Smoleńsk, 22.03.2016

 

W Europie coraz niebezpieczniej, a w Polsce chaos w służbach. Partyjne gry i personalne wojenki robią z nas idealny cel

Rozgrywki między koordynatorem służb specjalnych Mariuszem Kamińskim a szefem MSWiA Mariuszem Błaszczakiem to jeden z powodów chaosu w polskim systemie bezpieczeństwa.
Rozgrywki między koordynatorem służb specjalnych Mariuszem Kamińskim a szefem MSWiA Mariuszem Błaszczakiem to jeden z powodów chaosu w polskim systemie bezpieczeństwa. Fot. Agata Grzybowska / Agencja Gazeta

Za wschodnią granicą Polski wciąż trwa regularna wojna. Na Zachodzie na dobre rozpętała się wojna z islamskim terroryzmem. W tej sytuacji bardzo trudno uwierzyć w dzisiejsze zapewnienia premier Beaty Szydło, iż „może zapewnić obywateli, że Polska jest krajem bezpiecznym”. Bo jej rząd jest kolejnym, który jedynie odcina kupony od faktu, że Polacy są dla islamistów jednym z najtrudniejszych celów w Europie. A dodatkowo PiS zmienia to dzięki pogłębiającemu się chaosowi w strukturach odpowiedzialnych za bezpieczeństwo państwa.

– Wszystkie służby są w pogotowiu, działają, dbają o bezpieczeństwo. Chcę zapewnić obywateli, że Polska jest państwem bezpiecznym – poinformowała premier tuż po zakończeniu posiedzenia Rządowego Centrum Bezpieczeństwa w sprawie wydarzeń w Belgii. I chwała Beacie Szydło za szybką reakcję, ale w prawdziwość jej słów już trudno uwierzyć. Bo jak uwierzyć, że wszystkie służby są w pogotowiu, gdy najważniejsza z nich od tygodni… nie ma nawet szefa.

Słowa kontra fakty
Pogłębiający się kryzys bezpieczeństwa w Europie zastaje Polaków bez komendanta głównego policji. W lutym insp. Zbigniew Maj, po zaledwie dwóch miesiącach sprawowania tej funkcji, w kontrowersyjnych okolicznościach podał się do dymisji. Od tego czasu na fotelu szefa Komendy Głównej Policji jest wakat. Mijają kolejne tygodnie, a rząd zachowuje się tak, jakby brakowało odpowiednich ludzi na to stanowisko. Prawdopodobnie poszukiwania nowego szefa policji są tak utrudnione, bo zawężono je jedynie do obszaru ludzi wiernych Prawu i Sprawiedliwości.

Już po pierwszych kilkunastu dniach, w których największa służba odpowiedzialna za bezpieczeństwo Polaków pozostawała bez zwierzchnika, pojawiły się spekulacje, że następcy insp. Maja nie udaje się znaleźć, bo minister spraw wewnętrznych i administracji Mariusz Błaszczak walczy, by do KGP swojego człowieka nie wprowadził koordynator ds. służb specjalnych Mariusz Kamiński. – To nieprawda. To są wymyślone sprawy, które mają się wpisywać w pewną narrację polityczną – odpowiadał w lutym Błaszczak. Od tego czasu minął jednak kolejny miesiąc, a policja nadal nie doczekała się nowego szefa.

Kierownictwo nad ponad 100-tys. służbą pełni więc wciąż p.o. komendanta głównego policji mł. insp. Andrzej Szymczyk. To doświadczony i kompetentny oficer, ale zarazem jednie człowiek odpowiedzialny za prowizorkę. Pozbawiony możliwości prawdziwego dowodzenia ze względu na to, że szefostwo MSWiA wciąż tylko przedłuża mu okres pełnienia obowiązków, zamiast go awansować.

Wszechobecna prowizorka i zagubiony minister
Ale prowizorka to niestety dziś słowo klucz w polskim systemie bezpieczeństwa. O czym dobitnie przypomniał ostatni incydent z udziałem kolumny Biura Ochrony Rządu na autostradzie A4. – To nie powinno się zdarzyć – mówił prezydent Andrzej Duda tuż po tym, gdy cudem cały i zdrowy uszedł z niebezpiecznej sytuacji. Zapewne wtedy nie wiedział jeszcze, że na ryzyko śmierci wystawiła go zwykła lekkomyślność w BOR. I że jechał samochodem wyposażonym w opony wyniesione z magazynu części do utylizacji, który na wyjeździe w górzysty teren użytkowano co najmniej „zbyt odważnie”.

W BOR pospadało już za to kilka głów, ale jego dowódca płk Andrzej Pawlikowski wciąż nie ma sobie nic do zarzucenia. Co więcej, za decyzje podejmowane w lutym czy marcu obarcza poprzedników z czasów, gdy rządziła koalicja PO-PSL. Żadnych problemów nie widzi też szef resortu spraw wewnętrznych Mariusz Błaszczak, który z każdym dniem zdaje się tylko bardziej zagubiony na niezwykle odpowiedzialnym stanowisku.

Znamienne, że po obradach Rządowego Centrum Bezpieczeństwa minister w zasadzie nie miał nic do powiedzenia. Przed koniecznością wypowiadania się o stanie bezpieczeństwa państwa, za który jest on odpowiedzialny, uratowała Mariusza Błaszczaka szefowa rządu. I ona nie zaryzykowała jednak odpowiedzi na ewentualne szczegółowe pytania.

Bo mogłaby usłyszeć na przykład to o bezpieczeństwo na Światowych Dniach Młodzieży i szczycie NATO, które w krótkim odstępie czasu będą miały miejsce w kraju, w którym panuje coraz większy chaos w resorcie spraw wewnętrznych. Bo przecież już na początku lipca do Warszawy zjadą wszyscy najważniejsi przywódcy Paktu Północnoatlantyckiego, a dwa tygodnie później w Krakowie pojawi się być może nawet kilka milionów pielgrzymów z całego świata.

To wymarzone cele dla terrorystów, którzy wreszcie dostają okazję, by łatwiej zaatakować w Polsce, która dotąd broniła się swoją homogenicznością kulturową i rasową. Atak na szczyt NATO może okazać się zbyt wielkim wyzwaniem, ale skupione na nim służby mogą ułatwić terrorystom zainstalowanie się przed ŚDM w okolicach Krakowa.

W wywiedzie udzielonym tuż po wtorkowych wydarzeniach w Brukseli głośno alarmował w tej sprawie były dowódca jednostki GROM, gen. Roman Polko. – Terroryści uderzają w tzw. miękkie cele, gdzie gromadzą się duże skupiska ludzi – mówił o zagrożeniu dla Światowych Dni Młodzieży. – Trudno będzie tych ludzi [pielgrzymów – red.] szczegółowo sprawdzać na granicach. Pamiętajmy, że w Brukseli czy Paryżu funkcjonują mechanizmy, których w Polsce wciąż nie ma. Jednak to nie wystarczyło – dodał.

Polityka w służbie terrorystów
Mechanizmy te miała dać specjalna ustawa antyterrorystyczna, której tworzenie wspólnie ogłosili zaraz po przejęciu władzy przez PiS Mariusz Błaszczak i Mariusz Kamiński. Oficjalnie miała ona stanowić zupełnie nowe narzędzie prawne, stworzone z myślą właśnie o takich wydarzeniach, jak szczyt NATO, ŚDM i wielu innych wyzwaniach w zakresie bezpieczeństwa, które czekają Polskę w przyszłości.

Nieoficjalnie mówiono jednak, że Błaszczak i Kamiński dostali za zadanie stworzenie prawa, które terroryzmem pomogłoby organom ścigania nazywać niektóre działania opozycji. Takie, jak masowe protesty. W obliczu tego jak stanowczo Unia Europejska i Stany Zjednoczone zareagowały na działania PiS w sprawie Trybunału Konstytucyjnego czy mediów publicznych, nowe pomysły partii rządzącej musiały zostać nieco przyhamowane.

