Michnik, 19.10.2016

 

Dziewięćdziesiąt (!) organizacji z całego świata pisze list do Szydło i Dudy. Dobitny apel

TS, 19.10.2016
Andrzej Duda

Andrzej Duda (Fot. Sławomir Kamiński / Agencja Gazeta)

• W liście znalazł się apel o wdrożenie wszystkich zaleceń Komisji Europejskiej
• Podpisało się pod nim 90 organizacji, m.in. z Węgier, Francji czy Norwegii
• „Kryzys konstytucyjny stwarza zagrożenie dla państwa prawa” – czytamy

 

„Z niepokojem obserwujemy kryzys konstytucyjny, (…) który rozrósł się do rozmiarów stwarzających poważne zagrożenie dla ochrony rządów prawa i praw człowieka” – napisano w liście do Beaty Szydło i Andrzeja Dudy, do którego dotarła TVN 24. W piśmie organizacje pozarządowe apelują o przyjęcie zaleceń Komisji Europejskiej, m.in. zaprzysiężenie trzech sędziów TK wybranych przez poprzednią kadencję Sejmu czy opublikowanie wyroków TK. Pod tym apelem podpisało się 90 organizacji z Polski,Norwegii, Węgier, Słowacji czy Francji. Autorzy listu wytknęli też PiS „liczne wypowiedzi kierowane pod adresem TK, podważające jego rolę i stwarzające zagrożenie dla jego niezależności”.

Pełną treść listu można przeczytać TUTAJ.

Dowiedz się więcej:

O co chodzi w sporze o Trybunał Konstytucyjny?

PiS uważa, że konflikt rozpętała koalicja PO-PSL. Ustępujące władze zmieniły prawo, by wybrać 5 sędziów, a nie tylko 3. PiS tego wyboru nie uznało i – po dojściu do władzy – wybrało 5 nowych sędziów, a także przegłosowało własną ustawę o TK. Prezydent zaprzysiągł sędziów wybranych głosami PiS, choć opozycja i część konstytucjonalistów uznała ich wybór za niezgodny z konstytucją. Tymczasem TK za niekonstytucyjną uznał PiS-owską zmianę ustawy o Trybunale. Rządzący jednak nie uznają tego wyroku i odmawiają jego publikacji, co wzbudziło protesty społeczne i ściągnęło na Polskę krytykę Unii Europejskiej. W lipcu Sejm przyjął nową ustawę o TK autorstwa PiS.

Co Komisja Europejska zarzuca polskim władzom?

W styczniu Komisja Europejska rozpoczęła wobec Polski procedurę ochrony praworządności w związku ze sporem wokół Trybunału Konstytucyjnego. Wiceprzewodniczący Komisji Frans Timmermans po wizycie w Polsce uznał, że punktem wyjścia do rozwiązania kryzysu wokół TK powinna być publikacja i wdrożenie jego wyroku o niezgodności z konstytucją nowelizacji ustawy o TK przygotowanej przez PiS. Rząd Beaty Szydło postanowił jednak nie publikować wyroku Trybunału Konstytucyjnego.

Jak Komisja Wenecka oceniła lipcową ustawę o Trybunale?

W październiku Komisja uznała, że pewne „postanowienia mogą znacznie opóźnić i utrudnić pracę TK, sprawić, iż będzie ona nieefektywna, a także podważyć jego niezawisłość poprzez stosowanie nadmiernej legislacyjnej i kontroli”. Wymieniono tu m.in. możliwość opóźnienia sprawy na wniosek czterech sędziów, umożliwienie prok. generalnemu zablokowanie rozpoznania sprawy poprzez jego nieobecność na rozprawie oraz wymóg, by postępowanie w innych sprawach zamykano w ciągu roku. W opinii skrytykowano też sposób zgłaszania kandydatów na prezesa TK prezydentowi. CZYTAJ WIĘCEJ>>>

dziewiecdziesiat

gazeta.pl

Sąd Najwyższy i Trybunał Konstytucyjny krytykują Kaczyńskiego. Za słowa o reprywatyzacji

MICHAŁ WILGOCKI, 19 października 2016
Prezes PiS Jarosław Kaczyński

Prezes PiS Jarosław Kaczyński (SŁAWOMIR KAMIŃSKI)

Dla Jarosława Kaczyńskiego wyrok TK i stanowisko Sądu Najwyższego w sprawie reprywatyzacji są „podstawą do zmian” w sądownictwie i dowodem na związki środowiska sędziowskiego z dziką reprywatyzacją. Sąd i Trybunał protestują: prezes PiS zrozumiał wszystko na opak.

Wczoraj na konferencji prasowej Ministerstwo Sprawiedliwości zapowiadało powstanie Komisji Weryfikacyjnej do spraw warszawskiej reprywatyzacji. Jarosław Kaczyński ocenił wówczas, że w proceder przejmowania budynków przez kupców roszczeń zaangażowana jest „szeroko rozumiana korporacja prawnicza”.

Prezes PiS przypomniał w tym kontekście wyrok Trybunału Konstytucyjnego z 2015 roku dotyczący reprywatyzacji. Pytanie do Trybunału skierował wówczas Wojewódzki Sąd Administracyjny, który rozstrzygał sprawę zwrotu jednej z nieruchomości w Warszawie. Żeby zwrócić budynek, trzeba było najpierw unieważnić odmowę zwrotu podjętą zaraz po nacjonalizacji, kilkadziesiąt lat wcześniej. WSA pytał o ograniczenia czasowe, do jakich stosuje się przepis kodeksu administracyjnego dotyczący unieważniania decyzji.

Mechanizm działa w następujący sposób: po wojnie właściciele działek i kamienic przejętych przez państwo ubiegali się o zwrot nieruchomości objętych dekretem Bieruta. Rada Narodowa najczęściej odmawiała i ich własność stawała się państwowa. Unieważnienie tej decyzji z powodu rażącego naruszenia prawa po kilkudziesięciu latach stawało się podstawą do roszczeń dla spadkobierców właścicieli. Ale także dla kupców roszczeń.

Trybunał zakwestionował możliwość stwierdzenia nieważności decyzji administracyjnej „po znacznym upływie czasu od jej wydania”, jeśli decyzja ta nie była przez lata podważana i wywołała skutki prawne.

Zobacz: Jarosław Kaczyński zapowiada powołanie komisji do spraw reprywatyzacji

Jarosław Kaczyński: Na Trybunał nie zstąpił Duch Święty

Kaczyński odniósł jednak wyrok TK nie do decyzji z okresu PRL, odmawiających reprywatyzacji, ale do dzisiejszych – czyli tych, na podstawie których zwraca się budynki i działki.

Prezes PiS tak mówił wczoraj o tym wyroku:

– Po 10 latach najbardziej bezprawna decyzja będzie niepodważalna. Jeśli spojrzeć na to wszystko, co działo się w Polsce wokół reprywatyzacji to trudno nie dostrzec tutaj związku – mówił Kaczyński.

Przypomniał też, że sędziowie Sądu Najwyższego i Stowarzyszenia Sędziów Iustitia popierają ten wyrok TK.

– Mamy do czynienia z sytuacją bardzo jasną, której związek z tym wszystkim, co działo się na rynku przejmowania nieruchomości, wydaje się dość oczywisty – mówił Kaczyński. – To też warto przekazać opinii publicznej w kontekście tego sporu o Trybunał i naiwnego przeświadczenia, że TK to zespół ludzi, na których Duch Święty zstąpił i będą podejmowali tylko dobre dla społeczeństwa, praworządne decyzje. Jakie one są, można przykłady mnożyć. Wniosek jest jeden. Sfera sądownictwa to sfera, gdzie muszą być dokonane daleko idące zmiany, zarówno w sferze instytucjonalnej jak i personalnej – dodał. Dziś na te zarzuty odpowiada zarówno Trybunał, jak i Sąd Najwyższy.

Trybunał prostuje: Orzekliśmy odwrotnie

TK wyjaśnia, że jego wyrok ma bronić lokatorów. Bo to właśnie podważanie decyzji sprzed 70 lat umożliwia dziką reprywatyzację. Na przykład może stać się podstawą do zwrotu budynku z mieszkańcami.

– Poważnym nadużyciem jest przy tym ogólne sugerowanie w trakcie konferencji prasowej, że sędziowie mają oczywisty związek z nadużyciami przy reprywatyzacji – czytamy w komunikacie.

Trybunał przypomina również, że Jarosław Kaczyński pominął wiele skutków prawnych wyroku i mógł wprowadzić opinię publiczną w błąd. I że ani w wyroku ani uzasadnieniu nie padła teza, że „po 10 latach nawet najbardziej bezprawna decyzja będzie niepodważalna” – TK nie przesądzał, czy akurat 10 lat to odpowiedni okres, by można było mówić o „znacznym upływie czasu”.

