Do PiS: Wizyta Papieża Wam rąk nie oczyściła
Papież Franciszek i para prezydencka na Wawelu (Filippo Monteforte / AP)
KATARZYNA MORTOŃ. Politolożka. Specjalistka ds. budowy potencjału społeczeństwa obywatelskiego i mediów. Przedsiębiorczyni. Nauczycielka tańca, choreografka, trenerka.Ot, skoro papież Franciszek przyjechał, to znaczy, że grzechy zostają odpuszczone. Kilka dobrych fotek w obecności tej jakże ważnej postaci nie uwiarygodnia też Waszych czynów, ”nie rozgrzesza” Prezydenta Andrzeja Dudy z tego, że nie zaprzysiągł legalnie wybranych sędziów, podpisał szkodliwą ustawę. Jeśli papież mówi, że ”bardzo mu się tutaj podoba” (wypowiedź Beaty Szydło) to wcale nie ma na myśli ”nie publikuj wyroków, nie przestrzegaj prawa”. Nie mówi ”wszystko jest w porządku”. Papież nie przyjechał potwierdzić praworządności rządu polskiego, przyjechał na Światowe Dni Młodzieży oraz do Polaków. Wszystkich Polaków: tych, co na Was głosowali, tych, którzy popierają ruch społeczny KOD oraz wszystkich innych. Tylko zaznaczam, jakby Wam ten fakt umknął.
Szczerze Wam powiem, że dopiero widok Waszej interakcji z papieżem uzmysłowił mi, jak bardzo do Waszej bezczelności się wszyscy przyzwyczailiśmy. Waszej, unikatowej, jedynej w swoim rodzaju bezczelności. Ta wizualizacja przypomniała po raz kolejny potęgę kontrastu między autentycznością a fałszem. Przy całej mojej krytyce wobec patriarchatu Kościoła katolickiego, szanuję Ojca Franciszka za otwartość umysłu i promowanie wielu cennych wartości. Zestawienie jego osoby, postawy z Waszą ”chrześcijańskością” razi.
”Oglądając” Was bowiem w Waszym naturalnym środowisku: Pan Macierewicz obok Pana Waszczykowskiego, tuż obok Pana Błaszczaka, zaraz przy Pani Pawłowicz zapominam, że to wszystko tak naprawdę nie jest śmieszne. Popuszczam swoim własnym standardom. Oglądam tylko kolejny odcinek Monty Pythona, karykaturę mądrości, logiki – polityki. Sojowe mleko, kolorowe kwiatki na asfalcie, rowerzyści. Żart. Niestety w oprawie Dni Młodzieży, nie mogłam się zdystansować. Obraz, przedstawienie nie było już komedią, ale gorzką satyrą na bezradną rzeczywistość.
Surrealne dwie paralelne rzeczywistości przenikały się, frustrując świadomą część widowni. Przedstawiciele rządu i prezydent Polski witają ojca Franciszka. Tymczasem Frans Timmermans, wiceprezydent Komisji Europejskiej, dnia 27.07.2016 ogłosił, że w Polsce państwo prawa jest zagrożone. KE wprowadza drugi krok w procedurze kontroli praworządności, żądając opublikowania wyroków i zaprzysiężenia legalnie wybranych sędziów Trybunału Konstytucyjnego. U nas w Polsce za to: uśmiech, uścisk dłoni, piękne słowa, duże krzyże, wielkie przedstawienia.
Ktoś zapyta – co ma chrześcijaństwo do demokracji? Panie Prezydencie, Pani Premier – krótkie wyjaśnienie. Dlaczego należy potraktować ten temat poważnie? Otóż jeśli podstawą chrześcijaństwa jest szacunek do drugiego człowieka, godność ludzka (bez podziału na rasy czy orientację seksualną, o ile mi wiadomo) wówczas demokracja jako system prawny pozwala te wartości praktykować.
Już słyszę: ”Ale przecież zostaliśmy wybrani!!!”. Tak. Demokracja to jednak nie tylko ”bycie wybranym”. Tak jak zupa to nie tylko woda. Trójpodział władzy, wolne media, prawa mniejszości, praworządność, szacunek do drugiego człowieka. Marchewka, pietruszka, pieprz, sól, bulion = zupa. To bardzo proste.
Co ma trójpodział władzy czy też akuratnie informujące publikę media do godności ludzkiej? Kiedy władza mówi społeczeństwu, że prawo, które ich zabezpiecza, jest ponad nią – wówczas władza nie wprost uważa lud za gorszy. Jeśli władza karmi (celowo) ludzi kłamstwem – gardzi nimi. Gardzenie drugim człowiekiem jest deptaniem po jego godności.
Syryjczycy. Nie wiem, czy rozumiecie, o co chodzi Papieżowi. Pozwolę sobie na interpretację. Tak naprawdę jest to w porządku bać się o bezpieczeństwo swojego kraju, czy też uważać, że wraz z 99,99% niewinnych ludzi – 0,01% okaże się pochodzić z grup terrorystycznych. Pomijam tutaj oczywiście w ogóle kwestię braku zrozumienia z Waszej strony zasad globalnej polityki i dynamiki światowej (między nami, nieprzyjmowanie uchodźców nie uchroni Polski przed terroryzmem). Pomijając jednak kwestię oceny Waszych zdolności strategicznego myślenia i świadomości realiów politycznych, Waszym problemem jest brak szacunku do drugiej istoty ludzkiej.
Sposób, w jaki się wypowiadacie o uchodźcach (narracja), jest rażącym brakiem wrażliwości. Wszyscy są biedni, ale chrześcijanie biedniejsi. Pozostali (czy też wszyscy?) mogą przywieźć ze sobą choroby. Przypomnijcie sobie, czyje to były insynuacje? Rozumiem, iż zmieniacie retorykę w sposób spontaniczny, dostosowujecie ją do szczytów NATO, odwiedzin Papieża, tonujecie pod wpływem krytyki. Dziś Kanclerz Angela Merkel jest na przykład wspaniała. Pytanie jest o to, w co tak naprawdę wierzycie, jako politycy i jako ludzie? Czy umiecie tolerować inność? Czy wierzycie, że człowiek godny to taki, który ma możliwość decydować o sobie, to taki, który jest świadomy (informacji, wyborów, możliwości)?
Drodzy ”godni, dumni, honorowi” w trosce o Waszą chrześcijańskość i katolickość zwracam Waszą uwagę na praktykę wartości, które głosicie i do których się odwołujecie. Dorośnijcie do swojej roli, do tych wszystkich zdjęć i telewizyjnych ujęć. Nawet jeśli Wam się tak wydaje, na dłuższą metę, nie uda się Wam ”edytować” rzeczywistości. Sabotaż jest słaby. Prędzej czy później Wasz Matrix zacznie przeciekać.
Andrzej Duda to się uda – powtarzali w kampanii politycy PiS. Kluczem do zwycięstwa były obietnice wyborcze, składane na niespotykaną dotąd skalę. Rok po zaprzysiężeniu prezydenta sprawdzamy, co zostało z jego obietnic.
Obejrzyj więcej materiałów wideo, również na Facebooku.
Włodzimierz Odojewski (1930-2016). Dobra i zła pamięć
Włodzimierz Odojewski nie żyje (MICHAL MUTOR)
Zmarł Włodzimierz Odojewski – wybitny prozaik, którego książki już za życia pisarza weszły do literatury polskiej, a on stał się klasykiem. Ranga pisarstwa autora „Zasypie wszystko, zawieje” jest niepodważalna.
Także jako publicysta, redaktor działu kulturalnego Rozgłośni Polskiej Radia Wolna Europa w latach 70. i 80., Odojewski ma ogromny dorobek i zasługi. To dzięki niemu w audycji „Na czerwonym indeksie” docierały do kraju – w czasach największych restrykcji cenzury PRL wobec „niepokornych” pisarzy – zakazane książki. Były czytane na antenie RWE, omawiane i dyskutowane. W felietonach, które czytał osobiście, wielokrotnie poruszał właśnie temat kneblowania literatury. Mówił o „zapisach” cenzury na autorów emigracyjnych i tych związanych z „drugim obiegiem” w Polsce.
Przed wyjazdem z kraju w roku 1971 kierował Redakcją Słuchowisk Oryginalnych Polskiego Radia, znaną, jako Studio Współczesne. W Teatrze Polskiego Radia nagrywano wówczas sztuki radiowe znanych dramaturgów i prozaików. Ten okres, współtworzony także m.in. przez Jarosława Abramowa-Newerlego, Lecha Terleckiego, Jerzego Krzysztonia i Henryka Bardijewskiego, nazwano później „złotym okresem polskiego słuchowiska”.
Poznałem Odojewskiego w Redakcji Słuchowisk Oryginalnych, w budynku Polskiego Radia przy ulicy Myśliwieckiej w Warszawie, gdzie od 1970 do 1973 roku pracowałem jako redaktor. Od pierwszych rozmów zaimponował mi znajomością sztuki, literatury, teatru, oczytaniem. Rozmowy z nim były dla mnie – prawnika z wykształcenia, do niedawna pracującego na wielkich budowach PRL – niezwykle interesujące. Zorientowałem się wkrótce, że nie miał też żadnych złudzeń politycznych, a sytuację w kraju – również po przewrocie grudniowym w 1970 roku – oceniał jednoznacznie krytycznie.
***
Od tamtych pierwszych kontaktów Włodzimierz pozostał dla mnie człowiekiem niezwykłym – jednym z tych, jakich rzadko spotykamy w życiu.
Niestety, w latach 1964-65 ten wówczas młody, 30-letni człowiek dał się uwikłać w kontakty ze Służbą Bezpieczeństwa. Spotykał się i rozmawiał z esbekami, zapewne obawiając się kłopotów paszportowych (a zaczynał wtedy podróże na Zachód w związku z tłumaczeniami książek). Bał się także o pracę w Radiu. A takimi konsekwencjami – odmowy rozmów – był pewno szantażowany. O każdym spotkaniu opowiadał jednak Igorowi Newerlemu i synowi Newerlego Jarosławowi, z którymi był zaprzyjaźniony. O czym także – już w latach 90. – opowiadał mi szczegółowo i wielokrotnie. To dzięki Newerlemu – przez Związek Literatów i wpływy Jerzego Putramenta – uwolnił się ostatecznie od niedobrych kontaktów. Jednak ślady pozostały i są w archiwach Instytutu Pamięci Narodowej: sprawozdania esbeków z rozmów, notatki służbowe, opisy instrukcji, jakich rzekomo udzielano rozmówcy. Znamienne, że Odojewski nie podpisał żadnego zobowiązania do współpracy, co warunkowałoby, według wykładni prawa, uznanie go za „współpracownika” – za TW. Odmawiał też pisania czegokolwiek – notatek czy opinii. Moim zdaniem nikomu nie zaszkodził w stopniu porównywalnym do szkód wyrządzonych przez znanych, długoletnich współpracowników SB ze środowiska literackiego, ujawnionych i opisanych w latach ostatnich, m.in. w książce Joanny Siedleckiej „Kryptonim Liryka „. Moim zdaniem również uwikłanie Odojewskiego w kontakty z SB zostało wyolbrzymione, rozdmuchane i przesłoniło jego wielki dorobek jako pisarza, a także wielkie zasługi dla kultury polskiej. Odpokutował zresztą i odrobił z nawiązką to wszystko, czym mógł w PRL zawinić.
***
W rezultacie oskarżeń ten zasłużony, myślący i wrażliwy człowiek poczuł się nagle boleśnie zraniony, a wkrótce zaszczuty. Ostatnie lata życia, które spędził w domu opieki pod Warszawą, były dla niego jednym pasmem udręki. Chciał jeszcze pisać, ale pióro wytrącono mu z ręki. W głębokim osamotnieniu przeżywał odwrócenie się przyjaciół i własną bezsilność. Nie dano mu możliwości oceny i polemiki z esbeckimi dokumentami, ponieważ przepisy uniemożliwiały dostęp do dokumentów. To, co wcześniej próbował tłumaczyć w wywiadach, w zderzeniu z papierami SB wydawało się nieprzekonujące. Głosy pozostałych nielicznych przyjaciół, próbujących go bronić, były oceniane surowo przez dziennikarzy – lustratorów i oskarżycieli. Ludzi, którzy prawdopodobnie nigdy nie stali twarzą w twarz z esbekami, a stopnia możliwych przekłamań w ujawnionych dokumentach zupełnie nie brali pod uwagę.
O zmarłych, jak nakazuje zwyczaj, należy mówić dobrze lub milczeć. Tymczasem po śmierci Odojewskiego znów odezwały się głosy potępiające. Odżyła zła pamięć. Niedawne słowa papieża Franciszka o „złej i dobrej pamięci” padły w samą porę, aby je przypomnieć ludziom, którzy tak chętnie oskarżają innych. I – jak się zdaje – czerpią z tego powodu szczególną satysfakcję. Zwłaszcza dziś, po wizycie papieża – w zalewie pobożnych deklaracji, chrześcijańskich napomnień, powtarzanych słów o miłosierdziu i przebaczeniu – niechby przynajmniej zachowali milczenie. Oskarżony nie umiał i nie wiedział, jak się bronić. A teraz już nic nie powie.
Wideo „Magazynu Świątecznego” to coś więcej – więcej wyjątkowych tematów, niezwykłych ludzi, najważniejszych wydarzeń, ciekawych komentarzy i smacznych wątków. Co weekend poznasz ciekawy przepis, zasłuchasz się w interpretacji wiersza i przyznasz, że jest cudem, dowiesz się, co w trawie piszczy – w polityce, kulturze, nauce.