Poza tym prace nad ustawą utrudniła wspomniana rywalizacja jej autorów o to, kto zdecyduje o obsadzie stanowiska komendanta głównego policji. W efekcie ani PiS nie doczekał się straszaka na opozycję, ani służby nie dostały lepszych podstaw prawnych do walki z prawdziwymi terrorystami.

Dzisiejszym rutynowym wręcz zapewnieniem, że „w Polsce jest bezpiecznie” premier Beata Szydło nie wypadła gorzej niż wypadali w takich sytuacjach jej poprzednicy. Na pewno o wiele lepiej niż Ewa Kopacz, która swoją politykę wobec zagrożenia ze Wschodu streściła słynnym „na widok broni wpadam do domu, zamykam się i opiekuje dziećmi”. Tyle, że słowa nie wystarczą.

Sami wystawiamy się na celownik
Rząd wreszcie musi odrzucić przekonanie, iż pokój i bezpieczeństwo są Polakom dane już na zawsze. – Wszystkie negatywne zjawiska, które pojawiają się na świecie, wcześniej czy później przychodzą również do nas i tak będzie pewnie również z terroryzmem – przypominał dziś na antenie Polskiego Radia Krzysztof Liedel z Centrum Badań nad Terroryzmem Collegium Civitas. I podkreślił, że przed współczesnym terrorem nie da się zabezpieczyć biernym przyglądaniem się temu, co dzieje się dokoła. Trzeba mu aktywnie przeciwdziałać.

Jak więc utrudnić życie terrorystom w Polsce? Wydaje się, że dziś powinniśmy zacząć od podstaw. Czyli obsadzenia właściwych ludzi, na właściwych miejscach nadwiślańskiego systemu bezpieczeństwa. Takich, którzy wreszcie zdolni będą przerwać panujący w tym systemie chaos.

wBelgii

naTemat.pl

15:06
duda1999ac

Duda: Poprosiłem, by wszelkie służby zachowały wzmożoną czujność

Jak powiedział prezydent Andrzej Duda po spotkaniu z szefami służb:

Nie ma w tej chwili, żadnych sygnałów, abyśmy na terenie polski mieli zagrożenie, nie ma zasadności do tego, aby podwyższać stan zagrożenia Polski. Ja poprosiłem, aby jednak wszlkie służby zachowały szczególną, wzmożoną czujność. Wiemy, że 2 Polaków jest rannych, to pracownicy Służby Celnej, którzy byli [w Belgii] na delegacji. Mam nadzieje, ze wszystko będzie w porządku. Jest prośba, aby służby zachowały wzmożona czujność. Wierzę, że nasze działania będą skuteczne.

WTOREK, 22 MARCA 2016

Błaszczak o ustawie antyterrorystycznej: Projekt w praktyce gotowy, chcemy aby wszedł w życie przed ŚDM

15:50
blaszczk8

Błaszczak o ustawie antyterrorystycznej: Projekt w praktyce gotowy, chcemy aby wszedł w życie przed ŚDM

Jak mówił na konferencji prasowej minister Błaszczak o ustawie antyterrorystycznej:

W czwartek odbędzie się ostatnie posiedzenie zespołu, projekt zostanie przyjęty. On jest w praktyce gotowy. Chcielibyśmy, by został przyjęty przed ŚDM i przed szczytem NATO. Projekt trafi do uzgodnień międzyresortowych, będzie przedmiotem prac Rady Ministrów.

Jak podkreślił:

„Projekt ustawy antyterrorystycznej powstał w zarysach 8 lat temu, ale koalicja PO-PSL nie była go w stanie opracować”

300polityka.pl

KOD wzywa do bojkotu „Wiadomości” TVP: „Ohyda”, obrzydliwość”! I przypomina: „DTV łże, jak łgał”

Paweł Kośmiński, 22.03.2016

Red. Klaudiusz Pobudzin

Red. Klaudiusz Pobudzin (Stefan Maszewski/REPORTER / REPORTER)

„W taki sposób nie kłamano nawet chyba w Dzienniku Telewizyjnym czasów stanu wojennego” – pisze lider Komitetu Obrony Narodowej Mateusz Kijowski. A KOD wzywa do nieoglądania „Wiadomości” TVP. Wszystko po poniedziałkowym materiale na temat Komitetu. W wydarzeniu na Facebooku w ciągu kilkunastu godzin udział zadeklarowało 3 tys. osób.
 

Materiał „Czego broni KOD” wyemitowano jako drugi w serwisie. Klaudiusz Pobudzin (po objęciu władzy przez PiS przyszedł do TVP z TV Trwam) rozpoczął go od Katarzyny Kukieły, która – jak podkreślił – „w ordynarny sposób obraziła prezydenta i jego amerykańskich gości”.

To współwłaścicielka krakowskiej kamienicy, w której w weekend Andrzej Duda spotkał się z delegacją senatorów USA. Nawiązując do komentarzy polityków PiS, że w marszach KOD uczestniczą odsunięci od „koryta”, wyraziła nadzieję, że „jedzenie z jej koryta wszystkim smakowało”. Przypomniała też słowa prezydenta o „ojczyźnie dojnej”, podkreślając, że „dla niektórych ojczyzna to coś bardzo cennego i słowa wypowiedziane przez pana ranią”.

TVP o ludziach KOD: Mają problem z przestrzeganiem prawa

„Wiadomości” żyją tą sprawą już od weekendu. W poniedziałek powróciły do tematu, by obwieścić, że Kukieła „zasiada we władzach spółki” wraz z człowiekiem powiązanym z „grupą przestępczą”. Ale to tylko część dobrze przemyślanej całości.

Zaraz potem wyciągają ordynarne internetowe komentarze pod adresem prezydenta pisane po wypadku jego limuzyny i znów przypisują je KOD, choć Komitet już dawno się od nich odciął, twierdząc nawet, że mogły być prowokacją mającą właśnie KOD zdyskredytować.

W materiale dziennikarz „wSieci” Marcin Wikło oskarża sympatyków KOD: – Ludzie, którzy mają problem z przestrzeganiem prawa, tak jak Mateusz Kijowski, bronią tego prawa, wytykają łamanie prawa innym. To są też ludzie, którzy bronią współpracowników SB.

Wszystko zwieńcza najnowszy sondaż CBOS, w którym prowadzi PiS. Wniosek dla „Wiadomości” jest więc prosty – Polacy nie dają się nabrać ani ludziom pokroju KOD-erów, ani wspierającej ich postulaty opozycji. Bo ta – jak spieszy donieść Pobudzin – „nie zyskuje”. O tym jednak, że poparcie traci tak PO czy Nowoczesna, jak i PiS, dziennikarz się nie zająknął.

KOD przypomina hasła: „Telewizja kłamie” i „DTV łże, jak łgał”

„Wiadomości TVPiS pokazały materiał tak tendencyjny i tak pozbawiony wszelkich walorów, uznawanych w świecie demokratycznym za podstawy rzetelności dziennikarskiej, że trudno nazwać to inaczej niż ohydną prowokacją i obrzydliwą manipulacją” – odpowiedział Mateusz Kijowski.

„W taki sposób nie kłamano nawet chyba w Dzienniku Telewizyjnym czasów stanu wojennego. Wtedy pisano na murach hasła ‚Telewizja kłamie’, ‚DTV łże, jak łgał’ i inne podobne, a na czas emisji tego skompromitowanego programu ludzie wychodzili na spacery, telewizory odwracając przodem do okna, żeby było widać, że nie oglądają” – pisze lider KOD.

Jak podkreśla, „dzisiaj wystarczy zmienić kanał”. Ale KOD wzywa też do aktywnego wyrażania „dezaprobaty dla produkowania takich obrzydliwości za publiczne pieniądze”. Na Facebooku powstało wydarzenie „Nie oglądam Wiadomości TVPiS”, w którym w ciągu kilkunastu godzin uczestnictwo zadeklarowało 3 tys. osób. KOD zachęca też do zmiany „zdjęcia w tle” na Facebooku na zdjęcie z tego wydarzenia.