Prof. Łętowska: Trybunał orzekł prospołecznie

– To insynuacja i nieuczciwość – tak wczoraj słowa Kaczyńskiego komentowała w rozmowie z „Wyborczą” prof. Ewa Łętowska.

– Wyrok Trybunału dotyczył art. 156 kodeksu postępowania administracyjnego, według którego wadliwą decyzję administracyjną można uchylić w każdym czasie. Ten przepis rodził bardzo złe skutki społeczne. Na przykład spółdzielnie mieszkaniowe mogłyby po latach tracić ziemię, na której zbudowały osiedle, co dawałoby podstawę do przejęcia budynków z lokatorami. Albo ludzie traciliby mieszkania, które przed dziesięcioleciami kupili z zasobu skarbu państwa, bo uchylonoby decyzję o przeznaczeniu ich do sprzedaży. Na tym stał biznes dzikiej reprywatyzacji: za te uchylane decyzje sprzed kilkudziesięciu lat płacono odszkodowania! To chciałby przywrócić cytowany polityk? – mówiła profesor.

– Trybunał orzekł, że okres, w którym można uchylać te decyzje powinien być „odpowiednio długi”, a nie nieograniczony. I to ma działanie raczej pro-, a nie antyspołeczne. A intensywny, z naruszeniami prawa, proces reprywatyzacyjny to ostatnich 10-15 lat – dodała prof. Łętowska.

Sąd Najwyższy: Nieuprawniona opinia Jarosława Kaczyńskiego

Po wypowiedzi Kaczyńskiego zaprotestował również Sąd Najwyższy. Na czym polegał jego udział w sprawie?

Senat przygotował projekt ustawy, która ma wcielić wyrok Trybunału w życie. Sąd Najwyższy był jednym z organów, który wydawał na temat tego projektu opinię. Zgodził się w niej z orzeczeniem Trybunału. Mało tego: SN skrytykował senacki projekt za to, że wyrok realizuje za wąsko i nie zatrzyma dzikiej reprywatyzacji.

Dziś SN pisze w komunikacie, że opinia Kaczyńskiego o „oczywistych związkach” sędziów z procesem odzyskiwania nieruchomości jest całkowicie nieuprawniona.

„Ani opinia Sądu Najwyższego ani wyrok Trybunału Konstytucyjnego nie odnoszą się bezpośrednio do opisywanych ostatnio szeroko patologicznych zjawisk związanych z reprywatyzacją. Zarówno wyrok TK jak i stanowisko SN miały przyczynić się do powstrzymania nieprawidłowości w procesach reprywatyzacyjnych” – wyjaśnia Sąd.

„Dodatkowo pragnę przypomnieć opinii publicznej, iż staraniem Pierwszego Prezesa SN w lutym 2016 r. odbyła się w Sądzie Najwyższym konferencja naukowa dotycząca reprywatyzacji w orzecznictwie sądów. Niestety udział zaproszonych przedstawicieli Parlamentu i Rządu był znikomy, mimo iż prelegentami byli znakomici przedstawiciele judykatury i nauki” – pisze w komunikacie rzecznik SN, sędzia Michał Laskowski.

sad

wyborcza.pl

ŚRODA, 19 PAŹDZIERNIKA 2016, 13:23
xjaki-700x342.jpg.pagespeed.ic.-EcuGzVMvS

Jaki dla 300 i RDC: Stosunek do komisji weryfikacyjnej to sprawdzian na uczciwość ludzi na scenie politycznej

Stosunek do Komisji Weryfikacyjnej to to sprawdzian na uczciwość wszystkich ludzi na scenie politycznej. Kurtyna opada i możemy zobaczyć, kto chce wyjaśnić te sprawy, a kto chce bronić złodziei i cwaniaków – mówił na antenie RDC Patryk Jaki, wiceminister sprawiedliwości.

Jaki: Opozycja myślała, że tym ludziom się upiecze

„Opozycja w wielu przypadkach myślała dokładnie tak samo, jak wiele osób, które brały udział w reprywatyzacji. Myśleli, że tu nie da się nic zrobić, że tym ludziom już się upiecze. A okazuje się, że znaleźliśmy sposób, żeby pokazać, że państwo nie musi być w takiej sytuacji bezradne”

300polityka.pl

Macierewicz: Jest nagranie „tajnego” spotkania Tuska z Putinem w Smoleńsku. Fakty: nagranie jest publicznie znane od 2010 r. i dostępne np. na YouTube

Agnieszka Kublik, 19 października 2016

Kadr z filmu pokazującego spotkanie Tuska, Putina i Szojgu

Kadr z filmu pokazującego spotkanie Tuska, Putina i Szojgu (Screen za Youtube)

– Może będzie to zaskoczeniem, ale nie było w tej relacji i opisie ani słowa na temat brzozy, na temat przewrócenia się samolotu na plecy – mówi Antoni Macierewicz w dzisiejszej „Gazecie Polskiej”. Ale na nagraniu jest dokładnie odwrotnie, niż przekonuje szef MON.

– Tam, gdzie samolot powinien być na wysokości 60-80 m, tam drzewa przystrzyżone na wysokości tylko 8 m – tak tłumacz prezydenta Władimira Putina opowiada premierowi Donaldowi Tuskowi o tym, co się stało parę godzin wcześniej 10 kwietnia 2010 r. Wstępny przebieg katastrofy opowiada premierom Polski i Rosji ówczesny minister ds. nadzwyczajnych Siergiej Szojgu.

Nagranie, o którym mówi Macierewicz, zostało zrobione kamerą TVP. Jest 10 kwietnia 2010 r., jest już ciemno, Tusk, Putin i Szojgu rozmawiają na miejscu katastrofy. Widać sporą grupę ludzi. Są m.in. ich tłumacze, ochrona, ambasador Polski w Rosji Jerzy Bahr, szef MON Bogdan Klich, wicepremier Waldemar Pawlak.

Nagranie na YouTube ma 1,38 minuty (zostało wyemitowane w kwietniu 2010 r.) i zadaje kłam temu, co o nim publicznie mówi Macierewicz w „Gazecie Polskiej”. Opowiada tam, że „zapis rozmowy jest – wstrząsający, ponieważ Putin i Szojgu mieli przedstawić stronie polskiej przebieg katastrofy, który nie pokrywa się z oficjalnym raportem komisji Millera”.

Macierewicz: „Może będzie to zaskoczeniem, ale nie było w tej relacji i opisie ani słowa na temat brzozy, na temat przewrócenia się samolotu na plecy. Była zaś mowa o tym, że stała się straszna rzecz, ale gdyby samolot leciał trochę dalej, to mógłby zniszczyć fabrykę”.

Tymczasem na nagraniu widać i słychać, jak tłumacz – przekazując relację Szojgu – pokazuje Tuskowi, że szczątki prezydenckiego tupolewa leżą ok. 200 m od pasa na lewo. Mówi, że gdyby maszyna kontynuowała lot jeszcze 800 m, to dalej są zakłady, w które zapewne by uderzyła. Tam, gdzie samolot powinien być na wysokości 60-80 m, drzewa „przystrzyżone” są na wysokości tylko 8 m. A ponieważ załoga tupolewa wypuściła już wtedy podwozie, samolot przewrócił się na grzbiet.

Porównując cytat z Macierewicza z opisem katastrofy przez Szojgu, można zauważyć, że zna on to samo nagranie, które publikujemy (mowa o fabryce) i że ewidentnie mija się z prawdą, relacjonując rozmowę Tusk – Putin. Przypomnijmy, że rządowa komisja Jerzego Millera i polscy prokuratorzy ustalili, że brzoza po zderzeniu ze skrzydłem tupolewa złamała się na wysokości blisko 7 m (licząc od poziomu podłoża). Fragmenty brzozy wbiły się w skrzydło tupolewa, a fragmenty skrzydła wbiły się w brzozę. Komisja Millera pokazała zdjęcia i brzozy, i skrzydła. Biegli wojskowej prokuratury przebadali próbki drzewa i wraku. Nie ma wątpliwości – to ta brzoza i to skrzydło. Chwilę później samolot obrócił się i zderzył z ziemią.

Samolot zawadził zresztą nie o jedną brzozę – spadając, ścinał wierzchołki wielu drzew i o tym właśnie usłyszał wieczorem 10 kwietnia Tusk.

Macierewicz zarzuca premierowi Tuskowi, że ten „nie raczył nikogo poinformować” o tym, że do rozmowy doszło. Tymczasem świadków jej było wielu, nagrała je kamera telewizji publicznej. To nagranie istnieje w sieci od sześciu lat i jest znane osobom interesującym się badaniem katastrofy smoleńskiej.

