Duda, ONR, PiS, 19.09.2016

 

top19-09-2016

 

 

Misiewicze wykrwawią PiS

Misiewicze wykrwawią PiS

Bierzemy do rąk listę Nowoczesnej „40 Misiewiczów” i wykreślamy nazwisko z góry, które dało nazwę temu spisowi nepotyzmu. Pozostało 39 Misiewiczów, acz ta lista to ledwie kropla w oceanie korupcji politycznej PiS. Bartłomiej Misiewicz sam się zawiesił, a jego sponsor Antoni Macierewicz orzekł w swym górnolotnym języku, iż „przychyla się do stanowiska pana Misiewicza”. Misiewicz zapowiada proces, który chce wytoczyć „Newsweekowi”.

Misiewicz został oddany na pożarcie, bo PiS-owi ziemia usuwa się spod nóg. Rozpoczął się proces wykrwawiania tego rządu, tej formacji politycznej. Bo tego samego dnia Komisja Europejska wszczęła postępowanie wobec wprowadzenia przez Polskę podatku handlowego. Ten haracz handlowy jest niezgodny z prawem unijnym. To kolejna procedura uderzająca w PiS. Minister finansów Paweł Szałamacha powiedział zdanie, które powinno wstrząsnąć fundamentami logiki: -„Byliśmy przygotowani na negatywną decyzję Komisji Europejskiej”. Czyli rząd PiS był przygotowany, że ich bezprawie zostanie zakwestionowane.
Czy można przyzwyczaić się do bezprawia, do niszczenia standardów demokratycznych, do publicznej niemoralności, jaką jest nepotyzm, uwłaszczanie swoich niedouczonych misiów, jak to robi Macierewicz z Misiewiczem? Czy można? Pewnie tak! Ile można? – oto właściwe pytanie.

Czy działanie goebbelsowskie PiS zniszczą w nas Polakach gen przyzwoitości, wolności, normalności? W tym podobnym tonie nieprzyzwoitości wypowiedział się europoseł PiS Ryszard Czarnecki o swoim synku, który zatrudniony jest jako doradca w Polskiej Grupie Zbrojeniowej. Otóż 26-letni syn Czarneckiego (kolejny Misiewicz) nie dostał posady za protekcją, tylko za… i tutaj mam kłopot. Bo ponoć młody Czarnecki pracował we francuskim Thalesie, firmie zbrojeniowej, a do PGZ przeszedł z powodu swego „patriotyzmu”. Chyba młody Czarnecki był sprzątającym firmę, a jakież to ma kompetencje? Jak ojciec, który nie nadaje się na polityka, a sadzi się na intelektualistę? Nabijam się z tego Czarneckiego od wielu lat, bo to upostaciowienie kiczu i pokręconego języka polskiego (cytat: „o wpół do pierwszą”, chodzi o godzinę 12.30 – tak mniej więcej się wyraża nie po „polskiemu”).

PiS krwawi i ten symptom jest nie do powstrzymania. Ta partia nie posiada genu krzepliwości, tj. kompetencji. Ta partia nie ma kadr. PiS odejdzie szybciej niż nam się wydaje. Martwi mnie inna sprawa, zdecydowanie ważniejsza – kto przejmie władzę, bo mam wrażenie, że opozycja jest nieprzygotowana. Trzeba sprzątać po dewastacji i Polakom proponować ambitną realność, a nie zgniłe gruszki na powalonej wierzbie.

Waldemar Mystkowski

misiewicze

Koduj.24.pl

Komisja Europejska kwestionuje podatek handlowy. Co teraz zrobi PiS?
Obserwując losy podobnego podatku wprowadzonego na Węgrzech jasne było, że i u nas ten numer nie przejdzie.

To nie był dobry poniedziałek, przynajmniej dla autorów wprowadzonego 1 września podatku od sprzedaży detalicznej. Miesiącami cyzelowaną przez PiS ustawę w ekspresowym tempie zakwestionowały władze Unii.

Chodzi o to, że ustalone stawki podatku są znacznie wyższe dla dużych firm niż dla małych (a te najmniejsze nie płacą go wcale), co narusza unijne zasady przyznawania pomocy publicznej. Nie dość, że Komisja Europejska rozpoczęła wobec Polski formalne „postępowanie wyjaśniające” w tej sprawie, to jeszcze oczekuje, że nowy podatek zostanie zawieszony do czasu wydania przez nią ostatecznej decyzji. Ale to już raczej będzie formalność.

Szybka reakcja Komisji prawdopodobnie nie zaskoczyła nikogo. Obserwując losy podobnego, też progresywnego, podatku wprowadzonego na Węgrzech (naciskani przez Unię Madziarzy dość szybko postanowili się z niego wycofać) jasne było, że i u nas ten numer nie przejdzie.

Intensywne poszukiwania sposobu wyrównania szans między wielkopowierzchniowym, w większości zagranicznym, i polskim, często drobnym handlem nie zakończyły się odkryciem podatkowego superpatentu. Polski rząd, mając w pamięci własne, przedwyborcze obietnice, poszedł ryzykowną, węgierską drogą licząc chyba na cud. A teraz zostało mu kilka nieciekawych ścieżek odwrotu.

Pierwsza, heroiczna, to próba przegłosowania stanowiska KE, do czego musiałby mieć poparcie wszystkich pozostałych państw członkowskich UE. To raczej rozwiązanie czysto teoretyczne. Aż takiej jednomyślności w tej sprawie w Europie nie będzie i nic dziwnego, że Viktor Orbán nawet tego nie próbował. Można też oczywiście zlekceważyć zalecenia Komisji, pobierać podatek, co zakończy się wszczęciem postępowania przed Europejskim Trybunałem Sprawiedliwości.

Szans na zwycięstwo w Strasburgu nie widać, a odkręcanie sprawy, w postaci wyrównania wstecz podatkowych obowiązków, byłoby bardzo kosztowne. Nie mówiąc już o kolejnej dewastacji naszego wizerunku w Unii.

W tej sytuacji wypadałoby jeszcze raz wziąć przykład z Viktora Orbána i po prostu wyrównać stawkę podatkową dla wszystkich, albo w ogóle zrezygnować z pomysłu. Ta ścieżka też jest jednak nieprzyjemna. Zaplanowany deficyt budżetowy na przyszły rok jest rekordowy, nowy podatek miał przynieść kasie państwa dodatkowe 1,6 mld złotych, których w tej sytuacji prawdopodobnie nie będzie. I dziura jeszcze urośnie.

A morał z tej historii jest tylko taki, że lepiej uważać, co się obiecuje.

komisja

polityka.pl

Partia Merkel traci Berlin, za rok straci Niemcy? Jest już pomysł na nową koalicję

Bartosz T. Wieliński, 19.09.2016

Angel Merkel

Angel Merkel (HANNIBAL HANSCHKE / REUTERS / REUTERS)

W Berlinie, po wyborczej klęsce CDU Angeli Merkel, będzie rządzić koalicja SPD, Die Linke i Zielonych. Pytanie, czy takie same barwy mógłby przybrać w przyszłym roku niemiecki rząd, co dla kanclerz oznaczałoby polityczną emeryturę.

W niedzielnych wyborach lokalnych w Berlinie, tak jak na początku miesiąca w Meklemburgii-Pomorzu Przednim, kierowana przez Merkel CDU poniosła historyczne porażki. Nie można ich tłumaczyć tylko przez pryzmat zeszłorocznej decyzji szefowej niemieckiego rządu, by otworzyć granice dla uchodźców.

Na poziomie landów polityków rozlicza się z tego, jak rozwiązują mniej lub bardziej przyziemne problemy. CDU w Meklemburgii, którą współrządziła, nie miała osiągnięć, jeśli chodzi o walkę z biedą i bezrobociem. W Berlinie, gdzie również współrządziła z SPD, nie dawała sobie rady z ogarniającym miasto chaosem. Jego symbolem są rozsypujące się szkoły czy budowany od prawie dziesięciu lat, kosztem 6 mld euro, port lotniczy, który wciąż nie został otwarty.

Z drugiej strony sprawa uchodźców zachwiała wiarą w Niemców w swoją kanclerz. 67 proc. berlińczyków twierdzi, że partia Merkel nie ma wyczucia, jeśli chodzi o problemy zwykłych ludzi. Z innych sondaży wynika, że z pracy kanclerz jest zadowolonych tylko 45 proc. Niemców. Poparcie dla CDU spadło w skali kraju do 32 proc. Tak źle jeszcze nie było.

Na horyzoncie pojawiła się polityczna konstelacja, która może jej odebrać władzę. To sojusz SPD, Zielonych i Die Linke (Lewicy). Ta ostatnia to wspólna partia postkomunistów z byłej NRD, którzy w latach 90. przekonywali, że komunizm miał wiele zalet, i zachodnioniemieckich konserwatywnych socjalistów, którzy z hukiem odeszli z SPD.

Na razie czerwono-czerwono-zielona koalicja będzie rządziła w Berlinie. W lutym 2017 r. może przeforsować własnego kandydata na prezydenta, a za rok – po wyborach do Bundestagu – stworzyć wspólny rząd.

Z punktu widzenia polski czerwono-czerwono-zielona koalicja byłaby skrajnie niekorzystna. Można się bowiem spodziewać, że chociaż nie wróciłaby do zażyłości, jaka w czasach kanclerza Gerharda Schrödera (SPD) panowała na linii Berlin-Moskwa, to stałaby się wobec putinowskiej Rosji o wiele bardziej wyrozumiała i wstrzemięźliwa. Wystarczy wsłuchać się w słowa obecnego wicekanclerza Sigmara Gabriela, szefa SPD, o konieczności szybkiego zniesienia sankcji na Moskwę. Wystarczy posłuchać połajanek jego partyjnego kolegi, ministra spraw zagranicznych Franka-Waltera Steinmeiera, krytykującego natowskie manewry w krajach bałtyckich jako niepotrzebne prowokowanie Rosji.