„Pokażmy, że mamy własny kręgosłup moralny i że metody z lat osiemdziesiątych odsyłamy do lamusa” – zachęca Komitet.

KOD demonstruje przeciw TVPiS, a PiS widzi „komunistów”

W obronie mediów publicznych KOD manifestował już w styczniu. Demonstranci mieli transparenty z napisem „TVPiS”. Pod koniec ubiegłego roku PiS w ekspresowym tempie przyjął bowiem ustawę umożliwiającą wymianę władz w mediach publicznych. Teraz powołuje je minister skarbu.

To z kolei rozpoczęło falę zwolnień niewygodnych dziennikarzy, co zresztą politycy związani z PiS zapowiadali jeszcze w kampanii. Niektórzy, jak obecny wiceminister kultury odpowiedzialny za PiS-owską reformę mediów Krzysztof Czabański, traktowali jak swoje „zobowiązanie wyborcze”.

PiS atakuje KOD od początku. Już po grudniowym marszu prezes PiS Jarosław Kaczyński cytował opinie „warszawskiej ulicy” na temat jego uczestników. – Mnie może tej odpowiedzi w całości zacytować nie wypada, zaczynała się tak: „Cała Polska z was się śmieje…” – rozpoczął, a Joachim Brudziński szybko dodał: – Komuniści i złodzieje!

Przed dwoma tygodniami prezydent Andrzej Duda stwierdził: – Patrzę na to z przykrością. Widzę na manifestacjach twarze tych, którzy ostatnio wiele stracili. Cóż… jak to się niektórzy śmieją: ojczyznę dojną racz nam wrócić, Panie.

Zobacz także

koDwzywa

wyborcza.pl

 

 

„Smoleńsk”: premiera filmu Antoniego Krauzego znów przesunięta

yes, 22.03.2016

Kadr ze zwiastuna filmu 'Smoleńsk'

Kadr ze zwiastuna filmu ‚Smoleńsk’ (Kino Świat)

Premiera „Smoleńska” była zaplanowana na 15 kwietnia. Maciej Pawlicki, producent „Smoleńska”, tłumaczy odwołanie premiery „dobrem filmu”. Nowej daty nie podał.
 

Maciej Pawlicki poinformował o odwołaniu premiery w oświadczeniu rozesłanym do mediów przez dystrybutora – firmę Kino Świat.

„Ze względu na dobro filmu Antoniego Krauze pt. „Smoleńsk” zmuszeni jesteśmy przesunąć datę jego premiery. Z uwagi na trudności przy realizacji filmu i stopień technologicznego skomplikowania, dodatkowy czas jest niezbędny, by przedstawić widzom w pełni ukończone dzieło.

Trudno zliczyć, ile razy przesuwano już premierę filmu o „niepokornej” dziennikarce, która odkrywa, że wypadek samolotu miał być karą dla Lecha Kaczyńskiego za jego postawę wobec Rosji.

Według pierwotnych zamiarów premiera miała odbyć się w kwietniu 2015 r., potem w październiku, marcu, na przełomie marca i kwietnia, wreszcie 15 kwietnia.

Zobacz także

smoleńskPremiera

wyborcza.pl

 

Eksperci smoleńscy pod lupą policji. Bo rozpoznali głos gen. Błasika w kokpicie

Błasik był w kokpicie - przekonują eksperci. Dzisiaj przesłuchała ich policja
Błasik był w kokpicie – przekonują eksperci. Dzisiaj przesłuchała ich policja Fot. Karolina Sikorska / Agencja Gazeta

Robert Latkowski i Andrzej Artymowicz, biegli badający katastrofę TU-154, zostali przesłuchani przez policję. Musieli odpowiedzieć, kto rozpoznał gen. Andrzeja Błasika na nagraniu z samolotu. Później zajęto jeszcze ich komputery. Nagrania miały potwierdzić, że wojskowy wywierał presję na pilotach, by ci lądowali w Smoleńsku.

Eksperci w listopadzie dostrzegli bezpośredni związek generała z tragedią 10 kwietnia. Podpisali się pod stenogramem nagrania i musieli się z tego tłumaczyć. Teraz sytuacja się powtarza. Do ich domów weszła policja, przez kilka godzin składali zeznania w prokuraturze.

„Newsweek” podaje, że biegli musieli wskazać osobę, która przypisała obciążające kwestie Błasikowi. Generał, jak zauważyli, sugerował lądowanie pilotom. Powiedział: „Faktem jest, że my musimy to robić do skutku” (tu znak zapytania)”, później krzyknął:„Po-my-sły!”, aż stwierdził „Zmieścisz się śmiało”. Według stenogramu, o godzinie 8:40:24 podał jeszcze wysokość lotu – „230 metrów”, o 8:40:42 padło „100 metrów”. Po chwili doszło już do katastrofy.

Podanemu przebiegowi zdarzeń od lat zaprzecza żona generała. Błasik uważa za krzywdzącą opinię, że był on współwinny smoleńskiej tragedii. Stoi za nim murem nawet po ujawnieniu taśm, wskazujących na jego obecność w kokpicie. Generała broni też Antoni Macierewicz, który podane informacje uznaje za fałszywe. Niedawno zresztą znów pochylił się nad katastrofą i nie obyło się bez kontrowersji. Najpierw policja weszła do domu dr. hab. Adama Tarnowskiego, naukowca z Wojskowego Instytutu Medycyny Lotniczej– współautora stenogramu. Ostatnio zaś, jak pisaliśmy, minister przeniósł część smoleńskich prokuratorów do jednostek poza Warszawą. Decyzję tę podjął samodzielnie.

źródło: newsweek.pl

rozpoznali

naTemat.pl

WTOREK, 22 MARCA 2016

PAD: Musimy stać razem w obronie naszych europejskich wartości, w obronie naszych fundamentów kulturowych

13:22

PAD: Musimy stać razem w obronie naszych europejskich wartości, w obronie naszych fundamentów kulturowych

Jak mówił prezydent Duda na spotkaniu z orkiestrą NDR z Hamburga:

„To miało być zupełnie inne wystąpienie. Ale życie przynosi nam niestety różne tragiczne momenty. Właśnie przed momentem wróciłem z ambasady Królestwa Belgii, pogrążonej w żalu i rozpaczy. I kto wie, co będzie. Tego nikt z nas nie jest w stanie przewidzieć. Ale jednego jestem stuprocentowo pewien. Że musimy stać razem w obronie naszych europejskich wartości, w obronie naszych fundamentów kulturowych. Musimy być solidarni zarówno z Belgami, jak i wszyscy razem w Europie. I nie możemy się dać pokonać nawet brutalnej przemocy”

„W muzyce symfonicznej, klasycznej jest zawarta istota naszej europejskiej kultury”

„Przyznam się, że miałem taką myśl, kiedy dowiedziałem się o tym, co się stało, że może trzeba odwołać dzisiejsze spotkanie. Może takie myśli towarzyszyły także i państwu, ale dziękuję, że przybyliście do Pałacu Prezydenckiego, bo państwo sobą, swoją twórczością, pracą artystyczną reprezentujecie to, co właśnie dla Europy, dla wspólnoty, fundamentalne. W muzyce symfonicznej, klasycznej, w twórczości najwybitniejszych europejskich kompozytorów jest zawarta istota naszej europejskiej kultury”

300polityka.pl

Prezes Kaczyński nie docenił Amerykanów

Janusz Rolicki publicysta, reporter, 22.03.2016

Jarosław Kaczyński

Jarosław Kaczyński (Fot. Sławomir Kamiński / Agencja Gazeta)

Przystępując do zniewalania Trybunału Konstytucyjnego, a wraz z nim polskiej demokracji, pan Jarosław Kaczyński najwyraźniej nie wziął pod uwagę stosunku sojuszników do jego planów.
 