Macierewicz wreszcie twierdzi, że „Putin i Szojgu mieli przedstawić stronie polskiej przebieg katastrofy, który nie pokrywa się z oficjalnym raportem komisji Millera”. Trudno mówić o „pokrywaniu” się tych kilku zdań z całym raportem Millera. Komisja Millera, a potem biegli wojskowej prokuratury podali, że do tragedii doszło, bo samolot leciał za nisko, za szybko, w gęstej mgle, bez kontaktu wzrokowego z ziemią. Efektem było uderzenie w brzozę i inne drzewa.

Macierewicz twierdzi także, że wieczorem 10 kwietnia Putin wiedział, co się stało, bo już ok. godziny 18 zostało odczytane nagranie z czarnej skrzynki rejestrującej rozmowy w kokpicie i korespondencję z wieżą kontroli lotów. – Mieli materiał dowodowy, który stał się podstawą tego obrazu wydarzeń. Mówię o tym dlatego, że Donald Tusk do dzisiaj nikomu tego spotkania nie relacjonował – tłumaczył szef MON.

Tymczasem rejestrator głosów został odczytany dopiero rano 11 kwietnia (jest protokół w tej sprawie) przez polskich i rosyjskich specjalistów, w obecności naszych dyplomatów.

nagranie

wyborcza.pl

 

Minister Gowin ujawnia: za 2 lata w kosmosie znajdzie się polsko-chiński satelita. Będzie badać Księżyc

mk, PAP, 19.10.2016

Jarosław Gowin

Jarosław Gowin (Agencja Gazeta)

• Minister nauki: Jest szansa, że w kosmos wyruszy satelita polsko-chiński
• Ma być wyposażony w sprzęt stworzony przez naukowców z Polski
• Satelita miałby zostać wystrzelony w 2018 roku

 

– Jest duża szansa, że w 2018 r. w kosmos wyruszy wspólny satelita polsko-chiński wyposażony w aparaturę naukową stworzoną przez polskich naukowców – podał wicepremier, minister nauki i szkolnictwa wyższego Jarosław Gowin. Minister w zeszłym tygodniu był w Chinach wraz z pracownikami resortu. Jak stwierdził po powrocie, satelita jako pierwszy ma badać „ciemną stronę Księżyca”. Zdaniem ministra, jeśli do tego dojdzie, zwiększy to zdecydowanie konkurencyjność nie tylko polskich badań nad kosmosem, ale też polskiego przemysłu kosmicznego.

Dowiedz się więcej:

Na jakich innych dziedzinach ma opierać się współpraca z Chinami?

. Po stronie chińskiej jest bardzo duże zainteresowanie intensyfikacją współpracy w obszarze szkolnictwa wyższego. Nie chodzi wyłącznie o wymianę studentów – mówi minister Gowin. Obecnie w Polsce studiuje ok. 1 tys. studentów z Chin, ale rząd chciałby tę liczbę zwielokrotnić. Strona chińska jest także zainteresowana współpracą firm, a także m.in. udziałem w budowie polskiego Centralnego Portu Lotniczego.

Zobacz także: Gowin: konsolidacja uczelni i instytutów byłaby w interesie wszystkich 

minister-gowin

gazeta.pl

Najpierw na rzeź pójdą bobry, potem żubry i wilki. Rząd PiS chce strzelać do zwierząt chronionych

Adam Wajrak, 19 października 2016

Quiz żubry

Quiz żubry (Adam Wajrak)

Rozpoczyna się właśnie demontaż modelu ochrony przyrody, którym mogliśmy chwalić się przed całym światem.

W ciągu najbliższych trzech lat ma zginąć od 22 do ponad  25 tys. bobrów. Projekty rozporządzeń zezwalających na odstrzał pojawiły się już na stronach większości regionalnych dyrekcji ochrony środowiska.

Walec idzie niezwykle szybko, bo zamiast zwyczajowych 21 dni na konsultacje organizacje ekologiczne dostały tydzień, a w niektórych wypadkach tylko cztery dni, w tym dwa robocze. To wyjątkowo mało, jeżeli ktoś zamierza obronić bobra – przedstawić rzetelne materiały dowodzące, że te zwierzęta dają nam wiele korzyści, które z pewnością przewyższają zawinione przez nie straty.

Spory o bobry

Bobry przecież powstrzymują spływ wody, dzięki czemu zapobiegają suszom i powodziom. Ich zapory i zbiorniki działają też jak oczyszczalnie, filtrując wodę, nie mówiąc już o tym, że przywracają naturalny charakter wielu rzekom i rzeczkom.

– To skandal, że bóbr ma być odstrzeliwany również na obszarach leśnych i chronionych, gdzie pełni bardzo ważną funkcję, tworząc środowiska dla wielu zagrożonych gatunków, takich jak bocian czarny, dzięcioły trójpalczasty i białogrzbiety, dubelt, orlik krzykliwy, na których ochronę przeznaczamy miliony euro – alarmuje Fundacja „Dzika Polska”.

Do tego tak naprawdę nie wiemy, ile ich mamy. Jak podaje Klub Przyrodników, jedna z najbardziej szacownych organizacji ochrony przyrody, szacunki liczby bobrów są bardzo rozbieżne. W raporcie przedłożonym Komisji Europejskiej w 2013 r. nasz kraj oficjalnie podał, że nasza populacja bobrów liczy ok. 36-41 tys. Z kolei inwentaryzacja sprzed roku na zlecenie Generalnej Dyrekcji Ochrony Środowiska dała wynik 31 tys. 572 zwierząt, choć zaraz potem – posługując się absurdalnym założeniem o stuprocentowym zasiedleniu wód przez bobry – „poprawiono” to oszacowanie do ponad 100 tys. Tak samo szacuje GUS, ale ta instytucja zbiera dane metodą ankietową, więc to raczej miara wyobrażenia leśników i myśliwych o liczebności bobrów, niż rzeczywista miara populacji.

Jedno jest pewne, w Polsce wciąż jest sporo miejsca dla bobrów, bo ich zagęszczenia są o wiele mniejsze niż na Białorusi lub Litwie.

Żubry dla możnych?

Rzeź bobrów przepchnąć będzie dość łatwo. Przeciętny Polak nie widuje i nie zna tego pożytecznego zwierzęcia, kojarzy je wyłącznie z podgryzaniem drzew. Ale czy można sobie wyobrazić strzelanie do cieszących się powszechną sympatią żubrów?

Jak najbardziej. Dotąd odbywało się to po cichu. W takich miejscach jak Puszcza Borecka czy Knyszyńska myśliwi zabijali zwierzęta teoretycznie chore. „Nie komercyjnie i nie dla zysku” – zarzekają się zarządzające tymi terenami Lasy Państwowe, ale na ich stronach oraz stronach komercyjnych firm organizujących polowania można znaleźć cennik takich polowań. Sam strzał do żubra kosztuje 12 tys. zł, a do tego za głowę dorodnego byka zapłacić trzeba było nawet 36 tys. zł.

Wiele wskazywało, że ten proceder zostanie ukrócony albo bardzo ograniczony przez poprzednią Państwową Radę Ochrony Przyrody. Eksperci zwracali uwagę na wiele nieprawidłowości. Przede wszystkim wskazywali, że nie można urządzać polowań na chronione i bardzo rzadkie zwierzę! Na świecie pozostało ok. 5 tys. żubrów; dla porównania – bizonów amerykańskich – blisko 600 tys., a niedźwiedzi polarnych uznawanych za niezwykle zagrożony gatunek – ok. 20 tys.

Kiedy jednak do resortu środowiska powrócił Jan Szyszko, tak zmieniono ustawę o ochronie przyrody, że mógł błyskawicznie odwołać członków Rady. Miejsce tych, którzy chcieli chronić żubry, bardzo szybko zajęli ci, którzy chcą je „chronić” także przez komercyjny odstrzał. Uważają, że strzelanie zwiększa akceptację dla gatunku. O co chodzi w tej pokrętnej logice? Pokazuje to historia z 2006 r., kiedy za poprzednich rządów Jana Szyszki w Ministerstwie Ochrony Środowiska zezwolono znanemu biznesmenowi Henrykowi Stokłosie na odstrzał żubrów, za co – jak podaje „Rzeczpospolita” – zapłacił jedynie 76 zł plus 5 zł opłat skarbowych. Powód? Stokłosa – zapalony myśliwy i wielki posiadacz ziemski – zrezygnował z odszkodowań za straty, jakie żubry wyrządzały na jego polach.

