Berczyński i jego smoleński karakan, zamiast Caracali
Francuski Airbus za zakup Caracali w ramach offsetu chciał z łódzkich Wojskowych Zakładów Lotniczych Nr 1 zrobić jeden ze swoich filarów produkcyjno-technologicznych. Państwo polskie miało mieć 90 proc. udziałów. Bylibyśmy zatem właścicielami najwyższej myśli technologicznej – takie gołąbki czasami wpadają same do gąbki. Niestety, Antoni Macierewicz powiedział Francuzom: nie. Należy głęboko się zastanawiać, dlaczego minister obrony pozbawia nas takich atrakcyjnych ofert i dlaczego jego działania są szkodliwe dla Polski. Łódzkie zakłady zatem pozostaną technologicznie na tym samym zacofanym poziomie króla Ćwieczka, a w „nagrodę” dostaną jako szefa Rady Nadzorczej eksperta smoleńskiego Wacława Berczyńskiego.
Berczyński to kolejny Misiewicz w talii fachowców Macierewicza. Oryginalny Misiewicz nie ma nawet licencjatu, choć się chwalił, że studiuje prawo, zaś Berczyński chwalił się, że badał dziesiątki katastrof lotnictwa wojskowego w USA, co jest jawnym kłamstwem, gdyż jego nazwisko nie występuje w żadnej dokumentacji. Twierdził ponadto, że pracował jako konstruktor w zakładach Boeinga, lecz był tam zatrudniony tylko jako informatyk. Można rzec, iż ma doświadczenie eksperckie podobne do innego członka podkomisji Macierewicza, Jana Obrębskiego, który tak określił swoje kwalifikacje: – „Już od kilkuletniego chłopca interesowałem się bardzo lotnictwem, modelarstwem lotniczym. Oprócz tego, wykonałem kilkaset godzin lotów odrzutowcami pasażerskimi jako pasażer, przyglądając się temu, jak pracują skrzydła i silniki samolotów w czasie lotu. W związku z tym czuję się dość kompetentny w tym zakresie. Jeżeli chodzi o materiały wybuchowe i skutki ich użycia, to jako dziecko oglądałem wybuchające stodoły w czasie pożarów po wojnie”.
Do Berczyńskiego należy copyright „wybuchu na wysokości 30 metrów”. Tak ten Misiewicz zdiagnozował przyczynę katastrofy smoleńskiej. Jego autorstwa jest także pomysł zbudowania modelu smoleńskiego Tupolewa, który ma kosztować kilka milionów zł. Berczyński mówił dla tygodnika „wSieci”: „Powstanie wierna kopia samolotu w mniejszej skali. Sprawdzimy, jak Tu-154M zachowuje się w różnych sytuacjach w locie, przy lądowaniu, ze zmiennym położeniem klap, również przy utracie końcówki skrzydła”.
Możliwe, że zamiast Caracali łódzkie zakłady będą budować model Tupolewa. Wróć! Będą budować zabawkę dla stetryczałych dzieciuchów. Walną nim o brzozę. To i tak będzie bardziej bezpieczne, niż wcześniejszy pomysł, aby kupić oryginał Tupolewa, zaś brzozę umieścić na rozpędzonym samochodzie i pierdyknąć w nią samolotem w locie nurkującym. Można mniemać – i jest to prawdopodobne – iż Wojskowe Zakłady Lotnicze Nr 1 w Łodzi będą restrukturyzowane na model zakładów w Tworkach. Ale bodaj w Polsce żaden pielęgniarz ani pacjent nie zarabia tyle, ile Berczyński (a jest na emeryturze): 8 tys. Zł miesięcznie jako szef podkomisji od zamachu smoleńskiego, tudzież różne usługi konsultacyjne dla MON. Ostatni rachunek, jaki wystawił Berczyński ministerstwu to 10 tys. zł. Ile zaś będzie brał za radę nadzorczą? Czort wie, bo to może być tajemnica handlowa, a nawet wojskowa.
Miały być Caracale, a będzie mniejszy model Tupolewa, czyli karakan.
Waldemar Mystkowski
Polityczna mapa USA z 1883 roku
Polska uległa łobuzowi
Adam Michnik w programie „Tomasz Lis” podsumował rok rządów PiS. – „Zdeklarowany klasyk Karol Marks powiedział: – „Narodowi i kobiecie nie daruje się tej chwili nieuwagi, w której uległa jakiemuś łobuzowi”. Teraz ja bym darował. Chwila była zła. To był zbieg okoliczności. Kobieta jednak oprzytomniała i z pazurami wyszła na ulicę. Kaczyński musiał własny język połknąć na oczach całego społeczeństwa”.