Okazuje się, że najważniejszy nad Wisłą pan prezes nie stąpa mocno po ziemi, lecz lubi bujać w obłokach. Dowodzi tego niespodziewany dla obecnego włodarza Polski brak pełnego rozeznania w zamiarach naszych sojuszników i przyświecających im zasadach.

Przystępując do zniewalania Trybunału Konstytucyjnego, a wraz z nim polskiej demokracji, pan Jarosław Kaczyński najwyraźniej nie wziął pod uwagę stosunku sojuszników do jego planów. O ile jeszcze przewidział, że Europa, jak to Europa, może zacząć robić trudne do zniesienia przez PiS miny, na które z góry można się uodpornić, to najwyraźniej nie docenił Wuja Sama. A Wuj wobec PiS-u okazał się nadspodziewanie krnąbrny. Zwłaszcza gdy się okazało, że pan Kaczyński niebacznie zapomniał, że jankesi mają nie od wczoraj prawdziwego hopla na punkcie demokracji. I o ile jeszcze, jak wiemy, mogą oni po cichu przyznać, że z Irakiem czy Saudami mogło im się nie udać, o tyle Polska pod względem pryncypiów ustrojowych nie może tak z dnia na dzień, jak gdyby nigdy nic, zlecieć z pieca na łeb na samo dno europejskich demokracji. Tym bardziej wydało się to uzasadnione, że nam jako nacji dał swego czasu, chcąc nie chcąc, specjalne papiery jeszcze sam batiuszka Stalin, który wyznał Bierutowi całkiem niezobowiązująco i w przypływie dobrego humoru, że komunizm Polakom pasuje jak siodło krowie.

Skoro tak było z komunizmem, to tym bardziej będzie podobnie z kaczyzmem, uznał najwyraźniej Biały Dom i od pewnego czasu zaczął gnębić siedzibę PiS-u na ulicy Nowogrodzkiej wizytami licznych swych przedstawicieli. Mało było ambasadora i podsekretarza Frieda oraz oświadczeń samego sekretarza stanu, to w ostatni weekend nasłano na aktualnie rządzący PiS aż pięciu senatorów z polonijną ikoną – panią Barbarą Mikulski – na czele. A oni, jak to ważni sojusznicy, dociekliwie wiercą i wiercą dziurę w prezesowskim brzuchu, mącąc mu przy tym poczucie dobrze, jak mniemał, spełnionego względem ojczyzny obowiązku.

A jeszcze tak niedawno pan prezes sądził, że ze swym ministrem panem Waszczykowskim, jak na koniku siwym, jedynie z szabelką w dłoni, dojedzie aż do Brukseli, aby zagranicy pokazać, że co je moje, to je moje i od tego wam wara. Pod tym względem pan Kaczyński jako polityk, powiem na boku, okazał się mniej przewidujący niż pan Miller, zupełnie inny, jak wiemy, mąż stanu znad Wisły. On to swego czasu, gdy zrozumiał, że bez pokochania całym sercem pułkownika Kuklińskiego nie ma czego szukać nad Potomakiem, zebrał się w sobie i nie zważając na miny generała Jaruzelskiego, a wraz z nim swego żelaznego elektoratu, dał takiego czadu za oceanem, że natychmiast został uznany za prawdziwego demokratę.

Z Kaczyńskim natomiast jest inaczej. Z braku laku, chyba, liczy on ostatnio na siłę swych waporów. Bo na przekazane mu uwagi sojuszników zareagował wysłaniem do boju Macierewicza z Kempą i Waszczykowskim, a po nich sięgnął po samego prezydenta Dudę. Oni to, wywijając argumentami niczym cepami, osiągnęli, jak się wydaje, efekt odwrotny do spodziewanego. Co będzie – wobec tego pytam – jeśli się Amerykanie ich nie wystraszą? Strach pomyśleć, jaką kolejną tajną broń wyszykuje na nich prezes. Bo przecież z góry zapowiedział, że nie ustąpi. W tej materii ruszyły już zapewne pierwsze zakłady u bukmacherów. Choć tabeli notowań jeszcze nie podano, to ja oczyma wyobraźni widzę zamiast niej skórkę od banana… f

Zobacz także

KaczyńskiNieDocenil

wyborcza.pl

 

TOP TOK FM, 22.03.2016

top100.22.03.2016

22.03.2016, 07:44
Screenshot 2016-03-22 at 07.31.05

Zieliński: Stan państwa po rządach PO dużo gorszy, niż po SLD

Jak stwierdził dziś w „Jeden na Jeden” Jarosław Zieliński:

„Instytucje po rządach PO funkcjonowały tak, jak powiedział to Bartłomiej Sienkiewicz: „ch..j dupa i kamieni kupa”. I mówi to do pana jako ktoś, kto w pierwszym rządzie PiS był w MSWiA, kiedy przejmowaliśmy władzę po SLD. I wtedy stan państwa był dużo lepszy, niż po przejęciu rządów po PO”

Wiceminister spraw wewnętrznych pytany o to, kiedy poznamy nowego szefa policji, przyznał: – To kwestia raczej dni. Jesteśmy coraz bliżej decyzji.

zielinskiStan

Zakaz aborcji w Sejmie. PiS szuka sposobu, by go zablokować

Renata Grochal, 22.03.2016

Wczorajsza pikieta fundacji Pro - Prawo do Życia przed szpitalem im. dr. Biziela w Bydgoszczy. Aktywiści za miesiąc chcą rozpocząć zbiórkę podpisów pod obywatelskim projektem ustawy zakazującej aborcji

Wczorajsza pikieta fundacji Pro – Prawo do Życia przed szpitalem im. dr. Biziela w Bydgoszczy. Aktywiści za miesiąc chcą rozpocząć zbiórkę podpisów pod obywatelskim projektem ustawy zakazującej aborcji (ŁUKASZ ANTCZAK)

Organizacje pro-life ponownie składają w Sejmie projekt ustawy całkowicie zakazujący aborcji. PiS popierał go, będąc w opozycji, ale dziś jest mu nie na rękę. Szuka więc sposobu, by go zablokować.
 

Projekt nowelizacji ustawy o planowaniu rodziny wraz z tysiącem podpisów i zawiadomieniem o utworzeniu komitetu inicjatywy ustawodawczej wpłynął do marszałka Sejmu w ubiegłym tygodniu. Jak poinformowała wczoraj „Rzeczpospolita”, wprowadza on całkowity zakaz aborcji. Dziś można ją w Polsce wykonać tylko w trzech przypadkach: gdy ciąża jest wynikiem gwałtu, gdy stanowi ona zagrożenie dla zdrowia lub życia kobiety albo kiedy płód jest ciężko i nieodwracalnie uszkodzony.

Projekt przewiduje, że osoba „powodująca śmierć dziecka poczętego będzie podlegała karze pozbawienia wolności od trzech miesięcy do pięciu lat”. Wobec matki dziecka sąd mógłby zastosować nadzwyczajne złagodzenie kary lub odstąpić od jej wymierzenia.

Marszałek Sejmu Marek Kuchciński najpóźniej dzień po świętach będzie musiał zdecydować, czy przyjmie zawiadomienie o rejestracji komitetu, czy też je odrzuci. Za inicjatywą stoi fundacja Pro – Prawo do Życia, która w ubiegłej kadencji dwukrotnie składała podobny projekt w Sejmie. Wtedy PiS go popierał, zabiegając o głosy bardzo konserwatywnych wyborców, a także poparcie kościelnych hierarchów. Jednak głosami PO, części PSL i SLD projekt był dwukrotnie odrzucany. Ugrupowania te przekonywały, że nie ma co ruszać „kompromisu aborcyjnego z 1993 r”.

Mariusz Dzierżawski z fundacji Pro – Prawo do Życia, jeden z inicjatorów projektu, liczy, że teraz, gdy PiS rządzi, uda się projekt wreszcie uchwalić.

– Zabijanie dzieci w łonie matek to jest bestialstwo. Posłowie PiS w poprzedniej kadencji popierali nasze projekty. Kukiz’15 także zapowiedział, że za nim zagłosuje – mówi „Wyborczej” Dzierżawski. Liczy także na głosy PSL oraz konserwatystów z PO.