W ”Magazynie Świątecznym” czytaj:
Mateusz Morawiecki. Partyzant śni o wielkiej Polsce
Doradca Tuska, prezes banku z obcym kapitałem, wydawał się nie pasować do bajki Kaczyńskiego. Dziś Mateusz Morawiecki jest bardziej pisowski niż wierni druhowie prezesa i wie, jak dojść na szczyt
Rio 2016. Kogo ogrzewa olimpijski znicz
Złoto dla spekulantów, srebro dla dewelopera, brąz dla służb bezpieczeństwa. Z Julesem Boykoffem rozmawiają Maria Hawranek i Szymon Opryszek
Wojna w rodzinie. Parcie na szkło narodowe
Michał Karnowski: – Kurski przywrócił w TVP pluralizm i wrażliwość na patriotyzm oraz polską rację stanu. Tomasz Sakiewicz: – Zanim zaczną rozdzierać szaty w obronie „świetnego prezesa”, powinni ujawnić, ilu z nich ostatnio podpisało lub podpisuje kontrakty w telewizji
Dorota Sumińska: Dlaczego świnia się śmieje
Kupowałam biały ser, połamał się. Mówię: „Pani da dla psów”. Na to jakiś pan: „Ooo, dla psów, a w Indiach dzieci głodują”. No to dałam mu ten ser: „Proszę wysłać do Indii”
Wybory w USA. Tim Kaine – swój chłop
Tim Kaine jest nudny? – To właśnie w nim uwielbiam. No i nigdy nie przegrał wyborów – zachwala Hillary Clinton swojego kandydata na wiceprezydenta USA
Kto nie skacze, ten nie Turek. Rozmowa z doradczynią prezydenta Erdogana
Jesteśmy demokratycznym państwem prawa. Żaden zachodni dziennikarz nie będzie nas pouczał na temat wartości Ataturka
Kabaret Starszych Panów. Staruszek do wszystkiego
Pan A uważał, że Pan B to lunatyk. Wstaje w nocy w piżamie i łazi po dachach, a potem wraca do biurka i spisuje to, co zobaczył w malignie. Pan B powtarzał, że on pisze do „Kabaretu” teksty, a Pan A mu je odrzuca, i taki jest podział pracy
Nida nad litewskim Bałtykiem. Tu się nie wyskaczesz
Drugich takich piaskowych wzgórz nie ma chyba nigdzie na świecie. I drugiej takiej bałtyckiej plaży
Was, pedały, mniej bolało
Geje, lesbijki, Romowie, świadkowie Jehowy, „aspołeczni” – ocaleni, ale nie Ocaleni. Świat już o nich pamięta, my nie chcemy. Bo to „trudna populacja”
Paweł Śpiewak: Nie patrz w oko węża
Wildstein nie zostanie największym polskim pisarzem, żeby nie wiadomo jak się władza starała, a ksiądz Oko nie zastąpi księdza Bonieckiego. Tombak może udawać złoto, ale jest tombakiem. Rozmowa Adama Leszczyńskiego
Cimoszewicz o Andrzeju Dudzie: „Bierny wykonawca woli innego człowieka”
Włodzimierz Cimoszewicz (Fot. Sławomir Kamiński / Agencja Gazeta)
Wczoraj minął rok od zaprzysiężenia prezydenta Andrzeja Dudy. Dziś w TVN 24 w programie „Fakty po Faktach” były premier Włodzimierz Cimoszewicz podsumowywał ten czas. Jak zaznaczył, ocenia go z czystym sumieniem, bo tak samo oceniał byłego prezydenta Bronisława Komorowskiego po upływie roku jego prezydentury.
– Wtedy też przedstawiałem krytyczne uwagi. Mówiłem wówczas, że brakuje naczelnej idei prezydentury Komorowskiego, i po pięciu latach w gruncie rzeczy mogłem powiedzieć to samo. Myślę, że po pięciu latach prezydentury Andrzeja Dudy też będę mógł powiedzieć to samo, co mówię dzisiaj – ocenił były szef MSZ.
Jego zdaniem prezydentura Andrzeja Dudy „to był rok nieudany”. – Ze względu na znane, ogromnie kontrowersyjne zachowania i decyzje prezydenta dotyczące spraw konstytucyjnych. Ze względu na to, że rozmaitymi wypowiedziami przyłączał się do swojej partii politycznej, która dzieli nasze społeczeństwo. Wreszcie ze względu na to, że jest bardzo niesamodzielny, jest w gruncie rzeczy biernym wykonawcą woli zupełnie innego człowieka – ocenił były premier.
Zdaniem Cimoszewicza prezydent „nie potrafi funkcjonować bez swoistego patrona i nauczyciela”. – Być może, znając tę jego cechę, Jarosław Kaczyński świadomie wybrał takiego kandydata – zastanawiał się gość TVN 24.
„On nigdy nie kwestionuje tego, co na to zasługuje”
Cimoszewicz zastrzegł, że niezależność nie oznacza rezygnacji z programu swojego obozu politycznego. – Nie chodzi o to, aby prezydent wchodził w konflikt z dowolnym rządem, tym bardziej rządem własnego środowiska. Ale powinien zachować minimum niezależności. Powinien opierać się na wiarygodnych ekspertyzach, interweniować, kiedy dochodzi na naruszania konstytucji – powiedział.
Jak przyznał, błędy i naruszenia mogą zdarzyć się zawsze, ale u poprzedników Dudy nie były one normą. – Pamiętam, że Komorowski bezkrytycznie podpisał dwie takie głośne ustawy – o tzw. bestiach i o dopalaczach, które zawierały elementy niekonstytucyjne. Wydaje mi się, że nie chciał robić kłopotu własnej partii, a po drugie, nie chciał robić czegoś niepopularnego w społeczeństwie.
Mówię to, żeby podkreślić, że jeśli były prezydent popełniał tego typu błędy, to rzadko, w przypadku prezydenta Dudy to jest standard. On nigdy nie kwestionuje tego, co oczywiście zasługuje na zakwestionowanie – ocenił.
Cimoszewicz: Obraz Polski jest „bardzo zły”
Były szef MSZ skomentował także domniemane sukcesy prezydentury Andrzeja Dudy, które podają jego urzędnicy: przeprowadzenie szczytu NATO w Warszawie czy zacieśnienie relacji polsko-chińskich. Przyznał, że szczyt NATO „był generalnie sukcesem Polski”, ale przypomniał, że decyzje w sprawie organizacji szczytu w Polsce zapadały już dwa lata temu na szczycie w Newport.
– A wizyta w Chinach była rzeczywiście istotnym wydarzeniem. Ale po wizycie prezydenta Chin Xi Jinpinga w Warszawie trudno mówić o jednoznacznym sukcesie. Skończyło się na podpisaniu szeregu zupełnie nieistotnych porozumień, nie postanowiono niczego konkretnego – stwierdził. Nazwał też „nieporozumieniem” twierdzenie, że Polska ma dziś silniejszą pozycję w regionie niż przed rokiem.
– Mówienie o sukcesie polityki zagranicznej w sytuacji, kiedy cały demokratyczny świat jest bardzo zaniepokojony naruszeniami praworządności w Polsce, kiedy nie wiadomo, czego oczekiwać po naszym kraju w trudnych sprawach, jak kwestia imigracji czy terroryzmu… To są wszystko dramatyczne błędy, które niestety skonstruowały bardzo zły obraz naszego kraju – przekonywał Cimoszewicz.
Ziobro: Gdyby wynik wyborów był inny, to w Polsce tworzone byłyby dzielnice islamskie
Ziobro: Gdyby wynik wyborów był inny, to w Polsce byłyby tworzone dzielnice islamskie
Jak mówił na antenie TVP Info minister Zbigniew Ziobro:
"Poprzedni rząd działał w myśl zasady, którą odważył się z pewnej naiwności, braku doświadczenia przyznać, rzecznik premier Kopacz sam przyznał, że my przyjmiemy na klatę każdą ilość uchodźców. Na szczęście Polacy nie dali im szansy. Politycy PO [teraz] widząc do jak dramatycznej sytuacji prowadzi europejska polityka, którą oni wspierali, teraz się wstydzą tego co mówili i robili. Daje dolary przeciwko orzechom, że gdyby w Polsce był inny wynik wyborów, to w Polsce byłyby tworzone dzielnice islamskie. Były dokumenty, które otrzymałem od jednego z samorządowców z woj świętokrzyskiego o tworzeniu [takich miejsc]. Szukali miejsc w kraju do lokowania uchodźców"
Jak dodał:
"Angela Merkel wolałaby, aby w Polsce rządziła PO. Na terenie baz poradzieckich byłyby tworzone ośrodki dla uchodźców, bo takie były plany, wiem to nieoficjalne. Merkel podzieliłaby się z nami tym problemem".
Schetyna w rozmowie z Migalskim: Jestem zwolennikiem utrzymania przez PO konserwatywnej kotwicy
– Jestem zwolennikiem utrzymania przez PO konserwatywnej kotwicy. Chcę powrotu do źródeł Platformy, czyli jej liberalno-konserwatywnego charakteru. Chcę też, by była w swoim przekazie chadecka – mówi Grzegorz Schetyna w rozmowie z Markiem Migalskim w tygodniku „Do Rzeczy”.
Przewodniczący PO na pytanie, czy to koniec z lewicowymi eksperymentami, mówi:
„Tak, bo lewicowy elektorat socjalny, w związku z 500+, zameldował się w PiS, a reszta to raczej Partia Razem, środowiska LGBT”
Schetyna mówi też: – Mówiłem o tym wielokrotnie Ryszardowi [Petru], że wybory wygrywa się w Końskich, a nie w Wilanowie. Polska powiatowa będzie decydować, w którym kierunku kraj pójdzie po wyborach. My tam, w tych powiatach, jesteśmy obecni.
Wakacje z prezesem. Joachim Brudziński chwali się w sieci
A może Beskid Sądecki? Anyway. MUSZĄ być jeszcze góry !!!
Po co Polsce Strategia na rzecz Odpowiedzialnego Rozwoju, skoro bez niej Polacy bogacili się szybciej?
W czwartek kolejna pikieta KOD. Tym razem pod Trybunałem
W czwartek kolejna pikieta KOD. Tym razem pod Trybunałem
W sobotę odbyła się pikieta KOD pod Pałacem Prezydenckim, a już na czwartek o 10:00 planowana jest kolejna. Tym razem ma odbyć się pod budynkiem Trybunału Konstytucyjnego. Jak piszą na FB organizatorzy:
„11 sierpnia, o 11:00 Trybunał Konstytucyjny, na posiedzeniu nieawnym, badać będzie NIEZGODNOŚĆ z Konstytucją nowej ustawy PiS o TK.Wesprzyjmy sędziów Trybunału. Wesprzyjmy Pana Prezesa Rzeplińskiego. Komitet Obrony Demokracji zaprasza na pikietę pod Trybunał. Pikietę w starym – grudniowym – stylu. Tam zaczynaliśmy. Tam wykuwał się KOD. Będziemy tam zawsze wtedy, gdy zagrożony będzie porządek prawny i Konstytucja”
Pikietę zapowiedział też lider KOD, Mateusz Kijowski.
Wczoraj było tak. A jak będzie w czwartek? Zapraszamy pod TK na 10:00.http://koduj24.pl/obietnice-prezydenta/ …
Obietnice prezydenta – KODUJ24.PL
6 sierpnia pod Pałacem Namiestnikowskim w Warszawie, w pierwszą rocznicę zaprzysiężenia Andrzej Dudy na prezydenta odbyła się pikieta zorganizowana przez Komitet Obrony Demokracji. Uczestnicy…
koduj24.pl
fot. KOD
Czabański: Kurski ma naprawić telewizję i przygotować realistyczny program naprawy. Jak to zrobi, ocenimy w konkursie
Czabański: Kurski ma naprawić telewizję i przygotować realistyczny program naprawy. Jak to zrobi, ocenimy w konkursie
Jak mówił Krzysztof Czabański w TV Republika:
„Nie będę komentował słów Jacka Kurskiego [z „wSieci”]. Nie chcę podrzucać do ognia sporu, tylko proponowałbym, żeby każdy się zajął swoim poletkiem, a prezes Kurski ma jedno zadanie: ma naprawić telewizję i przygotować realistyczny program tej naprawy na dzień dzisiejszy i rozwoju na przyszłość. Jak to zrobi, ocenimy w konkursie”
Kurski: Czabański odpowiadał za zabezpieczenie finansowe dla mediów publicznych. Wciąż na to czekamy
Rozmowa z Jackiem Kurskim to temat okładkowy poniedziałkowego wydania „wSieci”. Jak mówi prezes TVP w rozmowie z braćmi Karnowskimi:
„Ja odpowiadam za realne zmiany w TVP, odbudowę telewizji publicznej z prawdziwego zdarzenia. Lepiej czy gorzej, to jednak to robię. Pan poseł Krzysztof Czabański odpowiadał za zabezpieczenia finansowe dla mediów publicznych i przygotowanie ustawy, która pozwoliłaby na głębokie zmiany kadrowe. Wciąż na to czekamy”
Magierowski: To problem mediów, że nie interesują się tym co robi Pierwsza Dama
Jak mówił w „Ławie polityków” Marek Magierowski:
„Pierwsza Dama wybrała taki a nie inny model swojej działalności. Pani prezydentowa podjęła taką a nie inną decyzją. Opublikowaliśmy szczegółowy raport o jej działalności – bardzo bogaty, spotkania, patronaty. To problem mediów, że nie są interesują się tym co robi Pierwsza Dama. Medią wolą się oburzać na to, że prezydentowa nie wypowiada się na ten czy inny temat, cała pozostała działalność jest przemilczana. A dla tysięcy ludzi, z którymi się spotkała jest to ważne”
Czarzasty do Magierowskiego: Trwa u was walka dobra ze złem, przyzwoitości z partyjną podległością
Jak mówił w „Ławie polityków” Włodzimierz Czarzasty do Marka Magierowskiego:
„Ja was zaczynam podziwiać. W was jest ciągle walka dobra ze złem. Walka przyzwoitości z partyjna podległością. Rano prezydent mówi coś mądrego, wieczorem Kaczyński coś innego. Tak jak mówił Halicki: Duda musi zdecydować, czy chce być samodzielnym prezydentem”
Halicki: Chciałbym, aby Duda wrócił do swojej roli. Pierwszy rok zmarnował
Jak mówił w „Ławie polityków” Andrzej Halicki:
„Nie może prezydent zapominać o swojej roli: strażnika Konstytucji, arbitra w sprawach wewnętrznych. Chciałbym aby wrócił do swojej roli. Bo zmarnował rok. Ma jeszcze cztery lata. Miał silny mandat. Pierwszy stolik – na sesji ONZ – było widać duże zainteresowanie prezydentem. Teraz jego rola się rozmowa. Czas na interwencję”
Łapiński: Są zarzuty, że Duda nie buduje wspólnoty. Ale PO już na samym początku powiedziała, że będzie totalną opozycją
Jak mówił w „Ławie polityków” Krzysztof Łapiński:
„Rozumiem, że Aleksander Kwaśniewski odciął się od SLD, a Komorowski odciął się od PO. Nie jest tak, że prezydent, który pochodzi z jednej opcji musi z nią walczyć. Czy państwo oczekujecie tego, ze prezydent będzie z nami walczył? Dziś ciężar reform spoczywa na rządzie, jego obietnice były obietnicami PiS. To nie jest tak, że prezydent będzie działał zamiast rządu, czy wetował wszystkie ustawy. Zarzucacie ze Duda nie buduje wspólnoty. Jak ciężko jest jednak budować wspólnotę, gdy PO zadeklarowała – już na dzień dobry – że będzie opozycja totalną”
Magierowski: Szczyt NATO największym sukcesem Dudy w pierwszym roku kadencji
Jak mówił w „Ławie polityków” Marek Magierowski w odpowiedzi na pytanie o sukcesy prezydenta Dudy:
„Największym sukcesem był szczyt NATO. To był kulminacyjny moment, prezydent włożył w przygotowania do tego szczytu wiele wysiłku. Aby to był szczyt decyzyjny, a nie przeglądowy. To się udał osiągnąć. To też dyplomacja gospodarcza – wizyta w Chinach. Niewątpliwie te starania bardzo się przydały polskim przedsiębiorcom. Następny rok prezydentury – o tym mówi już prezydent w jednym z wywiadów – to będzie rok intensywnej dyplomacji ekonomicznej”
Anders mówi, że Trump może być świetnym prezydentem. Dostało się też Obamie za słowa na szczycie NATO
• Anders uważa, że prezydent Republikanin byłby lepszy dla Polski
• O Rosji: „Być może Trump uważa, że nie powinniśmy zaczepiać Putina”
– Donald Trump może być świetnym prezydentem, ale pod warunkiem, że dobierze sobie dobrych ludzi i będzie ich słuchał – mówi Anna Maria Anders. Pełnomocnik premier ds. dialogu międzynarodowego podkreśliła, że prezydent Republikanin byłby lepszy dla Polski.