To gesty pod adresem lewicowego elektoratu uważającego od lat, że NATO zagraża światowemu pokojowi, że Moskwa ma prawo do swojej strefy wpływów, że mieszkańcy Krymu w referendum wypowiedzieli się za przyłączeniem do Rosji. Od dwóch lat takie poglądy Kreml szczepi w niemieckim społeczeństwie poprzez niemieckojęzyczny kanał Russia Today i media społecznościowe.

Koniec ery Merkel, za rządów której Niemcy zacieśniły transatlantyckie więzi, konsolidowały Europę, a nawet zaczęły się zbroić, jest Kremlowi jak najbardziej na rękę. Ten scenariusz jest możliwy, ale nie musi się spełnić. Polityczny pogrzeb kanclerz media zapowiadają już od 16 lat. Jej okręt się chwieje, nabiera wody, ale nie tonie. I powinniśmy w Polsce trzymać kciuki za to, żeby nie zatonął.

Zobacz także

merkel

wyborcza.pl

Światowy szczyt pustych słów

Mariusz Zawadzki, Nowy Jork, 19.09.2016

Prezydent Andrzej Duda przemawia na szczycie ONZ w Nowym Jorku

Prezydent Andrzej Duda przemawia na szczycie ONZ w Nowym Jorku (LUCAS JACKSON / REUTERS / REUTERS)

W poniedziałek w ONZ debatowano nad ruchami migracyjnymi na świecie. Padło dużo okrągłych i pustych słów. Decyzje, jeśli w ogóle jakiekolwiek zapadną, zostaną ogłoszone we wtorek.

Statystycznie rzecz biorąc, codziennie około 35 tys. ludzi na całym świecie ucieka ze swoich domów przed wojnami, konfliktami czy przeładowaniem. Łącznie domy opuściło już z tych powodów 65 mln ludzi – z czego dwie trzecie żyje we własnych krajach w spokojniejszych miastach czy prowincjach – a jedna trzecia poza granicami. Z tych ponad 20 mln „międzypaństwowych” uchodźców połowa pochodzi z trzech krajów: Syrii, Afganistanu i Somalii.

Do tego trzeba doliczyć jeszcze emigrantów zarobkowych, szukających lepszego życia – w sumie więc na całym świecie ok. 250 mln ludzi żyje w innym kraju, niż się urodziło. Liczba ta znacząco wzrosła w ostatnich latach – w roku 2000 emigrantów było tylko 170 mln.

O tym, co zrobić z tym nabrzmiewającym globalnym problemem – od niedawna mocno odczuwalnym również w Unii Europejskiej – debatowano wczoraj w ONZ w Nowym Jorku. Niestety, jak to często bywa, większość przywódców nie wkroczyła poza ogólniki i pobożne życzenia. Do tej grupy zaliczyć trzeba również Andrzeja Dudę.

– Skala migracji jest ogromna, w Polsce przebywa milion imigrantów ekonomicznych, z kolei z Polski za pracą wyjechało na Zachód do 2 mln Polaków – mówił polski prezydent. – Te ruchy migracyjne wywołują fałszywe oskarżenia o odbieranie miejsc pracy, a te niesprawiedliwe uogólnienia niestety często wykorzystuje wielu polityków.

– Jeśli chodzi o uchodźstwo wojenne, naszym obowiązkiem jest likwidacja przyczyn, czyli przywrócenie prawa do życia uchodźców w ich rodzinnych krajach – mówił Duda. – Nie ma wojen bez powodu, nie ma wojen, których nie można zakończyć. Trzeba ukrócić proceder grup przestępczych pobierających haracz od uchodźców. Potrzebne są skuteczne rozwiązania i Polska jest gotowa do współpracy – ciągnął polski prezydent i wydawało się, że właśnie zakończył wstęp i dopiero się rozpędza, ale w tym momencie niespodziewanie, po zaledwie kilku minutach, skończył. Żadnych konkretnych propozycji w imieniu Polski czy Unii Europejskiej nie przedstawił.

W podobnym mgliście życzeniowym duchu spisany został dokument, który ma być owocem szczytu poświęconego masowym migracjom. Przygotowano go już miesiąc temu, podpisze go prawie 200 krajów, ale nie będzie tam żadnych wiążących deklaracji.

Czy zatem na forum ONZ padną w ogóle jakieś konkrety? Szansa na to pojawi się jutro, kiedy przy okazji nowojorskiego szczytu prezydent USA Barack Obama spotka się w węższym gronie przywódców krajów najbardziej zainteresowanych pomocą i udzielaniem pomocy – m.in Niemiec, Meksyku, Jordanii, Szwecji, Kanady i Etiopii.

Z przecieków wiadomo, że Obama zadeklaruje, iż USA w przyszłym roku przyjmą 110 tys. uchodźców. Amerykanie z innymi zachodnimi krajami ogłoszą też dodatkowe dotacje na projekty pomocy dla potrzebujących i uchodźców. Najbogatsze kraje zachodnie mają obiecać, że w przyszłym roku wydadzą uchodźcom łącznie ok. miliona pozwoleń na pracę.

Oczywiście deklaracje Obamy nie będą nic nie warte, jeśli wybory w listopadzie wygra Donald Trump. Republikański kandydat na prezydenta twierdzi, że latynoscy imigranci zabierają rdzennym Amerykanom miejsca pracy i obiecuje budowę muru na granicy z Meksykiem. W rzeczywistości nie jest to prawdą – imigranci wykonują zwykle prace, których Amerykanie wykonywać już nie chcą, ale tezy Trumpa znajdują – jak pokazują amerykańskie sondaże – bardzo wielu zwolenników.

Zobacz także

to

wyborcza.pl

Razem pozywa Rafała Ziemkiewicza

Sebastian Klauziński, 19.09.2016

Rafał Ziemkiewicz

Rafał Ziemkiewicz (Fot. Tomasz Wawer / AG)

Prawicowy publicysta w sobotę na swoim Facebooku domagał się delegalizacji Razem, bo ta rzekomo narusza konstytucję. Partia zapowiada pozew i pyta internautów, na jaki cel Ziemkiewicz ma wpłacić pieniądze, gdyby przegrał proces.

– W odpowiedzi na wyjątkowo bezczelny apel skrajnie lewicowej partii Razem (która, wobec konstytucyjnego zakazu propagowania w RP totalitarnej ideologii komunistycznej powinna być w ogóle zdelegalizowana) o sekowanie i otaczanie ostracyzmem organizacji odwołujących się do polskiej tradycji narodowej, apeluję do wszystkich instytucji państwowych i samorządowych, mediów i wszystkich ludzi przyzwoitych o bojkotowanie tej odrażającej formacji – napisał Ziemkiewicz. Prawicowego publicystę wzburzyła ostatnia akcja Razem, „zero tolerancji”, w której na stronie internetowej można zgłaszać przypadki współpracy instytucji publicznych z organizacjami skrajnej prawicy.

Ziemkiewicz dodał, że 17 września to „właściwa data, by wystąpić ze społeczną inicjatywą zdelegalizowania postbolszewickiej organizacji, której istnienie w Polsce, tak doświadczonej przez czerwony terror, narusza konstytucję i przede wszystkim poczucie elementarnej przyzwoitości”.

Razem zamierza go za te słowa pozwać o zniesławienie. „Nie uwierzymy, że polonista wykształcony na Uniwersytecie Warszawskim nie rozróżnia podstawowych doktryn politycznych. Za kłamstwa na nasz temat Rafał Ziemkiewicz powinien zapłacić” – napisało w poniedziałek Razem na swoim Facebooku.

Partia zorganizowała też sondę, na jaki cel prawicowy publicysta ma wpłacić pieniądze po ewentualnym przegranym procesie. Wśród wymienionych są: stowarzyszenie „Miłość nie wyklucza”, Żydowski Instytut Historyczny, Kancelaria Sprawiedliwości Społecznej Piotra Ikonowicza, Grupa Edukatorów Seksualnych „Ponton” i Muzułmańska Gmina Wyznaniowa w Kruszynianach i Fundacja Refugee.pl.

Na razie prowadzi to ostatnie.

Zobacz także

partia

wyborcza.pl

Polemika po tekście Hołdysa. Oddziały szybkiego reagowania

Adam Szostkiewicz, Polityka, 19.09.2016

Prasa

Prasa (123RF)

Opozycja zrobi źle, jeśli zlekceważy głos Zbigniewa Hołdysa („Mój ruch oporu”, „Magazyn Świąteczny”, 10-11 września). Autor ma słuch obywatelski. Czuje nastrój w niepisowskiej części opinii publicznej.

Niejeden obecny opozycyjny parlamentarzysta czy polityk mógłby się na nim retorycznie dokształcić. Hołdys trafnie wytyka dzisiejszej opozycji, że reaguje opieszale albo nie reaguje wcale, kiedy powinna. Tak marnuje okazje do politycznej kontrakcji.

Podaje przykłady. Dlaczego tylko jemu przyszło do głowy, by na kampanię nienawiści rozpętaną przeciwko Lechowi Wałęsie odpowiedzieć publicznymi pokazami dokumentalnego filmu Andrzeja Wajdy „Robotnicy ’80”? A na kampanię smoleńską – pokazami dokumentu National Geographic o katastrofie lotniczej pod Smoleńskiem. To prosta rada, ale inspirująca.