Jednak PiS nie jest dziś na rękę rozpoczynanie dyskusji o aborcji. Nie wszyscy w klubie PiS są za uchwaleniem tak radykalnej ustawy, a jej nieuchwalenie mogłoby zadrażnić relacje z Kościołem. Ważny polityk PiS mówi, że Kuchciński może projekt przetrzymać kilka tygodni, ale w końcu będzie musiał skierować go pod obrady. Dodaje, że najlepiej byłoby odrzucić projekt w pierwszym czytaniu, ale PiS nie może tego zrobić, bo w kampanii wyborczej atakował za odrzucanie projektów obywatelskich Platformę.

– Ten projekt stawia nas w sytuacji dyskomfortowej. Każdy ma jakieś relacje z Kościołem, z biskupem u siebie w regionie – mówi bliski współpracownik Jarosława Kaczyńskiego. Według naszego rozmówcy klub PiS jest w sprawie aborcji podzielony. Około 25 proc. posłów zaprzyjaźnionych z Radiem Maryja gotowych byłoby poprzeć projekt. Kolejne 20 proc. uważa, że najlepiej byłoby sprawy w ogóle nie ruszać (wśród nich jest Jarosław Kaczyński, który w kadencji 2005-07 nie zgodził się na wpisanie ochrony życia od poczęcia do konstytucji), a reszta zrobi to, co każe prezes.

PiS chciałby, żeby to kościelni hierarchowie zaapelowali do środowisk pro-life, by wycofały się z projektu. Takie rozmowy mają prowadzić z hierarchami prezes Kaczyński i premier Beata Szydło. Jednak biskupi nie zabrali na razie głosu w tej sprawie.

Zaprzyjaźniony z Radiem Maryja poseł PiS Andrzej Jaworski nie wyobraża sobie, by projekt został odrzucony w pierwszym czytaniu. – Zawsze byłem za ochroną życia od poczęcia. To jest dla mnie sprawa fundamentalna. Jeśli kobieta nie chce lub nie może wychować dziecka, to państwo powinno jej pomóc, np. umieszczając je w rodzinie zastępczej – mówi nam Jaworski.

W PiS mówią, że jest trochę czasu, by się zastanowić nad taktyką, bo nawet jeśli marszałek Sejmu przyjmie zawiadomienie o utworzeniu komitetu inicjatywy ustawodawczej, to organizacje pro-life będą miały trzy miesiące na zebranie 100 tys. podpisów i złożenie ich w Sejmie. Jeśli to się uda, to najpóźniej w ciągu trzech miesięcy projekt musi wejść pod obrady. Wśród posłów krąży scenariusz, jak odwlec decyzję w sprawie ustawy. – Można by rozpisać referendum w sprawie aborcji i wytłumaczyć Polakom, że wynik referendum będzie ostateczny i politycy będą się musieli podporządkować. A przygotowanie referendum potrwa co najmniej kilka miesięcy – mówi poseł PiS. Jednak w partii są też opinie, że referendum to otwieranie wojny światopoglądowej i nie byłoby korzystne dla PiS. Także w PO panuje przekonanie, że rozpoczynanie dziś dyskusji na temat aborcji jest ryzykowne.

Zobacz także

zakazAborcji

wyborcza.pl

 

Potwory prawicy

Jakże smutne byłoby życie na prawicy, gdyby KOD-u nie było. O czym prawicowi niepokorni mogliby pisać w internecie, komu by przypisywali niczym nieograniczoną moc sprawczą i wszelkie nieszczęścia? Dzięki komu mogliby snuć swoje coraz bardziej pokręcone teorie spiskowe? Zaryzykuję twierdzeniem, że gdyby KOD nie było, to prawica musiałaby KOD wymyślić…

Wystarczył jeden dość emocjonalny wpis KOD-erki, by na prawej stronie zwarto szeregi. A cóż takiego napisała? – Mam nadzieję, że jedzenie z mojego koryta wszystkim smakowało. Pewnie lepiej byłoby, gdyby sprawę przemilczała, ale spójrzmy prawdzie w oczy – po wszystkich wyzwiskach i obelgach, po lekceważących wypowiedziach większości polityków PiS, w tym i Prezydenta – czasem mogą puścić nerwy. Jej puściły. Ale tylko nerwy. Bo paru zwolennikom PiS najwyraźniej puścił rozum i poszybował w nieznane.

– Czy BOR wziął pod uwagę jakie możliwości techniczne ma ktoś kto przygotowuje prezydencki posiłek? No naprawdę, karmić PAD u KODziarzy… – napisała na Twitterze prawicowa blogerka Kataryna. Bo co? Środek przeczyszczający do zupy dodadzą? Naplują? A może nawet otrują! Rzeczywiście, aż strach pomyśleć, co ci KODziarze wymyślą. Gdyby to od Kataryny zależało, pewnie już by zatrudniono bezrobotnych, żeby próbowali posiłków serwowanych najważniejszym politykom w kraju. Szczęśliwie sam Prezydent z większym luzem do sprawy podchodzi, więc raczej się testerów prezydenckich posiłków nie doczekamy.
Zaraz po niej głos zabrał Cezary Gmyz, znany tropiciel trotylu. Tym razem, pewnie w podobny sposób, wytropił związki KOD-erki z… mafią. I to rozliczne. Potem jednak z sensacji wyszło Radio Erewań. Bo nie KOD-erka, nie z mafią.
Przypominam, że gdy pękła opona w samochodzie Prezydenta, też ruszono ze zmasowanym atakiem na KOD.
Może by to wszystko było śmieszne, gdyby nie było smutne. Co siedzi w głowach ludzi, którzy pojmują świat w ten sposób: kto nie z nami, ten przeciw nam? Różnimy się w poglądach, czasami nawet bardzo, ale to powinno być tyle. Ja tymczasem mam wrażenie, że dla części prawicy inne poglądy są jak strachy nocne dla małego dziecka. Dziecko potwora nigdy nie widziało, ale jest pewne, że czai się on pod łóżkiem lub w szafie i wystarczy zgasić światło, żeby zaczął rozrabiać. Dziecku jednak wystarczy zostawić zapaloną lampkę przy łóżku, żeby zasnęło bez lęku. Z redaktorem Gmyzem tak się, niestety, nie da. On potwory widzi i na jawie, i we śnie, i w blasku słońca, i przy świetle księżyca. W sumie to go nawet chyba trochę żal…
Iwona Leończuk

potwory

naTemat.pl

Dobra zmiana po węgiersku – tak się bogacą ludzie Orbána

Michał Kokot, 22.03.2016

Viktor Orban

Viktor Orban (FRANCOIS LENOIR / REUTERS / REUTERS)

Specjalny program wizowy dla obywateli spoza UE miał węgierskiemu państwu przynieść wielkie korzyści. Ale jak się okazuje, wzbogacili się na nim przede wszystkim politycy bliscy Viktorowi Orbánowi.
 

Węgierskie media w ostatnich dniach szczegółowo opisują, jak pod rządami Orbána publiczne pieniądze trafiają do kieszeni oligarchów oraz osób powiązanych z premierem. Narzędziem wykorzystywanym do tego celu okazał się uruchomiony w 2013 r. program wizowy skierowany do obywateli spoza UE, który pozwala na uzyskanie karty pobytu na Węgrzech i swobodne przemieszczanie się po krajach strefy Schengen.

Podobne programy uruchomiło kilka krajów UE borykających się z kryzysem. Trzy lata temu Cypr, który wpadł w recesję, zaczął oferować stały pobyt w kraju w zamian za kupienie nieruchomości wartych co najmniej 2,5 mln euro. Podobny program uruchomiły Hiszpania oraz Portugalia – w obu krajach wystarczy zainwestować pół miliona euro. Jednak węgierska oferta przebija pozostałe i jest najtańsza – Budapeszt wymaga, by inwestor wyłożył nieco ponad 300 tys. euro na zakup obligacji skarbu państwa.

