Tag Archives: Beata Szydło

Mastalerek i Duda z błota. Głupi i głupszy

1. Głośno jest o słynnym tekście Pana Solorza. Ogólnie to fajne słowa i warto aby tego typu przesłania pojawiały się częściej w przestrzeni publicznej. Tym razem jednak, jest to niezwykle żałosna próba wybielania swojej osoby i stacji.

– Rozumiem, że zmiany kadrowe i „przesunięcie” Pani Gawryluk, to był początek tego uspokajania emocji? Wszyscy wiedzą o jej nieskrywanej miłości do PiS i wszyscy widzieliśmy w jaki sposób telewizja Polsat wspomagała władzę PiS przez 8 lat. Władzę, która charakteryzowała się głównie szerzeniem nienawiści i tworzeniem całego systemu niszczenia ludzi. Władzę, która powstała i zdefiniowała siebie poprzez używanie mowy nienawiści i dzielenie Polaków. Władzy, która ma na rękach krew, krzywdę i ŻYCIE wielu ludzi. Kiedy ta władza przynosiła dobre pieniądze i umowy na „budowanie elektrowni” to było CACY.

– Skoro właściciel Polsatu chce walczyć z mową nienawiści, ksenofobią i rasizmem, to od dzisiaj w tej stacji nie będą się pojawiali ŻADNI PRZEDSTAWICIELE KONFEDERACJI i PIS!? No skoro taki „święty” się zrobił pan szanowny, to niechaj da przykład innym „mniej oświeconym” stacjom telewizyjnym i radiowym. Bez widocznych działań własnych, jego słowa można potraktować jedynie w kategoriach megalomanii i wykonywania kolejnych poleceń Kaczyńskiego.

Ps. Tak wiem … Polsat już z pewnością nie zaprosi mnie do swojej telewizji. Nie ma to dla mnie żadnego znaczenia, bo jestem tutaj żeby mówić to co myślę, a nie to, co da mi popularność w mediach.

2. Komisja ds. Pegasusa będzie miała ciężkie zadanie, ze względu na równoległe działania prokuratury w tej sprawie. Często zatem będziemy słyszeć, że jakiś kluczowy świadek nie będzie mógł czegoś powiedzieć. To nie przeszkodzi wypromować się na tej komisji dwojgu jej członkom. Pani Sroka i Wipler mają olbrzymią szansę zabłysnąć. Dla Pani posłanki, której CV jest obrzydliwie ubrudzone wieloletnią współpracą z PiS, będzie to jedyna i najlepsza okazja w życiu. Zapewne wykaże się niezwykłą dociekliwością i bezkompromisowością, czym zaskarbi sobie serca części wyborców – nawet PO. Wipler natomiast będzie robił to co umie … czyli będzie stosował prymitywne sztuczki rodem z podręcznika Schopenhauer’a. Iluś tam naiwniaków się na to złapie i zacznie wątpić w jego krótką smycz u Kaczyńskiego i Bielana. Prawda jest jednak taka, że jedynym powodem dla którego Wipler może się z niej uwolnić jest CZAS. Bo właśnie czas Kaczyńskiemu się kończy, a wraz z nim jego siła i wpływy. Dlatego niektórzy wyrwą się ze smyczy …

3. Wiele gwiazd amerykańskiego show-biznesu włączyło się w kampanię prezydencką. Cieszą duże nazwiska, które wspierają otwarcie Bidena i występują z całą mocą przeciwko Trumpowi. Przypomina mi to trochę sytuację na polskim rynku przed 15.X. W tym momencie należy wypisać nazwiska tych którzy milczeli albo wręcz wspierali władzę pis. Do tej kategorii należy zaliczyć WSZYSTKIE „gwiazdy” telewizyjnych programów TVP. Nie wszystkie Górniak, Steczkowskie i pozostałych członków jakiś tam „jury” w programach o śpiewaniu, tańczeniu na lodzie i graniu w bierki pod wodą. Cieszą zmiany kadrowe w śniadaniówkach i czekamy na 100% zmiany w pozostałych programach rozrywkowych.

Ps. Jeśli jakakolwiek pogodynka, gwiazdeczka albo gwiazdeczek trafi do @DDTVN to uprzedzam, że będziecie mieli ostry zjazd oglądalności i piekło w sieci. Skoro TVP zwalnia kogoś za siadanie na kolankach Kurskiego, to w jaki sposób Wy mielibyście taką osobę nagradzać posadką u siebie? Nie wierzę w te obrzydliwe plotki.

No i tyle na początek dnia kochani. Jeśli chcemy zmian w Polsce, to MUSIMY ich przypilnować. PiS nie rządził 8 lat przypadkiem. Było to efektem głupoty i/lub chciwości wielu osób.

W PiS blitzkrieg Tuska wywołał szok. Niektórzy posłowie są wystraszeni do tego stopnia, że obawiają się, iż Tusk spróbuje zdelegalizować PiS.

Więcej o tym, co PiS ma w gaciach >>>

 

Pogrążony PiS

Trzy teksty Waldemara Mystkowskiego.

Czy w 2014 r. mieliśmy do czynienia – jak stwierdził Bartłomiej Sienkiewicz – z „zamachem stanu przeprowadzonym w demokratycznym kraju”?

Taśmy Marka Falenty od początku ich ujawnienia, czyli od 2014 roku, miały co najmniej podwójny zapaszek i wpisują się w epikę PiS, której oblicze raczej znamy, ale treść szczegółowa jest na razie ukryta, choć się coraz bardziej ujawnia.

Afera podsłuchowa spowodowała kryzys w rządzie Donalda Tuska, który dość szybko wskazał możliwe inspiracje, wskazując na Wschód. A jeżeli tamten kierunek, to Rosja i Putin. Czyżby już wiedział o Marku Falencie, który metodami kelnerskimi (amatorskimi) skompromitował polityków wówczas rządzącej Platformy Obywatelskiej? Tamta kompromitacja winna być wzięta w cudzysłów, bo dzisiaj codziennie PiS naprawdę kompromituje siebie, a przy okazji Polskę.

Na wierzch wyszły rosyjskie interesy Falenty, który miał kłopoty z tamtejszymi biznesmenami, a tam biznesy prowadzą oligarchowie i koncesjonowani mafiosi namaszczeni przez samego mieszkańca Kremla Władimira Putina.

Falenta został w Polsce prawomocnie skazany, ale nie chciał siedzieć, więc dał nogę z kraju. Złapany chce ułaskawienia od prezydenta, które dostał inny wyrokowiec Mariusz Kamiński, ten jest nawet ministrem koordynatorem służb specjalnych.

Falenta pisze do Andrzeja Dudy już trzecią prośbę o łaskę i grozi, iż ujawni, kto za nim stał. Niedwuznacznie twierdzi, iż ciągle jest lojalny wobec PiS i CBA, obiecano mu bezkarność za odsunięcie PO od władzy. Zrozumiała jest też obawa Falenty, iż „nie chce umierać w samotności”. Czyżby czuł się zdradzony przez PiS? Prędzej czy później poznamy prawdę o Falencie. W tej chwili jest on głównym aktorem, acz na razie „umiera ze strachu”.

Ważne jednak są poboczne wątki, które tak naprawdę pokazują głębokość tragedii, która dotknęła Polskę. Jarosław Kaczyński ciągnie do sądu Krzysztofa Brejzę, polityka PO, choć w innej sprawie, ale już widać gołym okiem, iż chodzi o zupełnie co innego. Mianowicie najbliżsi współpracownicy prezesa PiS, jak choćby skarbnik PiS Stanisław Kostrzewski negocjował z Falentą w sprawie nagrań w aferze podsłuchowej, zaś mecenasi Kaczyńskiego zasiadali w radzie nadzorczej spółki Hawe kontrolowanej przez Falentę.

Dużo, dużo więcej o aferze podsłuchowej i samym Falencie dowiemy się z książki, która ma się ukazać w wydawnictwie Arbitor. Nie jest jeszcze podany do wiadomości publicznej ani tytuł publikacji, ani autor, ale w wyniku wielomiesięcznego śledztwa ustalono, iż w aferze podsłuchowej Marek Falenta wcale nie był jej najważniejszym elementem.

A kto? I tutaj możemy mówić o swoistej epice. W aferach PiS coraz częściej pojawia się ślad rosyjski i nie jest to byle ślad, ale odcisk niedźwiedzia. Rosyjskie tropy w biografiach Antoniego Macierewicza i Mateusza Morawieckiego opisał Tomasz Piątek. Premier zresztą pojawia się na taśmach Falenty, acz nie jest znana taśma najważniejsza z udziałem Morawieckiego, która jest gdzieś zadołowana.

Nie chcę nadużywać historycznych analogii, ani metafor, ale podobne rosyjskie ślady swego czasu w naszej historii doprowadziły do Targowicy. Bohaterowie z XVIII wieku też się wypierali, jak dzisiaj Macierewicz czy Morawiecki i też używali dla zacierania śladów antyrosyjskości. Zatem taśmy Falenty mają zapaszki: pisowski i wschodni, a epikę Targowicy. Minister spraw wewnętrznych w rządzie Tuska Bartłomiej Sienkiewicz nazywa aferę podsłuchową „zamachem stanu przeprowadzonym w demokratycznym kraju”.

Tzw. rekonstrukcja rządu służy tylko jednemu – przykryciu jednej z najważniejszych dat w naszej współczesności 4 czerwca 1989 roku.

Kto dokonał rekonstrukcji rządu Mateusza Morawieckiego? Wszak autorstwa nie może sobie przypisać obecny premier. Pytanie należy do retorycznych, bo wiadomo wszem i wobec kto. Pytanie właściwe byłoby: po co zrekonstruowano ciało administracyjne, któremu premieruje Morawiecki?

To, że niektórzy ministrowie dostali się do Europarlamentu nie jest powodem do nazywania rekonstrukcją rządu, lecz wypełnieniem braków, plombą np. po Beacie Szydło, która jedzie po sukces 27:1. Mowa jest nawet o posadzie szefowej Parlamentu Europejskiego, bo i z takim pomysłem wyskoczył jakiś akolita geniusza z Żoliborza. Nie podejrzewam, aby w Brukseli Szydło, Joachim Brudziński bądź inna/inny zagrozili europejskim kabaretom. To w Polsce kabarety nie nadążają za awangardą pisowskiego surrealizmu.

Wesoło nam nie będzie, gdy nieznająca języka angielskiego Szydło i takiż poliglota Brudziński wyskoczą z jakimś wspólnym pomysłem politycznym z Marine Le Pen bądź z Matteo Salvinim, którzy są na żołdzie (dosłownie) Władimira Putina.

Ta rekonstrukcja rządu, a w zasadzie jak tutaj nazwałem: plomba, służy tylko jednemu – przykryciu jednej z najważniejszych dat w naszej współczesności 4 czerwca 1989 roku, której 30 rocznica jest obchodzona. Wkład polityków PiS w tamto wydarzenie jest prawie żaden, oprócz braci Kaczyńskich, których niefortunnie namaścił wielki Lech Wałęsa.

Z obchodów zapamiętamy arogancję premiera Morawieckiego, którego osiłkowie z ochrony odepchnęli prezydent Aleksandrę Dulkiewicz, gospodynię Gdańska, gdy chciała Morawieckiego zaprosić na symboliczną debatę przy Okrągłym Stole. Mateusz, jak jego rodzic Kornel pracuje na sławę rozwalacza, tatuś – rozwalał „Solidarność”, był jej folklorem, synek rozwala demokrację i praworządność, acz na zlecenie Jarosława Kaczyńskiego, swego promotora.

Co warto wiedzieć o nowych plombach w rządzie PiS? Jacek Sasin został wicepremierem, opozycja winna się cieszyć, bo to ktoś pokroju Antoniego Macierewicza, będzie kompromitował siebie i PiS. Swoją sytuację i pozostałych plomb zdefiniowała Elżbieta Witek, nowa szefowa MSWiA, która jest zielona w kwestiach bezpieczeństwa, ale zapewnia „będę się tego resortu uczyć, bo pan premier coś we mnie dostrzegł, co pomoże wypełnić tę misję”.

Jak widzimy zatem i słyszymy, ta rekonstrukcja to przesunięcia wewnątrz pisowskiej koterii, która ma byle jakie zdolności profesjonalne, za to duży ciąg na kasę i rozwalanie Polski. Można sobie tylko życzyć, aby ostatni raz się rekonstruowali, przestali zawracać nam głowy i odeszli w niesławie.

Znajdujemy się na początku drogi odsłaniania piekła urządzonego dzieciom przez kapłanów. Nie powstrzymają tego polityczni pomocnicy Kościoła z PiS.

Kwestia walki z pedofilią w polskim Kościele katolickim jest dopiero na początku drogi i bynajmniej nie jest oczywiste, ile ona potrwa i czy skończy się pełnym sukcesem, czyli kontrolą społeczeństwa: co też dzieje się w tej sprawie za zamkniętymi drzwiami plebanii i kurii.

Jak to trudna sprawa społecznie i politycznie, mogliśmy przekonać się w ostatnich latach. Prominentny abp. Wesołowski nie wzbudził większej rewizji moralnej w kwestii zbrodni seksualnej na dzieciach. Karierę w partii rządzącej zrobił prokurator Stanisław Piotrowicz, który bronił księdza pedofila zamiast oskarżać, a frontmani instytucjonalni Kościoła, jakimi są biskupi i arcybiskupi, winę zwalali na dzieci, którym kler nie mógł się oprzeć. Nawet świetna fabuła filmowa Wojciecha Smarzowskiego miała lajtową siłę, bo zrodziła się w wyobraźni twórców, choć miała podstawy w ogromnej ilości doniesień o złu, które dzieje się w polskim Kościele katolickim.