Jej sens odczytuję tak: opozycja ma pod ręką o wiele więcej środków oddziaływania, niżby się wydawało. Co z tego, że byłyby czasem niekonwencjonalne? Właśnie takie środki mogą być niekiedy skuteczniejsze. Jak choćby – to kolejny ciekawy pomysł Hołdysa – stworzenie „parateatralnego” widowiska, z którym objeżdżałoby się kraj. Ma prawica swych bardów, czemu ma ich nie mieć nieprawica?

Muzyk rockowy z wieloletnim doświadczeniem koncertowym (czyli z umiejętnością komunikowania się z ludźmi) rozumie, że sztuka bywa systemem wczesnego ostrzegania rządzących przed złymi skutkami ich działania i że dodaje skrzydeł zwłaszcza młodym zbuntowanym w słusznej sprawie obrony praw człowieka i obywatela. Hołdys apeluje, by opozycja wyszła ze studiów telewizyjnych i – na wzór opozycji demokratycznej z lat 70. – zabrała się do „pracy u podstaw”.

Korzystając ze zbójeckiego prawa publicysty do skrótów i uproszczeń, Hołdys tu czy tam wyostrza i przesadza. Na przykład, kiedy przesądza, że udział w programie Lisa czy Olejnik to nie jest „aktywność polityczna i działalność społeczna”. Albo kiedy podcina skrzydła KOD-owcom. KOD, jakie ma kłopoty, każdy widzi, ale bez KOD-u niszczenie naszego demokratycznego państwa prawa szłoby jeszcze szybciej. Oczywiście, że sam KOD nie wystarczy, by wyhamować te niszczycielskie zapędy obecnej władzy.

Tak jak – tu też się zgadzam z Hołdysem – samo „klepanie treści w internecie”, bo jednak „papier to papier”. Słowo drukowane wciąż się liczy. Kupowanie prasy niezależnej od obecnego obozu władzy jest jedną z form „szybkiego reagowania” na jego nadużycia. Ale Hołdys powinien też dostrzec takie internetowe działania obywatelskie jak dziennikarsko-śledczy portal OKO.Press. Jeśli apeluje o „pracę u podstaw”, to powinien je poprzeć i wezwać innych do poparcia choćby w formie dobrowolnych datków. Skąd mają się wziąć Hołdysowe „oddziały szybkiego reagowania”, jeśli nie także z KOD-u czy internetu? Kto obecną sytuację polityczną uważa za złą dla Polski, zdaje sobie sprawę, że wymaga ona konsolidacji, a nie fragmentacji. Wszystkie ręce na pokład.

Ale jest jeden kłopot, o którym Hołdys nie wspomina. Ten, że „praca u podstaw” potrzebuje lat, by przynieść owoce, tymczasem opozycja, w jej różnych wcieleniach, musi już teraz przeciwdziałać demontażowi naszej demokracji w jej obowiązującym (jeszcze) kształcie konstytucyjnym. Byłoby nie fair powiedzieć, że opozycja nic nie robi w tej zasadniczej sprawie. Robi, ale na razie odnosi sukcesy przede wszystkim na arenie międzynarodowej. W pierwszej lidze polityki europejskiej obecna polska opozycja jest lepiej rozumiana niż rząd premier Szydło. Ale w polityce krajowej opozycja większych sukcesów nie odnosi, demontaż obecnego modelu państwa postępuje, a jego skutki będziemy odczuwać jeszcze długo po utracie przez PiS władzy.

Czy może coś tu pomóc mechaniczna reaktywacja wzorów KOR–owskich? Mechaniczna na pewno nie, bo kontekst jest zupełnie inny. Ale jedno zachowuje aktualność: warunkiem skutecznej działalności politycznej i społecznej jest wiarygodność. KOR był wiarygodny, bo nie uczestniczył w sprawowaniu władzy, a jego cel był zrozumiały i dość powszechnie akceptowany w społeczeństwie: obrona niesłusznie i bezprawnie prześladowanych przez władze, respektowanie ich praw i godności ludzkiej.

KOR nie proponował całościowej wizji nowej Polski, a jednak zdobył zaufanie, bo odpowiadał na społeczną potrzebę. Skupił się na działaniu w dobrej sprawie. Dyskusja o dzisiejszej opozycji, jej kształcie i sposobach działania, musi brać pod uwagę, że w odbiorze społecznym nie jest ona do końca wiarygodna. Bo albo uczestniczyła we władzy i ją utraciła poniekąd na własne życzenie, albo nie ma politycznego doświadczenia. Bez przepracowania tematu wiarygodności nie ma co marzyć o rychłym powstrzymaniu prawicowej „kontrrewolucji kulturalnej”.

Zobacz także

opozycja

wyborcza.pl

Pół godziny przed programem Misiewicz odwołał wizytę w TVP Info. Za to zażarcie bronił go kolega z MON

past, 19.09.2016

Minister Antoni Macierewicz i wiceminister Bartosz Kownacki

Minister Antoni Macierewicz i wiceminister Bartosz Kownacki (Fot. Sławomir Kamiński / Agencja Gazeta)

Misiewicz na Twitterze najpierw zapowiedział, a później odwołał wizytę w TVP. Za niego pojawił się sekretarz stanu w MON Bartosz Kownacki. I bronił Misiewicza, przekonując przy okazji o „ataku na sukcesy Macierewicza”.

 

– Bartłomiej Misiewicz został zawieszony i jako osoba prywatna nie chciał uczestniczyć w programie – wyjaśnił w „Minęła 20” Bartosz Kownacki, pytany przez prowadzącego o powód nieobecności zawieszonego rzecznika.

Jeszcze po południu Misiewicz zapowiadał pojawienie się na antenie TVP Info, jednak na pół godziny przed początkiem programu napisał, że nie weźmie w nim udziału, a „zawiedzionych przeprasza”.

Niestety nie będę dziś gościem u red. @AKlarenbach w@tvp_info innym razem 😉 przepraszam zawiedzionych.

 bartlomiej-misiewicz

– Jestem przekonany, że będzie okazja, żeby porozmawiać również z Bartłomiejem Misiewiczem, ale teraz nie jest na to czas. Teraz musimy pokazać, że jasno popieramy Bartłomieja Misiewicza i zgadzamy się z tym, co robi – powiedział sekretarz stanu.

„Wszystko zaczęło się od wielu sukcesów ministra Macierewicza…”

– Ta sytuacja ma charakter prowokacji i ataku wymierzony w Antoniego Macierewicza – ocenił Kownacki. – Wszystko zaczęło się od wielu sukcesów ministra Macierewicza – powiedział, wymieniając wśród nich m.in. szczyt NATO. – Są osoby, którym to się nie podoba i które chcą przez osobę Bartłomieja Misiewicza atakować ministra Macierewicza – dodał.

Odnośnie samego Misiewicza Kownacki powtarzał, że „może za niego ręczyć”. – Na pewno przez te 10 miesięcy zrobił dla polskiej obronności więcej, niż inne odznaczone medalami osoby –  stwierdził, wymieniając m.in. Tomasza Zimocha i Marka Niedźwiedzkiego. – Co oni zrobili dla polskiej obronności? Może puszczali piosenki wojskowe, ale nie wiem, czy za to należą się odznaczenia – pytał.

„Jest zawieszony i nie pobiera wynagrodzenia”

– Jasno chciałem powiedzieć, że pan Misiewicz jest zawieszony i nie pobiera wynagrodzenia za funkcje w MON – pytany o tę kwestię przez prowadzącego.

Kownacki podkreślał, że w mediach pojawiały się „insynuacje” na temat Misiewicza i jest przekonany, że rzecznik MON wybroni się z zarzutów.

– Proces sądowy trwa długo, ale dziennikarze „Newsweeka” mogą wystąpić niejako na „ubitą ziemię”, pokazać dowody, przedstawić świadków. Bartłomiej Misiewicz zaprzeczył ich oskarżeniom i pomówieniom i ma na to dowody – mówił  sekretarz stanu.

tuz

gazeta.pl

JUŻ NAWET ŻOŁNIERZE GO WITALI OKRZYKAMI. NAWET MEDAL ZA ZASŁUGI DOSTAŁ. OJ, PANIE LISIE, WZROŚNIE PANU SPRZEDAŻ 🙂

cst6sy2usailcrs

 

cst2sagukairaw_

PONIEDZIAŁEK, 19 WRZEŚNIA 2016

Schreiber dla 300 i RDC: Będziemy się wycofywać z potknięć i złych decyzji personalnych

14:20
schreiber

Schreiber dla 300 i RDC: Będziemy się wycofywać z potknięć i złych decyzji personalnych

Jak mówił Łukasz Schreiber w audycji 300POLITYKI „Polityka w samo południe” w RDC:

„Jak w każdym dużym mechanizmie, w rządzie też zdarzają się decyzje gorsze, nietrafione, wypowiedzi nietrafione i to jest w miarę wszystko naturalne. Naturalne jest też, że opozycja przy tej okazji próbuje też rzucić się do gardła, przy czym sama zupełnie nie ma w tej sprawie czystego sumienia. Platforma stworzyła patologiczny układ, PO-PSL to były setki działaczy zatrudnianych często zupełne bez kompetencji w spółkach. Sama Nowoczesna też nie jest bez winy. Ich 8 posłów to są ludzie, którzy bądź to zasiadali w radach nadzorczych za czasów platformy, bądź to w jakiś instytucjach publicznych piastowali różne stanowiska”

Jak dodawał:

„My czasem potrafimy przyznać się do błędu, jeżeli coś zrobimy. Potrafiliśmy się wycofać [ze sprawy podwyżek], platformie nie przemówiło nawet 6 milionów podpisów do żadnej refleksji [ws. wieku emerytalnego]. My się potrafiliśmy po dwóch dniach nawet z czegoś wycofać. Tak samo będziemy tutaj wycofać się z potknięć czy złych decyzji [personalnych, w spółkach skarbu państwa]”

13:22
misiewicz11111

Misiewicz występuje do Macierewicza o zawieszenie w funkcjach w MON. Petru: Czekamy na kolejnych

Informuję, że zwróciłem się do Ministra Obrony Narodowej pana Antoniego Macierewicza z prośbą o zawieszenie mnie w funkcjach, które pełnię w MON. Ponadto informuję, że wytaczam proces tygodnikowi Newsweek za nieprawdziwy i szkalujący mnie artykuł oraz tym ośrodkom medialnym, które powtarzają te insynuacje na mój temat
– napisał Bartłomiej Misiewicz w oświadczeniu przesłanym PAP.

