aż w końcu w latach 90. postanowił wziąć sprawy w swoje ręce. – W zamian za dobrodziejstwa zachodniej cywilizacji rdzenni mieszkańcy zostali ograbieni ze swoich bogactw naturalnych, a na koniec – z prawa do samostanowienia. Bez względu więc na to, jak to zrobiono i opisano, w ostatecznym rozrachunku kolonializm cofnął ten kontynent o całe setki lat – mówi.

Aby lepiej uświadomić fanom, w czym leży problem, sięgnął po podręcznik do historii swojej nastoletniej wówczas córki. – Piętnastoletniemu dziecku tłumaczą, że średniowieczu Afryki winni jesteśmy przede wszystkim my i nasza rabunkowa eksploatacja jej zasobów przez kolonie angielskie i francuskie, ale także współczesny wyzysk: zawieranie nieuczciwych umów handlowych i efekty starego zadłużenia. Nie możemy zaradzić wszystkim problemom, ale musimy naprawić szkody w takim zakresie, w jakim za nie odpowiadamy.

Dziś jest współzałożycielem i szefem kilku organizacji pozarządowych. Jedna z nich koncentruje się na wspieraniu walki z AIDS.

– Mamy do czynienia z największą pandemią w historii cywilizacji. Jest straszniejsza niż dżuma, a ta zabiła jedną trzecią ludności Europy. 6,5 tysiąca Afrykanów umiera codziennie na chorobę, której można zapobiegać i którą można leczyć. Ale to nie jest priorytetem Zachodu. Przecież to jak dwie tragedie 11 września dziennie. 18 jumbo jetów pełnych ojców, matek i rodzin spadających z nieba. A tu żadnych łez, żadnych kondolencji, żadnych salutów armatnich. Dlaczego? Ponieważ do życia Afrykanina nie przywiązujemy tej samej wagi co do życia Europejczyka czy Amerykanina. Tłumaczymy się, że nie jesteśmy w stanie dostarczyć leków przeciwko retrowirusom do zakątków Afryki, ale bez przeszkód docierają tam nasze napoje gazowane. Nawet w najmniejszej wiosce znajdziesz butelkę coca-coli. Spisaliśmy życie Afrykanów na straty. Gdybyśmy uznali, że jest tyle samo warte co życie Anglika czy Francuza, nie pozwolilibyśmy 2,5 miliona ludzi umierać co roku z najgłupszego powodu – pieniędzy.

Jednak największym i najbardziej ambitnym przedsięwzięciem, jakiego się podjął, była kampania na rzecz likwidacji długów państw Trzeciego Świata.

Rozbić świnkę skarbonkę

Stworzył organizację Debt, Aids, Trade, Africa (DATA). – Chodziło o to, żeby wykorzystać rok milenijny do umorzenia zadłużenia najbiedniejszych krajów na planecie. Politycy szukali czegoś spektakularnego, żeby upamiętnić tę chwilę. Równałoby się to zniesieniu niewolnictwa gospodarczego. Niektóre kraje, jak Tanzania czy Zambia, na obsługę kredytów z okresu zimnej wojny wydawały dwa razy tyle co na ochronę zdrowia. To niemoralne. Można to nazwać nieodpowiedzialnym braniem kredytów. Ale także złym dawaniem. W latach 60. i 70. Zachód wciskał pieniądze każdemu krajowi w Afryce, który nie trzymał z komunistami. Ludzie pokroju Mobutu, dyktatora Zairu, chowali pieniądze w Szwajcarii, a rodakom pozwalali głodować. Nie można obciążać ich wnuków kosztami tych błędnych decyzji. Powtarzam, tu nie chodzi o akcję charytatywną, tylko o sprawiedliwość.

Aby postawić na swoim, lobbował przede wszystkim w Stanach, w których idea oddłużenia najbiedniejszych przyjmowała się wolniej niż w Europie.

Wykorzystując showbiznesowe kontakty, konsekwentnie wydeptywał ścieżki w świecie polityki. Z jednej strony pomogła mu znajomość z mającym irlandzkie korzenie klanem Kennedych, z drugiej – Arnold Schwarzenegger, który wszedł w politykę. Spotykał się z prezydentem Clintonem, z ludźmi z Banku Światowego, z Międzynarodowego Funduszu Walutowego, z Robertem Rubinem, sekretarzem skarbu USA, którego podpis widniał na każdym nowo drukowanym dolarze, z Paulem Volckerem, szefem Rezerwy Federalnej.

– Było pod górkę. Wchodziłem w świat elity stojącej na straży amerykańskiej świnki skarbonki. Dla większości z nich darowanie długów to jak zaparcie się wiary. Chciałem poznać ludzi, którzy mogą nam przeszkodzić, żeby im w tym przeszkodzić. Szedłem wszędzie tam, gdzie się mnie nie spodziewali. Nie dlatego, że chciałem, ale dlatego, że musiałem. Czy nie obawiam się, że politycy mnie wykorzystają? Jestem do wykorzystania. Taki jest układ. Pokażę się z każdym, ale randka ze mną nie należy do tanich.

Kampania osiągnęła częściowy sukces – udało się anulować jedną trzecią wszystkich długów, co jak wylicza Bono, w sumie daje 100 mld dol.

– W wyniku oddłużenia tylko w Ugandzie do szkół poszło trzykrotnie więcej dzieci. Wszędzie w krajach rozwijających się znajdziesz szpitale budowane za te pieniądze. Odnieśliśmy zwycięstwo.

To właśnie ten jego irlandzki upór sprawił, że na początku nowego wieku kilka razy wylądował na liście kandydatów do Pokojowej Nagrody Nobla. Jest już kawalerem francuskiej Legii Honorowej oraz doktorem honoris causa dublińskiego Trinity College.

To także doświadczenie, które zdobył w tej kampanii, zadecydowało, że był brany pod uwagę przy… obsadzaniu stanowiska szefa Banku Światowego w 2005 r.

– Wiele rzeczy, które robisz w zespole, przypomina politykę. Ale także ohydny świat handlu. Wiem o tych sprawach znacznie więcej, niż myślisz. Wystarczy po prostu dbać o interesy U2. Rozumiem marki, orientuję się w korporacyjnej Ameryce, pojmuję ekonomię. To wcale nie takie trudne – ironizował, komentując swoją pozycję w świecie wielkich instytucji.

W wywiadach opowiada o znajomości z Nelsonem Mandelą oraz procesie demontażu apartheidu w RPA, którego był świadkiem. Jest orędownikiem Amnesty International. Odbicie jego poglądów znaleźć można na płytach U2.

Na „The Joshua Tree” znalazła się piosenka „Mothers Of The Disappeared” poświęcona rodzinom aktywistów wymordowanych przez południowoamerykańskie junty. Na „All That You Can’t Leave Behind” z 2000 r. – numer „Walk On” dedykowany birmańskiej aktywistce demokratycznej Aung San Suu Kyi przez wiele lat więzionej przez reżim w areszcie domowym.

Jest też w końcu jeden z najsłynniejszych utworów U2 – „Pride (In The Name Of Love)” z płyty „The Unforgettable Fire”. W tej piosence zespół przypomniał Amerykanom, że ich kraj wciąż nie otrząsnął się ze swojej rasistowskiej przeszłości.