Niespecjalnie wierzyłem w zapowiedź Tomasza Sekielskiego, że przełamie tę niemożność filmem dokumentalnym, tym bardziej, że realizowany był poza telewizjami i znaczącymi firmami producenckimi. A jednak talent dziennikarza i determinacja, aby dotrzeć do centrum zła, przyniosła nadspodziewane efekty, nie tylko sensacyjnością materiału, ale prymarnym problemem dla wszystkich: jak to jest, iż instytucja roszcząca sobie prawo do ferowania wyroków moralnych jest siedliskiem amoralności?

W ciągu kilku dni każdy rodak już oglądał bądź będzie oglądał dwugodzinny dokument „Tylko nie mów nikomu”. Gdy to piszę, po dwóch dobach na You Tube oglądalność przekroczyła 8 milionów odsłon.

„Ciekawa” jest strategia obronna samego Kościoła katolickiego i jego sojusznika politycznego, rządzącej partii PiS. Z pewnością pogardliwa jest odpowiedź abp Sławoja Leszka Głódzia, iż nie ogląda „byle czego”. Prymas abp Wojciech Polak zdobył się na stereotypowe przeprosiny „za każdą ranę zadaną przez ludzi Kościoła”. A któż to jest ów „ludź” Kościoła: klecha, wierny, czy też jakiś ufoludek?

Nie spodziewajmy się za wiele po instytucji, w której wylęgło się zło najgorszego autoramentu, iż się oczyści, podejmie środki prawne, aby ukarać sprawców i zadośćuczynić ofiarom. Od tego powinno być prawo i służby państwa.

Bardzo nikczemna jest postawa partii rządzącej. Prezes Jarosław Kaczyński zapowiedział podwyższenie kary więzienia za pedofilię do 30 lat, bez zaznaczenia, że chodzi o kler. Podwyższenie karalności niczego nie załatwia, bo pedofil klecha na katechezie wypracuje nowe skuteczniejsze metody pozyskiwania ofiar swoich zbrodniczych popędów.

Złotousty Andrzej Duda nawet rozszerzył swoją troskę o ofiary pedofilów i zapowiedział mus: „Z pedofilią musimy walczyć wszędzie. Szkoła, kolonie, harcerstwo”. Znowu uklęknie w niedzielę przed jakimś kapłanem i złoży hołd.

Zawiedziony jestem też opozycją, bo usłyszałem, że po odebraniu władzy PiS „żaden pedofil nie schowa się w kurii ani w partii„. Ten chowający się w „partii” to aluzja do Marka Kuchcińskiego? Nie słychać jednak o żadnej komisji państwowej ws. pedofilii w Kościele katolickim, najlepiej gdyby była ona społeczno-państwowa.

Polakom jednak zakodowała się treść filmu braci Sekielskich, nie można jej wymazać marną retoryką polityczną. Inne ofiary księży pedofilów dostały przykład, że można pokonać ogromny wstyd i mówić o złu wyrządzonym im przez zbrodniczą chuć kapłanów.

Sekielski zapowiada kolejny film o pedofilii w Kościele. Presja społeczna będzie coraz większa i dojdzie do rozliczenia pedofilii wśród kleru. Znajdujemy się na początku drogi odsłaniania piekła urządzonego dzieciom przez kapłanów. Nie powstrzymają tego polityczni pomocnicy Kościoła z PiS, którzy imitują walkę z kleszą pedofilią. Imitatorami walki są Kaczyński, Duda, Ziobro i inni, wszak to klienci katolickiej kruchty pozyskujący zindoktrynowany przez nich elektorat.

Czy PiS dąży do wojny domowej?

Trzy teksty Waldemara Mystkowskiego.

Chciałoby się wierzyć, że śmierć prezydenta Gdańska Pawła Adamowicza czegoś nas nauczy. Byłem sceptyczny po śmierci Jana Pawła II i katastrofie smoleńskiej. Czy można dzisiaj mieć inne oczekiwania?

Mamy prawo do złudy, ale by na niej coś budować, potrzeba rzeczywistych czynów, a nie obrony tylko swojej pozycji, iż ma się rację. Nie możemy zwalać na historię, która z nami kiepsko się obeszła, bo jako naród do tego dopuściliśmy. Nie jest dzisiaj usprawiedliwieniem nieumiejętność debaty – tego najważniejszego mechanizmu demokracji, w której ucierają się racje i powstają kompromisy.

Już, już wydawało się, że dokonał się ten cud demokratycznej agory w czasach Solidarności 80-81, ale dzisiaj widzimy, że to działo się w enklawie, w otoczonej twierdzy. Byliśmy tylko skazani na siebie i mechanizmy dopuszczające różne racje były warunkiem przetrwania.

Dzisiaj możemy wszystko, lecz z tego wszystkiego wybieramy złe rozwiązania, zamknięcie, ucieczkę od nowoczesnych wyzwań. Definiujemy się przez wrogów, a nie przyjaciół. Tu i teraz winę ponosi jedna opcja polityczna – nie zwalnia nas to jednak z szukania wyjścia z tego mroku, w który weszliśmy bądź zostaliśmy wepchnięci.

Śmierć prezydenta Gdańska Adamowicza powinna być dzwonem na trwogę, bo może nie być ostatnią. Śluza została otwarta, którą mogą popłynąć kolejne ofiary. Jeżeli tego nie przetrawimy w debatach, we wspólnym uczestnictwie, niekoniecznie z udziałem polityków, to pozostanie wziąć się za łby.

Inercją polityczną stron zmierzamy do wojny domowej, a po niej ktoś albo swój, weźmie nas za mordę. Złe emocje degradują społeczeństwo, cofają aspiracje. Wychodźmy sobie naprzeciw i wołajmy o prawo, które ma powstrzymać inspiratorów morderczych czynów. Adamowicz padł z ręki takiej właśnie kalumni, którą morderca – niezrównoważony? a który morderca jest zrównoważony? – przekuł w krwawy czyn. Niech on nie rozleje się dalej i wszerz, bo to nam grozi. Nie załatwią tego żadne modlitwy, ale słowa porozumień, kompromisów, a jak potrzeba wybaczeń, bo to jest siła, która buduje.

Czy wicepremier Jarosław Gowin będąc członkiem PO i rządu PO-PSL donosił Jarosławowi Kaczyńskiemu, jak robił to Mateusz Morawiecki? Jeszcze nie pochwalił się delatorstwem, może ten atut trzymać na czarną godzinę.

Gowin znany jest z jednego pomysłu politycznego – deregulacji. Kiedyś chciał deregulować profesje i zawody, aby do ich wykonywania był łatwiejszy dostęp, szczególnie profesji prawniczych. Jak to w Polsce, skończyło się na szczytnych chęciach, czyli chciejstwie.

Jeszcze przed konwencją Porozumienia (jakby ktoś nie wiedział, jak nazywa się partyjka Gowina) wicepremier zderegulował wypadkowość limuzyn rządowych. W Krakowie doszło do kolejnego rozbicia auta przez Służbę Ochrony Państwa z pasażerem Gowinem.

Na samym początku konwencji miała miejsce kolejna deregulacja – deżurnalizacja. Fotoreporter „Gazety Wyborczej” Jakub Włodek został brutalnie wyrzucony z sali obrad ze świętoszkowatym słowem jednego z ochroniarzy: „Wyp…laj!” Gdy Gowin nawijał, powołując się na słowa ks. Tischnera i Jana Pawła II, iż Kraków przepojony jest „duchem wolności”.

Deregulacja dotyczy też Jarosława Kaczyńskiego, zaplanowano nieprzebycie prezesa PiS i się ono dokonało, może z tego powodu, że konwencja partyjki Gowina nie odbywa się 18. dnia każdego miesiąca, gdy przybywa prezes na Wawel, aby odwiedzić grób brata.

W programie partyjki Gowina występuje kolejna deregulacja, deglomeracja, która ma uwolnić energię miast, a wicepremier chce to uzyskać poprzez przeniesienie urzędów centralnych poza Warszawę. Słyszeliśmy już o tym kilka dni wcześniej od Anny Sobeckiej, która chciałaby kilka urzędów przenieść do Torunia, gdzie ma swoje biznesy Tadeusz Rydzyk. Sobecka najpewniej chciałby przenieść Ministerstwo Finansów, aby ojciec dyrektor nie pielgrzymował do stolicy za milionami. Czuję, że Gowin będzie się ze swoim pomysłem obejść smakiem, bo Wawelu nie trzeba przenosić, a Kaczyński i tak nie dojechał.

Czy Gowin chce też deregulować Unię Europejską? Freud pewnie tak by orzekł, albowiem Gowin był użyć zwrotu: „Polska  weźmie na siebie rolę strażnika wolności gospodarczej w Zjednoczonej Europie”. Kto zatem należałby do tej Zjednoczonej Europy? Używamy dalej Freuda – Gowin był powiedzieć: „Skoro Brytyjczycy za chwilę opuszczą UE…”. Po Brexicie i Polexicie utworzona zostanie ta prawicowa Zjednoczona Europa? Można też się uśmiać z tej wolności gospodarczej, bo PiS póki co nacjonalizuje, a to jest odwrotnością wolności.

Przemawiała też Beata Szydło. Nie wiadomo, co chciała przekazać, gdyż była premier ma zderegulowaną retorykę, nazywa się ona po prostu logoreą, słowotokiem. Ponoć deżurnalizacja reportera „Wyborczej” nastąpiła, gdy chciał zrobić fotkę byłej premier znanej z „sukcesu” 1:27.

Wiceminister przedsiębiorczości Jadwiga Emilewicz ogłosiła program Energia Plus. Kilka dni temu ją już poznaliśmy poprzez używanie limuzyny rządowej do wożenia męża i dzieci. Energia z plusem jest sama w sobie pokracznością, bo w energii występuje plus i minus, a jak dodamy jeszcze jeden plus, to w ogóle nie popłynie prąd, bo nastąpi spięcie. Z Emilewicz wyszedł Freud, mianowicie zapewniała: „programy z plusem po prostu się udają”. Otóż nie udał się program Mieszkanie Plus.

Obawiam się, że Porozumieniu i koalicji pisowskiej wyjdzie na końcu ostateczna deregulacja – degeneracja.

Szef Parlamentu Europejskiego Antonio Tajani nie przywiązuje żadnej wagi do wizyty swego rodaka – ale o odmiennych poglądach – Matteo Salviniego u Jarosława Kaczyńskiego, gdyż „wśród suwerenistów (włoska wersja wstawania z kolan – przyp. mój) panuje całkowity brak zgody”. Dlaczego brakuje zgody? Po pierwsze, są to ruchy polityczne wsobne, nacjonalistyczne, stawiające tylko na swój naród, a więc każdy inny jest wrogiem, choć może być w sojuszu taktycznym.

Do tego momentu z Tajanim się zgodzę, a drugie jego rozróżnienie zniuansowałbym. Włoch mówi, że Salvini jest zwolennikiem Putina, a PiS pozostaje antyrosyjski. Czy na pewno? Elektorat PiS jest antyrosyjski, ale działania polityczne partii Kaczyńskiego niekoniecznie.

Mit założycielski PiS to katastrofa smoleńska, który partię Kaczyńskiego wyniósł do władzy. Od polityków PiS słyszymy retorykę antyrosyjską, ale tylko retorykę. Kreml może sobie tylko taką wymarzyć, bo co dla władców Rosji zawsze było najważniejsze – skłócać Polaków. Kreml osiąga to za pomocą „partii wpływu” w Polsce – PiS i ich poszczególnych polityków. Dobrze to rozebrał na czynniki pierwsze Tomasz Piątek w dwóch książkach o Antonim Macierewiczu. Wiceprezes PiS jest wymarzonym agentem wpływu, a to że ględzi antyrosyjsko? A jak ma mówić?

Tak więc prorosyjskość we Włoszech należy czytać zupełnie inaczej niż w Polsce. Kreml rozgrywa Polaków przeciw sobie dokładnie tak jak to robił przez cały XIX wiek, gdy znaleźliśmy się pod zaborami. A że PiS ma elektorat z terenów tego zaboru, więc mamy takie zniuansowanie.

W XIX wieku wykuwała się polska myśl niepodległościowa, jednym z jej elementów było wspieranie Ukrainy w dążeniu do państwowości. Tak widział politykę wschodnią Józef Piłsudski, a w naszych czasach pisał o tym Jerzy Giedroyc w paryskiej „Kulturze”. Dzisiaj działanie na osłabienie Ukrainy to działanie w interesie Kremla. Co dzisiaj robi w tej kwestii PiS? Kijów ustawia w roli wroga.

Tatuś premiera Kornel Morawiecki – który w czasach peerelowskiej opozycji był V kolumną w „Solidarności”, uchował się, bo widziano go jako folklor polityczny – nie raz bardzo ciepło wyrażał się o Kremlu i marzy mu się brak „sporu między nami a Rosjanami”, co samo w sobie jest godne gołąbka pokoju, ale następstwo logiczne obnaża niezbyt lotnego intelektualnie starszego Morawieckiego: nie chce wojsk amerykańskich w Polsce.

Co na to jego syn Mateusz, który retorycznie jest krew z krwi i prezentuje podobne zaplecze intelektualne – czyli marne – o tych prorosyjskich sentymentach? Nic w słowie, ale „poznacie ich po czynach”. A czynem rządu jest to, iż obecnie import rosyjskiego węgla jest dwukrotnie większy niż w 2015 roku. 20 proc. węgla zużywanego w kraju ma rosyjski stempel.

Tak więc zupełnie inaczej należy czytać prorosyjskość (pro-Putinowość) Włocha Salviniego, a zupełnie inaczej prorosyjskość – uwikłaną historycznie – panów Kaczyńskich, Macierewiczów, Morawieckich. W Europie od dawna jest tendencja stref wpływów – jeżeli nie cywilizowany Zachód, nie Unia Europejska, to Rosja. Capisce? – jak retorycznie mówił rodak Salviniego, Tajaniego, literacki i filmowy don Corleone.

Po Kaczyńskim zostanie katastrofa, większa niż smoleńska. Ogólnopolska

Trzy teksty Waldemara Mystkowskiego.

