Premier Szydło na audiencji u papieża Franciszka. Wcześniej modliła się przy grobie Jana Pawła II
13.05.2016
To pierwsza wizyta premier w Watykanie. Główny temat rozmowy to przyjazd papieża do Polski na Światowe Dni Młodzieży w lipcu w Krakowie.
O czym Beata Szydło rozmawiała z papieżem? Okazuje się, że o programie „500 plus”. – Rozmawialiśmy o polskich rodzinach, o Polsce. Papież bardzo podziękował, cieszył się, że w Polsce prowadzone są programy, które mają wspierać rodziny. To była bardzo dobra rozmowa, która dla mnie jest wielkim wzruszeniem i była wielkim przeżyciem – mówiła Szydło.
Petru o spotkaniu liderów opozycji: „Zapadły nowe ustalenia”. O ew. koalicji: „Będziemy w stanie się zjednoczyć”
Przewodniczący Nowoczesnej na briefingu w Sejmie nie chciał zdradzić, o czym rozmawiali dziś liderzy opozycyjnych partii sejmowych, stwierdził tylko, iż „zapadły nowe ustalenia”. Mają one być zaprezentowane jutro 9:30 na wspólnej konferencji prasowej liderów.
Ryszard Petru pytany o sondaż „Gazety Wyborczej”, wedle którego koalicja sił opozycyjnych mogłaby dziś liczyć na 38% poparcia, stwierdził, iż w przyszłości poparcie te może być „znacznie wyższe”. – Jak będą wybory, będziemy w stanie się zjednoczyć, to podtrzymuję – powtórzył przez z 7 maja lider Nowoczesnej.
Petru dopytywany przez 300POLITYKĘ, czy – podobnie jak PO – Nowoczesna szykuje jakieś podsumowanie pół roku rządu Beaty Szydło, odpowiedział:
„Podsumowaliśmy 100 dni rządu, nie wyciągnęli wniosków. W związku z tym nie widzę potrzeby, by robić kolejne podsumowania. ‚Najlepszym’ podsumowaniem jest to, co dzieje się dziś: spadek dynamiki PKB, być może obniżony rating, wyparowywanie pieniędzy z polskiej giełdy…”
Polityka grubych nici. 5 topornych wrzutek, którymi PiS próbuje przykryć KOD i inne niewygodne fakty
„Dziel i rządź” brzmi starożytna rzymska zasada sprawowania władzy, która nie straciła na aktualności. Prawo i Sprawiedliwość z zapałem dzieli, czyli sortuje społeczeństwo, by wzmocnić swoje rządy. Ale to nie jedyna maksyma kształtująca politykę PiS. Kolejną, mniej szlachetnie brzmiącą, ale kluczową dla polityki Jarosława Kaczyńskiego, byłoby „przykrywaj i bagatelizuj”.
Teczki
23 lutego 2016 r. przypadało 100 dni rządu premier Szydło, lub – bardziej precyzyjnie – rządu PiS. Pewnie nikt nie zwróciłby uwagę na tę datę, gdyby nie to, że w swoim expose premier Beata Szydło zapowiedziała legislacyjny blitzkrieg. Plan rządu na pierwszych 100 dni – udostępniajcie!
Tak rząd zachęcał internautów do udostępniania swojej grafiki, na której obiecywał program 500 złotych na dziecko, obniżenie wieku emerytalnego, podniesienie do 8 tys. złotych kwoty wolnej od podatku, bezpłatne leki dla osób od 75 roku życia i podwyższenie stawki minimalnej do 12 złotych za godzinę.
Słowo się rzekło. Ale media były zajęte teczkami.•fot. twitter.com/premierRP
Tymczasem rząd PiS wyrobił się tylko z 500 złotych na dziecko i to nie na każde, lecz drugie i kolejne. Bardzo dobrze więc złożyło się dla rządu, że właśnie wtedy rozpętała się afera z teczkami Kiszczaka. Jej apogeum przypadało na czas rozliczania władzy Prawa i Sprawiedliwości z obietnic złożonych w expose. Usłużna TVP przejęta przez partię Jarosława Kaczyńskiego poświęciła wiele uwagi technice badań grafologicznych, zapominając o deklaracjach rządu. Anteny rozgrzewały się do czerwoności od publicystycznych kłótni. A rząd PiS miał spokój.