Nasi bracia Polacy

Martin Luther King i jego polityka odrzucenia przemocy stała się także źródłem tej fascynacji Bono i U2 ruchem polskiej „Solidarności”. Na „War” w 1983 r. obok „Sunday Bloody Sunday” trafiła piosenka „New Year’s Day”.

– Gdy pisałem tę piosenkę, myślałem o Lechu Wałęsie, przywódcy „Solidarności”, osadzonym w więzieniu, gdy jego żona nie mogła się z nim widywać. Kiedy ją nagraliśmy, usłyszeliśmy, że w Nowy Rok stan wojenny w Polsce zostanie zniesiony. Niewiarygodne – mówi.

To właśnie ten kawałek dał początek szczególnej relacji U2 z polskimi fanami. Gdy grupa grała u nas kilka lat temu, publiczność, wykorzystując wcześniej przygotowane kartki, zamieniła całą widownię w biało-czerwoną flagę.

– Potrzeba nam więcej takich krajów jak Polska – mówił wtedy wzruszony Bono. Ubiegłej jesieni podczas koncertu w Berlinie wziął od widzów stojących pod samą sceną polską flagę z logo „Solidarności”. – Nasi bracia – powiedział do mikrofonu i ucałował sztandar.

Tym większej mocy nabierają jego słowa wypowiedziane przed komisją Kongresu. Można by w nich widzieć ignorancję gwiazdy rocka, ale trudno o tę ignorancję podejrzewać faceta, który nie dość, że nieźle orientuje się w naszej historii, to jeszcze przyznaje się do fascynacji polską kulturą – jest np. fanem książek Ryszarda Kapuścińskiego.

– Gdy walczyłem o redukcję długów Afryki, traktowałem to jako przedsięwzięcie, w którym lewica może współpracować z prawicą, radykalni działacze studenccy z konserwatywnymi grupami kościelnymi. Gwiazdy rocka, ekonomiści i politycy śpiewali tę samą piosenkę. Martin Luther King mówił: „Nie reaguj na karykaturalne etykiety: lewica, prawica, postępowi, reakcjoniści. Znajdź w ludziach światło, bo w ten sposób popchniesz naprzód swoją sprawę”. I tej lekcji się trzymam.

Jeszcze jedno mocne zdanie od gwiazdora rocka dla fanów w kraju, którego obywateli wszystko coraz bardziej dzieli.

Korzystałem m.in. z książki Michki Assayasa „Bono o Bono”, tłum. Rafał Śmietana, Znak, Kraków 2007

Wideo „Magazynu Świątecznego” to coś więcej – więcej wyjątkowych tematów, niezwykłych ludzi, najważniejszych wydarzeń, ciekawych komentarzy i smacznych wątków. Co weekend poznasz ciekawy przepis, zasłuchasz się w interpretacji wiersza i przyznasz, że jest cudem, dowiesz się, co w trawie piszczy – w polityce, kulturze, nauce.

W Magazynie Świątecznym:

Pro publico Bono. Rockman broni polskiej demokracji
Walczył z terrorystami IRA, głodem i AIDS. Doprowadził do częściowej likwidacji długów Afryki. Dwa razy był kandydatem do Pokojowej Nagrody Nobla. Dziś lider U2 mówi: „Kocham ‚Solidarność’, nacjonalistów – nie”. I wie, co mówi

Niall Ferguson: Robin Hood świata nie zbawi
Chcemy więcej równości? Proszę bardzo! Zróbmy sobie znowu dwie wojny światowe, kilka kryzysów i hiperinflacji, a wtedy wszystko się zdewaluuje. Ci, którzy mają najwięcej, siłą rzeczy stracą najwięcej, więc zapanuje równość i sprawiedliwość. Z Niallem Fergusonem rozmawia Mariusz Zawadzki

Od delfina do rekina
Dziesięć lat temu Kaczyński traktował go jak syna. Dziś o uczuciach nie ma mowy. Zbigniewa Ziobrę łączy z prezesem jakiś tajemniczy kontrakt, którego szczegółów nikt nie zna

Ostatni wynalazek człowieka. Literacki Nobel dla algorytmu?
Albo na powrót zaczniemy czytać książki i mądrzeć, albo nic po nas nie zostanie

Paweł Edelman: Pełen dosyt
Tak jak się podpisałem pod „Pokłosiem”, tak obiema rękami podpisuję się pod „Wałęsą”. Dlatego od czasu do czasu zakładam ciepłe buty i idę na marsz KOD-u. Ale nie skaczę

Zjednoczy nas modernizm
Co łączy Dworzec Powiśle z Muzeum Kosmosu w Libanie? Z Nicolasem Grospierre’em rozmawia Maciej Jaźwiecki

bono

wyborcza.pl

 

Kibice dobrej zmiany

Mariusz Jałoszewski, 30.04.2016

Manifestacja narodowców pod kancelarią premiera w Warszawie 16 czerwca 2014 r. W drodze spod siedziby MSW doszło do szarpaniny z policją, w czasie której za pobicie funkcjonariusza zatrzymano Marcina F.

Manifestacja narodowców pod kancelarią premiera w Warszawie 16 czerwca 2014 r. W drodze spod siedziby MSW doszło do szarpaniny z policją, w czasie której za pobicie funkcjonariusza zatrzymano Marcina F. (PRZEMEK WIERZCHOWSKI)

Kibice z Białegostoku chcieliby stanąć w obronie dobrej zmiany i być przeciwwagą dla resortowych dzieci.
 

Tak przekonuje prezydenta Andrzeja Dudę narodowiec, który chce, by go ułaskawić od kary więzienia za bicie policjanta podczas manifestacji narodowców. Napisał to we wniosku o ułaskawienie, który zaadresował do „Pierwszego obywatela wspaniałego kraju dumnych potomków Lechitów, Piastów, Jagiellonów… Kolumbów”. Na końcu podpisał: „Gotowy do działania”.

„Wyborcza” poznała szczegóły sprawy, o której jest głośno od kilku tygodni. Przeciwko ułaskawieniu protestują policjanci – obawiają się, że darowanie kary zachęci innych do ataków na funkcjonariuszy na służbie.

Jak było na manifestacji

Skazany to 34-letni Marcin F. spod Białegostoku, inżynier budownictwa. Pracuje w stolicy. W połowie czerwca 2014 r., gdy wybuchła afera podsłuchowa, F. był na manifestacji narodowców. Protestowali przeciw „działaniom i wypowiedziom najważniejszych osób ujawnionych w aferze podsłuchowej”. Wieczorem zebrali się pod siedzibą MSW, skąd ruszyli pod kancelarię premiera. Manifestacja była nielegalna. Szli pasem jezdni, policja zaczęła ich spychać na chodnik, by nie zagrażali ruchowi. Doszło do szarpaniny. Narodowcy chwycili się za ręce. W ruch poszły policyjne pałki. Narodowcy krzyczeli: „Gestapo!”.

W czasie akcji zatrzymano Marcina F., postawiono mu zarzut naruszenia nietykalności policjanta. Według zaatakowanego funkcjonariusza F. kopnął go w brzuch, kopał po piszczelach, szarpał za mundur. Potwierdziło to dwóch innych policjantów.