Szef „Wyborczej” uważa, że obecnie przeżywamy zły sen, który musi się skończyć. – „Mamy za sobą piękny ćwierć-wieczny sen, z którego nigdy się nie obudzę. I zrobię wszystko, by mój kraj w tym śnie znowu się pogrążył”. Oceniając minione lata przyznaje, że nie wszystko było dobrze, bo nigdy wszystko nie jest dobrze, ale przynajmniej był to normalny kraj normalnych ludzi. Niespodziewanie stało się coś, co było efektem chwilowego zapomnienia się. – „To jest tak samo jak z piękną kobietą, która nagle idzie na noc z łobuzem, ale potem przytomnieje. Polska też oprzytomnieje – wierzę w to głęboko” – mówi Michnik.
W odpowiedzi na wątpliwość, czy to aby o jedną noc chodzi, czy aby nie jesteśmy przegrani na dłużej, czy sam Michnik nie czuje się przegrany, stwierdza: – „Mimo wszystko jestem optymistą. Nie czuje się przegrany. Mam poczucie, że ciągle jeszcze żyję w kraju niepodległym, w którym demokracja jest niszczona, ale wolność do końca jeszcze nie została zniszczona”.
Mimo że rządzą dziś Polską ludzie, których uważał za niegodnych tego zaszczytu, że zakwestionowano kierunek proeuropejski oraz wygląda na to, że maszerujemy na wschód – jest optymistą. Mimo że towarzyszą temu świetne notowania partii rządzącej, a na dodatek samodzielną władzę sprawuje jeden człowiek, czyli wróciliśmy do PRL i mamy pierwszego sekretarza – jest optymistą. Mimo że wolne media są w trudnej sytuacji i za chwilę mogą być w jeszcze trudniejszej, a gazeta, która uchodziła za prawdziwe imperium słania się – jest optymistą.
Adam Michnik uważa, że nie przegrał, bo kiedy uczestniczy w marszach KOD-u i spotyka się z ludźmi to ma poczucie, że żyje w wolnej Polsce, jakiej w czasach PRL nie było. – „Takich ludzi wtedy nie było, a w każdym razie było ich znacznie mniej. Byli w KOR-ze, podziemnej „Solidarności” , ale nie było ich aż tylu. Jestem optymistą. Jestem głęboko przekonany, że Polska zrzuci z siebie ten ciężar, który przyszło jej teraz dźwigać… bo znam ludzi z KOD-u i z opozycji. Wiem, jak myślą. Zwyciężą!”.
j
Źródło: TVN24
W „Newsweeku”. Agata Bielik-Robson: Jestem wściekła
Zygota to nie jest życie, a już na pewno nie życie ludzkie. Jeśli zgodzimy się na taką definicję życia i zaczniemy zarodek otaczać nimbem świętości, to już żeśmy sprawę przegrały. Bo wtedy rzeczywiście każdy przypadek aborcji będzie morderstwem – mówi filozofka Agata Bielik-Robson
Solidaryzuje się pani z piosenkarką Natalią Przybysz, która przyznała się do aborcji i spotkała ją za to gigantyczna krytyka?
Agata Bielik-Robson: Tak, jak najbardziej. Uważam, że to jest głos odważny, bezkompromisowy i bardzo w tej chwili potrzebny. Pokazuje, że nie wystarczy tylko zachowanie tzw. kompromisu aborcyjnego, że trzeba walczyć o to, żeby dostęp do aborcji był swobodniejszy. To jest głos pokazujący, o co naprawdę w tej debacie chodzi. Że my, kobiety, chcemy mieć prawo do samostanowienia. Że chcemy być jednostkami w nowoczesnym, liberalnym w sensie tego słowa. Jeśli pani Natalia uznała, że kolejna ciąża w jakiś sposób zrujnuje projekt jej własnego życia, do którego była przywiązana, to ja przecież nie rzucę w nią kamieniem.
A dlaczego nawet kobiety, które opowiadają się za powszechną dostępnością aborcji, tym razem zareagowały tak: Natalia Przybysz szkodzi sprawie, bo pokazała, jak bardzo trywialne są powody przerywania ciąży.
– To, o czym opowiedziała, to wcale nie jest trywialny powód. Niepokoi mnie to, że strona liberalna w dużym stopniu przejęła tę atmosferę grozy, która w dyskursie katolickim otacza życie poczęte. Za bardzo przyswoiłyśmy ten wzniosły język, zgodnie w którym życie ludzkie zaczyna się od samego poczęcia. Ja na takie ujęcie sprawy się nie zgadzam. Dla mnie zygota to nie jest życie, a już na pewno nie życie ludzkie. Dobrze zaplanowana, wczesna aborcja nie oznacza uśmiercenia dziecka. Naprawdę chciałabym, żebyśmy zachowały świadomość, że jeśli zaczniemy mówić tym językiem, to tym samym wpiszemy się w logikę strony katolicko-prawicowej. Jeśli zgodzimy się na taką definicję życia i zaczniemy zarodek otaczać nimbem świętości, to już żeśmy sprawę przegrały. Bo wtedy rzeczywiście każdy przypadek aborcji będzie, powiedzmy sobie szczerze, morderstwem.