Czat posła Kaczyńskiego
Oględnie rzecz ujmując, poseł Jarosław Kaczyński nie należy do aktywnych użytkowników internetu. W 2008 roku zdradził, co myśli o internautach. Przy okazji pytania o możliwość głosowania w wyborach przez internet, nie szczędził im krytycznych słów.
Nie jestem entuzjastą tego, żeby sobie młody człowiek siedział przed komputerem, oglądał filmiki, pornografię, pociągał z butelki z piwem i zagłosował, gdy mu przyjdzie na to ochota.
Zwolennicy głosowania przez Internet chcą tę powagę odebrać. Dlaczego? Wiadomo, kto ma przewagę w Internecie i kto się nim posługuje. Tą grupą najłatwiej manipulować, sugerować na kogo ma zagłosować.
Zaskoczeniem więc była niedawna informacja, że Jarosław Kaczyński planuje czat z internautami – czyżby w ciągu 8 lat przestali spożywać piwo i konsumować pornografię, stąd zasłużyli na uwagę prezesa? Wszystko stało się jasne, gdy okazało się, że czat posła Kaczyńskiego rozpocznie się 7 maja o 13:00 – dokładnie w tym samym dniu i o tej samej godzinie, co Marsz 7 maja KOD-u i opozycji.
Przypadek? Zdecydowanie nie. O tym, że była to celowa próba odciągnięcia uwagi od wielkiej manifestacji przeciwko polityce rządu PiS, mówił wprost sam minister Waszczykowski, bardzo zadowolony z faktu, że TVP Info, zamiast zajmować się jakimś tam marszem, transmitowała Jarosława Kaczyńskiego siedzącego obok komputera, dyktującego odpowiedzi sekretarzowi.
Wielkie liczenie
Marsz 7 maja przeszedł tłumnie ulicami Warszawy. Uczestnicy i uczestniczki protestowali przeciwko łamaniu Konstytucji przez PiS, sabotowaniu Trybunału Konstytucyjnego i podpisywaniu się pod polityką partyjnego przez prezydenta Dudę, który wraz ze złożeniem legitymacji PiS powinien stanąć na straży ustawy zasadniczej. Jednak cel, który zjednoczył tysiące ludzi zszedł na dalszy plan – okazało się, że najważniejszą sprawą jest liczba uczestników marszu.
Zaczęło się od ogromnej rozbieżności w szacunkach kontrolowanej przez PiS policji i PO ratusza (40 tys. kontra 200 tys.). Z każdą godziną od zakończenia marszu coraz mniej mówiło się o jego postulatach, a coraz więcej o technikach liczenia. Członkowie PiS chętnie zwekslowali wielki ruch protestu przeciwko swojej polityce kierując dyskusję na matematyczną publicystykę. Po kilkunastu godzinach tego wytrwale powtarzanego przekazu wielotysięczny marsz KOD-u i opozycji zaczął był przez członków PiS nazywany klęską.
Audyt
Rzekoma klęska marszu KOD i opozycji okazała się tak wielka, że PiS musiał ją przykryć zarządzonym naprędce audytem ośmioletnich rządów koalicji PO-PSL. Akurat dobrze się złożyło, bo można było upiec dwie pieczenie na jednym ogniu – kilka dni później, 13 maja, PiS spodziewał się obniżki ratingu Polski przez agencję Moody’s. Decyzja o przeprowadzeniu audytu rządów poprzedników miała zapaść w niedzielę wieczorem – podjął ją nie kto inny niż poseł Jarosław Kaczyński. Czy to z powodu braku czasu szumnie zapowiadany audyt, a precyzyjnie informacja rządu, okazał się partyjną publicystyką, tak słabą, że nie została nawet sformułowana na piśmie?