PiS już nie ukryje swoich sympatii politycznych, idei, do których partii Kaczyńskiego coraz bliżej, a tym samym odkrywają się dla pozostałych Polaków zamiary obecnej władzy.

Awansowanie Adama Andruszkiewicza na wiceministra cyfryzacji to nie tylko gest w stronę środowiska nacjonalistów, neofaszystów, to pokaz na zewnątrz, a staje się nadto czytelny, gdy docierają informacje, iż wiceminister jest agentem wpływu Kremla, a jego wypowiedzi na temat wschodniego sąsiada nasuwają podejrzenia, iż nie tylko agentem wpływu.

Minister spraw zagranicznych Jacek Czaputowicz dyplomatą raczej nie jest, co wydaje się dziwnym atrybutem wykonując tę funkcję, lecz przy pisaniu o politykach PiS zdziwienie należy porzucić.

Nagle Czaputowicz dostał zajadów, gdy wymienił nazwisko Donalda Tuska określając tego najwybitniejszego polskiego polityka (przynajmniej dotychczas w XXI wieku) jako reprezentanta Niemiec w Radzie Europejskiej, w tym wypadku należy porzucić inne zdziwienie, gdy widzimy jak polityk PiS pluje na Polaka.

Czaputowicz opluł Tuska, a tak naprawdę Brukselę i najlepszego naszego sojusznika na Zachodzie, Niemcy. Ten „dyplomata” zalicza się do kategorii ukutej przez Władysława Bartoszewskiego, do dyplomatołków. Trzymany był za czasów Tuska w MSZ jako dyrektor jednej z komórek ministerialnych. Czekam aż wyrazi się, jak Mateusz Morawiecki, iż donosił Jarosławowi Kaczyńskiemu.

Czyżby wspólną cechą polityków PiS było donosicielstwo, agenturalność, przypadłość charakterologiczna wszystkich złamasów, ludzi niegodnych zaufania?

Konteksty powyższych wypowiedzi i awansu są oczywiste, PiS gra na rozwalenie Unii Europejskiej. Więcej będziemy wiedzieli po wizycie wicepremiera Włoch Metteo Salviniego u Kaczyńskiego, lidera antyeuropejskiej Ligi Północnej, ten się nie kryje, że w polityce chodzi mu o rozbicie instytucji europejskich, a przy tym obnosi się z t-shirtem, na którym nosi portret swojego guru i sponsora, Władimira Putina.

Co miałoby zastąpić Unię Europejską? Oczywista oczywistość dla Kaczyńskiego, Salviniego, Marine le Pen i innych nacjonalistów, neofaszystów – egoizmy narodowe. A te wielokroć na naszych kontynencie przerabiano z takimi spektakularnymi „finałami”, jak I i II wojny światowe. Od 1945 roku gwarantem, iż do takich hekatomb nie dochodziło, była Unia Europejska. Jak to właściwie ujął szef Komisji Europejskiej Jean-Claude Juncker: „Wystarczy iść na cmentarz wojenny, by zdać sobie sprawę z tego, jaka jest alternatywa dla jedności europejskiej”.

I za tym optuje prezes PiS – za cmentarzem. Wybitna poetka Ewa Lipska pisze: „Był już taki egzamin z historii / kiedy naraz wszyscy uczniowie oblali. / I został po nich uroczysty cmentarz”. Politycy opozycji wszystkich opcji muszą odstawić Kaczyńskiego i jego „złamasów” od rządów, bo zostanie po nas cmentarz.

Prezes PiS spotka się z szefem włoskiej antyeuropejskiej Ligi Północnej Matteo Salvinim.

Możemy się zastanawiać, ile bracia Kaczyńscy zawdzięczają Lechowi Wałęsie. Pierwszy szef „Solidarności” na pewno przyspieszył ich karierę. Obydwaj byli rozmazanym tłem w czasie klasycznej „Solidarności”, acz Lech „załapał” się na internowanie w stanie wojennym.

Kluczem jest Okrągły Stół, w którym Wałęsa wystawił ich jako reprezentantów opozycji solidarnościowej, choć nie zasługiwali na to, lecz szef „S” budował swoje zaplecze i padło na ambitnych Kaczyńskich. I obydwaj na tym skorzystali, przede wszystkim Jarosław stworzył potem majątek partyjny na uwłaszczeniu się na komuszych mediach.

Gdyby nie Wałęsa, Jarosław Kaczyński i tak zaistniałby, bo to „zwierzę polityczne”. Okrągły Stół dał Kaczyńskim impet, to ich chrzest bojowy, wówczas stali się rozpoznawalni. Raczkowali w politycznych pieluchach, które przewijał im Wałęsa.

„Rzeczpospolita” dokopała się w tzw. archiwum Kiszczaka w USA do korespondencji Lecha Kaczyńskiego z PRL-owskim ministrem spraw wewnętrznych Czesławem Kiszczakiem, który wraz z Wojciechem Jaruzelskim stał na czele ówczesnej strony partyjno-rządowej, gdy w Polsce następował bezkrwawy przewrót ustrojowy. Niczego nie ma zdrożnego w tej korespondencji, ale staje ona w poprzek pisowskiemu mitowi, w poprzek zakłamywaniu najnowszej historii. Lech Kaczyński wdzięczy się do Kiszczaka, który przesyła mu zdjęcia z Magdalenki. Ot, kawałek historii.

Zakłamanie polityczne zawsze prowadzi do katastrofy. Lecha Kaczyńskiego doprowadziło do katastrofy smoleńskiej, w której oprócz niego zginęło 95 osób. Jarosław jest zdecydowanie ambitniejszy od brata, doprowadza Polskę do katastrofy – nazywam ją: ogólnopolską katastrofą smoleńską.

Oczywistym kłamstwem jest ostatnia maska prounijna, którą na konwencji PiS nałożyła sobie na twarz rządząca partia z zasadniczego powodu, iż zbliżają się wybory. Spod tej maski ukazują się prawdziwe intencje Kaczyńskiego, bo tych nie da się ukryć. 9 stycznia ma dojść do rozmowy na Nowogrodzkiej Kaczyńskiego z wicepremierem Włoch Matteo Salvinim, liderem Ligii Północnej, partii antyeuropejskiej.

Jak pisze włoska „Repubblica”, celem Salviniego jest wciągnięcie PiS do nowej międzynarodówki antyunijnej. Na tapecie są także Marine le Pen, sponsorowana przez Kreml i holenderski nacjonalista Geert Wilders. W tym kontekście staje się zrozumiałe, dlaczego Mateusz Morawiecki wzmocnił rząd o „agenta wpływu  Kremla” Adama Andruszkiewicza.

Projekt pisowskiej ustawy o przemocy domowej został ponoć napisany w fundacji Ordo Iuris.

PiS z hukiem zaczął Nowy Rok, bynajmniej nie fajerwerkami czy też petardami, ale jednym dozwolonym pobiciem w domu. W pisowskiej nowelizacji ustawy o przeciwdziałaniu przemocy domowej uznano, że jednorazowy akt agresji jest dopuszczalny. Na tym nie koniec – ustawa dopuszczała naruszenie godności ofiary, ograniczenia jej wolności, szczególnie seksualnej i pozwalała na przemoc psychiczną, znęcanie.

Wcale nie jest to wielka niespodzianka, iż PiS dopuszcza tak rozumiany rejwach w życiu domowym, leży to w filozofii tej partii i wyznawanych wartościach. Mateusz Morawiecki podobno – piszę podobno, bo jednym tweetem – wycofał się z tej ustawy.

Lecz ona zaistniała na papierze, w decyzyjności odpowiedzialnych polityków w rządzie PiS, w świadomości Polek i Polaków żyjących na początku 2019 roku. Projekt tej ustawy został ponoć napisany w sławetnej kościelnej przybudówce, w fundacji Ordo Iuris. Przewędrował przez biurka minister Elżbiety Rafalskiej i Beaty Szydło. Został przez nie klepnięty i czekał swojej procedury parlamentarnej. Z pewnością dostałby błogosławieństwo kleru, bo rodzina jest najważniejsza.

Ta ustawa o przemocy przypomina mi autentyczny dialog, który wieki temu usłyszałem w pociągu. Naprzeciw mnie jechały dwie kobiety, które dzisiaj mogę określić, iż były odpowiednikami pań Szydło i Rafalskiej. Jedna z nich niedawno została wdową i chlipała, jakiego to dobrego pochowała męża. A ta druga miała już dosyć tych wspominek i przypomniała jej, że bił ją i ciągnął za włosy po podwórku. Wdowa się obruszyła na takie dictum: – „A ileż było tego podwórka?”.

PiS w przemocy dopuszcza się wielkości podwórka całkiem sporego. Zostało obcięte  dofinansowanie „Niebieskiej Linii”, prowadzonej przez Ogólnopolskie Pogotowie dla Ofiar Przemocy w Rodzinie. Ministerstwo Sprawiedliwości obcięło dofinansowanie Centrum Praw Kobiet, pomagające ofiarom przemocy, czyli bitym kobietom.

Oczywiście, że Morawiecki przestraszył się, a w zasadzie Jarosław Kaczyński, siły Czarnego Protestu, który szykował się do oprotestowania tej pisowskiej ustawy.  Spointuję niekoniecznie satyrycznie, w konwencji czarnego humoru. Ta ustawa jest nie tylko pisowska, jest wyjęta z mentalności Morawieckiego i jego podwórka rechrystianizacji. W nowelizacji co prawda nie było mowy o paleniu kobiet na stosie, które uznane byłyby za czarownice, lecz to leży w logice podwórka rechrystianizacji Morawieckiego, który gdyby mógł cofnąłby się do tradycji Inkwizycji. Wycofał się, bo obleciał go tchórz.

Gowin i Morawiecki – oszukać Polaków

3 felietony Waldemara Mystkowskiego.

Jak by nie patrzył na Jarosława Gowina, wygląda na dorosłego. Ale on publicznie plecie – czy tylko dlatego, że w prawicowym „Do Rzeczy” można dla ciemnego luda powiedzieć cokolwiek niedorzecznego? – „Jeżeli Trybunał dopuści się precedensu i usankcjonuje zawieszenie prawa przez Sąd Najwyższy, to nasz rząd zapewne nie będzie miał innego wyjścia, jak doprowadzić do drugiego precedensu, czyli zignorować orzeczenie Trybunału Sprawiedliwości Unii Europejskiej (TSUE)”.

Zatem nie ma potrzeba stawiać logicznego następstwa powyższego wywodu Gowina, iż jeżeli orzeczenie TSUE będzie po myśli rządu PiS, „nasz rząd” zastosuje się do wyroku.

Gowin nie tylko podał definicję rozumienia prawa przez PiS, nie tylko do czego partii Kaczyńskiego służy Konstytucja RP, ale też czego wymaga od instytucji europejskich, które stoją na straży demokracji, praworządności i wspólnych wartości dla świata Zachodu.

Wg Gowina Trybunał Sprawiedliwości winien stanąć przeciw demokracji, przeciw praworządności i przeciw standardom zachodnim. O! – wówczas rząd PiS będzie zadowolony i „nie zignoruje wyroku”.

Wszyscy politycy opozycji i przytomni obserwatorzy zauważyli konsekwencje stanowiska, na jakim stanął rząd PiS – a konsekwencją taką jest Polexit. Bo tylko tym może się skończyć takie rozumienie Unii Europejskiej, zresztą Gowin – który może nie wie, co mówi – ale zdaje się, że jest w stanie przewidzieć konsekwencje, jakie grożą, gdy „nasz rząd” zignoruje wyrok TSUE.

Wicepremier Gowin rzekł to dla tygodnika, a wicemarszałek Sejmu Ryszard Terlecki rzecze, iż „Gowin przedstawił własną opinię”. Aby było jeszcze śmieszniej Terlecki ględzi, że „Instytucje unijne myślą o tym, żeby wycofać się ze sporu z Polską, bo nie służy on ani Unii, ani instytucjom”.

Jak z tymi ludźmi prowadzić debatę? Z czego TSUE ma się wycofać, panie Terlecki?  Z demokracji, praworządności, czy ze standardów zachodnich? Ba, to nie Unia weszła w spór, w demolkę Polski.

Terlecki nie wie, co mówi. Plecie. A Gowin? W Faktach RMF FM uściślił swoje stanowisko, dopowiedział: „Gdyby Polska miała położenie takie jak Wielka Brytania, pewnie też bym głosował za wyjściem Polski z UE”.

A jednak Gowin jest za Polexitem z drobną uwagą, iż Polska nie ma właściwego położenia geograficznego. Można zatem zadać pytanie: czy Gowin czuje się Brytyjczykiem? A jeżeli tak, dlaczego nie wyjechał na Wyspy na zlewozmywak, gdzie uczciwie zarobiłby na życie i starczyłoby mu do pierwszego, jak wszystkim Brytyjczykom.

Pytanie w tytule jest retoryczne, Gowin wie, co mówi. Jest za Polexitem, tak jak rząd Morawieckiego jest za Polexitem, którego członkiem jest Gowin, jak za Polexitem jest chory prezes PiS. Przestali już z tym się kryć, tylko nie wiedzą, jak to powiedzieć. Najlepiej, gdyby Warszawa znajdowała się w Londynie, a Kraków w Edyburgu. Tak wykręcają kota ogonem, bo taka jest polityka tego rządu, Polska dla takich – jednak niedojrzałych ludzi – jak Gowin znajduje się w kuwecie, gdzie można powiedzieć, co się chce, gdzie można robić pod siebie.

Pisarze, w ogóle artyści, mogą liczyć, że po śmierci zostaną docenieni. Acz ich samych martwych średnio ta perspektywa grzeje. Politycy po śmierci są raczej rozliczani, a tylko bardzo niewielu może liczyć na pomniki, niektórzy pod szczególnym warunkiem, iż brat dyktatorek za pomocą swoich akolitów wtryni pomniki swego brata bliźniaka, które i tak kiedyś zostaną zburzone.