„Z Reagana też się podśmiewano, wytykano, że jest aktorem”
– Od wielu lat głosuję na Republikanów i uważam, że prezydent Republikanin byłby lepszy dla Polski, ale jeśli chodzi o Trumpa – nie wiadomo. Jego kandydat na wiceprezydenta Mike Pence wydaje się być bardzo konserwatywnym, spokojnym człowiekiem. Uważam, że jeśli Trump dobierze sobie dobrych ludzi i będzie ich słuchał, może być świetnym prezydentem – mówiła Anders.
– Z Ronalda Reagana też się podśmiewano, wytykano, że jest aktorem, a okazał się jednym z najlepszych prezydentów Stanów Zjednoczonych – dodała.
Anders poznała Trumpa osobiście: Pewny siebie, arogancki
Anders, która w Stanach Zjednoczonych mieszkała 20 lat wspominała, że poznała Trumpa osobiście. „To było lata temu. Muszę powiedzieć, że niewiele się zmienił, wtedy był młody, ale pewny siebie, trochę arogancki, podobnie jak dzisiaj” – mówiła o Trumpie, który został formalnie nominowany przez Republikanów na kandydata na prezydenta Stanów Zjednoczonych w tegorocznych wyborach.
Pytana o stosunek do wzbudzających kontrowersje wypowiedzi Trumpa m.in. o imigrantach i Sojuszu Północnoatlantyckim Anders zwróciła uwagę, że mogła to być jedynie gra wyborcza.
„Trump podczas swojej kampanii był bardzo agresywny, ale taki musiał być, miał odwagę mówić to, czego nikt inny nie byłby w stanie. Dzięki temu uzyskał tak duże poparcie. Jeśli chodzi o imigrację, to jest to kwestia, która Amerykanów bardzo niepokoi. Z kolei, jeśli chodzi o NATO, to ja uważam, że Trump na pewno będzie wspierał NATO i nie będzie tak, że zupełnie zapomni o Europie i reszcie świata. Ale ludzie w Stanach uważają, że to Ameryka wszystkich ratuje i właściwie nikt jej za to nie dziękuje” – mówiła. A tak mówiła o postawie kandydata Republikanów w stosunku do Rosji:
Jeśli chodzi Rosję, być może Trump uważa, że w relacjach z nią powinniśmy być bardziej dyplomatyczni, że nie możemy sobie pozwolić na to, by Putina zaczepiać, a raczej dążyć do dialogu z nim
Anna Maria Anders opowiedziała też o swojej niedawnej wizycie w Stanach Zjednoczonych, podczas której spotkała się z amerykańskimi senatorami, w tym z senatorem Johnem McCainem. „Podczas wizyty w USA rozmawialiśmy o Trybunale Konstytucyjnym, o mediach, o demokracji. Wydaje mi się, że przedstawiłem rzeczy takimi, jakimi są” – powiedziała Anders. Jak mówiła, zapewniła amerykańskich polityków, że demokracji w Polsce nic nie zagraża.
McCain zakwestionował demokrację w Polsce – „To szok”
„John McCain jest republikańskim senatorem bardzo dobrze nastawionym dla Polski. Dlatego szokiem dla nas wszystkich było to, że przyłączył się do listu otwartego kwestionującego demokrację w Polsce. Zapytałam go o to. Tłumaczył, że znał sprawę tylko z jednej strony, nikt nie przedstawił mu racji drugiej strony. Od tego czasu przekazujemy informacje i mam nadzieję, że to się nie powtórzy. Mam wrażenie, że politycy w Stanach Zjednoczonych nie dysponowali pełnymi informacjami na temat wydarzeń w Polsce” – opowiadała Anders.
Za niepotrzebne Anders uznała słowa prezydenta USA Baracka Obamy, który podczas niedawnego szczytu NATO w Warszawie wyraził „troskę w związku z pewnymi działaniami oraz impasem wokół Trybunału Konstytucyjnego”. „Wszyscy skupili się właśnie na tych słowach, a nie na tym, że szczyt NATO był tak udany” – mówiła.
WIDEO: Trump czy Clinton? „Wybór między dżumą a cholerą”. Morawiecki o wyborach w USA
Media Narodowe? Chyba raczej rodzinne. Żona Czabańskiego została właśnie… wicedyrektorem w Polskim Radiu
Żona Krzysztofa Czabańskiego, szefa Rady Mediów Narodowych, objęła stanowisko wicedyrektora w Polskim Radiu. Opozycja oskarża rządzących o nepotyzm.
Anna Czabańska pod koniec lipca została wicedyrektorem biura programowego Polskiego Radia. Kobietę zwolniono z radia kilka lat temu. Jej powrót był możliwy dzięki decyzji sądu. Według Iwony Śledzińskiej-Katarasińskiej z PO jest to nepotyzm. – Pisali ustawę medialną dla siebie, wybrali się do Rady Mediów Narodowych, teraz widzimy konsekwencje – mówi dla SE.pl.
Czabański zabrał głos w sprawie i odbiera zarzuty. Przypomina, że jego żonę przywrócono do pracy na wniosek sadu, po bezprawnym wymówieniu. Oryginalnie miała zająć wyższe stanowisko, dyrektora korporacyjnego. To jednak już nie istnieje.
– Obecny Zarząd Polskiego Radia respektuje już drugi wyrok w sprawie Anny Czabańskiej wydany przez Sąd Rejonowy, albowiem pani Czabańska po pierwszym wyroku w 2012 r. przywracającym ją do pracy niemal natychmiast otrzymała od Zarządu Polskiego Radia pełniącego funkcję w roku 2012 kolejne, wypowiedzenie zmieniające do umowy o pracę – napisał w oświadczeniu Łukasz Kubiak, rzecznik Polskiego Radia.
źródło: SE.pl
Wojna w rodzinie. Parcie na szkło narodowe
Jarosław Kaczyński już dawno zarządził, że TVP ma być tarczą medialną rządu i głosem „dobrej zmiany” w polskim domu. Prezes PiS wierzy, że kto ma telewizję, ten ma władzę. Że za pomocą telewizji można wykreować obraz, jaki się chce, bo „społeczeństwo nie analizuje tego, co tam widzi, tylko przyjmuje jako prawdziwe”. Głosiciele prawdy przejęli programy informacyjne i publicystyczne, kulturalne, historyczne i rozrywkę. Ale nie wszyscy są zadowoleni.
Telewizja daje sławę i pieniądze. Zarobki ludzi z najpopularniejszych programów to kilka średnich krajowych, dochody producentów liczy się w milionach złotych rocznie. O sławę i pieniądze w tym polityczno-medialnym i biznesowym układzie rozgorzała walka.
***
Wtorek, przedpołudnie, Sejm. Pierwszy dzień urzędowania Rady Mediów Narodowych, której PiS powierzył misję odpolitycznienia mediów publicznych, powołując do niej trzech swoich posłów. Przed radą stają prezesi państwowych spółek – TVP, PR i PAP. Pierwszy jest szef telewizji Jacek Kurski (na zdjęciu), niegdyś bulterier braci Kaczyńskich, później zdrajca PiS, wyciągnięty pół roku temu z politycznej banicji. Narzeka, że zastał w firmie finansową ruinę, i chwali się, że za jego prezesury rośnie oglądalność, a że oficjalne wyniki pokazują spadek, to tylko dlatego, że w badaniach nie uwzględnia się wyborców PiS.
Kurski wychodzi. Joanna Lichocka, autorka czterech filmów o Smoleńsku, przed wyborami do Sejmu w „Gazecie Polskiej”, składa wniosek o dymisję prezesa. Popierają ją koledzy z PiS: prezes Rady Krzysztof Czabański i Elżbieta Kruk oraz Juliusz Braun, były szef TVP. Nie głosuje Grzegorz Podżorny z Kukiz ’15.
Uchwała o natychmiastowym odwołaniu Kurskiego jest już w protokole. Kolejna dotyczy konkursu na nowe władze TVP. Ma być rozstrzygnięty najpóźniej do połowy października. Nazwisko pełniącego obowiązki prezesa mamy poznać jeszcze tego samego dnia.
Gdy Czabański wychodzi z sali i ogłasza nowiny, mówią o nich wszystkie media, tylko TVP Info milczy.
W kuluarach pada nazwisko Małgorzaty Raczyńskiej, która za poprzednich rządów PiS kierowała telewizyjną Jedynką i twierdzi, że przyjaźniła się z matką Kaczyńskich. Na giełdzie następców Kurskiego pojawia się nawet Janina Goss, przyjaciółka domu Kaczyńskich, powiernica Jarosława, która od wyborów zasiada w radzie nadzorczej Polskiej Grupy Energetycznej i której prezes jest jeszcze winien ok. 80 tys. zł z 200 tys., które pożyczyła mu w 2012 roku.
A może Kurskiego zastąpi Stanisław Wojtera (za poprzednich rządów Kaczyńskiego przeszedł przez wiele państwowych posad i krótko był rzecznikiem TVP), który we wtorek był widziany przez kilka godzin na Woronicza.
Rada Mediów ogłasza przerwę.
Na placu Powstańców Warszawy, gdzie powstają „Wiadomości”, „Teleexpress” i „Panorama”, trzęsienie ziemi. – Spekulacje, kto zastąpi Kurskiego, kto wyleci z pracy, a kto awansuje.
Kurski wpada bez zapowiedzi do gabinetu prezesa przy ulicy Nowogrodzkiej. Kaczyński ściąga z Sejmu Czabańskiego i Lichocką. Członkowie Rady słyszą, że dymisja będzie, ale uchwała o odwołaniu Kurskiego wejdzie w życie dopiero w połowie października, po rozstrzygnięciu konkursu na władze TVP.
Wieczorne „Wiadomości” nawet się nie zająknęły o pierwszej decyzji RMN. – Uznali, że skoro Kurski zostaje, nie ma o czym informować – mówi nasz rozmówca z Woronicza.
Komu Jacek Kurski nie w smak? Odsłaniamy kulisy (nie)odwołania prezesa TVP
***
– Czabański Kurskiego nie znosi, od dawna latał po Sejmie, łapał różnych polityków, np. od Kukiza, żeby im opowiadać, jak beznadziejny jest prezes TVP – opowiada nam jeden z posłów.
– Na jednym z niedawnych spotkań Kurski był atakowany, bo wszystko, co robi, jest obciachem. Lichocka miała to wziąć za przyzwolenie Kaczyńskiego na wywalenie Kurskiego – relacjonuje nam polityk z PiS. – Ale prezes nigdy nie powiedział wprost, by się go pozbyć. Lichocka i Czabański uznali, że łapią w lot myśli lidera, których nie było.
Inny polityk blisko TVP: – Kaczyński najpierw dał Lichockiej zielone światło, ale interweniował Joachim Brudziński, wicemarszałek Sejmu, któremu Kurski zatrudnił kilku ludzi. Kurskiego wziął w obronę nawet Zbyszek Ziobro. Jego żona Patrycja Kotecka [po wyborach dostała posadę dyrektora w spółce grupy PZU] ma duży wpływ na TVP. Za poprzednich rządów PiS była wiceszefową Agencji Informacji TVP.
Do walki staje Michał Karnowski. W swoim portalu wPolityce.pl pisze, że Kurski „przywrócił w TVP pluralizm i wrażliwość na patriotyzm oraz polską rację stanu, otworzył ją na nowe tematy i nowych ludzi”. A nawet dał jej „wielką piłkę” [za kilkanaście meczów Euro TVP zapłaciła kilkanaście milionów złotych]. Komplementuje go za relacje ze szczytu NATO i Światowych Dni Młodzieży. Domaga się nagrody dla prezesa, zaleca stabilizację. O Radzie Mediów Narodowych pisze, że „zgrzeszyła pochopnością osądu i decyzji”.
Czabański: Jacek Kurski dostał żółtą kartkę. Jego lansowanie się nie jest zbyt smaczne
***
To pierwszy od jesiennych wyborów tak ostry konflikt między frakcjami w PiS, w dodatku przy otwartej kurtynie. – Dotąd Kaczyński dbał, by nie wrócił wizerunek wiecznie kłócącej się prawicy. Konsolidacji szeregów mieli służyć wrogowie zewnętrzni – Trybunał Konstytucyjny, KOD czy ingerująca w „polską suwerenność” Unia Europejska.
2 sierpnia nie przytrafił się PiS przypadkiem. To kolejna odsłona trwającego od wyborów konfliktu między sprzyjającym Czabańskiemu środowiskiem „Gazety Polskiej” a mediami braci Karnowskich.
