Czy w polskiej szkole potrzebne są arabskie cyfry? YouTuber zapytał o to w Krakowie
Co mieszkańcy Krakowa sądzą o pomyśle Unii Europejskiej, by w polskich szkołach nauczać cyfr arabskich? Takie prowokacyjne pytanie zadał YouTuber Krzysztof Wójtowicz. Choć to tylko uliczna sonda, to odpowiedzi sporo mówią o strachu Polaków przed rzekomą islamizacją Europy… i o naszej znajomości matematyki.
Wójtowicz świetnie wykorzystał zbitkę, którą część mediów karmi Polaków od wielu miesięcy: oto Unia Europejska ulega islamskiemu najazdowi i zamiast bronić swoich wartości i dziedzictwa bezkrytycznie zgadza się na wszystkie żądania Arabów w imię politycznej poprawności. Polska oczywiście stara się temu przeciwstawić, ale dyktat Brukseli narzuca nam unijną politykę wobec przybyszów z Bliskiego Wschodu, choćby przyjmowanie uchodźców.
Dlatego pytanie Wójtowicza trafiło na podatny grunt – no bo jak to – po co nam cyfry arabskie w Polsce skoro mamy… no właśnie. Poza strachem przed islamizacją nagranie obnaża, delikatnie mówiąc, niezbyt dużą wiedzę Polaków o podstawach matematyki.
Choć oczywiście trafiają się osoby, które natychmiast orientują się, na czym polega oszustwo, to większość odpowiedzi wygląda tak: „skoro oni nie akceptują naszej kultury, czemu mamy się przystosowywać do nich?”, „a to nie jest żart? no nie zgadzam się na to” albo to „głupi pomysł”.
Zresztą zobaczcie sami.
„Zła kanclerz” już dobra? Politycy PiS pogubieni po słowach prezesa
Jerzy Stuhr: Nawet sobie nie wyobrażam, jak Kaczyński musi pogardzać ludźmi wokół siebie
– Jarosław Kaczyński pogardza współpracownikami, bo wie, że ma ich wszystkich na krótkiej smyczy – mówi Jerzy Stuhr.
– Nikogo już nie lubimy. Unii Europejskiej, Rosji, Niemców. Strach, wielki strach! Z wielkim niepokojem patrzę na to, co się dzieje, na słowa i idące za tym czyny, bo oni się eskalują – mówi Stuhr o polityce w wydaniu PiS w rozmowie z Wirtualną Polską.
– Patrzę na ten kraj i słyszę zewsząd: „dobra zmiana”. Wszędzie obsadzają swoich ludzi i każdy z tych ludzi chce zrobić jak najlepszą zmianę – dodaje.
Zaznacza, że w działaniach obecnej władzy widać brak kompetencji wielu ludzi, którym powierzono ważne państwowe stanowiska. Nie tylko w rządzie, ale również – a być może przede wszystkim – w spółkach Skarbu Państwa. Jednym z koronnych przykładów takiej postawy jest według Stuhra sytuacja w polskich stadninach – Janowie Podlaskim i Michałowie.
Legenda niszczona, legenda wciskana na siłę
Aktor ostro krytykuje również próby pisania historii na nowo i tworzenie nowych „legend”, z którymi jest po drodze partii rządzącej. Przywołuje przy tym nagonkę na Lecha Wałęsę i gloryfikację Lecha Kaczyńskiego.
– Przecież to była świadoma akcja niszczenia Wałęsy. Bo trzeba zniszczyć ten mit, zniszczyć tę legendę. Tylko, że to im się nie uda, bo ten mit poszedł w świat – oburza się. – To niszczenie Wałęsy to było działanie wyłącznie przeznaczone na wewnętrzne podwórko, by na puste miejsce po Wałęsie wprowadzić jakąś inną legendę – zauważa.
– Jeszcze jedno mnie strasznie boli. I jednocześnie ciekawi. To jak szybko tworzy się legenda – przyznaje Stuhr. Chodzi o kult wokół osoby Lecha Kaczyńskiego. – Myślałem, że żeby stworzyć legendę to trzeba, nie wiem, jedno pokolenie co najmniej, ale gdzie tam… W pół roku, już, byle szybciej. Legenda wciskana na siłę. Najlepszy prezydent w dziejach Polski. A za granicą sesje w instytutach kultury – myśl polityczna Lecha Kaczyńskiego – dodaje.
Jest to, jego zdaniem, możliwe dzięki temu, że całym państwem w praktyce rządzi jeden człowiek – Jarosław Kaczyński. Prezydent Andrzej Duda i premier Beata Szydło swoje funkcje sprawują jedynie teoretycznie, bo o zgodę na niemal wszystkie decyzje muszą uzyskać z siedziby Prawa i Sprawiedliwości na Nowogrodzkiej.
Przewodniczący pogardza
– Boję się natomiast jednego. Że ten nieprzewidywalny człowiek ma wpływ na rządzących. Z jakich powodów? Nie wiem. Mówi się, że rządzi Kaczyński. Ale jakim prawem? – pyta w trakcie rozmowy były rektor PWST w Krakowie. – I to jest rządzenie bez jakiejkolwiek odpowiedzialności. Bo oficjalnie rządzą przecież inni. A Jarosław Kaczyński jest posłem.
Bardzo silna pozycja Kaczyńskiego prowadzi w opinii Stuhra do degeneracji obozu władzy i panujących w nim stosunków. – Jeżeli ktoś się tak łasi, to ten, który nim rządzi, tak naprawdę nim pogardza – mówi Stuhr o podwładnych prezesa PiS. I zaraz dodaje: – Ja sobie nawet nie wyobrażam, jak ten przewodniczący partii musi pogardzać ludźmi wokół siebie. Bo wie, że ma ich wszystkich na krótkiej smyczy. Boję się tylko, żeby oni za dużo nie napsuli…
„Nasi wiedzą, że trzeba gwałtem”
Stuhr zwraca też uwagę na to, jak PiS politycznie zagospodarowało olbrzymią złość dużych grup społecznych, którym nadało znaczenia i przywróciło godność. Teraz, według aktora, utrzymuje ich poparcie dzięki programom takim jak „Rodzina 500 Plus” czy „Mieszkanie Plus”, a także napuszczaniu przeciwko ludziom poprzedniej ekipy rządzącej i grupom wyborców, które nigdy PiS-u nie popierały.
Zwraca też uwagę, że o ile poprawa sytuacji materialnej niektórych grup społecznych, nawet jeśli dochodzi do niej wyłącznie dla politycznego zysku PiS, nie jest najgorsza, o tyle nieodpowiedzialna i agresywna polityka zagraniczna może przynieść Polsce olbrzymie straty. Nie tylko wizerunkowe.
– Oni doskonale wiedzą, że Europa, Bruksela, jest dobrze wychowana. Jeszcze jedno upomnienie, potem się zbiorą, potem znowu coś uradzą, zdecydują, ostrzegą, zapowiedzą, potem znowu na piśmie upomną, ale nie za bardzo, tylko troszeczkę, i tak się to będzie toczyć – wylicza Stuhr. – A ci nasi wiedzą, że trzeba gwałtem i bez oglądania się na cokolwiek – krytykuje.
Kaczyński naciskał na Radę Mediów Narodowych? PO chce śledztwa
• PO domaga się śledztwa w tej sprawie
• Według PiS zarzuty Platformy „są absurdalne”
We wtorek przewodniczący RMN Krzysztof Czabański poinformował dziennikarzy, że Rada odwołała Kurskiego z funkcji prezesa TVP. Po przerwie Rada wznowiła obrady, a po ich zakończeniu Czabański poinformował, że uchwała RMN o odwołaniu Kurskiego wejdzie w życie z dniem rozstrzygnięcia konkursu na nowego prezesa TVP, ale nie później niż 15 października.
W związku z tym ostatecznie nie powołano nowego prezesa Telewizji na okres tymczasowy, a Jacek Kurski pozostaje na swoim stanowisku do czasu rozstrzygnięcia konkursu.
PO: chcemy śledztwa
Posłowie PO na czwartkowej konferencji prasowej przypomnieli, że wg przepisów członkowie rady w pełnieniu swojej funkcji są niezależni i powinni kierować się dobrem publicznym.
Arkadiusz Marchewka powołał się na doniesienia medialne, że po decyzji RMN o odwołaniu Kurskiego rozmowę z Krzysztofem Czabańskim przeprowadził osobiście Jarosław Kaczyński „i w ten sposób mógł według tych informacji wpłynąć na niezależność składu RMN”. – W związku z tym stawiamy pytanie o tę niezależność – dodał.
Szczerba: „doszło do złamania prawa”
Michał Szczerba podkreślił zaś, że sprawa jest bardzo bulwersująca. Jego zdaniem RMN „w dniu rozpoczęcia swojego funkcjonowania prawdopodobnie razem z posłem Jarosławem Kaczyńskim dopuściła się złamania prawa”. – Uważamy, że prokuratura powinna z urzędu wszcząć śledztwo w celu sprawdzenia, czy doszło do popełnienia przestępstwa polegającego na przekroczeniu uprawnień i nielegalnym wpływaniu na decyzje członków RMN – dodał Szczerba.
PiS odpowiada
Poseł PiS Łukasz Schreiber odnosząc się do konferencji PO określił ją jako „skandaliczną”. Zarzuty polityków nazwał „absurdalnymi”.
Zaufany Franciszka, jeden z najwyższych rangą hierarchów Watykanu, jest posądzany o molestowanie nieletnich
Kardynał George Pell rozmawia z dziennikarzami po przesłuchaniu w hotelu Quirinale w Rzymie w związku aferą pedofilską w Australii (Alessandro Bianchi / Reuters / REUTERS / REUTERS)
Miesiąc po swoim wyborze w marcu 2013 roku papież Franciszek zdecydował się na rewolucyjny krok; By pomniejszyć wpływy wszechwładnej Kurii Rzymskiej, utworzył równoległą do niej Radę Kardynałów, de facto nieformalny rząd. Do Rady weszli purpuraci, wybrani z klucza geograficznego, po jednym z każdego kontynentu (plus dwóch Włochów). O ile z Europy, Azji, obydwu Ameryk i Afryki Franciszek mógł wybrać bliskiego mu purpurata z licznego tableau, o tyle reprezentant Australii i Oceanii mógł być jeden. Piąty kontynent miał bowiem tylko jednego kardynała – abp Sydney (od 2001 r.) George’a Pella. W ten sposób jedyna eminencja z dalekiej Australii i Oceanii zasiadł w Radzie Kardynałów K-8 (dziś K-9).