Prawica przypomniała z kolei, że ta sama Natalia Przybysz kilka lat temu mówiła, że dziecko oducza egoizmu, każdy powinien je mieć. Wzięła też udział w akcji na rzecz obrony pszczół. Więc jak to jest, pytano, pszczółek broni, a dzieci nie?
– No, ale ona ma dwoje dzieci, więc o co chodzi? Ma dwoje i dosyć. I ma prawo, by w imię poszukiwania własnego szczęścia dokonać aborcji. A pszczółek broni, bo są to żywe istoty, które czują, mają instynkt samozachowawczy, w związku z tym mają również prawo do życia. Natomiast zarodek nie jest jeszcze samodzielną istotą. Jeśli naprawdę pozwolimy narzucić sobie ten język, zgodnie z którym usunięcie zarodka oznacza dzieciobójstwo, to powtarzam raz jeszcze: jesteśmy skończone. Wszelkie nasze żądania będą brzmieć nielogicznie. Nie można bezkarnie mordować istot żywych. A tym bardziej istot ludzkich.
WACŁAW BERCZYŃSKI. EKSPERT OD SMOLEŃSKICH WYBUCHÓW W RADZIE NADZORCZEJ WOJSKOWYCH ZAKŁADÓW LOTNICZYCH
KONRAD RADECKI-MIKULICZ, 1 LISTOPADA 2016
Wacław Berczyński, szef podkomisji do zbadania katastrofy smoleńskiej i gorący orędownik tezy o zamachu, został przewodniczącym rady nadzorczej Wojskowych Zakładów Lotniczych Nr 1 w Łodzi
Wojskowe Zakłady Lotnicze Nr 1 to spółka należąca do Polskiej Grupy Zbrojeniowej, nad którą nadzór właścicielski sprawuje Ministerstwo Obrony Narodowej. To właśnie w Łodzi miała powstać linia montażowa dla 50 francuskich śmigłowców Caracal.
Nowy przewodniczący rady nadzorczej od lat współpracuje z Antonim Macierewiczem. Był ekspertem pierwszego parlamentarnego zespołu ds. zbadania przyczyn katastrofy smoleńskiej, brał również udział w Konferencji Smoleńskiej. Od lutego 2016 roku jest przewodniczącym powołanej przez szefa MON Podkomisji ds. Ponownego Zbadania Wypadku Lotniczego.
Nazwisko Berczyńskiego znalazło się również na ujawnionej przez OKO.press liście 21 doradców Macierewicza. Za „usługi analityczno-doradcze, konsultacje, wydawanie opinii w zakresie bezpieczeństwa państwa na rzecz MON” Berczyński otrzymał 10 tysięcy złotych. Jako przewodniczący podkomisji zarabia natomiast 8 tysięcy zł miesięcznie.
Programista od wybuchu
Berczyński (rocznik ’46) jest emerytowanym doktorem inżynierii. Ukończył Politechnikę Łódzką, studiował również na Uniwersytecie Południowej Kalifornii. W 2013 roku był jednym z kilku ekspertów zespołu smoleńskiego, któremu „Gazeta Polska” przyznała tytuł Człowieka Roku.
W pracach zespołu parlamentarnego był przedstawiany jako konstruktor z działu wojskowo-kosmicznego Boeinga. Jednak według samego koncernu Berczyński pracował w nim jako programista.
Sam przedstawia się jako człowiek, który badał dziesiątki katastrof lotnictwa wojskowego w USA, ale według „Gazety Wyborczej” w amerykańskiej dokumentacji nie ma o tym ani słowa.
Jako szef nowej podkomisji, Berczyński jest orędownikiem tezy o zamachu. Jego zdaniem na pokładzie prezydenckiego Tupolewa doszło do wybuchu. Samolot nie uderzył o drzewo, tylko „prawie na pewno” rozpadł się w powietrzu, na wysokości około 30 metrów. Dowodem na tę tezę ma być układ szczątków na miejscu katastrofy oraz teza, że nawet po uderzeniu w brzozę oraz utracie części skrzydła, samolot byłby zdolny do stabilnego lotu.
Tę tezę ma potwierdzić eksperyment z modelem Tu-154M. Jego budowę zapowiedział Berczyński w wywiadzie dla tygodnika „wSieci”: „Powstanie wierna kopia samolotu w mniejszej skali. Sprawdzimy, jak Tu-154M zachowuje się w różnych sytuacjach w locie, przy lądowaniu, ze zmiennym położeniem klap, również przy utracie końcówki skrzydła”.