Widzowie kontrolowanej przez PiS telewizji publicznej mogli oglądać wielogodzinne występy ministrów rządu Beaty Szydło. Trzeba przyznać, że politycy PiS zrobili prawdziwe show. Tymczasem wbrew poważnym oskarżeniom i wielkim słowom, którymi rzucali z sejmowej trybuny, okazało się, że była to burza w szklance wody. Rzeczniczka prokuratury nic nie wie o zawiadomieniach PiS na działalność poprzedników, a sami ministrowie mogą, ale nie muszą ujawnić faktów w ustnym audycie.
Mówiąc krótko „wiem, ale nie powiem” level audyt. Cel został jednak osiągnięty. Media, zamiast marszem, czy spodziewaną obniżką ratingu Polski, zajmują się prostowaniem słów ministrów, których wystąpień nie powstydziłoby się Radio Erewań.
Słuchacze pytają: Czy to prawda, że na Placu Czerwonym rozdają samochody?
Radio Erewań odpowiada: tak, to prawda, ale nie samochody, tylko rowery, nie na Placu Czerwonym, tylko w okolicach dworca warszawskiego i nie rozdają, tylko kradną.
Sobota pracująca
Oszołomieni klęską marszu 7 maja politycy PiS postanowili oszczędzić KOD-owi i opozycji dalszej kompromitacji. Właśnie dlatego minister Beata Kempa zdecydowała, że urzędnicy nie wezmą udziału w następnym marszu KOD w stolicy. Osiągnęła to finezyjnym podstępem – zdecydowała, że urzędnicy będą musieli odrobić dzień wolny 4 czerwca, czyli akurat wtedy, będzie demonstrować Komitet Obrony Demokracji.
Nic to, że urzędnicy, jak słusznie zauważył czytelnik naTemat, będą się wtedy zajmować liczeniem spinaczy, bo nie będzie interesantów. Grunt, że będą przywiązani do biurka w dniu, w którym chcieliby skorzystać ze swoich demokratycznych praw.
Prezes TVP Jacek Kurski grozi firmie badającej oglądalność TVP. Konflikt z Nielsenem się zaostrza
Jacek Kurski (Fot. Kuba Atys / Agencja Gazeta)
Jakie są te „jedyne rozsądne” wnioski, nie dopowiada. Ale od kiedy Nielsen pokazuje, że telewizja zarządzana przez Kurskiego traci oglądalność, nieoficjalnie mówi się na Woronicza o utworzeniu nowej firmy badawczej.
O jakie kody pocztowe chodzi? Kiedy Nielsen po raz kolejny opublikował dane, że oglądalność TVP spada, np. „Wiadomości” aż o 14 proc., licząc rok do roku, Kurski oskarżył Nielsena o zaniżanie wyników oglądalności.
– Dziś oglądalność mierzy jedna zagraniczna firma prywatna, która uznaje, że grupa komercyjna to widzowie w wieku 16-49 lat. Czyli ja od paru dni się nie łapię. A przecież moja siła nabywcza jest wielokrotnie większa niż moich dzieci. Nie mówiąc już, że 20 proc. rynku reklam to leki, co wręcz powinno premiować grupę senioralną, która jest wierna TVP, a dzieje się odwrotnie. Kto się zgodził na tak absurdalne rozwiązanie, korzystne dla nadawców prywatnych? – mówił kilka tygodni temu Kurski w rozmowie z wSieci. Później tłumaczył, że to „niefortunny skrót”. I zapewniał, że „jest otwarty na dobrą współpracę” z firmą Nielsen.
Ale oglądalność TVP malała, a wraz z nią otwartość Kurskiego na współpracę. Zażądał od Nielsena kodów pocztowych uczestników panelu badawczego.
TVP żąda kodów
TVP wydała oświadczenie: „Raporty budzą wątpliwości. W związku z tym Telewizja Polska, kierując się zasadą transparentności i rzetelności, zwróciła się w dniu 14 kwietnia br. do Nielsena o udostępnienie kodów pocztowych uczestników tzw. panelu badawczego. Dane te, respektując wymóg ochrony danych osobowych, w łatwy i czytelny sposób potwierdziłyby geograficzną reprezentatywność doboru grupy badanych telewidzów”.
Nielsen odmówił. Szefowa Nielsena Elżbieta Gorajewska: „Jesteśmy zobligowani umowami z respondentami, że ich dane nie zostaną nikomu udostępnione. Musimy respektować te zasady”.