Zmarły amerykański senator John McCain prezydentem nie został, tak jak zdarza się – całkiem często – iż genialny pisarz nie dostanie Nobla. O mało którym polityku można powiedzieć w jednym ciągu: bohater wojenny i mąż stanu, a na dokładkę przyjaciel Polski i nasz orędownik w NATO, ale nie bezkrytyczny. I o tym krytycyzmie zmarłego senatora do obecnie rządzących w Polsce chcę kilka słów napisać.

Premier Mateusz Morawiecki w zdystansowanym wpisie na Twitterze pożegnał się z McCainem: „Z żalem przyjmuję wiadomość o śmierci Johna McCaina. Odszedł prawdziwy amerykański patriota i sprawdzony przyjaciel Polski. Niestrudzony strażnik wolności i demokracji, człowiek zasad w polityce. RIP”.

I to różni Morawieckiego od McCaina, iż Amerykanin był strażnikiem wolności i demokracji, a Morawiecki w imieniu swego prezesa demokrację w kraju demoluje i to w sposób iście brunatny, stawiając naród ponad prawem. Morawiecki to kolejne nieszczęście naszego życia publicznego, z którym musimy się zmagać.

McCain nie zajął głosu ws. Polski w czasie, gdy premierem został Morawiecki, ale wcześniej był aktywny i medialnie słyszalny. Pisał w lutym 2016 roku do Beaty Szydło wraz z innymi dwoma senatorami amerykańskimi w sprawie niedemokratyczych zmian, zagrażają one „niezależności sądu konstytucyjnego i niezależności mediów w Polsce oraz podważają rolę Polski jako demokratycznego modelu dla innych krajów regionu”.

Rząd Polski został wezwany do „respektowania podstawowych zasad Organizacji Bezpieczeństwa i Współpracy w Europie oraz Unii Europejskiej, w tym szacunku dla demokracji, praw człowieka i rządów prawa, które uczyniły Polskę silnym członkiem demokratycznej wspólnoty i mocnym sojusznikiem USA w samym sercu Europy Środkowej”.

Szydło wówczas odpowiedział w stylu typowo pisowskim, iż Amerykanie nie znają naszej rzeczywistości i nie wiedzą, co piszą.

McCain nie zraził się tym, że pisowska premier jest impregnowana na rozum, w czerwcu 2016 napisał list już tylko w swoim imieniu do jednego z mediów w Polsce, do TVN24 Bis: „Mam nadzieję, że polski rząd powróci do wartości leżących u podstaw naszego sojuszu. Kary przeciwko Polsce nie są ani w interesie jej, ani Europy, ani Stanów Zjednoczonych”.

Senator był zaniepokojony rozpoczęciem unijnej procedury przeciwko Polsce oraz nieuszanowaniem rządu PiS dla opinii Komisji Weneckiej. „Będę kontynuował walkę o ochronę wartości demokratycznych w Polsce i na całym świecie”

Dlatego Morawiecki tak oschle napisał o zmarłym senatorze USA, bo McCain jako wpływowa postać był niewygodny do niedemokratycznych i reżimowych dążeń PiS. W polityce – jak w każdej dziedzinie – daje się odczuć poczucie straty przyjaciela, ale też łatwo można odczytać, kto zaciera ręce z radości, bo ubył mu krytyk.

A Morawiecki – jak trafnie diagnozuje w nowym „Newsweeku” psychiatra i psychoterapeuta prof. Bogdan de Barbaro – jest tym, który „stwarza zagrożenie dla zdrowia psychicznego społeczeństwa”. Pod władzą PiS Polacy mają problemy z głową.

Mateusz Morawiecki w polityce PiS wprowadził nową „jakość”. Jego polityczny sponsor Jarosław Kaczyński długo dochodził do takiego rozmijania się z rzeczywistością. Morawiecki w buty kłamcy wskoczył natychmiast, buty już rozchodził i nie uwierają go. Ba, te buty są już siedmiomilowe, wszak bez zmrużenia okiem pochwalił się, że negocjował członkostwo Polski w Unii Europejskiej.

W te klocki Morawiecki jest numerem jeden, nawet gdyby Kaczyński wybudził się z choroby, będzie miał rywala co się zowie. Na Onecie dziennikarze zastanawiają się, dlaczego premier Morawiecki mija się z prawdą ws. Adelaid, chodzi o zakup australijskich fregat, o które długo toczyły się negocjacje. Z tego też powodu wypad Andrzeja Dudy na antypody skończył się kompletnym blamażem.

Dziennikarze Onetu sami sobie odpowiadają, dlaczego Morawiecki rżnie w sprawie fregat, w stwierdzeniu o podjęciu decyzji niekupowania ich – jest cała odpowiedź: „Została ona podjęta na najwyższych szczeblach rządu i PiS-u.”

W PiS-ie szczyt jest jeden i nazywa się Pik Kaczyński, a że jest on chory, więc Morawiecki mógł zatrzasnąć w szpitalu drzwi przed pozostałymi pisowcami i poinformować ich, że fregat nie kupujemy. Czy chodzi o ratowanie polskiego przemysłu zbrojeniowego, który wyprodukuje za kilka lat jakieś podróbki okrętów? Nie, budżet już robi bokami, wybitni ekonomiści nie mają wglądu w księgi, możemy tylko mniemać o kreatywnej księgowości.

Były minister transportu w rządzie Donalda Tuska Sławomir Nowak punktuje inne oszustwa Morawieckiego. Nazywa go byłym doradcą Tuska. Morawiecki nie mówi, tylko powtarza brednie, które tworzą dla niego pijarowcy, tylko powtarza je jak katarynka.

Właśnie Morawiecki był zapowiedzieć „falę inwestycji w drogi lokalne”. A jak jest naprawdę? Nowak punktuje: „Na około 60 przetargów w realizacji tylko kilka ma znak PiS. A 55 jest z logo PO”.

Nowak zapowiada, iż PiS utraci finansowanie unijne: „winnym utraty miliardów euro z UE na polskie drogi i koleje – gdzie sytuacja jest podobna – nie będzie kolejny rząd, ktokolwiek będzie rządził, lecz rząd PiS z panem Morawieckim na czele”.

Zaś Leszek Balcerowicz nawet próbuje wejść w psychikę Morawieckiego, który „po prostu kłamie”: „Nie wiem, czy u niego procesy psychiczne są tego typu, że nieświadomie kłamie, ale kłamie albo manipuluje”. A to zapowiada katastrofę, taką jak w Turcji, wcześniej Grecji, bo Morawiecki w tych kwestiach jest podobny do filmowego Greka Zorby.

Balcerowicz nie wyklucza najgorszego. Dłuższy cytat z naszego znakomitego ekonomisty, jest w nim clou krytyki rządu PiS: „Nikt się nie spodziewał, co zrobi PiS z polską demokracją, z polską praworządnością, to nikt teraz nie może wykluczyć, że w jakimś momencie szaleństwa czy szaleńczego wyrachowania oni nie spróbują utrwalić się przy władzy, przy wrogich hasłach wobec Unii Europejskiej i zrobienia Polexitu. Tego nie można po prostu wykluczyć na podstawie tych strasznych rzeczy, które PiS robi”.

Jak pisowcy manipulują, jak powołują się na autorytety, które później się wypierają jakichkolwiek związków z kłamcami, niech świadczy niecodzienny przypadek z ministrem środowiska Henrykiem Kowalczykiem, który chciał mieć w Państwowej Radzie Ochrony Przyrody autorytet, mianowicie prof. Zygmunta Jasińskiego z SGGW. Więc go powołał, choć profesor o tym nie wiedział, bo nie mógł, gdyż zmarł 16 miesięcy temu.

Morawiecki, Duda, Kaczyński – ich droga ku przepaści razem z Polską. Katastrofa

11 tekstów Waldemara Mystkowskiego.

PiS powtarza manewr ogrania Polaków, jaki zastosowała partia w zeszłym roku

Wówczas gra toczyła się o sądownictwo. Z trzech ustaw Andrzej Duda zawetował dwie z nich, po to tylko, aby po „napisaniu” jakoby nowych weszły w życie takie same niekonstytucyjne. Protesty w lipcu 2017 roku pod nazwami „łańcuchów światła” odbywały się codziennie, były ogromne jak na tę porę roku, ale weta prezydenckie doprowadziły do sytuacji, że nie było przeciw czemu protestować. Ludzie rozeszli się do domów, a Duda z Kaczyńskim zacierali ręce.

Polacy zostali ograni. Prezes PiS tymczasem zachorował i to poważnie. Więc przygotowywany jest sprawdzony manewr sprzed roku w podobnie prymarnej dla władzy sprawie – mediów.

Przy ustawach sądowniczych ideologiem prezesa PiS był Stanisław Piotrowicz. Przy zamachu na niezależne media jego rolę spełnia premier Mateusz Morawiecki. – „80 proc. mediów jest w rękach naszych przeciwników” – tak orzekł Piotrowicz od mediów – Morawiecki. Wobec tego trzeba wyrównać przynajmniej szanse i media niezależne sprowadzić do mediów służalczych wobec władzy.

Służą PiS-owi media publiczne, lecz to za mało, zwłaszcza że ich znaczenie – oglądalność i słuchalność – dramatycznie spadły. Trzeba sięgnąć po niezależne media, aby podobnie zostały poddanymi władzy.

Niezależność mediów zaatakował Morawiecki, nowe wcielenie Piotrowicza. Z byka uderzył wicepremier Piotr Gliński, w którego resorcie odpowiednia ustawa medialna jest od dawna gotowa. Walnął Joachim Brudziński, który trzyma w imieniu prezesa partię za mordę.

Idą wakacje, Polacy wyjadą z domów, więc można znowu ich ograć – byle przed wyborami samorządowymi, które trzeba wygrać. Kiedy tę repolonizację, dekoncentrację, a w istocie pisyzację w Sejmie ustawowo przeprowadzą? Bardziej w lipcu niż w sierpniu.

Można spekulować, jakie będzie brzmienie tych ustaw. Czy na chama odbiorą media obecnym właścicielom, czy uciekną się do metody nakładania olbrzymich kar? To jest wtórne. Nowe wcielenia prokuratora PRL Piotrowicza Morawiecki w porozumieniu z rozsypującym się prezesem Kaczyńskim mają jeden cel – ograć Polaków i nie oddać władzy, bo ona tak słodko deprawuje.

Pytania referendalne są ideologiczne, a nawet zakładające, iż Polska stanie się państwem wyznaniowym.

Mniej więcej wiemy, dlaczego Andrzej Duda złamał Konstytucję RP. Jego promotor z Uniwersytetu Jagiellońskiego prof. Jan Zimmermann twierdzi, że przynajmniej 3 razy złamał – tak wyrażał się o swoim byłym studencie w grudniu 2015 roku. Od tamtego czasu Duda też łamał. Udokumentowane jest czarno na białym, że Duda 10 razy złamał Konstytucję i wyszczególnione zostały złamane artykuły.

Duda twierdzi, że o złamaniu decyduje Trybunał Konstytucyjny, na którego czele w tej chwili stoi magister Julia Przyłębska, nie mająca żadnego autorytetu jako prawnik, o czym wiedzą interesujący się tematem. Jej braki zadecydowały, iż nie dostała rekomendacji komisji kwalifikacyjnej do pracy w Sądzie Okręgowym w Poznaniu, mimo że wakowało stanowisko. No, ale Przyłębska przeszła przez komisję partyjną PiS, więc należy w tym kontekście określić TK jako Trybunał Partyjny, a prawników z tej instytucji jako uprawiających brakoróbstwo na rzecz partii Jarosława Kaczyńskiego.

Duda w KFC w Krakowie złapany został przez panią Katarzynę, która zadała mu pytanie: – „Czemu zgadza się pan na łamanie w Polsce Konstytucji?”. Duda jak Przyłębska wykazał się brakoróbstwem intelektualnym, bo odpowiedział na pytanie, które nie zostało mu wszak zadane. Duda pokrętnie odpowiedział, że pani Katarzyna „nie może pogodzić się z tym, kto wygrał wybory”. I przy tym Duda zrobił swoją słynną już minę, którą nazywam z gombrowiczowska – „gębą dudka”. Sieć KFC jak na rasowy biznes przystało kuje szmal, póki gorący i zaprasza: – „Pani Kasiu, Panie Prezydencie, zapraszamy do spotkania w naszej restauracji przy kubełku pełnym najlepszego kurczaka. Kubełek Łączy!”

Uważam, że Duda ratuje swoje cztery litery na drugą kadencję, aby prezes pozwolił mu kandydować na prezydenta, a ma niewiele możliwości, aby w podzięce pocałować Kaczyńskiego w pierścień. Otóż tym jego zastępczym pocałunkiem mają być pytania referendalne w sprawie zmian w Konstytucji. Duda zwołał posiedzenie Narodowej Rady Rozwoju, na którym zaprezentowano pytania referendalne, a jest ich w tej chwili 15.

Oto niektóre z nich. „Czy jest Pani/Pan za odwołaniem się w preambule Konstytucji RP do ponadtysiącletniego chrześcijańskiego dziedzictwa Polski i Europy jako ważnego źródła naszej tradycji, kultury i narodowej tożsamości?” – to pytanie numer 4. Pytanie piąte: „Czy jest Pani/Pan za konstytucyjnym zagwarantowaniem szczególnego wsparcia dla rodziny, polegającego na wprowadzeniu zasady nienaruszalności praw nabytych (takich jak świadczenia „500+”)?”. Pytanie numer 6: „Czy jest Pani/Pan za zagwarantowaniem w Konstytucji RP szczególnej ochrony prawa do emerytury dla kobiet od 60 roku życia, a dla mężczyzn od 65 roku życia?”. I kolejne: „Czy jest Pani/Pan za konstytucyjnym zagwarantowaniem członkostwa Rzeczypospolitej Polskiej w Unii Europejskiej? Czy jest Pani/Pan za zapisaniem w Konstytucji RP gwarancji suwerenności Polski w Unii Europejskiej oraz zasady wyższości Konstytucji nad prawem międzynarodowym i europejskim? Czy jest Pani/Pan za wzmocnieniem w Konstytucji RP pozycji rodziny, z uwzględnieniem ochrony obok macierzyństwa także ojcostwa? Czy jest Pani/Pan za przyznaniem w Konstytucji RP gwarancji szczególnej opieki zdrowotnej kobietom ciężarnym, dzieciom, osobom niepełnosprawnym i w podeszłym wieku?”.

