Tak, wiem, PiS nie chce wyprowadzić Polski z Unii Europejskiej, żadnego Polexitu nie będzie, zresztą, jak wynika z sondaży, nie miałby żadnych szans powodzenia. 85 proc. Polaków opowiedziałoby się za pozostaniem w UE.

Formalnie więc w Unii zostajemy. Ale PiS powoli wyprowadza nas z niej nieformalnie. Od 2004 r. nie było rządu, który by tak otwarcie boksował się z unijnymi instytucjami, podważając ich kompetencje, tak otwarcie konfliktował się z unijnymi państwami i z taką pogardą wypowiadał się o wspólnocie, która dała nam pokój, stabilizację i poczucie bezpieczeństwa.

Stosunek do UE dość jasno wyraziła premier Beata Szydło. Jej uwaga, rzucona gdzieś na marginesie długiego wywodu podważającego kompetencje Komisji Europejskiej do oceniania praworządności w Polsce, robi jednak piorunujące wrażenie. Oto ona: „Reformujmy UE, bo niedługo będziemy mieli taki problem, że kolejne państwa będą mówiły, że nie chcą być w tym jakże zacnym, ale jednak pogrążonym w ogromnej degrengoladzie w tej chwili klubie europejskim” (cytat za PAP).

Wszystko na pozór jest OK. Reformujmy UE, a nie wychodźmy z niej. Ale jeśli dokładnie wczytać się w tę wypowiedź, to widać jasno poziom lekceważenia, obojętności i w sumie obcości wobec tego, co europejska integracja przynosi Europie i Polsce. I nie sposób nie dostrzec triumfującej nuty satysfakcji w tym opisie europejskiej rzeczywistości, co jest smutne, przerażające i groźne.

To wypowiedź kogoś, kto w tej Unii czuje się nie tylko niepewnie, ale też obco. Kogoś, kto nie jest wewnątrz, ale na zewnątrz. Kogoś, kto tej Unii nie lubi, która go drażni i uwiera.

A my jesteśmy członkiem tego europejskiego klubu. To o nas pani premier jest łaskawa mówić, że jesteśmy pogrążeni w degrengoladzie. I wbrew deklarowanej chęci reformowania klubu nie jest ona tak oczywista. Wręcz przeciwnie, wszystkie działania rządu dowodzą, że to Unia przeszkadza mu we wprowadzaniu „dobrej zmiany”. Wtrąca się ze swoimi nieznośnymi nawoływaniami o przestrzeganie prawa i konstytucji, a przecież suweren zdecydował, że PiS może wszystko. UE chce nam narzucić jakichś nieznośnych uchodźców, a przecież my, Polacy, świetnie sobie tu sami żyjemy, z naszymi tradycjami i naszym poczuciem wielkości. Nic tu po obcych. Jasne, trochę pieniędzy nam się przyda, ale nie dajmy się zwariować ani sobie wmówić, że coś dostajemy za darmo. Przecież jesteśmy wielkim narodem, niech Unia to wreszcie zrozumie, że dawanie nam pieniędzy to dla niej wielki przywilej!

A na poważnie. Europa usłyszała, co premier polskiego rządu myśli o Unii – że jest pozbawionym wartości rozkładającym się tworem. Tak pogardliwie nikt jeszcze o UE nie mówił. Politycy PiS na użytek swojego elektoratu prężą muskuły i z arogancją dezawuują wszystko, co wspólnocie udało się osiągnąć przez ostatnie powojenne lata. Taka arogancja nam się nie opłaca, bo na Zachodzie słychać już głosy, że rozszerzenie UE o kraje Europy Środkowo-Wschodniej było błędem, a rząd PiS tylko utwierdza w tym przekonaniu. Taka polityka zemści się na nas prędzej czy później.

Nikt w Europie dziś nie twierdzi, że UE nie jest w kryzysie. Ale jest zasadnicza różnica tonów. Jedni mówią o degrengoladzie, a inni z troską.