Przeczytaj też:
LOCKERBIE JAKO DOWÓD NA ZAMACH W SMOLEŃSKU. NA ILE KAWAŁKÓW MOŻE ROZPAŚĆ SIĘ ROZUM
Komisja od zamachu
Berczyńskiemu w prezydium Podkomisji ds. Ponownego Zbadania Wypadku Lotniczego towarzyszą Kazimierz Nowaczyk, Wiesław Binienda oraz Jan Obrębski.
Nowaczyk jest zastępcą Berczyńskiego. To były ekspert zespołu Macierewicza oraz członek komitetu naukowego kolejnych Konferencji Smoleńskich. W filmie Anity Gargas „Anatomia upadku” dowodził, że na pokładzie prezydenckiego Tupolewa doszło do dwóch wybuchów. Swoje prelekcje rozpoczyna planszą „Smoleńsk 2010 – Katyń 1940”.
Binienda (drugi zastępca) od lat dowodzi, że Tu-154M nie zahaczył skrzydłem o brzozę. Powołuje się na wyniki własnych badań oraz przeprowadzone eksperymenty, których świadkami miały być wysoko postawiony osoby, m.in. z NASA. Nie chciał jednak zdradzić ich tożsamości, o co miała go prosić pracownica ambasady USA. Ale nie pamięta która.
Obrębski jest sekretarzem podkomisji. Był członkiem komitetu naukowego Konferencji Smoleńskiej. W 2013 roku zasłynął cytatem przed śledczymi z prokuratury wojskowej:
„Już od kilkuletniego chłopca interesowałem się bardzo lotnictwem, modelarstwem lotniczym (…).Oprócz tego wykonałem kilkaset godzin lotów odrzutowcami pasażerskimi, jako pasażer, przyglądając się temu, jak pracują skrzydła i silniki samolotów w czasie lotu, w związku z tym czuję się dość kompetentny w tym zakresie. Jeżeli chodzi o materiały wybuchowe i skutki ich użycia, to jako dziecko oglądałem wybuchające stodoły w czasie pożarów po wojnie”.
Mamy prawo. Program Ewy Siedleckiej. Odc. 8
MICHNIK TĘSKNI ZA WIĘZIENIEM. JAK REPORTER TVP MANIPULUJE CYTATEM Z OKO.PRESS
ADAM LESZCZYŃSKI, 1 LISTOPADA 2016
Jarosław Olechowski, dziennikarz „Wiadomości” TVP odpowiadał na zarzut manipulacji informacjami. W swojej odpowiedzi powołał się na OKO.press i… znów popełnił grzech manipulacji. Wyjął cytat z kontekstu i przypisał mu zupełnie absurdalne znaczenie
Wszystko zaczęło się od felietonu Wojciecha Maziarskiego w „Gazecie Wyborczej”. Redaktor w ostrych słowach skrytykował „Wiadomości TVP” za materiał sugerujący, że warszawski ratusz finansuje organizacje pozarządowe związane z osobami, których PiS nie lubi.
Maziarski pisał: „Wielkie pieniądze i wielka władza – zakomunikował grobowy głos lektora, a na ekranie wyświetlono kwoty, od których włos jeży się na głowie. 7,5 tys. zł dla Fundacji Rozwoju Demokracji Lokalnej za szkolenia pracowników ratusza w poprawnym formułowaniu pism urzędowych (stawka kilkaset złotych za uczestnika). 6150 zł dla fundacji Stocznia za zorganizowanie lunchu dla 55 uczestników festiwalu Warsaw Music Week (czyli 111 zł za jednego gościa)”.
Dodał, że „bezczelność reżimowych propagandystów w TVP powala”, a „Wiadomości” są „gomułkowskie z ducha i twórczo inspirujące się propagandą stanu wojennego”.
Na koniec Maziarski zaapelował do autora materiału, Jarosława Olechowskiego, którego przed laty zatrudniał w „Newsweeku”: „Jarku, wiem, że obecne czasy są dla dziennikarzy ciężkie, niełatwo o etat, trzeba niekiedy iść na różne kompromisy. Jednak warto sobie wytyczyć nieprzekraczalną granicę tych kompromisów. Po przejściu tej linii trudno będzie spojrzeć w lustro.
Nie mówiąc już o tym, że przecież PiS nie będzie rządzić i rozdawać posad wiecznie. Posłuchaj życzliwej rady starszego kolegi i rozejrzyj się za jakąś uczciwą pracą”.
Odpowiedź reportera TVP
Na felieton Maziarskiego Jarosław Olechowski odpowiedział listem otwartym, który opublikowały rozmaite media prawicowe – m.in. „Do Rzeczy” oraz „wPolityce.pl”.
Z odpowiedzi wynika, że w redakcji „Wiadomości” TVP czytane i analizowane są artykuły OKO.press. Natomiast gorzej wypada test na ich zrozumienie.