Sąd: Kara musi odstraszać

F. się nie przyznał. Sądził go słynny Wojciech Łączewski, który wcześniej skazywał kibiców za antysemickie hasła, ale też policjanta, który skopał uczestnika Marszu Niepodległości. Skazał też nieprawomocnie na więzienie Mariusza Kamińskiego, byłego szefa CBA.

F. wyjaśniał w sądzie: „Wyrwano mnie z kolumny, rzucono na ziemię. Biernie protestowałem”. Potem przyznał, że stał na czele „frontu” przed policją, ale kopać nie mógł, bo miał „zablokowane nogi przez osoby leżące na ziemi”. Twierdził, że tylko „trzymał się policjanta”, by nie upaść. Jego świadkowie – inni manifestanci – mówili, że nie widzieli, by ktoś bił policjanta. Sędzia nie miał jednak wątpliwości, że F. bił. We wrześniu 2015 r. skazał go na pół roku bezwzględnego pozbawienia wolności. Kluczowe były nagrania, ale nie z internetu, które przedstawiła obrona (sąd stwierdził, że były w nich fragmenty innych demonstracji), tylko nagrania wykonane przez policję. – Nagranie jasno obrazuje, że naruszył nietykalność policjanta – stwierdził w wyroku sędzia Łączewski. Zauważył, że nie widać ruchu nóg, „ale położenie ciała F. względem funkcjonariusza pozwala na stwierdzenie, że był to moment zadania kopnięć”. – Widoczne są ruchy ręką. Nagranie ewidentnie pokazuje, że było to szarpanie za mundur – podkreślał sędzia. Dał też wiarę zeznaniom policjantów. Były w nich drobne rozbieżności, ale uznał, że są bez znaczenia (policyjne akcje są dynamiczne).

Dlaczego skazał F. na bezwzględne więzienie? Narodowiec był już wcześniej dwa razy karany za znieważenie policjantów. – Kara musi odstraszać. Dopuścił się zamachu na instytucję państwową. Okazał lekceważenie dla porządku publicznego – uzasadniał sędzia. Dodał, że działania policjantów może były „zbyt intensywne”, ale to nie uzasadnia agresji wobec nich.

F. apelował. Przekonywał, że działa charytatywnie – robi paczki dla Polaków ze Wschodu. A udział w manifestacji to wyraz troski o dobro wspólne. Ale sąd okręgowy na początku stycznia 2016 r. utrzymał wyrok w mocy.

Zły Łączewski, dobrzy kibice

Pod koniec stycznia wniosek o ułaskawienie do prezydenta Dudy napisał obrońca skazanego mec. Marcin Iwanowski. Dużą część wniosku poświęcił dyskredytowaniu sędziego Łączewskiego. „Nie ukrywał niechętnego stosunku do oskarżonego. Przy każdej okazji starał się okazywać wyższość i pogardę dla wyznawanych przez niego patriotycznych wartości. Uchylał kłopotliwe pytania obrońcy do policjantów, wyręczał świadków w odpowiedziach, gdy się zastanawiali, kwestionował wnioski dowodowe obrony. Wierzył policji” – wyliczał zarzuty wobec sędziego. Pisał, że sędzia ma „złą sławę”.

Dalej przekonywał, że F. to spokojny człowiek, zaangażowany w życie publiczne, czego wyrazem jest udział w manifestacjach, m.in. w Marszach Niepodległości, w obronie życia, TV Trwam czy ku pamięci „żołnierzy wyklętych”. Twierdził, że zatrzymania na antyrządowej demonstracji miały pokazać narodowców jako agresywnych, a nie „zatroskanych o losy ojczyzny”.

Pod listem poparcia o ułaskawienie podpisali się działacze narodowi, m.in. Robert Winnicki, Krzysztof Bosak.

W jeszcze mocniejsze tony w liście do prezydenta uderzył sam zainteresowany. „Kiedy myślę o przodkach, aż wstydzę się prosić o akt łaski z takim wyrokiem. Jeśli Bóg stwierdzi, że mam zmienić życie, jeszcze bardziej angażując się dla kraju, i punktem zwrotnym ma być więzienie, niech tak będzie” – napisał. Ale zaraz dodaje, że chciałby uczestniczyć w pogrzebie „Łupaszki” (odbył się w ostatnią niedzielę), bo dzięki niemu staje się niezłomny.

Wspomina też o „dobrych ludziach” – kibicach z Białegostoku. Pisze, że to „wspaniali patrioci”, których „błędem” było, że gdy do miasta przyjechali Tusk i Sikorski, odważyli się na demonstrację. „Jednoczą się na stadionie”, co dało pretekst Bartłomiejowi Sienkiewiczowi (b. szef MSW w rządzie PO, który wydał wojnę rasistom w Białymstoku), by powiedzieć: „Idziemy po was”, co też uczynił. Pisze, że skończyło się to tym, że „bardzo wartościowi” ludzie siedzą w więzieniu. Że ich przywódca „Dragon” (według prokuratury kierował grupą przestępczą) pociągnie za sobą tłumy. Że kibice chcieliby stanąć w obronie „dobrej zmiany”.

W połowie marca przed Kancelarią Prezydenta odbyła się manifestacja w obronie Marcina F. Podpisy w jego sprawie zbierano w internecie. Dwa dni przed rozpoczęciem odbywania kary prokurator generalny wszczął postępowanie w sprawie ułaskawienia i wstrzymał wykonanie wyroku. Prokuratura podkreśla, że to nie przesądza o ułaskawieniu. Na razie wystąpiła o opinie do sądów, które wydały wyroki. Opinię wyda też sędzia Łączewski, posiedzenie odbędzie się 10 maja.

Przeciw ułaskawieniu protestuje związek zawodowy policjantów. Kilka dni temu wysłał list do ministra sprawiedliwości Zbigniewa Ziobry z prośbą o spotkanie. Związkowcy chcą wykonania kary: „Policjanci występujący w imieniu państwa muszą mieć pewność, że w sytuacjach takich jak ta państwo stoi po ich stronie”. Zapytaliśmy o stanowisko szefa MSW Mariusza Błaszczaka. Nie dostaliśmy odpowiedzi.

Zobacz także

skazany

wyborcza.pl

 

Audyt widmo? Czy rząd po cichu wycofa się z raportu o stanie państwa?

JUSTYNA DOBROSZ-ORACZ, ZDJĘCIA I MONTAŻ: MIŁOSZ WIĘCKOWSKI, 29.04.2016
http://www.gazeta.tv/plej/19,82983,20000467,video.html?embed=0&autoplay=1

To było jedno ze sztandarowych haseł kampanii wyborczej. Władza miała rozliczyć koalicję PO-PSL. Straszyła konsekwencjami prawnymi. Ale do dziś raportu o stanie państwa nie ma. Czy kiedykolwiek powstanie?