Jak się okazuje, prawdziwym i jedynym beneficjentem tego programu pozostają jednak spółki, które ów program obsługują. Zostały one przed trzema laty wybrane arbitralnie przez rząd, który przydzielił im konkretne państwa, z których pochodzą inwestorzy. Za Chiny, najbardziej lukratywny kraj, odpowiada spółka HSSDF mająca powiązania z Árpádem Habonyem, nieformalnym doradcą rządu, który odpowiada za budowę przychylnych Fideszowi mediów.

HSSDF ma wyłączność na sprzedaż węgierskich obligacji obywatelom Chin na specjalnych warunkach. Kupuje od skarbu państwa obligacje po preferencyjnej cenie – za papiery warte 300 tys. euro płaci tylko 271 tys. euro. Każdemu z inwestorów dolicza opłatę od 40 tys. do 50 tys. euro. W ten sposób w ciągu ostatnich trzech lat HSSDF sprzedało Chińczykom 3 tys. wiz, inkasując ponad 300 mln euro czystego zysku. Pieniądze te zostały częściowo ponownie zainwestowane w luksusowe nieruchomości w Budapeszcie, ale do dzisiaj nie wiadomo, kto tak naprawdę jest ich właścicielem.

Nieco jaśniejsza jest sytuacja w przypadku spółki VolDan Investments, która obsługuje inwestorów z krajów byłego Związku Radzieckiego. Sprzedała ona obligacje 233 inwestorom. Jej współwłaścicielem jest Michael Gagel, właściciel sieci węgierskich piekarni Princess. Media rozpisywały się o nim przed kilkoma tygodniami, gdy okazało się, że rządzony przez Fidesz Budapeszt potraktował go w sposób niezwykle uprzywilejowany. Miasto przystępuje do modernizacji stacji trzeciej linii metra i z tego powodu działające tam punkty handlowe i usługowe muszą zawiesić działalność. Gagel jako jedyny ma zagwarantowane w umowie, że za czas trwania remontu miasto będzie mu płaciło odszkodowanie.

Węgierskie media twierdzą, że sprzedaż obligacji w zamian za zgodę na stały pobyt na Węgrzech jest z punktu widzenia interesów państwa zupełnie nieopłacalna. Nie tylko dlatego, że dopłaca ono już na samym początku do obligacji, które później musi wykupić od inwestorów. Dochodzi jeszcze do tego to, że wszystkie sześć spółek, które się tym zajmują, nie odprowadza podatków w kraju. Ich siedziby znajdują się w rajach podatkowych – w Hongkongu, Singapurze, Liechtensteinie, na Kajmanach i Cyprze.

Pikanterii całej sprawie dodaje to, że o dziwnych spółkach i ich bajecznych zyskach piszą w ostatnich dniach tygodnik „Heti Válasz” oraz dziennik „Magyar Nemzet”. Oba te tytuły przez lata wspierały Fidesz oraz Viktora Orbána. Mający w nich udziały Lajos Simicska popadł jednak w niełaskę i wygląda na to, że publikacje są efektem wojny pomiędzy największym oligarchą w kraju a premierem. Artykuły nie tracą jednak przy tym na wiarygodności: sprawę wcześniej częściowo opisywali dziennikarze śledczy portali Direkt36 oraz Átlátszó.

Sytuację próbują teraz wykorzystać politycy skrajnie prawicowego Jobbiku, którzy od dawna zarzucają Fideszowi korupcję. Chcą powołania specjalnej komisji, która ma zbadać, czy na aferze nie wzbogacili się politycy tej partii. Za wybraniem konkretnych spółek obsługujących zagranicznych inwestorów spoza UE lobbował bowiem w parlamencie Antal Rogán, szef klubu parlamentarnego Fideszu.

Zobacz także

dobraZmianaPoWęgiersku

wyborcza.pl

 

 

Włodzimierz Cimoszewicz: Pracując nad Konstytucją nie myślałem, że władza w Polsce trafi w ręce złoczyńców

Michał Gostkiewicz

22.03.2016

– Trzeba być durniem, żeby zrażać sojusznicze kraje. Politycy z PiS tego nie rozumieją – mówi dla Weekend.Gazeta.pl były premier i szef MSZ, Włodzimierz Cimoszewicz.

Politycy PiS to durnie”?

Podtrzymuję swoje słowa.

Użył ich pan 12 stycznia, zarzucając politykom rządzącego obozu, że ich działania prowadzą do konfliktu z zachodnimi sąsiadami.

– Bo trzeba być durniem, żeby zrażać sojuszników i bez istotnego powodu pogarszać relacje z innymi krajami. W ostatnich tygodniach mieliśmy wiele nowych sygnałów i dowodów, że politycy PiS-u tego nie rozumieją. Więc tak, patrząc na rozwój wypadków od 12 stycznia, podtrzymuję je.

Włodzimierz Cimoszewicz (fot. Bartosz Bobkowski/AG)Włodzimierz Cimoszewicz (fot. Bartosz Bobkowski/AG)

Dlaczego Sejm został przez PiS, jak pan twierdzi, „zeszmacony”?

– Parlament został przez PiS zeszmacony, bo odebrano mu godność poważnej instytucji państwowej. Dziś to partyjne popychadło.

Decyzje większości parlamentarnej są podporządkowane jednemu człowiekowi, a Sejm automatycznie uchwala wszystko, czego chce PiS.

– Konflikt z dużym prawdopodobieństwem będzie narastał. Może się zaostrzyć z inicjatywy rządu. Ciągle ostatnio powtarzane zapewnienia, że w Polsce demokracja ma się dobrze, bo władze nie strzelają do manifestantów, zabrzmiały złowrogo. Może dojść do obywatelskiego nieposłuszeństwa na dużą skalę.

To dość kontrowersyjny sposób walki z demokratycznie wybraną władzą.

– Władza zdobyta w demokratycznych wyborach nie jest nieograniczona. Musi respektować prawo. Jeśli tego demonstracyjnie i konsekwentnie nie przestrzega, traci swój mandat.

Czy protesty KOD, postrzegane jako odpowiedź części społeczeństwa na rządy PiS, nie są za słabe?

– KOD to symbol sprzeciwu znacznej części ludności Polski. Samo jego powstanie jest sygnałem wobec reszty społeczeństwa i wobec szerzących bezprawie władz oraz wobec świata, że pierwszy wiersz naszego hymnu jest wciąż prawdziwy i aktualny.

Co pan, jako prawnik, czuje, gdy Konstytucja, którą pan współtworzył, jest – zdaniem wielu prawników i sporej części społeczeństwa – łamana przez władzę?

– Pracując trzy lata nad Konstytucją nie pomyślałem nigdy, że może się zdarzyć, iż władza w Polsce trafi w ręce złoczyńców. Historia zna takie przypadki, gdy demokracja legitymizowała władzę swoich wrogów. Zawsze kończyło się to fatalnie.

Włodzimierz Cimoszewicz (Fot Mateusz Skwarczek/AG)Włodzimierz Cimoszewicz (Fot Mateusz Skwarczek/AG)

Ostrzegał pan przed niepublikowaniem wyroku TK i wyliczył możliwe reperkusje: działania KE, Rady Europy, krytykę ze strony USA. Czy grozi nam sytuacja, w której zaistnieją dwa kolidujące porządki prawne: ten z Trybunałem i ten uznawany przez PiS?

To jest coraz bardziej realny scenariusz. Bezprawnie odrzucając werdykt TK w sprawie pisowskiej ustawy o Trybunale, rząd, prezydent i ich przełożony postawili się sami w takiej sytuacji, że jeśli chcą być konsekwentni, to muszą kwestionować dalsze wyroki, ponieważ będą one wydawane w ramach dawnej procedury.

Groźne.

– Bardzo, bo wyroki znów mogą się okazać „prywatną opinią niektórych sędziów”.