Olechowski pisze do Maziarskiego: „Reprezentuje Pan redakcję, której szef ciepło wypowiadał się o przywódcach stanu wojennego. Przez wiele lat „Gazeta Wyborcza” stanowczo krytykowała pomysł przeprowadzenia lustracji. Jak napisał niedawno Adam Leszczyński w OKO.press według Was rozliczenie z komunistyczną przeszłością miało mieć charakter symboliczny i ideowy, a nie prawny (czego chciała prawica). Mógłbym zatem uznać, że w Pańskich ustach określenie „gomułkowskie z ducha i twórczo inspirujące się propagandą stanu wojennego” to nie obraza, ale pochwała – bowiem taki warsztat dziennikarski cenią redaktorzy „Gazety Wyborczej”.
Cytat pochodzi z analizy poświęconej manipulacjom „Wiadomości” w materiale przygotowanym z okazji 70. urodziny Adama Michnika. Olechowski wyjął z niego jedno zdanie dotyczące sporu o lustrację i dekomunizację w III RP i zrobił z niego argument świadczący o tym, że dziennikarze, których reporter TVP nie szanuje „cenią propagandę stanu wojennego”.
Przeczytaj też:
KONCERT MANIPULACJI. „WIADOMOŚCI” ZAKŁAMUJĄ ŻYCIORYS MICHNIKA
Spór o lustrację w latach ’90
To kompletne nieporozumienie. Adam Michnik i środowisko „Gazety Wyborczej” byli zdania (w uproszczeniu) że ceną za bezkrwawe przejście do demokracji po 1989 r. jest porzucenie prześladowań przegranych, czyli partii komunistycznej. Z tej logiki wynikło, że postkomuniści zostali dopuszczeni do życia politycznego w III RP na tych samych zasadach formalnych, co dawna opozycja, i mogli m.in. startować w wyborach.
Rozmaite, liczne partie prawicowe uważały, że z komuną należało się rozprawić ostro – a niektórzy również chcieli, by ta rozprawa była krwawa – ale w latach 90. wyborcy konsekwentnie odmawiali im mandatu do rządzenia.
Nie wiadomo, gdzie doszło do tego zrostu w rozumie redaktora Olechowskiego, dzięki któremu to – popierane przez Polaków w kolejnych wyborach – stanowisko wobec lustracji oznacza, że ktoś w „Wyborczej” tęskni za Gomułką lub stanem wojennym.
Byłoby to dość dziwne, bo oznaczałoby, że Adam Michnik i wielu innych dzisiejszych dziennikarzy „Wyborczej” tęskni za więzienną celą.
Środowisko „Wyborczej” w większości bowiem w latach ’70 i ’80 zwalczało komunę, za co byli zamykani w więzieniach i oczerniani przez komunistyczną propagandę – o czym redaktor Olechowski zapomniał wspomnieć w swoim materiale.
Przeczytaj też:
„KACZOROWE” TO PÓŁ PRAWDY. NOWOCZESNA ŚWIETNIE DODAJE, ALE ODEJMOWAĆ NIE UMIE
Komentarz Adama Leszczyńskiego
Tak to jest z tymi „Wiadomościami”. Niby czytają, gdy wyjaśnia się im się wszystko najprościej, jak się da, ale nie rozumieją za grosz. Swoją odpowiedzią Maziarskiemu Olechowski dowiódł, że Maziarski miał rację.
Choć Jarosław Olechowski dowiódł, że Maziarski nie miał racji całkowitej. Dla wielu dziennikarzy „Wiadomości” na znalezienie uczciwej pracy może być już za późno. Ktoś, kto nie jest w stanie nawet porządnie cytować, propagandę ma po prostu we krwi.
Nieformalne wychodzenie Polski z Unii. Premier Szydło dała kolejny sygnał
Giertych o ekshumacjach: Mają przykryć ustalenia biegłych o gen. Błasiku mówiącym „zmieścisz się śmiało”
• Zdaniem byłego ministra ekshumacje mają ukryć ustalenia biegłych
• Chodzi o słowa gen. Błasika, który miał być obecny w kokpicie Tu-154
– Cała ta historia ma ukryć jeden zasadniczy fakt: że biegli na sam koniec postępowania, zanim zostali wszyscy prokuratorzy wymienieni, stwierdzili słowa gen. Błasika, który mówił „zmieścisz się śmiało”. I to wszystko, co się teraz dzieje, ma ukryć to zdanie – przekonywał w „Faktach po faktach” w TVN24 Roman Giertych. – Gen. Błasik był dowódcą sił powietrznych, wpływał w ten sposób na pilotów, co jest oczywiste (…). Każdy logicznie rozumujący człowiek, jeżeli widzi generała meldującego się jako dowódca przed wejściem prezydenta na pokład, a potem słyszy, jak czyta opadające dane dotyczące lotu samolotu, to wie, co się stało w Smoleńsku – ocenił.