‚To pytanie do rządu’ – mówi Gazecie Wyborczej prezes PiS Jarosław Kaczyński. Premier Beata Szydło nie odpowiada na nasze pytania, choć przeprowadzenie audytu zapowiadała w expose. Rzeczniczka PiS odsyła nas do rzecznika rządu. A ten do szefowej kancelarii premiera. Beata Kempa oświadczyła jedynie – ‚wszystko w swoim czasie’. ‚Ten raport nie powstanie, bo teza o Polsce w ruinie była kłamstwem’ – twierdzi poseł PO Borys Budka.

Dwa miesiące temu premier Beata Szydło deklarowała, że w połowie marca kolejni ministrowie będą podsumowywać swoich poprzedników. Minęło kilka tygodni, a wielu sprawia wrażenie, jakby pierwszy raz o tym słyszało.

Jeszcze coś do poczytania…

audyt

wyborcza.pl

 

Śmiechu naszego powszedniego

Maria Hawranek, Szymon Opryszek, 30.04.2016

Rys. Nika Jaworowska

W samolotach mówią, by najpierw samemu założyć maskę tlenową, a dopiero później dziecku. Tak samo jest ze śmiechem. Żeby być wsparciem dla kogoś, najpierw sami musimy mieć elementarną pogodę ducha. Z Piotrem Bielskim rozmawiają Maria Hawranek i Szymon Opryszek
 

Piotr Bielski – socjolog, dziennikarz, pierwszy w Polsce jogin śmiechu, autor książki „Joga śmiechu. Droga do radości”. Prowadzi Akademię Jogi Śmiechu, żeby „Ziemia stała się najbardziej roześmianą planetą w kosmosie, a Polska najbardziej roześmianym państwem świata”.Maria Hawranek, Szymon Opryszek: Marudzenie i pesymizm to nasze narodowe cechy. Prawda?Piotr Bielski: Prawda, że mamy zbiorowe wyobrażenie naszego wyjątkowego w skali świata smutactwa, ale jak większość narodowych wyobrażeń i to jest mocno przereklamowane. Nawet ja mu się poddałem, kiedy jeszcze na kursie w Indiach zastanawiałem się, czy joga śmiechu się u nas przyjmie.Po powrocie zrobiłem eksperyment. Pytałem znajomych: „Czy ty jesteś smutasem?”. Odpowiadali: „Nie”. „A twoi bliscy, znajomi?”. Też nie. Wszyscy wiedzieli, że jesteśmy ponurakami, ale mało kto umiał wskazać wokół siebie choć jednego.Masz śmiały plan: Polacy pobiją rekord Guinnessa w zbiorowym śmiechu. Brzmi fajnie, tylko po co?– Żebyśmy się fajnie wspólnie zdrowo pobawili, podbudowali i trochę bardziej polubili samych siebie. Wiadomo, że jeśli człowiek nie kocha siebie, to trudno mu kochać innych ludzi, bo ciągle projektuje na nich swoje braki i potrzeby. Tak samo jest ze społeczeństwem – jeśli nie lubi siebie, trudno polubić mu innych. Pewnie dlatego dziś na krakowskim Rynku zaczepił mnie chłopak: „Podpisze się pan pod apelem Zero uchodźców w Polsce?”. Odmówiłem, nie chcę popadać w paranoję strachu. No i żona w ciąży chodziła do lekarza z Syrii. Wspaniałego, kompetentnego człowieka.

Pomysł polega na tym, by na którymś stadionie miejskim zebrać 20, a może 50 tys. ludzi i pobić rekord we wspólnym śmiechu. Chciałbym, żebyśmy jako społeczeństwo byli bardziej otwarci, życzliwi. To się wiąże z optymizmem i radością, więc staram się pokazać Polakom, że zdolności do ich odczuwania można się nauczyć.

.

Możemy się nauczyć matematyki lub angielskiego. Ale optymizmu?

– Zobaczcie, żyjemy w społeczeństwie opartym na wiedzy – uczęszczamy na kursy gotowania, rodzenia, asertywności, nawet podrywu. Czemu nie spróbować z optymizmem?

Joga śmiechu świetnie przyjęła się w Niemczech i Japonii, czyli kulturach kojarzonych z dystansem, powagą i pracą. Tam niektórzy zauważyli, że w ich życiu nie było miejsca na radość, i poszukali systemu, który ją wprowadził.

CZYTAJ TEŻ: Piotr Bielski – jogin śmiechu

Jest coś takiego jak Happy Planet Index, czyli światowy ranking poczucia szczęścia. Każdy wskaźnik ma swoje niedoskonałości i ten też, jednak HPI jest godny uwagi, bo określa nie tylko subiektywny poziom szczęścia jednostki, ale też jakość życia i środowiska.

I?

– I przodują w nim kraje latynoskie, a Polska zajmuje 71. miejsce. Choć jeszcze niedawno byliśmy na 80.! To budujące. Ale musimy się wziąć za sprawę radości poważniej!

Bo?

– Bo optymiści żyją dłużej, zdrowiej i lepiej. Dlatego śmiech stał się ważną częścią wielu gałęzi medycyny. Badania pokazują, że obniża poziom kortyzolu, czyli hormonu stresu, zmniejsza ciśnienie krwi, zwiększa prawdopodobieństwo zajścia w ciążę metodą in vitro, ułatwia powrót do sprawności ludziom po przeszczepach, obniża poziom cukru u cukrzyków, a u pacjentów oddziałów onkologicznych pobudza limfocyty, które walczą z komórkami rakowymi.

Pracowałeś z chorymi na raka. Może, szukając ratunku, wierzą w moc jogi śmiechu tak samo jak w moc cudownych ziół pana Zenka.

– Tak, niektórzy mówili, że nie widzą ratunku w tradycyjnych terapiach, dlatego otwierają się na alternatywne doświadczenie. Ale ja nie obiecuję jogi cud. Za dużo jest diet cudów i lekarstw cudów. Moje zajęcia mają dać szansę na odbudowę leczniczego optymizmu. Wymagają zaangażowania i regularności.

Jeden z uczestników, Andrzej, młody człowiek z Wrocławia, przyszedł na zajęcia z diagnozą: rak. Teraz sam prowadzi takie warsztaty w środowisku onkologicznym. Pojawiają się też osoby z depresją albo ludzie, którzy chcieliby wyjść z żałoby. Pewna kobieta najpierw się rozpłakała, potem zaczęła się śmiać – pierwszy raz, odkąd dwa lata temu straciła męża. Inna zaczęła żartować z synem, który po wypadku leżał przykuty do łóżka.

W samolotach mówią, by najpierw samemu założyć maskę tlenową, a dopiero później dziecku czy partnerowi. Tak samo jest ze śmiechem. Żeby być wsparciem dla kogoś, najpierw sami musimy mieć elementarną pogodę ducha, stać w pionie.

W książce podkreślasz, że lekarz z Indii Madan Kataria wymyślił jogę śmiechu na podstawie odkrycia, że sztucznie wywołany śmiech jest dla organizmu równie zbawienny jak ten naturalny. Na zajęciach nie opowiadasz dowcipów. Jak rozśmieszasz kursantów?