Nielsena w obronę wzięły firmy badawcze, organizacje branżowe zrzeszające polskie i międzynarodowe agencje mediowe, reklamowe, firmy badawcze i media. „Z dużym zdziwieniem odbieramy wypowiedzi władz TVP podważające wiarygodność badań telemetrycznych na polskim rynku” – napisali w liście do Kurskiego – AGB Nielsen dostarczają podstawowych wskaźników, które od wielu lat są podstawą w rozliczeniach kampanii reklamowych w telewizji. Ich wiarygodność i rzetelność jest gwarantem profesjonalizmu świadczonych usług reklamowych oraz marketingowych. Stanowią one także podstawowe narzędzie codziennej pracy osób zatrudnionych w tej branży”.
Przypomnieli prezesowi TVP, że „badanie telewizji AGB Nielsen w Polsce jest jednym ze starszych na rynku, mające swoją renomę oraz tradycję, a także reprezentujące uznany na świecie standard. Jest ono przeprowadzane na 30 różnych rynkach, a jego rzetelność była i jest wielokrotnie potwierdzana przez niezależnych audytorów.
Kurski tych argumentów nie słucha
TVP zamówiła w TNS swoje badanie. „Wiadomości” pokazały wyniki. Przeliczyły dane TNS na widzów i wyszło im, że konkretny dziennik w ostatni poniedziałek obejrzało 4,1 mln widzów. A według Nielsena – 2,8 mln.
Sęk w tym, że tych wyników nie można porównywać, to rażący błąd metodologiczny. Badania zostały przeprowadzone dwoma różnymi metodami i na różnych próbach. TNS nie badało oglądalności, ale tzw. zasięg – czyli to, ilu ludzi twierdzi, że w ogóle oglądało jedno wydanie „Wiadomości”. TNS przeprowadził sondaż telefoniczny na grupie 800 osób. Ankieterzy zadali pytanie: Czy oglądał pan/pani wczorajsze główne wydanie „Wiadomości” o 19.30? Nielsen natomiast bada ok. 2 tys. gospodarstw domowych, czyli ok. 5 tys. osób. W każdym z tych 2 tys. domów ma specjalne urządzenia, które mierzą, jaki program i jak długo jest oglądany. TNS zatem zmierzył deklaracje, że ktoś „Wiadomości” w poniedziałek oglądał, ale nie wiemy, czy całe, czy fragment i jaki. Nielsen zna odpowiedź na takie szczegółowe pytania.
„Podskórnie czułem, że taka jest prawda”
Kurski nic sobie z tego nie robi i w portalu wPolityce komentuje to tak: „To szokująca różnica. Wierzę badaniu OBOP [chodzi o TNS]. Podskórnie czułem, że taka jest właśnie prawda. Zarzuty o błąd metodologiczny odbieram jako typową solidarność korporacyjną. Coś jak źle pojęta solidarność lekarzy w obliczu oczywistego błędu lekarskiego. Nam chodzi o prawdę, o wiarygodny wynik naszej oglądalności”.
Dalej Kurski wywodzi, że „fundamentem III RP było kłamstwo i tworzenie alternatywnej rzeczywistości w sferze faktów i kultury, która wzmocniona przekazem w mediach stawała się polityczną rzeczywistością. I panowała przez ćwierć wieku. Elementem tej kontrrzeczywistości obok propagandy politycznej było eksponowanie świata fałszywych autorytetów, reglamentowanie prestiżu w zamkniętym gronie, pedagogika wstydu, pielęgnowanie kompleksów wobec Zachodu, donosy na Polskę, wzajemna promocja nagród i wyróżnień itd.”.
– Próbę dyskredytacji telewizji publicznej odbieram jako nagonkę nieprzychylnych nam mediów, wykorzystującą niemiarodajne pomiary rzekomego spadku naszej oglądalności – mówi.
Odpływ liberałów z miast, przypływ Polski „pisowskiej”?