„Gazeta Polska”, która gromadzi radykałów, zwolenników teorii zamachu pod Smoleńskiem, forsuje opcję zero w polityce i instytucjach publicznych. Domaga się czystek w służbach, ważnych resortach, dyplomacji.
W TVP postulują wyrzucenie wszystkich dyrektorów, kierowników i redaktorów wraz z ich zastępcami.
Kaczyński nagrodził ludzi Sakiewicza, dając miejsca w wyborach do Sejmu Lichockiej i Anicie Czerwińskiej, która organizuje miesięcznice smoleńskie na Krakowskim Przedmieściu. Ale „GP” liczyła na więcej posad w TVP i programów. Mówiło się, że do TVP przyjdzie Sakiewicz. Jego dziennikarze pojawiają się na antenach w roli komentatorów, ale rzadziej niż bracia Karnowscy.
***
Kurski wymienił szefów wszystkich anten, zwalniał reporterów i publicystów (w tym tych wymienianych z nazwiska przez Czabańskiego w kampanii wyborczej, małżeństwo Lisów, Beatę Tadlę czy Piotra Kraśkę).
Ale dla Czabańskiego to mało. Były członek PZPR, a przez kilka lat felietonista „Gazety Wyborczej”, który zdaniem Kaczyńskiego dla polskich mediów, „tych wolnych, a nie tych, które manipulują i oszukują, zrobił naprawdę bardzo dużo”, już w marcu atakował prezesa TVP ręka w rękę z Jerzym Targalskim, publicystą „GP”.
– Są ludzie, którzy myślą, że jak pójdą na układ z bezpieką, z resortem, to zostaną dłużej. Wygrają na tym swoje gry personalne. Otóż nie wygrają. Przegrają, ale wcześniej zostaną użyci jako instrument do zatrzymania prawdziwych zmian, od których nie byłoby już odwrotu – komentował Targalski.
Wspiera ich przed wakacjami Ewa Stankiewicz, szefowa stowarzyszenia Solidarni 2010. Podczas debaty w Sejmie o projektach ustaw medialnych ogłasza, że w kierowanej przez Kurskiego TVP w nieoznakowanych pokojach chowają się ubecy. – Podstawowy wymiar reformy telewizji to zdekomunizowanie TVP oraz uwolnienie jej od sitw – mówi Stankiewicz. – Kto otarł się o pracę w TVP, tak jak ja, ten wie, jak potworny to garb, z którym nikt do tej pory sobie nie poradził.
Po cichu od dawna wszyscy przyznają, że walka toczy się o to, kto będzie miał dostęp do telewizyjnej kasy. Do telewizyjnych posad z dyrektorskimi pensjami, do autorskich programów z gwiazdorskimi kontraktami i wreszcie do produkcji, na której da się zarobić najwięcej.
Dorota Kania, czołowa lustratorka z TV Republika i „Gazety Polskiej”, wprost pisze, że chodzi o pieniądze z telewizyjnej produkcji. Broni Rady Mediów Narodowych, bo obawia się, że media publiczne będą „dostępne jedynie dla poszczególnych grup interesów i spółek producenckich założonych tylko po to, by dostawać zlecenia z publicznych mediów”.
TVP Jacka Kurskiego. Szczęście jednego może oznaczać nieszczęście dla wielu
***
Bracia Karnowscy kontratakują. Ich portal w środę rano pisał, że RMN powinna zakończyć żywot jak najszybciej. Wypomniał Czabańskiemu ustawę abonamentową, która miała przynieść miliony mediom publicznym, a okazała się bublem i trafiła do kosza. Łukasz Warzecha dodaje, że Joanna Lichocka ma apodyktyczne usposobienie i pouczającym tonem rozstawia wszystkich po kątach. „Nawet agresywna momentami, ale skądinąd przecież urokliwa Krystyna Pawłowicz nie wywołuje tak jednoznacznie negatywnych reakcji jak spadochroniarka z Kalisza”.
Portal Karnowskich ostrzega, że takie intrygi szkodzą całemu obozowi, uderzają w autorytet prezesa Kaczyńskiego, którego „Rada Mediów Narodowych już w pierwszych dniach próbowała ominąć i rozegrać”.
Ale Warzecha zauważa, że organizacją, w której „nie ma czytelnych reguł awansu, nagradzania, karania, a wszystko zależy od dostępu do ucha najważniejszej osoby, nie da się właściwie zarządzać inaczej, niż wywołując okresowe kryzysy, które pogrążają tych, co za bardzo urośli, a wywyższają poniżonych. Dzięki temu nikt nie jest pewny dnia ani godziny, nic nie jest jasne i przejrzyste, a wszystkie sznurki zbiegają się w jednym gabinecie”.
***
„Pan prezes Jarosław Kurski [Jarosław to wicenaczelny „Wyborczej”, w TVP jest jego brat Jacek] będzie miał możliwość startu, a będzie swoją funkcję sprawował do 15 października. Tak postanowiła wczoraj odpolityczniona Rada Mediów Politycznych” – słuchając freudowskiej pomyłki marszałka Senatu Stanisława Karczewskiego, ludzie w TVP są zakłopotani albo przerażeni. – Naprawdę nie wiemy, co robić i kogo słuchać. Skoro Rada Mediów Narodowych większością czterech z pięciu głosów Kurskiego odwołała, to ta sama Rada za dwa miesiące nie wyłoni go w konkursie na nowego szefa TVP. Logiczne, prawda? – mówi nam jeden z dyrektorów na Woronicza, ale zaraz dodaje, że stosowanie logiki w personalnych zmianach na Woronicza nie ma sensu.
Jesienna ramówka jest w proszku, choć powinna być dopięta na ostatni guzik (TVN właśnie hucznie ogłosił, czym zabawi widzów po wakacjach). Na początku lipca Kurski odwołał szefa TVP 1 i TVP 2. Nie ma ich następców.
***
W piątek rano okazało się, że program publicystyczny w TVP dostanie Anita Gargas, słynna tropicielka „układu”. Czekała na to od stycznia.
W tym samym czasie Sakiewicz napisał: „Choć zaskoczyła mnie kandydatura Jacka Kurskiego na szefa TVP, życzyłem mu naprawdę dobrze. Miałem pewne obawy, bo na przykład po Smoleńsku nie popisał się, atakując Antoniego Macierewicza. Jarosław Kaczyński postanowił mu dać jeszcze jedną szansę i miał w tym swoje racje. Kurski z kolei dał mi słowo honoru, że nie będzie werbował pracowników Telewizji Republika bez mojej zgody. Potem tłumaczył, że sam tego nie robił, a niszczenie tego wielkiego dorobku prawicy to nie on, tylko pracownicy TVP”.
I wylał frustrację: „Telewizję publiczną zamieniono w wielkie studio promocyjne braci Karnowskich”. – Nie zazdroszczę im, bo teraz będą musieli wraz z Kurskim wziąć odpowiedzialność za to, co tam się dzieje. A dzieje się nie najlepiej.
Naczelnego „Gazety Polskiej” najbardziej przeraża „poziom zwykłej nieuczciwości wielu prawicowych publicystów. Zanim zaczną rozdzierać szaty w obronieświetnego prezesa , powinni ujawnić, ilu z nich ostatnio podpisało lub podpisuje kontrakty w telewizji”.
„Demoralizacja w tej sprawie postępuje szybciej niż za czasów PO. Panowie, to my mieliśmy być ci dobrzy, a tamci źli. Nie odwrotnie” – napisał Sakiewicz.
Wideo „Magazynu Świątecznego” to coś więcej – więcej wyjątkowych tematów, niezwykłych ludzi, najważniejszych wydarzeń, ciekawych komentarzy i smacznych wątków. Co weekend poznasz ciekawy przepis, zasłuchasz się w interpretacji wiersza i przyznasz, że jest cudem, dowiesz się, co w trawie piszczy – w polityce, kulturze, nauce.
W ”Dużym Formacie” czytaj:
Mateusz Morawiecki. Partyzant śni o wielkiej Polsce
Doradca Tuska, prezes banku z obcym kapitałem, wydawał się nie pasować do bajki Kaczyńskiego. Dziś Mateusz Morawiecki jest bardziej pisowski niż wierni druhowie prezesa i wie, jak dojść na szczyt
Rio 2016. Kogo ogrzewa olimpijski znicz
Złoto dla spekulantów, srebro dla dewelopera, brąz dla służb bezpieczeństwa. Z Julesem Boykoffem rozmawiają Maria Hawranek i Szymon Opryszek
Wojna w rodzinie. Parcie na szkło narodowe
Michał Karnowski: – Kurski przywrócił w TVP pluralizm i wrażliwość na patriotyzm oraz polską rację stanu. Tomasz Sakiewicz: – Zanim zaczną rozdzierać szaty w obronie „świetnego prezesa”, powinni ujawnić, ilu z nich ostatnio podpisało lub podpisuje kontrakty w telewizji
Dorota Sumińska: Dlaczego świnia się śmieje
Kupowałam biały ser, połamał się. Mówię: „Pani da dla psów”. Na to jakiś pan: „Ooo, dla psów, a w Indiach dzieci głodują”. No to dałam mu ten ser: „Proszę wysłać do Indii”
Wybory w USA. Tim Kaine – swój chłop
Tim Kaine jest nudny? – To właśnie w nim uwielbiam. No i nigdy nie przegrał wyborów – zachwala Hillary Clinton swojego kandydata na wiceprezydenta USA
Kto nie skacze, ten nie Turek. Rozmowa z doradczynią prezydenta Erdogana
Jesteśmy demokratycznym państwem prawa. Żaden zachodni dziennikarz nie będzie nas pouczał na temat wartości Ataturka
Kabaret Starszych Panów. Staruszek do wszystkiego
Pan A uważał, że Pan B to lunatyk. Wstaje w nocy w piżamie i łazi po dachach, a potem wraca do biurka i spisuje to, co zobaczył w malignie. Pan B powtarzał, że on pisze do „Kabaretu” teksty, a Pan A mu je odrzuca, i taki jest podział pracy
Nida nad litewskim Bałtykiem. Tu się nie wyskaczesz
Drugich takich piaskowych wzgórz nie ma chyba nigdzie na świecie. I drugiej takiej bałtyckiej plaży
Was, pedały, mniej bolało
Geje, lesbijki, Romowie, świadkowie Jehowy, „aspołeczni” – ocaleni, ale nie Ocaleni. Świat już o nich pamięta, my nie chcemy. Bo to „trudna populacja”
Paweł Śpiewak: Nie patrz w oko węża
Wildstein nie zostanie największym polskim pisarzem, żeby nie wiadomo jak się władza starała, a ksiądz Oko nie zastąpi księdza Bonieckiego. Tombak może udawać złoto, ale jest tombakiem. Rozmowa Adama Leszczyńskiego
To właśnie tą płytą zachwycał się Kamil Wróblewski podczas programu „Między Słowami”. Poniżej lista wszystkich utworów z dzisiejszego wydania audycji:
Jake Bugg -„Bitter Salt”
Warpaint – „New Song”
Local Natives – „Fountain of Youth”
Dinosaur Jr – „Goin Down”
The Mystery Lights – „What Happens When You Turn The Devil Down”, „Too Tough To Bear” i „Candlelight”
HONNE – „Til The Evening”, „Warm On A Cold Night” i „Someone That Loves You”
Massive Attack – „The Spoils” (feat. Hope Sandoval) i „Come Near Me” (feat. Ghostpoet)
Rio 2016. Tenis. Radwańska: „Wszystko było nie tak”
Rozstawiona z numerem czwartym Polka startuje w igrzyskach trzeci raz, wygrała w nich dotychczas tylko jeden singlowy mecz – osiem lat temu w Pekinie. W Londynie cztery lata temu odpadła po źle zakończonym, ale dobrym meczu z Julią Goerges. A teraz w Rio zagrała po prostu źle. I z każdym gemem była na siebie coraz bardziej zła. Gdy Saisai Zheng stanęła przed nami jeszcze trochę nie dowierzała w to, co się stało. W tak szybkie zwycięstwo, w to że publiczność – dość liczna, jak na ten etap turnieju – tak mocno trzymała jej stronę. – Nie sądziłam, że mogę zagrać tak dobrze już na tym etapie. Radwańska nie była dziś sobą – tłumaczyła. – Tak, nie grałam dobrze – mówiła Radwańska, która w drugim secie zniszczyła w złości rakietę. – Zabrakło czasu na treningi, przyzwyczajenie się do kortu. Czekam na grę w mikście – zapowiedziała.
Sport.pl: Porażka z Chinką to był taki mecz, w którym rzadko była pani sobą na korcie.
Agnieszka Radwańska: – Bardzo nie lubię się tłumaczyć. Ale tu się chyba po prostu za dużo zebrało jak na jeden raz. Trzy dni w podróży. Potem na dzień dobry od razu przeziębienie. Miałam nadzieję, że pierwszy mecz zagram w niedzielę. Niestety, nie ułożyło się tak, jak bym chciała. Byłam wściekła na korcie. Na wszystko naraz, bo to nigdy nie jest tak, że jedna rzecz wyprowadza z równowagi i trudno cokolwiek zrobić. Kort był zupełnie inny niż te do których jesteśmy przyzwyczajeni. Bardzo wolny. A ja – zamulona od samego początku. Dwa treningi na takiej nawierzchni to trochę mało. Kto by przewidział, że tak to się potoczy po Montrealu… Cierpliwości też mi zabrakło, nie ma co ukrywać… Ale w tych warunkach nie potrafiłam po prostu być cierpliwa. Tak jest na igrzyskach, że trudno coś zaplanować, tak jak w innych turniejach, wiele się dzieje. Ale dla każdego są równe warunki, nie ma co się tłumaczyć.
A co się właściwie stało, że ta podróż z Montrealu trwała tak długo?