– Joga śmiechu ma cztery poziomy. Fundament to zdrowie: zwiększanie odporności psychofizycznej i redukcja stresu. Drugi poziom – budowanie otwartości na kontakty międzyludzkie, biznes mówi na to „team building”. Beztroski śmiech z kolegami i przełożonymi poprawia komunikację i tworzy klimat do współpracy. Trzeci, osiągany przy regularnej praktyce – to rozwój osobisty: zwiększamy inteligencję emocjonalną, kreatywność, elastyczność, umiejętność szybkiego uczenia się. Na końcu jest duchowość, którą rozumiem w pragmatyczny sposób – jako umiejętność podnoszenia siebie na duchu i wyciszania myśli.

CZYTAJ TEŻ: Śmiech. Dlaczego jest zaraźliwy? Jak odczytujemy ludzkie emocje

No dobrze, ale jak to robisz? Nie wyobrażamy sobie, żebyśmy tak na życzenie zaczęli chichotać.

– Staramy się wejść w stan podobny do stanu dzieci: trzylatki śmieją się 300 razy dziennie, dorośli – 10. Usypiamy dorosłego, który narzeka i szuka dziury w całym – tańcem, ruchem, ćwiczeniami oddechowymi i rozciągającymi. Śmiejemy się w trakcie kłótni czy stania w korku. Wiem, że wyrwane z kontekstu brzmi to abstrakcyjnie, ale to naprawdę przemyślane know-how radości.

Kto przychodzi na kursy? Hipsterka, tzw. klasa kreatywna?

– Średnia krajowa. Potrzeba radości jest uniwersalna. Od licealistek po seniorów, od przedstawicieli wielkomiejskiej klasy średniej po emeryta z Legionowa. Na kursach instruktorskich pojawili się dentyści, lekarze, różni freelancerzy, trenerzy biznesu, pracownicy agencji kreatywnych, ale też technik pracujący w chłodni, kucharka ze szkoły z Podkarpacia czy „gaździna spod samiuśkich Tatr”, jak sama o sobie mówi. Rosjanie, Ukraińcy, Polacy z zagranicy. Ania już wprowadza jogę śmiechu na Białorusi, tam to jest dopiero potrzebne!

Mówiłeś o ludziach w żałobie, w depresji. Ty też znalazłeś jogę śmiechu po traumatycznym doświadczeniu.

– Ojciec zmarł na raka. Odchodził przez wiele miesięcy. Zobaczyłem, jakie to ważne, żeby znaleźć jakiś własny generator radości, gdy wokół świat się wali. Po odejściu taty ukryłem się w Bieszczadach, musiałem nabrać sił. Ale na decyzję o wyjeździe do Indii złożyło się wiele spraw. Osiem lat zmagałem się z doktoratem. Nie miałem już ochoty pisać, ale głupio mi było przed mamą, babcią, a nawet nieżyjącym już dziadkiem profesorem, przed promotorem. Nie chciałem, jak to się mówi w socjologii, zawieść znaczących innych. Zatrudniłem nawet trzech coachów, żeby mnie motywowali. Jeden kazał mi więcej płacić, żebym poczuł moje ociąganie się w portfelu. Ale i tak czułem się, jakbym mieszkał w zagraconej klitce.

I uciekłeś do Indii.

– Pojechałem szukać inspiracji. Byłem smutny, ale wciąż żył we mnie dzieciak. Znajomy opowiedział mi o ludziach, którzy spotykają się codziennie o świcie w parkach, by się śmiać. Od razu poczułem, że chcę do nich. Jako pierwszy Polak trafiłem do doktora Katarii.

Zanim zostałeś joginem śmiechu, byłeś Jezusem ze Wschodniej.

– Jako 20-latek dużo podróżowałem autostopem po Europie. Grecja, Hiszpania, później samotna podróż po Meksyku. Tęskniłem za latynoskim sposobem życia – ściskaniem na przywitanie, ciepłem, zdrową prostotą w okazywaniu uczuć.

Spróbowałem przeszczepić go w rodzinnej Łodzi. Zainspirowany festiwalem dzielnicy Gracia w Barcelonie zorganizowałem z siostrą święto ulic Wschodniej i Włókienniczej, które miały złą famę. Miałem wtedy długie włosy i brodę, dlatego dzieciaki z sąsiedztwa wołały na mnie „Jezus ze Wschodniej”. Na scenie alternatywne zespoły, lokalna publika. Zaprosiliśmy nawet zespół hiphopowy z Izraela.

Ale najpierw spytałem chłopaków kibiców, czy nie mają nic przeciwko. W końcu w Łodzi kibice Widzewa wyzywają kibiców ŁKS od „Żydów” i wzajemnie. Naradzili się i stwierdzili: „My to przeciwko takim prawdziwym Żydom nic nie mamy, tylko tych z Pomorskiej, sąsiedniej ulicy, nie lubimy”.

Kibice teraz są na świeczniku. Przeciwnicy uchodźców też i jeszcze „wyklęci”. Do tego Smoleńsk, „Bolek”, łamanie demokracji. Mamy raczej czas nadętej powagi niż beztroskiego śmiechu.

– Kiedyś prowadziłem spotkanie na Krakowskim Przedmieściu, był początek września. Nagle zbliża się pochód ponurych min i czarnych sztandarów – upamiętnienie wybuchu II wojny światowej, a przy okazji hasła smoleńskie. Jeden łysy umięśniony młodzieniec zaczyna nam robić zdjęcia.

I co?

– Zaproponowałem grupie, żebyśmy śmiali się cicho. Nie chcieliśmy konfrontacji, bo propagujemy życzliwość, śmiech, tolerancję i nie zapisujemy się do żadnej partii. Niemy śmiech to zawsze jest rozwiązanie, choć oczywiście największe korzyści zdrowotne płyną z nieskrępowanego śmiechu z brzucha.

No i tamci wygrali. Pomyśleli: ha, przestraszyli się, siła działa.

– Czasem warto ustąpić i przeczekać, by potem znów móc robić swoje.

Dziś w dyskursie polityczno-społecznym śmiech zastąpił rechot. I to z obu stron.

– Z pewnością to nie jest śmiech z serca, życzliwy, dobry i radosny. Wyśmiewanie się z innych, choćby z polityków, nawet jeśli sami się o to proszą, to nie jest to, o co mi chodzi – śmianie się ku czemuś lepszemu, ku spotkaniu. Ale z drugiej strony podstawowym elementem zdrowej demokracji jest to, że można się naśmiewać z władzy. Dopóki się śmiejemy i nie obrażamy o byle co, możemy się spotkać na wspólnym gruncie.

CZYTAJ TEŻ: Śmiech w przyrodzie wyjątkowy. Chichoczący mózg

Aktualna władza uważa, że z pewnych rzeczy śmiać się nie można. Na przykład naburmuszyła się, kiedy na gali Orłów Maciej Stuhr na żywo powiedział: „Przyszedłem dziś do państwa, żeby ogłosić najlepszą aktorkę drugiego sortu. Planu, przepraszam”.

– Użył słów, które władza traktuje jak swoje zabawki. Zdenerwował ją tym, że postanowił tymi zabawkami się pobawić.

A w ogóle są tematy, z których nie wypada się śmiać?

– Jestem przeciwny koncepcji tzw. szargania świętości, ale wiele stand-upów lub niby-odważnych roastów, śmiało „grillujących” celebrytów mnie nie śmieszy – za dużo stereotypów, naśmiewania się. Niech to sobie robią, ale ja proponuję śmiech z innego poziomu.