Pytany, czy dopuszcza, że jednak oglądalność TVP może spadać, odpowiada: „Nie przeczę, że część widowni, szczególnie tej o poglądach liberalnych, przestała nas oglądać. Jestem realistą, a poza tym uważam, że tylko prawda jest ciekawa. W tym samym momencie jednak do TVP powróciło bardzo wielu widzów konserwatywnych z terenów Polski prawicowej, czy nazwijmy ją nawet „pisowskiej”, biorąc pod uwagę wyniki ostatnich wyborów. Wiemy to z przypływu reakcji i odzewu na nasze programy. Problem polega na tym, że badania, które przeprowadza Nielsen Audience Measurement, wykazują spadki i odpływ widzów wielkomiejskich i liberalnych, a nie notują powrotu ludzi, którzy telewizje publiczną odkryli na nowo, konserwatywnych i z mniejszych ośrodków”.
I dalej dowodzi, dlaczego Nielsen kłamie: „Problemu nie było, dopóki przekaz telewizji publicznej Kraśki, Tadli i Lisa niewiele się różnił od Polsatu czy TVN. Wkładano wiele sił w to, by kierować ofertę programową do podobnego widza i zrywać komunikację z dużą częścią polskiego społeczeństwa. To ujednolicenie nie wyszło TVP na dobre, ale wtedy te telewizje można było mierzyć podobną miarą. W momencie, gdy 8 stycznia nastąpiła zmiana w mediach publicznych, podział polityczny w jeszcze większym stopniu pokrył się z podziałem medialnym. Tak było też do tej pory, ale na obszarze mediów niszowych. Ktoś, kto oglądał telewizję Republika albo Trwam, prawie w ogóle nie oglądał TVN24. I na odwrót. Teraz to zjawisko rozciągnęło się na media publiczne kontra komercyjne. Do 8 stycznia [tego dnia Kurski został prezesem TVP z namaszczenia ministra skarbu] wskazania Nielsena też musiały odbiegać od prawdy, ale nie tak dramatycznie jak teraz”.
„Opór Nielsena wobec koniecznych zmian”
Kurski wyjaśnia, że „firma Nielsen nie rozumie obecnej sytuacji w Polsce. Właśnie tego, że podział kulturowy, polityczny, religijny ma fundamentalne znaczenie dla tego, jakie media ktoś ogląda czy jakich słucha. W związku z tym, jeżeli 8 stycznia opozycja ogłosiła, że media publiczne są mediami pisowskimi i na tym opiera się główna linia ich krytyki, to uczciwy panel widzów, panel poszerzony właśnie o kryterium wyboru politycznego i kulturowego, tak by był pod tym względem był ‚Polską w pigułce’, może odwzorować prawdziwe wyniki oglądalności”.
– Czy Nielsen kłamie z premedytacją? – pyta dziennikarz Kurskiego.
Prezes: – Nie, tak nie twierdzę. Nielsen upiera się natomiast przy niereprezentatywnym panelu i nie rozumie specyfiki sytuacji podziału polityczno-medialnego w Polsce, którą jako badacz powinien rozumieć w stopniu szczególnym. Mówiąc łopatologicznie: Oglądalność tak zwanej pisowskiej telewizji bada w znacznym stopniu na terenach platformerskich. Oto istota sprawy i cała tajemnica tej kontrowersji. Opór Nielsena wobec koniecznych zmian wynika z chorego monopolu, na który za czasów PO zgodziła się TVP.
Media Narodowego Strachu
Agnieszka Kublik: Od kiedy do mediów publicznych przyszedł PiS, „Wiadomości” TVP straciły ok. 750 tys. widzów, to spadek aż o 14 pkt proc. A w grupie komercyjnej 16-49 lat – nawet 27. Dużo.
Kazimierz Żórawski: Jednej dobrej odpowiedzi na pytanie „dlaczego?” – nie ma. Ludzie lubią oglądać lub czytać to, co potwierdza ich wizję rzeczywistości. Bardziej świadomi cenią też sobie informację, w której komentarz oddzielony jest wyraźnie od faktów. I ci wszyscy widzowie na zmiany odpowiedzieli pilotem, wyrażając brak zgody na „Wiadomości”, które zaczęły z dnia na dzień prezentować punkt widzenia rządu PiS. „Wiadomości”, które niewygodne dla rządu informacje zaczęły przemilczać, a innym nadawać zbyt duże znaczenie. Zniknęły lubiane twarze, dla których bardzo duża część widzów włączała codziennie telewizory. W miejsce dawnych anchormanów celebrytów pojawiły się twarze nijakie, w których oczach trudno nie dostrzec strachu czy braku zaangażowania. Nawet Danuta Holecka, która nigdy nie kryła sympatii dla PiS, wydaje się przestraszona tym, co musi mówić. Mamy także sezonowy spadek oglądalności „Faktów” i „Wydarzeń”, choć w dużo mniejszym stopniu.