Wszystko wskazuje na to, że takie rozwiązanie – odstrzał zamiast odszkodowania – ma teraz zostać zastosowane w skali całego kraju. Na celowniku znajdą się żubry z największego, liczącego około 600 zwierząt, białowieskiego stada

Muszą tylko wzrosnąć powodowane przez żubry straty, bo na razie są one marginalne. Ale resort środowiska i związane z nim instytucje już nad tym pracują. W okolicach Puszczy Białowieskiej straty były bardzo niskie, a żubry cieszyły się coraz większą akceptacją z prostego powodu. Rolnicy, którzy jeszcze kilka lat temu uważali te wielkie zwierzęta za szkodniki, zmienili zdanie pod wpływem trustów oraz dopłat, które rozdzielał Białowieski Park Narodowy. Dopłaty przysługiwały za przygotowanie zawczasu łąk i stogów dla żubrów, dzięki czemu stały się one mile widzianym gościem. Żubr zyskał w regionie Puszczy niespotykaną od czasów królewskich sympatię.

Program świetnie działał i powinien być rozszerzony na inne regiony, w których żyją te wielkie zwierzęta. Ale stało się inaczej. Przejęty przez ekipę „dobrej zmiany” Narodowy Fundusz Ochrony Środowiska, który bez problemu pompuje pieniądze m.in. w instytucje związane z ojcem Tadeuszem Rydzykiem, już nie znajduje funduszy dla żubra, symbolu polskiej przyrody.

Powodów nie podano. Za to skutki będą dość proste do przewidzenia. Rolnicy przyzwyczajeni do koszenia łąk i stawiania stogów będą to robić dalej, żubry będą do nich przychodzić, bo też do tego przywykły. Tyle że teraz, aby dostać pieniądze za zjedzony stóg, rolnik będzie musiał zgłosić szkodę. W statystykach słupek „szkody wyrządzane przez żubry” wzrośnie.

Najpierw strzelamy, potem płacimy

Za tym wszystkim idą zmiany w prawie. Wygląda na to, że wyjątek Henryka Stokłosy stanie się regułą zatwierdzoną przez ustawę. W przygotowanym w lecie projekcie zmian w ustawie o ochronie przyrody resort zawarł bardzo niebezpieczne zmiany. Poszkodowany dostanie odszkodowanie za straty wyrządzone przez zwierzęta chronione, jeśli najpierw wystąpi o zezwolenie na ich odstrzał.

Poza tym do definicji „pozyskania” dodano zapis mówiący, że jest to zabijanie zwierząt chronionych czyniących szkody. Oczywiście rolnik nie będzie sam strzelał. Zapewne zrobi to wskazany przez organy przyrody myśliwy. Takich nie zabraknie. Tym bardziej że będzie można liczyć na atrakcyjne trofea.

To nie jest kraj dla dzikich zwierząt?

Po bobrach i żubrach przyjdzie też czas na wilki, a być może niedźwiedzie. Na naszych oczach rządzący demontują świetnie działający system ochrony przyrody, którym mogliśmy chwalić się przed resztą świata. To dzięki niemu w miarę bezpiecznie i spokojnie w tak gęsto zaludnionym kraju jak Polska żyje ponad tysiąc wilków, ponad tysiąc żubrów, około stu niedźwiedzi i dwustu rysiów. Nawet jeżeli czyniły one szkody, to państwo wypłacało za nie odszkodowania.

Zabijanie było ostatecznością i bardzo rzadko się na nie zgadzano.

Same odszkodowania wynoszące rocznie około 16 mln zł (ponad 90 proc. za bobry) to niewiele w skali państwa. I nawet gdyby poszerzyć katalog strat, za które się je wypłaca, to wciąż byłyby niewiele znaczącą pozycją w budżecie.

Dlaczego PiS chce to zmienić? Być może chce oszczędzić każdą złotówkę, bo ma kłopoty z budżetem, ale bardziej prawdopodobne, że zwyciężyła ideologia Jana Szyszki, który uważa, że najlepiej mają się te zwierzęta, do których się strzela.

narzez

wyborcza.pl

Macierewicz chwali się, że Niemcy biorą przykład z Polski. Naprawdę? Zapytaliśmy niemiecki MON, mamy odpowiedź

bc, mk, 19.10.2016

Antoni Macierewicz, okładka

Antoni Macierewicz, okładka „wSieci” (Agencja Gazeta, „wSieci”)

– Nawet Niemcy po nas zaczęli wprowadzać u siebie obronę terytorialną! – mówi minister Antoni Macierewicz w wywiadzie dla „wSieci”. W rozmowie mówi także o zwiększaniu wydatków na armię i sukcesie szczytu NATO. Postanowiliśmy zweryfikować prawdziwość tych informacji.

 

W ostatnim numerze tygodnika „wSieci” ukazał się wywiad z Antonim Macierewiczem. Na pytanie dziennikarza, jak wygląda realizacja postanowień warszawskiego szczytu NATO, minister Macierewicz chwali się dokonaniami swojego resortu, a także informuje, że Niemcy, wzorem Polski, zaczęli tworzyć u siebie obronę terytorialną. Czy jest to zgodne z prawdą? Sprawdziliśmy.

Szczyt NATO

– Szczyt NATO był takim sukcesem, że mógłbym uznać, iż to najważniejsze, już osiągnąłem. Nikomu dotąd nie udało doprowadzić do tego, że wojska NATO i USA stanęły na naszej granicy wschodniej – mówi w wywiadzie minister Macierewicz.

Czy szef MON ma się czym chwalić? Tak naprawdę pomija (nie pierwszy raz) fakt, że decyzja o organizacji szczytu NATO w Polsce zapadła podczas szczytu w Newport w 2014 r., czyli za rządów koalicji PO i PSL. Wtedy też podjęto decyzje o wzmocnieniu bezpieczeństwa wschodnich granic Sojuszu.

Obecność USA i NATO w Polsce to bezpośredni efekt decyzji podjętych w 2014po aneksji Krymu. Wtedy został przyjęty tzw. RAP, czyli plan na rzecz gotowości. Przyniósł on ciągłą rotacyjną obecność sojuszników w Polsce – potwierdził w rozmowie z Gazeta.pl Tomasz Siemoniak.

– Nasze oczekiwania na szczyt w Warszawie przedłożyliśmy w czerwcu 2015 r. Istotą decyzji ze szczytu w Warszawie było ustalenie, że ciągle na terytorium Polski i państw bałtyckich przebywa po jednym batalionie NATO. W tym sensie osiągnięcie polskiego rządu jest takie samo jak państw bałtyckich, więc nie widać tu specjalnej roli ministra Macierewicza – dodał były szef MON.

Obrona terytorialna

Wojska Obrony Terytorialnej to jeden z najważniejszych pomysłów Macierewicza. Szef MON zasugerował w wywiadzie, że spodobał się nawet Niemcom, którzy zaczęli wprowadzać OT u siebie.

 –  Na świecie te wojska się ceni jako najlepszą odpowiedź na zagrożenia hybrydowe, na używanie zielonych ludzików w roli wojsk jakiejś republiki. Nawet Niemcy po nas zaczęli wprowadzać u siebie obronę terytorialną! – stwierdził minister obrony narodowej.

Czy naprawdę? Postanowiliśmy sprawdzić to u źródła, czyli w niemieckim ministerstwie obrony narodowej. Tam usłyszeliśmy, że… nic podobnego nie miało miejsca.

– Mamy siły rezerwowe. Ich zadaniem nie jest obrona Niemiec. To są kompanie, które nie działają przez cały czas, ale w przypadku np. powodzi lub katastrof. Na co dzień to cywile, którzy po włączeniu do kompanii stają się wojskowymi. To jednak nic nowego, takie kompanie są u nas obecne od lat – powiedział w rozmowie z Gazeta.pl Tilman von Plüskow, rzecznik ministerstwa obrony narodowej Niemiec.

– Niemcy nie planują wprowadzenia gwardii narodowej lub podobnych sił – potwierdził nam także Jörg Franke z biura prasowego w niemieckim MON.

Zwiększenie finansów na armię

– Sukces nie wziął się jednak z niczego. Działania, za które nas atakowano, były starannie przemyślane. Zwiększenie finansowania armii do 2 proc. PKB wg natowskiego współczynnika (czyli o 1 mld zł więcej niż zakładano), wysłanie żołnierzy na niepopularne misje, samolotów do Kuwejtu – to się bardzo opłaciło – mówi w wywiadzie minister Macierewicz.