A więc pytania są iście ideologiczne, a nawet zakładające, iż Polska stanie się państwem wyznaniowym. Pytania idą w sukurs ustawom, które podjął Sejm obecnej kadencji. Krótko pisząc: jest to pisowski śmietnik. Duda tak traktuje Konstytucję, a jej artykuły jak śmieci.

Pytania zostały przez Dudę posegregowane na 15 kubłów. Nie wiem, jak PiS zareaguje na pocałunek Dudy w pierścień, ale mam złą dla niego wiadomość, jak pani Katarzyna w KFC – Duda nie będzie odpowiadał przed Trybunałem Stanu za kubły śmieci, które proponuje, a za złamanie Konstytucji obowiązującej od 1997 roku.

Polska rządzona przez PiS traci twarz.

Upolitycznienie sądownictwa w Polsce po raz kolejny było tematem dyskusji w instytucji unijnej. W Parlamencie Europejskim w Strasburgu debatowano na ten temat na prośbę Komisji Europejskiej.

Instytucje unijne przecierają ścieżki związane z uruchomionym po raz pierwszy w historii Unii Europejskiej artykułem 7 Traktatu o Unii Europejskiej (TUE), który stwierdza poważne naruszenie przez państwo członkowskie wartości unijnych. W tym wypadku chodzi o zniszczenie przez PiS niezależności sądownictwa, zachwianie trójpodziału władzy.

Unia traci dziewictwo w kwestii pouczania o demokracji, a Polska rządzona przez PiS traci twarz. Trudno orzec, jakie będą następne kroki, bo wszystko to dzieje się po raz pierwszy.

Komisja Europejska najprawdopodobniej na tej postawie sformułuje wniosek do Trybunału Sprawiedliwości UE w Luksemburgu, który może orzec, iż sądownictwo w Polsce stało się partyjne, a nie niezależne. Na końcu tego łańcuszka procedur może dojść do nałożenia sankcji na Polskę.

Co warto zapamiętać z debaty w Strasburgu? Wiceszef KE Frans Timmermans, który pilotuje naszą sprawę przez meandry procedur, powiedział: – „W ciągu ostatnich 6 miesięcy rząd polski wprowadził szereg zmian, które wyrządziły wiele szkód, po Trybunale Konstytucyjnym i Krajowej Radzie Sądownictwa, teraz Sąd Najwyższy może zostać poddany kontroli politycznej”. Timmermans konkludował: – „Jeżeli nie znajdziemy rozwiązania, to komisja będzie musiała przestrzegać zasad. To nie jest narzucanie z zewnątrz, to pilnowanie uzgodnień”.

Wiceszef KE zapowiedział wizytę w Warszawie w następnym tygodniu. Dopuścił się lapsusu: „Polecę do Moskwy w poniedziałek”. Nie jestem pewien, czy to wpadka, czy freudyzm, bo u polityków zachodnich może już działać podświadomość: myślisz „Polska”, mówisz „Moskwa”. Taki to kierunek cywilizacyjny w polityce wewnętrznej i zewnętrznej nadawany jest przez polityków PiS.

Timmermans najskuteczniej obnaża demolowanie demokracji w Polsce – jest jak na razie najboleśniejszym i najskuteczniejszym biczem na PiS.

Czteropak PiS na dzień dobry plus zamknięcie ust liderowi opozycji.

PiS dzień w dzień wali w nas czołowo. Staliśmy się niewrażliwi, żyjemy w jakiejś pomroczności, bo nie w jasności. Przyzwyczailiśmy się do tej nierzeczywistości, alternatywności. Nienormalność stała się normą. Dzień w dzień jesteśmy uderzani i coraz bardziej obojętni na to, co wokół nas się dzieje, co dzieje się w Polsce i z Polską.

Dzisiaj PiS zaatakował czteropakiem – i to przed trzynastą, że tak się wyrażę. „Wyborcza” ujawniła jeden z trzech listów byłego szefa GetBacku do Mateusza Morawieckiego. Konrad Kąkolewski pisze o kłopotach finansowych tej spółki, która wspierała tzw. środowisko patriotyczne PiS, wykupiła portfele kredytowe upaństwowionych banków za 4 mld zł. Zaś od roku 2017 – za rządów PiS – wypuściła obligacje na kwotę 2,5 mld zł. GetBack upada i prosi o pomoc premiera ze „środowiska patriotycznego”. Przy GetBacku Amber Gold to mały pikuś.

Z Ministerstwa Zdrowia wyciekły wieści po kontroli NIK, iż doszło w nim do zwyczajnej korupcji. Przetarg na dentobusy był tak ustawiony, aby wygrała go firma, która jako jedyna w ofercie miała pojazdy z podgrzewanymi szybami. Mało tego – zakupiono niepotrzebne nikomu szczepionki, które zaraz stracą termin ważności, a do ideologicznego programu prokreacyjnego zastępującego program zapłodnienia in vitro zgłosiło się tylko 100 par, zamiast 1000. Wydano po przeszło 20 mln zł na każdą z tych trzech inicjatyw, ponadto ceny ich są grubo zawyżone. Ktoś ten ogromny szmal przytulił ciepłą rączką.

Zbigniew Ziobro ma swój udział w czteropaku. Przegrał w sądzie sprawę o kasację wyroku dotyczącego drukarza, który odmówił wykonania usługi – druku plakatów LGBT – zasłaniając się “klauzulą sumienia”, aby nie promować ruchów LGBT. Kasacja została oddalona, wyrok utrzymany. Ziobro uznał, iż sąd dopuścił się gwałtu na wolności i zapowiedział, że nie popuści. Skieruje sprawę do Trybunału Konstytucyjnego, w którym pani Julia Przyłębska z pewnością zgodzi się z sugestią pana Zbyszka.

No i ostatnia część składowa czteropaku dotyczy stwierdzenia Morawieckiego, zastępującego z powodzeniem prezesa. Premier w wywiadzie dla „Gazety Polskiej” zaatakował sędziów jednego z sądów krakowskich, których nazwał „zorganizowaną grupą przestępczą”. 13 sędziowskich autorytetów z Warszawy wystosowało do Morawieckiego list otwarty, aby hamował swoje emocje i precyzował zarzuty. Premier szybko doszlusowuje do prezesa, który rzucał podobnymi kalumniami – mordami zdradzieckimi i kanaliami.

Prawda, iż dzień jak co dzień? Jakby tego było mało, Marek Kuchciński wyłączył mikrofon na trybunie sejmowej Grzegorzowi Schetynie, gdy ten domagał się rutynowego prawa do zgłaszania prośby o informację bieżącą. A jest o co pytać, choćby o GetBack, ta władza boi się każdej debaty.

Takim czteropakiem przywalił PiS i do tego zamknął usta liderowi opozycji. Czteropak przywołuje skojarzenia z „Alternatywy 4” Stanisława Barei, tym bardziej że dzisiaj przypada 31 rocznica jego śmierci.

Jarosław Kaczyński wyszedł ze szpitala, gdzie leżał na kolano. Wyszedł, a jakby „go nie było”, że strawestuję naszego wielkiego klasyka Jana Kochanowskiego z „Trenu XIII”. Niebycie Kaczyńskiego musi mieć związek z jego stanem zdrowotnym.

Minister zdrowia Łukasz Szumowski stwierdził kilka dni temu, iż prezes wcale nie korzystał ze szczególnych przywilejów: – „Kaczyński został potraktowany tak jak każdy inny pacjent„. Czy w ten sposób Szumowski puścił do nas oczko, jak czołg sowiecki T-60? Powiedzenie z czołgiem spopularyzowane zostało przez serial „Czterej pancerni i pies”, a wypowiadane jest na okoliczność dużego kłamstwa: „Jedzie mi tu czołg” – przy czym odchylamy dolną część oczodołu.

Chciałoby się odpowiedzieć Szumowskiemu, iż nie każdy pacjent ma takie ogromne zasługi w demolowaniu Polski, jak prezes. I nie każdy pacjent jest przyjmowany do tak ekskluzywnego szpitala jak ten przy Szaserów.

Minister Szumowski sam w sobie jest specyficzny, bowiem podpisał Deklarację Wiary, której swoistość polega na tym, że wyznawcy polskiego katolicyzmu (jest taki ryt) muszą się zwoływać, bo mają problemy z humanistyką i ogólnymi wartościami etycznymi.

Szumowski został przyparty do muru w RMF FM przez Roberta Mazurka w tym temacie i zastrzegł się, że w temacie zdrowia prezesa, obowiązuje go tajemnica lekarska. Czujecie? Czyżby Szumowski leczył Kaczyńskiego? A przecież nie jest ministrem od zdrowia prezesa, a raczej wszystkich Polaków. I jeszcze jedno warte podkreślenie, co umyka sumieniu katolickiemu tego specyficznego ministra, mianowicie – zdrowie osoby publicznej tak ważnej dla działania państwa nie może być owiane tajemnicą. Zdrowie nie jest tajemnicą państwową, bo to nie bomba atomowa.

Ale przyparty do muru Szumowski zaczął usprawiedliwiać większą równość Kaczyńskiego niż innych pacjentów, bo „to był stan, który zagrażał jego życiu”. A jednak Szumowski wydał Kaczyńskiego. A może minister uciekł się do puszczenia oczka wielkości czołgu, który mu jedzie po obliczu?

Tak czy siak, mamy do czynienia z typową pisowszczyzną – zakłamaniem i korzystaniem z przywilejów. Acz z Kaczyńskim jest coś nie tak – tyle już minęło po jego wyjściu ze szpitala, a nie usłyszeliśmy od niego żadnych kanalii, mord zdradzieckich, gorszego sortu. Przecież leżał tylko na kolano, a nie na głowę.

Żółte papiery otrzymują ci, którym buksuje rozum, mają nierówno pod sufitem. Jest jeden wyjątek na świecie: na żółtych kartkach w notesach piszą adwokaci w USA. Wiadomo, że za Atlantykiem jest to zawód ryzykowny – albo jesteś milionerem, albo kończysz w wariatkowie.

Polacy dołączają do prawników amerykańskich i to nad wyraz oryginalnie, bo od razu z zielonymi papierami. A wymyślił je Marek Kuchciński. Nie jest to człowiek twórczy, a wręcz przeciwnie. Nawet jak ma cokolwiek powiedzieć, musi posługiwać się kartkami. Jest na nich zapisane: „dzień dobry” – Kuchciński mówi „dzień dobry”. Jak sam od siebie ma coś powiedzieć, to wychodzi mu: „yyy… odszczurzanie”.

Pisanie pism urzędowych do siebie Kuchciński nakazał na zielonym papierze. Możliwe, że jest daltonistą, umysł ma na pewno daltonisty, nie tylko z powodu właściwości, ale braku rozróżnienia jakichkolwiek subtelności, które nabywają ludzie mający co najmniej IQ 72, iloraz, który miał Forrest Gump.

Czy na zielonym papierze Kancelaria Sejmu w imieniu Kuchcińskiego złożyła zamówienia na 220 kg krewetek, 50 kg owoców morza, 25 kg muli, 25 kg małży św. Jakuba, 15 kg kalmarów i 5 kg kawioru? Pewnie – tak. Bo na zwykłym papierze składa się zamówienia na bigos polski, białą kiełbasę, kotlet mielony, golonkę i gołąbki.

Kuchcińskiemu zatem należy się więcej niż żółta kartka, bo czerwona – i słusznie opozycja chce jego odwołania. Gdyby taki zawodnik znajdował się na boisku, zostałby wykluczony i odesłany do szatni, aby nie plamił honoru zawodnika, w tym wypadku, aby Kuchciński nie plamił imienia Polaka – a przynajmniej polityka.

Kuchciński jest drugim obywatelem w Rzeczpospolitej. Gdyby Andrzejowi Dudzie coś się stało, Kuchciński zostałby głową państwa. Polacy, zdajecie sobie sprawę, że reprezentowałby was człowiek od kartek, na których jest zapisane „dzień dobry”, aby nie powiedział od siebie „yyy… odszczurzanie”?! Kuchcińskiemu zatem należy pokazać czerwoną kartkę i w języku dla niego zrozumiałym rzec: „do swidania”.

Inny obywatel tego kraju – czwarty – premier Mateusz Morawiecki dzień w dzień winien za swoją grę z faulami otrzymywać czerwone kartoniki. Orżnął niepełnosprawnych – co było do przewidzenia – nie zaprosił nikogo z niedawno protestujących w Sejmie do Centrum Partnerstwa Społecznego „Dialog”, gdzie się chwalił, jak to jego rząd rozwiązuje problemy niepełnosprawnych. Tak cygani Morawiecki. Nie tylko czerwona kartka należy mu się za jawne oszustwo, ale przede wszystkim za przemoc, jaką stosuje wobec tej grupy poszkodowanych.

Morawiecki zasłużył na wykluczenie ze wspólnoty, w której obowiązuje przestrzeganie umów społecznych, wykluczenie za kontynuowanie rujnowania wizerunku Polski, co objawi się niedługo na forum unijnym. Nasze państwo dostanie 23 proc. mniej środków unijnych z powodu nieprzestrzegania standardów demokratycznych.