Kim jest kardynał Pell
Ale rok później, (luty 2014), w toku reformy Kurii Rzymskiej, kardynał Pell awansował; Papież mianował go prefektem nowoutworzonego Sekretariatu ds. Gospodarczych, super-ministerstwa, łączącego w sobie zawiadywanie kwestiami finansowymi Watykanu i Kościoła powszechnego. W nieformalnej hierarchii watykańskiej australijski minister finansów Watykanu stał się osobistością nr 3 po papieżu, zaraz za kardynałem-sekretarzem stanu (P. Parolin) i prefekcie Kongregacji Wiary (kard. G. Mueller). Nominacja wywołała sensację, gdyż w tym samym czasie leciały głowy konserwatywnych kurialistów, tzw. Ratzingerowców, czyli personalne zaplecze pontyfikatu papieża Ratzingera – Benedykta XVI. A Pell wprawdzie jako abp Sydney w odległej Australii należał do konserwatywnego orszaku niemieckiego papieża. Był wielkim wielbicielem mszy trydenckiej (po łacinie, z celebransem stojącym tyłem do ludzi, a twarzą zwrócony do ołtarza).
Pell w imieniu Benedykta XVI otwierał ŚDM w Sydney
W 2008 r. w imieniu papieża otwierał Światowe Dni Młodzieży w Sydney. Dwa lata później Benedykt XVI rozważał jego kandydaturę na stanowisko prefekta Kongregacji ds. Biskupów. Ale dopiero Franciszek powierzył mu kierowanie watykańskim ministerstwem. Przez ponad rok istniało ono jednak tylko papierze. W tym czasie papież zajął się przemeblowaniem australijskiego episkopatu. Zmiany personalne, jakich dokonywał, nie pokrywały się absolutnie z sugestiami najbardziej wpływowego na piątym kontynencie hierarchy. Franciszek promował progresywnych duchownych, Pell konserwatywnych. W Watykanie szeptano po kątach, że awans Australijczyka krył w sobie ten sam mechanizm, jak w przypadku powołania przed 20 laty przez Jana Pawła II bardzo progresywnego biskupa Stuttgartu Waltera Kaspera na wysokie stanowisko w watykańskiej Kurii. Rzymska nominacja miała pozbawić go wpływu w lokalnym episkopacie niemieckim, a w Watykanie związać go z Głową Kościoła. W obydwu przypadkach zamiar chybił celu. Ani kardynał Kasper, ani też teraz Pell nie przyjęli linii swoich pryncypałów.
Jeden z największych oponentów Franciszka na dwóch synodach
Australijski purpurat należał do najbardziej prominentnego szeregu papieskich oponentów na obydwu synodach 2014 i 2015, kiedy to stanowczo bronił katolickiej doktryny w zakresie etyki małżeńskiej przed rozwodnieniem. Gromko pomstował przeciwko poluzowaniu paragrafów, wykluczających rozwodników od sakramentu komunii św., a homoseksualistów kościelnego błogosławieństwa. Jednocześnie Pellowi, trzymającemu z urzędu rękę na watykańskich finansach, a mającemu zgodnie z filozofią Franciszka przekształcić dotychczasowy dwór watykański w klasztor franciszkański, daleko było do pryncypała.
Loty w I klasie, drogie sutanny i garnitury…
Eminencja z Australii szastał pieniędzmi na prawo i lewo. Tylko na swoją „skromną” osobę wydał pół miliona euro. Nie stroniąc przy tym od lotów w pierwszej klasie, szycia sutann i garniturów u najlepszych rzymskich krawców. W tym zakresie przypisem jest tylko zakup umywalki za 4600 euro.
Możliwe, że już z tego powodu podpadł papieżowi Franciszkowi, skoro ten niedawno zawiesił przeprowadzenie kontroli watykańskich finansów przez zewnętrzną firmę „PricecaterhouseCoopers” z Frankfurtu nad Menem. Przedsięwzięcie, jakie firmował jego minister finansów, który sam wybrał tę firmę. Możliwe jest jednak i to, że wszystkie posunięcia firmowane przez kardynała Pella utraciły moc sprawczą, skoro pojawiły się poważne.
Oskarżenia natury pedofilskiej
Najpierw dotyczyły one tuszowania przypadków molestowania nieletnich przez podległych mu duchownych w australijskiej prowincji. Gdzie jest wyjątkowo upalnie i zazwyczaj nudno. Np. w mieście Ballarat, gdzie w drugim roku II wojny światowej (1941) Pell przyszedł na świat. Został tam później całkiem niezłym piłkarzem. Zawiesił jednak piłkarskie buty na kołku i założył sutannę, zostając katolickim księdzem i biskupem sufraganem. W tej roli należał do najbliższych współpracowników ordynariusza diecezji Ballarat Ronalda Mulkearnsa. Ten nie miał w zwyczaju karać księży z pedofilskimi skłonnościami, tylko przenosił ich z parafii do parafii. Nim ekscelencja Mulkearns ustąpił ze stanowiska (1997) i zszedł z tego świata (2016) zdążył zniszczyć dowody na wymuszoną rotację księży-pedofilii podczas swojej 25-letniej posługi biskupiej.
Przesłuchanie przed komisją ds. nadużyć seksualnych
Zachowanie „godne pożałowania” i „katastrofa dla ofiar i Kościoła”, ujawnił całkiem niedawno swoje przemyślenia kardynał Pell. W marcu tego roku w rzymskim hotelu „Quirinal” cztery noce z rzędu, (ze względu na różnice czasu), przesłuchiwała go australijska komisja do spraw nadużyć seksualnych popełnianych na nieletnich. Przesłuchanie odbyło się za pomocą telekonferencji, gdyż purpurat przedłożył atest lekarski, zabraniający ze względu na chorobę serca lotów do Australii.
Komisja, powołana przez poprzednią premier Julię Gillard, bada od 2012 r. przypadki molestowania w latach 60. i 70., popełniane przez katolickich duchownych na piątym kontynencie.
Wianuszek ofiar wysłuchał zeznań kardynała
Podczas telekonferencyjnego przesłuchania w rzymskim hotelu kardynała otaczał wianuszek ofiar, które, by wysłuchać jego opowieści, specjalnie przyleciały z dalekiej Australii do Wiecznego Miasta. Wielu z pokrzywdzonych zarzucało watykańskiemu hierarsze mataczenie, kiedy był sufraganem biskupa Mulkearnsa w Ballarat, oraz milczenie, kiedy sam już był arcybiskupem Melbourne (1996-2001) i Sydney (2001-2014). Pell tłumaczył się, że bardziej wierzył zapewnieniom o niewinności posądzanym o molestowanie księżom, niż dawał wiarę rzekomym ich ofiarom. I przyznawał, że notoryczne przenoszenie księdza Geralda Ridsdale’a za 54 delikty pedofilskie, w nadziei iż ten przestanie uprawiać seksualny proceder z nieletnimi, było „prawdziwą katastrofą dla Kościoła”. Podobnie jak „wyczyny” księdza Edwarda Dowlana, (w międzyczasie odsiaduje wyrok w więzieniu), o których to oczywiście Pell pierwotnie nie wiedział.
Łapówka za milczenie
Ale w Australii nikt nie uwierzył w takie tłumaczenia. Tym bardziej, że jednym z poszkodowanych, który przysłuchiwał się w Rzymie elukubracjom kardynała, był siostrzeniec osławionego księdza Ridsdale’a, do którego, wówczas jedenastolatka, wujek w sutannie też się dobierał. Pell miał nawet oferować siostrzeńcowi łapówkę za milczenie. Sam był dobrze zaprzyjaźniony z księdzem Ridsdale’m, z którym w czasach seminaryjnych dzielił pokój. Jego skłonności pedofilskie wyszły na jaw w 1993 roku. Wyrokiem sądu trafił za nie do więzienia.
Pływanie nago i całowanie młodocianych? „To niegroźne”
Media w Australii dokładnie relacjonowały rzymskie przesłuchanie watykańskiego ministra finansów. Jako ultrakonserwatywny chorąży Jana Pawła II na australijskim kontynencie, a to kruszył kopię z wieloma braćmi w biskupstwie, tyle że o bardziej otwartej postawie, oczerniając ich w Watykanie. A to dusił w zarodku progresywne oddolne inicjatywy kościelne w dwóch największych diecezjach kraju, Melbourne i Sydney. Infantylnie brzmiały wyjaśnienia wpływowego hierarchy dotyczące praktyk pływania nago i całowania młodocianych podopiecznych przez zakonnika Leo Fitzgeralda. Pell wyjaśnił, że doniesienia o tym traktował jako zachowanie „ekscentryczne” i „niegroźne”. A generalnie nie może sobie wiele przypomnieć.
„Żadnego zła nie powstrzymał”
Tymczasem media cytowały jedną z ofiar: „Miałem cztery lata, kiedy zostałem molestowany. Teraz mam 44 i pamiętam każdy szczegół, podczas gdy dorośli mężczyźni nie mogą sobie przypomnieć?” Wychodząca w Melbourne gazeta „Herald Sun” opatrzyła zdjęcia kardynała tytułem: „Nic złego nie widział, nie słyszał, żadnego zła nie powstrzymał”.