– Było duże opóźnienie przy wylocie. Samolot do Rio, na który się przesiadaliśmy, miał poczekać, u nas na pokładzie było ponad 20 osób z taką przesiadką. Ale się nie udało. Jeszcze półtorej godziny czekaliśmy przed odlotem na pasie. Próbowaliśmy, zrobiłam biegnąc na przesiadkę taki sprint, że Bolt ma konkurencję. Z dwiema torbami przez całe lotnisko. Cała mokra dobiegam do bramki. I nic. Odesłali nas do stoiska linii, linie też nic nie zrobiły, poza daniem hotelu, i to jeszcze tak daleko, że w końcu znaleźliśmy na własną rękę. Kolejny lot znaleźli mi na piątek wieczorem. Czyli nie zdążyłabym na dzisiejszy mecz. Powiedziałam im co sądzę na ten temat i zaczęliśmy działać sami. Przez Paryż się nie dało, udało się w końcu przez Lizbonę. I to też po przejściach, bo nie chcieli mi wydać bagażu. Bagaż poleciał do Rio, a my do Lizbony. Ale okej, niech będzie. Bagaże na szczęście się nie zgubiły. Czekały na mnie w Rio, gdy tam dotarłam po trzech dniach podróży, samych zarwanych nocach. I gdy na lotnisku wsiadłam do autobusu, to akurat był alarm bombowy, a ja tuż przy wejściu. I kolejne dwie godziny spędziłam w autobusie.
Chinka była zaskoczona tym, że się jej udało zagrać tak dobrze.
– Trudno mi to ocenić, na pewno ja zagrałam słabo. Bardzo solidna, biegała jak szalona, mnie trudno było skończyć piłkę, a ona wyciągała wszystko. Trudno to nawet porównywać z porażką na igrzyskach w Londynie. Tam była inna jakość, dobry mecz. A tutaj nie. Wszystko inne.
Zagra pani miksta?
– Tak, zagram z Łukaszem Kubotem. Kierowałam się tylko tym, żeby było sprawiedliwe. W Londynie zagrałam w parze z Marcinem Matkowskim, to teraz zagram z Łukaszem.
Rio 2016. Majka po medalu: „Nie miałem sił na finisz”
Rafał Majka zajął trzecie miejsce po tym, jak na ostatnich kilku kilometrach jechał sam z przewagą kilkunastu sekund nad rywalami. – To był naprawdę ciężki wyścig, ale przed startem uwierzyłem, że nogi się kręcą i pod górę dałem z siebie wszystko. Chyba było widać, że dotrzymywałem kroku najlepszym, np. Vincenzo Nibalemu – mówił po zakończeniu wyścigu bohater reprezentacji Polski.
Kluczowy dla losów wyścigu okazał się ostatni zjazd na którym wywalili się bezpośredni rywale Majki. – Ze zjazdu szła taka torpeda, że nawet nie wiedziałem jak jechałem, gdy Nibali z Henao wyłożyli się na zjeździe. A jak się jedzie 80 km/godz to może wynieść i ich właśnie wyniosło w bok. Cudem wyhamowałem i ich ominąłem, chyba jeden rower. Patrzę, a jestem sam. No to muszę jechać – dodał.
Majka chwalił cały zespół biało-czerwonych. – Było bardzo trudno, ale my z Michałem [Kwiatkowskim] zaryzykowaliśmy, poszliśmy ostro w dół ze zjazdu z Nibalim i Fabio Aru, a Michał pociągnął ładnie. Jesteśmy prawdziwą drużyną. Ja Michałowi pomogłem w mistrzostwach świata, on mi się odwdzięczył na olimpiadzie. To jest kadra i na jednego jedziemy. Dzięki chłopakom, bo to co zrobili w tym wyścigu, to naprawdę coś wielkiego, ja chciałem to tylko wykończyć. Szedłem na solo po złoto, choć widać było, że nie miałem nawet siły zafiniszować, bo takie miałem skurcze. Trzeba było zaryzykować – mówił.
Majka: – Gdy oni się przewrócili miałem myśl: jadę po złoto. Ale ci co jechali z tyłu okazali się mocniejsi na koniec, bo wcześniej byli pasywni. Jestem bardzo zadowolony i dziękuję. Ja odjechałem z Nibalim i Henao pod górę. I widać było, że zasługuję na medal, bo tu startowali wszyscy najlepsi na świecie, z wyjątkiem Contadora i Quintany.
Odniósł się również do pecha Nibaliego i Henao. – Takie jest kolarstwo: łapie się kapcia pięć kilometrów do mety, albo traci tytuł mistrza olimpijskiego 500 metrów przed metą. Nie ma co się lamentować, że ktoś się przewrócił, powinniśmy być szczęśliwi z medalu. Przeżegnałem się przed ostatnim zjazdem i to chyba mi pomogło. Łapały mnie skurcze, dałem z siebie wszystko. Nie pamiętam, kiedy był ostatni medal na szosie… W 1988 roku? No to ja się jeszcze nie urodziłem. Ja się cieszę. Moja pierwsza olimpiada i od razu brązowy medal – cieszył się.
– Niektórzy mówią, że Majka nie wygrywa wielkiego Touru, ale moja kariera się świetnie rozwija.Giro d’Italia, Tour de France i teraz olimpiada. Więc może zakończyć sezon? – zastanawiał się.
Oficjalne czasy medalistów w wyścigu kolarskim ze startu wspólnego:
1. VAN AVERMAET Greg (Belgia) czas: 6:10:05
2. FUGLSANG Jakob (Dania) 6:10:05
3. MAJKA Rafał (Polska) 6:10:10
…
57. BODNAR Maciej
58. GOLAS Michał
59. KWIATKOWSKI Michał
Trump na białym koniu
W Stanach Zjednoczonych mają ból głowy, który w Polsce może przełożyć się na jeszcze większy ból. Odchodzi Barack Obama. Jankesi wybierają między Hillary Clinton a Donaldem Trumpem. Ten wybór dla polskiej polityki został nieopatrznie zdefiniowany przez Mateusza Morawieckiego (wicepremiera rzadu PiS): między dżumą a cholerą.
USA są kluczowe dla polskiego bezpieczeństwa, więc wielce nieobojętne jest dla nas, kto od przyszłego roku będzie zasiadał w Białym Domu. Zwłaszcza, że polską politykę wewnętrzną i zewnętrzną kreuje jedna nieodpowiedzialna osoba.
Jaki prezydent USA, taki będzie demontaż demokracji w Polsce. Trump da przyzwolenie na dalszy regres standardów demokratycznych, bo Polska go nie za bardzo obchodzi, chce zawierać deal z Putinem. A Hillary Clinton jest obserwowana przez Jarosława Kaczyńskiego kaprawym okiem, nie tylko z powodu tego, że jej mąż były prezydent Bill Clinton, o rządach PiS powiedział: „chcą rządów w stylu Putina”.
Zauważmy, jak ważny w wyborach USA jest Putin. Media amerykańskie od prawej do lewej dopatrują się znamienia Putina w wyborze kandydata Republikanów. Wyartykułowała to dosadnie publicystka „Washington Post”, a zarazem żona Radosława Sikorskiego, Anne Applebaum.
A były szef polskiej dyplomacji Radosław Sikorski idzie nawet dalej, w wyborze Trumpa dopatruje się zagrożenia „Jałtą 2”. Co dla nas oznacza wejście w smugę wpływów Rosji, a tym samym Unia Europejska i komisja Wenecka pozbyłaby się kłopotów z polskim Trybunałem Konstytucyjnym i wdrażaniem kolejnych procedur praworządności.
Do niedawna polityka zagraniczna była dla nas ciepłymi kluchami, było tak dobrze, że niewielu widziało jakiekolwiek zagrożenie z zewnątrz. Wystarczyło, że do władzy doszła partia ze skazą standardów demokratycznych, w UE nastąpił kryzys uchodźczy, a w USA miejscowy Tymiński, a może Kukiz, został poważnym kandydatem na lokatora Białego Domu.
Czy Kaczyński wolałby Trumpa? Wówczas mógłby sobie poczynać, jak Erdogan w Turcji, a Bruksela i Berlin mogłyby mu skoczyć. Czy jednak Clinton, która jak Obama na każdym kroku przypominałaby o tradycji Konstytucji 3 maja i „stylu Putina”.
Trump daje Kaczyńskiemu suwerenność, bo Polska go nie obchodzi. Jakim zatem głosem w PiS są słowa senator tej partii, Anny Marii Anders, która jest pełnomocnikiem prezesa Rady Ministrów do spraw dialogu międzynarodowego, pupilką prezesa, która o Trumpie powiedziała, że „może być świetnym prezydentem”. A na dowód wysnuła, iż „z Reagana też się podśmiewano”.
Populizm w USA był i jest kontrolowany przez prawo, elity polityczne i niezależne media. Do tej pory. Tak jak do tej pory wydawało się, że w Polsce nie jest zagrożony strażnik Konstytucji, Trybunał Konstytucyjny.
Dla PiS wybór prezydenta USA może być między dżumą a zarazą, dla nas między demokracją (acz walczymy o jej standardy) a przyzwoleniem na „styl Putina”: kaczyzm, erdoganizm.
Boję się, że naczelnik z Nowogrodzkiej może wypatrywać Trumpa na białym koniu.
Waldemar Mystkowski
O wprowadzeniu stanu wojennego dowiedziałem się w kościele św. Stanisława Kostki podczas mszy. 12 grudnia 1981 roku późno wróciłem do domu, (…*) po powrocie rozmawiałem telefonicznie z Leszkiem. Pół godziny później został internowany. Nieświadomy niczego spałem długo. Rano słyszałem, jak mama rozmawia z tatą. Była zirytowana, bo nie działał telefon. Podejrzewała ojca o to, że nie zapłacił rachunku. U nas w domu rano nigdy nikt nie słuchał radia ani nie włączał telewizora, więc nic nie wiedzieliśmy. I tak kompletnie nie zdając sobie sprawy z tego, co zaszło w kraju, po śniadaniu poszedłem na mszę. Do kościoła szedłem boczną ulicą. Nie widziałem żołnierzy, nie wiedziałem, co się dzieje. (…)
Lech i Jarosław Kaczyńscy w 1990 r. (fot. Tomasz Wierzejski/AG)
Następnego dnia zaspałem. Mama poszła do Instytutu Badań Literackich. Zerwałem się i pojechałem za nią. Obawiałem się, że może być tam strajk i pacyfikacja. Rzeczywiście. Gmach otaczało ZOMO. Ruszyłem na bezczelnego. Wszedłem między nich z pewną miną. Udało się. Później często się to udawało, bo zomowcy nie wiedzieli, co robić i jak reagować. W środku spotkałem kogoś, kto powiedział, że milicja wyprowadziła pracowników Instytutu. Po tej złej wiadomości przyszła i dobra – uwolniono ich, a wielu przebywa obok katedry św. Jana na Starym Mieście. Popędziłem tam i kamień spadł mi z serca. Odnalazłem mamę. Spotkany Mieczysław Wachowski mówił, że wypuścili go z internowania i ma jechać do Wałęsy. Zaintrygowało mnie to bardzo. Zacząłem się zastanawiać, jakie są cele władzy. Wątpliwości związane ze statusem Wałęsy po 13 grudnia 1981 roku skończyły się wraz z informacją o jego internowaniu. To nastąpiło dopiero w lutym 1982 roku. Przedtem istniało mnóstwo dziwnych pogłosek co do roli, jaką miał odegrać, i ewentualnego porozumienia z władzą na dużo gorszych warunkach niż w roku 1980. (…)
Jarosław Kaczyński i Lech Wałęsa w 1990 r. (fot. Tomasz Wierzejski/AG)
Wieczorem 16 grudnia 1981 roku pojawiłem się w domu tuż przed godziną milicyjną. Okazało się, że wcześniej była po mnie esbecja. Spakowałem się i następnego dnia chciałem wyjść wczesnym rankiem, by się gdzieś ukryć. Nie zdążyłem. Przyszli po mnie jeszcze przed szóstą rano i zabrali do MSW. Funkcjonariusz przedstawiający się jako Kowalski – po latach dowiedziałem się, że naprawdę nazywał się Igielniak – zaczął mnie przesłuchiwać. Właściwie była to zwykła rozmowa. Nie był agresywny, choć chwilami nieco straszył. Na koniec zaproponował podpisanie „lojalki”. Odmówiłem. Nalegał, bym wobec tego chociaż zapewnił ustnie, że będę przestrzegał praw stanu wojennego. Ponownie odmówiłem. Zapytał:
– To co pan będzie robił?
– A co, chce pan, żebym meldował o spotkaniach trzech osób?
Takie były przepisy dekretu o stanie wojennym.
– Nie, ale jeśli dowiem się, że pan kręci się w środowisku opozycyjnym, to pana zamknę.
W czasie pierwszej części rozmowy było bardzo zimno. Mroźny dzień i okno szeroko otwarte. Esbek siedział w grubym golfie. W pewnym momencie, jeszcze przed sprawą lojalki, gdy zaczął sugerować, choć bardzo ostrożnie, jakieś możliwości współpracy, powiedziałem, że wolałbym wyskoczyć przez to okno – a było to wysokie piętro – niż współpracować. On na to, że to tak łatwo się mówi, a gdy spojrzy się w dół, to przestaje być takie proste. Ale okno zamknął. Były też próby podejścia na „antysemityzm”, na co ostro zareagowałem. Sugestie, że można mi załatwić pracę w Warszawie, habilitację. Igielniak mówił: ten Białystok musiał już panu bokiem wyjść.
Jarosław Kaczyński na marszu przeciw Lechowi Wałęsie, 1993 r. (fot. Krzysztof Miller/AG)
Jeszcze jeden element wart jest podkreślenia. Parę razy wracał do perspektywy buntu w wojsku, w szczególności w lotnictwie. Na spotkaniach rady OBS [Ośrodka Badań Społecznych – przyp. red.] opowiadałem o niechętnym stosunku oficerów lotnictwa do użycia wojska w Grudniu ’70, o czym słyszałem w czasie pobytu w Szpitalu Wojsk Lotniczych w 1973, zorientowałem się, że albo mieli w radzie OBS agenta, albo nas rzetelnie podsłuchiwali.