Ale i to nie będzie najgorsze, bowiem Morawiecki prowadzi Polskę do Polexitu, do wykluczenia ze struktur unijnych, z cywilizacji Zachodu. Już jesteśmy pośmiewiskiem z powodu takich postaci jak premier i jego pan – Kaczyński. Z rozrzewnieniem będziemy wspominać, jak to sukcesem nazywano stosunek 1:27. Szydło dokonała gwałtu, a Morawiecki czegoś więcej – mordu na państwie prawa.

Czerwone i żółte kartki dla polityków obozu PiS to za mało. Oni winni być na zawsze wykluczeni z przestrzeni publicznej, jak kibole na Zachodzie. Nie spełniają jakichkolwiek standardów – demolują, przynoszą zniszczenie. Jak zaraza i plaga.

Rafał Trzaskowski określił determinację, z jaką będzie walczył o prezydenturę Warszawy: „Byłoby rzeczywiście bardzo trudno dla opozycji, gdybyśmy przegrali Warszawę, wygrać kolejne wybory”. Warszawa musi być wygrana, tym bardziej że wszystkie sondaże dają kandydatowi Platformy i Nowoczesnej 8-10 proc. przewagi nad kandydatem PiS.

Na razie ten ostatni walczy z Donaldem Tuskiem, którego zdjęcia zapłakanego na pogrzebie Sebastiana Karpiniuka podpisał na swoim koncie jako zachowanie po porażce Niemców z Meksykiem na mundialu w Rosji. Patryk Jaki to osoba z syndromem Jacka Kurskiego, wszystko kojarzy mu się z Wehrmachtem.

Taką ma opcję – antyzachodnią, antyniemiecką. Walka Trzaskowskiego z kandydatem PiS głównie odbywa się w mediach, podobno na ulicach Warszawy jest dużo lepiej. Trzaskowski opowiadał z Radiu Zet: „Widzę reakcje na ulicach Warszawy – są jednostronne. Mówią: proszę tego przebierańca nie dopuścić, broń Boże, do wygranej”.

Przebieraniec – to rzecz jasna kandydat PiS. Koalicja PO-N nie została poszerzona o inne podmioty polityczne, nie dogadała się z lewicą, a konkretnie z SLD. Trzaskowski: „Rozumiem, że SLD chce wystawić swojego kandydata, bo chcą budować tożsamość. Myśmy bardzo długo próbowali ich przekonać, żebyśmy poszli razem, ale niestety tak wyszło. Ubolewam nad tym”.

Z kolei Jan Śpiewak nie jest już kandydatem koalicji Inicjatywy Polska, Partii Razem i Stowarzyszenia Wolne Miasto Warszawa. Tak utrzymuje Barbara Nowacka. Śpiewak wyskoczył przed peleton i dokonał samonamaszczenia. Acz wcześniej był po słowie z Pawłem Kukizem i z pewnością to mu nie pomogło.

Kukiz nawet na swój koślawy sposób skomentował rezygnację lewicy ze Śpiewaka: „Już nie będę więcej mógł w jakikolwiek sposób wspierać pana Śpiewaka, by nie obraziła się na pana Śpiewaka pani Nowacka, pan Zandberg i żeby pan Śpiewak nie został na lodzie”. Kukiz może nie wiedzieć, że wybory samorządowe odbędą się przed porą zimową.

Trzaskowski ma przeciw sobie nie tylko faceta z syndromem Jacka Kurskiego, ale miazmat nieobecnej lewicy, z którą się nie dogadał, bo ta nie może dogadać się ze sobą.

Bywa, że politycy politykę traktują, jak modele i modelki pracę na wybiegu. Tę cechę można było dawno zauważyć u Beaty Szydło. Jej fizjonomia sprzed kariery premiera rządu i w czasie bardzo, ale to bardzo się różniły. I wcale nietrudne było wskazać – dlaczego. Na twarzy Szydło miała kilogramy tapety, niewiele mniej niż Jack Nicholson w „Batmanie”.

Dlaczego Szydło godziła się być klownem? A czy jej kwestie z konferencji prasowych nie były rodem ze skeczów cyrkowych, włącznie ze słynnym „sukcesem” 1:27, gdy to śmiechem powaliła na dechy rodaka Donalda Tuska. Ten witz przejdzie do annałów politologicznych wraz z jej nazwiskiem, choć autorem jest jakiś pożal się boże pijarowiec.

W porządku, chciała Szydło być klownem o twarzy Batmana! Jej broszka. Dlaczego jednak tapeta na jej twarzy była taka droga. Przecież w Hollywood za tę usługę nie płaci się aż tyle. Z naszych pieniędzy w 2017 roku poszło 167 tysięcy zł, a w ciągu czterech dni grudnia tego samego roku za jedną usługę z budżetu za twarz Szydło zapłacono „tylko” 49 tys. zł.

Twarz Szydło jest jej gębą, ale politykom nie płacimy za to, aby byli klownami. Chce się gościówa wygłupiać – proszę bardzo – ale z własnego portfela niech pokrywa to ośmieszenie.

Tapeta ma się dobrze onomatopeicznie z tupetem Szydło, składa się w fajny dublet jej charakteru: tapeciara i tupeciara. Szydło w sobotę w Będzinie była powiedzieć matce niepełnosprawnej 30-letniej córki, głęboko upośledzonej, iż „nie ma bardziej wrażliwego rządu” niż rząd PiS.

Ależ tupet! Jeżeli zestawi się z mantrą – w psychologii nazywa się to echolalia, pacjent na okrągło ględzi to samo – „poprzedni rząd, który przez 8 lat nic nie zrobił w tej sprawie”, z którą wszak nie zawitała ani razu do protestujących niepełnosprawnych przez 40 dni w Sejmie, obraz Szydło się domyka: jaka to marna osóbka.

Nie wpadnie do głowy pani Szydło – jako rzekłem tapeciary i tupeciary – że poprzedni rząd doprowadził do takiej sytuacji, iż PiS może na lewo i prawo rozdawać szmal, czym zresztą partia Kaczyńskiego doprowadza finanse państwa do ruiny, obraz Polski też jest w rozsypce. Niestety, na wizerunek kraju nie można nałożyć tapety, jaką sobie nakłada Szydło.

Wiceszef Komisji Europejskiej Frans Timmermans przyjeżdża do Warszawy w związku z procedurą artykułu 7. Traktatu o UE, a dotyczy on niepraworządności w naszym kraju.

Co może wskórać? Na razie mamy tylko słowa polityków PiS, głównie przeznaczone na użytek wewnętrzny. Ale politycy PiS w Unii niewiele zrobili, odpowiedzialny za logistykę dyplomatyczną w Brukseli wiceminister spraw zagranicznych Konrad Szymański nie dostał od prezesa Kaczyńskiego pozwolenia, bo ten choruje na kolano.

Krzysztof Szczerski, szef kancelarii Andrzeja Dudy, w typowy sposób odwracając kota ogonem, postawił via polskie media ultimatum Timmermansowi: „To jego ostatnia szansa na zakończenie sporu z Polską”.

„Wicie-rozumicie”. Komisja Europejska jest winna tego, że Trybunał Konstytucyjny jest przybudówką PiS i nie orzeka zgodności stanowionego prawa z Konstytucją, ale z wolą prezesa. Timmermans jest winny, że sądownictwo w kraju przestało być niezależne, a trójpodział władzy został złożony do lamusa.

Timmermans, więc dostał ostatnią szansę, aby pogodzić się z niepraworządnością w Polsce. Podobną retorykę stosuje rząd, rzecznik Joanna Kopcińska użyła podobnych słów, jak Szczerski: „Wydaje się, że w tej chwili to KE ma problem”.

„Szanse”, „problem” – takie brudne erystycznie chwyty w komunikacji społecznej używali komuniści, nazywając to kolejnymi ultimatum. Chyba znaleźliśmy się w sytuacji opisanej przez autora „Erystyki” Artura Schopenhauera: „Najmniej wartościowym natomiast rodzajem dumy jest duma narodowa”.

PiS poprzez swoje błędy i odejście od standardów demokratycznych wpędził nas w fałszywie pojętą dumę narodową – każe jej bronić, gdy już nie ma czego bronić, bo duma znalazła się w ruinie. Strategię PiS w tym kontekście celnie opisał Radosław Sikorski: „Reżimy populistyczne używają konfliktu z zagranicą do mobilizowania swojej bazy politycznej”.

Jeżeli PiS nie odstąpi od niepraworządności i nie dokona korekt legislacyjnych w sądownictwie, to nie tylko dojdzie do eskalacji konfliktu z władzami unijnymi, ale przede wszystkim wyrzuci nas ze struktur unijnych, znajdziemy się w izolacji.

Oszukają, zignorują, oczernią – po rozmowie Morawieckiego z Timmermansem

Wiceszef Komisji Europejskiej Frans Timmermans krótko sobie porozmawiał z Mateuszem Morawieckim. Krótko rozmawiają wrogowie, gdy ich stanowiska nie mają za wiele wspólnych wartości do obopólnego zaakceptowania. Timmermans przed przylotem do Polski został potraktowany z buta (czyt. z kopa) zarówno przez przedstawiciela Andrzeja Dudy, Krzysztofa Szczerskiego, jak i rzecznik Morawieckiego, Joannę Kopcińską. Pierwszy powiedział, że „to jego ostatnia szansa”, a druga – „Komisja Europejska ma problem”.

Po rozmowie interlokutorzy podziękowali sobie „za konstruktywne rozmowy”. W języku wrogów znaczy, że nie było za wiele dialogu, a konstrukcja była w istocie destrukcyjna. Morawiecki przekazał materiały Timmermansowi, które mają być jakoby podstawą do dalszych rozmów. Pewnie chodzi materiały o „grupie przestępczej”, działającej w jednym z sądów krakowskich, w którym sędziowie nie godzą się na odebranie im niezależności.

Czy to już koniec szukania kompromisu? PiS gra na czas, aby postawić Komisję przed faktami dokonanymi, licząc iż władze KE odpuszczą. W takim razie Unia w stosunku do siebie byłaby destrukcyjna, bo władze PiS rozsadzają ją od środka, tak jak w kraju demolowana jest demokracja.

Mamy zatem do czynienia z podobnym schematem postepowania, jak z Komisją Wenecką. Zwrócono się do niej o opinię, a gdy ta była negatywna, przez jakiś czas pozorowano rozmowy, aby na końcu orzec, że to „ich ostatnia szansa” i że to Komisja Wenecka „ma problem”.

Dialektyka władzy PiS jest toporna jak konstrukcja cepa. Zbigniew Herbert o podobnym schemacie działania komunistów pisał w „Potędze smaku”, iż używają „parę pojęć jak cepy”. Takie cepy są w użyciu PiS.

Co nas czeka? PiS dostanie mniej środków z budżetu unijnego, będzie więc powód do oczerniania Brukseli, a może i przekonywanie wprost do Polexitu. Rafał Trzaskowski próbował uspokoić Polaków, iż „zabrane środki zostaną zamrożone” do chwili, gdy dojdzie do opamiętania rządzących i PiS przestanie łamać praworządność.

Politycy partii Kaczyńskiego od razu popadli we właściwy im jazgot o totalności i spisku. Trzaskowski miał się jakoby skumać z wrogami PiS w Brukseli, a przecież chodzi o to, że Platforma zadbała o to, by pieniądze nie przepadły.

Wybijmy sobie z głowy, że PiS z czegoś się wycofa, brną w autokrację, a to może tylko skutkować dalszą marginalizacją Polski i groźbą wydalenia naszego kraju z UE. Politycy PiS działają wg wypracowanego schematu „pojęć jak cepy”, które sprowadzają się do tego, że – jak to akuratnie ujął prof. Wojciech Sadurski – „Brukselę oszukają, Luksemburg [Trybunał Sprawiedliwości UE – przyp. mój] zignorują, opozycję oczernią”.

Oszukają, zignorują, oczernią. Z każdym tak postępują – z Brukselą, z opozycją i z protestującymi, których będzie coraz więcej przybywać na Majdanie oszukanych.

Czarno widzę przyszłość Kościoła katolickiego w Polsce.

Dane, które zebrała niezależna amerykańska firma badawcza Pew Research Center (PRC) powinny przyprawić polskich hierarchów o drżenie (patrz „Bojaźń i drżenie” Kierkegaarda) serca. Polska jest liderem największych spadków wśród młodych przed czterdziestką w takich wrażliwych danych dla religijności, jak udział w mszach, w deklarowaniu o ważności religii w życiu oraz w odmawianiu pacierza.

PRC badania prowadziła w 108 krajach. U nas doszło do rozziewu między pokoleniami, a w zasadzie do przepaści. Po czterdziestce (40 lat życia i więcej) uczestnictwo w mszach deklaruje 55 proc. rodaków, a przed czterdziestką 26 proc. Mamy więc przepaść wynoszącą 29 proc.

W tę przepaść stacza się Kościół katolicki i w tej przepaści musi zginąć. Zatem zasadne jest pytanie: z kim chce Mateusz Morawiecki rechrystianizować Europę? Obawiam się, że będziemy mieli powtórkę – gruba satyra z mojej strony – z rozrywki. Morawiecki na tę krucjatę rechrystianizacji może udać się z kuśtykającym na kolano Jarosławem Kaczyński i łapiącym hostię Andrzejem Dudą.

Kiedyś w dziejach Europy odbyła się krucjata dziecięca, opisana wspaniale przez Jerzego Andrzejewskiego w „Bramach raju”, dzisiaj będzie krucjata Morawieckiego z Kaczyńskim i Dudą, aluzyjnie opisana w „Pokraju” przez Andrzeja Saramonowicza. Politycznie więc czeka nas krucjata pokrak.

Ale co z Kościołem stanie się w tej przepaści? Jeszcze raz odwołam się do Morawieckiego, który jest ideologiem PiS, takim Michaiłem Susłowem tej partii. Otóż nazwał on opozycję – a myślę, że chodziło mu o Platformę Obywatelską – turbo liberalną.