Informacje szybko skomentował Ryszard Petru. Na twitterze napisał:

Nowoczesna już ogłosiła sukces akcji #Misiewicze:

1 sukces akcji @MisiewiczB wystąpił o zawieszenie we wszystkich pełnionych funkcjach w @MON_GOV_PL

300polityka.pl

Szef MON zawiesił Bartłomieja Misiewicza

Przychylam się do stanowiska pana Misiewicza i zawieszam go w czynnościach – oświadczył właśnie szef MON Antoni Macierewicz w odpowiedzi na wniosek szefa jego gabinetu Bartłomieja Misiewicza.

– Pan Misiewicz zwrócił się z prośbą w związku z kampanią wymierzoną w jego dobre imię i w niego osobiście, obawiając się, że to może także utrudnić funkcjonowanie ministerstwa obrony z prośbą o zawieszenie w czynnościach. Uważam, że to jest z punktu widzenia funkcjonowania słuszne stanowisko do czasu, gdy zostaną przedstawione dowody i oczekuję teraz od tych, którzy prowadzą tę kampanię, że poza pomówieniami przedstawią także dowody. A do tego czasu przychylam się do stanowiska pana Misiewicza i zawieszam go w czynnościach – powiedział Macierewicz.

„Informuję, że zwróciłem się do Ministra Obrony Narodowej pana Antoniego Macierewicza z prośbą o zawieszenie mnie w funkcjach, które pełnię w MON. Ponadto informuję, że wytaczam proces tygodnikowi „Newsweek” za nieprawdziwy i szkalujący mnie artykuł oraz tym ośrodkom medialnym, które powtarzają te insynuacje na mój temat” – napisał Misiewicz.

Szef gabinetu politycznego MON i rzecznik ministra obrony Bartłomiej Misiewicz poprosił ministra Antoniego Macierewicza o zawieszenie w funkcjach w MON; w przesłanym dziś PAP komunikacie zapowiedział też kroki prawne przeciw „Newsweekowi”.

„Informuję, że zwróciłem się do Ministra Obrony Narodowej pana Antoniego Macierewicza z prośbą o zawieszenie mnie w funkcjach, które pełnię w MON. Ponadto informuję, że wytaczam proces tygodnikowi

»Newsweek» za nieprawdziwy i szkalujący mnie artykuł oraz tym ośrodkom medialnym, które powtarzają te insynuacje na mój temat” – napisał Misiewicz.

W rozmowie z PAP dodał, że nie zna jeszcze odpowiedzi ministra na prośbę o zawieszenie.

Prokuratura rozpoczęła prace ws. Bartłomieja Misiewicza

Według „Newsweeka” Misiewicz proponował radnym PO w Bełchatowie przystąpienie do koalicji z PiS, sugerując, że w zamian zapewni im zatrudnienie w państwowej spółce, której prezes miał towarzyszyć mu w „werbunkowym spotkaniu”.

Kontrowersje wokół Misiewicza

Na początku września 26-letni Misiewicz został członkiem rady nadzorczej Polskiej Grupy Zbrojeniowej, która podlega MON; krótko po ujawnieniu tej informacji media podały, że Misiewicz zrezygnował z członkostwa w radzie nadzorczej spółki Energa Ostrołęka.

Misiewicz, członek PiS, pełnomocnik tej partii w Piotrkowie Trybunalskim i członek Krajowej Komisji Rewizyjnej, startował w ubiegłorocznych wyborach parlamentarnych. Karierę rozpoczynał jako asystent Antoniego Macierewicza. Według informacji na stronie MON zanim przyszedł do ministerstwa, był zatrudniony przez biuro posłanki PiS do Parlamentu Europejskiego Beaty Gosiewskiej, przez PiS oraz w aptece „Aronia” w Łomiankach.

onet.pl

Syn europosła PiS w Polskiej Grupie Zbrojeniowej. „Jest patriotą, chce pracować w polskiej firmie”

OK, 19.09.2016
http://www.gazeta.tv/plej/19,114884,20714172,video.html?embed=0&autoplay=1
• Ryszard Czarnecki mówił dziś w RMF FM o swoim synu, Bartoszu
• Przekonywał, że nie pomógł mu w zdobyciu pracy w PGZ
• To zarzucała mu Nowoczesna, tworząc listę „40 Misiewiczów”

– Jest patriotą i chce pracować w polskiej firmie – tak Ryszard Czarnecki mówił o swoim 26-letnim synu, który pracuje w Polskiej Grupie Zbrojeniowej. W rozmowie z RMF FM europoseł PiS przekonywał, że nie załatwił synowi posady. Podkreślał też, że Bartosz Czarnecki pracował już wcześniej w „jednej z największych firm zbrojeniowych świata”. Syn Czarneckiego trafił kilka dni temu na listę „40 Misiewiczów” Nowoczesnej – osób, które dzięki powiązaniu z PiS miałyby znaleźć pracę w państwowych spółkach.

B.Czarnecki – doradca w Polskiej Grupie Zbrojeniowej
26 l., syn europosła PiS, R. Czarneckiego.

Dowiedz się więcej:

Czym jest lista „40 Misiewiczów”?

Kilka dni temu lider Nowoczesnej Ryszard Petru przestawił listę kilkudziesięciu osób, które – jak stwierdził – są powiązane z PiS i dzięki temu zasiadają w spółkach państwowych. Oprócz Bartłomieja Misiewicza, wieloletniego współpracownika A. Macierewicza, na liście znaleźli się m.in. „Zdzisław Filip – prezes Tauronu, kolega Beaty Szydło z podstawówki, Janina Goss – członek Rady Nadzorczej PGE, przyjaciółka Jarosława Kaczyńskiego, czy Dariusz Kaśkow – prezes Energi, prawnik, kolega A.Hofmana”. To na tej liście umieszczono także nazwisko Bartosza Czarneckiego. Napisano o nim, że jest „doradcą w Polskiej Grupie Zbrojeniowej”. CZYTAJ WIĘCEJ>>>

Co mówił Ryszard Czarnecki o swoim synu?

Ryszard Czarnecki tłumaczył, że jego syn nie jest doradcą w Polskiej Grupie Zbrojeniowej. – Jest młodszym specjalistą – stwierdził europoseł PiS.  – Przed tym jak został zatrudniony w polskiej, państwowej firmie, pracował w jednej z dziesięciu największych zbrojeniowych firm świata, we francuskim Thalesie. (…) Jeżeli ktoś wcześniej pracuje w jednej z dziesięciu największych firm zbrojeniowych świata, no to chyba jakieś kwalifikacje ma do tego, aby potem pracować w polskiej firmie – przekonywał Czarnecki. – Wczoraj dopiero, na przykład, dowiedziałem się, że teraz zarabia mniej niż zarabiał, bo jest patriotą i chce pracować w polskiej firmie – dodał.

 syn

gazeta.pl

 

Misiewicz prosi o zawieszenie w funkcjach w MON i zapowiada pozew przeciwko „Newsweekowi”

agh, PAP, 19.09.2016

Bartłomiej Misiewicz

Bartłomiej Misiewicz (Fot. Sławomir Kamiński)

• Misiewicz poprosił Macierewicza o zawieszenie w funkcjach w MON
• Zapowiedział też kroki prawne przeciw „Newsweekowi”
• Tygodnik napisał, że Misiewicz rozdaje posady w Bełchatowie

 

„Informuję, że zwróciłem się do Ministra Obrony Narodowej pana Antoniego Macierewicza z prośbą o zawieszenie mnie w funkcjach, które pełnię w MON. Ponadto informuję, że wytaczam proces tygodnikowi „Newsweek” za nieprawdziwy i szkalujący mnie artykuł oraz tym ośrodkom medialnym, które powtarzają te insynuacje na mój temat” – napisał Misiewicz. O sprawie pisaliśmy tutaj. Według „Newsweeka” Misiewicz proponował radnym PO w Bełchatowie przystąpienie do koalicji z PiS, sugerując, że w zamian zapewni im zatrudnienie w państwowej spółce. Nie jest znana jeszcze odpowiedź ministra Macierewicza na prośbę o zawieszenie.

Dowiedz się więcej:

Kim jest Bartłomiej Misiewicz?

Bartłomiej Misiewicz już jako 20-latek, tuż po katastrofie smoleńskiej, wstąpił do PiS. Od początku współpracował z Antonim Macierewiczem. Już dwa lata później był członkiem Rady Politycznej tej partii. Kiedy PiS objął rządy w 2015 r., został rzecznikiem MON, szefem gabinetu politycznego Antoniego Macierewicza oraz pełnomocnikiem ds. Centrum Eksperckiego kontrwywiadu NATO. Dziennikarze wytykali mu wówczas, że pracował jedynie w aptece, a także podnosili kwestię jego wykształcenia, na co odpowiadał, że jego awans był „oparty na dziewięcioletniej pracy, a tym samym zdobytej wiedzy i nabraniu kompetencji”.

Jakie funkcje pełni Bartłomiej Misiewicz?