Na zajęcia zapraszasz ludzi bez względu na barwy i poglądy, ale jesz wegetariański żurek w miasteczku naprzeciw gabinetu pani premier, a na Facebooku dystansujesz się od „żołnierzy wyklętych”.

– Na jodze śmiechu nie poruszam tematów politycznych, do żadnej partii się nie zapisywałem i nie planuję, ale jako świadomy obywatel czasami wychodzę na ulicę, bo widzę nonszalancję w podejściu rządu do prawa i demokracji, w deklaracjach dotyczących sojuszników takich jak Unia Europejska czy NATO. Nie czuję, żeby ta władza dbała o wspólne dobro.

Cieszy mnie, że ludzie potrafią sięgnąć po swoje prawa. Tylko ważne, żeby angażując się, zachować perspektywę „ja i ty”. Gdy widzimy w przeciwniku człowieka, to możemy rozmawiać. A jak widzimy „lewaka”, „prawaka”, „kodera” czy „naziola”, to mamy do czynienia z tzw. oszczędnością poznawczą – nie staramy się go zrozumieć, tylko wrzucamy do szufladki i wyciągamy nasze działa obronne.

Chciałbym, byśmy wzorem Gandhiego protestowali pokojowo. Bez hejtu. Żeby walcząc z radykalną prawicą, nie stać się jej lustrzanym odbiciem.

Marzy ci się sesja jogi śmiechu w Sejmie.

– Może najpierw jakieś miasto, Wrocław, Poznań, Słupsk albo moja Łódź, podłapie ten pomysł, a potem parlament też się otworzy. Ufam, że panowie Jarosław Kaczyński i Paweł Kukiz ze swoją powagą i gniewem wyluzują na chwilę i włączą się do akcji.

Prezes do radosnych nie należy.

– A szkoda. Gdyby rządzący byli bardziej zadowoleni z życia i z siebie, wylewaliby mniej frustracji i nie tropili dziadków w Wehrmachcie lub wypominali innym podstawówkę w Moskwie. To proste: śmiech rozbraja tłumione emocje, nawet gniew, pozwala pokazać ludzką twarz. Spójrzmy na Dalajlamę – przy każdej okazji dużo się śmieje, pokazuje, że śmiech nie wyklucza poważnego zaangażowania. Podobnie papież Franciszek. Obama też często promienieje uśmiechem. Myślę, że dzięki temu ci ludzie mają większy dystans do siebie.

Ale szanuję to, że niektórzy jeszcze nie są gotowi na śmiech.

Uśmiech, raczej sztuczny, nie schodzi za to z twarzy Andrzeja Dudy.

– W Polsce cierpimy na deficyt uśmiechu, więc to może wcale nie jest takie złe? Przypuszczam, że prezydent ma mocno stresujące życie, musi się mierzyć z wieloma naciskami swojego środowiska. Samo to, że się uśmiecha, poczytuję za pozytywne, ostatecznie już podnoszenie kącików ust jest korzystne dla zdrowia, a prezydentowi za sprawą uśmiechu, miłej małżonki i nart udaje się trochę ocieplić wizerunek swojej formacji, co, umówmy się, nie jest łatwym zadaniem.

W książce często odwołujesz się do Opatrzności. Choć nie identyfikujesz się z Kościołem katolickim, to przeprowadziłeś zajęcia w Licheniu. Przyszli księża?

– Polscy księża w większości chyba nie są jeszcze na to gotowi. To była sesja dla niepijących alkoholików i ich rodzin. Dostaliśmy podziękowania od księdza. Uwierzył nam, że to prozdrowotna inicjatywa i że nie zamierzamy się wtrącać w kwestie wiary.

Chciałbym, żeby polscy katolicy słuchali raczej Franciszka niż biskupów, którzy nawołują: „Katoliku, na wszelki wypadek nie próbuj”. Na razie często powtarzają niebezpieczne bzdury typu, że każda pozycja jogi to składanie hołdu jakiemuś bóstwu. W Indiach są księża katoliccy, którzy uprawiają jogę, a w Niemczech Kościół ewangelicki zaprasza jogę śmiechu do siebie.

Prowadziłeś też warsztaty dla więźniów. Podobno przełomowe.

– Raz, w Bieszczadach, na zaproszenie więziennego psychologa. Okazało się, że nawet w takim miejscu można wygenerować spokój, radość i zaufanie. Kluczem była szczerość. Powiedziałem, że nic im nie obiecuję. Nie zastanawiałem się, co kto zrobił, nie bawiłem w ocenianie, po prostu przyszedłem popracować z ludźmi. Zrobiliśmy ćwiczenie, w którym udaje się, że jeździ się samochodem. I kilka osób zaczęło żartować – że nie wiedzą, czy mogą, bo siedzą za to, że zabrali im prawko. Złapali dystans, potrafili się z siebie śmiać.

Chyba z mniejszym entuzjazmem przekraczałeś bramy warszawskiego Mordoru?

– Nieprawda! Odkąd na studiach wciągnął mnie autostop, lubię nowe przygody. Tam nie siedzą sformatowane korpoludki, tylko normalni ludzie. Szedłem do tego zagłębia biurowców na Mokotowie z takim nastawieniem i się nie zawiodłem. Potem niektórzy moi uczniowie, jak Tomek z Google’a, spróbowali nawet zorganizować zajęcia w swojej firmie – i centrala w Stanach wyraziła zgodę.

Ale na początku nie lubiłeś przeprowadzać jogi śmiechu dla firm.

– Szczęśliwie mam już za sobą wszystkie najgorsze niespodzianki, włącznie z pijanym prezesem wchodzącym na trening w połowie. Ale to prawda, każde spotkanie z biznesem to była lekcja dbałości o detale. Pierwsze podejście – na pikniku firmowym. Cztery godziny, ale obok gokarty, paintball, piwo. Nie ten klimat. Innym razem prowadziłem zajęcia w tzw. openspace i koledzy z okolicznych biurek robili zdjęcia uczestnikom. Krępujące, więc druga grupa zaproponowała, że wychodzimy na parking. Zachowywali się jak w piosence Elektrycznych Gitar: „Dzieci wesoło wybiegły ze szkoły”.

Prawdziwe dzieci są wesołe, bo właśnie wybiegają ze szkoły. Śmiech pomaga szybciej się uczyć, mimo to w klasach nie ma go zbyt wiele.

– System edukacyjny nie przygotowuje nas do nauki samego siebie. Walczymy o to, żeby sześciolatki szły albo nie szły do szkoły, zamiast zastanowić się, jak wprowadzić zajęcia z elementarnej psychologii rozumienia siebie, potrzeb człowieka i zarządzania emocjami. To by oszczędziło dużo cierpienia i frustracji. I dzieciom, od których cały świat wymaga coraz więcej, i dorosłym.

Jest światełko w tunelu. Wśród kursantów masz nauczycieli i przedszkolanki, a nawet dyrektorkę przedszkola, która chciała, żeby dzieci były mniej zestresowane niż ich rodzice.