Prokuratura w Sydney bada sprawę doniesień o molestowaniu
W międzyczasie oprócz zarzutów o ukrywanie księży pedofilów wytoczono przeciwko pierwszemu katolikowi w kraju jeszcze cięższe działa. Prokuratura w Sydney sprawdza zasadność zarzutów, wycelowanych już bezpośrednio przeciwko purpuratowi. Dwaj mężczyźni twierdzą, że w latach 70. jako nastolatkowie zostali molestowani przez Pella na basenie, gdy ten był jeszcze zwykłym księdzem. Basen musiał być ulubionym terenem seksualnej aktywności duchownych w skażonym upałem kraju, skoro inny mężczyzna utrzymuje, że Pell (w latach 80.) rozebrał się do naga przed nim i innymi dwoma chłopcami w basenowej kabinie. Informacje ujawnił główny komisarz policji w stanie Victoria – Graham Ashton. Biuro kardynała w Rzymie stanowczo zaprzeczyło tym zarzutom. Ashton określił je jako „wielce wiarygodne”.
Pellowi grozi więzienie?
Jeśli oskarżenia się potwierdzą, Pellowi grozi więzienie. Byłby to najwyższy rangą hierarcha w dziejach Kościoła Katolickiego oskarżony o molestowanie seksualne. Czy Watykan wyda go Australii? Papież Franciszek stanowczo rozprawia się z pedofilią w Kościele. Powołał m. in. specjalną 17-osobową komisję watykańską do ochrony nieletnich przed pedofilią. Jeden z jej członków, Peter Saunders z Australii, wezwał kardynała do natychmiastowego ustąpienia z urzędu watykańskiego ministra finansów.
Komisja Wenecka nie odpuszcza ws. Trybunału. Delegaci wrócą do Polski we wrześniu
• Delegaci przyjadą do Polski we wrześniu
• Zbadają podpisaną przez Dudę, najnowszą ustawę o Trybunale
Jak ustaliło Radio TOK FM, Komisja zamierza w październiku przyjąć opinię na temat nowej ustawy o Trybunale Konstytucyjnym, uchwalonej w lipcu. Wcześniej, we wrześniu, delegacja sprawozdawców Komisji Weneckiej złoży wizytę w Polsce. Delegaci będą badać, czy w nowej ustawie uwzględniono uwagi i zastrzeżenia, jakie przedstawiciele Komisji zgłosili podczas ostatniego pobytu w naszym kraju. Dokładny termin pobytu w Polsce delegacji Komisji Weneckiej nie jest jeszcze znany.
Dowiedz się więcej:
Dlaczego Komisja Wenecka zainteresowała się Polską?
Komisję Wenecką o opinię na temat uchwalonej w grudniu ub. roku nowelizacji ustawy o Trybunale Konstytucyjnym zwrócił się szef MSZ Witold Waszczykowski. Komisja wydała bardzo krytyczną opinię. Najważniejszy wniosek był następujący: „Osłabianie wydajności Trybunału podważy demokrację, prawa człowieka i rządy prawa w Polsce”. Jak stwierdzili członkowie Komisji, „zarówno poprzednia, jak i obecna większość w polskim parlamencie podjęły niekonstytucyjne działania”. Komisja skrytykowała też rząd Beaty Szydło za odmowę publikacji wyroku TK.
O co chodzi w sporze o Trybunał Konstytucyjny?
PiS uważa, że konflikt rozpętała koalicja PO-PSL. Ustępujące władze „na odchodne” wybrały 5 sędziów. PiS tego wyboru nie uznało i – po dojściu do władzy – wybrało 5 nowych sędziów, a także przegłosowało własną ustawę o TK. Prezydent zaprzysiągł sędziów wybranych głosami PiS, choć opozycja i część konstytucjonalistów uznała ich wybór za niezgodny z konstytucją. Tymczasem TK za niekonstytucyjną uznał PiS-owską zmianę ustawy o Trybunale. Rządzący jednak nie uznają tego wyroku i odmawiają jego publikacji, co wzbudziło protesty społeczne i ściągnęło na Polskę krytykę Unii Europejskiej. W lipcu Sejm przyjął nową ustawę o TK autorstwa PiS.
Świstek papieru? Felieton o konstytucji
Odzierana ze swojej aksjologii konstytucja stopniowo, krok po kroku, przestaje nas bronić przed powrotem do przeszłości (Fot. Sławomir Kamiński / Agencja Gazeta)
Kilkanaście lat temu napisałem książkę „Odpowiedzialność za Mur” – rzecz dotyczyła rozliczania przeszłości na przykładzie modelu przyjętego w Niemczech po 1990 roku. W dedykacji napisałem szczerze i w dobrej wierze, że poświęcam ją swojej żonie, która nie będąc prawnikiem, intuicyjnie wyczuwa, że prawo jest czymś więcej niż tylko kartką papieru zapisaną konwencjonalnym tekstem. Był rok 2003 i wydawało się, że akurat Polska i jej transformacja ustrojowa jest najlepszym przykładem słuszności tej dedykacji – konstytucjonalizm, państwo prawa, podział władzy, demokracja, prawa człowieka wydawały się pojęciami trwale zakorzenionymi w umysłowości Polaków.
Od tamtego momentu minęło jednak 13 lat i świat stanął na głowie. Procedury parlamentarne stały się farsą, a proces legislacyjny zamienił się w mechaniczną produkcję aktów prawnych będących emanacją pomysłów zrodzonych w ramach pozakonstytucyjnego politycznego ośrodka decyzyjnego (by nie powiedzieć – w umyśle jednego człowieka).
Finanse publiczne i budżet państwa zostały całkowicie podporządkowane obietnicom wyborczym zwycięskiej partii rządzącej.
Głowa państwa, prezydent, podejrzewana jest o całkowitą bezwolność i służenie interesom kierownictwa jednej partii, a w rezultacie – o łamanie konstytucji, której ma być strażnikiem.
Rząd to tylko fasada i zespół marionetek, rzeczywista władza realizowana jest poza nim – jak za czasów głębokiego komunizmu z jego kierowniczą rolą partii.
Minister sprawiedliwości próbuje ręcznie sterować sądami i wpływać na treść ich orzeczeń. Prokuratura, zamiast strzec praworządności, zaangażowana jest w proces demontażu państwa prawa.
Trybunał Konstytucyjny paraliżuje się kolejnymi ustawami naprawczymi i ustawami naprawiającymi ustawy naprawcze, co w rezultacie prowadzi do pozbawienia go jego funkcji kontrolnej.
Przejawy jakiejkolwiek samodzielności po stronie organów samorządu terytorialnego torpeduje się decyzjami wojewodów. Jednym słowem, odżywają gigantyczne eufemizmy w rodzaju centralizmu demokratycznego, a konstytucja staje się znowu wprawdzie ładnym i uroczystym, ale pozbawionym prawnego znaczenia świstkiem papieru zapisanego konwencjonalnym tekstem.
Odzierana ze swojej aksjologii konstytucja stopniowo, krok po kroku, przestaje nas bronić przed powrotem do przeszłości, czego symbolicznym wyrazem mogą być dwa fakty. Na czele sejmowej komisji – nomen omen – sprawiedliwości i praw człowieka stoi były prokurator stanu wojennego. Natomiast sędziwego bohatera powstania warszawskiego stawia się przed sądem lustracyjnym w odwecie za to, że ośmielił się swego czasu zaprotestować przeciwko zdziczeniu politycznych obyczajów. To już nie jest tylko chichot historii, to po prostu moralna ohyda.
Tytuł tego felietonu opatrzyłem mimo wszystko znakiem zapytania. To prawda, my, prawnicy, uwikłani w interpretacyjne spory mamy czasami, chociaż nie powinniśmy, podstawy do profesjonalnego zwątpienia i poczucia bezradności. 30 lipca prezydent podpisał wprawdzie nową ustawę o Trybunale Konstytucyjnym, co wielu prawników odczytuje symbolicznie jako koniec pewnego porządku prawnego, ale mam nadzieję, że przeciętni ludzie wierzą jednak w słuszność wspomnianej wyżej dedykacji i upomną się o swoją – podkreślam: swoją – konstytucję.
Prof. Jerzy Zajadło – kierownik Katedry Teorii Filozofii Państwa i Prawa Wydziału Prawa Uniwersytetu Gdańskiego
Rzepliński zarzuca kłamstwo marszałkowi Senatu: „Pana słowa są kłamstwem i insynuacją”
SŁAWOMIR KAMIŃSKI
List Andrzeja Rzeplińskiego dotyczy wystąpienia Stanisława Karczewskiego w TVN24. W środę marszałek Senatu wystąpił w „Fakty po faktach”, gdzie mówił o ustawie ws. TK podpisanej w sobotę przez prezydenta. Dziennikarz pytał marszałka o informację, że TK zbada ustawę na posiedzeniu niejawnym jeszcze przed jej wejściem w życie.
– To jest zaskakujące, że taka informacja pojawia się na Twitterze, jako pierwsza. Jako pierwsza informacja pojawia się od polityka Platformy Obywatelskiej, więc to jest zmowa polityków Platformy Obywatelskiej z prezesem Rzeplińskim, który już naprawdę przekroczył wszystkie bariery – stwierdził Karczewski.
– Pańska mowa o „przekazaniu” oraz o „zmowie” jest kłamstwem, insynuacją. Podobnie jak przyszywanie mi łatki wroga Parlamentu – napisał Rzepliński w czwartkowym liście do Karczewskiego, udostępnionym na stronie internetowej TK.
We wtorek do TK wpłynęły trzy skargi na nową ustawę o TK: autorstwa posłów PO, Nowoczesnej i PSL oraz RPO Adama Bodnara. Jeszcze we wtorek TK podał, że rozpozna te wnioski łącznie. W środę w składzie 10 sędziów TK wydał postanowienie o rozpoznaniu sprawy na posiedzeniu niejawnym. Jak poinformował tego samego dnia na Twitterze poseł Borys Budka, przedstawiciel wnioskodawców z PO, wyrok ma być ogłoszony 11 sierpnia.
Biuro prasowe TK w czwartek rano potwierdziło oficjalnie, że wyrok ogłoszony będzie 11 sierpnia. Ustawa wchodzi w życie 16 sierpnia.