W sierpniu tego roku, zaledwie po 9. miesiącach pracy w MON, Misiewicz został odznaczony przez Antoniego Macierewicza złotym medalem „Za zasługi dla obronności kraju”, co wzburzyło środowisko wojskowe. We wrześniu został członkiem rady nadzorczej Polskiej Grupy Zbrojeniowej. Powróciły pytania o jego wykształcenie. Dziennikarze podkreślali również, że nie ukończył wymaganego kursu dla członków rad nadzorczych, więc nominacja ta nie jest zgodna z prawem. Portal natemat.pl napisał , że Misiewicz jest też w radzie nadzorczej państwowej firmy Energa Ciepło Ostrołęka.

 misiewicz

gazeta.pl

Festiwal Filmowy w Gdyni: „Smoleńsk” przerażająco modelowy

Tadeusz Sobolewski, 18.09.2016

Kadr ze zwiastuna filmu 'Smoleńsk'

Kadr ze zwiastuna filmu ‚Smoleńsk’ (Kino Świat)

Nie dziwi obecność „Smoleńska” w Gdyni. Film Antoniego Krauzego powinien tam być – i jest, poza konkursem – jako symptom nowego czasu, modelowy przykład propagandy sterowanej przez rządzącą partię.

Jednak zdumiewają mnie słowa dyrektora artystycznego festiwalu Michała Oleszczyka, który w wywiadzie dla „Tygodnika Powszechnego” porównuje film Krauzego z amerykańskimi thrillerami politycznymi przedstawiającymi różne, najdziwniejsze opcje i ubolewa, jakby spadł nagle z Księżyca, że w naszym życiu publicznym zamiast solidarności zwycięża plemienność. Apelując, byśmy „nie zapisywali się do żadnej z DWÓCH religii smoleńskich” (podkreślenie moje). Przypomina się wiersz Barańczaka z lat 70., który tak oto przedrzeźniał koncyliacyjne apele ówczesnej autorytarnej władzy nawołujące do szczerości i pojednania: „Czy Ziemia kręci się wokoło Słońca,/ czy Słońce wokół Ziemi, a jeśli tak/ lub nie, to dlaczego? (…) Napiszcie do nas, co o tym sądzicie”.

Żyjemy w świecie, w którym wszelkie prawdy, objawione i powielane w sieci, mają rację bytu i swoich nieprzejednanych wyznawców wierzących, że np. szczepionki zabijają, że Obama to Antychryst, że papież i Merkel należą do sekty iluminatów, co można poznać po tym, jak składają ręce…

Nie ma dwóch religii smoleńskich. Nie ma nawet tej jednej. One istnieją tylko w filmie „Smoleńsk”, gdzie cechy charakteryzujące „wierzących w zamach” są jak w lustrzanym odbiciu przerzucone na tych, którzy nie chcą z góry uznać tego zamachu. To właśnie ci drudzy tworzą w filmie rodzaj sekty: powtarzają bezmyślnie, jak im kazano, że przyczyną był błąd pilotów i ewentualne naciski dowództwa. Ale „słuszna prawda” triumfuje.

Jak pisał w „Wyborczej” w pierwszej recenzji Roman Pawłowski, w filmie znamy ją od samego początku. Aby jej ostatecznie dowieść, użyto w finale zamordowanych oficerów z Katynia: w obrzydliwie nekrofilskiej scenie żywe trupy powstają z grobu i wychodzą naprzeciw ofiarom spod Smoleńska. Jest to scena w istocie bluźniercza – ofiary zbrodni zostają użyte do zaświadczenia smoleńskiego kłamstwa.

Nie będzie po tym filmie, jak spodziewali się realizujący go, żadnej narodowej dyskusji. Jak napisała w „Tygodniku Powszechnym” Anita Piotrowska, ten film „dyskusję zamyka”.

Byli tacy – sam się do nich zaliczam – którzy w dniu katastrofy rzeczywiście uwierzyli w możliwość pojednania, zarówno polsko-rosyjskiego, jak i polsko-polskiego. Tamtej soboty z rana poszliśmy z kwiatami na Krakowskie Przedmieście, przeprosić się z prezydentem, którego nie wybieraliśmy.

Równocześnie ze strony przeciwnej podniosły się wtedy głosy zarejestrowane w filmie Krauzego: „Ruskie zabiły Kaczora!”, transparenty w rodzaju: „Zamach = rząd Putin”. W pierwszych minutach filmu, jeszcze zanim stanie się on socrealistyczną agitką, udaje się oddać tę nieprzejrzystość społeczeństwa, stan chaosu. Jednak natychmiast następuje „nawrócenie” na obowiązujące kłamstwa. O katastrofie mówi się językiem religijnych prawd objawionych, przypisanych jednej grupie społecznej, jednej partii, która reprezentuje niepodzielną całość.

W filmie „Smoleńsk” drugiej strony właściwie nie ma. Redaktor telewizji, którego gra Redbad Klijnstra, zlecający zadanie śledcze dziennikarce Ninie (Beata Fido) robi wszystko na partyjny rozkaz, działa jak manekin, ma nieruchomą twarz maskę. To nie tylko zła gra – on taki ma być. Jak w filmach socrealistycznych wróg klasowy, agent imperializmu, musi być z miejsca rozpoznawalny. Postacią już żywcem przeniesioną z filmów soc jest tajemniczy, wszechobecny dyplomata (Jerzy Zelnik). Tam byłby szpiegiem amerykańskim, tu działa na rzecz pojednania z Rosją, cynicznie zastanawiając się, „gdzie więcej zyskamy”.

Nic dziwnego, że Nina tak łatwo staje się wyznawczynią zamachu: jej matka modli się pod krzyżem smoleńskim, jej przyjaciółka jest „prawicową dziennikarką”, jej chłopak operator od dawna już wierzy, a ojciec w Chicago poznaje ją z Profesorem, który obali teorię „pancernej brzozy”. Przedstawiona przez niego teoria „perfekcyjnego kłamstwa” odsuwa możliwość poznania prawdy w nieokreśloną przyszłość. Odrzucenie racjonalnego wyjaśnienia, poza względami politycznymi, wiąże się z pewną cechą ludzkiego umysłu, który nie może pojąć, że tak straszliwa katastrofa mogła być wynikiem przypadku, błędu czy niedopatrzenia. Wyjaśnienie musi być spektakularne, na miarę samego wydarzenia, wtedy dopiero zostaje uznane.

Na podstawie tego filmu niewprowadzony widz nie pojmie, dlaczego mimo rzekomo tak oczywistych dowodów „prawda o zamachu” jest wciąż blokowana. Pojmie natomiast coś innego: zapowiadane „ostateczne wyjaśnienie” jest celowo odsuwane w nieskończoność, nie chodzi bowiem o dotarcie do dostępnej racjonalnej prawdy o przyczynach tragedii i o zakończenie procesu. Chodzi jak w komunizmie o to, by tę aurę nierzeczywistości utrzymać jak najdłużej, wpisać to kłamstwo w założenia ustroju, stworzyć klimat wrogości, podziału, który sprzyja monopartyjnej władzy.

Ten rozchwiany film, podsuwający nieświadomie argumenty przeciwko tezie, którą ma wyłożyć, nasuwa myśl, że możliwość indywidualnego śledztwa, takiego jak to, które przeprowadza w filmie Nina, jest w rzeczywistości zablokowana przez jego całkowite upartyjnienie.

Kadr z filmu

W świecie „Smoleńska” racjonalizm jest skojarzony ze zdradą. Patriotyzm – z wiarą. Maciej Lasek, przewodniczący Państwowej Komisji Badania Wypadków Lotniczych, wyliczając punkt po punkcie kłamstwa i przekłamania filmu Krauzego, przypomina ustalenia komisji: zejście przy lądowaniu we mgle poniżej 100 metrów i niemożność odejścia z powodu braku odpowiedniego systemu, o czym piloci nie wiedzieli. W filmie cały ten zespół przyczyn pod hasłem „błąd pilotów” pełni funkcję zdradzieckiego pomówienia. Trzeba więc bronić honoru, „bronić naszych oficerów”. Dopatrywanie się błędów z ich strony, a zwłaszcza nacisku ze strony zwierzchników, uwłacza narodowej godności.

Dochodzenie rzekomej prawdy, które przeprowadza Nina, jest właściwie niepotrzebne, ponieważ prawdę absolutną i niepodważalną znamy od początku filmu: autorzy wiedzą o niej bez śledztwa i dzielą się tym z widzem. Bomby zdetonowane na pokładzie były zemstą na prezydencie za jego zaangażowanie w obronie Gruzji. Czyją zemstą? Milczącą odpowiedź dają dokumentalne kadry z Tuskiem i Putinem rozmawiającymi na molo. „Może po niemiecku?” – zastanawia się oglądająca to w telewizji prezydencka para. Ta dziwna scena jakby niechcący ujawnia ich izolację: oglądają w telewizji premiera naszego rządu, jakby nie byli parą prezydencką, tylko przeciętnymi obywatelami, którzy o tym, co dzieje się w kraju, dowiadują się z telewizji.

W filmie rozproszeni nosiciele „prawdy o zamachu” łączą się, ale w grę nie wchodzi happy end, droga do świetlanej przyszłości, jak w filmach socrealistycznych. Przeciwnie, cały film podszyty jest lękiem. O prawdzie, która „kiedyś” zostanie ujawniona, mówi się, że „może nas przerazić”. Ku nieuniknionej katastrofie zmierzały dawne, cenione, przeniknięte fatalizmem filmy Krauzego: „Palec boży”, „Prognoza pogody”, „Strach”. „Smoleńsk” w sposób jakby niezamierzony obnaża strategię polityczną opartą na strachu. Jest to wizja narodu zbudowana na resentymencie, na kulcie cierpienia, krzywd, ofiar. Ta paranoiczna wizja, odsłonięta w „Smoleńsku”, może stanowić podstawę dla ustroju autorytarnego, w którym „religia smoleńska”, czy w ogóle religia, będzie służyć do kontrolowania i dzielenia ludzi, do wyrabiania poczucia posłuszeństwa. A przyczyny zła można zawsze zrzucić na poprzedni rząd, naznaczony w filmie piętnem zdrady.