– Do mnie przychodzą nauczyciele zaangażowani, poszukujący.

Przy okazji takich zajęć wychodzą różne rzeczy. Na przykład to, jak ważny jest język. Ostatnio podeszła jedna mama i mówi, że jest zdziwiona, bo Filip tak świetnie się bawił, choć normalnie jest „taki zblokowany”! Powiedziałem jej, że właśnie takimi słowami go ogranicza. W chwili gdy zamykamy kogoś w definicjach, odbieramy mu okazję do rozwoju.

Coś o tym wiesz. Jako chłopiec miałeś nadwagę, dużo się uczyłeś, grałeś na komputerze.

– Trudno mi było odkleić etykietkę kujona, grubasa i odludka. Jak widać, każdy może nas zaskoczyć. Wierzę, że nawet prezes Kaczyński.

Wideo „Magazynu Świątecznego” to coś więcej – więcej wyjątkowych tematów, niezwykłych ludzi, najważniejszych wydarzeń, ciekawych komentarzy i smacznych wątków. Co weekend poznasz ciekawy przepis, zasłuchasz się w interpretacji wiersza i przyznasz, że jest cudem, dowiesz się, co w trawie piszczy – w polityce, kulturze, nauce.

W Magazynie Świątecznym:

Pro publico Bono. Rockman broni polskiej demokracji
Walczył z terrorystami IRA, głodem i AIDS. Doprowadził do częściowej likwidacji długów Afryki. Dwa razy był kandydatem do Pokojowej Nagrody Nobla. Dziś lider U2 mówi: „Kocham ‚Solidarność’, nacjonalistów – nie”. I wie, co mówi

Niall Ferguson: Robin Hood świata nie zbawi
Chcemy więcej równości? Proszę bardzo! Zróbmy sobie znowu dwie wojny światowe, kilka kryzysów i hiperinflacji, a wtedy wszystko się zdewaluuje. Ci, którzy mają najwięcej, siłą rzeczy stracą najwięcej, więc zapanuje równość i sprawiedliwość. Z Niallem Fergusonem rozmawia Mariusz Zawadzki

Od delfina do rekina
Dziesięć lat temu Kaczyński traktował go jak syna. Dziś o uczuciach nie ma mowy. Zbigniewa Ziobrę łączy z prezesem jakiś tajemniczy kontrakt, którego szczegółów nikt nie zna

Ostatni wynalazek człowieka. Literacki Nobel dla algorytmu?
Albo na powrót zaczniemy czytać książki i mądrzeć, albo nic po nas nie zostanie

Paweł Edelman: Pełen dosyt
Tak jak się podpisałem pod „Pokłosiem”, tak obiema rękami podpisuję się pod „Wałęsą”. Dlatego od czasu do czasu zakładam ciepłe buty i idę na marsz KOD-u. Ale nie skaczę

Zjednoczy nas modernizm
Co łączy Dworzec Powiśle z Muzeum Kosmosu w Libanie? Z Nicolasem Grospierre’em rozmawia Maciej Jaźwiecki

wpolityce

wyborcza.pl

Wiesław Władyka

Polityka symboliczna PiS na całego. Na Krakowskim Przedmieściu staną aż dwa pomniki smoleńskie
Pomniki staną tam za dwa lata, a będzie im patronował komitet honorowy. Otwarty, to znaczy każdy będzie się mógł do niego zapisać i poprzeć ideę stawiania pomników. Już widać kolejkę.

 

Jarosław Kaczyński w kilku swoich ostatnich publicznych wystąpieniach zapowiedział pogłębienie i przyspieszenie rewolucji, na czele której stoi i której codziennie doświadczamy, począwszy od pierwszej awantury wokół Trybunału Konstytucyjnego. Prezes PiS używa różnych pojęć i słów, niemniej wszystkie one zapowiadają wielkie wzmożenie polityczne obozu rządzącego, zdyscyplinowanie oddziałów przy jednoczesnym ich przeglądzie, podniesienie wymagań wobec kadr.

Jeśli się nam zdawało, że Jarosław Kaczyński pędzi, że otwiera kolejne fronty, wydając wojnę wszystkim, którzy nie chcą mu się podporządkować, wszystkim, którzy nie pasują do jego wizji i celów, to musimy pojąć, że jest to dopiero początek. Że tych frontów będzie więcej, a szybkość i radykalizm wprowadzanych zmian, „dobrych zmian”, zadziwi i zapewne przestraszy Polaków, nawet tych, którzy im sprzyjają.

Już lista przygotowanych ustaw jest długa, przygotowana do przyjęcia bez większej ceregieli przez większość sejmową lub wręcz procedowana na poziomie realizacyjnym, a następne są rychtowane na zapleczu.

Cały obóz PiS jest w pełnej gotowości, utrudzony na owym zapleczu, ale też w parlamencie, w komisjach, na sali sejmowej, w kuluarach i w mediach, gdzie codziennie wygłasza jak jeden mąż swoje komunikaty dnia, nie odpuszczając opozycji, niezwykle przy tym agresywny i, mówiąc eufemistycznie, niegrzeczny.

Na 2 maja już jest zapowiadane jako ważne przemówienie Jarosława Kaczyńskiego, adresowane do partii, ale też, a jakże, do Polaków, do Narodu. Już się można bać.

Tego rodzaju wzmożenia wymagają wzbogacenia symbolicznego, opakowania w idee i wartości. Znamy wiele z tych symboli, w ostatnim czasie tę rolę odgrywa kult Żołnierzy Wyklętych. I oczywiście, niezmiennie, kult smoleński, czasami lekko wystudzany (zwłaszcza w kampaniach wyborczych), częściej podgrzewany.

Tak więc w pakiecie symbolicznym Smoleńsk jest fundamentalnym czynnikiem, z wszystkimi odpryskami i konsekwencjami, jakie rodzi. Z jednej strony to proces ministra Arabskiego, jako początek korowodu odwetowego, z drugiej dalsze sakralizowanie i uświęcanie, zwłaszcza prezydenta Lecha Kaczyńskiego.

Jarosław Kaczyński właśnie zapowiedział to, co wcześniej zapowiedział, czyli budowę dwóch pomników smoleńskich na Krakowskim Przedmieściu. Oznajmił, że pomniki staną tam za dwa lata, a będzie im patronował komitet honorowy. Otwarty, to znaczy, że każdy będzie się mógł do niego zapisać i poprzeć ideę stawiania pomników. Jak można zrozumieć, zwłaszcza jednego. Już widać kolejkę.

nakrakowskim

polityka.pl

„Antynaukowa fala przetacza się przez Polskę” pisze „Nature”

mirol, 29.04.2016
Dwójka naukowców publikuje w „Nature” list, w którym wyraża zaniepokojenie postawą polskiego rządu w kwestiach naukowych.
 

„Polski rząd wykazuje niepokojącą skłonność do odrzucania dowodów naukowych i racjonalizmu” – piszą w liście opublikowanym na łamach naukowego czasopisma „Nature” Paula Dobosz z Uniwersytetu Cambridge i Jakub Zawiła Niedźwiedzki z Uniwersytetu Warszawskiego.