Soloch: Szczyt NATO czy ŚDM pokazały, że państwo polskie nie jest już teoretyczne
Jak mówił w „Gościu Poranka” szef BBN Paweł Soloch:
„Zarówno szczyt NATO, ale i ŚDM czy ćwiczenia Anakonda pokazały sprawność państwa polskiego. Państwo rzeczywiście od pewnego czasu – możemy to powiedzieć z pełną odpowiedzialnością – nie jest już państwem teoretycznym. Aparat państwa, służby zadziałały. Oczywiście największym wyzwaniem były Światowe Dni Młodzieży ze względu na masę setki tysięcy ludzi, którzy przyjechali z zagranicy, konieczność wprowadzenia czasowej kontroli na granicy. Ale również jest to efekt pewnego spokoju wewnętrznego, w kraju nie ma takich napięć jak np. we Francji czy Niemczech”
„Obrońcy cyca” według Migalskiego. Karmienie piersią porównał do puszczania bąków, sikania i plucia
Politolog Marek Migalski ogłosił dwa dni temu, że „lato będzie należeć do PiS”. Nie ma jednak wątpliwości, że ostatnie godziny, przynajmniej w parentingowym świecie, należą do niego. Wszystko za sprawą wpisu o karmieniu piersią, które były eurodeputowany PiS porównał do puszczania bąków, sikania i plucia.
Dyskusja o karmieniu piersią w miejscach publicznych wraca jak bumerang. Nasze społeczeństwo jeszcze długo nie będzie wystarczająco dojrzałe, aby przejść nad tym „zjawiskiem” do porządku dziennego. O tym, jak dalecy jesteśmy do tego stanu, doskonale świadczy wpis znanego politologa, a wcześniej również polityka prawicy.
Migalski napisał na Facebooku, że rozumie matki, a chwilę później udowodnił, że to nieprawda. Napisał: „Rozgorzała debata o publicznym karmieniu piersią. Zwolennicy tegoż domagają się, by było ono dozwolone wszędzie i zawsze. Pozwoliłem sobie na uwagę, że choć rozumiem racje matek, to jednak chciałbym, żeby one zrozumiały racje takich osób, jak ja, które nie życzą sobie, by kobiety wyciągały nad moim talerzem cycek”.
Zdaniem Migalskiego „tego typu zachowania” są kwestią konwencji. „Jeśli się na nie umówimy, to ok. Ale właśnie – musimy się na nie umówić, a nie narzucać je każdemu i wszędzie” – pisze. Politolog, z którym nikt nie umawiał się na karmienie piersią, zdaje się rozumieć, że „karmienie jest czynnością naturalną i potrzebną dziecku oraz matce”. Mimo to dodaje:
„Tak samo, jak dla innych puszczanie bąków, sikanie czy plucie. One też są naturalne i dobre dla organizmu. I pewnych społecznościach można je publicznie uskuteczniać”.
Proponuję, aby te zasady przyzwoitości stosować konsekwentnie i usunąć z muzeów wszystkie karmiące Madonny.
Jeśli będziecie niegrzeczni, dostaniecie po łapach
Grażyna Torbicka (Fot. Jakub Orzechowski / Agencja Gazeta)
Grażyna Torbicka, miłośniczka kina i organizatorka filmowego festiwalu Dwa Brzegi, podpadła władzom, bo ośmieliła się demonstracyjnie odejść z TVP, dając do zrozumienia, że nie odpowiada jej „dobra zmiana” wprowadzana tam przez PiS-owskich politruków.
Gdy tylko trzasnęła drzwiami i poszła sobie z telewizji, w której wstyd się już pokazywać, okazało się, że sponsorzy przestali wspierać Dwa Brzegi. Dziwnym trafem nagle im się odwidziało. Nie, nie wszystkim. Tylko tym, którzy podlegają władzom państwowym. Z finansowania słynnego i prestiżowego festiwalu wycofały się Polska Grupa Energetyczna, Lotto i patron medialny – Telewizja Polska.
Znamy te metody z czasów komunizmu, kiedy władze mówiły obywatelom: możecie robić różne rzeczy, ale pod warunkiem że będziecie grzecznie bić brawo, chodzić na pochody pierwszomajowe i popierać partię. Wtedy – hulaj dusza! Ale jeśli będziecie niegrzeczni, to dostaniecie po łapach. Na nic wam nie pozwolimy. Cofniemy koncesję, nie wynajmiemy sali, walniemy domiar, naślemy taką kontrolę, że się nie pozbieracie.
Ta logika zaczyna dzisiaj wracać do spisiałej Polski i Torbicka jest jedną z pierwszych osób, które na własnej skórze tego doświadczyły. Ale nie tylko ona. Oto nagle poznańskie PiS-owskie Radio Merkury cofa patronat nad spektaklami Krystyny Jandy, a państwowe instytucje zajmujące się promocją kultury polskiej w świecie rezygnują z dofinansowania spotkań z zagranicznymi czytelnikami takich nieprawomyślnych pisarzy jak Olga Tokarczuk i odmawiają grantu dla litewskiego tłumacza jej powieści. Zamiast Tokarczukowej wsparciem państwa będzie się teraz cieszył wybitny literat Bronisław Wildstein.
Mamy więc przedsmak obiecywanego Budapesztu w Warszawie. Z tą różnicą, że na Węgrzech jest jeszcze gorzej, bo tam proces ten zaszedł znacznie dalej. Tam takie kłopoty mają nie tylko twórcy i przedstawiciele buntującej się inteligencji, lecz także szeregowi Węgrzy, którzy są przez rządzących jednocześnie kuszeni i szantażowani: chcecie żyć i zarabiać? Np. prowadzić kiosk z papierosami? To musicie się zapisać do naszej sitwy. Jeśli będziecie się od nas dystansować, to nici z biznesu, nie poprowadzicie sklepiku, bo nie damy wam licencji. Przecież właśnie po to wprowadziliśmy państwowy monopol w handlu papierosami, by móc nagradzać swoich ludzi.
W Polsce na szczęście zakres autonomii obywateli jest (na razie?) większy niż na Węgrzech. Dlatego Torbicka mogła pokazać figę szantażystom z państwowych koncernów i zorganizować festiwal przy wsparciu innych sponsorów, w tym T-Mobile i TVN. To świetny przykład i wskazówka dla ludzi kultury, jak walczyć z zawłaszczaniem państwa przez PiS. Władze nie chcą wspierać i promować twórczości, którą uważają za ideologicznie „niesłuszną”? A pies im mordę lizał. Zrobimy to sami. Zwłaszcza że mamy zgromadzony kapitał doświadczeń z czasów PRL, kiedy to nauczyliśmy się organizować niezależne od państwa życie kulturalne. Ówczesne władze lansowały Jerzego Putramenta – twórcę równie wybitnego jak dziś Bronisław Wildstein – a Polacy i tak czytali wydaną w drugim obiegu „Małą apokalipsę” Konwickiego.
Pora chyba skorzystać z tamtych wzorców i zastanowić się nad powołaniem społecznej instytucji zajmującej się wspieraniem tępionej przez PiS kultury polskiej.
Pójdziesz pod skrzydła Macierewicza, nie zwolnią cię z pracy. Kontrowersyjny pomysł MON
• Ma to dotyczyć wszystkich, z wyjątkiem osób zatrudnionych na czas próbny
• Członkowie Obrony Terytorialnej mają podpisywać umowy z MON na 2-6 lat
Już w październiku ma być gotowy projekt budowy Obrony Terytorialnej w Polsce. Jak dowiedziała się „Rzeczpospolita”, znajdzie się w nim kontrowersyjny zapis. W materiałach dla kandydatów, którzy będą podpisywać kontrakty na dwa do sześciu lat, MON obiecuje bowiem, że „w okresie posiadania przydziału kryzysowego lub przydziału terytorialnego przez żołnierza rezerwy będącego pracownikiem, stosunek pracy z tym pracownikiem nie może być przez pracodawcę wypowiedziany ani rozwiązany”. Przepisy te nie obejmą zatrudnionych na czas próbny i osób, z którymi pracodawca chce rozwiązać umowę z winy pracownika lub w przypadku upadłości.
Dowiedz się więcej:
Czym ma być Obrona Terytorialna?
To sztandarowy projekt Antoniego Macierewicza, który zakłada utworzenie specjalnych oddziałów wspierających zawodowych żołnierzy. „Wyposażona w broń maszynową formacja paramilitarna może stanowić środek zapobiegawczy działaniom antyrządowym” – między innymi taki zapis znalazł się w raporcie, dotyczącym koncepcji stworzenia w Polsce Obrony Terytorialnej. CZYTAJ WIĘCEJ>>>
Prokurator. Stanisław „pana głos nic nie znaczy” Piotrowicz i jego prawo i sprawiedliwość
Środek wakacji. Pojawia się raport ekspertów ws. TK. Radio Maryja dzwoni do Stanisława Piotrowicza. A ten uderza w Komisję Wenecką, która jego zdaniem próbuje „domagać się czegoś, na co my jako ugrupowanie rządzące nie możemy przystać: na to, by Trybunał Konstytucyjny był orężem w rękach opozycji”.
I tak dalej… Ale Stanisław Piotrowicz potrafi być skuteczny.
Czasy się zmieniają, a on wciąż jest w komisjach. Gdy Sejm wybierał członków Kolegium IPN, kandydatów, w tym dawnych opozycjonistów: Bogdana Lisa i Henryka Wujca, oceniał były prokurator stanu wojennego.
W PRL Stanisław Piotrowicz był w partii rządzącej – PZPR. Był też prokuratorem, uczestniczył w sprawach opozycjonistów w stanie wojennym, ale zarzeka się, że robił wszystko, żeby im jak najmniej zaszkodzić, a nawet pomóc.
W III RP Piotrowicz również jest posłem partii rządzącej – antykomunistycznego Prawa i Sprawiedliwości. I szefem komisji sprawiedliwości, przez którą przeprowadza kolejne ustawy. Jedno i drugie robi w sposób, który wielu się nie podoba:
„Pana głos nic nie znaczy”. Te słowa są kwintesencją rządów PiS. Bo PiS ma większość i co mu zrobicie – napisała Katarzyna Kolenda-Zaleska. O kim to? Właśnie o Piotrowiczu.