Kadr z filmu

To wizja narodu osamotnionego, który znajduje otuchę w zbiorowym rozpamiętywaniu krzywd. Jak na film, który miał tworzyć mit założycielski IV RP, jest to obraz przerażający, w istocie kompromitujący ideę „patriotyzmu żałobnego”.

Ten film jest ewenementem – trudno znaleźć dla niego odpowiednik po 1989 r. Po raz pierwszy od wielu lat miałem wrażenie, że polski film uderza we mnie, widza „z drugiej strony”. Ostatni przykład filmu opartego na podobnie przewrotnej zasadzie, którego również wstydziły się kina – propagandowego, choć też na swój sposób szczerego, wyrażającego zarówno stanowisko władzy, jak i poglądy części społeczeństwa – była „Godność” Romana Wionczka z 1984 r., film przedstawiający ludzi „Solidarności” jako warchołów.

Kupowałem bilet na „Smoleńsk” w niedzielę wieczór w centrum Warszawy. Nikt zresztą nie sprawdzał biletów. Na sali było pięć osób. Być może zapełnią ją w jakimś momencie szkoły czy parafie, ale teraz czuło się atmosferę klęski – kino nie chciało tego filmu, wypierało się go.

Jego oglądanie jest doznaniem perwersyjnym. Dla myślącego widza „Smoleńsk” stanowi cios w „religię smoleńską” mocniejszy, niż gdyby zadał go szyderca. Jak to możliwe, że film tak zły – w perfidny sposób mieszający dokument i kłamstwo, manipulujący prawdą i zmyśleniem, oparty na insynuacjach, uczący pogardy dla rozumu, ale też dla własnego państwa, ukazujący defetystyczną, straceńczą wizję polskiej historii – zostaje oficjalnie wsparty przez prezydenta i rząd, znajduje wsparcie w Kościele?

Jest inny wiersz cytowanego już poety. Zaczynamy znów żyć „w określonej epoce, taka/ jest prawda, nieprawda,/ i innej prawdy nie ma”.

Zobacz także

sobolewski

wyborcza.pl

Parys rozbija NATO

Bartosz T. Wieliński, 19.09.2016

Jan Parys

Jan Parys (Fot. Mikołaj Kuras / Agencja Gazeta)

Gdy szef MSZ mówił, że wegetarianizm i jeżdżenie na rowerze to symptomy choroby, można się było tylko roześmiać. Gdy nasz ambasador w Niemczech publicznie oświadczył, że najważniejsi politycy tego kraju nie rozumieją, co się dzieje w Polsce, wystawił opinię sobie samemu.

Ale gdy Jan Parys, dawniej minister obrony narodowej, dziś szef gabinetu politycznego MSZ, na konferencji w Kownie wypalił, że polskich żołnierzy będzie trudno przekonać, by bronili kraje bałtyckie przed rosyjską agresją – zrobiło się straszno. Jako powód podał to, że Litwa łamie prawa polskiej mniejszości. Że Polakom na Litwie żyje się gorzej niż na Białorusi.

Niedawno artykuł 5 traktatu północnoatlantyckiego, zobowiązujący kraje NATO do przyjścia z pomocą napadniętemu członkowi Sojuszu, kwestionował Donald Trump, kontrowersyjny kandydat na prezydenta USA. Teraz w imieniu Polski zrobił to Parys. Nasza dyplomacja przez dwa lata walczyła, by w obliczu rosyjskiej agresji na Ukrainę NATO wysłało na wschodnią flankę żołnierzy. Targi trwały do samego końca. Ostatecznie na warszawskim szczycie Sojusz Północnoatlantycki zdecydował się rozlokować w krajach nadbałtyckich i Polsce kilkanaście tysięcy żołnierzy, z czego większość będzie stacjonować w naszym kraju. Polska, walcząc o to, szermowała hasłem solidarności, jaką wobec zagrożenia bezwzględnie powinny okazywać sobie kraje zachodniej wspólnoty. Parys swoją do cna niemądrą wypowiedzią te wysiłki przekreślił. Jak bowiem przekonać do pomocy Polsce Włochów, Niemców czy Hiszpanów, skoro Polska nie chce bronić malutkiej Litwy?

Słowa ministra w obróbkę zaraz weźmie też rosyjska propaganda. Z satysfakcją pokaże, że natowska solidarność to mrzonka. Od szczytu w Warszawie minęło kilka miesięcy, a już pękła. Dla rosyjskich wojskowych, którzy nieustannie szlifują plany ataku na Zachód, słowa Parysa to również ważny sygnał. Bo gdyby Rosja napadła na kraje bałtyckie, ryzykowałaby bezpieczeństwo sąsiadującego z Polską obwodu kaliningradzkiego. Ze słów Parysa wynika, że te obawy są nieuzasadnione.

Spór o polską mniejszość trwa od lat. Nie jest czarno-biały. Z jednej strony Litwini odmawiają Polakom standardowych praw, jakie mniejszościom gwarantuje się w innych państwach Europy – m.in. do pisowni nazwisk w ojczystym języku i do dwujęzycznych tablic z nazwami miejscowości i urzędów – a z drugiej strony przywódcy polskiej mniejszości nawiązują podejrzanie bliskie kontakty z ludźmi Kremla.

Ale na Litwie nie było wymierzonych w Polaków represji, państwo nie przejmowało polskich organizacji, nie nasyłało na działaczy tajnej policji, nie aresztowało polskich dziennikarzy. To wszystko działo się na Białorusi, uznawanej za ostatnią europejską dyktaturę. Dlatego rząd Litwy słusznie się oburza i nazywa porównania Parysa obraźliwymi. Rzadko kiedy dyplomacie udaje się za jednym zamachem natłuc tyle porcelany.

Dlatego Parys powinien albo publicznie się pokajać i przeprosić Litwinów, albo z hukiem wylecieć z gabinetu ministra Witolda Waszczykowskiego.

Zobacz także

albo

wyborcza.pl

Waldemar Kuczyński:

Cały „dorobek” grupy Macierewicza to „kłamstwo smoleńskie”, największe, najbardziej podłe od sowieckiego „kłamstwa katyńskiego”.

waldemar-kuczynski

 

„Newsweek”: „Jeździ limuzyną, z własnym oficerem ochrony. Prowadzi negocjacje, daje pracę”. Jak Misiewicz rozdaje posady

bc, 19.09.2016

Posiedzenie Komisji Obrony

Posiedzenie Komisji Obrony (Fot. Sławomir Kamiński / Agencja Gazeta)

Bartłomiej Misiewicz rozdaje posady w Bełchatowie – alarmuje „Newsweek”. Zaproponował też radnym PO intratne posady w zamian za koalicję i rozwiązanie klubu Platformy

 

„Gdy do miasta wjeżdża czarne bmw na mazowieckiej rejestracji, w Bełchatowie zaczyna się poruszenie (…) To przyjechał Bartłomiej Misiewicz – limuzyną Żandarmerii Wojskowej i z własnym oficerem ochrony. Tu wszyscy wiedzą, że Misiewicz jest prawą ręką Antoniego Macierewicza. Ma jego pełnomocnictwa, prowadzi negocjacje, daje pracę” – opisuje „Newsweek” w najnowszym numerze sylwetkę rzecznika MON.

Rozdaje posady

„Newsweek” relacjonuje, jak Bartłomiej Misiewicz pod koniec sierpnia próbował w Bełchatowie stworzyć koalicję z PO, aby obsadzić stanowisko wicestarosty. Radnych PO zachęcał do rozwiązania swojego klubu, dając im obietnice zatrudnienia. Towarzyszył mu Sławomir Zawada, prezes państwowej spółki PGE GiEK, która jest największym pracodawcą w tamtym rejonie.

Zdaniem Newsweeka, dzięki Misiewiczowi dyrektorską posadę w bełchatowskim GiEK-u uzyskała Agnieszka Wysocka, wiceprezydent Bełchatowa, działacz PiS Marek Szydłowski oraz Radosław Zatoń, sekretarz magistratu z Radomska. W spółkach zależnych także z poręczenia rzecznika MON pracę znaleźli działacze PiS. Rzecznik MON równie chętnie zwalnia, co zatrudnia. Po jego wizytach dowódca 21. Brygady Strzelców Podhalańskich w Rzeszowie został przeniesiony do rezerwy, zmiana zaszła też w 15. Brygadzie Zmechanizowanej w Giżycku. „Misiewicz masę czasu poświęca na drobne rozgrywki” – komentuje jego działania członek PiS.

Z apteki do ministerstwa

Bartłomiej Misiewicz już jako 20-latek, tuż po katastrofie smoleńskiej, wstąpił do PiS. Od początku współpracował z Antonim Macierewiczem. Już dwa lata później był członkiem Rady Politycznej tej partii. Kiedy PiS objął rządy w 2015 r., został rzecznikiem MON, szefem gabinetu politycznego Antoniego Macierewicza oraz pełnomocnikiem ds. Centrum Eksperckiego kontrwywiadu NATO. Dziennikarze wytykali mu wówczas, że pracował jedynie w aptece, a także podnosili kwestię jego wykształcenia, na co odpowiadał, że jego awans był „oparty na dziewięcioletniej pracy, a tym samym zdobytej wiedzy i nabraniu kompetencji”.