Przedtem pytał, czy chcę być internowany. Uczciwie mówiąc, chciałem i skądinąd byłem pewny, że zostanę, ale z drugiej strony słyszałem o kabotynach, którzy zgłaszali się, aby ich internować. Odrzekłem więc, że nie chcę. On zapytał: czy mogę napisać mu odmowę? Tak postąpił Jan Olszewski, prawdziwy mistrz w rozgrywkach z esbecją, więc ja też się zgodziłem. Po latach z liter mojej odmowy skonstruowano „lojalkę”, opublikowaną w „Nie” w 1993 roku. Ale w końcu prawda wyszła na jaw. Tego samego dnia wieczorem, ku mojemu zaskoczeniu, zostałem wypuszczony. Zamierzałem nadal działać, choć wiedziałem, że grozi mi za to coś gorszego od internowania – więzienie. Pierwszy wyrok, o jakim się dowiedziałem, trzy i pół roku dla Krzysztofa Dowgiałły, kolegi Leszka, specjalnie mnie jednak nie przestraszył. (…)
Chodziłem na demonstracje, pisałem teksty na doraźne zamówienia, regularnie spotykała się Rada OBS. Poszukiwałem kontaktów, na przykład z Romaszewskimi przez Joannę Jankowską, jednak bez skutku. Współpracowałem często z Ludwikiem Dornem, a za jego pośrednictwem z „Wiadomościami”. Ludwik był wtedy bardzo optymistycznie nastawiony. Sądził, że w nowej sytuacji środowisko „Głosu” może odegrać dużą rolę. Chcieliśmy trafić do kierownictwa podziemia. Wiosną powstała Tymczasowa Komisja Koordynacyjna NSZZ „Solidarność”. (…)
Jarosław Kaczyński jako premier RP (fot. Sławomir Kamiński/AG)
W październiku 1982 roku Leszek wyszedł z internowania na wniosek rektora Uniwersytetu Gdańskiego, trzeci zresztą, dwa poprzednie odrzucono. Nawiązał kontakt z Lechem Wałęsą, którego zwolniono niedługo po nim. Przed 13 grudnia byli skonfliktowani, ale teraz zapomnieli o sporach. Ja też zacząłem współpracować ze środowiskiem powstającym wokół przewodniczącego. Pisałem memoriały skierowane do Wałęsy, a w istocie na ręce Leszka, z ocenami sytuacji. Próby odpowiedzi na pytanie: co robić?We wrześniu 1982 roku musiałem podjąć pracę, bo skończyły mi się pieniądze. Zostałem bibliotekarzem w Bibliotece Uniwersytetu Warszawskiego. Takim stojącym za ladą i podającym książki w głównej czytelni. Pracowałem tam dziewięć miesięcy. (…)
W kolejnych latach biblioteka była dla mnie miejscem licznych spotkań związanych z podziemiem, ale także towarzyskich. Nie miałem właściwie związków z tamtejszą „Solidarnością”, ale czasami zwracali się do mnie z prośbą o jakieś usługi. Na przykład pewnego dnia poproszono mnie, bym zaniósł ampułkę lekarstwa na adres na Bródnie. Chodziło w istocie, niestety nie opanowałem ciekawości, o adres miejsca, gdzie miało się odbyć posiedzenie Tymczasowej Komisji Koordynacyjnej w Nowej Hucie – na przełomie 1982 i 1983 roku. (…)
Innym razem, 10 listopada 1982 roku, dostałem wielką paczkę ulotek do rozrzucenia. Udało mi się i to na wypełnionym ZOMO Krakowskim Przedmieściu. Szczęśliwie uciekłem pogoni. Takich małych zadań było więcej. (…) Wczesną wiosną, a może jeszcze zimą 1983 roku Leszek przekazał mi polecenie przeprowadzenia rozmów w sprawie stworzenia struktury, którą nazwał anty-PRON-em. Szereg osobistości miało poprzeć Lecha Wałęsę i stworzyć wokół niego platformę polityczną jako odpowiedź na organizowany przez władze Patriotyczny Ruch Odrodzenia Narodowego. Zacząłem sondować. Część rozmówców: Stefan Bratkowski, Henryk Samsonowicz, Andrzej Szczepkowski, Ryszard Reiff, Józef Szaniawski zgodziła się od razu, ale później zaczęły się kłopoty. Aleksander Gieysztor, Stanisław Stomma, Krzysztof Penderecki uprzejmie odmówili. Marek Nowakowski nie bardzo chciał przed zakończeniem rozmów w sprawie zgody na działalność Związku Literatów Polskich. Pamiętam Stanisława Stommę, który powiedział mi, że Lech Wałęsa jest partnerem dla Jurija Andropowa, a w ogóle to najwyższa globalna półka. Aleksander Gieysztor odkładał decyzję. Krzysztof Penderecki mówił coś o Galicji i że w Krakowie (rozmawialiśmy w Warszawie) się zastanowi.(…).
Jarosław Kaczyński w siedzibie PC, 1993 r. (fot. Sławomir Kamiński/AG)
Pierwszy raz znalazłem się na zebraniu [Tymczasowej Komisji Koordynacyjnej] w grudniu 1983 roku w zastępstwie Leszka, który bywał już na spotkaniach wcześniej na ogół z Wałęsą, choć nie był wtedy członkiem TKK. (…) Mieliśmy już przygotowany w Radzie OBS zaawansowany szkic dokumentu, ale mówiąc najkrócej – wszystko diabli wzięli. Stefan Jurczak, szef Małopolski, dziś już nieżyjący, powiedział w pewnym momencie: „Robotnikom chodzi nie o związki, a o niepodległą Polskę”. Część TKK miała wtedy radykalne nastawienie. Krytykowano Wałęsę, lecz tylko w prywatnych rozmowach.Proponowaliśmy stworzenie płaszczyzny porozumienia, której wprawdzie władza nie przyjmie, ale będzie ona politycznym orężem. Sądziłem, że „Solidarność”, jako największa siła opozycyjna, powinna grać umiarkowanie. Stawiać takie cele, które wydają się możliwe do zrealizowania. Można by je było oczywiście przeformułować wraz ze zmianą sytuacji, stawiać stopy coraz dalej, jednak najważniejsze to otworzyć szczelinę. Koncepcja ta była podobna do planu Piłsudskiego w czasie pierwszej wojny światowej, a w szerszym sensie i dłuższym okresie – do strategii Romana Dmowskiego. Słowa Jurczaka wszystko przekreśliły. Zbigniew Bujak, numer jeden w TKK, zainteresował się jednak moimi koncepcjami. (…)
Czekałem na ofertę działania w centralnych strukturach podziemia. Dostałem tylko propozycję pracy w Komisji Finansowej Regionu „Mazowsze”, która miała inwestować pieniądze konspiracji. Pomysł był chybiony i co do samej istoty, i co do sposobu jego przeprowadzenia. Nie wiem też, czy najlepiej dobrano ludzi, którzy mieli go realizować. W każdym razie nic z tego nie wyszło. Machnąłem na to ręką chyba po dwóch spotkaniach. Brałem jednak udział w rozgrywkach o generalnym znaczeniu. W kwietniu 1984 roku Jan Olszewski zwrócił się do mnie o przeprowadzenie rozmów z TKK w sprawie rokowań dotyczących amnestii dla więźniów politycznych.
*) Skróty pochodzą od redakcji.
Okładka autobiografii Jarosława Kaczyńskiego i prezes PiS w 2016 r. (fot. Wyd. Zysk i S-ka/Adam Stępień/AG)
Jarosław Kaczyński. Premier RP w latach 2006-2007, członek opozycji demokratycznej za PRL, brat bliźniak prezydenta RP, śp. Lecha Kaczyńskiego. Założyciel i lider Porozumienia Centrum, założyciel i prezes Prawa i Sprawiedliwości. W latach 1991-1993 i od 1997 poseł na Sejm I, III, IV, V, VI, VII i VIII kadencji.
KOBIETY KACZYŃSKIEGO
Solidna i kompetentna recenzja Michała Sutowskiego z autobiografii Jarosława Kaczyńskiego nie pozostawiła mi wiele do roboty. Jeden banalny drobiazg, ale może warto go dopowiedzieć. Państwo, o którym zawsze marzył Kaczyński, to państwo dla Narodu, oczywiście polskiego i oczywiście katolickiego, a jak nie katolickiego, to i tak katolickiego. Jedynym źródłem moralności, jak twierdzi Kaczyński, jest Kościół, a jedyną alternatywą dla tej moralności jest nihilizm. Każdy atak na Kościół jest atakiem na fundamenty naszego życia narodowego, dlatego nawet niewierzący powinni go wspierać. Michał skrupulatnie podkreślił (lubię czytać książki z cudzymi podkreśleniami) wszystkie fragmenty, w których o tym mowa, ale pewno uznał to za zbyt oczywiste.
No i drugi, też, powiedzmy, drobiazg – kobiety. W tego typu książkach polityków albo o politykach jest to właściwie przezroczyste. To, czyli proporcja płci. Wielokrotnie o tym myślałam, czytając podobne pozycje, ale tym razem postanowiłam policzyć. Na końcu jest indeks nazwisk. Jest ich około 600, z tego jakieś 10 procent (czyli drobiazg) to kobiety. Zazwyczaj pojawiają się raz czy dwa, w przeciwieństwie do panów wymienianych wielokrotnie. Są też panie bez nazwisk – piękne kobiety uwodzące posłów albo koleżanki, które przygotowały bankiet, żony kolegów…
Matka, bratowa, bratanica – te przynajmniej mają imiona. A te z nazwiskami? Kim są i co ma o nich Prezes do powiedzenia?
Często wymieniana jest Barbara Skrzypek, pracowita i oddana sekretarka, teraz już kierowniczka jakiegoś ważnego Biura. O kobietach można też opowiadać anegdoty. Np. Urszula Doroszewska, ważna osoba w środowisku „Głosu”, dzięki temu mogła zaistnieć. Kiedy w jej pokoju długo w nocy toczyła się dyskusja, próbowała najpierw panów wyprosić, a skoro to się nie udało, poszła do łazienki, założyła nocną koszulę i położyła się spać. Czyż kobiety nie są jednak rozsądniejsze od mężczyzn? Hanna Macierewicz uczestniczyła w rozmowie swojego męża z Kaczyńskim, rozmowa dla bezpieczeństwa toczyła się w toalecie, bo był to okres stanu wojennego. Kiedy Macierewicz zakrzyknął: „To niech nas wszystkich rozstrzelają!”, ona spuentowała: „Na razie siedzisz na sedesie”. Czy nie lepiej byłoby, gdyby to ona zajęła się polityką?
Poza tym kobiety przychodziły do Kaczyńskiego z prośbą o poparcie. Gronkiewicz-Waltz, bo chciała zostać prezesem NBP (absolutnie niekompetentna i nachalna), Krystynie Pawłowicz marzył się NIK… Jej także Kaczyński nie poparł, ale za to zasłużyła na komplementy – sympatyczna i młodo wygląda.
Było też trochę polityczek, może o nich ma coś do powiedzenia? Premier Suchocka? Dobrze się prezentowała i miała pewne wyrobienie międzynarodowe i jeszcze jedna zaletę – Alicja Grześkowiak mówiła, że kiedyś spała z nią w jednym pokoju i widziała, że Suchocka długo modli się przed zaśnięciem. O tym, co ktoś robi przed zaśnięciem, zawsze można z kobietami porozmawiać.
O Alicji Grześkowiak jest jeszcze parę miłych słów i o Teresie Liszcz, ale nic nie ma o jakichkolwiek ważnych rozmowach z nimi, które miałyby wpływ na decyzje polityczne. Kaczyński wielokrotnie wspomina rozmaitych, nawet dość egzotycznych panów, jako interesujących rozmówców, ale jedyna kobieta, o której mówi, że ciekawie się z nią kiedyś rozmawiało – w czasach, kiedy był wykładowcą w Białymstoku – to Jadwiga Staniszkis.
To bardzo charakterystyczne – tam, gdzie zaczyna się prawdziwa polityka, którą Kaczyński nazywa grą, znikają kobiety. Można je potem wystawić na jakieś stanowisko, ale prawdziwe decyzje zapadają w męskim gronie. Polityka to męska gra i często zakrapiana alkoholem.
Kobiety jako problem polityczny, właściwie nie kobiety, tylko ich macice, występują tylko raz. Już w latach 80. Kaczyński postuluje zakaz aborcji, ale koledzy z Solidarności odpowiadają, że nie chcą płacić alimentów. Cha, cha.
No i to chyba wszystko, padają jeszcze gdzieniegdzie jakieś nazwiska pań, ale Kaczyński nie nie ma o nich właściwie nic do powiedzenia.
Pierwsze wrażenie po przeczytaniu tej autobiografii jest takie, że Kaczyński to zwierzę do szpiku kości polityczne, jego kochanką i żoną jest polityka. Jednak po chwili zastanowienia widać, że nie tyle żoną, co mężem.
Swoją historię zaczyna od roku ‘68 i kończy w 2001, kiedy powstał PiS. Podobno od tego czasu polityka się nieco ucywilizowała. Jest przecież pani premier i panie minister. I tyle niewiarygodnie fantastycznych polityczek PiS w mediach. Czy są równie ważne jak poprzedniczki? Tego dowiemy się, jeżeli Jarosław Kaczyński napisze dalszy ciąg swoich wspomnień.
**Dziennik Opinii nr 218/2016 (1418)
ZBAWCA NARODU PRZED EMERYTURĄ
MICHAŁ SUTOWSKI, 04.08.2016
Opowieść o sobie najważniejszego polityka Polski przeczytać trzeba. Na początku nie ma, co prawda, trzęsienia ziemi tylko szkolna pogadanka o dzieciach komunistycznych dygnitarzy, potem jednak robi się ciekawie. Dostajemy do ręki solidny kawał wspomnień przyprawiony sporą dozą insynuacji i manipulacji. To wspomnienia pisane (a raczej mówione, bo to wyraźnie spisywana gawęda) chwilami bardzo błyskotliwie acz pod prostą jak konstrukcja cepa tezę. Ale przecież nie o prawdę tu chodzi, tylko o Prawdę, która się we wzmiankowanej tezie zawiera.
Teza brzmi: są w Polsce ostatniego półwiecza dwie siły polityczne. Komuna to tak naprawdę ich tło, dla jednej może nawet zaplecze, ale to nie rządząca krajem przez niemal pół wieku PZPR jest najważniejsza (choć antykomunizm to domyślna dominanta całej fabuły). Liczy się nurt (środowisko, tradycja) komunistycznych inżynierów dusz, którego najważniejszą emanacją jest sojusz dawnych „komandosów” z byłymi intelektualistami partyjnymi. Po drugiej stronie są bracia Kaczyńscy. Potem po jednej stronie jest „Gazeta Wyborcza” i unici – a po drugiej, wiadomo kto. Proste?