To sytuacja z obrad komisji sprawiedliwości (sic!) sprzed dwóch tygodni: PiS spieszył się, by przepchnąć przez sejmowe komisje kolejną wersję ustawy o Trybunale Konstytucyjnym. To w takich rozgrywkach wiedzie prym doświadczony prawnik Stanisław Piotrowicz. Umie procedować szybko, sprawnie, skraca czas na wypowiedzi posłów. A gdy jeden z nich zgłasza, że przestała działać jego elektroniczna karta do głosowania, w siedmiu – dokładnie siedmiu – słowach szef komisji pokazuje, jak bardzo nie rozumie terminu „demokracja”: Pana głos i tak nic nie znaczy.
Takich przypadków było więcej.
Stanisław Piotrowicz (fot. Przemek Wierzchowski/AG)
Jestem zażenowana i przerażona, gdy obserwuję (…), jak pan Piotrowicz, który bardzo się chce pożegnać z przeszłością prokuratora stanu wojennego, nie dopuszcza do żadnej dyskusji – mówiła nam w wywiadzie Kolenda-Zaleska. I dodała: Zły sygnał. Kwintesencja być może tych rządów. Bo jak się ma większość, to można wszystko. Otóż nie można.
Czyżby? Można na przykład oskarżyć Trybunał Konstytucyjny, że broni jakiegoś bliżej nieokreślonego „układu”. Przypomnijmy, w jaki sposób była uchwalana nowelizacja ustawy o TK. W roli głównej – Stanisław Piotrowicz:
Jakie pytanie tak zirytowało posła? O jego przeszłość. Przeszłość prokuratora w czasach PRL, obecnie posła partii, dla której czyjaś przynależność do organów ścigania poprzedniego ustroju bywa okolicznością delikwenta obciążającą.
No to przypomnijmy, jak to z tym PRL-em u Piotrowicza było.
Prokurator PRL
1976 r. – Piotrowicz kończy studia prawnicze na Uniwersytecie Jagiellońskim. Dwa lata później, w 1978 r., kończy z sukcesem aplikację prokuratorską. W tym samym roku wstępuje – jak wielu – do PZPR. Dwa lata później trafia do prokuratury w Krośnie. Jest tam członkiem partyjnej egzekutywy. Można przy tej okazji porównać dwie skrajnie różne postawy – późniejszego prezesa Trybunału Konstytucyjnego Jerzego Stępnia i Piotrowicza. Ustami samego Stępnia:
W 1981 r., gdy władze wprowadzają stan wojenny, wielu ludzi PZPR rzuca legitymacją partyjną. Ale nie Piotrowicz. Jego nazwisko widnieje pod aktem oskarżenia przeciwko opozycjoniście z Jasła, Antoniemu Pikulowi (Piotrowicz zaprzecza, by miał z tym coś wspólnego i twierdzi, że jego nazwisko niejako „z automatu” wpisała tam maszynistka). Zarzut? Absurdalny jak ówczesny ustrój:
„Od daty bliżej nieustalonej do 24 sierpnia 1982 r. w Jaśle woj. krośnieńskiego, działając w celu rozpowszechniania gromadził ulotki, czasopisma i różnego rodzaju literaturę bezdebitową, których treść mogła wywołać niepokój publiczny lub rozruchy”.
Antoni Pikul nie zostaje skazany. W programie Tomasza Sekielskiego „Po prostu” Piotrowicz utrzymuje, że dążył do umorzenia tej sprawy. W rozmowie z „Gazetą Polską Codziennie” w 2013 r. podkreśla, że wstydzi się przynależności do PZPR. Nie byłem prokuratorem stanu wojennego – zaznacza. Podkreśla, że starał się tak prowadzić sprawę Pikula, by jak najmniej mu zaszkodzić, a nawet ustalał z jego obrońcą, jak go uratować. W 2015 r. w TVN24 twierdzi, że „Można było pozostać [w PZPR i prokuraturze] po to, by nieść pomoc tym, którzy byli niesłusznie represjonowani” i on to robił.
Sam Antoni Pikul przyznaje po latach, że prok. Piotrowicz „jak na komunistycznego prokuratora” zachował się wobec niego wówczas „przyzwoicie”. „W tamtym czasie ponosiłem większe ryzyko pomagając tym, którzy roznosili ulotki niż ci, którzy te ulotki roznosili” – mówił Piotrowicz Konradowi Piaseckiemu (>>>CZYTAJ nasz wywiad) jesienią 2015 r. Członkowie ówczesnej regionalnej „Solidarności” nie przypominają sobie jednak, by Piotrowicz pomagał komukolwiek z Jasła, jak on sam twierdzi. Słowo przeciwko słowu.
Stanisław Piotrowicz (fot. Sławomir Kamiński/AG)
Sprawa z Tylawy
Słowo przeciwko słowu padło też w innej głośnej sprawie, w którą zaangażowany był – już w III RP – prokurator Piotrowicz. Mimo zmiany ustroju jego kariera rozwijała się.
1990 r. – Piotrowicz zostaje prokuratorem rejonowym w Krośnie. W latach 1992-1995 jest w tymże Krośnie szefem międzyrejonowego działu śledztw, równocześnie od 1992 r. jest prokuratorem Prokuratury Wojewódzkiej w Rzeszowie, a w latach 1994-2002 ma prawo sądzić kolegów po fachu – w sądzie dyscyplinarnym dla prokuratorów przy Prokuraturze Generalnej.
I to właśnie on występuje w 2001 r. na konferencji prasowej w sprawie molestowania dzieci przez proboszcza z Tylawy. Konferencji, którą wspominał w 2015 r. reporter „Dużego Formatu” Wojciech Tochman, zaczynając od słów „zanim zwymiotuję”.
[Piotrowicz] „usprawiedliwiał czyny księdza pedofila” – napisał Tochman. I przypomniał, co mówił Piotrowicz. Że czyny księdza nie miały podtekstu seksualnego. Że ksiądz masował dzieci po brzuchach, bo ma – ksiądz katolicki! – zdolności bioenergoterapeutyczne. Że w Tylawie „nikogo to nie raziło”. Przypomniał też, co zeznali pokrzywdzeni: że „ksiądz, za zgodą rodziców, nocował u siebie małe parafianki, rozbierał je do naga, kąpał, spał z nimi w jednym łóżku, całował, pieścił po brzuchu i wkładał palce w pochwę. Działo się tak przez 30 lat”.
Tochman napisał swój tekst przy okazji objęcia przez Piotrowicza szefostwa sejmowej komisji sprawiedliwości po ubiegłorocznych wygranych wyborach. Piotrowicz został w nich – po raz drugi – wybrany na posła z listy PiS. Wcześniej – od 2005 r. – był senatorem tej partii. Przy tej okazji odnowił kontakt z dawnym obrońcą Antoniego Pikula – śp. senatorem PiS Stanisławem Zającem. „Gdyby miał mi coś do zarzucenia, jako pierwszy powstrzymywałby władze partii przed wstawieniem mnie na listę” – podkreślał w rozmowie z „Gazetą Polską Codziennie”.
Stanisław Piotrowicz z dziennikarzami po usunięciu ich z posiedzenia sejmowej komisji (fot. Sławomir Kamiński/AG)
Na swój udział w sprawie z Tylawy też ma usprawiedliwienie. To prawda, nie on umorzył ją osobiście. Zrobił to podlegający służbowo Piotrowiczowi prokurator, a jego pryncypał uzasadniał to umorzenie na konferencji tak, jak opisaliśmy.
Poseł
Minęły lata. Dziś Piotrowicz jest jednym z kluczowych posłów partii Jarosława Kaczyńskiego. Dowód? Przypomnijmy choćby dwie sprawy, którymi się zajmował w ciągu ostatnich kilku miesięcy. Ściśle ze sobą powiązane. Otóż reprezentował on posłów-wnioskodawców w pracach nad ustawami zmieniającymi ustawę o Trybunale Konstytucyjnym oraz w sprawie pięciu uchwał o stwierdzeniu „braku mocy prawnej” wcześniejszych uchwał o wyborze sędziów TK przez Sejm VII kadencji. A po tym, jak Komisja Wenecka stwierdziła, że w sporze PiS kontra Trybunał to ten ostatni jest w prawie i wezwała Sejm i rząd do pełnego respektowania orzeczeń Trybunału, poseł PiS skwitował to w TOK FM następująco: „Opinia nie jest prawnicza, a publicystyczna”:
Z kim mamy więc do czynienia? Ze skutecznym politykiem? Na pewno. Z kimś umiejącym wyczuć, skąd wiatr wieje? Być może. Z człowiekiem, który radykalnie zmienił swoje życie, i z perspektywy czasu wolałby nie być w PZPR? Tak przynajmniej sam twierdzi. Z człowiekiem wiernym władzy, nieważne, jakiej? Na to wskazywałaby sytuacja z obrad komisji sejmowej nad ustawą o TK, gdy poprosił reporterów o wyjście z sali, bo „utrudniali” pracę, a obrady można oglądać w internecie. Gdy napotkał opór, stwierdził:
Ci, którzy nie stosują się do poleceń przewodniczącego komisji, mogą się spodziewać tego, że w przyszłości nie dostaną przepustek do Sejmu. Porządek musi zostać zachowany. O porządku decyduje Sejm.
I poseł Piotrowicz:
Michał Gostkiewicz. Dziennikarz magazynu Weekend.Gazeta.pl. Wcześniej dziennikarz newsowy portalu Gazeta.pl, dziennikarz działu zagranicznego „Dziennika” i działu społecznego „Newsweeka”. Robi wywiady, pisze o polityce zagranicznej i fotografii. Prowadzi bloga Realpolitik, bywa na Twitterze i Instagramie.
Chińczycy ukradli Rosjanom tajgę. Zarabiają miliardy na wycince lasów Syberii
Tajga syberyjska (Andriy Kotliarchuk / EAST NEWS)
O rabunku stulecia podległy administracji prezydenta kanał Rossija 1 opowiedział w zeszłym tygodniu w głównym programie informacyjnym. W obwodzie irkuckim, jak usłyszeli telewidzowie, powstała „cała korporacja spółek skupujących drewno”. Działały półlegalnie, oficjalnie bowiem dzierżawiły działki leśne, gdzie państwo zezwoliło im prowadzić wyręby.