W radach nadzorczych

W sierpniu tego roku, zaledwie po 9. miesiącach pracy w MON, Misiewicz został odznaczony przez Antoniego Macierewicza złotym medalem „Za zasługi dla obronności kraju”, co wzburzyło środowisko wojskowe. We wrześniu został członkiem rady nadzorczej Polskiej Grupy Zbrojeniowej. Powróciły pytania o jego wykształcenie. Dziennikarze podkreślali również, że nie ukończył wymaganego kursu dla członków rad nadzorczych, więc nominacja ta nie jest zgodna z prawem. Dzisiaj portal natemat.pl napisał , że Misiewicz jest też w radzie nadzorczej państwowej firmy Energa Ciepło Ostrołęka.

jezdzi

gazeta.pl

Myśliwi będą panami lasów: wygonią każdego, kto im się nie spodoba

Adam Wajrak, 19.09.2016

Mural w Gdańsku z ministrem środowiska Janem Szyszko

Mural w Gdańsku z ministrem środowiska Janem Szyszko (BARTOSZ BAŃKA)

Myśliwi nie tylko będą mogli wygonić z lasu należącego do skarbu państwa każdego, kto im się nie spodoba, ale również wyprosić właściciela z jego ziemi. Wystarczy, że stwierdzą, iż utrudnia im polowanie. Właściciel ziemi będzie musiał udowodnić przed sądem, że jego niezgoda na polowania wynika z przekonań religijnych.

Takie zmiany przewiduje nowelizacja Prawa łowieckiego przygotowana wiosną przez resort środowiska. Z pozoru konserwuje już istniejące myśliwskie przywileje: możliwość zabierania dzieci na polowanie, strzelanie trującą środowisko ołowianą amunicją albo brak ocen oddziaływania na środowisko dla planów łowieckich – tak jakby odstrzał jeleni lub saren nie miał wpływu na rzadkie i chronione gatunki, takie jak rysie lub wilki.

Prawdziwie rewolucyjna zmiana, która może dotknąć wszystkich z nas

Po nowelizacji ustawy planów łowieckich nie będzie można zaskarżyć. Jedyna organizacja, która będzie miała do tego prawo, to Polski Związek Łowiecki. Zdaniem organizacji pozarządowych, takich jak Pracownia na rzecz Wszystkich Istot, lecz także Rządowego Centrum Legislacji jest to sprzeczne z konstytucyjną zasadą równości wszystkich podmiotów wobec prawa.

Prawdziwie rewolucyjna zmiana, która może dotknąć wszystkich z nas, kryje się w dodaniu artykułu 42aa oraz punktu do artykułu 51 ustawy Prawo łowieckie. Określają one czyny zabronione i wykroczenia zagrożone grzywną. Dziś są w nich wymienione takie czyny jak wybieranie jaj czy strzelanie przez myśliwych zbyt blisko zamieszkanych budynków.

Ministerstwo Środowiska chce, by karać grzywną – jako za wykroczenie – tego, kto „utrudnia lub uniemożliwia wykonywanie polowania”. Resort argumentuje, że taki przepis jest potrzebny, bo „wykonywanie polowań jest działalnością legalną, ściśle określoną przepisami prawa, mającą na celu redukcję liczebności zwierząt łownych w celu m.in. ograniczania szkód wyrządzanych przez nie w gospodarce rolnej i leśnej”.

„Celowe utrudnianie i uniemożliwianie powyższej działalności z powodów choćby ideologicznych może prowadzić do wzrostu liczebności tych gatunków do stanów wykraczających poza możliwości wyżywieniowe (.) i w konsekwencji zwiększeniem rozmiaru szkód łowieckich. Jednocześnie już sam fakt przebywania osób postronnych na obszarze wykonywania polowania rodzi niebezpieczeństwo dla tych osób” – piszą w uzasadnieniu przedstawiciele resortu.

Myśliwi będą mogli pogonić właściciela z jego ziemi

– Teoretycznie ma to być przepis skierowany przeciwko organizacjom ekologicznym blokującym polowania, ale to tylko teoria, bo uderzy on we wszystkich. Myśliwi staną się panami lasów, pól i łąk, w tym prywatnych – mówi Radosław Ślusarczyk z Pracowni na rzecz Wszystkich Istot. – W przeciwieństwie do uzasadnienia w samej nowelizacji nie jest określone, co to ma być to utrudnianie. To myśliwy będzie autorytarnie decydował, że ktoś mu coś utrudnił. O taki czyn będzie mógł oskarżyć każdego spotkanego w lesie grzybiarza, fotografa albo kogoś, kto udał się zwyczajnie na spacer i coś mu przypadkiem spłoszył spod lufy – wyjaśnia Ślusarczyk.

Myśliwi będą mogli nawet pogonić właściciela z jego ziemi. Wbrew orzeczeniom Trybunału Konstytucyjnego droga prywatnego właściciela do wprowadzenia zakazu polowania na własnej ziemi będzie długa i wyboista. Będzie musiał udowodnić przed sądem, że jego niezgoda na polowania wynika z przekonań religijnych. Dotychczas właściciele mogli pozbyć się myśliwych, np. uprzykrzając im życie spacerami w czasie polowań.

W środę zapytaliśmy drogą mailową Ministerstwo Środowiska, czy nie uważa, że tak ogólnie sformułowane przepisy nie będą nadużywane i nie ograniczą osobom postronnym dostępu do lasów skarbu państwa lub innych terenów, na których mogą się odbywać polowania. Do dziś nie otrzymaliśmy odpowiedzi.

Polowanie na Romka

Żeby rozumieć, co szykują nam minister Jan Szyszko i jego resort, trzeba przypomnieć historię Romka z Hajnówki, zapalonego ornitologa. We wrześniu 2010 r. Romek, wówczas licealista, wybrał się na podglądanie ptaków do Puszczy Białowieskiej.

Gdy wyszedł z lasu na polanę Wilczy Jar, spotkał leśnika z niemieckim myśliwym. Leśnik nie był zbyt zadowolony z obecności Romka w miejscu, w którym chciał polować z Niemcem. Dwa dni później w czasie podobnej wycieczki Romek został już zatrzymany przez straż leśną nadleśnictwa Hajnówka. Zrewidowano mu plecak i zabroniono przychodzenia do lasu, bo tu się poluje.

Po kilku miesiącach Romek dostał wezwanie do komendy policji, gdzie próbowano ukarać go mandatem za utrudnianie polowania i umyślne płoszenie zwierzyny. Nadleśnictwo Hajnówka, które zaprosiło myśliwego z Niemiec na polowanie, miało stracić kilkadziesiąt tysięcy złotych. Sprawa trafiła do sądu w Hajnówce, który zmiażdżył skarżących i oddalił wszystkie zarzuty przeciwko Romkowi.

Sąd stwierdził, że płoszenie zwierzyny, jak stanowią przepisy, musi być celowe, a z takim zamiarem Romek nie udał się do lasu. Sąd zaznaczył też, że wszyscy obywatele korzystający z lasów skarbu państwa są równi i prawa myśliwego polującego na jelenie nie są nadrzędne wobec praw innych, w tym chcących obserwować ptaki.

– Po wprowadzeniu zmian w prawie łowieckim już tak nie będzie – wyjaśnia Ślusarczyk. – Po pierwsze, nie jest w nim określone, co to ma być to utrudnianie, czyli myśliwy będzie autorytarnie decydował, że ktoś mu coś utrudnił. Po drugie, ponieważ zaproponowany przepis nie stanowi wbrew temu, co jest w uzasadnieniu, że to ma być celowe utrudnianie, o taki czyn myśliwy będzie mógł oskarżyć każdego spotkanego w lesie grzybiarza, fotografa albo kogoś, kto udał się zwyczajnie na spacer i coś mu przypadkiem spłoszył spod lufy.

Zobacz także

ciebie

wyborcza.pl

Zło newsa nienarodzonego

Jacek Żakowski, 19.09.2016

Dziennikarze

Dziennikarze (Fot. Sławomir Kamiński / Agencja Gazeta)

Dziewiętnastu uzbrojonych po zęby polskich komandosów z Lublińca jest już w Donbasie blisko ukraińsko-rosyjskiego frontu. Ujawnił to Andrzej Rozenek na pierwszej stronie tygodnika „Nie”. W normalnych warunkach polska ziemia by się zatrzęsła.

Teraz news utonął w powodzi informacyjnego szamba, które 24/7 wybija z „dobrej zmiany”. A nie jest to drobiazg. Można sobie wyobrazić, jakie piekło się zrobi, jeśli „separatyści”, albo wprost Rosjanie, porwą paru naszych i będą ich pod dowolnym pretekstem więzić oraz sądzić. Jak Nadię Sawczenko. Gdy zgaśnie „śledztwo smoleńskie”, będzie nowe paliwo narodowych histerii.

„To realizacja scenariusza na zamówienie z Kremla. Pachnie prowokacją” – komentuje misję komandosów Krzysztof Liedel, były dyrektor Departamentu Prawa i Bezpieczeństwa Pozamilitarnego BBN. Brzmi groźnie. Zwłaszcza że taka interpretacja pasuje jak ulał do ujawnionych w ubiegłym tygodniu przez Jana Śpiewaka informacji o potężnych wpływach, jakie w MON Macierewicza ma Narodowe Centrum Studiów Strategicznych (narodowe z nazwy – faktycznie prywatne).