Żeby nie było tak łatwo, ważny jest jeszcze Wałęsa. Ukazany, o dziwo, jako postać całkiem złożona. Nie chodzi nawet o to, że Kaczyński przyznaje przywódcy Solidarności wybitne talenty polityczne, a insynuacje w temacie „Bolka” są dość, jak na prezesa PiS, zdawkowe, by nie powiedzieć marginalne. Na przekór bowiem narracji, w której SB Wałęsę prowadzi od Grudnia ’70 aż po emeryturę,Porozumienie przeciw monowładzy sugeruje kulawą, ale jednak podmiotowość polityczną byłego prezydenta. Kręcą się wokół niego podejrzane postaci (o Wachowskim źle pisał nawet Adam Michnik…), Wałęsa próbuje służbami grać przeciw rywalom, ale z nakreślonego przez Kaczyńskiego obrazu wyłania się: prostak o genialnej intuicji, robotniczo-chłopski watażka i autokrata in spe, ludowy antysemita, a nawet półświadomy rusofil (!), ale na pewno nie – czyjakolwiek marionetka.
Polityczna wojna w Polsce, której kronikarzem i herosem naraz jest Kaczyński, toczy się najpierw wokół Wałęsy, potem przeciwko niemu, zawsze jednak o sprawy większe. Ktoś powie – o porządek dziobania i status, ktoś inny, że o kształt, tempo i przebieg transformacji, zdaniem zainteresowanego – o samą „nie tylko formalną” demokrację, o realny pluralizm i praworządność realną, nie zadekretowaną.
I właśnie w tej wojnie ścierają się bracia Kaczyńscy ze spadkobiercami przedwojennej KPP. Kaczyński ukazuje ostatnią dekadę PRL i pierwszą III RP – w tych ramach czasowych zawiera się książka – jako epokę kolejnych konfliktów, w których bracia Kaczyńscy dominują na patriotycznej i zdroworozsądkowej jednocześnie flance. Szczegółową faktografią tej opowieści zajmą się historycy, ja spróbuję oddać jej zarys.
Różnice ideowe („intelektualna obcość”) pojawiają się już na samym początku życia politycznego braci Kaczyńskich: na słynnym wiecu 8 marca 1968 roku na głównym kampusie UW córka Dąbrowszczaka pozdrawia studentów komunistycznym gestem – młodzi Jarek i Leszek się wstydzą, ale jeszcze („z solidarności z uczestnikami wiecu”) unoszą w górę zaciśnięte pięści. Później już będzie ostrzej, choć z Janem Józefem Lipskim, herosem niekomunistycznej lewicy, Kaczyński będzie różnił się pięknie. Spory wewnątrz pierwszej Solidarności, debaty o strategii w stanie wojennym i po amnestii 1984 roku, wreszcie przetargi o Okrągły Stół – to jakby przygrywka do rozciągniętej w czasie wojny na górze. Tak naprawdę, tzn. wg Kaczyńskiego zaczyna się ona jeszcze przed powołaniem rządu Mazowieckiego – słynny manewr z przeciągnięciem na stronę „Solidarności” stronnictw satelickich PZPR ma powstrzymać sojusz „lewicy laickiej” OKP z „młodą gwardią” PZPR, pod kierownictwem demonicznego Bronisława Geremka. A potem już z górki. To znaczy dla Kaczyńskiego bywało pod górkę, ale wojna o duszę trwać miała odtąd w najlepsze: od bitwy o upartyjnienie i pluralizację obozu Solidarności przez akcje lustracyjną aż po nowy „konflikt wartości”, który miał wynieść do władzy Akcję Wyborczą Solidarność.
Kaczyński bywa tyleż wnikliwy, ile stronniczy, jak na uważnego widza i zaangażowanego uczestnika przystało. Trudno odmówić błyskotliwości jego diagnozie „umoralizowania” i tym samym depolityzacji procesu transformacyjnego, którego pragnęły (choć raczej z innych niż wskazywane przez autora powodów) środowiska byłej lewicy solidarnościowej (w skrócie: „Gazety Wyborczej” i późniejszych unitów). Interesujące, nawet jeśli kontrowersyjne bywają jego rozważania o instytucjach państwa i gospodarki będących polem gry interesów politycznych i ekonomicznych – tzw. uwłaszczenie nomenklatury nabiera w jego opowieści (nawet jeśli przejaskrawionej) cech procesu strukturalnego, a nie tylko ideologicznej konstrukcji antykomunistycznej prawicy. Z krytyką patologii wymiaru sprawiedliwości III RP na początku lat 90. trudno się nie zgodzić, a wiele transformacyjnych błędów (jak np. likwidację pionów zwalczania przestępczości gospodarczej) piętnuje słusznie.
Wszystkie te diagnozy są nie tylko interesujące intelektualnie (jako przyczynek do historii transformacji czy szerzej, analizy wielkich procesów przejścia systemowego), ale też najwyraźniej „autentyczne”. To znaczy: hektary papieru i gigabajty danych pochłonęły analizy, co jest „istotą” myślenia Jarosława Kaczyńskiego o państwie i prawie. I jeśli odrzucić prostacki schemat „czystego pragnienia władzy”, względnie „leczenia kompleksów” to właśnie ideologia „prawa i porządku” z rysem antykomunistycznym wydaje się najbardziej odpowiadać „trzewiowym” intuicjom ówczesnego prezesa Porozumienia Centrum. Intuicjom wzmacnianym i potwierdzanym przez późniejsze doświadczenia Lecha Kaczyńskiego z kierowania Najwyższą Izbą Kontroli.
Taki ciekawy i błyskotliwy intelektualista, prawda? Aż by człowiek podyskutował przy dobrej whisky – o latynizacji Polski, demokracji peryferii, patologicznej pogoni za rentą i strukturalnej przemocy… Tylko że…
Nawet, jeśli zostawić na boku prywatne złośliwości, osobiste wycieczki, insynuacje i manipulacje, na czoło wybija się „metaopowieść”, w której to nigdy nie wyrośli z czerwonych chust geremkiści i michnikanie nakładają demokracji kaganiec.
O to chodzi w tej całej historii: fakty, interpretacje, insynuacje i domysły Jarosława Kaczyńskiego ułożone są pod tę właśnie tezę.
I jeszcze problem drugi. W sferach prawa i praworządności – dla światopoglądu Kaczyńskiego fundamentalnych – panuje na kartach tej książki wyjątkowe wprost pomieszanie pojęć, w którym słusznie diagnozowany i piętnowany chaos ustawodawczy, zawisłość sądów od brudnych interesów czy niezdolność do sprawiedliwej egzekucji prawa trafiają do jednego worka np. z liberalizmem cywilizującym system penitencjarny. Przy okazji (faktycznie kontrowersyjnej) sprawy amnestii z grudnia 1989 roku Kaczyński wyszydza nie tylko prawników wykształconych w niemieckiej tradycji prawa karnego (jako społecznych nadwrażliwców), ale nawet pierwszego po 1989 roku szefa więziennictwa, dzięki któremu polskie zakłady karne wyglądają dziś nieco lepiej niż w Rosji czy Turcji. Pokpiwając, że Paweł Moczydłowski chciał „zamienić więzienia w placówki półotwarte” doktor prawa Jarosław Kaczyński dowodzi, jak niewiele rozumie nie tylko z mechanizmów resocjalizacji czy wpływu prawa karnego na procesy społeczne, ale przede wszystkim, jak niewiele wie o ówczesnym stanie polskiego więziennictwa i katastrofalnym dziedzictwie prawa karnego PRL.
Dużo lepiej rozumieli je ci posłowie i senatorowie, którzy w PRL-owskim kryminale przesiedzieli po kilka lat (Michnik, Kuroń, Modzelewski, ale też twórca Biura Interwencyjnego KOR, ówczesny senator Zbigniew Romaszewski), podobnie jak wybitne autorytety prawnicze epoki: Lech Falandysz, Tadeusz de Virion czy Janusz Kochanowski. Ich intuicje – o nadmiernej represyjności zastanego systemu – potwierdziła skądinąd reakcja służby więziennej na wywołane wieścią o niepełnej amnestii bunty, zwłaszcza w ZK w Czarnem. Już bowiem za rządów Tadeusza Mazowieckiego, po krwawym (sześciu zabitych) stłumieniu rozruchów, strażnicy urządzili tam regularne katowanie spacyfikowanych więźniów. Jakkolwiek kontrowersyjne są poglądy Kaczyńskiego na teorię prawa czy liberalny konstytucjonalizm, nie można mu w tych dziedzinach odmówić biegłości czy wręcz wyrafinowania; gdy przechodzi na grunt prawa karnego zmienia rejestry z, mówiąc obrazowo, Stanisława Ehrlicha na Zbigniewa Ziobrę.
Jarosław Kaczyński konwencję literacką cynicznej Realpolitik opanował nieźle, choć mistrzom gatunku – Catowi-Mackiewiczowi czy nawet Romanowi Dmowskiemu – ustępuje o kilka długości. Nie tyle nawet erudycją czy stylem (bo z wileńskim żubrem i w ogóle przedwojennymi pisarzami politycznymi trudno dziś równać się komukolwiek), ile przede wszystkim znajomością międzynarodowych kontekstów i arkanów polityki. Kiedy pisze np. o zakulisowych grach „małej koalicji” z „dużą” (czasy rządu Olszewskiego) czy walce o wpływy w AWS, bywa pisarzem politycznym pełną gębą, nie pozbawionym specyficznego poczucia humoru; gdy jednak interpretuje postępowanie polityków niemieckich w czasach zjednoczenia, łatwo popada w płaską ksenofobię. Spotkani przez Kaczyńskiego w 1990 roku (faktycznie twardogłowy) Theo Weigel i (rzeczywiście arogancki) Helmut Kohl gładko przemieniają się w uogólnionego Niemca, co Polakami gardził, gardzi i gardzić będzie. Wnioski tego rodzaju nasz bohater czerpie z kilku osobistych spotkań w czasach szefowania kancelarii Wałęsy, ale (nie wątpię, że autentycznym) doświadczeniom brakuje choćby minimum kontekstu lektur – swej jawnej germanofobii Kaczyński nie uzasadnia ani geopolitycznie, ani nawet na gruncie mniej czy bardziej mądrych stereotypów kulturowo-historycznych.
Prawdziwy dramat zaczyna się jednak wówczas, gdy mowa o „współczesnej kulturze Zachodu”, której najwyraźniej prezes PiS po prostu nie zna (choć przeciwnikom politycznym w czasach przełomu konsekwentnie zarzuca „telewizyjną” znajomość zachodniej polityki i demokracji).
Kaczyński schodzi tu grubo poniżej poziomu „cywilizacji śmierci” i zstępuje do głębin, gdzie urzęduje Matthew Tyrmand, składając przy okazji hołd czołowemu Ojcu Redemptoryście.
Bo choć w zawoalowany sposób krytykuje antysemickie treści obecne w jego rozgłośni, to nie tylko rozgrzesza go za utrzymanie w szeregach prawicy wyborców, których bez wysiłków Radia Maryja przejąłby pewnie Lepper bądź SLD (co od biedy mieściłoby się w rachubach racjonalnego konserwatysty), ale też docenia jego przenikliwość w temacie nadciągającego „zmierzchu Zachodu”. Jego degenerację Tadeusz Rydzyk miał bowiem rozpoznać szybciej i głębiej nawet niż sam prezes.
Kawałki „cywilizacyjne” to dla mnie, przyznam szczerze, zagwozdka: nie potrafią rozstrzygnąć, czy to tylko koncesja na rzecz co poczciwszej części kościelnego elektoratu, czy może Jarosław Kaczyński naprawdę widzi świat na modłę gomułkowskiego z ducha „w głowach im się od dobrobytu poprzewracało” – bo do tego zdaje się sprowadzać diagnozowany z żoliborskiej willi kryzys aksjologiczny i anomia zachodnich społeczeństw. Tak czy inaczej, im dalej w las, tzn. im bardziej Kaczyński oddala się od czasów, gdy piętnował ZChN za polityczną instrumentalizację wiary, tym bliżej mu do klasycznego backlashu kulturowego, znanego dobrze po obu stronach Atlantyku – tyle że u nas w roli jeźdźców cywilizacyjnej apokalipsy obsadzona zostaje „Gazeta Wyborcza”, Jerzy Owsiak z „Róbta, co chceta” i koryfeusze liberalnej jurysprudencji (LGBTQ i gender to wówczas jeszcze pieśń przyszłości).
Podobnych „wrzutek” i retorycznych ukłonów wobec sojuszników w toku opowieści nie ma jednak wiele – Radio Maryja zostało wyraźnie docenione pomimo długoletnich kwasów (poparcie dla LPR w 2001 roku!) i dąsów jego charyzmatycznego lidera. Dobre słowa przy różnych okazjach spotykają dawnych towarzyszy z „zakonu PC” (oddajmy Kaczyńskiemu sprawiedliwość – także tych niewiernych, bo na mnóstwo komplementów załapał się np. Ludwik Dorn), ale jedna rzecz jest wyraźnie zaskakująca. W opowieści Kaczyńskiego o heroicznych latach 80. nie tyle nawet bledną, ile zostają zupełnie pominięci dyżurni bohaterowie z narracji PiS o „wyklętych” przez Wałęsę, względnie Michnika patriotach, którym nie w smak było „naprawianie socjalizmu” (a czasem, po prawdzie mówiąc, po prostu aroganckie rządy Wałęsy): nie ma tu małżeństwa Gwiazdów ani Krzysztofa Wyszkowskiego, Anna Walentynowicz pojawia się tylko w kontekście przedsierpniowego usunięcia jej z pracy (ale już nie wielkich przecież zasług dla WZZ), praktycznie nieobecny przed Okrągłym Stołem jest NZS. Nie dowiemy się nic o Ruchu Obrony Praw Człowieka i Obywatela (choć sporo jest o „Głosie” Antoniego Macierewicza, tym z lat 70. rzecz jasna, nie tym późniejszym), ani słowa o Solidarności Walczącej Kornela Morawieckiego.
W czym rzecz? Złośliwcy powiedzą, że zadufany w sobie Kaczyński po prostu nie wspomniał o ludziach, których biografie – niewątpliwie heroiczne – przyćmiłyby jego własną.