Czy rzeczywiście można to uznać za sukces rządu PiS? Przeznaczanie na wydatki obronne co najmniej 2 proc. PKB to tak naprawdę inicjatywa prezydenta Bronisława Komorowskiego. W lipcu 2015 r. podpisał on stosowną ustawę, która nakazała umieszczenie takiej kwoty w budżecie państwa od 2016 r. Dotąd na finansowanie sił zbrojnych przeznaczaliśmy minimum 1,95 PKB.

– Pani Szydło zapowiadała w kampanii wyborczej, że jej rząd przeznaczy 3 proc. PKB na obronność, a wiosną minister Macierewicz mówił o 2,5 proc. Zapowiada też zmianę metodologii liczenia na dającą MON 1 mld zł. Z tego, co wiem, to w Sejmie nie ma jeszcze tego projektu. Ocenimy go, gdy zostanie przedstawiony posłom i znajdzie się w projekcie budżetu – skomentował sprawę Tomasz Siemoniak.

Zobacz także: „Jak przeczytałam, to padłam” – Wielowieyska czyta wywiad z Macierewiczem 

 macierewicz-chwali

gazeta.pl

tomasz-lis

KONCERT MANIPULACJI. „WIADOMOŚCI” ZAKŁAMUJĄ ŻYCIORYS MICHNIKA

ADAM LESZCZYŃSKI, 18 PAŹDZIERNIKA 2016

„Wiadomości” TVP uczciły 70. urodziny Adama Michnika. Ich materiał to podręcznikowy przykład manipulacji – zestaw kłamstw, niedomówień i przemilczeń. Analizujemy zdanie po zdaniu

Reporter Wiadomości TVP Marcin Tulicki przygotował trwający ponad trzy minuty materiał na urodziny Adama Michnika. Tulicki jest nowym nabytkiem w Wiadomościach, w których zadebiutował w styczniu: portal branżowy Wirtualnemedia.pl informuje, że przyjechał do Warszawy z Katowic, a wcześniej pracował w gazecie „Wiadomości Zagłębia”, a w TVP Katowice prowadził program „Bez korekty”. Biografia Michnika wyraźnie go przerosła. Materiał, który przygotował, jest informacyjnym kuriozum – ze względu na pominięcia, manipulacje (w tym dobór rozmówców) i jawne fałszerstwa.

„Tej postaci tu nikomu nie trzeba przedstawiać”.

Materiał rozpoczyna się tymi słowami od wystąpienia Michnika na proteście KOD – na którym, jak informuje Tulicki, członkowie KOD „przepraszali Francuzów za niekupienie Caracali i aferę widelcową”. Sugestia jest niedwuznaczna: Michnik występuje na proteście KOD, który jest nieustannym celem ataków Wiadomości, i to jeszcze na imprezie, na której KOD przeprasza za Polskę!

Żeby było wiadomo, co myśleć

„Jest na pewno wielką postacią” – mówi anonimowy uczestnik demonstracji.

To jedyna pozytywna opinia na temat Michnika w całym materiale, ale wygłoszona przez osobę anonimową i uczestnika demonstracji KOD (a więc podejrzanego w świecie Wiadomości). Człowiek ten mówi jeszcze, że to Michnik miał udział w budowie III RP – co dla reportera Wiadomości jest oczywiście jednoznacznie negatywne. Żeby jednak widz nie miał wątpliwości, co myśleć, Wiadomości mówią:

„Dla wielu Adam Michnik jest jednak postacią kontrowersyjną, której postawa w czasie transformacji ustrojowej dla wielu była szokiem”.

Tutaj pojawia się pierwsze kluczowe niedomówienie. Wiadomości nie wspominają, że Michnik był jednym z głównych opozycjonistów w PRL, został wyrzucony ze studiów, siedział wiele lat w więzieniu, był przeciwnikiem propagandy reżimu przez dekady. O tym nie ma słowa – i właściwie nie wiadomo, dlaczego w ogóle kogoś ma obchodzić to, że skończył 70 lat i skąd się w polskiej polityce wziął.

Jak to było z Kiszczakiem

Za to postawę Michnika komentuje Rafał A. Ziemkiewicz, znany polityczny (i osobisty) przeciwnik Michnika, autor książki „Michnikowszczyzna”. Ziemkiewicz:

Michnik to był ten wyrywny, który się szarpał, który krzyczał, że ktokolwiek czerwonemu rękę, bodaj palec poda, to świnia ostatnia, i o to właśnie ten skrajny radykał wykonał taką woltę, że nagle zaczął głosić, że Czesław Kiszczak jest człowiekiem honoru.

Jest to oczywiście nieprawda: polityczna postawa Michnika wobec PRL ulegała ewolucji – zaczęło się od protestu w sprawie zdjęcia „Dziadów” z afisza w 1968 r. i ograniczeń swobody twórczej, poprzez działalność na rzecz robotników w latach 70. i 80. Michnik był przeciwnikiem ustępstw wobec władzy w czasie stanu wojennego, ale to tylko fragment bogatej politycznej biografii.


Fot . Slawomir Kaminski / Agencja Gazeta
Przeczytaj też:

BYŁEM STRASZNIE WAŻNY. ŻYWOT JAROSŁAWA KACZYŃSKIEGO, CZĘŚĆ DRUGA

ADAM LESZCZYŃSKI  5 SIERPNIA 2016


Nie przedstawiono kontekstu, w jakim pojawiło się sformułowanie „człowiek honoru”.Chodziło o to, że Kiszczak dotrzymał wszystkich zobowiązań, które złożył opozycji podczas rozmów przy Okrągłym Stole. Michnik powtórzył to później nad grobem gen. Kiszczaka, podkreślając, że dzięki temu doszło do bezkrwawego obalenia komunizmu. Tego jednak nie dowiemy się z Wiadomości – wychodzi na to, że Michnik był fanem Kiszczaka. Nie ma nawet słowa o tym, że to Kiszczak zamknął Michnika do więzienia, potem był adresatem obelżywego listu Michnika napisanego z więzienia. W liście Michnik odmówił wyjazdu z PRL, do czego próbowano go zmusić. Pisał:

„1) aby tak jawnie przyznać się do deptania prawa, trzeba być durniem;
2) aby będąc więziennym nadzorcą, proponować człowiekowi więzionemu od dwóch lat Lazurowe Wybrzeże w zamian za moralne samobójstwo, trzeba być świnią;
3) aby wierzyć, że ja mógłbym taką propozycję przyjąć, trzeba wyobrażać sobie każdego człowieka na podobieństwo policyjnego szpicla”.

Kto nie rozumie żartów

Następnie Wiadomości pokazują kadry z Magdalenki – przy wesołej muzyce uśmiechnięty Michnik kiwa się z Kwaśniewskim. Wiadomości mówią, że tu:

„Decydowano o kształcie III RP”.

I pokazują Michnika obok Wałęsy wznoszącego toast:

„Ja piję panie generale za taki rząd, gdzie Lech będzie premierem, a pan ministrem spraw wewnętrznych”. (śmiech)

W tym momencie manipulacja polega na całkowitym przemilczeniu kontekstu. W czasie rozmów idea rządu z udziałem „Solidarności” wydawała się utopijną propozycją. Zaledwie kilka lat wcześniej Michnik siedział w więzieniu, a Wałęsa był internowany. Cała władza była w ręku PZPR. To był polityczny żart, który stał się realnym programem dopiero po przegranych przez reżim wyborach 4 czerwca 1989 r. W ten sposób Wiadomości robią z Michnika kolaboranta.

Oceniają przeciwnicy i wrogowie

Potem następuje przejście do „Gazety Wyborczej”. Wiadomości informują, że najpierw „firmowała” ją „Solidarność”.

„Ale jak wspominają jej działacze, Adam Michnik coraz bardziej od związkowców się odsuwał”.

Tym słowom towarzyszą zdjęcia Michnika otwierającego szampana przed starą siedzibą redakcji „Wyborczej”. Przesłanie: zdradził robotników i związkowców, choć chodziło o konflikt o polityczny z Lechem Wałęsą. Komentuje to Andrzej Gwiazda:

„Przepychanki między Wałęsą i Michnikiem… Już ich wtedy traktowałem na równi. Niestety Michnik był inteligentniejszy. Okazał się większym zagrożeniem dla Polski niż Wałęsa”.

Znów „Wiadomości” nie informują, że cytują osobistego wroga Michnika i jego przeciwnika od dziesięcioleci. Nie wiadomo, o jakie zagrożenie chodzi – ale wiadomo, że Michnik jest zły.

„Odpieprz się może. Odpieprz się od generała”.

Scena z Michnikiem mówiącym „odpieprz się od generała” pojawia się bez żadnego kontekstu – właściwie nie wiadomo, dlaczego to powiedział. Wiadomo tylko, że jest chamem, który broni komunistów.