Pomijam, że Morawiecki jest turbo niedoczytany, turbo-nie-rozumiejący-pojęć, polski Kościół stoi przed podobną drogą ku przepaści, jak w Irlandii. W tym kraju bardzo mi bliskim ze względu na Joyce’a i Becketta (a „Ryży” Patricka Donleavy’ego jest równie dobrze powieścią o Polsce) nastąpiło turbo odejście od „wartości” katolickich, o czym świadczy niedawne referendum ws. aborcji.

Polskę czeka podobna krucjata, ale przeciw rechrystianizacji. Najpierw powstaną komisje w sprawach takich, jak zło pedofilii wśród kleru, a potem się potoczy. W tych sprawach przewija mi się następujący obrazek: Morawiecki rechrystianizuje z kuśtykającym Kaczyńskim, a nad nimi powiewa patriotyczny żółty proporzec barw watykańskich.

Ciemno więc widzę przyszłość kleru i takich zacofanych Polaków, jak Morawiecki i odchodzący Kaczyński. Ciemno wszędzie, głucho wszędzie, co to z rechrystianizacją Morawieckiego i kuśtykającego Kaczyńskiego będzie. Och i ach! Bach! Pryśnie sen o potędze wstecznictwa naszych kołtunów, świetnie opisanych przez Theodore’a Fontane’a na początku XIX wieku.

Na PiS i sprzyjający im kler jest jedna metoda – niech lezą ku przepaści. Jak stwierdza jeden z najstarszych polskich idiomów: krzyż im na drogę.

Gangowi Olsena PiS puszczają zworniki

5 razy Waldemar Mystkowski

Obręcz autokratyzmu (autokaczyzmu) coraz bardziej zaciska się wokół naszych obywatelskich wolności.

Pomysł PiS na samorządową kampanię wyborczą, aby spotykać się z wyborcami w każdej gminie – jak to wymyślił przed chorobą prezes Kaczyński – nie wypalił. Wyjazdy w teren polityków tej partii kończą się awanturami, muszą salwować się ucieczkami przed wyborcami.

Niepysznie nogi za pas brali Mateusz Morawiecki, Beata Szydło, Stanisław Piotrowicz i każdy inny pisowiec. Wodą świeconą na pisowców są normalne pytanie, do których nie są przygotowani. Pisowcy mają swój rytuał spotkania z ciemnym ludem, perorują o wyższości swojej nad niepisowcami, a następnie odpowiadają na pytania, które są wcześniej cenzurowane.

Ta forma jednak nieoczekiwanie upadła, bo na spotkania zaczęli przychodzić nie tylko wyborcy PiS, którzy zarówno zadają niewygodne pytania, jak i mają ze sobą wcześniej przygotowane gadżety i transparenty. Spotkania kończą się awanturami i fama idzie w naród, że PiS sobie nie radzi. Dają dyla, gdzie pieprz rośnie i pozostaje po nich smród w mediach. Wykidajły PiS są w pogotowiu, lecz napotykają chłodne oko kamery i muszą chować zaciśnięte pięści do kieszeni.

Zatem – co robić, ach, co robić? Genialny plan prezesa nie wypalił. Ale prezes zawsze miał w odwodzie plan B, który z grubsza nazywa się – zastraszaniem przez haki. Jego retoryczna treść wygląda mniej więcej: – „Wiem straszne rzeczy o tobie, ale nie powiem… chrum, chrum… chrum”. Tak działa polityczny folwark zwierzęcy opisany przez George’a Orwella.

No i sięgnięto po owe chrum-chrum-chrum. W teren wyruszyły pisowskie inspekcje robotniczo-chłopskie, że sięgnę po porównanie rodem z PRL-u. Posłowie PiS wkraczają do urzędów w Polsce, aby – jak to powiedziała rzecznik PiS Beata Mazurek – „sprawdzać transparentność działań samorządowców”.

Słyszycie? PiS i transparentność. Toż to sprzeczność. Hipokryzja do potęgi takiej, jaką tylko może wygenerować ta partia, od której nie można dowiedzieć się o przyznawanych sobie nagrodach, o wyborze sędziów do KRS czy też wypędzają dziennikarzy z Sejmu, bo patrzą ich władzy na ręce.
Twarz tej transparentności z folwarku PiS daje Chrum-Chrum-Chrum Mazurek. Zdaje się, że już przestaliśmy się śmiać z krętactw PiS. Obręcz autokratyzmu (autokaczyzmu) coraz bardziej zaciska się wokół naszych obywatelskich wolności.

Popularni niepisowscy – a tylko tacy są – prezydenci dużych miast mają się czego obawiać – inspekcja PiS znajdzie na nich haki, a jak nie znajdzie, to podrzuci, jak to właśnie wyszło na jaw z CBA, które usiłowało podrzucić rosyjską amunicję oficerowi BOR, ale nieopatrznie udaremniła to policja. W internecie ta akcja dostała miano #GangOlsena.

I taka też będzie ta inspekcja PiS z szukaniem haków na samorządowców. Gang Olsena ruszył w teren, bo ośmieszony został genialny plan A prezesa Kaczyńskiego. Mam nadzieję, że plan B też nie wypali, coraz częściej znajdujemy skuteczne odpowiedzi na pokraczność władzy PiS. Acz obawiam się o wynik wyborów, jestem przekonany, iż gang Olsena Kaczyńskiego je sfałszuje.

No to sprawa się rypła, że posłużę się idiomem, a dotyczy to planowanego lotniska w Baranowie (koło Grodziska Mazowieckiego), które miało zastąpić warszawskie Okęcie i być postrachem dla lotniska Berlin Brandenburg, które zresztą od lat nie może powstać.

Lotnisko w Baranowie to coś w rodzaju symbolu władzy Jarosława Kaczyńskiego. Jego władzy, a nie PiS. To monument, który ma/miał być odciskiem prezesa, jak Pałac Kultury i Nauki – Stalina. Nikt raczej nie wątpi, że nosiłby imię Lecha Kaczyńskiego, bo pomnik to nic, byle co, przyjdzie następna władza i jak pomnik Dzierżyńskiego zburzy albo przeniesie do plenerowego muzeum IV RP.

Prezes, kontemplując swego kota załatwiającego się w kuwecie – tak ująłbym początek groteskowej narracji, gdybym pisał prozę zainspirowaną osobą Kaczyńskiego – wpadł na pomysł lotniska w Baranowie. Dyktatorzy tak mają, muszą wykuć swoją obecność w trwałym materiale tak, jak zwierzęta oznaczają swój teren uryną. Następcy zwykle się nie wysilają – burzą bądź wymazują imiona poprzedników.

Kaczyńskiemu padło na Baranów, który od razu został okrzyknięty „największą inwestycją w ostatnim 30-leciu”. Inwestycja w Baranowie wraz z przyległościami dostała robocze miano Centralnego Portu Komunikacyjnego, który w chwili otwarcia oznaczałby śmierć (wygaszanie) Okęcia. Ba, został powołany pełnomocnik rządu ds. CPK, wiceminister Mikołaj Wild, który stwierdził bez ogródek, iż zamknięcie Okęcia jest bezwzględnym warunkiem powodzenia lotniska, które ma powstać w gminie Baranów.

Politycy PiS zaczęli snuć na jawie sny o potędze. Berlin upada, a Warszawa może się mierzyć z takim Pekinem. Padały liczby i porównania, które nijak miały się do rzeczywistości, no, ale ta władza jest ze świata alternatywnego. Koszt Baranowa to najmniej 30 mld zł.

No i chyba przyszło otrzeźwienie. Ryszard Czarnecki w TVN24 powiedział, że „nie ma mowy o likwidacji Okęcia. Będzie ważnym i wygodnym dla warszawiaków uzupełnieniem Centralnego Portu Lotniczego”. Podobnie kandydat PiS na prezydenta Warszawy Patryk Jaki, bo PiS rozeźlił warszawiaków, na których padł blady strach, że zostaną bez Okęcia. Baranów i Okęcie się wykluczają, o czym jeszcze niedawno mówił zdecydowanie prezes LOT-u Rafał Milczarski: – „Jeżeli mamy nie zamykać Okęcia, to nie ma sensu budowa CPK”.

A więc mamy do czynienia z woltą Morawieckiego, na razie z taktycznym przeczącym sobie szumem informacyjnym. Nie będzie wygaszane Okęcie, będzie wygaszany temat Baranowa, a to także oznacza oszczędności dla budżetu – 30 mld zł. Acz z tym oszczędnościami bym nie przesadzał, bo Baranów miał być oddany do użytku w 2027 roku. Trudno sobie wyobrazić, aby rząd PiS miał dotrwać do tego czasu, więc „największa inwestycja 30-lecia” uległaby wygaszaniu.

Pisowski Baranów nieodparcie nasuwa skojarzenie z sienkiewiczowską Baranią Głową, w której to toczy się fabuła „Szkiców węglem”. Wójt Burak napisał list do wójta sąsiedniej wsi w sprawie rekrutów. Burak jak to Burak napisał list w stylu kazania w kościele. Pisarz gminny Zołzikiewicz śmieje się ze stylu buraczanego, ale namawia Buraka, aby umieścił wśród rekrutów Rzepę. A to dlatego, że podoba mu się Rzepowa.

„Szkice węglem” to Polska w pigułce, która ma tragiczną pointę. Czy nasze Buraki też doprowadzą do sytuacji, iż Rzepa zabije niewierną Rzepową, a Polskę stanie się Baranią Głową, Baranowem? Nie wątpię, że tak stałoby się, gdyby dotrwali przy korycie+ do 2027 roku.

Zdaje się, że pierwszy cynk o Jarosławie Kaczyńskim, który wychodzi na wolność ze szpitala, dostał szef klubu parlamentarnego PiS Ryszard Terlecki. I nie ma się czemu dziwić, wszak po 37 dniach uwięzienia hospitalizacyjnego z Szaserów wychodził „skromny poseł”, który sam tak się określił, gdy zobaczył koło swego domu na Żoliborzu dziennikarzy. Temperatura oczekiwania na „skromnego posła” była podwyższona od kilku dni, czy to już, ach i och, a Terlecki jako szef klubu – bynajmniej nie klubu abstynenta – musiał wiedzieć wcześniej niż inni.

Terlecki już wczoraj pozwolił sobie na strzemiennego w barze hotelu poselskiego godzinę przed obradami Sejmu, o czym pisze na Twitterze poseł PO Tomasz Cimoszewicz. Stąd też zachowanie Terleckiego na sali posiedzeń Sejmu odbiegało od normy i z tej psychicznej nienormatywności (by nie napisać: bełkotliwości) wynikło, że inny poseł PO Sławomir Nitras został przez niego ukarany drastycznym cięciem uposażenia.

Czy strzemienny na wyjazd ze szpitala za „skromnego posła” brzmiał: „no to szlus”, „zdrowie na budowie”, „oby nam się” albo: „wreszcie przybywa najlepszy z nas, ten od kanalii”, nie wiem, bo mnie tam nie było i nie piłem. Można tylko współczuć Terleckiemu kaca, bo takowy musi być po wczorajszym.

Ale jest też zła (czy na pewno zła?) wiadomość dla Terleckiego – mianowicie Kaczyński wyszedł na chwilę i zaraz wraca. Dostał przepustkę, aby unormować sprawy w partii. Wraca, bo czeka go trudna operacja zwyrodnieniowej choroby stawów – o czym nie tylko pisze w „Wyborczej” Paweł Wroński, ale też – trochę nie wprost – komunikuje Grzegorz Gielerak, dyrektor Wojskowego Instytutu Medycznego z Szaserów.

Więc Terlecki ma powód do niepokoju, nałóg może się mu pogłębić i zamiast szefem klubu PiS może zostać szefem klubu AA, jak będzie z takim ułańskim zapałem cieszył się na powrót „skromnego posła”.

Stan Kaczyńskiego po powrocie ze szpitala przedstawia się jako opłakany. Ma jeszcze wrócić do lecznicy i poddać się operacji. Sytuacja w PiS jest także opłakana. Prezes ze zwyrodnieniem stawów może funkcjonować, ale choroba wydaje się być poważniejsza, tym bardziej że doszło do infekcji. Zdjęcia z wracającym prezesem są porównywane do fotek Breżniewa. Odrzucając konsekwencje takich porównań, należy się zapytać, co dalej z partią władzy?

No, właśnie – następców nie widać. Nikt tak naprawdę się nie wykreował, może tylko Mateusz Morawiecki, ale nie ma poparcia aparatu partyjnego. Za twarz teren trzyma Joachim Brudziński, lecz nie nadaje się na przywódcę, ze względu na walory intelektualne, których mu brak.

Andrzej Duda to kompletny neptek, złamany człowiek, a Beata Szydło do dzisiaj nie opanowała wiedzy podstawowej z zakresu sprawowania władzy. W tej chwili w PiS rządzi duumwirat Morawiecki-Brudziński. Można mniemać, iż do gry wejdzie Antoni Macierewicz, który przyciąga skrajny elektorat, lecz przywódcą się nie stanie, bo PiS rozpadłby się natychmiast.

Pozostaje wsłuchiwać się tylko w Morawieckiego. Wątpię, aby Kaczyński chciał udzielać się medialnie bądź na konferencjach prasowych, nie wiadomo, czy zniesie je fizycznie. Także oficjalne namaszczenie następcy jest ograniczone, teren nie posłucha, aparat partyjny PiS jest specyficzny, ci ludzie reagują tylko na frukta.

Czy można sobie wyobrazić, że Morawiecki żąda by zwrócone zostały nagrody, albo obniżone uposażenia? Nie! A Kaczyński kazał, aby uchwałą posłowie obcięli sobie pensje, przy okazji samorządowcom – i to zrobili: ruki po szwam, stwierdzili, że za dużo zarabiają. Marszałek Senatu Marek Karczewski nawet nie wzywany do samoograniczenia zwrócił się do Dudy, aby ten obciął pensje Prezydium Senatu.