Dziennik TVP 1 oglądają jeszcze najpewniej ci, którzy nie zauważają manipulacji i coraz gorszego warsztatu albo po prostu zgadzają się z linią polityczną „Wiadomości”.
Ten program nie ma szczęścia do bezstronnych i kompetentnych szefów. Ostatnim był Robert Kozak za prezesury Jana Dworaka. Potem była już tylko huśtawka: raz w prawo a raz w lewo, trochę poważnie, a czasem łzawo lub śmiesznie. Prezes Juliusz Braun rękami Piotra Kraśki „Wiadomości” stabloidyzował. Nieco się poprawiło, kiedy prezesem TVP został Janusz Daszczyński – polityka przestała być postrzegana z pozycji spierających się polityków, było nieco więcej informacji z zagranicy, a mniej żerowania na ludzkim nieszczęściu.
No a teraz wróciło stare, bardzo stare, „Dziennik telewizyjny” z czasów PRL. Opisany przez prof. Macieja Mrozowskiego w raporcie dla KRRiT schemat redagowania „Wiadomości” przypomina wytyczne wydziału propagandy KC PZPR.
Nie przesadza pan?
– Wtedy wszystko, co złe, to zgniły Zachód, zaś po naszej stronie żelaznej kurtyny kraje socjalistyczne rosły w siłę, a ludziom żyło się dostatniej. Teraz też tak jest: rząd chce dobrze, a opozycja przeszkadza, nie zgłasza konstruktywnych propozycji, donosi na własny kraj itd.
Z jakichś powodów prezes Braun politykę niemal całkowicie wyrzucił z telewizji. Zniknęły, poza programami Tomasza Lisa i Jana Pospieszalskiego, programy publicystyczne i ekonomiczne. Zostały tylko jakieś rozmówki poranne.
Dlaczego?
– Politycy zawsze mieli i mają ciąg na ekran i bez przerwy liczą, kto był na tym ekranie dłużej, a kto krócej. Stąd powtarzające się protesty i narzekania nieoficjalne, do ucha kolejnego prezesa, po dawnej znajomości partyjnej. Prezes Braun pewnie wymyślił sobie, że im mniej publicystyki w telewizji publicznej, tym mniej kłopotów, które utrudniają zarabiane pieniędzy na produkcję i pensje dla pracowników. Tylko że prezes Braun, i o to mam do niego żal, tabloidyzując telewizję, nie docenił społecznych i politycznych skutków tego procederu.
Dwadzieścia lat po wielkiej transformacji media publiczne oddały walkowerem całą przestrzeń, na której powinien być budowany kapitał społeczny, na której powinna się toczyć debata polityczna. Bez niej nie ma społeczeństwa obywatelskiego, jest dobre podglebie dla rozwoju różnych niebezpiecznych tendencji i bezkrytycznej łatwowierności, jak wiara w zamach smoleński. Słowem, sami sobie zgotowaliśmy ten los.
Teraz też nikt nie myśli o debatowaniu i namawianiu widzów do samodzielnego myślenia. Przeciwnie, taki sztandarowy program „publicystyczny” prawicy, jakim jest „Warto rozmawiać” Pospieszalskiego, jest robiony na polityczne zamówienie. Nawet tytuł programu jest kłamstwem, bo w środku zamiast rozmowy jest rozpisany na głosy monolog.
W programach informacyjnych, a więc także w Info, informacja jest często komentarzem, a komentarz – stanowiskiem rządzących. Nawet to, co mówią prezenterzy, zawiera tezy. To upadek warsztatu dziennikarskiego.