„Gazeta zrobiła wiele, by w Polsce nie było lustracji i rozliczeń z komunistyczną przeszłością”.

To jest manipulacja, której sedno leży w słowie „rozliczenie”. „Wyborcza” była przeciwna lustracji, ale nie była przeciwna „rozliczeniom” z komunistyczną przeszłością. Przeciwnie, pisała wielokrotnie o historii najnowszej, w tym o PRL. „Rozliczenie” miało mieć charakter symboliczny i ideowy, a nie prawny (czego chciała prawica). Przesłanie: Michnik bronił komunistów.


Untitled-2
Przeczytaj też:

JAROSŁAW KACZYŃSKI POPRAWIA HISTORIĘ „SOLIDARNOŚCI”

ADAM LESZCZYŃSKI  15 LIPCA 2016


Wtedy Wiadomości przechodzą do lustracji rodzinnej:

„Adam Michnik też uciekał – choćby od prawdy o swoim przyrodnim bracie. To mieszkający w Szwecji stalinowski sędzia, który skazywał na śmierć żołnierzy podziemia”.

Michnik nigdy nie wypierał się swojego brata. Nie jest więc jasne, co Wiadomości rozumieją przez „ucieczkę od prawdy”. Sugestia jest jednak jasna – Michnik rodzinnie jest „umoczony” w stalinizm, komunizm.

Następnie na ekranie pojawia się Jerzy Jachowicz, dziennikarz zwolniony z „Wyborczej” w 2005 r.,  potem w prawicowych gazetach. Mówi, że zawiódł się na Michniku, który bronił gen. Kiszczaka:

„To było absolutnie zdumiewające”.

Jachowicz ma oczywiście prawo do swojej oceny, nawet jeżeli spóźnionej, ale Wiadomości jak dotąd do mówienia o Michniku zatrudniły wyłącznie jego przeciwników (z wyjątkiem anonimowego uczestnika demonstracji KOD).

„W 2002 r. Michnik ujawnił nagranie swojej rozmowy z Lwem Rywinem. (…) W tle afery była nieudana próba wejścia wydawcy gazety na rynek telewizyjny. Od tego czasu zaczęły się kłopoty finansowe kierowanej przez Michnika gazety”.

Kolejna manipulacja: to Rywin złożył Agorze korupcyjną propozycję, został za nią skazany i trafił do więzienia. Wiadomości nie mówią, kto był tutaj poszkodowanym. Z materiału Wiadomości w ogóle zresztą nie sposób się domyślić, o co chodzi i o czym Michnik rozmawiał z Rywinem. Wiadomo, że była „afera” oraz „próba wejścia wydawcy na rynek telewizyjny”.

Ponadto: Rywin przyszedł do Michnika w 2002 r., a spadek sprzedaży „Wyborczej”zaczął się kilka lat później – w 2007 r. „Wyborcza” miała rekordową sprzedaż (blisko pół miliona egzemplarzy). Na tle innych manipulacji Wiadomości to jednak drobiazg.


Fot . Slawomir Kaminski / Agencja Gazeta
Przeczytaj też:

KACZYŃSKI ZMIENIA HISTORIĘ KOR: „LEWICA LAICKA” ZAWŁASZCZYŁA JEGO DZIEDZICTWO

ADAM LESZCZYŃSKI  26 WRZEŚNIA 2016


Dalej Wiadomości przytaczają sławną wypowiedź Michnika o Bronisławie Komorowskim – który co prawda nie przejechał po pijanemu ciężarnej zakonnicy na pasach, a i tak przegrał. Oraz informują:

„Dziś sprzedaż «Gazety Wyborczej» jest na najniższym poziomie w historii”.

To jest akurat prawda, chociaż kontekst wiadomości i komentarz, że Michnik „stracił polityczny zmysł” sugerują, że spadek sprzedaży był konsekwencją wyborów ideowych i politycznych redakcji. Tymczasem wszystkie tytuły drukowane odnotowały w ostatnich latach drastyczne spadki sprzedaży. Na całym świecie zresztą papierowa prasa leci na łeb na szyję.

„Oko” gratuluje red. Tulickiemu świetnego materiału na urodziny Michnika. Dzieło Tulickiego może być doskonałym przedmiotem analizy na studiach dziennikarskich.

Autorowi wróżymy dalszą karierę, przynajmniej do następnych wyborów.

 

OKO.press

Rozmowa Tusk-Putin w Smoleńsku. Macierewicz „wstrząśnięty”, Pawlak odpowiada

WB, 19.10.2016

 

Nagranie rozmowy Tusk-Putin

Nagranie rozmowy Tusk-Putin (YouTube.com/RT | „Gazeta Polska”)

Antoni Macierewicz twierdzi, że istnieje nagranie rozmowy Donalda Tuska z Władimirem Putinem z 10 kwietnia 2010 roku. – Nie było żadnej dyskusji o przyczynach wypadku – komentuje ówczesny wicepremier Waldemar Pawlak, który uczestniczył w spotkaniu.

 

Minister obrony narodowej w rozmowie z „Gazetą Polską” poinformował o spotkaniu Donalda Tuska z Władimirem Putinem i Siergiejem Szojgu 10 kwietnia 2010 roku. Macierewicz zarzuca byłemu premierowi, że ten „nie raczył nikogo poinformować” o tym, że do rozmowy doszło.

Informacja o istnieniu nagrania wypłynęła we wtorek, media sprzyjające rządowi informują o sprawie w atmosferze skandalu. Zapis rozmowy jest – zdaniem szefa MON- „wstrząsający”, ponieważ Putin i Szojgu mieli przedstawić stronie polskiej przebieg katastrofy, który nie pokrywa się z oficjalnym raportem komisji Millera.

– Bardzo szczegółowo opisali, jak do niej doszło. Może będzie to dla państwa zaskoczeniem, ale nie było w tej relacji i opisie ani słowa na temat brzozy, na temat przewrócenia się samolotu na plecy. Była zaś mowa o tym, że stała się straszna rzecz, ale gdyby samolot leciał trochę dalej, to mógłby zniszczyć fabrykę – mówi Macierewicz.

Macierewicz: Jestem wstrząśnięty

W spotkaniu mieli wziąć udział, poza Tuskiem, Putinem i Szojgu, ówczesny wicepremier Waldemar Pawlak i minister sprawiedliwości Krzysztof Kwiatkowski. Rozmowa odbyła się 10 kwietnia około godziny 22. – Z relacji rosyjskich mediów w dniu 10 kwietnia wiemy, że już około godziny 18 został odczytany przynajmniej voicerecorder zawierający głosy załogi i korespondencję z wieżą kontroli lotów. Więc oni już mieli obraz rozwoju wydarzeń. Mieli materiał dowodowy, który stał się podstawą tego obrazu wydarzeń. Mówię o tym dlatego, że Donald Tusk do dzisiaj nikomu tego spotkania nie relacjonował – tłumaczył szef MON.

Czy złożone zostanie zawiadomienie w sprawie popełnienia przestępstwa? Macierewicz zaznaczył, że będzie to decyzja Komisji Badań Wypadków Lotniczych Lotnictwa Państwowego. Jednocześnie stwierdził: – Jestem tym nagraniem wideo ze Smoleńska i wiedzą, jaką ukrywał Donald Tusk, naprawdę wstrząśnięty. To niejedyny wypadek ukrywania wiedzy na temat tragedii smoleńskiej przez Donalda Tuska. Podobnych przykładów mamy więcej.

Pawlak: Nie było żadnej dyskusji

O komentarz w sprawie poprosiliśmy Waldemara Pawlaka, który był obecny na spotkaniu ze stroną rosyjską 10 kwietnia.

– Było takie spotkanie na miejscu katastrofy, ale nie było żadnej dyskusji o przyczynach wypadku. To był ogromny smutek i rozpacz po tym, co się stało. To byłoby zupełnie niepoważne i nie na miejscu, gdyby wtedy mówić o przyczynach katastrofy. Nie w tym czasie i nie w tym momencie – powiedział nam Pawlak. Ówczesny wicepremier podkreślił, że w jego obecności nie padły sformułowania, o których mówi Macierewicz.