Dowiedz się więcej:
Co jeszcze mówił Giertych?
– Prokuratura doskonale wie, że nie było zamachu, że nie było żadnych śladów zamachu. W związku z czym to ma na celu przedłużanie śledztwa. Prokuratura nie ma jak ogłosić tez, które byłyby chociażby w części zbieżne z tezami, które głosi Antoni Macierewicz od sześciu lat. Aby tego nie robić, aby nie ogłaszać publicznie klęski Macierewicza i jego zespołu, szarga się pamięć tych osób – tłumaczył Giertych. W kolejnej części programu dodał też, że „ekshumacje mają przykryć traumę jednej osoby, która dla wielu w Polsce, niestety również dla prokuratury, jest najważniejszym widzem”.
Co ustalili biegli ws. obecności gen. Błasika w kokpicie?
Członkowie rządowej komisji Jerzego Millera oraz biegli powołani przez Wojskową Prokuraturę Okręgową w Warszawie stwierdzili, że gen. Andrzej Błasik był w kokpicie tupolewa podczas katastrofy. Stwierdzenia o jego obecności zawierał również raport rosyjskiego MAK-u.Według tych ustaleń generał miał m.in. wywierać presję na pilotów samolotu. CZYTAJ WIĘCEJ>>
Z tymi stwierdzeniami nie zgadzają się tzw. eksperci Macierewicza. Członkowie z działającej przy MON podkomisji ds. katastrofy smoleńskiej twierdzą, że głosu generała nie zidentyfikowali ani eksperci, ani żadna z trzech dobrze znających go osób.
Jak prokuratura uzasadnia decyzję o ekshumacjach?
W kwietniu Prokuratura Krajowa przejęła od zlikwidowanej prokuratury wojskowej trwające sześć lat śledztwo ws. katastrofy smoleńskiej. Sprawa trafiła do zespołu ośmiu prokuratorów. Na jego czele stanął prok. Marek Pasionek. W czerwcu Prokuratura Krajowa poinformowała, że istnieje konieczność zbadania wszystkich ciał ofiar katastrofy smoleńskiej, które nie zostały spopielone. Wskazała wówczas, że badania sekcyjne będą miały znaczenie dla określenia przyczyny śmierci ofiar, a także przyczyn katastrofy. Przedstawiciele i pełnomocnicy rodzin ofiar katastrofy smoleńskiej są podzieleni w sprawie ewentualnej ekshumacji ciał ich bliskich.
Jak zareagowały rodziny ofiar?
Ponad 200 krewnych kilkunastu ofiar sprzeciwia się ekshumacjom. Zwrócili się w tej sprawie do Konferencji Episkopatu Polski. „Apelujemy do hierarchów Kościołów, których kapłani odprowadzali naszych Ukochanych na cmentarze: brońcie Ich grobów przed zbezczeszczeniem!” – pisali. Członkowie większości rodzin ofiar zgadają się lub nawet popierają ekshumacje.
ZOBACZ TEŻ: Absurdy PiS-u. Jeszcze rok temu byście w to nie uwierzyli, ale to się dzieje
PiSowska biowładza
PiSowska biopolityka chce władać i zarządzać nie tylko już ciałami żywych, ale i zmarłych. Przy aprobacie lub milczeniu Kościoła.
1.
Po roku pisowskiej władzy już widać, że partii rządzącej nie interesuje modernizacja. Rząd Beaty Szydło nie dba też o pozycję Polski w Europie, gdyż gra na całkowitą izolację Warszawy w debacie o Unii – a to polityka niemądra i krótkowzroczna.
Partia władzy porzuciła także pomysły, które miały przyczynić się do rozwoju rodzimej klasy średniej: obniżenia podatków i podwyższenia kwoty wolnej od podatku. Nie poprawiła, a w ręcz pogorszyła się jakość administracji, która dziś przypomina łup wojenny, służący PiS-owi do zatrudniania w kluczowych sektorach publicznych partyjnych działaczy i rodziny pisowskich polityków.
Do czego zatem potrzebna jest PiS władza? Mówiąc wprost: partia Jarosława Kaczyńskiego sprowadziła swoje rządzenie do swoistej pisowskiej biopolityki. I dlatego cała para pisowskich działań idzie w kierunku zarządzania, przy wsparciu Kościoła, ludzkim ciałem. Nie tylko żyjących, co jest jakoś zrozumiałe, ale i zmarłych. PiS posunął się więc dalej, by łamiąc ostatnie tabu, wykorzystać także ciała zmarłych dla legitymizacji swoich poczynań politycznych.
2.