U siebie jednak nie cięły, za to na ogromną skalę skupowały za grosze drewno od „czarnych drwali”, nielegalnych brygad, które kradną drewno w tajdze. „Korporacja” opatrywała surowiec dokumentami poświadczającymi, że rzekomo pochodzi z wydzierżawionych przez nią działek i z tymi papierami wysyłała drewno za pobliską chińską granicę.
Taki proceder od dawna kwitnie w syberyjskiej tajdze, którą Rosjanie uważają za „bezkresną”, a jej zasoby za „niewyczerpane”. Las tam tną także brygady Koreańczyków z północy, specjalnie ściągniętych do pracy w niewolniczych warunkach.
Nielegalni drwale mają swoje technologie – np. podpalają szczególnie cenny, chroniony drzewostan, tak by ogień przeszedł tylko koronami drzew. Drewno pozostaje nienaruszone, a pozostałe pnie trzeba wyciąć ze względów sanitarnych. Proceder jest znany, ekolodzy od lat starają się zwrócić uwagę władz na niszczenie tajgi.
Tym razem jednak skala rabunku dokonanego przez Chińczyków okazała się naprawdę niesamowita. Jak poinformowała telewizja Rossija 1, przez półtora roku chińska „korporacja” wywiozła do Chin sosny i modrzewie warte 5 bln rubli (ok. 75 mld dolarów).
Trudno sobie nawet wyobrazić taką ilość ukradzionego drewna. Jeśli podaną przez telewizję sumę podzielić przez obowiązującą na Syberii cenę surowca, to wychodzi, że z tajgi irkuckiej i z sąsiednich obwodów pojechało do Chin mniej więcej tyle drewna, ile w Polsce mamy go we wszystkich lasach województw podlaskiego, warmińsko-mazurskiego i pomorskiego.
A to przecież nie pierwszy skok na tajgę na skalę kosmiczną, czyli taką, którą można dostrzec z kosmosu.
Jeszcze w 2000 r. firmy z Chin wydzierżawiły na 49 lat prawie 2 mln ha tajgi (to powierzchnia odpowiadająca jednej piątej ogólnego areału lasów Polski) w okolicach miasta Mogocza w Kraju Zabajkalskim, bo miały tam uruchomić kombinat celulozowy. Niczego nie uruchomiły, a tylko rąbią las i wywożą do Chin dłużycę. Ostatnio dzierżawcy zgłosili, że chcą zrezygnować z 700 tys. ha wyeksploatowanej tajgi i proszą o przydzielenie im kolejnego miliona na potrzeby przyszłego kombinatu celulozowego.
Władimir Putin na każdym spotkaniu z przedstawicielami rosyjskiej branży drzewnej gromi ich za to, że ślą „dłużycę za granicę”, zamiast przerabiać surowiec w ojczyźnie na meble, konstrukcje budowlane, papier. Ten refren słychać już od wielu lat.
Natomiast władze w Pekinie mają do sprawy podejście przeciwne – domagają się od swoich przedsiębiorców, by z zagranicy sprowadzali surowiec i przerabiali go na miejscu, zapewniając obywatelom miejsca pracy, a chińskiemu biznesowi zyski znacznie wyższe, niż daje sprzedaż nieobrobionego drewna.
Ostatnio rosyjska władza zrobiła pokazową akcję przeciw leśnym złodziejom – we wtorek policyjne siły szybkiego reagowania przeprowadziły w tajdze rajd, łowiąc „czarnych drwali”.
Trzy lata temu silny desant złożony z funkcjonariuszy policyjnego specnazu, agentów Federalnej Służby Bezpieczeństwa, a nawet żołnierzy antyterrorystycznego oddziału Alfa wylądował helikopterami w tajdze Żydowskiego Okręgu Autonomicznego. Funkcjonariusze złapali rąbiących nielegalnie las robotników i ogłosili sukces.
Teraz zasługę zdemaskowania leśnych paserów z Irkucka telewizja Rossija 1 przypisała Ogólnorosyjskiemu Frontowi Narodowemu, proputinowskiej organizacji politycznej, który w imieniu mas ma zaprowadzać porządek w kraju.
Działacze ONF występując przed kamerami, mówili, że pora patrzeć na ręce nieuczciwym biznesmenom, zaostrzać przepisy. Milczeli jednak o tym, że drzew z milionów hektarów tajgi nie da się wyciąć i przewieźć przez granicę bez zgody i pomocy przekupionych funkcjonariuszy państwowych.
Rzeźnia [TOCHMAN]
Wojciech Tochman (Fot. Bartosz Bobkowski/AG)
Chwili potrzebowałem, by pojąć, że przyglądam się zbiorowej przemocy seksualnej. Wpis posłanki Joanny Scheuring-Wielgus (Nowoczesna) wszedł mi na ekran, bo wśród książek zabieranych w podróż posłanka wymieniła i moją. Komentarze użytkowników Facebooka zamieszczone poniżej – poza pierwszymi dwoma – nie odnosiły się do wymienionych tytułów. Dotyczyły posłanki: „niezła z ciebie dupeczka”, „hej, dupcia”, „słaba dupa”. Pisali mężczyźni. Kilkudziesięciu. „Mam ochotę ruchnąć i mam prawo to wyrazić całemu światu” (w cytatach pisownia i interpunkcja oryginalna).
Poseł o chamstwie w sejmie: „środkowy palec, krzyki – tak to nieraz wygląda”
Dzień czy dwa wcześniej posłanka mówiła w wywiadzie o sejmowych obyczajach. „Niezła z ciebie dupeczka” – miał do niej powiedzieć pewien poseł. Jego nazwiska, rozumiem, że przez litość, posłanka nie zdradza. Ale nazwiska posłankę molestujących na Facebooku w większości są znane. To m.in. osoba identyfikująca się jako Krzysztof Rosłaniec („Napisałbym że niezła z ciebie dupeczka ale aż tak słabego wzroku nie mam”). Nosi okulary. Wiele z sieci można się dowiedzieć. Zobaczyć sprawców z ich żonami, dziewczynami, córkami i wnuczkami. Krzysztof Rosłaniec, zostańmy chwilę przy nim, pracuje w firmie dostawczej w Błoniu. Kilka miesięcy temu poleciał do Anglii. Tam „rozglądał się, gdzie kasy zarobić i odłożyć na stare lata”. Wrócił po dwóch tygodniach. Z Polski nie chce wyjeżdżać, bo „mi tu dobrze jest”. Mężczyzn, którzy mu zwracali uwagę, że tak do kobiety odnosić się nie wolno, nazywał drobnymi cwelami i jadowitymi podbiurkowcami. „Takich pajaców mam w tylnej części ciała”.
Joanna Scheuring-Wielgus: Jestem idealistką i tylko dlatego weszłam do polityki
Nie jednego Rosłańca męczą homoseksualne fantazje. Bo chyba i pana, który przedstawia się jako Rafal Ziołkowski, „zajebisty facet”. („Powinna pani być szczęśliwa, gdy słyszy pani, że jest niezła dupa szczerze mówiąc ktoś kto to mówi jest ślepy albo pijany i liczy na lodzika”). Na publicznym profilu Ziółkowski podaje, że mieszka w Toruniu. Stamtąd pochodzi, życzliwi donieśli mi adres jego rodziców. Dziś mieszka za granicą. Na fotografiach rozebrany pręży mięśnie przed lustrem. Skopiowałem jedną fotkę i wrzuciłem pod jego wulgarny wpis. Zareagował natychmiast. „Tylko nie paluj się zboczku. Wojciech Tochman kręcą ci przypakowani faceci???? Och ty zboczuchu!!!! Na pamięciówkę sobie weź”. Wyjaśniłem Rafałowi Ziółkowskiemu, że każde jego słowo mówi o nim, nie o mnie. I że nakarmię jego narcyzm niebawem, pisząc o nim kilka słów. Na to dostałem ostrzeżenie, że ujawniam jego dane osobowe i że sobie nie życzy. Zablokował mnie, ograniczył widoczność profilu dla nieznajomych, a komentarze z profilu posłanki skasował.
Zdjęcie Rafała Ziółkowskiego i zdjęcia innych uczestników tej przemocy zamieszczam dziś na FB. To m.in. identyfikujący się jako: Maciej Giera, Maciej Paprocki, Tomasz Fiszer, Adam Dyczkowski, Łukasz Popiel, Dominik Aleksander Sakiewicz. Ten ostatni pisał, co by posłance zrobił, i potem wpis usunął. Podobnie jak wielu innych.
Część kont, choć mają zdjęcia i dane personalne, to trollkonta. Są zakładane pod fałszywymi nazwiskami tylko po to, by produkować hejt. Pojawiają się, wysyłają bluzgi i znikają. Fabryki nienawiści. Ciekawe, przez kogo napędzane.
Do męskiej przemocy dołączyły kobiety. Pani przedstawiająca się jako Mirosława Zamojska: „Scheuring, Lubnauer, Gasiuk-Pawłowicz … same Polki czystej krwi”. I dalej: „szkopskie albo żydowskie tfu… śmiecie”. I jeszcze: „Zdrajców nie pod mur (szkoda kul) wystarczy sznur”.
Pani podająca się za Alinę Goral nazwała posłankę szkodnikiem. Napisałem do niej: „Pani przedmówcy posłużyli się przemocą. To przemoc wobec kobiety. Czy Pani ma inne zdanie? To nie przemoc? Wolno mężczyznom tak mówić/pisać do kobiet? Czy nie wolno? Bo Pani w swoim komentarzu zupełnie pomija to, co się tu wydarzyło, a zabiera Pani głos. Nie razi to Pani? To dla Pani normalne? Codzienne? Czy jest jakieś inne wyjaśnienie? Że kto Polski Patriota , ten może poniżać i molestować kobiety? Jak Pani to rozumie i jak Pani to czuje?”.