Ale na mój ogląd sprawa jest prostsza. Kaczyński w pewnym sensie „mówi, jak było” przez większość wywodu, a w każdym razie – „jak wyglądał świat oczami Kaczyńskiego”. To nie próżność, kompleksy ani małostkowość kazały mu pominąć niepokornych herosów – po prostu dla wannabe Talleyranda polskiej opozycji jej marginesy były marginesami właśnie. W widzianych z Żoliborza podziemnych latach 80. pełno jest Wałęsy, Michnika, Stelmachowskiego i demonicznego eks-stalinowca Geremka, ale Grupy Roboczej ani widu, ani słychu. Bo Kaczyński mógł ich po prostu nie widzieć, nie uważać za istotne, wychodząc z założenia, że realną grę o rząd dusz i władzę w Polsce toczy się przy Lechu Wałęsie i wokół niego – ale nie razem z tyleż pryncypialnymi i uczciwymi, ile niepoważnymi dla Wielkich Graczy rzecznikami podziemnej demokracji związkowej „spoza układu”.
W manichejskiej metaopowieści współcześni sojusznicy i medialne środowiska prawicy (może z wyjątkiem Tadeusza Rydzyka) to wyraźnie młodsi bracia w wierze; w historycznym boju o dusze Polski i Polaków na placu boju od początku bowiem liczą się dwa ośrodki siły. To duchowi (a nieraz rodzinni) spadkobiercy Komunistycznej Partii Polski z jednej, a bracia Kaczyńscy z drugiej strony. Z bliźniakami jest Prawda, z tymi drugimi jedynie komunistyczna tradycja, nigdy nie przezwyciężona – bo choć np. Kuroniowi Kaczyński nie odmawia opozycyjnych zasług, to zagęszczenie sugerujących bolszewicki „mental” anegdot (zapewne prawdziwych i skądinąd zabawnych) świadczyć ma o jednym. Że mianowicie pan Kuroń z panem Michnikiem w głębi duszy na zawsze pozostali Heglomarksem ukąszeni (bo już profesor Geremek to chyba zwykły oportunista). Nowe wcielenia KPP to prawno-karny liberalizm, biograficzny relatywizm, obyczajowy permisywizm i euroentuzjazm; emanacje Prawdy to wewnątrz-solidarnościowy pluralizm zamiast „jednolitego frontu” OKP, dekomunizacyjne przyspieszenie, walka z autorytarnymi ciągotami Wałęsy, wreszcie ideologia prawa i porządku, która po latach znoju wyprowadza braci Kaczyńskich z politycznego niebytu.
Autobiografia Jarosława Kaczyńskiego oscyluje między błyskotliwą, niemal zawsze polemiczną analizą a politgramotą na użytek bieżący.
Najciekawsza jest wtedy, gdy autor rezygnuje z personalnych czy środowiskowych obsesji i czyta polityczne struktury, zakulisowe gry i strategie wpływowych aktorów – wyraźnie widać, że na seminariach Stanisława Ehrlicha Kaczyński nie czytał pod ławką. To też wielka opowieść o przetrwaniu trudnych czasów – historia o Ludwiku Dornie, którego nie stać było na fryzjera mogłaby wiele nauczyć wygodnicką dziś opozycję. Przy lekturze tych czterystu stron nieraz przechodziło mi przez myśl, że gdyby Jarosław Kaczyński pozostał naukowcem, Jadwiga Staniszkis miałaby z kim na równi się spierać. Niestety, Kaczyński realny swą błyskotliwą inteligencję zaprzęga do budowy historii o zbawcy narodu, który za cholerę nie zamierza przejść na emeryturę.
***
Jarosław Kaczyński, Porozumienie przeciw monowładzy. Z dziejów PC, Wydawca: Zysk i S-ka
**Dziennik Opinii nr 217/2016 (1417)
KLATKA PRL-U [ROZMOWA Z TOMASZEM WASILEWSKIM]
Jakub Majmurek: Zjednoczone stany miłości to twój pierwszy film w historycznym kostiumie, osadzony na przełomie lat 80. i 90. Dlaczego zdecydowałeś się cofnąć w tę epokę?
Tomasz Wasilewski: To był okres mojego dzieciństwa, wtedy dorastałem. Wtedy też moi rodzice mieli tyle lat, ile ja teraz. Jako trzydziestolatek zacząłem myśleć, w jakim świecie żyli moi rodzice, jakich wyborów wtedy dokonywali, jakie mieli wtedy życiowe możliwości, jak one mają się do tych, jakie mam dziś ja. Z tych rozważań wziął się scenariusz.
To film autobiograficzny?
Tak bym nie powiedział. Wszystkie przedstawione w nim historie to fantazje na temat ludzi podobnych do tych, których wtedy znałem. Choć jest wiele elementów z mojego życia, ze znanego mi świata. Mój ojciec na początku transformacji wyjechał na kilka lat do pracy do Stanów. Porozumiewaliśmy się z nim głównie za pomocą wysyłanych do Polski kaset wideo, na których nagrywał nam swoje „listy”. Podobny wątek jest w filmie – mąż jednej z bohaterek, Marzeny, wyjeżdża do pracy do RFN i wysyła jej stamtąd nagrane przez siebie kasety. Dorastałem na blokowisku podobnym do tego, jakie widzimy w filmie, jego ważnym punktem była wypożyczalnia kaset wideo, gdzie pracuje jedna z bohaterek.
Świat przedstawiony w ZSM jest czymś bardzo przejściowym. To już nie PRL, jeszcze nie do końca w pełni ukształtowana demokratyczna i kapitalistyczna Polska. Interesował cię ten stan zawieszenia, nieokreśloności, nagłe otwarcie jakie przynosił?
W Berlinie ciekawie mówiła o tym odtwarzająca jedną z głównych ról Julia Kijowska. To jest film o tym, jak klatka, jaką był późny PRL, dopiero się otwiera. Moi bohaterowie widzą otwarte drzwi, ale jeszcze nie dociera do nich, że mogą wyjść.
Całe życie żyli w klatce, ona ukształtowała ich nawyki, sposoby myślenia, wyobrażenia o świecie. Sytuacja, gdy pojawiają się nowe możliwości, dezorientuje ich.
O okresie transformacji, który przedstawiasz w Polsce, toczy się ciągle pełna politycznych emocji dyskusja. Twój film ma być głosem w niej
To na pewno nie była pierwsza rzecz, o której myślałem. Ja zawsze konstruując film i jego świat przedstawiony, patrzę od strony emocji bohaterów, nie od strony politycznej. Nie określiłbym siebie jako artysty społecznie zaangażowanego. Choć oczywiście polityka na różne sposoby dotyka moich bohaterów. Kwestie wielkiej polityki pojawiają się w aluzjach, powidokach, urywkach rozmów, audycjach telewizyjnych.
Ja politykę widzę tu na innym poziomie. Otóż o polskiej transformacji są dwie główne narracje. Jedna mówi o niej jako o okresie otwierania się nowych szans, nowych możliwości, wyzwolenia energii Polaków i Polek. Druga o złamanych życiorysach, zniszczonych wspólnotach, całych miastach wrzuconych w strukturalne bezrobocie. ZSM widzę na przecięciu tych dwóch opowieści. Z jednej strony pokazujesz, jak ten okres otwiera nadzieje i możliwości, z drugiej jak te nadzieje łamie.
Bo temat bohatera, który jest skonfrontowany z łamiącym go światem, który próbuje walczyć, zawsze mnie najbardziej interesował!
Raczej bohaterek. To bardzo „kobiecy” film, dzieje transformacji oglądamy tu z punktu widzenia czterech kobiet w różnym wieku.
Mnie jako filmowca bardzo fascynują kobiety i postacie kobiece, pokazałem to już w poprzednich filmach. O kobiecej postaci jest W sypialni, nawet w Płynących wieżowcach wątek dziewczyny głównego bohatera – granej przez występującą także w ZSM Martę Nieradkiewicz – choć pozornie drugoplanowy, okazuje się mieć istotne znaczenie.
Portret czterech kobiet, wątek ich złamanych marzeń i życiorysów, skłania do lektury filmu w kluczu feministycznym. Ja po obejrzeniu go miałem wrażenie, że to jest przede wszystkim film o polskim patriarchacie, a przynajmniej – jak ktoś nie lubi abstrakcyjnych terminów – o tym, jak strukturalnie na przełomie epok kobietom było trudniej.
Spotkałem się już z opiniami, że jest to film, który z pewnością spodoba się feministkom, jak i z opiniami, że to właśnie feministki szczególnie będą go krytykować. Nie kręciłem go z intencją wpisania się w taką dyskusję, przynajmniej nie to było najważniejsze. Jak już mówiłem, ja wychodzę od bohatera i jego historii. Od emocjonalności. W każdym filmie przepuszczam swoją emocję. Robię to przez aktorów – dlatego robimy próby bardzo długo, czasem nawet 5 miesięcy – przez obrazy, miejsca, nastroje.
W filmie pojawia się też wątek queerowy. Jedna z bohaterek, nie najmłodsza już nauczycielka, Renata, fascynuje się erotycznie swoją młodszą sąsiadką, Marzeną.
Szukałem różnych rejestrów miłości dla moich bohaterek. Jedna jest w „nieszczęśliwym” małżeństwie, inna ma romans z żonatym mężczyzną, jest też zafascynowana sąsiadką Renata. Interesowało mnie w tej historii połączenie uczucia o charakterze erotycznym, romantycznym i macierzyńskim. Renata traktuje Marzenę zarówno jako swoją ukochaną, jak kobietę, której erotycznie pragnie, jak i jako kogoś w rodzaju swojej przybranej córki. W jej namiętności nakłada się na siebie namiętność i nigdy nie mogący się spełnić – Renata jest samotna, nie ma swoich dzieci – instynkt macierzyński.
Płynące wieżowce uważane są za pierwszy polski film gejowski. W ZSMchciałeś napisać do niego swoistą prehistorię? Tylko z punktu widzenia innej płci? W przeciwieństwie do świata Płynących na blokowisku z wczesnych lat 90. Renata w ogóle nie ma środków, by samej siebie powiedzieć, co czuje do Marzeny.
Czy chciałem tu napisać prehistorię Płynących? Nie, ale myślę, że tamten czas miał na Renatę bardzo wyraźny wpływ.
Film zanim zacznie opowiadać historie już bardzo dużo mówi obrazami. Bardzo precyzyjnie udało się odtworzyć tamte czasy, w ich obrazach już wyraża się przejściowy, specyficzny duch epoki. Zbudowaliście ten świat na planie, znaleźliście jego żywe ślady we współczesnej Polsce?
Przy ZSM miałem szczęście pracować ze wspaniałymi scenografami, Katarzyną Sobańską i Marcelem Sławińskim, to było wielkie szczęście, że mogliśmy się spotkać przy tym obrazie. Razem budowaliśmy świat ZSM, gdyż tak jak w przypadku Olega Mutu, Kasia i Marcel okazali się moimi filmowymi bratnimi duszami. Część obiektów faktycznie udało się znaleźć. Osiedle, na którym rozgrywa się akcja filmu, znaleźliśmy w Żyrardowie. Wykorzystaliśmy też mieszkania z tego właśnie osiedla, choć ich wnętrza trzeba było oczywiście zbudować. Ale jeśli chodzi o klatki schodowe, to jedną znaleźliśmy w Pruszkowie, a drugą – tą najważniejszą, bloku, gdzie rozgrywa się większość akcji – na ulicy Francuskiej w Warszawie.
Autorem zdjęć do filmu jest Oleg Mutu, rumuński operator, współautor sukcesów rumuńskiej nowej fali. W jaki sposób trafiliście na siebie?
Od dawna marzyłem o pracy z tym operatorem, odkąd tylko zobaczyłem Śmierć pana Lazarescu. Gdy miałem gotowy tekst scenariusza ZSM po prostu mu go wysłałem, do tego kilka fotografii, które miały stanowić punkt odniesienia do strony wizualnej. Jemu bardzo spodobał się tekst, zaczęliśmy korespondować ze sobą, zdecydował się wejść w projekt.
W jaki sposób współpraca z nim sprawiła, że wizualnie ZSM są różne od twoich dwóch poprzednich obrazów?
Ja mam skłonność do płaskich kadrów i statycznych ujęć, Oleg woli ruchome ujęcia, kamerę podążającą za bohaterami. Ale nad każdym rozwiązaniem na planie pracowaliśmy wspólnie. Obrazy, które widzisz w filmie, stworzone są przez duet Wasilewski-Mutu, przefiltrowane przez osobowość i wrażliwość nas obu. W każdym ujęciu w moich filmach chodzi też o to samo: o stworzenie przestrzeni dla emocjonalności bohatera.
Film miał premierę w Berlinie, pokazywany był na kolejnych festiwalach. Masz wrażenie, że ta nasza, polska – a przynajmniej bardzo wschodnioeuropejska – historia, trafia do widzów spoza tego regionu?
Tak, przez te pół roku od Berlinale film jeździł trochę po festiwalach, zbierał nagrody, był dobrze przyjmowany przez publiczność. Także trudniejsze kino może znaleźć swoją publiczność na świecie.
Wśród polskich krytyków film ten, jak twoje dwa poprzednie, porównywany był do kina Ulricha Seidla . To trafne rozpoznanie? Drażni cię ono?
Nie, na pewno nie drażni. Każdy ma prawo przynosić do lektury mojego filmu swoje odniesienia, tropy interpretacyjne. Seidl jest dla mnie na pewno ważnym artystą, lubię jego kino. Czy się nim inspiruję? Inspiruje mnie różne kino, literatura, fotografia, architektura, na pewno w moim kinie nie chodzi, by kręcić tego kopię.
Mnie wydaje się, że zwłaszcza w wypadku ZSM widać, że w przeciwieństwie do Seidla ty jesteś dużo bardziej empatyczny wobec swoich bohaterów i bohaterek.
Seild kręci kino fizyczne, ja psychologiczne.
Film kręciłeś pewnie jeszcze przed „dobrą zmianą” w polityce. Jakiej recepcji spodziewasz się w tym klimacie? Czy po sukcesie w Berlinie dostałeś np. jakiś telefon z gratulacjami od ministra Glińskiego?
Z ministerstwa żadnego telefonu nie było, ale nie było też telefonów wcześniej, gdy sukcesy miały Płynące wieżowce. Nie sądziłem i nadal nie sądzę, że powinienem takie telefony dostawać. Był za to z PISF, pani dyrektor Magda Sroka jak i inne osoby z instytutu, była też z nami w Berlinie, Instytut bardzo nas wsparł, także środkami na promocję. Uważam, że polityka nie powinna, w tym sensie, oddziaływać na sztukę, powinna ja zawsze wspierać i dać jej przestrzeń do ekspresji.