Przytaczają przykłady: zgodę ministra środowiska na zwiększenie wycinki drzew w Puszczy Białowieskiej mimo wielu naukowych opinii o negatywnym wpływie tej decyzji na ten cenny przyrodniczo obszar, decyzję parlamentarnego zespołu ds. bezpieczeństwa Programu Szczepień Ochronnych Dzieci i Dorosłych, który zaprosił antyszczepionkowych aktywistów, wygaszenie refundacji programu in vitro przez Ministerstwo Zdrowia i zastąpienie go programem „naprotechnologii” promowanej przez Kościół katolicki, w końcu projekt restrykcyjnej ustawy antyaborcyjnej, która może sprawić, że in vitro stanie się nielegalne.

Autorzy artykułu wspominają także o tym, że uniwersytety (Gdański i Medyczny we Wrocławiu) udostępniają podwoje prelegentom wygłaszającym sprzeczne z nauką opinie (jak np. leczenie nowotworów witaminą C czy powiększanie piersi przez hipnozę). Wreszcie autorzy przywołują książkę Macieja Giertycha„. Ewolucja, dewolucja, nauka” wydaną przez wydawnictwo Fronda, której autor twierdzi, że ewolucja nie istnieje, a która została rozesłana do szkół.

Autorzy apelują o pomoc międzynarodowych organizacji naukowych. „Polskie środowisko akademickie potrzebuje wsparcia międzynarodowych organizacji naukowych w przeciwdziałaniu niektórym niepokojącym konsekwencjom dla ogółu” – piszą.

Zobacz także

antynaukowa

wyborcza.pl

 

Jaka jest nowa ustawa PiS o Trybunale Konstytucyjnym? Niewiele zmienia [ANALIZA]

Ewa Siedlecka, 29.04.2016

Trybunał Konstytucyjny

Trybunał Konstytucyjny (Fot. Franciszek Mazur / Agencja Gazeta)

Nie czekając na efekt prac zespołu Kuchcińskiego, PiS wniósł do Sejmu nową ustawę o TK. Zawiera podobne rozwiązania jak ta obalona przez Trybunał 9 marca.
 

Tutaj pełny tekst projektu ustawy PiS o Trybunale Konstytucyjnym >>>

Posłowie PiS wzięli starą ustawę o TK, z 1997 r., która obowiązywała do czerwca zeszłego roku, i wprowadzili do niej zmiany podobne do tych, jakie zawierała ustawa „naprawcza” z grudnia 2015.

Podstawowa różnicą w stosunku do „naprawczej” jest to, że teraz Trybunał będzie miał tzw. pełny skład, a więc będzie mógł orzekać w sprawach, które owego pełnego składu wymagają. Ale niewiele to zmieni.

Tak jak w obalonej przez TK ustawie „naprawczej” sprawy dotyczące ustaw i umów międzynarodowych – z wyjątkiem skarg konstytucyjnych i pytań prawnych sądów – mają być rozpatrywane w kolejności wpływu. Chyba że prezydent zażyczy sobie inaczej. W ustawie nie ma zastrzeżenia, że to uprawnienie prezydenta może dotyczyć tylko spraw przez niego wniesionych, więc można sądzić, że prezydent może to prawo wykorzystywać dowolnie, ustawiając pracę Trybunału.

W pełnym składzie, oprócz np. prewencyjnych wniosków prezydenta (przed podpisaniem ustawy), sporów kompetencyjnych czy zgodności celów i działalności partii z konstytucją, Trybunał będzie musiał rozpatrywać każdą sprawę, którą wskażą: prezydent, prokurator generalny, trzej sędziowie Trybunału (tylu jest teraz z rekomendacji PiS) lub skład orzekający wyznaczony do sprawy. A także w sprawie oceny ustawy o Trybunale Konstytucyjnym. Pełny skład miałby wynosić 11 sędziów (w poprzedniej ustawie „naprawczej” – 13). W tej chwili w Trybunale jest 12 sędziów.

Zmiana zasad wyłaniania kandydatów na prezesa Trybunału

Wyroki wydawane w pełnym składzie mają zapadać większością 2/3 głosów w wielu sytuacjach. M.in. w przypadku oceny zgodności ustaw z konstytucją albo jeśli dotyczą kilkunastu wymienionych przepisów konstytucji. Wśród nich są takie, do których Trybunał odwołuje się w olbrzymiej większości orzeczeń, jak choćby zasada demokratycznego państwa prawnego, zasada działania organów władzy publicznej na podstawie i w granicach prawa czy obecny w każdym niemal orzeczeniu art. 31 ust 3, który mówi o tym, na jakich zasadach można ograniczać konstytucyjne prawa i wolności. A także w sprawach dotyczących zakazu dyskryminacji.

Z ustawy o TK miałyby zniknąć dziś obowiązujące szczegółowe przepisy dotyczące wnioskowania o postawienie sędziego przed sądem karnym. Nie wiadomo, kto i w jakim trybie miałby o to wnioskować. Za to na pozbawienie sędziego urzędu przez Zgromadzenie Ogólne Sędziów TK zgodę musiałby wyrazić prezydent. I nie wiąże go żaden termin. To, zapewne, zabezpieczenie przed usunięciem z Trybunału sędziów wybranych przez PiS. Ustawa odbiera też Zgromadzeniu Ogólnemu prawo sądzenia dyscyplinarnie sędziego za czyny, które miały miejsce przed wyborem na urząd.

Ustawa zmienia też zasady wyłaniania kandydatów na prezesa i wiceprezesa TK: Zgromadzenie Ogólne Sędziów TK ma przedstawić prezydentowi co najmniej trzech kandydatów (dziś dwóch).

PiS: „Ustawa będzie łatwa do przyjęcia”

W uzasadnieniu ustawy wnioskodawcy piszą: „wobec licznych problemów prawnych związanych z ustawą z 25 czerwca 2015 r. o Trybunale Konstytucyjnym, sygnalizowanych przez podmioty krajowe i międzynarodowe (…), celowe jest opracowanie i wydanie nowej ustawy.” Piszą, że konieczność nowej ustawy wynika też ze sporu prawnego, czy Trybunał ma orzekać według „starej” ustawy z czerwca 2015 roku, czy według ustawy „naprawczej”, którą – zdaniem PiS – nieskutecznie obalił. „Wynikająca z tego odmowa publikacji i dalsze działanie Trybunału obok obowiązującego prawa tworzy zagrożenie powstania dwóch reżimów prawnych, co jest sprzeczne z zasadami pewności i bezpieczeństwa prawnego.”

Dalej wnioskodawcy zapewniają, że nowa ustawa będzie „łatwa do przyjęcia”, bo w stosunku do starej, z 1997 r., „wprowadzono zaledwie kilka istotnych zmian (ok. 7 artykułów) oraz kilkanaście częściowych dostosowań istniejących dotychczas norm”.

Ustawa przewiduje 14-dniowe vacatio legis. Ale to nie znaczy, że Trybunał będzie mógł ją w tym czasie ocenić, jeśli prewencyjnie nie zaskarży jej prezydent. Trybunał może bowiem oceniać tylko przepisy obowiązujące. Musi więc z oceną zaczekać do jej wejścia w życie.

Zobacz także

co

wyborcza.pl