Zobacz też: Co ustaliła komisja Macierewicza? Władyka: Wydawało się, że ten absurd już przekroczył wszelkie granice. Teraz znowu jest nakręcany

 macierewicz

gazeta.pl

 

cvhiupiweaarnfu

Dominika Wielowieyska Gazeta Wyborcza

Dziel, rządź i ekshumuj

18 października 2016

Ponowny pogrzeb Zbigniewa Wassermanna w 2011 roku, po jego ekshumacji

Ponowny pogrzeb Zbigniewa Wassermanna w 2011 roku, po jego ekshumacji (MICHAŁ ŁEPECKI)

Nie ma żadnych merytorycznych powodów, aby przeprowadzić ekshumacje. To znaczy jest jeden podstawowy – propagandowy

Prokuratura pod rządami PiS zdecydowała o ekshumacji ciał ofiar katastrofy smoleńskiej. Część rodzin protestuje, bo trumny ich bliskich są elementem w grze propagandowej. Dziwi mnie to, że milczy Kościół katolicki. Nie staje na straży fundamentalnej zasady, że zmarłych należy zostawić w spokoju. Nie ma przecież żadnych merytorycznych powodów, aby przeprowadzić ekshumacje.

To znaczy jest jeden podstawowy powód – właśnie propagandowy. Granice przyzwoitości w polskiej polityce były przesuwane wielokrotnie, ale nigdy aż tak daleko. Naruszanie spokoju zmarłych, a tym samym torturowanie wielu rodzin ofiar – tego jeszcze partia polityczna nie robiła.

Ale elektorat PiS czeka przecież na „prawdę” i jego cierpliwość też ma swoje granice. PiS musi zarządzać emocjami, które scalają ten obóz. Jednym ze sposobów jest właśnie ekshumacja, w wyniku której ktoś znajdzie coś „niewytłumaczalnego”, co będzie paliwem dla kolejnych teorii spiskowych.

Ekshumacje mają przykryć jeden fakt: PiS rządzi od ponad roku i przejął wszystkie instytucje państwa, całą dokumentację komisji Jerzego Millera, wiedzę służb specjalnych – i nie znalazł cienia dowodu na zamach i wybuchy. Tu nie ma czym podsycić smoleńskiego ognia.

PiS obiecywał komisję międzynarodową, która pod auspicjami NATO zbada sprawę Smoleńska. Twierdził, że taka komisja nie powstała, bo Platforma Obywatelska blokowała tę inicjatywę. Trzy miesiące po wyborach szef MSZ Witold Waszczykowski tłumaczył, że powołanie takiej komisji musi potrwać. Minął rok i zapadła głucha cisza. Powód? Jest oczywiste, że gdyby do badania Smoleńska ponownie zabrali się prawdziwi eksperci specjalizujący się w badaniu katastrof lotniczych, to doszliby do takich samych wniosków jak dwa odrębne i niezależne od siebie zespoły ekspertów komisji Millera i prokuratury. Pomysł międzynarodowej komisji musiał więc upaść. Pozostali tylko hobbyści Antoniego Macierewicza. I już widać, że król jest nagi.

Owszem, wyborcom najbardziej wiernym można rozmaite głupstwa wcisnąć, ale już wciskanie ich niektórym publicystom IV RP raczej się nie uda. W efekcie w propagandowym monolicie PiS powstałoby poważne pęknięcie. Trzeba więc skierować uwagę opinii publicznej w inną stronę.

Innym pomysłem na zagospodarowanie emocji smoleńskich jest polowanie na Tuska i innych polityków PO, by postawić im zarzuty o zdradę dyplomatyczną. Jest to oczywiście absurd, ale twardy elektorat PiS przyjmie to z zadowoleniem.

Strona PiS nie ma żadnych skrupułów, ból części rodzin smoleńskich ich nie obchodzi. Druga, racjonalna strona sporu ma skrupuły, unika tak ostrej konfrontacji. Wiadomo, że obok kancelarii premiera także prezydencka kancelaria odpowiadała za wizytę w Smoleńsku. Najbardziej bolesne jest jednak to, że współodpowiedzialni za tę tragedię nie żyją, ich rodziny zostały tak ciężko doświadczone przez los i zadawanie im ran w postaci oskarżeń ich bliskich jest bardzo trudne. Dlatego wiele rozsądnych osób ma poczucie, że należy te oskarżenia tonować, a najlepiej tę sprawę zamknąć. Tylko nieliczni mówią „otwartym tekstem” na ten temat, niektórzy zbyt ostro. I dają pretekst do oburzeń i szantażu emocjonalnego ze strony opcji „zamachowej”. Tę słabość i skrupuły obozu anty-PiS Kaczyński dość brutalnie wykorzystuje i dlatego to jego przekaz dominuje.

Tym większy mój szacunek dla wszystkich tych rodzin ofiar smoleńskich, które głośno protestują przeciwko akcji obozu rządzącego, bo mam świadomość, jak wiele je to kosztuje. Ich głos jest jednak bardzo ważny. To przede wszystkim dzięki nim fałszywa opowieść o Smoleńsku nie stanie się jedynym obowiązującym przekazem.

niema

wyborcza.pl

 

WITOLD MROZEK

W kulturze odwilż? Gliński już nie rządzi Ministerstwem Dziwnych Kroków

18 października 2016

Oblęgorek, wicepremier Piotr Gliński inauguruje obchody Roku Henryka

Oblęgorek, wicepremier Piotr Gliński inauguruje obchody Roku Henryka (MICHAŁ WALCZAK)

Ministerstwo Kultury przestaje być montypythonowskim Ministerstwem Dziwnych Kroków. Wicepremier Piotr Gliński zaczął od serii kuriozalnych wypowiedzi oraz bezpardonowych prób ingerencji w autonomię instytucji kultury. Teraz jego resort zmienia ton i styl.

Twarzą tej zmiany jest wiceminister Wanda Zwinogrodzka (odpowiada m.in. za instytucje kultury). Niegdyś krytyczka teatralna „Wyborczej”, później pracowała przez lata w TVP, by wreszcie zostać płomienną publicystką „Gazety Polskiej Codziennie”. Dziś stara się zmienić w wyważoną i merytoryczną polemistkę i organizatorkę. Wpadła też na bezprecedensowy w tym rządzie pomysł – by rozmawiać z artystami, zamiast ich obrażać.

Kiedy wicepremier Gliński objeżdża imprezy w rodzaju Kongresu Małych i Średnich Przedsiębiorstw w Katowicach, Zwinogrodzka pojawia się wśród gwiazd kina na zamknięciu festiwalu filmowego w Gdyni. Nie obraziła się, kiedy melomani wygwizdali ją podczas Warszawskiej Jesieni (odczytywała wtedy list Glińskiego). Pytana przez prawicowych dziennikarzy o aferę wokół obsady stanowiska dyrektora Teatru Polskiego we Wrocławiu czy pomysł odwołania Jana Klaty ze Starego Teatru w Krakowie, Zwinogrodzka studzi nastroje.

Ministerstwo daje pieniądze na sztukę współczesną i ratuje warszawską kulturę

Ostatnią wpadką Glińskiego była nieobecność na październikowym Kongresie Kultury, który zgromadził w Warszawie przeszło 3 tys. artystów i animatorów z całej Polski. Tym razem obyło się bez używanych wcześniej wyzwisk, resort nie nazwał organizatorów kongresu „wykorzenionymi elitami” lub „tymi, co byli przy torcie”. Rozmydlił odpowiedzialność za absencję ministra, zrzucając winę na problemy w komunikacji między resortem a organizatorami. To znacząca zmiana.

Jednym z większych skandali początku kadencji Glińskiego była odmowa przyznania ministerialnych dotacji na rozwój kolekcji sztuki współczesnej dla najważniejszych muzeów (m.in. warszawskiego Muzeum Sztuki Nowoczesnej i Muzeum Sztuki w Łodzi). Resort właśnie to naprawił – wszystkie aplikujące instytucje otrzymały pieniądze. Przez opóźnienia w podjęciu decyzji muzeom co prawda zostały dwa miesiące na sfinalizowanie transakcji z artystami, jednak zakupy dojdą do skutku.

Osłabła też cenzorska pasja ministerstwa. Trzy tygodnie temu na Festiwalu Prapremier w Bydgoszczy wybuchł skandal wokół spektaklu Olivera Frljicia. Zarzucano mu obrazę uczuć religijnych i profanację flagi państwowej. Na represje licytowali się marszałek województwa z PO, PiS-owscy samorządowcy i posłanka Anna Sobecka. Resort kultury wypowiadał się nadzwyczaj oględnie.

Ministerstwo rośnie też na słabościach polityki kulturalnej warszawskiego ratusza. Stolica nie chce wziąć odpowiedzialności za upadające Muzeum Techniki, które ma zostać eksmitowane z Pałacu Kultury? Gliński proponuje jego unarodowienie, współprowadzenie i współfinansowanie wraz z miastem. I czeka na ruch Hanny Gronkiewicz-Waltz. Państwowy Teatr Żydowski opuszcza kupioną przez dewelopera siedzibę i zostaje na bruku? Zwinogrodzka z wiceministrem obrony Wojciechem Fałkowskim zapraszają Żydowski na scenę garnizonowego klubu. Na konferencji prasowej obok tej dwójki stał Maciej Nowak – pierwszy otwarcie homoseksualny dyrektor teatru w Polsce, którego Polski w Poznaniu będzie współpracował z Teatrem Żydowskim.