Dajmy na to: TK orzeka, że ustawa inwigilacyjna jest niezgodna z Konstytucją, a służby i policja działają, jakby wszystko było z nią w porządku…

– Jeśli rzeczywiście tak potoczą się losy ustawy inwigilacyjnej, doprowadzi to do kolejnej awantury politycznej w kraju i w UE, Radzie Europy etc. Ale inne, równie złe następstwa takiej polityki pojawią się, jeśli nie będą uznawane wyroki dotyczące praw majątkowych osób fizycznych i prawnych, a rząd i podległa mu administracja nie będą się do nich stosować.

To doprowadzi do powstania roszczeń odszkodowawczych, które obciążają przecież w niejednym przypadku Skarb Państwa. Będzie to tylko kwestią czasu, kiedy trzeba będzie te odszkodowania nieuchronnie zapłacić. To mogą być miliardy złotych. Rujnujące nasz kraj.

Za kilka miesięcy szczyt NATO w Warszawie, a szef MON, minister Macierewicz mówi, że Polska po Smoleńsku stała się „pierwszą wielką ofiarą współczesnego terroryzmu”, że „może była bomba, może w inny sposób doprowadzono do tego, że samolot rozpadł się nad ziemią”. Czy powrót do image’u antyrosyjskiego jastrzębia to dobra taktyka przed szczytem, na którym – na co liczymy – zapadną istotne decyzje wpływające na bezpieczeństwo Polski?

– Ten polityk w tym samym przemówieniu plótł bzdury pod adresem szeregu państw. Także najważniejszych sojuszników. To musi budzić zdumienie. To członek rządu. To minister obrony. Na ogół ta teka nie trafia w ręce osób specjalnej troski. Obecny polski rząd traci powagę i szacunek w tempie niezwykłym.

Obecny szef MSZ uprawia dyplomację listów otwartych. Gdyby usłyszał pan w Waszyngtonie i w Brukseli to, co usłyszał Witold Waszczykowski ws. Trybunału Konstytucyjnego, co by pan zrobił na jego miejscu?

– Zwróciłbym uwagę szefowej rządu i jej szefowi, ze sytuacja jest poważna. Najwyraźniej nie rozumieją, że nie należy bagatelizować reakcji naszych sojuszników. Możemy na tym niezrozumieniu wiele stracić.

R. Sikorski, A.D. Rotfeld, W. Cimoszewicz, D. Rosati, A. Olechowski na spotkaniu b. szefów MSZ(fot. S. Kamiński/AG)

Mieszka pan w Puszczy Białowieskiej i od lat ją fotografuje. Woli pan w obiektywie las nietknięty przez człowieka, czy uregulowany ręką ministra Szyszki?

– Cała wartość Puszczy to naturalny charakter dużej części tego lasu. W Europie pełno jest lasów, w których drzewa tego samego gatunku rosną w równych rzędach. Lasów, w który nic się nie „marnuje”. Naturalna i dziczejąca także w miejscach zdewastowanych kiedyś przez człowieka puszcza jest jedna. Nasza. Niech tak zostanie.

Poszedł pan w marszu sprzeciwu wobec planów wielkiej wycinki w Puszczy. Będą jakieś kolejne działania?

– Jeśli wycinka ruszy, będę prowadził coś w rodzaju jej fotograficznej kroniki. Pokażę na Facebooku, jakie drzewa są ścinane. Idę o zakład, że w ramach „walki z kornikiem” (to jeden z argumentów zwolenników wycinki – przyp. red.) polecą dęby, sosny i brzozy. Wtedy łatwiej będzie zrozumieć, komu i o co chodzi.

W. Cimoszewicz na marszu w obronie Puszczy Białowieskiej (fot Przemek Wierzchowski/AG)W. Cimoszewicz na marszu w obronie Puszczy Białowieskiej (fot Przemek Wierzchowski/AG)

Puszcza nieraz pomogła panu, jako ministrowi spraw zagranicznych, przełamać polityczne lody. Jak podczas spotkania z szefem duńskiego MSZ w trakcie negocjacji akcesyjnych do UE.

– Zgadza się.

Jeśli wejdziemy na dużą skalę do Puszczy z siekierami i piłami, czy z miejsca przyciągającego ludzi z całego świata nie spadnie do rangi „zwykłego” lasu?

– Zarówno tych moich szczególnych gości, jak króla Juana Carlosa, który akurat polował w Puszczy Boreckiej, jak i tysiące innych, przyciągnęła dzika przyroda. Uporządkowane parki mają w swoich miastach.

Rok temu przestał pan być senatorem, nie jest pan już członkiem SLD ani żadnej innej partii, w ostatnich wyborach na prezydenta pan nie wystartował. Definitywny koniec z polityką? Już parę razy pan wracał, ale teraz prawie nie pokazuje się pan już w stolicy.

– Ponad połowę życia spędziłem w swoim mieście, czyli Warszawie, ale nie jestem „miejskim” człowiekiem. Źle się czuję w każdym większym mieście. Dlatego kiedyś wyniosłem się na wieś, a od blisko 20 lat jestem blisko związany z Puszczą. Wróciłem tylko raz. W 2007 roku, po dwuletniej nieobecności. Teraz moja determinacja, by do czynnej polityki nie wracać, jest silniejsza. Ale to, co się dzieje w Polsce i z Polską, jest bardziej ponure niż za pierwszych rządów PiS-u. I budzi silniejszy sprzeciw. Dlatego nie wypowiadam się na temat przyszłości.

Raz na jakiś czas jest nowa inicjatywa na lewicy, koalicje, nowe partie etc. Skutek jest od lat ten sam: promile w sondażach i wyborcze klęski. Czy w Polsce nie ma miejsca na dużą lewicową partię? Czy jej zaczynem może być Razem?

– Od lat jestem przekonany, że radykalnie lewicowa partia nie ma w kraju wielkich perspektyw. Potrzebna jest proeuropejska, opowiadająca się za liberalną wersją demokracji centrolewica. Jest oczywiście wiele trudnych problemów socjalnych, radykalizują się oczekiwania młodego pokolenia, ale w zróżnicowanym społeczeństwie mandat do odgrywania ważnej roli w polityce powinny mieć ugrupowania umiarkowane i jednoczące jak największą cześć obywateli.

Polska rozwija się, rosnąca część społeczeństwa docenia indywidualne wolności. Obecna przykra antydemokratyczna przygoda może być wstrząsem, uzmysławiającym ludziom środka, że nic nie jest gwarantowane, i że bez ich aktywności zagrożone są nawet podstawowe prawa i wolności. Lewica wolała jednak pustą retorykę, nieróbstwo i korytarzową politykę. Płaci teraz za to bardzo wysoką, ale uzasadnioną cenę.

15.02.1996 r. W. Cimoszewicz glosowania nad wotum zaufania dla rządu (fot. Sławomir Kamiński/AG)15.02.1996 r. W. Cimoszewicz glosowania nad wotum zaufania dla rządu (fot. Sławomir Kamiński/AG)

Włodzimierz Cimoszewicz. Polityk lewicy. W PRL działacz młodzieżowych związków socjalistycznych i pracownik naukowy Wydziału Prawa i Administracji Uniwersytetu Warszawskiego. W III RP z ramienia SLD był premierem, ministrem spraw zagranicznych, marszałkiem Sejmu, senatorem i posłem. Od lat mieszka w leśniczówce w Puszczy Białowieskiej, wciąż wykłada na Uniwersytecie w Białymstoku.