Na czym polega PiSowska biowładza? Sprowadza się do tego, by poprzez zespół technik, dyskursów, praktyk, instytucji i prawa uczynić życie cielesne – żywych i umarłych – przedmiotem kontroli i zarządzania. Taki jest właśnie cel ustawy pisanej pospołu z biskupami, mający na celu zaostrzenie i tak już restrykcyjnego w Polsce prawa antyaborcyjnego.
Ale nie tylko: zarządzanie ciałem, przede wszystkim kobiecym, bo ono stało się tu swoistym polem bitwy, to również wyrzucenie do kosza programu in vitro czy pomysły zakazujące sprzedaży środków antykoncepcyjnych. PiS, ręka w rękę z biskupami, już wie, że Polacy nie sprzedadzą swojej duszy, dlatego stara się nas kontrolować, próbując wprowadzić nadzór i nad naszymi ciałami.
Druga płaszczyzna, w której pisowska władza doszła do głosu, to decyzja prokuratury, by przeprowadzać ekshumacje osób, które zginęły w katastrofie Smoleńskiej. Jest dodatkowym rodzajem bezczelności tej władzy, że decyzje te zapadają tuż przed świętem Wszystkich Świętych, gdy Polki i Polacy masowo odwiedzają groby swoich bliskich zmarłych. Do wczoraj żyliśmy bowiem w przekonaniu, że nad umarłymi już nikt nie ma władzy, bo chroni ich swoiste tabu: nietykalności. Że „nasi zmarli” to rodzaj świętości, której nikt nie ma prawa ruszyć, by legitymizować swoje polityczne wizje.
Jednak partia Kaczyńskiego, w imię właśnie pisowskiej biowładzy, postanowiła naruszyć być może już ostatnie tabu naszego życia społecznego. Decyzja pisowskiej prokuratury o ekshumacji szczątek ciał, wbrew woli dużej części rodzin, to profanacja. Co więcej, ciała zmarłych tej władzy są potrzebne do, jak się zdaje, szukania dowodów na to, że w Smoleńsku jednak był zamach – mimo że przecież od dawna Antoni Macierewicz mówi, że był. O co więc chodzi?
Sęk w tym, że nawet on już w to nie wierzy. Dlatego na świadków pisowska prokuratura przywołuje zmarłych, którzy jednak nie mogą zaświadczyć sami. Będą świadczyć to, co – jak wszystko na to wskazuje – będą chcieli ci, w których rękach zmarli się znajdą. Ten akt profanacji, akt, w którym przejmuje się kontrolę nad ciałami zmarłych dla politycznych celów, dokonuje się przy aprobacie lub całkowitym milczeniu biskupów. To milczenie jest i wymowne, i zostanie zapamiętane.
DLA PIS MACIEREWICZ JEST WAŻNIEJSZY OD PREZYDENTA I PRAWDY RAZEM WZIĘTYCH
STANISŁAW SKARŻYŃSKI, 1 LISTOPADA 2016
Andrzej Duda przekonał się, że w Polsce dziś nikt nie może polemizować z Antonim Macierewiczem. Mimo tego, że miał rację, rzecznik rządu i minister spraw zagranicznych skrytykowali go za próbę łagodzenia skutków kompromitującej wypowiedzi ministra o sprzedaży okrętów Mistral do Rosji
Antoni Macierewicz po zerwaniu przez Polskę przetargu na zakup śmigłowców wielozadaniowych Caracal postanowił odgryźć się za krytykę ze strony Francji. Ogłosił, że Rosja za dolara kupiła okręty Mistral, które co prawda były produkowane na zlecenie Rosji, ale nigdy do Rosji nie trafiły – Francja po wybuchu wojny ukraińsko-rosyjskiej i aneksji Krymu poinformowała, że „nie ma możliwości” wywiązania się z umowy. Okręty trafiły do Egiptu.
Otóż jest prawdą, że mistrale zostały sprzedane do Egiptu. I jest prawdą, że w ostatnich dniach zostały de facto przekazane Federacji Rosyjskiej za jednego dolara. Ta operacja rzeczywiście miała miejsce.
FAŁSZ. MINISTER POWTÓRZYŁ BZDETY KREMLOWSKIEJ PROPAGANDY.
W rzeczywistości nic takiego nie miało miejsca – okręty są w egipskiej flocie, a Macierewicz powtórzył stare, niepotwierdzone plotki prokremlowskiego portalu, które w Polsce kolportowała rok temu TVP Info, a za nią politycy.
Wypowiedź Macierewicza z mównicy sejmowej zrobiła karierę w Rosji. Rzecznik Kremla jego wypowiedź określił jako „całkowitą bzdurę”. – Wyjaśnieniem jest widocznie nadmierne emocjonalne tło, jakie panuje w ostatnich tygodniach w Warszawie – szydził Dmitrij Pieskow. – Głupia egzaltacja polskiego ministra obrony narodowej nie jest już tajemnicą nawet w Polsce – kpił rzecznik rosyjskiego MON, generał Igor Konaszenkow.