Odpowiedź: „sama sobie zasłużyła na to wszystko”.
Na to wszystko i ja dostałem natręctwa. Myśl o tamtych kobietach weszła mi do głowy i nie chciała wyjść: „Zabrali mnie do szkoły, w której wcześniej uczyłam. Tam pisk jak w rzeźni: sto kobiet z okolicy. I setki naszych sąsiadów. Kobiety Tutsi były rozbierane przez kobiety Hutu, które chciały sprawdzić, za czym to ich mężczyźni wzdychają. Z wrzaskiem komentowały naszą nagość. Tak przygotowane ciała ofiar oddawały swoim mężom. I pilnie doglądały, by żadne nie umarło bez bólu. Ciała wrzucano do szkolnych latryn”. To jedna z wielu relacji przytoczonych przeze mnie w książce „Dzisiaj narysujemy śmierć”, którą posłanka Scheuring-Wielgus zabrała w podróż. W opowieści o Rwandzie 1994 roku starałem się pokazać, do czego prowadzi tolerancja kultury gwałtu. I czym kończy się nazywanie ludzi szkodnikami. Namawiam posłankę, by złożyła w prokuraturze zawiadomienie o popełnieniu przestępstwa. Pana Zbigniewa Ziobrę, prokuratora generalnego, proszę, by sprawę osobiście nadzorował. Skany z FB dostarczę, zeznania świadka złożę.
Wojciech Tochman: Ludobójcy w Rwandzie nie słyszeli Jana Pawła II
Wideo „Dużego Formatu”, czyli prawdziwi bohaterowie i prawdziwe historie, Polska i świat bez fikcji. Wejdź w intrygującą materię reportażu, poznaj niezwykłe opowieści ludzi – takich jak Ty i zupełnie innych.
W ”Dużym Formacie” czytaj:
Królowie nadbużańscy
Niech pan jedzie i patrzy po domach – leży piłka, leży łopatka, leżą zabawki, to znaczy, że jest dziecko. Rozmowa z Pawłem Totoro Adamcem
Pracownicy gastronomii zakładają związek zawodowy
Nie znasz życia, jeśli nie pracowałeś w gastro. A zatrudnianie ludzi na czarno to utrzymywanie ich w stanie przeterminowanej młodości
Fugazi. Gdzie się podziali prorocy? Historia kultowego klubu lat 90.
To wszystko było jak sen. Pamiętam, zlot fanów The Doors, stoję w tłumie i słucham muzyki. Patrzę na prawo – Nalepa, zerkam na lewo – Niemen. Duma… Fugazi istniał zaledwie 11 miesięcy 1992 roku, zagrało w nim ponad 300 zespołów
Uchodźcy w Rosji. Ucieczka rowerem do Norwegii
Norwegia zaostrzyła przepisy, uchodźcy kupowali od rosyjskich handlarzy wysłużone ukrainy, sputniki i ruszali wąską, ośnieżoną drogą do granicy. Kto nie umiał jeździć na rowerze, prowadził go. To wystarczyło
ŚDM. Słońce w Polsce mocniej grzeje?
Straszą was muzułmanami? Wpadnijcie do Libanu, zobaczycie, jacy są fajni. Wlekły na Światowych Dniach Młodzieży
Dwanaście twarzy oszusta. Zawód wyuczony: monter instalacji grzewczych, zawód opowiadany: prokurator
Największą wiarygodność zdobył, kiedy w moje imieniny odebrał telefon, zesmutniał i powiedział, że musi uciekać, bo świadek koronny mu się powiesił
Wierzę, że nasze teksty komuś otworzą oczy. Rozmowa z Andrzejem Mellerem, reporterem wojennym
Nie jeździłem na wojny na wakacje, tylko jako korespondent. Są oczywiście tzw. turyści wojenni. Wojna to zjawisko podobne do wódy czy narkotyków. To wciąga i dewastuje psychicznie
Nasz Supertramp. Volkswagen transporter objedzie cały świat
Przy siedemdziesiątce nasza tetrójka dojedzie wszędzie bez awarii. I taka prędkość sprzyja podróżowaniu. Więcej widzisz. Rozmowa z Aleksandrą Ślusarczyk i Karolem Lewandowskim
CZABAŃSKI O ZMIANIE DECYZJI WS. KURSKIEGO: DECYZJA NIE BYŁA KONSULTOWANA Z KACZYŃSKIM!
04 sierpnia 2016
Przewodniczący Rady Mediów Narodowych Krzysztof Czabański o głośnej próbie zwolnienia z funkcji prezesa TVP Jacka Kurskiego!
Czabański dla wirtualnemedia.pl…
Żadne decyzje Rady Mediów Narodowych nie były konsultowane z Jarosławem Kaczyńskim. Do mnie jako do członka Rady wpływały różne opinie z różnych środowisk politycznych, oczywiście również z mojej formacji, czyli z Prawa i Sprawiedliwości, dotyczące funkcjonowania TVP. Prezes Jarosław Kaczyński oczywiście także wypowiadał się na temat sytuacji w mediach ogólnie. Burza medialna, która powstała po wtorkowym posiedzeniu Rady Mediów Narodowych wynikła trochę z mojej winy. Można powiedzieć, że uznaliśmy, iż Jacek Kurski powinien dostać od Rady Mediów Narodowych żółtą, (nie czerwoną) kartkę. Po to, aby do czasu konkursu opracował realistyczny plan naprawy Telewizji Polskiej. W związku z tym dajemy mu na to czas, żeby mógł się przygotować i przedstawić sensowny program, a potem – jeśli oczywiście zechce – aby mógł stanąć do konkursu na nowego prezesa TVP.
Komu Jacek Kurski nie w smak? Odsłaniamy kulisy (nie)odwołania prezesa TVP
Jacek Kurski będzie szefem TVP do połowy października (Fot. Kuba Atys / Agencja Gazeta)
W PiS słyszymy: – Decyzja, że Jacek Kurski zostanie odwołany z funkcji prezesa, zapadła już kilka tygodni wcześniej. Kurski o niczym nie wiedział. Politycy PiS czekali tylko, aż ukonstytuuje się Rada Mediów Narodowych. Gdy we wtorek rano Krzysztof Czabański, szef RMN, przyszedł na jej pierwsze posiedzenie, miał powiedzieć: – Dziś to zrobimy.
Opowiada inny polityk PiS: – Odwołanie Kurskiego miało być sygnałem, że to nie jest kandydat Rady Mediów Narodowych. Że oni nie będą firmować jego decyzji i ponosić za nie odpowiedzialności. Chcieli się od niego odciąć.
Przeciwnicy Kurskiego w PiS zarzucają mu brak spójnej wizji TVP, chaotyczne odwoływanie szefów anten i zastępowanie ich innymi. Tworzą nawet łańcuch powiązań towarzyskich szefa TVP z Romanem Giertychem (byłym koalicjantem PiS), z Piotrem Farfałem (był szefem TVP za rządów PiS-LPR-Samoobrona) czy Janem Pińskim (zaufanym Farfała z TVP). Kluczem ma być Tomasz Bortkiewicz, który dziś w TVP odpowiada za strukturalną reformę. Ten układ w TVP wciąż tropi „Gazeta Polska”. To w niej krytyka Kurskiego w TVP jest najsilniejsza. To z „Gazety Polskiej” jest posłanka PiS Joanna Lichocka, która zgłosiła wniosek o odwołanie Kurskiego. Poparło go dwoje posłów PiS – Krzysztof Czabański i Elżbieta Kruk. Za był też Juliusz Braun (rekomendowany przez PO), od głosu wstrzymał się Grzegorz Podżorny (rekomendowany przez Kukiz’15).
Jak słychać w PiS, gdy Kurski dowiedział się o decyzji RMN, natychmiast pojechał do Jarosława Kaczyńskiego do siedziby partii na Nowogrodzkiej. Miał żądać reasumpcji głosowania, a nawet unieważnienia całej uchwały. – Prezes się nie zgodził – mówi nam polityk PiS.
Kurski wytargował u prezesa, że zostanie na Woronicza do połowy października, czyli do czasu zakończenia konkursu na nowego szefa telewizji. Prezes wezwał do siebie Czabańskiego i Lichocką. I zmusił ich do zmiany planów. Zamiast ogłosić następcę Kurskiego, co zapowiedział parę godzin wcześniej Czabański, obwieścili, że wycofują się z wcześniejszej decyzji: Kurski zostaje na Woronicza jako pełnoprawny prezes jeszcze na dwa i pół miesiąca. Uchwała o jego odwołaniu ma wejść w życie dopiero wtedy, gdy Rada wyłoni w konkursie jego następcę.
Dlaczego Kaczyński najpierw zgodził się na błyskawiczne odwołanie Kurskiego, a potem kazał tę decyzje odroczyć o dwa i pół miesiąca? I to kosztem publicznej kompromitacji Rady Mediów Narodowych i samego Czabańskiego? W PiS słychać same spekulacje, nikt wprost nie zapytał o to samego prezesa.
W PiS mówią, że wtorek to był dzień próby sił między dwiema frakcjami. Pierwsza, Czabańskiego, chce przyspieszenia medialnej rewolucji, jeszcze lepszej agitacji. Druga, Kurskiego, dokończenia zmian. Na to nakłada się spór między środowiskiem „Gazety Polskiej” i „Gazety Polskiej Codziennie” Sakiewicza a mediami braci Karnowskich.
„GPC” w środę dała czołówkę: „Prezes Kurski odwołany”. I przypomniała zarzuty: kontrowersyjna polityka kadrowa (np. posada dla Wojciecha Hoflika, który wcześniej wyrzucił z TVP Anitę Gargas i Sakiewicza).
Sakiewicz ocenia, że Kurski nie ma szans na wygranie w konkursie, bo RMN, odwołując go we wtorek, uznała, że nie jest dobrym prezesem.
W portalu Karnowskich we wtorek, jeszcze w trakcie przerwy w obradach Rady, ukazało się kilka tekstów broniących Kurskiego i atakujących Radę. Michał Karnowski napisał, że Kurskiemu należy się nagroda, a nie dymisja.