Kaczyński na chwilę może opanuje sytuację w PiS, ale posłuchu wcześniejszego już nie odzyska. Jedyny, który nadaje się do przejęcia sterów Mateusz Morawiecki oto wchodzi w buty prezesa, stara się być bardziej prezesowski niż prezes.

Czego więc się należy spodziewać? W rodzinnym Wrocławiu Morawiecki powrócił do dekoncentracji mediów, czyli do ich upisowienia, bo stwierdził, że „80% wszystkich mediów jest w rękach naszych przeciwników politycznych”.

Jest to kalumnia, bo media oprócz byłych publicznych, a dzisiaj pisowskich, oraz takich, jak TV Trwam, TV Republika, „Gazeta Polska” i „Sieci” są mediami prywatnymi. PiS zatem jako jedyna partia ma 20% udziału w rynku medialnym. I to jest skandal, do którego Morawiecki niechcący się przyznał. Nie od rzeczy można stwierdzić, że owe 20% mediów po prostu kłamie dla swojej przewodniej partii.

Morawiecki czuje, że PiS-owi przypala się zadek, przestrzega elektorat: „Nadchodzące wybory są historycznie ważne. Nie mniej ważne niż w 1989 roku”. Te sprzed 29 lat nazwał kilka dni temu ćwierćwyborami. Czy Morawiecki nauczony przykładem komuchów, którzy oddali wówczas władzę, postąpi inaczej i władzy nie odda?

Kaczyński nie wróci do tej roli i postaci, w jakiej go znaliśmy, Morawiecki sobie nie poradzi z aparatem partyjnym, widać jak się szarpie i sam sobie zaprzecza. Z jego strony może dojść do desperackich ruchów.

Spełnia się czarny sen władzy, a opozycyjna nadzieja, że władza PiS oto wypada im z rąk, a wówczas znajdzie się na ulicy. Wystarczy po nią sięgnąć.

Mateusz Morawiecki przejmuje definiowanie celów PiS, chociaż prezes wyszedł ze szpitala. Jarosław Kaczyński niedysponowany – przyzwyczajmy się do trwałości tego stanu – więc naturalnym wydaje się, że premier zostaje p.o. prezesa. PiS to partia mająca tyleż struktury, co mentalność sekty, a może nawet zorganizowanej organizacji nie przestrzegającej prawa.

Morawiecki staje się consigliore, choć jeszcze wczoraj był osobą dopuszczaną do pocałunku pierścienia wodza, ale to Morawiecki ma głowę na karku, przynajmniej, jeżeli chodzi o jej zawartość intelektualną. Reszta polityków w PiS służy do zbierania haraczów politycznych w terenie z różnym skutkiem, bo dowiadujemy się o ekscesach na spotkaniach Szydło, Kuchcińskiego i podobnych żołnierzy.

Morawiecki w zastępstwie prezesa daje głos mediom. Dowiedzieliśmy się, jaką krzywdę chciałby zrobić większości niezależnych mediów – 80% – mianowicie dekoncentrować, repolonizować, aby w ten sposób służyły władzy. Krótko pisząc – chce pisyzować informację

W wywiadzie dla „Gazety Polskiej” – organu PiS – którego fragmenty zostały udostępnione publice przed ukazaniem się numeru tygodnika w środę – p.o. prezesa mówi o tym, jaką widzi rolę pisowskiej Polski na arenie międzynarodowej.

A jest ona ogromna, by nie powiedzieć, ze snu o potędze. Mianowicie nasz kraj ma być zwornikiem. Asocjacje ze zwieraczem kompromitują Morawieckiego jako użytkownika języka polskiego, ale czort z tymi nieczystościami semantycznymi. Władza PiS chciałaby zwierać USA i Unię Europejską, bo drogi Zachodu wg Morawieckiego zaczęły się rozchodzić.

Administracja waszyngtońska postrzega nasz kraj rządzony przez PiS na razie tylko poprzez bardzo krytyczną ocenę – a to przy okazji ustawy o IPN, ustaw sądowniczych i wolności mediów – więc marzenia Morawieckiego nie zwierają się sensownie. O Unii Europejskiej premier niech zapomni, aby chciała służyć jako strona do jego zwierania, gdyż ciągle wisi nad głową PiS jak miecz artykuł 7 Traktatu oraz prawdopodobnie sprawa w Trybunale Sprawiedliwości UE o Sądzie Najwyższym.

Z podobnych wywiadów Morawieckiego może jedynie się cieszyć zespół „Ucha prezesa”. Formuła tego serialu wyczerpała się, widzowie wolą oglądać kabaret PiS na żywo. Oto więc Robert Górski dostaje premię za wytrwałość i może realizować sequel „Ucha” choćby pod tytułem „Zwornik p.o. prezesa”

Ba! Służę inspiracją. Do zwierania natchnienia można wykorzystać obraz Jana Brueghela „Pochlebcy”, widzimy na nim kupca, któremu do czterech liter wchodzą tytułowi pochlebcy, bo ten sypie złotymi talarami z ogromnej sakwy. A prezesa można pokazać, jako zwornik dwóch seriali poprzez obrazek z genialnego filmu Coppoli, jak to don Corleone już raz padł w ogródku, podniósł się jednak, dostał kule ortopedyczne.

Prezes i p.o. prezesa prowadzą PiS – a wraz z partią Polskę – na skraj. Taki hit.

Szydło stoi za krętactwem ws. wypadku samochodowego z jej udziałem

Według oficjalnych opinii biegłych, analizujących wypadek byłej premier Beaty Szydło, w Oświęcimiu w lutym 2017, wiozące ja audi uderzyło w drzewo z prędkością 30km/h… Informacja ta zelektryzowała internautów, którzy nie dają jej wiary.

Podkreślają, że im więcej czasu mija od wypadku, tym bardziej spada prędkość rządowej limuzyny. Według pierwszych doniesień rządowa kolumna poruszała się z prędkością ponad 80 km/h. Teraz to już tylko około 55 km/h. W opracowaniach wypadku rośnie za to groza drzewa, które „stanęło” jej na drodze.

Biegli stwierdzili, że kierowca rządowej limuzyny rozpoczął hamowanie, ale trafił na studzienkę w jezdni, co utrudniło manewr. Wyliczyli następnie, że funkcjonariusz na reakcję miał sekundę. Po uderzeniu w Fiata, wjechał w drzewo z prędkością 30km/h, co ustalono na podstawie monitoringu.

Internauci kwestionując tę opinię, przypominają trudne do zaakceptowania skutki, w postaci poważnych obrażeń, jakie odnieśli pasażerowie: premier Beata Szydło doznała złamania mostka, zaś poważnego złamania nogi doznał jeden z funkcjonariuszy BOR.

Mnożą się przy tym pytania o dynamikę podobnych zderzeń. Internetowi komentatorzy wyciągają filmy z crash testów samochodów marki Audi. Te zaś pokazują, że samochody tej marki zazwyczaj nie są, aż tak masakrowane.

„Przy masie 3 t i 30 km/h wyszło mi jakieś 104 km. Cokolwiek niewiele jak na zniszczenia samochodu, nawet ze strefami zgniotu” – pisze jeden z komentatorów.

Wszystko to wywołało lawinę prowokacyjnych pytań o bezpieczeństwo klientów Audi.  Sam producent nie odpowiedział na pytania. Internauci zwrócili się więc do Jeremiego Clarksona i Richarda Hammonda, twórców popularnego na całym świecie programu motoryzacyjnego Top Gear. Wsławili się oni rekonstrukcją wypadku auta osobowego z ciężarówką. Podpowiadają im więc, że gdyby wzięli się za wypadek premier Polski, mieliby hit na bank. Oszacowanie przez biegłych prędkości zastanawia też obrońcę Łukasza K. czyli kierowcy, którego w tej chwili prokuratura obwinia o nieumyślne spowodowanie wypadku. „W przyszłym tygodniu podejmę decyzję, czy składać zastrzeżenia do opinii biegłych rekonstruujących wypadek” – zapowiedział dziennikarzom krakowski adwokat Władysław Pociej.

Podobno, zaraz po wypadku większą prędkość i dynamikę wypadku premier sugerował Tomasz Mikos, inżynier rekonstruujący wypadki drogowe. Swoje nieoficjalne opracowanie zakończył wnioskiem, aby prokuratura „dokładnie przeanalizowała” prędkość rządowej kolumny. Dla niego 50 km/h brzmiało nieprawdopodobnie.

A takie żałosne banialuki Beata Sztdło napisała pod adresem Jurka Owsiaka i WOŚP.

Coś ohydnego, jak sama osoba Szydło.

Tusk o Kaczyńskim: To ucieczka czy niechęć do wzięcia także formalnej odpowiedzialności za władzę

Donald Tusk w rozmowie w w programie „Fakty po Faktach” w TVN24.

O tym, kto ponosi odpowiedź za złą opinię o Polsce:

Skomplikowana sytuacja Polski w Unii Europejskiej, czy szerzej na Zachodzie, nie jest zasługą premier Beaty Szydło. Jeśli mówimy o atmosferze konfliktu, drastycznej różnicy zdań, nieporozumieniach pomiędzy rządem w Warszawie a Europą praktycznie w całości, to autorem tego nie jest premier Szydło. Była wykonawcą, i to dość lojalnym, pewnych zaleceń, które składają się na czytelną strategię polityczną, ale wiadomo, kto jest jej autorem. Prezes PiS Jarosław Kaczyński i partia rządząca przyjęła tę strategię, jeśli nie antyeuropejską, to obok Europy, w poprzek Europy, w poprzek Zachodu.

Morawiecki oczekiwany w Brukseli:

Czekamy na nowego premiera w Brukseli, od razu zapraszam. Prawdopodobnie bez zaproszenia spotkamy się też przy okazji posiedzenia Rady Europejskiej. Z każdym premierem i prezydentem mam okazję w ciągu roku spotykać się wielokrotnie i byłoby wreszcie rzeczą naturalną, gdyby także władze mojej ojczyzny uznawały za celowe współpracować bliżej z rodakiem, który jest szefem Rady Europejskiej. Ale nie chodzi o mnie. Chodzi o relacje pomiędzy Polską, a nawet powiedziałbym szerzej: regionem Europy Środkowo-Wschodniej a tak zwaną starą Europą. Cały czas staram się zszywać te relacje, nawet jeśli Warszawa mi nie zawsze pomaga. Dobrze byłoby, aby wraz z nowym premierem pojawił się jakiś nowy, ale rzetelny znak o zmianie nastawienia do Europy. To na pewno byłoby z korzyścią dla Polski. Nie zgadzam się z moimi oponentami, którzy teraz mają władzę w Warszawie, by pozycja Polski była silniejsza, a nie tak słaba, jak jest dzisiaj.

O swojej współpracy z Morawieckim w przeszłości:

Chciałbym wyjaśnić pewne uproszczenia, jakie pojawiają się w komentarzach tuż po wyborze pana Morawieckiego na premiera Polski. Pogłoski, że człowiek Tuska został premierem, są, delikatnie mówiąc, przesadzone. Chociaż przesadą jest też stwierdzenie, że był moim doradcą. Był uczestnikiem tej Rady [Gospodarczej], którą organizował Jan Krzysztof Bielecki.

O swojej przyszłej współpracy z Morawieckim:

Nie ulega wątpliwości, że liberalne nastawienie gospodarcze [Morawieckiego] i przynajmniej pewne gesty prozachodnie mogą świadczyć o tym, że jakaś intencja poprawy relacji za tą zmianą się czai. Byłoby dobrze. Niezależnie od tego, jak głębokie są różnice i jak wiele rzeczy, które się dzieją choćby dzisiaj w Warszawie, są nieakceptowalne w Europie. Na razie nic się nie zmieniło. Te kłopoty, jakich nawarzono w Warszawie, konkretnie na Nowogrodzkiej, nie zniknęły. Jestem absolutnie gotowy wspólnie z premierami i prezydentami do jak najlepszej współpracy z rządem mojej ojczyzny, jeśli taka gotowość się rzeczywiście pojawi.

Dlaczego Jarosław Kaczyński nie został premierem:

To ucieczka czy niechęć do wzięcia także formalnej odpowiedzialności za władzę. Bo to, że ma władzę, wszyscy wiedzą, że nie ponosi odpowiedzialności politycznej, też wiedzą. W demokracji kluczowe znaczenie ma fakt, że ktoś, kto rzeczywiście rządzi, podlega regułom konstytucyjnym, prawa powszechnego. Także po to, aby nie unikać odpowiedzialności. Bo rządzenie to jest przede wszystkim odpowiedzialność za własne czyny i decyzje. Dzisiaj pełnia władzy jest w rękach człowieka, który za nic nie odpowiada. To na pewno nie jest model, który mi odpowiada, ale nie jestem jedyny.

Beata Szydło ma być wicepremierem w rządzie Morawieckiego:

To rozwiązanie jest z całą pewnością nieortodoksyjne. Rzadko spotykane, ciekawe, niestandardowe rozstrzygnięcie.

O pożegnaniu premier Szydło przez prezydenta Dudę:

Ja bym wolał oczywiście, żeby politycy w Polsce, którzy mają formalną władzę – prezydent, premier – wyrażali nie tylko swoje nastroje, ale także respektowali reguły konstytucje, żeby korzystali ze swoich uprawnień i kompetencji.

O swoim alarmistycznym tweecie o Polsce:

Obchodzę 40. rocznicę angażowania się w sprawy publiczne. Skoro zacząłem jako 20-latek w czasach niesprzyjających takiej działalności, to nie po to, żeby się z tego wycofać tylko dlatego, że komuś się to nie podoba. Można nazwać to w sposób taki nieelegancki, że się wtrącam, ale chcę powiedzieć, że ja się będę angażować w sprawy Polski tak długo, jak będę żył, czy się to komuś podoba czy nie, niezależnie od funkcji, jaką pełnię.

za: polityka.pl

Jarosław Kurski: Morawiecki za Szydło? To teatr! Prawdziwej zmiany dokonał Sejm – zdewastował wymiar sprawiedliwości

wyborcza.pl