Później minister Macierewicz próbował jeszcze przekonywać, że okręty nie trafiły do Rosji dzięki jego interwencji.
Rząd poucza prezydenta…
Pan minister posługiwał się swoją wiedzą, ja mam swoją wiedzę na ten temat; odmienną niż ta, którą ma pan minister. Mam wiedzę, która myślę, że odpowiada rzeczywistości. Tak jest, [Mistrale nie trafiły do Rosji].
PRAWDA. RZECZYWISTOŚĆ JEST ODMIENNA OD WIEDZY MINISTRA.
Sytuację próbował ratować Andrzej Duda, który w wywiadzie dla telewizji Polsat News enigmatycznie opowiadał o różnych informacjach, które docierały do niego i ministra, ale zapytany, czy jego wywody oznaczają, że wedle jego informacji okręty nie trafiły do Rosji, odpowiedział jednoznacznie: „tak jest”.
Nieoczekiwanie reakcją rządu PiS było jednoznaczne wzięcie strony Antoniego Macierewicza, którego fałszywe oskarżenia okazały się ważniejsze od rzeczywistości i prezydenta Dudy razem wziętych.
Najpierw stronę szefa MON wziął Rafał Bochenek, rzecznik prasowy rządu, a następnego dnia – minister spraw zagranicznych, Witold Waszczykowski.
Jeśli minister w określony sposób się wypowiadał, to znaczy, że musiał mieć wiarygodne informacje. Mam pełne zaufanie do pana ministra Macierewicza. Jest doświadczonym politykiem i nie chce mi się wierzyć, że miał niesprawdzone informacje.
BZDURA. RZECZNIKOWI MOŻE SIĘ NIE CHCIEĆ, ALE W FAKTY TRZEBA WIERZYĆ.
Rafał Bochenek nie był w stanie uwierzyć właśnie w to, co miało miejsce – niewątpliwie doświadczony polityk, wiceprezes PiS i minister obrony narodowej oparł się na niesprawdzonych informacjach, by z mównicy sejmowej fałszywie oskarżyć Egipt o przekazanie okrętów wojennych Rosji.
Bochenkowi wtórował minister spraw zagranicznych, Witold Waszczykowski, który – w programie „Polityczne graffiti” Polsat News – sugerował, że prezydent, zwierzchnik Sił Zbrojnych ma w Polsce dostęp do węższego zakresu informacji niż minister obrony narodowej.
Przeczytaj też:
STANISŁAW „DAJCIUMKA” PIOTROWICZ. PROKURATOR, KTÓRY CHRONIŁ KSIĘDZA MOLESTUJĄCEGO DZIEWCZYNKI
…albo odcina mu dostęp do wiedzy.
Po prostu nie miał takich informacji jak minister Macierewicz. MON mógł mieć inne informacje wynikające ze służb specjalnych. Być może ta informacja nie dotarła do prezydenta.
BZDURA. PRAWO ZAPEWNIA PREZYDENTOWI DOSTĘP DO INFORMACJI NIEJAWNYCH.
Prezydent nie musiał opierać się na niejawnych danych służb wywiadowczych, ponieważ przed udzieleniem przez niego wywiadu Polsatowi rewelacje ministra Macierewicza zdementowały oficjalnie Rosja i Egipt, a nikomu nie udało się znaleźć śladu potwierdzenia informacji o przekazaniu Mistrali „za dolara” do Rosji.
Można jednak podejrzewać, że po wypowiedzi Antoniego Macierewicza zlecono służbom wywiadowczym dokładne sprawdzenie stanu faktycznego i pewne, wiążące informacje o miejscu pobytu obu okrętów klasy Mistral są w dyspozycji władz państwowych.
Ujawnienie takich informacji opinii publicznej nie jest obowiązkiem – a rząd nie miał w tym żadnego interesu, jeżeli (co prawdopodobne) wynik analizy był kompromitujący dla Macierewicza.
Jednak prezydent RP miał prawo dostępu do tych informacji. Jeżeli Agencja Wywiadu potwierdziła wersję ministra obrony, a raport w tej sprawie nie został udostępniony prezydentowi – byłby to skandal i złamanie prawa.
Ustawa o ochronie informacji niejawnych – art. 34 ust. 10 – wyklucza nawet przeprowadzenie postępowania sprawdzającego wobec prezydenta lub osoby wybranej na ten urząd. Prezydent ma więc – od momentu potwierdzenia zwycięstwa w wyborach – zagwarantowane prawo dostępu do wszystkich informacji niejawnych, tajnych i ściśle tajnych, szczególnie dotyczących obronności państwa.