NCSS powiązane jest personalnie z zarejestrowaną na Cyprze spółką Radius kontrolowaną przez związanego z Rosją szwajcarskiego biznesmena, który jest dyplomatą Gambii (!) w Moskwie. Szefem NCSS był obecny zastępca Macierewicza Tomasz Szatkowski, jego następca przyszedł wprost z prezesury Radiusa, a ekspert NCSS płk Krzysztof Gaj (który wyrażał zrozumienie dla ataku Putina na Ukrainę) powołany został z rezerwy na stanowisko szefa Zarządu Organizacji i Uzupełnień w Sztabie Generalnym.

To wszystko składa się w coraz poważniejszą historię. Ale by się złożyło w ludzkich głowach, fakty wychodzące na jaw muszą się stać newsami, czyli trafić na ważne miejsca w mediach. A nie trafiają. Przykrywają je brednie smoleńskie, a blokuje niewiara, że takie rzeczy dzieją się naprawdę.

To, co państwu przychodzi do głowy, kiedy te informacje czytacie, wydaje się wam zbyt spiskowe, by było prawdziwe. Myślicie: przecież nie ześwirowałem, żeby takie myśli traktować poważnie (przyznajcie, że je odpędzacie). OK. A jeżeli to świat świruje – nie wasze umysły tworzące świropodobne myśli? Jeżeli to nie paranoiczny klej łączy te informacje z wcześniejszymi – np. z tekstami Tomasza Piątka w „Wyborczej”? Jeżeli są to okruchy realnie występujących ciągów przyczynowo-skutkowych.

Jeśli tak, to sprawa jest śmiertelnie poważna. Wtedy nie wolno takiej informacji lekceważyć. Ale jeśli nie, łatwo się ośmieszyć i zmarnować czas kosztem innych katastrof – dewastowania oświaty, wymiaru sprawiedliwości itd.

Rozumiem ostrożność, z jaką wszyscy (opozycja, władza, redakcje, komentatorzy) traktują kolejne dyskretnie krążące poszlaki. Podobnie było z aferą Rywina, z zabójstwem Jolanty Brzeskiej, z całą reprywatyzacyjną mafią. I reakcja następowała za późno. To źle. Nawet jeśli nie czas jeszcze na jednoznaczne wnioski, to czas niewinnego milczenia minął.

Zobacz także

wnormalnych

wyborcza.pl

Wszyscy ludzie Anny Zalewskiej. Kim są eksperci, którzy napiszą nowe podstawy programowe?

Justyna Suchecka, 19.09.2016

Minister edukacji Anna Zalewska przekonywała w piątek dziennikarzy: - Reforma jest przemyślana, odpowiedzialna, rozłożona na wiele lat, poparta badaniami Instytutu Badań Edukacyjnych i raportami NIK

Minister edukacji Anna Zalewska przekonywała w piątek dziennikarzy: – Reforma jest przemyślana, odpowiedzialna, rozłożona na wiele lat, poparta badaniami Instytutu Badań Edukacyjnych i raportami NIK(SŁAWOMIR KAMIŃSKI)

Kim są eksperci minister edukacji, którzy do końca listopada mają napisać nowe podstawy programowe? Nigdy program nauczania nie powstawał w takim pośpiechu.

Likwidacja gimnazjów, którą zapowiedziała minister edukacji, wymaga przygotowania nowych podstaw programowych dla dzieci idących w przyszłym roku szkolnym do pierwszej, czwartej i siódmej klasy szkoły podstawowej. Bo PiS chce zreformować to, czego dzieci będą się uczyć w wydłużonych do ośmiu lat podstawówkach.

Wydawcy podręczników nie mogą zacząć pracy bez podstaw programowych, muszą mieć je już jesienią. Anna Zalewska zapowiedziała w piątek, że będą gotowe pod koniec listopada. Napiszą je zespoły wyłonione w ministerstwie. Na ich czele są ludzie związani z PiS lub o zbliżonych poglądach, jest też kilku apolitycznych fachowców.

Historia według PiS

Nauczyciele niecierpliwie czekali na nazwisko specjalisty od historii. Politycy PiS od miesięcy podkreślają, że to historia i patriotyzm mają być priorytetem w nowej szkole. Równocześnie sami podważają dotychczasową politykę historyczną.

Minister Zalewska w mediach chętnie mówi, że młodzież powinna się uczyć „prawdy” o katastrofie smoleńskiej. W programie Moniki Olejnik nie potrafiła za to wprost powiedzieć, że sprawcami pogromów żydowskich w Jedwabnem i Kielcach byli Polacy.

Pogodzenia historii z „historią według PiS” podejmie się prof. Jacek Piotrowski, historyk i politolog z Uniwersytetu Wrocławskiego. Od lat był rzeczoznawcą MEN w zakresie podręczników i programów nauczania z wiedzy o społeczeństwie. Wśród swoich zainteresowań wymienia: piłsudczyków w II Rzeczypospolitej, polskie uchodźstwo polityczne po II wojnie światowej, a także procesy integracji europejskiej. Przez historyków uważany jest za apolitycznego fachowca. Z zapowiedzi Zalewskiej wynika, że wesprą go eksperci z Instytutu Pamięci Narodowej.

Nie tytuł czyni specjalistę

Najwięcej emocji budzi nazwisko Reginy Pruszyńskiej, jednej z dwóch osób w gronie namaszczonym przez Zalewską, która nie ma tytułu naukowego. „Czy naprawdę w Polsce nie ma utytułowanych matematyków?” – pytają nauczyciele na forach internetowych.

Pruszyńska oprócz matematyki studiowała też retorykę u o. Tadeusza Rydzyka. Nie jest znana z dokonań matematycznych. Znacznie więcej wiadomo o jej przekonaniach. Była liderką wspólnoty wyznaniowej byłego redaktora ultrakatolickiej „Frondy” Tomasza Terlikowskiego. W wywiadach mówił o niej: „wybitny matematyk, wspaniała kobieta, bliska współpracownica mojego proboszcza”.

Jest członkinią rady duszpasterskiej przy archidiecezji warszawskiej. Krytykowała gender we „Frondzie”, bo „sięga głębiej niż komunizm, bo niszczy tożsamość osoby ludzkiej”.

Drugą osobą bez tytułu, ale znacznie bardziej znaną, a wśród części nauczycieli cenioną, jest Dorota Dziamska z Poznania. Będzie odpowiadała za podstawę programową edukacji przedszkolnej i wczesnoszkolnej.

Jest autorką systemu kształcenia przez ruch i współautorką podstawy programowej dla najmłodszych uczniów, którą w MEN promowało stowarzyszenie Elbanowskich, przeciwne posyłaniu sześciolatków do szkół.

Fachowcy, pisowcy

Do języków obcych wybrano dwóch ekspertów. Jednym z nich jest dr Marcin Smolik, anglista, dotychczasowy dyrektor Centralnej Komisji Egzaminacyjnej, zatrudniony na tym stanowisku jeszcze za rządów PO-PSL.

Towarzyszyć mu będzie dr Paweł Poszytek, p.o. dyrektora generalnego Fundacji Rozwoju Systemu Edukacji (fundacja skarbu państwa promująca m.in. edukacyjne projekty unijne). W latach 2006-10 był radnym PiS i wiceprzewodniczącym rady powiatu garwolińskiego.

Dr hab. Grzegorz Zając z Uniwersytetu Jagiellońskiego będzie ministerialnym specjalistą od języka polskiego. Specjalizuje się w twórczości Juliana Ursyna Niemcewicza. W 2010 r. należał do Krakowskiego Społecznego Komitetu Poparcia Jarosława Kaczyńskiego w wyborach prezydenckich.

Historią sztuki zajmie się dr Beata Gwóźdź-Lewińska z Uniwersytetu Kardynała Stefana Wyszyńskiego, a językiem łacińskim i kulturą antyczną – dr Aleksandra Klęczar z UJ. Są bezpartyjnymi fachowcami, podobnie jak dr hab. Marta Wieczorek z wrocławskiej AWF – specjalistka od wychowania fizycznego.

Powracające PO

Edukację dla bezpieczeństwa – która parę lat temu zastąpiła przysposobienie obronne – będzie teraz zmieniał prof. Grzegorz Raczak, pomorski konsultant kardiologii. Min. Macierewicz chce, by weszło do niej też przysposobienie wojskowe. Od czerwca 2016 r. Raczak jest posłem PiS z Gdańska (przejął mandat po Andrzeju Jaworskim, który poszedł do zarządu PZU).

Reforma PiS rozbija obecną przyrodę z klas 4-6 na cztery przedmioty: biologię, chemię, fizykę i geografię. Ale na razie nie wiadomo, na ile godzin i od której klasy.

Za program geografii odpowiada prof. Elżbieta Szkurłat z Uniwersytetu Łódzkiego, za biologię – dr Łukasz Banasiak z Uniwersytetu Warszawskiego, za fizykę – dr Jerzy Brojan, autor podręczników związany z CKE.

Zobacz także

wszyscy

wyborcza.pl

css2ijrxyaaklop

w Poznaniu ONR we flagach maszerował w sobotę przed wojewodą z PiS a ten nie reagował

Już oficjalnie ONR z PiS-em pod rękę (w Poznaniu)

css2nthwyaa7ecs

Jedna Polska dość podziałów przyjdźcie 24 września g.15.00

css7omfweaeaxuc

Rząd zrobi z 600tys. świń konserwy. Pozostanie jeszcze zapuszkować pozostałe 5111687.

cssows6waaa9v6r

Znalezione na FB bosze te internety nas

csspgkiwiaaxlto

I chłopak zwiedza, tam zajrzy tam uklęknie i czas zleci ….czasami coś podpisze

csssiu4w8aadyj2

Włodzimierz Cimoszewicz o Smoleńsku. Celnie i boleśnie.

cssx4faw8aaaj_e

 

csqxlclwaaaqli

Jak już szukamy paralel między akcja a min. Nowakiem to przypomnę, że wtedy w grę weszła prok. generalna.