Kryzysów w Żydowskim i w Muzeum Techniki nie wywołały warszawskie władze. Ale nie spełniły też pokładanych w nich oczekiwań, nie wypracowały rozwiązań, oferują jedynie okrągłe zdania. Polityczny efekt? Warszawska Platforma oddaje kulturę PiS.

O grzechach PiS trzeba pamiętać. Ale czy trzeba prowadzić wojnę domową?

Czy jest się z czego cieszyć? W mocy pozostaje przecież polityka historyczna PiS oparta na mesjanizmie, martyrologii i kulcie „żołnierzy wyklętych”. Zmieniła się lista dotowanych przez państwo czasopism kulturalnych, na wyraźną korzyść prawicy. Gliński wciąż stara się dać na kościelne instytucje (jak muzeum w Świątyni Opatrzności Bożej w Wilanowie) więcej nawet, niż dawał Bogdan Zdrojewski z PO.

PiS nie ma pomysłu na dyplomację kulturalną (poza czystkami personalnymi i promowaniem „myśli Lecha Kaczyńskiego”) ani na wsparcie organizacji pozarządowych (których nie rozumie). Wreszcie, skrajnie upartyjnił media publiczne (co akurat nie obciąża Glińskiego mocno – to sprawa wyższego szczebla).

Jednak zmiana tonu w resorcie Piotra Glińskiego jest warta zauważenia. Czy ministerstwo wróci do roli partnera ludzi kultury, często trudnego, ale nieodzownego? Większość środowisk twórczych pozostanie nieufna do endeckiego ducha, który towarzyszy drugim rządom PiS. Ale odwilż jest potrzebna. Trzeba reformować instytucje kultury i poprawić kondycję socjalną tysięcy zwykłych pracowników tego sektora – to jedna z najsłabiej zarabiających branż.

wkulturze

wyborcza.pl

MICHAŁ KOKOT

Co odróżnia Andrzeja Dudę od prezydentów Węgier i Bułgarii?

19 października 2016

Andrzej Duda i prezydent Węgier Janos Ader podczas obchodów Poznańskiego Czerwca 56. Poznań, 28 czerwca 2016 r.

Andrzej Duda i prezydent Węgier Janos Ader podczas obchodów Poznańskiego Czerwca 56. Poznań, 28 czerwca 2016 r.(Fot. Łukasz Cynalewski / Agencja Gazeta)

Janos Ader i Rosen Plewneliew giną pod naporem populizmu. Duda zaś go wykorzystuje z myślą o drugiej kadencji.

To nie jest dobry czas dla niezależnych prezydentów w Europie Środkowo-Wschodniej walczących z populizmem.

W wyborach w Bułgarii, które odbędą się za trzy tygodnie, rządząca partia GERB nie dała poparcia obecnemu prezydentowi Rosenowi Plewneliewowi, który wycofał się z walki o reelekcję. Postawiła na niezbyt znaną przewodniczącą parlamentu Cackę Caczewę. Plewneliew podpadł, bo krytykował rząd za brak reform i populizm. Szefowi rządu i partii GERB Bojce Borisowowi nie podobało się również jego stanowisko wobec Rosji. Prezydent domagał się bowiem wielokrotnie wydłużenia sankcji wobec Moskwy w odpowiedzi za agresję na Ukrainie – wbrew stanowisku rządu, który próbuje utrzymywać z Rosjanami ciepłe stosunki.

Prawdopodobnie taki los spotka i Janosa Adera, obecnego prezydenta Węgier, którego kadencja kończy się w maju przyszłego roku. Politycy Fideszu mówią coraz częściej, że partia wysunie na jego miejsce innego kandydata. Ader kilkakrotnie zawetował rządowe ustawy. W 2013 r. zrobił to w przypadku nowego prawa, które utrudniało obywatelom dostęp do informacji. W marcu zaś nie pozwolił na utajnienie informacji o finansach Narodowego Banku Węgier i należących do niego fundacji. Prezydent miał wątpliwości, czy nowe prawo nie naruszy zasady przejrzystości wydawania publicznych pieniędzy.

Miał rację. Dwa miesiące po jego wecie okazało się, że fundacje te wydały miliard dolarów na zakup i remont nieruchomości, na które kontrakty wygrywali zaprzyjaźnieni z rządem oligarchowie. Niemała część tej kwoty trafiła też do należących do nich mediów.

Janos Ader bardzo oszczędnie wypowiada się w publicznych sprawach. Milczał, gdy rząd postanowił rozpisać referendum w kwestii nieprzyjmowania uchodźców, które doprowadziło do wzrostu ksenofobii, ale też zwiększyło poparcie dla rządzącego Fideszu. Ader nie wykazuje jednak również wielkiego entuzjazmu wobec działań przewodniczącego tej partii – premiera Viktora Orbana – i teraz płaci za to cenę. Wiedział, jakie będą koszty prowadzenia takiej polityki, a mimo to wybrał trwanie przy swoich pryncypiach.

Na tym tle łatwo zrozumieć motywację prezydenta Andrzeja Dudy, który – podobnie jak Plewneliew – nie ma żadnego zaplecza politycznego zdolnego do zorganizowania kampanii wyborczej za cztery lata. Nie brakuje mu więc entuzjazmu wobec polityki rządu PiS, pod którego władzą Polska przypomina oblężoną twierdzę, na którą naciera nieprzyjaciel z Zachodu. Spośród uchwalanych dotąd rządowych ustaw Duda nie zawetował ani jednej i zapewne już tego nie zrobi, bo oznaczałoby to kres jego kariery politycznej.

Zarówno bułgarski, jak i węgierski prezydent polegli, próbując walczyć z populizmem. Polski zaś, w odróżnieniu od nich, nawet nie próbuje kontrolować populistycznych poczynań rządu, lecz je wspiera w drodze po drugą kadencję.

co

wyborcza.pl

JAROSŁAW KURSKI

Jarosław Kurski do Jarosława Kaczyńskiego: Niech Pan obejrzy materiał TVP o Michniku

18 października 2016

Jarosław Kaczyński

Jarosław Kaczyński (Fot. Sławomir Kamiński / Agencja Gazeta)

Przyzna Pan, że aż tak wulgarna propaganda po prostu nie działa

Materiał „Wiadomości”na 70-te urodziny Adama Michnika

Szanowny Panie Prezesie,

piszę do Pana, gdyż dzierży Pan dziś w Polsce praktycznie nieograniczoną władzę. Dotyczy to także tzw. mediów narodowych, niegdyś zwanych publicznymi. Dlatego listami do przewodniczącego Rady Mediów Narodowych Krzysztofa Czabańskiego nie zawracam sobie głowy. Byłby to zresztą dla Pana despekt.

Piszę, gdyż „Gazeta Wyborcza”, Agora oraz w szczególności Adam Michnik to w TVPiS obsesyjnie powracające tematy. Oczywiście ten autokompromitujący nadmiar uwagi PiS-owskich mediów bardzo nam pochlebia; dowodzi zresztą niezmierzonych pokładów kompleksów na naszym punkcie leczonych wylewaniem na nas nienawistnych pomyj. Świadczy też o tym, że definiujecie nas jako realne zagrożenie swej władzy, innymi słowy – że się nas boicie.

Nie proszę więc bynajmniej, aby wpłynął Pan na swoich gorliwych aktywistów z wydziału propagandy prasy i mediów audiowizualnych, by zaprzestali na nas ataków. Byłoby to wbrew naszemu interesowi, bo im więcej owych pomyj wylewacie, tym bardziej oblepiają one was samych.

Mam prośbę, by obejrzał Pan materiał „Wiadomości” TVPiS, które w poniedziałek uczciły 70. urodziny Adama Michnika.

Przyzna Pan, że to błąd – aż tak wulgarna propaganda po prostu nie działa. Więcej, jest przeciwskuteczna – kompromituje atakującego, a budzi współczucie i solidarność z atakowanym. Przekonał się już o tym pionier opluwania Michnika – Jerzy Urban, przekonali się dziennikarze i wydawcy „Dziennika Telewizyjnego” z czasu stanu wojennego. Kto dziś o nich pamięta?

A teraz już na serio i po ludzku: Nie wstyd Panu?

Oko.press analizuje materiał „Wiadomości” o Adamie Michniku

Napisz własny list w obronie Adama Michnika i wyślij na adres: listy@wyborcza.pl

jaroslaw-kurski

wyborcza.pl