W PiS pojawiają się nawet głosy, że skala kompromitacji RMN była tak ogromna, że Radę należałoby od razu zlikwidować. Doniósł o tym właśnie portal Karnowskich. – Powinna zakończyć żywot jak najszybciej, a nadzór nad mediami powinien wrócić do zreformowanej, ze zmienioną nazwą i poszerzonymi kompetencjami, obecnej Krajowej Rady Radiofonii i Telewizji – portal cytuje jednego z ważnych polityków PiS mającego wpływ na strategiczne decyzje partii. Portal twierdzi, że „jest to jeden z wielu głosów sygnalizujących dużą złość w tej partii na sposób, w jaki nowo powołana Rada Mediów Narodowych rozpoczęła działalność”.
Portal twierdzi też, że nawet Kościół oburzył się na odwołanie Kurskiego. Podobno decyzja, co dalej z RMN, ma zapaść po wakacjach. Jak zauważa portal, „liczba zwolenników tej instytucji w obecnym kształcie jest jednak podobno bardzo niska”.
Ale nam nikt w PiS tych rewelacji nie potwierdza. Co więcej, RMN ma już plany na jesień, m.in. rozpisanie konkursu na nowego prezesa Polskiego Radia. Tym razem bez wcześniejszego odwołania prezes Barbary Stanisławczyk.
Są już pierwsi chętni na zajęcie fotela po Kurskim. Do konkursu zgłasza się Mariusz Max Kolonko (b. dziennikarz TVP). Padają też nazwiska Anity Gargas i Krzysztofa Skowrońskiego.
Czabański: Kurski się lansuje
Szef RMN Krzysztof Czabański w wywiadzie dla PAP mówił: – Jacek Kurski mnie rozczarował, bardziej lansuje siebie niż telewizję. Liczyłem, że jest to człowiek sprawny, który wie, czego chce. Skrytykował też politykę programową, personalną i finansową Kurskiego. Powiedział, że Rada dała mu „żółtą kartkę”: – To nie przesądza wyników konkursu, bo mam nadzieję, że prezes Kurski weźmie w nim udział i przygotuje spójną i mającą szansę na realizację wizję rozwoju tej firmy.
Przyznał, że Rada nie sama zdecydowała o jego przywróceniu, ale „brała pod uwagę głosy z zewnątrz”. Czyje? Nie wyjaśnia.
Polityka kłamstwa
Beata Szydło i Andrzej Duda w czasie kampanii prezydenckiej. Zakopane, 13.02.2015 (Fot. Marek Podmokły / Agencja Gazeta)
Dotyczyło to m.in. podniesienia kwoty wolnej od podatku do 8 tys. zł i obniżenia wieku emerytalnego. Wcześniej, w czasie kampanii, prezydent obiecał przewalutowanie kredytów frankowych po kursie z dnia zaciągnięcia kredytu. W spocie wyborczym stwierdził: – Ja dotrzymam słowa, bo jestem człowiekiem, który ma słowo swoje za świętość.
Szefowa jego komitetu wyborczego, obecna premier Beata Szydło, zapowiadała w kampanii, że obietnice na pewno będą zrealizowane. A w swoim exposé jako szefowa rządu doprecyzowała, że ustawy o wieku emerytalnym i kwocie wolnej od podatku będą uchwalone w ciągu stu dni.
Termin dawno minął, a uchwalonych ustaw nie ma. Bo minister finansów Paweł Szałamacha powtarza, że to bardzo kosztowne zmiany. Ale pan minister nie protestował, gdy prezydent Duda wołał, że to „bzdury, że się nie da”.
Natomiast projekt ustawy frankowej, który we wtorek przedstawili prezydenccy urzędnicy, w ogóle nie przewiduje przewalutowania kredytów. Pomoc dla kredytobiorców jest bardzo ograniczona, bo też inna być nie może. Jedni się cieszą, że prezydent i PiS wstrzymują się z realizacją nieodpowiedzialnych obietnic, które rozwalą budżet państwa i system bankowy. Tak, to pocieszające, choć nie wiadomo, co władza zrobi w przyszłości.
Wśród ludzi, którzy zajmują się polityką – komentatorów, dziennikarzy, parlamentarzystów – panuje przekonanie: takie są reguły polityki, nie ma co rozdzierać szat, każdy w kampanii obiecuje.
Otóż trzeba rozdzierać szaty, bo granice oszustwa zostały bardzo daleko przesunięte. Jest przerażające, że PiS-owi w kampanii wyborczej puściły wszelkie hamulce i pogrążył się w totalnym populizmie. Jest przerażające, że politycy mogą tak cynicznie oszukiwać wyborców, mamić ich wizją kompletnie nierealistyczną. To dewastacja debaty publicznej.
Jak ludzie mają mieć później zaufanie do państwa i klasy politycznej, skoro byli oszukiwani tyle razy? Jak można bez poczucia wstydu mówić: „Moje słowo to świętość”, a potem tłumaczyć, że niestety się nie da, choć było to oczywiste od dawna?
Pozostałe największe partie raczej uciekały od niewygodnych pytań, lawirowały w sprawie wieku emerytalnego i innych bolesnych reform, nie afiszowały się ze swoimi planami, które mogłyby się wyborcom nie spodobać. Obiecywały, ale nie na taką skalę. PiS pobił wszelkie rekordy.
Dalej może być tylko licytowanie się, kto da więcej, a im bardziej granice oszustwa będą przesuwane, tym bardziej będzie nam zagrażać fala populizmu. Ludzie – po raz kolejny oszukani – będą się zwracać ku takim partiom, które będą opowiadać jeszcze większe głupstwa, a co gorsza, gdy dojdą do władzy, swoje szkodliwe recepty zrealizują. Grecja jest tu wielką przestrogą. Rachunek za to szaleństwo zapłacą ostatecznie przede wszystkim ci najmniej zarabiający. Tak jest w każdym kryzysie.
Innowacyjność PiS w wychowaniu patriotów
TVP zgłasza Jarosława Kaczyńskiego do pokojowej nagrody Nobla we wszystkich dziedzinach!
PiS jest wybitnie innowacyjną partią. Czego się nie dotkną, wprowadzają takie wysokie standardy, że można z wrażenia tylko chwytać się za własną durną głowę i powtarzać: ależ mamy szczęście, że zdarzył nam się Jarosław Kaczyński!
Powaga! Co można nowego wymyślić w kwestii patriotyzmu. No, co? Flagę trzymać wyżej, z flagi uszyć ukochanej majtki? To wszystko znamy! Ale czy ktoś z was wpadłby, iż można wychowywać do patriotyzmu przez wandalizm!
No, kto wpadłby na taką abarotność? Tylko w PiS-ie. Młodzieńcy zdewastowali nagrobek Bolesława Bieruta – skądinąd nikczemnej postaci – policja złapała, ale sam minister sprawiedliwości i prokurator generalny w jednej osobie Jego Podwójność Zbigniew Ziobro interweniował, aby patriotów zwolnić.
Tak jest! Piszą o tym na czołówce w „Gazecie Polskiej Codziennie”, organie PZPR PiS: „Zbigniew Ziobro uwolnił patriotów”. Ale to nie było takie tam uwolnienie, jakiś zwykły standard. To był nadstandard, jak na PiS przystało.
Bo do akcji uwolnienia patriotów włączyły się dwie posłanki PiS Małgorzata Gosiewska i Anita Czerwińska. Dzwoniły na policję, do prokuratora dyżurnego. I podobno nic. Dopiero jego Podwójna Wysokość Ziobro zareagował.
A nawet nie pozwoliły na interwencję policji w kwestii rewizji u jednego z młodzieńców, bo u drugiego już byli i – achtung! achtung! – jeszcze jednej patriotki, 49-letniej kobiety. Policja wstrzymała się od poszukiwań patriotycznych akcesoriów; farbek, naklejek i sprayu.
Patrioci po uwolnieniu z pewnością nie poprzestaną na szerzeniu patriotyzmu i ruszą z patriotycznym sprzętem na cmentarze, tudzież na Wawel, bo tam też leżą takie postaci, którym nie należy się krypta, jak na ten przykład Michał Korybut Wiśniowiecki.
Takie innowacyjne podejście mają w PiS do frontu patriotycznego. Oczywiście największe podejście ma sam prezes, nawet potrafi patriotycznie wejść na taboret. Proszę zwrócić uwagę, jak wybrnął z kompromitującego odwołania Jacka Kurskiego z prezesowania TVP. Jarosław Kaczyński przywrócił najwyższe stanowisko medialne Kurskiemu. Dlaczego? Podejrzewam działania tej pisowskiej abarotności. Mianowicie Kurski na same pensje zaciągnął ogromny kredyt na grube miliony.
Nie tylko Beata Szydło zadłuża, ale możliwe, że Kurski jest od premier lepszy w zadłużaniu, więc prezes musiał zadbać o tak dobrego fightera od ruiny, speca od wandalizmu budżetowego.
Za Kurskim zasłużonym w dewastowaniu stawił się nawet ten, co to skakał zimą kaczuchę: „Kto nie skacze, ten jest z PiS-em”, Roman Giertych. Ma dla niego innowacyjność iście pisowską:
„TVP zgłasza Jarosława Kaczyńskiego do pokojowej nagrody Nobla we wszystkich dziedzinach! Dlaczego we wszystkich? No bo wiadomo, że wszystkich nie dostaniemy, ale musimy dostać Nagrodę Pokojową, a jak zgłosimy do wszystkich i wyślemy do głupich Skandynawów Waszczykowskiego to odpuści jakąś tam medycynę, czy fizykę, ale Pokojową wynegocjuje na 100%. Sprytne nie? Jacku, jak załatwisz dla JK Pokojową Nagrodę Nobla (a co ma mieć tylko Wałęsa?) to Ciebie i moich ludzi nikt z TVP nie ruszy, choćby nam oglądalność spadła do zera.”
Toż to patriotyzm najwyższej próby tombaku.
Waldemar Mystkowski