Akademia Telewizyjna, którą stworzył Jacek Snopkiewicz za prezesury Wiesława Walendziaka i w której pracowałem przez parę lat, próbowała szkolić dziennikarzy. Wychodziliśmy z założenia, że zły warsztat i brak wiedzy mają w mediach wymiar moralny.
Ale do szkoleń z roku na rok przywiązywano coraz mniejszą uwagę. Dziś nie ma już prawie żadnych szkoleń dziennikarskich, chociaż przyszło wielu nowych ludzi na miejsce zwolnionych. Komisja Karty Ekranowej, której członkiem jestem teoretycznie, w czasach „dobrej zmiany” nie spotkała się ani razu.
Nawet dla tych, którzy teraz przychodzą do TVP z TV Trwam czy z TV Republika, też nie ma szkoleń?
– Nie ma.
Bo mają dobry warsztat?
– Podejrzewam, że akurat warsztat dziennikarski nie jest kryterium przyjmowania do pracy w TVP. Raczej kryterium plemiennej wiary. Bo spora grupa tych dziennikarzy wierzy w to, co mówi i robi. Wierzy, że jeśli nawet mówi półprawdy, to robi to w słusznej sprawie. Taka jest szefowa „Wiadomości” Marzena Paczuska. Znam ją od lat i nigdy nie było w niej cynizmu, natomiast zawsze był rewolucyjny ogień.
Telewizją rządził i rządzi strach, tak jak rządzi całym państwem. O swoją przyszłość boi się prezydent, pani premier – że nie będzie panią premier. Kaczyński powiedział w związku z Kurskim, że nikt nie może się czuć bezpieczny. Więc pewnie i Paczuska się czegoś boi. Że coś niechcący przepuści, co się komuś nie spodoba.
Boją się w telewizji i radiu, bo myśleli, że przychodzą na cztery lata i że im zapomną robione w pierwszych miesiącach czystki personalne. A tu nic z tego. Krzysztof Czabański zapowiada w nowej dużej ustawie jakiś konkurs. Więc może nie być czterech lat posiadania władzy. Odkąd powstała telewizja publiczna w 1993 r., Jacek Kurski jest 16. prezesem. Ludzie w TVP są co prawda przyzwyczajeni do tego, że trzeba prezesów przeczekiwać, ale to jest przeczekiwanie podszyte strachem. A o zarządzaniu strachem wiadomo, że jest nieefektywnym sposobem zarządzania.
Co dalej z mediami publicznymi?
– Szykuje się ofensywa w godnościowej polityce historycznej, np. za pomocą seriali. Szef TVP 2 Maciej Chmiel zamówił dwa – o brygadzie świętokrzyskiej i o Solidarności Walczącej pana marszałka seniora Kornela Morawieckiego. Wątpię, by w jednym lub drugim znalazło się miejsce na jakiś dyskurs racji. Prawicowe kierownictwo TVP od objęcia władzy nie wprowadziło żadnego nowego formatu, dokonało jedynie reanimacji formatów z epoki PRL. Tymczasem każda rzecz ma swój czas: dziś nikt nie buduje gotyckich katedr, choć mogłyby być i wyższe, i piękniejsze. A za chwilę, po wejściu w życie pakietu nowych ustaw medialnych, w tym o obowiązkowej dla wszystkich opłacie audiowizualnej (12-15 zł), TVP będzie miała na to całkiem sporo pieniędzy. Będzie ok. 2 mld zł rocznie do podziału między TVP, Polskie Radio i PAP. To blisko trzy razy tyle, ile teraz z abonamentu wpływa na konto TVP i PR.
Już dziś trzeba zacząć myśleć, co będzie, jak kolejny raz zmieni się władza. Jak zakończyć tą wyniszczającą karuzelę zmian, to wzajemne wycinanie poprzedników. Jeśli się to nie uda, to stanie się tak, jak w niektórych innych postkomunistycznych krajach, na Węgrzech, w Czechach, gdzie telewizja publiczna jest w odwrocie. Telewizji, by stała się ponownie publiczna, potrzebna jest jakaś nowa „gruba kreska”, tylko wątpię, by ktoś się kiedyś na to zdecydował.