Michał Gostkiewicz. Dziennikarz magazynu Weekend.Gazeta.pl, wcześniej w Dzienniku.pl i tygodniku „Newsweek”. Rozmawiał m.in. z Richardem Bransonem, Benjaminem Barberem, Robertem Biedroniem i prezydentem Andrzejem Dudą. Prowadzi bloga Realpolitik, bywa na Twitterze i Instagramie. Gdy nie pracuje, chodzi po górach i robi zdjęcia.

cimoszewicz

gazeta.pl

Gen. Błasik wywierał presję na pilotów tupolewa? Nowa opinia biegłych

Agnieszka Kublik, Wojciech Czuchnowski, 22.03.2016

28 kwietnia 2010 r., pogrzeb gen. Andrzeja Błasika na Cmentarzu Wojskowym na Powązkach. Wdowa po generale od lat powtarza, że jest on fałszywie oskarżany o to, że był w kokpicie prezydenckiego samolotu

28 kwietnia 2010 r., pogrzeb gen. Andrzeja Błasika na Cmentarzu Wojskowym na Powązkach. Wdowa po generale od lat powtarza, że jest on fałszywie oskarżany o to, że był w kokpicie prezydenckiego samolotu (ADAM KOZAK)

Czy dowódca sił powietrznych odpowiada za błędy załogi Tu-154 nad Smoleńskiem? Opinia biegłych jest jednoznaczna. Jego obecność w kabinie mogła blokować psychicznie załogę w ostatnich minutach.
 

To najnowsza i ostatnia chyba opinia tego zespołu biegłych (liczy 20 osób) powołanych przez Wojskową Prokuraturę Okręgową w Warszawie. Prowadzi ona śledztwo smoleńskie od 2010 r., ale od kwietnia, zgodnie z nową ustawą o prokuraturze, przestanie istnieć. Postępowanie przejmie pion cywilny. Minister sprawiedliwości i prokurator generalny Zbigniew Ziobro powołał wczoraj do tego śledztwa zespół prokuratorów. Przewodniczy mu zastępca prokuratora generalnego Marek Pasionek.

W zeszłym tygodniu szef MON Antoni Macierewicz wojskowych prokuratorów związanych z tym śledztwem skierował do innych jednostek. TVN 24 podał, że chodzi o co najmniej sześciu z nich. Trafili m.in. do jednostek w Bartoszycach i Hrubieszowie. Będą tam zwykłymi żołnierzami, nie prokuratorami. Rzecznik MON: „Są żołnierzami, muszą słuchać poleceń”.

Jak podało wczoraj Radio RMF, zdegradowani prokuratorzy zapowiadają zawiadomienie do prokuratury przeciwko szefowi MON. Na razie złożyli w ministerstwie wniosek o ponowne rozpatrzenie ich sprawy.

Nie wiadomo, czy nowy zespół śledczych nie zmieni biegłych. Ale ostatnia opinia dotychczasowego zespołu została w zeszłym tygodniu włączona do akt sprawy. Od tej chwili jest dowodem.

Spór o Błasika

Spór o rolę dowódcy sił powietrznych podczas tego tragicznego lotu trwa niemal od początku śledztwa. Raporty rosyjskiego MAK i rządowej komisji Jerzego Millera mówiły, że gen. Andrzej Błasik był w kokpicie aż do chwili katastrofy, a jego obecność interpretowały jako „bezpośrednią presję na pilotów” (MAK) lub „presję pośrednią” (komisja Millera).

Wojskowi śledczy poprosili biegłych o tę tzw. uzupełniającą opinię w maju zeszłego roku, bo dostali wówczas nowy odczyt zapisu rozmów w kokpicie dokonany przez ekspertów z Instytutu Ekspertyz Sądowych im. prof. dr. Jana Sehna. Z nowo odczytanych fragmentów wynikało, że o 8:35:49 gen. Błasik mówi: „Faktem jest, że my musimy to robić do skutku”. O 8:40:11 mówi: „Po-my-sły”. A o 8:40:22: „Zmieścisz się śmiało”. Do katastrofy doszło o 8:41.

W związku z tymi nowymi odczytami prokuratorzy wojskowi zapytali zespół biegłych m.in., czy gen. Błasik był uprawniony do wydania załodze polecenia odejścia na lotnisko zapasowe oraz czy jego akceptacja dla zniżania się samolotu w tak niekorzystnych warunkach miała znaczenie dla dowódcy tupolewa, podejmowanych przez niego decyzji i dla całej załogi. Pytali o podstawy prawne i konsekwencje psychologiczne.

Biegli nie mają wątpliwości

Po prawie roku biegli sformułowali opinię. Przed tygodniem przekazali ją wojskowym śledczym. Jak się dowiadujemy, zdaniem biegłych obecność gen. Błasika w kokpicie miała wpływ na załogę i podejmowane przez nią decyzje. A przede wszystkim na popełniane w tych ostatnich minutach błędy.

Te błędy wyliczył raport rządowej komisji Millera:

– przestawienie wysokościomierza w celu „wyciszenia” systemu TAWS (ostrzega przed zbliżeniem do ziemi),

– próba odejścia na drugi krąg w trybie autopilota na lotnisku bez niezbędnego do tego systemu ILS,

– brak efektywnej współpracy załogi,

– przyjęcie nadmiernych obowiązków przez dowódcę samolotu.

Zdaniem biegłych obecność Błasika mogła nawet zablokować pilotów psychicznie. Generał nie protestował, gdy łamali procedury, np. schodząc poniżej swoich i lotniska minimów. A nawet zachęcał, by próbowali wylądować. Na pewno nie wydawał załodze rozkazu, by wylądowali. Ale rozmawiał z nimi o tym.

Prawie rok temu płk Piotr Łukaszewicz, b. dowódca oddziału szkolenia lotniczego dowództwa sił powietrznych, zaraz po lekturze stenogramów przygotowanych w Krakowie mówił nam: – Nad Smoleńskiem gen. Błasik nie wydał polecenia: „Panowie, kończyć tę zabawę, na drugi krąg, odchodzimy!”. A powinien. Załodze na pewno zabrakło umiejętności dyplomatycznych, czyli powiedzenia generałowi czegoś w rodzaju „spadaj” tak, by nie poczuł się urażony. Ale generał nie wyszedł. Co gorsza, obserwował, jak załoga rozpoczyna zniżanie dopiero na ósmym kilometrze, choć powinna już od dziesiątego. Widział, jak samolot cały czas był wyżej, niż powinien, że zniżał się o wiele za szybko, że parametry lotu daleko wykraczały poza zakres ustabilizowanego podejścia. Dopuszczenie do tak znaczących odchyleń parametrów na ścieżce zniżania powinno było spowodować natychmiastowe przerwanie zniżania, nawet bez czekania do wysokości 100 metrów. Bezwzględnie trzeba było odejść na drugi krąg.

Macierewicz: To fałsz

Antoni Macierewicz i wdowa po gen. Błasiku od lat powtarzają, że generał jest fałszywie oskarżany o to, że był w kokpicie i że wywierał presję na załogę. A rozważanie o tym, jaką postawę przyjął generał w ostatnich minutach lotu, nazywają „hańbieniem munduru lotników” i „deptaniem dobrego imienia Polski”.

Oni zbadają katastrofę

Pełny skład zespołu prok. Marka Pasionka, powołanego do śledztwa w sprawie katastrofy smoleńskiej:

* Marek Kuczyński – kierownik zespołu, prokurator Prokuratury Regionalnej we Wrocławiu delegowany do Prokuratury Krajowej,
* Krzysztof Schwartz – zastępca kierownika zespołu, prokurator Prokuratury Regionalnej we Wrocławiu delegowany do Prokuratury Krajowej,
* Bartosz Biernat – prokurator Prokuratury Okręgowej we Wrocławiu delegowany do Prokuratury Krajowej,
* Jerzy Gajewski – prokurator Prokuratury Regionalnej w Katowicach delegowany do Prokuratury Krajowej,
* Robert Bednarczyk – prokurator Prokuratury Regionalnej w Lublinie delegowany do Prokuratury Krajowej,
* Tomasz Walczak – prokurator Prokuratury Okręgowej w Łodzi delegowany do Prokuratury Krajowej,
4 kwietnia 2016 r. dołączą:
* ppłk Karol Kopczyk – prokurator Wojskowej Prokuratury Okręgowej w Warszawie,
* ppłk Jarosław Kałużny – prokurator Wojskowej Prokuratury Okręgowej w Warszawie.

 

 

Zobacz także

jestNowa
jestNowaOpinia
wyborcza.pl